Ogrody
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Ogrody
Ogrody wokół posiadłości są dosyć rozległe. Z jednej części ogranicza je las otaczający teren wokół dworu, z drugiej znajdująca się w pobliżu linia wybrzeża. Dworek jest umiejscowiony na wzgórzu przy osłoniętej zatoce, kamienistą dróżką można z niego dojść do brzegu morza. Spora część ogrodu w pobliżu samego dworu oraz szklarni została wydzielona na różany ogród będący pod pieczą Guinevere Slughorn z domu Rosier, która przez te wszystkie lata, które upłynęły od ślubu dba o swoje rodowe kwiaty. Różany ogród jest bez wątpienia pięknym, zacisznym miejscem sprzyjającym przechadzkom i rozmyślaniu.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
| 22.03 ?
Pierwszy dzień wiosny. Czas, kiedy wszystko budziło się do życia, kiedy śnieg znikał, a poszarzała trawa zaczynała odzyskiwać swój soczysty, zielony kolor. Naprawdę lubiła tę porę roku; w dzieciństwie oznaczała powrót do wesołych zabaw na świeżym powietrzu, bez guwernantki biegającej za nią i każącej jej poprawić szalik i przekrzywiającą się czapkę, i próbującej jej wmówić, że zabawa śniegiem i rzucanie nim w nią jest naprawdę złym pomysłem. Teraz oznaczała początek obfitości składników w pobliskich lasach i koniec przenikliwych wiatrów hulających po korytarzach posiadłości. Dni stawały się coraz dłuższe i nawet w piwnicznej pracowni było jakby przyjemniej, chociaż może tylko jej się wydawało.
Kiedy Wynonna pojawiła się w dworku, Evelyn zaproponowała jej wyjście na zewnątrz, bo wiedziała, że kuzynka się za to nie pogniewa. Pogoda może nie była idealna, ale przynajmniej nie padało, chociaż trawa wciąż była wilgotna i pewnie jeszcze długo będzie, mimo że słońce nieśmiało przedzierało się zza chmur.
- Jak tam twoja wyprawa? – zapytała ją; wiedziała, że Wynonna spędziła dwa tygodnie w podróży, zapewne odwiedzając jakiś kolejny ciekawy zakątek. Evelyn czasami jej tego zazdrościła. – Gdzie byłaś tym razem?
Szły powoli przez podwórze, zbliżając się do różanego ogrodu matki Evelyn; część znajdująca się na zewnątrz, poza szklarnią, dopiero miała zacząć odżywać, ale przez szyby mogły zobaczyć bujne pąki w różnych odcieniach czerwieni i różu. Róże Rosierów, najwspanialsze, jakie istniały. Matka nie wyobrażała sobie egzystowania w dworze Slughornów bez takich akcentów mających hołdować czasom jej młodości.
- Słyszałam, że niedawno się zaręczyłaś – ciągnęła jeszcze, bo przecież nie musiała od razu przechodzić do sedna sprawy, czyli do składników, które miała jej dostarczyć Wynonna. Dość długo się nie widziały, więc najpierw należało nadrobić zaległości i nie sprowadzać tego spotkania wyłącznie do gruntu zawodowego. Jej oczy spoczęły na jej dłoni, próbując znaleźć na niej pierścionek zaręczynowy. – Więc kim jest ten szczęśliwiec? – dopytywała, bo naprawdę była ciekawa, z kim jej kuzynka miała spędzić życie. Łatwo było się domyślić, że to nie ona tego kogoś wybrała, a zapewne został jej wyznaczony przez ród. Evelyn niestety nadal żyła w nieświadomości tego, kto zostanie dla niej wybrany. Dlaczego ojciec tak długo z tym zwlekał? Przecież nie mógł sobie zapomnieć o dwóch córkach niebezpiecznie zbliżających się do granicznego wieku dwudziestu pięciu lat.
Pierwszy dzień wiosny. Czas, kiedy wszystko budziło się do życia, kiedy śnieg znikał, a poszarzała trawa zaczynała odzyskiwać swój soczysty, zielony kolor. Naprawdę lubiła tę porę roku; w dzieciństwie oznaczała powrót do wesołych zabaw na świeżym powietrzu, bez guwernantki biegającej za nią i każącej jej poprawić szalik i przekrzywiającą się czapkę, i próbującej jej wmówić, że zabawa śniegiem i rzucanie nim w nią jest naprawdę złym pomysłem. Teraz oznaczała początek obfitości składników w pobliskich lasach i koniec przenikliwych wiatrów hulających po korytarzach posiadłości. Dni stawały się coraz dłuższe i nawet w piwnicznej pracowni było jakby przyjemniej, chociaż może tylko jej się wydawało.
Kiedy Wynonna pojawiła się w dworku, Evelyn zaproponowała jej wyjście na zewnątrz, bo wiedziała, że kuzynka się za to nie pogniewa. Pogoda może nie była idealna, ale przynajmniej nie padało, chociaż trawa wciąż była wilgotna i pewnie jeszcze długo będzie, mimo że słońce nieśmiało przedzierało się zza chmur.
- Jak tam twoja wyprawa? – zapytała ją; wiedziała, że Wynonna spędziła dwa tygodnie w podróży, zapewne odwiedzając jakiś kolejny ciekawy zakątek. Evelyn czasami jej tego zazdrościła. – Gdzie byłaś tym razem?
Szły powoli przez podwórze, zbliżając się do różanego ogrodu matki Evelyn; część znajdująca się na zewnątrz, poza szklarnią, dopiero miała zacząć odżywać, ale przez szyby mogły zobaczyć bujne pąki w różnych odcieniach czerwieni i różu. Róże Rosierów, najwspanialsze, jakie istniały. Matka nie wyobrażała sobie egzystowania w dworze Slughornów bez takich akcentów mających hołdować czasom jej młodości.
- Słyszałam, że niedawno się zaręczyłaś – ciągnęła jeszcze, bo przecież nie musiała od razu przechodzić do sedna sprawy, czyli do składników, które miała jej dostarczyć Wynonna. Dość długo się nie widziały, więc najpierw należało nadrobić zaległości i nie sprowadzać tego spotkania wyłącznie do gruntu zawodowego. Jej oczy spoczęły na jej dłoni, próbując znaleźć na niej pierścionek zaręczynowy. – Więc kim jest ten szczęśliwiec? – dopytywała, bo naprawdę była ciekawa, z kim jej kuzynka miała spędzić życie. Łatwo było się domyślić, że to nie ona tego kogoś wybrała, a zapewne został jej wyznaczony przez ród. Evelyn niestety nadal żyła w nieświadomości tego, kto zostanie dla niej wybrany. Dlaczego ojciec tak długo z tym zwlekał? Przecież nie mógł sobie zapomnieć o dwóch córkach niebezpiecznie zbliżających się do granicznego wieku dwudziestu pięciu lat.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wynonna nie lubiła wiosny. Ale nie dlatego, ze sama pora roku jej coś zrobiła. Bardziej dlatego, że lubił ją pewien osobnik. A ona z czystej, niczym niezmąconej przekory postanowiła że nie będzie jej lubić. Choćby po to, by nie znalazło się nic, co mogłoby ich połączyć. List od Evelyn zawierał prośbę spotkania. A Wynonna nie miała powód by odmawiać, tym bardziej, że czas spędzany z kuzynką nie był uciążliwy – a wręcz przeciwnie należał do grona znośnych. Slughorn należała do tego grona ludzi którzy znali ją i w jakiś dziwny sposób ich charaktery były kompatybilne. Skinieniem głowy zgodziła się na spacer po terenach otaczających zamek.
-Mogła pójść lepiej. – stwierdziła tylko spokojnie idąc obok stawiając krok za krokiem i ciągle poruszając się do przodu ( bo gdzieżby indziej? ) Uniosła spojrzenie na niebo obserwując przelatującą nad nimi sylwetkę ptaka. – W Rosji. – dodała jeszcze udzielając informacji na temat miejsca swojego pobytu w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Gdy kolejne zdanie, czy może raczej pytanie padło z ust jej kuzynki Wynonna westchnęła. Ciężko i mocno – tak jak to nie zdarzało jej się wzdychać. Oczywiście, że słyszała. Chociaż jej zaręczyny były raczej cichym wydarzeniem i tylko rodzina zdążyła zobaczyć jej pierścionek przed wypłynięciem, to Wynonna wiedziała jak szybko plotka potrafi podróżować. Dwa tygodnie w mroźnej Rosji – choć może nie brzmiały jak wymarzone wakacje – zdecydowanie pozwoliły jej odpocząć. A nawet zapomnieć o tym, co jeszcze miało nadejść. Teraz, po powrocie wszystko wracało ze zdwojoną siłą. Dziwne, dziecinne wręcz marzenie by to wszystko było jakimś głupim snem nie spełniło się. Dlatego teraz, idąc u boku kuzynki, wzdychała. -To prawda. – odpowiada jej w końcu unosząc dłoń naznaczoną pierścionkiem ku górze. Przez chwilę mierzę go uważnym spojrzeniem po czym przenoszę dłoń przed postać Evelyn. – Avery. Soren Avery – mówię wyjaśniając jej kto zostanie – nieszczególnie ku mojej radości – moim mężem. Czerwony rubin świeci się na palcu niczym przeklęty i przypomina o zawartej umowie.
-Mogła pójść lepiej. – stwierdziła tylko spokojnie idąc obok stawiając krok za krokiem i ciągle poruszając się do przodu ( bo gdzieżby indziej? ) Uniosła spojrzenie na niebo obserwując przelatującą nad nimi sylwetkę ptaka. – W Rosji. – dodała jeszcze udzielając informacji na temat miejsca swojego pobytu w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Gdy kolejne zdanie, czy może raczej pytanie padło z ust jej kuzynki Wynonna westchnęła. Ciężko i mocno – tak jak to nie zdarzało jej się wzdychać. Oczywiście, że słyszała. Chociaż jej zaręczyny były raczej cichym wydarzeniem i tylko rodzina zdążyła zobaczyć jej pierścionek przed wypłynięciem, to Wynonna wiedziała jak szybko plotka potrafi podróżować. Dwa tygodnie w mroźnej Rosji – choć może nie brzmiały jak wymarzone wakacje – zdecydowanie pozwoliły jej odpocząć. A nawet zapomnieć o tym, co jeszcze miało nadejść. Teraz, po powrocie wszystko wracało ze zdwojoną siłą. Dziwne, dziecinne wręcz marzenie by to wszystko było jakimś głupim snem nie spełniło się. Dlatego teraz, idąc u boku kuzynki, wzdychała. -To prawda. – odpowiada jej w końcu unosząc dłoń naznaczoną pierścionkiem ku górze. Przez chwilę mierzę go uważnym spojrzeniem po czym przenoszę dłoń przed postać Evelyn. – Avery. Soren Avery – mówię wyjaśniając jej kto zostanie – nieszczególnie ku mojej radości – moim mężem. Czerwony rubin świeci się na palcu niczym przeklęty i przypomina o zawartej umowie.
You say
"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.
Evelyn nie miała takich dylematów. Jeszcze? A może nigdy nie będą jej dane? Nie wiadomo, co szykował dla niej los, chociaż coraz częściej zastanawiała się nad tym, świadoma, że coraz bardziej zbliża się do granicy. Dlaczego ojciec wciąż czekał? Z jednej strony niezmiernie się cieszyła, że otrzymała dłuższą młodość, szansę, by ukończyć kurs alchemiczny i zacząć zdobywać doświadczenie w swojej ukochanej dziedzinie magii, ale z drugiej, myśl o spędzeniu reszty życia w samotności nie napawała optymizmem. Nawet mimo tego, że nie była duszą towarzystwa.
- Soren Avery? – zapytała więc; kojarzyła go bardzo mgliście, Slughornowie nie utrzymywali zbyt dobrych stosunków z tym rodem. Właściwie to nawet trudno jej było przywołać w pamięci konkretną twarz, w końcu zapewne uczył się w Hogwarcie, więc nie mogła kojarzyć go ze szkolnych korytarzy. Spojrzała jednak na pierścionek swojej kuzynki. – Przynajmniej ty nie musisz już obawiać się staropanieństwa. – Kącik ust Evelyn uniósł się nieznacznie w górę. To była dobra strona tego złego. Inną sprawą było to, że ich związek wcale nie musiał okazać się pomyślny, i że w niektórych przypadkach lepiej było być samotnym, niż spędzić lata z osobą, którą darzyło się niechęcią lub w najlepszym przypadku obojętnością. Ale raczej nie aranżowano małżeństw, kierując się uczuciami młodych, a dobrem rodów. To był układ pomiędzy Averymi i Burke’ami, a Wynonny nikt nie pytał, czy chce poślubić tego mężczyznę, czy nie.
Czy chciałaby tego dla siebie? Chociaż nie była romantyczką, łudziła się, że zostanie oddana komuś, z kim będzie możliwe egzystowanie przynajmniej w pokoju, jeśli nie można było liczyć na bardziej pozytywne uczucia. Ale Wynonna przynajmniej już wiedziała, zaś Evelyn nadal musiała trwać w niepewności, z kim spędzi swoje przyszłe życie.
- Dogadujecie się przynajmniej? Czy jest raczej... sztywny? – Nie, żeby Wynonna taka nie była; może więc odnajdą się ze sobą, oboje będąc milczący? Avery z pewnością nie kojarzyli jej się z wylewnością.
- Więc co działo się w tej Rosji? – zapytała odnośnie wyprawy. Daleki, zimny kraj, odległy od ich deszczowej ojczyzny. Jakie sprawy zagnały tam jej kuzynkę? – I dlaczego mogło pójść lepiej? – Zmrużyła lekko oczy, ale w ich błękicie można było dopatrzeć się iskierek ciekawości, była zainteresowana, co takiego się tam wydarzyło.
- Soren Avery? – zapytała więc; kojarzyła go bardzo mgliście, Slughornowie nie utrzymywali zbyt dobrych stosunków z tym rodem. Właściwie to nawet trudno jej było przywołać w pamięci konkretną twarz, w końcu zapewne uczył się w Hogwarcie, więc nie mogła kojarzyć go ze szkolnych korytarzy. Spojrzała jednak na pierścionek swojej kuzynki. – Przynajmniej ty nie musisz już obawiać się staropanieństwa. – Kącik ust Evelyn uniósł się nieznacznie w górę. To była dobra strona tego złego. Inną sprawą było to, że ich związek wcale nie musiał okazać się pomyślny, i że w niektórych przypadkach lepiej było być samotnym, niż spędzić lata z osobą, którą darzyło się niechęcią lub w najlepszym przypadku obojętnością. Ale raczej nie aranżowano małżeństw, kierując się uczuciami młodych, a dobrem rodów. To był układ pomiędzy Averymi i Burke’ami, a Wynonny nikt nie pytał, czy chce poślubić tego mężczyznę, czy nie.
Czy chciałaby tego dla siebie? Chociaż nie była romantyczką, łudziła się, że zostanie oddana komuś, z kim będzie możliwe egzystowanie przynajmniej w pokoju, jeśli nie można było liczyć na bardziej pozytywne uczucia. Ale Wynonna przynajmniej już wiedziała, zaś Evelyn nadal musiała trwać w niepewności, z kim spędzi swoje przyszłe życie.
- Dogadujecie się przynajmniej? Czy jest raczej... sztywny? – Nie, żeby Wynonna taka nie była; może więc odnajdą się ze sobą, oboje będąc milczący? Avery z pewnością nie kojarzyli jej się z wylewnością.
- Więc co działo się w tej Rosji? – zapytała odnośnie wyprawy. Daleki, zimny kraj, odległy od ich deszczowej ojczyzny. Jakie sprawy zagnały tam jej kuzynkę? – I dlaczego mogło pójść lepiej? – Zmrużyła lekko oczy, ale w ich błękicie można było dopatrzeć się iskierek ciekawości, była zainteresowana, co takiego się tam wydarzyło.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Od zawsze Wynonna wiedziała, że Evelyn w wielu kwestiach nie przypomina jej. Bowiem nie było takiej ilości galeonów, których nie oddała by teraz by nie znajdować się na jej miejscu. W momencie życia wesołego panieństwa nie zrażonego widmem rychłego zamążpójścia. Najchętniej ściągnęłaby pierścionek – już, zaraz, dokładnie w tej chwili – i przekazała go kuzynce, skoro tak tęsknie wyglądała momentu ożenku.
-Z chęcią poobawiałabym się go jeszcze trochę. – najlepiej do końca życia. – ostatnie słowa dopowiedziała jednak tylko w głowie. Przyznała się jej szczerze do tego, że wcale nie czeka z tęsknotą na dzień zmiany nazwiska. A – wręcz przeciwnie – najchętniej w ogóle by go nie zmieniała, ponieważ – tłumacząc to najprościej – nie widziała takiej potrzeby.
Co prawda Wynonna zdawała sobie że prędzej czy później (w jej osobistym mniemaniu jej zaręczyny były zdecydowanie szybciej niż później) będzie musiała wyjść za mąż. Ale jednak w jakimś dziwnym, dziecinnym zaś od ruchu, miała głupią nadzieję że jeśli nie będzie o tym myśleć i mówić to w jakiś magiczny sposób odwlecze ten moment.
Burke zdawała też sobie sprawę że sposób morza nic nie wartych, czy wręcz nawet męczących, szlachciców trafiło jej się bardzo dobrze. Soren jej nie drażnił, nie męczył, był neutralnie znośny w swojej obecności. Nie liczyła na wielką miłość – nie wierzyła w nią.
-Bardziej milczymy. – odpowiedziała spokojnie, nie mogąc powstrzymać się przed uniesieniem leciutko kącika ust ku górze. Evelyn wiedziała jak mocno Wynonna nie lubiła rozmawiać o rzeczach błahych i nic nie znaczących. Świadoma też była faktu, że często ludzie zdobywali jej uznanie potrafiąc milczeć bez zbędnego wypowiadania słów i zapychania nimi ciszy.
-Napotkaliśmy parę przeszkód. – odpowiedziała zdawkowo. Rzadko kiedy barwnie opisywała przygody które spotykały ją podczas podróży które odbywała. Raczej zachowywała te informacje dla siebie. Tym bardziej, mimo że ufała kuzynce, nie uważała że powinna mówić o tym co spotkało ich w odległym kraju. – I przywieźliśmy kilka pamiątek. – mruknęła mocno niezadowolona. Zabrała rękę z pierścionkiem po czym wyciągnęła drugą skrywaną w kieszeni płaszcza. Podwinęła rękaw i ukazała kuzynce dłoń skażoną chorobą. Klątwa prawie docierała do łokcia, sprawiając że żyły dłoni wydawały się zgniło-zielone. Sama zaś skóra przybrała niezdrowego fioletowo-szarego odcienia. Właściwie chciała sprawdzić czy jej kuzynka nie spotkała się kiedyś z przypadkiem takiej klątwy. Na chwilę obecną szukali z bratem własnego wyjścia z sytuacji nie chcąc nagabywać starszego brata – zwłaszcza, że ten miał sporo własnych spraw na głowie.
-Z chęcią poobawiałabym się go jeszcze trochę. – najlepiej do końca życia. – ostatnie słowa dopowiedziała jednak tylko w głowie. Przyznała się jej szczerze do tego, że wcale nie czeka z tęsknotą na dzień zmiany nazwiska. A – wręcz przeciwnie – najchętniej w ogóle by go nie zmieniała, ponieważ – tłumacząc to najprościej – nie widziała takiej potrzeby.
Co prawda Wynonna zdawała sobie że prędzej czy później (w jej osobistym mniemaniu jej zaręczyny były zdecydowanie szybciej niż później) będzie musiała wyjść za mąż. Ale jednak w jakimś dziwnym, dziecinnym zaś od ruchu, miała głupią nadzieję że jeśli nie będzie o tym myśleć i mówić to w jakiś magiczny sposób odwlecze ten moment.
Burke zdawała też sobie sprawę że sposób morza nic nie wartych, czy wręcz nawet męczących, szlachciców trafiło jej się bardzo dobrze. Soren jej nie drażnił, nie męczył, był neutralnie znośny w swojej obecności. Nie liczyła na wielką miłość – nie wierzyła w nią.
-Bardziej milczymy. – odpowiedziała spokojnie, nie mogąc powstrzymać się przed uniesieniem leciutko kącika ust ku górze. Evelyn wiedziała jak mocno Wynonna nie lubiła rozmawiać o rzeczach błahych i nic nie znaczących. Świadoma też była faktu, że często ludzie zdobywali jej uznanie potrafiąc milczeć bez zbędnego wypowiadania słów i zapychania nimi ciszy.
-Napotkaliśmy parę przeszkód. – odpowiedziała zdawkowo. Rzadko kiedy barwnie opisywała przygody które spotykały ją podczas podróży które odbywała. Raczej zachowywała te informacje dla siebie. Tym bardziej, mimo że ufała kuzynce, nie uważała że powinna mówić o tym co spotkało ich w odległym kraju. – I przywieźliśmy kilka pamiątek. – mruknęła mocno niezadowolona. Zabrała rękę z pierścionkiem po czym wyciągnęła drugą skrywaną w kieszeni płaszcza. Podwinęła rękaw i ukazała kuzynce dłoń skażoną chorobą. Klątwa prawie docierała do łokcia, sprawiając że żyły dłoni wydawały się zgniło-zielone. Sama zaś skóra przybrała niezdrowego fioletowo-szarego odcienia. Właściwie chciała sprawdzić czy jej kuzynka nie spotkała się kiedyś z przypadkiem takiej klątwy. Na chwilę obecną szukali z bratem własnego wyjścia z sytuacji nie chcąc nagabywać starszego brata – zwłaszcza, że ten miał sporo własnych spraw na głowie.
You say
"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.
Evelyn nie chciała zawieść swojego rodu, a przecież staropanieństwo było hańbą dla kobiety i jej rodziny. Nie taką, jak poślubienie mężczyzny niższego stanu lub, co gorsza, zdrada krwi, ale świadczyło o jej niskiej wartości, skoro nikt nawet nie zechciał się jej oświadczyć. Evelyn nie chciała zostać uznana za kogoś o niskiej wartości, nie chciała widzieć rozczarowanych spojrzeń bliskich, których nie usatysfakcjonuje spełnieniem najważniejszego obowiązku kobiety. Jeśli do czegoś takiego dojdzie, miała zamiar całkowicie oddać się alchemii i przynajmniej w ten sposób przysłużyć się rodowi. Nie miała jednak zapędów do obnoszenia się z niezależnością, i jak przystało na przykładną szlachciankę, chciała wyjść za mąż, najlepiej za kogoś, kto nie miałby nic przeciwko temu, żeby dalej zajmowała się tym, co teraz. Bo już chyba nawet samotność była lepsza niż zostanie salonową lalką, której nie wolno robić nic poza snuciem się za mężem i byciem jego cieniem, a przecież Evelyn miała swoje życie, swoje pasje, których nie chciała się wyrzekać nawet po przyjęciu pierścionka zaręczynowego, a potem obrączki. Nie chciała być niczyim bezwolnym cieniem i ciągle naiwnie wierzyła, że przy odrobinie szczęścia wszystko uda się pogodzić.
Wynonna mogła jednak podchodzić do tej kwestii inaczej. A może po prostu zaskoczyła ją ta nagła perspektywa rychłej utraty dotychczasowej swobody. Evelyn jednak zrozumiała to i nie zamierzała zmuszać kuzynki do zmiany zdania, chociaż życzyła jej, żeby udało jej się porozumieć z narzeczonym i żeby ślub nie zmienił zbyt mocno jej życia. Trudno jej było sobie wyobrazić Wynonnę na salonach, uwieszoną ramienia męża, pozbawioną możliwości swoich wyjazdów.
- Cóż, lepsze milczenie niż kłótnie czy jawna niezgodność charakterów – podsumowała. Jeśli obydwoje byli milczący, to może przynajmniej będą potrafili wytrzymać w swoim towarzystwie. – Może jeszcze okaże się, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Czy wcześniej już znaliście się jakoś... bliżej?
Oczywiście, że Evelyn była ciekawa, co tam się działo. Mimo wszystko nie brakowało jej ciekawości, i nawet jeśli nie miała okazji podróżować nigdzie daleko, bardzo lubiła o takich wyprawach słuchać lub czytać. Niestety Wynonna nie była skora do zwierzeń, ale kiedy po chwili wyciągnęła przed nią rękę i podwinęła rękaw, Evelyn aż wciągnęła powietrze. Ręka panny Burke wyglądała okropnie, zupełnie jakby została porażona czarnomagiczną klątwą. Zapewne tak było w istocie, bo żadne zwyczajne zaklęcie nie powodowało takich skutków.
- Pokazywałaś to Edgarowi, albo jakiemuś uzdrowicielowi? – zapytała, mając nadzieję, że tak właśnie było i że Wynonna nie zbagatelizowała tej sprawy. – Jak dawno to się zaczęło i... dlaczego?
Czy Wynonna dotknęła jakiegoś niebezpiecznego artefaktu, a może ktoś rzucił na nią zaklęcie? Kto wie, jakie czary znano w tych dalekich krajach.
- Mogę spróbować poszukać jakichś informacji w naszych księgach. Sama nigdy nie zetknęłam się z czymś takim – westchnęła. Była alchemikiem, nie uzdrowicielem ani łamaczem klątw. Jej wiedza w tych dziedzinach była raczej szczątkowa i nie potrafiła udzielić kuzynce konkretnej pomocy poza namówieniem do wizyty u kogoś, kto mógł ją wyleczyć oraz sięgnięciem do księgozbioru Slughornów. – Ale, jeśli jeszcze tego nie zrobiłaś, to naprawdę powinnaś jak najszybciej komuś to pokazać – dodała więc.
Wynonna mogła jednak podchodzić do tej kwestii inaczej. A może po prostu zaskoczyła ją ta nagła perspektywa rychłej utraty dotychczasowej swobody. Evelyn jednak zrozumiała to i nie zamierzała zmuszać kuzynki do zmiany zdania, chociaż życzyła jej, żeby udało jej się porozumieć z narzeczonym i żeby ślub nie zmienił zbyt mocno jej życia. Trudno jej było sobie wyobrazić Wynonnę na salonach, uwieszoną ramienia męża, pozbawioną możliwości swoich wyjazdów.
- Cóż, lepsze milczenie niż kłótnie czy jawna niezgodność charakterów – podsumowała. Jeśli obydwoje byli milczący, to może przynajmniej będą potrafili wytrzymać w swoim towarzystwie. – Może jeszcze okaże się, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Czy wcześniej już znaliście się jakoś... bliżej?
Oczywiście, że Evelyn była ciekawa, co tam się działo. Mimo wszystko nie brakowało jej ciekawości, i nawet jeśli nie miała okazji podróżować nigdzie daleko, bardzo lubiła o takich wyprawach słuchać lub czytać. Niestety Wynonna nie była skora do zwierzeń, ale kiedy po chwili wyciągnęła przed nią rękę i podwinęła rękaw, Evelyn aż wciągnęła powietrze. Ręka panny Burke wyglądała okropnie, zupełnie jakby została porażona czarnomagiczną klątwą. Zapewne tak było w istocie, bo żadne zwyczajne zaklęcie nie powodowało takich skutków.
- Pokazywałaś to Edgarowi, albo jakiemuś uzdrowicielowi? – zapytała, mając nadzieję, że tak właśnie było i że Wynonna nie zbagatelizowała tej sprawy. – Jak dawno to się zaczęło i... dlaczego?
Czy Wynonna dotknęła jakiegoś niebezpiecznego artefaktu, a może ktoś rzucił na nią zaklęcie? Kto wie, jakie czary znano w tych dalekich krajach.
- Mogę spróbować poszukać jakichś informacji w naszych księgach. Sama nigdy nie zetknęłam się z czymś takim – westchnęła. Była alchemikiem, nie uzdrowicielem ani łamaczem klątw. Jej wiedza w tych dziedzinach była raczej szczątkowa i nie potrafiła udzielić kuzynce konkretnej pomocy poza namówieniem do wizyty u kogoś, kto mógł ją wyleczyć oraz sięgnięciem do księgozbioru Slughornów. – Ale, jeśli jeszcze tego nie zrobiłaś, to naprawdę powinnaś jak najszybciej komuś to pokazać – dodała więc.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
To je włączyło. Żadna z nich nie chciała przynieść hańby nazwisku, które nosiły na swoich barkach. Jednocześnie jednak Wynonna w swojej milczącej osobie nie widziała dobrej kandydatki na żonę. I choć nie powinna dziwić się, że jednak postanowiono wydać ją za mąż – to jednak i tak to robiła. W środku czując że to jeszcze za wcześnie. A najlepszą porą na wzięcie ślubu było nigdy. Nie zamierzała się jednak buntować, czy płakać w poduszkę – nie leżało to w jej naturze. Przyjęła ten fakt z chłodną logiką z lekką ulgą przyjmując do wiadomości nazwisko jej przyszłego męża. W tym momencie szła obok swojej kuzynki słuchając jej słuch i zastanawiając się na tym, o ile prostsze było życie jeszcze rok temu, kiedy to wizja małżeństwa nawet lekko nie jaśniała na horyzoncie a ona zaś mogła odwiedzać odległe krainy w poszukiwaniu ingrediencji. Zdusiła w sobie chęć nostalgicznego westchnięcia. Ostatnie co Burke powinien robić to jęczeć nad swoim losem, który przecież nie był zły.
-Graliśmy razem w Quidditcha. – odpowiada na pytanie kuzyni postanawiając że obejdzie się bez większych wyjaśnień. Jej znajomość z Sorenem była… dość powierzchowna. Znali się, być może nawet lubili, ale znów nie na tyle by wchodzić w jakieś silniejsze relacje które można by określić mianem przyjaźni. Zamiast więc dalszego rozprawiania o Sorenie(prawdopodobnie jeśli Evelyn zapyta o coś konkretnie Wynonna odpowie) spojrzała na swoją naznaczoną klątwą dłoń.
-Na razie próbuję to załatwić na własną rękę. – wyjaśnia spokojnie. Zarówno ona jak i Quentin padli ofiarą dwóch całkowicie różnych klątw. Wiedzieli jednak że nie istnieją takie których nie da się ściągnąć. Jej spotkanie sprzed kilku dni z rzekomy znawcą jednak nie przyniosło żadnych odpowiedzi i Wynonna świadoma była faktu, że prędzej czy później będą musieli poprosić o pomoc starszego brata. Nader wszystko jednak wolałaby załatwić sprawy samodzielnie nie zawracając mu głowy takimi głupotami – zwłaszcza teraz, gdy Ziva walczyła z chorobą. – Myślę że z tydzień temu. – wyznała kuzynce zabierając sprzed ich oczu dłoń i na nowo owijając ją w rękaw po to by później wsadzić dłoń do kieszeni. Przespacerowały kawałek w milczeniu po którym Burke przeniosła spojrzenie na kuzynkę. – Masz dla mnie jakieś nowe zlecenie? – zapytała czując że właśnie to jest powodem listu który otrzymała. Spędzanie czasu z kuzynką było dla niej nawet przyjemne, ale rzadko kiedy spotykały się tylko po to by wymienić poglądy i plotki. Jednocześnie też sięgnęła do torby którą miała przewieszoną na ramieniu wyjmując z niej ingrediencje którą Evelyn zamówiła od niej ostatnim razem. Mała fiolka wypełniona krwią reema znalazła się w jej dłoni, a Wynonna podsunęła ją w kierunku kuzynki.
-Graliśmy razem w Quidditcha. – odpowiada na pytanie kuzyni postanawiając że obejdzie się bez większych wyjaśnień. Jej znajomość z Sorenem była… dość powierzchowna. Znali się, być może nawet lubili, ale znów nie na tyle by wchodzić w jakieś silniejsze relacje które można by określić mianem przyjaźni. Zamiast więc dalszego rozprawiania o Sorenie(prawdopodobnie jeśli Evelyn zapyta o coś konkretnie Wynonna odpowie) spojrzała na swoją naznaczoną klątwą dłoń.
-Na razie próbuję to załatwić na własną rękę. – wyjaśnia spokojnie. Zarówno ona jak i Quentin padli ofiarą dwóch całkowicie różnych klątw. Wiedzieli jednak że nie istnieją takie których nie da się ściągnąć. Jej spotkanie sprzed kilku dni z rzekomy znawcą jednak nie przyniosło żadnych odpowiedzi i Wynonna świadoma była faktu, że prędzej czy później będą musieli poprosić o pomoc starszego brata. Nader wszystko jednak wolałaby załatwić sprawy samodzielnie nie zawracając mu głowy takimi głupotami – zwłaszcza teraz, gdy Ziva walczyła z chorobą. – Myślę że z tydzień temu. – wyznała kuzynce zabierając sprzed ich oczu dłoń i na nowo owijając ją w rękaw po to by później wsadzić dłoń do kieszeni. Przespacerowały kawałek w milczeniu po którym Burke przeniosła spojrzenie na kuzynkę. – Masz dla mnie jakieś nowe zlecenie? – zapytała czując że właśnie to jest powodem listu który otrzymała. Spędzanie czasu z kuzynką było dla niej nawet przyjemne, ale rzadko kiedy spotykały się tylko po to by wymienić poglądy i plotki. Jednocześnie też sięgnęła do torby którą miała przewieszoną na ramieniu wyjmując z niej ingrediencje którą Evelyn zamówiła od niej ostatnim razem. Mała fiolka wypełniona krwią reema znalazła się w jej dłoni, a Wynonna podsunęła ją w kierunku kuzynki.
You say
"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.
Pewnie byłoby jeszcze trudniej, gdyby Wynonnę postanowiono wydać za mężczyznę z rodu o zupełnie innych zwyczajach niż Burke. Evelyn trudno ją było sobie wyobrazić wśród głośnych Macmillanów czy próżnych Parkinsonów, nawet pomijając kwestię wzajemnych animozji rodowych. Prawdę mówiąc, siebie samą także trudno byłoby sobie wyobrazić jako członkinię rodu wyznającego zupełnie odmienne zasady niż Slughornowie, chociaż, gdyby nestor rodu postanowił ją za kogoś takiego wydać, nie miałaby wyboru. Oczywiście, że lubiła być Slughornem, ewentualnie Rosierem, ale ten stan rzeczy nie mógł trwać wiecznie... Chyba że w przypadku staropanieństwa.
- W quidditcha? – zdziwiła się. – W Hogwarcie?
Nic dziwnego, że mogła o tym nie wiedzieć, skoro do Hogwartu nie chodziła, zresztą nawet w Beauxbatons nie pasjonowały ją rozgrywki miotlarskie. Od mioteł zdecydowanie wolała konie i aetonany, na co spory wpływ miało zapewne też jej wychowanie; jej matka uważała quidditch za plebejską rozrywkę i wolała, żeby jej córki nie zaprzyjaźniały się z miotłami.
Spojrzała z niepokojem na rękę porażoną klątwą.
- Nie wiem, czy to rozsądne. Kto wie, co to za klątwa i jakie mogą być jej skutki, jeśli będziesz dłużej zwlekać? – Evelyn uważała takie postępowanie za bardzo głupie. Jej pojęcie o czarnej magii było powierzchowne, ale wystarczające, żeby wiedzieć o tym, jakie konsekwencje mogła przynieść tak zła magia. Na jej miejscu wolałaby schować dumę w kieszeń i pokazać to Edgarowi, który, jako doświadczony łamacz klątw, miał szansę odwrócić zły urok. – Co, jeśli zdecydujesz się do kogoś pójść, okaże się, że jest już za późno, żeby to ściągnąć bez komplikacji? Tydzień to sporo czasu. Pewnie na początku nie wyglądało aż tak źle?
Swego czasu czytała trochę o klątwach. Nie wszystkie działały od razu, niektóre wysysały życie powoli, podstępnie sącząc się poprzez żyły, stopniowo degenerując organizm. Nie chciałaby pewnego dnia usłyszeć złych wieści. Była jej rodziną, w pewnym sensie także przyjaciółką. Podejrzewała jednak, że tak upartej osobie trudno będzie przemówić do rozsądku i nakłonić ją do szybkiego udania się do Edgara lub innej doświadczonej osoby.
Dopiero słysząc kolejne pytanie przypomniała sobie o zleceniu. Rozmowa o zaręczynach, a potem o klątwie skutecznie ją rozproszyła.
- Ach, tak... Dziękuję – powiedziała, kiedy Wynonna podała jej fiolkę z krwią reema, o którą niedawno ją poprosiła. – Nowe zlecenie... Tak, potrzebujemy dobrej jakości rogu jednorożca. Nasz zapas się kończy, a i w aptece na Pokątnej nie udało mi się zakupić ich wystarczająco, sprzedawca powiedział mi, że ostatnio cieszą się dużym wzięciem.
Przygryzła lekko wargę, chowając fiolkę, ale jej myśli szybko wróciły do sprawy klątwy.
- W quidditcha? – zdziwiła się. – W Hogwarcie?
Nic dziwnego, że mogła o tym nie wiedzieć, skoro do Hogwartu nie chodziła, zresztą nawet w Beauxbatons nie pasjonowały ją rozgrywki miotlarskie. Od mioteł zdecydowanie wolała konie i aetonany, na co spory wpływ miało zapewne też jej wychowanie; jej matka uważała quidditch za plebejską rozrywkę i wolała, żeby jej córki nie zaprzyjaźniały się z miotłami.
Spojrzała z niepokojem na rękę porażoną klątwą.
- Nie wiem, czy to rozsądne. Kto wie, co to za klątwa i jakie mogą być jej skutki, jeśli będziesz dłużej zwlekać? – Evelyn uważała takie postępowanie za bardzo głupie. Jej pojęcie o czarnej magii było powierzchowne, ale wystarczające, żeby wiedzieć o tym, jakie konsekwencje mogła przynieść tak zła magia. Na jej miejscu wolałaby schować dumę w kieszeń i pokazać to Edgarowi, który, jako doświadczony łamacz klątw, miał szansę odwrócić zły urok. – Co, jeśli zdecydujesz się do kogoś pójść, okaże się, że jest już za późno, żeby to ściągnąć bez komplikacji? Tydzień to sporo czasu. Pewnie na początku nie wyglądało aż tak źle?
Swego czasu czytała trochę o klątwach. Nie wszystkie działały od razu, niektóre wysysały życie powoli, podstępnie sącząc się poprzez żyły, stopniowo degenerując organizm. Nie chciałaby pewnego dnia usłyszeć złych wieści. Była jej rodziną, w pewnym sensie także przyjaciółką. Podejrzewała jednak, że tak upartej osobie trudno będzie przemówić do rozsądku i nakłonić ją do szybkiego udania się do Edgara lub innej doświadczonej osoby.
Dopiero słysząc kolejne pytanie przypomniała sobie o zleceniu. Rozmowa o zaręczynach, a potem o klątwie skutecznie ją rozproszyła.
- Ach, tak... Dziękuję – powiedziała, kiedy Wynonna podała jej fiolkę z krwią reema, o którą niedawno ją poprosiła. – Nowe zlecenie... Tak, potrzebujemy dobrej jakości rogu jednorożca. Nasz zapas się kończy, a i w aptece na Pokątnej nie udało mi się zakupić ich wystarczająco, sprzedawca powiedział mi, że ostatnio cieszą się dużym wzięciem.
Przygryzła lekko wargę, chowając fiolkę, ale jej myśli szybko wróciły do sprawy klątwy.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
| przepraszam za tą kluskę
Możliwość posiadania innego narzeczonego prawdopodobnie w żaden sposób nie zmieniło by sposobu w jaki Wynonna postrzegała wychodzenie za mąż. Czy może nawet konkretniej swoje własne, nieuchronnie nadchodzące wielkimi krokami, małżeństwo. Komukolwiek nie zostałaby przyrzeczona słowa przysięgi wypowiedziałaby bez zawahania. Od zawsze wiedziała, że jest to jeden z jej obowiązków. Może być i nieprzyjemny, ciążący i mający za chwilę zmienić całe jej życie. Ale był powinnością przed którą uchylały się tylko jednostki słabe, czy też zapatrzone w jakąś ideologiczną mrzonkę o miłości.
-Tak. – potwierdza odpowiadając na oba pytania swoje kuzynki. W dziwnym odruchu, a może bardziej jakieś nagłej chęci wyjaśnienia dokładniej sytuacji Evelyn dodaje. – Byliśmy w jednym domu, Soren jest rok starszy.
Zdarzało im się spędzać czas podczas treningów, a nawet w pokoju wspólnym. Bardziej jednak owe minuty mijały w cichym zrozumieniu. Bez zbędnych słów. Każde skupione na własnych myślach, czy zajęciu którym zajmowało się w konkretnej chwili. Soren był… dobry. Przynamniej pod względem osobowości.
Spojrzała na dłoń raz jeszcze. Klątwa siała na niej zniszczenie i nie mogła powiedzieć że nie. Ale jednocześnie przyzwyczajona do działa w pojedynkę najpierw chciała uporać się z problemem sama i dopiero w momencie gdy jej umiejętności zawiodą udać się do brata. Z trójką dzieci i sklepem i tak miał ręce pełne roboty.
-Spokojnie Evelyn, udało mi się zatrzymać jej działanie. Nie wyleczyło dłoni całkowicie ale klątwa w tej chwili jest zamrożona. – uspokaja kuzynkę. Nie jest bezmyślna. Doskonale zdaje sobie sprawę jak niebezpieczne są klątwy, zwłaszcza te czarnomagiczne a ta z pewnością była taka. Zaciągała języka nie znajdując dokładnych odpowiedzi. Kilka szczątkowych informacji nie będących w stanie w żaden sposób pomóc. Wiedziała że jeszcze przed ślubem Rosiera będzie musiała doprowadzić dłoń do porządku, ale jednocześnie też pozostały jej czas chciała spożytkować na poszukiwanie informacji.
Na jej kolejne słowa przytaknęła lekko głową w myślach układając już plany na najbliższe dni. Zdobycie rogu jednorożca było stosunkowo łatwe. W ciągu tygodnia powinna zdobyć już zamówioną ingrediencję.
-Na za tydzień? – pyta Wynonna spokojnie. Tak, jakby wcale nie przeszkadzała jej dłoń obarczona klątwą, czy ciążący na drugiej dłoni pierścionek. Czasem mogło się zdawać że w ogóle nie ma uczuć, bowiem rzadko kiedy zauważyć można było choć nikłą zmianę na jej twarzy.
Możliwość posiadania innego narzeczonego prawdopodobnie w żaden sposób nie zmieniło by sposobu w jaki Wynonna postrzegała wychodzenie za mąż. Czy może nawet konkretniej swoje własne, nieuchronnie nadchodzące wielkimi krokami, małżeństwo. Komukolwiek nie zostałaby przyrzeczona słowa przysięgi wypowiedziałaby bez zawahania. Od zawsze wiedziała, że jest to jeden z jej obowiązków. Może być i nieprzyjemny, ciążący i mający za chwilę zmienić całe jej życie. Ale był powinnością przed którą uchylały się tylko jednostki słabe, czy też zapatrzone w jakąś ideologiczną mrzonkę o miłości.
-Tak. – potwierdza odpowiadając na oba pytania swoje kuzynki. W dziwnym odruchu, a może bardziej jakieś nagłej chęci wyjaśnienia dokładniej sytuacji Evelyn dodaje. – Byliśmy w jednym domu, Soren jest rok starszy.
Zdarzało im się spędzać czas podczas treningów, a nawet w pokoju wspólnym. Bardziej jednak owe minuty mijały w cichym zrozumieniu. Bez zbędnych słów. Każde skupione na własnych myślach, czy zajęciu którym zajmowało się w konkretnej chwili. Soren był… dobry. Przynamniej pod względem osobowości.
Spojrzała na dłoń raz jeszcze. Klątwa siała na niej zniszczenie i nie mogła powiedzieć że nie. Ale jednocześnie przyzwyczajona do działa w pojedynkę najpierw chciała uporać się z problemem sama i dopiero w momencie gdy jej umiejętności zawiodą udać się do brata. Z trójką dzieci i sklepem i tak miał ręce pełne roboty.
-Spokojnie Evelyn, udało mi się zatrzymać jej działanie. Nie wyleczyło dłoni całkowicie ale klątwa w tej chwili jest zamrożona. – uspokaja kuzynkę. Nie jest bezmyślna. Doskonale zdaje sobie sprawę jak niebezpieczne są klątwy, zwłaszcza te czarnomagiczne a ta z pewnością była taka. Zaciągała języka nie znajdując dokładnych odpowiedzi. Kilka szczątkowych informacji nie będących w stanie w żaden sposób pomóc. Wiedziała że jeszcze przed ślubem Rosiera będzie musiała doprowadzić dłoń do porządku, ale jednocześnie też pozostały jej czas chciała spożytkować na poszukiwanie informacji.
Na jej kolejne słowa przytaknęła lekko głową w myślach układając już plany na najbliższe dni. Zdobycie rogu jednorożca było stosunkowo łatwe. W ciągu tygodnia powinna zdobyć już zamówioną ingrediencję.
-Na za tydzień? – pyta Wynonna spokojnie. Tak, jakby wcale nie przeszkadzała jej dłoń obarczona klątwą, czy ciążący na drugiej dłoni pierścionek. Czasem mogło się zdawać że w ogóle nie ma uczuć, bowiem rzadko kiedy zauważyć można było choć nikłą zmianę na jej twarzy.
You say
"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.
Evelyn również była świadoma swoich obowiązków. Zawsze wpajano jej też pogardę do jednostek ulegających słabościom i pozwalającym się wypaczyć przez utarte frazesy o wielkiej miłości czy równości bez względu na pochodzenie. Evelyn nie wierzyła w to, że mogłaby się zakochać w kimś nieodpowiednim. Przecież to wydawało się całkowicie absurdalne. Wychowano ją na odpowiedzialną i mającą świadomość wagi tego, kim jest. Nawet wśród Slughornów zdarzały się jednostki ulegające wypaczeniu, jednak zawsze przedstawiano je w możliwie najgorszym świetle, zwykle jednak unikając wspominania o istnieniu takich osób, by jeszcze bardziej napiętnować je poprzez zapomnienie.
Oczywiście gdzieś w głębi duszy pragnęła, żeby oddano ją komuś, z kim uda jej się odnaleźć płaszczyznę porozumienia i zbudować udane małżeństwo o dobrych relacjach, ale to wcale nie było takie pewne.
Pokiwała więc głową; Wynonna przynajmniej znała swojego narzeczonego i wiedziała o nim co nieco. Evelyn mogła trafić różnie: mógł to być ktoś, kogo znała, ale równie dobrze jakiś sporo starszy, zupełnie obcy mężczyzna. Decyzja należała do jej ojca.
Bardziej niepokoiła ją jednak klątwa, którą Wynonna wydawała się bagatelizować. Musiała jednak zaufać, że kuzynka doskonale wie, co robi i nie doprowadzi się do jakiegoś tragicznego stanu, dlatego w końcu przestała drążyć ten temat. Umilkła i zamyśliła się, wpatrując się w pobliskie krzewy róż, gdzie na końcach pędów powoli zaczynały się pojawiać zaczątki liści. Obeszły już zewnętrzną części ogrodu różanego jej matki, który z pewnością już niedługo bujnie odżyje.
- Może być za tydzień – powiedziała; ostatecznie to nie było bardzo pilne zamówienie wymagające jak najszybszej realizacji. – Ważne, żeby był dobrej jakości, ale nigdy dotąd nie musieliśmy narzekać na składniki otrzymane od ciebie.
Nawet ojciec Evelyn często sobie chwalił dostarczone ingrediencje, chociaż na ogół był wybredny.
- Chcesz jeszcze odwiedzić szklarnie, zanim wrócimy do środka? – zapytała po dłuższej chwili, znowu na nią zerkając. Gdyby Wynonna chciała zobaczyć szklarnię z różami, albo tą z ziołami do eliksirów, panna Slughorn chętnie by ją oprowadziła, chociaż zapewne oba miejsca odwiedzały już w przeszłości nie raz.
| zt. dla Eve
Oczywiście gdzieś w głębi duszy pragnęła, żeby oddano ją komuś, z kim uda jej się odnaleźć płaszczyznę porozumienia i zbudować udane małżeństwo o dobrych relacjach, ale to wcale nie było takie pewne.
Pokiwała więc głową; Wynonna przynajmniej znała swojego narzeczonego i wiedziała o nim co nieco. Evelyn mogła trafić różnie: mógł to być ktoś, kogo znała, ale równie dobrze jakiś sporo starszy, zupełnie obcy mężczyzna. Decyzja należała do jej ojca.
Bardziej niepokoiła ją jednak klątwa, którą Wynonna wydawała się bagatelizować. Musiała jednak zaufać, że kuzynka doskonale wie, co robi i nie doprowadzi się do jakiegoś tragicznego stanu, dlatego w końcu przestała drążyć ten temat. Umilkła i zamyśliła się, wpatrując się w pobliskie krzewy róż, gdzie na końcach pędów powoli zaczynały się pojawiać zaczątki liści. Obeszły już zewnętrzną części ogrodu różanego jej matki, który z pewnością już niedługo bujnie odżyje.
- Może być za tydzień – powiedziała; ostatecznie to nie było bardzo pilne zamówienie wymagające jak najszybszej realizacji. – Ważne, żeby był dobrej jakości, ale nigdy dotąd nie musieliśmy narzekać na składniki otrzymane od ciebie.
Nawet ojciec Evelyn często sobie chwalił dostarczone ingrediencje, chociaż na ogół był wybredny.
- Chcesz jeszcze odwiedzić szklarnie, zanim wrócimy do środka? – zapytała po dłuższej chwili, znowu na nią zerkając. Gdyby Wynonna chciała zobaczyć szklarnię z różami, albo tą z ziołami do eliksirów, panna Slughorn chętnie by ją oprowadziła, chociaż zapewne oba miejsca odwiedzały już w przeszłości nie raz.
| zt. dla Eve
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wynonna nigdy nie narzekała. Przynajmniej nie na głos. Szybko pojęła że głośne skargi nic nie dają. A wręcz przeciwnie sprawiają, że wygląda się na małe rozpieszczone dziecię, któremu to marudzenie przystoi. Ze stoickim spokojem przyjmowała to, co dawał jej los. Ale żeby znów nie być tak kompletnie ponurym to przecież nie miała źle prawda? Robiła to co kocha, zwiedzała odległe kraje i polowała na niebezpieczne zwierzęta. A jednak nie potrafiła pozbyć się uczucia, że wraz ze wsunięciem na palec małżeńskiej obrączki cały świat który znała zniknie by zrobić miejsce dla nowego, obcego, takiego, którego nie była w stanie zaplanować bowiem składało się na niego zbyt wiele zmiennych. I w żaden sposób nie pomagał jej fakt, że znała Sorena. Dobrze im się ze sobą milczało. Nic więcej tak naprawdę o sobie nie wiedzieli. Tym bardziej, że ich drogi rozeszły się krótko po szkole.
-Będzie najlepszej. – obiecała spokojnie, choć wiedziała że nie musi tego mówić. Była rzetelna i nie osiadała na laurach. I nigdy nie przyniosłaby klientowi czegoś z czego sama nie była zadowolona. A fakt, że znała się na alchemii powodował, że doskonale wiedziała co jest dobrej jakości, a co od ideału mocno odbiega.
W końcu Wynonna spogląda na kuzynkę i kręci przecząco głową. Ceniła sobie jej towarzystwo, ale spacerowanie, czy też oglądanie róż było kompletnie nie w jej stylu. Tym bardziej, że miała jeszcze dzisiaj kilka miejsc do załatwienia.
-Mam jeszcze sprawy do załatwienia. – mówi, nawet nie dziękując za propozycje, oziębła jak zawsze. Evelyn na szczęście za dobrze ją znała by poczuć się urażoną. Skinęła jej głową i już po chwili teleportowała się wprost do swoich komnat w Durham.
| zt
-Będzie najlepszej. – obiecała spokojnie, choć wiedziała że nie musi tego mówić. Była rzetelna i nie osiadała na laurach. I nigdy nie przyniosłaby klientowi czegoś z czego sama nie była zadowolona. A fakt, że znała się na alchemii powodował, że doskonale wiedziała co jest dobrej jakości, a co od ideału mocno odbiega.
W końcu Wynonna spogląda na kuzynkę i kręci przecząco głową. Ceniła sobie jej towarzystwo, ale spacerowanie, czy też oglądanie róż było kompletnie nie w jej stylu. Tym bardziej, że miała jeszcze dzisiaj kilka miejsc do załatwienia.
-Mam jeszcze sprawy do załatwienia. – mówi, nawet nie dziękując za propozycje, oziębła jak zawsze. Evelyn na szczęście za dobrze ją znała by poczuć się urażoną. Skinęła jej głową i już po chwili teleportowała się wprost do swoich komnat w Durham.
| zt
You say
"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.
| 27.04.
Odwiedziny w Westmorland zawsze przypominały Valentinowi o domu. Bynajmniej nie ze względu na to, że jego mieszkańcy byli mu dobrze znani, wszakże siostry Slughorn znał od dziecka i z czasów szkolnych. Głownie z powodu róż, pielęgnowanych delikatną ręką ich matki. Mocna i ciężka woń tych kwiatów była doskonale wyczuwalna już od momentu przekroczenia bram ogrodu, a młody Rosier pomyślał, że ten zapach będzie go prześladował chyba nawet na drugim końcu świata.
Dzisiaj sprowadzały go tu nie tylko interesy, ale i pewien rodzaj troski. Wieści szybko się rozchodzą, tym bardziej te złe, nie umknęły zatem jego uwadze donosy o tym, że Estelle i Evelyn zostały zaatakowane w Mungu. Mimo drobnych niesnasek pomiędzy nim, a Estelle, z Evelyn kontakty utrzymywał dobre. Chciał ją więc nie tylko odwiedzić i podpytać jednocześnie o zdrowie siostry (nie, żeby go to obchodziło, rzecz jasna), ale i zgłosić się po eliksir, o którym rozmawiali jakiś czas temu. Krocząc zatem ścieżką prowadzącą do domu, nie rozglądał się zbytnio, by przypadkiem nie natknąć się na kogoś, z kim chęci do rozmów wciąż miał dość średnie. Niezręcznie byłoby spotkać Estelle, biorąc pod uwagę, że od kilku lat przykładnie i nieodmiennie się ignorowali, nieważne, czy mijając na ulicy, czy siedząc przy jednym stole z okazji rodzinnych spotkań. Jakkolwiek dziecinne by to nie było, tak weszło mu w krew, że nie wyobrażał sobie, by mogło być inaczej. Pielęgnował w sobie urazę, nie po raz pierwszy zresztą, dając upust swojej pamiętliwości i upartości. I choć kłóciło się to z jego naturą osoby zwykle nad wiek dojrzałej, nie zamierzał popuścić. Starał się jednak nie poświęcać temu zbyt wielu rozmyślań, wszak obecnie miał na głowie sporo innych spraw i obowiązków, w trakcie których wykonywania nie najlepiej byłoby zbaczać w takie ślepe uliczki. Wszystko zmieniało się jednak, gdy był tak blisko.
Zwolnił nieco kroku, poprawiając ciemną, elegancką szatę, a spojrzenie pustych oczu pozwolił sobie jednak skierować na kwiaty. Głęboko wciągnął morskie powietrze w płuca, oddając Slughornom sprawiedliwość, że lokalizacja dworku była wprost fantastyczna, choć na dłuższą metę nie byłby w stanie tutaj przebywać. Czuł się dziwnie odsłonięty, obcy, tym bardziej, że odziany w czerń w ogóle wyglądał tutaj i pasował, jak pięść do nosa.
Odwiedziny w Westmorland zawsze przypominały Valentinowi o domu. Bynajmniej nie ze względu na to, że jego mieszkańcy byli mu dobrze znani, wszakże siostry Slughorn znał od dziecka i z czasów szkolnych. Głownie z powodu róż, pielęgnowanych delikatną ręką ich matki. Mocna i ciężka woń tych kwiatów była doskonale wyczuwalna już od momentu przekroczenia bram ogrodu, a młody Rosier pomyślał, że ten zapach będzie go prześladował chyba nawet na drugim końcu świata.
Dzisiaj sprowadzały go tu nie tylko interesy, ale i pewien rodzaj troski. Wieści szybko się rozchodzą, tym bardziej te złe, nie umknęły zatem jego uwadze donosy o tym, że Estelle i Evelyn zostały zaatakowane w Mungu. Mimo drobnych niesnasek pomiędzy nim, a Estelle, z Evelyn kontakty utrzymywał dobre. Chciał ją więc nie tylko odwiedzić i podpytać jednocześnie o zdrowie siostry (nie, żeby go to obchodziło, rzecz jasna), ale i zgłosić się po eliksir, o którym rozmawiali jakiś czas temu. Krocząc zatem ścieżką prowadzącą do domu, nie rozglądał się zbytnio, by przypadkiem nie natknąć się na kogoś, z kim chęci do rozmów wciąż miał dość średnie. Niezręcznie byłoby spotkać Estelle, biorąc pod uwagę, że od kilku lat przykładnie i nieodmiennie się ignorowali, nieważne, czy mijając na ulicy, czy siedząc przy jednym stole z okazji rodzinnych spotkań. Jakkolwiek dziecinne by to nie było, tak weszło mu w krew, że nie wyobrażał sobie, by mogło być inaczej. Pielęgnował w sobie urazę, nie po raz pierwszy zresztą, dając upust swojej pamiętliwości i upartości. I choć kłóciło się to z jego naturą osoby zwykle nad wiek dojrzałej, nie zamierzał popuścić. Starał się jednak nie poświęcać temu zbyt wielu rozmyślań, wszak obecnie miał na głowie sporo innych spraw i obowiązków, w trakcie których wykonywania nie najlepiej byłoby zbaczać w takie ślepe uliczki. Wszystko zmieniało się jednak, gdy był tak blisko.
Zwolnił nieco kroku, poprawiając ciemną, elegancką szatę, a spojrzenie pustych oczu pozwolił sobie jednak skierować na kwiaty. Głęboko wciągnął morskie powietrze w płuca, oddając Slughornom sprawiedliwość, że lokalizacja dworku była wprost fantastyczna, choć na dłuższą metę nie byłby w stanie tutaj przebywać. Czuł się dziwnie odsłonięty, obcy, tym bardziej, że odziany w czerń w ogóle wyglądał tutaj i pasował, jak pięść do nosa.
Gość
Gość
Plany nigdy nie wychodziły tak, jakbyśmy sobie tego życzyli – szczególnie te w pełni zamierzone i zakładające unikanie konkretnej, drugiej osoby. Tego dnia postanowiła udać się na spacer po rodzinnych ogrodach; oplątana bandażami na dłoniach i nogach, spod których przebijała zielona maść, ubrana w najprostszą i najluźniejszą suknię jaką posiadała w garderobie, dzielnie obeszła ogród dookoła, by wreszcie zmęczona tak dużym wysiłkiem jak na ostatnie zdarzenia, usiąść pod jednym z drzew. Nie myślała w zasadzie o niczym, próbując nie zaprzątać niepotrzebne swojej głowy rzeczami, na które nie miała na razie siły. Ale dziwne przeczucie, że nie jest tu sama zwyciężyło z próbą odpoczynku – podniosła się zaledwie po krótkiej chwili, wychodząc zza drzewa.
- Valentin? – posławszy mu zdziwione spojrzenie, ukryła obie ręce za plecami, krzyżując je tam. Nie spodziewała się wizyty kogokolwiek, a tym bardziej osoby, z którą się tak skutecznie ignorowała. - Szukasz Evelyn? Zapewne jest w swoim pokoju, mogę po nią pójść – zaproponowała bez większego entuzjazmu w głosie, chcąc taktycznie się stąd oddalić. Bo teraz, gdy znajdowali się naprzeciwko siebie, nie mogła tak po prostu go wyminąć i wrócić do pokoju. Nie wypadało i chyba tylko ta świadomość trzymała ją tutaj. Wciąż żywiła do niego urazę, choć tylko wtedy, gdy ponownie się widzieli – zaskakiwało ją zresztą to, że chłopak dalej żył w niemej zgodzie ze swoją upartością, kiedy nie do końca była pewna co było prawdziwym powodem ich sporu pod koniec szkoły. Jakże absurdalnego sporu, który zaowocował nagłym pogorszeniem się relacji między tą dwójką i ciągłymi muchami w nosie, kiedy tylko ktoś wspomniał o tym drugim. Nie zwróciła szczególnej uwagi na jego strój, którym wyróżniał się na tle budzących się dopiero do życia kwiatów, wszak sama nosiła się dość często na czarno, do czego każdy zdążył się już przyzwyczaić.
- Ewentualnie mogę wskazać ci drogę, choć nie jestem pewna, czy teraz nie śpi. Odkąd wróciłyśmy do domu nie opuściła swojej sypialni - wiedziała, że jej siostra dość przeżyła przykre zdarzenie sprzed paru dni, chociaż z ich dwójki to właśnie Estelle była bardziej wykończona, w związku ze swoją chorobą. Bladość, która była jej znakiem rozpoznawczym, teraz na nowo zaczęła zbierać żniwa wprawiając ją w nagłe osłabienie w dowolnym momencie dnia i po zwiększonej dawce leków, czego nie zdołała ukryć przed rodziną. Tym razem dostawała zezwolenie na spacery, ot, mające pomóc jej w powrocie do pełni sił, ale zakaz pracy do czasu zagojenia się ran skutecznie zabierał jej resztki dobrego samopoczucia. Milknąc na moment, przesunęła zmęczonym wzrokiem po twarzy lorda Rosiera, próbując dostrzec na niej jakichkolwiek zmian, wnet jednak odwróciła spojrzenie w kierunku jeziora, wzdychając cicho. Niecierpliwiła się wyraźnie przedłużającym się spotkaniem.
- Valentin? – posławszy mu zdziwione spojrzenie, ukryła obie ręce za plecami, krzyżując je tam. Nie spodziewała się wizyty kogokolwiek, a tym bardziej osoby, z którą się tak skutecznie ignorowała. - Szukasz Evelyn? Zapewne jest w swoim pokoju, mogę po nią pójść – zaproponowała bez większego entuzjazmu w głosie, chcąc taktycznie się stąd oddalić. Bo teraz, gdy znajdowali się naprzeciwko siebie, nie mogła tak po prostu go wyminąć i wrócić do pokoju. Nie wypadało i chyba tylko ta świadomość trzymała ją tutaj. Wciąż żywiła do niego urazę, choć tylko wtedy, gdy ponownie się widzieli – zaskakiwało ją zresztą to, że chłopak dalej żył w niemej zgodzie ze swoją upartością, kiedy nie do końca była pewna co było prawdziwym powodem ich sporu pod koniec szkoły. Jakże absurdalnego sporu, który zaowocował nagłym pogorszeniem się relacji między tą dwójką i ciągłymi muchami w nosie, kiedy tylko ktoś wspomniał o tym drugim. Nie zwróciła szczególnej uwagi na jego strój, którym wyróżniał się na tle budzących się dopiero do życia kwiatów, wszak sama nosiła się dość często na czarno, do czego każdy zdążył się już przyzwyczaić.
- Ewentualnie mogę wskazać ci drogę, choć nie jestem pewna, czy teraz nie śpi. Odkąd wróciłyśmy do domu nie opuściła swojej sypialni - wiedziała, że jej siostra dość przeżyła przykre zdarzenie sprzed paru dni, chociaż z ich dwójki to właśnie Estelle była bardziej wykończona, w związku ze swoją chorobą. Bladość, która była jej znakiem rozpoznawczym, teraz na nowo zaczęła zbierać żniwa wprawiając ją w nagłe osłabienie w dowolnym momencie dnia i po zwiększonej dawce leków, czego nie zdołała ukryć przed rodziną. Tym razem dostawała zezwolenie na spacery, ot, mające pomóc jej w powrocie do pełni sił, ale zakaz pracy do czasu zagojenia się ran skutecznie zabierał jej resztki dobrego samopoczucia. Milknąc na moment, przesunęła zmęczonym wzrokiem po twarzy lorda Rosiera, próbując dostrzec na niej jakichkolwiek zmian, wnet jednak odwróciła spojrzenie w kierunku jeziora, wzdychając cicho. Niecierpliwiła się wyraźnie przedłużającym się spotkaniem.
better never means better for everyone. it always means worse for some.
