Biblioteka
Każdy sabat u lady Adelaide Nott słynie ze swojego przepychu, którego nie mogło zabraknąć i w wyborze alkoholi czekających na spragnionych dobrej zabawy czarodziejów. Złote tace lewitowały po sali, pokryte szkłem różnej maści, w którym kryły się rozmaite rodzaje trunków. W tym roku, ze względu na skrywane za maskami tożsamości gości, koktajle kryły w sobie dodatkowe magiczne efekty czyniące całun tajemnicy okrywający całą zabawę jeszcze grubszym.
Aby pochwycić kieliszek z przelatującej obok tacy, należy w pierwszym poście na wydarzeniu wykonać rzut k20, a następnie zinterpretować go zgodnie z poniższą rozpiską.
- Wybór kieliszka:
- 1. Goblin
Ten koktajl z soku jabłkowego, szampana oraz rozpuszczonego marcepanu podaje się w wysokim kieliszku, którego rant zamoczony w wódce obsypano cukrem. Smak jabłek delikatnie przebija się przez bąbelki i już jeden łyk wystarcza, by magiczny napój zadziałał, obdarzając Cię skrzekliwym głosem. Odnosisz wrażenie, jakby twój wzrost rzeczywiście pasował do standardów goblinów.
2. Wróżka
Migoczący od samego początku kieliszek wypełniony jest skrzacim winem oraz lekkim, owocowym musem nadającym koktajlowi nieco gęstszej konsystencji. Już po pierwszym łyku dostrzegasz, jak otaczający cię z każdej strony brokat osiada na Twojej szacie, sprawiając, że mieni się jeszcze bardziej, a głos brzmi nieco piskliwie, jakby należał do maleńkiego skrzydlatego elfa.
3. Celestyna
Już pierwszy łyk zaskakuje cię unikalnym połączeniem cytrusów oraz słodkiego wina doprawionego mocnym aromatem pieczonych kasztanów. Dopada cię błogi, piosenkarski nastrój godny samej Celestyny Warbeck, która nagle staje się twoją idolką. Nie możesz oprzeć się chęci zanucenia jej najlepszych hitów do spółki z tanecznym krokiem piosenkarki, zyskując także nieco z jej pięknego głosu.
4. Troll
Gorzkiej woni unoszącej się znad kryształowego kielicha towarzyszy równie identyczny smak absyntu. Na dnie unosi się kilka listków piołunu, które jedynie podbijają kwaskowatość. Język piecze niemal do samego końca, kiedy spływa na Ciebie nuta słodkiego, nierozpuszczonego w pełni cukru, a głos brzmi bardziej charcząco, jakby coś w gardle utrudniało Ci mówienie.
5. Eteryczna formuła
Charakterystyczny biały dym unosi się znad kieliszka niczym z wrzącego kociołka. Delikatne szkło jest ciepłe, a jego zawartość smakuje doskonałym i jedynym w swoim rodzaju szampanem zmieszanym z sokiem żurawinowym oraz sokiem z cytrusów.
Raptem kilka niewielkich łyków, które pomieścił w sobie smukły kieliszek, wprowadziło cię w głębokie przemyślenia, iście eteryczne tyrady o czasie, przestrzeni, nieskończonym ogromie kosmosu, którego fragmentu dostrzegasz w suficie wysoko ponad tobą. Twój ton głosu brzmi wzniośle, iście filozoficznie.
6. Błazen
Mieszanka ciemnego ale oraz whiskey skropiona dodatkiem słodkiego koziego mleka budzi w tobie rozbawienie. Każdy kolejny łyk przybliża Cię do śmielszych chichotów, które jesteś w stanie powstrzymać z niemałym trudem. Wesoła atmosfera wieczoru udziela Ci się znacznie szybciej niż pozostałym gościom.
7. Oddech smoka
Tylko wprawny alchemik poczuje, że w tej kompozycji ciężkiej whiskey przesiąkniętej zapachem dębowej beczki znajdują się ogniste nasiona. Jeden łyk wystarcza, aby Twój głos zniżył swoją barwę do przytłaczającego słuch basu. W miarę opróżniania kielicha czujesz coraz mocniejszy, siarkowy zapach oraz dym wypuszczany przez nozdrza lub usta z każdym oddechem. Wypicie do ostatniej kropli prowadzi do zionięcia ogniem i tymczasowego osmolenia własnej szaty. Koktajl pozostawia po sobie palący posmak oraz pragnienie.
8. Kapitan
Mieszanka najlepszego rumu bogata w sok z najlepszych cytrusów z dodatkiem imbiru zaostrzającego smak. Raptem kilka łyków wystarcza, by Twój głos obniżył swoją barwę i stał się przyzwoicie melodyjny, a przy tym dostatecznie przekonujący i pewny siebie dla słuchacza.
9. Trzecie oko
Biała zawartość kieliszka jest nieco mętna, gęsta. Smakuje egzotycznym mlekiem kokosowym, białą czekoladą oraz wytrawnym winem. Każdy łyk sprawia, że odsuwasz się nieco od otaczającej Ciebie rzeczywistości. Chwilami odnosisz wrażenie, jakby sprawy doczesne nie miały najmniejszego znaczenia, a jedyny interesujący zbieg wydarzeń znajduje się w bliżej nieokreślonej przyszłości.
10. Mantra
Ziołowy zapach amaro pozostawia po sobie gorzki posmak na języku, który przełamuje mus z kandyzowanych owoców. Od pierwszego łyku wiesz, że Twoje słowa stają się nieco cichsze, a krzyk jest wręcz nieosiągalny. Towarzyszy Ci błogi spokój, opanowanie. Nawet największa awantura nie jest w stanie wykrzesać z Ciebie upustu przygaszonych emocji.
11. Creme de la creme
Likier porzeczkowy pozostawia po sobie niezapomniane wrażenie w połączeniu z gorzką czekoladą. Smak zostaje z Tobą na dłużej, podobnie jak zapach kakao. Czujesz lekkie otumanienie i to za sprawą już pierwszego drinka. Przyjemne uczucie lekkiej głowy i wolności towarzyszy Ci od pierwszego zamoczenia ust w napoju. Masz wrażenie, że wszystkie troski odchodzą w niepamięć i chcesz zatrzymać tę chwilę na dłuższy czas.
12. Gorący kociołek
Smak ginu z tonikiem jest znany każdemu, kto choć raz pojawił się na przyjęciu z dobrze zaopatrzonym barem. Gorycz ciągnie się wzdłuż języka, powoli, niemalże boleśnie wypalana przez gin. Twoje gardło po wypiciu kilku łyków nienaturalnie ściska się, a głos powoli wybrzmiewa niższe tony. W miarę upływu czasu staje się także coraz bardziej zachrypnięty, jakby Twoje ciało trawiła choroba albo, co gorsza, wspólny wieczór spędzony przy wyśpiewywaniu największych hitów Celestyny Warbeck.
13. Błękitna Laguna
Przyjemne połączenie wódki, pomarańczowego likieru Blue Curracao oraz lekko gazowanej wody cytrynowej podawane w wysokim kieliszku z plastrem cytryny umieszczonym na jego brzegu. Ogarnia Cię błogość i lekkość, jakbyś unosił się na przejrzystych wodach błękitnej laguny. Barwa głosu zmienia się na wysoką, aczkolwiek jasną o średniej sile dźwięków. Przypominają Ci się wizyty w operze, gdzie najwspanialsze diwy wyśpiewują swoje arie, a teraz czujesz, że możesz być jedną z nich i zachwycić towarzyszy ariettą najwyższej klasy.
14. Królowa Śniegu
Intensywność smaku imbiru doprawiona tonikiem i kruszonym lodem, serwowana z ćwiartką pomarańczy. Orzeźwiające, niezbyt słodkie połączenie niemal od razu wywołuje gęsią skórkę i ogarniające Cię zewsząd uczucie chłodu. Oddech zmienią się w typową dla chłodu parę, w której wesoło wirują płatki śniegu. Pomimo zimna ogarnia Cię rozluźnienie, przypominają Ci się dziecięce lata, kiedy bawiłeś się wśród śniegu, a samo wspomnienie wywołuje przyjemne uczucie dziecięcej radości.
15. Grzywa aetonana
Alkohol w kieliszku jest gęsty i mleczny, spieniony u góry. Jest słodki: wśród aksamitnego jak grzywa aetonana mleka wyczuwasz orzechowy likier i rozgrzewające nuty kawy i czekolady. Przyjemne uczucie rozlewa się za twoim mostkiem, zaś twój głos zyskuje niższe, lecz lekkie i ciepłe brzmienie, od którego słuchania nie można się oderwać.
16. Erato
Kołyszący się w wysokim szkle alkohol ma ciemnoczerwony kolor. Po jego spróbowaniu czujesz rozpływający się na języku musujący smak granatu i cytryny, cierpkość ginu i delikatną nutę mięty. Masz wrażenie, jakby światło stało się nieco bardziej różowe, a twoja głowa nic nie ważyła, choć zdecydowanie nie jest to stan upojenia alkoholowego. Twoje myśli stają się niezwykle lotne, przez co ciężko jest ci dokończyć jeden wątek w konwersacji: nieustannie wpadają ci do głowy kolejne dygresje do wtrącenia.
17. Egzaltacja
Najwyższej jakości burbon oraz mocny earl grey stanowią połączenie znane przez każdego, szanującego się Brytyjczyka; podobno. Smak alkoholu podsyca rozpuszczony miód, którego gęsta struktura pozostaje wyczuwalna na języku. Ciebie zaś ogarnia nieprzerwane deklamowanie każdego słowa. Nadajesz mu barwę, dodatkowe emocje. Napotykasz trudność w oparciu się poczuciu przemawiania o wydarzeniach ważnych, istotnych, a przede wszystkim wygranej wojnie o czystość krwi.
18. Burleska
Słynny francuski Calvados, którego jabłkowy bukiet przebija się w każdym łyku, doprawione cynamonem, wanilią i odrobiną gorzkiego amaretto przełamującego wyraźną słodycz. Także i Twój głos nabrał wyraźnej, wręcz uwodzącej głębi. Pozostajesz w przekonaniu, że jedno wypowiedziane słowo rozplątuje cudze języki i skłania ku powierzeniu najgłębszych sekretów.
19. Pożoga
Intensywna czerwień soku malinowego w efektowny sposób łączy się z kolorem soku pomarańczowego, a ostrości dodaje czysta wódka zawierająca w sobie drobinki brokatu. Przyjemnie chłodzony kruszonym lodem drink podawany jest w szkle sprawiającym wrażenie płonącego. Skład wzbogacono o składnik wywołujący intensywne, silne wzruszenie, które wraz z ostatnią kroplą drinka przemienia się w niewyobrażalny zachwyt.
20. Łyk niewinności
Z pozoru lekkie wino niosące posmak prawdziwego Toujour Pur skrywa w sobie niewielką ilość pikanterii dość mocno palącej w gardło. Szybko ogarnia Cię poczucie młodzieńczej niewinności, chęć cofnięcia się z powrotem do szkolnej ławy i płatania figli. Poczucie zabawy towarzyszy Ci w każdym kroku. Twój głos przyjmuje barwę o kilka tonów wyższą.
Według tradycji gałązki jemioły wieszane są w domach przy suficie lub nad drzwiami w czasie Świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku. Jemioła ma przynieść domowi i jej mieszkańcom spokój, pomyślność i szczęście w zbliżającym się czasie. Jest także symbolem odnowy, która ma odstraszać złe i niechciane moce, a zapraszać te niosące przychylność i dostatek.
Istnieje tradycja, według której każdy gość przekraczający próg posiadłości powinien zerwać jedną z jagód jemioły i zabrać ją ze sobą. Ma to symbolizować pokój między rodami, wspólną sprawę, a także chęć dzielenia się szczęściem. Każdy, kto zabierze jedną z jagód jemioły, zobowiązany jest do wpisania tego w aktualizacjach celem dopisania składnika alchemicznego do ekwipunku.
Nie można jednak zapomnieć o najważniejszej cesze tej symbolicznej rośliny. Każda para, która znajdzie się pod jemiołą, powinna się pocałować. Jemioła symbolizuje płodność i witalność, a także wpływa na jakość pożycia małżeńskiego. Czarodzieje niejednokrotnie przekonali się już, jak wielki wpływ na życie może mieć świadome omijanie tradycji i wiedzą, że nie należy tego robić.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 23.07.21 20:39, w całości zmieniany 1 raz
- To prawda. Zanim dotarłam do tej biblioteki, minęło sporo czasu - odparła, kiwając lekko głową, jakby na potwierdzenie swoich słów rozglądając się. Już samo to pomieszczenie było olbrzymie, co dopiero reszta rezydencji. A Neph jeszcze nie dotarła do ogrodów, które były nie mniej rozległe! Z jej perspektywy mogłaby cały ten sabat spędzić na eksploracji posiadłości. Wiedziała jednak, że płonne jej nadzieje.
- Nieodmiennie od lat dwudziestu wciąż tak samo - odparła lekko, może nawet nieco żartobliwie. Choć z Cressidą były całkiem blisko jak na standardy Nephthys, nigdy nie pozwoliłaby sobie na publiczne potępianie zachowania ojca. Takie zachowanie nie było jednak niczym szczególnie dziwnym i odmiennym od przekonań panujących w angielskich rodach. Wszak rodzinne problemy takimi właśnie powinny pozostać. I choć stosunkom Neph z ojcem wiele brakowało do nazwania ich sielankowymi, nie skarżyła się. Jednak to, co Cressie mogła wyczytać między wierszami, pozostawiało wiele do życzenia.
- Nie umniejszaj sobie, moja droga. Jestem pewna, że nawet bez magicznych łyżew szybko poradziłabyś sobie z tą sztuką - roześmiała się perliście. Panna Fawley słynęła z bycia artystyczną duszą i Neph mogła się założyć, że gdyby tylko chciała i w tej dziedzinie mogłaby się sprawdzić, gdyby tylko spróbowała. Nie sądziła jednak, by umiejętność jazdy na łyżwach była powszechną, nawet wśród angielskich szlachcianek. Ostatecznie niewiele okazji zdarzało się, by tą umiejętnością zabłysnąć.
- O tak, lady Lestrange również poradziła sobie doskonale! - Przyznała skwapliwe panna Shafiq. Marine należała do jednej z ulubionych dam, które poznała w Anglii i z którymi utrzymywała kontakt listowny. Wiedziała, że dopiero teraz będą miały okazję do częstszych spotkań, gdy Marine udało się ukończyć edukację. Tym bardziej ucieszyła się widząc, jak dobrze poszło jej na lodzie. Prezentowała się zresztą jak zwykle olśniewająco.
Wysłuchując wspomnień Cressidy, ponownie powiodła palcem po granicy kontynentu afrykańskiego. Tak bardzo utęskniony, tak bardzo zróżnicowany i odległy... A jednak znajomy. Uśmiechnęła się lekko.
- Sabat sprostał twoim oczekiwaniom? - Zapytała, podnosząc na nią na chwilę uważny wzrok. - Moje były ogromne. Siostry debiutowały wcześniej i tak się tym szczyciły, karmiąc mnie niezliczonymi opowieściami na ten temat. Udawałam, że mnie to nie obchodzi, ale w głębi duszy nie mogłam się doczekać. Po incydencie z naszyjnikiem mój zapał trochę osłabł, ale nasz łamacz... - głos zadrżał jej na wspomnienie Ramesesa, ale przez gardło nie przeszło jego imię, jakby wypowiedzenie go wiązało się z brakiem szacunku. - Szybko sobie z tym poradził. Byłam trochę przytłoczona. Nigdy nie widziałam tylu angielskich czarodziejów w jednym miejscu - przyznała. Również doskonale pamiętała swoją suknię, która dodatkowo wyróżniała ją z tłumu. Jednak nie bardziej, niż nazwisko i kolor skóry. Nie narzekała wtedy na brak zainteresowania.
Jej wzrok powędrował za spojrzeniem Cressidy i aż westchnęła.
- Są piękne. Myślisz, że potrafiłabyś ozdobić sufit w ten sposób? - Zapytała, wciąż z głową podniesioną ku górze. Jej wzrok leniwie przesuwał się po konturach fresków, ciesząc się ich widokiem.
- To naprawdę robi wrażenie. Lady Nott jest naprawdę niezwykłą postacią w świecie wyższych sfer – powiedziała, ciekawa, czy Shafiqowie w Egipcie mieli kogoś, kto tak jak lady Nott stał w centrum życia tamtejszej śmietanki towarzyskiej i dbał o podtrzymywanie tradycji.
Na jej uwagę uśmiechnęła się, jednak była świadoma, że Nephthys nie powiedziałaby żadnego złego słowa na temat ojca. Ona sama też by tego nie zrobiła, tym bardziej, że niepochlebne wyrażanie się o członkach swojej lub czyjejś rodziny publicznie było niegrzeczne. Ale swoje mogła wyczytać między wierszami.
- Ojcowie tak po prostu mają – dodała równie lekkim tonem, bo przecież Leander Flint też miał swoje zasady, których przestrzegał, i też nie każda jego decyzja odpowiadała Cressidzie, choć grzecznie się go słuchała. – To wszystko z troski o nas i nasze dobre obyczaje.
Znów rozejrzała się po pięknym, przepastnym wnętrzu.
- Może przejdziemy się razem? Och, chętnie zagłębiłabym się między te regały i obejrzała z bliska książki i obrazy na ścianach – zaproponowała po chwili. – Bez magicznych łyżew pewnie bardzo szybko przywitałabym się z lodową taflą. – Pewnie musiałaby wcześniej sporo ćwiczyć, żeby tak tańczyć bez dodatkowej magicznej pomocy. – Lady Lestrange wypadła naprawdę wspaniale. Z pewnością mogła dać Titusowi dobry przykład, i kto wie, może nawet wpadła mu w oko? – Cressida miała nadzieję, że Titus zwróci spojrzenie na jakąś godną pannę i przestanie się buntować rodzinie, a zaakceptuje to, kim jest. – Miałam sposobność ją poznać krótko przed tańcami. – Młódka wywarła na niej pozytywne wrażenie, więc tym bardziej była przekonana, że jej towarzystwo powinno mieć dobry wpływ na jej kuzyna.
Przeszła obok regału, delikatnie muskając dłonią skórzane grzbiety ksiąg ze starannie wytłoczonymi napisami.
- Ciekawe, czy gdzieś tutaj jest coś na temat sztuki... Albo zielarstwa. Albo ptaków... – mamrotała pod nosem, zaciekawiona rozległym księgozbiorem. – Ten pierwszy sabat, czy dzisiejszy? – zapytała, odwracając wzrok od książek, by znów skupić pełną uwagę na rozmówczyni. – Moja siostra też debiutowała wcześniej niż ja i wiele mi o tym opowiadała. Nie tylko ona, także inne dziewczęta z rodziny, więc chcąc nie chcąc miałam wiele wyobrażeń. Ale zobaczenie tego wszystkiego na własne oczy chyba i tak przerosło moje wyobrażenia, więc nie mogę powiedzieć, bym się rozczarowała. – Pamiętała jak w dzień debiutu siostry ona musiała pozostać w domu, bo własne zaproszenie miała otrzymać po skończeniu szkoły. Spędziła go więc rozmawiając z ptakami w lasku za dworem, a przez kilka następnych dni wysłuchiwała obszernych relacji o tym, kogo jej siostra poznała i z kim tańczyła. A w swoim czasie przeżyła to na własnej skórze. – To dobrze, że udało wam się z tym uporać, choć niewątpliwie to musiało ci zepsuć dzień, na który czekałaś. – To okropne, kiedy przyczynami trosk i rozczarowań było własne rodzeństwo. Nie tak powinno być, ale nie w każdej rodzinie panowały dobre relacje. – Mam jednak nadzieję, że ten opóźniony sabat spełnił twoje oczekiwania, a taka ilość czarodziejów nie tylko ciebie przytłoczyła. Mnie też. – Cressida dorastała w końcu w pewnej izolacji i choć oczywiście miała styczność z członkami innych rodów, to przed debiutem nigdy nie widziała ich takiej różnorodności w jednym miejscu.
Spojrzała na piękny sufit.
- Malowanie sufitu na pewno jest trudniejsze, choćby z tego względu, że trzeba wspinać się na specjalne rusztowania i leżeć na nich z ręką w górze. – Wizja kilku godzin w takiej pozycji brzmiała dość boleśnie. – Na pewno zajmuje też dużo więcej czasu niż namalowanie obrazu na płótnie. Ale efekt końcowy z pewnością był wart wysiłku tego malarza, który go stworzył. A może malarzy? – Tak czy inaczej, freski musiały mieć wiele lat, z pewnością powstały na długo przed ich pojawieniem się na świecie. – Cieszę się, że mogłam je zobaczyć. Uwielbiam mieć do czynienia ze sztuką. Choć wy chyba gustujecie w malowidłach nieco innego rodzaju? – Kiedyś widziała ilustrację egipskich rysunków, gdzie wszystkie postacie były przedstawione z profilu, i wielu ludzi miało głowy zwierząt, co było samo w sobie dość zaskakujące.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
Egipskie sabaty był inne, niż angielskie, co nieodłącznie budziło niechęć ojca Nephthys do brania w nich udziału. Innego wyjścia jednak nie miał, chcąc pozostać w dobrych stosunkach z angielskimi czarodziejami, co było przecież bardzo ważne. Właściwie tylko dzięki temu Neph i jej siostry miały okazję się na takowych pojawiać. Odmienność obyczajów była nadto widoczna; w trakcie sabatów zwłaszcza. W Egipcie kobiety miały swoje przyjęcia, a mężczyźni swoje, odbywające się w tym samym czasie, choć osobno. Światy damskie i męskie przecinały swe ścieżki niezwykle rzadko, a kobieta winna pozostawać pod opieką ojca, brata, kuzyna, bądź męża. Z pewnością nie było mowy o samotnych wędrówkach, stąd Neph tym bardziej ceniła sobie, że przyszło jej się wychować tutaj, gdzie nie było możliwości, by przestrzegać tych reguł tak restrykcyjnie, jak w przypadku Afryki.
- O tak, lady Nott wydaje się bardzo specyficzną osobą - odparła, może nieco zdawkowo, wszak nie wypadało rozmawiać o gospodyni, skoro ta mogła się właśnie czaić za jakimś regałem, wypatrując kolejnych par, które mogłaby swatać. Kojarzyła jej się nieodmiennie z żoną jednego z szajchów, którą poznała w Egipcie. Jej daleka krewna istotnie rościła sobie prawo do dość frywolnego osądu, która panna pasowałaby do kogo. Podobne rozmowy wprowadziły wówczas Neph w zakłopotanie; nie podzielała ogólnej wesołości ani zniecierpliwienia, którym wykazywały się damy dyskutujące, którego z kawalerów by wolały. Zresztą, i tak to ojciec za nie zdecyduje, więc takie rozmowy były dla niej tylko stratą czasu.
- Oczywiście, że to troska. Poza tym, gdyby oni nie dbali o tradycje, kto by nam je przekazał? - Zapytała retorycznie, choć w jej słowach kryła się odrobina fałszu. Ciotka Zoraya, choć jest, jaka jest, nauczyła ją nieporównanie więcej; nie był to jednak temat do rozmów na sabacie. Nie chciała myśleć o tak przygnębiających sprawach.
Skinęła Cressidzie głową na propozycję przechadzki i ruszyła z miejsca powoli, uważając na rąbek sukni.
- Mam wrażenie, że ja nawet w łyżwach powitałabym ją bardzo szybko - parsknęła cichym śmiechem, w końcu pozwalając sobie na to, by nieco się rozluźnić. W takich chwilach zupełnie zapominała o tym, że mimo tego samego wieku, ją i Cressidę dzieliło doświadczenie życiowe, którego Neph dopiero miała nabyć.
Nic nie odpowiedziała na słowa o Marinie i Titusie, bo znała oboje i bardzo szanowała; ta dwójka wydawała jej się zupełnie różna w swoich temperamentach, ale sama musiała przyznać, że taniec wyszedł im pierwszorzędnie. Stanęła nieopodal Cressidy i również nieco baczniejszym spojrzeniem powiodła po grzbietach książek, zamyśliwszy się na chwilę.
- Z pewnością, chociaż chyba życia by nam nie starczyło, żeby wszystko przejrzeć - rzuciła przez ramię do towarzyszki, uśmiechając się wesoło. Sama wypatrywała głównie tomów traktujących o alchemii, głównie takich, których jeszcze nie miała okazję oglądać. Ich biblioteka również była bogata w zbiory, ale mogła przysiąc, że części znalezionych tu pozycji znaleźć by tam nie mogła.
- Skoro wspominasz o innych dziewczętach z rodziny... Gdybyś widziała, jaki popłoch wywołały moje opowieści o tutejszych Sabatach w Egipcie - jej uśmiech poszerzył się, kiedy tylko przypomniała sobie zdumienie na twarzach rówieśniczek. - W tamtych stronach to nie do pomyślenia, żeby kobiety i mężczyźni bawili się wspólnie, a tańce? To dopiero heca - wyjaśniła pokrótce, w czym rzecz, choć jak przypuszczała, pani Fawley może być ciężko sobie to wyobrazić, skoro od dziecka uczono ją tańca w parze. Nephthys taką umiejętność również posiadała, choć nie było jej dane wykazywać się nią zbyt często.
- Spełnił, oczywiście. Choć jeśli mam być szczera, sądziłam, że będę czerpała z tego jednak większą przyjemność. Znasz mnie, nie przepadam za byciem w centrum uwagi - odparła lekko, by w końcu przystanąć ramię w ramię z lady Fawley i przyjrzeć się sufitowi raz jeszcze, wsłuchując w to, co ma na ten temat do powiedzenia. Neph przepadała za wysłuchiwaniem o pasjach innych; wiele udawało się z takich opowieści wyciągać dla siebie, a w normalnych warunkach pewnie nie byłoby jej dane posiąść takich informacji.
- Może istnieje jakieś zaklęcie na drętwiejące ręce? Kto wie - roześmiała się, ale choć brzmiało to absurdalnie, to wcale nie tak nieprawdopodobnie. Malarze z pewnością o to zadbali, by ułatwić sobie pracę. - Nie wątpię. Również lubię na nią patrzeć, choć moja wiedza na te tematy jest niestety raczej uboga - przyznała od razu. Jej umiejętności i talenty artystyczne ograniczały się raczej do muzyki. Wprawnie radziła sobie z harfą, wprawiając w ruch jej struny i powołując do życia dawno już zapomniane pieśni. - Obecnie już nie aż tak. Sztuka znana ze starożytnego Egiptu ustąpiła pod napływem arabskich czarodziejów i ich obyczajów - wyjaśniła. Co prawda, gdyby zaczęła się w to dalej zagłębiać, mogłoby okazać się, że na ten temat nie ma zbyt wiele do powiedzenia. Na temat historii samej w sobie owszem, ale z historią sztuki byłby już problem.
