Judith Victoria Skamander
Nazwisko matki: Goshawk
Miejsce zamieszkania: Londyn
Czystość krwi: czysta ze skazą
Status majątkowy: średniozamożny
Zawód: zielarka
Wzrost: 168 cm
Waga: 50 kg
Kolor włosów: naturalnie: brązowe
Kolor oczu: szaroniebieskie
Znaki szczególne: częsta zmiana koloru włosów, blizna na ramieniu, zapach ziół zmieszany z tytoniem.
bardzo giętka, 11 cali, platan, włos abraksana
Hufflepuff
brak
Ona w ciąży
Jaśmin, cynamon, świeżo parzona kawa, burbon
Ona wyleczona z likantropi
Hazard, taniec, używki, poezja, zielarstwo
brak
dużo samotnych spacerów, przesiadywanie w klubach i barach
rock&roll
Bella Heathcote
- Jest ci zimno, jest ci niedobrze i jesteś niemądra.
- Proszę mi tego dowieść - odpowiedziałam.
- Owszem, dowiodę, i to w kilku słowach. Jest ci zimno, ponieważ jesteś sama; żadne zetknięcie nie krzesze z ciebie tego ognia, który jest w tobie. Jest ci niedobrze, ponieważ najlepsze z uczuć, danych człowiekowi, najwyższe i najsłodsze, trzyma się z dala od ciebie. Jesteś niemądra, ponieważ jakkolwiek cierpisz, nie chcesz przyzwać skinieniem tego uczucia, nie chcesz posunąć się krokiem tam, gdzie ono na ciebie czeka.
Skrobanie o szybę, czemu to zawsze musi być skrobanie o szybę? Musiałam otworzyć oczy, bo ten przeklęty dźwięk nigdy nie ucichnie. Musiałam podnieść się z łóżka by odebrać wiadomość od brata. To pewnie kolejna prośba o powrót do domu. Bo przecież ile można szukać czegoś, co nie istnieje. Ile można bawić się we wchodzenie do obcych lokali i zakładać się z losem czy dziś wyjdzie się z nich w jednym kawałku. Stałam przed lustrem czytając ostatnie linijki listu. Szukają lekarstwa? To w domu mam znaleźć lek, który miał nie istnieć? Zgięłam list na pół kładąc go na pobliskim parapecie. Jeszcze nie wiedziałam, co odpisze. Jeszcze nie wiedziałam czy chce tam wrócić. Spojrzeć w zatroskane twarze rodziców i udawać, że nic się nie stało. Wyglądać na zaskoczoną, gdy aetony przede mną uciekną. Nie dostrzegać w ludzkich spojrzeniach troski o mój stan. Wciąż przypominałam cień człowieka, zmarnowane chore zwierze. W końcu nie wszystko da się ukryć pod odpowiednim ubraniem i warstwą makijażu. Stałam przed lustrem przyglądając się swojemu odbiciu. Te oczy, one nie mogły należeć do mniej. Tak wyraźnie tliła się w nich iskierka szaleństwa. Podobno ludzie o takim spojrzeniu wiedzą, że nie mają już nic do stracenia i sami szukają kostuchy. Wyprostowałam się biorąc jeden szybki wdech. Po raz kolejny zdałam sobie sprawę jak daleko mi do Sama. Silny i odważny Sam. Troskliwy i kochający Sam. Zawsze chciałam być nim, mieć ten sam ogień, który on w sobie nosił. Ale nie, ja miałam być tą spokojną, tą dobrą, tą cichą. Nie byłam wstanie walczy z przeszłością. Nie mogłam spojrzeć w przyszłość i łudzić się, że wszystko będzie tak jak tego zapragnę. Huk, jedna z książek zleciała z półki. To było jedno z tych małych magicznych zdarzeń, które mają zmienić twoje życie…albo wywołać ironiczny uśmiech. Uniosłam wolumin nawet nie przejmując się tym jaki tytuł widniał na grzbiecie. Kartki zaczęły szeleścić pod moimi palcami ukazując znajome ryciny. Atlas roślin, dość stary, używałam go jeszcze w Hogwarcie. Zatrzymała się na stronie opisującej blekot.
