Lord
Corentin Everard Rosier
Nazwisko matki: Rowle
Miejsce zamieszkania: Dover
Czystość krwi: czysta, szlachetna
Status majątkowy: bogaty
Zawód: legislator w Międzynarodowym Urzędzie Prawa Czarodziejów
Wzrost: 186cm
Waga: 84kg
Kolor włosów: ciemny brąz
Kolor oczu: ciemny brąz
Znaki szczególne: sygnety rodu Rosierów, które niezmiennie oplatają jego palce już od czasów młodości, pomimo upływu lat wciąż nie taka zła prezencja, choroba pożerająca niespiesznie zarówno ciało jak i duszę, a odciskająca piętno na jego zachowaniu.
Wianowłostka, sierść kelpii, 12 i ¾ cala, dość sztywna
Slytherin
Raróg
Puste łoże, przy którym nie czeka już nikt. Jego własną śmierć, z którą rodzina przechodzi szybko do porządku dziennego.
Wonią, jaką pozostawiają po użyciu niektóre zaklęcia ofensywne, ciężką wonią róż oraz orzeźwiającym tę zwariowaną mieszankę aromatem słonej, morskiej wody.
Siebie znów w pełni sił, jednocześnie budzący respekt, jak i stanowiący oparcie dla bliskich. Zasiadam na pięknym, misternie wykonanym fotelu, a wokół mnie zbiera się cała droga memu sercu rodzina.
Polowaniami, kobietami oraz zgłębianiem tajemnic zaawansowanej magii.
Potajemnie kibicowałem swej córce, nim wykryto u niej śmiertelną bladość. Teraz unikam publicznego wypowiadania się na temat sportu.
Za młodu byłem zapalonym graczem w Łomot, a także uczestniczyłem w wyścigach na miotłach. Tymczasem teraz pozostała mi jedynie walka o odzyskanie zdrowia, pozyskiwanie wiedzy i polityczne potyczki słowne.
Muzyki klasycznej, chociaż nie wzgardzę równie urodziwą co utalentowaną Bellą.
Christian Bale
Mówi się, że nie każdy rodzi się piękny. W tych kilku słowach skrywa się starożytna prawda odnośnie cudu narodzin. Ból, krzyki i spazmatyczne oddechy towarzyszące skurczom. Ogromne poświęcenie matki starającej się wydać na świat zdrowe, silne potomstwo, jakie niosłoby dalej w świat geny i nauki rodziców, przekazując je za kilkadziesiąt lat swoim własnym pociechom. To wszystko tylko po to, aby przed wami pojawiło się pomarszczone, niewielkie stworzenie. Wyrwane z do tej pory naturalnego dlań środowiska, czuje się obco. Nic nie jest na swoim miejscu i absolutnie nikt z otaczających go ludzi nie okazuje się znajomy. Dopiero kiedy przytulają jego delikatną, rozwrzeszczaną twarzyczkę do piersi matki, zaczyna wiedzieć gdzie jest. To bicie serca rozpoznałby wszędzie, nawet zupełnie pozbawiony pozostałych zmysłów. Uspokaja się i milknie, odnajdując w tym jednym dźwięku spokój, jakiego pragnął od samego początku.
Witaj Corentinie, kolejny ze szlachetnego rodu Rosierów.
Te słowa zdają się towarzyszyć mu przez całe życie. Każdy, kto dowiaduje się z kim ma do czynienia, kierując się zwykłą ostrożnością musi czuć pewien respekt, nawet jeżeli pamięta, że ma przed sobą jedynie chudego niedorostka, jaki nie jest jeszcze w stanie zrobić mu krzywdy w żaden możliwy sposób. Pomimo pierwszych, niezwykle niebezpiecznych w swej sile, przejawów magii, nawet Rosier nie jest w stanie ukierunkować energii w ten sposób, aby gość wycofał się i przestał patrzeć na niego z góry. Zresztą, nie musi tego robić. Obowiązkiem rodziców jest zadbać o jego bezpieczeństwo i pozycję, a kto mógłby to zrobić lepiej od Rosiera seniora oraz jego oszałamiająco urodziwej małżonki z rodu Rowle? Nie odpowiadaj. To co powiesz nie ma najmniejszego nawet znaczenia dla tego młodego człowieka. Podczas, gdy jego uczy się rozpoznawać zwierzęce ślady już od lat prawdziwie szczenięcych, większość z Tobie podobnych pewnie jeszcze nawet nie potrafi chodzić, ale to nic, nie frapuj się tym. Nie każdy został stworzony do bycia arystokratą, a także nie każdy arystokrata już od najmłodszych lat zna zapach prochu oraz swąd zaklęć ofensywnych. Nie każde dziecko dostaje w dłonie rozmaite, niezwykle trudne księgi i w świetle pamiątkowego, równie paskudnego co niepraktycznego, kaganka może studiować je całymi dniami i nocami, analizując zagadnienia, jakie powinny przerastać je intelektualnie. Nie każde dziecko znajduje się pod opieką istoty mieszanej krwi. Nie wszystkie dzieci takich istot obserwują jak ich matki, pomimo nadarzających się ku temu okazji, wciąż trwają przy swoich mężach, wypędzając kolejnych adoratorów, ustawiających się sznurem za urodziwą Rowle’ówną. Nie każdy syn wili patrzy jak ojciec sprowadza do domu kolejne kobiety, plując tym samym w twarz jego matce. Corentin jest w stanie zapamiętać długie ciągi liczb i przedziwne formuły zaklęć, jeszcze zanim świat wokół niego zaczyna stawać w ogniu. Potrafi udać się do lasu z Rosierem seniorem i razem z nim dreptać niezdarnie w błocie, wpatrując się w odciski łap. Nad wyraz inteligentny, potrafi niezwykle szybko rachować i przyswajać wiedzę, jednakże zupełnie nie potrafi pojąć tego, co dzieje się w zamkniętej sypialni jego rodziców.
To the bottom
Do you hear us?
We are rotting
We're going down in a spiral to the ground
No one, no one's gonna save us now
Where do you expect us to go when the bombs fall?”
Stojąc we wspaniałym, różanym ogrodzie Rosierów, podziwia kołyszące się na wietrze pąki róż. Duszący aromat tych kwiatów upaja go, aby tylko nie wspomnieć, iż otumania. Tylko ciche bębnienie w oddali przypomina mu o celu, w jakim tak naprawdę znalazł się w tym miejscu. Stoi u boku swego ojca. Jego smukła dłoń zaciska palce na ramieniu pierworodnego, podczas gdy usta nieustannie mamrocą zaklęcia, a druga ręka porusza się tuż przed nim. Bez różdżki. Powietrze nieznacznie faluje, a to drżenie niemalże można usłyszeć, kiedy przerywa je głośne westchnienie, wytrącające Corentina z transu, w jaki wprowadziło go skupienie. Jego matka nie zbliża się jednak do swego męża. Kiedy syn na nią spogląda, widzi jak jej oczy rozszerzają się w niemym zdumieniu. Najpierw na widok jego samego, wciąż szczupłego i bladego na tle krwistoczerwonych kwiatów róż, a potem wpatruje się już w niebo, równie zdziwiona co poprzednio. W jej oczach odbijają się rozbłyski eksplodujące na niebie. Bębnienie nie znika, a wręcz przybiera na sile. Towarzyszący mu ryk nie dociera do uszu arystokracji, a młody Rosier wcale nie lęka się kolorowych świateł na niebie. Czuje się odważny i silny pod protektoratem swego dumnego ojca. Zaczyna odczuwać wstyd na widok zlęknionej matki, chociaż jego serce nieustannie mięknie, gdy widzi jak rozszerza karminowe usta. Jej blade oczy pokryte czernidłem rzucają mu badawcze spojrzenia, ale on nie daje po sobie poznać tego, jak wyraźnie budzi się w nim pogarda. Strach jest czymś, czemu żaden Rosier nie powinien się poddawać, a przecież kobieta Rowle’ów powinna to rozumieć. Te słowa słyszał czasem z ust ojca, gdy na kolejnym z rzędu polowaniu śmiał się głośno ze swoimi znajomymi. Stukot szklanek i świst zaklęć również pamiętał, ale nijak miały się one do werbalnej wskazówki, jaką wtedy nieumyślnie wziął sobie do serca. Uśmiecha się więc nieznacznie do swojej rodzicielki, a potem odwraca głowę tylko po to, aby obejrzeć jak za horyzontem nikną latające potwory.
Matka śpiewała mu do snu co wieczór. Wpatrywał się w jej piękną twarz, starając się za misternym makijażem dojrzeć coś więcej. Coś, co widywał zawsze wtedy, gdy ojciec wracał do domu otulony nieznajomymi, ciężkimi woniami alkoholu i perfum. Odtrącającą zmianę, pewne wykrzywienie warg i czerń w błękitnych oczach. Jej uroda rozpływała się wtedy niczym za dotknięciem różdżki, a bezsilne wzburzenie trawiło jej piękno jak zgnilizna pożerająca duszę ojca Corentina. Fascynowała go ta zmiana, ta inność, którą obserwował czasem i na twarzy swojej siostry, a jaka znikała jeszcze prędzej niż zdążyłby wymówić jej imię. Nigdy nie zapytał o to ani jej, ani lady Rosier. Zawsze usypiał nim udało mu się przemóc dziecięcą nieśmiałość.
