Balkon południowy
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Balkon południowy
Daleko od zgiełku rozmów, lejącego się alkoholu i wścibskich spojrzeń, gdzieś na skraju rezydencji, skryty za plątaniną korytarzy znajduje się południowy balkon. Niezmącona cisza i spokój tego miejsca są niewyobrażalne. Widok rozciągający się za misternie rzeźbioną w celtyckie symbole kamienną kolumnadą zapiera zaś dech w piersiach - widać stąd nie tylko pobliskie połacie lasów, ale i święcący w oddali wysoką łuną Londyn. Balkon może i nie jest reprezentatywny, ale można tu zaznać nieco kameralnej prywatności.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 23.07.21 20:38, w całości zmieniany 2 razy
Odwrócona Lyra, zatopiona we własnych myślach i w rozmowie z nieoczekiwanym towarzyszem, dopiero po chwili uświadomiła sobie, kto znajdował się w drugim końcu balkonu. Zlustrowała pełną pretensji i wyraźnie urażoną lady Greengrass wzrokiem, jednak zanim zdążyła się odezwać, ta już wyszła.
Lyra wywróciła więc oczami na mocno przesadzone zachowanie kobiety, która dramatyzowała z powodu ich przypadkowego pojawienia się na balkonie, gdzie najwyraźniej niechcący przerwali jakąś bardzo ważną rozmowę. Dziewczę nie chciało jednak im przerywać, więc dlatego była skupiona na Yaxleyu... Jak się okazało, może mylnie.
Wydawało jej się również, że mignęła jej w pobliżu sylwetka brata, stojącego obok Inary Carrow, ale nie miała odwagi się do niego odezwać jako pierwsza. W końcu kto wie, czy brat życzył sobie jej towarzystwa, skoro poprzednim razem rozstali się w gniewie?
- Wybaczcie, Inaro - spojrzała na kobietę. - Barry. - Spojrzenie w stronę brata. Prawdę mówiąc, w tym momencie zaczęła obawiać się ich kolejnej konfrontacji, kolejnych złych słów z jego ust. Rzuciła jednak Inarze przepraszające spojrzenie i dopiero ponownie zagadana przez Morgotha znowu spojrzała na niego, na moment odwracając wzrok od pozostałych.
- O tak, z pewnością. To był ogromny zaszczyt, zostać zaproszoną na takie wydarzenie i móc zobaczyć swoje obrazy na ścianach tak znanej galerii sztuki – powiedziała dopiero po chwili, gdy już wyrwała się z zamyślenia i odrzuciła nieprzyjemne myśli o swoich braciach, z którymi miała teraz tak napięte relacje. Zamiast tego powróciła myślami do wernisażu, do swojego twórczego debiutu mającego miejsce zaledwie kilka miesięcy po ukończeniu przez nią Hogwartu. Ten dzień stanowił dla niej szansę, po której jej kariera malarki drgnęła i dziewczę zaczęło otrzymywać więcej zamówień na nowe obrazy. – Z przyjemnością odwiedzę kiedyś to miejsce. Tak czy inaczej, to musi być ciekawa praca. – Wcale nie chciała w żaden sposób mu się przypodobać. Po prostu, stwierdzała fakt. Tym bardziej, że sama z pewnością by się do takiej pracy nie nadawała, już nawet pomijając wcale nie tak idealny stan zdrowia.
Rozejrzała się jeszcze po balkonie, otulając się mocniej płaszczykiem i jeszcze raz rzucając przepraszające spojrzenia za tą całą sytuację w stronę Inary.
Lyra wywróciła więc oczami na mocno przesadzone zachowanie kobiety, która dramatyzowała z powodu ich przypadkowego pojawienia się na balkonie, gdzie najwyraźniej niechcący przerwali jakąś bardzo ważną rozmowę. Dziewczę nie chciało jednak im przerywać, więc dlatego była skupiona na Yaxleyu... Jak się okazało, może mylnie.
Wydawało jej się również, że mignęła jej w pobliżu sylwetka brata, stojącego obok Inary Carrow, ale nie miała odwagi się do niego odezwać jako pierwsza. W końcu kto wie, czy brat życzył sobie jej towarzystwa, skoro poprzednim razem rozstali się w gniewie?
- Wybaczcie, Inaro - spojrzała na kobietę. - Barry. - Spojrzenie w stronę brata. Prawdę mówiąc, w tym momencie zaczęła obawiać się ich kolejnej konfrontacji, kolejnych złych słów z jego ust. Rzuciła jednak Inarze przepraszające spojrzenie i dopiero ponownie zagadana przez Morgotha znowu spojrzała na niego, na moment odwracając wzrok od pozostałych.
- O tak, z pewnością. To był ogromny zaszczyt, zostać zaproszoną na takie wydarzenie i móc zobaczyć swoje obrazy na ścianach tak znanej galerii sztuki – powiedziała dopiero po chwili, gdy już wyrwała się z zamyślenia i odrzuciła nieprzyjemne myśli o swoich braciach, z którymi miała teraz tak napięte relacje. Zamiast tego powróciła myślami do wernisażu, do swojego twórczego debiutu mającego miejsce zaledwie kilka miesięcy po ukończeniu przez nią Hogwartu. Ten dzień stanowił dla niej szansę, po której jej kariera malarki drgnęła i dziewczę zaczęło otrzymywać więcej zamówień na nowe obrazy. – Z przyjemnością odwiedzę kiedyś to miejsce. Tak czy inaczej, to musi być ciekawa praca. – Wcale nie chciała w żaden sposób mu się przypodobać. Po prostu, stwierdzała fakt. Tym bardziej, że sama z pewnością by się do takiej pracy nie nadawała, już nawet pomijając wcale nie tak idealny stan zdrowia.
Rozejrzała się jeszcze po balkonie, otulając się mocniej płaszczykiem i jeszcze raz rzucając przepraszające spojrzenia za tą całą sytuację w stronę Inary.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Ostatnio zmieniony przez Lyra Travers dnia 06.07.16 18:43, w całości zmieniany 2 razy
- Sam rzadko bywam na tych wernisażach, ale związane jest to najczęściej z tematyką przewodnią - odparł, wzruszając lekko ramionami. - W końcu nie wszyscy przepadają za malarstwem postępowym i modernistycznym. Osobiście wolę prace, które jak najdokładniej odwzorowują rzeczywistość. Pani w jakim nurcie się porusza? - spytał, chociaż o ile znał gust Rosalie, mógł domyślić się, jaki obraz wybrałaby kuzynka. Chyba że zakupiła go po znajomości. Tego jednak wiedzieć nie mógł. Mimo wszystko wiadomość o tym, że Lyra Travers wystawiała prace u lady Avery zrobiła na nim wrażenie. W końcu kobieta nie miała beznadziejnego gustu. Potrafiła dostrzec w kimś potencjał nawet, a może głównie wtedy gdy takiemu artyście wszyscy rzucali kłody pod nogi. - Możliwe, że widziałem którą z pani prac, ale niestety nie mogę powiedzieć jakiej jak już. A rezerwat... No, cóż - westchnął na wspomnienie piękna okolic Peak District. - Tak. Miejsce warte zobaczenia.
Zaraz przeniósł uwagę na znajdujących się wciąż na balkonie lady Inarę i Barry'ego Weasley'a.
- Widzieli może państwo lorda Traversa? - spytał, przenosząc spojrzenie z jednej osobistości na drugą. Zatrzymał chwilę dłużej wzrok na twarzy lady Carrow, po czym skinął jej delikatnie głową. - Nigdzie nie możemy go znaleźć.
Zaraz przeniósł uwagę na znajdujących się wciąż na balkonie lady Inarę i Barry'ego Weasley'a.
- Widzieli może państwo lorda Traversa? - spytał, przenosząc spojrzenie z jednej osobistości na drugą. Zatrzymał chwilę dłużej wzrok na twarzy lady Carrow, po czym skinął jej delikatnie głową. - Nigdzie nie możemy go znaleźć.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wystarczyło kilka kolejnych chwil, by cisza balkonowego zakątka prysła, wywołując w niej rosnące poczucie konsternacji. To prawda, że liczyła na spotkanie, z kimś poza obecną Lilith, ale pogubiła się (w i tak zagubionym dzisiejszym wieczorze), gdy u wejścia jej "kryjówki" pojawiały się kolejne sylwetki. Spoglądała szeroko otwartymi oczami najpierw na rudowłosa postać lorda Weasleya, potem..jego siostry, już - Lady Travers i towarzyszącego jej arystokratę - Morgotha.
Jej zaskoczenie nagłą zmianą rzeczywistości - odczytała i Lilith, która bez jakichkolwiek oporów wyraziła narastającą frustrację. I zanim się obejrzała, do kalejdoskopu zebranych dołączył Perseus, który porwał jej przyjaciółkę. - Też mam taka nadzieję - zdążyła szepnąć jasnowłosej z - niepodobnym do Inary - niepewnym uśmiechem. Ta sama co przez cały wieczór - niepokojąca iskra - zakołatała silniej w klatce piersiowej, ale wypuściła dłoń jasnowłosej, pozwalając, by zniknęła za drzwiami balkonu wraz z narzeczonym.
Zwróciła się najpierw di Barrego, obserwując - kolejną w jej życiu wysoka postać, przy której musiała wyglądać zabawnie. ratował ją fakt, że wciąż siedziała na balkonowej balustradzie, zwiększając jej zwyczajowe pole widzenia.
- Pan chyba czyta w myślach - albo widział, że inarowe ramiona zaczynają drżeć, co - sama ich właścicielka do tej chwili nie potrafiła zarejestrować. Było jej zdecydowanie zimno, ale uporczywie ignorowała impulsy ciała, skupiając się zupełnie na innych sferach swego jestestwa, nieco smutnego, wciąż nie potrafiąc pozbyć się przykrych wspomnień. Nie sugerowała nic Weasleyowi, nie prosiła o płaszcz, ale mimowolnie zatrzymała dłoń na swoim odsłoniętym ramieniu, jakby chciała nikle ochronić je przed chłodem - jak widać, lord Yaxley sam potrafi sobie radzić - kąciki ust wygięły się blado, akuratnie by złapać przepraszające spojrzenie Lyry, która - wraz z towarzyszącym jej mężczyzną, podeszli bliżej.
- Zdaje się, że ten Sabat jest wieczorem wiecznych poszukiwań - odwróciła głowę, zerkając przez ramię - ale nie widziałam twojego męża Lyro - czarnowłosa posłała jej kolejny słaby uśmiech - Sama byłabym rada za wskazanie gdzie się znajdują... - zawiesiła głos, przypominajac sobie, że nie powinna była pytać o żadnego lorda Notta - znajduje się mój ojciec - i czy Percy wrócił z wszystkimi kończynami na miejscu. I czy w ogóle, gdziekolwiek wrócił. Jej ojciec potrafił być zaborczy w swej nadopiekuńczości. Dotarło do niej, że przecież Adrien musiał tam spotkać...jej narzeczonego - Szczególnie, że większość panów wydaje się dosyć wesoła - odwróciła się całym ciałem do stojącej przed nią arystokracji, przestając opierać kolano o kamienna balustradę. Wyprostowała się, pozwalając, by sukienka opadła, wciąż odsłaniając wiązane trzewiczki.
Jej zaskoczenie nagłą zmianą rzeczywistości - odczytała i Lilith, która bez jakichkolwiek oporów wyraziła narastającą frustrację. I zanim się obejrzała, do kalejdoskopu zebranych dołączył Perseus, który porwał jej przyjaciółkę. - Też mam taka nadzieję - zdążyła szepnąć jasnowłosej z - niepodobnym do Inary - niepewnym uśmiechem. Ta sama co przez cały wieczór - niepokojąca iskra - zakołatała silniej w klatce piersiowej, ale wypuściła dłoń jasnowłosej, pozwalając, by zniknęła za drzwiami balkonu wraz z narzeczonym.
Zwróciła się najpierw di Barrego, obserwując - kolejną w jej życiu wysoka postać, przy której musiała wyglądać zabawnie. ratował ją fakt, że wciąż siedziała na balkonowej balustradzie, zwiększając jej zwyczajowe pole widzenia.
- Pan chyba czyta w myślach - albo widział, że inarowe ramiona zaczynają drżeć, co - sama ich właścicielka do tej chwili nie potrafiła zarejestrować. Było jej zdecydowanie zimno, ale uporczywie ignorowała impulsy ciała, skupiając się zupełnie na innych sferach swego jestestwa, nieco smutnego, wciąż nie potrafiąc pozbyć się przykrych wspomnień. Nie sugerowała nic Weasleyowi, nie prosiła o płaszcz, ale mimowolnie zatrzymała dłoń na swoim odsłoniętym ramieniu, jakby chciała nikle ochronić je przed chłodem - jak widać, lord Yaxley sam potrafi sobie radzić - kąciki ust wygięły się blado, akuratnie by złapać przepraszające spojrzenie Lyry, która - wraz z towarzyszącym jej mężczyzną, podeszli bliżej.
- Zdaje się, że ten Sabat jest wieczorem wiecznych poszukiwań - odwróciła głowę, zerkając przez ramię - ale nie widziałam twojego męża Lyro - czarnowłosa posłała jej kolejny słaby uśmiech - Sama byłabym rada za wskazanie gdzie się znajdują... - zawiesiła głos, przypominajac sobie, że nie powinna była pytać o żadnego lorda Notta - znajduje się mój ojciec - i czy Percy wrócił z wszystkimi kończynami na miejscu. I czy w ogóle, gdziekolwiek wrócił. Jej ojciec potrafił być zaborczy w swej nadopiekuńczości. Dotarło do niej, że przecież Adrien musiał tam spotkać...jej narzeczonego - Szczególnie, że większość panów wydaje się dosyć wesoła - odwróciła się całym ciałem do stojącej przed nią arystokracji, przestając opierać kolano o kamienna balustradę. Wyprostowała się, pozwalając, by sukienka opadła, wciąż odsłaniając wiązane trzewiczki.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Widząc uśmiech Lilith, nie mógł powstrzymać się od powiększenia swojego uśmiechu, który nie chciał zniknąć z jego twarzy. Cieszył się, że nie przeszkodził w ważnej dla nich konwersacji, a słysząc o tym, jak się bawiły, cicho aż zaśmiał. Więc panny upijały się winem grając w j... chyba nie chce wiedzieć w co. - Czyli nie tylko nas lady Nott częstowała na bogato swoim alkoholem. Nas poczęstowała wykwintnym Toujours Purem.[dobrze piszę?]- powiedział spoglądając z uśmiechem to na Lilith, to na lady Carrow.
Wystarczyła chwila nieuwagi, a już powstał mały zamęt, którym Barry raczej nie chciałby być świadkiem. nie po to przyszedł tutaj, do kameralnego miejsca, by teraz obserwować, jakie oburzenie wśród szlachcianek wywołuje brak jednego, głupiego skinienia. Rzeczywiście arystokracja jest głupia, ale tego na głos nie powiedział. - Lilith.- próbowałem ją jakoś powstrzymać, lecz ona dalej nadawała swoje, jak się czuje obrażona, tak więc pozostało mi się tylko przyglądać z rezygnacją. Przynajmniej się nie wychylał, lecz średnio mu się podobał fakt, że zarówno Lilith nie powściągnęła słów ze względu na to, że Lyra jest siostrą rudzielca, jak i to, że Lyra zamiast być z Glaucusem, który de facto powinien wrócić już z kasyna, przebywa w towarzystwie Morgotha.
Zaraz jednak wśród całego zamieszania przyszedł Perseus, którego Barry niespodziewanie chyba zbyt miło go pożegnał, ale pożegnał jak wypadało, jak również i Lilith wysyłając jej przyjacielski uśmiech. Liczył na to, że znajdą chwilę na pogawędkę. Jak nie tutaj, to w miejscu, gdzie wszelkie zasady i etykieta zbyt mocno nie będzie ciążyła, bo rudzielec źle się czuje w skórze arystokraty. Chyba więcej nie przyjdzie na sabat z własnej woli. Że też Marcelyn musiała akurat teraz wybyć, wśród panującego zgrzełku arystokratycznego pieczenia ogniska.
- Żeby tylko w myślach, lady.- powiedział szarmancko, z uśmiechem na twarzy, po czym widząc, jak drży z zimna i jak wyciąga swoją schłodzoną temperaturą dłoń, zdjął z siebie ciepły płaszcz, który do tej pory chronił jego przez zimnem, i pomógł założyć go na lady Carrow. - Teraz powinno Pani być cieplej. Jeśli lady chce, może go sobie zatrzymać.- zaproponował wiedząc, że jakoś sam da radę wytrzymać w takiej temperaturze nie przeziębiając się, tylko może wracając do trzeźwości po grze w bakarata? W sumie nie był mocno pijany, lecz zimno z pewnością dobrze robiło na trzeźwość.
- On chyba po mnie miał przybyć tutaj, lecz nie wiem, gdzie można jego spotkać, lordzie Yaxley.- odpowiedziałem Morgothowi na jego pytanie, i zaraz spojrzałem na Inarę racząc ją spokojnym spojrzeniem. Poczuł, jak wiatr lekko zaczyna powiewać z jednej ze stron, nawiewając na lady Carrow, tak wiec Barry postanowił ochronić damę od dawki zimna i po prostu usiadł koło niej, oczywiście zachowując odpowiedni dystans, lecz tyle wystarczyło, by chronić ją od nieprzyjemnie zimnego wiaterku. Zaraz też głowę odwrócił w jej stronę przelatując wzrokiem swoją siostrę, do której się nie odezwał. Nie chciał z nią teraz rozmawiać, nie tutaj, wśród tylu świadków. Nie teraz, kiedy tu gra o wszystko. Nie chce tego zepsuć. - Spokojnie, lady Carrow. O ile ja dobrze pamiętam, po bakaracie pani ojciec wraz z lordem Nottem gdzieś wspólnie się udali. Chyba... w stronę łazienki, lecz nie mogę tego powiedzieć na pewno. Ale jak go ostatnio widziałem, trzymał się bardzo dobrze. nieprawdaż, lordzie Yaxley?- przekazałem Inarze dosyć w sumie spokojne słowa, które miały ją tylko i wyłącznie uspokoić, po czym zacząłem szukać potwierdzenia w moich słowach u lorda Yaxley'a. Barry bardzo dobrze pamiętał, jak jej ojciec szedł gdzieś z Percivalem, lecz nie miał pewności, czy to było wyjście, czy może łazienka. Nie przysłuchiwał się ich rozmowie, bo po co.
Wystarczyła chwila nieuwagi, a już powstał mały zamęt, którym Barry raczej nie chciałby być świadkiem. nie po to przyszedł tutaj, do kameralnego miejsca, by teraz obserwować, jakie oburzenie wśród szlachcianek wywołuje brak jednego, głupiego skinienia. Rzeczywiście arystokracja jest głupia, ale tego na głos nie powiedział. - Lilith.- próbowałem ją jakoś powstrzymać, lecz ona dalej nadawała swoje, jak się czuje obrażona, tak więc pozostało mi się tylko przyglądać z rezygnacją. Przynajmniej się nie wychylał, lecz średnio mu się podobał fakt, że zarówno Lilith nie powściągnęła słów ze względu na to, że Lyra jest siostrą rudzielca, jak i to, że Lyra zamiast być z Glaucusem, który de facto powinien wrócić już z kasyna, przebywa w towarzystwie Morgotha.
Zaraz jednak wśród całego zamieszania przyszedł Perseus, którego Barry niespodziewanie chyba zbyt miło go pożegnał, ale pożegnał jak wypadało, jak również i Lilith wysyłając jej przyjacielski uśmiech. Liczył na to, że znajdą chwilę na pogawędkę. Jak nie tutaj, to w miejscu, gdzie wszelkie zasady i etykieta zbyt mocno nie będzie ciążyła, bo rudzielec źle się czuje w skórze arystokraty. Chyba więcej nie przyjdzie na sabat z własnej woli. Że też Marcelyn musiała akurat teraz wybyć, wśród panującego zgrzełku arystokratycznego pieczenia ogniska.
- Żeby tylko w myślach, lady.- powiedział szarmancko, z uśmiechem na twarzy, po czym widząc, jak drży z zimna i jak wyciąga swoją schłodzoną temperaturą dłoń, zdjął z siebie ciepły płaszcz, który do tej pory chronił jego przez zimnem, i pomógł założyć go na lady Carrow. - Teraz powinno Pani być cieplej. Jeśli lady chce, może go sobie zatrzymać.- zaproponował wiedząc, że jakoś sam da radę wytrzymać w takiej temperaturze nie przeziębiając się, tylko może wracając do trzeźwości po grze w bakarata? W sumie nie był mocno pijany, lecz zimno z pewnością dobrze robiło na trzeźwość.
- On chyba po mnie miał przybyć tutaj, lecz nie wiem, gdzie można jego spotkać, lordzie Yaxley.- odpowiedziałem Morgothowi na jego pytanie, i zaraz spojrzałem na Inarę racząc ją spokojnym spojrzeniem. Poczuł, jak wiatr lekko zaczyna powiewać z jednej ze stron, nawiewając na lady Carrow, tak wiec Barry postanowił ochronić damę od dawki zimna i po prostu usiadł koło niej, oczywiście zachowując odpowiedni dystans, lecz tyle wystarczyło, by chronić ją od nieprzyjemnie zimnego wiaterku. Zaraz też głowę odwrócił w jej stronę przelatując wzrokiem swoją siostrę, do której się nie odezwał. Nie chciał z nią teraz rozmawiać, nie tutaj, wśród tylu świadków. Nie teraz, kiedy tu gra o wszystko. Nie chce tego zepsuć. - Spokojnie, lady Carrow. O ile ja dobrze pamiętam, po bakaracie pani ojciec wraz z lordem Nottem gdzieś wspólnie się udali. Chyba... w stronę łazienki, lecz nie mogę tego powiedzieć na pewno. Ale jak go ostatnio widziałem, trzymał się bardzo dobrze. nieprawdaż, lordzie Yaxley?- przekazałem Inarze dosyć w sumie spokojne słowa, które miały ją tylko i wyłącznie uspokoić, po czym zacząłem szukać potwierdzenia w moich słowach u lorda Yaxley'a. Barry bardzo dobrze pamiętał, jak jej ojciec szedł gdzieś z Percivalem, lecz nie miał pewności, czy to było wyjście, czy może łazienka. Nie przysłuchiwał się ich rozmowie, bo po co.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie czuła się z tym dobrze, z tą całą sytuacją. Znała i lubiła Inarę, ale obecności swojego brata wolałaby chyba nie odkrywać właśnie teraz. Gdyby od razu go zauważyła, pewnie czmychnęłaby jeszcze przed wejściem na balkon, bojąc się konfrontacji, kolejnych wyrzutów, które mogłyby paść.
Sytuacja z Garrettem nadal była bardzo bolesna, do tego stopnia, że spychała myśli o nim na sam skraj świadomości, przez większość czasu rzeczywiście potrafiąc o nim nie myśleć. W obecności Barry’ego jej samokontrola była wystawiona na szwank, budził w niej tęsknotę za tym, co istniało między nimi dawniej.
Dlatego wolała patrzeć na Yaxleya lub Inarę, od niego uciekając wzrokiem. Barry również wydawał się w pewnym sensie zmieszany, nie odezwał się do niej ani słowem, mimo że teraz stali już dosyć blisko siebie.
- Myślę, że prędzej czy później się znajdzie. Twój ojciec także, Inaro. Niestety nie jestem w stanie powiedzieć, czy widziałam go wśród mijanych przeze mnie mężczyzn. – Bo prawdę mówiąc, Lyra nie kojarzyła zbyt dobrze ojca panny Carrow.
Westchnęła tylko, lekko poprawiając pojedynczy kosmyk rudych włosów, targany przez chłodny, zimowy wiatr.
- Maluję raczej w sposób klasyczny – odpowiedziała Morgothowi na jego pytanie. – Nie znam się na tych wszystkich nowoczesnych nurtach. – W końcu w znacznej mierze były mugolskie, a Lyra nie miała okazji się z nimi zetknąć ani tym bardziej ich spróbować. Więc malowała w sposób najbardziej właściwy czarodziejom, najbardziej przez nich kultywowany w tym całym uwielbieniu do przeszłości.
Jednak po kolejnym szybkim spojrzeniu na Barry’ego znowu poruszyła się niespokojnie.
- Chyba jednak pójdę poszukać Glaucusa, wolałabym go znaleźć, zanim wybije północ – powiedziała. Żałowała, że nie może dokończyć rozmowy z Yaxleyem, że nie może porozmawiać z Inarą (która tak jak i ona znała Eilis). Jednak czuła, że nie wytrzyma już dłużej tego wzajemnego ignorowania obecności brata. Nie po tym, co wydarzyło się między nią i Garrettem. Nie po tym, jak wyglądały jej relacje z samym Barrym.
Nie potrafiła udawać, że oni nic dla niej nie znaczą, bo znaczyli bardzo wiele.
- Przepraszam – szepnęła tylko i ruszyła szybko w stronę wyjścia z balkonu, po czym oddaliła się korytarzem, dyskretnie, żeby żadne z nich nie widziało, ocierając rękawem łzy zbierające się w kąciku oczu.
| zt. dla Lyry
Sytuacja z Garrettem nadal była bardzo bolesna, do tego stopnia, że spychała myśli o nim na sam skraj świadomości, przez większość czasu rzeczywiście potrafiąc o nim nie myśleć. W obecności Barry’ego jej samokontrola była wystawiona na szwank, budził w niej tęsknotę za tym, co istniało między nimi dawniej.
Dlatego wolała patrzeć na Yaxleya lub Inarę, od niego uciekając wzrokiem. Barry również wydawał się w pewnym sensie zmieszany, nie odezwał się do niej ani słowem, mimo że teraz stali już dosyć blisko siebie.
- Myślę, że prędzej czy później się znajdzie. Twój ojciec także, Inaro. Niestety nie jestem w stanie powiedzieć, czy widziałam go wśród mijanych przeze mnie mężczyzn. – Bo prawdę mówiąc, Lyra nie kojarzyła zbyt dobrze ojca panny Carrow.
Westchnęła tylko, lekko poprawiając pojedynczy kosmyk rudych włosów, targany przez chłodny, zimowy wiatr.
- Maluję raczej w sposób klasyczny – odpowiedziała Morgothowi na jego pytanie. – Nie znam się na tych wszystkich nowoczesnych nurtach. – W końcu w znacznej mierze były mugolskie, a Lyra nie miała okazji się z nimi zetknąć ani tym bardziej ich spróbować. Więc malowała w sposób najbardziej właściwy czarodziejom, najbardziej przez nich kultywowany w tym całym uwielbieniu do przeszłości.
Jednak po kolejnym szybkim spojrzeniu na Barry’ego znowu poruszyła się niespokojnie.
- Chyba jednak pójdę poszukać Glaucusa, wolałabym go znaleźć, zanim wybije północ – powiedziała. Żałowała, że nie może dokończyć rozmowy z Yaxleyem, że nie może porozmawiać z Inarą (która tak jak i ona znała Eilis). Jednak czuła, że nie wytrzyma już dłużej tego wzajemnego ignorowania obecności brata. Nie po tym, co wydarzyło się między nią i Garrettem. Nie po tym, jak wyglądały jej relacje z samym Barrym.
Nie potrafiła udawać, że oni nic dla niej nie znaczą, bo znaczyli bardzo wiele.
- Przepraszam – szepnęła tylko i ruszyła szybko w stronę wyjścia z balkonu, po czym oddaliła się korytarzem, dyskretnie, żeby żadne z nich nie widziało, ocierając rękawem łzy zbierające się w kąciku oczu.
| zt. dla Lyry
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Obserwował jak uśmiech znika z twarzy rudowłosego lorda, gdy Lilith Greengrass oznajmiła wszem i wobec swoje zdegustowanie. Jednak nie to go zaskoczyło. Fakt, że miał do czynienia z obojgiem przedstawicielami rodziny Weasley nawet nie witających się, było naprawdę poniżej dobrego tonu. Nic nie powiedział, zostawiając te rodowe spory poza dzisiejszym kręgiem. Zresztą co on miał do tego? Jednak kolejne słowa zwrócone do niego, a nie jego siostry nieco zbiły go z tropu.
- Niestety nie widziałem żadnego z nich – odparł zgodnie z prawdą Morgoth, patrząc najpierw na lady Carrow, a potem przenosząc spojrzenie na Weasley’a. Lord Carrow był znaną osobistością, ale Yaxley nigdy nie rozmawiał z nim dłużej niż powinien. – Co poniektórzy dali się lekko ponieść, ale nie zauważyłem nikogo, kto zachowywałby się niestosownie – dodał, popierając na wcześniejsze stwierdzenie Inary, pomijając przy tym niektóre fakty, ale nie wypadało używać nazwisk. Szczególnie, że kilka było mu bliskich. Przeniósł uwagę na lady Travers, która właśnie zaczęła odpowiadać na jego pytanie. Skinął lekko głową na potwierdzenie, ale zaraz zobaczył, że wyraźnie się spięła. Jej dalsze słowa nieco go zaskoczyły i nawet nie zdążył zareagować, a jedynie skłonił się na pożegnanie, zanim młoda kobieta zniknęła we wnętrzu głośnej posiadłości. Morgoth odprowadził ją wzrokiem, a potem stanął przodem z powrotem do pozostałej dwójki towarzystwa. Panowała chwila ciszy, którą sam przerwał, zwracając się do Barry'ego Weasley'a.
- Nie miałem jeszcze sposobności pogratulować panu pańskich zaręczyn - powiedział, po czym kontynuował:
- Niestety nie widziałem tutaj lady Marcelyn. Coś się stało?
Kilka minut później Morgoth sięgnął po schowaną we wnętrzu płaszcza papierośnicę, po czym zerknął na czarodzieja i czarownicę.
- Państwo pozwolą? - spytał i wyciągnął w stronę kobiety, a potem Weasley'a, proponując zapalenie papierosa. Sam później wyciągnął jednego zębami i odpalił, zaciągając się dymem. Z wnętrza posiadłości dochodziły dźwięki muzyki, śmiechy i zapachy potraw.
- Niestety nie widziałem żadnego z nich – odparł zgodnie z prawdą Morgoth, patrząc najpierw na lady Carrow, a potem przenosząc spojrzenie na Weasley’a. Lord Carrow był znaną osobistością, ale Yaxley nigdy nie rozmawiał z nim dłużej niż powinien. – Co poniektórzy dali się lekko ponieść, ale nie zauważyłem nikogo, kto zachowywałby się niestosownie – dodał, popierając na wcześniejsze stwierdzenie Inary, pomijając przy tym niektóre fakty, ale nie wypadało używać nazwisk. Szczególnie, że kilka było mu bliskich. Przeniósł uwagę na lady Travers, która właśnie zaczęła odpowiadać na jego pytanie. Skinął lekko głową na potwierdzenie, ale zaraz zobaczył, że wyraźnie się spięła. Jej dalsze słowa nieco go zaskoczyły i nawet nie zdążył zareagować, a jedynie skłonił się na pożegnanie, zanim młoda kobieta zniknęła we wnętrzu głośnej posiadłości. Morgoth odprowadził ją wzrokiem, a potem stanął przodem z powrotem do pozostałej dwójki towarzystwa. Panowała chwila ciszy, którą sam przerwał, zwracając się do Barry'ego Weasley'a.
- Nie miałem jeszcze sposobności pogratulować panu pańskich zaręczyn - powiedział, po czym kontynuował:
- Niestety nie widziałem tutaj lady Marcelyn. Coś się stało?
Kilka minut później Morgoth sięgnął po schowaną we wnętrzu płaszcza papierośnicę, po czym zerknął na czarodzieja i czarownicę.
- Państwo pozwolą? - spytał i wyciągnął w stronę kobiety, a potem Weasley'a, proponując zapalenie papierosa. Sam później wyciągnął jednego zębami i odpalił, zaciągając się dymem. Z wnętrza posiadłości dochodziły dźwięki muzyki, śmiechy i zapachy potraw.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
W jej umyśle wciąż panował smutny rozgardiasz, ale - jak już wielokrotnie się przekonała, towarzystwo pozwalało odepchnąć zdradliwe myśli, nieustannie wędrujące o rejony, których nie powinna sięgać. Nie dziś. Nie teraz. Nie tego wieczoru. Nie kiedy czekała na niego, chociaż uparcie twierdziła, że tak nie jest.
Odwzajemniła uśmiech rudowłosego mężczyzny z drgnieniem drobnych dłoni przyjmując ciepły płaszcz, który znalazł się na jej ramionach. Nawet jeśli ona sama zapominała o przenikliwym chłodzie, który szczypał jej skórę, ciało poddawało się coraz częstszemu drżeniu, które z ulgą przyjęło oferowane ciepło - Lepiej nie czytać mi w myślach - wolała nie myśleć, jaki chaos spotkałby potencjalny legilimenta, który próbowałby zajrzeć do jej głowy - I dziękuje Lordzie - uśmiechnęła się szczerze, sięgając dłońmi skraju płaszcza, który podciągnęła wyżej - I nie trzeba. Mój płaszcz znajduje się gdzieś w środku. Jeśli tylko go odbiorę, zwrócę twoją własność - drgnęła lekko, gdy Barry podszedł bliżej i usiadł obok na balustradzie, ale zrozumiała zabieg, kolejny raz doceniając dżentelmeństwo szlachcica. A podobno o rodzie Weasley nie chodziły przychylne opinie, ale - jak zwykle rzeczywistość różniła się od szlacheckich wymogów.
Kolejny, zdecydowanie cieplejszy uśmiech posłała Morgothowi, który pojawił się bliżej, gdy przepraszając - zniknęła jego rozmówczyni. Chociaż jej zmysł obserwacji był dzisiejszego wieczora nieco zburzony, nie dało się nie zauważyć napięcia, jakie panowało między...zdaje się rodzeństwem Weasley?
- Kusi mnie zapytać, co masz na myśli wspominając, ze niektórzy dali się ponieść, ale domyślam się, że takie kwestie zostaną przemilczane - mrugnęła nieznacznie lordowi Yaxley, poruszając przy okazji, odzianymi we wiązane buciki - stopami. Gdzieś zza balkonowych drzwi, słyszała przytłumioną melodię, w rytm której delikatnie, na jeden moment się poruszyła. Miała dziś tańczyć - pomyślała, zerkając w dół. Ktoś jej obiecał, a jednak, mimo mijanego czasu, wciąż pozostawała w miejscu - To..dobrze - odpowiedziała krótko, gryząc się w język, przed pytaniem, o którego Notta chodziło. Chociaż odpowiedź była oczywista. nie sadziła, by ojciec zaczepiał dziś kogoś innego z tego rodu, jak Percivala. I to ją nieco niepokoiło, chociaż ufała Adrienowi całym swoim sercem.
- Lady Marcelyn, moja kuzynka...musiała pilnie wyjechać - odpowiadam w niejakiej odwdzięce, tłumacząc nieobecność , która prawdopodobnie mogła sprawiać Barremu pewną przykrość. Rozumiała go.
- Ja podziękuję - poruszyła głową przecząco - ..ale proszę się nie krępować - chciała dodać, że się przyzwyczaiła do obecności osób palących, ale nie zawsze była pora na tłumaczenia, że Inara zwiedziła ćwierć świata podczas smoczych wypraw, zupełnie ignorując zasady, które przystoiły damie. A przynajmniej - tu w Londynie.
Odwzajemniła uśmiech rudowłosego mężczyzny z drgnieniem drobnych dłoni przyjmując ciepły płaszcz, który znalazł się na jej ramionach. Nawet jeśli ona sama zapominała o przenikliwym chłodzie, który szczypał jej skórę, ciało poddawało się coraz częstszemu drżeniu, które z ulgą przyjęło oferowane ciepło - Lepiej nie czytać mi w myślach - wolała nie myśleć, jaki chaos spotkałby potencjalny legilimenta, który próbowałby zajrzeć do jej głowy - I dziękuje Lordzie - uśmiechnęła się szczerze, sięgając dłońmi skraju płaszcza, który podciągnęła wyżej - I nie trzeba. Mój płaszcz znajduje się gdzieś w środku. Jeśli tylko go odbiorę, zwrócę twoją własność - drgnęła lekko, gdy Barry podszedł bliżej i usiadł obok na balustradzie, ale zrozumiała zabieg, kolejny raz doceniając dżentelmeństwo szlachcica. A podobno o rodzie Weasley nie chodziły przychylne opinie, ale - jak zwykle rzeczywistość różniła się od szlacheckich wymogów.
Kolejny, zdecydowanie cieplejszy uśmiech posłała Morgothowi, który pojawił się bliżej, gdy przepraszając - zniknęła jego rozmówczyni. Chociaż jej zmysł obserwacji był dzisiejszego wieczora nieco zburzony, nie dało się nie zauważyć napięcia, jakie panowało między...zdaje się rodzeństwem Weasley?
- Kusi mnie zapytać, co masz na myśli wspominając, ze niektórzy dali się ponieść, ale domyślam się, że takie kwestie zostaną przemilczane - mrugnęła nieznacznie lordowi Yaxley, poruszając przy okazji, odzianymi we wiązane buciki - stopami. Gdzieś zza balkonowych drzwi, słyszała przytłumioną melodię, w rytm której delikatnie, na jeden moment się poruszyła. Miała dziś tańczyć - pomyślała, zerkając w dół. Ktoś jej obiecał, a jednak, mimo mijanego czasu, wciąż pozostawała w miejscu - To..dobrze - odpowiedziała krótko, gryząc się w język, przed pytaniem, o którego Notta chodziło. Chociaż odpowiedź była oczywista. nie sadziła, by ojciec zaczepiał dziś kogoś innego z tego rodu, jak Percivala. I to ją nieco niepokoiło, chociaż ufała Adrienowi całym swoim sercem.
- Lady Marcelyn, moja kuzynka...musiała pilnie wyjechać - odpowiadam w niejakiej odwdzięce, tłumacząc nieobecność , która prawdopodobnie mogła sprawiać Barremu pewną przykrość. Rozumiała go.
- Ja podziękuję - poruszyła głową przecząco - ..ale proszę się nie krępować - chciała dodać, że się przyzwyczaiła do obecności osób palących, ale nie zawsze była pora na tłumaczenia, że Inara zwiedziła ćwierć świata podczas smoczych wypraw, zupełnie ignorując zasady, które przystoiły damie. A przynajmniej - tu w Londynie.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Ostatnio zmieniony przez Inara Carrow dnia 21.07.16 14:54, w całości zmieniany 1 raz
Rudzielec nieco uśmiechnął się szerzej słysząc w sumie komplement dla niego od lady Carrow, mimo iż to było zwykłe, niewinne wręcz zdanie. On nie potrzebował legilimencji, by zrozumieć pewne rzeczy, które wręcz zmowa ciała niekiedy wykrzykuje. A nie można zignorować faktu, kiedy ciało prosi się o ciepłe odzienie, gdy samemu jest się w posiadaniu. - W razie czego, nic z moich ust nie wypłynie nic hańbiącego pani, lady Carrow.- dokończył całe kulturalne rozmówki, od których niedobrze mu się robiło, ale musiał przeboleć. Musiał poczekać do północy, by potem wyjść. Szkoda tylko, że nie wie, że dosyć szybko nie opuści tej posesji w całym kawałku. Teraz na szczęście jest cały i zdrowy i może nieco podmarznie, lecz zdołał przytaknąć głowę w ramach aprobaty jej pomysłu. Zaraz jednak musiał skierować swój wzrok na Lyrę, która chyba nie wytrzymała presji i uciekła. Rudzielec nic, tylko stał i początkowo wpatrywał się w siostrę. W sumie jemu było to na rękę, bo gdyby tego teraz nie zrobiła, to on by w ciągu paru chwil opuścił te towarzystwo, bo nie widziałby siebie, starannie pohamowanego wobec siostry. Po prostu nie potrafił nie tylko ze względu na jej szybkie zamążpójście.
Zaraz jednak ciszę przerwały słowa Lorda Yaxley'a, na którego zaraz rudzielec spojrzał, a następnie skinął głową w ramach podziękowań. Chciał już coś powiedzieć, lecz Inara jego uprzedziła, której zaraz podziękował lekkim skinieniem głową. - Ale jak wszystko dobrze się skończy, to wróci niedługo.- powiedział niby to zadowolony, lecz po prostu miał nadzieję, że faktycznie wróci. Jak i to, że faktycznie wyjechała do chorej babki. Bał się, że znów został okłamany przez nią, a wtedy już nie zdoła jej wybaczyć. Raz jej wybaczył, drugi raz nie wie, czy zdoła. Lecz na razie woli o tym nie myśleć, bo to tylko sprowadza smutek i żal na jego twarzy.
- Chętnie.- rudzielec spojrzał pogodnie na Inarę, po czym sięgnął po papierosa i odpalił go. Zaciągnął się dymem, lecz gdy go wypuścił, to zrobił to w drugą stronę, tak by dym nie dotarł do Inary.
- Macie jakieś plany na nadchodzący nowy rok, lady Carrow, lordzie Yaxley?- zadał pytanie chcąc przenieść tematykę na nieco swobodniejszą, w której cała trójka powinna bez żadnego problemu się odnaleźć. A przynajmniej rudzielec starał się, mimo iż nie ył dobry w te klocki.
Zaraz jednak ciszę przerwały słowa Lorda Yaxley'a, na którego zaraz rudzielec spojrzał, a następnie skinął głową w ramach podziękowań. Chciał już coś powiedzieć, lecz Inara jego uprzedziła, której zaraz podziękował lekkim skinieniem głową. - Ale jak wszystko dobrze się skończy, to wróci niedługo.- powiedział niby to zadowolony, lecz po prostu miał nadzieję, że faktycznie wróci. Jak i to, że faktycznie wyjechała do chorej babki. Bał się, że znów został okłamany przez nią, a wtedy już nie zdoła jej wybaczyć. Raz jej wybaczył, drugi raz nie wie, czy zdoła. Lecz na razie woli o tym nie myśleć, bo to tylko sprowadza smutek i żal na jego twarzy.
- Chętnie.- rudzielec spojrzał pogodnie na Inarę, po czym sięgnął po papierosa i odpalił go. Zaciągnął się dymem, lecz gdy go wypuścił, to zrobił to w drugą stronę, tak by dym nie dotarł do Inary.
- Macie jakieś plany na nadchodzący nowy rok, lady Carrow, lordzie Yaxley?- zadał pytanie chcąc przenieść tematykę na nieco swobodniejszą, w której cała trójka powinna bez żadnego problemu się odnaleźć. A przynajmniej rudzielec starał się, mimo iż nie ył dobry w te klocki.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Odpowiedział lekkim uśmiechem na spojrzenie Inary, pozwalając sobie przemilczeć jej słowa. Wszyscy wiedzieli, że na dole zabawa porwała większość balujących na dworze gości, a do końca Sabatu było jeszcze daleko. Morgoth dziwił się, że lady Nott z uporem maniaka rozlewała wszystkim ogromne ilości alkoholu, chociaż wiadomo było, że po nich łatwo się wygłupić. Cóż. Może właśnie o to też chodziło. Im bardziej było się pijanym, tym nie pamiętało się swoich zachowań, a inni również byli bardziej zainteresowani czymś innym. Skoro mowa była o alkoholu powinien był uważać. Procenty nie wpływały dobrze na Klątwę Ondyny, ale Yaxley nie chciał się tym przejmować. Chociaż raz i nie dzisiaj. Przyjechał, więc powinien coś z tego mieć. Gdy jeden z kelnerów zajrzał na balkon, wziął z tacy kieliszek i wypił zawartość, odstawiając szkło z powrotem skąd je wziął.
- Rozumiem – odparł, słysząc niepewne wytłumaczenie o nieobecności narzeczonej Weasley’a. Cóż. Niezbyt interesowała go ta kwestia, ale nie znał się z rudowłosym na tyle, by pozwolić sobie na coś swobodniejszego. W dodatku nie miał nawet na to nastroju. – Życzę w każdym razie by ten wyjazd, nie pokrzyżował pańskich planów – dodał, patrząc już na mężczyznę i delikatnie skinął głową. Każdy miał swoje tajemnice, a oni wiedzieli o tym aż za dobrze. Gdy Weasley wziął papierosa, Morgoth płynnym ruchem włożył ją z powrotem w poły płaszcza i przez chwilę rozkoszował się ciszą. Pogoda była idealna, a mróz nie dokuczał aż tak bardzo jak można było się spodziewać po wstępnym rozpoznaniu w zjawiskach atmosferycznych. Po pytaniu Barry’ego Yaxley zerknął na Inarę, która niemo przyzwoliła, by odpowiedział pierwszy. Blondyn nie spiesząc się, wydmuchał gęsty obłok dymu i odparł:
- Jak na razie nie przewiduję nic ważnego. Jutro jest taki sam dzień jak dziś czy wczoraj, a oznacza to dalszą pracę i zajmowanie się matką. Ale rozumiem, że pan, lordzie Weasley wykorzysta ten czas o wiele lepiej ode mnie i spożytkuje go na coś... Ambitniejszego.
Zakończył, po czym zaciągnął się papierosem, patrząc uważnie na stojącego obok lady Carrow mężczyznę. Nie miał na myśli nic konkretnego, jednak to był jego wielki minus - nie lubił pytań dotyczących jego prywatności. Żadnych.
- Rozumiem – odparł, słysząc niepewne wytłumaczenie o nieobecności narzeczonej Weasley’a. Cóż. Niezbyt interesowała go ta kwestia, ale nie znał się z rudowłosym na tyle, by pozwolić sobie na coś swobodniejszego. W dodatku nie miał nawet na to nastroju. – Życzę w każdym razie by ten wyjazd, nie pokrzyżował pańskich planów – dodał, patrząc już na mężczyznę i delikatnie skinął głową. Każdy miał swoje tajemnice, a oni wiedzieli o tym aż za dobrze. Gdy Weasley wziął papierosa, Morgoth płynnym ruchem włożył ją z powrotem w poły płaszcza i przez chwilę rozkoszował się ciszą. Pogoda była idealna, a mróz nie dokuczał aż tak bardzo jak można było się spodziewać po wstępnym rozpoznaniu w zjawiskach atmosferycznych. Po pytaniu Barry’ego Yaxley zerknął na Inarę, która niemo przyzwoliła, by odpowiedział pierwszy. Blondyn nie spiesząc się, wydmuchał gęsty obłok dymu i odparł:
- Jak na razie nie przewiduję nic ważnego. Jutro jest taki sam dzień jak dziś czy wczoraj, a oznacza to dalszą pracę i zajmowanie się matką. Ale rozumiem, że pan, lordzie Weasley wykorzysta ten czas o wiele lepiej ode mnie i spożytkuje go na coś... Ambitniejszego.
Zakończył, po czym zaciągnął się papierosem, patrząc uważnie na stojącego obok lady Carrow mężczyznę. Nie miał na myśli nic konkretnego, jednak to był jego wielki minus - nie lubił pytań dotyczących jego prywatności. Żadnych.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Możliwe, że dzisiejszego wieczoru jej słowa były..niezrozumiałe. Mówiła i czuła takie sprzeczności, że momentami zastanawiała się, czy gdzieś nie zakradała jej się druga osobowość. Chaotyczność przeplatała się z drżeniem i skrywaną tęsknotą, prowadzącą gdzieś poza rozgrywaną na balkonie rzeczywistość. Nawet, jeśli ta była przyjemna, ujawniając się w obecności towarzyszących jej dwóch arystokratów.
- Domyślam się lordzie Weasley - dopowiedziała cicho i mrugnęła rzęsami, poruszając przy okazji czerwienią ust, wciąż lekko drżących. Chociaż ofiarowany płaszcz koił nagromadzone pokłady zimna, niezmiennie czuła szczypiące jej skórę poruszenia wiatru. Tylko czy nie było spokojnie?Ciemnookie spojrzenie pomknęło gdzieś w bok, zatapiając się gdzieś w odległej części obsypanego śniegiem labiryntu. Zupełnie, jakby słyszała swoje imię wypowiadane (pomyślane?) niejednokrotnie. Oczywiście intensywne wpatrywanie nie przyniosło żadnego skutku, a ulotne wrażenie zgasło wraz z wymianą kolejnych słów między mężczyznami. Zgubiła wątek dotyczący swojej kuzynki, o której była mowa, dlatego oparła się o brzeg balustrady, skupiając się na rozmowie ponownie. Próbowała nie zatrzymywać się dłużej na ulatujących w górę biało-szarych kłębach dymu, które niecierpliwie przykuwały uwagę. Znowu - niebezpiecznie - popychając inarowe myśli na grząskie tereny, których tak rozpaczliwie unikała przez cały wieczór. A zadane pytanie wcale nie ułatwiały jej sytuacji. I gdyby nie fakt, że nie znała wystarczająco Barrego, mogłaby wnioskować, że robił to złośliwie.
- Wolę niczego nie planować - odezwała się wybijając z narastającego zamyślenia. To nie był czas, ani miejsce, a umysł alchemiczki uparcie wracał do zagrożonych złamaniem tematów. A miała wrażenie, że przez swoje nietypowe - przynajmniej dla niej samej - milczenie, prowokowała obu towarzyszy do pozostawienia jej osoby samotnej. - Do tej pory byłam wystarczająco często zaskakiwana przez los, by próbować zgadywać jego zagrywki, chociaż..czasem wydają się być zabawne - albo ironiczne. I czy mogła się mylić, czy dziś wszyscy chodzili przynajmniej rozdrażnieni? Nawet słowa Morgotha wydawały się chować te emocję. A Inara nie mogła nawet się tym faktem smucić. I chyba - nawet wypity alkohol, tak obficie serwowany przez lady Nott, nie pomagał rozgonić gromadzonych w oczach i na języku - trosk.
- Domyślam się lordzie Weasley - dopowiedziała cicho i mrugnęła rzęsami, poruszając przy okazji czerwienią ust, wciąż lekko drżących. Chociaż ofiarowany płaszcz koił nagromadzone pokłady zimna, niezmiennie czuła szczypiące jej skórę poruszenia wiatru. Tylko czy nie było spokojnie?Ciemnookie spojrzenie pomknęło gdzieś w bok, zatapiając się gdzieś w odległej części obsypanego śniegiem labiryntu. Zupełnie, jakby słyszała swoje imię wypowiadane (pomyślane?) niejednokrotnie. Oczywiście intensywne wpatrywanie nie przyniosło żadnego skutku, a ulotne wrażenie zgasło wraz z wymianą kolejnych słów między mężczyznami. Zgubiła wątek dotyczący swojej kuzynki, o której była mowa, dlatego oparła się o brzeg balustrady, skupiając się na rozmowie ponownie. Próbowała nie zatrzymywać się dłużej na ulatujących w górę biało-szarych kłębach dymu, które niecierpliwie przykuwały uwagę. Znowu - niebezpiecznie - popychając inarowe myśli na grząskie tereny, których tak rozpaczliwie unikała przez cały wieczór. A zadane pytanie wcale nie ułatwiały jej sytuacji. I gdyby nie fakt, że nie znała wystarczająco Barrego, mogłaby wnioskować, że robił to złośliwie.
- Wolę niczego nie planować - odezwała się wybijając z narastającego zamyślenia. To nie był czas, ani miejsce, a umysł alchemiczki uparcie wracał do zagrożonych złamaniem tematów. A miała wrażenie, że przez swoje nietypowe - przynajmniej dla niej samej - milczenie, prowokowała obu towarzyszy do pozostawienia jej osoby samotnej. - Do tej pory byłam wystarczająco często zaskakiwana przez los, by próbować zgadywać jego zagrywki, chociaż..czasem wydają się być zabawne - albo ironiczne. I czy mogła się mylić, czy dziś wszyscy chodzili przynajmniej rozdrażnieni? Nawet słowa Morgotha wydawały się chować te emocję. A Inara nie mogła nawet się tym faktem smucić. I chyba - nawet wypity alkohol, tak obficie serwowany przez lady Nott, nie pomagał rozgonić gromadzonych w oczach i na języku - trosk.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Rudzielec obserwował kątek oka Inarę, lecz nie wtrącał się do niej. Nie chciał być nachalny, poza tym co jego obchodzi, o czym ona właściwie myśli. Może tęskni za kimś, jemu mało co do tego. Pewnie martwi się o swojego ojca, ale no ani rudzielec ani Morgoth nic nie mogli więcej zrobić. Jest w dobrych rękach, dlatego rudzielec dał spokoju lady Carrow i powymieniał się uprzejmościami z lordem Yaxley'em.
- Wzajemnie, lordzie Yaxley.- skinął głową kończąc konwersację na temat jego narzeczonej i po prostu zapalił. Na szczęście to był zwykły papieros, który nie miał w sobie ani grama narkotyków.
Lecz skupił się na odpowiedziach obu szlachciców. Uśmiechnął się w stronę Morgotha przytakując jedynie głową, bo zaraz Inara się odezwała, więc nie wypadało wpadać jej w słowa.
- Los lubi każdego zaskoczyć. Może to znak, aby wypatrywać własnej gwiazdy, za którą powinno się podążać.- rzucił słowa, które dopiero po chwili dotarły do jego własnego mózgu. Co on wyprawia, skąd wziął te słowa? Sam siebie dosłownie zadziwia, lecz postanowił tego nie pokazywać. Spojrzał w stronę nieba chcąc poszukać jakiejś jasnej gwiazdy, albo ich kilka. Nie wiedział co los przyniesie, co będzie gdy podąży za własnymi słowami. Może to znak, że dojrzewa? Może gdzieś w jego zaćpanej głowie zachowały się jakiejś mądrości swego kuguchara? Ach te zwierzaki.
- Lecz uważam, nie wiem jak wy, że czas wrócić do środka. Wkrótce wybije północ i wypadałoby być razem z innymi. Może tam czeka już pani ojciec, lady Carrow.- zasugerował powrót do środka i powoli dojść do reszty osób zaproszonych na sabat. Wszyscy przystali na jego propozycję, więc puszczając wpierw lady Carrow, a potem Morgotha, całą trójką opuścili ów skromny balkon.
z.t x3
- Wzajemnie, lordzie Yaxley.- skinął głową kończąc konwersację na temat jego narzeczonej i po prostu zapalił. Na szczęście to był zwykły papieros, który nie miał w sobie ani grama narkotyków.
Lecz skupił się na odpowiedziach obu szlachciców. Uśmiechnął się w stronę Morgotha przytakując jedynie głową, bo zaraz Inara się odezwała, więc nie wypadało wpadać jej w słowa.
- Los lubi każdego zaskoczyć. Może to znak, aby wypatrywać własnej gwiazdy, za którą powinno się podążać.- rzucił słowa, które dopiero po chwili dotarły do jego własnego mózgu. Co on wyprawia, skąd wziął te słowa? Sam siebie dosłownie zadziwia, lecz postanowił tego nie pokazywać. Spojrzał w stronę nieba chcąc poszukać jakiejś jasnej gwiazdy, albo ich kilka. Nie wiedział co los przyniesie, co będzie gdy podąży za własnymi słowami. Może to znak, że dojrzewa? Może gdzieś w jego zaćpanej głowie zachowały się jakiejś mądrości swego kuguchara? Ach te zwierzaki.
- Lecz uważam, nie wiem jak wy, że czas wrócić do środka. Wkrótce wybije północ i wypadałoby być razem z innymi. Może tam czeka już pani ojciec, lady Carrow.- zasugerował powrót do środka i powoli dojść do reszty osób zaproszonych na sabat. Wszyscy przystali na jego propozycję, więc puszczając wpierw lady Carrow, a potem Morgotha, całą trójką opuścili ów skromny balkon.
z.t x3
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie sądziła, iż tak będzie wyglądał jej kolejny sabat. Liczyła, iż jeszcze w tym roku będzie miała okazję czerpać z tego wydarzenia tak, jak dawniej. Doskonale pamiętała ten poprzedni - grę lady Nott, przepyszne wino którym się delektowała, pojedyncze rozmowy, obserwacja znajomych twarzy. Mogła swobodnie poruszać się po posiadłości, badając jej kąty i napotykając się przy tym na różne persony. W tym roku nie miała już takiej możliwości, bowiem na wydarzeniu nie pojawiła się sama, a u boku lorda Rowle.
Zgodnie z własnymi przewidywaniami, dość szybko zapragnęła powrotu do rodzinnej posiadłości. Nie pozwoliła sobie jednak na narzekanie ze swojej strony, mając zamiar godnie reprezentować własny ród. Pozwalała się więc wciągać w pojedyncze dysputy na różne tematy, próbując wypaść w towarzystwie jak najbardziej korzystnie. Przy tym wszystkim jednak z pewną premedytacją często pozwalała sobie na ignorowanie towarzysza, choć również i to próbowała robić w granicach rozsądku. Nie mogła wszak wypaść na kobietę rozpieszczoną przed innymi, choć sam zainteresowany z pewnością domyślał się jakie są powody takiego stanu rzeczy.
Narzeczeństwo...
Słowo to od kilku dni przewijało się przez jej głowę stanowczo zbyt wiele razy. Niejednokrotnie przyłapała się na tym, iż uciekała myślami w przyszłość, próbując sobie wyobrazić kolejne miesiące swojego życia. Miała to być wszak zupełnie nowa sytuacja, nad którą nie miała sprawować pełnej kontroli. A to wyprowadzało ją nieco z równowagi. Do tego czuła się niezbyt wygodnie z myślą, iż wybranek nestora jest osobą niemalże obcą. Wszystko to składało się na spotęgowanie rosnącego pomiędzy nimi muru. Podświadomie buntowała się choć wiedziała, iż nie ma to najmniejszego sensu.
Powoli weszła na balkon, a chłód powietrza niemalże od razu wywołał dreszcze na skórze. Nie wycofała się jednak - podeszła do jednej z balustrad, zerkając obojętnie na rozciągający się przed nią obraz. Nie przyszła tutaj podziwiać widoki. Potrzebowała chwili ciszy i świeżego powietrza.
