Wydarzenia


Ekipa forum
Salon
AutorWiadomość
Salon [odnośnik]25.06.16 15:58

Salon

...
Gość
Anonymous
Gość
Re: Salon [odnośnik]26.06.16 18:20
18 grudnia (zapomniałam o dacie wcześniej)

„Niesamowite, ile w człowieku jest krwi” - pomyślała, układając między nogami kolejną świeżą szmatkę.
Problemy fizjologiczne były dla niej zawsze trudniejsze niż metafizyczne. Przerażała ją myśl, że składa się z czegoś innego, niż z niepozornych krzaków posadzonych równo przy płocie, z cieni na firankach, z urywków wierszy i pulsującej w nozdrzach niezgody ze światem. Wypełniały ją labirynty cielesności, niewidoczna, prymitywna siła, tak inna od tego melodyjnego głosu z tyłu czaszki, który nazywała umysłem. I było coś mrocznego, coś bardzo obcego w tej jasnej szmatce przesiąkniętej krwią, która wylała się ze strasznych meandrów jej kobiecości.
To trwało za długo, żeby się nie niepokoić. Wiedziała, że ma wysoką gorączkę; wraz z podwyższeniem temperatury spadały jej oczekiwania, a wszystko dookoła wydawało się lekkie i beztroskie, jak po spaleniu Diablego Ziela. Bardzo chciało jej się pić, ale nie miała siły, by sięgnąć po kieliszek czerwonego wina stojący na stole. Zebrała więc ślinę w ustach i przełknęła; była słodka, w ten rozkoszny sposób właściwy tylko pocałunkom i chorobie. Obok pełnego kieliszka leżał pierwszy tom Dróg wolności Sartre’a. Powieść, która rozpoczyna się poszukiwaniem przez bohatera pieniędzy na aborcję dla swojej kochanki. Agatha uśmiechnęła się bezwiednie na myśl o tej błyskotliwie okrutnej ironii, do jakiej zdolna jest jedynie literatura.
Z każdym ruchem odnajdywała nić stłumionego bólu we wszystkich częściach ciała. Ból był namacalny, prawdziwy, trzymał ją przy ziemi. Rzadko kiedy ciało wydawało jej się prawdziwe – potrzeba potężnego bodźca, żeby je urzeczywistnić, tak silnego jak jej obecna udręka. Albo jak ten cudowny dreszcz przerażenia nieuchronnością, który pojawił się wraz z pierwszym dotykiem obco-chłodnych męskich dłoni między schodkami jej żeber.
Podniosła się wreszcie, sięgając po kieliszek i papierosa. Plamy ciepłych, brunatnych kolorów ograniczały nieco jej pole widzenia, a w jej skroniach ktoś ścinał wiekowe drzewa, ale była w stanie utrzymać równowagę na stojąco. „Szybciej” – w myślach skierowała się do Avery’ego. Nie wiedziała, czemu aż tak bardzo chciała zobaczyć tego strasznego człowieka, pomijając oczywistą konieczność. Może dlatego, że tylko on, patrząc na nią tym ironicznym spojrzeniem, ostrym i chirurgicznie bezbłędnym, tylko on widział w niej to, czym naprawdę była. Bezpłodną kobietą, bezcelową w swoim pięknie, zamkniętą w klatce intelektu i abstrakcji, nie zasługującą ani na miłość, ani na współczucie. „Jej lśniące oczy z gładkich kamieni są rżnięte i w całej tej naturze dziwnej, symbolicznej, gdzie z aniołem nietkniętym zlał się sfinks antyczny, gdzie wszystko tylko złotem, stalą i diamentem błyszczy, niczym oblicze zbytecznej planety; lodowaty majestat jałowej kobiety.”(1)
Samael zobaczy ją taką, z nieuczesanymi włosami, bez makijażu, bladą jak papier, z tymi podkrążonymi, zaszklonymi oczami dziecka, drżącą, ale uśmiechniętą, bo przecież to wszystko jest tak beznadziejnie tragiczne, że nie sposób się nie śmiać.
„Jak wcześniej szedł ten wiersz Baudelaire’a..? Nie możliwe, żebym pamiętała tylko końcówkę” – dopiła wino i zaczęła szukać wzrokiem butelki, by ponownie napełnić sobie kieliszek.
„Szybciej” – pomyślała.  

(1) Charles Baudelaire, *** ("W swych sukniach falujących o tonie perłowym...")


Ostatnio zmieniony przez Agatha Greengrass dnia 28.06.16 10:41, w całości zmieniany 2 razy
Gość
Anonymous
Gość
Re: Salon [odnośnik]26.06.16 20:06
| 18 grudnia

