Biuro kontroli wilkołaków
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Biuro kontroli wilkołaków
Biuro jest obszernym, zatłoczonym kompleksem pomieszczeń, w którym pracują badacze wilkołaków oraz gdzie opiekę nad ich rejestrem sprawują urzędnicy. Tuż przy wejściu znajduje się hebanowa lada ze starszawym czarodziejem witającym petentów; pełni funkcję głównie informacyjną. Nieopodal niego, na podwyższonym stole, znajduje się gruba księga oprawiona w szkarłatną skórę - sławetny rejestr.
Głębiej stoją ciężkie biurka, obłożone papierzyskami niemal uginają się pod ich ciężarem, a czarodzieje co dzień ciężko pracują nad porządkiem w dokumentach. Pokoje znajdujące się głębiej kompleksu przeznaczone zostały na użytek prac badawczych powiązanych z likantropią.
Głębiej stoją ciężkie biurka, obłożone papierzyskami niemal uginają się pod ich ciężarem, a czarodzieje co dzień ciężko pracują nad porządkiem w dokumentach. Pokoje znajdujące się głębiej kompleksu przeznaczone zostały na użytek prac badawczych powiązanych z likantropią.
W pracy najczęściej posługiwano się wyłącznie nazwiskami, a profesja łowcy brygadzistów była bardzo męskim zajęciem, tę ścieżkę kariery czarownice wybierały stosunkowo rzadko, dawno już więc przestało Sigrun dziwić, że ludzie spodziewają się na miejscu Rookwood mężczyzny. A nawet jeśli wiedzą, że Rookwood to ona, wyobrażają sobie ją w dokładnie ten sam sposób co Solene Baudelaire - postawną, przebrzydłą Helgę; podobało się jej więc ich zdziwienie w oczach, gdy widzieli ją - wysoką, lecz szczupłą i gibką czarownicę, o energicznych, lecz nie niezgrabnych ruchach. Może nie była klasyczną pięknością, a brwi tak jasne, że niemal niewidoczne, bardzo ostre kości policzkowe, głębokie oczodoły, ciężkie powieki i wyraźna przerwa między jedynkami nie wpisywały się w kanon angielskiego ideału piękna, lecz gdy tylko z jej bladej twarzy znikał nieprzyjemny wyraz (a prawie nigdy się to nie działo), wyraźnie mówiący, że ma ochotę komuś przyłożyć, mogła uchodzić za ładną. Nie wstydziła się swych naturalnych wad, mogła wyglądać jak każda kobieta na świecie, no prawie - nie tak jak Solene Baudelaire, czy inne półwile. Mogła odtworzyć rysy jej twarzy na własnej jeden do jednego, lecz żaden metamorfomag nie miał w sobie czaru, który wile przekazywały swym córkom w genach. Sigrun, jako kobieta, była na ów urok oczywiście odporna, lecz nawet patrząc obiektywnie nie mogła odszukać się w twarzy blondynki jakiejkolwiek skazy.
Wcale ją nie dziwiło, że Mulciber był nią zainteresowany; najpewniej każdy mężczyzna był. Mogła otworzyć usta i zacząć pleść największe bzdury świata, wili urok robił swoje.
-Proszę usiąść - gestem wskazała na krzesło przed biurkiem, zaprosiła ją uprzejmie, lecz w ustach Sigrun brzmiało to bardziej jak polecenie. Cóż, nie spotkały się przecież tutaj towarzysko; Baudelaire nawet jej nie znała - i właściwie Rookwood także nigdy nie poznała Solene osobiście. Nie zostały sobie przedstawione. Nie było ku temu powodu. Ujrzawszy ją jednak pewnego razu w towarzystwie Mulcibera, zaczęła zadawać pytania, dlatego wiedziała, że przed sobą ma półwilę.
-Wszystko - odpowiedziała, zajmując swoje krzesło. Ujęła w dłoń kubek i dopiła zimną już kawę, gorzką i czarną jak niebo w bezksiężycową noc -Wszystko co pani wie na temat tego mężczyzny, którego pani podejrzewa. Wszystko, co mogłoby wskazywać na jego obciążenie klątwą likantropii. Zna pani tego człowieka? - zasypała ją gradem pytań.
Wcale ją nie dziwiło, że Mulciber był nią zainteresowany; najpewniej każdy mężczyzna był. Mogła otworzyć usta i zacząć pleść największe bzdury świata, wili urok robił swoje.
-Proszę usiąść - gestem wskazała na krzesło przed biurkiem, zaprosiła ją uprzejmie, lecz w ustach Sigrun brzmiało to bardziej jak polecenie. Cóż, nie spotkały się przecież tutaj towarzysko; Baudelaire nawet jej nie znała - i właściwie Rookwood także nigdy nie poznała Solene osobiście. Nie zostały sobie przedstawione. Nie było ku temu powodu. Ujrzawszy ją jednak pewnego razu w towarzystwie Mulcibera, zaczęła zadawać pytania, dlatego wiedziała, że przed sobą ma półwilę.
-Wszystko - odpowiedziała, zajmując swoje krzesło. Ujęła w dłoń kubek i dopiła zimną już kawę, gorzką i czarną jak niebo w bezksiężycową noc -Wszystko co pani wie na temat tego mężczyzny, którego pani podejrzewa. Wszystko, co mogłoby wskazywać na jego obciążenie klątwą likantropii. Zna pani tego człowieka? - zasypała ją gradem pytań.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Im dłużej Solange przyglądała się siedzącej naprzeciwko kobiecie, tym większe odnosiła wrażenie, że bladość na twarzy Rookwood była dość nienaturalna. Przypominała bardziej początki jakiejś paskudnej choroby, ale przecież nie znały się na tyle, by wysyłać ją od razu do uzdrowiciela. Nie posiadała w sobie szczególnych pokładów altruizmu, za kobietami niezbyt przepadała, a poza tym uznała, że Sigrun jest dorosła, więc jak się źle poczuje, to chyba sama sięgnie po rozum do głowy i uda się w odpowiednie miejsce. Spokojnie wysłuchała pytań, po czym wyjęła z niewielkiej torebki list, który przesunęła po biurku w stronę blondynki.
- W zasadzie to mój wuj powinien tutaj być, nie ja. Nie cieszy się jednak najlepszym zdrowiem, więc nie chciał narażać ani siebie ani pani na ewentualne przykre skutki choroby. Zamiast tego zapisał, opowiedział, a potem przepytał mnie jak na egzaminie z przebiegu zdarzeń. - Była więc w stanie udzielić wyczerpujących odpowiedzi; doszła jednak do wniosku, że poinformuje Rookwood o tym zawczasu, choć chyba nie musiała. Wolała być uczciwa, mina tamtej drugiej nie należała do pocieszających. - W każdym razie mój wuj, który większość czasu spędza w domu, bądź na spacerach po okolicznych lasach, zaobserwował, że pewien sąsiad na dzień przed pełnią znika i pojawia się dzień, dwa po. Kiedyś, pytając go o powód, podobno zmieszał się i skłamał. Zapytana kilka dni później o to samo jego żona udzieliła zupełnie innej odpowiedzi. Wuj więc zaczął dociekać i targnął się raz na swoje życie. Podczas ostatniej pełni wybrał się na rekonesans, zauważając w pobliskim lesie ślady należące do wilkołaka. Na następny dzień już ich nie było. - Zaczęła wyraźne i nieśpiesznie opowiadanie całej historii, poprawiając się na niewygodnym krzesełku. - Raz wuj zdołał zaobserwować, że sąsiad ma dziwne zadrapanie na ręce, której w porę nie zakrył, a gdy się zorientował, szybko wrócił do domu. My osobiście z ciotką staramy się tłumić jego bujną wyobraźnię, ale jest człowiekiem przesądnym, bojącym się wilkołaków. Ponoć w latach młodości jednego widział i od tamtej pory dąży do zaprowadzenia względnego porządku. Tym bardziej widząc podejrzane zachowanie tego mężczyzny uznał, że musi to zgłosić, bo nie chciałby, żeby komuś stała się krzywda. Sama widziałam tego mężczyznę może kilka razy i nie wydawało mi się, żeby coś było z nim nie tak. - Skończyła, próbując przywołać sobie sytuacje związane z panem Collinsem. - Chociaż raz, dość dawno temu, widziałam jego żonę, która wracała z lasu wczesnym rankiem ubrudzona błotem. Nie wiem, czy wnosi to coś do sprawy, ale skoro te ślady ponoć znikają, to może go chroni? - Nie chcąc wyciągać pochopnych wniosków - a na pewno nie bardziej, niż te, które zaprezentowała - zamilkła, wbijając spojrzenie błękitnych tęczówek w rozmówczynię.
- W zasadzie to mój wuj powinien tutaj być, nie ja. Nie cieszy się jednak najlepszym zdrowiem, więc nie chciał narażać ani siebie ani pani na ewentualne przykre skutki choroby. Zamiast tego zapisał, opowiedział, a potem przepytał mnie jak na egzaminie z przebiegu zdarzeń. - Była więc w stanie udzielić wyczerpujących odpowiedzi; doszła jednak do wniosku, że poinformuje Rookwood o tym zawczasu, choć chyba nie musiała. Wolała być uczciwa, mina tamtej drugiej nie należała do pocieszających. - W każdym razie mój wuj, który większość czasu spędza w domu, bądź na spacerach po okolicznych lasach, zaobserwował, że pewien sąsiad na dzień przed pełnią znika i pojawia się dzień, dwa po. Kiedyś, pytając go o powód, podobno zmieszał się i skłamał. Zapytana kilka dni później o to samo jego żona udzieliła zupełnie innej odpowiedzi. Wuj więc zaczął dociekać i targnął się raz na swoje życie. Podczas ostatniej pełni wybrał się na rekonesans, zauważając w pobliskim lesie ślady należące do wilkołaka. Na następny dzień już ich nie było. - Zaczęła wyraźne i nieśpiesznie opowiadanie całej historii, poprawiając się na niewygodnym krzesełku. - Raz wuj zdołał zaobserwować, że sąsiad ma dziwne zadrapanie na ręce, której w porę nie zakrył, a gdy się zorientował, szybko wrócił do domu. My osobiście z ciotką staramy się tłumić jego bujną wyobraźnię, ale jest człowiekiem przesądnym, bojącym się wilkołaków. Ponoć w latach młodości jednego widział i od tamtej pory dąży do zaprowadzenia względnego porządku. Tym bardziej widząc podejrzane zachowanie tego mężczyzny uznał, że musi to zgłosić, bo nie chciałby, żeby komuś stała się krzywda. Sama widziałam tego mężczyznę może kilka razy i nie wydawało mi się, żeby coś było z nim nie tak. - Skończyła, próbując przywołać sobie sytuacje związane z panem Collinsem. - Chociaż raz, dość dawno temu, widziałam jego żonę, która wracała z lasu wczesnym rankiem ubrudzona błotem. Nie wiem, czy wnosi to coś do sprawy, ale skoro te ślady ponoć znikają, to może go chroni? - Nie chcąc wyciągać pochopnych wniosków - a na pewno nie bardziej, niż te, które zaprezentowała - zamilkła, wbijając spojrzenie błękitnych tęczówek w rozmówczynię.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Brygada Ścigania Wilkołaków, jednostka działająca w Wydziale Zwierząt w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, spełniała kilka różnych funkcji. Mieli ochraniać badaczy klątwy likantropii podczas kontaktów z dotkniętymi nią personami (nigdy nie wiadomo co bestii strzeli do łba), a podczas pełni strzec bezpieczeństwa czarodziejskiej społeczności. Zarejestrowane wilkołaki miały tę noc spędzać w odosobnieniu, specjalnie odizolowanych miejscach, gdzie miały nikomu nie uczynić krzywdy, a dopilnować tego mieli właśnie Brygadziści. Jednakże ze względów społecznych niewielu faktycznie dotkniętych klątwą zgłaszało się, by zostać zarejestrowanym, przez (słuszną) obawę o odrzucenie przez społeczeństwo. Zazwyczaj czyniły to jednostki, które w ludzkiej formie nie były groźne, a klątwę postrzegli jednak jako faktyczne przekleństwo. Na wszystkich Wyspach i nie tylko, właściwie to na całym świecie, grasowało mnóstwo niebezpiecznych wilkołaków, którzy pogodzili się ze swą morderczą naturą. Ich celem było stworzenie własnej watahy, zarażanie jak największej ilości osób, morderstwa dla rozrywki - dlatego musieli być ścigani z ramienia Ministerstwa.
W pozostałe dni miesiąca Brygadziści zajęci byli prowadzeniem śledztw i zbieraniem dowodów. Sąsiedzkie donosy były właściwie ich codziennością. Wystarczyło, by nielubiany sąsiad zachorował w okolicach pełni, a zawistnik mający choćby minimalne pojęcie z zakresu opieki nad magicznymi stworzeniami pędził, by złożyć zawiadomienie o swych podejrzeniach. Udowodnienie wszak klątwy likantropii było niczym wyrok.
Zniewalająco piękna półwila zaczęła swój wywód, Sigrun wzięła do ręki pióro, zamoczyła jego koniuszek w kałamarzu z atramentem i zaczęła spisywać co ważniejsze informacje, pomrukując początkowo jedynie: -Mhm... Rozumiem... - nie przerywała Solene, bo mówiła z sensem, nie były to głupoty wyssane z palca.
Słuchała jej uważnie. Do czasu. Nagle poczuła silny ból gdzieś w okolicach żołądka. Przerzynający ból przeszył ciałem raz, drugi, trzeci. Jeszcze nie zdawała sobie z tego sprawy, lecz za chwilę miało być jeszcze gorzej. Nie potrafiła się dłużej skupiać na słowach wypowiadanych przez pannę Baudelaire, żołądek burczał jej jakby była głodna, choć wcale nie czuła głodu.
-Tak, to możliwe... proszę mówić dalej - powiedziała zaciskając zęby, starając się brzmieć normalnie.
W pozostałe dni miesiąca Brygadziści zajęci byli prowadzeniem śledztw i zbieraniem dowodów. Sąsiedzkie donosy były właściwie ich codziennością. Wystarczyło, by nielubiany sąsiad zachorował w okolicach pełni, a zawistnik mający choćby minimalne pojęcie z zakresu opieki nad magicznymi stworzeniami pędził, by złożyć zawiadomienie o swych podejrzeniach. Udowodnienie wszak klątwy likantropii było niczym wyrok.
Zniewalająco piękna półwila zaczęła swój wywód, Sigrun wzięła do ręki pióro, zamoczyła jego koniuszek w kałamarzu z atramentem i zaczęła spisywać co ważniejsze informacje, pomrukując początkowo jedynie: -Mhm... Rozumiem... - nie przerywała Solene, bo mówiła z sensem, nie były to głupoty wyssane z palca.
Słuchała jej uważnie. Do czasu. Nagle poczuła silny ból gdzieś w okolicach żołądka. Przerzynający ból przeszył ciałem raz, drugi, trzeci. Jeszcze nie zdawała sobie z tego sprawy, lecz za chwilę miało być jeszcze gorzej. Nie potrafiła się dłużej skupiać na słowach wypowiadanych przez pannę Baudelaire, żołądek burczał jej jakby była głodna, choć wcale nie czuła głodu.
-Tak, to możliwe... proszę mówić dalej - powiedziała zaciskając zęby, starając się brzmieć normalnie.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Kiedy mówiła, starała się to robić spokojnie i niechaotycznie, ostrożnie dobierając każde słowo. W końcu nie miała pewności, że ów sąsiad faktycznie jest wilkołakiem, a świadomość, że mogłaby narobić mu problemów wcale jej się nie podobała. Starała się żyć z ludźmi w zgodzie i potrafiła nawet zrozumieć osoby obdarzone likantropią; przecież sama była narażona na porwania i zaczepki, jednak w porównaniu z takimi osobami, nie była w stanie tego ukryć. Ubiór składający się z ciemnych barw, workowatych ubrań i szali zakrywających pół twarzy również zdawał się być bezużyteczny, kiedy roztaczana wokół aura była silniejsza, nie do ukrycia.
Zamilkła, spoglądając pierw w kierunku okna, a potem z powrotem na swoją rozmówczynię, próbując doszukać się w niej oznak choroby. Odnosiła wrażenie, że kobieta była jeszcze bledsza, niż przed paroma chwilami, symfonii wygrywanej przez kiszki nie sposób było nie usłyszeć. Unosząc zdziwiona jedną brew, nie przejęła się tym jednak. Dalej sądziła, że Rookwood była na tyle odpowiedzialna, by zadecydować, w którym momencie będzie chciała przerwać spotkanie z powodu złego samopoczucia.
- Nie mam nic więcej do dodania. Co najwyżej mogę wskazać, w którym miejscu ich widujemy, o ile to coś wnosi. - Powiedziała, wbijając spojrzenie w blondynkę. Wcale nie brzmiała normalnie, co potwierdzał tylko skrzywiony grymas na jej drobnej, bladej, twarzy. - Strasznie tu... duszno. - Stwierdziła krótko, bardziej do siebie, niż do Sigrun, a potem odetchnęła głęboko, odnosząc wrażenie, że zaczyna brakować jej powietrza. Nie wiedziała jednak ile jeszcze dane będzie jej spędzić tutaj czasu, chociaż liczyła na to, że po opowiedzeniu całej historii będzie mogła wrócić do domu. - Jeśli plotki okażą się prawdą, to co mu grozi? I przede wszystkim, mam nadzieję, że nasza rozmowa zostanie poufna, madame. - Nie potrzebowała skandalu jak stąd do Francji, a na taki zapewne by się naraziła, gdyby nazwisko jej, czy wujostwa wyciekło na światło dzienne. Wolała się zresztą upewnić, nie ufając ani trochę ministerialnym jednostkom, które traktowała jak zło konieczne i niezbyt przychylne komukolwiek, poza sobą.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Zamilkła, spoglądając pierw w kierunku okna, a potem z powrotem na swoją rozmówczynię, próbując doszukać się w niej oznak choroby. Odnosiła wrażenie, że kobieta była jeszcze bledsza, niż przed paroma chwilami, symfonii wygrywanej przez kiszki nie sposób było nie usłyszeć. Unosząc zdziwiona jedną brew, nie przejęła się tym jednak. Dalej sądziła, że Rookwood była na tyle odpowiedzialna, by zadecydować, w którym momencie będzie chciała przerwać spotkanie z powodu złego samopoczucia.
- Nie mam nic więcej do dodania. Co najwyżej mogę wskazać, w którym miejscu ich widujemy, o ile to coś wnosi. - Powiedziała, wbijając spojrzenie w blondynkę. Wcale nie brzmiała normalnie, co potwierdzał tylko skrzywiony grymas na jej drobnej, bladej, twarzy. - Strasznie tu... duszno. - Stwierdziła krótko, bardziej do siebie, niż do Sigrun, a potem odetchnęła głęboko, odnosząc wrażenie, że zaczyna brakować jej powietrza. Nie wiedziała jednak ile jeszcze dane będzie jej spędzić tutaj czasu, chociaż liczyła na to, że po opowiedzeniu całej historii będzie mogła wrócić do domu. - Jeśli plotki okażą się prawdą, to co mu grozi? I przede wszystkim, mam nadzieję, że nasza rozmowa zostanie poufna, madame. - Nie potrzebowała skandalu jak stąd do Francji, a na taki zapewne by się naraziła, gdyby nazwisko jej, czy wujostwa wyciekło na światło dzienne. Wolała się zresztą upewnić, nie ufając ani trochę ministerialnym jednostkom, które traktowała jak zło konieczne i niezbyt przychylne komukolwiek, poza sobą.
[bylobrzydkobedzieladnie]
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Ostatnio zmieniony przez Solene Baudelaire dnia 30.03.18 16:01, w całości zmieniany 1 raz
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Nie wiedziała nawet w którym momencie przestała słuchać. Potrafiła skupić się jedynie na tym, co działo się w jej żołądku. A nie działo się dobrze. Gorączkowo w myśli poszukiwała przyczyny. Odpadało zatrucie alkoholowe, to z pewnością. Ostatni raz piła kilka dni temu i nie była nawet pijana. Nadal skrobała piórem po pergaminie, lecz zręcznie przełożyła jego kraniec na wysunięty spod pierwszego, czysty pergamin i zaczęła po nim bazgrać nieśpiesznie, udając, że nadal notuje.
Jeśli winą był eliksir, który spożyła zeszłego wieczora, miała zamiar zabić alchemika. Wiedziała, żeby nie brać nic, co nie wyszło spod rąk Valerija, czy Eir. Nie zaufała przeczuciu i gorzko tego pożałowała.
-Mhm... - przytaknęła na uwagę o duchocie w pomieszczeniu. Chyba rzeczywiście było duszno, skoro nie tylko ona miała takie wrażenie. Brzuch bolał ją coraz mocniej, na czoło wstąpiło kilka kropel potu. -To nie są prawdziwe okna - burknęła, podążając za spojrzeniem ślicznej dziewczyny.
Za plecami Rookwood owszem, było okno, jednakże zaczarowane. W rzeczywistości Ministerstwo Magii znajdowało się wszak pod ziemią, jednakże praca w zamkniętych czterech ścianach bez okien i choćby imitacji światła dziennego na każdego podziałałaby depresyjnie. Rookwood, przywykła do otwartych przestrzeni, miłośniczka jazdy konnej i lotu na miotle, najpewniej permanentnie pogrążyłaby się chandrze. Wtedy ta najbardziej burkliwa, pesymistyczna i apatyczna ona znów wylazłaby na wierzch i ani myślała wrócić do środka. W większości pomieszczeń więc wyczarowano okiennice, których uchylić się nie dało, jednakże za nimi rozpościerało się niebo jak prawdziwe. Modyfikacją pogody, by i ona była jak najbardziej realna, zajmowali się odpowiedni pracownicy. Rookwood doskonale pamiętała sytuację sprzed dwóch lat, kiedy to przez cały lipiec dzień w dzień szalały tak silne burze, że podczas uderzenia rzekomego pioruna kawa sama wylewała się jej z kubka.
-Spotkamy się z panią jutro, pokaże pani, gdzie te ślady - odpowiedziała w końcu, prostując się, choć to sprawiło jej ból. Miała ochotę położyć dłoń w miejscu, gdzie znajduje się żołądek, lecz już dobrze wiedziała, co wówczas druga kobieta sobie pomyśli -Jeśli nie zostaną udowodnione mu zbrodnie, grzywna za brak zgłoszenia do rejestru wilkołaków, a później przymusowa izolacja każdej pełni - poinformowała zbolałym głosem -Oczywiście. I bardzo proszę, aby pani również nikomu o tym nie wspominała. Nie chcemy przecież, żeby uciekł, prawda?
Brzuch znowu przeżęło jej z bólu.
Jeśli winą był eliksir, który spożyła zeszłego wieczora, miała zamiar zabić alchemika. Wiedziała, żeby nie brać nic, co nie wyszło spod rąk Valerija, czy Eir. Nie zaufała przeczuciu i gorzko tego pożałowała.
-Mhm... - przytaknęła na uwagę o duchocie w pomieszczeniu. Chyba rzeczywiście było duszno, skoro nie tylko ona miała takie wrażenie. Brzuch bolał ją coraz mocniej, na czoło wstąpiło kilka kropel potu. -To nie są prawdziwe okna - burknęła, podążając za spojrzeniem ślicznej dziewczyny.
Za plecami Rookwood owszem, było okno, jednakże zaczarowane. W rzeczywistości Ministerstwo Magii znajdowało się wszak pod ziemią, jednakże praca w zamkniętych czterech ścianach bez okien i choćby imitacji światła dziennego na każdego podziałałaby depresyjnie. Rookwood, przywykła do otwartych przestrzeni, miłośniczka jazdy konnej i lotu na miotle, najpewniej permanentnie pogrążyłaby się chandrze. Wtedy ta najbardziej burkliwa, pesymistyczna i apatyczna ona znów wylazłaby na wierzch i ani myślała wrócić do środka. W większości pomieszczeń więc wyczarowano okiennice, których uchylić się nie dało, jednakże za nimi rozpościerało się niebo jak prawdziwe. Modyfikacją pogody, by i ona była jak najbardziej realna, zajmowali się odpowiedni pracownicy. Rookwood doskonale pamiętała sytuację sprzed dwóch lat, kiedy to przez cały lipiec dzień w dzień szalały tak silne burze, że podczas uderzenia rzekomego pioruna kawa sama wylewała się jej z kubka.
-Spotkamy się z panią jutro, pokaże pani, gdzie te ślady - odpowiedziała w końcu, prostując się, choć to sprawiło jej ból. Miała ochotę położyć dłoń w miejscu, gdzie znajduje się żołądek, lecz już dobrze wiedziała, co wówczas druga kobieta sobie pomyśli -Jeśli nie zostaną udowodnione mu zbrodnie, grzywna za brak zgłoszenia do rejestru wilkołaków, a później przymusowa izolacja każdej pełni - poinformowała zbolałym głosem -Oczywiście. I bardzo proszę, aby pani również nikomu o tym nie wspominała. Nie chcemy przecież, żeby uciekł, prawda?
Brzuch znowu przeżęło jej z bólu.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Wrażenie, że Sigrun nie czuje się najlepiej a w dodatku nie skupia się na jej słowach, spowodowało, że Francuzka zamilkła, przyglądając się kobiecie uważniej, może nawet zbyt uważnie jak na zaistniałe okoliczności. I chociaż początkowo była negatywnie nastawiona zarówno do tego spotkania, jak i samej Rookwood, litość, czy - w miarę - dobre serce, wzięło górę nad losem urzędniczki.
- To wiele wyjaśnia. - Odparła z przekąsem na komentarz o imitacji okien, nie wiedząc, czemu nie wpadła na to wcześniej; skoro Ministerstwo samo w sobie było tak absurdalną jednostką, to z tymi pomieszczeniami też coś musiało być przecież nie tak. Jeszcze raz zerknęła w kierunku quasi widoku za szybą, by ponownie utkwić spojrzenie jasnych tęczówek w bladej twarzy kobiety. Pokiwała również głową na znak, że przyjęła do wiadomości jej wskazówki, choć w gruncie rzeczy wpadły one jednym uchem a wypadły drugim, zagłuszone przegrzebywaniem torebki.
- Chyba nie czuje się pani najlepiej. - Oznajmiła, nie mając zamiaru zadawać jej głupiego pytania, skoro miała sprawne oczy i uszy i potrafiła dostrzec zbolały grymas na twarzy tej drugiej. Pożałowała, kiedy okazało się, że w siateczce z lekami zakupionymi dzisiejszego poranka w szpitalu zabrakło eliksiru przeciwbólowego; na szczęście, czy raczej w tym momencie nieszczęście, wuj go potrzebował, jednak ciotka zapobiegawczo trzymała zapas w swojej pracowni. Dlatego zakup dzisiaj nie był konieczny, konieczna jednak okazała się wyprawa do sklepu z ziołami. - Proszę, powinno pomóc. Napar z mięty. Na żołądek. - Lubiła smak mięty, więc picie naparu nie było w jej przypadku czymś zaskakującym i dziwnym, a w dodatku mięta miała ponoć właściwości działające cuda w przypadku bóli żołądka, w którym teraz kiszki Sigrun odgrywały cudowną arię operową. - Nie ma sensu się męczyć. - Dodała zachęcająco, przesuwając w stronę urzędniczki pachnące opakowanie pełne ziół. Liczyła na to, że obejdzie się bez zbędnej dyskusji i kobieta zdecyduje się przyjąć pomoc, której w inny sposób nie mogła jej dać, a przy okazji wypuści ją stąd do domu.
- To wiele wyjaśnia. - Odparła z przekąsem na komentarz o imitacji okien, nie wiedząc, czemu nie wpadła na to wcześniej; skoro Ministerstwo samo w sobie było tak absurdalną jednostką, to z tymi pomieszczeniami też coś musiało być przecież nie tak. Jeszcze raz zerknęła w kierunku quasi widoku za szybą, by ponownie utkwić spojrzenie jasnych tęczówek w bladej twarzy kobiety. Pokiwała również głową na znak, że przyjęła do wiadomości jej wskazówki, choć w gruncie rzeczy wpadły one jednym uchem a wypadły drugim, zagłuszone przegrzebywaniem torebki.
- Chyba nie czuje się pani najlepiej. - Oznajmiła, nie mając zamiaru zadawać jej głupiego pytania, skoro miała sprawne oczy i uszy i potrafiła dostrzec zbolały grymas na twarzy tej drugiej. Pożałowała, kiedy okazało się, że w siateczce z lekami zakupionymi dzisiejszego poranka w szpitalu zabrakło eliksiru przeciwbólowego; na szczęście, czy raczej w tym momencie nieszczęście, wuj go potrzebował, jednak ciotka zapobiegawczo trzymała zapas w swojej pracowni. Dlatego zakup dzisiaj nie był konieczny, konieczna jednak okazała się wyprawa do sklepu z ziołami. - Proszę, powinno pomóc. Napar z mięty. Na żołądek. - Lubiła smak mięty, więc picie naparu nie było w jej przypadku czymś zaskakującym i dziwnym, a w dodatku mięta miała ponoć właściwości działające cuda w przypadku bóli żołądka, w którym teraz kiszki Sigrun odgrywały cudowną arię operową. - Nie ma sensu się męczyć. - Dodała zachęcająco, przesuwając w stronę urzędniczki pachnące opakowanie pełne ziół. Liczyła na to, że obejdzie się bez zbędnej dyskusji i kobieta zdecyduje się przyjąć pomoc, której w inny sposób nie mogła jej dać, a przy okazji wypuści ją stąd do domu.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Nie potrzebowała niczyjej litości. Najpewniej, gdyby zauważyła ją w oczach młodszej kobiety, jakaś złość wzburzyłaby krew w żyłach. Nienawidziła okazywać słabości, wydawało jej się, że nigdy nie robi tego świadomie, choć wybuchy gniewu były jawną tego manifestacją - choć sądziła, że świadczą o jej sile. Zwykle nawet błahostki pozostawiała dla samej siebie.
Uniosła wzrok dopiero po chwili, po odpowiedzi Solene na wyjaśnienie dlaczego nie może otworzyć okien, dziwiąc się wielce temu nieuzasadnionemu przekąsowi w głosie. Uniosła lekko brwi w wyrazie zdziwienia, lecz uwagę znów skupiła wyjątkowo bolesna fala bólu żołądka. Poczuła, że musi natychmiast napić się wody, której w tym momencie nie miała: na stole pozostawał jedynie kubek z niedopitą kawą. Z kieszeni wyciągnęła różdżkę, a przyłożywszy jej kraniec do szkła, wymruczała cicho dwa zaklęcia. Zniknęła kawa, a pojawiła się świeża, zimna woda. Złapała za szklankę i wypiła ją duszkiem. Zrobiło się jej nieco mniej duszno, choć ból sam w sobie nie mijał. Przeklęte eliksiry. Pierdoleni alchemicy. Była święcie przekonana, że właśnie w magicznej miksturze tkwiła wina.
-Ależ skąd, czuję się doskonale - skłamała gładko, uśmiechając się przy tym krzywo i mrużąc oczy; nie miała najmniejszego zamiaru się przyznawać do chwilowego osłabienia, była uparta jak osioł. Wyprostowała się na krześle, obserwując jak Solene wyciąga niewielki pakunek, wyjaśniając, że to mięta. Po rewelacjach jakie działy się teraz w jej brzuchu po nieprawidłowo uwarzonym eliksirze nie miała za grosz zaufania do podsuwanych naparów. Przynajmniej w dniu dzisiejszym. Wyciągnęła jednak rękę i ujęła w dłoń paczkę z ziołami. Jeśli faktycznie była to wyłącznie mięta, to mogła jej pomóc.
Nie podziękowała.
-Dobrze, panno Baudelaire, to byłoby już wszystko, proszę tylko się tutaj podpisać - zmieniła nagle temat, wracając spojrzeniem do pergaminu, na którym zanotowała zeznania Solene. Brzuch znów przeszyła fala nieznośnego bólu, lecz zacisnęła zęby i przesunęła kartkę w stronę półwili. Wystarczył jedynie podpis poświadczający, że to ona złożyła zeznanie; kiedy znalazł się już na pergaminie, Sigrun zabrała go i schowała w biurku, po czym wstała z krzesła.
-Dopełniła panna obywatelskiego obowiązku - powiedziała Sigrun, sugerując jednako, że pora opuścić już zarówno ten gabinet, jaki i Ministertwo Magii.
Kiedy tylko Solene zniknęła za drzwiami, sama wypadła z komnaty jak burza - potrzebowała albo się położyć, albo rzeczywiście wypić tę cholerną miętę.
| zt
Uniosła wzrok dopiero po chwili, po odpowiedzi Solene na wyjaśnienie dlaczego nie może otworzyć okien, dziwiąc się wielce temu nieuzasadnionemu przekąsowi w głosie. Uniosła lekko brwi w wyrazie zdziwienia, lecz uwagę znów skupiła wyjątkowo bolesna fala bólu żołądka. Poczuła, że musi natychmiast napić się wody, której w tym momencie nie miała: na stole pozostawał jedynie kubek z niedopitą kawą. Z kieszeni wyciągnęła różdżkę, a przyłożywszy jej kraniec do szkła, wymruczała cicho dwa zaklęcia. Zniknęła kawa, a pojawiła się świeża, zimna woda. Złapała za szklankę i wypiła ją duszkiem. Zrobiło się jej nieco mniej duszno, choć ból sam w sobie nie mijał. Przeklęte eliksiry. Pierdoleni alchemicy. Była święcie przekonana, że właśnie w magicznej miksturze tkwiła wina.
