Tereny wokół posiadłości
AutorWiadomość
Tereny wokół posiadłości
Równie stara co posępna kamienna posiadłość należała kiedyś do brata dziadka Quentina. Po jego śmierci, kiedy mężczyzna nie doczekał się potomków, została zapisana właśnie Quentinowi, który wprowadził się do niej po ukończeniu szkoły. W wyglądzie dworu nie zmieniło się nic, jedynie mocniej nadszarpnął go ząb czasu. Pogłoski głoszą, że żona dawnego właściciela rzuciła się samobójczym czynem w rwącą toń Wear, a mąż z powodu rozpaczy za ukochaną nie ożenił się ponownie. Nie wiadomo jednak co było przyczyną tej tragedii, złośliwi powiadają, że Burke trenował na niej czarnomagiczne klątwy, aż kobieta oszalała.
Tuż przed budynkiem znajdują się dziedzińce zdobione kamiennymi rzeźbami, część z nich przypłynęła z dalekich krajów. Do głównego wejścia prowadzą wysokie schody. Budynek otulany jest przez rozłożyste drzewa, głównie wierzby płaczące. Po bokach rozpościerają się małe parki pełne dróżek, idealnie skoszonej trawy, bujnych krzewów i kamiennych ławek. Na wschodniej i zachodniej części znajdują się dwa niewielkie stawy lata świetności mające za sobą. Obok jednego z nich stoi szklarnia, w której hodowane są pospolite gatunki roślin przydatne do warzenia eliksirów. Zajmuje się nimi jeden ze skrzatów.
Za domem jest ogromny, pusty teren skalany jedynie trawą, dalej płynie rzeka Wear. To idealne miejsce do podziwiania pobliskiej flory oraz nadające się na relaks w ciszy.
Tuż przed budynkiem znajdują się dziedzińce zdobione kamiennymi rzeźbami, część z nich przypłynęła z dalekich krajów. Do głównego wejścia prowadzą wysokie schody. Budynek otulany jest przez rozłożyste drzewa, głównie wierzby płaczące. Po bokach rozpościerają się małe parki pełne dróżek, idealnie skoszonej trawy, bujnych krzewów i kamiennych ławek. Na wschodniej i zachodniej części znajdują się dwa niewielkie stawy lata świetności mające za sobą. Obok jednego z nich stoi szklarnia, w której hodowane są pospolite gatunki roślin przydatne do warzenia eliksirów. Zajmuje się nimi jeden ze skrzatów.
Za domem jest ogromny, pusty teren skalany jedynie trawą, dalej płynie rzeka Wear. To idealne miejsce do podziwiania pobliskiej flory oraz nadające się na relaks w ciszy.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
03.04?
Nastał dość chłodny, ale jednocześnie całkiem słoneczny dzień. Promienie ze swoją jasnością przebijają się przez rzadkie kłębowiska chmur majaczące na błękitno-szarym niebie. Delikatny wiatr ociera się o przeszkody stojące mu na drodze – ponure, na wpół gołe drzewa czy krzewy oraz równie posępny dwór górujący nad resztą obiektów. Znane miejsce, nie tylko mi, ale też Wynonnie, którą poprosiłem o chwilę czasu. Nie wyjawiłem jeszcze powodu zabrania jej na ten niezwykle urokliwy spacer pośród kamiennych rzeźb oraz idealnie zadbanych trawników. Wszystko nadejdzie z czasem. Ten i tak ma tendencję do upływania, dlatego nie sugeruję się tym w ocenie jego marnotrawstwa. Niespiesznie ubieram się po domowemu, ale jednak należycie do mojego statusu. W głowie układam sobie wszystkie punkty, które chcę poruszyć podczas tej rozmowy, jednocześnie wiedząc, że i tak wszystko potoczy się swoim torem. Prawdopodobnie nawet bez mojego udziału lub przynajmniej woli. Co sprawia, że nie zaprzątam sobie dłużej głowy nad tym nieistotnym szczegółem. Ten jeden temat z pewnością muszę poruszyć odgrywając rolę Edgara, który (jeszcze?) nie ma o niczym pojęcia. Nie jestem pewien co do oznacza dla samej naszej siostry, obaj bywamy nieprzewidywalni i trudno zgadnąć który byłby mniej przyjemny w obyciu podczas tej rozmowy. Na nastrój Burków wpływa doprawdy wiele czynników, które różnicowałyby nas pod tym kątem. Jest zatem jak jest, a Wynonna musi pogodzić się z tym, co właśnie miało miejsce.
Czekam na nią na korytarzu skrzydła południowego. Kiedy dostrzegam cię wychodzącą z pokoju, zamiast gorących powitań podaję ci własne ramię. Idziemy tak w ciszy, aż dochodzimy do ogromnego hallu. Pomagam ci ubrać coś na wierzch, zaraz samemu narzucając na siebie cieplejszą, chociaż z pewnością nie zimową szatę, a wtedy znów pozwalam twojej dłoni odnaleźć moją rękę. Wychodząc uderza w nas niewątpliwie rześki wiatr zwiastujący rychłe rozbudzenie wiosny w całej swojej okazałości. Mrużę lekko oczy pod naporem dostającego się pod powieki słońca, nieśmiało wychylającego swe macki zza obłoków.
Odgłos naszych kroków dudni po brukowanym dziecińcu. Zawieszam krótko wzrok na jednej z rzeźb, którą lubię bardziej od pozostałych. Nie rozpraszam się na długo pamiętając o celu, jaki zamierzam osiągnąć. Nie tak od razu, nawet ja nie jestem aż tak okrutny, żeby zaczynać miły spacer od reprymendy. Spoglądam więc na ciebie przekręcając głowę.
- Jak ci minął dzisiejszy poranek? - pytam neutralnie. I znów, znów w myślach mam tysiące pytań oraz słów, którymi chcę się z tobą podzielić. Muszę je jakoś sprawnie poukładać - w przeciwnym razie oszaleję.
Nastał dość chłodny, ale jednocześnie całkiem słoneczny dzień. Promienie ze swoją jasnością przebijają się przez rzadkie kłębowiska chmur majaczące na błękitno-szarym niebie. Delikatny wiatr ociera się o przeszkody stojące mu na drodze – ponure, na wpół gołe drzewa czy krzewy oraz równie posępny dwór górujący nad resztą obiektów. Znane miejsce, nie tylko mi, ale też Wynonnie, którą poprosiłem o chwilę czasu. Nie wyjawiłem jeszcze powodu zabrania jej na ten niezwykle urokliwy spacer pośród kamiennych rzeźb oraz idealnie zadbanych trawników. Wszystko nadejdzie z czasem. Ten i tak ma tendencję do upływania, dlatego nie sugeruję się tym w ocenie jego marnotrawstwa. Niespiesznie ubieram się po domowemu, ale jednak należycie do mojego statusu. W głowie układam sobie wszystkie punkty, które chcę poruszyć podczas tej rozmowy, jednocześnie wiedząc, że i tak wszystko potoczy się swoim torem. Prawdopodobnie nawet bez mojego udziału lub przynajmniej woli. Co sprawia, że nie zaprzątam sobie dłużej głowy nad tym nieistotnym szczegółem. Ten jeden temat z pewnością muszę poruszyć odgrywając rolę Edgara, który (jeszcze?) nie ma o niczym pojęcia. Nie jestem pewien co do oznacza dla samej naszej siostry, obaj bywamy nieprzewidywalni i trudno zgadnąć który byłby mniej przyjemny w obyciu podczas tej rozmowy. Na nastrój Burków wpływa doprawdy wiele czynników, które różnicowałyby nas pod tym kątem. Jest zatem jak jest, a Wynonna musi pogodzić się z tym, co właśnie miało miejsce.
Czekam na nią na korytarzu skrzydła południowego. Kiedy dostrzegam cię wychodzącą z pokoju, zamiast gorących powitań podaję ci własne ramię. Idziemy tak w ciszy, aż dochodzimy do ogromnego hallu. Pomagam ci ubrać coś na wierzch, zaraz samemu narzucając na siebie cieplejszą, chociaż z pewnością nie zimową szatę, a wtedy znów pozwalam twojej dłoni odnaleźć moją rękę. Wychodząc uderza w nas niewątpliwie rześki wiatr zwiastujący rychłe rozbudzenie wiosny w całej swojej okazałości. Mrużę lekko oczy pod naporem dostającego się pod powieki słońca, nieśmiało wychylającego swe macki zza obłoków.
Odgłos naszych kroków dudni po brukowanym dziecińcu. Zawieszam krótko wzrok na jednej z rzeźb, którą lubię bardziej od pozostałych. Nie rozpraszam się na długo pamiętając o celu, jaki zamierzam osiągnąć. Nie tak od razu, nawet ja nie jestem aż tak okrutny, żeby zaczynać miły spacer od reprymendy. Spoglądam więc na ciebie przekręcając głowę.
- Jak ci minął dzisiejszy poranek? - pytam neutralnie. I znów, znów w myślach mam tysiące pytań oraz słów, którymi chcę się z tobą podzielić. Muszę je jakoś sprawnie poukładać - w przeciwnym razie oszaleję.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wiosna zdecydowanie, pewniej zaczęła wchodzić do życia londyńczyków. Nie ominęła też Durham. Ukochanego, ponurego domu, którego już niedługo mieszkanką nie będę. I choć myśl ta dręczy mnie, to doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że taka jest kolej rzeczy. Nie miałam wpływu na to, co przynosił los – nawet jeśli było to coś, czego kompletnie nie chciałam. Znałam swoje obowiązki, nie zamierzałam odgrywać skrzywdzonej przez los szlachcianki rozpaczającej nad swym losem. Płakanie w poduszkę po nocach też nie należało do moich zwyczajów. Akceptowałam to. Spoglądałam jak na zadanie, które należało wykonać – możliwe najlepiej jak potrafiłam.
Korytarz odbijał echem odgłos stawianych kroków, gdy zbliżałam się w stronę swojego brata. Witamy się spojrzeniem, nie używając zbędnych słów – nie mamy w zwyczaju rzucać ich na wiatr. Łapie ramię brata i wraz z nim w ciszy przemierzamy korytarz aż nie znajdujemy się w obszernym hallu. Spokojnie czekam, gdy Quentin narzuca mi na ramiona wiosenny płaszcz. Ruszamy znów razem, w milczeniu, jak dobrze naoliwiony organizm. Moja dłoń odnajduje jego ramię, pozwalam się prowadzić. Na dworze powietrze zdaje się jeszcze lekko chłodne, ale daleko mu do zimowych mrozów. Kroki odbijając się o brukowany dziedziniec informuję ptaki o naszym położeniu. Ale dziś nie należy do podobnych sobie reszcie dni. Możliwe że wszyscy postrzegali nas zawsze jaki ponurych i spiętych Burków. Ja jednak w nienagannej postawie i znikomej ilości słów wypowiadanych na głos odnajdowałam domową przystań. Jednak dostrzegam maleńkie – dla reszty niezauważalne – niuanse, które świadczą o tym, co ma nadejść. O tym, czego nawet się nie mogę spodziewać. Znam cię, tak samo dobrze jak ty mnie. Mam profesurę z rozczytywania twoich gestów. Dostrzegam że na twojej twarzy jeden mięsień więcej jest napięty. Ujawnia się zawsze gdy układasz w głowie plany i mierzysz się z nimi próbując odnaleźć najwłaściwszą ścieżkę powstępowania. Twoje słowa – które w końcu wypowiadasz też mówią mi wiele. Pozwalam im zawisnąć między nami, rozbrzmieć w otaczającej nas ciszy. Niby brzmią tak samo jak zawsze, ale jednak nie. Tembr twojego głosu nagięty jest zbyt mocno w stronę neutralnego, normalnego tonu.
-Quentin… - zaczynam spokojnie przenosząc spojrzenie z roztaczającego się przede mną widoku na jego twarz. Unoszę drugą dłoń i układam ją na twojej. Zielonym spojrzeniem próbuję wyczytać z twojej twarzy to, co siedzi w twojej. Ale nie udaje mi się. Pomimo wszystko nie potrafię czytać w myślach. -… coś cię trapi. – wyrokuję w końcu. Nie pytam, stwierdzam fakt, chcąc jednocześnie pchnąć nas ku meritum sprawy. Wiem, że jakaś jest. Widzę to w jego twarzy, spojrzeniu.
Korytarz odbijał echem odgłos stawianych kroków, gdy zbliżałam się w stronę swojego brata. Witamy się spojrzeniem, nie używając zbędnych słów – nie mamy w zwyczaju rzucać ich na wiatr. Łapie ramię brata i wraz z nim w ciszy przemierzamy korytarz aż nie znajdujemy się w obszernym hallu. Spokojnie czekam, gdy Quentin narzuca mi na ramiona wiosenny płaszcz. Ruszamy znów razem, w milczeniu, jak dobrze naoliwiony organizm. Moja dłoń odnajduje jego ramię, pozwalam się prowadzić. Na dworze powietrze zdaje się jeszcze lekko chłodne, ale daleko mu do zimowych mrozów. Kroki odbijając się o brukowany dziedziniec informuję ptaki o naszym położeniu. Ale dziś nie należy do podobnych sobie reszcie dni. Możliwe że wszyscy postrzegali nas zawsze jaki ponurych i spiętych Burków. Ja jednak w nienagannej postawie i znikomej ilości słów wypowiadanych na głos odnajdowałam domową przystań. Jednak dostrzegam maleńkie – dla reszty niezauważalne – niuanse, które świadczą o tym, co ma nadejść. O tym, czego nawet się nie mogę spodziewać. Znam cię, tak samo dobrze jak ty mnie. Mam profesurę z rozczytywania twoich gestów. Dostrzegam że na twojej twarzy jeden mięsień więcej jest napięty. Ujawnia się zawsze gdy układasz w głowie plany i mierzysz się z nimi próbując odnaleźć najwłaściwszą ścieżkę powstępowania. Twoje słowa – które w końcu wypowiadasz też mówią mi wiele. Pozwalam im zawisnąć między nami, rozbrzmieć w otaczającej nas ciszy. Niby brzmią tak samo jak zawsze, ale jednak nie. Tembr twojego głosu nagięty jest zbyt mocno w stronę neutralnego, normalnego tonu.
-Quentin… - zaczynam spokojnie przenosząc spojrzenie z roztaczającego się przede mną widoku na jego twarz. Unoszę drugą dłoń i układam ją na twojej. Zielonym spojrzeniem próbuję wyczytać z twojej twarzy to, co siedzi w twojej. Ale nie udaje mi się. Pomimo wszystko nie potrafię czytać w myślach. -… coś cię trapi. – wyrokuję w końcu. Nie pytam, stwierdzam fakt, chcąc jednocześnie pchnąć nas ku meritum sprawy. Wiem, że jakaś jest. Widzę to w jego twarzy, spojrzeniu.
You say
"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.
Cisza wypełnia nasze jestestwo, żyły. Przenika do powietrza, którym oddychamy. Jest melodią, której nie słyszymy - przyzwyczajeni do jej obecności. Jest miło i przyjemnie. Uważnie stawiam wszystkie kroki prowadząc nas do ogrodu. Ponurego, chociaż dzisiaj nadzwyczajnie słonecznego oraz pogodnego. Jakiego dawno u nas nie było. Moje spojrzenie łagodnieje, mięśnie twarzy się rozluźniają kiedy podążamy wyznaczonymi ścieżkami. Pozwala mi to zebrać wszystkie myśli, co nie oddala moich podejrzeń od poniesienia możliwej porażki w tej dziedzinie. W dziedzinie uświadamiania, reprymendy? Nie wiem jak nazwać własne zmartwienie, złość wywołaną twoją lekkomyślnością - jak się opędzić od wszystkich symptomów troskliwego brata. Nie jestem pewien czy potrafię. I czy chciałbym, żebyś mnie widywała w takim wydaniu. Wszak żyjemy w świecie pozbawionym skrupułów oraz kręgosłupa moralnego. Wzdycham niemal bezgłośnie mijając kolejny, pozbawiony większego polotu krzew. Rzadko ułożone kamienie na brukowanej dróżce od czasu do czasu chrzęszczą pod podeszwami. Sekundy zamieniają się w minuty - czas gna do przodu, podczas gdy w moim umyśle nie rodzi się żadna forma przekazu, która mogłaby być tą akceptowalną. Czekam zatem na odpowiedź.
Której nie otrzymuję. Zamiast kolejnych, pięknych oraz grzecznościowych słówek, słyszę stwierdzenie w tym momencie najlepiej określające mój stan ducha. Tak, strapienie. Mimowolnie kiwam krótko, pojedynczo głową. Idę dalej omijając spojrzenie twoich oczu z namacalną premedytacją - nie godzę się na tego typu rozpraszacze. Patrzę przed siebie, wprost na jedną z wiekowych, płaczących wierzb. Szukam nieobecnego natchnienia.
