Wydarzenia


Ekipa forum
Sypialnia Agathy
AutorWiadomość
Sypialnia Agathy [odnośnik]25.06.16 15:57

Sypialnia Agathy

...
Gość
Anonymous
Gość
Re: Sypialnia Agathy [odnośnik]14.07.16 12:49
| 25 grudnia

Po północy. Palce bledsze niż świeży papier rozrzucony na biurku. Otwarta butelka wina. Wątłemu światłu świec towarzyszy iskra palącego się papierosa, którym Agatha rysowała kręgi dymu w powietrzu, tak jakby chciała wysłać jakąś zaszyfrowaną wiadomość do kogoś, kto mógłby obserwować ją przez okno. Od jakiegoś czasu zawsze pracowała w sypialni. Wydawało jej się to dziwnie właściwe, wręcz konieczne; w tym samym pokoju śnić, kochać i pisać. Autorzy potrzebujący oddzielnych gabinetów unikają spotkania z samym życiem, z tą ulewą wrażeń, która składa się na każdy przeżyty dzień. Wyrażenie jej jest podstawowym zadaniem pisarza. Jeżeli w ogóle pisarz ma przed sobą jakieś zadania i cele, w co Agatha wątpiła. Zgasiła papierosa, tylko po to, żeby za chwilę zapalić kolejnego. Okryła się niedbale czarnym szlafrokiem. Zaczynała.

"Pisać, to odbywać sąd nad samym sobą."
– H. Ibsen

n o t a t k i

(nie wiem nawet, o czym będzie ta książka. przy poprzednich miałam jakieś wątłe, ale niegasnące światełko, jakieś okruszki sensu, jak kurz unoszące się w dusznym powietrzu. a teraz nie ma nic. tylko narastający dźwięk kroków z tyłu głowy, jakby olbrzymia bestia budziła się z zimowego snu i zbliżała się z każdą minutą. i jeszcze kilka ładnych słów na „p”; perwersja, porcelana, pajęczynówka.)

(ale trzeba próbować.)

Samotność uderzyła mnie jak nagły powiew zimnego wiatru po otwarciu drzwi wejściowych, wiatru, który gubi się między włosami, ukrywa pod mankietami płaszcza i zanika uduszony za długim szalikiem. Mówiłeś mi kiedyś, że każdego dnia umierają we mnie setki komórek. To pewnie dlatego jestem taka smutna, nużąca i ponura. Trudno zachować pogodę ducha, mając pod skórą dom pogrzebowy.

(wszystko brzmi tak pretensjonalnie w pierwszej osobie, nie może tak być. a z drugiej strony, ten fragment z „mówiłeś mi kiedyś” brzmiałby bardzo źle w trzeciej. „mówił jej kiedyś, że każdego dnia umierają w niej…”)

Białe pomieszczenia i środy dziwnym trafem zawsze zostawały pominięte w jej postrzeganiu świata. Między wtorkiem a czwartkiem tkwiły dwadzieścia cztery godziny, owinięte skrupulatnie w ciepłe koce, godziny, które co tydzień ignorowała, z coraz większą wprawą i gracją. Umiejętność niezobowiązującego ignorowania wiele znaczyła w jej środowisku. Co zaś tyczy się białych pomieszczeń, sama nie mogła stwierdzić, dlaczego obdarza je tak zimną obojętnością, gdy walczący o swoje prawa, dogorywający rozsądek nakazuje jej podziwiać idealną harmonię ścian z umysłami ludzkimi, wszechobecny spokój i przeszywającą praktyczność. W jednym z takich pokojów się urodziła i zapewne w podobnym umrze, ale póki żyła, wolała żyć daleko poza nimi.

„Zdaje się, że ci, którzy czegoś szukają, muszą albo to znaleźć, albo zaprzeczyć możności znalezienia i uznać za nieuchwytne, albo wytrwale szukać dalej.”
– Sekstus Empiryk, Zarysy Pyrrońskie.

(zapamiętać to zdanie, może być bardzo ważne. może być nawet tym światełkiem.)