Wiedział, że wyrastał na przystojnego mężczyznę. Już od wczesnych lat szczenięcych uczono go jak reagować na komplementy czy przychylne spojrzenia dam. Jak należało się uśmiechnąć, aby na ich blade policzki wstępowały rumiane plamy. Prawdziwa siła nie płynęła jedynie w jego żyłach, nie ograniczając się do magii czy mocy mięśni, ale tkwiła w wychowaniu. W nienagannych manierach czy sposobie poruszania się. Z gracją wirował nawet w najbardziej skomplikowanych tańcach, odnajdując się kolejno w każdym, z jakim się mierzył. Nie było na jego roku ucznia, który tak jak on potrafiłby doprowadzić swą partnerkę do rozedrgania dłoni jedynie prostym wzięciem jej w swe ramiona podczas Hogwarckiego balu bożonarodzeniowego. Był na tyle zadufany w sobie, aby zawsze w to wierzyć, a brak sprzeciwów tylko upewniał go w tym, że miał rację. Nigdy nie brał pod uwagę ewentualności, wedle której innym zwyczajnie nie wypadało wyprowadzać go z błędu. Nie przepadał za zaznajamianiem się z ówcześnie współczesną literaturą czy poezją, ale potrafił poszczycić się znajomością języka francuskiego czy aktualnej sytuacji politycznej w kraju. Był w stanie długo rozprawiać o zawiłościach zaklęć, a w węższym gronie analizował również te, których nie przystawało znać tym porządnym i szlachetnym. Przesiąkał czarną magią za każdym razem, ilekroć tylko udało mu się nakłonić swych dobrych znajomych do wykradnięcia nowych tomów z działu ksiąg zakazanych. Nigdy jednak nie był nieostrożny i nie zdradzał się z ich znajomością przed byle kim.
Miał o sobie niezwykle wysokie mniemanie, jakie w jego ocenie zawsze było należne jego pozycji, wspaniale podkreślonej przez Ślizgońskie barwy domu węża. Corentin Rosier miał niepisane prawo do łamania kolejno każdego niewieściego serca, jakie tylko wpadło mu w dłonie. Żadna z dam, której okazywał względy, jeśli wciąż chciała być nimi obdarowywana, nigdy nie mogła oburzać się, gdy młody arystokrata oglądał się za kolejną spódniczką. Jeśli to robiła, on zwyczajnie tracił zainteresowanie, co niejednokrotnie przypłacił gwałtownym zakończeniem znajomości, co nigdy nie było dlań szczególnie przyjemne. Wiele razy takie podejście do płci pięknej przypłacił pstryczkami w nos ze strony nowo poznanych panien, ale mógł za to winić jedynie siebie, gdyby tylko był do tego zdolny. Samolubność i przekonanie, wedle którego to świat powinien kręcić się wokół niego nie raz i nie dwa wpędzały go w tarapaty, z jakich nie zawsze potrafił się wykaraskać. Chociaż historia znała takie sytuacje, gdy potrafił zjednać sobie nawet tych, którzy uchodzili za niezwykle niebanalne przypadki, a jeżeli nie działała prosta perswazja, najczęściej wystarczało użyć różdżki. W szkole krążyły pogłoski o diabelskiej precyzji, jaką odznaczał się podczas pojedynków. Jego kontrataki były ostre i szybkie jak ugryzienia rozjuszonego, jadowitego węża. Odznaczał się niezwykłą agresją podczas starć nie tylko w klubie pojedynków, ale także na boisku Quidditcha. Nie mógł oddawać się grze w szkolnej drużynie - osobie z jego pozycją nie przystawało mierzyć się z mugolskim nasieniem - aczkolwiek chętnie starał się odnaleźć ludzi skłonnych do zaangażowania się w rozgrywki Łomotu czy wyścigów na miotłach. Dbał o to, aby nigdy nie wypływało jego nazwisko, gdy nauczyciel dociekał kto był prowodyrem głupich wyskoków, ale nie mógł już wyłgać się, gdy przyłapywano grupkę obolałych, dzierżących miotły nastolatków. W ten sposób odbywał niekiedy szlaban za szlabanem, czego chyba nikt nie był w stanie wspominać dobrze. Żmudne przepisywanie czy polerowanie kolejno mioteł graczy ze wszystkich drużyn Quidditcha to zdecydowanie nie było zajęcie dla niego. Utemperowała go dopiero groźba jednego z profesorów, który ewidentnie stracił do niego cierpliwość. Groźba wydalenia z Hogwartu postawiła go do pionu jak nic innego. W tamtym czasie Corentin zrobiłby wszystko, byle tylko rodzice nie dowiedzieli się, cóż takiego dzieje się z nim za zamkniętymi murami szkoły, ale kiedy postanowił się wycofać, było już za późno. Jego ojciec nigdy nie podniósł na niego głosu, ale nawet nie musiał tego robić. Zawód, jaki od niego bił ilekroć widział lub kontaktował się z synem był tak wyraźny, że nie dało się go ignorować. Corentin musiał długo pracować na odbudowanie zaufania, ale miał też dobrą motywację. W tych czasach, gdy Rosier senior złościł się na niego, nie istniało dlań pojęcie polowania. Przez całe wakacje musiał siedzieć w posiadłości, a matka dbała o to, aby się w tym czasie nie nudził. Stosy poezji jaką wtedy przerobił i niepisany zakaz opuszczania domu dały mu w kość na tyle, aby potajemne rozgrywki miotlarskie więcej w żaden sposób nie łączyły się z nazwiskiem Rosier.
Mówi się, że nikt nie rodzi się ideałem, chociaż Rosierowie z pewnością chcieliby temu zaprzeczyć. Corentin nie był wyjątkiem, a jego wady idealnie pokrywały się z tymi, z jakich znany był lord Rosier. Miał skłonności do agresji, które wypływały zwykle wtedy, gdy sprawy nie potrafiły lub nie mogły potoczyć się po jego myśli. Uwielbiał sprawować kontrolę nad wszystkim co mógł lub był w stanie sobie podporządkować, a rozmyślania o życiu zwykle nachodziły go najintensywniej po spożyciu alkoholu. Upajał się smakiem Toujours Pur niejeden raz i mimo, iż chciałby móc podawać je każdego dnia na swym stole, z przymusu (i jak sądził, konieczności) rozsmakował się również w Starej Ognistej Whisky Ogdena. Sporo pił także w czasach, gdy lord Rosier zdecydował się wybrać mu narzeczoną. Nie pozwalając wcześniej się usidlić, wystarczająco dobrze znał większość z kandydatek, aby móc spoglądać na nie z zupełnym brakiem zainteresowania, jeżeli nie z pogardą. Pamiętał je wszystkie ze szczenięcych młodości czy uroczystych okazji, na jakich zdarzyło im się zamienić parę słów, a jego wnikliwe oko potrafiło podczas takich spotkań wyłowić niejedno odstręczające potknięcie. Jedyną z kobiet, z jaką wcześniej nie miał styczności okazała się Cedrina Crouch, co ostatecznie doprowadziło do zaręczyn młodych. Okres narzeczeństwa minął im wyjątkowo szybko, gdyż ledwie po miesiącu wzięli już ślub i należycie skonsumowali związek. Jednakże nawet Cedrina nie fascynowała nowego lorda Rosiera na tyle, aby wytrwał w niezmąconej wierności aż do narodzin Tristana. Jego czas coraz częściej wypełniała praca w Ministerstwie Magii, a długie godziny spędzone na eliminacji rozbieżności w prawie w tym okresie potrafiły niezwykle go męczyć i przygnębiać. Wyprawy Corentina na polowania nierzadko kończyły się powrotem do posiadłości w stanie nietrzeźwości. To właśnie w tym czasie nauczył się korzystać z Wróżkowego Pyłu, a dzięki niemu poznał również smak zdrady. Nie potrafił zapanować nad swoją naturą. Okręcał sobie wokół palca każdą damę lub nawet mniej szlachetnie urodzone piękności. Wykorzystywał każdą okazję, dzięki której mógł uciec od ciężarnej żony, ale nie był przy tym wystarczająco dyskretny. Cedrina dostrzegła co się święci i zadziałała z zabójczą skutecznością. Pokonała go jego własną bronią. Kusiła i mąciła na tyle dyskretnie, aby nie miał ochoty na wycieczki w obce ramiona, a jednocześnie nie pojmował, iż nie jest to jedynie kwestia jego własnego wyboru. Zakochał się w kobiecie, do poślubienia której zmusiło go wychowanie, a jakiej nigdy nie pragnął pokochać. Oddał się jej bez reszty, szanując ją między innymi za to, że powiła mu wspaniałego syna i trzy piękne córki.