Odwróciła się w stronę lorda, opierając się dłońmi o chłodną kamienną balustradę. Wraz z zimnym powiewem wiatru uderzyła ją myśl, iż to prawdopodobnie z tym mężczyzną spędzi resztę swojego życia. Mimowolnie na jej twarzy pojawił się uśmiech, w którym kryło się coś kpiącego.
Póki śmierć nas nie rozłączy, czy tak?
Zastanawiała się jakie zdanie o niej wyrobił sobie mężczyzna przez ten wieczór. Czy już żałował? A może miał jakąś nadzieję? Czy przypisywał jej przekorność?
A little learning is a dangerous thing...
Narzeczeństwo. Zbliżało się ono wielkimi krokami - Louvel czuł jego gorący oddech na skórze karku. Wiedział, że nie zdoła przed nim uciec, że nie było takiej siły, żadnego argumentu, dla którego mógłby się postawić. Lord Salazar nie był kimś, komu należało się sprzeciwiać, wzbudzał respekt samym już wyglądem; posępnym, surowym, jakby wyrzeźbiony był z kamienia - prawdopodobnie diamentu, najtwardszego z minerałów. I najszlachetniejszego. Czasem Lou wydawało się, że jedno sugestywne spojrzenie nestora mogłoby zabijać, w najlepszym wypadku zamieniać w kamień, zupełnie jak bazyliszek. Nie ośmieliłby się zawracać mu głowę nie posiadając naprawdę konkretnych argumentów, tych natomiast nie posiadał w ogóle. Elisabeth była kobietą niezwykle urodziwą, inteligentną oraz dobrze wychowaną - prócz staropanieństwa, które akurat w jego przypadku nie stanowiło żadnego przeciwskazania, nie cechowała się ani jedną wadą. Przynajmniej taką, która dyskredytowałaby ją w oczach lorda Rowle. To, że - prawdopodobnie - nosiła znamiona rozpieszczonej lub humorzastej nie czyniło zeń fatalnej kandydatki na żonę. Podobnym charakterem odznaczało się większość arystokratycznych panien i gdyby przyjąć te kryteria za istotne, co druga zostałaby bez męża - o ile nie zdecydowana większość.
Konkludując, pozostało jedynie pogodzić się ze swoim losem oraz przeżyć to, co było mu dane jak najlepiej. Spodziewał się po lady Parkinson rozsądku, że i ona zapragnie ułożyć sobie życie z dala od konfliktów oraz niepotrzebnych wojen - te zawsze zabierały niepotrzebne ofiary. Niestety Louvel pomylił się w ocenie przyszłej narzeczonej. Nie było tego tak do końca widać, bowiem czarownica miarkowała niezadowolenie, jednakże momenty celowego ignorowania jego słów czy obecności mówiły jasno o jej stosunku do przyszłego męża. Zrozumiał, że ona nigdy nie chciała ślubu - najprawdopodobniej wymarzyła sobie karierę oraz staropanieństwo do końca istnienia, tymczasem nestorowie obu rodów pokrzyżowali jej światłe plany. Z jednej strony rozumiał to - on również byłby zniesmaczony tą sytuacją - z drugiej zaś nie zupełnie nie pojmował potrzeby samorealizacji u kobiety, arystokratki. Na pewno wychowano ją w innym duchu, innej hierarchii wartości, tym samym nie dając podłoża do zgubnego postępu jaki ostatnimi czasy toczył społeczeństwo. Rowle nie mógł i nie chciał się na to zgodzić - musiał wytyczyć granice. Fakt, że Elisabeth zrezygnowała już z posady w Ministerstwie dobrze wróżył ich związkowi, lecz czy gorycz, jaką lady musiała przełknąć w związku z ograniczeniami rodzinnymi, nie odbije się przypadkiem na nim samym? Miał słuszne obawy doskonale zdając sobie sprawę z tego, na jaki grząski grunt kazano mu wskoczyć. Z kilku metrów. Na główkę. Tylko cud mógłby go uratować przed złamaniem karku, ba, przed wyjściem cało z opresji.
Rozmowy toczyły się, ponieważ nie traktowały o niczym tak naprawdę istotnym, wręcz przeciwnie. Opowiadał jej o Beeston, dopytywał o rodzime Gloucestershire, o ulubioną porę roku - skoro powinni mieć lato, a zastała ich zima - czasem nieznacznie zahaczył o tematy polityczne. Nic więcej i nic mniej, a jednak odczuwał niedosyt. Chłodne, rześkie powietrze ochłodziło gorączkowe myśli. Mieli się poznać, taki na pewno był cel ich rodów kiedy zezwolili na wspólne zjawienie się w Hampton Court jeszcze przed zaręczynami. Zamiast poznania, zupełnie niepotrzebnie budowali wokół siebie mur, co uważał za zbyteczne.
- Zechce przyjąć lady moją szatę? - spytał niby niezobowiązująco, a dość stanowczo. Ściągnął z ramion ciemnośliwkową pelerynę układając ją miękko - na tyle, na ile był w stanie - na ramiona Parkinsonówny. Powstrzymał się od oczywistych wzmianek na temat panującego ziąbu, zamiast tego uważnie lustrując okolicę. - Doskonale wiemy, co nas czeka - zaczął nagle, prześlizgując się spojrzeniem z koron drzew na twarz szlachcianki. - Jakie są twoje oczekiwania lady? - zadał pytanie wprost, nie bawiąc się w konwenanse oraz kwieciste mowy. Kawa na ławę - jesteśmy tutaj sami, najmilsza.
Konkludując, pozostało jedynie pogodzić się ze swoim losem oraz przeżyć to, co było mu dane jak najlepiej. Spodziewał się po lady Parkinson rozsądku, że i ona zapragnie ułożyć sobie życie z dala od konfliktów oraz niepotrzebnych wojen - te zawsze zabierały niepotrzebne ofiary. Niestety Louvel pomylił się w ocenie przyszłej narzeczonej. Nie było tego tak do końca widać, bowiem czarownica miarkowała niezadowolenie, jednakże momenty celowego ignorowania jego słów czy obecności mówiły jasno o jej stosunku do przyszłego męża. Zrozumiał, że ona nigdy nie chciała ślubu - najprawdopodobniej wymarzyła sobie karierę oraz staropanieństwo do końca istnienia, tymczasem nestorowie obu rodów pokrzyżowali jej światłe plany. Z jednej strony rozumiał to - on również byłby zniesmaczony tą sytuacją - z drugiej zaś nie zupełnie nie pojmował potrzeby samorealizacji u kobiety, arystokratki. Na pewno wychowano ją w innym duchu, innej hierarchii wartości, tym samym nie dając podłoża do zgubnego postępu jaki ostatnimi czasy toczył społeczeństwo. Rowle nie mógł i nie chciał się na to zgodzić - musiał wytyczyć granice. Fakt, że Elisabeth zrezygnowała już z posady w Ministerstwie dobrze wróżył ich związkowi, lecz czy gorycz, jaką lady musiała przełknąć w związku z ograniczeniami rodzinnymi, nie odbije się przypadkiem na nim samym? Miał słuszne obawy doskonale zdając sobie sprawę z tego, na jaki grząski grunt kazano mu wskoczyć. Z kilku metrów. Na główkę. Tylko cud mógłby go uratować przed złamaniem karku, ba, przed wyjściem cało z opresji.
Rozmowy toczyły się, ponieważ nie traktowały o niczym tak naprawdę istotnym, wręcz przeciwnie. Opowiadał jej o Beeston, dopytywał o rodzime Gloucestershire, o ulubioną porę roku - skoro powinni mieć lato, a zastała ich zima - czasem nieznacznie zahaczył o tematy polityczne. Nic więcej i nic mniej, a jednak odczuwał niedosyt. Chłodne, rześkie powietrze ochłodziło gorączkowe myśli. Mieli się poznać, taki na pewno był cel ich rodów kiedy zezwolili na wspólne zjawienie się w Hampton Court jeszcze przed zaręczynami. Zamiast poznania, zupełnie niepotrzebnie budowali wokół siebie mur, co uważał za zbyteczne.
- Zechce przyjąć lady moją szatę? - spytał niby niezobowiązująco, a dość stanowczo. Ściągnął z ramion ciemnośliwkową pelerynę układając ją miękko - na tyle, na ile był w stanie - na ramiona Parkinsonówny. Powstrzymał się od oczywistych wzmianek na temat panującego ziąbu, zamiast tego uważnie lustrując okolicę. - Doskonale wiemy, co nas czeka - zaczął nagle, prześlizgując się spojrzeniem z koron drzew na twarz szlachcianki. - Jakie są twoje oczekiwania lady? - zadał pytanie wprost, nie bawiąc się w konwenanse oraz kwieciste mowy. Kawa na ławę - jesteśmy tutaj sami, najmilsza.
When you're standing on the crossroads that you cannot comprehend - just remember that death is not the end
Chłodne powietrze otrzeźwiło nieco jej umysł, pozwalając na nowy ogląd na zaistniałą sytuację. Już w murach budynku coraz bardziej zdawała sobie sprawę, iż jej działania stają się być śmieszne i nierozsądne. Dzisiejszego wieczoru powinna być przygotowana na myśl o nadchodzącym narzeczeństwie, a jednak wciąż czuła gorycz na samą myśl. Jakie jednak mogły być jej plany na przyszłość, w których nie byłoby małżeństwa? Żadne, bowiem do tego była przygotowywana od najmłodszych lat. Mogła próbować przesunąć w czasie nieuniknione, lecz niemożliwym było robienie tego w nieskończoność. Stała właśnie przed mężczyzną, którego wyznaczono na jej męża i nie było możliwości odwrotu. Mogła walczyć ze wszystkimi, czyniąc ich relację czymś niezwykle trudnym. Mogła jednak próbować rozeznać się w jego charakterze i osobowości, próbując zaplanować dla siebie kolejne kroki na tym jakże niewygodnym dla niej gruncie. To z pewnością pomogłoby jej przygotować się na nadchodzącą zmianę i uczynić ją mniej drastyczną. Póki co jednak nie miała zamiaru diametralnie zmieniać swojego nastawienia, a jedynie przestać ignorować obecność mężczyzny i zacząć sprawiać wrażenie osoby powoli przyzwyczajającej się do jego towarzystwa.