Czułam jak moje brwi marszczą się w geście niezadowolenia. Czyżbym wciąż odczuwała gniew na wspomnienie dawnych lat? Jako mała dziewczynka należałam do wyjątkowo ruchliwych i nieporadnych istot. Najgorzej szło mi zawieranie nowych znajomości. Gdy zaczęłam się denerwować dostawałam słowotoku. Plotłam trzy po trzy nie zastanawiając się nad tym czy twierdze, że niebo jest zielone czy też zdradzam swoje największe sekrety. Gdy brakowało mi już tchu i musiałam zamknąć usta słyszałam już tylko śmiech. Śmiech, wyzwiska, wytykanie palcami. Nie płakałam, nie chciałam by ktokolwiek wiedział, że tak łatwo mnie pokonać. Uciekałam do ogrodu, uciekałam na łąki, uciekałam do lasu. Tam nie było okropnych dzieci, tylko drzewa, kwiaty, wiatr i ten cudownych zapach życia. Byłam na tyle bystra by zrozumieć, ze moją tarcze może stanowić brat. Póki nie zniknął za dalekimi murami Hogwartu poznawałam świat wczepiona w niego. Nikt nie śmiał ze mnie kpić czy szydzić. Gdy zniknął i zostawił mnie samą uznałam, że muszę być taka jak on. Skoro on był silny i odważny to ja również musiałam być. Po każdym słowotoku, po każdej salwie śmiechu następował moment gdy moje kruche piąstki próbowały dosięgnąć czyjegoś nosa czy oka. Nikt nigdy mi nie powiedział, że to co robiłam było złe. Nie wierzono, że ktoś tak kruchy jak ja mógłby mieć w sobie choć odrobinę agresji. Zresztą żadne dziecko nie chciało się przyznać, że dostało lanie od malutkiej siostry Skamandera. Oto i największe zmory całego mojego życia. Nikt nigdy we mnie nie wierzył, nikt nie wymagał bym wybiła się ponad przeciętność, nikt nigdy nie pomógł mi wyjść z cienia brata.
Strony starego atlasu znów ruszyły, tym razem zatrzymując się na ciemierniku.
Spokój, najcenniejsza lekcja jaką dał mi Hogwart. Podczas pierwszych miesięcy mojej nauki historia z bójkami powtórzyła się kilkakrotnie. Nikt nie rozumiał jak ktoś tak dziki i nieokrzesany mógł trafić do Hufflepuffu. Też tego nie rozumiałam, po dziś dzień tego nie rozumiem. Nie dawano mi jednak w tej sprawie prawa głosu. Mogłam już tylko paradować z borsukiem na piersi i bić się z każdym kto ośmielił się choć raz krzywo na mnie spojrzeć. W końcu wylądowałam na dywaniku u mojego opiekuna. Nie było listów do rodziców, może moje zapłakane oczy zmusiły go do litości. Skończyło się na przymusowej pomocy w szklarniach. Tak to się zaczęło. Od pokaleczonych i powybijanych palców, do rąk ubrudzonych ziemią i błotem. Znów poczułam zapach życia, naturę pulsującą pod moimi dłońmi. Profesor wziął mnie pod swoje skrzydła. Mimo zakończenia kary ja wciąż biegałam do jego pracowni oferując swoją pomoc w każdej wolnej chwili. Mogłam przenosić worki z ziemią, sprzątać ropę czy dać się ugryźć narwanemu chwastowi. Nie ważne! Mogłam się uczyć, mogłam poznać ten skrawek świata który znało naprawdę niewielu. Pierwszą nagrodą za tę wytrwałość i determinacje miało być miejsce w klubie ślimaka. Banda snobów i lizusów próbująca dojść jak najwyżej krocząc po plecach starego profesora. To już dzisiejszy punkt widzenia. Wtedy byłam z siebie dumna, uparcie wierzyłam, że znalazłam się wśród geniuszy którzy tak ja jak chcieli na nowo odkryć świat. Doszło szybko moja pasja stała się filozofią . Zaczęłam patrzeć na ludzi jak na rośliny. Dostrzegać ukryte piękno pod odpychającą powłoką i unikać trucizny przyczajonej za kolorowymi kwiatami.
Kolejnych dziesięć stron w przód i trzy strony w tył. Jadowita tentakula.