Gdyby szaleństwo mierzyć w calach, Avery prędko sięgnąłby nieba i strącił z Olimpu antycznych bogów, jeśli ci kiedykolwiek istnieli. Mógł jednak przynajmniej chodzić z głową w chmurach i rozpamiętywać słodką przeszłość, sączącą w jego żyły jadowite obłąkanie wraz z toksyczną tęsknotą. Miłość zabijała powoli, boleśnie i okrutnie, nie zostawiając wszakże po sobie żadnego śladu. Ani kropli krwi, odbicia purpury królów barwiącej biel koszuli, ani rozpłatanego gardła, pozostawiającego go uśmiechniętego od ucha do ucha... Jedynym tropem okazywał się przeszywający smutek, niepoprawnie rozpościerający się na obliczu Avery'ego i znakujący mężczyznę piętnem człowieka.
Miesiąc temu nie znał gorszej obelgi. Kwitnął i wzrastał w swym narcyzmie, w megalomańskiej pewności siebie, myśląc, iż jest nadczłowiekiem. Bynajmniej nie wkraczał na grząski grunt nietzscheańskiej ideologii, swoją wartość i wyższość uznając raczej względem maluczkich (wraz ze znamienitą szlachecką bracią), niźli opierając się o niemalże utopijne wyhartowanie charakteru. Wystarczyło wszakże kilka tygodni, aby zmrozić dotychczasową hierarchizację wartości i zobojętnić Samaela niemalże na wszystko.
Był już tylko wariatem, bez żadnych dodatków, nawet i bez nazwiska. Stanowił kalkę wielu szaleńców, nie zasługując ani na znieważenie, ani na pochwałę. Byli przed nim i pochłonęła ich ziemia... jego zapewne spotka ten sam los, choć Avery wątpił, by zdołał zachować zdrowe zmysły aż do kresu i ostateczności.
Niezmiennie zbierał w sobie porozbijane okruchy odwagi, ba, nawet i brawury, stricte gryfońskiej i cuchnącą samobójczym ikarowym lotem, żeby tylko móc znowu ją ujrzeć. Upodlić się po raz kolejny, usłyszeć z ust własnej matki niegodne, plugawe inwektywy, dostrzec w jej granatowych oczach dławiące obrzydzenie. Masochistycznie wystawiał się na szykany, dręcząc się nawet we własnym umyśle. Nie był dla niego żadną ucieczką, zbyt wiele przechowywał w nim wspomnień, zbyt wiele drgających i wywołujących agonalne skurcze obrazów, by to w jego głębi wypatrywać ukojenia. Retrospekcje utraconego szczęścia dobijały Samaela, ruszającego w poszukiwanie straconego czasu, ciągle i ciągle nurzającego się w minionym świetle księżyca, zapadającego się w ciepłym kobiecym ciele.
I nawet zadawanie bólu straciło swój urok, więc raczył się nim samodzielnie, w samotności, delektując się niesamowitymi, transcendentalnymi odczuciami. Nie chciał się nimi dzielić, mimo wstrząsającego nim rozbicia postępując egocentrycznie; tak tłumaczył się ze swych własnych postępków, szukając usprawiedliwienia, dlaczego właściwie postanowił pomóc Agathcie Greengrass. Tkwiła w tym ironia losu wraz ze szczyptą ciekawości, idealny pretekst, by pokazać się w odsłonie niezrównoważonego psychicznie szerszej publiczności. Dość wymagającej, jednakowoż Agatha nadal była tylko kobietą i choć pretendowała do wyższej loży, Samael nie szafował nigdy wyrokami niepewnymi. Zwłaszcza, że prezentował się niemal równie żałośnie jak i ona, wynędzniały i jakby wyblakły, niepodobny do emanującego wewnętrzną siłą mężczyzny, zniszczony przez przedstawicielkę słabszej płci i nieco rozdygotany.
-Papieros jest zbędny - rzekł ostro, zamiast powitania, mierząc Agathę prześwietlającym wzrokiem, niezainteresowany niczym poza jej drobną sylwetką. I butelką wina, do którego zaczął żywić mocną słabość, powstrzymywaną w tej chwili uparcie mocnym postanowieniem, że nie da po sobie poznać emocjonalnego kryzysu. Widział krew, ale upływała już leniwie, powoli, przesiąkając przez lniany materiał i plamiąc jasne uda dziewczęcia. Czekał; nic nie działo się przecież przypadkiem, on nie musiał nic mówić, a ona winna dostarczyć mu to, czego chciał. Na początek szczegółowych informacji, jeśli tylko miała zamiar żyć.


And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Doskonała rozpusta wymaga doskonałego odprężenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t631-samael-marcolf-avery#1801 https://www.morsmordre.net/t1443-samaelowa-skrzynka-z-pogrozkami#12562 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f119-shropshire-peace-street-102 https://www.morsmordre.net/t2798-skrytka-bankowa-nr-160#45281 https://www.morsmordre.net/t972-ten-lepszy-avery
Re: Salon [odnośnik]26.06.16 22:29
Był zniszczony. Stał przed nią, a jego spojrzenie, choć precyzyjne i trafiające prosto do celu, skażone było cieniem smaganych przez wiatr wrzosowisk, smugami jakiejś szaleńczej rozpaczy. Ta rozpacz miała w sobie coś antycznego, wielka jak pieśni chóru w greckich tragediach. Była tak obłąkana i pełna samej siebie, że nie wzbudzała żalu, raczej przerażenie. Agatha jednak nie przestraszyła się. Wśród intensywnych ludzkich uczuć czuła się najlepiej; gdy obsesje, nieszczęścia i namiętności obciążały powietrze i zalegały w kropelkach potu, niczym rosa, na bladych twarzach. Zbierała te krople do srebrnych słoiczków, rozkoszowała się każdym wykwitem duszy człowieka, przemierzając świat, jakby był ogrodem, jakby każde napotkane szaleństwo, rozpacz, miłość czy morderstwo było tylko nowym, pięknym okazem barwnej rośliny. Nie potrzebowała siły ani władzy – na co komu władza wśród kwiatów? Nie dała Avery’emu strachu, którego pewnie oczekiwał (zniszczeni ludzie zawsze czegoś oczekują; zazwyczaj współczucia, ale wątpiła, żeby Samael potrafił pragnąć czegoś, czego sam nie rozumiał.) Nie czerpała też żadnej satysfakcji z jego marnego stanu. Przyjęła jego nieznane, nieokreślone nieszczęście w spokojnej ciszy, tak jak przyjmuje się letnie deszcze i zapach wilgoci na chodnikach.
Gdyby relacje z ludźmi były grą, z Samaelem przegrałaby już w pierwszym ruchu. W końcu potrzebowała go, to było niezaprzeczalne i oczywiste dla obu stron. Ale relacje to nie rozgrywka, a człowiek, który wierzy, że da się w nich wygrać, popełnia podstawowy błąd, który, paradoksalnie, powoduje właśnie sromotną porażkę.
- Jestem we własnym salonie, więc pozwól, że dopalę – powiedziała, po czym zaciągnęła się dymem jeszcze dwa razy, w nadziei, że aromatyczny, ostry tytoń oczyści jej umysł z chmur gorączki.
Obecność Avery’ego nie dała jej żadnej pewności ani, uwielbianego przez kobiety, tak zwanego „poczucia bezpieczeństwa”. Przyniosła jej natomiast pewną ulgę w samotności; jakąś inną, cudzą samotność, na którą można było popatrzeć. Z trudnością (jej ręce zdawały się ważyć tonę i podniesiene ich graniczyło z niemożliwością) zgasiła niedopałek papierosa w srebrnej popielniczce.
Samael patrzył na dogorywający już strumień krwi spływający po jej udzie.
- To trwa od pięciu dni – wyjaśniła. – I wiesz, że to nie normalne, przestałam krwawić po…
Ale nie musiała przecież kończyć, nie musiała przechodzić przez tortury semantyki, nazywając słowami to, o czym oboje wiedzieli. W końcu to Avery powiedział jej, że już nigdy nie zajdzie w ciążę, oderwanym od własnych ust, odległym głosem, odbijającym się echem od białych, szpitalnych ścian.
- Mam gorączkę i bolą mnie wszystkie mięśnie - dodała szybko.
Jak groteskowe było to wszystko, ta spowiedź przed Samaelem (bo co innego znaczyło opowiadanie o swoich dolegliwościach?), ta krew spływająca po skórze, butelka wina na stole, jej wilgotne, ale spokojne oczy, i jego suche, pełne popiołów zagrzebanego szału.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Salon [odnośnik]28.06.16 13:28
Czuł dziwną ulotność, w chwili dopatrując zawieszenia, jakby nagle umknął przed całym światem, chroniąc się w niewidzialnym kokonie zapewniającym bezpieczeństwo. Gwarantującym Avery'emu moment wytchnienia, czas na zebranie swobodnie bujających myśli oraz kontemplację własnego aktu destrukcji. Tak właśnie kończyli wielcy - śmierć w glorii chwały dawno temu stała się niemodna, zapominana, pogrzebana w pustynnym piasku i wystawiona na zbezczeszczenie przez padlinożerców. Samael mógł podziwiać nie tylko prostotę swej ars moriendi i sięgnięcie w niej aż do korzeni - czyż to nie było romantyczne? - ale również zachwycać się finezyjnym, subtelnym popchnięciem w plugawe odmęty pogardy. Upadek z cokołu nie zdołał go połamać, ale i nie natchnął szczególnym duchem walki - pogodzenie się z odejściem Lai wciąż zaś rysowało się pod powiekami mężczyzny jako nieco zamglona wizja przyszłości. Nie potrafił jej przewidzieć, odczytać, ani co gorsze, wykreować i stworzyć swoimi własnymi rękami.
Smukłe palce pianisty, niegdyś z wolna wygrywające melodię demiurga, obecnie zaciskały się bezsilnie w nerwowym tiku.
Dłonie zwijały się w pięść, grożąc wyimaginowanemu przeciwnikowi prymitywną bójką.
Stracił talent do rozwijania własnej historii i narzucania Fortunie dokładnie przeanalizowanych rozwiązań. Biernie poddawał się płynącym godzinom, przestał je zliczać, mogąc już tylko trawić swoje własne cierpienie. Na czyje barki mógłby zrzucić ewentualny ciężar sekretu, który okazał się ponad jego siły?
Nadzieja nie smakowała już werwą i radością; gorzki smak płynął powoli od czubka języka, paraliżując Avery'ego i uświadamiając mu, że za nią zapłaci więcej. Nie był zachłanny, chciał krzyczeć, pozbyć się całego złota spoczywającego w podziemnej krypcie, zastawić każdą cenną rzecz, włącznie ze sztuką, choć nie posiadaną przez niego na wyłączność, by łudzić się i mamić bez względu na koszty. I konsekwencje rozczarowania; wiara nie czyniła cudów, nie mogła przywrócić życia, uleczyć śmiertelnej choroby, natchnąć wybaczeniem. Tkwił samotnie pośród zawiei, przytłoczony brzemieniem winy, chwiejący się na rozstajach totalnych. Poszukując choćby jednej wskazówki, która pomogłaby mu w podjęciu decyzji konstruktywnej. Bo mimo doskonałej samoświadomości, wciąż hamletyzował, unikając pochwycenia za oręż inny od słowa.
- Pozwól? - skonstatował, gdy Agatha ponownie uraczyła go chmurą gryzącego dymu, nim eleganckim ruchem zdławiła tlący się papieros w eleganckiej popielniczce. Spojrzał na nią z zaciekawieniem, badawczo i choć nie czuł się zdrów, rozpaliła w nim (ponownie) zaintrygowanie swoją stanowczością.
Czy kobiety nigdy nie przestaną bawić się w niezależność?
Nawet krew płynąca między jej nogami zdawała się świadczyć przeciwko Agathcie, lecz ona była zbyt dumna, by uznać to za słabość. Obojętny ton nie kłamał, bo nazywała tylko proces fizjologiczny - nietypowy i niepokojący, aczkolwiek nadal ograniczający się do fizyczności organizmu. Rzadko się zdarzało, by takowa niedyspozycja nie łamała również człowieka psychicznie - czasami należało poświęcić tygodnie, czasami lata - ale udawało się.
Avery gotów był się założyć, iż panna Greengrass prędzej wykrwawiłaby się bez żałosnego pisku skargi.
- Przesuwasz granicę - stwierdził beznamiętnie, pewny, iż kobieta doskonale go rozumie. Igrała z życiem, igrała z nim, igrała z samą sobą... Ale przecież jemu nie musiało zależeć, bo była kolejną istotą przeceniającą swoje możliwości.
- Immunitaris - szepnął, nagle wyciągając różdżkę i celując nią w Agathę. Nie po to, by ją przestraszyć, aczkolwiek równie dobrze mógł w tej chwili ukrócić niewieście cierpienia i zabrać ją z tego świata. Może pociągnęłaby go za sobą, pozwalając nareszcie odetchnąć


