Ursule Marion Nott
Nazwisko matki: Ollivander
Miejsce zamieszkania: Nottingham
Czystość krwi: czysta szlachetna
Status majątkowy: bogata
Zawód: pracownica Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wzrost: 162 cm
Waga: 53 kg
Kolor włosów: lniany blond
Kolor oczu: przejrzysta zieleń
Znaki szczególne: anemicznie blada cera, prześwitujący przez alabastrową skórę błękit żył, zapach jaśminu i melodyjny głos
9 i ¾ cala, sztywna, drzewo różane, szpon hipogryfa, niezwykle kapryśna
Slytherin
strzęp błękitnej mgły
atakujące stado ciem o czarnych skrzydłach
cynamonowymi bułeczkami, jaśminem, mydłem, naparem z rumianku i mroźnym porankiem
własną, prawdziwie uśmiechniętą twarz
magicznym polo, czystością krwi, warzeniem eliksirów i podcinaniem skrzydeł
tym szybszym i odważniejszym
bawię się alchemią, tamuję krwotoki, kłamię jak z nut i badam granice ludzkiej cierpliwości
własnych potrzeb i pragnień, ewentualnie Straussa
Daryi Dogushevy
Miała mnóstwo lalek.
Wszystkie siedziały na dużej, dębowej półce naprzeciwko jej łóżka, w jedwabnych i aksamitnych sukienkach, koronkach, tiulach, perłach i kryształach. Grzecznie składały porcelanowe ręce na porcelanowych kolanach, wysoko unosząc porcelanowe podbródki i wbijając puste spojrzenie pięknych, szklanych oczu gdzieś w dal.
Sama też była jedną z nich. Najpiękniejszą lalką w całym pokoju. Z ciężkimi splotami złotych włosów, wyglądającymi spod wachlarzy długich rzęs zielonymi oczami, skórą białą jak mleko i idealnymi różowymi muszelkami paznokci. Miała najpiękniejsze suknie, z atłasu, jedwabiu i organzy, tiulu i koronki, satyny i batystu. Była w końcu jedyną dziewczynką w rodzinie; jedyną księżniczką pośród trójki starszych od niej książąt, którzy łypali podejrzliwie nad jasną buzią ukrytą wśród koronkowej kołyski. Należało więc ją rozpieszczać, szlifować aż do perfekcji, tak, aby na mlecznej porcelanie nie pojawiły się przypadkiem niechciane rysy. Chować jak małe kocię, wśród słodkiej śmietanki i pieszczot wyciągniętych, kochających rąk.
Bzdura.
Miniaturowy domek dla lalek pozostawał ciągle zamknięty.
Rodzinne priorytety uległy zmianie; chociaż nikt nie mówił o tym głośno, wszyscy dobrze wiedzieli, że cień, jaki poczęły rozpościerać po sobie narodziny jedynej małej lady, powoli i skrupulatnie zaczął pożerać wszystko inne. W pierwszej kolejności chłopców, jej braci, jej książęta i obrońców- Julius, Percival i Raphael musieli ustąpić przed nieustanną, pełną zachwytu uwagą, jaką poświęcano Ulli. Nawet, jeśli nie widzieli ku temu szczególnych powodów; w końcu to tylko blade, chorowite dziecko o skórze tak jasnej, że można było z łatwością policzyć widoczne na przedramionach i nadgarstkach żyły, przywykłe do głośnych wybuchów niezadowolenia, kiedy odmówiono mu czegokolwiek, na co miało ochotę.
Panienka Ulla miewała koszmary. W nocy opustoszałe korytarze odbijały między sobą dźwięki jej krzyków, przeraźliwych, gorączkowych wrzasków, podyktowanego majakami spazmatycznego szlochu, przestraszonego, dziewczęcego łkania. Budziła się niemal codziennie, z jasnymi strąkami włosów przyklejonymi do zroszonego potem czoła, z pałającym, nieprzytomnym spojrzeniem, które wzbudzało w jej matce przerażenie. Wkrótce przestała odwiedzać ją w dziecięcym pokoiku, spłoszona spojrzeniem córki i dziesiątek siedzących na półce lalek, które obserwowały ją zimnym, beznamiętnym wzrokiem.
Uzdrowiciele złamywali ręce i kręcili głowami w wyuczony, pozornie zatroskany sposób, który doprowadzał pana ojca do furii. To się zdarza. Bardzo nam przykro. Podamy jej coś na uspokojenie. Proszę uważać, nie denerwować lady Ursuli, nie wpadać przy niej w gniew. To minie. Może minie. Za drzwiami komnaty lalek coraz częściej słychać było urywane nagle rozmowy, ściszone szepty, wyrażane ukradkiem obawy i podejrzenia. Panienka Ulla zapadła na plagę koszmarów, niedługo zacznie majaczyć na jawie, zwariuje, oszaleje, i och!, to będzie olbrzymi towarzyski nietakt!
Obserwowali ją więc nieustannie, z ukrycia lub całkiem otwarcie, usuwając spod odzianych w czyste trzewiczki stópek każdą przeszkodę, w cudowny sposób nieświadomi, jak wiele radości przysparzała jej nieustanna, troskliwa uwaga i nie do końca dyskretne szepty. Aż do dnia, w którym Ulla zatrzymała się nagle, odprowadzana do jadalni przez dwie guwernantki, po czym dramatycznym gestem drobnej, mlecznobiałej rączki wskazała pustą przestrzeń obok kominka, pytając cicho i całkiem spokojnie Ten rogaty piesek to mój przyjaciel, Diabeł. Czy może zjeść dziś z nami obiad?
Wtedy po raz pierwszy doprowadziła swoją matkę do płaczu; ojciec, z twarzą ściągniętą przerażeniem, kazał wezwać magomedyka. Jedynym spokojnym w całym rwetesie okazał się być Percy, który klęknął przed pozostawioną samej sobie Ullą i zapytał ją o Diabła. Pytana roześmiała się głośno, jasna, porcelanowa buzia rozjaśniła się w słodkim uśmiechu, drobne rączki objęły szyję ukochanego brata. To tylko gra w kłamanie, oznajmiła cichym, uroczym głosikiem, to tylko taka gra, Percy. Przecież wiem, że tam nie ma żadnego psa.
Od tamtego czasu, miast guwernantek i skrzatów domowych, ufność w sprawie Ulli lord i lady Nott powierzyli Percivalowi. To w drzwi jego pokoju uderzała niecierpliwie mała, dziewczęca dłoń, kiedy podczas nocy nawiedzały ją koszmary- co zdarzało się coraz rzadziej, grzebiąc za sobą wizję plagi koszmarów. To było tylko jedno z wielu, wielu kłamstw; uroczej zabawy w kłamstwa, w którą mała Ursule lubiła bawić się coraz częściej. Domniemana choroba wywoływała w końcu uwagę, uwaga wywoływała troskę, a ich nieustanna troska sprawiała, że zawsze otrzymywała to, co wcześniej leżało poza zasięgiem małych, jasnych rączek. W krochmalonej, czystej sukience, w dłoniach splecionych grzecznie za plecami, wyrzucała z siebie dziesiątki kłamstw dziennie. Czasem po to, by uzyskać coś konkretnego w zamian; częściej jednak zwyczajnie dla zabawy, chcąc egoistycznie sprawdzić, czy jej się powiedzie. Kres cierpliwości opiekunów został osiągnięty, kiedy dziecięcy, pełen uśmiechniętych drwiąco lalek pokój musiał być przemalowany trzykrotnie tylko dlatego, że Ulla dwukrotnie skłamała w sprawie swojego ulubionego koloru, by sprawdzić, czy jej uwierzą.
By sprawdzić, czy wiedzą o niej chociaż tyle.
Nie wiedzieli.
Uczyła się szybko. Bardzo szybko. Łokcie przy sobie, podbródek wysoko, grzeczny uśmiech; popraw sukienkę, wyprostuj plecy, jedz wolniej, nie mlaszcz, nie cmokaj. Dobrze. Dobrze. Grzeczna dziewczynka. Grzeczna dziewczynka rosła również grzecznie, z trudem kwitnąc w dusznych czterech ścianach pozłacanego pokoju pełnego zimnych, obcych lalek. Uczyła się tańca, znała na pamięć historię wszystkich czystokrwistych rodów, wpajaną przez liczne guwernantki; umiała pięknie wyszywać, zaśpiewać kilka staroangielskich pieśni, wiedziała co nieco o literaturze i muzyce klasycznej. Piękne maniery skutecznie kryły pielęgnowany pod spodem władczy, kapryśny charakter dziecka, którego nie odmawiano właściwie niczego poza... prawdziwym życiem. Poza oglądaniem słońca na powietrzu zamiast spod kryjącej twarz woalki kapelusza, przemierzania pachnących świeżym igliwiem lasów Sherwood biegiem, zamiast na ułożonej do grzecznego stępa klaczy, poza głośnym śmiechem i siniakami na kruchych łokciach i kolanach.
Miniaturowy domek dla lalek, w którym żyła, zaczynał dusić.
Czerwone jak wino usta lalki wciąż wygięte były w powabnym uśmiechu, ale szklane oczy pozostawały zimne i puste.
Na uczcie powitalnej obawiała się momentu, w którym Tiara dotknie pięknych splotów jasnych włosów. Przecież zakładali ją nie tylko prawdziwi czarodzieje; sfilcowany, czarny materiał leżał już na głowie dziesiątek, ba!, być może setek mugolaków, a ten fakt napełniał ją pewnym rodzajem obrzydzenia zmieszanego z zaciekawieniem. Zarówno w czasach Hogwartu, jak i potem, zdarzało jej się marzyć o zakazanym i szokującym przelotnym romansie z czarodziejem półkrwi; podobna wizja z udziałem mugolaka była już jednak zbyt wybujałą fantazją.
Obecność mugolaków na korytarzach Hogwartu również później pomijała wyniosłym milczeniem- nie widziała ich, lub starannie dbała o to, aby ich nie widzieć. W szklanym świecie istniała tylko ona, okazjonalnie jedynie zapraszając w chłodne progi tych, których czystość krwi i intencji nie wywoływało na porcelanowej twarzyczce niechętnego grymasu. W jej świecie każdy dbał o siebie- skoro mugolaki nie potrafiły obronić samych siebie, zgodnie z czystym, rzetelnym prawem natury i świata czystokrwistych półbogów byli skazani na porażkę. Ona jednak nie trudziła tym głowy ani nie brudziła mlecznobiałych rąk.
Została najdumniejszą ze Ślizgonek, zupełnie nieświadoma tego, że jadowita zieleń i chłodne srebro, tak podobne do rodowych barw Nottów, sprawiały, że porcelanowa twarz wydawała się niezdrowo blada. Nie odbierało jej to jednak urody; a przynajmniej nie w stopniu wystarczającym, żeby odpędzić tłumy młodych mężczyzn zachwyconych idealnie gładką cerą, grzywą jasnych, miękkich włosów, przepastnymi oczami barwy rozmytej zieleni, precyzją powabnych gestów. Od zawsze była piękna- najpiękniejsza ze wszystkich lalek. Przyjmowała ich atencję z łaskawą uwagą, obdarzając nieszczęśników miłym, grzecznym uśmiechem, podczas gdy za wyuczonym grymasem kryła się jedynie obojętność. Nie byli jej potrzebni- żaden z nich. Owszem, przez jakiś czas pozostawali mili, zabawni, użyteczni; w każdym z nich dostrzegała jednak wady i nudziła się nimi prawie tak szybko, jak składowanymi w dziecięcym pokoju zabawkami. Nie potrafili nawet grać w kłamstwa. Nie tak, jak Percy czy Raphael, jedyne osoby na świecie, których w przypływie nudy nie odrzucała w cień.
Raphael nigdy nie był tak blisko niej, jak Percival, jednak to on był powodem jedynego szlabanu w jej życiu. Nigdy nie żałowała, że spetryfikowała tamtego chłopaka, który ośmielił się nazwać jej brata zadufanym dupkiem w jej towarzystwie; fakt ten pozostawiła jednak samej sobie, starannie zadbawszy o to, żeby żaden z jej braci nigdy się o tym nie dowiedział. Czym innym była wszakże obrona honoru rodziny, a czym innym obrona jej własnej dumy i opinii nieczułej, beznamiętnej lalki.
~*~
Z czasem magia zmieniła się- albo zmieniła się sama Ulla, tym razem w drobnej, anemicznej dłoni dzierżąc różdżkę, która jak bat pozwalała poskromić nieposłuszną, wymykającą się umysłowi magię.
To nie jednak ona stanowiła główne źródło jej zainteresowania, znaczne pole oddając eliksirom- które zresztą nęciły ją i czekały tylko, aż wdzięcznym krokiem i z wyuczoną gracją opuści przepastne mury Hogwartu.
Ciężkie, czerwone krople tworzyły makabryczny kontrast na gładkiej, mlecznobiałej porcelanie.
To wydarzyło się podczas letniej przerwy po czwartym roku w Hogwarcie. Chwilowy brak uwagi, odbiegnięcie wzrokiem i myślami w stronę widocznej za oknem linii soczyście zielonych drzew Sherwood wystarczyło, aby ostrze ćwiczebnego floretu cięło odsłonięty obojczyk. Pierwsza rana od wielu, wielu lat; pierwsza rdzawa rysa na aksamicie pachnącej jaśminem skóry, pierwszy uszczerbek nienagannej urody. Chwilowe ukłucie i uczucie dziwnego ciepła dały się łatwo zignorować. Chwyciła jeszcze za swój floret, z niezadowolenia marszcząc brwi, żądna rewanżu, kiedy zdjęty dziwnym strachem mistrz szermierki wstrzymał ją w połowie ruchu, łapiąc za nadgarstek. Natychmiast strząsnęła jego dłoń, zdążyła jednak zrozumieć przekaz słów- krwawiła. Nie przestawała krwawić. Czerwone krople perliły się na ranie i płynęły wąską strużką po białym kostiumie, po łabędziej szyi, odruchowo przyciśniętych do obojczyka długich palcach. Tylko draśnięcie, lekkie ukłucie, jak ugryzienie komara- i tyle krwi, słodki Merlinie, tyle krwi...
Podali jej eliksiry; nie zwracała na nie większej uwagi, zbyt skupiona na dziwnym uczuciu podskórnego łaskotania i pierzchających w niwecz myśli, które nie mogły utrzymać się w wypełnionej szumem głowie. Wyrok był jednak jasny- trauma krwi. Pozornie nic dziwnego wśród członków rodzin, których krew od wieków słabła, niemieszana, dla niej samym stała się jedynie przykrą błahostką. Nie dbała o siebie, a przynajmniej nie tak, jak powinna, co z wściekłością powtarzała jej matka i kolejne guwernantki, kiedy po raz kolejny słabła na korytarzach domu, krwawiąc obficie z drobnych zranień. Sytuację zdawał się jedynie pogarszać fakt nagłych i obfitych krwotoków z nosa, które pojawiały się w chwilach większego zdenerwowania; otoczenie wokół Ulli cichło i pustoszało coraz bardziej, zupełnie tak, jakby cały świat bał się przyprawić śliczną marionetkę o kolejną rysę.
Tylko czasem, kiedy nikt nie widział, lalka postukiwała się lekko w perłowe czoło z porcelany, bojąc się, że któregoś razu odpowie jej jedynie pustka.
Uwielbiała salony, uwielbiała ich gwar i przepych, szelesty zdobnych sukni przesuwających się po wypolerowanych parkietach, grzeczne, przytłumione rozmowy i respekt, jaki przed nią roztaczano. Tajemnicę, którą była owiana i atencję, jaką jej to zapewniało. Nie zamierzała jednak pozostać tylko śliczną figurką o grzecznym uśmiechu na ściągniętej w chłodnym grymasie twarzy.
Pierwszym, oczywistym wyborem, stała się jej jedyna miłość- alchemia. Para buchająca znad kociołka oraz precyzja, jakiej należało używać przy dawkowaniu ingrediencji wyciszała ją i przywoływała na pełne usta uśmiech dziwnej satysfakcji. Była perfekcjonistką, nieznośnie poprawiając wszelkie mankamenty w otoczeniu, zawsze zginając pergamin w idealnie prostej linii, dokładając wszelkich starań, aby każdy złoty włos ściśle przylegał do głowy i aby na ramie złoconego łóżka nigdy nie znalazł się kurz. Potrafiła więc kroić i ciąć, miażdżyć i siekać, mieszać i podgrzewać eliksiry i składniki tak długo, aż osiągały stan doskonały. Idealny. Do tego stopnia, że i to zaczęło ją nużyć; próbowała więc innych kombinacji, szybciej, zachłanniej, czasem tworząc coś pożytecznego, a czasem doprowadzając pracownie do stanu kompletnego rozkładu. Traciła przychylność przełożonych alchemicznego stażu, która, od pełnej sympatii i zachwytu, powoli zmierzała w stronę podejrzliwej niechęci, finalnie skłaniając ją do nagłej rezygnacji tuż przed rozpoczęciem ostatniego, trzeciego roku. Nic, co nie sprawiało jej przyjemności, nie było warte jej uwagi ani chociażby odrobiny jej czasu.
Wybrała więc Ministerstwo w ten nużąco bezpieczny sposób, który zezwolił jej na ukończony z wyróżnieniem staż i rutynową pracę; uzupełnienie dokumentów, drobiazgowe porządkowanie spraw w ich kolejności, zgodnie z numeracją, kojące dla wiecznego perfekcjonizmu sporządzanie dokładnych notatek. I słuchanie, przede wszystkim słuchanie- osądzanie w myślach tych, których nie mogła osądzić głośno. Zdarzało jej się myśleć, że być może wypowiadanie zarzutów na głos sprawiałoby jej większą przyjemność, i że purpurowa toga sędzi dodałaby jej powagi i animuszu. Zmiana zawodu byłoby jednak ostatecznie tylko płonnym, nużącym wysiłkiem- nie potrzebowała tego. Już prawie, prawie nauczyła się tolerować te ministerialne marionetki, z którymi musiała bawić się do tej pory. Nie miała siły ani ochoty na tolerowanie kolejnych.
Praca nie skreślała jednocześnie możliwości kontynuowania alchemicznych eksperymentów w bezpiecznym zaciszu domu; nie była mistrzem, nie umiała uwarzyć chwały ani śmierci, obracając się głównie w sferze prostych, użytkowych eliksirów i z nieśmiałym zainteresowaniem sięgając myślami do sfery trucizn. To wciąż sprawiało jej jednak satysfakcję- powolne, drobiazgowe, pedantyczne uzupełnianie domowego zacisza o coraz bardziej skomplikowane eliksiry. Tam, gdzie nikt nie śmiał protestować, obawiając się jakby porcelanowej złości i kolejnego krwotoku z porcelanowego, zadartego nieco noska. Mogli jedynie prosić ją, aby na siebie uważała, aby troszczyła się o beztrosko ignorowane kruche zdrowie; mogli. Ona nie musiała jednak posłuchać.
Lalka, zgodnie ze swoim przeznaczeniem, tańczyła więc na salonach, wdzięcząc się i uśmiechając, skrupulatnie zakrywszy obojętność i nudę za piękną maską pełną dziewczęcego wdzięku. To było takie łatwe; dalsza gra w kłamstwa, te werbalne i te niewerbalne. Czasem smuciło ją nawet to, że wszyscy wierzyli. Ot tak, po prostu, bez cienia zwątpienia przyjmując płynące z rozciągniętych w uśmiechu ust miodowo słodkie słowa i natychmiast pozwalając im rozpłynąć się w powietrzu, tak, aby nie wyczuć ukrytego pod nimi dziegciu. Tańczyła więc, zawierała znajomości, jeździła konno, zaczytując się w bajkowej, uwielbianej poezji i każdego dnia grzecznie stawiała się w Ministerstwie, stopniowo obojętniejąc i kostniejąc gdzieś we wnętrzu. Śmierć Dumbledore'a nie zrobiła na niej większego wrażenia; podobnie nieczuła pozostała wobec mugolskiej i magicznej wojny. To wszystko było daleko. Zbyt daleko od niej, żeby zaczęła się tym martwić; hen, hen daleko za szklaną wieżą, w której zamknięto ją z troski i... egoizmu? Pozostała jedynie marna projekcja tego, co działo się naprawdę. Życie- nie życie. Wieczny bal pustych skorup w składzie pięknej porcelany.
Z czasem wszystkie zamieszkujące szufladę lalki zniknęły z pokoju. W nim pozostało miejsce już tylko dla jednej, najpiękniejszej- i tym samym najgorszej z nich.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 4 | Brak |
Zaklęcia i uroki: | 7 | +5 (różdżka) |
Czarna magia: | 0 | Brak |
Magia lecznicza: | 0 | Brak |
Transmutacja: | 0 | Brak |
Eliksiry: | 12 | Brak |
Sprawność: | 1 | Brak |
Zwinność: | 5 | Brak |
Język | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
Język obcy: francuski | I | 1 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Astronomia | I | 2 |
Zielarstwo | II | 5 |
Historia magii | III | 10 |
Numerologia | I | 2 |
ONMS | I | 2 |
Kłamstwo | IV | 20 |
Retoryka | III | 10 |
Spostrzegawczość | II | 5 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Szlachecka etykieta | - | 0 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Instrument (fortepian) | II | 7 |
Muzyka (wiedza) | I | 1 |
Literatura (wiedza) | I | 1 |
Malarstwo (wiedza) | I | 1 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Taniec balowy | II | 7 |
Jeździectwo | I | 1 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Reszta: 0 |
różdżka, teleportacja, sowa, kociołek cynowy, bezoar, krew reema, ślaz, ropa czyrakobulwy, kora z drzewa Wiggen, 7 punktów statystyk, jad boomslanga
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Ulla Nott dnia 15.07.16 17:13, w całości zmieniany 2 razy
but lend me your heart and I'll just let you fall
Witamy wśród Morsów
[27.07.16] Losowanie ingrediencji za styczeń/luty
[19.08.16] udział w gonitwie; +30 PD
[30.08.16] Zakup: Tysiąc magicznych ziół i grzybów; -100 PD