Salon
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Salon
Salon oparty na budowie sali w średniowiecznym stylu, jest podzielony na dwie sekcje: małą bibliotekę stanowiącą oddzielną część oraz salę muzyczną. Dzięki temu każdy z domowników może poczuć się bardziej komfortowo. Kominek z freskiem oraz mottem Yaxley'ów dość często służy jako miejsce, przy którym można się ogrzać, ale również jako ostateczna droga komunikacji.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Morgoth Yaxley dnia 05.11.16 19:35, w całości zmieniany 8 razy
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
| cd z bramy głównej
Wiedział za jakiego mieli go niektórzy ludzie i nie obchodziło go to. Najważniejsze, że wiedział, że jego wychowanie oraz wyuczone zachowania miały podstawę w jego największych autorytetach - jego rodzicach. Świat czarodziejów często dziwił się, dlaczego tak miła i dobra kobieta jak Beatrice Flint wyszła za milczącego gbura jakim był lord Leon Yaxley. Był dobrą partią i wiele arystokratek chciałoby być na jej miejscu, ale gdy spotykały go po raz pierwszy zmieniały zdanie. Ona tego nie zrobiła. Morgoth nie znał szczęśliwszego małżeństwa. Kochał ich oboje i mimo że z ojcem trudno było mu złapać język inny niż ten dotyczący czysto materialistycznych rzeczy, zdarzyły im się momenty, w których więź ojca i syna stawała się mocniejsza niż stal.
- Jak uważasz - odpowiedział na jej słowa, chociaż oboje doskonale wiedzieli, że nie miała wyjścia. Morgoth nie miał sobie nic do zarzucenia. Podał jej argumenty mówiące za tym, dlaczego zachował się jak się zachował. Całą drogę do domu pokonali w milczeniu. Trolle towarzyszyły im mimo wszystko oddalone na pewną odległość ukryte pośród roślinności. Młody Yaxley z każdym krokiem coraz bardziej denerwował się tym, że list nie doszedł do adresata i został skradziony. Przechodząc przez próg posiadłości miał już poważne wątpliwości. Przekazał Kylo służącemu, po czym zrzucił płaszcz i zaprowadził dziewczynę do salonu. Pozostała tam jedynie jego matka. Leia najwidoczniej poszła do swojego pokoju.
- Matko - zaczął Morgoth, stając niedaleko biurka i wskazując na wysoką blondynkę zwrócił się do rudowłosej. - Lady Beatrice Yaxley. Moja matka. A to jest... - urwał, zdając sobie sprawę, że nie zna imienia dziewczyny. Gdy ta je wypowiedziała, dodał jeszcze:
- Przyniosła Kylo prosto z Londynu. Nasze trolle ją przestraszyły.
- Moja droga - zaczęła Beatrice, wstając z jej wrodzoną gracją i podchodząc do nich. - Mam nadzieję, że nie zrobiły ci nic złego. Zaraz doprowadzimy cię do porządku.
Po czym zaprowadziła dziewczynę do fotela, a Morgoth odwrócił się, by wezwać służącego.
- Zagotujcie wodę i przygotujcie odpowiednie wywary - powiedział, po czym odwrócił się, by spojrzeć na matkę i rudowłosą. - I przynieście jakieś ubrania mojej siostry - dodał.
Wiedział za jakiego mieli go niektórzy ludzie i nie obchodziło go to. Najważniejsze, że wiedział, że jego wychowanie oraz wyuczone zachowania miały podstawę w jego największych autorytetach - jego rodzicach. Świat czarodziejów często dziwił się, dlaczego tak miła i dobra kobieta jak Beatrice Flint wyszła za milczącego gbura jakim był lord Leon Yaxley. Był dobrą partią i wiele arystokratek chciałoby być na jej miejscu, ale gdy spotykały go po raz pierwszy zmieniały zdanie. Ona tego nie zrobiła. Morgoth nie znał szczęśliwszego małżeństwa. Kochał ich oboje i mimo że z ojcem trudno było mu złapać język inny niż ten dotyczący czysto materialistycznych rzeczy, zdarzyły im się momenty, w których więź ojca i syna stawała się mocniejsza niż stal.
- Jak uważasz - odpowiedział na jej słowa, chociaż oboje doskonale wiedzieli, że nie miała wyjścia. Morgoth nie miał sobie nic do zarzucenia. Podał jej argumenty mówiące za tym, dlaczego zachował się jak się zachował. Całą drogę do domu pokonali w milczeniu. Trolle towarzyszyły im mimo wszystko oddalone na pewną odległość ukryte pośród roślinności. Młody Yaxley z każdym krokiem coraz bardziej denerwował się tym, że list nie doszedł do adresata i został skradziony. Przechodząc przez próg posiadłości miał już poważne wątpliwości. Przekazał Kylo służącemu, po czym zrzucił płaszcz i zaprowadził dziewczynę do salonu. Pozostała tam jedynie jego matka. Leia najwidoczniej poszła do swojego pokoju.
- Matko - zaczął Morgoth, stając niedaleko biurka i wskazując na wysoką blondynkę zwrócił się do rudowłosej. - Lady Beatrice Yaxley. Moja matka. A to jest... - urwał, zdając sobie sprawę, że nie zna imienia dziewczyny. Gdy ta je wypowiedziała, dodał jeszcze:
- Przyniosła Kylo prosto z Londynu. Nasze trolle ją przestraszyły.
- Moja droga - zaczęła Beatrice, wstając z jej wrodzoną gracją i podchodząc do nich. - Mam nadzieję, że nie zrobiły ci nic złego. Zaraz doprowadzimy cię do porządku.
Po czym zaprowadziła dziewczynę do fotela, a Morgoth odwrócił się, by wezwać służącego.
- Zagotujcie wodę i przygotujcie odpowiednie wywary - powiedział, po czym odwrócił się, by spojrzeć na matkę i rudowłosą. - I przynieście jakieś ubrania mojej siostry - dodał.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nastroju Char nie poprawił fakt, że bufon nie raczył zapamiętać jej imienia. Jasne, pewnie zna sporo osób i nie wszystkie pamięta, ale kiedy rozmawiało się z kimś już kilka razy, nie powinno się przyznawać do tego typu gafy! Przynajmniej zdaniem dziewczyny, która kompletnie nie ma pojęcia jak działa jakakolwiek etykieta.
Nie nastawiała się zbyt pozytywnie do poznawania matki chłopaka. Domyślała się, że rodzice są pewnie jeszcze bardziej ortodoksyjni, niż on sam i ktoś go na takiego, jakim jest wychował. Okazało się jednak, że się myliła, a uprzejmość kobiety trochę zbiła ją z tropu.
- Nic mi nie jest. Okazały się bardziej przyjazne, niż sowa pani syna. - odpowiedziała z lekkim uśmiechem. Teraz, w cieple i ze świadomością, że ktoś doprowadzi te ranki do porządku poczuła się lepiej. Choć wzmianka o ubraniach jej się nie spodobała.
Milczała licząc, że nie ma ona z nią nic wspólnego. Nie chciałaby czyjegoś ubrania - propozycja bardzo by ją zażenowała i dość łatwo można było poznać, że samo wspomnienie ją skrępowało. Wiedziała, że jej sukienka nie wygląda najlepiej już od dawna podobnie, jak reszta rzeczy, ale była zbyt dumna, żeby przyjąć cokolwiek takiego.
- Swoją drogą słyszałam o różnego rodzaju istotach stróżujących, ale trolle są zdecydowanie najbardziej oryginalnym pomysłem. - dodała, teraz skrępowana ciszą. Nie była wstydliwą osobą, ale to miejsce wyraźnie na nią podziałało. Było... olbrzymie. W samym salonie jej mieszkanie zmieściłoby się pewnie ze dwa razy. W dodatku bardzo zadbane, ładnie urządzone, pełne ciekawych drobiazgów. Wszystko tutaj było takie eleganckie i dopracowane. Sama w swojej przyszłości mierzyła oczywiście niżej - w marzeniach widziała siebie jako przedstawicielkę klasy średniej z porządnym, dobrym mężem bez nałogów, ułożonymi dzieciakami i w domku - ładnym, zadbanym, ale pewnie dość skromnym. Bo i kim ona może w przyszłości być, jak już przyjdzie jej odejść ze sklepu? Bo na pewno nie utrzymanką, co to to nie.
W każdym razie pałac to dla niej jak całkowicie inny wymiar. Domyślała się, że ludzie tacy jak Yaxley nieźle mieszkają, ale to przerastało jakiekolwiek jej oczekiwania. Okazuje się, że można sprawić, żeby Charlotte Moore poczuła się mała i zagubiona.
Szokujące.
Nie nastawiała się zbyt pozytywnie do poznawania matki chłopaka. Domyślała się, że rodzice są pewnie jeszcze bardziej ortodoksyjni, niż on sam i ktoś go na takiego, jakim jest wychował. Okazało się jednak, że się myliła, a uprzejmość kobiety trochę zbiła ją z tropu.