- W istocie - sączę wreszcie słowa. Nie zwalniam kroku. Skręcam w lewo, przez co dwór mamy teraz po prawej stronie. Doceniam to, że cenisz sobie nasz czas oraz nie strzępisz języka nadaremnie, ale to nie zmienia faktu, że jest mi trudno. Nie odnajduję przyjemności w wypełnianiu rodzicielskich obowiązków skoro nim nie jestem. Z wiadomych przyczyn nie zamierzam powiedzieć ojcu ani słowa. To mogłoby być testem na jego cierpliwość. - Wiele rzeczy mnie trapi. Jedną z nich jest twoja samotna szarża na smoka - wydusiłem z siebie okrutną prawdę - tym razem z premedytacją zaglądając w twoje tęczówki. - Coś ty sobie wtedy myślała, Wynonno? Dlaczego narażasz siebie oraz naszą rodzinę? - drążę dalej, a mój głos nabiera siły. Pretensji? Żalu? Złości? Strachu? Wszystkiego po kolei. Nie chcę, nie chcę dowiadywać się takich rzeczy. Zwłaszcza od osób postronnych, którzy nie powinni o tym wiedzieć. Tristan nie jest jeszcze rodziną, nie mogę powierzać mu twojego życia. Nie możesz zaciągać u niego długu niemożliwego do spłacenia. I narażać nas na politowanie. Wystarczy, że ja mogę wzbudzać podobne uczucia u innych - ty nie powinnaś, będzie ci z tym brzemieniem dużo trudniej, zaufaj mi.
Której nie otrzymuję. Zamiast kolejnych, pięknych oraz grzecznościowych słówek, słyszę stwierdzenie w tym momencie najlepiej określające mój stan ducha. Tak, strapienie. Mimowolnie kiwam krótko, pojedynczo głową. Idę dalej omijając spojrzenie twoich oczu z namacalną premedytacją - nie godzę się na tego typu rozpraszacze. Patrzę przed siebie, wprost na jedną z wiekowych, płaczących wierzb. Szukam nieobecnego natchnienia.
- W istocie - sączę wreszcie słowa. Nie zwalniam kroku. Skręcam w lewo, przez co dwór mamy teraz po prawej stronie. Doceniam to, że cenisz sobie nasz czas oraz nie strzępisz języka nadaremnie, ale to nie zmienia faktu, że jest mi trudno. Nie odnajduję przyjemności w wypełnianiu rodzicielskich obowiązków skoro nim nie jestem. Z wiadomych przyczyn nie zamierzam powiedzieć ojcu ani słowa. To mogłoby być testem na jego cierpliwość. - Wiele rzeczy mnie trapi. Jedną z nich jest twoja samotna szarża na smoka - wydusiłem z siebie okrutną prawdę - tym razem z premedytacją zaglądając w twoje tęczówki. - Coś ty sobie wtedy myślała, Wynonno? Dlaczego narażasz siebie oraz naszą rodzinę? - drążę dalej, a mój głos nabiera siły. Pretensji? Żalu? Złości? Strachu? Wszystkiego po kolei. Nie chcę, nie chcę dowiadywać się takich rzeczy. Zwłaszcza od osób postronnych, którzy nie powinni o tym wiedzieć. Tristan nie jest jeszcze rodziną, nie mogę powierzać mu twojego życia. Nie możesz zaciągać u niego długu niemożliwego do spłacenia. I narażać nas na politowanie. Wystarczy, że ja mogę wzbudzać podobne uczucia u innych - ty nie powinnaś, będzie ci z tym brzemieniem dużo trudniej, zaufaj mi.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
I gdy w końcu mówisz, nie potrafię pohamować reakcji na twarzy. Moje oczy rozwierają się w niemym zdumieniu. Na dosłownie kilka sekund, w czasie których – jestem pewna – udało ci się wszystko zarejestrować. Zaraz jednak czoło znaczy mi się podłużną bruzdą, gdy marszczę je. Rosier. Nie wiem czy powinnam być mu wdzięczna. Z jednej strony irytuje mnie niepomiernie, ale fakt iż – pomimo mojej nieskrywanej niechęci ku jego osobie - postanowił rozmówić się z tobą, a nie z ojcem, czy wujem Alarickiem, który jednocześnie sprawuje pieczę nad nami wszystkimi jako nestor, sprawiał, że – o czym z pewnością zdawał sobie sprawę – zostałam postawiona w sytuacji, w której miałam wobec niego dług. A nie lubiłam być dłużna.
Odwracam spojrzenie od twojej twarzy zaciskając zęby ze złości. Jeden, przeważnie niewidoczny, mięsień na policzku drga mi miarowo. I tylko on świadczy o tym, jak wściekła jestem w tym momencie. Na Rosiera, oczywiście, jak najbardziej. Ale najmocniej na siebie. Jestem wściekła, bo zawiodłam tym głupim i nieprzemyślanym występkiem cały mój ród – choć, ku mojej uldze, niewielu o tym wiedziało. Jestem wściekła, bo wiem, w jak niewygodnej stawia to pozycji ciebie. Ale najbardziej jestem wściekła, bo nie zawiodłam nikogo tak mocno, jak samą siebie. Unoszę podbródek lekko, starając się nie pokazać, jak mocno wyprowadziły mnie twoje słowa z równowagi. Zastanawiając się, co powinnam odpowiedzieć. Prawdę – tego jestem bezsprzecznie pewna. Nigdy nie okłamałam żadnego członka rodziny. Szczerość naszych relacji była dla mnie świętością. Ale jednocześnie też ogarniające mnie uczucie wstydu jest nieprzyjemne i obce. Nie znałam jego smaku za dobrze. Udawało iść mi się przez życie odpowiednio. Pielęgnując zasady, którym hołdowaliśmy. Wyrażając głośno swoje opinie, ale tylko te, które zgadzały się z rodowymi zasadami. Usilnie i mocno pracowałam na to, by nie przynieść rodzinie wstydu. A teraz? Teraz jednym, zbyt gwałtownym, porywem serca, prawie skreśliłam to wszystko.
Pozwalałam byś prowadził. Ufałam ci jak nikomu innemu. Pozwalając, by po twoich słowach znów otoczyła nas cisza. W czasie której próbowałam zrozumieć siebie. Dojść do jakiś wniosków. A może odnaleźć problem, który – podskórnie czułam – zrodzony był gdzieś głębiej, dalej. I który właśnie pchnął mnie do tego nierozważnego czynu. A może bardziej, nie był konkretnie sutkiem moich czynów. Bardziej rozproszył mnie na tyle, bym straciła cząstek mojego dotychczasowego skupienia. I gdy idąc w ciszy próbuję dotrzeć do głębin siebie, dociera do mnie, że tego zlecenia złapałam się mocno. Dokładnie. Odnajdując w nim ucieczkę zarówno dla ciała, jak i myśli. To właśnie wtedy dowiedziałam się o czekających mnie zaręczynach. I choć zewnętrznie nie wykazałam żadnego sprzeciwu milcząco godząc się na to, co nadchodziło wielkimi krokami, to podświadomie potrzebowałam uciec choć na chwilę. Rozkojarzenie, trwoga o to, jak będzie wyglądało potem moje życie, wytrąciła mnie z równowagi. We wszystkim zaś jeszcze pomógł – szczęśliwym zrządzeniem losu – pech langustników i Tristan Rosier.
-Nie myślałam. – wypowiadam w końcu cicho z pokorą. Pragnąć by mój głos zgubił się gdzieś w wietrze. Albo mając nadzieję, że z dźwięk wypadający z moich ust jest zbyt cichy, byś mógł go usłyszeć. Opuszczam głowę w dół. Czując jak hańba roztacza nade mną swe ramiona. Poniżenie atakuje z każdej strony, a ja najchętniej poprosiłabym niebiosa, by rozstąpiły kostkę, po której stąpamy i pochłonęły mnie ze sobą. – Myślę, że zgubiłam wtedy na chwilę rozsądek, Quentinie. – wypowiadam cicho, nadal pragnąć zapaść się pod ziemię. Odnosząc wrażenia, że przekreśliłam lata pracy nad wizerunkiem, a co gorsza, że mogłam przynieść ujmę na honorze całej rodziny. – Niepogodzona. Zła. – milknę znów. Tylko kroki odbijają się o bruk. – To był ostatni zryw. Głupi. Nieodpowiedzialny. Zrodzony z tęsknoty za wolnością, że stałością, której za chwilę zostanę pozbawiona. – kilka kolejnych kroków. Nie przerywasz mi, bo wiesz, że nie skończyłam jeszcze mówić. – Wiem, jakie są moje obowiązki. Nie neguję ich. Wiedziałam jaka jest kolej rzeczy od zawsze. A jednak… - zawieszam głos. Nadal czując jak wewnątrz mnie przeważa głownie wstyd. – Jednak ciężko mi przywyknąć do myśli, że już niedługo opuszczę rodowe włości zawsze. – w końcu kończę. Czekając na twoją odpowiedź. Zamierając prawie, mimo, że dalej idąc. Wstrzymując oddech. Pragnąć byś zrozumiał. Wybaczył.
Odwracam spojrzenie od twojej twarzy zaciskając zęby ze złości. Jeden, przeważnie niewidoczny, mięsień na policzku drga mi miarowo. I tylko on świadczy o tym, jak wściekła jestem w tym momencie. Na Rosiera, oczywiście, jak najbardziej. Ale najmocniej na siebie. Jestem wściekła, bo zawiodłam tym głupim i nieprzemyślanym występkiem cały mój ród – choć, ku mojej uldze, niewielu o tym wiedziało. Jestem wściekła, bo wiem, w jak niewygodnej stawia to pozycji ciebie. Ale najbardziej jestem wściekła, bo nie zawiodłam nikogo tak mocno, jak samą siebie. Unoszę podbródek lekko, starając się nie pokazać, jak mocno wyprowadziły mnie twoje słowa z równowagi. Zastanawiając się, co powinnam odpowiedzieć. Prawdę – tego jestem bezsprzecznie pewna. Nigdy nie okłamałam żadnego członka rodziny. Szczerość naszych relacji była dla mnie świętością. Ale jednocześnie też ogarniające mnie uczucie wstydu jest nieprzyjemne i obce. Nie znałam jego smaku za dobrze. Udawało iść mi się przez życie odpowiednio. Pielęgnując zasady, którym hołdowaliśmy. Wyrażając głośno swoje opinie, ale tylko te, które zgadzały się z rodowymi zasadami. Usilnie i mocno pracowałam na to, by nie przynieść rodzinie wstydu. A teraz? Teraz jednym, zbyt gwałtownym, porywem serca, prawie skreśliłam to wszystko.
Pozwalałam byś prowadził. Ufałam ci jak nikomu innemu. Pozwalając, by po twoich słowach znów otoczyła nas cisza. W czasie której próbowałam zrozumieć siebie. Dojść do jakiś wniosków. A może odnaleźć problem, który – podskórnie czułam – zrodzony był gdzieś głębiej, dalej. I który właśnie pchnął mnie do tego nierozważnego czynu. A może bardziej, nie był konkretnie sutkiem moich czynów. Bardziej rozproszył mnie na tyle, bym straciła cząstek mojego dotychczasowego skupienia. I gdy idąc w ciszy próbuję dotrzeć do głębin siebie, dociera do mnie, że tego zlecenia złapałam się mocno. Dokładnie. Odnajdując w nim ucieczkę zarówno dla ciała, jak i myśli. To właśnie wtedy dowiedziałam się o czekających mnie zaręczynach. I choć zewnętrznie nie wykazałam żadnego sprzeciwu milcząco godząc się na to, co nadchodziło wielkimi krokami, to podświadomie potrzebowałam uciec choć na chwilę. Rozkojarzenie, trwoga o to, jak będzie wyglądało potem moje życie, wytrąciła mnie z równowagi. We wszystkim zaś jeszcze pomógł – szczęśliwym zrządzeniem losu – pech langustników i Tristan Rosier.
-Nie myślałam. – wypowiadam w końcu cicho z pokorą. Pragnąć by mój głos zgubił się gdzieś w wietrze. Albo mając nadzieję, że z dźwięk wypadający z moich ust jest zbyt cichy, byś mógł go usłyszeć. Opuszczam głowę w dół. Czując jak hańba roztacza nade mną swe ramiona. Poniżenie atakuje z każdej strony, a ja najchętniej poprosiłabym niebiosa, by rozstąpiły kostkę, po której stąpamy i pochłonęły mnie ze sobą. – Myślę, że zgubiłam wtedy na chwilę rozsądek, Quentinie. – wypowiadam cicho, nadal pragnąć zapaść się pod ziemię. Odnosząc wrażenia, że przekreśliłam lata pracy nad wizerunkiem, a co gorsza, że mogłam przynieść ujmę na honorze całej rodziny. – Niepogodzona. Zła. – milknę znów. Tylko kroki odbijają się o bruk. – To był ostatni zryw. Głupi. Nieodpowiedzialny. Zrodzony z tęsknoty za wolnością, że stałością, której za chwilę zostanę pozbawiona. – kilka kolejnych kroków. Nie przerywasz mi, bo wiesz, że nie skończyłam jeszcze mówić. – Wiem, jakie są moje obowiązki. Nie neguję ich. Wiedziałam jaka jest kolej rzeczy od zawsze. A jednak… - zawieszam głos. Nadal czując jak wewnątrz mnie przeważa głownie wstyd. – Jednak ciężko mi przywyknąć do myśli, że już niedługo opuszczę rodowe włości zawsze. – w końcu kończę. Czekając na twoją odpowiedź. Zamierając prawie, mimo, że dalej idąc. Wstrzymując oddech. Pragnąć byś zrozumiał. Wybaczył.
You say
"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.
To wszystko wyszło przypadkiem. Prawie przypadkiem - to akurat najmniej istotne. Sednem sprawy jest zawód, który mi sprawiłaś. Odbijający się echem w podświadomości nie pozwala mi do końca cieszyć się dniem dzisiejszym. Nie, to nie jest moje jedyne zmartwienie, ale z pewnością jedno z ważniejszych - wszak nie ma nic cenniejszego od rodziny. I idei, o którą przyjdzie mi walczyć, ale to nas w tym momencie nie dotyczy. W tym aspekcie się różnimy, skoro stoisz poza barierą jakiejkolwiek wiedzy na ten temat. Nić porozumienia nie roztoczy się między nami, za to informacja o samotnej szarży na niebezpieczne stworzenie jakim jest smok to sprawa mocno realna, namacalna. Dotycząca nie tylko nas, ale całego rodu. Straciliśmy niegdyś brata - nie możemy dopuścić do tego ponownie. Nasi rodzice są wyjątkowo mocno nastawieni na rozrost rodziny uważając, że to zapewni nam potęgę. Pozwoli przetrwać wśród tak niepewnych czasów, gdzie wróg szlacheckości czeka za każdym rogiem. Twoje zamążpójście ma umocnić sojusze, ale przecież nie tylko. Może nestor myśli bezdusznie, stawiając nas w roli swoich pionków na szachownicy politycznej, ale dla nas jesteś najważniejsza. Dla ojca na pewno też, nawet jeśli tego po nim nie widać. W końcu te wszystkie sprawy poważnych lordów są dla mężczyzn nieposiadających żadnych słabości. Uczucie jest jedną z nich.
Niestety nie mogę tej sprawy przemilczeć, skoro pozostaje ona w kręgu Tristan-ty-ja. Rosierowi nie wypada udzielać ci surowych reprymend, mi już trochę bardziej. Źle się z tym czuję, ale wierzę, że to wszystko nie dzieje się bez przyczyny. Wydaje mi się, że postępuję właściwie. I wiem, że nie będziesz mieć mi tego za złe. Tych kilku słów bolesnej prawdy wsiąkających w serca oraz ciszę dookoła. Mrużę lekko oczy pod naporem jasnej kurtyny słońca, ale ten spokój jest tylko pozorny. Zerkam na ciebie obserwując kilka drgnięć emocji, czego jednak nie komentuję. Brniemy w znane miejsca, w nieznanych kierunkach. Jedna alejka w lewo, jedna w prawo. Kluczymy wokół niewielu, ozdobnych krzewów. Słucham wydobywających się dźwięków, z rozmysłem układanych w proste zdania. Notuję je w lekko rozedrganym umyśle.
Tak bardzo cię rozumiem, tak bardzo nie mogę tym słowom przyklasnąć.
- Chcę, żeby to się więcej nie powtórzyło - stwierdzam dość ostrym oraz suchym tonem. Pragnę mieć przeprawę przez przykrą powinność jak najszybciej z głowy. - Nie możemy dać się rozbić naszej rodzinie. Jest zbyt cenna, żeby się móc na to godzić. Zbyt wiele złego nas czeka poza granicami Durham, nie możemy temu pomagać dążąc do autodestrukcji - kontynuuję już łagodniej. Ostre rysy twarzy nabierają na neutralności. Wiemy o tym tylko my. Jeśli obiecasz mi, że nie będziesz więcej postępować tak lekkomyślnie, pozostanie to niezmiennie tylko między nami - dodaję, zerkając tym razem gdzieś w dal. Mam nadzieję, że wiesz jaka jest waga obietnicy oraz cena zerwania jej. Musisz wiedzieć, jesteś Burke - zawsze będziesz, bez względu na wszystko.
- Też do końca nie wierzę, że cię zabraknie w tym dworze - mówię szeptem spoglądając na budynek za nami. To straszna perspektywa. Mimo, że prawie się nie widujemy zatraceni w swoich życiach lub cichych egzystencjach. Jednak obowiązek jest najważniejszy, a my nie mamy na to żadnego wpływu. Mam to szczęście, że za drugim razem mogłem wybrać z kim chcę go wypełnić.
Niestety nie mogę tej sprawy przemilczeć, skoro pozostaje ona w kręgu Tristan-ty-ja. Rosierowi nie wypada udzielać ci surowych reprymend, mi już trochę bardziej. Źle się z tym czuję, ale wierzę, że to wszystko nie dzieje się bez przyczyny. Wydaje mi się, że postępuję właściwie. I wiem, że nie będziesz mieć mi tego za złe. Tych kilku słów bolesnej prawdy wsiąkających w serca oraz ciszę dookoła. Mrużę lekko oczy pod naporem jasnej kurtyny słońca, ale ten spokój jest tylko pozorny. Zerkam na ciebie obserwując kilka drgnięć emocji, czego jednak nie komentuję. Brniemy w znane miejsca, w nieznanych kierunkach. Jedna alejka w lewo, jedna w prawo. Kluczymy wokół niewielu, ozdobnych krzewów. Słucham wydobywających się dźwięków, z rozmysłem układanych w proste zdania. Notuję je w lekko rozedrganym umyśle.