Byłam zbyt mała by pamiętać wojnę. Wiem, że kogoś na niej straciliśmy ale pamiętałam tylko tyle, że na stypie nie podawali mojego ulubionego ciasta. Sam konflikt na tle czystości krwi również nigdy nie przyciągał mojej uwagi. Każdy miał prawo do swoich poglądów i przekonań. Zresztą bezmózgim śliz gonom i tak ciężko było cokolwiek wytłumaczyć. Po co marnować energię i czas? Ja nie wchodziłam im w drogę i oni zostawiali mnie w spokoju. Podobnie było w momencie pojawienia się Grindewalda. Miałam swoje szklarnie i póki nikt mi ich nie zabrał polityka nie miała dla mnie najmniejszego znaczenia.
Koniec zaglądania w tą daleką i dziwnie nierealną przeszłości. Zamknęłam książkę i odłożyłam na miejsce kierując swoje kroki w stronę lustra.
Szaroniebieskie tęczówki skupiły się na ramionach. Spod cienkiego materiału koszuli widać było tysiące niewielkich blizn tworzących niemalże koło. Może miałam szczęście, że skończyło się tylko i wyłącznie na tym. Przynajmniej można było je ukryć i nikt ich nie widział. Mój mały sekret, kolejny na niekończącej się liście. Opuszkami palców dotknęła śladów po zębach. Pamiętałam każdą sekundę, pamiętam, gdy próbowałam uciekać przedzierając się przez las. Pojechałam sama choć rodzicom i bratu wmawiałam zupełnie co innego. Głęboko wierzyłam, że dzięki amuletom ochronnym i znajomości odpowiednim zaklęciom będę bezpieczna. Chęć znalezienia ślazu przysłoniła zdrowy rozsądek. Bestia pojawił się znikąd a ja mogłam już tylko uciekać. Zaciskałam w dłoni różdżkę a nie potrafiłam wymówić choćby najprostszego zaklęcia. Mogłam już tylko biec. Obudziłam się w czyimś domu, ktoś opatrzył moje rany, ktoś siedział przy moim łóżku, ktoś się mną opiekował. Gdy otworzyłam oczy mówił do mnie ale jego słowa nie miały żadnego znaczenia. Mogłam się skupić na odtwarzaniu wydarzeń z minionej nocy. Pamiętałam moment ugryzienia a teraz żyłam…wniosek mógł być tylko jeden. Odwrócił się zaledwie na kilka chwil. Działałam w samoobronie, wciąż głęboko w to wierze. Chwyciłam różdżkę leżącą przy łóżku. Jedno zaklęcie i zapomniał o wszystkim. Zabrałam swoje rzeczy i uciekłam. Uciekłam do jedynego miejsca na świecie gdzie mogłam się czuć bezpiecznie. Nigdy nie widziałam go tak przestraszonego i bezradnego. Mój silny i odważny starszy brat nie potrafił mi pomóc. Potrafił tylko wydusić coś o tym, że powinnam się zarejestrować. Wyzwałam go wtedy od naiwnych głupców. Nie chciałam się skazywać na miano wilkołaka jeśli gdzieś na świecie istniało lekarstwo. Po dziś dzień moje nazwisko nie widniej w żadnym rejestrze. W końcu wciąż mam nadzieję...
Moje przemyślenia przerwał szelest pościeli. W tafli lustra dostrzegłam jak otwiera oczy i podnosi się na łokciach. –Jade- mruczał zaspany. Chwilę zajęło mi przypomnienie sobie, że przecież tak się teraz nazywam. Uciekłam wmawiając rodzicom, że chce poznać florę innych zakątków świata. Samuelowi oznajmiłam, że jadę szukać lekarstwa które nie istniało. Nowy kraj, nowe imię i nowa historia. Przez pół roku mogłam być, kim chciałam. Mugoli tak łatwo było oszukać. Świstek papieru i nagle człowiek staje się zupełnie inną osobą. Z czarodziejami było znacznie gorzej. Zaklęcia, eliksiry, ciągłe przenoszenie się z miejsca na miejsce i przede wszystkim nieustanne trzymanie się cieni. Nikt nie śmiał chwycić mnie za rękę i kazać przestać, zmusić do pozbierania się. Nikt nie sprawował nade mną kontroli a ja rozpływałam się gdzieś pomiędzy coraz to nowymi pomysłami na urozmaicenie sobie życia. Nagle kłamstwa, oszustwa, manipulacja przestały być tak…przerażające.