(jednak narrator pierwszoosobowy będzie uczciwszy)

Kiedy zimą przyszedł strach, wkradł się między zakurzone prześcieradła i zaległ w moim zaschniętym gardle, kiedy niebo zbladło, zrzuciło na nas całą swoją zbędną ciemność, a potem spłonęło śmiejąc się z naszych podkrążonych oczu, kiedy nie umiałam otworzyć drzwi, bo szorstkie dłonie zaciskające się na klamce były mi obce, wtedy przypomniałam sobie twoje imię, zagubione wśród innych, równie nieistotnych.

Twoje stopy zostawiały nietrwałe ślady na słonym śniegu, gdy szedłeś koło mnie, po lewej stronie chodnika, a ja odwracałam głowę do światła, by ujrzeć chociaż jedno drżenie twoich powiek. Tak wiele było w nas tamtej nocy; tyle staroangielskich pieśni, błyskotliwych puent, tyle niedokładnych rymów i wierszy białych jak gałki oczne, kilka renesansowych utopii, pasma konferencji pokojowych i imperatywów moralnych. Tyle w nas było wiktoriańskich dworków, dziewiętnastowiecznych powieści, zagranicznych pocztówek, neogotyckich kościołów i wysokich sklepień. Tyle pogrzebów, tyle zamachów stanu, tyle wielkich ofiar, a tak mało nas samych.

I chociaż żyliśmy jak dzieci wiatrów, zawsze wiedziałam, że obydwoje umrzemy tutaj, wśród ruin, wysokich krawężników i wyrwanych kostek brukowych.

(to całkiem zabawne, że zaczęłam pisać akurat o jednej rzeczy, która mnie nie dotknęła i która nigdy mnie nie interesowała; o wojnie. a przyjaciele zarzucają mi, że piszę tylko o sobie…)

To już drugi miesiąc, a my wciąż żyjemy. Jajecznica wciąż się przypala, czytam listy, które piszą twoi znajomi, a ty te od tych nielicznych, którzy czują się moimi. Odpisujemy, że nie ma nas w domu i odkładamy pióra, odkładamy na jutro, na przyszłość, wychudzoną i suchą.

To już drugi miesiąc. Szyby w oknach są zimne i toksyczne, więc patrzę przez nie coraz rzadziej. Droga krzyżowa rozciąga się między kącikami twoich oczu, ale uśmiechasz się i mówisz, że teraz przynajmniej wszyscy mieszkamy w przedwojennych domach. Późną nocą palimy papierosy i przeczytane gazety, a gdy patrzę na supły liter rozplątywane przez ogień, zdarza mi się dotknąć czegoś przedwcześnie uśpionego, niczym nasze nigdy nie narodzone dzieci. Kiedyś zaczniemy palić meble, a potem ubrania i włosy. Gdybyśmy byli postaciami w powieści, lubiłabym o nas czytać.

Rano spóźniony dym unosi się nad naszymi rozłożonymi na podłodze ciałami. Twoje dłonie pachną popiołem i terpentyną, ale wciąż są gładkie, miękkie i bezrobotne (oby tak pozostało). Otwierasz mi oczy siłą, bo wiesz, że instynkt przetrwania uaktywnia się u mnie dopiero po śniadaniu. Obydwoje nie słodzimy herbaty.

To już drugi miesiąc. Mój świat ograniczył się do dwóch pokoi z kuchnią, a ludzkość skurczyła się do twojej osoby. Nie znam już nikogo poza tobą, nie wierzę nawet, że ktoś jeszcze istnieje. Coraz trudniej jest cię kochać.

Między twoimi świeżymi koszulami znalazłam śmierć. Była niewielka i wystraszona, drżała w moich rękach i skomlała cicho, gdy wypuszczałam ją przez okno. Mówisz, że niewinność czyni mnie okrutną, ale w każdy wtorek wychodzę na ulicę i patrzę kobietom prosto w bezgrzeszne, nieporadnie pomalowane oczy, bez poczucia winy.