- Ktoś musi o nie dbać. Pewnego dnia to my i nasi mężowie będziemy dbać o to, by przekazać odpowiednie wartości naszym dzieciom. – Cressie często zastanawiała się, jak to będzie. Dopiero uczyła się bycia matką, ale miała sporą pomoc ze strony matek swojej oraz Williama. Wiedziała jednak, że to na niej i mężu spocznie główny ciężar wpojenia dzieciom słusznych wartości oraz nauczenia ich niezbędnych umiejętności, by mogły być godnymi potomkami Fawleyów i Flintów. Ale wiedziała, że nie we wszystkich rodzinach wygląda to idealnie. Zdawała sobie sprawę, że sytuacja Nephthys też do końca idealna nie była, bo nawet jeśli dziewczyna nie mówiła wielu rzeczy wprost, czasem można było wyczytać je między wierszami. Ale z pewnością nie było to miejsce na żadne drażliwe tematy, więc wolała beztrosko rozprawiać o sabatach, tańcu na lodzie i innych tego typu sprawach.
- Pewnie nie. Cóż, nigdy nie zdążyłam przejrzeć wszystkich ksiąg w bibliotece Flintów, o tej u Fawleyów nie wspominając – zauważyła, z ciekawością rozglądając się po otaczającym je wspaniałym księgozbiorze. – Naprawdę nasze sabaty budzą aż taki popłoch wśród egipskiej gałęzi twojej rodziny? – uniosła brwi. – Więc tam mężczyźni i kobiety nigdy nie bawią się razem? Nawet na ślubach?
Dla Cressidy było to nie do pojęcia. Rzeczywiście zawsze uczono ją tańca w parze, a kroki dla kobiet często różniły się od tych dla mężczyzn. A wszelkie okazje jak śluby czy sabaty obfitowały w tańce, gdzie kobiety i mężczyźni mogli tańczyć razem nawet nie będąc małżeństwem.
- Ja też nie przepadam. Ale chyba nie budziłam zbyt wiele zainteresowania wśród mężczyzn. Wokół było tyle innych dziewcząt, że na mnie prawie nikt nie zwrócił uwagi. – Była taka drobna i niepozorna. Czasem aż się dziwiła, że William poprosił ją do tańca. Ale Nephthys wyróżniała się swoją urodą na tyle, że na pewno przyciągnęła wiele spojrzeń, których mogła niekoniecznie pragnąć. Najwięcej spojrzeń i tak przyciągały chyba półwile. Jak któraś znajdowała się w pobliżu, Cressida stawała się niemal niewidzialna.
- Pewnie tacy malarze mają swoje sposoby, by stworzyć takie dzieła – powiedziała, przyglądając się misternie wykonanym malowidłom. – To naprawdę fascynujące, że różne kultury mają zupełnie różne sposoby tworzenia sztuki, choć my, Brytyjczycy, najbardziej jesteśmy przyzwyczajeni do raczej klasycznego malarstwa – zauważyła, bo zaciekawiła ją kwestia egipskiego malarstwa, które zapewne pamiętało czasy znacznie dawniejsze niż to europejskie, znane im obecnie. – Chociaż bardziej postępowe jednostki próbują też nowych prądów w sztuce, zaczerpniętych ze świata mugoli. – Ale Cressida była do tego nastawiona sceptycznie, bo swoim malarstwem nie chciała budzić niepotrzebnych kontrowersji i narażać się na złe opinie jakże konserwatywnego społeczeństwa. Wolała wpasować się w utarte kanony sztuki, jednocześnie dodając do nich coś od siebie. Kto wie, może pewnego dnia sama wymyśli coś innowacyjnego w malarstwie? – Swoją drogą, jeśli już jesteśmy przy malarstwie, niedawno na Pokątnej miałam dość nieprzyjemną przygodę z pewnym obdartusem podającym się za artystę, który próbował ukraść mi farby! – westchnęła, wspominając przelotnie tamten dzień.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
Z jakiegoś dziwnego powodu, niezwykle uderzyła ją liczba mnoga w wypowiedzi Cressidy. Wiedziała, że to, co mówi pani Fawley jest oczywiście słuszne i jak najbardziej zgodne z prawdą, a mimo to poczuła się nieswojo. Mimowolnie zaczęła się zastanawiać, czy gdyby miała swoją córkę, chciałaby, by i ona czuła się tak przymuszona do spełnienia tego przykrego obowiązku, jak czuje się w tej chwili ona. Bardzo brakowało jej w takich chwilach matki, jej ciepła i zrozumienia. Choć nie mogła zakładać, że taka właśnie była Maat, wszak niemal w ogóle jej nie znała, lubiła myśleć, że owszem. Bardzo chciałaby poznać jej poglądy, chciałaby, aby spojrzała na nią i ukoiła jej nerwowość i podzieliła się z nią swoimi doświadczeniami. Na to jednak Neph liczyć już nie mogła, a choć o tym nie wiedziała, całe szczęście. Wszak doświadczenia matki do najlżejszych nie należały i zapewne jedynie pogłębiłyby obawy panny Shafiq.
- Zgadza się - roześmiała się wesoło. - Śluby trochę się różnią, wówczas wszyscy bawią się wspólnie, ale i tak nie przystoi, by niezamężne panny tańczyły z kawalerami - odparła gładko, wciąż całkiem rozbawiona konsternacją Cressidy. Nie dziwiła jej się; sama była nie mniej skonsternowana, gdy wzięła udział w pierwszym sabacie, gdzie nie było podobnie restrykcyjnych reguł. To dlatego Chonsu z takim sceptycyzmem odnosił się do córek biorących udział w takich zabawach i zwykle na nie zresztą nie zezwalał. Nim Nephthys do tego przywykła, często zdarzało się, że tęsknym wzrokiem spoglądała ku parom wirującym w tańcu. Na przestrzeni lat udało jej się to jednak zaakceptować, choć uważała za zmarnowany czas poświęcony nauce salonowych tańców, skoro w praktyce przyszło jej użyć podobnej umiejętności raptem kilka razy, a i tak tylko i wyłącznie dlatego, że ojciec udzielił na to zgody.
- Myślę, że zdecydowanie sobie umniejszasz moja droga - odparła. To, że Cressida była tak drobna i eteryczna grało przecież na jej korzyść, a jeśli jakiś lord szukał damy, która będzie stanowiła kwiat angielskiej urody, nie mógł trafić lepiej, niż na obecną panią Fawley. - Poza tym twój przyszły mąż zwrócił, a to dopiero jest wyczyn, by po jednym spotkaniu tak do siebie kogoś przekonać - dodała z lekkim uśmiechem. Nie było się co porównywać; każdy miał w sobie coś wyjątkowego. Co zaś półwil się tyczy, Nephthys jako kobieta nie rozumiała fenomenu. Ich urok tkwił w urodzie, ta z kolei jest ulotną. Trochę chyba im nawet współczuła. Czy ktokolwiek słuchał, co mają do powiedzenia? Bo panna Shafiq zdawała się dostrzegać, że mężczyźni oczarowani ich urodą, nie zwracali uwagi na nic innego. W gruncie rzeczy uznała to za przykre.
- Czerpanie inspiracji od mugoli jest pewnie kontrowersyjne - zauważyła. Sztuka była o tyle wygodną dziedziną, że można było pozwolić sobie w niej na więcej, niż na innych płaszczyznach życia. Nie wątpiła jednak, że Cressida hołduje raczej klasycznemu malarstwu, tak, jak ją wychowano. Zbytnia ekstrawagancja zapewne spotkałaby się z brakiem zrozumienia u konserwatywnego środowiska, a to akurat może nawet szkoda?
- Żartujesz? - Wlepiła w rozmówczynię zdumione spojrzenie. Pokątna to chyba jakaś pechowa ulica, bo i Nephthys spotkały tam ostatnio same nieprzyjemności. - Jak to? Mam nadzieję, że nie zrobił ci krzywdy? - Dopytała z wyraźnym zaangażowaniem.
Cressida nie miała żadnych złych intencji, nie chciała uderzyć w lęki Nephthys. Powiedziała tylko fakt znany każdej młodej damie, bo wszystkie je czekało to samo: spełnienie obowiązku wobec rodu, zamążpójście i dzieci. Sama nigdy się nie buntowała, nie mając ku temu powodu. Na przykładzie swoich rodziców mogła zresztą zaobserwować dobre wzorce, a od strony matki zawsze mogła liczyć na wsparcie, także teraz. Sama zamierzała zaoferować je też własnym dzieciom, by rodowe obowiązki nie były dla nich czymś złym, a dobrym. Wiedziała, że oparcie w rodzinie jest bardzo ważne.
- Pewnie tym bardziej dziwnie wam się bawić na naszych sabatach i ślubach, prawda? – zastanowiła się; pewnie tak było. Tak samo jak jej na pewno dziwnie byłoby na takiej egipskiej zabawie. Czasem jednak współczuła Nephthys, że nie zawsze mogła się bawić tak jak Cressida i inne ich rówieśniczki, bo potrzebowała na to zgody swojego ojca, a ten zdawał się sceptyczny wobec wielu brytyjskich tradycji.
- Zawsze dorastałam w cieniu mojej siostry. Trudno mi było wierzyć w siebie – przyznała; nadal nie wyzbyła się pewnych kompleksów, skoro zawsze to jej siostra była tą lepszą córką. Niemniej jednak Cressida rzeczywiście stanowiła ucieleśnienie eterycznego kwiatu z tą swoją drobną sylwetką, bielusieńką skórą i złocistymi piegami. Podczas swojego debiutu była jednak jak delikatny leśny kwiat wśród pięknych, pyszniących się róż. – William najwyraźniej coś we mnie zobaczył – dodała z lekkim rumieńcem; William przyznał kiedyś, że do Cressidy przyciągnęła go wtedy jej nieśmiałość i delikatny urok, to, że wydawała się tak inna niż otaczające ją pewne siebie i swojej urody damy.
- Jest bardzo kontrowersyjne, zwłaszcza w naszych kręgach – odezwała się, choć pewnie wiele trendów w tej już używanej przez czarodziejów sztuce pewnie też pochodziło od mugoli, ale z biegiem czasu zostało zaadaptowane i przyjęte przez czarodziejów. A może to mugole przejęli to od czarodziejów, nawet o tym nie wiedząc? Nie była pewna. Może za ileś lat aktualne nowinki też przenikną do czarodziejskiej sztuki, póki co Cressida wolała rzeczywiście hołdować klasycznemu malarstwu i zadowalać gusta konserwatywnego społeczeństwa. Dopiero budowała swoją pozycję w świecie sztuki i nie chciała zaszkodzić wizerunkowi Fawleyów zbytnią ekstrawagancją.
Westchnęła cicho na wspomnienie tamtego dnia.
- Niektórzy najwyraźniej próbują korzystać z ostatniego zamieszania do swoich celów – wzdrygnęła się na samą myśl. – Lepiej teraz unikać Pokątnej, a jeśli już trzeba tam iść, to tylko w towarzystwie. Zostałam sama tylko na chwilę, ale ktoś i tak postanowił to wykorzystać, ale szczęśliwie znajdowaliśmy się koło magicznej menażerii...
A mężczyzna nie przewidział, że Cressida potrafiła rozumieć mowę ptaków i że to właśnie one ostrzegły ją, że coś się dzieje.
Zanim jednak zdążyła opowiedzieć przyjaciółce o tej przygodzie, zauważyła, że w jej stronę zbliża się małżonek. Pożegnała się z Nephthys i po chwili dołączyła do niego, opuszczając bibliotekę.
| zt x2
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
Tak czasem jest, że dookoła dzieją się złe rzeczy, ale my ich nie zauważamy. Ewentualnie nie chcemy ich widzieć. Dziś towarzyszył mi więc niepokój, całkowicie irracjonalny, bo przecież nie działo się nic złego; wręcz cały arystokratyczny światek buzował od ekscytacji, dobrej zabawy oraz wdzięczności za pokonanie szerzących zło anomalii. Niebo rozchmurzyło się, nastał błogi czas pozbawiony zmartwień, a ja nie potrafiłem cieszyć się nim w pełni. Nie rozumiałem dlaczego. Coś mi przeszkadzało, jakaś niewidzialna drzazga utkwiona w sercu oraz powodująca dyskomfort. Jakby miało stać się coś strasznego, ale skutecznie ignorowałem wszelkie znaki na niebie i ziemi. Bez sensu, nie byłem ani jasnowidzem, ani właściwie nikim, kto powinien czuć cokolwiek. Od zawsze raczej pragmatyczny przy tej pseudoartystycznej duszy, stąpający twardo na ziemi, tylko od czasu do czasu wynurzający się z silnych ram tworzących rzeczywistość; w chwilach potrzeby aranżacji odpowiedniego repertuaru operowego, gdy codzienność nie była najlepszym doradcą w drodze do serc słuchaczy. Będących jednocześnie widzami, bo choć wyśpiewywane w Hampshire arie bazowały oczywiście na muzyce, to byłyby zbyt surowe bez odpowiedniej oprawy graficznej, niekiedy spędzającej sen z powiek o wiele bardziej niż rzędy nut. Zapewne dlatego, że dźwięki rozumiałem dużo lepiej niż estetykę wizualną, będącą dla każdego czymś innym. Czasem mniej, a czasem bardziej niedostępnym, wymagającym lub oscylującym wokół przeciętności; gustów było tak wiele, że ciężko było wstrzelić się w ten jeden, odpowiadający każdemu. Doceniwszy piękno jednego, można przegapić to należące do drugiego, przez co było ono tak kapryśne, przez wielu nierozumiane. Zaliczałem się w ich poczet. Powinienem czuć wstyd na samą myśl o tym, że czegoś nie wiedziałem; ojciec wyraziłby teraz swoją nieskończoną dezaprobatę, sprawiając, że poczułbym się jeszcze gorzej. Zawsze zazdrościłem mu potęgi, jakiej się dorobił, pewności siebie, z jaką kroczył po magicznym świecie, tego, jak wcale nie przejmował się opinią innych ludzi. Zawsze ceniąc sobie jedynie swój ród, pracę oraz najbliższych, cała reszta była mu obojętna, przez co często robił to, na co miał ochotę. To brzmi jak prawdziwa wolność, której nigdy nie doświadczę.
Po kilku tańcach z zapierającymi dech w piersiach niewiastami, bo choć twarze skryły maski, to taka gracja na parkiecie musiała być częścią ogólnego piękna, nadszedł czas na odpoczynek. Zamyślony błąkałem się po Hampton Court w poszukiwaniu sam nie wiedziałem czego. Nogi niosły mnie po wielu korytarzach, na których podziwiałem kunszt namalowanych obrazów oraz stworzonych bezbłędną ręką rzeźb, aż dotarłem do pomieszczenia, które stało otworem. Muzyka z głównej sali balowej ledwie dosięgała do tego miejsca, czyniąc z niego idealną odskocznię od szybkiego tempa dziejącej się zabawy.
Nigdy nie przypuszczałbym, że na przyjęciu zacznę szukać samotni; czy to znaczy, że się starzałem? Pokręciłem rozbawiony głową, po czym pewnym siebie krokiem wszedłem do środka. Nie żałowałem. Sklepienie w istocie prezentowało się zachwycająco, ale to regały uginające się od książek zwróciły moją uwagę. Oczywiście, że pierwszym tomem, po który sięgnąłem, był ten traktujący o muzyce. Czytałem go za dzieciaka, niezwykle pouczający jeśli chodziło o wiedzę; z nutą nostalgii otworzyłem twardą, skórzaną okładkę, z namaszczeniem muskając palcami pierwsze stronice egzemplarza. Nagle zatęskniłem za dzieciństwem oraz tymi wszystkimi naukami, które choć niezwykle cenne, nie uczyły życia w dorosłości. Nie przedstawiały moralnych dylematów, trudności w adaptacji do rzeczywistości. Choć podejrzewałem, że i tak nie przeżyłem nawet jednej dziesiątej problemów zwyczajnych czarodziejów, nieotoczonych bogactwami ani służbą. Właściwie w ogóle niewiele o nich myślałem, skupiony na własnym świecie. Wkrótce zaczytany w książce nie spostrzegłem się nawet towarzystwa.
w morzu płaczą syreny,
bo morze jest gorzkie
Te pour cela préfère l’Impair.
Hampton Court przemierzała niespiesznie, z wdziękiem oraz różanymi wargami wygiętymi w łagodnym uśmiechu, sycąc oczy feerią barw oraz niezwykłością kostiumów opinających smukłe sylwetki mijanych postaci. Orzech spojrzenia sunął między krzywizną rogów przytwierdzonych do bogato zdobionych masek, ślizgał się pośród miękkich piór wszytych w materiał prawdziwie zachwycających sukien, doceniał kunszt kroju szat — podczas gdy wyobraźnia łapczywie chłonęła każdy karykaturalny cień rzucony na ściany, zapamiętywała co pokraczniejsze, najdziwniejsze przebrania czyniąc zeń inspirację na nadchodzące dni. Najprawdziwsza uczta dla oczu — zauważa miękko, wręcz pieszczotliwie, jednocześnie przytakując grzecznie płynącym tuż obok słowom, wymykającym się spomiędzy ust przyjaciółki, oplatającej dłońmi szczupłe ramię arystokratki. Jakże łatwo można było się weń zatracić, oczarować się grą świateł i cieni, zauroczyć tajemnicą tożsamości kryjącą się pod starannie dobranym strojem. Zachwycić się nocą nieskalaną przez ryk wiatru oraz burzowe chmury, szmer deszczu i gardłowe gromy, za to zdobioną przyjemną oprawą muzyczną, melodią głosów oraz dźwięcznego śmiechu. Wydawało się to nader proste, tak ulec panującej atmosferze i Elodie czyniła to z najprawdziwszą przyjemnością oraz gracją przystającą wysoko urodzonej panience, podkreślaną przez rozbawione iskry tańczące w głębi tęczówek i blednące rumieńce. Stopniowo odzyskiwała oddech oraz rytm własny, zburzony dotąd poprzez liczne tańce i niespodziewaną, acz wciąż fascynującą bliskość narzeczonego, którego obecność na parkiecie była doprawdy znamienna i jakże cudownie urzekająca, nawet gdy to nie on partnerował jej podczas kolejnego walca. Przebywanie wyłącznie w swoim towarzystwie mogłoby uchodzić za wyjątkowo niegrzeczne, choć w zawstydzeniu musiała przyznać, iż ciężar spojrzenia czarodzieja osiadający na wątłych ramionach artystki sprawiał jej niemałą przyjemność. Ach, aż ma ochotę unieść delikatne opuszki palców i skryć za nimi górną wargę, dzięki czemu ucieszny chichot nie będzie należał do zbyt głośnych — nie czyni tego jednak wcale, albowiem stąpająca tuż obok lady opowiadała jej o doprawdy tragicznym wzorze na sukni damy, która niedawno gościła u niej na herbatce i najmilszej należały się wyrazy szczerego współczucia, nie zaś śmiech. Nie było nic okropniejszego ponad kreację godzącą w estetykę, smak oraz co najgorsze — modę. Ellie może więc tylko pociągnąć noskiem i pokiwać zgodnie głową, w ruch wprawiając srebrne dzwoneczki wpięte między sploty jasnych włosów, tym samym wspólnie dzieląc odczuwany ból spowodowany tak jawną ignorancją. Nie na długo może się jednak tak dąsać, troskać minioną chwilą, nie kiedy sabat trwał w najlepsze, a w najbliższych planach miała odwiedzić południową salę, gdzie odbywały się wróżby. Letnia przepowiednia, którą uzyskała podczas festiwalu Prewettów, należała do wyjątkowo pomyślnych i perełka gotowa była na nowo sprawdzić swe szczęście, tym razem w zdecydowanie bajecznej oprawie otoczenia. Winić więc mogła tylko to nieznaczne rozmarzenie, naiwność płynącą z nadchodzących wydarzeń oraz szczodrości losu, gdy wreszcie dostrzega swoją zgubę. Drobna dłoń instynktownie kieruje się ku miękkim kosmykom i gdy przy jednym z upięć nie wyczuwa wpiętego weń dzwoneczka, z zawodem zatrzymuje się w miejscu. Lady Parkinson odczuwała prawdziwą dumę ze swego przebrania i każda potencjalna niedoskonałość godziła poważnie w jej poczucie estetyki (tudzież ego), nawet jeśli utrata ozdoby nie zostałaby przez nikogo zauważona. Odnalezienie zguby wydawało się niemożliwe, choć upór panienki zdawał się równie nie do odparcia, stąd rozstała się z kochaną przyjaciółką, zapewniając, iż dołączy do niej niebawem. Czyż podobne poszukiwania nie wydawały się ekscytujące? Tu, pośród plątaniny korytarzy oraz fantazyjnie ubranych postaci, przekonywała samą siebie. Idąc po własnych śladach, rozglądała się w zatroskaniu, w myślach wyznaczając nie tylko przemierzoną dotąd trasę, ale i czas, w którym powinna odpuścić i w nadąsaniu wrócić do oczekującego ją towarzystwa, gdzie będzie mogła smucić się do woli oraz w pewnym momencie poskarżyć się nawet lordowi Burke, łaknąc tym samym uwagi oraz pocieszenia za uczynioną szkodę. Jakże więc rozczarowująco wspaniale było dostrzec srebrny błysk tuż przy drzwiach prowadzących do biblioteki, jakże niepokojąco było też zauważyć zgubioną ozdobę w drobnych rączkach zupełnie obcej osoby. Cóż powinna uczynić?
— Srebrne dzwony, jakiż świat zadowolenia wróżą nam ich miłe tony? — pyta miękko Ellie, przystając tuż obok kobiety, dygając przy tym wdzięcznie na powitanie — Raczy lady wybaczyć mą śmiałość, lecz wydaje mi się, iż wasze bystre oko zdołało odnaleźć moją zgubę — dodaje jakże nieśmiało, choć orzech tęczówek lśni nazbyt pewnie, by mógł on wpasować się w ton głosu dziewczęcia. Biel maski skrywa sobą lekkie zmarszczenie brwi, gdy tak zastanawia się, czy początek rozmowy może zostać uznany za nieuprzejmy, albo czy takowe nie będzie miejsce na nią zadecydowanie. Wyrażenie wdzięczności w miejscu cichszym, niezakłócanym przez przemykające po korytarzu sylwetki wydawało się znacznie rozsądniejsze, stąd delikatnie się uśmiechając, wskazała dłonią na drzwi biblioteki, tym samym proponując niemo pociągnięcie konwersacji i tematu nieszczęsnego dzwoneczka, o ile lady wielkodusznie się nań zdecyduje. Jakże rozczarowująca byłaby odmowa!
Tell me I'm the fairest of the fair
Leniwie przechadzała się po kolejnych pomieszczeniach, sprawiając jedynie wrażenie, jakby miała jakiś cel lub kogoś szukała. W dłoniach ściskała swój dopasowany kolorem do sukni wachlarz, bezwiednie składając go i rozkładając. Nie chciała znów uciekać do ogrodów, wciąż odczuwając na skórze skutki chłodnych powiewów zimowego wiatru, nie wiedziała jednak, gdzie mogłaby odnaleźć dla siebie miejsce względnie ciche, dające ukojenie i spokój. Wtedy jednak zauważyła kątem oka srebrny błysk, z powodu którego przystanęła w miejscu. Następnie szybko zlokalizowała jego pochodzenie i po chwili trzymała już drobny dzwoneczek w dłoni. Nie wiedziała, skąd się tu wziął i do kogo należał, lecz prawdopodobnym wydawała się teoria, że odpał od czyjegoś stroju - lecz jak odnaleźć właściciela w tłumie? Nie ruszała jeszcze w dalszą drogę, z uwagą przyglądając się obracanej w palcach zgubie, kiedy dosłyszała zadane kobiecym głosem pytanie. Czy raczej zacytowane przez nią wersy przedstawiciela amerykańskiego romantyzmu.
Przybrała na usta wyuczony uśmiech, obracając w jej kierunku skrywaną za prostą maską twarz, a niewiele później całą sylwetkę. Uważała przy tym na przymocowany do opaski welon, by ani jedna, ani druga z ozdób nie zmieniła swego starannego ułożenia. Niemal od razu dostrzegła powpinane we fryzurę stojącej przed nią lady dzwoneczki, dokładnie takie same jak ten podniesiony przez nią z posadzki. - Jakże dźwięczą, jakże brzęczą - odezwała się z wyraźnym francuskim akcentem, podchwytując zainicjowaną przez nią grę, skinąwszy przy tym grzecznie głową. Najwidoczniej właścicielka odnalazła ją sama i to szybciej niż mogłaby przypuszczać. - Naturalnie. Rada jestem, że mogę uchronić lady przed dalszym zastanawianiem się, gdzie podział się jeden z dzwoneczków i zwrócić go do rąk własnych - dodała, ubierając prosty przekaz w piękne słowa, dopasowując się do napotkanej na swej drodze rozmówczyni. Nie śpieszyła się nigdzie, nie chciała również okazać nietaktu, dlatego zgodnie z wolą nieznajomej odwróciła się ku znajdującym się obok drzwiom, a następnie przekroczyła próg pokoju, ze zdziwieniem odkrywając, że znalazły się w bibliotece. Czyż nie właśnie tego szukała? Oazy spokoju? - Proszę - odezwała się znowu, odnajdując wzrokiem maskę towarzyszącej jej lady. Wyciągnęła ku niej dłoń z dzwoneczkiem, pozwalając tym samym na odebranie swej zguby. Myślami wybiegała już w przyszłość, będąc niezwykle zadowoloną ze znalezienia się właśnie w tej komnacie, a także zainteresowaną tym, na co może wpaść w księgozbiorze Hampton Court. Nie podejrzewała jeszcze, że nie są tu same, zbyt zajęta prowadzeniem kurtuazyjnej rozmowy i przypominaniem sobie, z dostaniem którego dzieła miała ostatnio problem.
even in a cage,
even dressed in silk.
Tkwiłem chyba dość długo w stanie całkowitej separacji od rzeczywistości nim dotarłem za daleko. Spojrzenie prześlizgiwało się po kolejnych zapiskach, umysł wędrował do wyżłobionych przez przeszłość szlaków. Niestety nie mogłem pozostać w tamtej alternatywie zbyt długo, wspomnienia o nieudanych próbach wydobycia z siebie muzyki zaczęły ciążyć zbyt mocno. To chyba w tamtej chwili uniosłem zdezorientowaną głowę, nieprzytomnym wzrokiem przetaczając się po dwóch drobnych sylwetkach stojących tuż przy wejściu. Obie rozpoznałem, choć jedną z nich nie w ten sposób, w który domagała się ciekawość. Usta pozostały wyrzeźbione w uśmiechu, z kolei dłonie schowały pożyczony tom w odpowiednią półkę. – Proszę mi wybaczyć, zamyśliłem się – rzuciłem do niewiast dostatecznie głośno, by mogły mnie usłyszeć. Dopiero wtedy zmniejszyłem dzielący nas dystans i stanąłem obok nich. Ukłoniłem się lekko. – Muszę przyznać, że obie wyglądacie w tych strojach niezwykle zjawiskowo – zauważyłem, nie potrafiąc powstrzymać się od komplementów, choć prawdopodobnie niewiasta, z którą tańczyłem jakiś czas temu, wysłuchała ich już znacznie więcej. Zależy czy w ogóle chciała słuchać; z Elodie się dziś nie widziałem, ale nie wiedziałem czy chciała zostać anonimowa dla swej towarzyszki, dlatego taktownie milczałem. – Mogę zapytać dlaczego nie olśniewacie wszystkich na parkiecie, drogie lady? Szukacie miejsca do odpoczynku? – spytałem. Musiałem, bo może właśnie przeszkadzałem, a one chciałyby zostać w bibliotece same. Wypada więc spełnić życzenie nadobnych dam.
w morzu płaczą syreny,
bo morze jest gorzkie
Te pour cela préfère l’Impair.