Widziałam jak z jego oczu znikając resztki snu. Może wyczuwał, że coś jest nie tak.- Powinienem być zazdrosny o te codzienne wiadomości.- próbował się uśmiechnąć. Anglik, powinnam ominąć go szerokim łukiem a nie zaciągać do łóżka. Chyba się we mnie zadurzył a może po prostu lubi, gdy kobieta wie, czego chce. Nieważne, to już jego problem nie mój. – Idę do łazienki, jeśli spotkam cię tu, gdy wrócę nigdy więcej nie podniesiesz się z łóżka o własnych siłach. –Nie tak powinno żegnać się kochanka. Ale co innego mogłam powiedzieć? Każda niepotrzebna chwila zwłoki powodowałaby wątpliwości. Nie miałam już na nie czasu. Kolejny rozdział w życiu zakończony. Chciałam wracać do domu i wierzyć w nieistniejące lekarstwo. Zobaczyć brata, zobaczyć dawnych przyjaciół i wierzyć, że wszystko jest w porządku. Nie zadawać niepotrzebnych pytań. Nie myśleć o tym, czy chociaż Sam będzie potrafił mnie jeszcze rozpoznać.
- A sztuka? - spytała.
- Jest chorobą.
- Miłość?
- Rozczarowaniem.
- Religia?
- Wytwornym surogatem wiary.
- Jesteś sceptykiem.
- Nie. Sceptycyzm jest początkiem wiary.
- Więc czymże jesteś?
- Określać, znaczy ograniczać.
Przechadzając się po pokładzie statku, który miał mnie zabrać do domu wmawiałam sobie, że spojrzę w zatroskane twarze rodziców i będę udawać, że nic się nie stało. Będę zaskoczona, gdy aetony zaczną przede mną uciekać. Nie dostrzegę w ludzkich spojrzeniach troski o mój stan. Będę wierzyć w istnieje lekarstwa przez kolejny miesiąc lub dwa a potem znów rozmyje się wśród cieni. Nie czeka mnie nic prócz kolejnych kropel krwi plamiących moją duszę. Tyle, że za każdym razem bałam się coraz mniej. Strach powoli zaczyna zmieniać się w oczekiwanie. Od sześciu miesięcy w każdą pełnię robię to samo. Znajduje budynek w którym mogę się ukryć, rzucam zaklęcia, zakuwam dłonie w ciężkie kajdany i modlę się by gdy księżyc zniknie z nieboskłonu nie musiała nazywać siebie mordercą. Przecież musi nadejść moment w którym po raz pierwszy zabawie się w okrutnego boga śmierci. Kara może być tylko jedna. Łowcy w końcu staną przed moimi drzwiami i zażądają mojej głowy. Nie będzie wielkiego wesela jak chcieli tego rodzice. Nie odziedziczę stadniny jak twierdził mój brat. Wygaśnie moja wiara w nieistniejące lekarstwo i nie będzie już nic.
Umrzeć młodo Umrzeć śmiejąc się. Umrzeć trzymając kieliszek w jednej dłoni a papieros w drugiej. Tańczyć do ostatnich chwil. Pomyśl ile kolorowych kwiatów zakwitnie nad moją trumną! Już nigdy nie będę musiała drżeć przed obrazem Luny. Patrzeć w niebo i wyczekiwać chwili w której człowiek złączy się z wilkiem.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 4 | +2 (różdżka) |
Zaklęcia i uroki: | 7 | +3 (różdżka) |
Czarna Magia: | 0 | Brak |
Magia lecznicza: | 0 | Brak |
Transmutacja: | 4 | Brak |
Eliksiry: | 6 | Brak |
Sprawność: | 4 | Brak |
Biegłość | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
Język obcy - francuski | II | 6 |
Język obcy - włoski | II | 6 |
Język obcy - niemiecki | I | 2 |
Zielarstwo | V | 25 |
Jeździectwo | III | 7 |
Instynkt przetrwaniania | III | 7 |
Kłamstwo | III | 7 |
Ukrywanie się | II | 3 |
Mocna głowa | II | 3 |
Genetyka | 7 | 7 |
Reszta: 0 |
sowa, różdżka, teleportacja.
Witamy wśród Morsów
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych