Ogrody
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ogrody
Ogrody wokół posiadłości są dosyć rozległe. Z jednej części ogranicza je las otaczający teren wokół dworu, z drugiej znajdująca się w pobliżu linia wybrzeża. Dworek jest umiejscowiony na wzgórzu przy osłoniętej zatoce, kamienistą dróżką można z niego dojść do brzegu morza. Spora część ogrodu w pobliżu samego dworu oraz szklarni została wydzielona na różany ogród będący pod pieczą Guinevere Slughorn z domu Rosier, która przez te wszystkie lata, które upłynęły od ślubu dba o swoje rodowe kwiaty. Różany ogród jest bez wątpienia pięknym, zacisznym miejscem sprzyjającym przechadzkom i rozmyślaniu.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie do końca tylko z kultury, choć zapewne Valentin nie chciał nawet myśleć o tym w innych kategoriach. Gdyby nie to, że trafił na Estelle, zapewne dyskretnie podpytałby o to Evelyn. Mogli być na siebie źli i się boczyć, nie zmieniało to jednak faktu, że przecież dobrze się znali i kiedyś łączyły ich więzy przyjaźni. Nic zatem dziwnego, że mimo wszystko i wbrew chęciom Valentin odczuwał troskę, kątem oka dostrzegając być może usilnie chowane za plecami dłonie pokryte bandażami. Bardzo chciał zapytać o szczegóły, o przebieg wydarzeń, ale widząc niechęć Estelle musiał przyznać sam przed sobą, że najwyraźniej pozostaje mu jedynie podpytać o to Evelyn, która być może będzie bardziej skłonna do rozmów.
Nie trzeba było być szczególnie bystrym, by wiedzieć, że zdawkowe "w porządku" było kłamstwem. Przecież dobrze widział, że nie jest w porządku, nie zachowywała się, jakby było. Wciąż stał, jak zwykle sztywno i wyprostowanie, świdrując ciemnym spojrzeniem twarz Estelle, jakby chciał ją przejrzeć na wylot, a nie mógł.
- Jesteś pewna? - Przekrzywił lekko głowę w bok nie spuszczając z niej oczu. Nie zarzuciłby jej kłamstwa wprost, bo byłoby to niegrzeczne i wbrew temu, co mu wpajano, choć jednocześnie postępował przeciwko własnej naturze. Być może liczył nawet, że trochę ją tym pytaniem sprowokuje. Estelle zapamiętał jako osóbkę bardzo niepokorną, zastanawiało go zatem, ile jeszcze z tego w niej zostało. O ile w ogóle.
- Miałem odebrać eliksir od Evelyn, poza tym byłem ciekaw, jak się czujecie - odparł beznamiętnie, podchwytując spojrzenie dziewczyny, poniekąd ciesząc się, że w ogóle ma ku temu okazję. - Słyszałem o tym, co się stało w Mungu. Złe wieści prędko się rozchodzą - dodał jeszcze, wyjaśniając pokrótce, choć nie miało to na celu tłumaczenia się Estelle. Cały czas badawczo się jej przyglądał prawie nie mrugając, zatem gdy odczuł, że być może jest to niezręczne, odwrócił w końcu wzrok tylko po to, by znów nim powrócić do rozmówczyni. W kącikach ust pojawił mu się blady uśmiech.
- Nie sądziłem, że cię tu zastanę - rzucił. To nie to, że nie spodziewał się jej w jej własnym domu, raczej kwestia tego, że tak przywykł to wzajemnego ignorowania się, że nie przypuszczał by w ogóle była skłonna się do niego odezwać. Pierwsza.
Poczytał to zatem, być może błędnie, za dobry znak.
Nie trzeba było być szczególnie bystrym, by wiedzieć, że zdawkowe "w porządku" było kłamstwem. Przecież dobrze widział, że nie jest w porządku, nie zachowywała się, jakby było. Wciąż stał, jak zwykle sztywno i wyprostowanie, świdrując ciemnym spojrzeniem twarz Estelle, jakby chciał ją przejrzeć na wylot, a nie mógł.
- Jesteś pewna? - Przekrzywił lekko głowę w bok nie spuszczając z niej oczu. Nie zarzuciłby jej kłamstwa wprost, bo byłoby to niegrzeczne i wbrew temu, co mu wpajano, choć jednocześnie postępował przeciwko własnej naturze. Być może liczył nawet, że trochę ją tym pytaniem sprowokuje. Estelle zapamiętał jako osóbkę bardzo niepokorną, zastanawiało go zatem, ile jeszcze z tego w niej zostało. O ile w ogóle.
- Miałem odebrać eliksir od Evelyn, poza tym byłem ciekaw, jak się czujecie - odparł beznamiętnie, podchwytując spojrzenie dziewczyny, poniekąd ciesząc się, że w ogóle ma ku temu okazję. - Słyszałem o tym, co się stało w Mungu. Złe wieści prędko się rozchodzą - dodał jeszcze, wyjaśniając pokrótce, choć nie miało to na celu tłumaczenia się Estelle. Cały czas badawczo się jej przyglądał prawie nie mrugając, zatem gdy odczuł, że być może jest to niezręczne, odwrócił w końcu wzrok tylko po to, by znów nim powrócić do rozmówczyni. W kącikach ust pojawił mu się blady uśmiech.
- Nie sądziłem, że cię tu zastanę - rzucił. To nie to, że nie spodziewał się jej w jej własnym domu, raczej kwestia tego, że tak przywykł to wzajemnego ignorowania się, że nie przypuszczał by w ogóle była skłonna się do niego odezwać. Pierwsza.
Poczytał to zatem, być może błędnie, za dobry znak.
Gość
Gość
Jej bladą twarz rozświetlił niewielki uśmiech; miała nieodparte wrażenie, że pomyliła się co do swoich przeczuć i że te pytania jednak nie wynikały z kultury, czy taktu. Nie chciała póki co wysnuwać głębszych wniosków w związku z tym, chociaż musiała przyznać sama przed sobą, że poczuła lekką ulgę. Małymi kroczkami do celu, bez pośpiechu; nadzieja na odnowienie dawnej relacji powracała, zaś z drugiej strony chyba całkiem nieźle radzili sobie bez siebie przez te lata, więc nie wiedziała czy warto byłoby to zmieniać.
- Jak zawsze, lordzie Rosier - zdziwiła się, wszak potrafiła całkiem nieźle kłamać. W połączeniu ze zręcznymi palcami, zdolność do kłamstw bardzo często ratowała zarówno ją, jak i rodzeństwo z kłopotów, na przykład wtedy, gdy wraz z Evelyn wkradały się bez różdżek do pomieszczeń zamkniętych na trzy spusty lub wtedy, kiedy jej brat takową różdżkę krótkotrwale stracił, ot, za karę i w przypływie dziewczęcej irytacji. Nie były to umiejętności, którymi dama jej pokroju powinna się szczycić, a jednak sprawiało to, że na tle innych delikatnych kobiet coś wreszcie ją wyróżniało, poza zachowaniem, umiejętnością w danej dziedzinie i wyglądem.
- W salonie piękności - poprawiła Valentina bez cienia złośliwości w głosie, krzywiąc się lekko na wydźwięk wypowiadanych słów. Żeby ona chociaż chciała tam iść! A nie chciała, robiąc przysługę siostrze, jeszcze na tym cierpiąc. Postanowiła, że jej stopa już nigdy więcej nie postanie w żadnym salonie, oddając się w ręce zapraszanych do domu pracownic - i liczyła, że młodsza z sióstr podejmie podobną decyzję. - Nie dziwi mnie to. W końcu atak na dwie arystokratki w salonie urody nie pozostałby bez echa. Sama nie rozumiem co się właściwie stało, poza zjawą, gradobiciem i tajemniczym pudełkiem, z którego one wyszły - wstrząsnął nią niekontrolowany dreszcz, kiedy odtworzyła w głowie obraz zjawy sunącej wprost na nią i odłamków szkła, które wbiły się w jej nogi i dłonie, raniąc je dotkliwie. Dłoń zapiekła niemiłosiernie; w mimowolnym odruchu zerknęła na nią, bandażem drugiej próbując rozmasować dające o sobie znać miejsce. Zapomniała chwilowo o tym, że usilnie próbowała je ukrywać za plecami.
- Powinnam to samo powiedzieć o tobie - zdziwiła się tą uwagą, ale nie poświęciła jej więcej czasu, niż to konieczne. Przynajmniej nie teraz. - Co do eliksiru, nie sądzę, żeby był gotowy. Ale możemy sprawdzić w pracowni, wolałabym nie budzić siostry - zaproponowała, choć nie była za bardzo przekonana. Nawet nie ze względu na chłopaka, a fakt, że powinna trzymać się od pracy z daleka.
- Jak zawsze, lordzie Rosier - zdziwiła się, wszak potrafiła całkiem nieźle kłamać. W połączeniu ze zręcznymi palcami, zdolność do kłamstw bardzo często ratowała zarówno ją, jak i rodzeństwo z kłopotów, na przykład wtedy, gdy wraz z Evelyn wkradały się bez różdżek do pomieszczeń zamkniętych na trzy spusty lub wtedy, kiedy jej brat takową różdżkę krótkotrwale stracił, ot, za karę i w przypływie dziewczęcej irytacji. Nie były to umiejętności, którymi dama jej pokroju powinna się szczycić, a jednak sprawiało to, że na tle innych delikatnych kobiet coś wreszcie ją wyróżniało, poza zachowaniem, umiejętnością w danej dziedzinie i wyglądem.
- W salonie piękności - poprawiła Valentina bez cienia złośliwości w głosie, krzywiąc się lekko na wydźwięk wypowiadanych słów. Żeby ona chociaż chciała tam iść! A nie chciała, robiąc przysługę siostrze, jeszcze na tym cierpiąc. Postanowiła, że jej stopa już nigdy więcej nie postanie w żadnym salonie, oddając się w ręce zapraszanych do domu pracownic - i liczyła, że młodsza z sióstr podejmie podobną decyzję. - Nie dziwi mnie to. W końcu atak na dwie arystokratki w salonie urody nie pozostałby bez echa. Sama nie rozumiem co się właściwie stało, poza zjawą, gradobiciem i tajemniczym pudełkiem, z którego one wyszły - wstrząsnął nią niekontrolowany dreszcz, kiedy odtworzyła w głowie obraz zjawy sunącej wprost na nią i odłamków szkła, które wbiły się w jej nogi i dłonie, raniąc je dotkliwie. Dłoń zapiekła niemiłosiernie; w mimowolnym odruchu zerknęła na nią, bandażem drugiej próbując rozmasować dające o sobie znać miejsce. Zapomniała chwilowo o tym, że usilnie próbowała je ukrywać za plecami.
- Powinnam to samo powiedzieć o tobie - zdziwiła się tą uwagą, ale nie poświęciła jej więcej czasu, niż to konieczne. Przynajmniej nie teraz. - Co do eliksiru, nie sądzę, żeby był gotowy. Ale możemy sprawdzić w pracowni, wolałabym nie budzić siostry - zaproponowała, choć nie była za bardzo przekonana. Nawet nie ze względu na chłopaka, a fakt, że powinna trzymać się od pracy z daleka.
better never means better for everyone. it always means worse for some.
Estelle Slughorn
Zawód : alchemik w św. Mungu
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
better never means better for everyone. it always means worse for some.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Oczywiście, że sobie radzili. Jakby nie patrzeć, w świetle ostatnich wydarzeń pewne spory schodziły na boczny tor, ale Valentin nie był skłonny myśleć, że wszystko mogłoby zostać tak, jak było. Bo chociaż z biegiem czasu coraz mniej rzeczy było go w stanie poruszyć, odczuwał pewien sentyment do dawnych lat, kiedy wszystko było znacznie prostsze.
Najwyraźniej sceptycyzm Valentina na nic się nie zdał, bo Estelle szła w zaparte. Postanowił nie drążyć już tego tematu uznając, że skoro nie chce zbytnio o tym mówić, nie jest to jego interes. Zresztą nie spodziewał się szczególnej wylewności, wszak nie tak ich wychowywano.
- W salonie piękności - zgodził się, przyjmując tę poprawkę bez zająknięcia. Tak przypuszczał, że informacje przenoszone drogą ustną mogą ulec zmianom w trakcie, gdy są w obiegu. Tym bardziej więc był rad, że jednak zdecydował się zasięgnąć informacji z pierwszej ręki i uniknąć nieporozumień. Wysłuchał w ciszy Estelle, jakby rozważając jej słowa. Nie wiedział kto mógłby być tak nieroztropny, by zaatakować dwie szlachcianki i to w miejscu publicznym, w biały dzień. Chyba, że to pudełko nie było przeznaczone dla nich, a taka możliwość była chyba najbardziej prawdopodobna. Niemniej jednak nie poczuwając się do obowiązku rozwiązywania tej zagadki, zapamiętał ją, notując w pamięci, by wrócić do tego gdy będzie miał okazję porozmawiać z kimś, kto może na ten temat wiedzieć więcej.
- Ktoś już zajmuje się tą sprawą? - Dopytał, zastanawiając się, czy Ministerstwo już tam kogoś wysłało. Choć żyli w dziwnych czasach, gdzie coraz większa ilość nieszczęśliwych wypadków przestawała powoli dziwić, gdy dotyczyły osób z najbliższego otoczenia, sprawa wymagała nieco bardziej skrupulatnego pochylenia się nad nią. Poza tym nieszczęśliwe wypadki miały to do siebie, że chodziły raczej po mugolach i szlamach, arystokrację omijając dziwnym trafem szerokim łukiem.
Valentin w bezlitośnie oczywisty sposób spoglądał na dłonie Estelle, poranione, choć pokryte opatrunkiem. Sposób, w który próbowała rozmasować bolące miejsce, czy to z chęci ulżenia sobie, czy zamyślenia, wskazywał na to, że rany musiały być dość dotkliwe. W końcu minęło już kilka dni od tego wydarzenia, gdyby rany były płytkie nie byłoby po nich śladu. Poza tym dziwiło go, że magia lecznicza nie dała sobie rady. Czyżby ktoś pobawił się zakazanymi dziedzinami magii? Odrzucił jednak tę myśl, skupiając się na powrót na dziewczynie, jakby chcąc jak najlepiej wykorzystać okazję do tego, że w końcu przyszło im porozmawiać. Ponownie podniósł wzrok na bladą twarz panny Slughorn.
- Nie spieszy mi się - wtrącił cicho, poruszywszy się nieco. - Jeśli Evelyn śpi, nie ma na razie sensu jej budzić. Powinnyście jak najwięcej odpoczywać. Eliksir może poczekać, to nic pilnego. Może po prostu przyjdę innym razem - dodał jeszcze. Nie chciał być tutaj dłużej, niż to konieczne, nie chciał być tym, który się narzuca. Przypuszczał, że Estelle jest zmęczona, choć nie bez satysfakcji upatrywał się w tym wszystkim miłej odmiany dla ostatnich lat. W końcu byli w stanie porozmawiać, normalnie, bez przekomarzań, ironii i głupich min. To mimo wszystko było powiewem świeżości i poczuł pewien rodzaj ulgi, choć żałował też, że trzeba było tak przykrego incydentu, by podjąć takie kroki. Nawet jeśli wszystko to było dość dziwne, nie czuł się niezręcznie, a zupełnie nagle zaczął mieć wrażenie, że ich kłótnia miała miejsce w zupełnie innym życiu. Miał nawet ochotę kontynuować tę rozmowę, ale czekał na reakcję dziewczyny. Jeśli była zmęczona, nie miało to większego sensu. Obserwował zatem.
Najwyraźniej sceptycyzm Valentina na nic się nie zdał, bo Estelle szła w zaparte. Postanowił nie drążyć już tego tematu uznając, że skoro nie chce zbytnio o tym mówić, nie jest to jego interes. Zresztą nie spodziewał się szczególnej wylewności, wszak nie tak ich wychowywano.
- W salonie piękności - zgodził się, przyjmując tę poprawkę bez zająknięcia. Tak przypuszczał, że informacje przenoszone drogą ustną mogą ulec zmianom w trakcie, gdy są w obiegu. Tym bardziej więc był rad, że jednak zdecydował się zasięgnąć informacji z pierwszej ręki i uniknąć nieporozumień. Wysłuchał w ciszy Estelle, jakby rozważając jej słowa. Nie wiedział kto mógłby być tak nieroztropny, by zaatakować dwie szlachcianki i to w miejscu publicznym, w biały dzień. Chyba, że to pudełko nie było przeznaczone dla nich, a taka możliwość była chyba najbardziej prawdopodobna. Niemniej jednak nie poczuwając się do obowiązku rozwiązywania tej zagadki, zapamiętał ją, notując w pamięci, by wrócić do tego gdy będzie miał okazję porozmawiać z kimś, kto może na ten temat wiedzieć więcej.
- Ktoś już zajmuje się tą sprawą? - Dopytał, zastanawiając się, czy Ministerstwo już tam kogoś wysłało. Choć żyli w dziwnych czasach, gdzie coraz większa ilość nieszczęśliwych wypadków przestawała powoli dziwić, gdy dotyczyły osób z najbliższego otoczenia, sprawa wymagała nieco bardziej skrupulatnego pochylenia się nad nią. Poza tym nieszczęśliwe wypadki miały to do siebie, że chodziły raczej po mugolach i szlamach, arystokrację omijając dziwnym trafem szerokim łukiem.
Valentin w bezlitośnie oczywisty sposób spoglądał na dłonie Estelle, poranione, choć pokryte opatrunkiem. Sposób, w który próbowała rozmasować bolące miejsce, czy to z chęci ulżenia sobie, czy zamyślenia, wskazywał na to, że rany musiały być dość dotkliwe. W końcu minęło już kilka dni od tego wydarzenia, gdyby rany były płytkie nie byłoby po nich śladu. Poza tym dziwiło go, że magia lecznicza nie dała sobie rady. Czyżby ktoś pobawił się zakazanymi dziedzinami magii? Odrzucił jednak tę myśl, skupiając się na powrót na dziewczynie, jakby chcąc jak najlepiej wykorzystać okazję do tego, że w końcu przyszło im porozmawiać. Ponownie podniósł wzrok na bladą twarz panny Slughorn.
- Nie spieszy mi się - wtrącił cicho, poruszywszy się nieco. - Jeśli Evelyn śpi, nie ma na razie sensu jej budzić. Powinnyście jak najwięcej odpoczywać. Eliksir może poczekać, to nic pilnego. Może po prostu przyjdę innym razem - dodał jeszcze. Nie chciał być tutaj dłużej, niż to konieczne, nie chciał być tym, który się narzuca. Przypuszczał, że Estelle jest zmęczona, choć nie bez satysfakcji upatrywał się w tym wszystkim miłej odmiany dla ostatnich lat. W końcu byli w stanie porozmawiać, normalnie, bez przekomarzań, ironii i głupich min. To mimo wszystko było powiewem świeżości i poczuł pewien rodzaj ulgi, choć żałował też, że trzeba było tak przykrego incydentu, by podjąć takie kroki. Nawet jeśli wszystko to było dość dziwne, nie czuł się niezręcznie, a zupełnie nagle zaczął mieć wrażenie, że ich kłótnia miała miejsce w zupełnie innym życiu. Miał nawet ochotę kontynuować tę rozmowę, ale czekał na reakcję dziewczyny. Jeśli była zmęczona, nie miało to większego sensu. Obserwował zatem.
Gość
Gość
Nie umiała udzielić odpowiedzi na to pytanie; nikt nie informował ich o dalszych postępowaniach, dbając o to, by córki wróciły do zdrowia i względnego szczęścia. Ale nawet i bez tego mogła się jedynie domyślać, że ojciec nie pozostawiłby tej sytuacji tak po prostu. Był to przecież niegodny czyn, wymierzony w dwie arystokratki - być może znalazły się w tym miejscu przypadkowo i nie były jako takim celem, ale karteczki, ta pierwsza i ostatnia, dołączone do pudełka, wskazywały na to, że chodziło o osoby ze szlachecką krwią.
- Przypuszczam, że tak. Nie sądzę, że sytuacja pozostanie nieruszona - gdyby tak było, zdenerwowałaby się i pewnie potajemnie wzięła sprawy w swoje ręce, by dojść do tego, kto wpadł na tak głupi pomysł, żart. Zastanawiała się nawet przez chwilę, czy ich kochana kuzynka, Auriga, nie mieszała w tym swoich palców, wszak zachowywała się ostatnio poniżej normy, znikała, a w dodatku tego dnia opuściła salon po zaledwie pięciu minutach, zostawiając je. Jak inaczej miała interpretować to zachowanie? Ze swoimi myślami oczywiście się nie zdradziła, bo nie mogła; nie wypadało rzucać bezpodstawnych jak na ten moment oszczerstw pod adresem rodziny, osoby, która była jak ich niemal trzecia siostra. I nieważne, że nie lubiła jej całym sercem. Wciąż pozostawała rodziną.
Rozmasowała dłonie, gdy jednak dostrzegła jak poluzowała bandaż westchnęła. Nie miała za bardzo jak go teraz poprawić, skoro obie ręce były nim owinięte, a palcami w zasadzie nie miała jak poruszać. Bez słowa skargi, ponownie schowała je za plecami.
- Zawsze możemy to sprawdzić - miłą odmianą było to, że mogłaby wreszcie pobyć w pracowni, pod pretekstem poszukiwania fiolki eliksiru. - A jeśli faktycznie go nie ma, zadecydujemy co dalej. Nie zrozum mnie źle, nie pozwalają mi pracować, to boli bardziej niż gojące się rany - kochała swoją pracę, czasami nawet zbyt mocno, dlatego trzymanie jej z daleka od pracowni alchemicznej z pewnością nie pomoże wrócić jej do zdrowia; czuła się z tego powodu źle, jakby ktoś ją ubezwłasnowolnił, a to uczucie nie należało do najprzyjemniejszych. Miała nadzieję, że Valentin zrozumie, choć nie znał lady Slughorn od tej strony - gdy dopiero uświadomiła sobie, że praca jest jej największą miłością, już od dawna nie mieli kontaktu. Mógł słyszeć, zapewne dziwić się, że nagle zmieniła priorytety, ale i to było dyktowane przez pewne wydarzenia w jej życiu.
- Przypuszczam, że tak. Nie sądzę, że sytuacja pozostanie nieruszona - gdyby tak było, zdenerwowałaby się i pewnie potajemnie wzięła sprawy w swoje ręce, by dojść do tego, kto wpadł na tak głupi pomysł, żart. Zastanawiała się nawet przez chwilę, czy ich kochana kuzynka, Auriga, nie mieszała w tym swoich palców, wszak zachowywała się ostatnio poniżej normy, znikała, a w dodatku tego dnia opuściła salon po zaledwie pięciu minutach, zostawiając je. Jak inaczej miała interpretować to zachowanie? Ze swoimi myślami oczywiście się nie zdradziła, bo nie mogła; nie wypadało rzucać bezpodstawnych jak na ten moment oszczerstw pod adresem rodziny, osoby, która była jak ich niemal trzecia siostra. I nieważne, że nie lubiła jej całym sercem. Wciąż pozostawała rodziną.
Rozmasowała dłonie, gdy jednak dostrzegła jak poluzowała bandaż westchnęła. Nie miała za bardzo jak go teraz poprawić, skoro obie ręce były nim owinięte, a palcami w zasadzie nie miała jak poruszać. Bez słowa skargi, ponownie schowała je za plecami.
- Zawsze możemy to sprawdzić - miłą odmianą było to, że mogłaby wreszcie pobyć w pracowni, pod pretekstem poszukiwania fiolki eliksiru. - A jeśli faktycznie go nie ma, zadecydujemy co dalej. Nie zrozum mnie źle, nie pozwalają mi pracować, to boli bardziej niż gojące się rany - kochała swoją pracę, czasami nawet zbyt mocno, dlatego trzymanie jej z daleka od pracowni alchemicznej z pewnością nie pomoże wrócić jej do zdrowia; czuła się z tego powodu źle, jakby ktoś ją ubezwłasnowolnił, a to uczucie nie należało do najprzyjemniejszych. Miała nadzieję, że Valentin zrozumie, choć nie znał lady Slughorn od tej strony - gdy dopiero uświadomiła sobie, że praca jest jej największą miłością, już od dawna nie mieli kontaktu. Mógł słyszeć, zapewne dziwić się, że nagle zmieniła priorytety, ale i to było dyktowane przez pewne wydarzenia w jej życiu.
better never means better for everyone. it always means worse for some.
Estelle Slughorn
Zawód : alchemik w św. Mungu
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
better never means better for everyone. it always means worse for some.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Valentin nie wiedział o karteczkach, ani o szczegółach tej sytuacji, postanowił zatem dyplomatycznie milczeć na ten temat i nie dopytywać, nie chcąc też swoją podszytą podejrzliwością ciekawością zerwać tej cienkiej nici kontaktu, która nawiązała się pomiędzy nim a Estelle pierwszy raz od dłuższego czasu. Poruszył się jedynie niespokojnie, choć twarz zastygła w beznamiętnej masce, ale wciąż badawczo przyglądał się Estelle.
- Mam nadzieję - skwitował jedynie na koniec. Nie bardzo wiedział jak ma się w tej sytuacji zachować, wszak dziewczyna nie była kimś, dla kogo marne słowa pocieszenia cokolwiek by zmieniły. A sam Valentin nie był pewien, czy w ogóle był zdolny do klecenia takich wypowiedzi w sposób szczery, zatem tradycyjnie, po prostu milczał, tłumiąc w sobie chęć dotknięcia rozmówczyni. Nie dość, ze byłoby to w złym tonie, to jeszcze nie było ku temu nawet połowy powodu, zatem odtrącił niskie pobudki na bok i powiódł spojrzeniem gdzieś ponad ramieniem brunetki, wydychając powoli powietrze z płuc.
- Skoro nie pozwalają ci pracować, to nie wiem, czy powinienem się na to godzić Panno Slughorn - odparł z przekąsem, mrużąc lekko oczy, choć ponownie pozwalając sobie na zaledwie cień uśmiechu. Dopiero teraz mogło komukolwiek przyjść na myśl, że to ten sam chłopak, który uczęszczał kiedyś do Beauxbatons i jedynie raz w życiu zarobił szlaban, w dodatku tylko i wyłącznie dzięki stojącej przed nim istocie. Faktycznie, nie spodziewałby się po niej tak heroicznego pracoholizmu, ale wyglądało na to, że nie tylko on się zmienił pod wpływem czasu i nowych doświadczeń. Taka była już jednak kolej rzeczy i nie było to niczym szokującym.
Co prawda nie do końca było mu na rękę pałętanie się po tej rezydencji bez Evelyn, zupełnie, jakby robił coś złego, przyzwyczajenie to jednak ciężka siła, tym niemniej zdecydował, że w zasadzie to nie zaszkodzi. Irytująco perfekcjonistycznym ruchem poprawił poły szaty.
- Myślę, że nic się nie stanie, jeśli tylko zajrzymy - zgodził się w końcu, po krótkiej chwili zwłoki. Nie sądził, by eliksir był gotowy, w końcu poprosił o niego raptem na kilka dni przed atakiem, ale zawsze był to jakiś pretekst do tego, by porozmawiać jeszcze chwilę z Estelle, w dodatku pretekst na tyle dobry, by nie cierpiała na tym duma Valentina.
- Mam nadzieję - skwitował jedynie na koniec. Nie bardzo wiedział jak ma się w tej sytuacji zachować, wszak dziewczyna nie była kimś, dla kogo marne słowa pocieszenia cokolwiek by zmieniły. A sam Valentin nie był pewien, czy w ogóle był zdolny do klecenia takich wypowiedzi w sposób szczery, zatem tradycyjnie, po prostu milczał, tłumiąc w sobie chęć dotknięcia rozmówczyni. Nie dość, ze byłoby to w złym tonie, to jeszcze nie było ku temu nawet połowy powodu, zatem odtrącił niskie pobudki na bok i powiódł spojrzeniem gdzieś ponad ramieniem brunetki, wydychając powoli powietrze z płuc.
- Skoro nie pozwalają ci pracować, to nie wiem, czy powinienem się na to godzić Panno Slughorn - odparł z przekąsem, mrużąc lekko oczy, choć ponownie pozwalając sobie na zaledwie cień uśmiechu. Dopiero teraz mogło komukolwiek przyjść na myśl, że to ten sam chłopak, który uczęszczał kiedyś do Beauxbatons i jedynie raz w życiu zarobił szlaban, w dodatku tylko i wyłącznie dzięki stojącej przed nim istocie. Faktycznie, nie spodziewałby się po niej tak heroicznego pracoholizmu, ale wyglądało na to, że nie tylko on się zmienił pod wpływem czasu i nowych doświadczeń. Taka była już jednak kolej rzeczy i nie było to niczym szokującym.
Co prawda nie do końca było mu na rękę pałętanie się po tej rezydencji bez Evelyn, zupełnie, jakby robił coś złego, przyzwyczajenie to jednak ciężka siła, tym niemniej zdecydował, że w zasadzie to nie zaszkodzi. Irytująco perfekcjonistycznym ruchem poprawił poły szaty.
- Myślę, że nic się nie stanie, jeśli tylko zajrzymy - zgodził się w końcu, po krótkiej chwili zwłoki. Nie sądził, by eliksir był gotowy, w końcu poprosił o niego raptem na kilka dni przed atakiem, ale zawsze był to jakiś pretekst do tego, by porozmawiać jeszcze chwilę z Estelle, w dodatku pretekst na tyle dobry, by nie cierpiała na tym duma Valentina.
Gość
Gość
Uśmiechnęła się, wszak nawet chwilowa wizyta w pracowni stanowiła dla niej odskocznię od nadopiekuńczości domowników. Mogła na moment - ten krótki moment radości i swobody - dotknąć fiolek i kociołków, powdychać opary składników i kurz, którego teraz jej brakowało, w wysprzątanej na błysk sypialni. Wiedziała, że poczuje się lepiej od tej wizyty, dlatego też była wdzięczna Valentinowi za to, że się zgodził. Nie wiedziała jak ewentualnie wyjaśni ojcu swoją wizytę w pracowni, ale nie zaprzątała sobie teraz tym w ogóle głowy. Liczyło się to, że miała wymówkę, której dotychczas nie mogła wymyślić, zaś wymykanie się potajemnie nie wchodziło nawet w rachubę; zbyt dobrzeją znali, by wiedzieli, że nie będzie próbowała nagłych ucieczek w podziemia.
- Chodźmy zatem - skierowawszy się powolnym krokiem w stronę domu, wyminęła Valentina, który po chwili ruszył za nią. - Jak życie? Dawno nie rozmawialiśmy - nie chciała spacerować w ciszy, której miała dość, dlatego zadała wreszcie najbardziej neutralne pytanie, jakie mogła. I była ciekawa odpowiedzi: w końcu mieli do nadrobienia kilka lat; lat, które stracili przez nieokreślone waśnie z czasów szkolnych.
Kiedy znaleźli się w pracowni, okazało się - jak słusznie przypuszczali - że eliksir nie był nawet zaczęty, ale dla lady Slughorn nie było to żadnym problemem. Mogła przecież uwarzyć go sama, choć z poranionymi dłońmi zajęło jej to więcej czasu, niż powinno. Nie przyjmując sprzeciwu Valentina, poprosiła, by stał na czatach, następnie zaś pozbyła się krępujących ruchy bandaży i jęła się przygotowywania składników. Eliksir nie był skomplikowany, za to czasochłonny.
- Powinien być gotowy na jutro, dziś już nic nie zdziałam - poinformowała spokojnie, niedbale zawiązując bandaże wokół dłoni. Potem uprzątnęła stanowisko pracy, pozostawiając składniki w kociołku do uwarzenia się.
Po pewnym czasie pożegnała się wraz z lordem Rosierem, wracając do sypialni. Eliksir - tak jak powiedziała - był gotowy na kolejny dzień.
zt oboje
- Chodźmy zatem - skierowawszy się powolnym krokiem w stronę domu, wyminęła Valentina, który po chwili ruszył za nią. - Jak życie? Dawno nie rozmawialiśmy - nie chciała spacerować w ciszy, której miała dość, dlatego zadała wreszcie najbardziej neutralne pytanie, jakie mogła. I była ciekawa odpowiedzi: w końcu mieli do nadrobienia kilka lat; lat, które stracili przez nieokreślone waśnie z czasów szkolnych.
Kiedy znaleźli się w pracowni, okazało się - jak słusznie przypuszczali - że eliksir nie był nawet zaczęty, ale dla lady Slughorn nie było to żadnym problemem. Mogła przecież uwarzyć go sama, choć z poranionymi dłońmi zajęło jej to więcej czasu, niż powinno. Nie przyjmując sprzeciwu Valentina, poprosiła, by stał na czatach, następnie zaś pozbyła się krępujących ruchy bandaży i jęła się przygotowywania składników. Eliksir nie był skomplikowany, za to czasochłonny.
- Powinien być gotowy na jutro, dziś już nic nie zdziałam - poinformowała spokojnie, niedbale zawiązując bandaże wokół dłoni. Potem uprzątnęła stanowisko pracy, pozostawiając składniki w kociołku do uwarzenia się.
Po pewnym czasie pożegnała się wraz z lordem Rosierem, wracając do sypialni. Eliksir - tak jak powiedziała - był gotowy na kolejny dzień.
zt oboje
better never means better for everyone. it always means worse for some.
Estelle Slughorn
Zawód : alchemik w św. Mungu
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
better never means better for everyone. it always means worse for some.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Strona 2 z 2 • 1, 2
Ogrody
Szybka odpowiedź