Ścieżki ogrodowe
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Ścieżki ogrodowe
Każdy wie, że ogrody u lady Nott są wyjątkowe niezależnie od pory roku. Zwykle zimą żywopłoty pokrywa gruba warstwa śniegu, a posadzone wzdłuż alejek kwiaty marzną, zamykając wciąż kwitnące kwiaty w przepięknych kryształach lodu. Od części wejściowej oddziela je kamienna ściana, porośnięta krzewem jaśminowca. Kręte chodniki prowadzą wgłąb ogrodów, gdzie po kilku minutach spokojnego spaceru można dostrzec piękne stare dęby i buki. Zwykle chronią swoim cieniem od intensywnych promieni słońca, wieczorem dodają ogrodowi tajemniczości, od razu przywodząc na myśl lasy Sherwood. Jednakże gdy liście opadną, a gałęzie pokryje śnieg, całość nabiera mrocznego wydźwięku, przypominając, że lasy te, choć piękne i odległe od Londynu, kryją w sobie także niebezpieczne tajemnice.
Tego sylwestra Asellus nie zapomni do końca życia. Cóż, nie zapomni o ile stan upojenia nie podniesie się i pamięć nie przestanie mu działać. Słyszał kiedyś, że przekraczając ten krytyczny stan upojenia alkoholowego nie tyle zapominamy wydarzenia, a po prostu ludzki mózg ich nie rejestruje. Czy to prawda? Młody Black pewnie się o tym dzisiaj przekona, jeżeli wszystko będzie szło tak jak do tej pory.
Gdy tylko okazało się, że kolejną partię przegrał, machnął ze złości rękoma. Nie zwrócił nawet uwagi na to, że zapomniał zasad i powinien najpierw czekać na to, aż inni obstawią. Nieważne. Ważne było to, że pechowa partia kart dobiegła końca. Gdy tylko okazało się, że przechodzą do kolejnej części wieczoru Asellus spróbował podnieść się z krzesła i gdyby nie uprzejmość kuzyna, Cygnusa, pewnie nie udałoby mu się to w żaden sposób. Nie czekając na zbędną zwłokę przekomarzając się z kuzynem dotarł do jednego ze świstoklików i zaczęło się.
Żołądek Asellusa przeżył już wiele, wybebeszone wilkołacze organy, poodcinane kończyny, mugolki, czy nawet niezbyt urodziwe i tłuste lady nie były w stanie konkurować z uczuciem, które towarzyszyło mu w momencie podróży.
- Sto szlam ich... - wrzasnął gdy tylko poczuł, że jego stopy dotknęły podłoża i był w miejscu docelowym. Niestety nie dane było mu w tym zdaniu dokończyć co szlamy miały im zrobić, bo z jego ust wyszedł okropny paw. Na szczęście, lub nie, zawartość żołądka trafiła w odległe krzaki. Nikt przez najbliższe kilka godzin nie dostrzeże śladów zbrodni, chociaż tyle. - Sto szlam ich chowało! - dokończył zdanie patrząc na swojego kuzyna Cygnusa. Dobrze, że miał kogoś zaufanego w pobliżu. Zwłaszcza, że nie pozwoliłby, żeby Asellus jako Black mógł zrobić z siebie pośmiewisko.
- Daj mi chwilę, ja zaraz do siebie dojdę i pójdziemy się bawić! - powiedział dziwnie wesoły Asellus. Oczywiście nie obyło się od delikatnego bełkotu. Mimo wszystko skupił się tyle ile mógł na tym, żeby sprawdzić czy ubranie jest czyste. - Jak wyglądam?
Gdy tylko okazało się, że kolejną partię przegrał, machnął ze złości rękoma. Nie zwrócił nawet uwagi na to, że zapomniał zasad i powinien najpierw czekać na to, aż inni obstawią. Nieważne. Ważne było to, że pechowa partia kart dobiegła końca. Gdy tylko okazało się, że przechodzą do kolejnej części wieczoru Asellus spróbował podnieść się z krzesła i gdyby nie uprzejmość kuzyna, Cygnusa, pewnie nie udałoby mu się to w żaden sposób. Nie czekając na zbędną zwłokę przekomarzając się z kuzynem dotarł do jednego ze świstoklików i zaczęło się.
Żołądek Asellusa przeżył już wiele, wybebeszone wilkołacze organy, poodcinane kończyny, mugolki, czy nawet niezbyt urodziwe i tłuste lady nie były w stanie konkurować z uczuciem, które towarzyszyło mu w momencie podróży.
- Sto szlam ich... - wrzasnął gdy tylko poczuł, że jego stopy dotknęły podłoża i był w miejscu docelowym. Niestety nie dane było mu w tym zdaniu dokończyć co szlamy miały im zrobić, bo z jego ust wyszedł okropny paw. Na szczęście, lub nie, zawartość żołądka trafiła w odległe krzaki. Nikt przez najbliższe kilka godzin nie dostrzeże śladów zbrodni, chociaż tyle. - Sto szlam ich chowało! - dokończył zdanie patrząc na swojego kuzyna Cygnusa. Dobrze, że miał kogoś zaufanego w pobliżu. Zwłaszcza, że nie pozwoliłby, żeby Asellus jako Black mógł zrobić z siebie pośmiewisko.
- Daj mi chwilę, ja zaraz do siebie dojdę i pójdziemy się bawić! - powiedział dziwnie wesoły Asellus. Oczywiście nie obyło się od delikatnego bełkotu. Mimo wszystko skupił się tyle ile mógł na tym, żeby sprawdzić czy ubranie jest czyste. - Jak wyglądam?
Asellus Black
Zawód : łowca wilkołaków
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Słońce świeci, ptaszek kwili
Może byśmy się zabili?
Może byśmy się zabili?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Chwyciłem za świstoklik i z zaskoczeniem wylądowałem w ogrodzie, wśród śniegu i niemal nagich krzaków, odzianych jedynie w biały puch. Zima – tak to można było określić za pomocą jednego słowa surowe, chłodne otoczenie. I znacznie pijany Asellus – kolejne słowa, gdyż znalazł się tu ze mną towarzysz broni przy dzisiejszej grze. Brakowało jedynie Corvusa, który towarzyszył mi w większej ilości rozgrywek.
Na wszelki wypadek odsunąłem się nieco od kuzyna, by przypadkiem… Wiadomo. I czekałem cierpliwie, bez słowa, aż skończy. Dopiero jak dopowiedział, cóż takiego robiło sto szlam, uśmiech pojawił się na moich wargach – czytaj: alkohol zdążył już prawdopodobnie wyluzować zazwyczaj spiętego i działającego w określonych ramach Cygnusa. Pewnie me ramy nadal istniały, bo kieliszków było niewystarczająco, by wyłączyć mą czujność całkowicie.
– Nienagannie – odparłem, zastanawiając się, jak się miewa Druella. Martwiłem się, by przypadkiem nie pogorszył jej się nagle stan. Co prawda, zdążyła już poczuć się lepiej i ostatnio nie miała już żadnych objawów choroby, ale niepewność powrotu pozostawała. Postanowiłem chwilowo o tym nie myśleć, bo kuzyn mój wspomniał coś o zabawie.
– Ten cały bakarat jest przereklamowany – stwierdziłem po chwili, oglądając bez zapału ogród. W tej chwili nie zapierał tchu, zaś wiosną… Wiosną pewnie również nie zaprze. Tak, byłem negatywnie nastawiony do lady Nott. Wszystko za sprawą nieuprzejmego polecenia mi kontrolowania zachowania Druelli. Oraz, tak, moja niechęć do tej kobiety miała wpływ na określanie jej posiadłości. Dziś nastawiony byłem na krytycyzm, podobnie jak gospodyni.
– Aczkolwiek – niestety, coś jednak mi smakowało wybornie – Toujours Pur [czy jak to tam się pisało] było wyśmienite, najwyższej jakości – odparłem, mając świadomość tego, iż tak kobieta była skłonna do przesadyzmu, jeśli chodziło o luksusowość. Zapewne po raz kolejny pragnęła przyćmić bogactwem inne imprezy roku tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego piątego.
Na wszelki wypadek odsunąłem się nieco od kuzyna, by przypadkiem… Wiadomo. I czekałem cierpliwie, bez słowa, aż skończy. Dopiero jak dopowiedział, cóż takiego robiło sto szlam, uśmiech pojawił się na moich wargach – czytaj: alkohol zdążył już prawdopodobnie wyluzować zazwyczaj spiętego i działającego w określonych ramach Cygnusa. Pewnie me ramy nadal istniały, bo kieliszków było niewystarczająco, by wyłączyć mą czujność całkowicie.
– Nienagannie – odparłem, zastanawiając się, jak się miewa Druella. Martwiłem się, by przypadkiem nie pogorszył jej się nagle stan. Co prawda, zdążyła już poczuć się lepiej i ostatnio nie miała już żadnych objawów choroby, ale niepewność powrotu pozostawała. Postanowiłem chwilowo o tym nie myśleć, bo kuzyn mój wspomniał coś o zabawie.
– Ten cały bakarat jest przereklamowany – stwierdziłem po chwili, oglądając bez zapału ogród. W tej chwili nie zapierał tchu, zaś wiosną… Wiosną pewnie również nie zaprze. Tak, byłem negatywnie nastawiony do lady Nott. Wszystko za sprawą nieuprzejmego polecenia mi kontrolowania zachowania Druelli. Oraz, tak, moja niechęć do tej kobiety miała wpływ na określanie jej posiadłości. Dziś nastawiony byłem na krytycyzm, podobnie jak gospodyni.
– Aczkolwiek – niestety, coś jednak mi smakowało wybornie – Toujours Pur [czy jak to tam się pisało] było wyśmienite, najwyższej jakości – odparłem, mając świadomość tego, iż tak kobieta była skłonna do przesadyzmu, jeśli chodziło o luksusowość. Zapewne po raz kolejny pragnęła przyćmić bogactwem inne imprezy roku tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego piątego.
Gość
Gość
Cygnus raczej nie słynął z tego, że chodził każdego dnia uśmiechnięty od ucha do ucha. W sumie Asellus też nie był tego typu osobą. W genach Blacków mogło być coś z powagi lub chociaż kamiennej twarzy jaką zawsze zachowywali. Jeżeli chodziło o młodego Blacka, który tego sylwestra prawie zepsuł dobre imię rodu to dobrze mu z tym było. Czuł się bezpieczniejszy w momencie, kiedy mógł się schować pod skorupą osoby, którą kreował. Właśnie to było przekonaniem Asellusa - że to my sami kreujemy to jak odbierają nas inni.
Gdy tylko Cygnus dał znać Asellusowi, że wszystko jest z nim w porządku jakby odetchnął z ulgą. Powoli zaczął dochodzić do siebie, niska temperatura, świeże powietrze no i opróżnienie żołądka dały mu trochę czasu, także jeżeli przez następną godzinę nic nie wypije to powinien zmieścić jeszcze trochę alkoholu w żołądku. - Jakby ktoś pytał czemu przez następną godzinę nic nie pije to po prostu się założyliśmy, okej? - zapytał podśmiechując Asellus. To były zalety posiadania starszego kuzynostwa. Po prostu mógł poczuć się znowu jakby miał siedemnaście czy osiemnaście lat i wyzbyć się na chwilę manier, które towarzyszyły mu w codziennym życiu.
- Wolę bardziej żywy hazard, widziałeś kiedyś walki hipogryfów? - zapytał rozmarzony Asellus, który dalej kiwał lekko głową w przód i w tył jakby nie mógł utrzymać równowagi. Zdecydowanie walki hipogryfów należały do jego ulubionego sportu. Oczywiście tego z nielegalnych. Fajnie było roztrwonić pieniądze w taki sposób. Miał chociaż przeświadczenie, że stracone pieniądze rosły równie proporcjonalnie co rozrywka.
- Paradoksalnie... - zaśmiał się Asellus przypominając sobie, że to przecież też motto ich rodu. - Tamto Toujours Pur nie jest takie czyste jak uczyli mnie w domu. - [Toujours Pur - zawsze czyści, zwymiotowane wino nie było czyste] nawet pod wpływem alkoholu udało się Asellusowi zarzucić jakimś żartem. W sumie to był jeden z tych momentów kiedy tak naprawdę, szczerze żartował. A porównanie wina do motta rodowego i wymiotów było żartem pierwszej klasy. Przynajmniej dla pijanego Blacka.
Gdy tylko Cygnus dał znać Asellusowi, że wszystko jest z nim w porządku jakby odetchnął z ulgą. Powoli zaczął dochodzić do siebie, niska temperatura, świeże powietrze no i opróżnienie żołądka dały mu trochę czasu, także jeżeli przez następną godzinę nic nie wypije to powinien zmieścić jeszcze trochę alkoholu w żołądku. - Jakby ktoś pytał czemu przez następną godzinę nic nie pije to po prostu się założyliśmy, okej? - zapytał podśmiechując Asellus. To były zalety posiadania starszego kuzynostwa. Po prostu mógł poczuć się znowu jakby miał siedemnaście czy osiemnaście lat i wyzbyć się na chwilę manier, które towarzyszyły mu w codziennym życiu.
- Wolę bardziej żywy hazard, widziałeś kiedyś walki hipogryfów? - zapytał rozmarzony Asellus, który dalej kiwał lekko głową w przód i w tył jakby nie mógł utrzymać równowagi. Zdecydowanie walki hipogryfów należały do jego ulubionego sportu. Oczywiście tego z nielegalnych. Fajnie było roztrwonić pieniądze w taki sposób. Miał chociaż przeświadczenie, że stracone pieniądze rosły równie proporcjonalnie co rozrywka.
- Paradoksalnie... - zaśmiał się Asellus przypominając sobie, że to przecież też motto ich rodu. - Tamto Toujours Pur nie jest takie czyste jak uczyli mnie w domu. - [Toujours Pur - zawsze czyści, zwymiotowane wino nie było czyste] nawet pod wpływem alkoholu udało się Asellusowi zarzucić jakimś żartem. W sumie to był jeden z tych momentów kiedy tak naprawdę, szczerze żartował. A porównanie wina do motta rodowego i wymiotów było żartem pierwszej klasy. Przynajmniej dla pijanego Blacka.
Asellus Black
Zawód : łowca wilkołaków
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Słońce świeci, ptaszek kwili
Może byśmy się zabili?
Może byśmy się zabili?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
– Powiedzmy, że ja również podjąłem wyzwanie. Przyda mi się przerwa od trunków wysokoprocentowych. Stroniłem w tym roku od alkoholu przez prace, ciążę Druelli oraz jej chorobę – przyznałem, uświadamiając sobie jednocześnie, że to dobrze, iż świstoklik przeniósł nas do ogrodu. Nie miałem okazji wypić tyle, co Asellus, ale również swoje wypiłem. Teraz dzięki świeżemu, chłodnemu powietrzu zrobiło mi się jaśniej na umyśle, nie czułem się już ociężały i senny. Chwila abstynencji dobrze mi zrobi, gdyż wczesna pora jeszcze była. Cała zabawa jeszcze przed nami!
– Nie miałem okazji oglądać walk hipogryfów, jednakże w Egipcie widziałem walkę skorpionów pustynnych. I nie, Asellusie, nie mam na myśli tych małych skorupiaków, jednakże te kilkumetrowe bestie – odparłem, wspominając ten makabryczny widok. W pewnym momencie wpadły na otaczającą ich publiczność, przez co musieliśmy się natychmiastowo ewakuować z miejsca. Tak, ja również.
– I jeszcze starcie skorpiona ze smokiem… Wybacz, ale nie pamiętam w tej chwili jego gatunku – dodałem, bo to dopiero było widowisko. Niestety, w tamtym okresie sporo straciłem pieniędzy, ale zdobyłem również wiele przyjaźni.
Co zaś się tyczyło Toujours Pur… - Walki są znacznie bardziej emocjonujące... Jeszcze bardziej pojedynki czarodziejów na śmierć i życie - odparłem, sam nie wiem czemu. Odkąd zacząłem przeglądać księgi czarnomagiczne, takie sprawy coraz bardziej mnie fascynowały.
– Jak nie jest czyste? – zapytałem po chwili, udając zaskoczenie. – Nie widzisz, jak umiejętnie wyczyściło twój żołądek? – odparłem w odpowiedzi, podejmując żartobliwą dyskusję na temat rodu Blacków i jednocześnie luksusowego alkoholu. Na mych wargach non stop gościł rozbawiony uśmieszek.
– Co powiesz na niewinnego papierosa? Twój organizm to zniesie? – zaproponowałem, wyciągnąwszy papierośnicę w stronę Asellusa. Miałem rzucić palenie, ale rzucałem je już od kilkunastu dobrych miesięcy...
– Nie miałem okazji oglądać walk hipogryfów, jednakże w Egipcie widziałem walkę skorpionów pustynnych. I nie, Asellusie, nie mam na myśli tych małych skorupiaków, jednakże te kilkumetrowe bestie – odparłem, wspominając ten makabryczny widok. W pewnym momencie wpadły na otaczającą ich publiczność, przez co musieliśmy się natychmiastowo ewakuować z miejsca. Tak, ja również.
– I jeszcze starcie skorpiona ze smokiem… Wybacz, ale nie pamiętam w tej chwili jego gatunku – dodałem, bo to dopiero było widowisko. Niestety, w tamtym okresie sporo straciłem pieniędzy, ale zdobyłem również wiele przyjaźni.
Co zaś się tyczyło Toujours Pur… - Walki są znacznie bardziej emocjonujące... Jeszcze bardziej pojedynki czarodziejów na śmierć i życie - odparłem, sam nie wiem czemu. Odkąd zacząłem przeglądać księgi czarnomagiczne, takie sprawy coraz bardziej mnie fascynowały.
– Jak nie jest czyste? – zapytałem po chwili, udając zaskoczenie. – Nie widzisz, jak umiejętnie wyczyściło twój żołądek? – odparłem w odpowiedzi, podejmując żartobliwą dyskusję na temat rodu Blacków i jednocześnie luksusowego alkoholu. Na mych wargach non stop gościł rozbawiony uśmieszek.
– Co powiesz na niewinnego papierosa? Twój organizm to zniesie? – zaproponowałem, wyciągnąwszy papierośnicę w stronę Asellusa. Miałem rzucić palenie, ale rzucałem je już od kilkunastu dobrych miesięcy...
Gość
Gość
Słowa Cygnus jakby przywołały Asellusa na ziemię. Nie był już w swoim niewinnym świecie, który mógł do woli modyfikować i poddawać próbom. Nie wystarczyło pomyśleć o jednorożcach, które dziurawią pośladki Weasleya, żeby poprawić sobie humor. Cygnus przywrócił Asellusowi kontakt z codziennością. Nagle, mimo upojenia w którym się znajdował, poczuł, że noga znów zaczyna go boleć.
- Jak ona się ma? Mam nadzieję, że już wszystko w porządku. - zapytał dziwnie zniekształconym głosem Asellus. Nigdy nie ukrywał tego, że małżeństwo Cygnusa z Druellą było dla niego dziwne. Black i Rosier, połączenie dwóch zwaśnionych od dawna rodów. Osobiście dalej nie przekonywał się co do tego ożenku, ale to nie on miał być szczęśliwy.
Gdy tylko Cygnus zmienił temat i bardziej zainteresował się hazardem, a konkretnie walkami dziwnych, magicznych stworzeń, Asellus ożył na nowo. Jakby nagła zmiana tematu zmieniła cały jego nastrój. Właściwie to zauważył, że to nie było zbyt dobre, bo od zbyt gwałtownych gestów znów odczuwał lekkie zawroty głowy. - Czemu mnie nigdy nie wziąłeś na takie walki skorpionów?! Myślałem, że jesteśmy rodziną! - i teraz obudziło się w nim wewnętrzne dziecko. Przez jakiś czas z Cygnusem wspólnie podróżowali po Europie. Może nie dane im było razem udać się na pojedynki skorpionów?
- Domniemywam, że we wszystkich pojedynkach na śmierć i życie jakich startowałeś byłeś nie do pokonania. - zaśmiał się ze swojego kuzyna i dał mu sójkę w bok. Lubił pojedynki, lubił agresję, ale nienawidził przegrywać. Po co miał się mierzyć z kimś jak równy z równym, skoro mógł mieć przewagę wynikającą tylko z tego, że był bardziej cwany?
Komentarz Cygnus na temat żołądka Asellusa nieco rozbawił chłopaka. Nawet nie wiedział co powiedzieć także tylko z uśmiechem na ustach spojrzał na kuzyna i oparł się o jeden z krzaczków. Czuł, że w głowie coraz mniej mu się kręci i powoli, bardzo powoli dochodzi do siebie.
- Nie wiem czy to dobry pomysł, ale spróbujmy. - odrzekł zrezygnowany Asellus i wziął od kuzyna papierosa. Powoli go odpalił i zdał sobie sprawę z tego w jak okropnym stylu przegrał ostatni, karciany pojedynek. - Cygnusie, ja naprawdę zrobiłem z siebie takiego kretyna podczas gry w karty? - zajął się tylko śmiechem na niewyraźne wspomnienie tego co się działo przed jeszcze chwilą.
- Jak ona się ma? Mam nadzieję, że już wszystko w porządku. - zapytał dziwnie zniekształconym głosem Asellus. Nigdy nie ukrywał tego, że małżeństwo Cygnusa z Druellą było dla niego dziwne. Black i Rosier, połączenie dwóch zwaśnionych od dawna rodów. Osobiście dalej nie przekonywał się co do tego ożenku, ale to nie on miał być szczęśliwy.
Gdy tylko Cygnus zmienił temat i bardziej zainteresował się hazardem, a konkretnie walkami dziwnych, magicznych stworzeń, Asellus ożył na nowo. Jakby nagła zmiana tematu zmieniła cały jego nastrój. Właściwie to zauważył, że to nie było zbyt dobre, bo od zbyt gwałtownych gestów znów odczuwał lekkie zawroty głowy. - Czemu mnie nigdy nie wziąłeś na takie walki skorpionów?! Myślałem, że jesteśmy rodziną! - i teraz obudziło się w nim wewnętrzne dziecko. Przez jakiś czas z Cygnusem wspólnie podróżowali po Europie. Może nie dane im było razem udać się na pojedynki skorpionów?
- Domniemywam, że we wszystkich pojedynkach na śmierć i życie jakich startowałeś byłeś nie do pokonania. - zaśmiał się ze swojego kuzyna i dał mu sójkę w bok. Lubił pojedynki, lubił agresję, ale nienawidził przegrywać. Po co miał się mierzyć z kimś jak równy z równym, skoro mógł mieć przewagę wynikającą tylko z tego, że był bardziej cwany?
Komentarz Cygnus na temat żołądka Asellusa nieco rozbawił chłopaka. Nawet nie wiedział co powiedzieć także tylko z uśmiechem na ustach spojrzał na kuzyna i oparł się o jeden z krzaczków. Czuł, że w głowie coraz mniej mu się kręci i powoli, bardzo powoli dochodzi do siebie.
- Nie wiem czy to dobry pomysł, ale spróbujmy. - odrzekł zrezygnowany Asellus i wziął od kuzyna papierosa. Powoli go odpalił i zdał sobie sprawę z tego w jak okropnym stylu przegrał ostatni, karciany pojedynek. - Cygnusie, ja naprawdę zrobiłem z siebie takiego kretyna podczas gry w karty? - zajął się tylko śmiechem na niewyraźne wspomnienie tego co się działo przed jeszcze chwilą.
Asellus Black
Zawód : łowca wilkołaków
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Słońce świeci, ptaszek kwili
Może byśmy się zabili?
Może byśmy się zabili?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wbiłem, niezdradzający emocji, wzrok w Asellusa. Musiało niezwykle wiele kosztować go pytanie o stan Druelli, a tym bardziej wyrażanie nadziei, iż już wszystko z nią w porządku. Słychać to było w jego sztywnym głosie, podobnie jak to, że się stara. Byłem mu za to wdzięczny, gdyż w innym wypadku nie wyobrażałbym sobie zabawy w jego towarzystwie przez następne godziny. Ponadto takie drobne gesty miały w końcu przekonać go do tej konkretnej Rosierówny, przynajmniej starałem się w to wierzyć.
– Już lepiej. Dziękuję – odparłem jedynie w odpowiedzi. Nie chciałem mu utrudniać rozmowy, ani zagęszczać powietrza między nami. Dziś się bawiliśmy. Wkrótce mieliśmy stanąć twarzą w twarz z Nowym Rokiem, a tym samym rozpocząć zapisywanie kolejnej księgi w naszym życiu.
Kiedy usłyszałem jego – tak bardzo znane z dzieciństwa – oburzenie, uśmiechnąłem się rozczulony, po czym zaśmiałem beztrosko. Do dziś pamiętam, jak odmawiano mu w pewnym wieku wiele przywilejów, na które ja, jako ten starszy, miałem przyzwolenie, zaszczyt czy też obowiązek czynić. Wtedy Asellus rozbrzmiewał podobnym oburzeniem, ale znacznie bardziej dziecięcym. Teraz jego barwa głosu znacznie zmężniała.
– A czy miałbyś odwagę zapuścić się tak daleko na południe? Wiesz, egzotyczne napiwki, surowszy klimat, czarnoskóre piękności… – odparłem, niejako podsycając jego chęć na wyjazd. Kto wie, może w najbliższym czasie przytrafi się okazja podróży w tamte rejony. Co prawda, częściej podróżowałem po Europie, ale czemu by nie odświeżyć znajomości na północy Afryki?
Wyciągnąłem papierosa i odpaliłem wraz z kuzynem. Z lubością zaciągnąłem się nim.
– Och, przestań! Jak na moje oko, to wina lady Nott – odparłem, ciągnąc niechcący w dalszym ciągu niezadowolenie z powodu widzimię lady Nott oraz jej istnienia. Co prawda, w tej chwili brzmiało to bardziej żartobliwie i takim było, ale nadal uważam, że nie powinna pisać podobnych rzeczy o mojej małżonce. – Twarde zasady gry oraz honor rodu Blacków nie pozwalały ci odmówić. Prawdopodobnie wypiłeś najwięcej kolejek, więc powinieneś być z siebie dumny… Ponadto to ostatnia rozgrywka. Każdy był już podpity – dodałem w ramach otuchy. Niejako też w to wierzyłem. Podstawa, że w miarę szybko zareagowałem i pomogłem wstać mu od stołu. Nie zaliczył podłogi, więc jego dobre imię trzymało się na niemal nienagannym poziomie.
– Już lepiej. Dziękuję – odparłem jedynie w odpowiedzi. Nie chciałem mu utrudniać rozmowy, ani zagęszczać powietrza między nami. Dziś się bawiliśmy. Wkrótce mieliśmy stanąć twarzą w twarz z Nowym Rokiem, a tym samym rozpocząć zapisywanie kolejnej księgi w naszym życiu.
Kiedy usłyszałem jego – tak bardzo znane z dzieciństwa – oburzenie, uśmiechnąłem się rozczulony, po czym zaśmiałem beztrosko. Do dziś pamiętam, jak odmawiano mu w pewnym wieku wiele przywilejów, na które ja, jako ten starszy, miałem przyzwolenie, zaszczyt czy też obowiązek czynić. Wtedy Asellus rozbrzmiewał podobnym oburzeniem, ale znacznie bardziej dziecięcym. Teraz jego barwa głosu znacznie zmężniała.
– A czy miałbyś odwagę zapuścić się tak daleko na południe? Wiesz, egzotyczne napiwki, surowszy klimat, czarnoskóre piękności… – odparłem, niejako podsycając jego chęć na wyjazd. Kto wie, może w najbliższym czasie przytrafi się okazja podróży w tamte rejony. Co prawda, częściej podróżowałem po Europie, ale czemu by nie odświeżyć znajomości na północy Afryki?
Wyciągnąłem papierosa i odpaliłem wraz z kuzynem. Z lubością zaciągnąłem się nim.
– Och, przestań! Jak na moje oko, to wina lady Nott – odparłem, ciągnąc niechcący w dalszym ciągu niezadowolenie z powodu widzimię lady Nott oraz jej istnienia. Co prawda, w tej chwili brzmiało to bardziej żartobliwie i takim było, ale nadal uważam, że nie powinna pisać podobnych rzeczy o mojej małżonce. – Twarde zasady gry oraz honor rodu Blacków nie pozwalały ci odmówić. Prawdopodobnie wypiłeś najwięcej kolejek, więc powinieneś być z siebie dumny… Ponadto to ostatnia rozgrywka. Każdy był już podpity – dodałem w ramach otuchy. Niejako też w to wierzyłem. Podstawa, że w miarę szybko zareagowałem i pomogłem wstać mu od stołu. Nie zaliczył podłogi, więc jego dobre imię trzymało się na niemal nienagannym poziomie.
Gość
Gość
Asellusa można było opisać jako mężczyznę bardzo honorowego. Jeśli ktoś chciałby mu podpaść to pewnie powiedziałby, że w dodatku jest ślepo zapatrzony w wartości obrane ileś tam lat temu. Było to oczywiście prawdą. Od dawna uczył się o konflikcie na linii rodowej Black - Rosier. Nie mógł uwierzyć, że nestor wyraził zgodę na połączenie obu rodów poprzez ślub Cygnusa z Druellą. Odbył już nie jedną kłótnie z kuzynem, a i tak nigdy nie mogli dojść do chociaż najmniejszego porozumienia w tej kwestii. Ale jak widać nie przeszkadzało im to w nawiązywaniu normalnych relacji między sobą. W końcu oboje byli Blackami.
Gdy tylko Cygnus powiedział, że ze stanem zdrowia jego małżonki jest coraz lepiej to tylko pokiwał głową z uznaniem ciesząc się, że przynajmniej to odciąża Cygnusa od złych myśli.
Szczęściem w nieszczęściu był zmieniony temat. Asellus za młodu faktycznie miał spory problem z tym, że nie jest traktowany na równi ze starszymi kuzynami. Ogólnie jego dzieciństwo było bardzo restrykcyjne, ale to wszystko przez to, że rodzice mieli wobec niego konkretne plany.
- W czasie kiedy Ty siedzisz w Ministerstwie Magii ja biegam po kraju i łapie wilkołaki, myślisz, że nie wiem co to adrenalina? - zapytał czkając głośno Asellus. Można było w jego głosie wyczuć ironiczny wyrzut. Nie chciał brzmieć jakby faktycznie hańbił jego imię, chodziło po prostu o upozorowanie złości. Gdy tylko do jego mózgu doszły słowa o czarnoskórych pięknościach tylko się zaśmiał. - Sugerujesz, że nazwisko Black nie jest wystarczająco czarne? - zaśmiał się ze swojego żartu nie wiedząc nawet, że to praktycznie bezsensowny i nieśmieszny żart.
Asellus w ostatnim czasie zastanawiał się nad tym, zeby faktycznie odwiedzić kilka krajów na świecie. W końcu niedługo skończy się jego oficjalny czas wolności, wiec dobrze byłoby pozwolić sobie na ostatnie chwile szaleństwa. Dobrze, że lady Bulstrode nie pojawiła się tego wieczoru na Sabacie, bo mogłaby ostatecznie zmienić decyzję jaką wspólnie podjęli.
Po chwili dudniące echa myśli przerwał głos Cygnusa, który poruszył temat lady Nott. Asellus nie za bardzo zrozumiał o co chodzi, ale zaśmiał się na zapas i machnął ręką w kierunku Cygnusa. W międzyczasie zaczął palić papierosa, który okazał się mimo wszystko orzeźwiający. Wzrok w pewnym stopniu odzyskał ostrość. Jednak kuzyn miał rację.
- Przed następnym Sabatem będę musiał miesiąc wcześniej zacząć ćwiczyć, żeby to się nie powtórzyło. - zaśmiał się z nie wiadomo czego Asellus i podniósł się na nogi. Początkowo było mu ciężko, ale gdy już złapał równowagę doszedł do wniosku, że nie jest już z nim tak źle.
- Myślisz, że wyglądam jak nowonarodzony? - zapytał ze śmiechem Asellus czując się jakby dopiero się obudził.
Gdy tylko Cygnus powiedział, że ze stanem zdrowia jego małżonki jest coraz lepiej to tylko pokiwał głową z uznaniem ciesząc się, że przynajmniej to odciąża Cygnusa od złych myśli.
Szczęściem w nieszczęściu był zmieniony temat. Asellus za młodu faktycznie miał spory problem z tym, że nie jest traktowany na równi ze starszymi kuzynami. Ogólnie jego dzieciństwo było bardzo restrykcyjne, ale to wszystko przez to, że rodzice mieli wobec niego konkretne plany.
- W czasie kiedy Ty siedzisz w Ministerstwie Magii ja biegam po kraju i łapie wilkołaki, myślisz, że nie wiem co to adrenalina? - zapytał czkając głośno Asellus. Można było w jego głosie wyczuć ironiczny wyrzut. Nie chciał brzmieć jakby faktycznie hańbił jego imię, chodziło po prostu o upozorowanie złości. Gdy tylko do jego mózgu doszły słowa o czarnoskórych pięknościach tylko się zaśmiał. - Sugerujesz, że nazwisko Black nie jest wystarczająco czarne? - zaśmiał się ze swojego żartu nie wiedząc nawet, że to praktycznie bezsensowny i nieśmieszny żart.
Asellus w ostatnim czasie zastanawiał się nad tym, zeby faktycznie odwiedzić kilka krajów na świecie. W końcu niedługo skończy się jego oficjalny czas wolności, wiec dobrze byłoby pozwolić sobie na ostatnie chwile szaleństwa. Dobrze, że lady Bulstrode nie pojawiła się tego wieczoru na Sabacie, bo mogłaby ostatecznie zmienić decyzję jaką wspólnie podjęli.
Po chwili dudniące echa myśli przerwał głos Cygnusa, który poruszył temat lady Nott. Asellus nie za bardzo zrozumiał o co chodzi, ale zaśmiał się na zapas i machnął ręką w kierunku Cygnusa. W międzyczasie zaczął palić papierosa, który okazał się mimo wszystko orzeźwiający. Wzrok w pewnym stopniu odzyskał ostrość. Jednak kuzyn miał rację.
- Przed następnym Sabatem będę musiał miesiąc wcześniej zacząć ćwiczyć, żeby to się nie powtórzyło. - zaśmiał się z nie wiadomo czego Asellus i podniósł się na nogi. Początkowo było mu ciężko, ale gdy już złapał równowagę doszedł do wniosku, że nie jest już z nim tak źle.
- Myślisz, że wyglądam jak nowonarodzony? - zapytał ze śmiechem Asellus czując się jakby dopiero się obudził.
Asellus Black
Zawód : łowca wilkołaków
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Słońce świeci, ptaszek kwili
Może byśmy się zabili?
Może byśmy się zabili?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Odchrząknąłem, kiwając głową. Musiałem przyznać, iż użył niemożliwej do zachwiania argumentacji odnośnie podważenia jego odwagi. Nieco – nieumyślnie – godziłem w jego męski honor podobnym tekstem, co zauważyłem dopiero teraz. Najwyraźniej wypite kieliszki Toujours Pur nadal miały władzę nad mym umysłem. Nieznaczną, ale ją posiadały.
– Faktycznie, Asellusie. Wiesz lepiej ode mnie, co to adrenalina – przyznałem mu rację. – Pozostaje nam jedynie ustalić termin wyjazdu – dodałem, rozmyślając o ewentualnych zleceniach międzynarodowych, które mógłbym załatwić w Egipcie, oraz zakupach. Powinienem odwiedzić wielu przyjaciół na południu. Z pewnością, jak zwykle zresztą, mieli mieć wiele do zaoferowania dla tak wybrednego klienta jak ja.
Z drugiej strony miałem mnóstwo pracy na miejscu. Nie tylko w Ministerstwie Magii, ale również w domu oraz w hodowli. Choć akurat hodowla była moim najmniejszym problemem. Miałem wiele spotkań do zrealizowania, by panowie nie poczuli się zaniedbani przez lorda Cygnusa Blacka.
– Jednakże to w przyszłości. Tymczasem powinniśmy przestać żartować z naszego rodu – zastrzegłem nie poważnym tonem, ale lekko ostrzegawczym – zebrać się w sobie ostatecznie i wejść do środka z klasą godną naszego rodu, nie sądzisz? – zapytałem, dopalając papierosa. Obrzuciłem uważnym wzrokiem młodszego Blacka i, cóż, musiałem stwierdzić, że nadal nie czuł się najlepiej, biorąc zastrzeżenie na to, iż za chwilę miał wkroczyć do pełnego ludzi, dusznego pomieszczenia, gdzie każdy, najmniejszy niepożądany krok był wychwytywany przez Nottównę i inne persony.
– Przydałby ci się uzdrowiciel z zaklęciem otrzeźwiającym, ale, jeśli się postarasz łowco wilkołaków, a wierzę, że tak będzie, będziesz wyglądał jak nowonarodzony. Zwracaj większą uwagę na stawianie kroków, dobrze? – zapytałem, nie chcąc być zanadto niegrzecznym, aczkolwiek większą kartę stawiałem tu na szczerość oraz na dobre rady, które miały Asellusowi pomóc przetrwać powitanie Nowego Roku bez większych kataklizmów towarzyskich.
Gość
Gość
Alkohol uderzał do głowy i nawet chwilowy odpoczynek nie okazał się wystarczający, by pozbyć się nieprzyjemnego uczucia. Emery była pewna, że jeśli wejdzie na salę balową, by tańczyć i dobrze się bawić, szybciej zemdleje od duchoty i ciepła uderzającego w policzki. Dlatego więc zażyczyła sobie płaszcz i wyszła na zewnątrz w towarzystwie dawno niewidzianego kuzyna, który swoje życie poświęcił podróżom, w rodzinnych stronach pojawiając się od święta. Zwykła uprzejma konwersacja, odrobina przechwałki zarówno z jednej, jak i z drugiej strony, a sama rozmowa zaczynała po chwili nudzić... Pomimo to Emery z łatwością ukrywała, że oczekiwała czegoś lepszego, karmiła uśmiechem, ujmując kuzyna pod ramię. Jednakże dość szybko zaczęła się rozglądać po ciemnych ścieżkach ogrodu, raz po raz napotykając na spacerujące pary kochanków, przyjaciół. Do jej uszu dolatywały strzępki rozmów, które nie miały większego sensu, wywoływały irytację zblazowanej arystokratki, która szukała powodu do choćby chwilowego zainteresowania. Po kilku minutach wśród labiryntu ścieżek oddalili się na tyle daleko, że światła okien stały się ledwie odległymi punktami, które kusiły obietnicą ciepła i doskonałej zabawy. Na Merlina, o ile tylko wytrzeźwieje - gdyby nie to, że wciąż wirowało jej w głowie, przeklęłaby pomysł wyjścia na zewnątrz. Emery wiedziała, że jeszcze jest czas... Zbyt wiele czasu.
Emery Parkinson
Zawód : Projektantka mody
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Appear like the innocent flower, but be the deadly snake beneath it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Na szczęście nie kazdy zdawał sobie sprawę z tego, że praca łowcy wilkołaków była raczej cykliczna. W końcu pełnia księżyca występowała tylko co jakiś czas, a nie regularnie. Mimo to Asellus i tak chwalił się swoim trybem pracy, który ostatnio zaczynał być męczący. Brakowało mu większej dawki adrenaliny. Brakowało mu emocji, które towarzyszyły podczas zadawania bólu. Wiedział, że w obecnym społeczeństwie ciężko o akceptację tego typu upodobań, więc cierpiał jeszcze bardziej.
- Na wiosnę! Jak ta cholerna noga przestanie mi wadzić... - przeciągnął niedbale wstawiony wciąż Asellus. Alkohol nie uciekał z jego krwi tak szybko jakby tego chciał. Ale chociaż był w stanie utrzymać się w jako takiej pozycji i nie zasnąć w ogrodach lady Nott.
Przy okazji trochę zmienionych procesów myślowych młody Black zaczął się zastanawiać nad swoją przyszłością. Chyba faktycznie przyszła pora na zmianę zawodu. A może uda mu się zaspokoić swoją żądze w Rycerzach, którzy stawali się coraz potężniejsi?
- Masz rację, na Merlina, masz rację! - powiedział trochę zbyt głośno Asellus zbierając się w sobie, żeby się podnieść. Trochę w międzyczasie zakręciło mu się w głowie zarówno od zmiany pozycji jak i papierosa ale utrzymał równowagę i zaciągnął się papierosem.
- Drogi Cygnusie, zaufaj mi, najgorsze już za mną! - zaśmiał się stawiając niepewnie kroki Asellus podczas powolnej podróży wgłąb posiadłości.
Alkohol wpłynął też na sposób postrzegania różńych innych spraw u Asellusa. Czując wsparcie u kuzyna zapomniał o tym, że poślubił kobietę z rodu Rosierów i pojednał się z wrogiem. Black zaczął myśleć o tym jako o zakopaniu toporu wojennego, który jednoczył szlachtę przeciwko komuś innemu - plugastwu w postaci mugolaków i szlam.
- Musimy się kiedyś spotkać, obowiązkowo z Twoją żoną, Cygnusie. - wyciągnął do swojego kuzyna rękę zgody, która miała załagodzić ten nieoficjalnie istniejący problem pomiędzy nimi. Każdy coś zyskuje podczas alkoholu. Tym razem Asellus zyskał pewność, że ród jest ważniejszy od wszystkiego innego. Tym samym wchodząc do budynku wiedział, że zawsze może liczyć na swojego kuzyna.
z/t
- Na wiosnę! Jak ta cholerna noga przestanie mi wadzić... - przeciągnął niedbale wstawiony wciąż Asellus. Alkohol nie uciekał z jego krwi tak szybko jakby tego chciał. Ale chociaż był w stanie utrzymać się w jako takiej pozycji i nie zasnąć w ogrodach lady Nott.
Przy okazji trochę zmienionych procesów myślowych młody Black zaczął się zastanawiać nad swoją przyszłością. Chyba faktycznie przyszła pora na zmianę zawodu. A może uda mu się zaspokoić swoją żądze w Rycerzach, którzy stawali się coraz potężniejsi?
- Masz rację, na Merlina, masz rację! - powiedział trochę zbyt głośno Asellus zbierając się w sobie, żeby się podnieść. Trochę w międzyczasie zakręciło mu się w głowie zarówno od zmiany pozycji jak i papierosa ale utrzymał równowagę i zaciągnął się papierosem.
- Drogi Cygnusie, zaufaj mi, najgorsze już za mną! - zaśmiał się stawiając niepewnie kroki Asellus podczas powolnej podróży wgłąb posiadłości.
Alkohol wpłynął też na sposób postrzegania różńych innych spraw u Asellusa. Czując wsparcie u kuzyna zapomniał o tym, że poślubił kobietę z rodu Rosierów i pojednał się z wrogiem. Black zaczął myśleć o tym jako o zakopaniu toporu wojennego, który jednoczył szlachtę przeciwko komuś innemu - plugastwu w postaci mugolaków i szlam.
- Musimy się kiedyś spotkać, obowiązkowo z Twoją żoną, Cygnusie. - wyciągnął do swojego kuzyna rękę zgody, która miała załagodzić ten nieoficjalnie istniejący problem pomiędzy nimi. Każdy coś zyskuje podczas alkoholu. Tym razem Asellus zyskał pewność, że ród jest ważniejszy od wszystkiego innego. Tym samym wchodząc do budynku wiedział, że zawsze może liczyć na swojego kuzyna.
z/t
Asellus Black
Zawód : łowca wilkołaków
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Słońce świeci, ptaszek kwili
Może byśmy się zabili?
Może byśmy się zabili?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Muzyka ucichła. Oklaski oraz zachwyt zlewały się w jedno. Z ociąganiem oderwała spojrzenie od głębokich, ciemnych, Rosierowych oczu, przenosząc je na dwójkę, którą wychwalała Lady Nott. Zasłużenie. Niestety, nie była to Różyczka i jej brat, nie mniej trzymała się nieśmiałej nadziei, iż ich drogi nie rozejdą się tak szybko i kto wie - może dane im będzie spędzić w swoim towarzystwie resztę Sabatu. W ocenie lady Rosier nie ulegało najmniejszemu zwątpieniu to, że Flavien był godnym towarzyszem dla Fantine na tego - i nie tylko - typu uroczystościach. Właśnie teraz chciała wierzyć, iż gospodyni dokonując wyboru oraz scalając dwójkę czarodziejów w parę, nie myli się co do swojego przeczucia.
Czy czuła się rozczarowana? Skądże. Rywalizacja, choć rozgrzała krew płynącą w jej żyłach, walczyć musiała o atencję z Tristanem. Kłamałaby twierdząc, że nie skupiała większej uwagi na swoim mężu, na jego słowach miast pilnować się oraz tego, aby nie powinęła się jej noga. Wszelkie niedoskonałości masował jej naturalny, wili czar, być może dlatego końcem końców znaleźli się na wysokiej pozycji na tle innych par oraz pomimo faktu, iż zarówno ona, jak i Tristan, nie radzili sobie najlepiej w tańcu na lodzie.
Łyżwy oddała bez większego żalu. Rozsupłując starannie splątane sznurowadła, Evandra nie podejrzewała, że szybko zatęskni za śmiganiem po lodzie. Dla niej to parkiet był miejscem stworzonym do tańca, nie zaś zamarznięta na kość woda. Podała swoją smukła dłoń Rosierowi i obejmując jego ramię, wspólnie ruszyli ku dworku. Wspaniałym uczuciem było znów czuć pewien grunt pod stopami, w który nie trzeba było się wgryzać ostrzem łyżwy, aby zachować równowagę. Niewielki obcas pantofelków uderzał o niego rytmicznie. Długo jeszcze będzie wspominać tej niezwykły pod wieloma względami Sabat. Konsekwencje anomalii zabraniały snuć domysły, iż więcej nie powtórzy się okazja, aby w czerwcu włożyć na nogi łyżwy. Z drugie zaś strony, czy ktokolwiek spodziewał się, że ogród zamiast być gotów na tańce, pokryje się śniegiem?
- Nim pożegnamy się z Lady Nott, zamieńmy chociaż słowo z Marine. To jej wieczór - zaproponowała, zwracając się do małżonka. Bardzo pragnęła uścisnąć swoją siostrę cioteczną. Zaprezentowała się perfekcyjnie. Skradła spojrzenia wszystkich. Dostrzegła dumę w oczach jej ojca, kiedy rozpoczął się taniec. Również była zdania, że lepszego debiutu nie mogła jej życzyć. Słusznie niektóre z panien ulegały zazdrości i prychały pod nosem.
Niestety, wśród gości, którzy szli ogrodowymi alejkami, nie dostrzegła znajomej sylwetki lady Lestrange. Poszukiwania spełzły na niczym... Choć nie do końca. Rozpoznałaby ten głos spośród setek innych. Dyskretnie wskazała Tristanowi szpakowatego czarodzieja, który stał do nich odwrócony plecami w towarzystwie jego siostry. Evandra podeszła doń z uśmiechem, a kiedy ich spojrzenia się spotkały, kąciki jej ust naturalnie drgnęły, pozwalając, aby ten czysty śmiech odbił się również w jej sarnich oczach.
- Flavienie. Droga Fantine. Błyszczeliście dzisiaj w tańcu.
Czy czuła się rozczarowana? Skądże. Rywalizacja, choć rozgrzała krew płynącą w jej żyłach, walczyć musiała o atencję z Tristanem. Kłamałaby twierdząc, że nie skupiała większej uwagi na swoim mężu, na jego słowach miast pilnować się oraz tego, aby nie powinęła się jej noga. Wszelkie niedoskonałości masował jej naturalny, wili czar, być może dlatego końcem końców znaleźli się na wysokiej pozycji na tle innych par oraz pomimo faktu, iż zarówno ona, jak i Tristan, nie radzili sobie najlepiej w tańcu na lodzie.
Łyżwy oddała bez większego żalu. Rozsupłując starannie splątane sznurowadła, Evandra nie podejrzewała, że szybko zatęskni za śmiganiem po lodzie. Dla niej to parkiet był miejscem stworzonym do tańca, nie zaś zamarznięta na kość woda. Podała swoją smukła dłoń Rosierowi i obejmując jego ramię, wspólnie ruszyli ku dworku. Wspaniałym uczuciem było znów czuć pewien grunt pod stopami, w który nie trzeba było się wgryzać ostrzem łyżwy, aby zachować równowagę. Niewielki obcas pantofelków uderzał o niego rytmicznie. Długo jeszcze będzie wspominać tej niezwykły pod wieloma względami Sabat. Konsekwencje anomalii zabraniały snuć domysły, iż więcej nie powtórzy się okazja, aby w czerwcu włożyć na nogi łyżwy. Z drugie zaś strony, czy ktokolwiek spodziewał się, że ogród zamiast być gotów na tańce, pokryje się śniegiem?
- Nim pożegnamy się z Lady Nott, zamieńmy chociaż słowo z Marine. To jej wieczór - zaproponowała, zwracając się do małżonka. Bardzo pragnęła uścisnąć swoją siostrę cioteczną. Zaprezentowała się perfekcyjnie. Skradła spojrzenia wszystkich. Dostrzegła dumę w oczach jej ojca, kiedy rozpoczął się taniec. Również była zdania, że lepszego debiutu nie mogła jej życzyć. Słusznie niektóre z panien ulegały zazdrości i prychały pod nosem.
Niestety, wśród gości, którzy szli ogrodowymi alejkami, nie dostrzegła znajomej sylwetki lady Lestrange. Poszukiwania spełzły na niczym... Choć nie do końca. Rozpoznałaby ten głos spośród setek innych. Dyskretnie wskazała Tristanowi szpakowatego czarodzieja, który stał do nich odwrócony plecami w towarzystwie jego siostry. Evandra podeszła doń z uśmiechem, a kiedy ich spojrzenia się spotkały, kąciki jej ust naturalnie drgnęły, pozwalając, aby ten czysty śmiech odbił się również w jej sarnich oczach.
- Flavienie. Droga Fantine. Błyszczeliście dzisiaj w tańcu.
Gość
Gość
Finalne - kolejne już - potknięcie Tristana nie budziło w nim najmniejszego zdumienia, alkohol nie tylko zaburzał równowagę, ale i ocenę umiejętności na lodowym parkiecie, kiedy z nonszalancją dawali pokaz znaczących pokładzin; cichnąca muzyka nie budziła ani żalu ani ulgi, ostatecznie spędził ten czas całkiem przyjemnie, a drobne i niewiele znaczące potłuczenia nie mogły być mu straszne. Musiał jednak przyznać przed sobą, że czuł się lepiej - nawet jako mężczyzna - kiedy jego stopy twardo stąpały po ziemi, a ramię w istocie mogło być dla jego małżonki oparciem, na którym mogła się wesprzeć bez obaw o jego stabilność. Pewność poczucia bezpieczeństwa wydawała się jednym z oczywistych przymiotów, który był jej winien: była to jednak tylko częściowa przyczyna jego zadowolenia, objęcie jej wąskiej talii i zapach przesyconych wonnościami srebrnych włosów cieszyły bardziej, kiedy miał je pod kontrolą - całkowitą. Nie wydawał się zainteresowany pogawędkami z ludźmi, których od dawna nie widział, a z którymi po drodze wymieniał grzecznościowe powitania, sztuczne uśmiechy były częścią tej tradycji, chciał tego czy nie, musiał je w tej formie zaakceptować. Nie był na ludzi otwarty: i był niemal pewien, że pozostawał w konflikcie z przynajmniej połową dzisiejszych gości, a na pewno z większością mężczyzn. Skinął głową na propozycję Evandry, więzy krwi były jednymi z nielicznych, które szanował.
- Z pewnością będzie rada usłyszeć od ciebie, że zaprezentowała się perfekcyjnie - stwierdził bez zająknięcia, bo też nie wątpił, że zdanie starszej kuzynki było dla debiutantki ważne: Evandra była niewiele starsza, ale jej pozycja była już ugruntowana i pewna. Nie był przekonany, czy powinni do niej podchodzić - półwila przyćmiłaby ją przecież blaskiem złotych genów, ale wierzył, że cioteczne siostry wiedziały o tym więcej, niż on sam. Nie udało im się jej jednak odnaleźć - cóż, dalsze błądzenie po przestronnych salach pięknego dworku lady Nott wydawało się nie mieć większego sensu, podprowadził Evandrę do wyjścia - noc nie będzie już młodsza, a lady nosząca pod sercem jego dziedzica nie mogła zanadto nadwyrężać zdrowia. Odprowadził nieśpiesznie: kręte alejki ogrodowe miały swój urok, a obłożone błyszczącym lodem początkiem lata miały urok niewątpliwie niepowtarzalny. Gdzieniegdzie kwitły jeszcze kwiaty, niektóre zostały zaklęte w lodowych bryłach, anomalie pustoszyły świat - a ten ogród był tego niebezpiecznym i namacalnym dowodem. Lekko drgnął, wyczuwając w powietrzu jaśmin, nie dając jednak poznać po sobie zbyt wiele.
Fantine i Flavien byli uprzejmą niespodzianką tego wieczoru, choć brat jego małżonki żywił względem niego kilka animozji, to wciąż uważał, że jego droga siostra znalazła sobie adekwatnego towarzysza zabawy - i był pewien, że salony już huczały od plotek. Dobrze, lubiła być na językach. Skinął lekko głową siostrze, omijając dalsze grzeczności - wszak już się dzisiaj wiedzieli. Następnie przeniósł spojrzenie na szwagra, skinąwszy głową i jemu.
- Nic nie przyćmi blasku róży, najdroższa - oznajmił, bo wszak tymże była zarówno Fantine, jak i Evandra pod jego nazwiskiem. - Szampan jest doskonały - polecił jeszcze tym dwojgu, po chwili odnajdując spojrzeniem twarz małżonki - szukając na niej oznak zmęczenia. - Wrócisz do domu z matką i Melisande, Fantine, na nas już pora. - Siostra wszak wiedziała o stanie Evandry - choć nie miał pojęcia, czy nowiny dotarły już do uszu jej brata. Brat i siostra, znaleźli się właśnie w potrzasku dość osobliwej krzyżówki towarzyskiej.