-Ależ skąd, czuję się doskonale - skłamała gładko, uśmiechając się przy tym krzywo i mrużąc oczy; nie miała najmniejszego zamiaru się przyznawać do chwilowego osłabienia, była uparta jak osioł. Wyprostowała się na krześle, obserwując jak Solene wyciąga niewielki pakunek, wyjaśniając, że to mięta. Po rewelacjach jakie działy się teraz w jej brzuchu po nieprawidłowo uwarzonym eliksirze nie miała za grosz zaufania do podsuwanych naparów. Przynajmniej w dniu dzisiejszym. Wyciągnęła jednak rękę i ujęła w dłoń paczkę z ziołami. Jeśli faktycznie była to wyłącznie mięta, to mogła jej pomóc.
Nie podziękowała.
-Dobrze, panno Baudelaire, to byłoby już wszystko, proszę tylko się tutaj podpisać - zmieniła nagle temat, wracając spojrzeniem do pergaminu, na którym zanotowała zeznania Solene. Brzuch znów przeszyła fala nieznośnego bólu, lecz zacisnęła zęby i przesunęła kartkę w stronę półwili. Wystarczył jedynie podpis poświadczający, że to ona złożyła zeznanie; kiedy znalazł się już na pergaminie, Sigrun zabrała go i schowała w biurku, po czym wstała z krzesła.
-Dopełniła panna obywatelskiego obowiązku - powiedziała Sigrun, sugerując jednako, że pora opuścić już zarówno ten gabinet, jaki i Ministertwo Magii.
Kiedy tylko Solene zniknęła za drzwiami, sama wypadła z komnaty jak burza - potrzebowała albo się położyć, albo rzeczywiście wypić tę cholerną miętę.
| zt
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nikt nie potrzebował litości, ani nikt jej nie lubił - sama Solene denerwowała się, gdy dostrzegała ją u drugiej osoby i przeważnie przez to odmawiała przyjęcia pomocy, o ile sytuacja nie zagrażała niczyjemu życiu. Była uparta i buńczuczna, co większość osób odbierała niejednokrotnie za skrajną lekkomyślność, choć zdecydowanie preferowała słowo samowystarczalność, w granicach rozsądku, pielęgnowaną od kilku lat. Teraz jednak zwyczajnie współczuła, mając świadomość tego, jak nieznośne potrafiły być bóle brzucha, wywołujące dyskomfort i rozbijające człowieka na tyle, że nie potrafi znaleźć sobie miejsca. Obserwowała uważnie, uśmiechając się w duchu do samej siebie, kiedy usłyszała jak kobieta zaprzecza. Zbolały grymas rysujący się na jej przeraźliwie bladej twarzy jednak mówił sam za siebie, a fakt, że wzięła liście mięty dawał jej teraz pewność, że się nie myliła, bez powodu przecież by tego nie zrobiła. Nie wiedzieć czemu dostrzegła też w tej chwili w zachowaniu Rookwood coś podobnego do siebie, z kolei nie zwróciła uwagi na brak podziękowań i tak czując niemałą satysfakcję z niesionej dzisiaj pomocy. Podpisała się pod dokumentem i następnie wstała, rozglądając się ostatni raz po pomieszczeniu. Cieszyła się, że męki w ministerstwie nareszcie dobiegły końca, ale słowa Sigrun zwróciły jej uwagę.
- Ostatnio zbyt często go dopełniam. - Wizyta w jednostce aurorów, wizyta tutaj, po której czuła się jak donosiciel albo raczej posłaniec złych wieści, któremu dawniej od razu odcięliby głowę. Stroniła od obywatelskich obowiązków, jak i od jednostek publicznych, długo później odchorowując swoje wizyty. Dlatego teraz szybko pożegnała się i podobnie jak Sigrun, bardzo szybkim krokiem skierowała się do wyjścia, po opuszczeniu ministerstwa zapominając o problemach urzędniczki i jej zbolałej minie. Chociaż chciała wrócić do domu, kilku spraw w okolicy Pokątnej nie mogła odłożyć na później; wzięła się więc w garść, próbując odpierać od siebie uczucie bycia obserwowaną na każdym kroku.
zt
- Ostatnio zbyt często go dopełniam. - Wizyta w jednostce aurorów, wizyta tutaj, po której czuła się jak donosiciel albo raczej posłaniec złych wieści, któremu dawniej od razu odcięliby głowę. Stroniła od obywatelskich obowiązków, jak i od jednostek publicznych, długo później odchorowując swoje wizyty. Dlatego teraz szybko pożegnała się i podobnie jak Sigrun, bardzo szybkim krokiem skierowała się do wyjścia, po opuszczeniu ministerstwa zapominając o problemach urzędniczki i jej zbolałej minie. Chociaż chciała wrócić do domu, kilku spraw w okolicy Pokątnej nie mogła odłożyć na później; wzięła się więc w garść, próbując odpierać od siebie uczucie bycia obserwowaną na każdym kroku.
zt
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Strona 2 z 2 • 1, 2
Biuro kontroli wilkołaków
Szybka odpowiedź