Skrzydło wschodnie
AutorWiadomość
Skrzydło wschodnie
Skrzydło wschodnie całkowicie zostało przeznaczone dla lady Burke; jeszcze nie tak dawno temu mieszkała tu była żona Quentina. Obecnie ta część domu stoi pusta. Zawiera sypialnię z balkonem oraz łazienką, salonik do przyjmowania gości i przestronną garderobę. Jest to jedno z jaśniejszych skrzydeł dworu.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
20 marca
Drugi dzień od powrotu. Koszmary nie ustają, przerywając gwałtownie codzienny sen. Zmęczony organizm nie potrafi poddać się regeneracji kiedy brak mu energii. Leżę w łóżku z nieszczególnie inteligentną miną. Wpatruję się w sufit doszukując się spokoju. Upragnionego azylu, gładkiej tafli niczym niezmąconej wody. Okazjonalnie mrugam powiekami jakby ostrość widzenia murów sypialni miała jakiekolwiek znaczenie. Nie koncentruję się na nich wcale, ich detale czy faktura są mi obojętne. Jak wszystko - tak mogłoby się wydawać. Gdyby tylko ktokolwiek wiedział, na jaki idiotyczny pomysł udało mi się wpaść raptem wczoraj, wysłałby mnie na oddział magipsychiatrii w Mungu. Prawdopodobnie ktoś to ostatecznie zrobi, lub też raczej w inny sposób całe moje jestestwo zostanie zagrożone. A mi, pomimo tej świadomości… w ogóle to nie przeszkadza. Już od dawna uważam swoje istnienie za coś nieco pozbawionego sensu, a im usilniej go szukam, tym mniej znajduję na tej wyboistej drodze. Czuję się tym zmęczony. Stąd moja nagła decyzja, bodziec, który w teorii ma odmienić moje życie. Nie jestem przekonany czy cała ta misternie zaplanowana sytuacja ma w ogóle jakiekolwiek s z a n s e, żeby się ziścić - kości zostały jednak rzucone. Wszystko leży przygotowane we wschodnim skrzydle.
Ta świadomość nie do końca do mnie dociera. Tak jak możliwe konsekwencje tego planu. To prawdopodobnie dlatego, że nie spodziewam się żadnych gości. Podyktowałem skrzatowi treść listu, który miał wysłać; wypiłem wszystkie lecznicze eliksiry tego świata. I teraz leżę bez dalszego celu w moim łóżku myśląc, że to kolejny dzień nastawiony na wegetację. Nic się nie wydarzy. A kiedy to się wydarzy, będę przygotowany. Zupełnie zapominam, że los lubi być przewrotny, niweczyć w pył wszystkie moje założenia.
Do mojej sypialni aportuje się skrzat anonsując, że właśnie przybyłaś. Czuję nagłe uderzenie paniki, ciepła rozlewającego się po całym ciele. Nie spodziewałem się twojego przybycia - a już szczególnie tak szybko. Wypuszczam ze świstem powietrze; naprawdę chciałbym powiedzieć, że zerwałem się z łóżka niczym podpalany - niestety moja kondycja mi na to nie pozwala. Powoli wydobywam się z kołdry, każąc się przygotować na to spotkanie. Byleby się trochę opłukać, przywdziać odpowiednie szaty. Spoglądam kontrolnie w lustro, widzę niezagojoną jeszcze szramę ciągnącą się spod ucha przez żuchwę, szyję i w głąb. To jedyne widoczne obrażenia, resztę skrywa ubranie. Nie ma czasu na kosmetykę, i tak już czekasz. Dużo za długo jak na gościa. Niestety takie są skutki niezapowiedzianych wizyt.
I wtedy pojawiam się w salonie, przed tobą. Jeszcze bledszy niż zwykle, z cieniami pod oczami… z tym samym spojrzeniem? Prawdopodobnie, ale jednak jest w nim coś innego. Brak napięcia zarówno w kierowanym na ciebie wzroku jak i całym ciele. Jestem dziwnie rozluźniony, wprost nieproporcjonalnie do mojego stanu zdrowia oraz tego, co ma się dziś odbyć. Czy oszalałem?
- Witaj. - Naturalnie, że cię witam. Staram się włożyć całą swoją energię w ten głos, który rozbrzmiewa po tym pomieszczeniu. - Futra są w skrzydle wschodnim - dodaję zaraz, pozbawiając cię uprzejmościowo-grzecznościowych gadek. Dzieje się za to inna, dziwna rzecz: wystawiam w twoim kierunku swoje ramię; czekam. Gdzieś pomiędzy myślami wyłuskuję taką, która oświadcza mi, że to prędzej ja będę potrzebować wsparcia - intensywnie ją ignoruję.
Drugi dzień od powrotu. Koszmary nie ustają, przerywając gwałtownie codzienny sen. Zmęczony organizm nie potrafi poddać się regeneracji kiedy brak mu energii. Leżę w łóżku z nieszczególnie inteligentną miną. Wpatruję się w sufit doszukując się spokoju. Upragnionego azylu, gładkiej tafli niczym niezmąconej wody. Okazjonalnie mrugam powiekami jakby ostrość widzenia murów sypialni miała jakiekolwiek znaczenie. Nie koncentruję się na nich wcale, ich detale czy faktura są mi obojętne. Jak wszystko - tak mogłoby się wydawać. Gdyby tylko ktokolwiek wiedział, na jaki idiotyczny pomysł udało mi się wpaść raptem wczoraj, wysłałby mnie na oddział magipsychiatrii w Mungu. Prawdopodobnie ktoś to ostatecznie zrobi, lub też raczej w inny sposób całe moje jestestwo zostanie zagrożone. A mi, pomimo tej świadomości… w ogóle to nie przeszkadza. Już od dawna uważam swoje istnienie za coś nieco pozbawionego sensu, a im usilniej go szukam, tym mniej znajduję na tej wyboistej drodze. Czuję się tym zmęczony. Stąd moja nagła decyzja, bodziec, który w teorii ma odmienić moje życie. Nie jestem przekonany czy cała ta misternie zaplanowana sytuacja ma w ogóle jakiekolwiek s z a n s e, żeby się ziścić - kości zostały jednak rzucone. Wszystko leży przygotowane we wschodnim skrzydle.
Ta świadomość nie do końca do mnie dociera. Tak jak możliwe konsekwencje tego planu. To prawdopodobnie dlatego, że nie spodziewam się żadnych gości. Podyktowałem skrzatowi treść listu, który miał wysłać; wypiłem wszystkie lecznicze eliksiry tego świata. I teraz leżę bez dalszego celu w moim łóżku myśląc, że to kolejny dzień nastawiony na wegetację. Nic się nie wydarzy. A kiedy to się wydarzy, będę przygotowany. Zupełnie zapominam, że los lubi być przewrotny, niweczyć w pył wszystkie moje założenia.
Do mojej sypialni aportuje się skrzat anonsując, że właśnie przybyłaś. Czuję nagłe uderzenie paniki, ciepła rozlewającego się po całym ciele. Nie spodziewałem się twojego przybycia - a już szczególnie tak szybko. Wypuszczam ze świstem powietrze; naprawdę chciałbym powiedzieć, że zerwałem się z łóżka niczym podpalany - niestety moja kondycja mi na to nie pozwala. Powoli wydobywam się z kołdry, każąc się przygotować na to spotkanie. Byleby się trochę opłukać, przywdziać odpowiednie szaty. Spoglądam kontrolnie w lustro, widzę niezagojoną jeszcze szramę ciągnącą się spod ucha przez żuchwę, szyję i w głąb. To jedyne widoczne obrażenia, resztę skrywa ubranie. Nie ma czasu na kosmetykę, i tak już czekasz. Dużo za długo jak na gościa. Niestety takie są skutki niezapowiedzianych wizyt.
I wtedy pojawiam się w salonie, przed tobą. Jeszcze bledszy niż zwykle, z cieniami pod oczami… z tym samym spojrzeniem? Prawdopodobnie, ale jednak jest w nim coś innego. Brak napięcia zarówno w kierowanym na ciebie wzroku jak i całym ciele. Jestem dziwnie rozluźniony, wprost nieproporcjonalnie do mojego stanu zdrowia oraz tego, co ma się dziś odbyć. Czy oszalałem?
- Witaj. - Naturalnie, że cię witam. Staram się włożyć całą swoją energię w ten głos, który rozbrzmiewa po tym pomieszczeniu. - Futra są w skrzydle wschodnim - dodaję zaraz, pozbawiając cię uprzejmościowo-grzecznościowych gadek. Dzieje się za to inna, dziwna rzecz: wystawiam w twoim kierunku swoje ramię; czekam. Gdzieś pomiędzy myślami wyłuskuję taką, która oświadcza mi, że to prędzej ja będę potrzebować wsparcia - intensywnie ją ignoruję.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Suknia Darcy dostosowana jest do innych temperatur. Posiadłość Burke’a wydaje się nieznacznie chłodniejsza od jej domu. Mimo tej subtelnej różnicy, Rosier bardzo dobrze ją wyczuwa. Staje przed kominkiem w salonie, obserwując wędrującą po jej skórze gęsia skórkę. Wejście Quentina powoduje lekki dreszcz na jej ciele. Przez wrażenie utkwionego na niej wzroku, albo naturalnie, przez wzgląd na powietrze, które wpuścił do pomieszczenia, otwierając drzwi. Darcy obróciła się w jego kierunku bardzo powoli, od razu odnajdując ścieżkę do jego oczu. Nie wyczytuje w tym spojrzeniu nic, jak zawsze, ale nie przestaje wierzyć, ze kiedyś jej się to być może uda. Ramiona, które jeszcze moment temu chciała objąć rękoma, pozostają teraz luźno opuszczone. Oparła dłoń na miękkim materiale sukni, poprawiając ją przy krótkim ruchu, w którym obróciła się w jego kierunku już całym ciałem, a nie tylko przez ramię. Nie mogła nie zauważyć szramy na jego skórze. Nie wpatrywała się w nią nachalnie. Szukała bowiem jego wzroku.
— Witaj, Quentinie — odpowiedziała mu naturalnie, spodziewając się, że powinien być bardziej przygotowany na jej wizytę, nawet pomimo faktu, ze nie zapowiedziała dokładnej daty swojego przybycia. Mimo to, przyjęła jego ramię bez fochów, oplatając wokół niego swoją rękę. Być może powinna się przed tym wstrzymać, ale przechyliła głowę na bok, podążając spojrzeniem po pokaźnej ranie na jego twarzy. Za nim podążyła jej dłoń. Nie dotknęła jednak jego skóry. Zawiesiła opuszki palców nad jego skórą i wycofała rękę, wpatrując się przed siebie.
— Ingrediencje, które próbowaliście zdobyć stawiały opór? — spytała tylko — agresywne… — ale nie mogła też nie skomentować tej kwestii. Nie pogłębiała jej jednak, o ile sam by tego nie zrobił. Zakończyła swoją złośliwość tylko na tym poziomie. Przynajmniej w tym temacie.
— Dobrze wyglądasz — odezwała się, ale nie dało się nie wyczuć w jej tonie kpiny. Wyglądał gorzej niż zwykle i sam pewnie zdawał sobie z tego sprawę. Obecnie kierowały nimi chyba podobne instynkty, bo jej ciało samoistnie nie szukało w nim teraz oparcia. Trzymała jego ramię delikatnie, mało inwazyjnie, nie polegając na jego sile. Miała powody sądzić, że mogłaby się w tej kwestii przeliczyć.
— Futra zajęły całe skrzydło?
Posłała mu lekki uśmiech. Wbrew wszystkiemu, Quentin zaskoczył ją dzisiaj nie tylko swoją niepokojącą aparycją. Do samego końca chyba nie wierzyła, ze mógłby dotrzymać swojej obietnicy. A jego ramienia podtrzymywała się dość subtelnie, może nawet z podejrzliwości, a nie z troski o jego zdrowie.
— Witaj, Quentinie — odpowiedziała mu naturalnie, spodziewając się, że powinien być bardziej przygotowany na jej wizytę, nawet pomimo faktu, ze nie zapowiedziała dokładnej daty swojego przybycia. Mimo to, przyjęła jego ramię bez fochów, oplatając wokół niego swoją rękę. Być może powinna się przed tym wstrzymać, ale przechyliła głowę na bok, podążając spojrzeniem po pokaźnej ranie na jego twarzy. Za nim podążyła jej dłoń. Nie dotknęła jednak jego skóry. Zawiesiła opuszki palców nad jego skórą i wycofała rękę, wpatrując się przed siebie.
— Ingrediencje, które próbowaliście zdobyć stawiały opór? — spytała tylko — agresywne… — ale nie mogła też nie skomentować tej kwestii. Nie pogłębiała jej jednak, o ile sam by tego nie zrobił. Zakończyła swoją złośliwość tylko na tym poziomie. Przynajmniej w tym temacie.
— Dobrze wyglądasz — odezwała się, ale nie dało się nie wyczuć w jej tonie kpiny. Wyglądał gorzej niż zwykle i sam pewnie zdawał sobie z tego sprawę. Obecnie kierowały nimi chyba podobne instynkty, bo jej ciało samoistnie nie szukało w nim teraz oparcia. Trzymała jego ramię delikatnie, mało inwazyjnie, nie polegając na jego sile. Miała powody sądzić, że mogłaby się w tej kwestii przeliczyć.
— Futra zajęły całe skrzydło?
Posłała mu lekki uśmiech. Wbrew wszystkiemu, Quentin zaskoczył ją dzisiaj nie tylko swoją niepokojącą aparycją. Do samego końca chyba nie wierzyła, ze mógłby dotrzymać swojej obietnicy. A jego ramienia podtrzymywała się dość subtelnie, może nawet z podejrzliwości, a nie z troski o jego zdrowie.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Staram się nie zwracać większej uwagi na twoje spojrzenie. Patrzę w twoje oczy bez skrępowania typowego dla mnie te kilka tygodni temu. Zauważam piękną suknię, którą masz na sobie. Co za ironia. Jak gdyby jej barwa miała określić zakończenie dzisiejszego spotkania. Jesteś przewrotna. Manipulujesz moimi uczuciami, kruchymi jak zawsze. Tylko w tej konkretnej chwili niedostępnymi dla nikogo oprócz mnie. Zamykam się z nimi szczelniej niż dotychczas. Nabrałem pewności siebie, ale to nie znaczy, że nie posiadam obaw. Zdajesz się je kontrolować. Doprowadzać mnie na skraj, z którego łatwiej byłoby mnie zepchnąć - przez co ujawniłbym się ze wszystkim. Każdym jednym uczuciem trawiącym mnie od środka. Oddycham spokojnie, uważając na każde uniesienie klatki piersiowej. Ćwiczę te wszystkie gesty właśnie po to, żeby zachować pozorną kontrolę nad samym sobą. Powitanie jest oczywistą walką, lub tylko ja ją widzę, ale uczestniczymy w niej oboje. Prawdopodobnie dostrzegam ślad gęsiej skórki prowadzący przez obnażone skrawki twojego ciała - dodaję ten fakt jako kolejny punkt na liście do ignorowania. Po to, żeby nie zwariować. Idziemy do skrzydła przymierzać futra, w których zrobi ci się zdecydowanie cieplej, więc o ten aspekt nie martwię się już w ogóle.
Powoli wychodzimy z salonu. Kątem oka dostrzegam twoją rękę, która nie dotyka jednak mojej skóry, wbrew wszystkim znakom na niebie i ziemi. To może dobrze. Nie jestem pewien jak bym zareagował. Próbuję przeanalizować w jakim celu wypowiadasz swój komentarz. Naprawdę stałem się mocno podejrzliwy wobec wszystkiego co mnie otacza. Nakazuję sobie wewnętrzny spokój, ze świstem wypuszczam powietrze z płuc.
- Rzeczywiście były agresywne. Rosyjska odmiana hipogryfa jest jeszcze bardziej krnąbrna niż brytyjska. - Kłamię, ależ oczywiście, że tak. Nie mam innego wyjścia. Nie mogę mówić o swojej sromotnej porażce, to umniejsza moim zdolnościom. Być może to tylko prymitywne, samcze instynkty, nie wiem. Nie zagłębiam się w to wcale. - Wydaje mi się, że w tej materii nie masz sobie równych - kwituję komentarz dotyczący wyglądu. Nie odbieram tego jako kpinę, ale komplementów też przyjmować nie umiem. I nie potrafię wiedząc, jak bardzo dalekie są te słowa od prawdy.
- Tak - potwierdzam, kiedy mijamy kolejne metry korytarza. Aż docieramy na wschód dworku. Przywołuję skrzata, którego zadaniem jest otwarcie drzwi do głównych komnat. Do tej pory ziejących pustkami. Obecnie wyłożonych futrami leżącymi dosłownie wszędzie. Wyślizguję się z twojego subtelnego objęcia, odprawiam stworzenie precz. - Oprócz typowych, rosyjskich futer kazałem sprowadzić też inne, te ciekawsze - zaczynam opowieść, która powinna interesować się bardziej niż moje azjatyckie perypetie. - Futra z niuchacza, wozaków nawet. Te piękniejsze to futro z kugucharów - mówię, podając jej ogniście rude futro. - Ma dość nietypową właściwość. W pobliżu osoby o złych zamiarach względem noszącego przybiera brunatną barwę. Przymierz. - Polecam jej, rzecz jasna pomagając przytrzymując ubiór. - A to srebrne załatwiałem osobiście. Niezwykle trudno je dostać. Z włosów demimozów. Kiedy dotknie się je różdżką, znika. Staje się niewidoczne, ale ty naturalnie masz je nadal na sobie. - Namawiam cię właśnie do kolejnej przymiarki. I spróbowania. Powinno ci się spodobać, wydaje mi się, że kobiety lubią pokazywać swoje kreacje, a szczególnie zimą jest to utrudnione. - I na koniec złociste, z sierści reema. Nigdy nie traci blasku. W kieszeniach z kolei skrywa niespodziankę. - Mówię na koniec. Pełen nadziei, że twoja ciekawość wygra ze zdrowym rozsądkiem. Że założysz to piękne futro pasujące do barw Rosierów, włożysz dłonie w obszerne kieszenie. I znajdziesz tam czerwone, niewielkie pudełeczko ze srebrną zawartością. Pierścionek. Jedynie dodatek czy nieme pytanie? Spojrzysz na mnie jak na szaleńca, a ja podejmę próbę uśmiechu. Denerwuję się, w ogóle tego nie okazując. Jeszcze. Bo widzisz, niektóre rzeczy wymagają planów, a i tak wszystko dzieje się spontanicznie. Ja i spontaniczność. Wyobrażasz to sobie? Właśnie masz okazję patrzeć na pół-spontaniczność. Tak naprawdę to wszystko miało wyglądać zupełnie inaczej. Skoro jednak serwujesz mi niespodzianki, musisz się liczyć z niedokończonymi próbami. Tak jak teraz.
Tak czy nie? Naturalnie, że znam odpowiedź; nikt mi nie zabrania jednak próbować.
Powoli wychodzimy z salonu. Kątem oka dostrzegam twoją rękę, która nie dotyka jednak mojej skóry, wbrew wszystkim znakom na niebie i ziemi. To może dobrze. Nie jestem pewien jak bym zareagował. Próbuję przeanalizować w jakim celu wypowiadasz swój komentarz. Naprawdę stałem się mocno podejrzliwy wobec wszystkiego co mnie otacza. Nakazuję sobie wewnętrzny spokój, ze świstem wypuszczam powietrze z płuc.
- Rzeczywiście były agresywne. Rosyjska odmiana hipogryfa jest jeszcze bardziej krnąbrna niż brytyjska. - Kłamię, ależ oczywiście, że tak. Nie mam innego wyjścia. Nie mogę mówić o swojej sromotnej porażce, to umniejsza moim zdolnościom. Być może to tylko prymitywne, samcze instynkty, nie wiem. Nie zagłębiam się w to wcale. - Wydaje mi się, że w tej materii nie masz sobie równych - kwituję komentarz dotyczący wyglądu. Nie odbieram tego jako kpinę, ale komplementów też przyjmować nie umiem. I nie potrafię wiedząc, jak bardzo dalekie są te słowa od prawdy.
- Tak - potwierdzam, kiedy mijamy kolejne metry korytarza. Aż docieramy na wschód dworku. Przywołuję skrzata, którego zadaniem jest otwarcie drzwi do głównych komnat. Do tej pory ziejących pustkami. Obecnie wyłożonych futrami leżącymi dosłownie wszędzie. Wyślizguję się z twojego subtelnego objęcia, odprawiam stworzenie precz. - Oprócz typowych, rosyjskich futer kazałem sprowadzić też inne, te ciekawsze - zaczynam opowieść, która powinna interesować się bardziej niż moje azjatyckie perypetie. - Futra z niuchacza, wozaków nawet. Te piękniejsze to futro z kugucharów - mówię, podając jej ogniście rude futro. - Ma dość nietypową właściwość. W pobliżu osoby o złych zamiarach względem noszącego przybiera brunatną barwę. Przymierz. - Polecam jej, rzecz jasna pomagając przytrzymując ubiór. - A to srebrne załatwiałem osobiście. Niezwykle trudno je dostać. Z włosów demimozów. Kiedy dotknie się je różdżką, znika. Staje się niewidoczne, ale ty naturalnie masz je nadal na sobie. - Namawiam cię właśnie do kolejnej przymiarki. I spróbowania. Powinno ci się spodobać, wydaje mi się, że kobiety lubią pokazywać swoje kreacje, a szczególnie zimą jest to utrudnione. - I na koniec złociste, z sierści reema. Nigdy nie traci blasku. W kieszeniach z kolei skrywa niespodziankę. - Mówię na koniec. Pełen nadziei, że twoja ciekawość wygra ze zdrowym rozsądkiem. Że założysz to piękne futro pasujące do barw Rosierów, włożysz dłonie w obszerne kieszenie. I znajdziesz tam czerwone, niewielkie pudełeczko ze srebrną zawartością. Pierścionek. Jedynie dodatek czy nieme pytanie? Spojrzysz na mnie jak na szaleńca, a ja podejmę próbę uśmiechu. Denerwuję się, w ogóle tego nie okazując. Jeszcze. Bo widzisz, niektóre rzeczy wymagają planów, a i tak wszystko dzieje się spontanicznie. Ja i spontaniczność. Wyobrażasz to sobie? Właśnie masz okazję patrzeć na pół-spontaniczność. Tak naprawdę to wszystko miało wyglądać zupełnie inaczej. Skoro jednak serwujesz mi niespodzianki, musisz się liczyć z niedokończonymi próbami. Tak jak teraz.
Tak czy nie? Naturalnie, że znam odpowiedź; nikt mi nie zabrania jednak próbować.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Darcy nie spodziewała się rzeczywiście otrzymać tyle futer. Wchodząc do pomieszczenia, wydawało jej się, że mężczyzna pokaże jej może jedno, by uchronić chociaż symbolicznie swoją męską dumę, która kazała mu dopełnić ich umowy. Wkraczając jednak do pomieszczenia, spojrzeniem natknęła się na kilka bardzo intrygujących ją okazów odzienia. Jej wzrok bardzo powoli przenosił się z jednego futra na drugie. Dawno już przestała zwracać uwagę na przestrzeń wokół. Skrzata, który opuścił pomieszczenie, ruchy Quentina. Ten odsunął się od niej, żeby sprezentować jej kilka co bardziej interesujących prezentów. Dopiero po czasie, słysząc jego barwę głosu, obejrzała się za nim przez ramię, pozwalając zarzucić na siebie rude futro. Przytrzymała jego poły przed sobą, czując jak ciepło powoli przenika do jej ciała.
— Może gdybyś je na sobie miał, zanim spotkałeś się z hipogryfem uniknąłbyś nieprzyjemnych obrażeń — zauważyła, poruszając temat, który był mu chyba niewygodny, przynajmniej takie odnosiła wrażenie, wsłuchując się w jego słowa na temat wycieczki po ingrediencje. Stal za nią, zakładając na jej ramiona jedno futro za drugim, każde cięższe od poprzedniego, a przynajmniej takie odnosiła wrażenie Darcy, dostrzegając, że temat rozmów skupiał się wokół mody, której fanem Quentin przecież wcale nie był. To kazało jej stwierdzić, ze wcale nie po to się spotkali. Wpatrywała się przed siebie, jednocześnie podziwiając każde odzienie, jakie jej sprezentował i zastanawiając się nad celem spotkania. W jego kierunku odwróciła się bez ostrzeżenia. Pozwalając żeby dłonie, którymi poprawiał kołnierz futra, opowiadając jej o sierści reema, przesnuły się przez jej ramiona, a jego skóra, musnęła ledwie jej policzek, co zrobiła specjalnie, przechylając głowę na bok przy obrocie. Będąc już przodem do niego, udała, oczywiście, że tylko sięgała po pasmo włosów, próbując zarzucić je za ucho.
— Niespodziankę, którą też przywiozłeś z Rosji?
Uniosła podbródek do góry, zdziwiona, ze wcześniej nie zauważyła, że był całkiem wysoki, jak na mężczyzn w jego wieku. Nie tak, jak Tristan, ale całkiem przyzwoicie, jak na szlachcica. Szrama na jego twarzy dodawała mu nawet trochę animuszu. Wtopiona w zarost na jego policzkach, zdawała się znajdować na dobrym miejscu. Tylko bladość jego skóry i podkrążone oczy działały na jego niekorzyść. Darcy, stojąc tu przed nim, nawet w futrze zupełnie niedopasowanym do sukni, tylko uwydatniała swoją nienaganną aparycją jego zmęczenie. Mając je na uwadze, sięgnęła dłonią do kieszeni, wyciągając z niej czerwone pudełeczko. Przejechała opuszką palca po pojemniczku, otwierając go bez zawahania i bez zbędnych pytań. Tych nie zadała nawet dostrzegając jego zawartość. Ładny pierścionek błyszczał we wnętrzu. Gustowny. Nic nie mogła poradzić na to, że w istocie, zastanawiałaby się czy dobrze prezentowałby się na jej palcu. Z przykrościa stwierdziła, że… tak. Chociaż chciałaby się do czegoś przyczepić, nie miała do czego. Pytanie zadała dopiero później, odnajdując spojrzenie Quentina.
— I co chcesz z nim zrobić?
Nie powinna była pytać, ale pytała, bo chciała, żeby udzielił jej tej odpowiedzi właśnie on. Nawet jeśli mógłby to zrobić ktokolwiek inny. Nestorzy, czy ona sama, bo w gruncie rzeczy, mogła się domyślić, co to znaczy.
— Może gdybyś je na sobie miał, zanim spotkałeś się z hipogryfem uniknąłbyś nieprzyjemnych obrażeń — zauważyła, poruszając temat, który był mu chyba niewygodny, przynajmniej takie odnosiła wrażenie, wsłuchując się w jego słowa na temat wycieczki po ingrediencje. Stal za nią, zakładając na jej ramiona jedno futro za drugim, każde cięższe od poprzedniego, a przynajmniej takie odnosiła wrażenie Darcy, dostrzegając, że temat rozmów skupiał się wokół mody, której fanem Quentin przecież wcale nie był. To kazało jej stwierdzić, ze wcale nie po to się spotkali. Wpatrywała się przed siebie, jednocześnie podziwiając każde odzienie, jakie jej sprezentował i zastanawiając się nad celem spotkania. W jego kierunku odwróciła się bez ostrzeżenia. Pozwalając żeby dłonie, którymi poprawiał kołnierz futra, opowiadając jej o sierści reema, przesnuły się przez jej ramiona, a jego skóra, musnęła ledwie jej policzek, co zrobiła specjalnie, przechylając głowę na bok przy obrocie. Będąc już przodem do niego, udała, oczywiście, że tylko sięgała po pasmo włosów, próbując zarzucić je za ucho.
— Niespodziankę, którą też przywiozłeś z Rosji?
Uniosła podbródek do góry, zdziwiona, ze wcześniej nie zauważyła, że był całkiem wysoki, jak na mężczyzn w jego wieku. Nie tak, jak Tristan, ale całkiem przyzwoicie, jak na szlachcica. Szrama na jego twarzy dodawała mu nawet trochę animuszu. Wtopiona w zarost na jego policzkach, zdawała się znajdować na dobrym miejscu. Tylko bladość jego skóry i podkrążone oczy działały na jego niekorzyść. Darcy, stojąc tu przed nim, nawet w futrze zupełnie niedopasowanym do sukni, tylko uwydatniała swoją nienaganną aparycją jego zmęczenie. Mając je na uwadze, sięgnęła dłonią do kieszeni, wyciągając z niej czerwone pudełeczko. Przejechała opuszką palca po pojemniczku, otwierając go bez zawahania i bez zbędnych pytań. Tych nie zadała nawet dostrzegając jego zawartość. Ładny pierścionek błyszczał we wnętrzu. Gustowny. Nic nie mogła poradzić na to, że w istocie, zastanawiałaby się czy dobrze prezentowałby się na jej palcu. Z przykrościa stwierdziła, że… tak. Chociaż chciałaby się do czegoś przyczepić, nie miała do czego. Pytanie zadała dopiero później, odnajdując spojrzenie Quentina.
— I co chcesz z nim zrobić?
Nie powinna była pytać, ale pytała, bo chciała, żeby udzielił jej tej odpowiedzi właśnie on. Nawet jeśli mógłby to zrobić ktokolwiek inny. Nestorzy, czy ona sama, bo w gruncie rzeczy, mogła się domyślić, co to znaczy.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie mogłem nie spełnić obietnicy - kim bym wtedy był? Nie tyle co w twoich oczach, co w swoim własnym odbiciu, które nigdy mnie nie zadowalało nie spełniwszy wszystkich oczekiwań. Nawet najgładsza tafla uwypuklała rysy szpecące wizerunek, a plama na męskiej dumie, czy też szumnie nazywanym honorze, wygięłaby go jeszcze dosadniej. Odrzucam wszystkie możliwości, w których nie spełniam swoich własnych, wcześniej wyznaczonych celów. Dążę do samodoskonalenia, poprawy mizernej aparycji oraz reputacji silnie zakorzenionej wśród mniej lub bardziej znajomych person. Łapię się też na tym, że twoje zdanie jest dla mnie ważne - co ciąży na moich słabych barkach jeszcze uciążliwiej. Koncentruję się na wyznaczonym mi zadaniu, oczekuję twoich pochwał lub wręcz przeciwnie, ale z pewnością domagam się reakcji. Niektóre okazy futer naprawdę było trudno zdobyć i chociaż do większości zatrudnieni zostali nasi podwładni, to o niektóre z nich starałem się osobiście. Czuję więc lekkie łaskotanie w żołądku oraz narastającą niepewność, objawiającą się jedynie lekkim zwężeniem źrenic. Staram się wyglądać dystyngowanie, tylko mięśnie odmawiają mi posłuszeństwa; przypominam bardziej swój własny cień niż samego siebie. Nie zrażam się tymi porażkami ochoczo każąc przymierzać kolejne partie futer. Całkiem jestem już wkręcony w temat. Całość psuje jedynie pulsująca z tyłu czaszki świadomość tego, co ma nastąpić na koniec.
- Jak zawsze masz rację - komentuję wystosowaną w moim kierunku uwagę. Układnie, grzecznie, bez awantur. Nie mam siły na nasze starcia w polu kobieta - mężczyzna, instynktownie brnę do przodu z całą sytuacją, żeby dojść do punktu kulminacyjnego od którego zależy właściwie to wszystko. Niecierpliwię się nie tyle co z chęci wiedzy (mam dziwne przeświadczenie, że znam odpowiedź na moje niewerbalne pytanie), co ostateczności przypieczętowania własnego losu. Potwierdzenie moich przypuszczeń oraz powolne zatracanie się w kolejnej beznadziei.
I jak zawsze potrafisz mnie rozszyfrować. To prawda, geniuszem być nie trzeba, żeby zauważyć podwójne dno moich poczynań. Znawca mody ze mnie żaden, w zasadzie powtarzam słowa zasłyszane od handlarza, ale czuję się w obowiązku ci je przekazać. W pewnym momencie wybijasz mnie z rytmu, z tej powolnej pogoni, gdyż czuję chwilowe ciepło twojej skóry na mojej dłoni. Może jest ci zimno, skoro różnica temperatur naszych ciał nie jest zbyt rozchwiana, a może to ja nie chcę się przyznać do uderzającej we mnie fali gorąca. Patrzę na ciebie w milczeniu, w planach już mając zignorowanie całego krótkiego zajścia. Subtelność łaskotania żołądka przeradza się właśnie w uporczywość kiedy sięgasz do kieszeni. Uważnie obserwuję twoje ruchy, mimikę twarzy - nadal naiwnie wierząc, że kiedyś coś z niej wyczytam. Przewijam spojrzeniem ciemnych oczu na pudełeczko; z tej perspektywy nie widzę pierścionka.
Powinienem się właśnie zastanawiać czy ci się podoba, a zamiast tego znów koncentruję na tobie swój wzrok szukając najodpowiedniejszej odpowiedzi do zadanego pytania.
- Dać ci. Ofiarować. Jak na mnie całkowicie spontanicznie - nikt oprócz naszej dwójki o tym nie wie, możesz więc przebierać w odpowiedziach wedle uznania. Ja wierzę, że dzięki temu przestałbym cię odsyłać do innych mężczyzn. - Mówię, i mówię, i mówię. Więcej niż powinienem, niż nakazuje etykieta. Ale ja jestem Burkiem, mam ją w nosie. Przecież się staram pamiętając o tym, że lubisz detale.
- Jak zawsze masz rację - komentuję wystosowaną w moim kierunku uwagę. Układnie, grzecznie, bez awantur. Nie mam siły na nasze starcia w polu kobieta - mężczyzna, instynktownie brnę do przodu z całą sytuacją, żeby dojść do punktu kulminacyjnego od którego zależy właściwie to wszystko. Niecierpliwię się nie tyle co z chęci wiedzy (mam dziwne przeświadczenie, że znam odpowiedź na moje niewerbalne pytanie), co ostateczności przypieczętowania własnego losu. Potwierdzenie moich przypuszczeń oraz powolne zatracanie się w kolejnej beznadziei.
I jak zawsze potrafisz mnie rozszyfrować. To prawda, geniuszem być nie trzeba, żeby zauważyć podwójne dno moich poczynań. Znawca mody ze mnie żaden, w zasadzie powtarzam słowa zasłyszane od handlarza, ale czuję się w obowiązku ci je przekazać. W pewnym momencie wybijasz mnie z rytmu, z tej powolnej pogoni, gdyż czuję chwilowe ciepło twojej skóry na mojej dłoni. Może jest ci zimno, skoro różnica temperatur naszych ciał nie jest zbyt rozchwiana, a może to ja nie chcę się przyznać do uderzającej we mnie fali gorąca. Patrzę na ciebie w milczeniu, w planach już mając zignorowanie całego krótkiego zajścia. Subtelność łaskotania żołądka przeradza się właśnie w uporczywość kiedy sięgasz do kieszeni. Uważnie obserwuję twoje ruchy, mimikę twarzy - nadal naiwnie wierząc, że kiedyś coś z niej wyczytam. Przewijam spojrzeniem ciemnych oczu na pudełeczko; z tej perspektywy nie widzę pierścionka.
Powinienem się właśnie zastanawiać czy ci się podoba, a zamiast tego znów koncentruję na tobie swój wzrok szukając najodpowiedniejszej odpowiedzi do zadanego pytania.
- Dać ci. Ofiarować. Jak na mnie całkowicie spontanicznie - nikt oprócz naszej dwójki o tym nie wie, możesz więc przebierać w odpowiedziach wedle uznania. Ja wierzę, że dzięki temu przestałbym cię odsyłać do innych mężczyzn. - Mówię, i mówię, i mówię. Więcej niż powinienem, niż nakazuje etykieta. Ale ja jestem Burkiem, mam ją w nosie. Przecież się staram pamiętając o tym, że lubisz detale.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Darcy poczuła lekki chłód jego dłoni. On był zawsze nieznośnie zimny. Mężczyzna powinien ogrzewać kobietę. Zapewniać jej bezpieczeństwo. Przy nim czuła się w jakiś absurdalny sposób silniejsza i bezpieczna, ale nie dzięki niemu, tylko przez niego. On sam był bardziej kruchy niż mężczyźni, których znała. Bliskie jej archetypy były silniejsze i gdyby nie choroba ojca, jeszcze kilka lat temu Burke’a uznałaby za… słabego. Teraz, wpatrując się w jego twarz, w tej obojętności, nieprzenikliwości i wycofaniu znajdowała jakąś siłę, jakąś determinację i jakieś cele. Tylko dlaczego to musiało być właśnie „jakieś”, zamiast bycia pewnym i niezbitym? Wpatrywała się w pierścionek w zgrabnym pudełeczku, dostrzegając w nim charakter. Jakby ta biżuteria nie była wybierana przez niego. Ten pierścionek przemawiał do niej bardziej niż sposób, w jaki został jej wręczony. Rosier uniosła wzrok z nad pięknie zdobionego klejnotu do oczu Quentina. Słuchała go. Pierwszy raz mówił coś, co naprawdę ją interesowało. Nie tylko skupienie, ale też pewnego rodzaju zachęta biła z jej spojrzenia, więc chociaż nie do końca pomagała mu w dokończeniu myśli, wcale nie przeszkadzała. Po tym, jak zakończył swoją wypowiedź, długo jeszcze między nimi trwała cisza. Darcy mozolnie zbierała się żeby coś powiedzieć. Na początek zamknęła pudełeczko z symbolicznym pierścieniem. Później dopiero poruszyła się. Pudełko wylądowało w kieszeni futra. Zdawałoby się, że Quentin dostał właśnie taką odpowiedź, jakiej się możliwe spodziewał i jaka niestety, nie była najlepszą z tych, które mogła wybrać, z pomiędzy całych dwóch. Zaraz jednak okazało się, że pierścionek wcale nie wylądował w kieszeni płaszcza razem z pudełeczkiem. Nie oddała mu go, tak jak teraz oddawała mu futro ze swoich ramion z zawartością jaką ze sobą ono niosło. Pierścionek bezpiecznie spoczywał w jej dłoni, a tą Darcy oparła na piersi mężczyzny, drażniąco przesuwając oczko pierścionka po materiale jego koszuli, dopóki dłoń nie znalazła się dokładnie na poziomie jego serca.
— Jeśli zależy Ci na odpowiedzi twierdzącej, opowiesz mi historię tego zadrapania.
Wskazała podbródkiem na jego twarz. Tak naprawdę nie wymagała szczegółów. Nie był to nawet szantaż. Raczej test sprawdzający, w jakim stopniu mu na jej odpowiedzi zależało, a w jakim była to dla niego tylko zwykła transakcja. W taką, wymianę małżeńską, pozbawioną poświęceń już raz weszła i doświadczenie uczyło ją, że wypadałoby, żeby jej przyszły mąż może nie miał do niej słabości, ale przynajmniej nie darzył ją nienawiścią, w takim stopniu, w jakim robił to wcześniej Lorne.
— Chcę wiedzieć.
Patrzyła w jego tęczówki oczu. Tak naprawdę nie interesowało jej to wcale. Nie była też to wcale rzecz, którą Darcy mogłaby wykorzystać przeciwko niemu. Może gdyby była swoim bratem, czy innym członkiem Rycerzy Walpurgii, albo gdyby znała cel ich wyprawy, wiedziałaby wtedy jak mogłaby tą informację wykorzystać. Tymczasem, dla niej, jego odpowiedź miała charakter wyłącznie osobisty. Chciała poznać jedną jego skrywaną tajemnicę, a wiedziała, że czegoś jej nie mówił na pewno. Nie była zainteresowana tym, co mogła usłyszeć.
A może była?
Ciężko było zrozumieć dlaczego informacja, jak sobie to zrobił była dla niej ważna.
— Jeśli dzięki temu chciałbyś mnie do nikogo nie odsyłać, czy to znaczy, że tym samym chciałbyś mi tym razem polecić siebie?
— Jeśli zależy Ci na odpowiedzi twierdzącej, opowiesz mi historię tego zadrapania.
Wskazała podbródkiem na jego twarz. Tak naprawdę nie wymagała szczegółów. Nie był to nawet szantaż. Raczej test sprawdzający, w jakim stopniu mu na jej odpowiedzi zależało, a w jakim była to dla niego tylko zwykła transakcja. W taką, wymianę małżeńską, pozbawioną poświęceń już raz weszła i doświadczenie uczyło ją, że wypadałoby, żeby jej przyszły mąż może nie miał do niej słabości, ale przynajmniej nie darzył ją nienawiścią, w takim stopniu, w jakim robił to wcześniej Lorne.
— Chcę wiedzieć.
Patrzyła w jego tęczówki oczu. Tak naprawdę nie interesowało jej to wcale. Nie była też to wcale rzecz, którą Darcy mogłaby wykorzystać przeciwko niemu. Może gdyby była swoim bratem, czy innym członkiem Rycerzy Walpurgii, albo gdyby znała cel ich wyprawy, wiedziałaby wtedy jak mogłaby tą informację wykorzystać. Tymczasem, dla niej, jego odpowiedź miała charakter wyłącznie osobisty. Chciała poznać jedną jego skrywaną tajemnicę, a wiedziała, że czegoś jej nie mówił na pewno. Nie była zainteresowana tym, co mogła usłyszeć.
A może była?
Ciężko było zrozumieć dlaczego informacja, jak sobie to zrobił była dla niej ważna.
— Jeśli dzięki temu chciałbyś mnie do nikogo nie odsyłać, czy to znaczy, że tym samym chciałbyś mi tym razem polecić siebie?
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jestem twardy i niezbity. Wewnętrznie. Fizycznie nie domagam - w tej chwili. Z powodu minionych wydarzeń. Jeszcze kilka dni, może tygodni, a nabiorę sił. To prawda, zawsze już będę trochę nadwątlony, zimny oraz blady, ale to wynik tylko i wyłącznie choroby. Niestety nie da się jej uleczyć, mogę jedynie niwelować jej skutki do niezbędnego minimum zażywaniem eliksirów leczniczych oraz wzmacniających - co zresztą czynię każdego dnia. Nie dziwię się jednak twojej postawie, tej nakierowaną na mnie. Silne kobiety wymagają silnych mężczyzn. Tylko ja naiwnie sądzę, że coś w tej materii zmienię. Że jeszcze nie odkryłem w sobie wszystkich moich atutów. Nabrałem pewności siebie, zaciętości; tylko to wszystko może okazać się niewystarczające. Nie chcę o tym myśleć krocząc wyznaczoną nie tak dawno przeze mnie ścieżką. Wybrukowaną decyzją, której konsekwencji dane mi jest teraz zasmakować. Oto jak smakuje quentinowa spontaniczność. Jest gorzka, cierpka i lepka. Mozolnie osiada na sercu, płucach oraz innych organach wewnętrznych, w postaci ciężkiego syropu milczenia. Zapada ono na długie chwile, podczas których nie spuszczam z ciebie wzroku. Widzę tę zachętę w twoich jasnych oczach, a jednak coś tam w środku mnie drgnęło, czego skutki zaraz rozlały się po całym organizmie. Jedyne, co po mnie widać to zmęczenie spowodowane złym stanem zdrowia - nic więcej.
Gorycz nagle zaczyna oplatać moją tchawicę. Duszę się obserwując twoje ruchy, tak mocno wydające się być tą odmową, której się spodziewałem przez ten cały czas. Nie wystarczy przygotować się na najgorsze, ono i tak spada z nieba bardzo nieoczekiwanie, godząc we wszystkie przekonania. Nie robię żadnych gwałtownych ruchów czując nieprzyjemny ścisk w żołądku oraz gardle. Serca zdaję się nie mieć już od dawna, stąd utrudnione jest jego wyczucie w tejże konkretnej chwili. Ociągam się z odebraniem złocistego płaszcza; w końcu pozorny paraliż rozczarowania mija, a ja nieco zbyt pewnie i zbyt energicznie chwytam jego poły, niedbale odkładając na najbliżej stojący mebel. Chcę coś powiedzieć, czemu przeciwstawia się narastająca suchość w przełyku. I niewidzialny jego supeł.
Nagle okazuje się, że to wcale nie koniec tej udręki. Wyraźnie czuję twoją dłoń na mojej klatce piersiowej, ta bliskość między nami doprowadza mnie do wewnętrznego szału. Emocje na krótko zadrgały w czarnych tęczówkach rozpalając je nikłym blaskiem - a może to tylko z powodu światła? Wyraźnie się waham. O dobro rodu, o strzeżoną pilnie tajemnicę. Czy mogę ci ufać, Darcy Rosier? Czy dla małżeństwa z tobą jestem w stanie postawić na niepewne karty? Czy mam w sobie duszę hazardzisty?
Nie.
Jednak ryzykowałem wiele swoimi posunięciami dnia dzisiejszego - tego też nie mogę teraz zaprzepaścić. A to sprawia, że opowiadam ci: prawdziwą prawdę zmieszaną z wymodelowaną prawdą pod kątem dopasowania do wersji z poszukiwaniami eliksirowych ingrediencji. Informacja o polowaniu na czarną magię do rodzinnego interesu i tak by cię nie zainteresowała, wiem o tym. I wierzę w to nadal. Wpatrując się w twoje oczy tym razem to ja chcę uzyskać odpowiedzi na moje niewerbalne pytania. Niestety mijają długie sekundy, a nic się nie dzieje. Żadne zrozumienie nie nawiedza mojego rozumu.
- Tak - odpowiadam krótko, treściwie. Jak to ja. Unoszę lekko dłoń palcem ledwie wyczuwalnie muskając najpierw twoją szyję, następnie policzek, zatrzymując się na kosmyku twoich włosów obracanym w dłoni przez leniwie płynący moment ciszy. I tak przekraczam już wszystkie możliwe granice, lepiej jak nie powiem niczego więcej. Zamiast tego wyciągnę przed siebie otwartą dłoń.
Gorycz nagle zaczyna oplatać moją tchawicę. Duszę się obserwując twoje ruchy, tak mocno wydające się być tą odmową, której się spodziewałem przez ten cały czas. Nie wystarczy przygotować się na najgorsze, ono i tak spada z nieba bardzo nieoczekiwanie, godząc we wszystkie przekonania. Nie robię żadnych gwałtownych ruchów czując nieprzyjemny ścisk w żołądku oraz gardle. Serca zdaję się nie mieć już od dawna, stąd utrudnione jest jego wyczucie w tejże konkretnej chwili. Ociągam się z odebraniem złocistego płaszcza; w końcu pozorny paraliż rozczarowania mija, a ja nieco zbyt pewnie i zbyt energicznie chwytam jego poły, niedbale odkładając na najbliżej stojący mebel. Chcę coś powiedzieć, czemu przeciwstawia się narastająca suchość w przełyku. I niewidzialny jego supeł.
Nagle okazuje się, że to wcale nie koniec tej udręki. Wyraźnie czuję twoją dłoń na mojej klatce piersiowej, ta bliskość między nami doprowadza mnie do wewnętrznego szału. Emocje na krótko zadrgały w czarnych tęczówkach rozpalając je nikłym blaskiem - a może to tylko z powodu światła? Wyraźnie się waham. O dobro rodu, o strzeżoną pilnie tajemnicę. Czy mogę ci ufać, Darcy Rosier? Czy dla małżeństwa z tobą jestem w stanie postawić na niepewne karty? Czy mam w sobie duszę hazardzisty?
Nie.
Jednak ryzykowałem wiele swoimi posunięciami dnia dzisiejszego - tego też nie mogę teraz zaprzepaścić. A to sprawia, że opowiadam ci: prawdziwą prawdę zmieszaną z wymodelowaną prawdą pod kątem dopasowania do wersji z poszukiwaniami eliksirowych ingrediencji. Informacja o polowaniu na czarną magię do rodzinnego interesu i tak by cię nie zainteresowała, wiem o tym. I wierzę w to nadal. Wpatrując się w twoje oczy tym razem to ja chcę uzyskać odpowiedzi na moje niewerbalne pytania. Niestety mijają długie sekundy, a nic się nie dzieje. Żadne zrozumienie nie nawiedza mojego rozumu.
- Tak - odpowiadam krótko, treściwie. Jak to ja. Unoszę lekko dłoń palcem ledwie wyczuwalnie muskając najpierw twoją szyję, następnie policzek, zatrzymując się na kosmyku twoich włosów obracanym w dłoni przez leniwie płynący moment ciszy. I tak przekraczam już wszystkie możliwe granice, lepiej jak nie powiem niczego więcej. Zamiast tego wyciągnę przed siebie otwartą dłoń.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Koncentrowała się na jego słowach. Jej tęczówki oczu, skupione na jego twarzy, drżały lekko, kiedy przenosiła wzrok wzdłuż nieładnej szramy na jego policzku. Kiedy on opowiadał, jej wzrok błądził, korzystając z okazji, w okolice jego ust i kości policzków. Dłoń nawet nie drgnęła, tak jak powieki Darcy Rosier, nie zdradzając w ogóle co myśli o opowiadanej historii. Tak naprawdę jego słowa były dla niej tylko tłem. Bardzo przyjemnymi drganiami, które wprawiały ją w odpowiedni nastrój. Pomimo nawet, że podświadomie znała treść jego słów, mimo wszystko nie zdradziłaby mu, że słuchała. W jego odczuciu, musiała tego nie robić, ponieważ ani razu nie zadała mu żadnego pytania, nie podważała jego słów w żadnym momencie wypowiedzi. Nie skinała głową, nie reagowała w ogóle tak jak powinna. Podniosła dłoń, opuszkami palców w końcu dotykając jego policzka. Jej gest nie był romantyczny. Dotyk owszem, może był ciepły i ogrzewał jego skórę, ale był rzeczowy, konkretny. Badała opuszkami palców jego chwilowe (chyba?) znamię, a kiedy dotarła do kołnierza jego koszuli, wsunęła dłoń pod gładki materiał. Przez moment zdawało się, że chce go odchylić, ale jedynie poprawiła mu kołnierzyk i cofnęła dłonie. Nic nie mówiła. Nie rozpraszała go więcej, bo chyba doszli już do impasu, w którym Quentin prawdopodobnie miałby podstawy się zastanawiać czy w ogóle powinien kontynuować swoją opowieść. Dalej, patrzyła wprost w jego oczy, kiedy mieszał jedną prawdę z drugą, a dla niej była to tylko jedna prawda i tylko jej się trzymała, nie wyczuwając, żeby mógł ją, w którymś momencie okłamać.
Czując smagnięcie jego dłoni, przeszedł ją dreszcz, ale kto by go nie poczuł, gdyby na rozgrzanej skórze wylądowały chłodne palce, docierające lekkim smagnięciem do policzka. Nie spuściła wzroku, ciekawa, czy potrafił kontrolować się w tym samym stopniu, co ona. Ich, nazywając roboczo tą relację, związek, polegał na badaniu wzajemnych reakcji. Oboje byli od siebie na tyle różni, że nie potrafili przewidzieć swoich działań. Darcy łapała się czasem na tym, że wydaje się zaintrygowana niektórymi jego czynami. Element zaskoczenia odgrywał tu dużą rolę.
Tak.
— Właśnie — potwierdziła cicho, kładąc na wyciągniętej w swoim kierunku dłoni pierścionek. Ostatecznie nie udzieliła odpowiedzi dosłownej, ale przecież Quentin odebrał jej ten zaszczyt tym jednym słowem – och, jak bardzo silnym w kontekście ogółu rozmowy.
Chwyciła jego rękę, trzymając jego podarunek, pomiędzy wnętrzem ich dłoni.
— Zapraszasz mnie do tańca, który jesteś mi dłużny?
To nie było pytanie, ponieważ jego ręka, ta przy policzku, z jej pomocą, wylądowała na jej talii. Wyprostowała się, drugą dłoń splatając z jego. Pomimo, że żadnego tańca jej nie obiecywał, zdążył być już jej go winny, a chociaż wokół nich nie grała żadna muzyka, zanuciła mu krótko jeden, znany sobie utwór, żeby wiedział w jaki rytm kroku wejść, żeby zadowolić swoją panią.
Uśmiechnęła się ledwie dostrzegalnie z nad jego ramienia. Nigdy nie pytała go czy umiał tańczyć, ale przecież był szlachcicem… musiała?
Sytuacja była tym bardziej nie na miejscu, zważywszy na pierścionek zaręczynowy, który zamiast wylądować na jej palcu, został zniewolony pomiędzy ich dłońmi. Racz sam kombinować, co chcesz z tym zrobić Quentinie Burke. Musisz bowiem wiedzieć, że Darcy Rosier nie zwykła nikomu niczego ułatwiać.
Czując smagnięcie jego dłoni, przeszedł ją dreszcz, ale kto by go nie poczuł, gdyby na rozgrzanej skórze wylądowały chłodne palce, docierające lekkim smagnięciem do policzka. Nie spuściła wzroku, ciekawa, czy potrafił kontrolować się w tym samym stopniu, co ona. Ich, nazywając roboczo tą relację, związek, polegał na badaniu wzajemnych reakcji. Oboje byli od siebie na tyle różni, że nie potrafili przewidzieć swoich działań. Darcy łapała się czasem na tym, że wydaje się zaintrygowana niektórymi jego czynami. Element zaskoczenia odgrywał tu dużą rolę.
Tak.
— Właśnie — potwierdziła cicho, kładąc na wyciągniętej w swoim kierunku dłoni pierścionek. Ostatecznie nie udzieliła odpowiedzi dosłownej, ale przecież Quentin odebrał jej ten zaszczyt tym jednym słowem – och, jak bardzo silnym w kontekście ogółu rozmowy.
Chwyciła jego rękę, trzymając jego podarunek, pomiędzy wnętrzem ich dłoni.
— Zapraszasz mnie do tańca, który jesteś mi dłużny?
To nie było pytanie, ponieważ jego ręka, ta przy policzku, z jej pomocą, wylądowała na jej talii. Wyprostowała się, drugą dłoń splatając z jego. Pomimo, że żadnego tańca jej nie obiecywał, zdążył być już jej go winny, a chociaż wokół nich nie grała żadna muzyka, zanuciła mu krótko jeden, znany sobie utwór, żeby wiedział w jaki rytm kroku wejść, żeby zadowolić swoją panią.
Uśmiechnęła się ledwie dostrzegalnie z nad jego ramienia. Nigdy nie pytała go czy umiał tańczyć, ale przecież był szlachcicem… musiała?
Sytuacja była tym bardziej nie na miejscu, zważywszy na pierścionek zaręczynowy, który zamiast wylądować na jej palcu, został zniewolony pomiędzy ich dłońmi. Racz sam kombinować, co chcesz z tym zrobić Quentinie Burke. Musisz bowiem wiedzieć, że Darcy Rosier nie zwykła nikomu niczego ułatwiać.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To dla mnie nic nowego, że spełniam twoje kaprysy. Temu służą moje wyjaśnienia. Odnoszę wrażenie, że cię one nie interesują - chciałaś postawić jakiś warunek, być może wypróbować mnie oraz to, czy mi zależy. Trochę na pewno, ale czy tak, jakbyś sobie tego życzyła? Nie jestem pewien. Niczego nie jestem pewien kiedy stoję naprzeciwko ciebie. I wiem, że twoich reakcji przewidzieć się nie da. Badam strukturę twoich włosów ze dziwieniem orientując się, że te bywają różne u różnych kobiet. Poprzednia żona, którą z każdym dniem pamiętam coraz gorzej, miała je chyba mniej przyjemne w dotyku. Możliwe, że jestem w błędzie z powodu niezastanawiania się nad tym, gdyż w rzeczy samej mi nie zależało. Odkrywam więc nowe rzeczy, dziwię się im, a następnie poddaję w wątpliwość zachowania, które nie powinny mieć miejsca między mężczyzną a kobietą przed ślubem. Ochota napędza drugą ochotę, taką, którą już odczuwałem podczas naszego spotkania w Magicznej Oranżerii. Nie wiem czy pamiętasz - ja owszem. Wspomnienie to jest całkiem żywe, świdruje mój umysł, żeby w ostatniej chwili odsunąć od ciebie dłoń. I poczuć twoją na swoim policzku. Trochę jak niewidoma, która chce zbadać pewien szczegół. Nie wyczuwam w tym geście emocji. Może dobrze je w sobie tłumisz? Za każdym razem, kiedy chcę cię rozgryźć, zapędzasz mnie w ślepy zaułek. Nie próbuję więc już dłużej, bezwolnie oraz beznamiętnie oddając się tym bodźcom. Wdycham głęboko powietrze, dążąc do ignorowania twojego zapachu zaplątanego w nozdrzach.
Lubisz się ze mną drażnić - przez chwilę naprawdę wierzyłem w to, że mój spontaniczny plan nigdy się nie ziści. Czuję ciepło metalu pozostawionego w dłoni, lub raczej naszych dłoniach splecionych razem. Czy to walka czy…
Taniec. Czuję widmo wszystkich arystokratycznych uroczystości na swoich plecach. Fakt, że nieczęsto na nich bywałem. I nie zdołałem do tej pory nabyć obeznania w tańcu. Mimo to jakaś siła (ty) zmuszasz mnie do pochwycenia w talii, do wzmocnienia uścisku. I pierwszych kroków wygranych prowizorycznie przez twoje gardło. Jeszcze cię nie deptam. Jeszcze.
- Przypomnij mi okoliczności zaciągnięcia tego długu - odzywam się po dłuższej chwili milczenia, podczas której koncentrowałem się wyłącznie na zachowaniu rytmu. Teraz moje myśli galopują już w stronę pierścionka, nadal uwięzionego, nadal będącego na niewłaściwym miejscu. Spokojnie analizuję wszystkie za i przeciw, aż w końcu pochylam cię na jednej ręce, samemu też się przybliżając. Niewiele brakuje nam do upadku na ziemię. To jednak dobry moment zaskoczenia na zabranie swojej-nieswojej własności. Szybko nas prostuję, gdyż czuję brak sił spowodowany chorobą - dłużej mógłbym nas nie utrzymać. Tymczasem wreszcie nasuwam tą niesforną błyskotkę tobie na palec serdeczny, sprawiając wrażenie zdeterminowanego oraz pewnego siebie. Cóż za zaskakujące zmiany nastąpiły w obmierzłej Rosji.
Lubisz się ze mną drażnić - przez chwilę naprawdę wierzyłem w to, że mój spontaniczny plan nigdy się nie ziści. Czuję ciepło metalu pozostawionego w dłoni, lub raczej naszych dłoniach splecionych razem. Czy to walka czy…
Taniec. Czuję widmo wszystkich arystokratycznych uroczystości na swoich plecach. Fakt, że nieczęsto na nich bywałem. I nie zdołałem do tej pory nabyć obeznania w tańcu. Mimo to jakaś siła (ty) zmuszasz mnie do pochwycenia w talii, do wzmocnienia uścisku. I pierwszych kroków wygranych prowizorycznie przez twoje gardło. Jeszcze cię nie deptam. Jeszcze.
- Przypomnij mi okoliczności zaciągnięcia tego długu - odzywam się po dłuższej chwili milczenia, podczas której koncentrowałem się wyłącznie na zachowaniu rytmu. Teraz moje myśli galopują już w stronę pierścionka, nadal uwięzionego, nadal będącego na niewłaściwym miejscu. Spokojnie analizuję wszystkie za i przeciw, aż w końcu pochylam cię na jednej ręce, samemu też się przybliżając. Niewiele brakuje nam do upadku na ziemię. To jednak dobry moment zaskoczenia na zabranie swojej-nieswojej własności. Szybko nas prostuję, gdyż czuję brak sił spowodowany chorobą - dłużej mógłbym nas nie utrzymać. Tymczasem wreszcie nasuwam tą niesforną błyskotkę tobie na palec serdeczny, sprawiając wrażenie zdeterminowanego oraz pewnego siebie. Cóż za zaskakujące zmiany nastąpiły w obmierzłej Rosji.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Darcy nie należała do tych panien, które we krwi miały talent do tańca, jednak całe lata szkoliła się pod okiem prywatnych nauczycieli, Marie, a później w Beauxbatons, ucząc się jak prosto stawiać kroki, nie potykać się o długą suknię. Z czasem, jej postawa stała się wystarczająco przekonująca. Tak naprawdę lady Rosier nie była mistrzynią w tej dziedzinie, ale swoje braki zwykle dopełniała spojrzeniem, pewnością siebie, zdecydowaniem, które zwykle skupiało uwagę innych bardziej niż jej nieprecyzyjność. Tak, jak teraz, wspięła się na palce, rzucając bliżej jego ucha:
— Ślub — podpowiedziała mu, bo jak dotąd tylko na jednym byli gośćmi razem, jako partnerzy. Więcej nie zdążyła powiedzieć. Quentin wychylił ją w tył. Chciałaby móc powiedzieć, że czuła się pewnie w tej pozycji, ale było coś niepokojącego w drżących mięśniach lorda Burke’a. Wpatrywała się w jego twarz, z łatwością oddając mu pierścionek, jeśli tylko obdarowanie go tym drobnym darem, miało jej zapewnić powrót do pozycji całkiem prostej. Mężczyzna powinien być silny. Darcy posiadała pewien ideał szlachcica, za którego chciała wyjść za mąż. Quentin nie był nawet w połowie do niego zbliżony. Jak to losy dziwnie się toczą, że zamiast mężczyzny krzepkiego i zdrowego, silnego kondycyjnie, los podrzucił jej Quentina. Zamiast obycia w socjecie, jej już narzeczony, prezentował wyłącznie swoje przekazane w krwi, rodzinne odosobnienie. Darcy zawsze wyobrażała sobie, że jej mąż będzie raczej jak Tristan. Przystojny, zaradny, uzdolniony artystycznie i fizycznie dobrze rozwinięty. Chociaż Quentin w jakiś sposób był przystojny, zaradności jeszcze w nim nie dostrzegła, chociaż może powinna dać mu dodatkowe punkty za fakt okazywanej jej cierpliwości i za zdobycie dla niej futer, trudnodostępnych. Być może był chociaż obrotny? Inteligentny chyba, skoro zajmował się eliksirami. Nad siłą i uzdolnieniami mogli jeszcze popracować przecież. Nie był jeszcze starym psem, którego nie dało się nauczyć nowych sztuczek.
Jedna mu się udała. Gładko wsunięty na palec serdeczny Darcy pierścionek, wyglądał na nim idealnie, pasował idealnie też – ku dodatkowym plusom dla Quentina. Taniec też był nienajgorszy. Wystarczyło tylko częściej poruszać Quentina do takich aktywności.
— Powtórzmy to kiedyś — zwróciła się do niego lady Rosier w myśl tego postanowienia.
Przebieg dalszej części wieczoru pozostał pierwszą tajemnicą narzeczonych.
| ztx2
— Ślub — podpowiedziała mu, bo jak dotąd tylko na jednym byli gośćmi razem, jako partnerzy. Więcej nie zdążyła powiedzieć. Quentin wychylił ją w tył. Chciałaby móc powiedzieć, że czuła się pewnie w tej pozycji, ale było coś niepokojącego w drżących mięśniach lorda Burke’a. Wpatrywała się w jego twarz, z łatwością oddając mu pierścionek, jeśli tylko obdarowanie go tym drobnym darem, miało jej zapewnić powrót do pozycji całkiem prostej. Mężczyzna powinien być silny. Darcy posiadała pewien ideał szlachcica, za którego chciała wyjść za mąż. Quentin nie był nawet w połowie do niego zbliżony. Jak to losy dziwnie się toczą, że zamiast mężczyzny krzepkiego i zdrowego, silnego kondycyjnie, los podrzucił jej Quentina. Zamiast obycia w socjecie, jej już narzeczony, prezentował wyłącznie swoje przekazane w krwi, rodzinne odosobnienie. Darcy zawsze wyobrażała sobie, że jej mąż będzie raczej jak Tristan. Przystojny, zaradny, uzdolniony artystycznie i fizycznie dobrze rozwinięty. Chociaż Quentin w jakiś sposób był przystojny, zaradności jeszcze w nim nie dostrzegła, chociaż może powinna dać mu dodatkowe punkty za fakt okazywanej jej cierpliwości i za zdobycie dla niej futer, trudnodostępnych. Być może był chociaż obrotny? Inteligentny chyba, skoro zajmował się eliksirami. Nad siłą i uzdolnieniami mogli jeszcze popracować przecież. Nie był jeszcze starym psem, którego nie dało się nauczyć nowych sztuczek.
Jedna mu się udała. Gładko wsunięty na palec serdeczny Darcy pierścionek, wyglądał na nim idealnie, pasował idealnie też – ku dodatkowym plusom dla Quentina. Taniec też był nienajgorszy. Wystarczyło tylko częściej poruszać Quentina do takich aktywności.
— Powtórzmy to kiedyś — zwróciła się do niego lady Rosier w myśl tego postanowienia.
Przebieg dalszej części wieczoru pozostał pierwszą tajemnicą narzeczonych.
| ztx2
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Skrzydło wschodnie
Szybka odpowiedź