Próbowała pochwycić spojrzenie nieznajomego, gdy ten skrócił już dzielącą ich odległość i uraczył je pierwszymi uprzejmościami. Dygnęła lekko, z gracją, a następnie dumnie wyprostowała odzianą w szkarłat sylwetkę, obie dłonie zaciskając na dobranym do stroju wachlarzu; charakterystyczny pierścień układający się w kształt węża zdobił jeden z jej smukłych palców. Kiedy tak bez celu przechadzała się kolejnymi korytarzami, nim jeszcze dostrzegła leżącą na posadzce zgubę, podświadomie szukała na twarzach mijanych mężczyzn porcelanowej maski o zdobieniach przywodzących na myśl winne pnącza, zakończonej dwoma niewielkimi rogami. Teraz zaś, całkowicie przypadkiem, odnalazła go w pozornie cichej, odległej od zgiełku balu bibliotece. Ten jakże fortunny zbieg okoliczności w połączeniu z kolejnym komplementem wywołał na twarzy młodej damy nieco radośniejszy, nie tak wyuczony uśmiech.
- Jest lord nie tylko rycerzem na białym koniu, ale i złotoustym mówcą – odezwała się jako pierwsza, nie próbując ukrywać wyraźnie wybrzmiewającego z każdym słowem francuskiego akcentu. Miną długie miesiące nim w pełni przyzwyczai się do wyrażania swych myśli w mowie ojczystej, a język nawyknie do układania się w inny sposób. Zaraz po tym oderwała uważny, badawczy wzrok od górującego nad nią wzrostem rozmówcy, by spojrzeć ku damie, która ją tu zaprosiła; oprócz kurtuazyjnego powitania nie powiedziała ona ani słowa więcej, ciężar odpowiedzi spoczywał więc tylko i wyłącznie na barkach Cynthii. – Nie wiem jak moja towarzyszka – zawiesiła głos, powoli odszukując kolejne wyrazy, przy okazji dając lady możliwość do włączenia się do dyskusji. – lecz ja musiałam odpocząć od tańca, od gwaru... i od dymu, który mężczyźni zdają się tak lubić, a od którego rozbolała mnie głowa. – Przesadzała, w jej tonie dało się dosłyszeć nutę rozbawienia, a w starannie umalowanym oku dostrzec charakterystyczny, figlarny błysk. Niewątpliwie jednak chciała uciec od tłumów, by powoli, stopniowo przyzwyczaić się do towarzystwa rodzimej szlachty. Wtedy też, korzystając z okazji, dama z dzwoneczkami pożegnała się, a po uprzejmym ukłonie – i wymienieniu z czarodziejem spojrzeń – opuściła bibliotekę Nottów, najprawdopodobniej chcąc odnaleźć wśród gości jakieś znajome twarze. Cynthia nie była tym zdziwiona, a przynajmniej nie bardzo; w trakcie takich balów czarodzieje co chwila zmieniali towarzystwo, by porozmawiać i pokazać się jak największej liczbie gości. Dopiero gdy drzwi zamknęły się z cichym stuknięciem, a odgłosy dobiegające z zewnątrz znów stały się przytłumione, nie tak drażniące, na powrót zadarła głowę do góry, bez lęku czy wstydu wodząc wzrokiem po częściowo zamaskowanej twarzy lorda. Było coś w linii jego ust czy osadzonych głęboko oczach, co sprawiało, że panna Malfoy miała ochotę zachowywać się nie aż tak oficjalnie jak powinna, zupełnie jakby go znała. Wciąż jednak nie potrafiła odnaleźć w odmętach pamięci odpowiednio wyraźnych wspomnień, by przyporządkować do tych wyrwanych z kontekstu elementów aparycji imię. – Miałam nadzieję, że nasze drogi skrzyżują się po raz kolejny, lordzie satyrze – dodała miękko, starając się nie brzmieć zbyt poufale, a jednocześnie zawierając w swej wypowiedzi subtelną zaczepkę. – Chciałam podziękować za wybawienie mnie z opresji w trakcie kalamburów – sprecyzowała, skinąwszy przy tym wdzięcznie głową.
even in a cage,
even dressed in silk.
- Nie jestem pewien, moje pasowanie na rycerza wciąż się nie odbyło – odparłem w formie żartu i wygiąłem lekko kąciki ust. – I stwierdziłem jedynie najzwyklejszą prawdę. Właściwie jestem zdziwiony, że nie otacza was wianuszek zaintrygowanych kawalerów – dodałem już nieco śmielej, jakby głębiej wchodząc w atmosferę oraz konwersację. Cóż, lady Parkinson była zaręczona, ale przecież wszystkich nas dziś skrywały maski, mogliśmy więc być kimkolwiek chcieliśmy. Bez zobowiązań ciążących na nas na co dzień. – Ach, tak, my mężczyźni działamy w ten sposób na kobiety – stwierdziłem żartobliwie, choć jeśli się nad tym głębiej zastanowić, nie byłoby to tak dalekie od prawdy. Im dłużej para ze sobą żyła, tym częściej rosła w nich frustracja w stosunku do samych siebie. A może to jedynie domena aranżowanych małżeństw? Nie zamierzałem teraz rozmyślać poważnie nad czymś, co miało być jedynie zabawną odpowiedzią, niczym więcej. – Tak czy inaczej rad jestem, że mogę zapewnić lady należyty odpoczynek. – Właściwie nie wiem dlaczego założyłem, że to musiała być czarownica z wyższych sfer; dzisiejszej nocy raczej wszyscy wyglądaliśmy na arystokratów, ale chyba takie założenie było znacznie bezpieczniejsze. I grzeczniejsze.
Uśmiechnąłem się do wychodzącej Elodie, przy okazji kręcąc lekko głową z niedowierzaniem; czy to od początku był jej niecny plan? Zostawić mnie sam na sam z kobietą, o której myślałem odkąd przestaliśmy tańczyć? Pożegnałem się krótko, zaraz całą uwagę skupiając na towarzyszce. – Ja również żywiłem taką nadzieję lady Mary – odpowiedziałem w podobnym tonie. – Nonsens, to ja dziękuję za wybawienie z okowów stagnacji. Taniec z lady sprawił mi wiele przyjemności – zapewniłem solennie, zaraz się jednak zamyślając. – Proszę wybaczyć mi bezpośredniość, ale odnoszę wrażenie, że skądś się znamy. Czy to tylko moje wyobrażenie? – Celowo podkreśliłem odpowiednie słowo, bo nie chodziło mi o znajomość z salonów. Powierzchowną. Tego wolałem jednak nie nadmieniać. Patrząc na pierścień, słuchając głosu z francuskim akcentem, wciąż nie mogłem pozbyć się wrażenia, że naprawdę ten wniosek nie był jedynie moją imaginacją. Postanowiłem więc zadać pytanie. Nieprzesadnie śmiało.
w morzu płaczą syreny,
bo morze jest gorzkie
Te pour cela préfère l’Impair.
Przelotnie spojrzała w bok, ku damie z dzwoneczkami, nie podejrzewając nawet, że łączyła je wspólna przeszłość; wszak brytyjskie arystokratki uczące się w Beauxbatons nie stroniły od swego towarzystwa, ciesząc uszy brzmieniem rodzimego języka, wymieniając się plotkami z kraju. Może gdyby porozmawiały chwilę dłużej coś przykułoby uwagę Cynthii, skłoniło do refleksji – teraz jednak skupiała się już wyłącznie na dużo bardziej rozmownym, a przy tym wciąż pozostającym zagadką czarodzieju.
- Wierzę, że to jedynie kwestia czasu. Mogę poświadczyć, że spełnia lord wszelkie wymogi, by zostać pasowanym. – Pozwoliła sobie na podobny, subtelny uśmiech. Bawili się słowami, pozwalali na pewną dozę przesady, lecz nie było w tym nic wymuszonego. Przynajmniej nie dla niej. Z tego też powodu miała nadzieję, że zawodna pamięć nie podsunie podobnie brzmiących, lecz znaczących coś zgoła innego wyrazów, nie wpłynie na dalszy przebieg spotkania; wszak nie mogła mieć pewności, że po przejściu na francuski, w którym wypowiadała się teraz znacznie swobodniej, zostałaby zrozumiana. – Wianuszek kawalerów został za drzwiami biblioteki, chyba nie przybyli na bal, by spędzać czas wśród książek – odpowiedziała bez dłuższego zawahania, wciąż podtrzymując żartobliwy ton wypowiedzi. Bezwiednie sięgnęła ku zdobiącej głowę opasce, poprawiła materiał spływającego z niej welonu, próbując dostrzec na twarzy czarodzieja coś, co mogłoby okazać się choćby najdrobniejszą podpowiedzią na dręczące ją pytania. Czy i on skrył się w komnacie z imponującym księgozbiorem Nottów, by odpocząć od przytłaczającego zgiełku towarzyszącego trwającej w najlepsze zabawie noworocznej? – Myślę, że działa to w obie strony. Kobiety wybierają w tym celu inne narzędzia, efekt jest jednak ten sam. – Podchwyciła sugestię, mimowolnie odrywając wzrok od charakterystycznej maski z rogami; jej uwagę przykuł nagły ruch oddalającej się ukradkiem damy. Skinęła krótko głową, żegnając się z nią bez słów. Z pewnością nadarzy się jeszcze okazja, by wymienić z nieznajomą uprzejmości – w ogrodach lub przy wróżbach.
Kiedy zostali już sami i wyraziła swe podziękowania, pozwoliła sobie na nieco okazalszy uśmiech; również pobłyskujące zza cielistej, upstrzonej subtelnymi wzorami maski oczy wyrażały coś na kształt zadowolenia. Lady Mary... – Doprawdy? – Słowa te podszyte były jedynie kurtuazją, czy naprawdę liczył na to, że się jeszcze spotkają? A jeśli tak, to co chciał powiedzieć? Lub... o co zapytać? – Rada jestem, że przyjemność ta nie była jednostronna – odpowiedziała miękko, przelotnie spuszczając wzrok, niby to w wyrazie skromności, choć przecież doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że w tańcu odznaczała się gracją i nienaganną postawą. Kiedy znów spojrzała w górę, ku twarzy lorda, dostrzegła, że coś się w niej zmieniło. Na krótką chwilę zamarła w bezruchu, z uwagą wsłuchując się w kolejną wypowiedź mężczyzny, łącząc treść z pobrzmiewającym coraz bardziej znajomo głosem. Czyżby naprawdę to był on? I trafili na siebie zupełnie przypadkiem...? – Wybaczam, lordzie, bo nie jest lord w tym wrażeniu odosobniony. – Rozchyliła lekko usta, przyglądając mu się z niesłabnącym, może nawet zbyt oczywistym zainteresowaniem, w napięciu rozważając wszelkie za i przeciw. Czy powinna podjąć ryzyko i spróbować zweryfikować, czy personalia, o które go podejrzewała, były zgodne z prawdą? – Przejdźmy się, proszę – odezwała się znowu, tym razem po francusku; nie wykonała żadnego gestu, który mógłby zasugerować mu znaczenie obco brzmiących słów – jeśli to potomek Lestrange'ów, powinien przecież zrozumieć ją bez najmniejszego problemu. Z bijącym szybciej sercem oczekiwała jakiejkolwiek reakcji, licząc na to, że zaoferuje jej swe ramię i poprowadzi w głąb biblioteki, gdzie będą mogli porozmawiać w ciszy i spokoju, a przy tym rozwiać wszelkie wątpliwości dotyczące rodowych przynależności. Nie mogła przecież traktować znajomości francuskiego jako dowodu rozstrzygającego.
Nie odpisała Flavienowi na ostatni list, nie wiedziała, jak powiadomić go o powrocie do Anglii bez zdradzania się z silnymi, niezgodnymi z wolą ojca emocjami...
even in a cage,
even dressed in silk.
Sabaty stanowiły też odskocznię od życia statecznej żony i matki; dziś, z twarzą okrytą maską, z sentymentem wspominała swoje panieńskie czasy, a zwłaszcza debiut. Ten pierwszy i najważniejszy sabat, długo wyczekiwane przeżycie każdej młodej panny. Lub prawie każdej, nie zapominała o tym, że i w ich pokoleniu trafiały się zgniłe jabłka nie potrafiące należycie docenić tego, co darował im los i snujące niedorzeczne, niegodne kobiet aspiracje.
Gdy mąż zniknął w przestrzeniach palarni, oddając się męskim rozmowom, Estelle mogła poszukać towarzystwa dla siebie. Nie miała ochoty spędzać sabatu wśród mężczyzn, poza tym szanowała to, że mąż chciał omówić swoje sprawy bez jej towarzystwa. Zamierzała więc oddać się babskim ploteczkom, licząc że dowie się czegoś interesującego.
Nie spodziewała się jednak, że podczas wędrówki po Hampton Court tak prędko ujrzy przebranie swojej młodszej siostry. Choć w głębi duszy liczyła na spotkanie z Cynthią, z drugiej strony nie była pewna, czy powinna się spieszyć do poszukiwania jej. W końcu ich relacje od pewnego czasu dalekie były od ideału. Przez edukację w różnych szkołach pozbawiono je prawdziwie siostrzanej bliskości, widywanie się przez lata wyłącznie w wakacje pozostawiło trwały ślad na ich relacji, podobnie jak wyjazd Cynthii do Francji już po skończeniu szkoły, podczas gdy Estelle została młodo wydana za mąż i już od dobrych paru lat wypełniała obowiązki żony i matki. Dochodziły też różnice w zainteresowaniach i usposobieniu, Cynthia pod wieloma względami była bliższa rodowi matki, podczas gdy Estelle nie przepadała za jazdą konną, wręcz bała się koni i zdecydowanie wolała oddawać się typowo salonowemu życiu.
Ale mimo tych wszystkich różnic pozostawały siostrami. I Estelle wciąż miała nadzieję, że kiedyś uda im się naprawić relacje, zwłaszcza teraz, gdy Cynthia wróciła do kraju. Gdy siostra została sama Estelle niezwłocznie do niej podeszła.
- Droga siostrzyczko – przywitała ją jako tą młodszą z ich dwójki, tą dla której dawno temu, w dzieciństwie, chciała być wzorem. Liczyła wtedy że z siostrą będą sobie najbliższe na świecie, ale późniejsze lata, a zwłaszcza osobna edukacja zweryfikowała dawne marzenia. – Kim był mężczyzna, z którym właśnie rozmawiałaś? Czy to jakiś kawaler? Mniemam, że nasz umiłowany pan ojciec nie ustaje w wysiłkach znalezienia kandydata godnego twej ręki. A może już to zrobił, skoro tak nagle powróciłaś do kraju? – zapytała; była tego naprawdę ciekawa, w końcu musiał istnieć powód, dla którego Cynthia wracała właśnie teraz. A polityczne przemiany z pewnością stwarzały okazję, by ojciec próbował coś ugrać i zapoczątkować jakiś nowy sojusz dzięki ręce młodej i pięknej córki wciąż będącej panną. Czy był lepszy temat do poruszenia z dawno nie widzianą siostrą, z którą od czasu jej powrotu do Anglii nawet nie miała okazji porządnie porozmawiać? Poza tym Estelle od paru lat nie mieszkała w rodowym dworze, a z rodem swego męża, więc pewne wieści ją omijały.
- Siostrzyczko - powtórzyła miękko, wprawnie maskując surowość; nie lubiła takich zdrobnień, nie lubiła sztucznych uprzejmości, zwłaszcza tych padających z ust najbliższych. Choć przecież z Estelle bliskie były jedynie z nazwy, nie zapominała o tym ani na chwilę. - Och, mogę jedynie przypuszczać, wszak tożsamość gości objęta jest tajemnicą. - Przechyliła głowę, przez dłuższą chwilę przypatrując się masce starszej siostry, wodząc wzrokiem po bogatych, misternie wykonanych zdobieniach, później zaś po materiale sukni, dobranych do niej dodatkach. Nie miała jeszcze wiele czasu, by podziwiać, jak dobrze poradziła sobie z przygotowaniami do zabawy noworocznej. - Nie dostrzegłam jednak na jego palcu obrączki - dodała. Nie chciała dzielić się z Estelle podejrzeniami na temat tożsamości lorda satyra, tym bardziej w obliczu poruszonego tematu, nadchodzącymi wielkimi krokami swatów. - Nic mi o tym nie wiadomo. Wierzę jednak, że nie ustaje w swych staraniach, wszak obecna sytuacja na scenie politycznej tylko zwiększa szansę na nawiązanie nowego sojuszu lub potrzymanie jednego z trwających. - Obie zdawały sobie sprawę z faktu, że Armand próbował kuć żelazo póki gorące, że gdyby nie wiec w Stonehenge, pewnie wciąż bawiłaby na francuskich salonach. Teraz jednak była tutaj i musiała powoli nauczyć się praw rządzących rodzimą socjetą na nowo. - A ty, jak się bawisz? - zapytała lekko, niezobowiązująco, próbując przekierować rozmowę na inne tory. Czy Estelle oddychała pełną piersią wśród tłumów? Czy raczej tęskniła za dziećmi? Nie była pewna, jakie mogły być odczucia starszej siostry; jej też musiała nauczyć się na nowo.
even in a cage,
even dressed in silk.
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4