Nie musiała przytakiwać na jego propozycję - już po chwili poczuła na ramionach miękki dotyk jego szaty, ochraniającej ją przed mroźnym powietrzem. Miała zamiar bowiem chwilę trwać na balkonie z daleka od oczu wielu gapiów, skazana na spojrzenie tylko tych jednych. Taki był jednak jej zamiar.
- Mam wiele oczekiwań, a jednak nie łudzę się że zostaną spełnione - odpowiedziała po chwili ciszy. Wciąż wpatrywała się w mężczyznę, lecz uśmieszek już zniknął z jej twarzy pozostawiając jedynie powagę. W duchu musiała przyznać przed sobą, że ta nagła bezpośredniość przypadła jej do gustu. Była o wiele lepsza niż wcześniejsze podchody, które ją męczyły. - Choć może kiedyś będzie możliwe pójście na kompromis...
Ostatnie zdanie dodała nieco ciszej, na chwilę odwracając się do mężczyzny plecami. Wszystko dookoła nich pokrywał śnieg, który po wzięciu w dłonie dość szybko się roztapiał. Nietrwałość. Wszystkich w końcu czekała śmierć - to było coś nieuchronnego, co napędzało jednak wszystkich do działania. Każdy pragnął czegoś dokonać przed końcem. Ona nie była wyjątkiem. Wraz z początkiem czerwca dokonała nieodwracalnego wyboru, który miał jednak pomóc jej dokonać tego czego zawsze chciała. Oczyszczenie świata z brudu jakim były mugole... To jednak równało się z pewną odpowiedzialnością, która wymuszała na niej o wiele ostrożniejsze kroki na innych polach własnego życia.
- Chętnie jednak wysłucham oczekiwań lorda - powiedziała w końcu, odwracając się przodem do mężczyzny. Wzrok ponownie utkwiła na jego twarzy, gotowa poświęcić jego słowom należytą uwagę.
Nie musiała przytakiwać na jego propozycję - już po chwili poczuła na ramionach miękki dotyk jego szaty, ochraniającej ją przed mroźnym powietrzem. Miała zamiar bowiem chwilę trwać na balkonie z daleka od oczu wielu gapiów, skazana na spojrzenie tylko tych jednych. Taki był jednak jej zamiar.
- Mam wiele oczekiwań, a jednak nie łudzę się że zostaną spełnione - odpowiedziała po chwili ciszy. Wciąż wpatrywała się w mężczyznę, lecz uśmieszek już zniknął z jej twarzy pozostawiając jedynie powagę. W duchu musiała przyznać przed sobą, że ta nagła bezpośredniość przypadła jej do gustu. Była o wiele lepsza niż wcześniejsze podchody, które ją męczyły. - Choć może kiedyś będzie możliwe pójście na kompromis...
Ostatnie zdanie dodała nieco ciszej, na chwilę odwracając się do mężczyzny plecami. Wszystko dookoła nich pokrywał śnieg, który po wzięciu w dłonie dość szybko się roztapiał. Nietrwałość. Wszystkich w końcu czekała śmierć - to było coś nieuchronnego, co napędzało jednak wszystkich do działania. Każdy pragnął czegoś dokonać przed końcem. Ona nie była wyjątkiem. Wraz z początkiem czerwca dokonała nieodwracalnego wyboru, który miał jednak pomóc jej dokonać tego czego zawsze chciała. Oczyszczenie świata z brudu jakim były mugole... To jednak równało się z pewną odpowiedzialnością, która wymuszała na niej o wiele ostrożniejsze kroki na innych polach własnego życia.
- Chętnie jednak wysłucham oczekiwań lorda - powiedziała w końcu, odwracając się przodem do mężczyzny. Wzrok ponownie utkwiła na jego twarzy, gotowa poświęcić jego słowom należytą uwagę.
A little learning is a dangerous thing...
Organizowany przez Lady Nott sabat wpisał się w szlachecką tradycje w dość szczególny sposób. Niósł ze sobą zwykle wiele niespodzianek, a nie wszystkie z nich później wspominało się z uśmiechem na twarzy. Lucinda znała swoją ciotkę na tyle by wiedzieć, że na wszystko należy patrzeć z przymrużeniem oka, a słowa traktować z niezwykłą rezerwą. We wspomnieniach blondynki ten wieczór był od wydarzeniem przeszłego i przyszłego roku. Łączył w sobie to co arystokraci lubią najbardziej: zagadki, taniec, plotki, intrygi, a przede wszystkim maskarady.
Selwyn przez długi czas zastanawiała się czy powinna sięgnąć po maskę i przyjąć zaproszenie. Doskonale w końcu wiedziała jakie zdanie mają o niej szlachetnie urodzeni i doskonale znała swoją opinie na ich temat. A jednak czuła się zobowiązana do tego by spojrzeć trzeźwym okiem na to jak aktualnie prezentuje się szlachecka polityka. Bo w końcu o to tu tylko chodzi, prawda? Nikt w trakcie tak otwartej wojny nie sięga po kieliszek szampana by cieszyć się z nadchodzącego nowego roku. Od wielu miesięcy blondynka trzymała się na uboczu. Nie pojawiła się na poprzednim sabacie, nie brała udziału w Festiwalu Lata, ominęła nawet najważniejsze wydarzenie tego roku – szczyt. Tym razem nie było już nikogo komu mogłaby zaufać i kto ze szczerego serca przedstawiłby jej prawdę o owym wydarzeniu. Wszędzie można było dojrzeć ziarno propagandy i manipulacji. Wystarczyło w końcu być tu jedynie chwile by z ust ciotki usłyszeć całą prawdę o rodzinie, której częścią nadal pozostawała. Prawdą było, że to pewna doza ciekawości zaprowadziła ją w progi posiadłości. Czytając zaproszenie doskonale wiedziała jakich spojrzeń i słów powinna się spodziewać w trakcie uroczystości i wcale jej to nie przeszkadzało. Była tu też dla całej sprawy, bo kto tak naprawdę mógł wiedzieć czego można być tutaj świadkiem lub co można usłyszeć?
Tego wieczoru tak jak wszyscy skrywała swoją twarz za maską, która była jednym z wielu elementów jej stroju. Lucinda ubrana była w lejącą się aż do ziemi suknię w chłodnym srebrzystym odcieniu, który podczas ruchu mienił się w brązie. Długie siateczkowate rękawy oddzielone były od sukni ciemnym materiałem, na którym znajdowały się żelazne elementy imitujące pióra. Maska spoczywająca na jej twarzy miała ostre rysy, a wykonany z tego samego materiału co pióra dziób dodawał jej przebraniu jeszcze większego charakteru.
Wychodząc na balkon blondynka miała nadzieje na chwile odpoczynku od wścibskich spojrzeń, głośnych rozmów i unoszących się echem po całej posiadłości dźwięków muzyki. To dopiero początek sabatu i przygotowanych przez ciotkę atrakcji, a Lucinda już czuła na barkach ich przesyt.
Selwyn przez długi czas zastanawiała się czy powinna sięgnąć po maskę i przyjąć zaproszenie. Doskonale w końcu wiedziała jakie zdanie mają o niej szlachetnie urodzeni i doskonale znała swoją opinie na ich temat. A jednak czuła się zobowiązana do tego by spojrzeć trzeźwym okiem na to jak aktualnie prezentuje się szlachecka polityka. Bo w końcu o to tu tylko chodzi, prawda? Nikt w trakcie tak otwartej wojny nie sięga po kieliszek szampana by cieszyć się z nadchodzącego nowego roku. Od wielu miesięcy blondynka trzymała się na uboczu. Nie pojawiła się na poprzednim sabacie, nie brała udziału w Festiwalu Lata, ominęła nawet najważniejsze wydarzenie tego roku – szczyt. Tym razem nie było już nikogo komu mogłaby zaufać i kto ze szczerego serca przedstawiłby jej prawdę o owym wydarzeniu. Wszędzie można było dojrzeć ziarno propagandy i manipulacji. Wystarczyło w końcu być tu jedynie chwile by z ust ciotki usłyszeć całą prawdę o rodzinie, której częścią nadal pozostawała. Prawdą było, że to pewna doza ciekawości zaprowadziła ją w progi posiadłości. Czytając zaproszenie doskonale wiedziała jakich spojrzeń i słów powinna się spodziewać w trakcie uroczystości i wcale jej to nie przeszkadzało. Była tu też dla całej sprawy, bo kto tak naprawdę mógł wiedzieć czego można być tutaj świadkiem lub co można usłyszeć?
Tego wieczoru tak jak wszyscy skrywała swoją twarz za maską, która była jednym z wielu elementów jej stroju. Lucinda ubrana była w lejącą się aż do ziemi suknię w chłodnym srebrzystym odcieniu, który podczas ruchu mienił się w brązie. Długie siateczkowate rękawy oddzielone były od sukni ciemnym materiałem, na którym znajdowały się żelazne elementy imitujące pióra. Maska spoczywająca na jej twarzy miała ostre rysy, a wykonany z tego samego materiału co pióra dziób dodawał jej przebraniu jeszcze większego charakteru.
Wychodząc na balkon blondynka miała nadzieje na chwile odpoczynku od wścibskich spojrzeń, głośnych rozmów i unoszących się echem po całej posiadłości dźwięków muzyki. To dopiero początek sabatu i przygotowanych przez ciotkę atrakcji, a Lucinda już czuła na barkach ich przesyt.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Balkon południowy
Szybka odpowiedź