Właśnie w tym okresie ogień zaczynał stopniowo gasnąć. Zabieranie Tristana na polowania niezwykle raziło Cedrinę, a przekorny Corentin w żadnym razie nie chciał na tej materii odejść od swoich przekonań. Jego ojciec również zabierał go na polowania, a lord Rosier zamierzał swego pierworodnego wychować wedle własnych wyborów. Pokładał w Tristanie wielkie nadzieje. Inwestował w jego rozwój wiele czasu i nerwów oraz dbał o to, aby wyrastał na wartościowego mężczyznę. Skoncentrowany na jedynym męskim potomku, nie dostrzegał jak szybko dorastają jego córki. Druella zawalczyła o jego uwagę wspaniałą prezentacją metamorfomagicznych uzdolnień (słynna historia z Robertem), dzięki czemu Corentin nauczył się po równo obdarzać swą uwagą każdą ze swych pociech. Każdemu starał zapewnić się wszystko, o co tylko go poproszono, a także o co nigdy nie spytano. Był ich opiekunem i stróżem. Chronił krnąbrną Druellę przed gniewem Cedriny, chociaż wcale nie podobały mu się urazy na jakie się narażała. Niejednokrotnie starał się jej przemówić do rozsądku, jednak nie był w tym aż tak zapamiętały jak jego żona. Stwarzał pozory niewzruszenia, podczas gdy przechodził go zimny dreszcz za każdym razem kiedy nie potrafił odnaleźć w domu wszystkich córek.
Coraz więcej godzin poświęcanych w pracy zdawało się przynosić rezultaty. Kolejne awanse, pewna pozycja w Ministerstwie Magii i rozszerzające się wpływy stały się dla lorda Rosiera chlebem powszednim. Dbał o to, aby nie splamić rodowego nazwiska żadnym uchybieniem, nie wiedząc, że za jego plecami stała Cedrina dbająca o to, aby w żadnym razie nie podwinęła mu się noga. Coraz bardziej dumny i wyniosły częściej niż kiedykolwiek przebywał na Śmiertelnym Nokturnie, mając wystarczająco dużo buty, aby otwarcie zasięgać nowych nauk. Po raz kolejny zaznajamiał się z mroczną stroną magii, nie potrafiąc wyzbyć się szczenięcej fascynacji groźnymi zaklęciami. Brnął coraz dalej, wycofując się zawsze w odpowiednim momencie i wykazując się na tym polu niezwykłą precyzją. Był doskonale poinformowany, wiedział gdzie i kogo szukać, a także w jaki sposób uzyskać potrzebne mu informacje. Coraz więcej intrygujących ksiąg pojawiało się w posiadłości Rosierów, a wraz z nimi pojawiło się zagadnienie spędzające odtąd sen z powiek Corentina.
Magia bezróżdżkowa powinna być mu przeznaczona. Kiedy wiele lat temu obserwował ojca posługującego się magią bez pomocy przekaźnika, uważał że jest to niezwykle proste, ale coś wreszcie zaczynało go przerastać. Do tej pory wyciszony, na nowo poznał smak agresji, a złość jaka wtedy go opanowywała sprawiała, że gdyby ktoś go wówczas ujrzał, z pewnością zgorszyłby się jego zachowaniem. Ognista Whisky oraz cygara zostali ponownie jego najlepszymi przyjaciółmi. Niezwykle intensywnie spierał się wówczas ze swoją małżonką o szkołę odpowiednią dla ich dzieci. Corentin widział zdecydowanie więcej perspektyw w Durmstrangu, którego mroczna sława była dlań, zwłaszcza wtedy, niezwykle pociągająca. Wreszcie, po wielu dniach wypełnionych nieustannym przerzucaniem się argumentami, ustąpił. Uniósłszy ręce do góry oddał Cedrinie ostateczny głos w zakresie wyboru edukacji i tym samym „skazał” swe pociechy na dorastanie w Beauxbatons. Nie wykazywał się zbyt głębokimi pokładami cierpliwości, więc odreagował tę sytuację w inny sposób. Całe dnie spędzał w swym gabinecie w Ministerstwie Magii ślęcząc nad papierzyskami, magią bezróżdżkową lub kradnąc pocałunki niżej postawionym współpracowniczkom. Był absolutnie pewien, że nic co działo się w jego gabinecie nie wydostawało się z niego. Przez kilka lat potrafił doskonale grać, nie zdradzając się ze swą rozwiązłością nawet w najmniejszym potknięciu, a gdy wszystkie pociechy opuściły już rodzinny dom, Corentin ponownie zapomniał o swojej żonie, jak sądził, na dobre. Zdawał się nie doceniać czujnego oka Cedriny. Spostrzegła jego zainteresowanie niezwykle urodziwą i utalentowaną śpiewaczką. Do tej pory zdecydowanie nie doceniał jej wyrachowania, a może po prostu udawał, że go nie zauważa? Nierzadko to był właśnie sprawdzony sposób, w jaki mógłby pogrywać ze swą drogą małżonką. Przeciągłe spojrzenia w stronę innych panien, zbyt częste uśmiechy czy okazywanie zainteresowania regularnymi kontaktami sprawiały, że w jego żonie potrafił rozgorzeć ogień, który tak uwielbiał. Z prawdziwą przyjemnością ponownie się w niej zakochiwał. Przypomniał sobie lata szczęścia, jakie ocieplały jego serce od czasu narodzin Tristana. Po raz kolejny zaczął dbać o Cedrinę, a sprowadzając dla niej czarnomagiczne tomiszcza, wykazywał nimi niezdrowe zainteresowanie. Podczas jednej z wizyt na Nokturnie, natknął się na Toma Riddle’a. Jego sposób bycia zaintrygował Corentina na tyle, aby pozostawał z nim w kontakcie jeszcze przez długi czas, ale lord Rosier nie angażuje się szerzej w działalność Rycerzy Walpurgii. Nie z powodu braku zainteresowania ich działalnością, a postępującymi problemami ze zdrowiem.