And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Doskonała rozpusta wymaga doskonałego odprężenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t631-samael-marcolf-avery#1801 https://www.morsmordre.net/t1443-samaelowa-skrzynka-z-pogrozkami#12562 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f119-shropshire-peace-street-102 https://www.morsmordre.net/t2798-skrytka-bankowa-nr-160#45281 https://www.morsmordre.net/t972-ten-lepszy-avery
Re: Salon [odnośnik]30.06.16 13:52
Jej ciało i umysł nie znały zasad symbiozy; leżały na dwóch przeciwległych biegunach percepcji, jedno nieosiągalne dla drugiego. Łączyła je jedynie cienka, półprzeźroczysta nić podobna do pajęczej sieci. Gdy cielesność zaczynała przypominać o swojej nieczystej ułomności, strumień myśli Agathy zatrzymywał się na skale, której nie dało się rozbić. Lecz musiała coś zrobić z tą przeszkodą, musiała, żeby żyć, a chyba jednak chciała żyć (bo bluszcz porastający jej kamienicę, bo dźwięk niektórych codziennych słów, bo może da się odzyskać przepaść tamtych szarych oczu), więc nauczyła się opływać to, czego nie umiała zniszczyć. Codziennie starała się znaleźć jakieś rozpaczliwe piękno w swoim losie. Losie wygnańca; kobiety, której pragnęło zbyt wielu, lecz żaden w całości; której nie dana była bezpieczna przystań łoża małżeńskiego i słodka stagnacja spokoju, ale duszące objęcia pnączy toksycznych znajomości, wieczne nieokreślenie i samotne poranki wśród zapachu papieru. Gdy Avery powiedział, że przesuwa granicę, przez chwilę kącik jej pobladłych ust zadrżał w czymś w rodzaju niespełnionego uśmiechu. Znał ją tak dobrze, ani trochę nie rozumiejąc. Znał najstraszniejsze odmęty jej schorowanego ciała, które już raz przywrócił do życia. Znał także kształty jej obaw, myśli i smutków, lecz nie rozpoznawał spajającej je nadziei, tej bezbożnej wiary, grzesznego credo jasnych nocy. Była silniejsza – mogła stanąć przed nim całkiem obnażona, we krwi, gorączce i bezradności, ale wciąż wiedziała, że Samael nie zdoła jej przejrzeć, nie odnajdzie tego złotego kluczyka.
- Jeżeli są jeszcze granice – odpowiedziała słabym głosem, przytrzymując się jedną ręką ściany, niepewna stabilności swoich małych stóp.
Bo może nie było już czego przesuwać; wszyscy razem stali się szaleńcami, zamknięci w tej złotej bańce mydlanej bezczynnego życia, gdzie śmierć miała zapach fiołków. Czy zostały tu jeszcze jakieś granice, czy już tylko to grand peut-être, wielkie być może, którego poszedł szukać Rebelais?
Gdy Avery bez zapowiedzi wycelował w nią różdżkę, drgnęła z zaskoczenia, lecz nie ze strachu. Nie zabiłby jej przecież: to nawet dla nich byłoby zbyt absurdalne. Nie dosłyszała, jakie zaklęcie wypowiedział, ale od razu poczuła się nieco lepiej, jakby jej ciało odnalazło jakieś twarde podłoże w swojej zgniłej płynności. Wydawało jej się, że stopniowo odzyskuje przejrzystość umysłu. „Niczym ponure piaski i niebo Sahary, zastygłe i nieczułe na ludzkie cierpienie, jak morza długą falą wezbrane obszary, porusza się spokojnie, obojętnie, sennie.” („Tak, to musiało brzmieć jakoś tak” – pomyślała, wracając pamięcią do wiersza Baudelaire’a.) Krwotok chyba dobiegał powoli końca. Agatha żyła dalej. Uśmiechnęła się, prawie przyjaźnie.
- To ile lat życia mi jeszcze dajesz? – zapytała ironicznie; wiedziała, że od zabicia nienarodzonego dziecka raczej się nie umiera, chyba, że mówimy o śmierci moralnej.
„Po co tu przyjechał?” – zastanowiła się nagle. „Czy tylko po to, żeby pokazać mi swoje zniszczenie i skontrastować je z moim własnym?”
Gość
Anonymous
Gość
Re: Salon [odnośnik]06.07.16 14:47
Nigdy nie więziły go zasady. Widział je, lecz mijał obojętnie, niekiedy lawirując z gracją pomiędzy wibrującymi zgłoskami nestorów, innym razem prując na wskroś, przenikając je, nawet nie myśląc, iż łamie cokolwiek, że właśnie wychodzi ponad rodzaj ludzki, osiągając coś niezwykłego. Dla Avery'ego wyjątkowość była normalna. Nie wysilał się, nie spalał w podążaniu na szczyt, łaskawie pozwalając, aby to ten się do niego przybliżył. Inna rzeczywistość była dlań bajką, nierealnym snem, wytworem głupoty, uniwersum nieistniejącym i przerażającym. Czasami obawiał się owej utraty kontroli - jeszcze bardziej zaś lękał się złożenia jej w ręce kogoś obcego.
Mimo wszystko, uczynił to. I zamiast przełamać lody, pokazując Laidan, kto naprawdę rządzi i że jego powinna obawiać się bardziej, aniżeli wszystkich swoich śmiesznych obaw przekwitającej kobiety, popadał w depresję niemożliwą do wyleczenia, chyba, że to właśnie matkę podano by mu na uśmierzenie bólu. Avery już dokładnie rozumiał Flauberta; co miał na myśli, kiedy samego siebie wtłaczał do wizerunku pani Bovary - czuł się identycznie pochłonięty, ale wraz z zagrzebaniem pod stertą gruzów i popiołów, do zagubienia się oraz zatarcia granicy jawy z fikcją dochodziła świadomość tego, co się z nim działo. Oraz bezsilność, duszącą, gryząca, utrudniająca oddychanie i zalegająca w płucach ciężką wydzieliną.
Per aspera ad astra; jeśli tylko byłoby to prawdą... Avery mógł mieć jeszcze cień szansy i błysk nadziei na wyrwanie Laidan dla siebie z powrotem, już na zawsze. Jak rzekła Agatha, jeśli są jeszcze granice: on był w stanie przekroczyć każdy Rubikon, rzucić kości niezgody, zebrać to, co zasiał, nie zważając na ograniczające go prawa. Ludzkie, boskie, naturalne: każdy z tych epitetów przyprawiał Samaela o mdłości, bo stwarzał jedynie pozory nadania im karzącej mocy z zewnątrz. On jednak nie wierzył w żadną siłę wyższą od niego - kiedy zaś się wypalił, poczucie beznadziejności zawładnęło nim do reszty, bo o to na jego oczach sypał się na kawałki cały świat.
-Nawet umierająca, masz w sobie klasę - zauważył, choć nie był to żaden komplement, ot, niezobowiązująca obserwacja, wniosek, jaki wysnułby nawet przeciętny mężczyzna zupełnie nie znający panny Greengrass. Pokraczne ruchy nie imały się umysłu, wciąż ostrego niczym brzytwa, gotowego ranić, atakować i zastanawiać... Avery w tym momencie, również zniszczony na ciele, poczuł przemożną chęć zdyskredytowania - nie jej, lecz Laidan - swoją myślą, także lotną, choć i nieco szaloną. Mógł to zrobić?
-Nie daję życia - sprostował, choć przecież przywykł do podobnych metafor i nauczył się jej rozumieć - ale mogę je skrócić lub przedłużyć - dodał, z cierpkim uśmiechem, jakby składał Agathcie interesującą propozycję. Lnianą szmatką otarł niewieście uda z krwi, zupełnie nieskrępowany oraz nadzwyczaj obojętny - a przecież był potwornie wygłodzony - i ustawił na etażerce dwie fiolki. Z truciznami czy leczniczymi eliksirami? Musiała mu zaufać.


And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Doskonała rozpusta wymaga doskonałego odprężenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t631-samael-marcolf-avery#1801 https://www.morsmordre.net/t1443-samaelowa-skrzynka-z-pogrozkami#12562 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f119-shropshire-peace-street-102 https://www.morsmordre.net/t2798-skrytka-bankowa-nr-160#45281 https://www.morsmordre.net/t972-ten-lepszy-avery
Re: Salon [odnośnik]12.07.16 12:11
Musiała mieć klasę. Niewiele więcej jej zostało.
Co innego mogło ją uratować, gdy spacerowała nocą obok mężczyzny, którego włosy kiedyś łapczywie przeczesywała drobnymi palcami, niczym kłosy świeżego zboża; mężczyzny, który patrzył dawniej w jej oczy i widział w nich wyśnione jeziora, a który teraz był tylko jednym z wielu utraconych, zaklętych pod nazwą "przyjaciół z dawnych lat"? Okrywała się wtedy długim szalem, a w geście jej dłoni nonszalancja igrała ze skrywaną rozpaczą. Musiała mieć klasę, gdy żegnała się ze starym przyjacielem pod swoim mieszkaniem, swoją wyschniętą oazą ciszy, i samotnie gasiła światło w sypialni, odrzucając wspomnienia cudzych oddechów. Musiała mieć klasę i teraz, gdy Samael, lekarz od spraw beznadziejnych, wycierał jej porcelanowe, całkiem niedziewicze uda z resztek krwi. Czymkolwiek była klasa (pustym słowem, iskrą, czymś ciepłym i miękkim w dotyku?), to ona utrzymywała Agathę Greengrass przy życiu. Tylko ona.
Płynnym ruchem opadła na kanapę, beztroska i lekka jak samobójca oddający się morskim falom. Nawet poczuła w okolicy kolan to samo rozkoszne łaskotanie, które towarzyszy porannemu przypływowi na opuszczonej plaży. Przyglądając się przyniesionym przez Avery’ego fiolkom z eliksirami, odgarnęła włosy za uszy w tym samym charakterystycznym geście, który poprzedzał u niej lekturę książki, zamoczenie pióra w atramencie, rozpoczęcie intelektualnego dyskursu lub namiętną pieszczotę bladych ust. W takich momentach obnażała swoją twarz w całości, niczym księżyc podczas pełni, ukazujący światu swoje prawdziwe oblicze. Nie widziała żadnego powodu, by nie ufać Samaelowi. O swoje życie mogła być spokojna; nie należała do osób, które ktokolwiek na świecie chciałby zabić. Liliom wodnym nie zagrażały wojny. Ćmy nie miały wrogów, poza światłem i własnymi złudzeniami. Śmierć czekała na Agathę gdzieś w niekończącym się korytarzu czasu, lecz tylko z jej własnych rąk. Dla każdych innych byłby to jedynie niepotrzebny wysiłek.
- Mógłbyś sobie oszczędzić tej nieprofesjonalnej szczerości – powiedziała z uśmiechem. – W końcu, jak pisał Petroniusz, lekarz jest tylko pocieszycielem umysłu, prawda?
Siedziała przed nim, drobna, schorowana, całkiem niekobieca kobieta, z ciałem złamanej trzciny i umysłem niczym wschodni wiatr zrównujący kościoły z ziemią. Składała w smukłe dłonie Samaela całe swoje życie. Życie - jej największy skarb, płótno, na którym tworzyła swoje dzieła sztuki, jedyne narzędzie, jakiego potrzebowała. Ofiarowała je Avery’emu po raz kolejny, temu niesamowitemu mężczyźnie, który potrafił być zarazem zachwycający i okrutny, spostrzegawczy i bezlitosny; niczym poeta, wrażliwy jedynie na to, co dotyczy jego samego, lub obsesjonat, obojętny na wszystko, co nie nadaje kształtu jego osobistym żądzom. Lecz tym razem robiła to bez pokory, bez strachu i uniżenia. Samael był cieniem samego siebie, ledwo rysującym się na ścianie, nie walczącym nawet o przetrwanie. Agatha nie mogła poznać przyczyn tego stanu, ale znała wszystkie jego skutki. Patrzyła na Avery’ego spokojnie, choć nie kojąco, jak na towarzysza niedoli, wspólnika w nieszczęściu, kogoś, kto dobrze wie, że oboje doszli już do punktu, w którym wszelkie próby pocieszenia nie zdadzą się na nic. „Medyku, ulecz samego siebie…” – zacytowała w myślach, żelaznym gestem umierającej królowej wyciągając dłoń w oczekiwaniu, aż Samael poda jej fiolkę z eliksirem.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Salon [odnośnik]18.07.16 12:37
Nudziły go wyfiokowane panienki, nużące i pretensjonalne w sztucznym sposobie bycia. Podświadomie odczytywał z kamiennych twarzy zalążek tlącego się buntu oraz niezgodę na życie pod butem ojca, brata, męża - innymi słowem, ich pana - ukryte pod wyperfumowaną, skromną suknią i za wypielęgnowanymi dłońmi. Avery miał jasno wyklarowany ideał kobiety, której żadna z stąpających po tej ziemi niewiast dorównać nie mogła.
Urodą. Bystrością - możliwe, lecz Lai miała doskonałe pojęcie oraz obycie w sprawach niezbędnych. Na pierwszym miejscu w sztuce miłosnej.
Zawziętością. Na kolana rzuciła go chyba jej pasja, niezdrowa żądza w oczach, pragnienie wstrząsające drobnym ciałem.
Klasą.
Samael sam siebie zadziwiał, nie odmawiając tego przymiotu Agathcie. Ladacznicy, plugawej wywłoce, bo od zwykłej panny ze stajni Lestrange'a różniła się jedynie wysokim urodzeniem. I oczytaniem. Była jednak równie nieostrożna, oddając mu się z prawdziwą beztroską. Nie ręczył przecież za swoje zachowanie, nic nie obiecywał, nie wspominał słowem o tym, że jej się polepszy. Świecił za to szaleństwem, nieco lubieżnym, bo takim też gestem badał jej uda lekkimi palcami, muskającymi bladą skórę, podrażnionymi jej jedwabistą gładkością. Mimo tego, ufała mu. Równie dobrze mogła złożyć swe życie na szali tego znanego prokuratora Judei, który po wszystkim nie zadałby sobie nawet trudu obmycia rąk. Avery też tego nie czynił, z zachwytem przyglądając się drżącym, zimnym palcom (czyżby okno było otwarte i wpuszczało do środka lodowate powietrze?), ubrudzonym już nie dziewiczą krwią.
Miał w sobie coś z wampira, lecz nie ukąsił jej w szyję, ani nie wniknął w nią językiem, żeby wychłeptać z niej życie, wciąż powoli płynące i przetaczające się ciasnymi żyłami. Czuł się dziwnie ospały, a widok purpury miast pobudzić, przyprawiał o mdłości, potęgując senne otępienie. Gesty łagodniały, stawały się powolne i niemrawe, gdy za kobietę - bo nie mógł pozwolić, by uroniła choć kroplę - odkorkowywał małe flakoniki. I to on wlał jej zawartość do gardła, pilnując, żeby przełknęła wszystko, nie uciekając przed smakiem skręcającym wnętrzności. Oczy Avery'ego na moment się rozświetliły, jak ciemne tunele rozjarzone światłem, ale ożywienie szybko minęło, sparaliżowane kompletną niemożnością.
Z Agathą mógł zrobić wszystko.
Wyjątkowo nie wątpił w jej inteligencję, nie przeczył o umiejętnościach, ale mimo tego, był znacznie silniejszy. Nawet w swoim cierpieniu odnajdywał siłę, tę destrukcyjną, która raz spychała go na krawędź samobójstwa, a raz wynosiła na ołtarze, nagradzając go chwilową siła Samsona.
Nie od niej jednak pragnął zaznać ukojenia, tęskniąc za Laidan, pozostająca z dala od jego wpływów.
Puste spojrzenie odbijało jego uczucia, ale zdołał lekko skrzywić wargi, jakby opowiadali sobie dowcip.
-Petroniusz nie pisał o mnie - zwrócił jej uwagę, rozsiadając się wygodniej, jakby dyskusja pochłonęła go na tyle, by zdecydował zmarnować jeszcze trochę czasu z kobietą - nie jestem tylko lekarzem. Czyżbyś już zapomniała? - spytał, nieco unosząc brew. Nawet nie powątpiewał, co raczej wiedział, że jest to niemożliwe. Nie był przyjacielem, nie był wrogiem, musiała mieć go blisko przy sobie. Albo zniszczyć, za co w owej chwili przeciągającej się rozpaczy, Avery okazałby jej wdzięczność.