Nie próbuj mnie zdefiniować. Każda interpretacja jest nadinterpretacją, a każdy człowiek jest nadczłowiekiem, gdy zamknie się go w dwóch miesiącach i czterech ścianach. Skup się na kontrolowaniu oddechów i płynnym przechodzeniu z nocy w dzień. Możesz nawet płakać, od czasu do czasu, ale tak, żebym nie miała wyrzutów sumienia. Wolę słuchać twojego płaczu niż cudzych krzyków.

A kiedy to wszystko się skończy, kiedy będą stać w kolejkach do zakładów pogrzebowych, sprzątać ulice i zmieniać flagi na masztach, my upijemy się w twojej piwnicy, zmyjemy z siebie smak soli i może zapełnimy luki w naszej moralności refrenami pieśni patriotycznych. Potem zabijemy deskami pokoje, w których kiedykolwiek mieliśmy wątpliwości i zasnę przy tobie, wypełniona cichą bielą rozlanego mleka, a strach już nigdy nas nie znajdzie.

„Najokrutniejszy miesiąc to kwiecień. Wywodzi
z nieżywej ziemi łodygi bzu, miesza
pamięć i pożądanie, podnieca
gnuśne korzenie sypiąc ciepły deszcz.
Zima nas otulała i kryła
ziemię śniegiem łaskawym, karmiła
maleńkie życie strawą suchych kłączy.
Zaskoczyło nas lato, idąc nad Starnbergersee
rzęsistym deszczem. Chwila pod kolumnadą
i wyszliśmy na blask słoneczny, do Hofgarten,
piliśmy kawę i rozmawiali godzinę.
Bin gar keine Russin, stamm` aus Litauen, echt deutsch.
Kiedy byliśmy dziećmi, w domu arcyksięcia,
mego kuzyna, brał mnie na saneczki,
a ja się bałam. Mówił tak: Marie,
trzymaj się, Marie. Pędziliśmy w dół.
O, w górach człowiek czuje się swobodny
Czytam nocami, w zimie jadę na południe.”

- T.S. Eliot, „Ziemia jałowa”

Głód - Tu nawet nie chodzi o twoją pewność lub o mój jej brak. Nie słyszałam bowiem, by pewnością można było się najeść. A ja jestem głodniejsza niż słońce.

Było już prawie ciemno i było za późno i było zimno i było mnóstwo rzeczy, co do których nie dało się mieć pewności. Gdy cienie są zbyt długie, ich kończyny plączą się ze sobą i po krótkim czasie nie wiadomo już kto pierwszy odrzucił głowę do tyłu i sztucznym tonem zapytał: „Nie myślisz czasem o umieraniu?”. To śmieszne, kiedy ludzie zadają innym pytania, na które woleliby sami odpowiedzieć

Ego – Nie lubię nadziei, tłumów i brudnych ręczników. Nie umiem dłużej niż minutę myśleć o kimś, kto nie jest mną. W źrenicach przyjaciół szukam siebie samej, ale jeszcze nie znalazłam. Czasami płaczę, nigdy na czczo.

(z tego coś będzie. muszę przespać się z tymi notatkami pod głową i rano będą pachnieć jak moje włosy i przeczytam je jeszcze raz i może coś z tego będzie.)

Gorące dni wpełzły między zakurzone deski wraz z małymi, błyszczącymi robakami, wleciały przez uchylone okno jak komary, jak ćmy, jak obelgi i śmiech i okruchy chleba. X leżała nieruchoma w piątkowej wilgoci, odbijając spojrzenia od sufitu. Nie ma miłości, jest tylko strach przed ciszą i pulsujące oczekiwanie.

(powieść powinna mieć w sobie coś z deja vu)

Nie będę wiecznie walczyć z falami. Za kilka lat zetnę włosy, strzepię śnieg z ubrania i pozwolę komuś prowadzić się przez życie. Ktoś będzie kupował mi papierosy, czytał na głos nekrologi w gazetach, a może nawet będzie kochał mnie trochę, przykrywając moje stopy kocem w kratkę i gasząc światło.

Ale ty? Tobie nie dałabym nawet ćwiartki siebie.

| zt
Gość
Anonymous
Gość
Sypialnia Agathy
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach