Mniejszy salonik
AutorWiadomość
Mniejszy salonik
Niewielki salon na piętrze, przeznaczony raczej do użytku domowników. Oprócz kominka i kanapy znajdują się tu biblioteczki z książkami i obrazy. Z przysłoniętych zasłonami okien rozpościera się widok na podwórze.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
| ze szklarni
Evelyn spojrzała na nią uważnie. Zdawała sobie sprawę, że to było trudne. I że coś takiego mogło się zdarzyć nawet jej, biorąc pod uwagę, jak bardzo pociągały ją rozmaite dziwne przedmioty. Kiedy w dzieciństwie zwiedzała piwnice, czasami natrafiała na zaklątwione szpargały, ale zazwyczaj powodowały one niegroźne, łatwe do uleczenia dolegliwości. Szczęśliwie nie wpadło w jej ręce nic naprawdę niebezpiecznego. Tak, można powiedzieć, że miała wtedy więcej szczęścia niż zdrowego rozsądku, bo przecież nawet dzieci wiedziały, że nie wszystkie księgi i artefakty w posiadłości są dobre. I choć pewnie można by się spodziewać, że to prędzej Evelyn może spotkać coś złego przez tą jej ciekawskość, to nie ona ucierpiała, a Isabelle, która w nieodpowiednim czasie pojawiła się w tamtym pokoju i dała się zwieść urodzie zaklętego artefaktu.
- Nie wiedziałaś, że to się stanie – powiedziała tylko, nie chcąc, żeby siostra się obwiniała, bo i tak ucierpiała wystarczająco. – Ale nie myślmy o tym. Pomyślmy lepiej, jak możemy spędzić resztę wieczoru, skoro żadnej z nas nie wzywają już dzisiaj żadne pilne zajęcia.
Do pracy z eliksirami miała powrócić jutro. Dziś mogła wypocząć i spędzić czas z siostrą. Nie miały takiej sposobności, kiedy jedna z nich przebywała w rezerwacie lub swoim piwnicznym królestwie, a druga mierzyła się z trudami pracy w ministerstwie. Potrzebowały odpoczynku, i dlatego też wiosenna wycieczka wydawała się tak kusząca. Także myśli Evelyn pędziły szybko w poszukiwaniu jakiegoś miejsca, które mogłoby spodobać się siostrze. Może powinna zabrać ją w okolice Kent? Obie znały i lubiły ziemie, z których wywodziła się ich matka. A może jednak coś, co nie było powiązane ani ze Slughornami, ani Rosierami i co dostarczy im większej ilości niespodzianek niż miejsca, które znały?
- Już niedługo. Kwestia dni, może tygodni. Niedługo będziemy mogły dobrze bawić się na dworze bez grubych, ciężkich płaszczy – powiedziała z entuzjazmem, pomagając jej zbierać bulwy. – Ale te wieczory przy kominku... Tak, to jest ten dobry aspekt brzydkiej pogody. Szczególnie po spędzeniu większości dnia w zimnej, wilgotnej pracowni. – Evelyn już się do tego przyzwyczaiła, co nie znaczyło, że nie ceniła ciepłych kominków, koców i gorącej herbaty. – Może skusimy się na to dzisiaj?
Zachichotała, kiedy Isabelle rzuciła w nią jedną z bulw gruzołka. Oczywiście jej to nie zabolało w żaden sposób i już po chwili także rzuciła w siostrę bulwą. Może nawet zaczęłyby się dalej nimi bawić jak wtedy, kiedy obie były dziećmi, jednak jadowita tentakula ostrzegawczo machnęła długimi pędami, więc młodsza Slughornówna uznała, że to chyba nie czas i miejsce na takie zabawy... Zwłaszcza że był to składnik eliksiru i powinien pozostać w nieuszkodzonym stanie.
- Więc może wracajmy już do domu? Poprosimy skrzata o gorącą herbatę i wykorzystajmy ten zimny wieczór – zaproponowała.
Opuściły szklarnię i przeszły przez posiadłość; Evelyn poprosiła skrzata, żeby zaniósł gruzołki do piwnicy, a potem przygotował dla nich obu herbatę i dostarczył do małego saloniku, do którego po chwili udały się obie dziewczęta. W pomieszczeniu nikogo nie było, a kominek wciąż płonął, więc Evelyn z ulgą opadła na kanapę i zagłębiła się w jej miękkim obiciu. Jej zmarznięte ciało szybko zaczęło się rozgrzewać.
- Przyjemnie tu – powiedziała, zerkając na siostrę. Niedługo później dostarczono im także gorącą herbatę, co dopełniało tego jeszcze zimowego wieczoru przy kominku. – Widziałaś dzisiaj mamę? – Evelyn nagle zdała sobie sprawę, że od rana ani razu nie widziała swojej rodzicielki. Może zaszyła się w swoich komnatach lub udała w odwiedziny do swojej rodziny bądź którejś z jej bliskich koleżanek z jej pokolenia. Często tak robiła, bo jej mąż rzadko wynurzał się ze swoich piwnic, jeśli nie wzywały go inne pilne obowiązki.
Evelyn spojrzała na nią uważnie. Zdawała sobie sprawę, że to było trudne. I że coś takiego mogło się zdarzyć nawet jej, biorąc pod uwagę, jak bardzo pociągały ją rozmaite dziwne przedmioty. Kiedy w dzieciństwie zwiedzała piwnice, czasami natrafiała na zaklątwione szpargały, ale zazwyczaj powodowały one niegroźne, łatwe do uleczenia dolegliwości. Szczęśliwie nie wpadło w jej ręce nic naprawdę niebezpiecznego. Tak, można powiedzieć, że miała wtedy więcej szczęścia niż zdrowego rozsądku, bo przecież nawet dzieci wiedziały, że nie wszystkie księgi i artefakty w posiadłości są dobre. I choć pewnie można by się spodziewać, że to prędzej Evelyn może spotkać coś złego przez tą jej ciekawskość, to nie ona ucierpiała, a Isabelle, która w nieodpowiednim czasie pojawiła się w tamtym pokoju i dała się zwieść urodzie zaklętego artefaktu.
- Nie wiedziałaś, że to się stanie – powiedziała tylko, nie chcąc, żeby siostra się obwiniała, bo i tak ucierpiała wystarczająco. – Ale nie myślmy o tym. Pomyślmy lepiej, jak możemy spędzić resztę wieczoru, skoro żadnej z nas nie wzywają już dzisiaj żadne pilne zajęcia.
Do pracy z eliksirami miała powrócić jutro. Dziś mogła wypocząć i spędzić czas z siostrą. Nie miały takiej sposobności, kiedy jedna z nich przebywała w rezerwacie lub swoim piwnicznym królestwie, a druga mierzyła się z trudami pracy w ministerstwie. Potrzebowały odpoczynku, i dlatego też wiosenna wycieczka wydawała się tak kusząca. Także myśli Evelyn pędziły szybko w poszukiwaniu jakiegoś miejsca, które mogłoby spodobać się siostrze. Może powinna zabrać ją w okolice Kent? Obie znały i lubiły ziemie, z których wywodziła się ich matka. A może jednak coś, co nie było powiązane ani ze Slughornami, ani Rosierami i co dostarczy im większej ilości niespodzianek niż miejsca, które znały?
- Już niedługo. Kwestia dni, może tygodni. Niedługo będziemy mogły dobrze bawić się na dworze bez grubych, ciężkich płaszczy – powiedziała z entuzjazmem, pomagając jej zbierać bulwy. – Ale te wieczory przy kominku... Tak, to jest ten dobry aspekt brzydkiej pogody. Szczególnie po spędzeniu większości dnia w zimnej, wilgotnej pracowni. – Evelyn już się do tego przyzwyczaiła, co nie znaczyło, że nie ceniła ciepłych kominków, koców i gorącej herbaty. – Może skusimy się na to dzisiaj?
Zachichotała, kiedy Isabelle rzuciła w nią jedną z bulw gruzołka. Oczywiście jej to nie zabolało w żaden sposób i już po chwili także rzuciła w siostrę bulwą. Może nawet zaczęłyby się dalej nimi bawić jak wtedy, kiedy obie były dziećmi, jednak jadowita tentakula ostrzegawczo machnęła długimi pędami, więc młodsza Slughornówna uznała, że to chyba nie czas i miejsce na takie zabawy... Zwłaszcza że był to składnik eliksiru i powinien pozostać w nieuszkodzonym stanie.
- Więc może wracajmy już do domu? Poprosimy skrzata o gorącą herbatę i wykorzystajmy ten zimny wieczór – zaproponowała.
Opuściły szklarnię i przeszły przez posiadłość; Evelyn poprosiła skrzata, żeby zaniósł gruzołki do piwnicy, a potem przygotował dla nich obu herbatę i dostarczył do małego saloniku, do którego po chwili udały się obie dziewczęta. W pomieszczeniu nikogo nie było, a kominek wciąż płonął, więc Evelyn z ulgą opadła na kanapę i zagłębiła się w jej miękkim obiciu. Jej zmarznięte ciało szybko zaczęło się rozgrzewać.
- Przyjemnie tu – powiedziała, zerkając na siostrę. Niedługo później dostarczono im także gorącą herbatę, co dopełniało tego jeszcze zimowego wieczoru przy kominku. – Widziałaś dzisiaj mamę? – Evelyn nagle zdała sobie sprawę, że od rana ani razu nie widziała swojej rodzicielki. Może zaszyła się w swoich komnatach lub udała w odwiedziny do swojej rodziny bądź którejś z jej bliskich koleżanek z jej pokolenia. Często tak robiła, bo jej mąż rzadko wynurzał się ze swoich piwnic, jeśli nie wzywały go inne pilne obowiązki.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Jak dobrze było znaleźć się w domu! Nic tak skutecznie nie odganiało ponurych myśli jak ciepło i rozmigotany blask płomieni w kominku. Chociaż przed opadnięciem na wygodny fotel już się zawahała z powątpiewaniem zerkając na swoją niezbyt już czystą suknie, noszącą ślady ziemi.
Powoli zaczęła sięgać po swoją schowaną w rękawie różdżkę, kiedy zdała sobie sprawę jakie to bezcelowe. Zaklęcie czyszczące chwilowo znikło z jej pamięci, pozostawiając po sobie zaledwie znajome brzmienie, które irytująco tańczyło jej na końcu języka. Już jakiś czas temu zauważyła, że to właśnie te formuły, które przyszło jej się nauczyć najszybciej i najprościej najczęściej jej uciekają, w przeciwieństwie do tych, na którymi musiała spędzić więcej czasu. Te z kolei, jak się wydaje, były zbyt dobrze wyryte w jej wspomnieniach.
Poddała się w końcu i z cichym westchnieniem opadła na miękkie siedzisko.
- Matkę?- zastanowiła się krótko, marszcząc przy tym nieznacznie brwi. - Wspominała niedawno, że jakaś jej znajoma przyjeżdża z Francji, więc to pewnie dzisiaj. Poszła ją przywitać zapewne.
Stwierdziła niespecjalnie przejęta nieobecnością matki, która potrafiła zarówno spędzać w nim całe dnie jak i na całe dnie z niego znikać aby spełniać się towarzysko. Bywały też momenty, kiedy dom stawał się wyjątkowo wyludnionym miejscem i nie było to przyjemne wrażenie.
Isabelle wcale nie dziwiła się zatem ‘ucieczkom do ludzi’. Każdy potrzebuje czasem chwili tylko dla siebie, ale akurat dom zawsze kojarzył jej się z miejscem pełnym życia, dźwięków i wszędzie obecnych współ-domowników.
- Niedługo referendum- westchnęła i odchyliła głowę w tył na zagłówek.- Wszyscy wkoło mówią tylko o tym. Ciekawe czy spotkam kogoś znajomego na głosowaniu.. - zastanowiła się na głos i obróciła głowę na bok specjalnie po to aby móc spojrzeć na siostrę.- Robisz sobie wolne cały dzień czy tylko dłuższą przerwę w pracy aby odwiedzić Ministerstwo?
Niestety ona tego dnia będzie pracowała jak każdego innego. Nie żeby tego nie lubiła, ale dzielenie przestrzeni ze swoją współpracownicą nie za specjalnie ją radowało. Nie rozumiała jak to w ogóle możliwe, że w Ministerstwie Magii, w organie skupiającym w sobie władzę sądowniczą, prawodawczą i wykonawczą, można zatrudniać szlamy i czarodziejów pół-krwi? Selekcja i staranniejszy dobór pracowników, oto czym powinni się zająć w pierwszej kolejności, albo przynajmniej przetransferowanie pewnych osób na odpowiedniejsze dla nich stanowiska.
W końcu potrzebowali kogoś także do tych brudniejszych lub mniej znaczących zadań.
- Co w ogóle uważasz o wyjściu z Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów?- zapytała, gdyż odpowiedź na pozostałe pytania, o których było wiadomo, że pojawią się na karcie, była oczywista. - Akurat tutaj uważam, że wbrew temu co mówią gazety, wymiana działa w obydwie strony. No i gdyby nie to, różnie by mogło być z naszą nauką w Beauxbatons.
Kiedy w końcu pojawił się skrzat z herbatą, nalała sobie parujący napój do małej filiżanki i obowiązkowo posłodziła, czując jak jej nozdrza wypełniają się najwspanialszym aromatem Wiliamsona. Wzięła maleńkiego łyczka, tak aby się nie poparzyć i aż zamruczała z zadowoleniem.
- Uwielbiam.
Powoli zaczęła sięgać po swoją schowaną w rękawie różdżkę, kiedy zdała sobie sprawę jakie to bezcelowe. Zaklęcie czyszczące chwilowo znikło z jej pamięci, pozostawiając po sobie zaledwie znajome brzmienie, które irytująco tańczyło jej na końcu języka. Już jakiś czas temu zauważyła, że to właśnie te formuły, które przyszło jej się nauczyć najszybciej i najprościej najczęściej jej uciekają, w przeciwieństwie do tych, na którymi musiała spędzić więcej czasu. Te z kolei, jak się wydaje, były zbyt dobrze wyryte w jej wspomnieniach.
Poddała się w końcu i z cichym westchnieniem opadła na miękkie siedzisko.
- Matkę?- zastanowiła się krótko, marszcząc przy tym nieznacznie brwi. - Wspominała niedawno, że jakaś jej znajoma przyjeżdża z Francji, więc to pewnie dzisiaj. Poszła ją przywitać zapewne.
Stwierdziła niespecjalnie przejęta nieobecnością matki, która potrafiła zarówno spędzać w nim całe dnie jak i na całe dnie z niego znikać aby spełniać się towarzysko. Bywały też momenty, kiedy dom stawał się wyjątkowo wyludnionym miejscem i nie było to przyjemne wrażenie.
Isabelle wcale nie dziwiła się zatem ‘ucieczkom do ludzi’. Każdy potrzebuje czasem chwili tylko dla siebie, ale akurat dom zawsze kojarzył jej się z miejscem pełnym życia, dźwięków i wszędzie obecnych współ-domowników.
- Niedługo referendum- westchnęła i odchyliła głowę w tył na zagłówek.- Wszyscy wkoło mówią tylko o tym. Ciekawe czy spotkam kogoś znajomego na głosowaniu.. - zastanowiła się na głos i obróciła głowę na bok specjalnie po to aby móc spojrzeć na siostrę.- Robisz sobie wolne cały dzień czy tylko dłuższą przerwę w pracy aby odwiedzić Ministerstwo?
Niestety ona tego dnia będzie pracowała jak każdego innego. Nie żeby tego nie lubiła, ale dzielenie przestrzeni ze swoją współpracownicą nie za specjalnie ją radowało. Nie rozumiała jak to w ogóle możliwe, że w Ministerstwie Magii, w organie skupiającym w sobie władzę sądowniczą, prawodawczą i wykonawczą, można zatrudniać szlamy i czarodziejów pół-krwi? Selekcja i staranniejszy dobór pracowników, oto czym powinni się zająć w pierwszej kolejności, albo przynajmniej przetransferowanie pewnych osób na odpowiedniejsze dla nich stanowiska.
W końcu potrzebowali kogoś także do tych brudniejszych lub mniej znaczących zadań.
- Co w ogóle uważasz o wyjściu z Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów?- zapytała, gdyż odpowiedź na pozostałe pytania, o których było wiadomo, że pojawią się na karcie, była oczywista. - Akurat tutaj uważam, że wbrew temu co mówią gazety, wymiana działa w obydwie strony. No i gdyby nie to, różnie by mogło być z naszą nauką w Beauxbatons.
Kiedy w końcu pojawił się skrzat z herbatą, nalała sobie parujący napój do małej filiżanki i obowiązkowo posłodziła, czując jak jej nozdrza wypełniają się najwspanialszym aromatem Wiliamsona. Wzięła maleńkiego łyczka, tak aby się nie poparzyć i aż zamruczała z zadowoleniem.
- Uwielbiam.
Gość
Gość
Im starsi byli, tym dom częściej się wyludniał. Każde z czwórki rodzeństwa miało własne zajęcia i zobowiązania. Nie byli już gromadką dzieciaków spędzających dnie w posiadłości, ucząc się potrzebnych umiejętności lub korzystających z darowanych im chwil wolności. Ale sposób życia rodziców pozostawał niezmienny przez lata – ojciec zajmował się alchemią, matka prowadziła życie salonowe godne prawdziwego Rosiera. Evelyn zdawała sobie sprawę, że Guinevere nie czuła się do końca Slughornem i nigdy nie czuła nawet najmniejszego pociągu do warzenia eliksirów. Szczęśliwie ojciec do niczego jej nie zmuszał, zadowolony, że pozbawiona talentu alchemicznego żona nie zapuszcza się do jego pracowni.
Evelyn jednak mimowolnie wzdrygnęła się, kiedy pomyślała sobie o tym, że co, jeśli i ją zmuszą do małżeństwa z mężczyzną zupełnie nierozumiejącym jej pasji?
- Pewnie tak – przytaknęła. – Czasami naprawdę podziwiam, jak ona daje sobie radę... No wiesz, z tym życiem towarzyskim.
Evelyn może nie była całkowicie aspołeczna, ale do matki i jej umiejętności poruszania się w zawiłym świecie salonów i intryg sporo jej brakowało.
Napiła się herbaty, ale po chwili jej uwagę pochłonął kolejny temat poruszony przez siostrę. Referendum. To już niedługo, pisali o nim w gazetach i przypuszczała, że Isabelle w ministerstwie musiała słyszeć na ten temat całkiem sporo. Evelyn ciągle zastanawiało, skąd taka zmiana w podejściu ministerstwa, które dotąd jawiło jej się jako miejsce szlamolubne, gdzie czysta krew traciła na znaczeniu. I chociaż na ogół nie przejawiała zainteresowania polityką, tak kwestia referendum i mających na nim paść zagadnień nurtowała ją, odkąd przeczytała artykuł.
- Obawiam się, że niestety będziemy musiały tam pójść. – Evelyn skrzywiła się; nie miała na to ochoty, ale nie chciała przekonywać się o ewentualnych konsekwencjach. Zbyt wiele miała do ukrycia, żeby narażać się na zainteresowanie ze strony ministerstwa. – Nie mam pojęcia, zapewne będę się starała znaleźć chwilę, żeby się tam udać, a potem powrócę do swoich zajęć.
Jeszcze nie wiedziała, co będzie robić za tydzień. Wszystko było zależne od zapotrzebowania, od tego, czy rezerwat akurat potrzebował dodatkowego alchemika, albo czy otrzymywała jakieś zamówienie w ramach własnej działalności alchemicznej, a wbrew pozorom nie miała ich bardzo wiele, na pewno nie tyle, co ojciec, któremu, jako osobie doświadczonej i zasłużonej na tym polu, ufano bardziej.
- Myślę, że akurat to nie jest zbyt dobrze pomyślane – przyznała. – Nasze społeczeństwo może wiele zyskać na współpracy z innymi krajami. Wymianie wiedzy, doświadczeń, poznawania innych magicznych kultur... – Aspekt polityczny nieszczególnie ją interesował, ale doceniała przepływ wiedzy i to, czego mogłaby się nauczyć od przedstawicieli innych magicznych społeczności zarówno w zakresie alchemii i zielarstwa, jak i swojego zainteresowania historią magicznego świata w ogóle, a nie tylko samej Anglii. Odcięcie się brytyjskiego społeczeństwa od pozostałych mogłoby uniemożliwić swobodny przepływ informacji, ksiąg, ingrediencji i innych niezwykłości, co uderzyłoby nie tylko w Slughornów, ale i wiele innych rodów. Pozostawała także kwestia edukacji; Evelyn, jako była uczennica Beauxbatons, doceniała to, że miała możliwość nauki w tak prestiżowej placówce. – Nie rozumiem, jak można tego nie zauważać. Prędzej powiedziałabym, że to szlamy mogą stanowić dla nas zagrożenie.
A przynajmniej, dla naszych pozycji, dodała w myślach. Nie bała się fizycznej krzywdy ze strony mugolaków, bo miała wysokie mniemanie o swoich umiejętnościach, a raczej tego, że ich liczebność może znacząco osłabić pozycję szlacheckich rodów, które w niektórych środowiskach już liczyły się coraz mniej. Myśl o tym, że mogłaby stać się kimś zwyczajnym, stawianym na równi z osobami, które urodziły się w rodzinach mugolskich i dowiedziały się o istnieniu magii dopiero po dostaniu listu ze szkoły, odrzucała ją i budziła w niej silny sprzeciw oraz niechęć. Nie chciała się na coś takiego godzić. Była wyjątkowa, miała czystą krew, rodowód sięgający kilka wieków wstecz i wiedzę popartą doświadczeniami poprzednich pokoleń. A co mieli mugolacy?
Prychnęła z powątpiewaniem. Powszechna równość była czymś absurdalnym.
- Nie zastanawia cię to, dlaczego w ogóle dochodzi do tego wszystkiego i to tak nagle? – zapytała po chwili, myśląc o tym wszystkim. Ostatnie miesiące przyniosły wiele niezbyt przyjemnych zdarzeń. Dekrety, masakra na sabacie, referendum... Czy to wszystko jakoś się łączyło?
Rozmowa z siostrą na temat ostatnich wydarzeń okazała się na tyle zajmująca, że spędziły resztę wieczoru, dyskutując w małym saloniku i zastanawiając się, do czego to wszystko doprowadzi.
| zt
Evelyn jednak mimowolnie wzdrygnęła się, kiedy pomyślała sobie o tym, że co, jeśli i ją zmuszą do małżeństwa z mężczyzną zupełnie nierozumiejącym jej pasji?
- Pewnie tak – przytaknęła. – Czasami naprawdę podziwiam, jak ona daje sobie radę... No wiesz, z tym życiem towarzyskim.
Evelyn może nie była całkowicie aspołeczna, ale do matki i jej umiejętności poruszania się w zawiłym świecie salonów i intryg sporo jej brakowało.
Napiła się herbaty, ale po chwili jej uwagę pochłonął kolejny temat poruszony przez siostrę. Referendum. To już niedługo, pisali o nim w gazetach i przypuszczała, że Isabelle w ministerstwie musiała słyszeć na ten temat całkiem sporo. Evelyn ciągle zastanawiało, skąd taka zmiana w podejściu ministerstwa, które dotąd jawiło jej się jako miejsce szlamolubne, gdzie czysta krew traciła na znaczeniu. I chociaż na ogół nie przejawiała zainteresowania polityką, tak kwestia referendum i mających na nim paść zagadnień nurtowała ją, odkąd przeczytała artykuł.
- Obawiam się, że niestety będziemy musiały tam pójść. – Evelyn skrzywiła się; nie miała na to ochoty, ale nie chciała przekonywać się o ewentualnych konsekwencjach. Zbyt wiele miała do ukrycia, żeby narażać się na zainteresowanie ze strony ministerstwa. – Nie mam pojęcia, zapewne będę się starała znaleźć chwilę, żeby się tam udać, a potem powrócę do swoich zajęć.
Jeszcze nie wiedziała, co będzie robić za tydzień. Wszystko było zależne od zapotrzebowania, od tego, czy rezerwat akurat potrzebował dodatkowego alchemika, albo czy otrzymywała jakieś zamówienie w ramach własnej działalności alchemicznej, a wbrew pozorom nie miała ich bardzo wiele, na pewno nie tyle, co ojciec, któremu, jako osobie doświadczonej i zasłużonej na tym polu, ufano bardziej.
- Myślę, że akurat to nie jest zbyt dobrze pomyślane – przyznała. – Nasze społeczeństwo może wiele zyskać na współpracy z innymi krajami. Wymianie wiedzy, doświadczeń, poznawania innych magicznych kultur... – Aspekt polityczny nieszczególnie ją interesował, ale doceniała przepływ wiedzy i to, czego mogłaby się nauczyć od przedstawicieli innych magicznych społeczności zarówno w zakresie alchemii i zielarstwa, jak i swojego zainteresowania historią magicznego świata w ogóle, a nie tylko samej Anglii. Odcięcie się brytyjskiego społeczeństwa od pozostałych mogłoby uniemożliwić swobodny przepływ informacji, ksiąg, ingrediencji i innych niezwykłości, co uderzyłoby nie tylko w Slughornów, ale i wiele innych rodów. Pozostawała także kwestia edukacji; Evelyn, jako była uczennica Beauxbatons, doceniała to, że miała możliwość nauki w tak prestiżowej placówce. – Nie rozumiem, jak można tego nie zauważać. Prędzej powiedziałabym, że to szlamy mogą stanowić dla nas zagrożenie.
A przynajmniej, dla naszych pozycji, dodała w myślach. Nie bała się fizycznej krzywdy ze strony mugolaków, bo miała wysokie mniemanie o swoich umiejętnościach, a raczej tego, że ich liczebność może znacząco osłabić pozycję szlacheckich rodów, które w niektórych środowiskach już liczyły się coraz mniej. Myśl o tym, że mogłaby stać się kimś zwyczajnym, stawianym na równi z osobami, które urodziły się w rodzinach mugolskich i dowiedziały się o istnieniu magii dopiero po dostaniu listu ze szkoły, odrzucała ją i budziła w niej silny sprzeciw oraz niechęć. Nie chciała się na coś takiego godzić. Była wyjątkowa, miała czystą krew, rodowód sięgający kilka wieków wstecz i wiedzę popartą doświadczeniami poprzednich pokoleń. A co mieli mugolacy?
Prychnęła z powątpiewaniem. Powszechna równość była czymś absurdalnym.
- Nie zastanawia cię to, dlaczego w ogóle dochodzi do tego wszystkiego i to tak nagle? – zapytała po chwili, myśląc o tym wszystkim. Ostatnie miesiące przyniosły wiele niezbyt przyjemnych zdarzeń. Dekrety, masakra na sabacie, referendum... Czy to wszystko jakoś się łączyło?
Rozmowa z siostrą na temat ostatnich wydarzeń okazała się na tyle zajmująca, że spędziły resztę wieczoru, dyskutując w małym saloniku i zastanawiając się, do czego to wszystko doprowadzi.
| zt
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
| pierwsza połowa kwietnia
To miała być tylko zwykła powtórka zaklęć z Ignatiusem, któremu wreszcie udało się znaleźć trochę więcej czasu w natłoku obowiązków. Evelyn sama poprosiła go o to, żeby trochę z nią poćwiczył na świeżym powietrzu tak jak w dawnych czasach, korzystając z tego, że było coraz cieplej, ale w pewnym momencie coś poszło nie tak. Być może rozkojarzyła się, albo brat trochę przecenił jej możliwości i przesadził, ale jej tarcza okazała się za słaba, żeby odparować rzucony w jej stronę urok. Żeby zmusić ją do mocnego skupienia się, wcale jej nie oszczędzał i zgodnie z wcześniejszą obietnicą (na którą lekkomyślnie się zgodziła) posłał w jej stronę niezbyt przyjemne zaklęcie, które ugodziło ją w rękę.
Zachwiała się i upadła na trawnik, trzymając się za ramię, na którym pojawiła się krew. Ignatius natychmiast znalazł się przy niej i uklęknął w trawie.
- Evelyn, przepraszam – mówił do niej; w jego oczach pojawił się strach, kiedy najostrożniej jak umiał rozluźnił dłoń siostry zaciśniętą na zranieniu. Evelyn syknęła i wciągnęła powietrze. Bolało, ale starała się nie okazywać, jak bardzo. – Nie wygląda to dobrze. Zaraz spróbuję temu zaradzić – mruknął do niej, a Evelyn spojrzała na ranę. Nie widziała jej zbyt dobrze przez materiał rękawa sukni, ale czuła ból i gorącą krew spływającą po ręce.
Ignatius najwyraźniej czuł wyrzuty sumienia, że przesadził i zranił siostrę podczas pojedynku na niby, jakich wiele urządzali sobie, kiedy byli młodsi. Szybko zaczął mamrotać przeciwzaklęcia, ale niestety, nie był uzdrowicielem, więc chociaż upływ krwi zaczął słabnąć i nie był tak duży, jak przed chwilą, Ignatius, mimo usilnych starań, nie potrafił pozbyć się rany. W końcu westchnął tylko i obwiązał jej ramię materiałem, który transmutował ze znalezionego w kieszeni kawałka pergaminu.
- Zabiorę cię do domu – powiedział więc i zanim się obejrzała, wziął ją na ręce.
Oboje jednak doskonale wiedzieli, że rodziców dzisiaj nie było, załatwiali jakieś ważne sprawy. W posiadłości pozostawała aktualnie jedynie Evelyn i jej najstarszy brat, więc chociaż ojciec zapewne potrafiłby pomóc, byli zdani na siebie.
Ignatius wniósł siostrę do jednego z mniejszych pokoi, gdzie ostrożnie ułożył ją na kanapie. Podczas drogi z podwórza do wnętrza dworu krew zaczęła powoli przesiąkać przez prowizoryczny opatrunek. Evelyn widziała to i przygryzła nerwowo usta, znowu dotykając wolną dłonią zranionego miejsca, czemu towarzyszył syk bólu. Ignatius spojrzał na nią z dużym niepokojem; widział, jak bardzo zbladła i jak słabła, mimo że starała się zachować spokój. Zawahał się, ale po chwili ruszył w stronę drzwi.
- Zaczekaj chwilę. Nigdzie się stąd nie ruszaj – powiedział do niej i bardzo szybko wyszedł.
Evelyn była pewna, że poszedł do piwnic po jakiś eliksir z ich zapasów. Zgodnie z jego radą została tam, gdzie jej kazał, leżąc na kanapie i starając się nie ponieść niepokojowi. Dlaczego przeciwzaklęcia brata nie podziałały? Czyżby zaklęcie, którym niechcący ją trafił, okazało się zbyt silne?
Powoli przymknęła oczy. Musiała czekać.
To miała być tylko zwykła powtórka zaklęć z Ignatiusem, któremu wreszcie udało się znaleźć trochę więcej czasu w natłoku obowiązków. Evelyn sama poprosiła go o to, żeby trochę z nią poćwiczył na świeżym powietrzu tak jak w dawnych czasach, korzystając z tego, że było coraz cieplej, ale w pewnym momencie coś poszło nie tak. Być może rozkojarzyła się, albo brat trochę przecenił jej możliwości i przesadził, ale jej tarcza okazała się za słaba, żeby odparować rzucony w jej stronę urok. Żeby zmusić ją do mocnego skupienia się, wcale jej nie oszczędzał i zgodnie z wcześniejszą obietnicą (na którą lekkomyślnie się zgodziła) posłał w jej stronę niezbyt przyjemne zaklęcie, które ugodziło ją w rękę.
Zachwiała się i upadła na trawnik, trzymając się za ramię, na którym pojawiła się krew. Ignatius natychmiast znalazł się przy niej i uklęknął w trawie.
- Evelyn, przepraszam – mówił do niej; w jego oczach pojawił się strach, kiedy najostrożniej jak umiał rozluźnił dłoń siostry zaciśniętą na zranieniu. Evelyn syknęła i wciągnęła powietrze. Bolało, ale starała się nie okazywać, jak bardzo. – Nie wygląda to dobrze. Zaraz spróbuję temu zaradzić – mruknął do niej, a Evelyn spojrzała na ranę. Nie widziała jej zbyt dobrze przez materiał rękawa sukni, ale czuła ból i gorącą krew spływającą po ręce.
Ignatius najwyraźniej czuł wyrzuty sumienia, że przesadził i zranił siostrę podczas pojedynku na niby, jakich wiele urządzali sobie, kiedy byli młodsi. Szybko zaczął mamrotać przeciwzaklęcia, ale niestety, nie był uzdrowicielem, więc chociaż upływ krwi zaczął słabnąć i nie był tak duży, jak przed chwilą, Ignatius, mimo usilnych starań, nie potrafił pozbyć się rany. W końcu westchnął tylko i obwiązał jej ramię materiałem, który transmutował ze znalezionego w kieszeni kawałka pergaminu.
- Zabiorę cię do domu – powiedział więc i zanim się obejrzała, wziął ją na ręce.
Oboje jednak doskonale wiedzieli, że rodziców dzisiaj nie było, załatwiali jakieś ważne sprawy. W posiadłości pozostawała aktualnie jedynie Evelyn i jej najstarszy brat, więc chociaż ojciec zapewne potrafiłby pomóc, byli zdani na siebie.
Ignatius wniósł siostrę do jednego z mniejszych pokoi, gdzie ostrożnie ułożył ją na kanapie. Podczas drogi z podwórza do wnętrza dworu krew zaczęła powoli przesiąkać przez prowizoryczny opatrunek. Evelyn widziała to i przygryzła nerwowo usta, znowu dotykając wolną dłonią zranionego miejsca, czemu towarzyszył syk bólu. Ignatius spojrzał na nią z dużym niepokojem; widział, jak bardzo zbladła i jak słabła, mimo że starała się zachować spokój. Zawahał się, ale po chwili ruszył w stronę drzwi.
- Zaczekaj chwilę. Nigdzie się stąd nie ruszaj – powiedział do niej i bardzo szybko wyszedł.
Evelyn była pewna, że poszedł do piwnic po jakiś eliksir z ich zapasów. Zgodnie z jego radą została tam, gdzie jej kazał, leżąc na kanapie i starając się nie ponieść niepokojowi. Dlaczego przeciwzaklęcia brata nie podziałały? Czyżby zaklęcie, którym niechcący ją trafił, okazało się zbyt silne?
Powoli przymknęła oczy. Musiała czekać.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Światło. Niemiły intruz pokonujący zafalowane, ciężkie kotary w kolorze ciemnego granatu. Przeciskający się przez uszczelnienia w materiale. To właśnie jasny snop skierowany na mahoniowe biurko wybudził mnie z letargu. W gładkim półmroku gładziłem rozwinięty pergamin, wykonując ostatnie szlify najnowszego drzewa genealogicznego. Zeszłej nocy rodzina powiększyła się o kolejnego następcę nazwiska najwspanialszego z rodów. Imię zatańczyło na dole karty. Właśnie miałem zabierać się do wypisu recept dla swoich stałych pacjentów. Leniwe popołudnie z wolna zamieniające się w wieczór miałem spędzić właśnie na powinnościach. Zamiast cieszyć się upragnioną wolnością, brakiem szpitalnego chaosu, dokładałem sobie kolejnych prac, kolejnych trudów mających na celu zmaksymalizowanie wydajności. Nie znosiłem bezczynności, marnotrawienia czasu. Każda chwila była dobra na zrobienie czegoś pożytecznego, na samodoskonalenie; to słowa mego własnego ojca. Nieustanny bój o osiągnięcie niedoścignionej perfekcji stanowił część życia każdego z Blacków. Nie byłem wyjątkiem, co spowodowało uziemienie w gabinecie do późnych godzin nocnych.
Nie dziś. Dziś zwyczajową rutynę przerwało pojawienie się rodzinnego skrzata. Krótkie oznajmienie o niespodziewanym gościu w głównym salonie. Zdziwiłem się. Nie spodziewałem się żadnej wizytacji, ale to właśnie ponoć do mnie przybył mężczyzna. Ignatius Slughorn, jak się po chwili okazało. Wstałem od biurka, a poprawiwszy szatę kierowałem się do pomieszczenia, w którym stał. Wystraszony, wyjaśniając konspiracyjnym tonem cel swojej wizyty. Mógłbym go spławić przez rażące sympatyzowanie z Rosierami, ale to nadal były dzieci serdecznego przyjaciela ojca. Gdybym tylko zignorował ich prośbę… Pollux zdecydowanie nie byłby zadowolony. Niczego nie bałem się równie mocno co jego gniewu, rozczarowania bijącego z całej jego postawy. Skinąłem głową zarzucając na siebie coś jeszcze, chwyciłem różdżkę oraz czarną, skórzaną torbę z eliksirami, a potem udałem się kominkiem do Westmorland.
Chłód oraz ciemne barwy dworu przemawiały do mnie, choć wyraźne, czerwone akcenty kojarzyły mi się jednoznacznie. Nie skrzywiłem się ani razu udając się do pomieszczenia, w którym siedziała Evelyn. Pomimo spojrzenia będącego oznajmieniem o własnej wyższości, ukłoniłem się jak nakazuje etykieta; wolną ręką sięgnąłem po krzesło, na którym mógłbym usiąść przed pacjentką.
- Proszę zostawić nas samych – zwróciłem się do Ignatiusa. – Skrzat oczywiście niech zostanie – dodałem słowa oczywistości, by nie zostać posądzonym o bezeceństwa. Nie dziwiłem się już powodowi, dla którego brat kobiety pofatygował się na Grimmauld Place osobiście. To nie były wieści do przekazywania w korespondencji czy nawet przez sługi, ci bywają nadzwyczaj nieprzewidywalni. Nadają się do prostych zadań, ale te bardziej złożone często ich przerastają.
Nałożyłem ciemne, skórzane rękawiczki nie chcąc zarazić się tym paskudztwem. Odsłoniłem zranione ramię, bezpardonowo, wręcz mało delikatnie pociągając Evelyn za nadgarstek w celu oceny nie tylko rany, ale całej ręki. Niewyglądającej już najlepiej. Zaczęła delikatnie sinieć.
Nie dziś. Dziś zwyczajową rutynę przerwało pojawienie się rodzinnego skrzata. Krótkie oznajmienie o niespodziewanym gościu w głównym salonie. Zdziwiłem się. Nie spodziewałem się żadnej wizytacji, ale to właśnie ponoć do mnie przybył mężczyzna. Ignatius Slughorn, jak się po chwili okazało. Wstałem od biurka, a poprawiwszy szatę kierowałem się do pomieszczenia, w którym stał. Wystraszony, wyjaśniając konspiracyjnym tonem cel swojej wizyty. Mógłbym go spławić przez rażące sympatyzowanie z Rosierami, ale to nadal były dzieci serdecznego przyjaciela ojca. Gdybym tylko zignorował ich prośbę… Pollux zdecydowanie nie byłby zadowolony. Niczego nie bałem się równie mocno co jego gniewu, rozczarowania bijącego z całej jego postawy. Skinąłem głową zarzucając na siebie coś jeszcze, chwyciłem różdżkę oraz czarną, skórzaną torbę z eliksirami, a potem udałem się kominkiem do Westmorland.
Chłód oraz ciemne barwy dworu przemawiały do mnie, choć wyraźne, czerwone akcenty kojarzyły mi się jednoznacznie. Nie skrzywiłem się ani razu udając się do pomieszczenia, w którym siedziała Evelyn. Pomimo spojrzenia będącego oznajmieniem o własnej wyższości, ukłoniłem się jak nakazuje etykieta; wolną ręką sięgnąłem po krzesło, na którym mógłbym usiąść przed pacjentką.
- Proszę zostawić nas samych – zwróciłem się do Ignatiusa. – Skrzat oczywiście niech zostanie – dodałem słowa oczywistości, by nie zostać posądzonym o bezeceństwa. Nie dziwiłem się już powodowi, dla którego brat kobiety pofatygował się na Grimmauld Place osobiście. To nie były wieści do przekazywania w korespondencji czy nawet przez sługi, ci bywają nadzwyczaj nieprzewidywalni. Nadają się do prostych zadań, ale te bardziej złożone często ich przerastają.
Nałożyłem ciemne, skórzane rękawiczki nie chcąc zarazić się tym paskudztwem. Odsłoniłem zranione ramię, bezpardonowo, wręcz mało delikatnie pociągając Evelyn za nadgarstek w celu oceny nie tylko rany, ale całej ręki. Niewyglądającej już najlepiej. Zaczęła delikatnie sinieć.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gdy tylko Ignatius wyszedł, została sama. Jego niepokój mimowolnie się jej udzielił, tym bardziej że nawet nie wiedziała, jakim zaklęciem została uderzona, jej brat rzucił je niewerbalnie. Czuła tylko ból rozchodzący się wzdłuż ramienia i krew powoli przesiąkającą przez materiał, którym została zawinięta. Odruchowo sięgnęła do niego zdrową ręką, muskając opuszkami barwiący się na szkarłatno materiał i krzywiąc się.
Ignatius długo nie wracał. Evelyn mimowolnie się zaniepokoiła, przekonana, że przecież szukanie eliksiru nie powinno trwać tak długo, skoro jej brat z całą pewnością wiedział, co gdzie leży. Usiadła, krzywiąc się, ale zanim podniosła się z kanapy, drzwi pokoju otworzyły się, a do środka wszedł Ignatius... i już nie był sam. Towarzyszył mu jeden z synów przyjaciela ich ojca, Polluxa Blacka, który, jak wiedziała Evelyn, był uzdrowicielem.
Rzuciła swojemu bratu szybkie spojrzenie. Nie uprzedził jej o swoim zamiarze, ale teraz spojrzał na nią znacząco i z powagą, oczekując, że grzecznie i bez żadnego sprzeciwu pozwoli się sobą zająć. Nie musiał niczego mówić; Evelyn znała go tak dobrze, że bez problemu wyczytała to z jego twarzy. Po chwili jednak pożegnał się z Blackiem i jeszcze raz spojrzał na nią, po czym wyszedł. W jego oczach malował się niepokój, który nieudolnie próbował przed nią ukryć, ale który udzielił się również Evelyn. Gdyby to nie było coś poważnego, nie wołałby uzdrowiciela, prawda?
Evelyn została sama z Blackiem, jeśli nie licząc skrzata czającego się przy drzwiach, pełniącego niejako rolę przyzwoitki. Spojrzała na niego uważnie. Chociaż różnica wieku pomiędzy nimi była znacznie mniejsza niż różnica pomiędzy nią a Ignatiusem, ich relacje trudno było określić choćby przez wzgląd na zawiłości relacji rodowych. Evelyn była doskonale świadoma konfliktu pomiędzy Blackami i Rosierami. Będąc w połowie Rosierem, spędzała sporo czasu z członkami tego rodu, jednak jej ojciec Slughorn utrzymywał zażyłe stosunki również z Blackami, umiejętnie lawirując pomiędzy tymi dwoma rodami i utrzymując neutralność. Ważniejsza była dla niego alchemia sama w sobie i oferował swoje usługi przedstawicielom różnych rodów, nie bacząc na ich wzajemne zwady. A był alchemikiem o naprawdę niezwykłym talencie.
Wracając do Evelyn, sama nie wiedziała, co myśleć o tym mężczyźnie. Z jednej strony wydawał jej się dość sztywny i ponury, z drugiej powinna przywyknąć do tych cech, skoro i Slughornowie nie należeli do szczególnie wylewnych i oderwanych od rzeczywistości. Teraz jednak bardziej była skupiona na jego czynnościach. Obserwowała, jak siadał naprzeciwko niej i zakładał rękawiczki, po czym zdjął prowizoryczny opatrunek i szorstko pociągnął ją za nadgarstek, zmuszając do wyprostowania ręki. Zabolało mocniej, więc syknęła cicho.
- Może trochę delikatniej? – rzuciła. Trzymała się jednak całkiem nieźle. Nie płakała, nie mdlała ani nie wpadała w histerię. Siedziała sztywno, starając się ignorować nieprzyjemne uczucie promieniujące od ramienia aż po koniuszki palców. Rozcięcie znajdowało się parę cali nad łokciem; teraz widziała je wyraźniej, a i krew znowu zaczęła płynąć.
- Czy można się tego jakoś pozbyć? – zapytała. Wątpiła, żeby Ignatius rzucił na nią jakieś naprawdę groźne zaklęcie, ale i tak nie miała ochoty na lądowanie w Mungu, więc liczyła na to, że Black szybko ją wyleczy i pozwoli jej pozostać w domu.
Ignatius długo nie wracał. Evelyn mimowolnie się zaniepokoiła, przekonana, że przecież szukanie eliksiru nie powinno trwać tak długo, skoro jej brat z całą pewnością wiedział, co gdzie leży. Usiadła, krzywiąc się, ale zanim podniosła się z kanapy, drzwi pokoju otworzyły się, a do środka wszedł Ignatius... i już nie był sam. Towarzyszył mu jeden z synów przyjaciela ich ojca, Polluxa Blacka, który, jak wiedziała Evelyn, był uzdrowicielem.
Rzuciła swojemu bratu szybkie spojrzenie. Nie uprzedził jej o swoim zamiarze, ale teraz spojrzał na nią znacząco i z powagą, oczekując, że grzecznie i bez żadnego sprzeciwu pozwoli się sobą zająć. Nie musiał niczego mówić; Evelyn znała go tak dobrze, że bez problemu wyczytała to z jego twarzy. Po chwili jednak pożegnał się z Blackiem i jeszcze raz spojrzał na nią, po czym wyszedł. W jego oczach malował się niepokój, który nieudolnie próbował przed nią ukryć, ale który udzielił się również Evelyn. Gdyby to nie było coś poważnego, nie wołałby uzdrowiciela, prawda?
Evelyn została sama z Blackiem, jeśli nie licząc skrzata czającego się przy drzwiach, pełniącego niejako rolę przyzwoitki. Spojrzała na niego uważnie. Chociaż różnica wieku pomiędzy nimi była znacznie mniejsza niż różnica pomiędzy nią a Ignatiusem, ich relacje trudno było określić choćby przez wzgląd na zawiłości relacji rodowych. Evelyn była doskonale świadoma konfliktu pomiędzy Blackami i Rosierami. Będąc w połowie Rosierem, spędzała sporo czasu z członkami tego rodu, jednak jej ojciec Slughorn utrzymywał zażyłe stosunki również z Blackami, umiejętnie lawirując pomiędzy tymi dwoma rodami i utrzymując neutralność. Ważniejsza była dla niego alchemia sama w sobie i oferował swoje usługi przedstawicielom różnych rodów, nie bacząc na ich wzajemne zwady. A był alchemikiem o naprawdę niezwykłym talencie.
Wracając do Evelyn, sama nie wiedziała, co myśleć o tym mężczyźnie. Z jednej strony wydawał jej się dość sztywny i ponury, z drugiej powinna przywyknąć do tych cech, skoro i Slughornowie nie należeli do szczególnie wylewnych i oderwanych od rzeczywistości. Teraz jednak bardziej była skupiona na jego czynnościach. Obserwowała, jak siadał naprzeciwko niej i zakładał rękawiczki, po czym zdjął prowizoryczny opatrunek i szorstko pociągnął ją za nadgarstek, zmuszając do wyprostowania ręki. Zabolało mocniej, więc syknęła cicho.
- Może trochę delikatniej? – rzuciła. Trzymała się jednak całkiem nieźle. Nie płakała, nie mdlała ani nie wpadała w histerię. Siedziała sztywno, starając się ignorować nieprzyjemne uczucie promieniujące od ramienia aż po koniuszki palców. Rozcięcie znajdowało się parę cali nad łokciem; teraz widziała je wyraźniej, a i krew znowu zaczęła płynąć.
- Czy można się tego jakoś pozbyć? – zapytała. Wątpiła, żeby Ignatius rzucił na nią jakieś naprawdę groźne zaklęcie, ale i tak nie miała ochoty na lądowanie w Mungu, więc liczyła na to, że Black szybko ją wyleczy i pozwoli jej pozostać w domu.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Chwile mijały, a czas w tym przypadku był naprawdę cenny. Dostrzegłem wahanie Ignatiusa, którego starałem się uspokoić pewną siebie postawą. Pokiwałem powoli głową mrużąc jednocześnie oczy, dając tym samym niewerbalny sygnał do powściągnięcia niepokoju. Z daleka wydawało mi się, że rana nie wygląda na tak poważną jak to przedstawił mi jeszcze na Grimmauld Place. Dopiero podchodząc bliżej, gdy drzwi zamknęły się za Slughornem z głośnym skrzypnięciem, zauważyłem skutki rzuconego uroku. Nie wyglądało to najlepiej, ale najgorzej też nie. Po krótkich oględzinach uznałem, że Evelyn musiała zostać ugodzona mało groźnym zaklęciem, jednak z dziedziny magii, o której nie powinna była nawet słyszeć. Zdziwiłem się trochę widząc podobne praktyki, choć prawdopodobnie nawet Walburga miała swoje za uszami. Nie potrafiłem się wydobyć na żadną płaszczyznę współczucia względem Slughornówny; prawdopodobnie nawet nie chciałem. Nie leżało to w mojej gestii ani w obowiązkach zawodowych. Przysiadłem więc przed nią nie bawiąc się w subtelności oraz delikatności. Jej opinia w ogóle mnie nie obchodziła, mogła ją zostawić dla siebie. Coś ją jednak do tego podkusiło, tylko ja nawet nie oderwałem wzroku od krwawiącego miejsca, będąc zupełnie zafascynowany płynącą stróżką szkarłatnego osocza. Arystokratyczna krew fascynowała mnie od zawsze, tak jak od zawsze wzbudzała we mnie tym samym zdziwienie z powodu braku odpowiedniego kolorytu: błękitu lub najczystszej przezroczystości. Wydawała się być na pierwszy rzut oka równie pospolita co u czarodziei gorszych stanem, a mimo to płynęła w niej najszlachetniejsza, najdawniejsza z magii. Interesujące.
- Nie wiedziałem, że lady, która urządza sobie takie magiczne pojedynki jest aż tak delikatna – rzuciłem w odpowiedzi, skupiając wzrok na żyle przedramienia. Nacisnąłem na nią kciukiem odczuwając większą niż zwyczajowo pulsację. Mogłem być już pewien co do rodzaju osiedlonego w ciele uroku, oraz jego etapu. Znów przypomniałem sobie o czasie, w myślach prawie słysząc tykanie wiekowego zegara. Tik-tak, tik-tak.
- Można – odparłem na drugie z pytań, na chwilę unosząc wzrok na jej twarz. Bladą, zmęczoną. Osłabienie będzie postępować coraz bardziej. Sięgnąłem do szaty po różdżkę. Już czas. – Zapewniam, że to będzie bardziej bolesne – dodałem jeszcze, oczywiście chcąc dodać pacjentce otuchy. Istniała szansa na rzucenie zaklęcia znieczulającego, ale nie było ono wskazane w każdym przypadku. Lepiej, gdyby leczony miał świadomość postępującego bólu oraz momentu, kiedy dochodzi do jego braku; wszystko po to, by móc w odpowiednim czasie zasygnalizować przerwanie zabiegu. Z drugiej strony dla wprawnego uzdrowiciela nie powinno to stanowić żadnego problemu… problem w tym, że nie było niczego piękniejszego od świadomości cierpienia drugiej osoby.
- Nie wiedziałem, że lady, która urządza sobie takie magiczne pojedynki jest aż tak delikatna – rzuciłem w odpowiedzi, skupiając wzrok na żyle przedramienia. Nacisnąłem na nią kciukiem odczuwając większą niż zwyczajowo pulsację. Mogłem być już pewien co do rodzaju osiedlonego w ciele uroku, oraz jego etapu. Znów przypomniałem sobie o czasie, w myślach prawie słysząc tykanie wiekowego zegara. Tik-tak, tik-tak.
- Można – odparłem na drugie z pytań, na chwilę unosząc wzrok na jej twarz. Bladą, zmęczoną. Osłabienie będzie postępować coraz bardziej. Sięgnąłem do szaty po różdżkę. Już czas. – Zapewniam, że to będzie bardziej bolesne – dodałem jeszcze, oczywiście chcąc dodać pacjentce otuchy. Istniała szansa na rzucenie zaklęcia znieczulającego, ale nie było ono wskazane w każdym przypadku. Lepiej, gdyby leczony miał świadomość postępującego bólu oraz momentu, kiedy dochodzi do jego braku; wszystko po to, by móc w odpowiednim czasie zasygnalizować przerwanie zabiegu. Z drugiej strony dla wprawnego uzdrowiciela nie powinno to stanowić żadnego problemu… problem w tym, że nie było niczego piękniejszego od świadomości cierpienia drugiej osoby.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Slughornowie, jak pewnie spora część rodów, nie mieli do końca czystego sumienia. Nawet jeśli chodziło o samą alchemię – z ich pracowni wychodziły nie tylko lecznicze mikstury czy inne zwykłe, nieszkodliwe środki, ale także naprawdę paskudne wywary. W rodowych bibliotekach można było znaleźć też starannie zamaskowane czarnomagiczne księgi, a w piwnicach zaklęte artefakty. Nigdy jednak nie mówiło się o tym głośno. Stąd też pewnie decyzja jej brata o tym, żeby wezwać syna przyjaciela ojca zamiast kogoś przypadkowego, tym bardziej, że to właśnie Ignatius użył tego zaklęcia na siostrze. Nie chciał ściągać kłopotów ani na siebie, ani na ród.
Evelyn wiedziała, że musi kryć brata, było to dla niej całkowicie oczywiste. Musiała być lojalna najbliższym, nawet jeśli dzisiaj ucierpiała; wiedziała jednak, że to był tylko nieszczęśliwy wypadek, bo Ignatius nigdy nie skrzywdziłby jej celowo.
Ale gdy Black się odezwał, skrzywiła się, a zwykle ciepłe spojrzenie jej jasnoniebieskich oczu przez moment stało się niemal lodowate.
- Nie jestem delikatna! – zaperzyła się, bo jego słowa zabrzmiały, jakby uważał ją za słabą, a słabość była uwłaczająca dla kogoś, w kogo żyłach płynęła czysta krew Slughornów i Rosierów. Uniosła zadziornie podbródek, chociaż pewnie nie wyglądało to przekonująco, biorąc pod uwagę fakt, że była biała jak ściana i ledwie trzymała się w pionie. Ból może nie był bardzo nieznośny, ale możliwe, że to utrata krwi lub samo zaklęcie miały osłabiający wpływ na jej organizm.
- Zresztą, to tylko nieszczęśliwy wypadek – uparła się, obserwując jego poczynania. Widok rozcięcia i spływającej wzdłuż ramienia krwi może nie był przyjemny, ale nie sprawiał też, że robiło jej się niedobrze. Jakoś to znosiła.
Jako, że Evelyn nie znała się zbytnio na procedurach leczniczych, bo wybrała ministerialny kurs alchemii zamiast tego połączonego z nauką leczenia (może to był błąd?), więc mogła tylko się zastanawiać, co takiego wyczuwał Black, kiedy uciskał palcem żyły nad jej przedramieniu.
- Dobrze – zgodziła się jednak. Mogła trochę pocierpieć, wszystko dla dobra brata i rodzinnych tajemnic. Musiała zaufać, że Black nie tylko ją uleczy, ale też będzie odpowiednio dyskretny, jak tego oczekiwał Ignatius. – Proszę robić swoje. Wytrzymam.
Skinęła słabo głową, pozwalając mu na kontynuowanie czynności. Mimo wszystko miała nadzieję, że towarzyszący leczeniu ból nie będzie dużo większy niż ten, jaki odczuwała obecnie. Ręka była też nieco sztywna i niemrawa, jej palce poruszały się słabo, więc zacisnęła w piąstkę swoją drugą, zdrową dłoń, a jasne oczy znowu spoczęły na ponurej sylwetce Blacka, który wyglądał niemal jak ucieleśnienie swojego rodu: wysoki, chudy, blady i ciemnowłosy. Oby jednak rzeczywiście znał się na swoim fachu.
Evelyn wiedziała, że musi kryć brata, było to dla niej całkowicie oczywiste. Musiała być lojalna najbliższym, nawet jeśli dzisiaj ucierpiała; wiedziała jednak, że to był tylko nieszczęśliwy wypadek, bo Ignatius nigdy nie skrzywdziłby jej celowo.
Ale gdy Black się odezwał, skrzywiła się, a zwykle ciepłe spojrzenie jej jasnoniebieskich oczu przez moment stało się niemal lodowate.
- Nie jestem delikatna! – zaperzyła się, bo jego słowa zabrzmiały, jakby uważał ją za słabą, a słabość była uwłaczająca dla kogoś, w kogo żyłach płynęła czysta krew Slughornów i Rosierów. Uniosła zadziornie podbródek, chociaż pewnie nie wyglądało to przekonująco, biorąc pod uwagę fakt, że była biała jak ściana i ledwie trzymała się w pionie. Ból może nie był bardzo nieznośny, ale możliwe, że to utrata krwi lub samo zaklęcie miały osłabiający wpływ na jej organizm.
- Zresztą, to tylko nieszczęśliwy wypadek – uparła się, obserwując jego poczynania. Widok rozcięcia i spływającej wzdłuż ramienia krwi może nie był przyjemny, ale nie sprawiał też, że robiło jej się niedobrze. Jakoś to znosiła.
Jako, że Evelyn nie znała się zbytnio na procedurach leczniczych, bo wybrała ministerialny kurs alchemii zamiast tego połączonego z nauką leczenia (może to był błąd?), więc mogła tylko się zastanawiać, co takiego wyczuwał Black, kiedy uciskał palcem żyły nad jej przedramieniu.
- Dobrze – zgodziła się jednak. Mogła trochę pocierpieć, wszystko dla dobra brata i rodzinnych tajemnic. Musiała zaufać, że Black nie tylko ją uleczy, ale też będzie odpowiednio dyskretny, jak tego oczekiwał Ignatius. – Proszę robić swoje. Wytrzymam.
Skinęła słabo głową, pozwalając mu na kontynuowanie czynności. Mimo wszystko miała nadzieję, że towarzyszący leczeniu ból nie będzie dużo większy niż ten, jaki odczuwała obecnie. Ręka była też nieco sztywna i niemrawa, jej palce poruszały się słabo, więc zacisnęła w piąstkę swoją drugą, zdrową dłoń, a jasne oczy znowu spoczęły na ponurej sylwetce Blacka, który wyglądał niemal jak ucieleśnienie swojego rodu: wysoki, chudy, blady i ciemnowłosy. Oby jednak rzeczywiście znał się na swoim fachu.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wiele rodów od niemal zawsze wykazywało tendencję do interesowania się czarną magią. Właściwie nie wiem dokładnie z czego się to wywodziło; może mieli więcej pieniędzy oraz większą chęć władzy niż lud pospolity? To była w końcu bardzo interesująca dziedzina czarodziejskiego świata, a ja choć byłem od zawsze bardziej teoretykiem-sceptykiem, to nie mogłem odmówić jej swoistego piękna destrukcji. Było w niej coś fascynującego kiedy obserwowałem powolnie ukazujące się czarne lub sine stróżki żył pulsujących pod skórą jeszcze żywego organizmu. Następnie śmierć odbitą w pustym spojrzeniu bez wyrazu oraz brak oddechu. Tak nienaturalne, a jednocześnie bardzo właściwe. Mroczne żniwa towarzyszące rodzajowi ludzkiemu od zawsze. Nic dziwnego, że z zainteresowaniem przyglądałem się ramieniu Evelyn jak gdybym pragnął znaleźć tam odpowiedź na wszystkie, nawet najbardziej wstydliwe pytania. Starałem się, by nie trwało to zbyt długo, bo wolałem nie wzbudzać nikomu niepotrzebnych podejrzeń. I lepiej było zająć się sprawą ręki od razu. Czas jak zawsze działał w takich przypadkach na niekorzyść. Zabawnie czasem pomyśleć o jego dualizmie, skrajnych odsłonach, ale to nie czas i nie miejsce na tego typu rozważania. Musiałem całkowicie skupić się na problemie zdrowotnym młodej Slughornówny.
Wydało mi się to niemal rozczulające; ten błysk najzimniejszego z lodów oraz oburzenie. Wątpiłem, szczerze wątpiłem w prawdziwość kobiecych słów. Mógłbym przysiąc, że udałoby mi się złamać to kruche ciało nie musząc się specjalnie starać. Nie zrobiłbym tego jednak z wielu powodów, co sprawiało wynik starcia nierozstrzygniętym.
- Zapewne – odparłem bez emocji, wręcz z wyraźnym powątpiewaniem. Nigdy nie zrozumiem tej potrzeby niezależności oraz udowadniania swoich sił przez płeć tak naprawdę słabszą. Nie było to jednak w moim interesie, by dociekać przyczyny takiej postawy u młodej oraz, zdawałoby się, dobrze wychowanej panny ze szlachetnego rodu. Może to taka moda? Nigdy za nią nie nadążałem. – Tak, nie wątpię – przytaknąłem oglądając rękę po raz ostatni. Tym razem w moim głosie można było wyczuć coś na kształt zaufania względem wypowiedzianych przez Evelyn rewelacji. Przez krótką chwilę na mojej twarzy pojawił się grymas zdziwienia, który zniknął równie szybko co się pojawił. Widocznie coś sobie umyśliła, w dodatku zapierając się, że to konkretne coś musi zostać mi udowodnione. Skinąłem głową nie wiedząc co mógłbym powiedzieć. Może gdyby nie była kimś, do kogo odnoszę się tak niechętnie, postarałbym się o wyborny temat rozmowy umilający nieprzyjemne chwile leczenia.
Do którego zaraz się zabrałem przytykając różdżkę do żył. Tym samym starając się unicestwić skutki paskudnego zaklęcia. To musiało boleć. To znaczy, wcale nie, gdybym najpierw rzucił zaklęcie znieczulające. Zapomniałem?
Wydało mi się to niemal rozczulające; ten błysk najzimniejszego z lodów oraz oburzenie. Wątpiłem, szczerze wątpiłem w prawdziwość kobiecych słów. Mógłbym przysiąc, że udałoby mi się złamać to kruche ciało nie musząc się specjalnie starać. Nie zrobiłbym tego jednak z wielu powodów, co sprawiało wynik starcia nierozstrzygniętym.
- Zapewne – odparłem bez emocji, wręcz z wyraźnym powątpiewaniem. Nigdy nie zrozumiem tej potrzeby niezależności oraz udowadniania swoich sił przez płeć tak naprawdę słabszą. Nie było to jednak w moim interesie, by dociekać przyczyny takiej postawy u młodej oraz, zdawałoby się, dobrze wychowanej panny ze szlachetnego rodu. Może to taka moda? Nigdy za nią nie nadążałem. – Tak, nie wątpię – przytaknąłem oglądając rękę po raz ostatni. Tym razem w moim głosie można było wyczuć coś na kształt zaufania względem wypowiedzianych przez Evelyn rewelacji. Przez krótką chwilę na mojej twarzy pojawił się grymas zdziwienia, który zniknął równie szybko co się pojawił. Widocznie coś sobie umyśliła, w dodatku zapierając się, że to konkretne coś musi zostać mi udowodnione. Skinąłem głową nie wiedząc co mógłbym powiedzieć. Może gdyby nie była kimś, do kogo odnoszę się tak niechętnie, postarałbym się o wyborny temat rozmowy umilający nieprzyjemne chwile leczenia.
Do którego zaraz się zabrałem przytykając różdżkę do żył. Tym samym starając się unicestwić skutki paskudnego zaklęcia. To musiało boleć. To znaczy, wcale nie, gdybym najpierw rzucił zaklęcie znieczulające. Zapomniałem?
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Evelyn nigdy nie miała zapędów na bycie obnoszącą się ze swoją niezależnością kobietą w myśl absurdalnej, nowoczesnej mody która zdawała się ekscytować co bardziej wyzwolone szlachcianki. Wiedziała doskonale, jaka jest jej główna przyszła rola: miała wyjść dobrze za mąż i wydać na świat potomstwo. Sama myśl o ucieczce od powinności wydawała jej się czymś bardzo złym i gardziła kobietami, które odwracały się od swoich rodów w imię frazesów o górnolotnej miłości. Jak niby można było poczuć coś więcej do byle szlamy bez nazwiska i stosownego majątku, i w dodatku porzucić dla niego swoją rodzinę? Niedorzeczność.
Nie znaczyło to jednak, że godziła się na zredukowanie jej do roli pustej salonowej lalki. Jak znakomita większość jej rodu, poświęcała dużo czasu na rozwijanie pasji do alchemii oraz zaspokajanie swojego głodu wiedzy. Alchemia była dziedziną, gdzie płeć nie miała znaczenia ani wpływu na osiągane rezultaty. Liczyły się tylko umiejętności i odpowiednie, subtelne wyczucie. Francis Slughorn udzielał takich samych nauk alchemicznych zarówno synom jak i córkom, nie umniejszając w niczym ich inteligencji i umiejętności, dlatego Evelyn nigdy nie miała powodu, żeby czuć się gorszą i mniej wartościową. Przynajmniej w takich kwestiach, bo wiedziała, że są zawody, które dla szlachetnie urodzonej kobiety są zwyczajnie niestosowne.
Nieprzyznawanie się do strachu i bólu było kwestią jej dumy. Im bardziej powątpiewał, tym bardziej chciała udowodnić mu, że czuje się lepiej niż na to wygląda. Ale przynajmniej, cokolwiek teraz myślał o niej i jej ranie, nie zadawał niewygodnych pytań o przyczyny jej powstania. Słysząc jednak jego lakoniczne, lekceważące słowa, prychnęła cicho pod nosem. Chociaż przybył tu, żeby wykonywać swoją pracę i ją uleczyć, mógłby okazać trochę więcej uprzejmości.
Mężczyzna po chwili przytknął różdżkę do jej ręki. Evelyn natychmiast poczuła falę bólu rozchodzącą się przez całą długość ramienia. Odruchowo naprężyła się i zagryzła mocno wargi, żeby nie krzyknąć, chociaż w jej oczach i niespokojnym drgnięciu jej ciała było widać, że cierpi i chciałaby, żeby leczenie dobiegło już końca. Nie mogła wydzierać się jak jakaś tchórzliwa szlama, tym bardziej, że wówczas zaniepokojony Ignatius gotów byłby wpaść do pomieszczenia, by upewnić się, czy wszystko z nią w porządku. Mogła jednak zauważyć, że ramię powoli wraca do normalnego koloru, a krew zwalnia swój upływ.
- To już koniec? – zapytała, wpatrując się w niego spod przymrużonych powiek. Gdyby nie była tak zmęczona, to pewnie poczułaby irytację postawą Blacka.
Nie znaczyło to jednak, że godziła się na zredukowanie jej do roli pustej salonowej lalki. Jak znakomita większość jej rodu, poświęcała dużo czasu na rozwijanie pasji do alchemii oraz zaspokajanie swojego głodu wiedzy. Alchemia była dziedziną, gdzie płeć nie miała znaczenia ani wpływu na osiągane rezultaty. Liczyły się tylko umiejętności i odpowiednie, subtelne wyczucie. Francis Slughorn udzielał takich samych nauk alchemicznych zarówno synom jak i córkom, nie umniejszając w niczym ich inteligencji i umiejętności, dlatego Evelyn nigdy nie miała powodu, żeby czuć się gorszą i mniej wartościową. Przynajmniej w takich kwestiach, bo wiedziała, że są zawody, które dla szlachetnie urodzonej kobiety są zwyczajnie niestosowne.
Nieprzyznawanie się do strachu i bólu było kwestią jej dumy. Im bardziej powątpiewał, tym bardziej chciała udowodnić mu, że czuje się lepiej niż na to wygląda. Ale przynajmniej, cokolwiek teraz myślał o niej i jej ranie, nie zadawał niewygodnych pytań o przyczyny jej powstania. Słysząc jednak jego lakoniczne, lekceważące słowa, prychnęła cicho pod nosem. Chociaż przybył tu, żeby wykonywać swoją pracę i ją uleczyć, mógłby okazać trochę więcej uprzejmości.
Mężczyzna po chwili przytknął różdżkę do jej ręki. Evelyn natychmiast poczuła falę bólu rozchodzącą się przez całą długość ramienia. Odruchowo naprężyła się i zagryzła mocno wargi, żeby nie krzyknąć, chociaż w jej oczach i niespokojnym drgnięciu jej ciała było widać, że cierpi i chciałaby, żeby leczenie dobiegło już końca. Nie mogła wydzierać się jak jakaś tchórzliwa szlama, tym bardziej, że wówczas zaniepokojony Ignatius gotów byłby wpaść do pomieszczenia, by upewnić się, czy wszystko z nią w porządku. Mogła jednak zauważyć, że ramię powoli wraca do normalnego koloru, a krew zwalnia swój upływ.
- To już koniec? – zapytała, wpatrując się w niego spod przymrużonych powiek. Gdyby nie była tak zmęczona, to pewnie poczułaby irytację postawą Blacka.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Kobiety były różne. Natykałem się w swoim życiu na wiele arystokratek, czy to podczas bali czy innych uroczystości. Jedne wdzięczyły się do wolnych kawalerów w nadziei na dobre oraz intrygujące zamążpójście, inne naburmuszone podpierały ściany uważając, że są ponad to. Ponad te wszystkie szlacheckie obyczaje, ponad swoje znajome-trzpiotki. Sądząc, że są nie tylko lepsze, ale też potrafią poradzić sobie bez mężczyzn, a mąż czy dzieci są ujmą na ich honorze, w końcu liczy się jedynie kariera. Evelyn wyglądała na ten drugi typ, choć równie dobrze mogła sprawiać antypatyczne wrażenie nie tylko przez dość pochmurną aurę Slughornów, ale też przez zepsute geny ze strony Rosierów. Nie wiedząc gdzie tkwi sedno jej uporu oraz determinacji na pokaz, odpuściłem zarówno głośne komentarze jak i rozmyślania na ten temat. Nie mógłbym się nią w żaden sposób zainteresować, a co za tym idzie, nie ciekawiły mnie pobudki jej buntowniczego zachowania. Uważałem je nawet za dość ekscentryczne, ale każdy postępuje według własnego kodeksu wartości. To tylko pokazywało, że jej nie znałem. I poznać nie chciałem.
Ostatecznie nie przybyłem tutaj w celach towarzyskich, tylko zawodowych. Swoje opinie powinienem zachować dla siebie, co też się stało. Bez przekonania przytakiwałem na każdą uwagę młodej kobiety, głównie skupiając się na jej przypadłości. Oraz dziwnym zaklęciu, które bardzo szybko opanowywało ciało swojego… żywiciela. To było dość interesującym widokiem, dlatego moja twarz z pewnością wydawała się być mniej spięta oraz ponura niż do tej pory. Poczułem w sobie zew odkrywcy.
Przyłożywszy do skóry magiczne drewno, wypowiedziawszy kilka leczniczych inkantacji, żyły przestały tak mocno pulsować. To była tylko cisza przed burzą. Kilka sekund później wręcz napęczniały paląc żywym ogniem, wijąc się oraz okręcając wokół siebie. Zupełnie, jakby organizm walczył z udrowicielską ingerencją. To było normalnym zachowaniem tych nieszczególnie eleganckich zaklęć. Część z nich była tak paskudna, że należało je wyciągać tygodniami. To, którym trafiona została Evelyn, należało raczej do słabych, bo po kilku minutach cały okropny ból musiał ustąpić. Świadczyło o tym uspokojenie się naczyń krwionośnych powoli blaknących pod skórą, aż stały się zupełnie niewidoczne. Zasinienie przedramienia też ustępowało, choć wolniej; cienka strużka krwi popłynęła w miejscu, do którego przed chwilą przytknięta była różdżka. Wyjąłem z torby niewielką, przezroczystą fiolkę, do której zebrałem część szkarłatnej wydzieliny i schowałem naczynie z powrotem na swoje miejsce. Wyciągając z torby miksturę.
- To dopiero początek – odezwałem się po dłuższej chwili milczenia. Spojrzałem wprost w oczy Slughornówny. – Muszę zbadać krew czy nie zostało nic więcej w krwioobiegu. Niektóre zaklęcia czynią dużo szkód poza zasięgiem naszego wzroku – wyjaśniłem w skrócie. – Musi lady też wypić eliksir oczyszczający. Najlepiej zrobić to w odosobnieniu, bo wymioty oraz intensywne pocenie się są zagwarantowane – dodałem, wręczając jej miksturę w owalnym szkle. – Sam smak oraz zapach wywaru też nie są zachęcające – skwitowałem na koniec, uważnie przyglądając się swojej pacjentce. Miałem jej coś jeszcze powiedzieć, nawet otworzyłem do tego celu usta, ale zaraz się rozmyśliłem zamykając je oraz kręcąc krótko głową.
Ostatecznie nie przybyłem tutaj w celach towarzyskich, tylko zawodowych. Swoje opinie powinienem zachować dla siebie, co też się stało. Bez przekonania przytakiwałem na każdą uwagę młodej kobiety, głównie skupiając się na jej przypadłości. Oraz dziwnym zaklęciu, które bardzo szybko opanowywało ciało swojego… żywiciela. To było dość interesującym widokiem, dlatego moja twarz z pewnością wydawała się być mniej spięta oraz ponura niż do tej pory. Poczułem w sobie zew odkrywcy.
Przyłożywszy do skóry magiczne drewno, wypowiedziawszy kilka leczniczych inkantacji, żyły przestały tak mocno pulsować. To była tylko cisza przed burzą. Kilka sekund później wręcz napęczniały paląc żywym ogniem, wijąc się oraz okręcając wokół siebie. Zupełnie, jakby organizm walczył z udrowicielską ingerencją. To było normalnym zachowaniem tych nieszczególnie eleganckich zaklęć. Część z nich była tak paskudna, że należało je wyciągać tygodniami. To, którym trafiona została Evelyn, należało raczej do słabych, bo po kilku minutach cały okropny ból musiał ustąpić. Świadczyło o tym uspokojenie się naczyń krwionośnych powoli blaknących pod skórą, aż stały się zupełnie niewidoczne. Zasinienie przedramienia też ustępowało, choć wolniej; cienka strużka krwi popłynęła w miejscu, do którego przed chwilą przytknięta była różdżka. Wyjąłem z torby niewielką, przezroczystą fiolkę, do której zebrałem część szkarłatnej wydzieliny i schowałem naczynie z powrotem na swoje miejsce. Wyciągając z torby miksturę.
- To dopiero początek – odezwałem się po dłuższej chwili milczenia. Spojrzałem wprost w oczy Slughornówny. – Muszę zbadać krew czy nie zostało nic więcej w krwioobiegu. Niektóre zaklęcia czynią dużo szkód poza zasięgiem naszego wzroku – wyjaśniłem w skrócie. – Musi lady też wypić eliksir oczyszczający. Najlepiej zrobić to w odosobnieniu, bo wymioty oraz intensywne pocenie się są zagwarantowane – dodałem, wręczając jej miksturę w owalnym szkle. – Sam smak oraz zapach wywaru też nie są zachęcające – skwitowałem na koniec, uważnie przyglądając się swojej pacjentce. Miałem jej coś jeszcze powiedzieć, nawet otworzyłem do tego celu usta, ale zaraz się rozmyśliłem zamykając je oraz kręcąc krótko głową.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Evelyn raczej wymykała się takim jednoznacznym podziałom. Nie była ani czarna, ani biała, raczej szara. Pośrednia. To, że nie wdzięczyła się do każdego napotkanego mężczyzny, nie znała się na subtelnej sztuce uwodzenia ani nie pociągały ją towarzyskie ploteczki, wcale nie oznaczało, że nie pragnęła wyjść dobrze za mąż i spełnić powinności wobec rodu. Wiedziała, że tak trzeba, była na to gotowa, chociaż marzyła o tym, żeby nie musieć przy tym rezygnować ze swojej indywidualności, ze swojej pasji i zainteresowań. Zajmowanie się alchemią nie było pracą uwłaczającą godności szlachcianki, a więc nie musiało stanowić przeszkody dla małżeństwa i posiadania dzieci. Poczułaby się jednak urażona, gdyby wiedziała, co Black o niej myślał i że uważał geny jej rodziny za zepsute.
Dobrze więc, że panna Slughorn nie posiadła umiejętności legilimencji, bo wówczas spotkanie stałoby się jeszcze bardziej niezręcznie. Jedyne, co widziała, to chłodna, nieprzystępna aura, którą emanował Black, ale członkowie tego rodu nie na darmo kojarzyli się z ponurością, wyniosłością i sztywnością.
Jej samej trudno też było zachowywać się beztrosko, kiedy doskwierało jej osłabienie, ból i stres. To nie sprzyjało byciu rozmowną ani wesołą; mimo swojego introwertyzmu i wycofania Evelyn wcale nie była ponurą, sztywną panną, chociaż teraz mogła stwarzać takie pozory, kiedy tak siedziała sztywno, za wszelką cenę starając się utrzymać w pionie i nie odpłynąć. Black pewnie by się zdziwił, gdyby tak przyszło mu zobaczyć tą wersję jej osoby, która była zarezerwowana dla rodziny i najbardziej zaufanych osób. Chociaż niektóre jej zachowania pewnie by go zgorszyły; spodziewała się, że pewnie zapieniłby się z gniewu i niedowierzania, gdyby ujrzał ją wspinającą na drzewo w celu zebrania dorodnych ingrediencji.
Chociaż może i ona popełniała błąd, zbyt łatwo oceniając go po pozorach, podczas gdy on również mógł być zupełnie inny, niż wydawał się na pierwszy rzut oka?
Wciąż obserwowała jego poczynania spod półprzymkniętych powiek. W którymś momencie, na etapie najsilniejszego bólu, chyba odpłynęła na kilka sekund. Jej ciało przechyliło się lekko w bok, ale szybko drgnęła i zmusiła się, by wrócić do pionu, chociaż już nie patrzyła na swoje przedramię. Utkwiła wzrok gdzieś ponad ramieniem Blacka, starając się nie skupiać na bólu towarzyszącym wyciąganiu z niej zaklęcia. Miała wrażenie, jakby jej żyły dosłownie skręcały się i płonęły. Dopiero, gdy przestało boleć, spojrzała znowu na rękę, a Black tymczasem przytknął do jej rany fiolkę, by zebrać trochę płynącej krwi. W spokoju wysłuchała jego słów, mimo wszystko chcąc wierzyć, że doskonale wiedział, co robi. Ignatius nie wezwałby go, gdyby nie miał do niego zaufania.
- Kiedy będzie wiadomo, czy coś jeszcze zostało? I czy to może się odnowić? – zapytała. Wolała wiedzieć takie rzeczy, żeby po pewnym czasie znowu nie odczuć jakichś nieprzyjemnych dolegliwości. Chciała wiedzieć, czego się spodziewać w nadchodzących dniach. Miała sporo pracy, nie chciała w którymś momencie zemdleć nad kociołkiem. – I czy można jakoś pozbyć się tego? – wskazała zdrową dłonią na wciąż widniejącą na ręce ranę, która, chociaż już nie krwawiła, nadal była widoczna.
Przyjęła od mężczyzny fiolkę, którą wyciągnął z torby, z zawodowym zainteresowaniem oglądając eliksir. Większość lekarstw smakowała paskudnie, doskonale o tym wiedziała, nawet jeśli (na szczęście) częściej je warzyła niż musiała zażywać.
- Dziękuję za radę – powiedziała, zamierzając dostosować się do wskazówek, bo zdecydowanie nie chciała, żeby ktoś z rodziny widział ją w takim stanie. Zamierzała zamknąć się w swych komnatach, by przejść ten uciążliwy etap w samotności. – Wolałabym możliwie szybko wrócić do pełni sił i mieć za sobą tę drobną... niedogodność. Eliksiry, które muszę zrobić, same się nie uwarzą, a wolałabym, żeby mój ojciec nie wiedział o mojej chwilowej niedyspozycji.
Poruszyła się nieznacznie. Z pewnością czuła się lepiej niż jeszcze kilka minut temu, ale nadal była bardzo słaba.
Dobrze więc, że panna Slughorn nie posiadła umiejętności legilimencji, bo wówczas spotkanie stałoby się jeszcze bardziej niezręcznie. Jedyne, co widziała, to chłodna, nieprzystępna aura, którą emanował Black, ale członkowie tego rodu nie na darmo kojarzyli się z ponurością, wyniosłością i sztywnością.
Jej samej trudno też było zachowywać się beztrosko, kiedy doskwierało jej osłabienie, ból i stres. To nie sprzyjało byciu rozmowną ani wesołą; mimo swojego introwertyzmu i wycofania Evelyn wcale nie była ponurą, sztywną panną, chociaż teraz mogła stwarzać takie pozory, kiedy tak siedziała sztywno, za wszelką cenę starając się utrzymać w pionie i nie odpłynąć. Black pewnie by się zdziwił, gdyby tak przyszło mu zobaczyć tą wersję jej osoby, która była zarezerwowana dla rodziny i najbardziej zaufanych osób. Chociaż niektóre jej zachowania pewnie by go zgorszyły; spodziewała się, że pewnie zapieniłby się z gniewu i niedowierzania, gdyby ujrzał ją wspinającą na drzewo w celu zebrania dorodnych ingrediencji.
Chociaż może i ona popełniała błąd, zbyt łatwo oceniając go po pozorach, podczas gdy on również mógł być zupełnie inny, niż wydawał się na pierwszy rzut oka?
Wciąż obserwowała jego poczynania spod półprzymkniętych powiek. W którymś momencie, na etapie najsilniejszego bólu, chyba odpłynęła na kilka sekund. Jej ciało przechyliło się lekko w bok, ale szybko drgnęła i zmusiła się, by wrócić do pionu, chociaż już nie patrzyła na swoje przedramię. Utkwiła wzrok gdzieś ponad ramieniem Blacka, starając się nie skupiać na bólu towarzyszącym wyciąganiu z niej zaklęcia. Miała wrażenie, jakby jej żyły dosłownie skręcały się i płonęły. Dopiero, gdy przestało boleć, spojrzała znowu na rękę, a Black tymczasem przytknął do jej rany fiolkę, by zebrać trochę płynącej krwi. W spokoju wysłuchała jego słów, mimo wszystko chcąc wierzyć, że doskonale wiedział, co robi. Ignatius nie wezwałby go, gdyby nie miał do niego zaufania.
- Kiedy będzie wiadomo, czy coś jeszcze zostało? I czy to może się odnowić? – zapytała. Wolała wiedzieć takie rzeczy, żeby po pewnym czasie znowu nie odczuć jakichś nieprzyjemnych dolegliwości. Chciała wiedzieć, czego się spodziewać w nadchodzących dniach. Miała sporo pracy, nie chciała w którymś momencie zemdleć nad kociołkiem. – I czy można jakoś pozbyć się tego? – wskazała zdrową dłonią na wciąż widniejącą na ręce ranę, która, chociaż już nie krwawiła, nadal była widoczna.
Przyjęła od mężczyzny fiolkę, którą wyciągnął z torby, z zawodowym zainteresowaniem oglądając eliksir. Większość lekarstw smakowała paskudnie, doskonale o tym wiedziała, nawet jeśli (na szczęście) częściej je warzyła niż musiała zażywać.
- Dziękuję za radę – powiedziała, zamierzając dostosować się do wskazówek, bo zdecydowanie nie chciała, żeby ktoś z rodziny widział ją w takim stanie. Zamierzała zamknąć się w swych komnatach, by przejść ten uciążliwy etap w samotności. – Wolałabym możliwie szybko wrócić do pełni sił i mieć za sobą tę drobną... niedogodność. Eliksiry, które muszę zrobić, same się nie uwarzą, a wolałabym, żeby mój ojciec nie wiedział o mojej chwilowej niedyspozycji.
Poruszyła się nieznacznie. Z pewnością czuła się lepiej niż jeszcze kilka minut temu, ale nadal była bardzo słaba.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zabawne. Mi Slughornowie też nie wydawali się być optymistycznymi gadułami, ale kto wie? Może poznane przeze mnie osoby stanowiły zwykły wyjątek od reguły? Niestety nie mógłbym tego samego powiedzieć o Rosierach, którzy jawili mi się jako wyjątkowo dokuczliwy wrzód na arystokratycznym organizmie. Nie było łatwo się go pozbyć, a skutki jego powstawania były naprawdę opłakane. Dotarł aż do Blacków skutecznie zanieczyszczając nas swoją obecnością; jednak to była wyłącznie moja wewnętrzna opinia, nieprzekazana nikomu, nawet w zaufanym gronie. Szlachta pozostawała nią bez względu na wewnętrzne animozje; z kolei moje zdanie nie było niczym istotnym w kontekście nestorów oraz całego rodu. To lord Acrux musiał wyrazić zgodę na ten niewątpliwie osobliwy przypadek, co oznaczało, że należało taki stan rzeczy zaakceptować. Co było niesamowicie trudnym zdaniem. Prościej było ukrywać się ze swoją niechęcią, choć stan ten z pewnością nie będzie trwał wiecznie. Wiedziałem, że pewnego dnia nawet ja mogę pęknąć, mówiąc światu o wiele więcej niż bym chciał. Niż wypadało. I nim będę w stanie ugryźć się w język. Póki co korzystałem z nagromadzonych pokładów cierpliwości oraz sztucznej wyrozumiałości dążąc do absolutnej perfekcji. Zawód rodziny był ostatnim, czego mógłbym pragnąć.
Evelyn nie zamierzałem akceptować nawet pomimo przyjaźni naszych ojców. Nie wiem, jak Pollux dał się omamić Francisowi biorącemu za żonę Rosierównę, ale zastanawiałem się nad tym zbyt intensywnie. Nie odważyłbym się wchodzić w kompetencje ojca lub co gorsza podważać jego decyzje, które przyjmowałem ze spokojem. Co jeszcze dziwniejsze, łatwiej było mi zaakceptować Ignatiusa. Wydawał się być mniej irytujący niż panna pragnąca udowodnić swą jakże niesamowitą siłę.
- Nie będę już lady dziś tym zawracał głowy. Jutro rano niezwłocznie wyślę sowę wraz z godzinami, w których będzie mogła lady pojawić się w Grimmauld Place 12, w razie komplikacji. Tam będzie dyskretniej – odparłem na jej pytanie, upewniając się, czy wszystko z powrotem spakowałem do torby. W tym celu nachyliłem się ku niej, chwilowo całą uwagę skupiając na jednej czynności. Dopiero drugie pytanie mnie otrzeźwiło, a ja spojrzałem na ranę. – Tak – mruknąłem, wycelowując w nią różdżką oraz rzucając odpowiednie zaklęcia. Rana szybko się zasklepiła nie pozostawiając żadnych śladów. Myślami będąc już bardziej przy kominku niż w tym pokoju, jednym uchem słuchałem tłumaczeń Evelyn, drugim je wypuszczałem. Nie były mi one do niczego potrzebne. Nie interesowały mnie jej losy, oprócz tego, by wróciła do zdrowia.
- To zostanie między nami – zapewniłem jednak, podnosząc się z miejsca. Schowałem różdżkę do kieszeni. – Proszę sobie zarezerwować czas na wizytę, jutro po południu. Jeśli nie będzie to nic niepokojącego, to wyślę sową jedynie receptę – dodałem, by formalności stało się zadość. – Do widzenia, lady Slughorn – pożegnałem się jeszcze i skinąłem głową. Chwilę później wyszedłem za drzwi; zamieniłem jeszcze kilka słów z jej bratem, a następnie wróciłem do domu.
z/t oboje
Evelyn nie zamierzałem akceptować nawet pomimo przyjaźni naszych ojców. Nie wiem, jak Pollux dał się omamić Francisowi biorącemu za żonę Rosierównę, ale zastanawiałem się nad tym zbyt intensywnie. Nie odważyłbym się wchodzić w kompetencje ojca lub co gorsza podważać jego decyzje, które przyjmowałem ze spokojem. Co jeszcze dziwniejsze, łatwiej było mi zaakceptować Ignatiusa. Wydawał się być mniej irytujący niż panna pragnąca udowodnić swą jakże niesamowitą siłę.
- Nie będę już lady dziś tym zawracał głowy. Jutro rano niezwłocznie wyślę sowę wraz z godzinami, w których będzie mogła lady pojawić się w Grimmauld Place 12, w razie komplikacji. Tam będzie dyskretniej – odparłem na jej pytanie, upewniając się, czy wszystko z powrotem spakowałem do torby. W tym celu nachyliłem się ku niej, chwilowo całą uwagę skupiając na jednej czynności. Dopiero drugie pytanie mnie otrzeźwiło, a ja spojrzałem na ranę. – Tak – mruknąłem, wycelowując w nią różdżką oraz rzucając odpowiednie zaklęcia. Rana szybko się zasklepiła nie pozostawiając żadnych śladów. Myślami będąc już bardziej przy kominku niż w tym pokoju, jednym uchem słuchałem tłumaczeń Evelyn, drugim je wypuszczałem. Nie były mi one do niczego potrzebne. Nie interesowały mnie jej losy, oprócz tego, by wróciła do zdrowia.
- To zostanie między nami – zapewniłem jednak, podnosząc się z miejsca. Schowałem różdżkę do kieszeni. – Proszę sobie zarezerwować czas na wizytę, jutro po południu. Jeśli nie będzie to nic niepokojącego, to wyślę sową jedynie receptę – dodałem, by formalności stało się zadość. – Do widzenia, lady Slughorn – pożegnałem się jeszcze i skinąłem głową. Chwilę później wyszedłem za drzwi; zamieniłem jeszcze kilka słów z jej bratem, a następnie wróciłem do domu.
z/t oboje
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Mniejszy salonik
Szybka odpowiedź