And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Doskonała rozpusta wymaga doskonałego odprężenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t631-samael-marcolf-avery#1801 https://www.morsmordre.net/t1443-samaelowa-skrzynka-z-pogrozkami#12562 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f119-shropshire-peace-street-102 https://www.morsmordre.net/t2798-skrytka-bankowa-nr-160#45281 https://www.morsmordre.net/t972-ten-lepszy-avery
Re: Salon [odnośnik]09.10.16 13:34
Jest prawdą powszechnie znaną, że samotnemu a bogatemu mężczyźnie brak do szczęścia tylko żony. Jakkolwiek za pojawieniem się takiego pana w sąsiedztwie niewiele wiadomo o jego poglądach czy uczuciach, owa prawda jest tak oczywista dla okolicznych rodzin, że przybyszowi od razu trzeba podsunąć swoje córki, by zainteresował się jedną z nich czym prędzej zanim będą mówić o staropanieństwie! Młody lord Abbott pojawił się po długim czasie spędzonym za granicami Wielkiej Brytanii i teraz wrócił. Oczywiście stanowiąc najlepszą partię pod słońcem. Gloria Greengrass wydała już wszystkie swoje pięć córek za mąż w zadowalającym ją tonie, ale martwiło ja coś jeszcze. Jej droga, kochana Agatha.
Wstała z dużym trudem, chociaż było dobrze popołudniu. Nie zdążyła na śniadanie, ale już dawno nie jadała z całą rodziną Greengrassów. Przynoszono jej jedzenie do łóżka, bo w końcu ta migrena była koszmarna! Ciotka Gloria była zmęczona. Jej korzonki dokuczały jej jeszcze okrutniej niż zwykle, ale postanowiła wstać, bo w końcu miała po co!
- Mężu drogi - zwróciła się do swojego małżonka tego poranka, gdy pomagano jej ubrać płaszcz i kapelusz. - Słyszałeś, że przejęto wreszcie ten stary dworek na wzgórzu? Jakieś pięć mil stąd. I zgadnij przez kogo?!
- No, powiedz moja droga - rzucił obojętnym tonem lord Greengrass, nie odrywając spojrzenia od porannej gazety. - Bo widzę, że aż palisz się, żeby zapytał.
- Lorda Abbotta! - zawołała podekscytowana. Jej mąż wywrócił jedynie oczami, nie widząc żadnego powiązania, ale jego żona już miała plan na przyszłość. Zamierzała złapać młodzieńca i podsunąć mu swoją faworytkę. Byle tylko Agatha chciała wyjść z tego swojego domu, gdzie poświęcała się jedynie paleniu fajki i pisaniu. Na Merlina! Jej chrześnica! Uchowaj Boże! Kazała się zawieść do swojej drogiej Agathy, która chyba kompletnie zapomniała o swojej kochanej ciotce. Gloria weszła bez pukania, dość żwawym krokiem, kierując się do pokoju skąd dochodziły ją głosy. Jeden był definitywnie męski. Zmarszczyła brwi. Nie tego uczyła tej dziewczyny! Wchodząc do salonu, miała już przygotowaną mowę, jednak zatrzymała się zaskoczona.
- Oh! Pan doktor! Panie doktorze! - zawołała, dysząc ciężko i podkuśtykając w jego stronę. O bieganiu lub poruszaniu się z gracją nie było już mowy od dobrych pięćdziesięciu lat. Jednak trzeba było trzymać fason. - Dobrze, że doktora widzę. Agatho, przygotuj herbaty. Nie widzisz, że ciotka jest zmęczona? - spytała, unosząc brwi i siadając na kanapie z uniesionym podbródkiem. Gdy młoda arystokratka wyszła, Gloria przeniosła uwagę na gościa chrześnicy. - Rozumiem, że nie zjawił się lord, by niepokoić moją Agathę. Mam straszne migreny - zaczęła w ogóle nie czekając na odpowiedź. - A moi uzdrowiciele twierdzą, że to hipokryzja! Uwierzyłby lord?