- Z pewnością będzie rada usłyszeć od ciebie, że zaprezentowała się perfekcyjnie - stwierdził bez zająknięcia, bo też nie wątpił, że zdanie starszej kuzynki było dla debiutantki ważne: Evandra była niewiele starsza, ale jej pozycja była już ugruntowana i pewna. Nie był przekonany, czy powinni do niej podchodzić - półwila przyćmiłaby ją przecież blaskiem złotych genów, ale wierzył, że cioteczne siostry wiedziały o tym więcej, niż on sam. Nie udało im się jej jednak odnaleźć - cóż, dalsze błądzenie po przestronnych salach pięknego dworku lady Nott wydawało się nie mieć większego sensu, podprowadził Evandrę do wyjścia - noc nie będzie już młodsza, a lady nosząca pod sercem jego dziedzica nie mogła zanadto nadwyrężać zdrowia. Odprowadził nieśpiesznie: kręte alejki ogrodowe miały swój urok, a obłożone błyszczącym lodem początkiem lata miały urok niewątpliwie niepowtarzalny. Gdzieniegdzie kwitły jeszcze kwiaty, niektóre zostały zaklęte w lodowych bryłach, anomalie pustoszyły świat - a ten ogród był tego niebezpiecznym i namacalnym dowodem. Lekko drgnął, wyczuwając w powietrzu jaśmin, nie dając jednak poznać po sobie zbyt wiele.
Fantine i Flavien byli uprzejmą niespodzianką tego wieczoru, choć brat jego małżonki żywił względem niego kilka animozji, to wciąż uważał, że jego droga siostra znalazła sobie adekwatnego towarzysza zabawy - i był pewien, że salony już huczały od plotek. Dobrze, lubiła być na językach. Skinął lekko głową siostrze, omijając dalsze grzeczności - wszak już się dzisiaj wiedzieli. Następnie przeniósł spojrzenie na szwagra, skinąwszy głową i jemu.
- Nic nie przyćmi blasku róży, najdroższa - oznajmił, bo wszak tymże była zarówno Fantine, jak i Evandra pod jego nazwiskiem. - Szampan jest doskonały - polecił jeszcze tym dwojgu, po chwili odnajdując spojrzeniem twarz małżonki - szukając na niej oznak zmęczenia. - Wrócisz do domu z matką i Melisande, Fantine, na nas już pora. - Siostra wszak wiedziała o stanie Evandry - choć nie miał pojęcia, czy nowiny dotarły już do uszu jej brata. Brat i siostra, znaleźli się właśnie w potrzasku dość osobliwej krzyżówki towarzyskiej.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Złożone przez nią gratulacje były prędkie i nieszczere, jednakże zamaskowane na tyle promiennym uśmiechem, by w tłumie nikt się nie zorientował. Kłamała gładko i dobrze, po czym szybko zniknęła z pola widzenia, czując gorycz na języku, prowadzona przez Flaviena, by oboje pozbyli się łyżew.
-Los bywa przewrotny, jednakże ośmielę się stwierdzić, że do mnie szczęście także się uśmiechnęło - odpowiedziała po chwili z figlarnym uśmiechem, wyraźnie dając mu do zrozumienia, że ich niepowodzenie nie było jej ostrym kamieniem w pantofelku, który boleśnie uwiera świadomość. Ni w spojrzeniu, ni uśmiechu nie doszukał się smutku. Żaden cień żal nie przemknął po bladej twarzy. Jeśli miała go w sercu, to w jego najgłębszym zakamarku, starannie ukryty. Nie w smak była jej porażka, to prawda, Fanny urodziła się, by podobne konkurencje zwyciężać i lśnić niczym diament pośród innych dam, roztaczając wokół siebie królewskie piękno róży. Głęboko przekonana o swej wyjątkowości i przewadze jaką dawała jej krew Rosierów, uroda i pewność siebie, z trudem przełykała gorycz, gdy należy jej blask padał na inną.
-Zawstydza mnie, pan, panie Lestrange - odpowiedziała mu również szeptem, odsuwając się, pozornie oburzona jego śmiałością, lecz w piwnych oczach dalej tańczyły figlarne iskry rozbawienia. Przez chwilę udawała, że się waha, zastanawia, czy uczyni mu ten zaszczyt i obdaruje go chwilą uwagi, po czym z łaskawością godną królowej kiwnęła głową na znak zgody -Z przyjemnością - powiedziała w końcu Fanny, ujmując ramię, które elegancko jej podał.
Zniknęli innym z oczu, wkraczając w labirynt cieszących oko nawet w tę zimową aurę ogrodów, spacerując nieśpiesznie w blasku gwiazd i świec; źródłem światła były także skrzydełka elfów, maleńkich istot, pełniących funkcję ozdobną. Jedna taka istotka zbliżyła się do Fantine, która w przypływie rozczulenia jej urokiem uniosła doń dłoń, gdy z ust Flaviena padło pytanie.
-Och, nie... Może odrobinkę - odrzekła niewinnie, doskonale świadoma tego, co za moment się stanie - i nie myliła się. Lord Lestrange dżentelmeńskim geście otulił ją własnym płaszczem, w nozdrza wdarł się zapach jego wody kolońskiej i Fantine uśmiechnęła się szerzej, patrząc mu w oczy, gdy spinał poły peleryny ozdobną broszą. Nie zdążyła jednak wyrazić swej wdzięczności, bo ów intymny moment przerwał kobiecy głos, należący do nikogo innego jak Evandry.
To nazywa się właśnie mieszanymi uczuciami.
Nie potrafiła jednak nie uśmiechnąć się, widząc szczęście bratowej, a także zadowolonego brata. Natychmiast odsunęła się od Flaviena na bezpieczną odległość, zachowując dystans, któremu największa dewotka wśród szlachty nie mogłaby nic zarzucić.
-Z pewnością nie bardziej niż Wy - odpowiedziała uprzejmością na uprzejmość, nie było jednak w tym odrobiny fałszywości - jej brat i jego piękna małżonka zawsze prezentowali się doskonale, a półwili urok odciągał uwagę od wszelkich potknięć. Fantine musiała natomiast nadrabiać pewnością siebie, z czym jako najprawdziwszy narcyz nigdy problemu nie miała.
-Oczywiście - przytaknęła potulnie bratu, wdzięczna, że jej obecność na przyjęciu nie musi kończyć się wraz z opuszczeniem go przez Tristana. -Wszystko w porządku, moja droga? - spytała z troską Evandry, pewna, że bratowa doskonale wie, co ma na myśli. Martwiła się o nią, gdy wkroczyła na lodową taflę - takie akrobacje na lodzie dla brzemiennej mogły skończyć się nieprzyjemnie.
-Los bywa przewrotny, jednakże ośmielę się stwierdzić, że do mnie szczęście także się uśmiechnęło - odpowiedziała po chwili z figlarnym uśmiechem, wyraźnie dając mu do zrozumienia, że ich niepowodzenie nie było jej ostrym kamieniem w pantofelku, który boleśnie uwiera świadomość. Ni w spojrzeniu, ni uśmiechu nie doszukał się smutku. Żaden cień żal nie przemknął po bladej twarzy. Jeśli miała go w sercu, to w jego najgłębszym zakamarku, starannie ukryty. Nie w smak była jej porażka, to prawda, Fanny urodziła się, by podobne konkurencje zwyciężać i lśnić niczym diament pośród innych dam, roztaczając wokół siebie królewskie piękno róży. Głęboko przekonana o swej wyjątkowości i przewadze jaką dawała jej krew Rosierów, uroda i pewność siebie, z trudem przełykała gorycz, gdy należy jej blask padał na inną.
-Zawstydza mnie, pan, panie Lestrange - odpowiedziała mu również szeptem, odsuwając się, pozornie oburzona jego śmiałością, lecz w piwnych oczach dalej tańczyły figlarne iskry rozbawienia. Przez chwilę udawała, że się waha, zastanawia, czy uczyni mu ten zaszczyt i obdaruje go chwilą uwagi, po czym z łaskawością godną królowej kiwnęła głową na znak zgody -Z przyjemnością - powiedziała w końcu Fanny, ujmując ramię, które elegancko jej podał.
Zniknęli innym z oczu, wkraczając w labirynt cieszących oko nawet w tę zimową aurę ogrodów, spacerując nieśpiesznie w blasku gwiazd i świec; źródłem światła były także skrzydełka elfów, maleńkich istot, pełniących funkcję ozdobną. Jedna taka istotka zbliżyła się do Fantine, która w przypływie rozczulenia jej urokiem uniosła doń dłoń, gdy z ust Flaviena padło pytanie.
-Och, nie... Może odrobinkę - odrzekła niewinnie, doskonale świadoma tego, co za moment się stanie - i nie myliła się. Lord Lestrange dżentelmeńskim geście otulił ją własnym płaszczem, w nozdrza wdarł się zapach jego wody kolońskiej i Fantine uśmiechnęła się szerzej, patrząc mu w oczy, gdy spinał poły peleryny ozdobną broszą. Nie zdążyła jednak wyrazić swej wdzięczności, bo ów intymny moment przerwał kobiecy głos, należący do nikogo innego jak Evandry.
To nazywa się właśnie mieszanymi uczuciami.
Nie potrafiła jednak nie uśmiechnąć się, widząc szczęście bratowej, a także zadowolonego brata. Natychmiast odsunęła się od Flaviena na bezpieczną odległość, zachowując dystans, któremu największa dewotka wśród szlachty nie mogłaby nic zarzucić.
-Z pewnością nie bardziej niż Wy - odpowiedziała uprzejmością na uprzejmość, nie było jednak w tym odrobiny fałszywości - jej brat i jego piękna małżonka zawsze prezentowali się doskonale, a półwili urok odciągał uwagę od wszelkich potknięć. Fantine musiała natomiast nadrabiać pewnością siebie, z czym jako najprawdziwszy narcyz nigdy problemu nie miała.
-Oczywiście - przytaknęła potulnie bratu, wdzięczna, że jej obecność na przyjęciu nie musi kończyć się wraz z opuszczeniem go przez Tristana. -Wszystko w porządku, moja droga? - spytała z troską Evandry, pewna, że bratowa doskonale wie, co ma na myśli. Martwiła się o nią, gdy wkroczyła na lodową taflę - takie akrobacje na lodzie dla brzemiennej mogły skończyć się nieprzyjemnie.
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zwykle gratulacje bywały nieszczere, choć Inarze przez więzy krwi także kibicowałem. Nie tak bardzo jak nam, Marine czy Evandrze, ale mimo wszystko pokusiłem się o nutę prawdziwego zadowolenia w kompozycji gratulacyjnych słów. Fantine kłamała pięknie, aż się uśmiechnąłem z powodu ekspresji jej twarzy. Może nie znałem jej aż tak dobrze, ale doskonale wiedziałem, że tak jak i ja liczyła na coś więcej niż trzecią pozycję na liście najlepiej tańczących na lodzie par. Niby drobnostka, zwykła głupota, ale zdołała rozbudzić w nas ducha zawziętej rywalizacji.
Za chwilę poszerzyłem swój uśmiech; był szczery, bo komplementy również gładko spływały z ust Rosierówny. Skłoniłem lekko głowę w podzięce, bo dalsze słowa były zbyteczne. Fałszywa skromność także nie była moją domeną, zatem czerwienienie się oraz zaprzeczenia tymże pochlebstwom nie leżało w mojej naturze. Nie zamierzałem tego robić. Za to podziwiałem kobiecą umiejętność radzenia sobie z przegraną zasługiwało to na najwyższą pochwałę. Sam miałem z tym czasem problemy, choć dzisiaj akurat wygrana nie była niczym szczególnie ważnym. W końcu istniały ważniejsze rzeczy na świecie niż roztaczanie najjaśniejszego blasku podczas sabatu.
Uśmiechałem się praktycznie cały czas, przez co musiałem wyglądać po prostu niedorzecznie, ale subtelna gra jaką prowadziliśmy z Fantine bawiła mnie w równym stopniu co ekscytowała. Ocieranie się o granice było chyba naszym znakiem rozpoznawczym; bez względu na to, że to lady Nott sparowała nas do wspólnego tańca, to na pewno wzbudziliśmy niemałą sensację będąc na językach wielu arystokratów i arystokratek, ale to mnie nie obchodziło. Chciałem spędzić jeszcze krótką chwilę w pełnym uroku towarzystwie, dlatego łaskawa zgoda ujmującej Róży wprawiła mnie w wewnętrzne zadowolenie. Podałem jej zatem swój łokieć do wsparcia, choć zaraz musiałem go zabrać przez to, że zdjąłem ciemny płaszcz. Ułożyłem go starannie na ramionach kobiety będąc przekonanym, że nasz spacer jeszcze chwilę potrwa.
- Mam nadzieję, że teraz jest dużo lepiej – powiedziałem, ale niczego więcej już nie zdążyłem z siebie wydusić nim spotkaliśmy państwo Rosier. Uśmiech zelżał, nabierając trochę na sztuczności, ale miałem problem z przekonaniem się do Tristana. Swoim życiem raczej pokazywał, że nie należało mu ufać; tym bardziej martwiłem się o siostrę. Skinąłem mu jednak głową, a do Evandry podszedłem składając na jej policzku krótki pocałunek. Robiłem dobrą minę do złej gry, bo zasłyszane słowa nie podobały mi się. Dla mnie siostra już na zawsze pozostanie Syreną, nie Różą i to nie dlatego, że miałem coś do władców Kent, bo nie miałem. Może byłem przewrażliwionym starszym bratem?
- Lady Nott na pewno nie uraczyłaby nas niczym przeciętnym – odpowiedziałem na wzmiankę o szampanie, ale skinąłem głową w podzięce za jakże wyśmienite rekomendacje. Wpatrywałem się chwilę w półwilę, nie wiedząc nawet nic o jej stanie; wszystkiego miałem się dowiedzieć dopiero po sabacie, dlatego troskę o jej zdrowie zrzuciłem raczej na niedawny atak serpentyny.
- Żałuję, że musicie już iść, ale liczę, spotkamy się w szerszym gronie już niebawem – dodałem uprzejmie. Nie zamierzałem namawiać ich do pozostania, zdrowie Evandry było najważniejsze. Dlatego słuchałem też uważnie odpowiedzi na pytanie zadane przez Fantine; miałem niejasne wrażenie, że o czymś nie wiedziałem i coś mi umykało.
Za chwilę poszerzyłem swój uśmiech; był szczery, bo komplementy również gładko spływały z ust Rosierówny. Skłoniłem lekko głowę w podzięce, bo dalsze słowa były zbyteczne. Fałszywa skromność także nie była moją domeną, zatem czerwienienie się oraz zaprzeczenia tymże pochlebstwom nie leżało w mojej naturze. Nie zamierzałem tego robić. Za to podziwiałem kobiecą umiejętność radzenia sobie z przegraną zasługiwało to na najwyższą pochwałę. Sam miałem z tym czasem problemy, choć dzisiaj akurat wygrana nie była niczym szczególnie ważnym. W końcu istniały ważniejsze rzeczy na świecie niż roztaczanie najjaśniejszego blasku podczas sabatu.
Uśmiechałem się praktycznie cały czas, przez co musiałem wyglądać po prostu niedorzecznie, ale subtelna gra jaką prowadziliśmy z Fantine bawiła mnie w równym stopniu co ekscytowała. Ocieranie się o granice było chyba naszym znakiem rozpoznawczym; bez względu na to, że to lady Nott sparowała nas do wspólnego tańca, to na pewno wzbudziliśmy niemałą sensację będąc na językach wielu arystokratów i arystokratek, ale to mnie nie obchodziło. Chciałem spędzić jeszcze krótką chwilę w pełnym uroku towarzystwie, dlatego łaskawa zgoda ujmującej Róży wprawiła mnie w wewnętrzne zadowolenie. Podałem jej zatem swój łokieć do wsparcia, choć zaraz musiałem go zabrać przez to, że zdjąłem ciemny płaszcz. Ułożyłem go starannie na ramionach kobiety będąc przekonanym, że nasz spacer jeszcze chwilę potrwa.
- Mam nadzieję, że teraz jest dużo lepiej – powiedziałem, ale niczego więcej już nie zdążyłem z siebie wydusić nim spotkaliśmy państwo Rosier. Uśmiech zelżał, nabierając trochę na sztuczności, ale miałem problem z przekonaniem się do Tristana. Swoim życiem raczej pokazywał, że nie należało mu ufać; tym bardziej martwiłem się o siostrę. Skinąłem mu jednak głową, a do Evandry podszedłem składając na jej policzku krótki pocałunek. Robiłem dobrą minę do złej gry, bo zasłyszane słowa nie podobały mi się. Dla mnie siostra już na zawsze pozostanie Syreną, nie Różą i to nie dlatego, że miałem coś do władców Kent, bo nie miałem. Może byłem przewrażliwionym starszym bratem?
- Lady Nott na pewno nie uraczyłaby nas niczym przeciętnym – odpowiedziałem na wzmiankę o szampanie, ale skinąłem głową w podzięce za jakże wyśmienite rekomendacje. Wpatrywałem się chwilę w półwilę, nie wiedząc nawet nic o jej stanie; wszystkiego miałem się dowiedzieć dopiero po sabacie, dlatego troskę o jej zdrowie zrzuciłem raczej na niedawny atak serpentyny.
- Żałuję, że musicie już iść, ale liczę, spotkamy się w szerszym gronie już niebawem – dodałem uprzejmie. Nie zamierzałem namawiać ich do pozostania, zdrowie Evandry było najważniejsze. Dlatego słuchałem też uważnie odpowiedzi na pytanie zadane przez Fantine; miałem niejasne wrażenie, że o czymś nie wiedziałem i coś mi umykało.
na brzeg
wpływają rozpienione treny
w morzu płaczą syreny,
bo morze jest gorzkie
w morzu płaczą syreny,
bo morze jest gorzkie
Flavien Lestrange
Zawód : pomocnik dyrektora artystycznego rodowej opery
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
De la musique avant toute chose,
Te pour cela préfère l’Impair.
Te pour cela préfère l’Impair.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Ścieżki ogrodowe
Szybka odpowiedź