Czas upływał zdecydowanie zbyt szybko. Marianne miała niedługo wyjść za mąż, a zupełnie zakochany w swej córce Corentin nie potrafił sprzeciwić się jej prośbie. Razem z Cedriną obdarowali ją swym błogosławieństwem, czym najprawdopodobniej wydali na nią wyrok. Żadne z nich nie mogło wiedzieć jakie konsekwencje będzie miała ta decyzja. Druella… była przecież Druellą. Jak mogli łudzić się wiarą, że choć raz postąpi tak, jak życzyłaby sobie tego jej matka czy jak pragnąłby ojciec? Odrzuciwszy Anthonego rozpętała prawdziwe piekło. Jego żona wpadła w prawdziwy szał, a Corentin doskonale rozumiał co nią kierowało, gdy napomknęła o wydziedziczeniu, ale nie mógł na to pozwolić. Nawet tak krnąbrna pociecha nie potrafiła doprowadzić lorda Rosiera do ostateczności i stanowczy sprzeciw, jaki wtedy okazał Cedrinie był jednym z powodów, dla których przez dłuższy czas boczyła się nie tylko na Druellę, ale i na niego samego. Zrozumienie przyszło z czasem, ale na pewno prędzej niż doszło do zaręczyn i ślubu Druelli z Cygnusem Blackiem. Pojawił się znikąd, zabiegając o względy jego córki, ale tym razem byli z żoną już lepiej przygotowani. Postarali się o to, aby dziewczyna nie uciekła przed zalotnikiem, a chociaż kandydat na narzeczonego swymi podchodami niezwykle drażnił Corentina, potrafił ukryć prawdziwe emocje jakie targały nim na widok młodego Blacka. Dzień w dzień przełykał niechęć, tłumiąc w sobie także wściekłość jaka niespodziewanie w nim eksplodowała, kiedy nie nastąpiły oficjalne zaręczyny. Druella w tym okresie znowu była Druellą w pełnym tego słowa znaczeniu. Oddała się swojej pasji z niezwykle przykrym skutkiem, a ojciec nawet nie starał się podnosić na nią głosu, gdy ponownie znalazła się w szpitalu. Starał się do niej dotrzeć, ale pozostawał zupełnie bezradny. Jej zaślubiny z Cygnusem okazały się wreszcie tym, co ofiarowało mu spokój, a który ostatecznie opanował jego duszę po narodzinach Bellatrix. Jak się okazuje, nic co dobre nie może długo trwać.
Odejście Marianne było prawdziwym ciosem dla lorda Rosiera. Zawsze była bliska jego sercu, a to, że spełniała wszystkie jego oczekiwania sprawiło, iż przeżył jej odejście niezwykle ciężko. W pierwszym odruchu chciał kierować się swą impulsywnością. Zaskoczenie najpierw zmieniło się we wściekłość, a dopiero później w nieopisany żal. Można było powiedzieć, iż to jego własne ciało sabotowało wówczas jego plany. Kiedy ta wieść poderwała Corentina na nogi, musiał niemalże od razu ponownie opaść w objęcia swego ulubionego fotela. Najpierw w jego oczach pojawił się strach, a po kilku sekundach dołączył do niego ból. Chwycił się za pierś, chcąc ratować się przed cierpieniem. Rosier zniszczył wtedy nową kamizelkę i niezwykle drogą koszulę. Szarpał ją na sobie i zupełnie pozrywał wszystkie guziki. Łapał spazmatycznie powietrze czując, że zaczyna się dusić i dopiero po kilku minutach straszliwy ból serca zelżał na tyle, aby mógł odzyskać panowanie nad sobą. Nim jednak zdążył zrozumieć co się z nim dzieje, stracił przytomność.