- Nic mi nie jest. Okazały się bardziej przyjazne, niż sowa pani syna. - odpowiedziała z lekkim uśmiechem. Teraz, w cieple i ze świadomością, że ktoś doprowadzi te ranki do porządku poczuła się lepiej. Choć wzmianka o ubraniach jej się nie spodobała.
Milczała licząc, że nie ma ona z nią nic wspólnego. Nie chciałaby czyjegoś ubrania - propozycja bardzo by ją zażenowała i dość łatwo można było poznać, że samo wspomnienie ją skrępowało. Wiedziała, że jej sukienka nie wygląda najlepiej już od dawna podobnie, jak reszta rzeczy, ale była zbyt dumna, żeby przyjąć cokolwiek takiego.
- Swoją drogą słyszałam o różnego rodzaju istotach stróżujących, ale trolle są zdecydowanie najbardziej oryginalnym pomysłem. - dodała, teraz skrępowana ciszą. Nie była wstydliwą osobą, ale to miejsce wyraźnie na nią podziałało. Było... olbrzymie. W samym salonie jej mieszkanie zmieściłoby się pewnie ze dwa razy. W dodatku bardzo zadbane, ładnie urządzone, pełne ciekawych drobiazgów. Wszystko tutaj było takie eleganckie i dopracowane. Sama w swojej przyszłości mierzyła oczywiście niżej - w marzeniach widziała siebie jako przedstawicielkę klasy średniej z porządnym, dobrym mężem bez nałogów, ułożonymi dzieciakami i w domku - ładnym, zadbanym, ale pewnie dość skromnym. Bo i kim ona może w przyszłości być, jak już przyjdzie jej odejść ze sklepu? Bo na pewno nie utrzymanką, co to to nie.
W każdym razie pałac to dla niej jak całkowicie inny wymiar. Domyślała się, że ludzie tacy jak Yaxley nieźle mieszkają, ale to przerastało jakiekolwiek jej oczekiwania. Okazuje się, że można sprawić, żeby Charlotte Moore poczuła się mała i zagubiona.
Szokujące.
One day
the Grave-Digger had been approached by the stranger, who asked the way to town. He seemed strangely familiar, although they had never met.
Spodziewał się tego po swojej matce i byłby zaskoczony, gdyby zareagowała inaczej. Mogła być arystokratką, żoną lorda Yaxley'a, ale nikt nie odmówiłby jej dobroci. Taka po prostu była. Wprowadzała do ich domu od zawsze ciepło i Morgoth był jej za to dozgonnie wdzięczny. Tylko matka potrafiła dostrzec w nim to, czego inni nie potrafili. Nikt go tak naprawdę nie znał - tylko ona.
- Nie miej mu tego za złe - odpowiedziała Beatrice na słowa dziewczyny. - Mój syn zawsze miał słabość do groźnych zwierząt. Ma to po ojcu.
Blondynka usiadła na fotelu obok rudowłosej i zaczęła oglądać jej ranki na rękach. Morgoth w tym czasie przeszedł do kominka i opierając dłonią o gzyms nad paleniskiem, spojrzał w ogień. Płomienie skakały po drewnie, strzelając od czasu do czasu, zupełnie jak wtedy gdy jeden ze smoków podpalił część Rezerwatu w Peak District. Nigdy nie widział większego pożaru. Szczególnie że lasy były wyschnięte po ogromnej suszy. Niezliczona ilość czarodziejów pracowała, by opanować tę klęskę. Z nostalgii wyrwały go głosy za plecami. Gdy się na nich skupił, wyłapał sens zdania.
- Trolle od zawsze pilnowały ziem Yaxley'ów - odpowiedział Morgoth, początkowo nie odrywając spojrzenia od ognia i dopiero później wolno przenosząc je na młodą czarownicę. - Dziwne, że o tym nie słyszałaś.
- Morgoth - upomniała go matka, zawieszając na synu wzrok nieco dłużej. Ten zniósł jej spojrzenie.- Czasem zapominam, że nie jesteś jedynie z mojej krwi - dodała Batrice, a jej złota kolia poruszyła się z charakterystycznym szczękiem małych zawieszek, z których się składała. W tym samym momencie do salonu weszła służąca niosąca ładną, ale prostą sukienkę.
- Ubrania według rozkazu - powiedziała, a Morgoth podszedł do niej i odebrał je. Dziewczyna skłoniła się, uśmiechając się lekko, po czym odwróciła się i zniknęła.
- O! Świetnie! Musisz się przebrać, zanim doprowadzimy cię do porządku. Nie chcę tu widzieć młodej kobiety w takim stanie. Nie w moim domu - wytłumaczyła za syna czarownica.
- Pójdę sprawdzić co się stało z wodą - powiedział Morgoth, po czym skłonił się matce i wyszedł z salonu. Lub właściwie miał taki zamiar, bo zatrzymał się w wejściu, widząc zbliżającego się ojca.
- Nie miej mu tego za złe - odpowiedziała Beatrice na słowa dziewczyny. - Mój syn zawsze miał słabość do groźnych zwierząt. Ma to po ojcu.
Blondynka usiadła na fotelu obok rudowłosej i zaczęła oglądać jej ranki na rękach. Morgoth w tym czasie przeszedł do kominka i opierając dłonią o gzyms nad paleniskiem, spojrzał w ogień. Płomienie skakały po drewnie, strzelając od czasu do czasu, zupełnie jak wtedy gdy jeden ze smoków podpalił część Rezerwatu w Peak District. Nigdy nie widział większego pożaru. Szczególnie że lasy były wyschnięte po ogromnej suszy. Niezliczona ilość czarodziejów pracowała, by opanować tę klęskę. Z nostalgii wyrwały go głosy za plecami. Gdy się na nich skupił, wyłapał sens zdania.
- Trolle od zawsze pilnowały ziem Yaxley'ów - odpowiedział Morgoth, początkowo nie odrywając spojrzenia od ognia i dopiero później wolno przenosząc je na młodą czarownicę. - Dziwne, że o tym nie słyszałaś.
- Morgoth - upomniała go matka, zawieszając na synu wzrok nieco dłużej. Ten zniósł jej spojrzenie.- Czasem zapominam, że nie jesteś jedynie z mojej krwi - dodała Batrice, a jej złota kolia poruszyła się z charakterystycznym szczękiem małych zawieszek, z których się składała. W tym samym momencie do salonu weszła służąca niosąca ładną, ale prostą sukienkę.
- Ubrania według rozkazu - powiedziała, a Morgoth podszedł do niej i odebrał je. Dziewczyna skłoniła się, uśmiechając się lekko, po czym odwróciła się i zniknęła.
- O! Świetnie! Musisz się przebrać, zanim doprowadzimy cię do porządku. Nie chcę tu widzieć młodej kobiety w takim stanie. Nie w moim domu - wytłumaczyła za syna czarownica.
- Pójdę sprawdzić co się stało z wodą - powiedział Morgoth, po czym skłonił się matce i wyszedł z salonu. Lub właściwie miał taki zamiar, bo zatrzymał się w wejściu, widząc zbliżającego się ojca.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Niechęć Charlie do młodego Yaxleya odkąd się pojawiła, rosła z każdą minutą, wprost proporcjonalnie do tego, jak rosła jej sympatia do jego matki. Jak oni mogą byś spokrewnieni? Jak taka miła osoba mogła wydać na świat takiego mruka?
Choć akurat Charlie jest chyba ostatnią osobą, która powinna zastanawiać się nad czymś takim, jeśli spojrzeć na ilość podobieństw między nią i jej rodzicami. Najwidoczniej takie rzeczy się zdarzają. Czarne owce i te sprawy. Albo rude owce. Albo wredne, bufonowate owce.
Jednocześnie wiedziała, że sama odsłania swoje kłamstwa. Może jeszcze nie były one oczywiste, ale czy jako czarownica nie powinna ich znać? Póki co sądziła jednak, że uznają ją tu raczej za nierozgarniętą, niż za charłaczkę. Charłak w takim miejscu? Niemożliwe!
Moore nie lubiła mówić o tym, że jest niemagiczna. Nieznosiła nagłej zmiany w zachowaniu ludzi dookoła. Ich spojrzeń. Wolała skłamać, ot dla wygody, dla łatwiejszej rozmowy. Pani Pickle wydawała się z tego zadowolona. A to w końcu tylko klienci, nie jej wierni przyjaciele, żeby musiała mówić im cokolwiek o swoim życiu! W końcu może być już po szkole, tylko wyglądać młodo. Prawda?
Ruda pozwoliła kobiecie zobaczyć swoje dłonie, choć zaczęła żałować swojej decyzji. Czuła się tu coraz bardziej nie na miejscu z każdą chwilą - zarówno przez zachowanie Morgo, jak i przez samo miejsce. W chwili, kiedy usłyszała, że ma wkładać ich ubrania, poczuła, że to już za wiele. Chyba nigdy w swoim życiu nie czuła się bardziej mała i uboga.
- Dziękuję, ale nie chcę jej. Ja... chyba powinnam iść. Mogę tylko skorzystać z kominka? To nie są wielkie rany, na pewno ktoś się nimi w domu zajmie, żeby nie było śladu. - wiedziała nawet doskonale, do kogo może iść i Cass brzmiała jak zdecydowanie lepsza opcja. Przeniesie się zaraz w jej okolice, przejdzie ten kawałeczek i wszystko będzie dobrze. Zapomni o tym, że młody, zawsze grzeczny chłopak kiedykolwiek zwrócił jej uwagę. Może opowie o wszystkim dziewczynom? Wygada się, naopowiada i nerwy całego tego dziwnego dnia z niej zejdą.
Podniosła się z miejsca w chwili, kiedy Morgoth zatrzymał się w drzwiach.
Choć akurat Charlie jest chyba ostatnią osobą, która powinna zastanawiać się nad czymś takim, jeśli spojrzeć na ilość podobieństw między nią i jej rodzicami. Najwidoczniej takie rzeczy się zdarzają. Czarne owce i te sprawy. Albo rude owce. Albo wredne, bufonowate owce.
Jednocześnie wiedziała, że sama odsłania swoje kłamstwa. Może jeszcze nie były one oczywiste, ale czy jako czarownica nie powinna ich znać? Póki co sądziła jednak, że uznają ją tu raczej za nierozgarniętą, niż za charłaczkę. Charłak w takim miejscu? Niemożliwe!
Moore nie lubiła mówić o tym, że jest niemagiczna. Nieznosiła nagłej zmiany w zachowaniu ludzi dookoła. Ich spojrzeń. Wolała skłamać, ot dla wygody, dla łatwiejszej rozmowy. Pani Pickle wydawała się z tego zadowolona. A to w końcu tylko klienci, nie jej wierni przyjaciele, żeby musiała mówić im cokolwiek o swoim życiu! W końcu może być już po szkole, tylko wyglądać młodo. Prawda?
Ruda pozwoliła kobiecie zobaczyć swoje dłonie, choć zaczęła żałować swojej decyzji. Czuła się tu coraz bardziej nie na miejscu z każdą chwilą - zarówno przez zachowanie Morgo, jak i przez samo miejsce. W chwili, kiedy usłyszała, że ma wkładać ich ubrania, poczuła, że to już za wiele. Chyba nigdy w swoim życiu nie czuła się bardziej mała i uboga.
- Dziękuję, ale nie chcę jej. Ja... chyba powinnam iść. Mogę tylko skorzystać z kominka? To nie są wielkie rany, na pewno ktoś się nimi w domu zajmie, żeby nie było śladu. - wiedziała nawet doskonale, do kogo może iść i Cass brzmiała jak zdecydowanie lepsza opcja. Przeniesie się zaraz w jej okolice, przejdzie ten kawałeczek i wszystko będzie dobrze. Zapomni o tym, że młody, zawsze grzeczny chłopak kiedykolwiek zwrócił jej uwagę. Może opowie o wszystkim dziewczynom? Wygada się, naopowiada i nerwy całego tego dziwnego dnia z niej zejdą.
Podniosła się z miejsca w chwili, kiedy Morgoth zatrzymał się w drzwiach.
One day
the Grave-Digger had been approached by the stranger, who asked the way to town. He seemed strangely familiar, although they had never met.
Lord Yaxley nie należał do wysokich mężczyzn, ale na pewno nikt z tego powodu nie mógł nazwać go słabeuszem. Dość mocnej budowy w ogóle nie przypominał kogoś spokrewnionego ze szczupłym Morgothem, który odziedziczył tę cechę po Flintach. Praktycznie w ogóle się nie uśmiechał, zawsze był poważny i zdający się znać na wszystkim. I Morgo cały czas wydawało się, że właśnie tak było. Rycerz Walpurgii, którego dobrze było mieć po swojej stronie - dzielnie broniący swoich bliskich i bez litości niszczący swoich wrogów. Taki własnie był jego ojciec i młody Yaxley oddałby wszystko, by kiedyś stać się taki jak on.
- Gdzie pani tego domu? - spytał swoim niskim głosem służącego, podając mu płaszcz i rozluźniając krawat. Gdy tamten wskazał mu salon, mężczyzna skierował się w tamtą stronę, w połowie drogi zauważając stojącego w jego przejściu syna. - Jest zajęta? - zadał kolejne pytanie, przejeżdżając dłonią po zaroście. Morgoth zaprzeczył, po czym usunął się lordowi z drogi, by za chwilę wrócić do salonu jego śladem. Ojciec stał przy matce i patrzył uważnie na siedzącą w fotelu Charlotte Moore. Blondyn zastanawiał się, co chodzi mu po głowie, ale najwidoczniej nic nie mogło zaskoczyć pana tego pałacu. A na pewno nie mała rudowłosa nastolatka, której jego własna żona opatrywała rany. Morgo zagryzł dolną wargę, gdy w salonie zapanowała cisza. Słychać było jedynie trzaskanie ognia w kominku. W końcu Leon Yaxley usiadł na jednym z obitych w skórę foteli, wyjął cygaro, odpalił, po czym zabrał głos.
- Masz jakieś imię, dziewczyno?
- To Charlotte Moore, kochany - odparła za nią matka, zdając sobie zapewne sprawę z wrażenia jakie wywoływał u innych jej mąż. Szczególnie u takich, którzy spotykali go po raz pierwszy.
- Nie znam tego nazwiska - odpowiedział chłodno Leon, wpatrując się uważnie w rudowłosą. Morgothowi naprawdę ciężko było zaimponować, ale spojrzenie jego rodzica jak i cała jego osoba budziły strach jak i podziw. Znał wszystko i wszystkich, a jeśli ktoś nie znajdował się na tej liście, oznaczało, że nie był tego wart. Lub był Mugolem. Morgo rzucił krótkie spojrzenie Beatrice, która je wychwyciła i delikatnie pokręciła głową. Musieli odciągnąć uwagę ojca od niespodziewanego gościa i czym prędzej wysłać ją z powrotem do domu. Młody Yaxley nigdy by sobie nie wybaczył, gdyby okazało się, że wpuścić pod ich dach kogoś z brudną krwią. Jej braki ogłady i wychowania świadczyły o niskim pochodzeniu, brak wiedzy o rodach szlacheckich zapewne o zwykłej obojętności, ale wszyscy znali niechęć Yaxley'ów do Mugoli. Nawet, a szczególnie ci drudzy. Skończoną głupota byłoby przychodzenie do nich. Chyba że ktoś miał myśli samobójcze.
- Pracuje w sklepie ze zwierzętami, ojcze - wtrącił, zmuszając Leona, by skupił uwagę na nim. - Znalazła Kylo na Nokturnie i przyniosła go do nas. Nasze trolle nieco ją przestraszyły.
- Zbliża się noc, kochanie i trzeba ją odesłać do domu. Nie możemy porzucać czarodziejów, którzy potrzebują pomocy - wsparła go matka, uśmiechając się do męża. - Nie jesteśmy dzikusami.
- Nie wszyscy na to zasługują - odparł mężczyzna, nie odrywając spojrzenia od dziewczyny. Już chciał coś dodać, gdy do salonu wszedł sługa i oznajmił, że pan jest potrzebny w swoim gabinecie. Mężczyzna podniósł się z fotela, pocałował żonę w czubek głowy, a przy wyjściu zatrzymał się i dodał:
- Ubierzcie ją i wyślijcie do domu. Noce na Nokturnie bywają zabójcze.
Po czym wyszedł, zostawiając trójkę znowu samą. Morgoth podniósł spojrzenie na matkę, wiedząc, że dziś panna Moore miała wiele szczęścia. Jeśli naprawdę skrywała tajemnicę to Leon Yaxley był ostatnią osobą, przy której chciałaby teraz przebywać.
- Gdzie pani tego domu? - spytał swoim niskim głosem służącego, podając mu płaszcz i rozluźniając krawat. Gdy tamten wskazał mu salon, mężczyzna skierował się w tamtą stronę, w połowie drogi zauważając stojącego w jego przejściu syna. - Jest zajęta? - zadał kolejne pytanie, przejeżdżając dłonią po zaroście. Morgoth zaprzeczył, po czym usunął się lordowi z drogi, by za chwilę wrócić do salonu jego śladem. Ojciec stał przy matce i patrzył uważnie na siedzącą w fotelu Charlotte Moore. Blondyn zastanawiał się, co chodzi mu po głowie, ale najwidoczniej nic nie mogło zaskoczyć pana tego pałacu. A na pewno nie mała rudowłosa nastolatka, której jego własna żona opatrywała rany. Morgo zagryzł dolną wargę, gdy w salonie zapanowała cisza. Słychać było jedynie trzaskanie ognia w kominku. W końcu Leon Yaxley usiadł na jednym z obitych w skórę foteli, wyjął cygaro, odpalił, po czym zabrał głos.
- Masz jakieś imię, dziewczyno?
- To Charlotte Moore, kochany - odparła za nią matka, zdając sobie zapewne sprawę z wrażenia jakie wywoływał u innych jej mąż. Szczególnie u takich, którzy spotykali go po raz pierwszy.
- Nie znam tego nazwiska - odpowiedział chłodno Leon, wpatrując się uważnie w rudowłosą. Morgothowi naprawdę ciężko było zaimponować, ale spojrzenie jego rodzica jak i cała jego osoba budziły strach jak i podziw. Znał wszystko i wszystkich, a jeśli ktoś nie znajdował się na tej liście, oznaczało, że nie był tego wart. Lub był Mugolem. Morgo rzucił krótkie spojrzenie Beatrice, która je wychwyciła i delikatnie pokręciła głową. Musieli odciągnąć uwagę ojca od niespodziewanego gościa i czym prędzej wysłać ją z powrotem do domu. Młody Yaxley nigdy by sobie nie wybaczył, gdyby okazało się, że wpuścić pod ich dach kogoś z brudną krwią. Jej braki ogłady i wychowania świadczyły o niskim pochodzeniu, brak wiedzy o rodach szlacheckich zapewne o zwykłej obojętności, ale wszyscy znali niechęć Yaxley'ów do Mugoli. Nawet, a szczególnie ci drudzy. Skończoną głupota byłoby przychodzenie do nich. Chyba że ktoś miał myśli samobójcze.
- Pracuje w sklepie ze zwierzętami, ojcze - wtrącił, zmuszając Leona, by skupił uwagę na nim. - Znalazła Kylo na Nokturnie i przyniosła go do nas. Nasze trolle nieco ją przestraszyły.
- Zbliża się noc, kochanie i trzeba ją odesłać do domu. Nie możemy porzucać czarodziejów, którzy potrzebują pomocy - wsparła go matka, uśmiechając się do męża. - Nie jesteśmy dzikusami.
- Nie wszyscy na to zasługują - odparł mężczyzna, nie odrywając spojrzenia od dziewczyny. Już chciał coś dodać, gdy do salonu wszedł sługa i oznajmił, że pan jest potrzebny w swoim gabinecie. Mężczyzna podniósł się z fotela, pocałował żonę w czubek głowy, a przy wyjściu zatrzymał się i dodał:
- Ubierzcie ją i wyślijcie do domu. Noce na Nokturnie bywają zabójcze.
Po czym wyszedł, zostawiając trójkę znowu samą. Morgoth podniósł spojrzenie na matkę, wiedząc, że dziś panna Moore miała wiele szczęścia. Jeśli naprawdę skrywała tajemnicę to Leon Yaxley był ostatnią osobą, przy której chciałaby teraz przebywać.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Jesteś szokująco podobny do ojca.
To pierwsze słowa, jakie dała radę wypowiedzieć Charlotte, kiedy już wybiła się z pierwszego szoku i pierwszej fali oburzenia. Wiele osób traktowało ją z góry. Mniej więcej dziewięćdziesiąt procent czarodziejów, jacy wiedzieli, że jest charłakiem. To jednak nie sprawiło, że Charlie zaczęła pozwalać sobą pomiatać, co to to nie. Nie wykształciło to w niej ani odrobiny instynktu samozachowawczego, za to zdecydowanie wzmocniło dumę i poczucie własnej wartości, które teraz kazały jej po prostu opuścić to miejsce i zapomnieć o przykrym incydencie, jakim okazało się poznanie tej rodziny.
W jednej chwili podniosła się z miejsca pewna, że nie chce mieć więcej z tymi ludźmi do czynienia. Co ma oznaczać, że nie wszyscy na to zasługują? Na POMOC? Po tym, jak zrobiła im przysługę? Może i ci ludzie wiedzą, czym jest etykieta, ale nie mają pojęcia o tym, jak należy traktować drugiego człowieka.
- Gdzie jest kominek?
Dodała jeszcze bardziej, o ile się dało chłodnym tonem. Nie miała zamiaru ciągnąć tej nieprzyjemnej wizyty. Wydostanie się z tego domu i tyle z tego będzie. Wróci i zapamięta, że z tą rodziną nie wiąże się nic dobrego. Nawet, jeśli kobieta wydawała jej się miła to cóż... niestety jedna trzecia to trochę za mało.
- Zapamiętam, że nie życzycie sobie jakiejkolwiek życzliwości ze strony kogoś, kogo nazwiska twój ojciec nie raczy znać i obiecuję nie wchodzić ci więcej w drogę. - oznajmiła z cierpkim uśmiechem. Jane, że nawet Charlie kojarzyła niektóre nazwiska, ale nie przywiązywała do nich wielkiej wagi. Do tej pory uważała, że to jak stereotyp i nie można całej rodziny wrzucać do jednego worka. Mieszkańcy tego domu trochę zachwiali tę pewność.
- Miło było panią poznać. - dodała po chwili w kierunku matki chłopaka i spojrzała wyczekująco na Morgotha, aby wskazał jej kominek podłączony do sieci Fiuu i proszek. Nie chce od tych ludzi niczego więcej.
To pierwsze słowa, jakie dała radę wypowiedzieć Charlotte, kiedy już wybiła się z pierwszego szoku i pierwszej fali oburzenia. Wiele osób traktowało ją z góry. Mniej więcej dziewięćdziesiąt procent czarodziejów, jacy wiedzieli, że jest charłakiem. To jednak nie sprawiło, że Charlie zaczęła pozwalać sobą pomiatać, co to to nie. Nie wykształciło to w niej ani odrobiny instynktu samozachowawczego, za to zdecydowanie wzmocniło dumę i poczucie własnej wartości, które teraz kazały jej po prostu opuścić to miejsce i zapomnieć o przykrym incydencie, jakim okazało się poznanie tej rodziny.
W jednej chwili podniosła się z miejsca pewna, że nie chce mieć więcej z tymi ludźmi do czynienia. Co ma oznaczać, że nie wszyscy na to zasługują? Na POMOC? Po tym, jak zrobiła im przysługę? Może i ci ludzie wiedzą, czym jest etykieta, ale nie mają pojęcia o tym, jak należy traktować drugiego człowieka.
- Gdzie jest kominek?
Dodała jeszcze bardziej, o ile się dało chłodnym tonem. Nie miała zamiaru ciągnąć tej nieprzyjemnej wizyty. Wydostanie się z tego domu i tyle z tego będzie. Wróci i zapamięta, że z tą rodziną nie wiąże się nic dobrego. Nawet, jeśli kobieta wydawała jej się miła to cóż... niestety jedna trzecia to trochę za mało.
- Zapamiętam, że nie życzycie sobie jakiejkolwiek życzliwości ze strony kogoś, kogo nazwiska twój ojciec nie raczy znać i obiecuję nie wchodzić ci więcej w drogę. - oznajmiła z cierpkim uśmiechem. Jane, że nawet Charlie kojarzyła niektóre nazwiska, ale nie przywiązywała do nich wielkiej wagi. Do tej pory uważała, że to jak stereotyp i nie można całej rodziny wrzucać do jednego worka. Mieszkańcy tego domu trochę zachwiali tę pewność.
- Miło było panią poznać. - dodała po chwili w kierunku matki chłopaka i spojrzała wyczekująco na Morgotha, aby wskazał jej kominek podłączony do sieci Fiuu i proszek. Nie chce od tych ludzi niczego więcej.
One day
the Grave-Digger had been approached by the stranger, who asked the way to town. He seemed strangely familiar, although they had never met.
Morgoth zaczynał żałować, że nie zostawił jej trollom. Przemilczał tę uwagę. Może nie byłoby to tak dotkliwe, gdyby nie ton, którym zostały wypowiedziane owe słowa. Ich sens był prawdziwy i wiele razy słyszał to samo zdanie z ust nawet matki. Nikt nie wypowiedział ich jednak z taką pogardą jak przed chwilą rudowłosa. Zacisnął jedynie pięść, ale nic nie odpowiedział. Nie miał zamiaru wchodzić w dziwną dyskusję z kimś kto nie znał ani jego, ani Leona Yaxley'a. I był niewyobrażalnie nietaktowny i niewychowany. Nie musiał wskazywać kominka, tylko podszedł do tego w salonie i po prostu koło niego stanął.
- Życzliwość nigdy nie była wpisana w oczekiwania naszej rodziny. A na pewno nie od osoby, która wprost obraża gospodarzy pod ich własnym dachem, okazuje brak jakiegokolwiek braku wychowania i rości sobie prawa do szacunku większego niż na takowy zasługuje - odpowiedział, machnąwszy ręką, by stłumić ogień w kominku. Palenisko natychmiast wygasło, a drewno wystygło, pozostając nienaruszone.
- Morgothcie Yaxley! - Jego matka wstała z fotela, ale chłopak nie zwracał na nią uwagi.
- Pozwól mi, pani, powiedzieć, iż argumenty, jakimi uzasadniasz tę niezwykłą opinię, są w równej mierze nieprzemyślane, jak twoje zachowanie - niedopuszczalne. Gruntownie pomyliłaś się w ocenie mojej osoby, panienko, sądząc, że w ten prostacki sposób można wpłynąć na którekolwiek z nas. Nie wiem, na ile pański ojciec pozwala pani wtrącać się w swoje sprawy, z pewnością jednak nie ma pani prawa sądzić, że nas zna. Proszę, byś nie skazywała mnie dłużej swoją obecnością.
Skłonił się jej sztywno i patrzył jak znika w zielonych płomieniach.
- Życzliwość nigdy nie była wpisana w oczekiwania naszej rodziny. A na pewno nie od osoby, która wprost obraża gospodarzy pod ich własnym dachem, okazuje brak jakiegokolwiek braku wychowania i rości sobie prawa do szacunku większego niż na takowy zasługuje - odpowiedział, machnąwszy ręką, by stłumić ogień w kominku. Palenisko natychmiast wygasło, a drewno wystygło, pozostając nienaruszone.
- Morgothcie Yaxley! - Jego matka wstała z fotela, ale chłopak nie zwracał na nią uwagi.
- Pozwól mi, pani, powiedzieć, iż argumenty, jakimi uzasadniasz tę niezwykłą opinię, są w równej mierze nieprzemyślane, jak twoje zachowanie - niedopuszczalne. Gruntownie pomyliłaś się w ocenie mojej osoby, panienko, sądząc, że w ten prostacki sposób można wpłynąć na którekolwiek z nas. Nie wiem, na ile pański ojciec pozwala pani wtrącać się w swoje sprawy, z pewnością jednak nie ma pani prawa sądzić, że nas zna. Proszę, byś nie skazywała mnie dłużej swoją obecnością.
Skłonił się jej sztywno i patrzył jak znika w zielonych płomieniach.
z/t x2
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
20 stycznia
Czekał przy komiku na pojawienie się Lucindy. Nie mieli określonego konkretnego czasu, ale na szczęście wszystkie jego domowe sprawunki zostały załatwione przed obiadem dzięki czemu mógł spokojnie siedzieć w towarzystwie pohukującego od czasu do czasu Kylo. Puchacz siedział na jednej z wyższych półek, łypiąc na każdego wchodzącego do salonu. Ptak był wyjątkowo przywiązany jedynie do swojego właściciela i nawet ojciec Morgotha miał czasem problem, żeby przegonić sowę pod nieobecność syna. W jakimś stopniu było to miłe dla młodego Yaxley'a, który nie posiadał pod sobą żadnych pracowników prócz związanych z pałacem. Ani na tle zawodowym ani żadnym innym. Dlatego coś co mógł mieć tylko dla siebie i nie dzielić się tym z nikim, nawet z ojcem, sprawiało, że wieź między Kylo a nim nabierała większego znaczenia. Morgo nie miał jeszcze żony, tym bardziej dzieci, dlatego na razie tym czymś była właśnie jego sowa. Gotowa na każde jego skinienie. Dlatego gdy siedział w jednym z foteli z wysokim oparciem i przywołał puchacza, ten zleciał spod sufitu i usiadł na ramieniu siedzenia Yaxley'a. Ten odłożył wydanie Walczącego Maga i sięgnął po list, który napisał zaraz po obiedzie. Zawierał jedną część informacji, które przeznaczone były dla pewnego człowieka na Ulicy Śmiertelnego Nokturnu. I tylko dla niego. Ostatnio kontakt nie był najlepszy, jednak Morgoth musiał dowiedzieć się czy prośba, którą kierował była możliwa. A jeśli nie... Młody lord zamierzał sprawić, żeby była. Włożył kopertę w dziób sowy, po czym skinął głową, by Kylo odleciał. Zwierzę machnęło skrzydłami i odleciało, szukając otwartego okna, które zawsze było uchylone właśnie z powodu wylatujących i przylatujących sów. W tym samym momencie w kominku buchnął jasnozielony płomień, powodując natychmiastową reakcję Yaxley'a. Wstał z miejsca, poprawiając kamizelkę, która lekko się pomarszczyła. Czekając na pojawienie się znajomej sylwetki, Morgoth obrócił się jeszcze, patrząc czy nikt nie stał w foyer za jego plecami. Ciekawskie spojrzenia Lei na pewno nie pomogłoby mu w powitaniu gościa. Całe szczęście jego siostra zapewne kręciła się gdzieś przy stajniach, ciesząc się pierwszym ładniejszym dniem podczas tego ponurego miesiąca. Z tego co wiedział ojciec zajmował się swoimi sprawunkami, a matka spokojnie relaksowała się w ogrodach na specjalnie przygotowanym dla niej kline. Słysząc kroki na posadzce, przeniósł uwagę na stojącą przed nim Lucindę. Mimowolnie się uśmiechnął, czując dziwny spokój.
Czekał przy komiku na pojawienie się Lucindy. Nie mieli określonego konkretnego czasu, ale na szczęście wszystkie jego domowe sprawunki zostały załatwione przed obiadem dzięki czemu mógł spokojnie siedzieć w towarzystwie pohukującego od czasu do czasu Kylo. Puchacz siedział na jednej z wyższych półek, łypiąc na każdego wchodzącego do salonu. Ptak był wyjątkowo przywiązany jedynie do swojego właściciela i nawet ojciec Morgotha miał czasem problem, żeby przegonić sowę pod nieobecność syna. W jakimś stopniu było to miłe dla młodego Yaxley'a, który nie posiadał pod sobą żadnych pracowników prócz związanych z pałacem. Ani na tle zawodowym ani żadnym innym. Dlatego coś co mógł mieć tylko dla siebie i nie dzielić się tym z nikim, nawet z ojcem, sprawiało, że wieź między Kylo a nim nabierała większego znaczenia. Morgo nie miał jeszcze żony, tym bardziej dzieci, dlatego na razie tym czymś była właśnie jego sowa. Gotowa na każde jego skinienie. Dlatego gdy siedział w jednym z foteli z wysokim oparciem i przywołał puchacza, ten zleciał spod sufitu i usiadł na ramieniu siedzenia Yaxley'a. Ten odłożył wydanie Walczącego Maga i sięgnął po list, który napisał zaraz po obiedzie. Zawierał jedną część informacji, które przeznaczone były dla pewnego człowieka na Ulicy Śmiertelnego Nokturnu. I tylko dla niego. Ostatnio kontakt nie był najlepszy, jednak Morgoth musiał dowiedzieć się czy prośba, którą kierował była możliwa. A jeśli nie... Młody lord zamierzał sprawić, żeby była. Włożył kopertę w dziób sowy, po czym skinął głową, by Kylo odleciał. Zwierzę machnęło skrzydłami i odleciało, szukając otwartego okna, które zawsze było uchylone właśnie z powodu wylatujących i przylatujących sów. W tym samym momencie w kominku buchnął jasnozielony płomień, powodując natychmiastową reakcję Yaxley'a. Wstał z miejsca, poprawiając kamizelkę, która lekko się pomarszczyła. Czekając na pojawienie się znajomej sylwetki, Morgoth obrócił się jeszcze, patrząc czy nikt nie stał w foyer za jego plecami. Ciekawskie spojrzenia Lei na pewno nie pomogłoby mu w powitaniu gościa. Całe szczęście jego siostra zapewne kręciła się gdzieś przy stajniach, ciesząc się pierwszym ładniejszym dniem podczas tego ponurego miesiąca. Z tego co wiedział ojciec zajmował się swoimi sprawunkami, a matka spokojnie relaksowała się w ogrodach na specjalnie przygotowanym dla niej kline. Słysząc kroki na posadzce, przeniósł uwagę na stojącą przed nim Lucindę. Mimowolnie się uśmiechnął, czując dziwny spokój.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Ten tydzień okazał się być ekstremalnie zaskakujący. Najpierw wizyta w Mungu, której jak zwykle chciała uniknąć, potem spotkanie z Edgarem, które wyprowadziło ją ze wszystkich stanów równowagi jakie kiedykolwiek posiadała. Mogła się spodziewać wszystkiego, ale tak szybkiego spotkania z przeszłością to się nie spodziewała. W końcu człowiek nie po to myśli o czymś innym by tak mocno skonfrontować się z tematem nie do zniesienia. Sowa od Morgo była więc dla niej pozytywną odmianą. Ucieszyła się na wieść, że Pani Yaxley czuje się już lepiej i jest w stanie z nimi porozmawiać. Od razu przed oczami stanął jej obraz kobiety wycieńczonej przez klątwę. Choć zdarzyło się to całkiem niedawno to w obliczu faktów do jakich zdążyli dojść miała wrażenie iż stało się to lata temu. Ucieszyła się także, bo spędzając czas z młodym Yaxleyem całkowicie zapominała o wszystkim co dręczyło ją ostatnio. Nie dlatego, że żyła jego tragedią skutecznie uciekając od swojej, ale dlatego, że naprawdę zaczęła całą tę sprawę przeżywać. Całą sobą. W posiadłości Yaxleyów pojawiła się późnym popołudniem nie chcąc wcześniej zakłócać w jakikolwiek sposób ich rodzinnego spokoju. Tym bardziej, że nie trudno było się domyślić jak wiele osób ostatnimi czasy musiało przewinąć się przez ich pałac. Przy pomocy sieci Fiuu zjawiła się prosto w salonie młodego Yaxleya. Uśmiechnęła się i skłoniła lekko w jego stronę. - Lordzie Yaxley. - oczywiście była to uprzejmość i powitanie w jednym. Mimo przejścia na bardziej osobiste progi Morgo nadal pozostawał Lordem. - W skali od jednego do dziesięciu jak dobry jest Twój humor i Twoje samopoczucie? -zapytała unosząc lekko brew i posyłając w jego stronę uśmiech. Nie wiedziała czy czegoś się dowiedział po spotkaniu z kimś z rodu Parkinsonów. Ważne było to, że mogli porozmawiać z jego matką i dowiedzieć się czegoś o naszyjniku ewentualnie o grawerze. Najważniejsze by dowiedzieć się czegoś o tym kto był za to odpowiedzialny. Podeszła do niego krok bliżej. Właściwie nie wiedziała czy jej wypada bądź nie, ale widząc ów amulet na wystawie nie mogła się oprzeć. - Mam coś dla Ciebie… - zaczęła. - I dla Twojej mamy. - dodała szybko. Z kieszeni płaszcza wyciągnęła dwa zawiniątka. - Ten tutaj – wskazała mniejszy amulet. - To amulet chroniący przed urokami i pomyślałam, że mógłby być przydatny dla Twojej mamy. Po czymś takim ja obawiałabym się kolejnego… wiesz o czym mówię. - powiedziała odwijając kolejny amulet. - A ten jest dla Ciebie. Nie ma określonego zastosowania. Chroni i ciało i duszę. W końcu ochrona zawsze się przyda. - powiedziała.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Gdy ją zobaczył, poczuł się dziwnie spokojny. Nie żeby wcześniej nie był. Po prostu wydawało mu się, że mimo braku efektów fizycznych na tle zdrowotnym jego matki (prócz tej lekkiej poprawy), Lucinda dawała mu pewne poczucie bezpieczeństwa, którego nie mógł zapewnić nikt inny. Zupełnie jakby jego myśli koncentrowały się na sprawie, ale w inny sposób. Nie bolało, aż tak bardzo. Odpowiedział jej również skinienie, głowy i lekkim uśmiechem. Chciał zabrać głos jako gospodarz, ale go uprzedziła. Prędzej spodziewał się, że go zgani za tak częste pisanie do jej osoby i naprzykrzanie się. Bo sam czuł się niezręcznie, pisząc po raz kolejny. Gdyby choć trochę jej nie znał, sądziłby, że wykorzystuje okazję, by o tym nie wspominać. Na szczęście te kilka spotkań spowodowało, że poznał w pewien sposób styl bycia lady Selwyn i mógł przewidzieć jak się zachowa. A przynajmniej w niektórych przypadkach. Pomimo to pozostawała dla niego niekonwencjonalną zagadką. Bo która wychowana w tradycji szlachcianka zgadzałaby się bez słowa sprzeciwu na spotykanie się z młodym gentlemanem, który nie był jej rodziną czy narzeczonym bez odpowiedniej osoby u boku? Ona najwidoczniej się tym nie przejmowała dopóki ich współpraca zostawała w tajemnicy.
- Lady Selwyn – odpowiedział z równą kulturą i etykietą. Tak. W rozmowie i swobodnej dyskusji mogli pozbywać się tytułów. Ale mimo wszystko dalej pozostawali szlachetnie urodzonymi członkami wysokich rodów. Zaskoczyła go szczerość i dziwne rozbawienie w pytaniu, które zadała. Kiedy był małym dzieckiem, Leia czasem bawiła się z nim w różne gry, ale dawno zapomniał jak to jest – żartować. Zresztą jeszcze nigdy nie widział Lucindy w tak dobrym humorze. Miał nadzieję, że tak mała aura szczęścia osłodzi matce pobyt wśród pomruków ojca i jego powagi. – Moje samopoczucie stałoby na wyższym poziomie, gdyby nie sytuacja, chociaż humor właśnie mi się poprawił. Dziękuję – odpowiedział z małym przekąsem, wiedząc, że coś błysnęło w jego spojrzeniu. Słysząc i patrząc na to jak wyciągała amulety, cofnął się o krok i chociaż wiedział, że była to dziwna reakcja, nie wrócił do wcześniejszej pozycji. Był po prostu zaskoczony. Obserwował przedmiot, który leżał na jego otwartej dłoni, zupełnie jakby nigdy nie widział niczego podobnego. – Sama jej go dasz – powiedział cicho, oddając amulet Lucindzie i odchrząkując nieco lub nawet bardzo zbity z tropu. Nie spodziewał się podobnego zachowania. Gdy zaczęła mu pokazywać kolejny, pokręcił głową i dodał szybko:
- Nie mogę go przyjąć.
Widząc jej spojrzenie, dokończył:
- A przynajmniej nie gdy nie mam nic w zamian.
Umilkł, zdając sobie sprawę, że zapadła cisza. Po chwili usłyszał odgłosy kroków w foyer i odsunął się od Lucindy szybko, patrząc w tamtą stronę. Zauważył jedynie przechodzącego szybko lokaja, ale nikogo więcej. Nie zamierzał jeszcze prowadzić jej do matki, wiedząc, że ta miała jeszcze chwilę na przeczytanie do końca książki. Przerwał niezręczną ciszę, którą sam spowodował nietaktownym zachowaniem.
- Mam nadzieję, że nie masz mi za złe tego ciągłego nękania - rzucił, nie zbliżając się już. - Bardzo doceniam to co robisz dla mojej matki. Docenia to. Tak samo jak ja... Mam nadzieję, że miło spędziłaś czas od naszego ostatniego spotkania. Wybacz, że byłem wtedy dla ciebie oschły.
- Lady Selwyn – odpowiedział z równą kulturą i etykietą. Tak. W rozmowie i swobodnej dyskusji mogli pozbywać się tytułów. Ale mimo wszystko dalej pozostawali szlachetnie urodzonymi członkami wysokich rodów. Zaskoczyła go szczerość i dziwne rozbawienie w pytaniu, które zadała. Kiedy był małym dzieckiem, Leia czasem bawiła się z nim w różne gry, ale dawno zapomniał jak to jest – żartować. Zresztą jeszcze nigdy nie widział Lucindy w tak dobrym humorze. Miał nadzieję, że tak mała aura szczęścia osłodzi matce pobyt wśród pomruków ojca i jego powagi. – Moje samopoczucie stałoby na wyższym poziomie, gdyby nie sytuacja, chociaż humor właśnie mi się poprawił. Dziękuję – odpowiedział z małym przekąsem, wiedząc, że coś błysnęło w jego spojrzeniu. Słysząc i patrząc na to jak wyciągała amulety, cofnął się o krok i chociaż wiedział, że była to dziwna reakcja, nie wrócił do wcześniejszej pozycji. Był po prostu zaskoczony. Obserwował przedmiot, który leżał na jego otwartej dłoni, zupełnie jakby nigdy nie widział niczego podobnego. – Sama jej go dasz – powiedział cicho, oddając amulet Lucindzie i odchrząkując nieco lub nawet bardzo zbity z tropu. Nie spodziewał się podobnego zachowania. Gdy zaczęła mu pokazywać kolejny, pokręcił głową i dodał szybko:
- Nie mogę go przyjąć.
Widząc jej spojrzenie, dokończył:
- A przynajmniej nie gdy nie mam nic w zamian.
Umilkł, zdając sobie sprawę, że zapadła cisza. Po chwili usłyszał odgłosy kroków w foyer i odsunął się od Lucindy szybko, patrząc w tamtą stronę. Zauważył jedynie przechodzącego szybko lokaja, ale nikogo więcej. Nie zamierzał jeszcze prowadzić jej do matki, wiedząc, że ta miała jeszcze chwilę na przeczytanie do końca książki. Przerwał niezręczną ciszę, którą sam spowodował nietaktownym zachowaniem.
- Mam nadzieję, że nie masz mi za złe tego ciągłego nękania - rzucił, nie zbliżając się już. - Bardzo doceniam to co robisz dla mojej matki. Docenia to. Tak samo jak ja... Mam nadzieję, że miło spędziłaś czas od naszego ostatniego spotkania. Wybacz, że byłem wtedy dla ciebie oschły.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Cieszyła się, że matka Yaxleya czuje się na tyle dobrze by przyjmować gości. I cieszyła się, że pomimo tego iż mógł to wszystko załatwić sam poprosił ją o obecność. Nie chciała ingerować w ich rodzinną przestrzeń, ale naprawdę chciała zobaczyć jak czuje się matka mężczyzny i usłyszeć jej wersje wydarzeń. Kto wie? Może rzuci nowe światło na tą całą strasznie tajemniczą sprawę. Choć samopoczucie Morgo nie było idealne to Lynn widziała w mężczyźnie zmianę. Nie był już tak zmęczony i przytłoczony tą całą sytuacją. A przynajmniej nie było tak tego widać. Przy pierwszy spotkaniu Lucinda nie widziała tylko zaklętego przedmiotu, którego historię chciała poznać, ale także pomóc mężczyźnie, którego zobaczyła. Była empatyczna. Od zawsze. A krzywda ludzka nie była dla niej rzeczą obok której mogła przejść obojętnie. Szkoda tylko, że nikt w ten sposób nie patrzył na nią. Uśmiechnęła się słysząc, że jego samopoczucie już się poprawiło. Ostatnio było nerwowo i choć w jej życiu ostatnio wszystko wywracało się do góry nogami to czuła, że dzisiaj coś się wyjaśni. Kobieca intuicja. Nie wolno tego lekceważyć. Zaskoczenie w jego oczach trochę zbiło ją z tropu. Nie widziała w tym nic dziwnego choć przez jego zdziwienie czuła, że było to pod jakimś względem niestosowne. Wcale tego nie chciała. I to zazwyczaj był jej błąd. Przez miesiące spędzone w różnych miejscach na Ziemi nauczyła się, że szlachetność jest w prostocie. Proste gesty, proste słowa, proste życie. Bez udawania, bez przemyślanych odpowiedzi. Tak było łatwiej. Amulet był tylko amuletem, artefakt artefaktem, a sok dyniowy tylko sokiem dyniowym. W Londynie tak to nie działało. Wzięła amulety, które jej oddał, ale nic nie powiedziała dalej trochę zmieszana i zaskoczona. Dopiero kiedy Morgo przerwał cisze dziewczyna przeniosła wzrok z trzymanych w dłoniach amuletach na mężczyznę. - Nękania? -zapytała i uśmiechnęła się lekko. - Nie nękasz mnie. Jesteśmy w tym razem i każda Twoja sowa mnie raduje. Bez względu na to jakie wieści przynosi. - powiedziała ignorując jego przeprosiny. Nie miała mu przecież czego wybaczyć. Skakali do siebie nawzajem i ku jej zdziwieniu wcale nie czuła przy tym irytacji. Spojrzała jeszcze raz na amulety i westchnęła. - Wiesz… -zaczęła mrużąc oczy i kręcąc głową. - Jeżeli chciał mnie PAN urazić, Lordzie Yaxley to jest na to wiele innych sposobów. Mógł Pan no nie wiem.. na przykład wylać na mnie dzban wody, albo chociaż nie przyjść na nasze spotkanie. To byłoby niesamowicie przykre. Tylko nie wiem czy bardziej niż nieprzyjęty prezent. - powiedziała wyciągając w jego stronę amulet. - To jest moja praca. Sam prosiłeś mnie o zdjęcie klątwy z naszyjnika, sam chciałeś, abym dalej w tym uczestniczyła więc proszę Cię… przyjmij ode mnie prezent i zapomnijmy o tym, że mi go oddałeś. - skończyła unosząc lekko brew.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie chciał, by poczuła się dotknięta. Absolutnie nie to miał na myśli, ale najwidoczniej było już za późno. Nigdy nie chciałby, żeby ktokolwiek czuł się przez niego zraniony, a przynajmniej nie ktoś na kim mu zależało. Po prostu poczuł się tak zaskoczony, że nie wiedział, co powiedzieć. Już sam fakt, że kupiła amulet dla Beatrice był wyjątkowo ponad przeciętne zachowanie pomiędzy dwójką krótko znających się szlachciców, a prezent dla niego... I nie był to kolejny puginał, których mógł mieć całe stosy. Po prostu nie mógł sobie przypomnieć, kiedy dostał jakikolwiek prezent. Owszem, wciąż pamiętał, że Leia kupiła mu papierośnicę na osiemnastce urodziny. Pamiętał, bo włożyła w to serce. A tak Morgoth był nauczony sięgania po to, co chciał w pojedynkę. Nie tylko dzięki pieniądzom, ale wytrwałemu dążeniu do celu. Odzwyczaił się od czegoś takiego jak prezenty, a Lynn wytrąciła go z równowagi. Nie dlatego że było to niestosowne - może było, chociaż młody Yaxley nie myślał o tym w tej kategorii, a przynajmniej jeszcze nie teraz.
- Za dużo myślisz o innych, a za mało o sobie, moja droga - powiedział cicho, wpatrując się w nieistniejący punkt gdzieś na poziomie małego kredensu po jego prawej. Była to nie tylko odpowiedź, ale również i przyjacielska rada. Mógł to dostrzec już po chwili rozmowy z lady Selwyn. W kontaktach z innymi oddawała samą siebie, całkowicie, ale nie mówiła nic o sobie. Wydawało mu się, że zna go lepiej niż on ją. I to była prawda. Żałował, że tak było i nie chciał przyzwyczajać się za bardzo do jej towarzystwa, chociaż działał wbrew sobie. W końcu mieli kiedyś przełamać działanie klątwy i rozejść w swoje strony. Pomimo że wiedział, że ten dzień nadejdzie, odganiał od siebie tę myśl. Darzył blondynkę zaufaniem i zdobyła jego szacunek, a to mało komu się udawało. I to po tak krótkim czasie. Paradoksalnie Morgoth chciał się odzwyczaić od bycia blisko Lu, przebywając z nią częściej.
Słysząc jej słowa, spojrzał jej prosto w oczy.
- Ostatnią rzeczą na świecie byłaby chęć urażenia, jaśnie pani- odpowiedział poważnie, czując, że jej słowa dotarły do niego mocniej niż sądził. Zignorował słowo 'praca', chociaż wiedział, że był jej zleceniodawcą, a ona wykonawcą. W sumie kompletnie wypadło mu to z głowy i nie postrzegał tego z tej perspektywy. Odebrał od niej spokojnie amulet, po czym jeszcze raz obejrzał na otwartej dłoni. Był niezwykle zwyczajny, ale tą zwyczajnością równocześnie miły dla oka. Może właśnie tego mu brakowało? Nie chcąc już niepokoić swojego gościa, założył wisiorek i schował go pod koszulą, poprawiając zaraz krawat. Nie powiedział nic więcej tylko schował jedną dłoń w kieszeni spodni i przeniósł uwagę na Lynn. Uśmiechnął się do niej, naprawdę zapominając, że zrobił z siebie niewychowanego prostaka w jej oczach, odrzucając jej dobra wolę. - Dziękuję, Lu - mruknął jedynie, zanim wskazał jej ruchem głowy wyjście do ogrodu, gdzie miała oczekiwać ich jego matka.
zt x2
- Za dużo myślisz o innych, a za mało o sobie, moja droga - powiedział cicho, wpatrując się w nieistniejący punkt gdzieś na poziomie małego kredensu po jego prawej. Była to nie tylko odpowiedź, ale również i przyjacielska rada. Mógł to dostrzec już po chwili rozmowy z lady Selwyn. W kontaktach z innymi oddawała samą siebie, całkowicie, ale nie mówiła nic o sobie. Wydawało mu się, że zna go lepiej niż on ją. I to była prawda. Żałował, że tak było i nie chciał przyzwyczajać się za bardzo do jej towarzystwa, chociaż działał wbrew sobie. W końcu mieli kiedyś przełamać działanie klątwy i rozejść w swoje strony. Pomimo że wiedział, że ten dzień nadejdzie, odganiał od siebie tę myśl. Darzył blondynkę zaufaniem i zdobyła jego szacunek, a to mało komu się udawało. I to po tak krótkim czasie. Paradoksalnie Morgoth chciał się odzwyczaić od bycia blisko Lu, przebywając z nią częściej.
Słysząc jej słowa, spojrzał jej prosto w oczy.
- Ostatnią rzeczą na świecie byłaby chęć urażenia, jaśnie pani- odpowiedział poważnie, czując, że jej słowa dotarły do niego mocniej niż sądził. Zignorował słowo 'praca', chociaż wiedział, że był jej zleceniodawcą, a ona wykonawcą. W sumie kompletnie wypadło mu to z głowy i nie postrzegał tego z tej perspektywy. Odebrał od niej spokojnie amulet, po czym jeszcze raz obejrzał na otwartej dłoni. Był niezwykle zwyczajny, ale tą zwyczajnością równocześnie miły dla oka. Może właśnie tego mu brakowało? Nie chcąc już niepokoić swojego gościa, założył wisiorek i schował go pod koszulą, poprawiając zaraz krawat. Nie powiedział nic więcej tylko schował jedną dłoń w kieszeni spodni i przeniósł uwagę na Lynn. Uśmiechnął się do niej, naprawdę zapominając, że zrobił z siebie niewychowanego prostaka w jej oczach, odrzucając jej dobra wolę. - Dziękuję, Lu - mruknął jedynie, zanim wskazał jej ruchem głowy wyjście do ogrodu, gdzie miała oczekiwać ich jego matka.
zt x2
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Pozwoliła się pokierować młodemu mężczyźnie do salonu gdzie wskazał jej ręką na jeden z foteli stojących przy kominku sam siadając na drugim. Salon ten był bogato zdobiony, tak różny wystrojowi Foyer, iż wydawałoby się, że trafiło się do innej posiadłości. Musiała przyznać, iż jest to miejsce, w którym spędzałaby miło czas. Czytając książkę przy kominku, wsłuchując się w ciche akordy muzyki. Usiadła na fotelu wygodnie się w nim opierając i zakładając nogę na nogę. Pozwoliła sobie ponownie przyjrzeć się Morgothowi uważnie. Nie był głupi, tym bardziej nie naiwny. Podchodzi zawsze do ludzi z rezerwą, czym wykazuje jedynie swój spryt. Szacunek jest rzeczą którą naprawdę z trudem można zdobyć, szczególnie u niej, ale patrząc na niego śmiało może stwierdzić, iż ten mężczyzna niezaprzeczalnie jest w stanie go zdobyć. Może jest bardziej podobny do jej samej niż na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać?
- Od twojego ojca zapewne niczego się nie dowiem, dlatego chciałam zapytać ciebie, jak czuję się twoja matka? Chciałabym ją odwiedzić, ale nie wiem czy ma siłę na tego typu spotkania towarzyskie. Lady Yaxley to wspaniała kobieta, musi przyznać ten fakt każdy kto ją miał okazję poznać. Pełna klasy i wdzięku, czysta arystokratka z ogromnie otwartym sercem dla rodziny. Śmiało każda młoda czystokrwista panna mogłaby sobie ją obrać za wzór i zapewne niejedna chciałaby takiej teściowej. Patrząc na nią i na matkę swego męża mogłaby stwierdzić, że Yaxleyowie mają szczęście do swoich żon, lecz na myśl, iż ona sama takową jest zaczyna powątpiewać w ten fakt.
Odwróciła wzrok w kierunku płomieni iskrzących się w kominku. Uwięziony żywioł... czy tak samo czuję się osoba przykuta do łóżka. Osoba taka jak lady Yaxley, bądź mój mąż. Pełni energii, zapału do życia, dobrzy ludzie, którzy nagle, w tak krótkim czasie przygasają, pomału tracą tę iskrę w oku i umierają. Ostatnią rzeczą jaką życzy lady Yaxley jest śmierć. Oby ta kobieta jeszcze przeżyła ich wszystkich.
- Od twojego ojca zapewne niczego się nie dowiem, dlatego chciałam zapytać ciebie, jak czuję się twoja matka? Chciałabym ją odwiedzić, ale nie wiem czy ma siłę na tego typu spotkania towarzyskie. Lady Yaxley to wspaniała kobieta, musi przyznać ten fakt każdy kto ją miał okazję poznać. Pełna klasy i wdzięku, czysta arystokratka z ogromnie otwartym sercem dla rodziny. Śmiało każda młoda czystokrwista panna mogłaby sobie ją obrać za wzór i zapewne niejedna chciałaby takiej teściowej. Patrząc na nią i na matkę swego męża mogłaby stwierdzić, że Yaxleyowie mają szczęście do swoich żon, lecz na myśl, iż ona sama takową jest zaczyna powątpiewać w ten fakt.
Odwróciła wzrok w kierunku płomieni iskrzących się w kominku. Uwięziony żywioł... czy tak samo czuję się osoba przykuta do łóżka. Osoba taka jak lady Yaxley, bądź mój mąż. Pełni energii, zapału do życia, dobrzy ludzie, którzy nagle, w tak krótkim czasie przygasają, pomału tracą tę iskrę w oku i umierają. Ostatnią rzeczą jaką życzy lady Yaxley jest śmierć. Oby ta kobieta jeszcze przeżyła ich wszystkich.
Anguis in herba
But I'm holding on for dear life
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Ostatnio zmieniony przez Rowan Yaxley dnia 27.08.16 11:22, w całości zmieniany 1 raz
Rowan Yaxley
Zawód : Tłumacz i nauczyciel języków obcych, były koroner
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
When the fires,
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Gdy szli do salonu, Morgoth myślał o ostatniej wizycie Selwyn, która zaczęła się właśnie tam. Potem jego myśli pobiegły znowu tak świeże do spotkania dnia poprzedzającego z Darcy. Dalej nie rozumiał, o co chodziło tej kobiecie mimo że naprawdę starał się to uczynić. Ta, zmienna niczym, chorągiewka na wietrze, nie pozwalała choćby przez chwilę na orientowanie się Yaxley’owi w rozmowie. Wcześniej nigdy nie sądził, że przyjdzie mu się zmagać z taką… Odwiedzając go, Rosier wykazała się nietaktem, a fakt, że spacerowali sami po wrzosowiskach był nieodpowiednim zachowaniem. Była obiecana komuś innemu, a jednak pojawiła się Peak District żądając jego towarzystwa. Myśląc nad tym, był jeszcze bardziej niedostępny tego dnia. Jednak zaprowadził lady Rowan do salonu, gdzie odczekał, aż kobieta zajęła miejsce w jednym z foteli. Przez chwilę panowała cisza, podczas której Morgoth wpatrywał się w strzelające płomienie ognia. Ogień… Kojarzył mu się z pewną osobą. Oderwał się od tego, słysząc kolejne słowa padające z czerwonych ust Rowan. Uśmiechnął się delikatnie jakby do siebie, ale zaraz znowu spoważniał. Kobieta była niezwykle taktowna, jeśli chodziło o takie sprawy jak widać. Nie narzucała się i chociaż wymagała tego sytuacja, wyraziła swój niepokój.
- Już co raz lepiej, dziękuję – odpowiedział, przenosząc na chwilę spojrzenie na rudowłosą, przemilczając wspominkę o ojcu. – Jest jednak ograniczona do wszelakich większych wysiłków, a nieco dłuższa rozmowa wysysa z niej resztki siły.
Może i tego nie pokazywała, ale wiedział, że tak jest. Kto jak kto ale Morgoth umiał rozszyfrować swoją rodzicielkę. Trwało to już tak długo… Od końca grudnia i mimo że najniebezpieczniejsze stadia przeminęły, Beatrice cierpiała. Ojciec nie odchodził początkowo od niej, a wszystkie domowe sprawy spadły na jego syna.
- Z chęcią jednak wyślę do ciebie sowę, gdy jej stan będzie pozwalał na odwiedziny - dodał po chwili milczenia. Najwidoczniej żona po zmarłym kuzynie nie potrzebowała ciągłej rozmowy. Nie to co Darcy, której niecierpliwość wręcz go osaczała. Nie chciał, jednak by dialog, który prowadzili opierał się jedynie na jego rodzinie. Podniósł jeszcze raz spojrzenie na kobietę naprzeciwko i stwierdził niż spytał:
- Twój syn jest bardzo zdolny. Stryj ostatnio chwalił go za postępy jakie zrobił przez ostatni rok.
- Już co raz lepiej, dziękuję – odpowiedział, przenosząc na chwilę spojrzenie na rudowłosą, przemilczając wspominkę o ojcu. – Jest jednak ograniczona do wszelakich większych wysiłków, a nieco dłuższa rozmowa wysysa z niej resztki siły.
Może i tego nie pokazywała, ale wiedział, że tak jest. Kto jak kto ale Morgoth umiał rozszyfrować swoją rodzicielkę. Trwało to już tak długo… Od końca grudnia i mimo że najniebezpieczniejsze stadia przeminęły, Beatrice cierpiała. Ojciec nie odchodził początkowo od niej, a wszystkie domowe sprawy spadły na jego syna.
- Z chęcią jednak wyślę do ciebie sowę, gdy jej stan będzie pozwalał na odwiedziny - dodał po chwili milczenia. Najwidoczniej żona po zmarłym kuzynie nie potrzebowała ciągłej rozmowy. Nie to co Darcy, której niecierpliwość wręcz go osaczała. Nie chciał, jednak by dialog, który prowadzili opierał się jedynie na jego rodzinie. Podniósł jeszcze raz spojrzenie na kobietę naprzeciwko i stwierdził niż spytał:
- Twój syn jest bardzo zdolny. Stryj ostatnio chwalił go za postępy jakie zrobił przez ostatni rok.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Salon
Szybka odpowiedź