Podziemia
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Podziemia
Do podziemi prowadzą mroczne, przepełnione wilgocią tunele. Kiedyś połączone były z odległą o kilka kilometrów inną posiadłością w Durham, obecnie korytarze zostały odgrodzone. Wyłożone zostały od podłóg po sufity kamieniami nadającymi tunelom dodatkowego chłodu.
W podziemiach ma miejsce sala treningowa idealna do ćwiczeń każdego rodzaju czarów. Następne drzwi prowadzą do kuchni połączonej ze spiżarnią, w których urzędują skrzaty i służba. Dalej, na samym końcu najdłuższego korytarza znajduje się pracownia alchemiczna Quentina wraz ze składzikiem na eliksiry, przez który da się przejść do pokoju składującego najcenniejsze przedmioty właściciela. Przez szparę w drzwiach prawie zawsze można dostrzec światło palące się w pracowni.
W podziemiach ma miejsce sala treningowa idealna do ćwiczeń każdego rodzaju czarów. Następne drzwi prowadzą do kuchni połączonej ze spiżarnią, w których urzędują skrzaty i służba. Dalej, na samym końcu najdłuższego korytarza znajduje się pracownia alchemiczna Quentina wraz ze składzikiem na eliksiry, przez który da się przejść do pokoju składującego najcenniejsze przedmioty właściciela. Przez szparę w drzwiach prawie zawsze można dostrzec światło palące się w pracowni.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Ostatnio zmieniony przez Quentin Burke dnia 07.11.16 10:09, w całości zmieniany 1 raz
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
początek grudnia
Zapada zmrok. Czerń nieba odbija się od szklanej tafli okna na piętrze. Wyjątkowo odgarnąłem grube zasłony sypialni na bok. Żadne światło nie miało prawa dotrzeć do pomieszczenia kiedy mrok tworzył tak gęste chmury. Wpatruję się we włości okalające dom, ręce moje spoczywają skrzyżowane na klatce piersiowej. Unoszę dumnie głowę błądząc nieobecnym wzrokiem po każdym, niewidocznym zakamarku ogrodu. Odziany w zwyczajne spodnie, rozpiętą, luźną koszulę, z bladą cerą wyglądam jak upiór. Upiór na skraju domostwa, bez wyrazu w ciemnych jak noc tęczówkach. Wiele myśli krąży mi głowie; przerywa je cichy stukot w szybę. Dźwięk huczy w mojej głowie, dociera do świadomości z wyraźnym opóźnieniem. Zmieniam obiekt zainteresowań na ptaszysko dziobiące moją własność. Dzierży skrawek pergaminu, domyślam się, że dla mnie. Patrzę na nią długą chwilę, aż wreszcie pokonuję kilka kroków otwierając okno. Okrywa mnie cienka warstwa chłodu przywianego wraz z północnym wiatrem. Zabieram nerwowo list z dzioba sowy. Rozwijam pospiesznie zwój, wczytuję się w zamaszyste, atramentowe pismo. Klnę pod nosem rozumiejąc jego treść. Prosiłem, żeby w tak delikatnych sprawach zwracał się do mnie prywatnie. Każdy głupi mógłby przechwycić naszą korespondencję. Byle naiwniak mógłby odkryć nasz sekret. Sekret płynący z warzenia nielegalnych mikstur tylko dlatego, że on miał życzenie pozbyć się swoich rywali. Zdenerwowany zgniatam papier w niedbałą kulkę. Żywo podchodzę do palącego się kominka. Zamach, wypuszczenie zwitka, ciśnięcie go w czeluści ogni piekielnych. Oddycham miarowo. Raz, dwa, trzy. Spokój. Jestem sam ze swoimi myślami kiedy słyszę nawoływanie ptaszyska siedzącego na parapecie. Obracam się ku niemu, a on przekręca swoją główkę na bok posyłając mi uważne spojrzenie. Dopadam do niego, drewniana podłoga na powrót dudni pod naporem stawianych z impetem kroków. Zniecierpliwionym ruchem ręki odganiam intruza. Patrzę, jak ulatuję wprost w ramiona czerni spowijającej horyzont. Zamykam z hukiem okno odcinając się od dostawy świeżego powietrza. Szybko zasłaniam okna ciężkimi kotarami. Nadal oddycham. Sapię, układam plan działania. Okręcam się w stronę pokoju skąpanego w delikatnej poświacie ogniska. Dalsze części zaszły cieniem pozostawiając niedomówienie co do zawartości. Klient nasz pan, też mi coś. Wymaga ode mnie zbyt wiele poświęceń. Każe mi warzyć mikstury po nocach, szybko, byleby w mig dostać gotowe wywary. Jest niecierpliwy, a alchemia srogo karze tych zniecierpliwionych, niedbałych arogantów. Mało to wybuchów kociołków pod wpływem pośpiechu? Nie spieszy mi się na zwadę ze śmiercią. Kolejny już raz przeklinam swój los. Mogłem nie zaczynać z nim współpracy. Wydawało mi się, że nie muszę zarabiać pieniędzy. Wystarczy mi sama przyjemność płynąca z przesiadywania w pracowni, mieszania składników, obserwacji zmieniających się kolorów eliksirów. Mam wtedy wymówek bez liku, nikt się nie wtrąca w moje działania, nie istnieję. To miała być przyjemność w najczystszej postaci, a on bezczelnie mnie popędza. Spieszy mu się do stołka, chce się najeść z koryta wraz z resztą plugawych świń dzierżących władzę. I to ryzyko, kiedy puści parę… doskonale wiem, że nie mam wyjścia. Wypapla wszystko, co mu leży na wątrobie jeżeli nie będę tego kontynuować. Cały świat dowie się o moich trucicielskich umiejętnościach, a na to pozwolić nie mogę.
Zabieram szybko różdżkę ze starego kredensu, nakładam na nogi wygodne buty. Zbiegam w pośpiechu na dół, do podziemi. Do nozdrzy wdziera się intensywny, wilgotny zapach ciężkiego powietrza. Lumos szepcę. Moje nogi pokonują kolejne metry korytarza, aż docieram na sam jego koniec. Sezam materio mówię cicho, kierując różdżkę na zamek w drzwiach. Słyszę szczęknięcie, naciskam chłodny metal klamki. Pcham drewniane wrota z całym impetem, równie pieczołowicie zamykam je za sobą. W pomieszczeniu jest ciemno, brakuje okien, które i tak na nic by się zdały w obliczu zimowej nocy. Ruchem ręki zapalam świece rozstawione po całym pokoju, nastaje jasność. Nie za duża, nie za mała, taka w sam raz. Dostrzegam szafki wtulone w kamienne ściany, odkładam różdżkę na stole i podchodzę do nich. Otwieram je z głośnym skrzypnięciem starego drewna. Szukam niezbędnych do eliksiru ingrediencji. Przerzucam szybko wzrok z jednego kształtu na drugi, a jest ich sporo. Wnętrze pęka w szwach, niestety nie znajduję niczego przydatnego. To samo w drugim schowku. Dopiero trzeci okazuje się być strzałem w dziesiątkę. Oko smoka. Kieł węża. Ciemiernik. Szpilki jałowca. Krew nietoperza. Zapasy z ostatniej wizyty u Slughornów. W przydomowej szklarni znalazłem jedynie jałowiec. Oko smoka załatwiliśmy nielegalnie przez sklep od zaprzyjaźnionego łowcy smoków. Nietoperza własnoręcznie, za pomocą zaklęcia ubiłem w nokturnowej pracowni. Rodzina od strony matki zaopatrzyła mnie w ciemiernik i kieł węża. Już nawet o tym zapomniałem. Teraz uśmiecham się lekko, nieznacznie. Wyciągam składniki na blat. Alchemię czas zacząć.
Podgrzewam wodę w kociołku. Płomienie intensywnie tańczą pod jego spodem. Ciecz jeszcze nie wrze, jeszcze nie wypuszcza niewielkich bąbelków na powierzchnię. Odwracam się od skupiska pracy, podchodzę do miejsca pozostawienia cennych ingrediencji mających stanowić gwiazdy dzisiejszej nocy. Minuty mijają powoli, leniwie. Wiem, że nie mam zbyt wiele czasu, ale tradycyjnie nie zamierzam zginać przed nim karku. Będę działać tak jak zwykle, bez pośpiechu. Nie spartaczę swojej pracy tylko dla jego widzimisię. Pozostaję nieugięty w swoich postanowieniach. Dobywam ostry, dobrze wyważony nóż, patrzę czy jest czysty. Odkładam go ponownie, a zamiast niego dobywam różdżki. Czuję się jak dyrygent nadzorujący najpiękniejszą alchemiczną pieśń. Komponuję melodię smaku, zapachu, konsystencji oraz magii. W najczystszej postaci.
Najpierw preludium.
Słodki wstęp do Agonii. Siekam kwiaty, pędy, łodygi ciemiernika. Wszystko, co tylko jest dostępne. Drobniutko, z uwagą odmierzam odpowiednią ilość. Szpilki jałowca, liczę każdą igiełkę. Kieł węża rozdrabniam w marmurowym moździerzu. Precyzja. Cierpliwość i współpraca. Podgrzewam lekko krew nietoperza, niech będzie ciepła i gęsta. Jej chłód w połączeniu z gorącem wody byłby niepożądany. Gdy tylko zaczyna wrzeć obijając się o ściany kociołka, zmniejszam ogień. Uspokajam ją, tak jak ja jestem spokojny. Biorę w rękę oko smoka, uważnie je oglądając. Największą gwiazdę dzisiejszego koncertu. Bijące serce wywaru.
Toksyczny koncert.
Odkładam je ponownie, dodaję do bulgoczącej wody za pomocą magii. Chlup. Ciche chlapnięcie w odmęty cieczy. Odmierzoną ilość ciemiernika również wrzucam do kotła. Mieszam trzy razy w lewo, trzy razy w prawo, raz w lewo. Czekam, aż materia organiczna namoknie, a pomieszczenie wypełni się kwiatowym zapachem, z drobną nutą siarkowej woni oka smoka. Eliksir nabiera bladoróżowej barwy. Wtedy rozsypuję sproszkowany kieł węża, mieszam. Cztery razy w lewo. Mikstura nabiera lekkiej, zielonkawej nuty. Jedna, druga, trzecia, czwarta i piąta szpilka jałowca ląduje w alchemicznej zupie. Kolor brunatny mówi o poprawnym przejściu kolejnego etapu. Piętnaście razy mieszam w lewo, czternaście w prawo. W tych samych odstępach czasowych, z tą samą siłą. Powoli. Czuję napięte mięśnie rąk. Puff, głośniejszy bulgot pękającego bąbla na powierzchni. Na koniec wlewam ledwie ciepłą krew nietoperza. Tu trzeba się napracować. Szybkie, intensywnie mieszanie. Po sześćdziesiąt razy na każdą stronę. Wywar wiruje. Z brunatnego przechodzi w soczystą czerwień, blady pomarańcz, kawę z mlekiem. Na koniec, kiedy niemal pot spływa mi z czoła, eliksir uzyskuje swoją bezbarwność. I bezwonność. Pomimo tego w pomieszczeniu unosi się ciężki swąd poprzednich etapów. Zastygam na chwilę w bezruchu chcąc nabrać sił. Stukam różdżką w rant kotła. Ciche pstryknięcie, charakterystyczne dla zakończenia etapu produkcji. Udało się. Oddycham ciężko. Zdejmuję naczynie z ognia, stawiam je w kamiennej szafce. Nie może zbyt prędko stracić na temperaturze, wtedy straci też swoje właściwości.
Jednym ruchem dłoni sprzątam cały bałagan. Wszystko magicznie się czyści, odstawia na swoje miejsce. Nawet nie wiem, która jest godzina. Nie ma tu żadnego okna, ani zegara. Mam wrażenie, jakby minęła cała noc. Magicznie gaszę świece, zatrzaskuję drzwi do pracowni kiedy ją nareszcie opuszczam. Towarzyszy temu głuche szczęknięcie zamka. Przyciskam ręce do ciała czując twardość drewna różdżki pod pachą. Ogarnia mnie zmęczenie połączone z sennością. Niespiesznie pokonuję znaną mi drogę przez korytarz, leniwie drepczę po schodach na górę. Dopiero tam dowiaduję się, że jest już prawie południe. Niewielkie, zimowe promienie słońca przedzierają się przez odsłonięte okna głównej części posiadłości. Z moich ust wydobywa się lekkie westchnięcie. Udaję się do sypialni z zamiarem oddania się w ramiona snu. Zza zasłoniętych okien dobiega mnie dźwięk cichego stukania dziobem o szybę. Znów on, zniecierpliwiony. Rzucam zaklęcie wyciszające, gaszę płomień kominka oraz świec. Zdejmuję tylko buty, brakuje mi sił na więcej. Padam na łóżko, a oczy zachodzą ciemnością.
zt.
Zapada zmrok. Czerń nieba odbija się od szklanej tafli okna na piętrze. Wyjątkowo odgarnąłem grube zasłony sypialni na bok. Żadne światło nie miało prawa dotrzeć do pomieszczenia kiedy mrok tworzył tak gęste chmury. Wpatruję się we włości okalające dom, ręce moje spoczywają skrzyżowane na klatce piersiowej. Unoszę dumnie głowę błądząc nieobecnym wzrokiem po każdym, niewidocznym zakamarku ogrodu. Odziany w zwyczajne spodnie, rozpiętą, luźną koszulę, z bladą cerą wyglądam jak upiór. Upiór na skraju domostwa, bez wyrazu w ciemnych jak noc tęczówkach. Wiele myśli krąży mi głowie; przerywa je cichy stukot w szybę. Dźwięk huczy w mojej głowie, dociera do świadomości z wyraźnym opóźnieniem. Zmieniam obiekt zainteresowań na ptaszysko dziobiące moją własność. Dzierży skrawek pergaminu, domyślam się, że dla mnie. Patrzę na nią długą chwilę, aż wreszcie pokonuję kilka kroków otwierając okno. Okrywa mnie cienka warstwa chłodu przywianego wraz z północnym wiatrem. Zabieram nerwowo list z dzioba sowy. Rozwijam pospiesznie zwój, wczytuję się w zamaszyste, atramentowe pismo. Klnę pod nosem rozumiejąc jego treść. Prosiłem, żeby w tak delikatnych sprawach zwracał się do mnie prywatnie. Każdy głupi mógłby przechwycić naszą korespondencję. Byle naiwniak mógłby odkryć nasz sekret. Sekret płynący z warzenia nielegalnych mikstur tylko dlatego, że on miał życzenie pozbyć się swoich rywali. Zdenerwowany zgniatam papier w niedbałą kulkę. Żywo podchodzę do palącego się kominka. Zamach, wypuszczenie zwitka, ciśnięcie go w czeluści ogni piekielnych. Oddycham miarowo. Raz, dwa, trzy. Spokój. Jestem sam ze swoimi myślami kiedy słyszę nawoływanie ptaszyska siedzącego na parapecie. Obracam się ku niemu, a on przekręca swoją główkę na bok posyłając mi uważne spojrzenie. Dopadam do niego, drewniana podłoga na powrót dudni pod naporem stawianych z impetem kroków. Zniecierpliwionym ruchem ręki odganiam intruza. Patrzę, jak ulatuję wprost w ramiona czerni spowijającej horyzont. Zamykam z hukiem okno odcinając się od dostawy świeżego powietrza. Szybko zasłaniam okna ciężkimi kotarami. Nadal oddycham. Sapię, układam plan działania. Okręcam się w stronę pokoju skąpanego w delikatnej poświacie ogniska. Dalsze części zaszły cieniem pozostawiając niedomówienie co do zawartości. Klient nasz pan, też mi coś. Wymaga ode mnie zbyt wiele poświęceń. Każe mi warzyć mikstury po nocach, szybko, byleby w mig dostać gotowe wywary. Jest niecierpliwy, a alchemia srogo karze tych zniecierpliwionych, niedbałych arogantów. Mało to wybuchów kociołków pod wpływem pośpiechu? Nie spieszy mi się na zwadę ze śmiercią. Kolejny już raz przeklinam swój los. Mogłem nie zaczynać z nim współpracy. Wydawało mi się, że nie muszę zarabiać pieniędzy. Wystarczy mi sama przyjemność płynąca z przesiadywania w pracowni, mieszania składników, obserwacji zmieniających się kolorów eliksirów. Mam wtedy wymówek bez liku, nikt się nie wtrąca w moje działania, nie istnieję. To miała być przyjemność w najczystszej postaci, a on bezczelnie mnie popędza. Spieszy mu się do stołka, chce się najeść z koryta wraz z resztą plugawych świń dzierżących władzę. I to ryzyko, kiedy puści parę… doskonale wiem, że nie mam wyjścia. Wypapla wszystko, co mu leży na wątrobie jeżeli nie będę tego kontynuować. Cały świat dowie się o moich trucicielskich umiejętnościach, a na to pozwolić nie mogę.
Zabieram szybko różdżkę ze starego kredensu, nakładam na nogi wygodne buty. Zbiegam w pośpiechu na dół, do podziemi. Do nozdrzy wdziera się intensywny, wilgotny zapach ciężkiego powietrza. Lumos szepcę. Moje nogi pokonują kolejne metry korytarza, aż docieram na sam jego koniec. Sezam materio mówię cicho, kierując różdżkę na zamek w drzwiach. Słyszę szczęknięcie, naciskam chłodny metal klamki. Pcham drewniane wrota z całym impetem, równie pieczołowicie zamykam je za sobą. W pomieszczeniu jest ciemno, brakuje okien, które i tak na nic by się zdały w obliczu zimowej nocy. Ruchem ręki zapalam świece rozstawione po całym pokoju, nastaje jasność. Nie za duża, nie za mała, taka w sam raz. Dostrzegam szafki wtulone w kamienne ściany, odkładam różdżkę na stole i podchodzę do nich. Otwieram je z głośnym skrzypnięciem starego drewna. Szukam niezbędnych do eliksiru ingrediencji. Przerzucam szybko wzrok z jednego kształtu na drugi, a jest ich sporo. Wnętrze pęka w szwach, niestety nie znajduję niczego przydatnego. To samo w drugim schowku. Dopiero trzeci okazuje się być strzałem w dziesiątkę. Oko smoka. Kieł węża. Ciemiernik. Szpilki jałowca. Krew nietoperza. Zapasy z ostatniej wizyty u Slughornów. W przydomowej szklarni znalazłem jedynie jałowiec. Oko smoka załatwiliśmy nielegalnie przez sklep od zaprzyjaźnionego łowcy smoków. Nietoperza własnoręcznie, za pomocą zaklęcia ubiłem w nokturnowej pracowni. Rodzina od strony matki zaopatrzyła mnie w ciemiernik i kieł węża. Już nawet o tym zapomniałem. Teraz uśmiecham się lekko, nieznacznie. Wyciągam składniki na blat. Alchemię czas zacząć.
Podgrzewam wodę w kociołku. Płomienie intensywnie tańczą pod jego spodem. Ciecz jeszcze nie wrze, jeszcze nie wypuszcza niewielkich bąbelków na powierzchnię. Odwracam się od skupiska pracy, podchodzę do miejsca pozostawienia cennych ingrediencji mających stanowić gwiazdy dzisiejszej nocy. Minuty mijają powoli, leniwie. Wiem, że nie mam zbyt wiele czasu, ale tradycyjnie nie zamierzam zginać przed nim karku. Będę działać tak jak zwykle, bez pośpiechu. Nie spartaczę swojej pracy tylko dla jego widzimisię. Pozostaję nieugięty w swoich postanowieniach. Dobywam ostry, dobrze wyważony nóż, patrzę czy jest czysty. Odkładam go ponownie, a zamiast niego dobywam różdżki. Czuję się jak dyrygent nadzorujący najpiękniejszą alchemiczną pieśń. Komponuję melodię smaku, zapachu, konsystencji oraz magii. W najczystszej postaci.
Najpierw preludium.
Słodki wstęp do Agonii. Siekam kwiaty, pędy, łodygi ciemiernika. Wszystko, co tylko jest dostępne. Drobniutko, z uwagą odmierzam odpowiednią ilość. Szpilki jałowca, liczę każdą igiełkę. Kieł węża rozdrabniam w marmurowym moździerzu. Precyzja. Cierpliwość i współpraca. Podgrzewam lekko krew nietoperza, niech będzie ciepła i gęsta. Jej chłód w połączeniu z gorącem wody byłby niepożądany. Gdy tylko zaczyna wrzeć obijając się o ściany kociołka, zmniejszam ogień. Uspokajam ją, tak jak ja jestem spokojny. Biorę w rękę oko smoka, uważnie je oglądając. Największą gwiazdę dzisiejszego koncertu. Bijące serce wywaru.
Toksyczny koncert.
Odkładam je ponownie, dodaję do bulgoczącej wody za pomocą magii. Chlup. Ciche chlapnięcie w odmęty cieczy. Odmierzoną ilość ciemiernika również wrzucam do kotła. Mieszam trzy razy w lewo, trzy razy w prawo, raz w lewo. Czekam, aż materia organiczna namoknie, a pomieszczenie wypełni się kwiatowym zapachem, z drobną nutą siarkowej woni oka smoka. Eliksir nabiera bladoróżowej barwy. Wtedy rozsypuję sproszkowany kieł węża, mieszam. Cztery razy w lewo. Mikstura nabiera lekkiej, zielonkawej nuty. Jedna, druga, trzecia, czwarta i piąta szpilka jałowca ląduje w alchemicznej zupie. Kolor brunatny mówi o poprawnym przejściu kolejnego etapu. Piętnaście razy mieszam w lewo, czternaście w prawo. W tych samych odstępach czasowych, z tą samą siłą. Powoli. Czuję napięte mięśnie rąk. Puff, głośniejszy bulgot pękającego bąbla na powierzchni. Na koniec wlewam ledwie ciepłą krew nietoperza. Tu trzeba się napracować. Szybkie, intensywnie mieszanie. Po sześćdziesiąt razy na każdą stronę. Wywar wiruje. Z brunatnego przechodzi w soczystą czerwień, blady pomarańcz, kawę z mlekiem. Na koniec, kiedy niemal pot spływa mi z czoła, eliksir uzyskuje swoją bezbarwność. I bezwonność. Pomimo tego w pomieszczeniu unosi się ciężki swąd poprzednich etapów. Zastygam na chwilę w bezruchu chcąc nabrać sił. Stukam różdżką w rant kotła. Ciche pstryknięcie, charakterystyczne dla zakończenia etapu produkcji. Udało się. Oddycham ciężko. Zdejmuję naczynie z ognia, stawiam je w kamiennej szafce. Nie może zbyt prędko stracić na temperaturze, wtedy straci też swoje właściwości.
Jednym ruchem dłoni sprzątam cały bałagan. Wszystko magicznie się czyści, odstawia na swoje miejsce. Nawet nie wiem, która jest godzina. Nie ma tu żadnego okna, ani zegara. Mam wrażenie, jakby minęła cała noc. Magicznie gaszę świece, zatrzaskuję drzwi do pracowni kiedy ją nareszcie opuszczam. Towarzyszy temu głuche szczęknięcie zamka. Przyciskam ręce do ciała czując twardość drewna różdżki pod pachą. Ogarnia mnie zmęczenie połączone z sennością. Niespiesznie pokonuję znaną mi drogę przez korytarz, leniwie drepczę po schodach na górę. Dopiero tam dowiaduję się, że jest już prawie południe. Niewielkie, zimowe promienie słońca przedzierają się przez odsłonięte okna głównej części posiadłości. Z moich ust wydobywa się lekkie westchnięcie. Udaję się do sypialni z zamiarem oddania się w ramiona snu. Zza zasłoniętych okien dobiega mnie dźwięk cichego stukania dziobem o szybę. Znów on, zniecierpliwiony. Rzucam zaklęcie wyciszające, gaszę płomień kominka oraz świec. Zdejmuję tylko buty, brakuje mi sił na więcej. Padam na łóżko, a oczy zachodzą ciemnością.
zt.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| Koniec stycznia
Nie umiem zaczynać, wybacz ciulowego posta. :<
Ostatnimi czasy Edgar był bardzo zapracowany. Wstawał wczesnym rankiem i wychodził z posiadłości, nie budząc przy tym swojej żony. Jedynie skrzaty informowały ją, że ich Pan załatwia ważne interesy w Londynie. Wracał późnym wieczorem, będąc zbyt zmęczonym, aby prowadzić z Zivą konwersację dłuższą niż trzy zdania. I chociaż próbował wszystko wynagrodzić jej i córkom, drobnymi upominkami, niewiele to pomagało. Odrobinę tylko łagodził narastające napięcie. Lady Burke nie potrzebowała męża na papierku. Wcześniej spędzali razem czas w sposób nadzwyczaj pożyteczny. Uwielbiała ich spotkania w lochach posiadłości, kiedy Edgar stawał się dla niej mentorem i wytrwale uczył ją czarnomagicznych zaklęć. Gdy potężna i siejąca zniszczenie moc, wydobywała się z różdżki z czarnego bzu, w ciemnych oczach Zivy pojawiały się iskierki podniecenia. Nie chciała pozwolić sobie na bezczynność i marnotrawienie czasu, który mogła poświęcić na zdobywanie jakże interesującej wiedzy. Nie bez powodu w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart, trafiła do Ravenclaw’u. Skoro Edgar nie miał czasu, jego żona musiała znaleźć sobie nowego nauczyciela. W żyłach członków rodu Burke płynęła czarna magia, a szanowna większość maczała palce w nie do końca legalnych interesach. Wystarczyło spojrzeć na jakże reprezentatywny sklep Borgina i Burke’a. Dlatego nie było niczym dziwnym, że Ziva postanowiła odwiedzić swojego małomównego szwagra. Chyba.
Wczesnym wieczorem teleportowała się przed posiadłością, do której została wpuszczona przez skrzata. Po chwili z jednego z pokojów, wyszedł Quentin. Sprawiał wrażenie trochę zaskoczonego tą niezapowiedzianą wizytą. Jego bratowa wcześniej zawsze anonsowała o swoim przybyciu i zwykle była w towarzystwie męża i dzieci, nigdy sama. Szybko jednak podała powód tych nagłych odwiedzin, obserwując lekką konsternację, która wymalowała się na twarzy mężczyzny. Pewnie nie przypuszczał, że kiedykolwiek Ziva będzie śmiała prosić go o tego typu pomoc. Posłusznie skierowała się do jednego z tuneli, który prowadził do podziemi domu, czując jak gęsia skóra występuje na jej ciele. Ciekawe, że to piwnice tak wiekowych posiadłości zawsze przyprawiały ją o dreszcze, a nie strach z powodu nielegalnych praktyk.
Nie umiem zaczynać, wybacz ciulowego posta. :<
Ostatnimi czasy Edgar był bardzo zapracowany. Wstawał wczesnym rankiem i wychodził z posiadłości, nie budząc przy tym swojej żony. Jedynie skrzaty informowały ją, że ich Pan załatwia ważne interesy w Londynie. Wracał późnym wieczorem, będąc zbyt zmęczonym, aby prowadzić z Zivą konwersację dłuższą niż trzy zdania. I chociaż próbował wszystko wynagrodzić jej i córkom, drobnymi upominkami, niewiele to pomagało. Odrobinę tylko łagodził narastające napięcie. Lady Burke nie potrzebowała męża na papierku. Wcześniej spędzali razem czas w sposób nadzwyczaj pożyteczny. Uwielbiała ich spotkania w lochach posiadłości, kiedy Edgar stawał się dla niej mentorem i wytrwale uczył ją czarnomagicznych zaklęć. Gdy potężna i siejąca zniszczenie moc, wydobywała się z różdżki z czarnego bzu, w ciemnych oczach Zivy pojawiały się iskierki podniecenia. Nie chciała pozwolić sobie na bezczynność i marnotrawienie czasu, który mogła poświęcić na zdobywanie jakże interesującej wiedzy. Nie bez powodu w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart, trafiła do Ravenclaw’u. Skoro Edgar nie miał czasu, jego żona musiała znaleźć sobie nowego nauczyciela. W żyłach członków rodu Burke płynęła czarna magia, a szanowna większość maczała palce w nie do końca legalnych interesach. Wystarczyło spojrzeć na jakże reprezentatywny sklep Borgina i Burke’a. Dlatego nie było niczym dziwnym, że Ziva postanowiła odwiedzić swojego małomównego szwagra. Chyba.
Wczesnym wieczorem teleportowała się przed posiadłością, do której została wpuszczona przez skrzata. Po chwili z jednego z pokojów, wyszedł Quentin. Sprawiał wrażenie trochę zaskoczonego tą niezapowiedzianą wizytą. Jego bratowa wcześniej zawsze anonsowała o swoim przybyciu i zwykle była w towarzystwie męża i dzieci, nigdy sama. Szybko jednak podała powód tych nagłych odwiedzin, obserwując lekką konsternację, która wymalowała się na twarzy mężczyzny. Pewnie nie przypuszczał, że kiedykolwiek Ziva będzie śmiała prosić go o tego typu pomoc. Posłusznie skierowała się do jednego z tuneli, który prowadził do podziemi domu, czując jak gęsia skóra występuje na jej ciele. Ciekawe, że to piwnice tak wiekowych posiadłości zawsze przyprawiały ją o dreszcze, a nie strach z powodu nielegalnych praktyk.
Ziva Burke
Zawód : Badacz Historii Magii i autorka podręczników szkolnych
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Sen
jest chwilowym złudzeniem
bo on podaruje Ci władzę, a Ty bez litości
na tronie we krwi odnajdziesz się.
jest chwilowym złudzeniem
bo on podaruje Ci władzę, a Ty bez litości
na tronie we krwi odnajdziesz się.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zwyczajny dzień, jak każdy inny. Rozpoczęty eliksirem wzmacniającym, poranną prasą oraz kawą. Znów to samo - znudzenie powoli rozlewa się po moim ciele. Wraz z ciepłem towarzyszącym spożycie bardzo ciepłego, mocno czarnego napoju. W teorii ma on pobudzać zmysły, albo szare komórki do pracy. Dodać wigoru. Nie czuję się jakoś inaczej niż zwykle. Monotonia uderza mnie w twarz, tylko ja siedzę taki niewzruszony. Jestem posągiem grubo ciosanym, niewzruszonym, możliwe, że nawet naburmuszonym. Nie mam żadnych planów na dzisiejsze popołudnie czy wieczór ponad mozolnym grzebaniem nad czymś w pracowni. Wyjeżdżam za jakiś czas pilnie po artefakty, nie będzie mnie dwa tygodnie. To pozostaje nadal daleką, mglistą przyszłością, której nie poświęcam więcej niż krótką chwilę z dnia dzisiejszego. Właśnie schodzę na dół, do podziemi, kiedy zauważam na drodze ciebie, moją bratową. Jestem zdziwiony twoją wizytą w moim domu. Nie dostałem żadnego listu. A może? Może przegapiłem sowę, która zdenerwowana oczekiwaniem odleciała jak najdalej? Wzdycham lekko poprawiając ułożenie szaty kolistym ruchem ramion. Dopiero wtedy podchodzę do ciebie trochę pokracznie obejmując cię rękami. Co ma oznaczać powitanie. Nie jestem wylewny, przecież wiesz. Stoję tak dłuższą chwilę, milczymy oboje. Nagle mówisz po co tu przyszłaś. Rzeczywiście na mojej twarzy odmalowuje się wyraz konsternacji. Nigdy nie prosiłaś mnie o takie rzeczy, zawsze wspierałaś się na moim bracie w tej dziedzinie. Tak mi mówił. Widocznie zatrzymały go jakieś ważne sprawy. Wzruszyłbym ramionami gdyby nie było to tak bardzo nieeleganckie. Wyciągam przed siebie dłoń polecając ci iść przodem.
Wchodzimy do wilgotnego, ciemnego korytarza. Szczęśliwie nie musisz przechodzić go całego – drzwi do sali treningowej są pierwszymi na naszej drodze. Otwieram przed tobą drzwi. Znalazłszy się w środku zamykam je różdżką nie chcąc, żeby ktokolwiek nam przeszkadzał.
Pomieszczenie wygląda na pustawe. Dookoła panoszy się chłód wywołujący gęsią skórkę. Pod ścianami zajmują się manekiny o magicznych właściwościach. Całkiem nieźle udają ludzi. Spoglądam na ciebie zastanawiając się w myślach jak wiele umiesz.
- Cieszę się, że przyszłaś - mówię coś w końcu przerywając ciszę. Przy tobie mogę czuć się swobodniej, a mimo to nie potrafię rozluźnić swojej sztywnej pozy. - Jakie zaklęcia już znasz? - Przechodzę do konkretów nie bawiąc się w zgadywanki. Nie jestem w nich dobry.
Wchodzimy do wilgotnego, ciemnego korytarza. Szczęśliwie nie musisz przechodzić go całego – drzwi do sali treningowej są pierwszymi na naszej drodze. Otwieram przed tobą drzwi. Znalazłszy się w środku zamykam je różdżką nie chcąc, żeby ktokolwiek nam przeszkadzał.
Pomieszczenie wygląda na pustawe. Dookoła panoszy się chłód wywołujący gęsią skórkę. Pod ścianami zajmują się manekiny o magicznych właściwościach. Całkiem nieźle udają ludzi. Spoglądam na ciebie zastanawiając się w myślach jak wiele umiesz.
- Cieszę się, że przyszłaś - mówię coś w końcu przerywając ciszę. Przy tobie mogę czuć się swobodniej, a mimo to nie potrafię rozluźnić swojej sztywnej pozy. - Jakie zaklęcia już znasz? - Przechodzę do konkretów nie bawiąc się w zgadywanki. Nie jestem w nich dobry.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dłuższą chwilę zatrzymała wzrok na magicznych manekinach treningowych. Wydawały się zrobione z solidnych materiałów, imitujących ludzkie ciało. W półmroku można było nawet uznać, że to ludzie w maskach, ale czy były one tak dobrymi materiałami treningowymi jak istoty żywe? Skrzaty sprawdzały się idealnie, a kiedy podało się nieposłuszeństwo jako powód praktykowania na nich czarnej magii, znosiły to o wiele lepiej. Przerażające jak często ich wrzaski rozchodziły się po lochach pod posiadłością, które wcześniej były skrupulatnie wyciszane. Jednak Quentin był Burkem, Ziva mogła mu zaufać w kwestiach treningowych. Wreszcie przeniosła spojrzenie na mężczyznę, który wydawał jej się odrobinę spięty. Pewnie był skołowany tą niezapowiedzianą wizytą i to w dodatku w tak niecodziennym celu.