Tak bardzo cię rozumiem, tak bardzo nie mogę tym słowom przyklasnąć.
- Chcę, żeby to się więcej nie powtórzyło - stwierdzam dość ostrym oraz suchym tonem. Pragnę mieć przeprawę przez przykrą powinność jak najszybciej z głowy. - Nie możemy dać się rozbić naszej rodzinie. Jest zbyt cenna, żeby się móc na to godzić. Zbyt wiele złego nas czeka poza granicami Durham, nie możemy temu pomagać dążąc do autodestrukcji - kontynuuję już łagodniej. Ostre rysy twarzy nabierają na neutralności. Wiemy o tym tylko my. Jeśli obiecasz mi, że nie będziesz więcej postępować tak lekkomyślnie, pozostanie to niezmiennie tylko między nami - dodaję, zerkając tym razem gdzieś w dal. Mam nadzieję, że wiesz jaka jest waga obietnicy oraz cena zerwania jej. Musisz wiedzieć, jesteś Burke - zawsze będziesz, bez względu na wszystko.
- Też do końca nie wierzę, że cię zabraknie w tym dworze - mówię szeptem spoglądając na budynek za nami. To straszna perspektywa. Mimo, że prawie się nie widujemy zatraceni w swoich życiach lub cichych egzystencjach. Jednak obowiązek jest najważniejszy, a my nie mamy na to żadnego wpływu. Mam to szczęście, że za drugim razem mogłem wybrać z kim chcę go wypełnić.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czyż nie od zawsze tym byliśmy? Istotami kreowanymi na idealnych, nienagannych, choć w gruncie rzeczy poddanych rozkazom innych. Swoistego rodzaju marionetkami – żywymi, ale jednocześnie i martwymi już przy samych urodzinach, w momencie gdy tak brutalnie zakrawało się na naszą wolną wolę, własne decyzje, zrzucając to wszystko na kark tradycji i powinności wobec rodziny. Ale tak byliśmy wychowywani, te wartości były najważniejsze dla nich i tylko głupcy odwracali głowę od własnej krwi by w poszukiwaniu ułudy wolności wyrzec się wszystkiego.
I choć walczyłam całą sobą pragnąć dopełnić rodowych powinności, to nieokiełznana natura wymykała mi się w pewnych ułamkach sekund na wolność kreując sytuacje nieodpowiednie, a nawet niebezpiecznie. Tak jak ta, która jest teraz tematem naszej rozmowy. Moje myśli znajdują wiele epitetów, które podążają w kierunku Rosiera, chociaż – mimo tego, że nie chcę tego przyznawać – wiem, że uczynił tak, jak należy. Idę więc obok ciebie, mojego brata, mojego opiekuna i powiernika czując, że zawiodłam. Nie tylko ciebie, nie tylko naszą rodzinę jak i ród, najmocniej zawiodłam siebie i to uczucie niewygodnie mości się pod żebrami uwierając.
Postawiam więc wyznać prawdę, podzielić się tym, co rozgrywa się w skołatanym sercu. Nie proszę o przebaczenie, wiem, że nie dopuszczę już do kolejnego takiego incydentu; ty też wiesz – znasz mnie przecież, twoje słowa tylko to potwierdzają. Słucham ich uważnie i nie mogę się z nimi nie zgodzić. Nadchodziły ciężkie czasy. Szlachta coraz mocniej zapominała o swoich korzeniach postanawiając krzyżować swoje drogi z ludźmi kompletnie niegodnymi tego. Kilka złych wyborów podjętych przeze mnie tego dnia mogło finalnie przynieść wynik tragiczniejszy w skutkach. Żyłam i choć mocno nie chciałam tego przyznawać Tristan Rosier mógł mieć w tym swój udział.
-Nie będę. Obiecuje. – wypowiadam więc spokojnie w twoją stronę. Cicho, ledwie odrobinę głośniej od wiatru. Nadal towarzyszy mi drażliwe uczucie wstydu, którego dotąd nie poznałam tak dotkliwie, nie patrzę też na ciebie, gdy ubiera ono policzki w odcienie różu. Wzdycham lekko, ledwie unosząc klatkę ku górze. Durham, dom, już niedługo pozostawiony na zawsze.
-Ciężko będzie budzić się ze świadomością że nie znajdę cię w zachodnim skrzydle. – mówię spoglądając na barta. Może czasem nie widywaliśmy się codziennie, czy minęliśmy ledwie na zamkowym korytarzu, ale świadomość że jesteś blisko była budująca i pomocna. Byłeś wspaniałym gospodarzem, tak samo jak wspaniałym jesteś wujem – byłam pewna, że byłbyś równie wspaniałym ojcem. Zaś siebie kompletnie nie widziałam w roli żony i matki, a ciało automatycznie przechodził dreszcz niepokoju na myśl o nadchodzącym zamążpójściu. Zwłaszcza, że ostatnie spotkanie z przyrzeczonym mi mężczyzną wzbudziło we mnie kilka sprzecznych emocji – tych o których nie miałam pojęcia i tych, o których wiedziałam zbyt wiele. Zmarszczyłam lekko nos. – Soren zdawał się ostatnio dziwnie nieobecny. – dzielę się z tobą tym, co zauważyłam będąc u niego kilka dni wcześniej. Może to przewrażliwienie, albo szukam dziury w całym. Ale dziwaczne, lepkie uczucie że „coś jest nie tak”. Nie chce się ode mnie odkleić.
I choć walczyłam całą sobą pragnąć dopełnić rodowych powinności, to nieokiełznana natura wymykała mi się w pewnych ułamkach sekund na wolność kreując sytuacje nieodpowiednie, a nawet niebezpiecznie. Tak jak ta, która jest teraz tematem naszej rozmowy. Moje myśli znajdują wiele epitetów, które podążają w kierunku Rosiera, chociaż – mimo tego, że nie chcę tego przyznawać – wiem, że uczynił tak, jak należy. Idę więc obok ciebie, mojego brata, mojego opiekuna i powiernika czując, że zawiodłam. Nie tylko ciebie, nie tylko naszą rodzinę jak i ród, najmocniej zawiodłam siebie i to uczucie niewygodnie mości się pod żebrami uwierając.
Postawiam więc wyznać prawdę, podzielić się tym, co rozgrywa się w skołatanym sercu. Nie proszę o przebaczenie, wiem, że nie dopuszczę już do kolejnego takiego incydentu; ty też wiesz – znasz mnie przecież, twoje słowa tylko to potwierdzają. Słucham ich uważnie i nie mogę się z nimi nie zgodzić. Nadchodziły ciężkie czasy. Szlachta coraz mocniej zapominała o swoich korzeniach postanawiając krzyżować swoje drogi z ludźmi kompletnie niegodnymi tego. Kilka złych wyborów podjętych przeze mnie tego dnia mogło finalnie przynieść wynik tragiczniejszy w skutkach. Żyłam i choć mocno nie chciałam tego przyznawać Tristan Rosier mógł mieć w tym swój udział.
-Nie będę. Obiecuje. – wypowiadam więc spokojnie w twoją stronę. Cicho, ledwie odrobinę głośniej od wiatru. Nadal towarzyszy mi drażliwe uczucie wstydu, którego dotąd nie poznałam tak dotkliwie, nie patrzę też na ciebie, gdy ubiera ono policzki w odcienie różu. Wzdycham lekko, ledwie unosząc klatkę ku górze. Durham, dom, już niedługo pozostawiony na zawsze.
-Ciężko będzie budzić się ze świadomością że nie znajdę cię w zachodnim skrzydle. – mówię spoglądając na barta. Może czasem nie widywaliśmy się codziennie, czy minęliśmy ledwie na zamkowym korytarzu, ale świadomość że jesteś blisko była budująca i pomocna. Byłeś wspaniałym gospodarzem, tak samo jak wspaniałym jesteś wujem – byłam pewna, że byłbyś równie wspaniałym ojcem. Zaś siebie kompletnie nie widziałam w roli żony i matki, a ciało automatycznie przechodził dreszcz niepokoju na myśl o nadchodzącym zamążpójściu. Zwłaszcza, że ostatnie spotkanie z przyrzeczonym mi mężczyzną wzbudziło we mnie kilka sprzecznych emocji – tych o których nie miałam pojęcia i tych, o których wiedziałam zbyt wiele. Zmarszczyłam lekko nos. – Soren zdawał się ostatnio dziwnie nieobecny. – dzielę się z tobą tym, co zauważyłam będąc u niego kilka dni wcześniej. Może to przewrażliwienie, albo szukam dziury w całym. Ale dziwaczne, lepkie uczucie że „coś jest nie tak”. Nie chce się ode mnie odkleić.
You say
"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.
Od zawsze. Na zawsze, aż do śmierci albo i dłużej, jeśli ta nie okaże się końcem naszej wędrówki. Musimy być wzorem dla innych. Często brzmi to niedorzecznie, ale to nie zmienia prawideł świata oraz reguł tej gry, w którą gramy od momentu poczęcia. Z której poniekąd powinniśmy być dumni, nie każdy ma możliwość posiadania chociażby cząstki naszego życia. A wielu go pragnie, tak jak tego, żeby ich krew była równie czysta co nasza. Poważnie podchodzę do naszych obowiązków oraz funkcjonowania naszej rodziny. Jesteśmy nieokrzesani oraz małomówni, ale nie głupi bądź lekkomyślni, prawda? Wolałbym, żeby tak zostało. Dlatego w duchu jestem zadowolony, że nie wymigujesz się od prawdy oraz nie zatracasz się w kłótni na temat tego, co było. Nie to nawet sensu - a tak jestem spokojny o nasz byt. Kiwam więc głową - obietnice Burke’ów są wiążące. Na pewno o tym wiesz. Przyjmuję zatem ten gest za pewnik. Oddycham głęboko znów spoglądając na ponury krajobraz wokół, nieznacznie tylko rozświetlony kwietniowym słońcem. Robi się przyjemnie chłodno. Nie widzę twoich różowych policzków, ale i tak uznałbym to za dobry znak.
Idziemy znów do przodu, skręcając w kolejną alejkę. Zaraz po uldze nadchodzi smutek. Żal. Tęsknota, chociaż jeszcze tu jesteś. Na wyciągnięcie ręki. Wiem, że będziemy mogli się odwiedzać, ale to nie będzie takie proste. Ty zajęta swoimi małżeńskimi sprawami, ja zajęty swoją pracą. O właśnie.
- Pytałaś ojca o swoją pracę po ślubie? Lub raczej… narzeczonego - pytam nagle, z ciężkim westchnieniem wieńcząc tę wypowiedź. Zapominam, że Marcus nie będzie miał już zbyt wiele do powiedzenia kiedy zmienisz nazwisko. Przejdziesz do innej rodziny. On na pewno nie miałby nic przeciwko, żebyś pomagała w sklepie - tylko co na to nasi nowi sojusznicy? Nie chcę, żebyś była nieszczęśliwa, wręcz przeciwnie. Niestety ja mam jeszcze mniej prawa głosu niż nasz ojciec. To wszystko mocno mnie martwi. Uciskam chwilowo palce chcąc przywrócić się do porządku.
- Ciężko - potwierdzam jedynie, zaraz koncentrując się na poruszonej sprawie mężczyzny, którego ostatni raz widziałem miesiąc temu na rodzinnym spotkaniu. Chciałem dać mu wtedy szansę, ale to wszystko przedstawia się naprawdę kiepsko. - Cenię sobie Averych jako ród, cenię Perseusa, ale jeśli mam być szczery, to Soren nie wydaje mi się być dla ciebie dobrym kandydatem na męża. - Też dzielę się z tobą swoimi przemyśleniami. W tak wąskim, zaufanym gronie chyba mogę? - A ty co o nim myślisz? - pytam spoglądając na twoją twarz. Może… istnieje jakaś szansa? Martwię się i chcę dla ciebie jak najlepiej.
Idziemy znów do przodu, skręcając w kolejną alejkę. Zaraz po uldze nadchodzi smutek. Żal. Tęsknota, chociaż jeszcze tu jesteś. Na wyciągnięcie ręki. Wiem, że będziemy mogli się odwiedzać, ale to nie będzie takie proste. Ty zajęta swoimi małżeńskimi sprawami, ja zajęty swoją pracą. O właśnie.
- Pytałaś ojca o swoją pracę po ślubie? Lub raczej… narzeczonego - pytam nagle, z ciężkim westchnieniem wieńcząc tę wypowiedź. Zapominam, że Marcus nie będzie miał już zbyt wiele do powiedzenia kiedy zmienisz nazwisko. Przejdziesz do innej rodziny. On na pewno nie miałby nic przeciwko, żebyś pomagała w sklepie - tylko co na to nasi nowi sojusznicy? Nie chcę, żebyś była nieszczęśliwa, wręcz przeciwnie. Niestety ja mam jeszcze mniej prawa głosu niż nasz ojciec. To wszystko mocno mnie martwi. Uciskam chwilowo palce chcąc przywrócić się do porządku.
- Ciężko - potwierdzam jedynie, zaraz koncentrując się na poruszonej sprawie mężczyzny, którego ostatni raz widziałem miesiąc temu na rodzinnym spotkaniu. Chciałem dać mu wtedy szansę, ale to wszystko przedstawia się naprawdę kiepsko. - Cenię sobie Averych jako ród, cenię Perseusa, ale jeśli mam być szczery, to Soren nie wydaje mi się być dla ciebie dobrym kandydatem na męża. - Też dzielę się z tobą swoimi przemyśleniami. W tak wąskim, zaufanym gronie chyba mogę? - A ty co o nim myślisz? - pytam spoglądając na twoją twarz. Może… istnieje jakaś szansa? Martwię się i chcę dla ciebie jak najlepiej.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lubiłam nasze rozmowy. Nie były na siłę. Systematycznie, nie szaleńczym tempie, posuwały się do przodu dając każdemu z nas czas na przemyślenie i wysnucie wniosków. Lubiłam też nasz ogród. Wiedziałam, że będę za nim tęsknić. Za nim i za bratem. Za naszymi wspólnymi wędrówkami między krzewami. Skręcamy i nadal jedynym dźwiękiem gdy żadne z nas nie mówi jest ciche echo kroków stawianych jeden za drugim. Tak idziemy przed siebie, niby bez konkretnego celu, ale naszym celem nie jest konkretne miejsce, a sama droga i rozmowa, która w jej czasie toczymy. Marszczę lekko brwi na kolejne pytanie padające z jego ust i sznuruję usta w niemym geście niezadowolenia. Wiedziałam, że po ślubie nie będę mogła kontynuować dotychczasowego zajęcia. To była niepisana umowa, którą zawarł ze mną ojciec tego dnia, gdy pozwolił mi na to zajęcie. Ale niczym dziecko odpychałam od siebie świadomość, że będę musiała znaleźć inne zajęcie. Tak, jakby fakt, że nie będę o tym myśleć był w jakiś sposób w stanie pozwolić mi nie porzucać zajęcia, które lubiłam. Nie poruszałam jeszcze tej kwestii z Sorenem, ale wątpiłam, by zakazał mi czegokolwiek. Wiedziałam jednak, że mimo iż on nie wypowie słów zabraniających mi czegokolwiek wzrok nestorów obu rodów będzie obserwował mnie bacznie. Musiałam spełnić oczekiwania, wiele oczekiwań i niewiele z nich należało do mojego przyszłego męża.
- Na razie… - zaczynam, czując jak gula pojawia się w moim gardle jak za każdym razem, gdy przychodzi mówić mi o nadchodzącej uroczystości. - … zajmujemy się planowaniem ślubu. – wypowiadam ciężko nie dodając nic więcej. Chyba nie jestem w stanie. Kilka nocy spędziłam próbując znaleźć wyjście z sytuacji na razie kończąc w ślepym zaułku. Mając jedynie nadzieję, że rozwiązanie odnajdzie mnie samo. Pozwalam by cisza znów przysiadła nam na ramionach niczym stary, dobry przyjaciel.
Słucham jego kolejnych słów odbiegając myślami w stronę Perseusa. Była moim przyjacielem, szczerym i życzliwym mi człowiekiem, ale jednocześnie nieugiętym i stanowczym. Wolałabym zostać pozostawiana sama sobie, ale jeśli musiałabym wybierać nie wiem, czy wolałabym jego od Sorena. Z jednej strony Pers wyznaczyłby granice, pilnował bym ich nie przekraczała, zabrał z moich barków ciążące przeświadczenie, że każdego kroku muszę dopilnować sama. Z drugiej Soren, który wiedziałam, że nie będzie ingerował w moją wolność. Nie odbierze mi kontroli nad własnymi decyzjami, jednocześnie pozostawiając mnie bardziej podatną na własne błędy.
- Soren jest inny. – stwierdziłam więc po prostu, jakby to był fakt znany wszystkim. – Nie narzuci mi swoich wniosków i nie stłamsi całkowicie. Nie pozbawi kontroli. – dodałam wyjaśniając bratu swój punkt widzenia. Powietrze zadrgało jakby pod ciężarem nadchodzącego „ale” – Ale czuję, że nie pomoże mi też, nie wskaże drogi gdy będę tego potrzebowała i nie ukróci działań, gdy posunę się w jakimś za daleko. – kroczymy dalej i ciężko mi się zdecydować co tak naprawdę myślę. Wiem tylko, że nie jestem szczęśliwa. Nie dlatego, ze wychodzę za niego, ale dlatego, że w ogóle musze to robić. – Będzie dobrym ojcem, pewnie i troskliwym mężem, może nawet przyjacielem. – kończę nieudolnie sama jeszcze bardziej gubiąc się we własnych myślach i wnioskach.
- Na razie… - zaczynam, czując jak gula pojawia się w moim gardle jak za każdym razem, gdy przychodzi mówić mi o nadchodzącej uroczystości. - … zajmujemy się planowaniem ślubu. – wypowiadam ciężko nie dodając nic więcej. Chyba nie jestem w stanie. Kilka nocy spędziłam próbując znaleźć wyjście z sytuacji na razie kończąc w ślepym zaułku. Mając jedynie nadzieję, że rozwiązanie odnajdzie mnie samo. Pozwalam by cisza znów przysiadła nam na ramionach niczym stary, dobry przyjaciel.
Słucham jego kolejnych słów odbiegając myślami w stronę Perseusa. Była moim przyjacielem, szczerym i życzliwym mi człowiekiem, ale jednocześnie nieugiętym i stanowczym. Wolałabym zostać pozostawiana sama sobie, ale jeśli musiałabym wybierać nie wiem, czy wolałabym jego od Sorena. Z jednej strony Pers wyznaczyłby granice, pilnował bym ich nie przekraczała, zabrał z moich barków ciążące przeświadczenie, że każdego kroku muszę dopilnować sama. Z drugiej Soren, który wiedziałam, że nie będzie ingerował w moją wolność. Nie odbierze mi kontroli nad własnymi decyzjami, jednocześnie pozostawiając mnie bardziej podatną na własne błędy.
- Soren jest inny. – stwierdziłam więc po prostu, jakby to był fakt znany wszystkim. – Nie narzuci mi swoich wniosków i nie stłamsi całkowicie. Nie pozbawi kontroli. – dodałam wyjaśniając bratu swój punkt widzenia. Powietrze zadrgało jakby pod ciężarem nadchodzącego „ale” – Ale czuję, że nie pomoże mi też, nie wskaże drogi gdy będę tego potrzebowała i nie ukróci działań, gdy posunę się w jakimś za daleko. – kroczymy dalej i ciężko mi się zdecydować co tak naprawdę myślę. Wiem tylko, że nie jestem szczęśliwa. Nie dlatego, ze wychodzę za niego, ale dlatego, że w ogóle musze to robić. – Będzie dobrym ojcem, pewnie i troskliwym mężem, może nawet przyjacielem. – kończę nieudolnie sama jeszcze bardziej gubiąc się we własnych myślach i wnioskach.
You say
"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.
Domyślam się, że po ślubie musi być kobiecie ciężko, chociaż nigdy nie zwracałem na to uwagi. Tylko dlatego, że lady Bulstrode nigdy mnie nie interesowała - wszystkie zbliżenia między nami były wyłącznie podyktowane obowiązkiem wydania na świat dzieci. Nie zastanawiałem się ani co czuła, ani co myślała. Nawet co chciała. Jeśli jasno zwerbalizowała swoje potrzeby - spełniałem je. Nigdy jednak nie bawiłem się ani w domysły, ani chociażby próby stwierdzenia wniosków na jej temat. Ty jesteś moją siostrą, krew z krwi, twój komfort psychiczny mnie interesuje. Jest ważny. Dlatego myślę o tym, co czeka cię w odległym Shropshire, czy odnajdziesz tam szczęście. Lub przynajmniej spokój. Soren jest zbyt zachowawczy nawet jak dla nas, zbyt wiele ma przed nami tajemnic - a te nigdy nie świadczą o człowieku dobrze. Jest niewiadomą, a niewiadome niosą ze sobą ryzyko. Chciałbym ochronić cię przed tymi niedogodnościami, ale nie mogę. Mam związane ręce. Mogę jedynie zasugerować ojcu swoje obawy - to nic nie da. Nie nadwyręży sojuszu z Avery’mi tylko z powodu domysłów. Rozumiem go, gdybym był na jego miejscu, z pewnością też bym odrzucił sentymenty. Są rzeczy ważne i ważniejsze. Nawet jeśli wewnętrznie czujemy sprzeciw wobec takim praktykom.
Czuję go namacalnie, ciąży mi na barkach, rozpiera klatkę piersiową. Ale idę, ciesząc się z tego dnia, z twojej obecności, która niedługo zostanie ukrócona. A dwór pogrąży się w jeszcze większej pustce. Zostanie tylko echo sączącego się smutku.
- Wspólnie? - pytam zdziwiony. To dość kobiece zajęcie, ale nawet niepasujące do ciebie, a co dopiero do mężczyzny. - Czy z matką i siostrami? - dopytuję, bo może coś przeoczyłem, to całkiem możliwe. To nie układa się w żadną logiczną całość, ale nie drążę już więcej tego tematu. Wiem, że jest dość niewygodny, dlatego postanawiam zamilknąć.
Słuchając za to uważnie kolejnych twoich słów. Poddaję je analizie. Skręcam już w stronę domu, na chwilę wystawiając twarz do słońca. Jest przyjemnie chłodno. Czy w Shropshire jest podobnie? Niby byłem tam tyle razy, a jednak nie do końca potrafię się postawić na twoim miejscu.
- Z jednej strony to dobrze, z drugiej… mąż powinien żonę otoczyć opieką, zapewnić jej wszystko, czego potrzebuje. I pomóc w potrzebie. Martwią mnie twoje słowa. To, że zostaniesz zdana tylko na siebie. Ale wiedz, że my przybiegniemy z odsieczą - tylko zajmie nam to więcej czasu przez dzielącą nas odległość - mówię w imieniu swoim oraz braci. Tylko na pewno o tym wiesz. Czuję się jednak w obowiązku zapewnić cię o tym raz jeszcze - widząc twoją niepewność nie jestem w stanie postąpić inaczej, jak nadać jej trwałego szkieletu. Chciałbym, żeby to podziałało.
Czuję go namacalnie, ciąży mi na barkach, rozpiera klatkę piersiową. Ale idę, ciesząc się z tego dnia, z twojej obecności, która niedługo zostanie ukrócona. A dwór pogrąży się w jeszcze większej pustce. Zostanie tylko echo sączącego się smutku.
- Wspólnie? - pytam zdziwiony. To dość kobiece zajęcie, ale nawet niepasujące do ciebie, a co dopiero do mężczyzny. - Czy z matką i siostrami? - dopytuję, bo może coś przeoczyłem, to całkiem możliwe. To nie układa się w żadną logiczną całość, ale nie drążę już więcej tego tematu. Wiem, że jest dość niewygodny, dlatego postanawiam zamilknąć.
Słuchając za to uważnie kolejnych twoich słów. Poddaję je analizie. Skręcam już w stronę domu, na chwilę wystawiając twarz do słońca. Jest przyjemnie chłodno. Czy w Shropshire jest podobnie? Niby byłem tam tyle razy, a jednak nie do końca potrafię się postawić na twoim miejscu.
- Z jednej strony to dobrze, z drugiej… mąż powinien żonę otoczyć opieką, zapewnić jej wszystko, czego potrzebuje. I pomóc w potrzebie. Martwią mnie twoje słowa. To, że zostaniesz zdana tylko na siebie. Ale wiedz, że my przybiegniemy z odsieczą - tylko zajmie nam to więcej czasu przez dzielącą nas odległość - mówię w imieniu swoim oraz braci. Tylko na pewno o tym wiesz. Czuję się jednak w obowiązku zapewnić cię o tym raz jeszcze - widząc twoją niepewność nie jestem w stanie postąpić inaczej, jak nadać jej trwałego szkieletu. Chciałbym, żeby to podziałało.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie wiem czego się spodziewałam. Chodziłam dość ciężko po ziemi, uznając wyższość argumentów i logiki nad mrzonkami i marzeniami. A jednak, gdzieś głęboko miałam nieracjonalną nadzieję, że nigdy nie będę musiała wyjść za mąż. Wiedziałam, że nie ma to prawa bytu, że umacnianie więzi między rodami jest ważne, jeśli nie najważniejsze. Musiałam jednak pogodzić się z wielką gulą, która siedziała w gardle nie chcąc mnie opuścić już od jakiegoś czasu.
Wiem, że się martwisz – ale poradzę sobie, zawsze sobie radzę. Chociaż będę tęsknic za zimnymi murami naszego zamku. Za chłodem przenikającym ze ścian. A najmocniej za tobą, napotkanym w jednym z korytarzy. Nie ma jednak innego wyjścia, machina poszła już w ruch.
- Konsultuje z nim niektóre sprawy. – odpowiadam spokojnie. Wiesz jaka jest nasza matka, chce bym sama dopilnowała wszystkiego – prawdopodobnie świadomie skazując mnie na jeszcze większe męczarnie. Poruszanie się wśród serwetek i koronek nigdy nie leżało w mojej naturze. Teraz musiałam dotykać tego codziennie.
Skręcamy w stronę domu, pozwalam byś prowadził. Sama przymykam powieki, pozwalając by słońce liznęło skórę mojej twarzy. Wsłuchuję się w twoje słowa zastanawiając się czy powinnam wypowiadać swoje wątpliwości na głos. Może powinnam zachować je dla siebie? Nikomu nie mówiąc o tym, co mnie dręczy. Ale ufałam ci, bardziej niż komukolwiek, komu innemu mogłabym powiedzieć co doskwiera mojej duszy?
Zaciskam lekko dłoń na twoim przedramieniu, gestem dając ci znać że wiem, że nigdy nie pozwolisz, by stało mi się coś złego. Jednak tam będzie inaczej. Nie będę miała cię pod ręką by prosić o pomoc, choć tego i tak nie robiłam często. Zdawało mi się bowiem, że samowystarczalność to ważna rzecz – cecha nawet, która pozwala odpowiednio funkcjonować i trwać w tym świecie. I zdawało mi się, że daję sobie radę całkiem dobrze w pojedynkę. Jednak byłam u siebie, w murach które znałam w miejscu które nie miało przede mną tajemnic. Już niedługo miałam zamieszkać w całkiem obcym zamku z obcym człowiekiem – czy istniała szansa, że kiedykolwiek zaufam mu? Nie wierzyłam w miłość nigdy jej nie poszukiwałam, ale odnalezienie kompana w mężu zdecydowanie mogłoby ułatwić życie – zarówno jemu jak i mnie.
- Jakoś sobie poradzę. – mówię w końcu nie chcąc, byś za mocno się martwił – wiem, że masz też własne problemy na głowie. A ja? Jakoś sobie przecież poradzę. Nie będę tak daleko. W przynajmniej w to wierzyłam – że wszystko będzie dobrze.
Wiem, że się martwisz – ale poradzę sobie, zawsze sobie radzę. Chociaż będę tęsknic za zimnymi murami naszego zamku. Za chłodem przenikającym ze ścian. A najmocniej za tobą, napotkanym w jednym z korytarzy. Nie ma jednak innego wyjścia, machina poszła już w ruch.
- Konsultuje z nim niektóre sprawy. – odpowiadam spokojnie. Wiesz jaka jest nasza matka, chce bym sama dopilnowała wszystkiego – prawdopodobnie świadomie skazując mnie na jeszcze większe męczarnie. Poruszanie się wśród serwetek i koronek nigdy nie leżało w mojej naturze. Teraz musiałam dotykać tego codziennie.
Skręcamy w stronę domu, pozwalam byś prowadził. Sama przymykam powieki, pozwalając by słońce liznęło skórę mojej twarzy. Wsłuchuję się w twoje słowa zastanawiając się czy powinnam wypowiadać swoje wątpliwości na głos. Może powinnam zachować je dla siebie? Nikomu nie mówiąc o tym, co mnie dręczy. Ale ufałam ci, bardziej niż komukolwiek, komu innemu mogłabym powiedzieć co doskwiera mojej duszy?
Zaciskam lekko dłoń na twoim przedramieniu, gestem dając ci znać że wiem, że nigdy nie pozwolisz, by stało mi się coś złego. Jednak tam będzie inaczej. Nie będę miała cię pod ręką by prosić o pomoc, choć tego i tak nie robiłam często. Zdawało mi się bowiem, że samowystarczalność to ważna rzecz – cecha nawet, która pozwala odpowiednio funkcjonować i trwać w tym świecie. I zdawało mi się, że daję sobie radę całkiem dobrze w pojedynkę. Jednak byłam u siebie, w murach które znałam w miejscu które nie miało przede mną tajemnic. Już niedługo miałam zamieszkać w całkiem obcym zamku z obcym człowiekiem – czy istniała szansa, że kiedykolwiek zaufam mu? Nie wierzyłam w miłość nigdy jej nie poszukiwałam, ale odnalezienie kompana w mężu zdecydowanie mogłoby ułatwić życie – zarówno jemu jak i mnie.
- Jakoś sobie poradzę. – mówię w końcu nie chcąc, byś za mocno się martwił – wiem, że masz też własne problemy na głowie. A ja? Jakoś sobie przecież poradzę. Nie będę tak daleko. W przynajmniej w to wierzyłam – że wszystko będzie dobrze.
You say
"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.
Świat nigdy nie bywa sprawiedliwy. Nie bywa też bajką - od zawsze karze nas brutalnością oraz naturalizmem żywota. Nie pozwala na marzenia, w końcu jesteśmy arystokratami z krwi i kości. Mamy jasno wytyczone cele, które musimy osiągnąć. Posiadamy zaplanowane życie od początku do końca, a wyrwanie się z tych schematów jest surowo karane. Musimy znaleźć sposób na siebie będąc jednocześnie posłusznym wszystkim dekretom wydawanym przez ród. I chociaż to boli (przecież wiem, przecież wiem…) - jedynym właściwym posunięciem jest zaciśnięcie zębów. Zabranie swoich obowiązków na plecy i podróż tak daleko jak to możliwe. Nawet jeśli musisz opuścić Durham. Sam nie wyobrażam sobie, żeby mogło mnie spotkać coś podobnego - ale na pewno i ja poddałbym się tej woli. Shropshire nie wydaje się być złe, tylko czy ludzie w nim będą odpowiedni? Twoje słowa martwią mnie jeszcze mocniej, jednak niepokój ustępuje na chwile zdziwieniu. Po krótkiej zapoznawczej kolacji nigdy nie przypuszczałbym, że Soren potrafi podjąć jakąkolwiek decyzję nietyczącą się jego samego. Muszę powiedzieć, że jestem bardzo zdumiony. Moje oczy rozszerzają się jeszcze mocniej, a dłoń w zastanowieniu przesuwa się po mojej brodzie.
- Naprawdę? - wyrywa mi się. No cóż. Matka matką, ale Avery? Nie brnę jednak dalej w ten dość grząski temat. Tak naprawdę nie interesuje mnie życie tego człowieka, o ile nie jest związane ściśle z twoim samopoczuciem. A coś mi mówi, że ogólnie jest, tylko niekoniecznie w tym przypadku. Wiem przecież, że nie potrafisz urządzać przyjęć - nie znasz się na tym, jak większość Burków. I nie chodzi tu tylko o mężczyzn. Wystawnych przyjęć oraz estetyki nie mamy we krwi, przyświecają nam inne cele niż puste zabawy na przyjęciach. Widocznie to ma być naszą zgubą w trakcie nadchodzących dni.
Docieramy już do końca ogrodów, a do początku posiadłości. Wieje nieco silniejszy oraz chłodniejszy wiatr rozwiewając delikatny materiał szala. Słońce coraz mocniej świeci wzbijając się na horyzont - a ponura, szara mgła chwilowo ucieka w stronę mrocznych lasów.
- Wiem. Jak zawsze - dodaję już spokojniej. I kiwam głową. - Pamiętaj jednak o tym, co ci mówiłem - rzucam jeszcze na odchodne. Wreszcie przekraczamy próg dworu. Rozmawiamy jeszcze krótką chwilę kiedy odprowadzam cię do drzwi twoich komnat. Później kieruję się do podziemi, mam dużo pracy.
zt. x2
- Naprawdę? - wyrywa mi się. No cóż. Matka matką, ale Avery? Nie brnę jednak dalej w ten dość grząski temat. Tak naprawdę nie interesuje mnie życie tego człowieka, o ile nie jest związane ściśle z twoim samopoczuciem. A coś mi mówi, że ogólnie jest, tylko niekoniecznie w tym przypadku. Wiem przecież, że nie potrafisz urządzać przyjęć - nie znasz się na tym, jak większość Burków. I nie chodzi tu tylko o mężczyzn. Wystawnych przyjęć oraz estetyki nie mamy we krwi, przyświecają nam inne cele niż puste zabawy na przyjęciach. Widocznie to ma być naszą zgubą w trakcie nadchodzących dni.
Docieramy już do końca ogrodów, a do początku posiadłości. Wieje nieco silniejszy oraz chłodniejszy wiatr rozwiewając delikatny materiał szala. Słońce coraz mocniej świeci wzbijając się na horyzont - a ponura, szara mgła chwilowo ucieka w stronę mrocznych lasów.
- Wiem. Jak zawsze - dodaję już spokojniej. I kiwam głową. - Pamiętaj jednak o tym, co ci mówiłem - rzucam jeszcze na odchodne. Wreszcie przekraczamy próg dworu. Rozmawiamy jeszcze krótką chwilę kiedy odprowadzam cię do drzwi twoich komnat. Później kieruję się do podziemi, mam dużo pracy.
zt. x2
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Tereny wokół posiadłości
Szybka odpowiedź