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Salon 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Salon [odnośnik]09.10.16 16:59
Chwila milczenia zachybotała się, zatrzęsła, by następnie zmienić w huragan. Trzaskanie drzwiami, głośne sapanie, jęczące schody: kakofonia nieprzyjemnych dźwięków, zwiastujących przybycie nieproszonego gościa. Siedział zbyt blisko Agathy, by się odsunąć i był zbyt otępiały, by zareagować. Dłoń wciąż trzymał między jej udami, zakleszczoną w cielesnych szczypcach, czując jej gorąco... nie budzące żadnego pożądania, prócz tej intelektualnej fascynacji, która przeżerała Avery'ego zawsze, gdy miał okazję z nią porozmawiać. Nieistotne, czy mówiła swymi słowami, czy cytowała wielkich tego świata - wiedział, że to rozumiała, a nie recytowała wyuczone na pamięć frazesy, bez zastanowienia, bez pomyślunku. Nie nadawała się na kobietę - mogła być doskonałą towarzyszką, lecz niestety umniejszała jej płeć, której nigdy by jej nie przypisał, sądząc jedynie po rękopisach tudzież niezwykle wręcz błyskotliwym uwagom. Cóż mogło ukształtować ją tak wyjątkową? Z całą pewnością nie odziedziczyła inteligencji po przodkach; Avery skulił się nieco, słysząc tubalny głos ciotki Agathy - był daleki od chęci skonfrontowania się z podstarzałą krewniaczką, zważywszy także i na niefortunne okoliczności tego spotkania. Nie zamierzał psuć sobie renomy, dlatego niezauważenie wysunął rękę spod sukni panny Greengrass, układając ją na neutralnym podłokietniku sofy. Oczywiście poderwał się z miejsca, gdy starsza pani wcisnęła się między nich, wyganiając Agathę do kuchni; Samael posłał za nią piorunujące spojrzenie - jak miała czelność, tak go zostawić? - lecz nie miał wyboru, jak wdać się w krótką pogawędkę z krewniaczką swej pacjentki.
-To tylko domowa wizyta, lady Greengrass - odparł uprzejmie, nie dając po sobie poznać silnej niechęci - niestety, muszę się już żegnać - dodał, niemalże przepraszająco, starając się ze wszystkich sił sprawiać wrażenie, że rzeczywiście jest mu przykro.


And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Doskonała rozpusta wymaga doskonałego odprężenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t631-samael-marcolf-avery#1801 https://www.morsmordre.net/t1443-samaelowa-skrzynka-z-pogrozkami#12562 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f119-shropshire-peace-street-102 https://www.morsmordre.net/t2798-skrytka-bankowa-nr-160#45281 https://www.morsmordre.net/t972-ten-lepszy-avery
Re: Salon [odnośnik]09.10.16 17:13
Odetchnęła, chociaż to było bardziej westchnienie z poirytowaniem włącznie, gdy zdała sobie sprawę, że Agatha znowu tak bezczelnie zaprzepaszczała jej nauki.
- Chyba kompletnie wypaliły jej mózg te wszystkie zioła, które pali! - fuknęła, robiąc teatralny gest przed nosem jakby czuła smród. I tak właściwie po części było. Gdy wchodziła, uderzył ją okropny zapach słodkich roślin, a dodatkowo paskudnie ciemne wnętrze i przygnębiające kolory dosłownie ją dusiły. Musiała przysłać tutaj swoich ludzi. Młoda arystokratka nie mogła żyć w takim... Bajzlu! Gdyby ciotka Gloria Greengrass była osobą mniej wychowaną nazwałaby rozgardiasz w tym domu nieco inaczej. Bardziej brutalniej i dosadniej. - No więc, mój drogi, panie doktorze. Wiedział lord, że dom niedaleko nas wynajął ogromnie bogaty człowiek, skądś z północnej Anglii. Lady Macmillan mówiła mi, że przyjechał z Europy w poniedziałek powozem w cztery konie, aby wszystko obejrzeć, i tak mu się spodobało, że natychmiast ugodził się z właścicielem i ma objąć posiadłość jeszcze przed świętym Michałem, a część służby przyjedzie już w końcu przyszłego tygodnia - paplała w ogóle nie zwracając uwagi na to, że lord Avery chciał już wychodzić. Bo przecież co lepszego było do roboty od słuchania nowinek prosto z jej okolicy! - I niech pan sobie zda sprawę z tego, że to nie kto inny a najstarszy syn lorda Abbotta! Kawaler i to z dużym majątkiem! Agatho! - krzyknęła nagle, podskakując na kanapie i szukając spojrzeniem chrześnicy. Jednak nie zobaczyła jej, więc skrzywiła charakterystycznie nos, a pióra na jej kapeluszu groteskowo się zakołysały. - W tych czasach trzeba uważać na to z kim się zadajemy. Nie wiem jak pan, lordzie wytrzymuję choćby pięć minut w tym domu.
Nie kryła już zniesmaczenia gustem młodszego pokolenia swojej rodziny. Co za paskudny dywan...


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Salon 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Salon [odnośnik]09.10.16 17:57
Nie mógł uwierzyć, że te dwie kobiety są spokrewnione. Genetyka płatała przeróżne figle, lecz tym razem przeszła samą siebie, a Avery zaś wspiął się na swe wyżyny sztuki aktorskiej, udawać uprzejmie zainteresowanego. Żeby nie uciszyć tej kobieciny jednym słowem. Niekoniecznie obelgą, prędzej czarem, z kategorii tych nie do końca legalnych. Im bardziej on stawał się milczący, tym głośniej starsza pani mówiła, jakby z nadzieją, że podniesionym tonem skłoni go do czynnego udziału w konwersacji. Starania były z góry skazane na porażkę, lecz lady Greengrass była zacięta, a on nie mógł dalej jej ignorować.
-Również nie jestem zwolennikiem tytoniu - rzekł kulturalnie, próbując przerwać jej w neutralny sposób. Na salonach i tak miał reputację człowieka wyciszonego, nie chciał uchodzić także za gbura, choć w istocie pokrywało się to z prawdą - pani wybaczy, ale na mnie już czas - dodał, tym razem stanowczo, powstając z fotela i całując jej dłoń, szybciej, niż zdążyłaby zaprotestować. Miał wyjątkowe szczęście, iż z powodu tuszy ruchy kobiety były dość ograniczone - zdołał pożegnać się z Agathą, zanim potwora powstała z fotela i teleportować się do Shropshire, przed rytualnym obłapianiem, jakiego mógł spodziewać się po tej okropnej babie.

|zt Avery


And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Doskonała rozpusta wymaga doskonałego odprężenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t631-samael-marcolf-avery#1801 https://www.morsmordre.net/t1443-samaelowa-skrzynka-z-pogrozkami#12562 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f119-shropshire-peace-street-102 https://www.morsmordre.net/t2798-skrytka-bankowa-nr-160#45281 https://www.morsmordre.net/t972-ten-lepszy-avery
Re: Salon [odnośnik]09.10.16 19:15
- Oh. No cóż. Niech będzie - powiedziała łaskawie wypuszczając lorda Avery'ego z salonu. Pozwoliła sobie podnieść dłoń w śliskiej rękawiczce, a następnie odprowadziła spieszącego się mężczyznę wzrokiem. Gdy wróciła Agatha niosąc herbatę, ciotka Gloria odchrząknęła uważnie, po czym spojrzała na swoją chrześnicę. - Zapewniam cię, moja droga, że jeśli idzie o sprawy wychowania, to tyle samo znajdziesz ich na wsi, co i w mieście. Kiedy jestem na wsi — dodała — nigdy nie mam ochoty z niej wyjeżdżać, lecz miasto jest okrutną dziurą dla mojej migreny. Oh, Agatho. Szybciej nalej mi, herbaty, bo zdecydowanie nie mogę wytrzymać w tym okropnym miejscu bez orzeźwienia.
Zamachnęła się chińskim wachlarzem, chcąc pozbyć się okrutnej duchoty. Zaraz jednak gdy zatrzymała spojrzenie na drobnej dziewczynie, podskoczyła jak oparzona i uśmiechnęła się szeroko.
- Czy wspominałam ci już o tym, że ktoś kupił posiadłość pięć mil od nas?!

|zt


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Salon 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Salon
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach