Zwierzyniec Pani Pickle
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Zwierzyniec Pani Pickle
Mały, niezbyt popularny sklepik umieszczony przy tym końcu ulicy, który prowadzi na Nokturn. Rzadko kiedy trafiają się tutaj tłumy i kolejki. Pod ścianami znajdują się klatki i terraria, z tyłu zaplecze i schowek na towar, którego nie udało się upchnąć na półkach. Za kasą zwykle stoi właścicielka - pulchna kobieta po czterdziestce, Pani Pickle, lub pracująca tam dziewczynka - Charlotte. Jedynym zwierzęciem, które chodzi po sklepie niczym nie skrępowane jest czarny kot właścicielki - Samuel. Dość ciasne pomieszczenie sprawia wrażenie, że zwierząt jest porażająco wiele - jest to jednak tylko wrażenie, sklep jest zaopatrzony całkiem przeciętnie.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:31, w całości zmieniany 1 raz
Nie czuła zimna, nie zastanawiała się nad rzeczami. W tej chwili nie myślała nawet o problemach, jakie może ściągnąć na panią Pickle - a przecież tego zdecydowanie by nie chciała. Myślała jednak tylko o tym, żeby dobiec do zakrętu i zniknąć za nim, w paradoksalnie najbezpieczniejszym miejscu, do jakiego mogła się w tej chwili udać. Nokturn był idealny.
Większość osób przerażał - i dlatego był tak doskonale bezpieczny. Nędzne szanse, by funkcjonariusze policji pobiegli tam za nią. Tam wstęp mieli tylko mieszkańcy, osoby które mają coś do ukrycia, które lubią lub muszą się chować, wszelkiej maści zbiry którym pobyt tam ułatwia szemrane interesy. I... ona? Do której grupy należała?
Tak, czy inaczej najwidoczniej oczy tych wszystkich ciemnych typów przywykły do jej rudej czupryny, nie była intruzem. Wiedziała też gdzie chodzić, a gdzie nie, wiedziała kogo unikać, a za kim możnaby się schować. Ona była tam bezpieczna i czuła się tam dość dobrze.
Nie sądziła jednak, że tak szybko będzie musiała zacząć się ukrywać.
Mijała ludzi, nie oglądała się za siebie. Odległość nie była duża, ale w tej chwili czuła się jakby miała przebiec cały maraton. Jej serce mocno tłukło w piersi, w głowie jej szumiało, była przerażona, czuła się jakby to wszystko było snem. Cała ta inspekcja wyrwała ją z jej błogiej nieistotności, ze pokoju jaki czerpała z bycia nieistotną, nikomu nieznaną dziewczynką ze sklepu, która obchodzi tylko wąskie, konkretne grono.
Nie odwracała się, ale była pewna, że zacznie ją gonić. Zamiast tego jednak już za chwilę w jej stronę zamiast czarodzieja pędziło zaklęcie.
Spróbowała się ratować jedynym, co mogła zrobić - unikiem. Odskoczyła w prawo, bliżej kamienicy, przed jakiegoś człowieka. Ten jednak szybko odsunął się z drogi, przykładny obywatel najwidoczniej nie zamierzał robić małej uciekinierce za tarczę. Na chwilę zamknęła oczy w chwili, kiedy nie mogła być pewna, czy jej manewr się uda, czy jednak zaklęcie jej dosięgnie. Nie wiedziała, co oznacza, co jej zrobi. Nie miała pojęcia, czego może się spodziewać, czego oczekiwać. Jeszcze niedawno ten człowiek wydawał jej się przyjazny - czy można zrobić lepsze wrażenie na dziecku zakochanym w zwierzętach, niż przygarniając małe, zmarznięte zwierzę? Choć tak na prawdę nie sam gest, a całe jego zachowanie wzbudziło w Charlie sympatię, którą wcale nie darzyła byle kogo.
W tej chwili był dla niej jednak tylko jednym z funkcjonariuszy, którzy chcą narobić jej problemu, kimś przed kim lepiej uciekać. Stał po przeciwnej stronie barykady.
Czy gdyby wtedy wiedział, że ma do czynienia z charłakiem, byłby dla Lotty równie życzliwy?
Większość osób przerażał - i dlatego był tak doskonale bezpieczny. Nędzne szanse, by funkcjonariusze policji pobiegli tam za nią. Tam wstęp mieli tylko mieszkańcy, osoby które mają coś do ukrycia, które lubią lub muszą się chować, wszelkiej maści zbiry którym pobyt tam ułatwia szemrane interesy. I... ona? Do której grupy należała?
Tak, czy inaczej najwidoczniej oczy tych wszystkich ciemnych typów przywykły do jej rudej czupryny, nie była intruzem. Wiedziała też gdzie chodzić, a gdzie nie, wiedziała kogo unikać, a za kim możnaby się schować. Ona była tam bezpieczna i czuła się tam dość dobrze.
Nie sądziła jednak, że tak szybko będzie musiała zacząć się ukrywać.
Mijała ludzi, nie oglądała się za siebie. Odległość nie była duża, ale w tej chwili czuła się jakby miała przebiec cały maraton. Jej serce mocno tłukło w piersi, w głowie jej szumiało, była przerażona, czuła się jakby to wszystko było snem. Cała ta inspekcja wyrwała ją z jej błogiej nieistotności, ze pokoju jaki czerpała z bycia nieistotną, nikomu nieznaną dziewczynką ze sklepu, która obchodzi tylko wąskie, konkretne grono.
Nie odwracała się, ale była pewna, że zacznie ją gonić. Zamiast tego jednak już za chwilę w jej stronę zamiast czarodzieja pędziło zaklęcie.
Spróbowała się ratować jedynym, co mogła zrobić - unikiem. Odskoczyła w prawo, bliżej kamienicy, przed jakiegoś człowieka. Ten jednak szybko odsunął się z drogi, przykładny obywatel najwidoczniej nie zamierzał robić małej uciekinierce za tarczę. Na chwilę zamknęła oczy w chwili, kiedy nie mogła być pewna, czy jej manewr się uda, czy jednak zaklęcie jej dosięgnie. Nie wiedziała, co oznacza, co jej zrobi. Nie miała pojęcia, czego może się spodziewać, czego oczekiwać. Jeszcze niedawno ten człowiek wydawał jej się przyjazny - czy można zrobić lepsze wrażenie na dziecku zakochanym w zwierzętach, niż przygarniając małe, zmarznięte zwierzę? Choć tak na prawdę nie sam gest, a całe jego zachowanie wzbudziło w Charlie sympatię, którą wcale nie darzyła byle kogo.
W tej chwili był dla niej jednak tylko jednym z funkcjonariuszy, którzy chcą narobić jej problemu, kimś przed kim lepiej uciekać. Stał po przeciwnej stronie barykady.
Czy gdyby wtedy wiedział, że ma do czynienia z charłakiem, byłby dla Lotty równie życzliwy?
One day
the Grave-Digger had been approached by the stranger, who asked the way to town. He seemed strangely familiar, although they had never met.
The member 'Charlotte Moore' has done the following action : rzut kością
'k100' : 100
'k100' : 100
Czuł na sobie spojrzenia przechadzających się po ulicy Pokątnej ludzi - nie wiedzieli, kim jest, gdy ubrany był w sposób cywilny, więc w ich oczach malował się jako kryminalista pogwałcający prawo i łamiący obowiązujące dekrety. Przedzieranie się przez tłumy zakrawało czasem o niemożliwe, budząc w nim skrajną irytację; na lewo i prawo ściśle otaczali go czarodzieje, którzy płoszyli się dopiero w momencie, kiedy znów unosił różdżkę. W końcu nie wytrzymał - położył dłoń na ramieniu młodego chłopaka blokującego mu drogę i odepchnął go na bok stanowczo, choć niezbyt silnie.
- Brygada Uderzeniowa, z drogi - warknął jeszcze, w akcie desperacji powołując się na własne stanowisko. Na dźwięk głosu naznaczonego zdenerwowaniem w oczach nieznajomego pojawiło się skrajne przerażenie; posłusznie odsunął się o krok, tak samo jak inni gromadzący się wokół niego ludzie. Jak zwykle w takich sytuacjach, aż nadto łaknęli sensacji - obserwowali każde poczynanie Garretta, każdy jego ruch, zafascynowani aktem aurorskiej interwencji, których świadkami z pewnością nie byli zbyt często. Mknął naprzód nawet wtedy, gdy dostrzegł, że jego (nadzwyczaj celne, tego był pewien) zaklęcie rozbiło się o ścianę pobliskiego budynku - Charlotte musiała umknąć przed urokiem. Przeklął w myśli, zastanawiając się niemo, które z arsenału zaklęć powinien wybrać; nie chciał jej skrzywdzić, oczekiwał jedynie odpowiedzi na kłębiące się w głowie pytania. Dlaczego uciekała? Nie wierzył w jej potencjalną winę, ale niewinni nie czmychają panicznie w cień na widok funkcjonariuszy prawa; jakikolwiek skrywała sekret, miał do niego pełne prawo - puszczając ją wolno, powinien wiedzieć, że nie popełnia błędu.
Kilkanaście metrów dalej, gdy skrył się za zakrętem jednej z ciasnych uliczek i mógł mieć pewność, że żaden z przechodniów nie śledzi już niecierpliwie jego poczynań, zatrzymał się. Nie dlatego, że nie byłby w stanie dogonić uciekinierki - nie dlatego, że uznał zatrzymanie jej za pomocą magii za nierealne. Wbił spojrzenie w przestrzeń, przyglądając się uciekającej sylwetce dziewczyny; dostrzegał teraz, w jakim kierunku dążyła i jakaś zaniepokojona nuta drgnęła mu w sercu. Może mylił się, przedwcześnie nadając jej miano niewinnej? Biegła przecież rozpaczliwie w stronę Śmiertelnego Nokturnu - dzielnicy bezprawia, czarnej magii, marginesu społecznego i śmierci. Czego tam szukała? Może rzeczywiście parała się nielegalną działalnością i miała pełne prawo do obawiania się aurorów?
Śledztwo nie byłoby trudne - uciekając w panice, nie miała czasu ani możliwości zatarcia śladów. Rozcierała uliczny pył i meandrowała wraz z zakrętami labiryntu alejek i ścieżynek; mógłby ruszyć za nią, trwał jednak w bezruchu. Uniósł różdżkę dopiero wtedy, gdy Charlotte całkiem znikła mu z oczu, jednak nie po to, by rzucać namierzające zaklęcia.
Przywołał błysk oczu kojarzących mu się z burzowym niebem; znów odczuł kwiatowy zapach białych włosów i ciepło bladych ust muskających jego policzek; usłyszał jej śmiech, dotyk dłoni, płatki śniegu kąsające w nos, rodzinne ciepło i pochwałę padającą z ust ojca - wypełniła go iluzja bezbrzeżnego szczęścia, wspomnienie najmocniej rozgrzewających go chwil. I wtedy z jego ust spłynęła inkantacja.
- Expecto Patronum - powiedział cicho, niemal wyszeptał, wskazując różdżką kierunek, który obrała Charlotte - chciał przekazać jej wiadomość.
ST patronusa zmniejszone do 40!
- Brygada Uderzeniowa, z drogi - warknął jeszcze, w akcie desperacji powołując się na własne stanowisko. Na dźwięk głosu naznaczonego zdenerwowaniem w oczach nieznajomego pojawiło się skrajne przerażenie; posłusznie odsunął się o krok, tak samo jak inni gromadzący się wokół niego ludzie. Jak zwykle w takich sytuacjach, aż nadto łaknęli sensacji - obserwowali każde poczynanie Garretta, każdy jego ruch, zafascynowani aktem aurorskiej interwencji, których świadkami z pewnością nie byli zbyt często. Mknął naprzód nawet wtedy, gdy dostrzegł, że jego (nadzwyczaj celne, tego był pewien) zaklęcie rozbiło się o ścianę pobliskiego budynku - Charlotte musiała umknąć przed urokiem. Przeklął w myśli, zastanawiając się niemo, które z arsenału zaklęć powinien wybrać; nie chciał jej skrzywdzić, oczekiwał jedynie odpowiedzi na kłębiące się w głowie pytania. Dlaczego uciekała? Nie wierzył w jej potencjalną winę, ale niewinni nie czmychają panicznie w cień na widok funkcjonariuszy prawa; jakikolwiek skrywała sekret, miał do niego pełne prawo - puszczając ją wolno, powinien wiedzieć, że nie popełnia błędu.
Kilkanaście metrów dalej, gdy skrył się za zakrętem jednej z ciasnych uliczek i mógł mieć pewność, że żaden z przechodniów nie śledzi już niecierpliwie jego poczynań, zatrzymał się. Nie dlatego, że nie byłby w stanie dogonić uciekinierki - nie dlatego, że uznał zatrzymanie jej za pomocą magii za nierealne. Wbił spojrzenie w przestrzeń, przyglądając się uciekającej sylwetce dziewczyny; dostrzegał teraz, w jakim kierunku dążyła i jakaś zaniepokojona nuta drgnęła mu w sercu. Może mylił się, przedwcześnie nadając jej miano niewinnej? Biegła przecież rozpaczliwie w stronę Śmiertelnego Nokturnu - dzielnicy bezprawia, czarnej magii, marginesu społecznego i śmierci. Czego tam szukała? Może rzeczywiście parała się nielegalną działalnością i miała pełne prawo do obawiania się aurorów?
Śledztwo nie byłoby trudne - uciekając w panice, nie miała czasu ani możliwości zatarcia śladów. Rozcierała uliczny pył i meandrowała wraz z zakrętami labiryntu alejek i ścieżynek; mógłby ruszyć za nią, trwał jednak w bezruchu. Uniósł różdżkę dopiero wtedy, gdy Charlotte całkiem znikła mu z oczu, jednak nie po to, by rzucać namierzające zaklęcia.
Przywołał błysk oczu kojarzących mu się z burzowym niebem; znów odczuł kwiatowy zapach białych włosów i ciepło bladych ust muskających jego policzek; usłyszał jej śmiech, dotyk dłoni, płatki śniegu kąsające w nos, rodzinne ciepło i pochwałę padającą z ust ojca - wypełniła go iluzja bezbrzeżnego szczęścia, wspomnienie najmocniej rozgrzewających go chwil. I wtedy z jego ust spłynęła inkantacja.
- Expecto Patronum - powiedział cicho, niemal wyszeptał, wskazując różdżką kierunek, który obrała Charlotte - chciał przekazać jej wiadomość.
ST patronusa zmniejszone do 40!
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
The member 'Garrett Weasley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 72
'k100' : 72
Nie odwracała się już. Uciekła przed jednym zaklęciem, jednak wciąż starała się chować między ludźmi, wbiegać przed nich, korzystać jak z osłony. Biegła ile tylko mogła, by skręcić w końcu w znaną sobie ulicę.
Dopiero tam, pomiędzy małymi uliczkami, zakamarkami i zaułkami oparła się o zimną ścianę budynku. Serce mocno jej biło, słyszała w uszach jego uderzenia, była blada, choć policzki zaczerwieniły jej się od zmęczenia, zerkała jeszcze nerwowo w stronę z której przybiegła, choć była pewna, że ten człowiek jej nie gonił. Nie wierzyła, że mógłby, nie wierzyła, że wbiegłby w tę ulicę. Nie obchodziło jej też, co pomyśli, zakładała że to jeden z nich, chciała tylko uniknąć konfrontacji, to wszystko.
Nie wiedziała, co dalej. Czuła się bezsilna, wiedziała że będzie coraz gorzej, bała się, co będzie kiedy - jeśli wróci do pracy. Co będzie z panią Pickle? Będą ją przesłuchiwać? Póki nie dostanie jakiejkolwikek informacji od kobiety, chciała się ukrywać, po prostu zamknie się u Bena i będzie tam siedzieć na jego posłaniu, w bezpiecznych czterech ścianach.
W tej chwili zobaczyła jaskółkę i cofnęła się trochę, ocierając plecami o ścianę. Patrzyła na nią zlękniona. Czuła gdzieś w sercu, że to nie może być zły czar, nie ufała jednak własnym przeczuciom, szczególnie kiedy to-coś odezwało się głosem rudowłosego aurora.
Uniosła lekko brwi. Jakiej odpowiedzi oczekiwał?
Może nie wiedział, że ona nie czaruje? Albo sądził, że ona tak po prostu wyjdzie i wróci do niego? Nędzne szanse. Prychnęła pod nosem, otulając się wszystkimi warstwami własnej nieufności, patrzyła jak świetliste zwierzę znika i zerknęła ostatni raz za siebie.
Nie ruszył za nią. A ona nie miała zamiaru iść do niego pewna, że to wszystko pułapka. Było jej zimno, ale nie martwiła się o swoje rzeczy. Miała nadzieję, że uda jej się porozumieć z panią Pickle, póki co jednak ruszyła szybkim krokiem w stronę kamienicy w której mieszkał Ben. Już dosyć spojrzeń przyciągnęła w trakcie tej ucieczki.
zt
Dopiero tam, pomiędzy małymi uliczkami, zakamarkami i zaułkami oparła się o zimną ścianę budynku. Serce mocno jej biło, słyszała w uszach jego uderzenia, była blada, choć policzki zaczerwieniły jej się od zmęczenia, zerkała jeszcze nerwowo w stronę z której przybiegła, choć była pewna, że ten człowiek jej nie gonił. Nie wierzyła, że mógłby, nie wierzyła, że wbiegłby w tę ulicę. Nie obchodziło jej też, co pomyśli, zakładała że to jeden z nich, chciała tylko uniknąć konfrontacji, to wszystko.
Nie wiedziała, co dalej. Czuła się bezsilna, wiedziała że będzie coraz gorzej, bała się, co będzie kiedy - jeśli wróci do pracy. Co będzie z panią Pickle? Będą ją przesłuchiwać? Póki nie dostanie jakiejkolwikek informacji od kobiety, chciała się ukrywać, po prostu zamknie się u Bena i będzie tam siedzieć na jego posłaniu, w bezpiecznych czterech ścianach.
W tej chwili zobaczyła jaskółkę i cofnęła się trochę, ocierając plecami o ścianę. Patrzyła na nią zlękniona. Czuła gdzieś w sercu, że to nie może być zły czar, nie ufała jednak własnym przeczuciom, szczególnie kiedy to-coś odezwało się głosem rudowłosego aurora.
Uniosła lekko brwi. Jakiej odpowiedzi oczekiwał?
Może nie wiedział, że ona nie czaruje? Albo sądził, że ona tak po prostu wyjdzie i wróci do niego? Nędzne szanse. Prychnęła pod nosem, otulając się wszystkimi warstwami własnej nieufności, patrzyła jak świetliste zwierzę znika i zerknęła ostatni raz za siebie.
Nie ruszył za nią. A ona nie miała zamiaru iść do niego pewna, że to wszystko pułapka. Było jej zimno, ale nie martwiła się o swoje rzeczy. Miała nadzieję, że uda jej się porozumieć z panią Pickle, póki co jednak ruszyła szybkim krokiem w stronę kamienicy w której mieszkał Ben. Już dosyć spojrzeń przyciągnęła w trakcie tej ucieczki.
zt
One day
the Grave-Digger had been approached by the stranger, who asked the way to town. He seemed strangely familiar, although they had never met.
Przez chwilę tkwił w mroku padającym na boczną uliczkę - patrzył, jak z końca jego różdżki wymyka się świetlista jaskółka i mknie, przecinając powietrze blaskiem bielejących skrzydeł. Spoglądał na nią jeszcze przez moment - jak znika za zakrętem, niesiona mocą najpotężniejszego ze wspomnień - a potem odwrócił się, by zaraz nasunąć na głowę kaptur i niepospiesznym krokiem powrócić na festiwal feerii barw ulicy Pokątnej. Życie powróciło na swoje dawne tory; ludzie znów beztrosko przemykali alejką, nie pamiętając już o niedawnym pościgu, a zapach kwietnia przywodził na myśl beztroskę; rozbrzmiewał w niej śmiech dzieci pędzących na pulchnych nóżkach po kamiennym bruku i dźwięki ciepłych rozmów ich matek, który ginęły za niebosiężnymi stosami toreb i pakunków. Zaczynało być ciepło; choć chłodnawy wiatr wciąż kąsał go w kark, ostatnimi podrygami wspominając nieuchronnie przemijającą zimę, nad ulicą rozpływały się skłębione szarością chmury, na nowo barwiąc woal nieba nieskazitelnym błękitem.
Powrócił do środka - aurorzy rozpierzchli się po całym przybytku, badając każdy jego cal inkantacjami zbyt skomplikowanymi, by przeciętny czarodziej potrafił je spamiętać. Nigdzie nie odznaczała się jednak czarna magia; tak przynajmniej powiedział mu Howell, a Garrett nie ukrywał braku zdziwienia - a w duchu cieszyli się wszyscy zgromadzeni. Ostatnimi czasy nieczęsto zgłoszenia klątw i odznak przemytu okazywały się zbędną bajką - zazwyczaj była to najszczersza prawda. Żyli w ciężkich czasach; czasach naznaczonych niepokojem, strachem, niepewnością, najczarniejszą magią i lękiem. Nic nie mogło być oczywiste, nikt nie mógł czuć się bezpiecznie - a, o zgrozo, nie mogło im w takich sytuacjach przyjść z pomocą skorumpowane Ministerstwo. Kolejne stanowiska obsadzali ludzie niekompetentni, o celach zbyt niejasnych i działaniach zbyt nieprzewidywalnych, by móc im zaufać. Czarodziejski świat schodził na psy - Garrett zdawał sobie z tego sprawę odrobinę zbyt dosadnie i nie mógł odpędzić okrutnego poczucia kłębiącego się w płucach (jakby wypierającego z piersi dech, uniemożliwiającego normalne funkcjonowanie), że tylko on mógł coś na to poradzić. Słowa Bathildy znów rozbrzmiały mu w umyśle i nie pokręcił głową, by czym prędzej je odgonić; nie, był gotów. Gotów jak nigdy dotąd - i dlatego pozwolił im rozwijać pędy, kłębić się, pożerać go w całości. Pożerać tego, kim był dotąd; nie miał już bowiem przywileju zawahań i popełniania błędów.
| zt <3
Powrócił do środka - aurorzy rozpierzchli się po całym przybytku, badając każdy jego cal inkantacjami zbyt skomplikowanymi, by przeciętny czarodziej potrafił je spamiętać. Nigdzie nie odznaczała się jednak czarna magia; tak przynajmniej powiedział mu Howell, a Garrett nie ukrywał braku zdziwienia - a w duchu cieszyli się wszyscy zgromadzeni. Ostatnimi czasy nieczęsto zgłoszenia klątw i odznak przemytu okazywały się zbędną bajką - zazwyczaj była to najszczersza prawda. Żyli w ciężkich czasach; czasach naznaczonych niepokojem, strachem, niepewnością, najczarniejszą magią i lękiem. Nic nie mogło być oczywiste, nikt nie mógł czuć się bezpiecznie - a, o zgrozo, nie mogło im w takich sytuacjach przyjść z pomocą skorumpowane Ministerstwo. Kolejne stanowiska obsadzali ludzie niekompetentni, o celach zbyt niejasnych i działaniach zbyt nieprzewidywalnych, by móc im zaufać. Czarodziejski świat schodził na psy - Garrett zdawał sobie z tego sprawę odrobinę zbyt dosadnie i nie mógł odpędzić okrutnego poczucia kłębiącego się w płucach (jakby wypierającego z piersi dech, uniemożliwiającego normalne funkcjonowanie), że tylko on mógł coś na to poradzić. Słowa Bathildy znów rozbrzmiały mu w umyśle i nie pokręcił głową, by czym prędzej je odgonić; nie, był gotów. Gotów jak nigdy dotąd - i dlatego pozwolił im rozwijać pędy, kłębić się, pożerać go w całości. Pożerać tego, kim był dotąd; nie miał już bowiem przywileju zawahań i popełniania błędów.
| zt <3
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
| 27?
Kolejny ciężki dzień w pracy minął - zupełnie tak samo jak poprzednie. Przynajmniej tym razem nie trwał tyle co inne. Przynajmniej czasowo, bowiem ja nie czułem specjalnej różnicy. Nerwowe oglądanie wskazówek zegara i wsłuchiwanie się w jego tykanie wcale nie pomaga. Wręcz sprawia, że czas dłuży się jeszcze bardziej.
Słońce wciąż świeci jeszcze na niebie, choć niebo utraciło już swój czysty, błękitny kolor. Przynajmniej w teorii, bo w praktyce nigdy taki nie był. Tym razem pełno jest jednak różowych i pomarańczowych obłoków, zwiastujących, że do zachodu słońca nie pozostało wcale tak wiele czasu. Jestem zupełnie nieprzystosowany do tej nowej pory. Dni wciąż się wydłużają, choć dla mnie to dziwne, że o tej godzinie nie jest jeszcze ciemno. Nie widzisz różnicy gdy siedzisz za biurkiem - a przecież po drugiej stronie świata wszystko było zupełnie inaczej. Dni były inne. Godziny były inne. Biegły szybko, radośnie, jakby bajkowo. Świat okryty był płaszczem płatków kwiatów wiśni, dziwaczni, niscy ludzie na ulicach nie podawali sobie dłoni, lecz kłaniali się, wymieniając uprzejme pozdrowienia. Brzmiały o wiele bardziej szczerze niż cokolwiek, co usłyszeć można było w Anglii. Nawet kiedy słońce chowało się za chmurami, nie zawsze zapadała noc - jasne światła lampionów oślepiały swoim blaskiem przechodniów, którzy decydowali się na wyjście w łagodny wieczór. Po drodze do domu wstępuję do jednej piekarni, gdzie jem szybki i niezbyt konkretny podwieczorek w postaci czekoladowej babeczki. Gdy wychodzę, przemierzając ulicę Pokątną wzdłuż i wszerz, w ręku trzymam jedną z ostatnich gazet. Nie zatrzymuję się, póki mojej drogi nie zastępuje stworzenie, sięgające mi nieco powyżej kolana. Wybałuszam oczy, jakby nie do końca pewien co zrobić. Kudłaty, biały w brązowawe łatki, merda ogonem wesoło - rozpoznaję w nim psiwdaka, niezbyt szkodliwe i niebezpieczne zwierzę. Kiedy jednak mam ochotę go wyminąć, otwiera swoją paszczę i porywa moją gazetę. Przez chwilę stoję jeszcze w osłupieniu, kiedy ten znika za zakrętem, gdzie krzyżują się dwie podrzędne uliczki. Przewracam oczyma i sam zaczynam się zastanawiać co właściwie przed chwilą miało miejsce. Ruszam ospałym, powolnym krokiem do przodu, jakby chcąc o tym zapomnieć.
Kolejny ciężki dzień w pracy minął - zupełnie tak samo jak poprzednie. Przynajmniej tym razem nie trwał tyle co inne. Przynajmniej czasowo, bowiem ja nie czułem specjalnej różnicy. Nerwowe oglądanie wskazówek zegara i wsłuchiwanie się w jego tykanie wcale nie pomaga. Wręcz sprawia, że czas dłuży się jeszcze bardziej.
Słońce wciąż świeci jeszcze na niebie, choć niebo utraciło już swój czysty, błękitny kolor. Przynajmniej w teorii, bo w praktyce nigdy taki nie był. Tym razem pełno jest jednak różowych i pomarańczowych obłoków, zwiastujących, że do zachodu słońca nie pozostało wcale tak wiele czasu. Jestem zupełnie nieprzystosowany do tej nowej pory. Dni wciąż się wydłużają, choć dla mnie to dziwne, że o tej godzinie nie jest jeszcze ciemno. Nie widzisz różnicy gdy siedzisz za biurkiem - a przecież po drugiej stronie świata wszystko było zupełnie inaczej. Dni były inne. Godziny były inne. Biegły szybko, radośnie, jakby bajkowo. Świat okryty był płaszczem płatków kwiatów wiśni, dziwaczni, niscy ludzie na ulicach nie podawali sobie dłoni, lecz kłaniali się, wymieniając uprzejme pozdrowienia. Brzmiały o wiele bardziej szczerze niż cokolwiek, co usłyszeć można było w Anglii. Nawet kiedy słońce chowało się za chmurami, nie zawsze zapadała noc - jasne światła lampionów oślepiały swoim blaskiem przechodniów, którzy decydowali się na wyjście w łagodny wieczór. Po drodze do domu wstępuję do jednej piekarni, gdzie jem szybki i niezbyt konkretny podwieczorek w postaci czekoladowej babeczki. Gdy wychodzę, przemierzając ulicę Pokątną wzdłuż i wszerz, w ręku trzymam jedną z ostatnich gazet. Nie zatrzymuję się, póki mojej drogi nie zastępuje stworzenie, sięgające mi nieco powyżej kolana. Wybałuszam oczy, jakby nie do końca pewien co zrobić. Kudłaty, biały w brązowawe łatki, merda ogonem wesoło - rozpoznaję w nim psiwdaka, niezbyt szkodliwe i niebezpieczne zwierzę. Kiedy jednak mam ochotę go wyminąć, otwiera swoją paszczę i porywa moją gazetę. Przez chwilę stoję jeszcze w osłupieniu, kiedy ten znika za zakrętem, gdzie krzyżują się dwie podrzędne uliczki. Przewracam oczyma i sam zaczynam się zastanawiać co właściwie przed chwilą miało miejsce. Ruszam ospałym, powolnym krokiem do przodu, jakby chcąc o tym zapomnieć.
Let's stay lost on our way home
Alastair Nott
Zawód : Urzędnik Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Hell is empty and all the devils are here
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Świat owładnęło szaleństwo. Dziwny amok. Lotta czuła że jest częścią tego szaleństwa, że to wszystko boleśnie jej dotyczy, a jednak szczęśliwie udawało jej się unikać nieszczęścia. Stała z boku, kiedy cokolwiek działo się blisko, uciekała lub nie dotyczyło dokładnie jej, mimo to czuła się zmęczona. Zmęczona przede wszystkim stresem. Plus był taki, że przyziemne problemy odwróciły jej uwagę od złamanego niedawno serca, wydarzenia z początku miesiąca zdawały jej się odległe, jakby minęło na prawdę wiele czasu.
Myślała o wydarzeniu sprzed zaledwie chwili: kobiecie mugolskiego pochodzenia, której córkę pojmano i osadzono w więzieniu najpewniej tylko przez wzgląd na pochodzenie. Myślała o ludziach, którzy przyszli do sklepu. Na szczęście nie wrócili - może spotkali panią Pickle, może wszystko się ułożyło? Mimo to już nawet tam nie czuła się w pełni bezpieczniej.
Najlepiej czuła się na Nokturnie, w mieszkaniu Bena do którego już się przyzwyczaiła nawet i czuła w nim swobodnie.
Ten dzień nie był inny od pozostałych. Pokątna wydawała się ponura, ludzie nerwowi, wszystko jakieś takie niepewne, osnute wojną, której obraz wydawał się jakby bardziej realny. A może to jej się tak wydawało? A jednak...
interes szedł jednak nieprzerwanie. Najwidoczniej nie wszystko się zmieniało. Ludzie nadal chętnie sprawiali sobie przyjemności, chociażby kupując swoim bliskim zwierzęta. Radosne dzieciaki wychodziły ze sklepu z rodzicami, kolejne osoby kupowały coś bliskim w ramach niespodzianki, kolejne zamówienia, podobnie karmy czy przedmioty potrzebne zwierzętom już posiadanym. Było co robić. Ktoś zamówił nawet psidwaka i powinien był odebrać go już dziś - nie przyszedł, Lotta za to miała wielką nadzieję, że zjawi się kolejnego dnia, bo zwierzę było dość problematyczne. Skakało gdzie tylko mogło, nawet uwiązane usiłowało przegryźć linewkę, miało wiele uroku, jednak w chwilach, kiedy nie mogła się nim zajmować - przeszkadzało. A zamknięcie go na zapleczu nie wchodziło w grę, Lotta już widziała oczyma wyobraźni, jak wszystko tam pożera.
Nawet nie połapała się jednak, kiedy... cóż, psidwakowi udało się przegryźć linewkę. Wybiegł na ulicę pod nogami opuszczającego sklep klienta. Ruszyła od razu za nim, ledwo zamknęła sklep, zaraz zobaczyła, że zwierzę porywa gazetę jakiegoś człowieka. Rzuciła się biegiem w tamtą stronę, usiłując złapać uciekiniera.
Pies nie miał jeszcze obciętych ogonów - a ona nie zamierzała mieć problemów, gdyby jakiś mugol go zobaczył...
- Proszę go unieruchomić!
Zawołała jedynie za nieznajomym, kiedy rzuciła się za zwierzęciem, jednak zaledwie musnęła jego obrożę dłońmi.
Myślała o wydarzeniu sprzed zaledwie chwili: kobiecie mugolskiego pochodzenia, której córkę pojmano i osadzono w więzieniu najpewniej tylko przez wzgląd na pochodzenie. Myślała o ludziach, którzy przyszli do sklepu. Na szczęście nie wrócili - może spotkali panią Pickle, może wszystko się ułożyło? Mimo to już nawet tam nie czuła się w pełni bezpieczniej.
Najlepiej czuła się na Nokturnie, w mieszkaniu Bena do którego już się przyzwyczaiła nawet i czuła w nim swobodnie.
Ten dzień nie był inny od pozostałych. Pokątna wydawała się ponura, ludzie nerwowi, wszystko jakieś takie niepewne, osnute wojną, której obraz wydawał się jakby bardziej realny. A może to jej się tak wydawało? A jednak...
interes szedł jednak nieprzerwanie. Najwidoczniej nie wszystko się zmieniało. Ludzie nadal chętnie sprawiali sobie przyjemności, chociażby kupując swoim bliskim zwierzęta. Radosne dzieciaki wychodziły ze sklepu z rodzicami, kolejne osoby kupowały coś bliskim w ramach niespodzianki, kolejne zamówienia, podobnie karmy czy przedmioty potrzebne zwierzętom już posiadanym. Było co robić. Ktoś zamówił nawet psidwaka i powinien był odebrać go już dziś - nie przyszedł, Lotta za to miała wielką nadzieję, że zjawi się kolejnego dnia, bo zwierzę było dość problematyczne. Skakało gdzie tylko mogło, nawet uwiązane usiłowało przegryźć linewkę, miało wiele uroku, jednak w chwilach, kiedy nie mogła się nim zajmować - przeszkadzało. A zamknięcie go na zapleczu nie wchodziło w grę, Lotta już widziała oczyma wyobraźni, jak wszystko tam pożera.
Nawet nie połapała się jednak, kiedy... cóż, psidwakowi udało się przegryźć linewkę. Wybiegł na ulicę pod nogami opuszczającego sklep klienta. Ruszyła od razu za nim, ledwo zamknęła sklep, zaraz zobaczyła, że zwierzę porywa gazetę jakiegoś człowieka. Rzuciła się biegiem w tamtą stronę, usiłując złapać uciekiniera.
Pies nie miał jeszcze obciętych ogonów - a ona nie zamierzała mieć problemów, gdyby jakiś mugol go zobaczył...
- Proszę go unieruchomić!
Zawołała jedynie za nieznajomym, kiedy rzuciła się za zwierzęciem, jednak zaledwie musnęła jego obrożę dłońmi.
One day
the Grave-Digger had been approached by the stranger, who asked the way to town. He seemed strangely familiar, although they had never met.
Zanim pies mija mnie całkowicie i znika za rogiem, udaje mi się jeszcze dostrzec kilka szczegółów. Jak na przykład więcej niż jeden ogon… Co nie powinno być odpuszczalne. Nie jestem może ekspertem w dziedzinie Opieki nad Magicznymi Stworzeniami, ale w Hogwarckich latach był to jeden z bardziej lubianych przeze mnie przedmiotów. Eliksiry, Zielarstwo, Historia Magii, Starożytne Runy… Wśród nich lekcje powiązane z magicznymi stworzeniami i czytanie wspaniałej książki autorstwa Newta Skamandera było jak bajka. Jak zasłużony odpoczynek. Choć bywały i takie lekcje, dla których odpoczynek nie był odpowiednim słowem.
Ale nie trzeba nawet być mistrzem, by wiedzieć o obcinaniu psidwakom ogonów - inaczej stanowią potencjalne zagrożenie, jako, że mogą zobaczyć je mugole. Chyba, że teraz coś uległo zmianie. Skoro nie ma już amnezjatorów, skoro nie ma już czyszczenia pamięci mugolom, to może i te przepisy uległy zmianie? Zanim jednak zdążę cokolwiek zrobić, dostrzegam Ciebie. Dość średniego wzrostu, odpowiedniego nawet dla dorosłych, a jednak o młodej twarzy. Młodej twarzy i ognisto-rudych włosach, setce piegów obsypujących bladą cerę. Mijasz mnie biegnąc i wysuwam śmiały wniosek, że to właśnie Ty jesteś właścicielem tego stworzenia. Właścicielem albo chociaż opiekunem. Niezbyt odpowiedzialnym, jak widać. Może pracujesz w pobliskim sklepie, czy nie wyglądasz jednak na to zbyt młodo? Nie wiem, bo tylko migasz mi przed oczyma, rzucając się w pościg za psowatym. Kiedy krzyczysz do mnie i ja się podrywam - nie zależy mi w sumie jakoś bardzo na gazecie, szczególnie zważając na jej wątpliwą jakość, nie sądzę też, żeby przetrwała tak bliskie stworzenie z psidwakiem. Jednak odruchowo, instynktownie biegnę go złapać. Mam sporo dłuższe nogi, więc dość szybko nadążam za Tobą. Twoje słowa o unieruchomieniu puszczam mimo uszu: w końcu obowiązuje mnie ustawa, która nie zezwala na używanie magii w miejscach publicznych. Po krótkiej chwili docieramy do rozwidlenia, a chyba żadne z nas nie widziało, w którą stronę udało się zwierzę. Rzucam Ci pytające spojrzenie, jakby zastawiając się co dalej. Jesteś przypadkowo spotkaną na ulicy osobą - zatem co dalej?
Ale nie trzeba nawet być mistrzem, by wiedzieć o obcinaniu psidwakom ogonów - inaczej stanowią potencjalne zagrożenie, jako, że mogą zobaczyć je mugole. Chyba, że teraz coś uległo zmianie. Skoro nie ma już amnezjatorów, skoro nie ma już czyszczenia pamięci mugolom, to może i te przepisy uległy zmianie? Zanim jednak zdążę cokolwiek zrobić, dostrzegam Ciebie. Dość średniego wzrostu, odpowiedniego nawet dla dorosłych, a jednak o młodej twarzy. Młodej twarzy i ognisto-rudych włosach, setce piegów obsypujących bladą cerę. Mijasz mnie biegnąc i wysuwam śmiały wniosek, że to właśnie Ty jesteś właścicielem tego stworzenia. Właścicielem albo chociaż opiekunem. Niezbyt odpowiedzialnym, jak widać. Może pracujesz w pobliskim sklepie, czy nie wyglądasz jednak na to zbyt młodo? Nie wiem, bo tylko migasz mi przed oczyma, rzucając się w pościg za psowatym. Kiedy krzyczysz do mnie i ja się podrywam - nie zależy mi w sumie jakoś bardzo na gazecie, szczególnie zważając na jej wątpliwą jakość, nie sądzę też, żeby przetrwała tak bliskie stworzenie z psidwakiem. Jednak odruchowo, instynktownie biegnę go złapać. Mam sporo dłuższe nogi, więc dość szybko nadążam za Tobą. Twoje słowa o unieruchomieniu puszczam mimo uszu: w końcu obowiązuje mnie ustawa, która nie zezwala na używanie magii w miejscach publicznych. Po krótkiej chwili docieramy do rozwidlenia, a chyba żadne z nas nie widziało, w którą stronę udało się zwierzę. Rzucam Ci pytające spojrzenie, jakby zastawiając się co dalej. Jesteś przypadkowo spotkaną na ulicy osobą - zatem co dalej?
Let's stay lost on our way home
Alastair Nott
Zawód : Urzędnik Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Hell is empty and all the devils are here
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Lotta wiedziała o zwierzętach wiele. Nigdy nie uczęszczała do szkoły magii - co raczej oczywiste, nigdy nie była na lekcjach Opieki nad Magicznymi Stworzeniami, jednak olbrzymią porcję wiedzy przekazała jej pani Pickle, gdy przyjęła jedenastoletnią dziewczynkę do pracy. Więcej nauczyła się już Charlotte na własną rękę - z książek podbieranych rodzeństwu, lub dostarczanych jej właśnie przez właścicielkę sklepu - oraz w praktyce. Oczywiście znała się głównie na zwierzętach domowych i wiedziała o nich na tyle, by móc zawsze doradzić klientom oraz dobrze (i z zachowaniem zasad bezpieczeństwa) się nimi zająć. Fakt, że psidwak nie może chodzić z dwoma ogonami zawsze wydawał się jej raczej dziwny. Dlaczego, skoro czarodzieje mogą kupować pufki pigmejskie, które w świecie mugoli nie istnieją? W oczach panny Moore łatwiej byłoby wyjaśnić, że zwierzę urodziło się po prostu inne, niż, że istnieje śmieszna, mała, puchata kulka która żyje, choć właściwie to nie powinno jej być. Nie jej jednak dyktować światu zasady, skoro tak już jest, musi wierzyć, że ma to jakiś głębszy sens - i pilnować, by zwierzęta nie były sprzedawane przed zabiegiem. Jutro powinien się zjawić odpowiedzialny za to czarodziej. Gorzej, jeśli psowaty ucieknie do tego czasu.
Goniła go w każdym razie, ile sił w nogach, nawet nie zauważając że już nie jest sama. Pewna, że czarodziej ją zignorował zatrzymała się dopiero, kiedy zjawiła się przy rozwidleniu nie mając pojęcia, w którą stronę uciekło zwierzę i zaklęła cicho, dając upust kumulującej się w niej złości. Bała się, że ktoś nieodpowiedni złapie zwierzę i będzie miała kłopoty. Nie była pewna, czy czarodzieje potrafią namierzyć, skąd uciekł psidwak, nie wydawało jej się to jednak niemożliwe.
W tej chwili dostrzegła mężczyznę, którego dopiero co prosiła o pomoc, zapominając całkowicie o panującym wśród nich nadal zakazu. No tak, czarowanie w miejscach publicznych.
- Pomoże mi pan? - spytała, żeby się upewnić. Nigdy nie miała zbyt roszczeniowego stosunku do świata, a jednak z jakiejś przyczyny ten człowiek przybiegł tu razem z nią. - Pójdę na lewo, pan na prawo, może gdzieś tu się czai...
Uliczki powinny znów się spotkać w ciągu kilku minut, a znając to zwierzę, najpewniej chciało się tylko bawić. Być może gdzieś na nich czeka myśląc, że bawią się w ganianego.
Ruszyła zaraz w stronę o której mówiła w nadziei, że mężczyzna zrobi to, o co go poprosiła.
Goniła go w każdym razie, ile sił w nogach, nawet nie zauważając że już nie jest sama. Pewna, że czarodziej ją zignorował zatrzymała się dopiero, kiedy zjawiła się przy rozwidleniu nie mając pojęcia, w którą stronę uciekło zwierzę i zaklęła cicho, dając upust kumulującej się w niej złości. Bała się, że ktoś nieodpowiedni złapie zwierzę i będzie miała kłopoty. Nie była pewna, czy czarodzieje potrafią namierzyć, skąd uciekł psidwak, nie wydawało jej się to jednak niemożliwe.
W tej chwili dostrzegła mężczyznę, którego dopiero co prosiła o pomoc, zapominając całkowicie o panującym wśród nich nadal zakazu. No tak, czarowanie w miejscach publicznych.
- Pomoże mi pan? - spytała, żeby się upewnić. Nigdy nie miała zbyt roszczeniowego stosunku do świata, a jednak z jakiejś przyczyny ten człowiek przybiegł tu razem z nią. - Pójdę na lewo, pan na prawo, może gdzieś tu się czai...
Uliczki powinny znów się spotkać w ciągu kilku minut, a znając to zwierzę, najpewniej chciało się tylko bawić. Być może gdzieś na nich czeka myśląc, że bawią się w ganianego.
Ruszyła zaraz w stronę o której mówiła w nadziei, że mężczyzna zrobi to, o co go poprosiła.
One day
the Grave-Digger had been approached by the stranger, who asked the way to town. He seemed strangely familiar, although they had never met.
Nigdy nie byłem prymusem, ale nie mogłem ukryć, że lubię Opiekę nad Magicznymi Stworzeniami - przyjemną, niespecjalnie na poziomie szkolnym skomplikowaną, idealny dodatek do nudnych lekcji transmutacji czy eliksirów. Mrugam gwałtownie kiedy przelatuje obok mnie burza rudych włosów i goni za psowatym. Stojąc na rozwidleniu czuję się nieco dziwnie. Nie znamy się, nie wiem nawet czy tu pracujesz, czy może to psidwak Twoich rodziców, który uciekł Ci na spacerze. Ciężko stwierdzić mi cokolwiek, poza tym, że jesteś dość młoda i najwyraźniej dość nieodpowiedzialna. Nie przywykłem też jakoś bardzo do pomocy przypadkowym osobom, zresztą co innego podać komuś rękę w autobusie, szczególnie kobiecie, jak to dżentelmenowi wypada, a co innego gonić za psem. Jest mi jednak w pewien sposób Cię trochę żal, sam nie wiem dlaczego, może przypominasz mi pewną moją piegowatą koleżankę z dzieciństwa, która też miała w sobie słaby punkt dla zwierzaków. A zresztą, skoro już tu jestem, nie widzę innego wyjścia. Kiwam głową wolno i stonowanie.
- Wydaję mi się, że porwał moją gazetę, choć nie sądzę, żebym miał ją odzyskać - wzruszam ramionami i rzucam tylko mimochodem, jakby tłumacząc się dlaczego właściwie tu jestem.
Może po to by ratować inne damy i kawalerów przed utratą gazet. Nawet jeśli gazetą tą pogardzam tak, że z pewnością lepiej sprawuje się jako karma dla psidwaka, niż źródło informacji. Lepiej już niech zalega w jego żołądku, niż daje światu świadectwo, które nie ma absolutnie żadnego sensu. Nie kłócę się z poleceniem, zresztą nie widzę innego sensownego wyjścia z sytuacji. Najwyraźniej to naprawdę Twój piesek i chcesz go odzyskać. Pamiętam, że jako dziecko sam bardzo chciałem mieć psa - miałem tylko starego kuguchara, Leonarda, który był wstrętny i miał prze paskudny charakter. Nawet samo wspomnienie o nim sprawia, że zaczynam czuć się o wiele gorzej. Uliczka jest wąska, lecz typowa, nie wygląda na taką w której zbiera się szemrane towarzystwo czy na taką w której można dostać w głowę. Kroczę więc nią powoli, rozglądając się za zwierzęciem, ale nie dostrzegam nigdzie jego śladu. Powoli dostrzegam przesmyk łączący ponownie dwie uliczki i zbliżam się do niego powoli, w nadziei, że może Tobie bardziej się poszczęściło.
- Wydaję mi się, że porwał moją gazetę, choć nie sądzę, żebym miał ją odzyskać - wzruszam ramionami i rzucam tylko mimochodem, jakby tłumacząc się dlaczego właściwie tu jestem.
Może po to by ratować inne damy i kawalerów przed utratą gazet. Nawet jeśli gazetą tą pogardzam tak, że z pewnością lepiej sprawuje się jako karma dla psidwaka, niż źródło informacji. Lepiej już niech zalega w jego żołądku, niż daje światu świadectwo, które nie ma absolutnie żadnego sensu. Nie kłócę się z poleceniem, zresztą nie widzę innego sensownego wyjścia z sytuacji. Najwyraźniej to naprawdę Twój piesek i chcesz go odzyskać. Pamiętam, że jako dziecko sam bardzo chciałem mieć psa - miałem tylko starego kuguchara, Leonarda, który był wstrętny i miał prze paskudny charakter. Nawet samo wspomnienie o nim sprawia, że zaczynam czuć się o wiele gorzej. Uliczka jest wąska, lecz typowa, nie wygląda na taką w której zbiera się szemrane towarzystwo czy na taką w której można dostać w głowę. Kroczę więc nią powoli, rozglądając się za zwierzęciem, ale nie dostrzegam nigdzie jego śladu. Powoli dostrzegam przesmyk łączący ponownie dwie uliczki i zbliżam się do niego powoli, w nadziei, że może Tobie bardziej się poszczęściło.
Let's stay lost on our way home
Alastair Nott
Zawód : Urzędnik Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Hell is empty and all the devils are here
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Gazeta. No tak. Lotta skinęła lekko głową.
- Nie ma szans.
Przyznała wprost, nie zamierzając się jednak nad tym jakoś nadmiernie rozwodzić. Mało eleganckim gestem wzruszyła lekko swoimi chuderlawymi ramionami i po prostu ruszyła w stronę, jaką sobie obrała szybkim krokiem, czasem trochę podbiegając. Miała nadzieję, że młody psiak czeka trochę dalej, aż znowu dotrze jego towarzystwo do zabawy, bo i w jego oczach niewątpliwie wszystko było zabawą. Eh, z całą jej miłością do zwierząt jaką w sobie miała, Lotta miała ochotę zaciągnąć go za te ogony do sklepu.
Poddenerwowana rozglądała się uważnie, aż dopiero przy rozwidleniu zobaczyła uciekiniera. Ledwie psidwak zobaczył ją, a znów oddalił się o kilka metrów, przystanął i podskoczył lekko. Dookoła walały się strzępki wspomnianej wcześniej gazety, zdecydowanie była już nie do odratowania, nie wyglądało jednak jakby jej nowy nieznajomy jakoś szczególnie za nią rozpaczał, więc i ona postanowiła nie przejmować się tą stratą.
- Ani drgnij głupi kundlu, bo skończysz w klatce z kugucharami. - mruknęła pod nosem wiedząc, że psidwak nic sobie z jej groźby nie zrobi. Westchnęła, usiłując opanować emocje, kiedy dotarł na miejsce także mężczyzna który ruszył drugą uliczką.
- Powoli. Myśli, że to zabawa. - mruknęła być może niepasująco zmęczonym tonem. Był taki moment, w którym zapewne potrafiłaby się tą sytuacją bawić, śmiać usiłując złapać za smycz, w tej chwili była jednak zwyczajnie zmęczona i zniechęcona. Ten miesiąc był zbyt przerażający, zbyt pełen właściwie wszystkiego, co złe, pozostawało więc tylko łapać psidwaka, trwać i mieć nadzieję, że maj przyjdzie niebawem i przyniesie ze sobą choć odrobinę spokoju.
Kucnęła na chodniku w nadziei, że pies kiedy nie dostanie tego czego chce - pogoni - zbliży się do nich choć odrobinę.
- Jeśli się zbliży, proszę przydepnąć smycz. - podsunęła w nadziei, że zwierzę faktycznie podejdzie, a nie zacznie znowu uciekać. Bała się, że za chwilę zza jakiegoś rogu wysuną się funkcjonariusze antymugolskiej policji i będzie miała kłopoty. W ciągu całego miesiąca wszystko działo się raczej obok niej, za wyjątkiem jedynie dziwnej kontroli w sklepie po której bała się do niego wrócić. Nie miała ochoty na bliższy kontakt.
- Nie ma szans.
Przyznała wprost, nie zamierzając się jednak nad tym jakoś nadmiernie rozwodzić. Mało eleganckim gestem wzruszyła lekko swoimi chuderlawymi ramionami i po prostu ruszyła w stronę, jaką sobie obrała szybkim krokiem, czasem trochę podbiegając. Miała nadzieję, że młody psiak czeka trochę dalej, aż znowu dotrze jego towarzystwo do zabawy, bo i w jego oczach niewątpliwie wszystko było zabawą. Eh, z całą jej miłością do zwierząt jaką w sobie miała, Lotta miała ochotę zaciągnąć go za te ogony do sklepu.
Poddenerwowana rozglądała się uważnie, aż dopiero przy rozwidleniu zobaczyła uciekiniera. Ledwie psidwak zobaczył ją, a znów oddalił się o kilka metrów, przystanął i podskoczył lekko. Dookoła walały się strzępki wspomnianej wcześniej gazety, zdecydowanie była już nie do odratowania, nie wyglądało jednak jakby jej nowy nieznajomy jakoś szczególnie za nią rozpaczał, więc i ona postanowiła nie przejmować się tą stratą.
- Ani drgnij głupi kundlu, bo skończysz w klatce z kugucharami. - mruknęła pod nosem wiedząc, że psidwak nic sobie z jej groźby nie zrobi. Westchnęła, usiłując opanować emocje, kiedy dotarł na miejsce także mężczyzna który ruszył drugą uliczką.
- Powoli. Myśli, że to zabawa. - mruknęła być może niepasująco zmęczonym tonem. Był taki moment, w którym zapewne potrafiłaby się tą sytuacją bawić, śmiać usiłując złapać za smycz, w tej chwili była jednak zwyczajnie zmęczona i zniechęcona. Ten miesiąc był zbyt przerażający, zbyt pełen właściwie wszystkiego, co złe, pozostawało więc tylko łapać psidwaka, trwać i mieć nadzieję, że maj przyjdzie niebawem i przyniesie ze sobą choć odrobinę spokoju.
Kucnęła na chodniku w nadziei, że pies kiedy nie dostanie tego czego chce - pogoni - zbliży się do nich choć odrobinę.
- Jeśli się zbliży, proszę przydepnąć smycz. - podsunęła w nadziei, że zwierzę faktycznie podejdzie, a nie zacznie znowu uciekać. Bała się, że za chwilę zza jakiegoś rogu wysuną się funkcjonariusze antymugolskiej policji i będzie miała kłopoty. W ciągu całego miesiąca wszystko działo się raczej obok niej, za wyjątkiem jedynie dziwnej kontroli w sklepie po której bała się do niego wrócić. Nie miała ochoty na bliższy kontakt.
One day
the Grave-Digger had been approached by the stranger, who asked the way to town. He seemed strangely familiar, although they had never met.
Wzruszam ramionami otrzymując odpowiedź. Cóż, tego właśnie mogłem się spodziewać. Nie żebym miał specjalną ochotę wyciągać z pyska psa w połowie pogryzioną gazetę. Niech już służy mu lepiej, niż te brednie służą społeczeństwu. Nie jestem specjalistom od psidwaków, ale wydaję mi się, że taki posiłek nic mu nie zrobi. Z lekcji pamiętam tylko wspomnienie, że jedzą wszystko, a skoro jedzą wszystko, to z pewnością nie jest to dla nich trujące, czyż nie? Zresztą z pewnością wyglądałabyś na nieco bardziej strapioną tą wiadomością gdyby tak właśnie było. Mam pewną słabość do zwierząt, szczególnie do psowatych, więc jednak mimo wszystko wolałbym, żeby nic mu się nie stało.
Docieram w końcu do drugiej drogi, tą którą Ty wybrałaś i dostrzegam już z oddali burzę rudawych włosów. Nie spodziewałem się takiego hartu ducha czy warczenia na zwierzaka, który z pewnością jednak na nie zasłużył. Słysząc słowa przymykam tylko oczy i nieznacznie kiwam głową. Nie mam zamiaru robić mu krzywdy, a magia na ulicach jest przecież zakazana. Najwyraźniej trzeba jakoś to zrobić. W bardziej staroświecki sposób? Chociaż chyba mało kto właśnie tak by go nazwał. Przyglądam się mu uważnie, jak zastyga na chwilę, najwyraźniej po części zmęczony zabawą, a po części tym, że my już go nie gonimy. Nie mogę mieć pojęcia o Twoim pochodzeniu, zresztą gdybym miał, czy wciąż stałbym tu, pomagając? Nieważne. Wszystko przez tą przeklętą gazetę, chociaż gdybym wciąż trzymał ją w ręku zapewne przeklinałbym los za to, że muszę ją czytać.
W końcu zwierzę, pozornie wyglądające nawet na trochę skruszone w sobie, postępuje kilka kroków do przodu. Ostrożnie, żeby znów nie zacząć bezsensownej gonitwy stawiam stopę na smyczy, unieruchamiając go. Nie rzuca się i nie szarpie, za co dziękuję jakimś bogom psich smyczy. Nie wiem czy tacy są. Niespecjalnie też mnie to obchodzi.
- Mam nadzieję, że nie będzie już uciekał. I nie będzie kradł gazet, chociaż to akurat niewielka strata - mówię, a w moim głosie z pewnością pobrzmiewa karcąca nuta, ale nie widzę sensu pouczania kogoś nieznajomego.
Wierzę, że zajmiesz się nim i obetniesz mu wreszcie te przeklęte ogony, a jeśli nie Ty, to ktokolwiek inny.
Docieram w końcu do drugiej drogi, tą którą Ty wybrałaś i dostrzegam już z oddali burzę rudawych włosów. Nie spodziewałem się takiego hartu ducha czy warczenia na zwierzaka, który z pewnością jednak na nie zasłużył. Słysząc słowa przymykam tylko oczy i nieznacznie kiwam głową. Nie mam zamiaru robić mu krzywdy, a magia na ulicach jest przecież zakazana. Najwyraźniej trzeba jakoś to zrobić. W bardziej staroświecki sposób? Chociaż chyba mało kto właśnie tak by go nazwał. Przyglądam się mu uważnie, jak zastyga na chwilę, najwyraźniej po części zmęczony zabawą, a po części tym, że my już go nie gonimy. Nie mogę mieć pojęcia o Twoim pochodzeniu, zresztą gdybym miał, czy wciąż stałbym tu, pomagając? Nieważne. Wszystko przez tą przeklętą gazetę, chociaż gdybym wciąż trzymał ją w ręku zapewne przeklinałbym los za to, że muszę ją czytać.
W końcu zwierzę, pozornie wyglądające nawet na trochę skruszone w sobie, postępuje kilka kroków do przodu. Ostrożnie, żeby znów nie zacząć bezsensownej gonitwy stawiam stopę na smyczy, unieruchamiając go. Nie rzuca się i nie szarpie, za co dziękuję jakimś bogom psich smyczy. Nie wiem czy tacy są. Niespecjalnie też mnie to obchodzi.
- Mam nadzieję, że nie będzie już uciekał. I nie będzie kradł gazet, chociaż to akurat niewielka strata - mówię, a w moim głosie z pewnością pobrzmiewa karcąca nuta, ale nie widzę sensu pouczania kogoś nieznajomego.
Wierzę, że zajmiesz się nim i obetniesz mu wreszcie te przeklęte ogony, a jeśli nie Ty, to ktokolwiek inny.
Let's stay lost on our way home
Alastair Nott
Zawód : Urzędnik Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Hell is empty and all the devils are here
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Pies powoli się zbliża. Lotta poddnerwowana powoli się uspokaja. Nadal jednak boi się problemów. Jest istotą na tyle mylącą, by rozumieć, że wszystkie zakazy mają zniechęcić, wrogo nastawić czarodziejów do mugolskiej społeczności, w tej chwili jednak sama przeklinała wszystkie zakazy czarowania. O ile wszystko byłoby łatwiejsze, gdyby jej towarzysz mógł po protu rzucić zaklęcie.
Nie było sensu jednak się nad tym głębiej zastanawiać, bo i dopadli zwierzę. Przez chwilę tkwili niemal w bezruchu, bez najmniejszego drgnięcia, a kiedy pies zaczął kroczyć w jej stronę, nieznajomy mężczyzna nadepnął na smycz.
Lotta mogła w spokoju wstać i ją złapać.
Zacisnęła mocno palce na mocnej plecionce i owinęła ją sobie wokół nadgarstka, bo i żywotne zwierzę znów zaczęło podskakiwać i szarpać.
- Dziękuję za pomoc.
Odezwała się w końcu.
- Też mam taką nadzieję. Najpóźniej jutro pozbędziemy się jego ogona i trafi na sprzedaż. Takie żywotne zwierzęta schodzą prawie od razu. - dodała uznając, że nieznajomemu może należy się trochę wyjaśnienia sytuacji w której właśnie brał udział. - Uciekł mi ze Zwierzyńca Pani Pickle.
Podsumowała już wprost. Zwierzyniec był jej miejscem na świecie. Uwielbiała go. Podobnie uwielbiała wszelkiej maści zwierzęta. Większe, mniejsze, te które zbliżają się do człowieka i domagają uwagi i interakcji, ale także te które można jedynie obserwować, najlepiej z odległości lub za szyby. Tego psidwaka zapewne też nikomu nie pozwoliłaby skrzywdzić, choć w tej chwili posłała mu pełne złości spojrzenie.
Głupi kundel.
Spojrzała, jak energicznie macha wszystkimi ogonami i po dłuższej chwili jej mina złagodniała. Był głupiutki, całkowicie nieświadomy czegokolwiek, szczęśliwy przez każdą bzdurę, gotów pokochać człowieka, który choć przez chwilę się z nim pobawi. Czyż nie to w zwierzętach jest najlepsze?
- Będziemy już lepiej szli. Gdyby pan za nim zatęsknił, zapraszam do sklepu.
Ostatnią część wypowiedzi dodała raczej żartobliwie, by w końcu faktycznie ruszyć w kierunku Pokątnej, do malutkiego sklepiku przy końcu ulicy.
Nie było sensu jednak się nad tym głębiej zastanawiać, bo i dopadli zwierzę. Przez chwilę tkwili niemal w bezruchu, bez najmniejszego drgnięcia, a kiedy pies zaczął kroczyć w jej stronę, nieznajomy mężczyzna nadepnął na smycz.
Lotta mogła w spokoju wstać i ją złapać.
Zacisnęła mocno palce na mocnej plecionce i owinęła ją sobie wokół nadgarstka, bo i żywotne zwierzę znów zaczęło podskakiwać i szarpać.
- Dziękuję za pomoc.
Odezwała się w końcu.
- Też mam taką nadzieję. Najpóźniej jutro pozbędziemy się jego ogona i trafi na sprzedaż. Takie żywotne zwierzęta schodzą prawie od razu. - dodała uznając, że nieznajomemu może należy się trochę wyjaśnienia sytuacji w której właśnie brał udział. - Uciekł mi ze Zwierzyńca Pani Pickle.
Podsumowała już wprost. Zwierzyniec był jej miejscem na świecie. Uwielbiała go. Podobnie uwielbiała wszelkiej maści zwierzęta. Większe, mniejsze, te które zbliżają się do człowieka i domagają uwagi i interakcji, ale także te które można jedynie obserwować, najlepiej z odległości lub za szyby. Tego psidwaka zapewne też nikomu nie pozwoliłaby skrzywdzić, choć w tej chwili posłała mu pełne złości spojrzenie.
Głupi kundel.
Spojrzała, jak energicznie macha wszystkimi ogonami i po dłuższej chwili jej mina złagodniała. Był głupiutki, całkowicie nieświadomy czegokolwiek, szczęśliwy przez każdą bzdurę, gotów pokochać człowieka, który choć przez chwilę się z nim pobawi. Czyż nie to w zwierzętach jest najlepsze?
- Będziemy już lepiej szli. Gdyby pan za nim zatęsknił, zapraszam do sklepu.
Ostatnią część wypowiedzi dodała raczej żartobliwie, by w końcu faktycznie ruszyć w kierunku Pokątnej, do malutkiego sklepiku przy końcu ulicy.
One day
the Grave-Digger had been approached by the stranger, who asked the way to town. He seemed strangely familiar, although they had never met.
Popołudniu miała pojawić się w Hogwarcie na uroczystość zorganizowaną przez profesora Dipetta. Jego list niezwykle ją zaskoczył, nie miał wszak żadnego udziału w uwolnieniu dzieci z Hogwartu, jedynie uleczyła ich obrażenia; podziękowania w jej stronę byłyby więc niesłuszne. Nie śmiała jednak odmówić, zamierzała się pojawić, a ponadto niezwykle cieszyła ją obecność profesora na stanowisku dyrektora, które objął ponownie. Z chwilą zniknięcie Grindelwalda kamień spadł jej z serca. Uroczysta szata czekała więc wyprana i wyprasowana w sypialni, wisząc na wieszaku na drzwiach szafy, a pod nią stały wyczyszczone, eleganckie pantofle.
Zamiast jednak oczekiwać na chwilę, w której miała teleportować się do Hogsmeade, pojawiła się na Pokątnej, by załatwić pewien problem.
Była przekonana, że to problem, choć wielu z pewnością by to zbagatelizowała. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że jej kot, Winnie, po prostu czuje się samotny. Większość czasu spędzała poza domem, głównie w Hogwarcie, a mieszkanie stało puste. Co prawda kupiła dla niego zaczarowaną miskę, która uzupełniała się sama, jeśli tylko obok stała paczuszka z kocim jedzeniem, ale towarzystwa zapewnić mu nie mogła. A rzec było trzeba, że grubiutki Winnie był niezwykle towarzyskim kotem. Kiedy była w swoim mieszkaniu, to chodził za nią krok w krok, spał pod jej kołdrą i ciągle wskakiwał jej na kolana. Pozostawiony w samotności zbyt długo - zdawał się później wyraźnie przybity. Zabierać go do Skrzydła Szpitalnego nie zamierzała, tam musiała wszak panować sterylna czystość i porządek, lecz wpadła na inny pomysł.
Zapewni mu towarzystwo!
Mieszkanie było wszak dość duże by pomieścić oba koty, a Winnie zawsze okazywał przyjazne nastawienie wobec obcych zwierząt. Z Sabriną, sową Poppy, bardzo się polubił, lecz ona, pod nieobecność Poppy, spędzała czas głównie na łowach, bądź leciała aż do Hogwartu w Szkocji i przysiadała na parapecie gabinetu pielęgniarek.
Winnie potrzebował drugiego kota do zabawy, a ponieważ przez kilka dni nie udało jej się złapać żadnego z wolno żyjących kotów, zmuszona była udać się po niego na Pokątną. Nie weszła jednak do najpopularniejszego sklepu ze zwierzętami, wybrała mniej oblegany zwierzyniec, święcie przekonana, że tam zwierzęta na dom czekają dłużej.
Weszła do środka i niemal zakręciło się jej w głowie od nagłych miauknięć, pomrukiwania i gniewnych prychnięć; zdawało się jej, że tych kotów jest naprawdę całe mnóstwo! Serce Poppy łkało, lecz mogła zabrać do siebie tylko jednego.
-Przepraszam... Czy mogę zająć chwilę? - spytała rudowłosej dziewczyny, która nagle pojawiła się za ladą.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zwierzyniec Pani Pickle
Szybka odpowiedź