- Z Edgarem zwykle trenowaliśmy słabsze zaklęcia typu: Myocardii dolor, Phalanges, Aquassus, Stilio, Locuste, Ictusosio czy Adolebitque. Parę razy tylko zrobiliśmy podejście do Cruciatusa. - odpowiedziała z żalem w głosie. Była rozczarowana i zawiedziona, że mąż ciągle traktował ją jak swoją uczennicę, która nie jest gotowa, aby rzucać najpotężniejsze klątwy. Nigdy nie zastanawiała się nad tym, że prawdopodobnie używanie zaklęć niewybaczalnych jest przekroczeniem pewnego rodzaju granicy, która zmienia człowieka i jego zmniejsza szacunek wobec życia. Nie wspominając już o konsekwencjach w postaci Azkabanu. - Może faktycznie byłoby szkoda zabić skrzata... - mruknęła, wzruszając obojętnie ramionami i na sekundę się zamyśliła. Nie przykładała dużej wagi do życia swoich sług. Miały wykonywać swoją powinność, taki był cel ich marnej egzystencji, aby właściciele byli zadowoleni. - Od czego zaczniemy? - kobieta zaczesała kosmyk włosów za ucho i trochę się ożywiła na samą myśl o tym, że szwagier lada moment wprowadzi ją w kolejne tajniki czarnej magii. Tęskniła za tym przyjemnym uczuciem wyższości nad innymi czarodziejami, które dawała jej znajomość nowych, aczkolwiek nielegalnych zaklęć. Z głębokiej kieszeni szaty, wyciągnęła swoją różdżkę z czarnego bzu i obróciła ją kilkakrotnie w chudych, kościstych placach, patrząc wyczekująco na Quentina.
- Z Edgarem zwykle trenowaliśmy słabsze zaklęcia typu: Myocardii dolor, Phalanges, Aquassus, Stilio, Locuste, Ictusosio czy Adolebitque. Parę razy tylko zrobiliśmy podejście do Cruciatusa. - odpowiedziała z żalem w głosie. Była rozczarowana i zawiedziona, że mąż ciągle traktował ją jak swoją uczennicę, która nie jest gotowa, aby rzucać najpotężniejsze klątwy. Nigdy nie zastanawiała się nad tym, że prawdopodobnie używanie zaklęć niewybaczalnych jest przekroczeniem pewnego rodzaju granicy, która zmienia człowieka i jego zmniejsza szacunek wobec życia. Nie wspominając już o konsekwencjach w postaci Azkabanu. - Może faktycznie byłoby szkoda zabić skrzata... - mruknęła, wzruszając obojętnie ramionami i na sekundę się zamyśliła. Nie przykładała dużej wagi do życia swoich sług. Miały wykonywać swoją powinność, taki był cel ich marnej egzystencji, aby właściciele byli zadowoleni. - Od czego zaczniemy? - kobieta zaczesała kosmyk włosów za ucho i trochę się ożywiła na samą myśl o tym, że szwagier lada moment wprowadzi ją w kolejne tajniki czarnej magii. Tęskniła za tym przyjemnym uczuciem wyższości nad innymi czarodziejami, które dawała jej znajomość nowych, aczkolwiek nielegalnych zaklęć. Z głębokiej kieszeni szaty, wyciągnęła swoją różdżkę z czarnego bzu i obróciła ją kilkakrotnie w chudych, kościstych placach, patrząc wyczekująco na Quentina.
So when you're restless, I will calm the ocean for you
In your sorrow, I will dry your tears
When you need me,
I will be the love beside you☙ ❧
In your sorrow, I will dry your tears
When you need me,
I will be the love beside you☙ ❧
Ziva Burke
Zawód : Badacz Historii Magii i autorka podręczników szkolnych
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Sen
jest chwilowym złudzeniem
bo on podaruje Ci władzę, a Ty bez litości
na tronie we krwi odnajdziesz się.
jest chwilowym złudzeniem
bo on podaruje Ci władzę, a Ty bez litości
na tronie we krwi odnajdziesz się.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W młodości rzeczywiście męczenie skrzatów wydawało mi się być zabawne. Wreszcie zrozumiałem, że ich ból jest daremny. Kiedy padną bez sił do niczego się już nie nadają, a o dobrego służącego jest bardzo trudno. Wolę więc manekiny udające ludzi, którzy nie zasłużyli na życie. Te ich mugolskie twarze nierozumne, te pozbawione magii ciałka, ci zdrajcy krwi żyjący wbrew tradycjom - to wszystko widzę patrząc na z pozoru niewinne kukły. Wizualizacja to podstawa. Wtedy wszystko wydaje się być łatwiejsze i przyjemniejsze - bez skrzatów wzbudzających jako taką niechęć do rzucania w nich najgorszymi z zaklęć. Wolę realny gniew, realną pogardę i realną zemstę od pozornego poczucia wystawiania na szwank istnienia istoty żywej. Może uważacie z Edgarem coś zupełnie odwrotnego, to nieistotne. Teraz jesteśmy tutaj, u mnie, dlatego musisz dostosować się do panujących tutaj zasad. Mam nadzieję, że nie jesteś z tego powodu bardzo rozczarowana. Lubię cię i żałuję, że lady Bulstrode nie miała więcej z ciebie niż… z siebie.
Jednak zasady są po to, żeby ich przestrzegać. Tak samo jak relacji rodzinnych. Wsłuchuję się w wypowiadane przez ciebie formuły zaklęć, kiwam głową. Rzeczywiście zaczęliście od tych prostszych, czy może mniej okrutnych. Widocznie mój brat ma pewien system, który chce wdrożyć podczas twojego szkolenia. Nie wiem, czy powinienem w to ingerować. Czarna magia jest wymagająca, wyczerpująca energetycznie. Zastanawiam się czy Edgar nie będzie na mnie zły, ale sam też chciałbym trochę potrenować – niekoniecznie tych samych zaklęć.
W zamyśleniu obracam różdżkę między palcami. Układam w głowie plan działania kiedy z tego stanu chwilowego otępienia wyrywa mnie twoje pytanie. Marszczę lekko czoło kiedy okazuje się, że znam dalszy przebieg niniejszego spotkania.
- Może na początek pokaż mi umiejętność rzucania wymienionych przez ciebie zaklęć. - Zachęcam do tego postawą oraz gestem dłoni. - Potem… potem powiedz mi o swoich oczekiwaniach względem czarnej magii - dodaję patrząc na ciebie uważnie. Jeżeli chcesz zacząć od zabijania… zaczniemy zabijać. Prostota tego pomysłu zadziwia nawet mnie.
Jednak zasady są po to, żeby ich przestrzegać. Tak samo jak relacji rodzinnych. Wsłuchuję się w wypowiadane przez ciebie formuły zaklęć, kiwam głową. Rzeczywiście zaczęliście od tych prostszych, czy może mniej okrutnych. Widocznie mój brat ma pewien system, który chce wdrożyć podczas twojego szkolenia. Nie wiem, czy powinienem w to ingerować. Czarna magia jest wymagająca, wyczerpująca energetycznie. Zastanawiam się czy Edgar nie będzie na mnie zły, ale sam też chciałbym trochę potrenować – niekoniecznie tych samych zaklęć.
W zamyśleniu obracam różdżkę między palcami. Układam w głowie plan działania kiedy z tego stanu chwilowego otępienia wyrywa mnie twoje pytanie. Marszczę lekko czoło kiedy okazuje się, że znam dalszy przebieg niniejszego spotkania.
- Może na początek pokaż mi umiejętność rzucania wymienionych przez ciebie zaklęć. - Zachęcam do tego postawą oraz gestem dłoni. - Potem… potem powiedz mi o swoich oczekiwaniach względem czarnej magii - dodaję patrząc na ciebie uważnie. Jeżeli chcesz zacząć od zabijania… zaczniemy zabijać. Prostota tego pomysłu zadziwia nawet mnie.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Niestety musiała poddać się woli Quentina, przecież sama go poprosiła o naukę. Chociaż rzeczywiście, najchętniej zaprosiłaby do podziemi jednego ze skrzatów, na przykład tego, który otworzył jej drzwi. Chciała znowu usłyszeć jak irytujący, skrzekliwy głosik stworzonka zamienia się w przyjemne wrzaski i błagania o litość. Równie dobrym rozwiązaniem byłyby odwiedziny jakiejś szlamy, która przez kalanie godności czarodzieja swoim wstrętnym pochodzeniem, idealnie nadawałaby się do bycia królikiem doświadczalnym. Z braku innych możliwości, Ziva była zmuszona puścić wodze fantazji i trenować na manekinach. Szkoda.
Nigdy nie ingerowała w powód takiej kolejności nauki czarnomagicznych zaklęć. Ufała swojemu mężowi i była przekonana, że wie w jaki sposób dozować kolejne dawki wiedzy. Być może kierowała nim swego rodzaju troska o jej zdrowie. Zajęcia bywały bardzo wyczerpujące i potrzebowała kilku godzin snu, aby znowu zregenerować siły, a przecież nie miała możliwości wzięcia urlopu od macierzyństwa.
Ponownie poprawiła ułożenie różdżki w dłoni i skierowała ją w stronę jednego z manekinów. W jaki sposób ta kukła miała pokazać rozrywający ból klatki piersiowej? Po rzuceniu zaklęcia Myocardii dolor jedynie się zachwiała, wydając nieprzyjemne trzeszczenie, które dochodziło z jej wnętrza. Prawdopodobnie zawartość manekina dostała mocno skręcona aż do pęknięcia większości struktur. Lady Burke zerknęła szybko na Quentina i jedynie wzruszyła jakby przepraszająco ramionami. Skrzat by lepiej zademonstrował skutki tego zaklęcia. Przy Phalanges imitacja dłoni została uniesiona, a palce chrzęszcząc wyginały się w nienaturalny sposób. Nieprzyjemny dźwięk łamanych kości rozszedł się po pomieszczeniu. Zastosowanie zaklęcia Aquassus również nie dało efektownego spektaklu, przecież manekin był pozbawiony świadomości. Sekundę po wypowiedzeniu formuły Stilio, z miejsc, gdzie powinny być przykładowo usta, uszy, nos, zaczęły wypełzać małe pająki, które wreszcie spadały na podłogę. Kobieta aż się wzdrygnęła na ich widok. Za pierwszym razem omal nie zaczęła wrzeszczeć. Edgar nie raczył jej poinformować, czym skutkuje to zaklęcie, ale uznał to za przezabawną niespodziankę. Ziva odczekała chwilę aż stworzonka rozejdą się w ciemne zakamarki podziemi i potraktowała manekina kolejnym robaczywym zaklęciem. Locuste wywołało setki szarańczy, które zaczęły się wdzierać do wnętrza już trochę sponiewieranej kukły. I oby nie próbowały go opuszczać. Ictusosio wydawało się przyjemną odmianą, lecz kobieta zademonstrowała jedynie dosyć ładne złamanie otwarte kości udowej. Szkoda, że nie wycelowała trochę wyżej. Może udałoby jej się trafić w kręgosłup. Zwieńczenie pokazu przypadło Adolebitque. Smród spalenizny uderzył w nozdrza, kiedy łańcuch, który oplótł tułów manekina, zaczął pozostawiać zwęglone ślady.
Lady Burke nie zamierzała się ośmieszać, próbując pokazać Cruciatusa, którego jeszcze nie opanowała. Westchnęła głęboko i przeniosła wzrok na swojego szwagra.
- Czego oczekuję od czarnej magii? Tego, czego każdy. Władzy. Wyższości ponad resztą. Może kiedyś nawet potęgi? - nie powątpiewała swoje umiejętności, ale czekało ją wiele pracy, aby dorównać najlepszym. Nie czarujmy się, w dziedzinie czarnej magii jeszcze raczkowała.
Nigdy nie ingerowała w powód takiej kolejności nauki czarnomagicznych zaklęć. Ufała swojemu mężowi i była przekonana, że wie w jaki sposób dozować kolejne dawki wiedzy. Być może kierowała nim swego rodzaju troska o jej zdrowie. Zajęcia bywały bardzo wyczerpujące i potrzebowała kilku godzin snu, aby znowu zregenerować siły, a przecież nie miała możliwości wzięcia urlopu od macierzyństwa.
Ponownie poprawiła ułożenie różdżki w dłoni i skierowała ją w stronę jednego z manekinów. W jaki sposób ta kukła miała pokazać rozrywający ból klatki piersiowej? Po rzuceniu zaklęcia Myocardii dolor jedynie się zachwiała, wydając nieprzyjemne trzeszczenie, które dochodziło z jej wnętrza. Prawdopodobnie zawartość manekina dostała mocno skręcona aż do pęknięcia większości struktur. Lady Burke zerknęła szybko na Quentina i jedynie wzruszyła jakby przepraszająco ramionami. Skrzat by lepiej zademonstrował skutki tego zaklęcia. Przy Phalanges imitacja dłoni została uniesiona, a palce chrzęszcząc wyginały się w nienaturalny sposób. Nieprzyjemny dźwięk łamanych kości rozszedł się po pomieszczeniu. Zastosowanie zaklęcia Aquassus również nie dało efektownego spektaklu, przecież manekin był pozbawiony świadomości. Sekundę po wypowiedzeniu formuły Stilio, z miejsc, gdzie powinny być przykładowo usta, uszy, nos, zaczęły wypełzać małe pająki, które wreszcie spadały na podłogę. Kobieta aż się wzdrygnęła na ich widok. Za pierwszym razem omal nie zaczęła wrzeszczeć. Edgar nie raczył jej poinformować, czym skutkuje to zaklęcie, ale uznał to za przezabawną niespodziankę. Ziva odczekała chwilę aż stworzonka rozejdą się w ciemne zakamarki podziemi i potraktowała manekina kolejnym robaczywym zaklęciem. Locuste wywołało setki szarańczy, które zaczęły się wdzierać do wnętrza już trochę sponiewieranej kukły. I oby nie próbowały go opuszczać. Ictusosio wydawało się przyjemną odmianą, lecz kobieta zademonstrowała jedynie dosyć ładne złamanie otwarte kości udowej. Szkoda, że nie wycelowała trochę wyżej. Może udałoby jej się trafić w kręgosłup. Zwieńczenie pokazu przypadło Adolebitque. Smród spalenizny uderzył w nozdrza, kiedy łańcuch, który oplótł tułów manekina, zaczął pozostawiać zwęglone ślady.
Lady Burke nie zamierzała się ośmieszać, próbując pokazać Cruciatusa, którego jeszcze nie opanowała. Westchnęła głęboko i przeniosła wzrok na swojego szwagra.
- Czego oczekuję od czarnej magii? Tego, czego każdy. Władzy. Wyższości ponad resztą. Może kiedyś nawet potęgi? - nie powątpiewała swoje umiejętności, ale czekało ją wiele pracy, aby dorównać najlepszym. Nie czarujmy się, w dziedzinie czarnej magii jeszcze raczkowała.
So when you're restless, I will calm the ocean for you
In your sorrow, I will dry your tears
When you need me,
I will be the love beside you☙ ❧
In your sorrow, I will dry your tears
When you need me,
I will be the love beside you☙ ❧
Ziva Burke
Zawód : Badacz Historii Magii i autorka podręczników szkolnych
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Sen
jest chwilowym złudzeniem
bo on podaruje Ci władzę, a Ty bez litości
na tronie we krwi odnajdziesz się.
jest chwilowym złudzeniem
bo on podaruje Ci władzę, a Ty bez litości
na tronie we krwi odnajdziesz się.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Manekiny nie są doskonałe, ale za to są magiczne, co pozwala im na demonstrację skutków rzucanych na nich zaklęć. Nie narzekam na taką formę pracy nad własnymi pasjami. Żałuję tylko, że czarna magia jest nielegalna i nie można jej praktykować gdzieś indziej. W terenie na mugolach na przykład - takie ćwiczenia nie miałyby sobie równych, a i nowych służących nie trzeba byłoby więcej szukać. Świat oczyściłby się z pozbawionych umiejętności czarowania śmieci i mógłby oddychać pełną piersią. Zapełnioną czystym powietrzem potęgi. Nie ukrywalibyśmy się teraz jak byle karaluchy bojąc się wydobyć różdżkę z rękawa w obawie, że jakiś niedouczony idiota mógłby to zobaczyć. Społeczeństwo jest chore, nie mniej od tego, co zamierzamy tutaj robić. Od tych uroków, które opuszczą nasze różdżki. Dlaczego tak mało osób jest w stanie to pojąć? Wiele myśli przelatuje mi teraz przez głowę, ale staram się skoncentrować na tobie i twoich potrzebach duchowych. Masz chęci, masz umiejętności - cieszy mnie ten widok. Rozrywających ciał, wrzasków bólu, woni spalenizny. Obserwuję twoje ruchy w skupieniu, jeszcze raz analizując formuły wypowiadanych przez ciebie zaklęć. Zastanawiam się nad rolą Edgara w tym wszystkim - za dużo myślę.
Sycę oczy tym pięknym widokiem, wcale nie mając przed nimi zwykłych kukieł, a żywe osoby. Kontrolnie zerkam na podłogę widząc rozpierzchające się w każdą stronę pająki. Jednego przydeptuję butem, pech chciał, że za bardzo się do mnie zbliżył. Pocieram dłonią podbródek, w drugiej trzymając gotową do czarów różdżkę. Słucham twojej odpowiedzi, nie dając po sobie poznać, że trochę bawią mnie twoje słowa. To oczywista odpowiedź, która nie wnosi zbyt wiele do mojego planu. Nie ma tego złego - coś się wymyśli. Nawet teraz mam przebłysk nowego pomysłu, który chciałbym wdrożyć.
- Wiesz co moim zdaniem daje najwięcej władzy? - pytam, patrząc ci prosto w oczy. - Nie zabijanie, tortury. Tylko zaklęcie Imperiusa. Potężne, naginające wolę przeciwnika do twojej. Tak, że staje się on… manekinem w twojej ręce - dodaję, a wzrok mój przebiega po całej arenie docierając do magicznych lalek stanowiących worki treningowe. - Niestety te kukły pozbawione są abstrakcyjnego myślenia, ale na pierwsze kroki się nadają. Wydobądź z nich ruchy za pomocą wyłącznie swojego umysłu. Pomyśl, co chcesz, żeby zrobiły i atakuj urokiem. Niech nawet tańczą walca jeśli masz ochotę. - Zachęcam nie tylko słowem, ale też i ruchem dłoni. Jestem ciekaw jak ci pójdzie.
Sycę oczy tym pięknym widokiem, wcale nie mając przed nimi zwykłych kukieł, a żywe osoby. Kontrolnie zerkam na podłogę widząc rozpierzchające się w każdą stronę pająki. Jednego przydeptuję butem, pech chciał, że za bardzo się do mnie zbliżył. Pocieram dłonią podbródek, w drugiej trzymając gotową do czarów różdżkę. Słucham twojej odpowiedzi, nie dając po sobie poznać, że trochę bawią mnie twoje słowa. To oczywista odpowiedź, która nie wnosi zbyt wiele do mojego planu. Nie ma tego złego - coś się wymyśli. Nawet teraz mam przebłysk nowego pomysłu, który chciałbym wdrożyć.
- Wiesz co moim zdaniem daje najwięcej władzy? - pytam, patrząc ci prosto w oczy. - Nie zabijanie, tortury. Tylko zaklęcie Imperiusa. Potężne, naginające wolę przeciwnika do twojej. Tak, że staje się on… manekinem w twojej ręce - dodaję, a wzrok mój przebiega po całej arenie docierając do magicznych lalek stanowiących worki treningowe. - Niestety te kukły pozbawione są abstrakcyjnego myślenia, ale na pierwsze kroki się nadają. Wydobądź z nich ruchy za pomocą wyłącznie swojego umysłu. Pomyśl, co chcesz, żeby zrobiły i atakuj urokiem. Niech nawet tańczą walca jeśli masz ochotę. - Zachęcam nie tylko słowem, ale też i ruchem dłoni. Jestem ciekaw jak ci pójdzie.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Obecne czasy nie należały do spokojnych. Oficjalnie panował pokój, a masowy mord w rezydencji Nottów, uznawano za jednorazowy incydent nieznanych sprawców. Jednak wszyscy wiedzieli, że w świecie czarodziejów już dawno temu przestało być bezpiecznie. Ktokolwiek ośmielił się podnieść rękę na szlacheckie rody, niewątpliwie zasiał strach w sercach wielu ludzi. Ziva bała się o swoją rodzinę i rozumiała, że zwykłymi zaklęciami nie zdoła jej ochronić. Znajomość czarnej magii być może była złudnym gwarantem bezpieczeństwa, lecz z pewnością lepszym niż szkolny expelliarmus. A jeśli nie będzie zmuszona walczyć o swoich bliskich, nowo zdobytą wiedzę mogła wykorzystać do własnych celów, jak na przykład pięcie się po szczeblach kariery.
Dostrzegała te malutkie iskry w oczach Quentina gdy obserwował efekty rzucanych przez nią zaklęć. Wydawał się być zadowolony, chociaż nie usłyszała od niego nawet słowa pochwały. Źrenice Zivy uległy nagłemu rozszerzeniu, kiedy szwagier ponownie zabrał głos. O klątwie Impreiusa opowiadał z taką pasją, jasno dając do zrozumienia, że była jego ulubionym zaklęciem niewybaczalnym, albo przynajmniej miał do niej słabość. Kobieta przełknęła ślinę, czując jak zasycha jej w gardle.
Przeniosła wzrok na nieruchome kukły, które zaraz mogły zacząć robić to, co chciała. Ziva zacisnęła palce mocniej na różdżce, ponieważ miała dziwne wrażenie, że zaraz wyślizgnie się z jej dłoni. Quentin zaproponował walca. Jak zwykle poważny lord Burke. Czasami Burke’owie zachowywali się jakby dotychczasowe życie wytrawiło z nich resztki radości i uśmiechu, a rozchmurzali się tylko w obecności Esmee i Alivii. Najwyższy czas rozluźnić trochę atmosferę. Kobieta wycelowała różdżkę i pewnie wypowiedziała imperio, skupiając się nad upragnioną czynnością. Manekiny miały zacząć tańczyć kankana wokół Zivy i Quentina.
//Tyś mentorem, decyduj o efektach.
Dostrzegała te malutkie iskry w oczach Quentina gdy obserwował efekty rzucanych przez nią zaklęć. Wydawał się być zadowolony, chociaż nie usłyszała od niego nawet słowa pochwały. Źrenice Zivy uległy nagłemu rozszerzeniu, kiedy szwagier ponownie zabrał głos. O klątwie Impreiusa opowiadał z taką pasją, jasno dając do zrozumienia, że była jego ulubionym zaklęciem niewybaczalnym, albo przynajmniej miał do niej słabość. Kobieta przełknęła ślinę, czując jak zasycha jej w gardle.
Przeniosła wzrok na nieruchome kukły, które zaraz mogły zacząć robić to, co chciała. Ziva zacisnęła palce mocniej na różdżce, ponieważ miała dziwne wrażenie, że zaraz wyślizgnie się z jej dłoni. Quentin zaproponował walca. Jak zwykle poważny lord Burke. Czasami Burke’owie zachowywali się jakby dotychczasowe życie wytrawiło z nich resztki radości i uśmiechu, a rozchmurzali się tylko w obecności Esmee i Alivii. Najwyższy czas rozluźnić trochę atmosferę. Kobieta wycelowała różdżkę i pewnie wypowiedziała imperio, skupiając się nad upragnioną czynnością. Manekiny miały zacząć tańczyć kankana wokół Zivy i Quentina.
//Tyś mentorem, decyduj o efektach.
So when you're restless, I will calm the ocean for you
In your sorrow, I will dry your tears
When you need me,
I will be the love beside you☙ ❧
In your sorrow, I will dry your tears
When you need me,
I will be the love beside you☙ ❧
Ziva Burke
Zawód : Badacz Historii Magii i autorka podręczników szkolnych
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Sen
jest chwilowym złudzeniem
bo on podaruje Ci władzę, a Ty bez litości
na tronie we krwi odnajdziesz się.
jest chwilowym złudzeniem
bo on podaruje Ci władzę, a Ty bez litości
na tronie we krwi odnajdziesz się.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie mówię zbyt wiele, tak z natury. Może powinienem był cię pochwalić za umiejętności w dziedzinie czarnej magii, ale przecież znasz swoją wartość. I wiesz co potrafisz. Edgar na pewno też nie omieszkał ci powiedzieć kilku miłych słów. Jestem skoncentrowany na nauce, na tym, jak to powinno wyglądać i czego powinienem cię nauczyć. Nie w głowie mi inne rzeczy - kiedy już coś postanawiam, chcę to dopiąć na ostatni guzik. Co prowadzi do tego, że jestem obojętny na inne bodźce, szczególnie te zewnętrzne. Uśmiecham się tylko z lekkim zadowoleniem chcąc dać ci do zrozumienia, że jesteś pojętną uczennicą. Z czego się naprawdę cieszę. Mój brat nie mógł trafić na lepszą żonę. Żałuję, naprawdę, że ja nie miałem tyle szczęścia co on. Ale to nie czas na podobne dywagacje. Historii już nie zmienię, za to mogę zmienić przyszłość.
Przyglądam się twojej mimice, kiedy mówię ci o imperiusie. Rzeczywiście to moja ulubiona klątwa. Niezwykle trudna, nie tak jak avada kedavra, ale też bardziej skomplikowana od cruciatusa. Poprawnie rzucona daje wiele korzyści, lepszych chyba niż dwa pozostałe niewybaczalne zaklęcia. Dlatego z chęcią bym cię jej nauczył. Nie komentujesz moich planów - nie wiem czy ci się podobają. Widząc, że stajesz przed wyzwaniem nie potrzebuję nic więcej.
- Pamiętaj, trzeba się mocno skoncentrować. Miej przeświadczenie, że to ty kontrolujesz sytuację, a nie twój przeciwnik. - Daję ci jeszcze radę zanim wypowiadasz formułę zaklęcia. Z lekkim zafascynowaniem patrzę na efekty twoich prób. Mam nadzieję, że wiesz, że czeka nas dużo pracy. I że nie od razu Londyn zbudowano. Wierzę jednak, że szybko pojmiesz w czym rzecz, a kiedyś może nawet opuścimy chłodne mury Durham wymierzając sprawiedliwość w terenie. Póki co musimy zadowolić się wyboistymi początkami.
Rzut kostką k3:
1 - z różdżki Zivy wydostają się jedynie iskry.
2 - zaklęcie Zivy trafia kukłę w ramię, ale nic się nie dzieje.
3 - zaklęcie Zivy trafia w tors manekina, a on unosi ręce, żeby zaraz je opuścić.
Przyglądam się twojej mimice, kiedy mówię ci o imperiusie. Rzeczywiście to moja ulubiona klątwa. Niezwykle trudna, nie tak jak avada kedavra, ale też bardziej skomplikowana od cruciatusa. Poprawnie rzucona daje wiele korzyści, lepszych chyba niż dwa pozostałe niewybaczalne zaklęcia. Dlatego z chęcią bym cię jej nauczył. Nie komentujesz moich planów - nie wiem czy ci się podobają. Widząc, że stajesz przed wyzwaniem nie potrzebuję nic więcej.
- Pamiętaj, trzeba się mocno skoncentrować. Miej przeświadczenie, że to ty kontrolujesz sytuację, a nie twój przeciwnik. - Daję ci jeszcze radę zanim wypowiadasz formułę zaklęcia. Z lekkim zafascynowaniem patrzę na efekty twoich prób. Mam nadzieję, że wiesz, że czeka nas dużo pracy. I że nie od razu Londyn zbudowano. Wierzę jednak, że szybko pojmiesz w czym rzecz, a kiedyś może nawet opuścimy chłodne mury Durham wymierzając sprawiedliwość w terenie. Póki co musimy zadowolić się wyboistymi początkami.
Rzut kostką k3:
1 - z różdżki Zivy wydostają się jedynie iskry.
2 - zaklęcie Zivy trafia kukłę w ramię, ale nic się nie dzieje.
3 - zaklęcie Zivy trafia w tors manekina, a on unosi ręce, żeby zaraz je opuścić.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Quentin Burke' has done the following action : rzut kością
'k3' : 3
'k3' : 3
Pozycja dobrze urodzonych kobiet niewiele się zmieniła od czasów średniowiecznych. Szlachcianki teraz miały dodatkowo możliwość podjęcia pełnowymiarowej pracy (co nie zawsze było pochwalane przez rodziców czy nestorów), ale przede wszystkim ich zadaniem było wydawanie na świat potomków. To zaściankowe podejście powodowało, iż wiele przedstawicielek płci pięknej wciąż łaknęło pochwał pod swoim adresem. Aprobaty i uznania przez mężczyzn. Ziva, mimo iż znała swoją wartość i spełniała się w swojej pracy, którą przykładowo Leander Crouch uznawał za marnotrawienie czasu, to wciąż skrycie chciała być chwalona przez czarodziejów lepszych od niej w dziedzinie czarnej magii. Jeśli nie wprost, to między wierszami. Potwierdzenie, że zrobiła widoczne postępy, że godziny wyczerpujących ćwiczeń przyniosły zadowalające efekty.
Starała się skupić tylko na poprawnym rzuceniu zaklęcia. Możliwe, że stresowała się porażką, którą faktycznie poniosła. Manekiny nie tańczyły. Ba, nie ruszyły się zbytnio, tylko uniosły się ręce jednego z nich. Bardzo spektakularne, lady Burke. Wzbudziła pani nasz respekt. Dziękujemy. Zganiła się w myślach, zaciskając z niezadowolenia usta w wąską linię. Mięśnie szczęki delikatnie drgały i zdradzały narastającą irytację czarownicy. Wzięła głęboki wdech powietrza i ponownie wycelowała różdżkę w manekiny, wypowiadając formułę imperio. To były zwykłe kukły, miały zacząć robić to, czego pragnęła.
Przy innych zaklęciach było o wiele łatwiej. Najczęściej wystarczała odpowiednia intonacja i wymowa, aby wszystko się powiodło. Czarna magia wymagała większego skupienia, niekiedy nawet nastroju i silnych emocji, które miały towarzyszyć rzucanej klątwie. W przeciwnym razie wszystko spali na panewce. Dlatego też tego rodzaju nauka, należała do najbardziej wycieńczających dla organizmu. Lady Burke nie sądziła, że uda jej się za pierwszym razem zaklęcie niewybaczalne. Nie była aż tak naiwna, ale miała nadzieję, że chociaż teraz manekiny wykonają jakiś zdecydowany ruch.
Starała się skupić tylko na poprawnym rzuceniu zaklęcia. Możliwe, że stresowała się porażką, którą faktycznie poniosła. Manekiny nie tańczyły. Ba, nie ruszyły się zbytnio, tylko uniosły się ręce jednego z nich. Bardzo spektakularne, lady Burke. Wzbudziła pani nasz respekt. Dziękujemy. Zganiła się w myślach, zaciskając z niezadowolenia usta w wąską linię. Mięśnie szczęki delikatnie drgały i zdradzały narastającą irytację czarownicy. Wzięła głęboki wdech powietrza i ponownie wycelowała różdżkę w manekiny, wypowiadając formułę imperio. To były zwykłe kukły, miały zacząć robić to, czego pragnęła.
Przy innych zaklęciach było o wiele łatwiej. Najczęściej wystarczała odpowiednia intonacja i wymowa, aby wszystko się powiodło. Czarna magia wymagała większego skupienia, niekiedy nawet nastroju i silnych emocji, które miały towarzyszyć rzucanej klątwie. W przeciwnym razie wszystko spali na panewce. Dlatego też tego rodzaju nauka, należała do najbardziej wycieńczających dla organizmu. Lady Burke nie sądziła, że uda jej się za pierwszym razem zaklęcie niewybaczalne. Nie była aż tak naiwna, ale miała nadzieję, że chociaż teraz manekiny wykonają jakiś zdecydowany ruch.
So when you're restless, I will calm the ocean for you
In your sorrow, I will dry your tears
When you need me,
I will be the love beside you☙ ❧
In your sorrow, I will dry your tears
When you need me,
I will be the love beside you☙ ❧
Ziva Burke
Zawód : Badacz Historii Magii i autorka podręczników szkolnych
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Sen
jest chwilowym złudzeniem
bo on podaruje Ci władzę, a Ty bez litości
na tronie we krwi odnajdziesz się.
jest chwilowym złudzeniem
bo on podaruje Ci władzę, a Ty bez litości
na tronie we krwi odnajdziesz się.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czekam na twój ruch. Ciekawi mnie jak sobie poradzisz za pierwszym razem. Ja musiałem trenować wiele tygodni zanim było widać jakiekolwiek efekty. Z początku niestety nie wróżę ci żadnej niesamowitej przyszłości, to dopiero pierwsze starcia. Obserwuję jak unosisz różdżkę, jak koncentrujesz się na tym, co ma zrobić ten nieszczęsny manekin. Unoszę lekko brwi kiedy obserwuję snop światła pędzący wprost na ofiarę - masz niezłą celność. I unoszą się ręce tej bezwolnej kukły, żeby zaraz opaść. I tak jestem pod wrażeniem. Że cokolwiek się udało, a mogło nie udać się nic. Kiwam z uznaniem głową, po czym spoglądam na ciebie. Wydajesz się być rozczarowana.
- Świetnie ci idzie. - Chwalę cię bez cienia ironii czy zgryźliwości. Naprawdę tak uważam. Widzę, że możesz się skupić na konkretnym celu, a twój umysł jest oczyszczony z niepotrzebnych teraz tematów. Poprawiam dół szaty, drugą dłoń zaciskam na różdżce. Mam też na względzie to, że magia nie zawsze nam się podporządkuję. Gdybym teraz ja spróbował rzucić zaklęcie imperiusa, możliwe, że stałoby się niewiele więcej. Magia naprawdę bywa bardzo kapryśna, a już szczególnie ta z dziedzin wykraczających poza legalność. Nie dziwi mnie więc to, co widzę. Chłód opatula moją twarz, wilgoć wdziera do nozdrzy, a ja zastanawiam się co jeszcze powinienem ci powiedzieć.
Nie udaje mi się nic, gdyż ty nadal próbujesz. Widzę zawziętość w twoich oczach, coraz bardziej jestem pewien swoich osądów - jesteś wspaniałą uczennicą. Jednocześnie nie stękasz jak małe dziecko z powodu nieotrzymania tego, czego chcesz, a to kluczowa sprawa.
- Może pomyśl o kimś, kogo nienawidzisz? - proponuję nagle. Być może to właśnie tego aspektu tutaj brakuje. Pełnej, czystej, jadowitej nienawiści lub równie mocnego, złego uczucia, które wyzwoliłoby mechanizm działania klątw.
Po wyczerpującym treningu podaję ci regenerujący eliksir, a następnie ty wracasz do domu, ja do pracowni.
Rzut kostką k3:
1 - tak jak poprzednio, zaklęcie Zivy trafia w tors manekina, a on unosi ręce, żeby zaraz je opuścić.
2 - zaklęcie Zivy trafia kukłę w tors, a manekin unosi nie tylko ręce, ale sam też przez chwilę podryguje.
3 - zaklęcie Zivy trafia w tors manekina, a on porusza nie tylko rękoma, ale też podryguje oraz okręca się wokół własnej osi - może nie przypomina to walca, ale efekt jest bliższy osiągnięcia założonego celu.
zt.
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Świetnie ci idzie. - Chwalę cię bez cienia ironii czy zgryźliwości. Naprawdę tak uważam. Widzę, że możesz się skupić na konkretnym celu, a twój umysł jest oczyszczony z niepotrzebnych teraz tematów. Poprawiam dół szaty, drugą dłoń zaciskam na różdżce. Mam też na względzie to, że magia nie zawsze nam się podporządkuję. Gdybym teraz ja spróbował rzucić zaklęcie imperiusa, możliwe, że stałoby się niewiele więcej. Magia naprawdę bywa bardzo kapryśna, a już szczególnie ta z dziedzin wykraczających poza legalność. Nie dziwi mnie więc to, co widzę. Chłód opatula moją twarz, wilgoć wdziera do nozdrzy, a ja zastanawiam się co jeszcze powinienem ci powiedzieć.
Nie udaje mi się nic, gdyż ty nadal próbujesz. Widzę zawziętość w twoich oczach, coraz bardziej jestem pewien swoich osądów - jesteś wspaniałą uczennicą. Jednocześnie nie stękasz jak małe dziecko z powodu nieotrzymania tego, czego chcesz, a to kluczowa sprawa.
- Może pomyśl o kimś, kogo nienawidzisz? - proponuję nagle. Być może to właśnie tego aspektu tutaj brakuje. Pełnej, czystej, jadowitej nienawiści lub równie mocnego, złego uczucia, które wyzwoliłoby mechanizm działania klątw.
Po wyczerpującym treningu podaję ci regenerujący eliksir, a następnie ty wracasz do domu, ja do pracowni.
Rzut kostką k3:
1 - tak jak poprzednio, zaklęcie Zivy trafia w tors manekina, a on unosi ręce, żeby zaraz je opuścić.
2 - zaklęcie Zivy trafia kukłę w tors, a manekin unosi nie tylko ręce, ale sam też przez chwilę podryguje.
3 - zaklęcie Zivy trafia w tors manekina, a on porusza nie tylko rękoma, ale też podryguje oraz okręca się wokół własnej osi - może nie przypomina to walca, ale efekt jest bliższy osiągnięcia założonego celu.
zt.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Ostatnio zmieniony przez Quentin Burke dnia 30.11.16 11:42, w całości zmieniany 1 raz
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Quentin Burke' has done the following action : rzut kością
'k3' : 1
'k3' : 1
18-19.03
Podróż powrotna z dalekiej Rosji chociaż bardziej stonowana od przybycia na wrogą ziemię, jest drogą przez mękę. Prawdziwe piekło - wiem co mówię. Oficjalny powód, dla którego wyruszyliśmy, to zdobycie rzadkich ingrediencji do eliksirów. Obecność Wynonny, jako kwalifikowanego łowcy, moja, jako alchemika oraz Alastaira jako tłumacza zdaje się potwierdzać te wszystkie rozsiewane w towarzystwie wyjaśnienia. Prawda jest zgoła inna - pewnego, marcowego dnia dostajemy informację od ojca, że to właśnie tam, gdzie Europa styka się z Azją odnajdziemy pradawny, silnie czarnomagiczny artefakt, który mamy zabrać ze sobą. Nie ma ważniejszej rzeczy niż zlecenie od Marcusa na rzecz sklepu Borgin & Burke, więc… więc tak, bez szemrania przygotowaliśmy się do niebezpiecznej wyprawy nie zdając chyba sobie sprawy z konsekwencji, które przyjdzie nam ponieść. Od sztormu, przez dzikie zwierzęta, morderstwa, jaskinię pełną niebezpiecznych tajemnic, Wieczystą Przysięgę, zdradzieckiego, rosyjskiego przewodnika aż po artefakt obłożony paskudnym urokiem. Nagromadzenie tak wielu złych doświadczeń podczas jednego kursu wydaje się być tak absurdalna, że aż nie dowierzam w jej istnienie. Stojąc właśnie na pokładzie bujającego statku wyobrażam sobie, że to tylko sen. Koszmar, z którego się wybudzę wraz z powrotem do kraju. Nie będzie już bólu, strachu czy chęci zemsty - zostanie tylko niedowierzanie. Niedowierzanie w potęgę ludzkiego umysłu tworzącego najdziwaczniejsze scenariusze. Scenariusze, o których nikt nigdy nie myślał na poważnie, ba, których nikt nie byłby nawet w stanie wymyślić.
Stawiając stopy w angielskim porcie dnia osiemnastego marca dociera do mnie, że to nie senne mary. Mamy poważne problemy. Czerniejące ręce skryte pod ciemnymi płaszczami oraz rękawicami ze smoczej skóry (pożyczonych od ojca na czas wykonania zadania) to realna rzeczywistość. Nie budzę się. Tupię nogami, każę się szczypać jednemu z pracowników - na nic moje starania. Nadal stoję w tym samym miejscu, nadal wpatruję się nieprzytomnie w twarze rodziny, żeby zaraz zmienić tor wzroku na otoczenie. Tak dobrze znane, a tak dalekie jednocześnie. Nie dociera do mnie, że jesteśmy na miejscu. W umyśle nieustannie przewijają się wizje z przeszłości; widzę złote wstęgi oplatające moją rękę, widzę wstrętnie zielonego demona, którego próbujemy pokonać magią, widzę błyszczący przedmiot, który ląduje w naszych dłoniach. Żyjemy - jeszcze. I to prawdziwy cud, że nie padliśmy trupem będąc żyznym nawozem dla spierzchniętej zimnem ziemi.
Nagle moją rękę przeszywa kolejna fala bólu. Bardziej znośnego niż jeszcze na początku. Czernieją mi palce, chociaż tego jeszcze nie widzę. Boję się zdjąć rękawicę w obawie, że ktoś niepowołany mógłby to zobaczyć. Ustalamy wszyscy, że trzymamy się razem nawet po powrocie. Moja siostra ma zresztą bardzo podobny problem. Podejrzewam, że gdyby był z nami Edgar, wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej. Niestety miał on swoje zobowiązania, których nie mógł rzucić. A ojciec wierzył w nasz profesjonalizm. Ku naszej osobistej rozpaczy musimy stwierdzić, że tym razem się pomylił. Coś poszło bardzo nie tak jak chcieliśmy. Kiedy odtwarzam wszystkie klatki z przeszłości… nie dostrzegam tego momentu. Co mogliśmy przeoczyć? Czego nie dopilnowaliśmy? Chyba najprościej winę zrzucić na tego psidwakosyna, co nas zostawił w tej cholernej jaskini. Tak. Znalezienie winowajcy przynosi kruchą, ale skuteczną satysfakcję. Teraz należy wyplątać się z tarapatów, a następnie zaplanować krwawą, okrutną zemstę. Jeszcze go znajdziemy - może być tego pewien.
- Chodźmy do mnie - mówię więc zerkając na nich. Tak, taki plan istniał już wcześniej, ale potrzebuję go potwierdzić werbalnie. - To znaczy, Wynonna. Alastair, odwiedzisz uzdrowiciela i dowiesz się wszystkiego? My przygotujemy pracownię - dodaję coś, co już tak oczywiste nie jest. W każdym razie lepiej będzie, jeśli zaniechamy pojawiania się w Mungu, przynajmniej teraz. A nasz kuzyn z pewnością pięknie wszystko wyjaśni, nie od dziś jest dyplomatą.
Dopiero wtedy kierujemy kroki w ustronne miejsce, z którego teleportujemy się z siostrą do Durham. Jeszcze krótki spacer i znajdujemy się w posiadłości nad Wear. Tak samo ponurej jak wtedy, kiedy wyjeżdżaliśmy. Niektóre rzeczy w przyrodzie pozostają niezmienne bez względu na wszystko. Na tą myśl się trochę uspokajam - powietrze pachnie domem, znajome widoki koją zmęczone podróżą oczy. Prawda jest też taka, że odkąd to wszystko się stało, prawie w ogóle nie śpię. W mojej głowie dzieją się rzeczy zbyt straszne, żeby wytrzymać w ten sposób całą noc. Te wizje nawet u mnie powodują nieprzyjemne dreszcze, a przecież jestem Burke.
Skrzaty od progu chcą zabrać nasze okrycia, ale po moim wyraźnym sprzeciwie zabierają jedynie bagaże. Nie interesuje mnie ich zdezorientowanie, to nie im jestem winny wyjaśnień. Daję Wynonnie znak, żebyśmy poszli na dół. W kieszeni mojego płaszcza schowane jest pewne bardzo niebezpieczne zawiniątko. Chcę jednak, żeby było jak najbliżej mnie minimalizując szanse na jego utratę. Bez tego artefaktu całe poświęcenie z każdego dnia podczas tych dwóch tygodni okazałoby się bezsensowne. Bezcelowe. Tego żadne z nas by nie chciało.
Schodzimy po kamiennych schodach w dół. Idziemy wzdłuż podziemnego korytarza. Wilgoć zmieszana z chłodem uderza mnie w nozdrza. Wyjmuję z kieszeni różdżkę, odbezpieczam zaklęciem wejście do pracowni. Zapach zmienia się z surowego na bardziej ziołowy. Zamykam za nami drzwi. Ostrożnie przenoszę pakunek na drewniany blat. Odwijam go z aksamitu podziwiając jego niebezpieczne piękno oraz potęgę. Bez wątpienia będzie cennym nabytkiem do naszego sklepu. Tylko najpierw Edgar musi zdjąć z niego klątwę.
A my musimy uleczyć samych siebie.
- Wiesz, że to rozwiązanie tylko tymczasowe? - Chcę się upewnić zadając to pytanie. Nasze eliksiry spowolnią działanie uroku, nie przerwą go jednak całkowicie. - Najważniejsze, żeby nie dotarło do serca - dodaję. Wiem, że to oczywiste. Mówię to dlatego, że trochę się boję. Denerwuję. Czuję nagromadzenie wielu negatywnych uczuć. Kłębią się we mnie i mieszają jak w kotle. Parzą mnie od środka. Też się tak czujesz? Patrzę na ciebie tylko przez chwilę, z determinacją. Trzeba pokroić czułki szczuroszczeta. Dyptam - jego kwiaty. Sproszkować wodną gwiazdę. Wymieszać z krwią smoka. Zagotować dwie mandragory. Rozdrobnić srebro. Korę drzewa Wiggen. Dosypać popiołu feniksa, dolać krwi jednorożca. Dwa najważniejsze, najcenniejsze składniki. Jest ich dużo, ale sprawa też jest nagląca.
Nastawiamy kociołek pełen wody, niech się grzeje. Kiedy ciecz bulgocze, do środka wchodzi Alastair. Rozmawiał z zaufanym uzdrowicielem. Jednak zamiast spokoju czuję rosnące rozdrażnienie. Trochę się niecierpliwię. Niestety musimy poczekać na Edgara kilka dni. Marzę o tym, żeby pozbyć się tego cholerstwa przed ślubem Tristana, na który chcę czy nie chcę muszę przyjść. Wszystko się poplątało.
Zgodnie z moimi przewidywaniami dobraliśmy dobre składniki. Brakuje jeszcze tylko trochę ślazu, jak zaleca magomedyk. Nie mam powodu żeby mu nie wierzyć. Drżącą ręką kroję kolejny roślinny składnik naszego wywaru.
Nie jest on wcale prosty do uwarzenia. Bardzo dużo trzeba mieszać, pilnować odpowiednich odstępów czasowych. W połowie czuję, że nie daję rady przez bolącą rękę. Klątwa dociera do mojej szyi, stamtąd już prosta droga do serca. Zastępuje mnie Wynonna - wie co robić. Jestem z niej dumny, że jeszcze nie zapomniała o sztuce warzenia eliksirów. Niestety pozytywne uczucia są we mnie tłumione, zmęczenie nie polepsza mojego stanu. Siadam na krześle pełen frustracji oraz niemocy. Zapada zmrok.
Rano wywar jest gotowy. Oboje go pijemy. Zaczernienie znika pozostawiając po sobie mało eleganckie blizny. To jednak zdaje się nie mieć znaczenia. Właśnie osiągamy spokój na dwa tygodnie. Nie obejdzie się bez interwencji łamacza. Niestety wiadomość, że nasz brat będzie dyspozycyjny dopiero w dzień przed weselem nie jest pocieszająca, ale to i tak dobrze, że przed upływem wymaganego przez eliksir czasu. Czuję się trochę lepiej ze świadomością, że ta sprawa się jeszcze jakoś ułoży. Pozostają inne, nurtujące kwestie związane z tą przeklętą wyprawą. Spoglądam na źródło naszych nieszczęść postanawiając ukryć przedmiot w pancernej szafie, w której zamykam najcenniejsze ingrediencje. Ma ona sporo magicznych zabezpieczeń przed intruzami. Póki co rzecz zostanie tutaj, przynajmniej do czasu powrotu naszego brata.
Żegnamy się z kuzynem polecając mu wypoczynek, sami też opuszczamy już pracownię, żeby udać się do swoich komnat. Pierwszy raz od kilku dni udaje mi się zasnąć, chociaż nie bez koszmarów. Tym razem to jednak moja psychika, nie klątwa.
zt.
Podróż powrotna z dalekiej Rosji chociaż bardziej stonowana od przybycia na wrogą ziemię, jest drogą przez mękę. Prawdziwe piekło - wiem co mówię. Oficjalny powód, dla którego wyruszyliśmy, to zdobycie rzadkich ingrediencji do eliksirów. Obecność Wynonny, jako kwalifikowanego łowcy, moja, jako alchemika oraz Alastaira jako tłumacza zdaje się potwierdzać te wszystkie rozsiewane w towarzystwie wyjaśnienia. Prawda jest zgoła inna - pewnego, marcowego dnia dostajemy informację od ojca, że to właśnie tam, gdzie Europa styka się z Azją odnajdziemy pradawny, silnie czarnomagiczny artefakt, który mamy zabrać ze sobą. Nie ma ważniejszej rzeczy niż zlecenie od Marcusa na rzecz sklepu Borgin & Burke, więc… więc tak, bez szemrania przygotowaliśmy się do niebezpiecznej wyprawy nie zdając chyba sobie sprawy z konsekwencji, które przyjdzie nam ponieść. Od sztormu, przez dzikie zwierzęta, morderstwa, jaskinię pełną niebezpiecznych tajemnic, Wieczystą Przysięgę, zdradzieckiego, rosyjskiego przewodnika aż po artefakt obłożony paskudnym urokiem. Nagromadzenie tak wielu złych doświadczeń podczas jednego kursu wydaje się być tak absurdalna, że aż nie dowierzam w jej istnienie. Stojąc właśnie na pokładzie bujającego statku wyobrażam sobie, że to tylko sen. Koszmar, z którego się wybudzę wraz z powrotem do kraju. Nie będzie już bólu, strachu czy chęci zemsty - zostanie tylko niedowierzanie. Niedowierzanie w potęgę ludzkiego umysłu tworzącego najdziwaczniejsze scenariusze. Scenariusze, o których nikt nigdy nie myślał na poważnie, ba, których nikt nie byłby nawet w stanie wymyślić.
Stawiając stopy w angielskim porcie dnia osiemnastego marca dociera do mnie, że to nie senne mary. Mamy poważne problemy. Czerniejące ręce skryte pod ciemnymi płaszczami oraz rękawicami ze smoczej skóry (pożyczonych od ojca na czas wykonania zadania) to realna rzeczywistość. Nie budzę się. Tupię nogami, każę się szczypać jednemu z pracowników - na nic moje starania. Nadal stoję w tym samym miejscu, nadal wpatruję się nieprzytomnie w twarze rodziny, żeby zaraz zmienić tor wzroku na otoczenie. Tak dobrze znane, a tak dalekie jednocześnie. Nie dociera do mnie, że jesteśmy na miejscu. W umyśle nieustannie przewijają się wizje z przeszłości; widzę złote wstęgi oplatające moją rękę, widzę wstrętnie zielonego demona, którego próbujemy pokonać magią, widzę błyszczący przedmiot, który ląduje w naszych dłoniach. Żyjemy - jeszcze. I to prawdziwy cud, że nie padliśmy trupem będąc żyznym nawozem dla spierzchniętej zimnem ziemi.
Nagle moją rękę przeszywa kolejna fala bólu. Bardziej znośnego niż jeszcze na początku. Czernieją mi palce, chociaż tego jeszcze nie widzę. Boję się zdjąć rękawicę w obawie, że ktoś niepowołany mógłby to zobaczyć. Ustalamy wszyscy, że trzymamy się razem nawet po powrocie. Moja siostra ma zresztą bardzo podobny problem. Podejrzewam, że gdyby był z nami Edgar, wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej. Niestety miał on swoje zobowiązania, których nie mógł rzucić. A ojciec wierzył w nasz profesjonalizm. Ku naszej osobistej rozpaczy musimy stwierdzić, że tym razem się pomylił. Coś poszło bardzo nie tak jak chcieliśmy. Kiedy odtwarzam wszystkie klatki z przeszłości… nie dostrzegam tego momentu. Co mogliśmy przeoczyć? Czego nie dopilnowaliśmy? Chyba najprościej winę zrzucić na tego psidwakosyna, co nas zostawił w tej cholernej jaskini. Tak. Znalezienie winowajcy przynosi kruchą, ale skuteczną satysfakcję. Teraz należy wyplątać się z tarapatów, a następnie zaplanować krwawą, okrutną zemstę. Jeszcze go znajdziemy - może być tego pewien.
- Chodźmy do mnie - mówię więc zerkając na nich. Tak, taki plan istniał już wcześniej, ale potrzebuję go potwierdzić werbalnie. - To znaczy, Wynonna. Alastair, odwiedzisz uzdrowiciela i dowiesz się wszystkiego? My przygotujemy pracownię - dodaję coś, co już tak oczywiste nie jest. W każdym razie lepiej będzie, jeśli zaniechamy pojawiania się w Mungu, przynajmniej teraz. A nasz kuzyn z pewnością pięknie wszystko wyjaśni, nie od dziś jest dyplomatą.
Dopiero wtedy kierujemy kroki w ustronne miejsce, z którego teleportujemy się z siostrą do Durham. Jeszcze krótki spacer i znajdujemy się w posiadłości nad Wear. Tak samo ponurej jak wtedy, kiedy wyjeżdżaliśmy. Niektóre rzeczy w przyrodzie pozostają niezmienne bez względu na wszystko. Na tą myśl się trochę uspokajam - powietrze pachnie domem, znajome widoki koją zmęczone podróżą oczy. Prawda jest też taka, że odkąd to wszystko się stało, prawie w ogóle nie śpię. W mojej głowie dzieją się rzeczy zbyt straszne, żeby wytrzymać w ten sposób całą noc. Te wizje nawet u mnie powodują nieprzyjemne dreszcze, a przecież jestem Burke.
Skrzaty od progu chcą zabrać nasze okrycia, ale po moim wyraźnym sprzeciwie zabierają jedynie bagaże. Nie interesuje mnie ich zdezorientowanie, to nie im jestem winny wyjaśnień. Daję Wynonnie znak, żebyśmy poszli na dół. W kieszeni mojego płaszcza schowane jest pewne bardzo niebezpieczne zawiniątko. Chcę jednak, żeby było jak najbliżej mnie minimalizując szanse na jego utratę. Bez tego artefaktu całe poświęcenie z każdego dnia podczas tych dwóch tygodni okazałoby się bezsensowne. Bezcelowe. Tego żadne z nas by nie chciało.
Schodzimy po kamiennych schodach w dół. Idziemy wzdłuż podziemnego korytarza. Wilgoć zmieszana z chłodem uderza mnie w nozdrza. Wyjmuję z kieszeni różdżkę, odbezpieczam zaklęciem wejście do pracowni. Zapach zmienia się z surowego na bardziej ziołowy. Zamykam za nami drzwi. Ostrożnie przenoszę pakunek na drewniany blat. Odwijam go z aksamitu podziwiając jego niebezpieczne piękno oraz potęgę. Bez wątpienia będzie cennym nabytkiem do naszego sklepu. Tylko najpierw Edgar musi zdjąć z niego klątwę.
A my musimy uleczyć samych siebie.
- Wiesz, że to rozwiązanie tylko tymczasowe? - Chcę się upewnić zadając to pytanie. Nasze eliksiry spowolnią działanie uroku, nie przerwą go jednak całkowicie. - Najważniejsze, żeby nie dotarło do serca - dodaję. Wiem, że to oczywiste. Mówię to dlatego, że trochę się boję. Denerwuję. Czuję nagromadzenie wielu negatywnych uczuć. Kłębią się we mnie i mieszają jak w kotle. Parzą mnie od środka. Też się tak czujesz? Patrzę na ciebie tylko przez chwilę, z determinacją. Trzeba pokroić czułki szczuroszczeta. Dyptam - jego kwiaty. Sproszkować wodną gwiazdę. Wymieszać z krwią smoka. Zagotować dwie mandragory. Rozdrobnić srebro. Korę drzewa Wiggen. Dosypać popiołu feniksa, dolać krwi jednorożca. Dwa najważniejsze, najcenniejsze składniki. Jest ich dużo, ale sprawa też jest nagląca.
Nastawiamy kociołek pełen wody, niech się grzeje. Kiedy ciecz bulgocze, do środka wchodzi Alastair. Rozmawiał z zaufanym uzdrowicielem. Jednak zamiast spokoju czuję rosnące rozdrażnienie. Trochę się niecierpliwię. Niestety musimy poczekać na Edgara kilka dni. Marzę o tym, żeby pozbyć się tego cholerstwa przed ślubem Tristana, na który chcę czy nie chcę muszę przyjść. Wszystko się poplątało.
Zgodnie z moimi przewidywaniami dobraliśmy dobre składniki. Brakuje jeszcze tylko trochę ślazu, jak zaleca magomedyk. Nie mam powodu żeby mu nie wierzyć. Drżącą ręką kroję kolejny roślinny składnik naszego wywaru.
Nie jest on wcale prosty do uwarzenia. Bardzo dużo trzeba mieszać, pilnować odpowiednich odstępów czasowych. W połowie czuję, że nie daję rady przez bolącą rękę. Klątwa dociera do mojej szyi, stamtąd już prosta droga do serca. Zastępuje mnie Wynonna - wie co robić. Jestem z niej dumny, że jeszcze nie zapomniała o sztuce warzenia eliksirów. Niestety pozytywne uczucia są we mnie tłumione, zmęczenie nie polepsza mojego stanu. Siadam na krześle pełen frustracji oraz niemocy. Zapada zmrok.
Rano wywar jest gotowy. Oboje go pijemy. Zaczernienie znika pozostawiając po sobie mało eleganckie blizny. To jednak zdaje się nie mieć znaczenia. Właśnie osiągamy spokój na dwa tygodnie. Nie obejdzie się bez interwencji łamacza. Niestety wiadomość, że nasz brat będzie dyspozycyjny dopiero w dzień przed weselem nie jest pocieszająca, ale to i tak dobrze, że przed upływem wymaganego przez eliksir czasu. Czuję się trochę lepiej ze świadomością, że ta sprawa się jeszcze jakoś ułoży. Pozostają inne, nurtujące kwestie związane z tą przeklętą wyprawą. Spoglądam na źródło naszych nieszczęść postanawiając ukryć przedmiot w pancernej szafie, w której zamykam najcenniejsze ingrediencje. Ma ona sporo magicznych zabezpieczeń przed intruzami. Póki co rzecz zostanie tutaj, przynajmniej do czasu powrotu naszego brata.
Żegnamy się z kuzynem polecając mu wypoczynek, sami też opuszczamy już pracownię, żeby udać się do swoich komnat. Pierwszy raz od kilku dni udaje mi się zasnąć, chociaż nie bez koszmarów. Tym razem to jednak moja psychika, nie klątwa.
zt.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Podziemia
Szybka odpowiedź