Estelle Slughorn
Zawód : alchemik w św. Mungu
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
better never means better for everyone. it always means worse for some.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Można by bez wątpienia dywagować, na ile spotkanie w ogrodzie Estelle było przypadkiem, a na ile zrządzeniem losu. Jako osoba z natury przyziemna Valentin raczej nie upatrywał się tutaj działania sił wyższych, bo te były tylko dwie. Jednak skoro ani wiedza, ani potęga obecnie nie miały z tym nic wspólnego, musiał to być po prostu dziwny i niepożądany przypadek. Poczuł się dziwnie przyłapany, gdy usłyszał głos mniej więcej zza swoich pleców, choć przecież nie robił nic złego. Odwrócił się, choć wiedział już doskonale, kogo ujrzy. Tak bardzo dbali nawzajem o to, by nie znaleźć się w sytuacji sam na sam, że teraz ciężko było mu pojąć, że tak nie jest. Zmierzył dziewczynę wzrokiem nie zdradzającym żadnych emocji. Nie wydawał się ani jakoś szczególnie niezadowolony, ani zdumiony, nawet jeśli pomyślał sobie swoje.
- Estelle - bardziej stwierdził, niż zapytał. Wbił w nią ciemne spojrzenie i milczał, jakby bijąc się z myślami. Łatwo było się gniewać, kiedy się nie widzieli, kiedy natomiast przyszło im stanąć twarzą w twarz, sytuacja ulegała diametralnej zmianie. Ze zdwojoną siłą docierało do niego powoli, że jego zachowanie nie ma w sobie ani krzty sensu, nie po tylu latach. Sam mgliście pamiętał, o co poszło, pamiętał właściwie tylko skrajne emocje, które nim wtedy targały. Ale to były czasy szkolne, a od wtedy zmieniło się wiele, jeśli nie wszystko.
Już miał się zgodzić wiedząc, że naprawdę byłoby łatwiej, gdyby poszła po Evelyn. Porozmawiałby z przyjaciółką, odebrał swój eliksir i byłoby po sprawie. Wszystko wróciłoby do normy. Należało jednak zapytać, czym jest norma i dlaczego taką się stała. Pokiwał głową z wolna, jakby się zgadzając, choć bez większego przekonania, wciąż badawczo ją obserwując. Była taka drobna. I taka blada. Przygryzł dolną wargę w zamyśleniu, by w końcu przerwać ciszę, która pomiędzy nimi zawisła. Powiódł spojrzeniem w to samo miejsce, gdzie zerknęła Estelle, zastanawiając się, czy unika jego wzroku, czy raczej postanowiła nagle kontemplować krajobraz, który pewnie już i tak znała na pamięć.
- Jak się czujesz? - Krótkie i proste pytanie, na które sądząc po zniecierpliwionej minie nie będzie miała ochoty odpowiedzieć. Widział, że była osłabiona, a jej zwyczajowa zadziorność jakby odrobinę przygasła. Nie sądził, by była to zmiana na stałe, a raczej spowodowana ostatnimi wydarzeniami, mimo to pytał szczerze. Upór bladł w zestawieniu z tym, że Estelle wyglądała po prostu kiepsko. I choć Valentin stopniowo przejmował się otoczeniem coraz mniej, nie mógł tego w tym wypadku zignorować. Poza tym chyba przyszedł czas, by się z tym zmierzyć. Wszak nie byli już dziećmi.
- Estelle - bardziej stwierdził, niż zapytał. Wbił w nią ciemne spojrzenie i milczał, jakby bijąc się z myślami. Łatwo było się gniewać, kiedy się nie widzieli, kiedy natomiast przyszło im stanąć twarzą w twarz, sytuacja ulegała diametralnej zmianie. Ze zdwojoną siłą docierało do niego powoli, że jego zachowanie nie ma w sobie ani krzty sensu, nie po tylu latach. Sam mgliście pamiętał, o co poszło, pamiętał właściwie tylko skrajne emocje, które nim wtedy targały. Ale to były czasy szkolne, a od wtedy zmieniło się wiele, jeśli nie wszystko.
Już miał się zgodzić wiedząc, że naprawdę byłoby łatwiej, gdyby poszła po Evelyn. Porozmawiałby z przyjaciółką, odebrał swój eliksir i byłoby po sprawie. Wszystko wróciłoby do normy. Należało jednak zapytać, czym jest norma i dlaczego taką się stała. Pokiwał głową z wolna, jakby się zgadzając, choć bez większego przekonania, wciąż badawczo ją obserwując. Była taka drobna. I taka blada. Przygryzł dolną wargę w zamyśleniu, by w końcu przerwać ciszę, która pomiędzy nimi zawisła. Powiódł spojrzeniem w to samo miejsce, gdzie zerknęła Estelle, zastanawiając się, czy unika jego wzroku, czy raczej postanowiła nagle kontemplować krajobraz, który pewnie już i tak znała na pamięć.
- Jak się czujesz? - Krótkie i proste pytanie, na które sądząc po zniecierpliwionej minie nie będzie miała ochoty odpowiedzieć. Widział, że była osłabiona, a jej zwyczajowa zadziorność jakby odrobinę przygasła. Nie sądził, by była to zmiana na stałe, a raczej spowodowana ostatnimi wydarzeniami, mimo to pytał szczerze. Upór bladł w zestawieniu z tym, że Estelle wyglądała po prostu kiepsko. I choć Valentin stopniowo przejmował się otoczeniem coraz mniej, nie mógł tego w tym wypadku zignorować. Poza tym chyba przyszedł czas, by się z tym zmierzyć. Wszak nie byli już dziećmi.
Gość
Gość
Spokojna tafla wody mieniła się w pojedynczych promieniach słońca, kusząc orzeźwiającym, bijącym chłodem, kojąc jej myśli; rozważała nawet zostanie tutaj chwilę dłużej, by popatrzeć w martwy punkt na horyzoncie, kiedy Valentin skutecznie zwrócił jej uwagę. Zrozumiała, że pytanie płynęło bardziej z kultury, niż prawdziwej chęci, ale mimo to uśmiechnęła się lekko. Jak się czuła? Obolała, zmęczona, znieważona. Wciąż nie wiedziała co właściwie się wydarzyło i z jakiego powodu, czy były tylko przypadkowymi osobami, było tyle pytań bez odpowiedzi, której nikt nie chciał im udzielić. A mimo wszystkich przymiotników, które cisnęły jej się na usta, odparła tylko jednym, neutralnym i wyjątkowo lakonicznym:
- W porządku - skłamała gładko, bo nic nie było w porządku. Jej nogi oraz dłonie, ozdobione bliznami, niemal przez całą dobę były wysmarowane zieloną maścią, owiniętą bandażami, nie wspominając o bolącym kręgosłupie, który w wyniku odrzucenia wprost na kamienną ścianę ucierpiał. Psychicznie wcale też nie było najlepiej, a jednak wciąż miała zamiar upierać się przy krótkim "w porządku". Jako arystokratka nie powinna się skarżyć na swój los, znosząc go dzielnie z uśmiechem na twarzy. Tym bardziej nie powinna zawracać nim głowy lordowi, zajętego zapewne swoimi sprawami. Zresztą, nie należała do osób skarżących się na swój los, tłumiąc wszytko w sobie; tak było lepiej dla niej, kiedy niewiele osób znało jej słabości, mogąc ją szybko złamać.
- Co cię sprowadza? - przenosząc ponownie wzrok na Valentina nie chciała wsłuchiwać się w ciszę, która z każdą chwilą stawała się coraz bardziej niezręczna, niż dotychczas jej się wydawało. I chociaż nie utrzymywali tak dobrego kontaktu jak kiedyś, tak przeważnie wiedziała co dzieje się u swoich bliskich. Podjęła się nawet próby nie odwrócenia wzroku, którego unikała specjalnie, podchodząc bliżej, wciąż jednak zachowując naturalny dla siebie dystans.
- W porządku - skłamała gładko, bo nic nie było w porządku. Jej nogi oraz dłonie, ozdobione bliznami, niemal przez całą dobę były wysmarowane zieloną maścią, owiniętą bandażami, nie wspominając o bolącym kręgosłupie, który w wyniku odrzucenia wprost na kamienną ścianę ucierpiał. Psychicznie wcale też nie było najlepiej, a jednak wciąż miała zamiar upierać się przy krótkim "w porządku". Jako arystokratka nie powinna się skarżyć na swój los, znosząc go dzielnie z uśmiechem na twarzy. Tym bardziej nie powinna zawracać nim głowy lordowi, zajętego zapewne swoimi sprawami. Zresztą, nie należała do osób skarżących się na swój los, tłumiąc wszytko w sobie; tak było lepiej dla niej, kiedy niewiele osób znało jej słabości, mogąc ją szybko złamać.
- Co cię sprowadza? - przenosząc ponownie wzrok na Valentina nie chciała wsłuchiwać się w ciszę, która z każdą chwilą stawała się coraz bardziej niezręczna, niż dotychczas jej się wydawało. I chociaż nie utrzymywali tak dobrego kontaktu jak kiedyś, tak przeważnie wiedziała co dzieje się u swoich bliskich. Podjęła się nawet próby nie odwrócenia wzroku, którego unikała specjalnie, podchodząc bliżej, wciąż jednak zachowując naturalny dla siebie dystans.
better never means better for everyone. it always means worse for some.
Estelle Slughorn
Zawód : alchemik w św. Mungu
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
better never means better for everyone. it always means worse for some.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Ogrody
Szybka odpowiedź