1951, Hogwart
AutorWiadomość
Morgoth od dobrej pół godziny wpatrywał się w okno, myśląc tylko o tym, co zrobi, gdy wyjdzie z klasy. Odbywały się naprawdę ciekawe zajęcia, jednak Yaxley przestał słuchać profesora po jakichś pierwszych piętnastu minutach. Podłożył sobie pod łokcie dwa opasłe tomiska, by wygodniej się wyglądało na zewnątrz, po czym oparł brodę na lewej dłoni i tak właśnie siedział, słuchając paplania nauczyciela jednym uchem. Całe szczęście ten był praktycznie niewidomy, więc nie widział, że połowa z uczniów nie interesowała się przedmiotem. Co poniektórzy przysypiali na ławkach, a na ich policzkach odgniatały się słoje drewna. Jakaś dziewczyna przycinała sobie włosy, inni gadali lub zwyczajnie wgapiali się w człowieka za biurkiem pustym wzrokiem. Morgo po prostu patrzył na różnobarwne błonie dookoła zamku. Może miałby inne podejście do dzisiejszych zajęć, gdyby przed nim siedziała Arlene. Z przyjemnością wpatrywałby się w jej kark i spadające na niego luźno kosmki włosów, hebanowe włosy i zgrabne ciało. Pech chciał, że trafiła mu się w poprzedzającej ławce dość sporawych rozmiarów Ślizgonka, której wszyscy unikali. Ruda kretynka, która razem z bandą podobnych jej dziewczyn wpadała do łazienek chłopaków i wrzucała zakrwawione szmaty do klozetów. Te oczywiście się zapychały i można było dostać takim napompowanym czymś w twarzy, gdy z klozetów leciały fontanny wody. Yaxley doświadczył takiego wybuchu na własnej skórze. Akurat stał przy umywalce, gdy wszystko się zatrzęsło i jak na zawołanie wszystkie łazienki zaczęły wypluwać hektolitry wody. Udało mu się na szczęście uciec stamtąd zanim całkowicie zmókł, jednak buty miał do wyrzucenia. No i właśnie taka oto przedstawicielka płci pięknej znajdowała się przed Morgothem. Nic dziwnego, że wolał obserwować krajobraz za oknem.
Koniec zajęć przyjął z ogromną ulgą. Nie spiesząc się, spakował książki do skórzanej torby i rozejrzał po klasie. Większość ludzi już wychodziła, jednak Yaxley zauważył, że dziewczyny rzucały mu krótkie spojrzenia, uśmiechając się do siebie. Zdawał sobie sprawę z tego, że podobał się kobietom. I to nie tylko nastolatkom. Znajome jego matki również zachwycały się jego urodą. Jednak na szczęście nie był aż takim zniewieściałym chłopakiem jak niektórzy w jego wieku. Morgo wstał, odrzucając grzywkę i ignorując spojrzenia dziewczyn. Mimo że na żadną nie patrzył, lgnęły do niego jak muchy do… No, właśnie. Potrafił być dla niech niemiły i oschły – nic sobie z tego nie robiły. Gdy poszedł za ostatnią uczennicą w stronę wyjścia, ta, wiedząc, że Morg stoi za nią, odwróciła się i zachichotała. Wytarł zmęczoną twarz, chcąc jak najszybciej opuścić mury zamku.
Gdy schodził ze schodów, układał sobie plan działania na ten wieczór. Kolejna nielegalna wyprawa do lochów musiała być dopracowana do końca. Myśląc o tym, nawet nie zauważył, że doszedł już do krużganków, gdzie tłoczyli się uczniowie. Swoim niespiesznym, nonszalanckim krokiem przeszedł i je, by skierować się w stronę Sowiarni. Ta znajdowała się w wolnostojącej Wieży Wschodniej, oddalonej dobrą chwilę od zamku. Yaxley cieszył się, że nie ma jeszcze zimy i nie musi uważać na oblodzone kamienne stopnie.
Nagle nad ramieniem przeleciało mu coś ciemnego, a po chwili ogromny puchacz usiadł na najbliższym drzewie, wpatrując się uważnie w swojego właściciela.
- Witaj, Kylo – mruknął na powitanie Morgoth, po czym zwierzę poleciało dalej, kierując się do Sowiarni. Czyli będą zapewne kłopoty… Puchacz raczej niezbyt się nie dogadywał z innymi sowami.
Gdy Yaxley stanął na początku krętych schodów, podniósł głowę do góry i instynktownie zacisnął dłoń na swojej torbie. Nikt nie mógł go zobaczyć, dlatego odruchowo obejrzał się sprawdzając czy jest sam. Słowa ojcowskiego rozkazu latały mu po głowie i nie znikły dopóki nie doszedł na sam szczyt wieży.
Koniec zajęć przyjął z ogromną ulgą. Nie spiesząc się, spakował książki do skórzanej torby i rozejrzał po klasie. Większość ludzi już wychodziła, jednak Yaxley zauważył, że dziewczyny rzucały mu krótkie spojrzenia, uśmiechając się do siebie. Zdawał sobie sprawę z tego, że podobał się kobietom. I to nie tylko nastolatkom. Znajome jego matki również zachwycały się jego urodą. Jednak na szczęście nie był aż takim zniewieściałym chłopakiem jak niektórzy w jego wieku. Morgo wstał, odrzucając grzywkę i ignorując spojrzenia dziewczyn. Mimo że na żadną nie patrzył, lgnęły do niego jak muchy do… No, właśnie. Potrafił być dla niech niemiły i oschły – nic sobie z tego nie robiły. Gdy poszedł za ostatnią uczennicą w stronę wyjścia, ta, wiedząc, że Morg stoi za nią, odwróciła się i zachichotała. Wytarł zmęczoną twarz, chcąc jak najszybciej opuścić mury zamku.
Gdy schodził ze schodów, układał sobie plan działania na ten wieczór. Kolejna nielegalna wyprawa do lochów musiała być dopracowana do końca. Myśląc o tym, nawet nie zauważył, że doszedł już do krużganków, gdzie tłoczyli się uczniowie. Swoim niespiesznym, nonszalanckim krokiem przeszedł i je, by skierować się w stronę Sowiarni. Ta znajdowała się w wolnostojącej Wieży Wschodniej, oddalonej dobrą chwilę od zamku. Yaxley cieszył się, że nie ma jeszcze zimy i nie musi uważać na oblodzone kamienne stopnie.
Nagle nad ramieniem przeleciało mu coś ciemnego, a po chwili ogromny puchacz usiadł na najbliższym drzewie, wpatrując się uważnie w swojego właściciela.
- Witaj, Kylo – mruknął na powitanie Morgoth, po czym zwierzę poleciało dalej, kierując się do Sowiarni. Czyli będą zapewne kłopoty… Puchacz raczej niezbyt się nie dogadywał z innymi sowami.
Gdy Yaxley stanął na początku krętych schodów, podniósł głowę do góry i instynktownie zacisnął dłoń na swojej torbie. Nikt nie mógł go zobaczyć, dlatego odruchowo obejrzał się sprawdzając czy jest sam. Słowa ojcowskiego rozkazu latały mu po głowie i nie znikły dopóki nie doszedł na sam szczyt wieży.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie było mnie dzisiejszego dnia na ostatnich zajęciach. Profesor Slughorn tak bardzo przetrzymał mnie po eliksirach, wypytując o zdrowie mego ojca, o ostatnie spotkaniu Klubu Ślimaka i wypytując, jak podobała mi się dzisiejsza lekcja, na której de facto ważyliśmy bardzo ciekawy eliksir i poszło mi tak dobrze, że aż profesor musiał mnie pochwalić. I nim się obejrzeliśmy była już połowa następnych zajęć. Uzbrojona więc w usprawiedliwienie od samego opiekuna domu, szłam w stronę sali, gdzie aktualnie odbywały się lekcje. W połowie drogi jednak stwierdziłam, że skoro mam to usprawiedliwienie, to nie ma sensu bym tam wchodziła i przeszkadzała, zrobiłam w tył zwrot i już po chwili kroczyłam w stronę wyjścia z zamku. Chciałam wybrać się do sowiarni, miałam do wysłania list. Z Perseuszem bardzo często pisaliśmy od momentu, kiedy opuścił Hogwart. Minęło już kilka miesięcy, a ja się powoli przyzwyczajałam do braku jego obecności przy mnie podczas wieczornego spędzania czasu w w pokoju wspólnym. Chociaż było mi ciężko, usilnie starałam się udawać, że znoszę to dobrze i absolutnie nie tęsknie, a przecież tęskniłam niesamowicie.
Wspinałam się po schodach na sam szczyt wieży. Szukając swojej sowy przeszłam całą sowiarnię, ale nigdzie jej nie znalazłam.
- Gdzie ta sowa? - zapytałam sama siebie, lekko zirytowana.
Musiała wybrać się na jakieś polowanie, lub od tak przelecieć się, by rozprostować skrzydła. Nie chciałam używać żadnej ze szkolnych sów. Nasze wiadomości do siebie były czymś jak… zakazany owoc. Perseusz widząc moją sowę dbał o ten list, aby nie wpadł w niepowołane ręce. Gdyby przyleciała inna sowa, jego rodzina mogłaby go przeczytać, a wtedy wszystko by się wydało.
Podstawiłam więc torbę na stoliku. Sama wyciągnęłam różdżkę chcąc wyczyścić murek przy oknie, następnie na nim usiadłam, opierając się plecami o ceglaną ścianę. Czekałam licząc na to, że moja sowa niedługo powróci. W między czasie wracałam wspomnieniami do wspólnych chwil, przypominając sobie nasze schadzki w środku nocy, wspólne brylowanie na spotkaniach Klubu Ślimaka. Uśmiechałam się do siebie samej i dla osoby postronnej mogło to wyglądać dosyć dziwnie.
Z zamyśleń wyrwał mnie odgłos kroków, dosyć późno, bo osoba ta znajdowała się już na najwyższym piętrze. Odwróciłam szybko głowę, stał tam mój kuzyn, lord Yaxley. Nie musiałam chyba ukrywać zdziwienia, że go tu widzę.
Wspinałam się po schodach na sam szczyt wieży. Szukając swojej sowy przeszłam całą sowiarnię, ale nigdzie jej nie znalazłam.
- Gdzie ta sowa? - zapytałam sama siebie, lekko zirytowana.
Musiała wybrać się na jakieś polowanie, lub od tak przelecieć się, by rozprostować skrzydła. Nie chciałam używać żadnej ze szkolnych sów. Nasze wiadomości do siebie były czymś jak… zakazany owoc. Perseusz widząc moją sowę dbał o ten list, aby nie wpadł w niepowołane ręce. Gdyby przyleciała inna sowa, jego rodzina mogłaby go przeczytać, a wtedy wszystko by się wydało.
Podstawiłam więc torbę na stoliku. Sama wyciągnęłam różdżkę chcąc wyczyścić murek przy oknie, następnie na nim usiadłam, opierając się plecami o ceglaną ścianę. Czekałam licząc na to, że moja sowa niedługo powróci. W między czasie wracałam wspomnieniami do wspólnych chwil, przypominając sobie nasze schadzki w środku nocy, wspólne brylowanie na spotkaniach Klubu Ślimaka. Uśmiechałam się do siebie samej i dla osoby postronnej mogło to wyglądać dosyć dziwnie.
Z zamyśleń wyrwał mnie odgłos kroków, dosyć późno, bo osoba ta znajdowała się już na najwyższym piętrze. Odwróciłam szybko głowę, stał tam mój kuzyn, lord Yaxley. Nie musiałam chyba ukrywać zdziwienia, że go tu widzę.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Morgoth stanął na szczycie wieży i na chwilę go zamurowało. Ostatnią osobą, której się tu spodziewał była właśnie Rosalie. Tyle osób w Szkole Magii i Czarodziejstwa, a on trafił akurat na nią. Chwila dezorientacji, jednak szybko minęła i zdumienie przeszło w tę samą powściągliwość i pozbawioną emocji uprzejmość, co zawsze. Nie, żeby nie lubił swojej kuzynki. Absolutnie. Nie darzył jej też żadnym głębszym uczuciem, ale na pewno nie była osobą, w której towarzystwie miałby się inaczej zachowywać niż zwykle. Może dogadywał się lepiej z Lilianą, ale było to związane z dziwnym podziwem, którym obdarowywała go młodsza Yaxley'ówna.
- Witaj, Rosalie – powiedział, kiwając jej delikatnie głową i uśmiechając się nieznacznie, po czym przeszedł w głąb Sowiarni, równocześnie zbliżając się do dziewczyny. Wydawało mu się, że się lekko spięła, ale nie leżało w jego interesie, podpytywać powodów, dla którego się tam znajdowała. Trzymała w dłoni list, znajdowała się w Sowiarni, więc zapewne czekała na swoją sowę. Nie zwracając na nią uwagi, wyprostował się i rozejrzał dookoła w poszukiwaniu znajomego kształtu. – Kylo – mruknął pod nosem, a wielki puchacz zaraz wleciał przez otwór na szczycie od strony zachodniej. Morgoth poczuł powiew wiatru spowodowany machnięciem skrzydłami ptaka. Lubił to zwierzę. Wyciągnął z kieszeni smakołyk i podał go sowie, która złapała wielki orzech w zakrzywiony dziób. Po chwili była jednak gotowa do drogi. Kylo dał znak swojemu panu, że czeka na jego słowa, wbijając spojrzenie wielkich oczu prosto w Morgo. Ten przekazał kopertę puchaczowi, nie musząc nic więcej dodawać. Minutę później znowu zostali sami z Rosalie. I innymi sowami. Yaxley odwrócił się do dziewczyny i spytał:
- Nie wysyłasz go?
Spojrzał wymownie na list, trzymany przez blondynkę.
- Witaj, Rosalie – powiedział, kiwając jej delikatnie głową i uśmiechając się nieznacznie, po czym przeszedł w głąb Sowiarni, równocześnie zbliżając się do dziewczyny. Wydawało mu się, że się lekko spięła, ale nie leżało w jego interesie, podpytywać powodów, dla którego się tam znajdowała. Trzymała w dłoni list, znajdowała się w Sowiarni, więc zapewne czekała na swoją sowę. Nie zwracając na nią uwagi, wyprostował się i rozejrzał dookoła w poszukiwaniu znajomego kształtu. – Kylo – mruknął pod nosem, a wielki puchacz zaraz wleciał przez otwór na szczycie od strony zachodniej. Morgoth poczuł powiew wiatru spowodowany machnięciem skrzydłami ptaka. Lubił to zwierzę. Wyciągnął z kieszeni smakołyk i podał go sowie, która złapała wielki orzech w zakrzywiony dziób. Po chwili była jednak gotowa do drogi. Kylo dał znak swojemu panu, że czeka na jego słowa, wbijając spojrzenie wielkich oczu prosto w Morgo. Ten przekazał kopertę puchaczowi, nie musząc nic więcej dodawać. Minutę później znowu zostali sami z Rosalie. I innymi sowami. Yaxley odwrócił się do dziewczyny i spytał:
- Nie wysyłasz go?
Spojrzał wymownie na list, trzymany przez blondynkę.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie spodziewałam się jego tutaj. Kompletnie straciłam rachubę czasu, nawet nie zauważyłam, że zakończyły się już zajęcia. Musiałam tu siedzieć trochę czasu, ale tak było mi przyjemnie, że nawet nie wróciłam na to wszystko uwagi.
- Morgoth - zeszłam z murku spoglądając na niego. - Zajęcia się już skończyły? Było coś ciekawego?
Poprawiłam spódniczkę, chcąc przy kuzynie wyglądać dobrze, tak jak na lady Yaxley przystało. Obserwowałam go uważnie, gdy zabierał się za wysłanie swojego listu. Jego sowa była niezwykle ładna i posłuszna. Czasami przeraża swoim wzrokiem i nie raz obawiałam się zostawić swojego ptaka w jego towarzystwie. Na szczęście nigdy nic się nie wydarzyło. Podmuch wiatru jakie wytworzyły jego skrzydła, rozwiały mi lekko włosy. Przymrużyłam oczy, zastanawiając się gdzie podziewa się moja sowa.
Ocknęłam się dopiero na słowa kuzyna.
- Ja? Ah… tak, chciałabym. Ale moja sowa gdzieś wybyła i czekam aż wróci. Mam nadzieję, że w końcu się doczekam - odpowiedziałam z nadzieją w głosie.
Jak na zawołanie, coś białego przeleciało im nad głowami, wlatując przez okno, tym razem ze strony północnej. Smużka usiadła na stole obok torby, w dziobie trzymając zdechłą myszkę.
- Fuj, jak ty się zachowujesz - powiedziałam do niej, aczkolwiek w moim głosie nie było złości, raczej rozbawienie jej zdziwioną miną. Taki orszak powitalny po obiadku?
Oparłam się o stół, czekając aż moja sowa spokojnie sobie zje, wpatrzyłam się w kuzyna. Były między nami dosyć chłodne relacje, z tego co wiedziałam, zdecydowanie wolał moją siostrę. Nigdy nie darzył mnie cieplejszym uczuciem, ani nie traktował inaczej niż inne panny w sali, co niezbyt mi odpowiadało. Zawsze mnie ojciec uczył, że mężczyźni w rodzinie są najważniejsze, dlatego z szacunkiem odnosiłam się do niego, mojego kuzyna Tristiana, czy nawet do Morgoth’a, ale miałam wrażenie, że jest mu to kompletnie obojętne.
- Nie wracasz do Hogwartu? - zapytałam, nie chciałam wysyłać listu przy nim.
- Morgoth - zeszłam z murku spoglądając na niego. - Zajęcia się już skończyły? Było coś ciekawego?
Poprawiłam spódniczkę, chcąc przy kuzynie wyglądać dobrze, tak jak na lady Yaxley przystało. Obserwowałam go uważnie, gdy zabierał się za wysłanie swojego listu. Jego sowa była niezwykle ładna i posłuszna. Czasami przeraża swoim wzrokiem i nie raz obawiałam się zostawić swojego ptaka w jego towarzystwie. Na szczęście nigdy nic się nie wydarzyło. Podmuch wiatru jakie wytworzyły jego skrzydła, rozwiały mi lekko włosy. Przymrużyłam oczy, zastanawiając się gdzie podziewa się moja sowa.
Ocknęłam się dopiero na słowa kuzyna.
- Ja? Ah… tak, chciałabym. Ale moja sowa gdzieś wybyła i czekam aż wróci. Mam nadzieję, że w końcu się doczekam - odpowiedziałam z nadzieją w głosie.
Jak na zawołanie, coś białego przeleciało im nad głowami, wlatując przez okno, tym razem ze strony północnej. Smużka usiadła na stole obok torby, w dziobie trzymając zdechłą myszkę.
- Fuj, jak ty się zachowujesz - powiedziałam do niej, aczkolwiek w moim głosie nie było złości, raczej rozbawienie jej zdziwioną miną. Taki orszak powitalny po obiadku?
Oparłam się o stół, czekając aż moja sowa spokojnie sobie zje, wpatrzyłam się w kuzyna. Były między nami dosyć chłodne relacje, z tego co wiedziałam, zdecydowanie wolał moją siostrę. Nigdy nie darzył mnie cieplejszym uczuciem, ani nie traktował inaczej niż inne panny w sali, co niezbyt mi odpowiadało. Zawsze mnie ojciec uczył, że mężczyźni w rodzinie są najważniejsze, dlatego z szacunkiem odnosiłam się do niego, mojego kuzyna Tristiana, czy nawet do Morgoth’a, ale miałam wrażenie, że jest mu to kompletnie obojętne.
- Nie wracasz do Hogwartu? - zapytałam, nie chciałam wysyłać listu przy nim.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
- Cóż... Powiedzmy - odpowiedział spokojnie, schylając się i podnosząc zgubione przez Kylo pióra. Zawsze to robił i w sumie tak mu już zostało. Siła przyzwyczajenia. - Sądzę, że trzeba będzie znowu posłać po książki z domowej biblioteki. Historia Magii jest wymagającym przedmiotem - dodał, prostując się i zerkając na blondynkę. Myśl o przeglądaniu tak znanych sobie woluminów związanych z historią ich rodu polepszyła mu humor. Mimo że znał je na pamięć, badanie i studiowanie ich nigdy nie miało mu się chyba znudzić. Pozwolił, żeby jego twarz wykrzywiła się w delikatnym, szczerym uśmiechu. Jednak nie dane było mu długo przebywać w takim stanie, bo oto wleciała kolejna sowa. Tym razem własność szanowanej Rosalie Yaxley. Patrzył przez chwilę jak kuzynka oporządza swoje zwierzę z nie mniejszym uczuciem, które łączyło jego i Kylo. Przywiązanie. Już chciał odchodzić, gdy coś kazało mu się zatrzymać. Dobre wychowanie spadło na drugi plan, gdy włączał się mu tryb ostrzegawczy. Rosalie już wcześniej utrzymywała kontakty z pewnym starszym od siebie członkiem rodziny szlacheckiej i mimo że o tym nie wiedziała, Morgoth widział o wiele więcej niż niektórzy sądzili. Ojciec sióstr Yaxley niebezcelowo wspomniał mu o tym, by miał oko na jego córki. Morgo zdawał sobie z tego oczywiście sprawę nawet i bez słów wuja. Dbanie o rodzinę i jej przyszłość było jego obowiązkiem. Tego uczył go ojciec i zamierzał to spełniać. Nawet jeśli oznaczało to niezadowolenie ze strony kuzynki. Były ważniejsze od innych kobiet i właśnie dlatego nie mógł dopuścić, by popełniły błąd. Zbyt długo przymykał oko na relację Rosalie z Avery'm. Miał nadzieję, że dziewczyna sama dostrzeże błąd. Najwidoczniej się mylił.
Spojrzał uważnie na kuzynkę, słysząc jej słowa.
- Nie. Chciałem o czymś z tobą porozmawiać. A skoro jesteśmy tu teraz myślę, że to dobra chwila - odparł wolno z wrodzonym spokojem. Oczywiście, że zauważył znajome nazwisko na kopercie, ale nie dał tego po sobie znać. A przynajmniej początkowo. Odetchnął. - Wiesz, że wszyscy pokładamy w tobie wiele nadziei, prawda? - spytał. - Wszystkich dotknęłaby twoja niesubordynacja, Rosalie.
Spojrzał uważnie na kuzynkę, słysząc jej słowa.
- Nie. Chciałem o czymś z tobą porozmawiać. A skoro jesteśmy tu teraz myślę, że to dobra chwila - odparł wolno z wrodzonym spokojem. Oczywiście, że zauważył znajome nazwisko na kopercie, ale nie dał tego po sobie znać. A przynajmniej początkowo. Odetchnął. - Wiesz, że wszyscy pokładamy w tobie wiele nadziei, prawda? - spytał. - Wszystkich dotknęłaby twoja niesubordynacja, Rosalie.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Jest bardzo wymagającym, ale jakże ciekawym - przyznała mu ze szczerością. - Podasz mi czego będziemy potrzebować? Od razu wysłałabym do ojca wiadomość.
Myślałam, że mój kuzyn po odpowiedzeniu na moje pytanie sobie pójdzie i zostawi mnie samą, już widać było, że chce iść, kiedy nagle się zatrzymał. Myślałam, że to nic takiego, dlatego bez większego ociągania zaczęłam ogarniać swoją sowę. Już chciałam ją poganiać, żeby jadła szybciej, bo list sam się nie wyśle, ale ten spojrzał na mnie, a ja czułam jak mi się przygląda. Ścisnęłam mocniej list w swoich dłoniach słysząc, że chce ze mną porozmawiać. A to co mi powiedział sprawiło, że serce zaczęło bić mi trochę mocniej, gulka stanęła w gardle, a ślinę przełknęłam z wielkim trudem.
Spojrzałam na niego z udawanym zdziwieniem. Czyżby naprawdę wiedział, to czego wiedzieć nie powinien? Zacisnęłam usta w prostą linie, odruchowo chowając ręce, razem z listem, za siebie. Stałam trochę jak przed ojcem, który prawił mi kazanie. I tak trochę też się czułam.
- Nie rozumiem o co ci chodzi, kuzynie - zaprzeczyłam, starałam się wyglądać na spokojną, chociaż w głębi się gotowałam. - Jaka niesubordynacja?
Znowu przełknęłam ślinę, odwracając gdzieś wzrok w bok, udając, że coś mnie tam zainteresowało. W tym samym momencie moja sowa zahuczała, dając znać, że jest już gotowa do lotu.
- Przepraszam, muszę wysłać list - odwróciłam się szybko do Morgotha plecami.
Na stoliku starałam się wyprostować kopertę, która zgięła się trochę pod wpływem mojego uścisku. Było mi głupio, ze Perseusz dostanie tak wygnieciony list, miałam jednak nadzieję, że go to nie urazi. Z jakiego powodu, chciałam zrobić to jak najszybciej i czmychnąć pod czujnego oka kuzyna. Bałam się, że nie pozwoli mi go wysłać, jeśli wiedział o tym, o czym myślałam, że może wiedzieć. Na brodę Merlina, jak ja się bardzo modliłam, aby okazało się, że chodzi o coś innego!
Myślałam, że mój kuzyn po odpowiedzeniu na moje pytanie sobie pójdzie i zostawi mnie samą, już widać było, że chce iść, kiedy nagle się zatrzymał. Myślałam, że to nic takiego, dlatego bez większego ociągania zaczęłam ogarniać swoją sowę. Już chciałam ją poganiać, żeby jadła szybciej, bo list sam się nie wyśle, ale ten spojrzał na mnie, a ja czułam jak mi się przygląda. Ścisnęłam mocniej list w swoich dłoniach słysząc, że chce ze mną porozmawiać. A to co mi powiedział sprawiło, że serce zaczęło bić mi trochę mocniej, gulka stanęła w gardle, a ślinę przełknęłam z wielkim trudem.
Spojrzałam na niego z udawanym zdziwieniem. Czyżby naprawdę wiedział, to czego wiedzieć nie powinien? Zacisnęłam usta w prostą linie, odruchowo chowając ręce, razem z listem, za siebie. Stałam trochę jak przed ojcem, który prawił mi kazanie. I tak trochę też się czułam.
- Nie rozumiem o co ci chodzi, kuzynie - zaprzeczyłam, starałam się wyglądać na spokojną, chociaż w głębi się gotowałam. - Jaka niesubordynacja?
Znowu przełknęłam ślinę, odwracając gdzieś wzrok w bok, udając, że coś mnie tam zainteresowało. W tym samym momencie moja sowa zahuczała, dając znać, że jest już gotowa do lotu.
- Przepraszam, muszę wysłać list - odwróciłam się szybko do Morgotha plecami.
Na stoliku starałam się wyprostować kopertę, która zgięła się trochę pod wpływem mojego uścisku. Było mi głupio, ze Perseusz dostanie tak wygnieciony list, miałam jednak nadzieję, że go to nie urazi. Z jakiego powodu, chciałam zrobić to jak najszybciej i czmychnąć pod czujnego oka kuzyna. Bałam się, że nie pozwoli mi go wysłać, jeśli wiedział o tym, o czym myślałam, że może wiedzieć. Na brodę Merlina, jak ja się bardzo modliłam, aby okazało się, że chodzi o coś innego!
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
- Oczywiście. Mogę ci nawet pożyczyć niektóre z książek, bo nie wiem czy są w Yaxley's Hall. Ojciec gdy się wyprowadzał zabrał część - odparł, przejeżdżając dłonią po włosach. Po chwili konsternacji i spięcia, które zapanowało po jego słowach, Rosalie w końcu otworzyła usta. Oczywiście że się zdenerwowała. Zaskoczyło ją też zapewne to, że jej tajemnica nie należała już tylko do niej. Nikt nie lubił, gdy grzebano w jego prywatności, ale Morgoth początkowo nie był pewny czy relacja Avery'ego z jego kuzynką jest czymś więcej. Teraz otrzymał już tego bezwarunkowe potwierdzenie. Nie odrywając od niej spojrzenia, pozwolił by zagrała i spokojnie odpowiedział na jej pytania:
- Nie zrozum mnie źle, ale sprawy rodziny zawsze mają priorytet i jeśli nie zrozumiesz tego teraz... I się z tym nie pogodzisz, będzie ci później ciężej, Rosalie. Rodziny się nie wybiera, ale trzeba stosować się do jej zasad.
Zakończył długą pauzą, czekając na reakcje dziewczyny. Nie spodziewał się, że nagle przyzna mu się do wszystkiego i zacznie przepraszać. Może w głębi duszy na to liczył. Nie chciał podejmować kroków, które mogłyby ją w jakikolwiek zranić. A wiedział, że jeśli sama nie zacznie działać, on to zrobi. Wbrew pozorom nie był aż tak nieczuły na uczucia swoich kuzynek. Mógł być obojętny na rzesze innych ludzi, ale to rodzina była filarem. Była najważniejsza i była też jedyną rzeczą, która naprawdę się liczyła. Rosalie na pewno też to wiedziała. Była przecież Yaxley. Tylko najwidoczniej chwilowo zboczyła z kursu.
Pozwolił jej wysłać list. Chociaż ten jeden. Miał nadzieję, że miał być ostatnim. Lub ostatnim który zawierał jakieś cieplejsze słowa i kto wie... Obietnice. Gdy sowa zniknęła wśród chmur, zapanowała ponownie chwila ciszy. Ale na krótko.
- To było do niego, prawda? - spytał, odwracając się i patrząc na oddalony kawałek dalej zamek.
- Nie zrozum mnie źle, ale sprawy rodziny zawsze mają priorytet i jeśli nie zrozumiesz tego teraz... I się z tym nie pogodzisz, będzie ci później ciężej, Rosalie. Rodziny się nie wybiera, ale trzeba stosować się do jej zasad.
Zakończył długą pauzą, czekając na reakcje dziewczyny. Nie spodziewał się, że nagle przyzna mu się do wszystkiego i zacznie przepraszać. Może w głębi duszy na to liczył. Nie chciał podejmować kroków, które mogłyby ją w jakikolwiek zranić. A wiedział, że jeśli sama nie zacznie działać, on to zrobi. Wbrew pozorom nie był aż tak nieczuły na uczucia swoich kuzynek. Mógł być obojętny na rzesze innych ludzi, ale to rodzina była filarem. Była najważniejsza i była też jedyną rzeczą, która naprawdę się liczyła. Rosalie na pewno też to wiedziała. Była przecież Yaxley. Tylko najwidoczniej chwilowo zboczyła z kursu.
Pozwolił jej wysłać list. Chociaż ten jeden. Miał nadzieję, że miał być ostatnim. Lub ostatnim który zawierał jakieś cieplejsze słowa i kto wie... Obietnice. Gdy sowa zniknęła wśród chmur, zapanowała ponownie chwila ciszy. Ale na krótko.
- To było do niego, prawda? - spytał, odwracając się i patrząc na oddalony kawałek dalej zamek.
Ostatnio zmieniony przez Morgoth Yaxley dnia 28.06.16 13:17, w całości zmieniany 1 raz
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Jeśli będę czegoś potrzebować, to zwrócę się do ciebie po pomoc - odpowiedziałam z lekko wyczuwalną wdzięcznością w głosie.
Czyżbym źle zagrała swoją niewiedzę? Liczyłam na to, że mi uwierzy. Ten jednak pociągnął swoją wypowiedź, spokojnie tłumacząc mi o co mu mniej więcej chodzi. A ja z każdym jego słowem robiłam się coraz bardziej… nerwowa? Nie wiem jak to nazwać, ale miałam wrażenie, że wszystko mi się wali. To nie było bezpiecznie, że mój kuzyn o tym wiedział. Z biegiem jego słów, coraz bardziej byłam przekonana, że wie o mnie i Perseuszu. Świadomość tego co może zrobić z tą wiedzą sprawiała, że zaczynałam się bać.
- Dobrze to rozumiem, Morgoth. Nie musisz mi o tym przypominać, znam zasady i swoje miejsce. Wiem, co jest najważniejsze i przecież zdaję sobie sprawę z tego, że rodzina ma priorytet. Dlaczego więc mi to mówisz? - grałam dalej.
Wysłałam list, z nadzieją spoglądając na odlatującą sowę. Odetchnęłam lekko z ulgą, bałam się, że nie pozwoli mi go wysłać, a nie chciałam zostawiać Perseusza bez odpowiedzi. Nie odwróciłam się do kuzyna od razu, zdecydowanie lepiej się czułam, nie patrząc mu w oczy. Kłamanie nie było moją naturą, nie pamiętam kiedy ostatnio komukolwiek tak perfidnie łgałam.
- Do jakiego niego? - zapytałam, znowu z udawanym zaskoczeniem. - Wysyłałam list do… Darcy.
Odwróciłam głowę na chwilę w kierunku kuzyna, ten wpatrywał się w zamek. O wiele lepiej poczułam się, gdy tak na mnie nie patrzył. Podeszłam do torby, zaczęłam udawać, że czegoś gorączkowo szukam. Musiałam zająć czymś ręce, wzrok, błądzenie nim po ścianach absolutnie mi nie pomagało.
Czyżbym źle zagrała swoją niewiedzę? Liczyłam na to, że mi uwierzy. Ten jednak pociągnął swoją wypowiedź, spokojnie tłumacząc mi o co mu mniej więcej chodzi. A ja z każdym jego słowem robiłam się coraz bardziej… nerwowa? Nie wiem jak to nazwać, ale miałam wrażenie, że wszystko mi się wali. To nie było bezpiecznie, że mój kuzyn o tym wiedział. Z biegiem jego słów, coraz bardziej byłam przekonana, że wie o mnie i Perseuszu. Świadomość tego co może zrobić z tą wiedzą sprawiała, że zaczynałam się bać.
- Dobrze to rozumiem, Morgoth. Nie musisz mi o tym przypominać, znam zasady i swoje miejsce. Wiem, co jest najważniejsze i przecież zdaję sobie sprawę z tego, że rodzina ma priorytet. Dlaczego więc mi to mówisz? - grałam dalej.
Wysłałam list, z nadzieją spoglądając na odlatującą sowę. Odetchnęłam lekko z ulgą, bałam się, że nie pozwoli mi go wysłać, a nie chciałam zostawiać Perseusza bez odpowiedzi. Nie odwróciłam się do kuzyna od razu, zdecydowanie lepiej się czułam, nie patrząc mu w oczy. Kłamanie nie było moją naturą, nie pamiętam kiedy ostatnio komukolwiek tak perfidnie łgałam.
- Do jakiego niego? - zapytałam, znowu z udawanym zaskoczeniem. - Wysyłałam list do… Darcy.
Odwróciłam głowę na chwilę w kierunku kuzyna, ten wpatrywał się w zamek. O wiele lepiej poczułam się, gdy tak na mnie nie patrzył. Podeszłam do torby, zaczęłam udawać, że czegoś gorączkowo szukam. Musiałam zająć czymś ręce, wzrok, błądzenie nim po ścianach absolutnie mi nie pomagało.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
- Rosalie, nie jestem twoim wrogiem - odparł, słysząc w jej głosie nutę podenerwowania. I możliwe, że... Złości? W sumie sam byłby wytrącony z równowagi, gdyby ktoś odkrył jakąś z jego tajemnic. Rozumiał, więc swoją kuzynkę. Ale nie chciał słuchać jak sama się oszukuje. - Nie kłam, Rosie. Proszę - dodał z lekkim zawodem. - Dobrze wiemy, że nie wysłałaś tego listu do Darcy. Nie wiem od kiedy to trwa, ale najwyższa pora to skończyć, zanim ktoś się dowie, a ty się zawiedziesz.
Słyszał jak kuzynka grzebie w torcie, zapewne chcąc odciągnąć jego uwagę, ale udawał, że tego nie zauważył. Dalej w dziwnym zamyśleniu trwał, wpatrując się w potężny Hogwart. Gdzieś tam była Komnata Tajemnic. I on to wiedział. Czuł, że powinien ją znaleźć. Chociaż oczywiście słyszał jak to się skończyło ostatnim razem.
- Możesz to skończyć sama? - spytał nagle po dłuższej chwili ciszy, odwracając się w stronę blondynki. Nie chciał mówić o tym jej ojcu. Nie chciał, żeby zaufanie do niej było czymś splamione. Żeby nie wyszła na tą, która sprzeciwia się woli rodziny.
Słyszał jak kuzynka grzebie w torcie, zapewne chcąc odciągnąć jego uwagę, ale udawał, że tego nie zauważył. Dalej w dziwnym zamyśleniu trwał, wpatrując się w potężny Hogwart. Gdzieś tam była Komnata Tajemnic. I on to wiedział. Czuł, że powinien ją znaleźć. Chociaż oczywiście słyszał jak to się skończyło ostatnim razem.
- Możesz to skończyć sama? - spytał nagle po dłuższej chwili ciszy, odwracając się w stronę blondynki. Nie chciał mówić o tym jej ojcu. Nie chciał, żeby zaufanie do niej było czymś splamione. Żeby nie wyszła na tą, która sprzeciwia się woli rodziny.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Nie jesteś moim wrogiem? - zapytałam szybciej niż zdążyłam ugryźć się w język.
Moje poddenerwowanie rosło. Dlaczego mój kuzyn wciskał nos nie tam gdzie powinien? Moje kontakty, moje uczucia były przecież moją sprawą. Gdzie popełniłam błąd? W którym momencie to stało się tak widoczne? I co gorsze, czy ktoś jeszcze o tym wiedział? Z lekkim strachem patrzyłam na niego, gdy wypowiadał kolejne słowa. Wiedział, że kłamię. Poddałam się, luźno spuściłam ramiona, głowę, patrząc gdzieś w bok, nie chcąc spoglądać mu w oczy.
- Już się dowiedział - ty, a ja nie chcę z niczym kończyć. On jest dobrym człowiekiem, czeka na mnie, opuszczę Hogwart to przekonamy wszystkich, że nasze rody nie muszą być ze sobą skłócone - mówiłam głosem pełnym dziecięcej wiary. - Nie rozumiesz co czuję, nie możesz więc mnie oceniać.
Zacisnęłam dłonie mocno w pięść, ze złością zamykając torbę. Wyciągnęłam pióro i kałamarz, oraz trochę pergaminu i kopertę. Naskrobałam tam szybkim ruchem prośbę do ojca, aby podesłał mi kilka książek do Historii Magii, a na kopercie napisałam “Fortinbras Yaxley”. Podeszłam do kuzyna i ze złością pokazałam mu ją, aby wiedział, że tym razem nie jest to list do Perseusza.
- Morgoth, będzie lepiej jeżeli przestaniesz się wtrącać w moje życie. Nie mam zamiaru z niczym kończyć - dodałam.
Weszłam w bojowy nastrój. Z jakiegoś dziwnego powodu w tym momencie wyszłam z założenia, że mój kuzyn nie jest absolutnie w stanie mi zagrozić. Bo co może zrobić?
Wysyłając list pomyślałam o ojcu, czułam, że byłby zawiedziony, po pierwsze moimi kontaktami z Averym, po drugie tym jak odnoszę się do kuzyna, który powinien być dla mnie bardzo ważny. Byłam jednak na tyle zła, że na ten moment było mi to obojętne. Ktoś wchodził butami w moje życie, walił je, wszystko psuł i kazał wybierać. A ja tak bardzo tego nie lubiłam. Dlaczego wszystko nie może być tylko i wyłącznie moje?
Moje poddenerwowanie rosło. Dlaczego mój kuzyn wciskał nos nie tam gdzie powinien? Moje kontakty, moje uczucia były przecież moją sprawą. Gdzie popełniłam błąd? W którym momencie to stało się tak widoczne? I co gorsze, czy ktoś jeszcze o tym wiedział? Z lekkim strachem patrzyłam na niego, gdy wypowiadał kolejne słowa. Wiedział, że kłamię. Poddałam się, luźno spuściłam ramiona, głowę, patrząc gdzieś w bok, nie chcąc spoglądać mu w oczy.
- Już się dowiedział - ty, a ja nie chcę z niczym kończyć. On jest dobrym człowiekiem, czeka na mnie, opuszczę Hogwart to przekonamy wszystkich, że nasze rody nie muszą być ze sobą skłócone - mówiłam głosem pełnym dziecięcej wiary. - Nie rozumiesz co czuję, nie możesz więc mnie oceniać.
Zacisnęłam dłonie mocno w pięść, ze złością zamykając torbę. Wyciągnęłam pióro i kałamarz, oraz trochę pergaminu i kopertę. Naskrobałam tam szybkim ruchem prośbę do ojca, aby podesłał mi kilka książek do Historii Magii, a na kopercie napisałam “Fortinbras Yaxley”. Podeszłam do kuzyna i ze złością pokazałam mu ją, aby wiedział, że tym razem nie jest to list do Perseusza.
- Morgoth, będzie lepiej jeżeli przestaniesz się wtrącać w moje życie. Nie mam zamiaru z niczym kończyć - dodałam.
Weszłam w bojowy nastrój. Z jakiegoś dziwnego powodu w tym momencie wyszłam z założenia, że mój kuzyn nie jest absolutnie w stanie mi zagrozić. Bo co może zrobić?
Wysyłając list pomyślałam o ojcu, czułam, że byłby zawiedziony, po pierwsze moimi kontaktami z Averym, po drugie tym jak odnoszę się do kuzyna, który powinien być dla mnie bardzo ważny. Byłam jednak na tyle zła, że na ten moment było mi to obojętne. Ktoś wchodził butami w moje życie, walił je, wszystko psuł i kazał wybierać. A ja tak bardzo tego nie lubiłam. Dlaczego wszystko nie może być tylko i wyłącznie moje?
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Rosalie się denerwowała, a Morgoth po prostu stawał się coraz bardziej posępny. Ciągłe zapewnienia kuzynki o tym, że wierzy w ich rodzinę i wie na czym polega jej zadanie były fałszywe. I oboje o tym wiedzieli. I to go raniło najbardziej. Małe oszustwa zawsze kończyły się na większych i o wiele poważniejszych.
- Wiedziałem od dłuższego czasu - odpowiedział szczerze, odrywając się od ściany i podchodząc kawałek w stronę kuzynki. - I nic nie mówiłem, sądząc, że to tylko chwilowa słabostka. Może i jest taki jak mówisz. Chociaż wątpię... Ale chyba nie wierzysz w to, że Yaxley'owie po wiekach negatywnych relacji nagle wyciągną dłoń do Avery'ch przez twoją miłostkę? - spytał głosem pozbawionym ciepła. Nie. To co słyszał mu się nie podobało. Absolutnie. Rosalie naprawdę sądziła, że nic nie jest w stanie stanąć na przeszkodzie jej nastoletniemu uczuciu i o, zgrozo... Szalonych planów pojednania dwóch zwaśnionych rodów. Gdy zarzuciła mu brak uczuć, chwilowo znieruchomiał. Miała rację. Nigdy nie obdarował żadnej dziewczyny głębszym uczuciem. Na razie najważniejsze dla niego była w pierwszej kolejności matka i zbuntowana Leia. Wiedział, że kiedyś poślubi którąś z arystokratek, ale na razie jeszcze nie wiedział którą. Nie był kimś, kto szukał takich trywialnych błahostek. W przeciwieństwie do jego kuzynki.
Gdy Rosalie wcisnęłą mu pod nos kopertę z nazwiskiem stryja, mógł dosłownie poczuć buchającą od niej złość. A planował zapewnić to pokojowo...
- Rosalie Yaxley. Akurat ty powinnaś wiedzieć, że nie stać nas na luksus życia tak jak nam się podoba - odparł chłodno, po czym poprawił skórzany pasek od torby na lewym ramieniu. - Nie chciałem ci tego robić, ale nie widzę innego wyjścia. Jeśli sama nie jesteś w stanie zerwać tych relacji, następnym razem powiem o tym twojemu ojcu - zakończył, odwracając się, by wyjść z Sowiarni.
- Wiedziałem od dłuższego czasu - odpowiedział szczerze, odrywając się od ściany i podchodząc kawałek w stronę kuzynki. - I nic nie mówiłem, sądząc, że to tylko chwilowa słabostka. Może i jest taki jak mówisz. Chociaż wątpię... Ale chyba nie wierzysz w to, że Yaxley'owie po wiekach negatywnych relacji nagle wyciągną dłoń do Avery'ch przez twoją miłostkę? - spytał głosem pozbawionym ciepła. Nie. To co słyszał mu się nie podobało. Absolutnie. Rosalie naprawdę sądziła, że nic nie jest w stanie stanąć na przeszkodzie jej nastoletniemu uczuciu i o, zgrozo... Szalonych planów pojednania dwóch zwaśnionych rodów. Gdy zarzuciła mu brak uczuć, chwilowo znieruchomiał. Miała rację. Nigdy nie obdarował żadnej dziewczyny głębszym uczuciem. Na razie najważniejsze dla niego była w pierwszej kolejności matka i zbuntowana Leia. Wiedział, że kiedyś poślubi którąś z arystokratek, ale na razie jeszcze nie wiedział którą. Nie był kimś, kto szukał takich trywialnych błahostek. W przeciwieństwie do jego kuzynki.
Gdy Rosalie wcisnęłą mu pod nos kopertę z nazwiskiem stryja, mógł dosłownie poczuć buchającą od niej złość. A planował zapewnić to pokojowo...
- Rosalie Yaxley. Akurat ty powinnaś wiedzieć, że nie stać nas na luksus życia tak jak nam się podoba - odparł chłodno, po czym poprawił skórzany pasek od torby na lewym ramieniu. - Nie chciałem ci tego robić, ale nie widzę innego wyjścia. Jeśli sama nie jesteś w stanie zerwać tych relacji, następnym razem powiem o tym twojemu ojcu - zakończył, odwracając się, by wyjść z Sowiarni.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Jego słowa docierały do mnie, ale jakby uderzały o jakąś magiczną barierę, która nie pozwalała im przejść dalej. Wiedziałam o czym mówi i dlaczego mu to mówi. Po części nawet go rozumiałam, ale byłam silnie przekonana o tym, że to ja mam rację. Bo dlaczego bym jej nie miała mieć? Co stoi na przeszkodzie, by nasze rodziny się pogodziły? Jeśli będzie trzeba to padnę do stóp nestorowi błagając go o zgodę. Byłam młoda, piękna, oczko w głowie ojca. Jeśli go poproszę, na pewno się zgodzi. Lord Avery nie miał nic za uszami, był porządnym czarodziejem o podobnych opiniach na różne tematy jak mój ród. Byłoby przy nim dobrze, a czy to nie moje dobro jest najważniejsze?
Mówił do mnie, a jego słowa się ode mnie odbijały. Patrzyłam na niego zła, niby go słuchając, a tak naprawdę w głębi duszy go przeklinając i powtarzając sobie, że i tak to ja mam rację. Moje nastawienie zmieniło się wraz z jego ostatnim wypowiedzianym zdaniem.
Zatkało mnie, złość uleciała, na jej miejsce potrafił się ogromny strach. Szanowałam mężczyzn w swojej rodzinie, ale tylko jednego z nich tak naprawdę się obawiałam. A może raczej nie jego, co jego zawodu i złości - mojego ojca.
- Nie! - krzyknęłam, podbiegając do niego.
Złapałam kuzyna za torbę, tak, że spadła mu z ramienia i z hukiem upadła na ziemie. Sowy uniosły się wystraszone ku górze i większość z nich wyleciała z sowiarni.
- Nie! Nie możesz tego zrobić, ja ci… ja ci nie pozwalam - jęknęłam.
Moje nastawienie naprawdę się zmieniło. Przygryzłam dolną wargę, policzki zaszły rumieńcem, a oczy zaszkliły się, jakbym zaraz miała się po pkałać. Wiedziałam co by było gdyby mój ojciec się dowiedział. Zezłościłby się, pewnie nawet nie chciał by nas wysłuchać. Musiałabym zerwać kontakt z Perseuszem, czego tak bardzo nie chciałam. Mieliśmy go przekonać spokojnie, dobitnymi faktami i argumentami przemawiającymi na naszą korzyść. A jeśli mój kuzyn o wszystkim mu powie, to wszystko legnie w gruzach.
- Morgoth, nie rób tego - dodałam niemal błagalnym tonem.
Mówił do mnie, a jego słowa się ode mnie odbijały. Patrzyłam na niego zła, niby go słuchając, a tak naprawdę w głębi duszy go przeklinając i powtarzając sobie, że i tak to ja mam rację. Moje nastawienie zmieniło się wraz z jego ostatnim wypowiedzianym zdaniem.
Zatkało mnie, złość uleciała, na jej miejsce potrafił się ogromny strach. Szanowałam mężczyzn w swojej rodzinie, ale tylko jednego z nich tak naprawdę się obawiałam. A może raczej nie jego, co jego zawodu i złości - mojego ojca.
- Nie! - krzyknęłam, podbiegając do niego.
Złapałam kuzyna za torbę, tak, że spadła mu z ramienia i z hukiem upadła na ziemie. Sowy uniosły się wystraszone ku górze i większość z nich wyleciała z sowiarni.
- Nie! Nie możesz tego zrobić, ja ci… ja ci nie pozwalam - jęknęłam.
Moje nastawienie naprawdę się zmieniło. Przygryzłam dolną wargę, policzki zaszły rumieńcem, a oczy zaszkliły się, jakbym zaraz miała się po pkałać. Wiedziałam co by było gdyby mój ojciec się dowiedział. Zezłościłby się, pewnie nawet nie chciał by nas wysłuchać. Musiałabym zerwać kontakt z Perseuszem, czego tak bardzo nie chciałam. Mieliśmy go przekonać spokojnie, dobitnymi faktami i argumentami przemawiającymi na naszą korzyść. A jeśli mój kuzyn o wszystkim mu powie, to wszystko legnie w gruzach.
- Morgoth, nie rób tego - dodałam niemal błagalnym tonem.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Rosalie krzyknęła. Poczuł mocne szarpnięcie i po chwili torba leżała na ziemi pośród ptasiego łajna i piór. Nagłe uderzenie spowodowało, że znajdujące się w wieży zwierzęta spłoszyły się i powylatywały masowo z Sowiarni. Przez chwilę Morgoth nie wiedział, co się dzieje, gdy skrzydła muskały raz po raz jego twarz. Nie spodziewał się takiej reakcji swojej kuzynki. Nigdy nie był osobą, która dawała się ponosić emocjom. Podobnie zresztą jak jego matka. Ojciec i Leia to co innego. Do ich zachowania był przyzwyczajony, ale spokojna i ułożona Rosalie... Nie spodziewał się tego i szczerze był zaskoczony. Gdy zaczęła się jąkać, a do oczu zaczęły napływać łzy, zupełnie zbiło go z pantałyku. To nie było zamierzone. Dodatkowo to wszystko działo się tak szybko, że nie wiedział, co o tym myśleć. Z jednej strony coś mówiło mu, że może zostawić Rosalie samej sobie i mieć nadzieję, że za rok lub dwa zrozumie swój błąd i sama zerwie relacje z Avery'm. Nie chciał przecież by cierpiała. Zaraz jednak pojawił się kontrargument, który był o wiele silniejszy. Szansa na to że dziewczyna sobie daruje ten związek była znikoma, a to że jej ojciec później będzie musiał radzić sobie z tym... Problemem, było pewne. Lepiej więc zakończyć to jak najszybciej. Słysząc jej ostatnie słowa, Morgoth schylił się jedynie i podniósł zrzuconą przez Rosalie torbę. Otrzepał ją w spokoju i ponownie założył na ramię.
- Obiecujesz, że sama to zakończysz? - spytał, patrząc na nią uważnie.
- Obiecujesz, że sama to zakończysz? - spytał, patrząc na nią uważnie.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Liczyłam na słowa pocieszenia, zapewnienia, że nic się nie stało, żebym się nie martwiła i że rozumie co czuje. A nie otrzymałam nic. Głuchą ciszę przerywaną jedynie pohukiwaniem sów. Jedno zdanie, że powie ojcu, sprawiło, że z rozzłoszczonej, pewnej siebie dziewczyny, stałam się wystraszoną panną, bojącą się reprymendy ojca. Ale czy o reprymendę tu na prawdę chodziło? Właściwie, to nie. Bardziej bałam się straty Perseusza, że nigdy więcej nie będę mogła spojrzeć na niego jak na ukochanego mężczyznę, nigdy więcej nie będę mogła chwycić go za dłoń czy wtulić się w jego ramiona. Morgoth naciskał dalej, oczekując, że się poddam i zrobię to, co ode mnie oczekuje. Że zrobię to, czego oczekiwałaby ode mnie moja rodzina. Poddałam się więc.
- Obiecuję - skłamałam, nie patrząc na niego.
Stałam ze spuszczoną głową, udając skruszoną. Ostatnie kłamstwo dzisiejszego dnia, byle by tylko dał mi spokój, by uspokoić jego zmartwioną duszę. Zasługiwał na nagrodę, zachował się jak prawdziwy Yaxley. Wiedziałam, że broni mnie przed Averym, ale nie potrafiłam tego zrozumieć. Pewnie gdyby na jego miejscu tuż przede mną stał Tristian czy Darcy, też staraliby się mnie przekonać, równie drastycznymi środkami. Ale czy potrafiłabym skłamać kuzynce tak jak kuzynowi? Sama nie wiem.
- Przepraszam, że cię okłamałam - załgałam jeszcze raz, już ostatni.
Otarłam zamglone oczy, wyglądałam, jakbym naprawdę coś zrozumiała i postanowiła poprawę. Ale czy lordowi Yaxley to wystarczyło? Odwróciłam się, biorąc torbę i zarzucając je na swoje ramię. Podeszłam do niego, znów spuszczając głowę.
- Odprowadzisz mnie do Hogwartu? - zapytałam.
Idąc obok niego wiedziałam, że to co powiedziałam, nie było prawdą. Ani obietnica, ani przepraszanie. Musiałam jednak uważać, aby nie wyszło to na jaw, żeby nie skończyło się dla mnie źle. Byłam bowiem pewna, że jeszcze przez długi czas będę przez kuzyna obserwowana.
- Obiecuję - skłamałam, nie patrząc na niego.
Stałam ze spuszczoną głową, udając skruszoną. Ostatnie kłamstwo dzisiejszego dnia, byle by tylko dał mi spokój, by uspokoić jego zmartwioną duszę. Zasługiwał na nagrodę, zachował się jak prawdziwy Yaxley. Wiedziałam, że broni mnie przed Averym, ale nie potrafiłam tego zrozumieć. Pewnie gdyby na jego miejscu tuż przede mną stał Tristian czy Darcy, też staraliby się mnie przekonać, równie drastycznymi środkami. Ale czy potrafiłabym skłamać kuzynce tak jak kuzynowi? Sama nie wiem.
- Przepraszam, że cię okłamałam - załgałam jeszcze raz, już ostatni.
Otarłam zamglone oczy, wyglądałam, jakbym naprawdę coś zrozumiała i postanowiła poprawę. Ale czy lordowi Yaxley to wystarczyło? Odwróciłam się, biorąc torbę i zarzucając je na swoje ramię. Podeszłam do niego, znów spuszczając głowę.
- Odprowadzisz mnie do Hogwartu? - zapytałam.
Idąc obok niego wiedziałam, że to co powiedziałam, nie było prawdą. Ani obietnica, ani przepraszanie. Musiałam jednak uważać, aby nie wyszło to na jaw, żeby nie skończyło się dla mnie źle. Byłam bowiem pewna, że jeszcze przez długi czas będę przez kuzyna obserwowana.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
1951, Hogwart
Szybka odpowiedź