Gustav Byron Rowle
Nazwisko matki: Black
Miejsce zamieszkania: Ambasady, teraz Ramsdell Hall
Czystość krwi: szlachetnie czysta
Status majątkowy: bogacz
Zawód: ambasador, działacz polityczny
Wzrost: 183 cm
Waga: 91 kg
Kolor włosów: czarne
Kolor oczu: czarny
Znaki szczególne: papieros w ustach, broda, kapelusz na głowie i ciemne okulary
bardzo giętka, lapacho, Śluz korniczaka, 11 cali
Slytherin
Kura
Ojciec w transie
zapach lawendy na poduszce i mokrej angielskiej ziemi o świcie
Ja jako MM, a moja żona z trójką chłopców u mego boku
władza
Reprezentacja narodowa
bilard, polo, szermierka, jazda konna
tej która gra na przyjęciach
michael huisman
Ambasador, mąż, ojciec. Dokładnie w tej kolejności będą plasowały się role, które odgrywam w swoim życiu. Jestem tylko aktorem, marionetką, gdzie mnie popchnie tam popłynę. Ale będę taranem, będę po trupach szedł do celu. Aż go osiągnę. I umiem wykorzystywać szanse, działam bezwzględnie. Czasami dopada mnie refleksja i zastanawiam się, czy wszyscy moi krewni działaliby podobnie.
Moja matka, panna z rodu Black, poznała mego ojca tuż po swoim pierwszym Sabacie. W rodzinie krążą plotki, że była to miłość od pierwszego wejrzenia, ja jednak od zawsze podejrzewałem, że to nie mogłobyć tak, żeby wiecznie zapłakana kobieta wyszła za mąż z miłości. Matka nigdy nie pokazywała swoich prawdziwych uczuć publicznie, ale mając dziesięć lat przyłapałem ją na próbie samobójczej – co robiła zrozumiałem dopiero kilkanaście lat później. Dziś uważam, że postępowała za głupio jak na to jak była mądrą kobietą. Ale dawno temu rozumiałem ją i wspierałem, łączyła nas szczególna więź. Nie spędzałem z nią wiele czasu po ukończeniu ośmiu lat, ale każde nasze spotkanie było dla mnie czymś wyjątkowym. Były to chwile szczęśliwe, przepełnione czułością, której nie odnajdywałem nigdzie indziej. Lgnąłem do niej, ale jednocześnie czas mijał, a ja rosłem i rosłem, aż dorosłem. Przez te kilkanaście lat, kiedy mieszkałem w domu, matka najpierw była najbliższą mi osobą, później nagrodą za trudy codziennego dnia, aż wreszcie stała się autorytetem i wyrocznią, która mogła mi pomóc w problemach. Byłem dojrzały i najchętniej sam rozwiązywałem trudności, ale jeżeli zdarzało się, że była to sprawa ważna - ona zawsze posłużyła mądrą radą. Ja w zamian chroniłem ją, by nie powtórzyła się tamta sytuacja sprzed kilkunastu lat. Bardzo dlugo była jedyną kobietą, którą na prawdę szanowałem.
Mego ojca znałem z tego, że prawie zawsze był nieobecny. Kiedy się pojawiał, był wymagający, spoglądał na mnie wyczekując sprawozdań z tego jak idzie mi nauka i czy już mam zadatki na wspaniałego ucznia. Szybko uciął moje kontakty z matką i możliwe, że to także dlatego kobieta prawie nie wytrzymała w tym chorym domu. Było to jednak typowe zachowanie Rowlów: spłodzić syna, rozkochać w nim matkę, a później brutanie odsunąć go od niej. Podobno to miało kształtować nasz charakter. Ja nie widzę dziś różnicy, bo jest dla mnie jedną z dwóch najważniejszych kobiet w moim życiu. Ale wtedy był to dla mnie ogromny cios. Przez tydzień nie odzywałem się do ojca, aż zaprowadził mnie na lekcję jazdy konnej. Do dziś jest to jeden z moich ulubionych sposobów spędzania czasu, a jako ambasador zasłynąłem jako wybitny gracz polo. Namawiano mnie, bym pojechał na zawody do Indii i prawie urodził się tam przez to mój pierwszy syn.
Ojciec pojawiał się więc co jakiś czas, zawsze wywołując we mnie poczucie szacunku, którego nie mogłem pojąć. Był autorytetem, chciałem być taki jak on. Pracował jako zaklinacz duchów, co oznaczało, że był jednym z tych dziwnych mężczyzn, których posądza się o szaleństwo, bowiem czasami mówią od rzeczy. Przy mnie zdarzyło mu się to tylko kilka razy. Przestraszył mnie nie na żarty, kiedy zszedłem z nocnego polowania wraz z mym nauczycielem i dostrzegłem mego ojca Humphreya Rowle, idącego z trupio bladą twarzą wgłąb lasu. Nie poznał mnie, nie słyszał mojego zawołania. Nie wołalem zresztą głośno, świadom tego, że mógłbym złamać jedną z najważniejszych umów w naszym domu, a brzmiała ona: nie przeszkadzamy tacie w pracy. Poza tą jedną regułą, obowiązywał mnie w domu szereg zasad, które spisane leżały w moim pokoju w formie kodeksu. Wielka książka służyła mi za przyjaciela do snu przez pierwsze trzy lata życia bez mamy, jak nazywam dziś czas w którym odsunięto mnie od rodzicielki. Przepisywałem zasady na ciężkie karty i musiałem wykuwać je tak bardzo, by nie pomylić trzysta siedemdziesiątej ósmej z dziewięćset piątą. A zasad było tyle, ile wspaniałych Rowlów w historii rodu. Historię rodu oczywiście znam równie dobrze jak Historię Magii czy Historię Anglii. Poza wkuwaniem regułek, języków, czy historii musieliśmy również dbać o aktywności fizyczne. I nie było przyjemnością ganianie za czterdziestoletnim wujem, który śmierdział alkoholem, bo w tamtym wieku wolałbym ganiać się z kuzynami. Co nie znaczy, że nie znałem młodych ludzi. A jednak po raz pierwszy tak znaczną ilość młodych poznałem dopiero w szkole.
Byłem ogromnie zdziwiony tym, jak dużo swobody dostałem przebywając w Hogwarcie. Było to nieomal tak, jakbym nagle mógł wszystko, bo przecież w domu nie wolno było mi nic. Nagle nauczyciele (którzy byli odpowiednikami rodziców), nie traktowali mnie jak ostatniego, a wręcz przeciwnie. Szybko orientowałem się co warto robić, co się opłaca. Moja matka twierdziła, że mam zadatki na polityka. I faktycznie było to prawdą. Występowałem w reprezentacji quiddicha w mojej szkole, przez długie lata zajmując pozycję ścigającego a w ostatnich dwóch latach byłem nawet jej kapitanem. Poza tym, byłem członkiem wielu kół zainteresowań, chociaż najważniejszy był zawsze Klub Ślimaka. Zawarte w nim znajomości oraz wypracowana reputacja, pozwoliła mi z łatwością zdobyć zawód zaraz po zakończeniu szkoły. Nieco obawiałem się, czy nie zaszkodzi mi to, że w kręgach Klubu wszyscy nazywali mnie Guciem , natomiast prawdę mówiąc, tylko mi to pomogło i do dziś czasami niektórzy starzy znajomi się tak do mnie zwracają.
Ministerstwo Magii było idealnym miejscem na rozwinięcie skrzydeł. Marzyłem o tym, by pracować w Departamencie z wujem Rosierem. Wkrótce odkryłem, że nawet mojemu ojcu nie przeszkadza to, że nie chcę kontynuować po nim zawodu. Miał zresztą innych synów, którzy mogli przejąć interes. Po czterech latach pracowania, czulem się na tyle dorosły, że nie odrzucałem już uwag matki o tym, że powinienem wziąć ślub. Z tuzina kandydatek zdecydowałem się wreszcie na pannę Malfoy. Medea była jedną z młodszych, natomiast wszyscy zapewniali mnie o tym, że jest wyjątkowo bystra jak na swój wiek. Przekonałem się o tym dość prędko i rzeczywiście zaręczyliśmy się tuż przed jej pierwszym Sabatem. Od tamtego czasu o wiele chętniej uczestniczyłem w podobnych uroczystościach, z wydarzenia na wydarzenie odkrywając, że nawet mi się to podoba. I tak rozpoczęła się moja kariera brylowania na salonach. Rozmawiałem z ważnymi, flirtowałem z ich żonami, a one czuły się tym komplementowane i szeptały na ucho swoim mężom, by pamiętali o paniczu Rowle.
Otrzymałem posadę w Ministerstwie i przez rok pracowałem jako młodszy Asystent Ministra Magii, niestety wraz z zakończeniem jego kadencji, musiałem i ja zmienić swój kierunek kariery. Na początku myślałem, że będę pracował w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów w Urzędzie Prawa, bo przepisy wchodziły mi do głowy niemalże od razu, szybko jednak za sprawą znajomości przeniosłem się do Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów. Przeszkolenie do zawodu można było odbyć w trybie ekspresowym, bądź trybie luks. Ponieważ szybko przekonałem się, że tryb ekskluzywny będzie obejmował zdobycie umiejętności oklumenty, wybrałem właśnie ten wariant. Do dziś się uczę, bo nie jest to prosta umiejętność. Chyba pomaga mi trochę w tym to dziwne uczucie, że Medea chyba wie jakie mam myśli. I wolałbym czasami jednak zachować myśli dla siebie, szczególnie, jeżeli są naprawdę ważne dla Królestwa. To przecież koniec końców ja miałem mieć tę pracę, nie ona.
Z uroczą małżonką przy boku, dwanaście lat reprezentowaliśmy kraj poza granicami państwa. Czy chciałem wrócić? Każdego dnia. Wolałbym zostać Brytyjskim Ministrem Magii, przez jakiś czas był nim Spencer-Moon, czarodziej, który nie miał szlacheckiego statusu krwi. Aktualna pani Minister Tuft jest raczej pozytywnie nastawioną szefową, ale tym bardziej jestem przekonany, że mógłbym ją z łatwością zastąpić. Spędzając tak wiele czasu w ambasadach zauważyłem, jak cieńką sieć kontaktów tworzę. Znałem się z lordami z ich żonami, ale to oni awansowywali, kiedy wyjeżdżali i przynosili z delegacji nową pozycję. Nie tylko pozycje zawodową, ale i łóżkową, bo to właśnie tak zaczynało się wszystko kształtować. Nie podobało mi się to. Zacząłem być zamknięty na nowych gości. Zacząłem zauważać sens w mottcie mego rodu Każdy obcy to wróg - jako przedstawiciel kraju poza jego granicami nie powinienem tak myśleć, ale zepsucie i rozwiązanie obyczajów powoli niszczyło wszystko to w co wierzyłem.
Jestem Ambasadorem, chociaż wolałbym być Ministrem Magii. Dlaczego nie dostałem nominacji, dlaczego wysłali mnie bym po całym świecie podróżował? Bo miałem smykałkę, piękną żonę, byliśmy reprezentatywni i znałem najwięcej języków z mojego roku? To wszystko pasuje do wielu osób. Może zaważyła moja ambicja? I to, że wydaję się być obojętny na podziały, bezstronny, a jednocześnie wykonuję zadaną mi pracę? Mogę się taki wydawać, ale wcale taki nie jestem. Nie przepadam za niemagicznymi, nie zbliżam się do nich na odległość mniejszą niż dwa metry. W każdej z ich twarzy widzę pustkę i zepsucie. Obwiniam mugoli za zepsucie, którego dokonują każdego dnia, płodząc z czarodziejami swoje półkrwi dzieci. I upadek moralny, który mnie otacza - o niego także obwiniam niemagicznych. Pamiętam wyraźnie co ojciec mówił mi (jeżeli akurat cokolwiek do mnie mówił) o przeszłości Rowle'ów. I zachodzę w głowę, kiedy wreszcie wrócą czasy, kiedy można usunąć niewygodnych piorunem w czasie bezchmurnego popołudnia. Odkąd urodził się Christian, odkryliśmy z Medeą, że mamy podobne ambicje, co jeszcze bardziej mnie zdeterminowało do działania. I cóż, może wreszcie kiedyś osiągnę sukces.
Patronus Gucia pojawił się bardzo późno, zważywszy na fakt, że długo poszukiwał swojego pozytywnego wspomnienia. Aż w końcu okazało się, że zwykłe wspomnienia, które nie obejmują strachu, także mogą być pozytywne. I tak tydzień przed ostatecznymi egzaminami, zadziwił wszystkich wyczarowując patronusa. Ktoś nawet parsknął śmiechem widząc, że Rowle ma taką formę obrońcy, ale Gustawowi przypadła Kurka do gustu.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 5 | Brak |
Zaklęcia i uroki: | 13 | Brak |
Czarna Magia: | 0 | Brak |
Magia lecznicza: | 0 | Brak |
Transmutacja: | 0 | Brak |
Eliksiry: | 0 | Brak |
Sprawność: | 7 | Brak |
Biegłość | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
Język obcy: francuski | II | 6 |
Język obcy: niderlandzki | II | 6 |
Język obcy: włoski | II | 6 |
Język obcy: norweski | II | 6 |
Retoryka | IV | 13 |
Historia magii | III | 7 |
Magia umysłu | III | 7 |
Zarządzanie | II | 3 |
Koncentracja | III | 7 |
Kłamstwo | II | 3 |
Jeździectwo | III | 7 |
Latanie na miotle | II | 1 |
Mugoloznawstwo | I | 1 |
0 |
okulmencja, różdzka i 3 punkty statystyk
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Gustav Rowle dnia 18.02.17 11:02, w całości zmieniany 1 raz
Witamy wśród Morsów
Ocalałeś, bo byłeś
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.