Był chory. Tę wiadomość przyjął z zaskakującą obojętnością. Dopiero co zmarła jego córka i nie potrafił jeszcze należycie docenić wagi tej informacji. Wedle magomedyków, był to dla niego wyrok śmierci, ale nie od razu wysnuli takie wnioski. Przez zdecydowanie zbyt długi okres czasu poddawali go badaniom i pozostawiali na obserwacji, a Corentin tak naprawdę nie był pewien czy kołatanie serca, jakie zdarzało mu się odczuwać, było wynikiem tragicznej straty jakiej doświadczył czy kolejnym objawem jego pokręconej choroby. Przez dwa tygodnie przeżył aż cztery podobne do pierwszego napady, przy czym tylko raz utracił ponownie przytomność. Nie potrafiono dobudzić go w żaden ze znanych sposobów, aż przez kilka następujących po ataku godzin. Wreszcie wybudził się samoistnie, uskarżając się na kłopoty z oddychaniem. Proste zaklęcie przywróciło mu swobodę zaczerpywania oddechu, ale ten dzień stał się początkiem odliczania.
Cedrina i ich dzieci cierpiały po stracie Marianne, a on nie mógł przyłączyć się do żałoby. Niejednokrotnie żądał wypisania go ze szpitala, co spotykało się nie tylko z potępiającymi jego pochopną decyzje uzdrowicieli, ale także z odmową ze strony żony. Rosier był naprawdę wściekły, że mu się sprzeciwia i dopiero kilka miesięcy później docenił jaką przysługę mu wówczas wyświadczyła. Zadbała o jego zdrowie lepiej, niż mógłby to sam zrobić, a przecież ona również mierzyła się z bólem straty.
Najlepszą muzyką stała się cisza. Dopiero, gdy nie mąciło jej nawet nerwowe tykanie zegara odmierzającego pozostały mu czas, Corentin uspokajał się na tyle, aby móc funkcjonować normalnie. Żył, ale był pod kontrolą lekarzy. Sprowadzono dla niego specjalnego uzdrowiciela, który miał czuwać nad jego zdrowiem w obrębie posiadłości Rosierów i odpowiednio reagować, gdy zdarzały mu się napady. Jeszcze przez kilka miesięcy głowa rodziny nie była w stanie pogodzić się ze swoim losem. Nie spodziewał się nigdy, że jego życie skończy się tak szybko i zgaśnie tak nagle. Nie rokowano mu dobrze. Obiecywano mu niespełna kilka lat życia i to jedynie wtedy, gdy nie będzie się zbytnio denerwował czy przeciążał. Nagle idealnie zaczęli rozumieć się z Druellą. Już wcześniej rozumiał jej ból, ale teraz sam doświadczał czegoś podobnego, z czym ona musiała zmierzyć się przez ślubem z Blackiem. Tyle, że wcale nie uchroniło go to przed postępującą korozją umysłu. Z miesiąca na miesiąc Rosier potrafił się zmieniać, a jasne określenie czy jego rozchwianie emocjonalne wynika z wiszącej nad nim śmierci czy z przyczyn klinicznych było niemożliwe. Nie dlatego, iż nikt tego nie potrafił. To on nie chciał dopuścić do siebie kogokolwiek, kto mógłby go zbadać pod kątem psychicznym, odtrącając każdą pomocną dłoń wyciąganą w jego stronę. Gorycz trawiła go niczym kwas, wciąż i wciąż podsycana przez żal, aż wreszcie nastąpił przełom. Ograniczono ataki duszności i towarzyszące im kołatania serca oraz uporczywe bóle za pomocą terapii eliksirami wzmacniającymi, wspomaganej czarami regulującymi pracę serca. Równie tajemnicze jak sama choroba objawy udało się względnie poskromić, jednakże w żadnym razie nie oznaczało to powrotu do pełnej sprawności. W tamtym okresie Cedrina stanęła na wysokości zadania. Jej wsparcie pozwoliło odzyskać mu względną równowagę na tyle, aby był w stanie dalej kroczyć przez życie… a przynajmniej przez tę jego część, jaka mu jeszcze pozostała. Nikt nie wiedział czy kolejny atak nie będzie czasem tym ostatnim…
Właśnie wtedy nauczył się słuchać. Przestając skupiać się jedynie na sobie, zaczął doradzać każdemu, kto w jego otoczeniu potrzebował pomocy doświadczonego czarodzieja. Usunął się nieco w cień, dając swej żonie więcej swobody w roztaczaniu pieczy nad domem. Nie znaczyło to jednak, że zupełnie ustąpił, a było wprost przeciwnie. Oddając poczucie kontroli nad sytuacją komuś innemu, miał wreszcie wolne ręce, jakich nie śledziłoby zbyt wiele par oczu. Roztoczyło to przed nim nowe możliwości.
Zaczął doceniać każdą minutę, a następujące po sobie dni nigdy nie były już takie same. Odkąd życie poczęło przelewać mu się przez palce, skoncentrował się jeszcze silniej na swych córkach i jedynym synu. Chcąc dla nich jak najlepiej, popełnił kolejny błąd, gdy razem z żoną posyłali Tristana w ramiona Isolde Bulstrode. Zerwanie zaręczyn z winy Rosiera było ciosem, ale nie aż takim jak mogłoby się spodziewać. W żyłach Tristana płynęła jego krew i kto jak kto, ale akurat Corentin był w stanie zrozumieć i puścić mu płazem naprawdę wiele. Z tym, iż wcale nie zmieniało to sytuacji, w jakiej została postawiona Darcy. Stanęła na wysokości zadania, gdy przyjmowała pierścionek zaręczynowy od Lorne, a ojciec musiał wtedy pojąć, iż jego malutka córeczka naprawdę dojrzała i okazał się być z niej niezwykle dumny. Tym silniej wyrzucał sobie później przejściowe problemy, jakie przeżywało ich narzeczeństwo. Nie wiedział, że sytuacja nie za wiele się poprawi, jeżeli postara się skoncentrować na swoim życiu i na roztaczaniu opieki nad wnuczętami. Niemniej jednak, okazywał się być niezwykle zawzięty, gdy udawał, że wcale nic go nie martwi. Było łatwo, dopóty choroba przykuwała go do łoża. Nie czuł się na tyle dobrze, aby opuszczać je bez wyraźnego powodu i nawet nie próbował się przeciążać. Bał się śmierci chyba jak każdy człowiek, jednak w jego przypadku śmierć oznaczała coś więcej. Corentin nie był pewien czy Tristan powinien przejmować już teraz wszystkie obowiązki głowy rodu. Nie wątpił w to, iż należycie go przygotowali z Cedriną, aczkolwiek pewna obawa gdzieś tam w nim żyła. Ponadto bardzo nie chciałby odchodzić teraz, gdy jego wnuczęta zaczynały dorastać. Ośli upór niezwykle pomagał w dochodzeniu do zdrowia. Nie chcąc poddać się niemocy oraz wymagając postępów w leczeniu, Rosier wreszcie zaczynał stawać na nogi i gdy na horyzoncie było widać już wyraźny zarys zbliżającej się Wigilii, opuścił łóżko na dobre. Teraz pozostawało mu tylko przekonać wszystkich, że wcale nie umiera i czuje się już dobrze, nawet jeśli nie do końca to tak wyglądało…
Nazywam się Corentin Everard Rosier. Umieram. Straciłem córkę i zdrowie. Rodzina, praca i chore ambicje to wszystko co mi pozostało. Merlinie, pozwól mi być silnym. Jeżeli nie dla siebie to choćby dla nich.
Przywołanie patronusa już od dawna nie przychodziło Corentinowi z łatwością. Od czasu utraty Marianne i zapadnięciu na tajemniczą, wyniszczającą go (nie tylko fizycznie) chorobę, najchętniej sięga po wspomnienie z odległych lat, kiedy to jego rodzina nie była poznaczona aż tak wyraźnym piętnem straty. Może to być równie dobrze chwila, w których po raz pierwszy brał swoją najmłodszą córeczkę Darcy na ręce, spoglądając przy tym z dumą na swoją wyczerpaną żonę czy pierwsze polowanie z Tristanem.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 2 | Brak |
Zaklęcia i uroki: | 17 | Brak |
Czarna Magia: | 5 | Brak |
Magia lecznicza: | 0 | Brak |
Transmutacja: | 1 | Brak |
Eliksiry: | 0 | Brak |
Sprawność: | 5 | Brak |
Biegłość | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
Język obcy: francuski | II | 6 |
Historia Magii | IV | 13 |
Jeździectwo | II | 3 |
Kłamstwo | IV | 13 |
Kusznictwo | I | 1 |
Latanie na miotle | II | 3 |
Literatura | I | 1 |
Retoryka | IV | 13 |
Silna wola | I | 1 |
Spostrzegawczość | III | 7 |
Szermierka | I | 1 |
Taniec | III | 7 |
Ukrywanie się | I | 1 |
Zarządzanie | I | 1 |
Zastraszanie | II | 3 |
Reszta: 1 |
Różdżka, sowa, 10 punktów statystyk, teleportacja
Witamy wśród Morsów
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n