Mały salon
AutorWiadomość
| 12 stycznia
Kolejny etap - pozbycie się narkotyków. Czemu to wszystko nie może być łatwiejsze? Dlaczego nie ma wymyślonego zaklęcia na wszelkie uzależnienia, by to w jak najszybszym tempie wypędzić z organizmu? Tylko musiał znosić na początku tygodnia katusze głodu i delirium. Teraz nie było może i źle, ale wiele brakowało do stanu idealnego. Lecz przynajmniej miał mniej pod czerwienione oczy jak i odpowiednio ubrał się w miarę po czarodziejsku - z wyprasowaną szatą i płaszczem, który ni w sposób nie przypominały jego zmiętolone ubrania z zeszłego tygodnia. Umówił się z lordem Lestrange na oddanie jemu resztek opium, które zachował mimo wszystko przy sobie. Tak chyba będzie najlepiej, gdy do kolejnego głodu nic nie będzie mieć przy sobie. Wtedy będzie pewny tego, że nic nie wziął. Tak wiec przygotował się odpowiednio, a ze schowaną wsiąkiewką z towarem dla klienta przeniósł się przy pomocy sieci Fiuu do rezydencji Lestrange'a. Może i nie jest zbyt wielka różnica wiekowa między nimi, jak i tu czasem przybywał, lecz na ogół w interesach, to wolał się zjawiać kulturalnie, bez żadnego zbędnego trzaskania i uwalania przypadkiem któregoś regału lub stołka. Bezpieczniej było, jak teraz zrobił, wyjść z kominka, otrzepać się z kurzu, który osadził się mimo woli na płaszczu rudzielca.
- Powiadom lorda Lestrange'a, że przybyłem.- rzucił w stronę skrzata, aby ten wypełnił swoje obowiązki, a rudzielec natomiast kulturalnie podszedł do jednej z gablotek i zaczął ją oglądać. Zarówno z nudów, jak i z małym zainteresowaniem.
Kolejny etap - pozbycie się narkotyków. Czemu to wszystko nie może być łatwiejsze? Dlaczego nie ma wymyślonego zaklęcia na wszelkie uzależnienia, by to w jak najszybszym tempie wypędzić z organizmu? Tylko musiał znosić na początku tygodnia katusze głodu i delirium. Teraz nie było może i źle, ale wiele brakowało do stanu idealnego. Lecz przynajmniej miał mniej pod czerwienione oczy jak i odpowiednio ubrał się w miarę po czarodziejsku - z wyprasowaną szatą i płaszczem, który ni w sposób nie przypominały jego zmiętolone ubrania z zeszłego tygodnia. Umówił się z lordem Lestrange na oddanie jemu resztek opium, które zachował mimo wszystko przy sobie. Tak chyba będzie najlepiej, gdy do kolejnego głodu nic nie będzie mieć przy sobie. Wtedy będzie pewny tego, że nic nie wziął. Tak wiec przygotował się odpowiednio, a ze schowaną wsiąkiewką z towarem dla klienta przeniósł się przy pomocy sieci Fiuu do rezydencji Lestrange'a. Może i nie jest zbyt wielka różnica wiekowa między nimi, jak i tu czasem przybywał, lecz na ogół w interesach, to wolał się zjawiać kulturalnie, bez żadnego zbędnego trzaskania i uwalania przypadkiem któregoś regału lub stołka. Bezpieczniej było, jak teraz zrobił, wyjść z kominka, otrzepać się z kurzu, który osadził się mimo woli na płaszczu rudzielca.
- Powiadom lorda Lestrange'a, że przybyłem.- rzucił w stronę skrzata, aby ten wypełnił swoje obowiązki, a rudzielec natomiast kulturalnie podszedł do jednej z gablotek i zaczął ją oglądać. Zarówno z nudów, jak i z małym zainteresowaniem.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zaopatrywanie się w substancje nielegalne stanowi niekiedy problem. Nie można iść po prostu do pierwszego lepszego sklepu i poprosić o Złotą Rybkę. Nieocenionym staje się osobisty dostawca, zwany potocznie dilerem - ale to tak nieładnie - który prezentuje najlepszy towar za odpowiednie ceny. Potrzeba zaufania, po pierwsze takiego handlowego, po drugie zaś, że żadna ze stron nie postanowi na drugą donieść. Nikomu nie potrzeba dodatkowych skandali, choć narkotyki nie są szczególnie piętnowane w wyższych sferach. Nieoficjalnie. Oficjalnie niestety, należy mieć się na baczności, dlatego też Remi z wielką ulgą odkrył swego czasu, że rozwiązanie tego kłopotliwego problemu jest właściwie pod ręką. Weasleye wprawdzie nie byli rodem najbliższym Lestrange'om, nie leżeli jednak na kompletnych antypodach. Odwiedziny Barry'ego tłumaczyć można było nawet partią szachów lub innymi rozrywkami łączącymi znajomych sobie szlachciców, zatem znikał problem trudnych do wyjaśnienia spotkań. W zaciszu dworu nie trzeba martwić się o wścibskie oczy i ściany z uszami.
Z zadowoleniem przyjmuje więc wiadomość, że przybył lord Weasley (zabawnie to brzmi, Remi jednak dba o zasady kultury i sam również się do niej stosuje - choć zdarza im się niekiedy zwracać do siebie po imieniu, Barthelemy nie neguje szlacheckiego tytułu rudzielca) i odprawia skrzata, samotnie udając się do mniejszego z salonów, który jest zwyczajowym miejscem ich spotkań.
- Lordzie Weasley - wita go bez wylewności, ale daleko mu też od dystansu, jaki często się pojawia podczas wymuszonych spotkań. Z niewytłumaczalnych powodów traktuje Weasleya niemal jak młodszego, niesfornego kuzyna. - Barry, Barry, cóż mi dzisiaj zaproponujesz? - pyta, wskazując mężczyźnie miejsce, sam też zajmuje kanapę, dyskretnie zerkając, biografia z którego kompozytorów zaciekawić mogła rudego.
No, przynajmniej jej okładka.
Z zadowoleniem przyjmuje więc wiadomość, że przybył lord Weasley (zabawnie to brzmi, Remi jednak dba o zasady kultury i sam również się do niej stosuje - choć zdarza im się niekiedy zwracać do siebie po imieniu, Barthelemy nie neguje szlacheckiego tytułu rudzielca) i odprawia skrzata, samotnie udając się do mniejszego z salonów, który jest zwyczajowym miejscem ich spotkań.
- Lordzie Weasley - wita go bez wylewności, ale daleko mu też od dystansu, jaki często się pojawia podczas wymuszonych spotkań. Z niewytłumaczalnych powodów traktuje Weasleya niemal jak młodszego, niesfornego kuzyna. - Barry, Barry, cóż mi dzisiaj zaproponujesz? - pyta, wskazując mężczyźnie miejsce, sam też zajmuje kanapę, dyskretnie zerkając, biografia z którego kompozytorów zaciekawić mogła rudego.
No, przynajmniej jej okładka.
Gość
Gość
Posiadanie nielegalnych substancji wiąże się z ogromnym ryzykiem. Dlatego rudzielec starał się dobierać takie osoby, które zaraz nie polecą na skargę do któregoś z aurorów. Musiał także mieć stu procentową pewność,, że nie dostał jakiegoś podrobionego towaru, więc wiązał swe zaufanie nie tylko z klientem, lecz też i z dostawcą. To jest dla niego ogromne ryzyko, którego podejmował się codziennie. A teraz ma szansę odpocząć, zaprzestać żyć w ciągłym strachu o nadchodzące jutro. Przynajmniej ze strony narkomanów, bo nikt nie zdoła przepowiedzieć, co przyniesie aktualna wojna. A może to są dopiero odznaki nadchodzącej wojny, trudno jest to stwierdzić.
Ale zaniechał wejścia w swoje dalsze wspomnienia, gdyż usłyszał czyjś głos. Zaraz odwrócił wzrok o książki o jakimś Rubinsteinie - nie znał się na tym po prostu. Dziwne nazwisko, imienia raczej nie spamięta, bo jest to dla niego zbyteczne. - Lordzie Lestrange.- kiwnął głową witając się z lordem i za jego pozwoleniem podszedł kulejąc na prawą nogę do fotelu, który został jemu wskazany. Zawsze dziwnie się czuje, gdy się spotyka z Remim. Niby oboje są szlachcicami, lecz nie wie, który sposób traktowania wytwórcy fortepianów jest właściwy. Tak więc zaraz delikatnie uśmiechnął się wyciągając jednocześnie swój woreczek ze wsiąkiewki.
- Zależy, czy będziesz chcieć. Mam ostatnie dwie porcje śnieżki do zbytu.- powiedział spokojnie odkładając woreczek na pobliski stolik. Ufał Lestrange'owi, że nie zginie nic na jego dworku. - Najchętniej bym ci sprzedał wszystko, co mam, bo zaczynają mi spoglądać pomiędzy palce. Nie zdziw się, jeśli to będzie nasze ostatnie spotkanie, bo muszę się wycofać z tego biznesu. Lecz jeśli chcesz, będę mógł ci kogoś w zamian polecić - jeśli będziesz tego chciał.- westchnął nie owijając sprawy w bawełnę. Musiał jemu oznajmić, że już nie będzie tym handlować i Remi będzie musiał znaleźć sobie nowego handlarza. Rudzielcowi szkoda jest stracić ten biznes, lecz z drugiej strony te narkotyki wciąż go kuszą. A obiecał bratu, że wyjdzie z nałogu i nie będzie więcej bawić w handel nielegalnymi substancjami. inaczej czeka go wydziedziczenie, a tego mimo woli nie chce.
Tak więc skierował swe ponure spojrzenie w stronę Lestrange'a czekając na jego reakcję.
Ale zaniechał wejścia w swoje dalsze wspomnienia, gdyż usłyszał czyjś głos. Zaraz odwrócił wzrok o książki o jakimś Rubinsteinie - nie znał się na tym po prostu. Dziwne nazwisko, imienia raczej nie spamięta, bo jest to dla niego zbyteczne. - Lordzie Lestrange.- kiwnął głową witając się z lordem i za jego pozwoleniem podszedł kulejąc na prawą nogę do fotelu, który został jemu wskazany. Zawsze dziwnie się czuje, gdy się spotyka z Remim. Niby oboje są szlachcicami, lecz nie wie, który sposób traktowania wytwórcy fortepianów jest właściwy. Tak więc zaraz delikatnie uśmiechnął się wyciągając jednocześnie swój woreczek ze wsiąkiewki.
- Zależy, czy będziesz chcieć. Mam ostatnie dwie porcje śnieżki do zbytu.- powiedział spokojnie odkładając woreczek na pobliski stolik. Ufał Lestrange'owi, że nie zginie nic na jego dworku. - Najchętniej bym ci sprzedał wszystko, co mam, bo zaczynają mi spoglądać pomiędzy palce. Nie zdziw się, jeśli to będzie nasze ostatnie spotkanie, bo muszę się wycofać z tego biznesu. Lecz jeśli chcesz, będę mógł ci kogoś w zamian polecić - jeśli będziesz tego chciał.- westchnął nie owijając sprawy w bawełnę. Musiał jemu oznajmić, że już nie będzie tym handlować i Remi będzie musiał znaleźć sobie nowego handlarza. Rudzielcowi szkoda jest stracić ten biznes, lecz z drugiej strony te narkotyki wciąż go kuszą. A obiecał bratu, że wyjdzie z nałogu i nie będzie więcej bawić w handel nielegalnymi substancjami. inaczej czeka go wydziedziczenie, a tego mimo woli nie chce.
Tak więc skierował swe ponure spojrzenie w stronę Lestrange'a czekając na jego reakcję.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Przez moment Remi patrzy w milczeniu na Barry'ego. Nieczęsto bywa tak zdumiony jak w tej chwili, ale jak dotąd zajęcie Weasleya było dla niego tak oczywiste, że nawet nie zastanawiał się, czym innym Barry może się zajmować. Czy on ma jakiś zawód? Taki legalny? Remiemu aż trudno ukryć zaskoczenie, więc nawet nie próbuje. Opiera się wygodniej i powstrzymuje westchnienie. Trudno określić, czy byłoby to westchnienie zawodu, czy też irytacji.
- Wezmę, oczywiście, że wezmę - mówi wreszcie. W końcu wyjątkowo postanowił zaopatrzyć się w ten niezwykle silny i trudny do zdobycia narkotyk, choć zazwyczaj stroni od tych bardziej uzależniających. Zdecydowany jest tym bardziej po przedstawionych mu właśnie rewelacjach. Nie jest pewny, czy zaufałby komukolwiek na tyle, by kupować akurat Śnieżkę.
- Choć, nie ukrywam, że to dla mnie smutna wiadomość - zauważa z zamyśleniem. - Że rezygnujesz. Bardzo ceniłem naszą współpracę. - Komplementy Lestrange'a są rzadkie, ale ten jest faktycznie szczery; mimo niewątpliwych różnic rodowych, Remi ceni dyskrecję Barry'ego i rzeczywiście mu ufa.
Przynajmniej w kwestii handlu narkotykami.
- Tak, możesz mi kogoś wskazać. Chociaż w tych kwestiach trudno mi zmienić przyzwyczajenia - krzywi się lekko. Przecież i współpraca z Weasleyem rozwijała się powoli i stopniowo. Długo kupował tylko Diable Ziele, Złotą Rybkę, nim zdecydował się na Widły i Śnieżkę. Krok po kroku. Bez wychylania się - najpierw trzeba być pewnym, że obie strony mają do siebie zaufanie w drobnych kwestiach, by mierzyć się z substancjami z najwyższej półki. I najwyższego zagrożenia.
- Wezmę, oczywiście, że wezmę - mówi wreszcie. W końcu wyjątkowo postanowił zaopatrzyć się w ten niezwykle silny i trudny do zdobycia narkotyk, choć zazwyczaj stroni od tych bardziej uzależniających. Zdecydowany jest tym bardziej po przedstawionych mu właśnie rewelacjach. Nie jest pewny, czy zaufałby komukolwiek na tyle, by kupować akurat Śnieżkę.
- Choć, nie ukrywam, że to dla mnie smutna wiadomość - zauważa z zamyśleniem. - Że rezygnujesz. Bardzo ceniłem naszą współpracę. - Komplementy Lestrange'a są rzadkie, ale ten jest faktycznie szczery; mimo niewątpliwych różnic rodowych, Remi ceni dyskrecję Barry'ego i rzeczywiście mu ufa.
Przynajmniej w kwestii handlu narkotykami.
- Tak, możesz mi kogoś wskazać. Chociaż w tych kwestiach trudno mi zmienić przyzwyczajenia - krzywi się lekko. Przecież i współpraca z Weasleyem rozwijała się powoli i stopniowo. Długo kupował tylko Diable Ziele, Złotą Rybkę, nim zdecydował się na Widły i Śnieżkę. Krok po kroku. Bez wychylania się - najpierw trzeba być pewnym, że obie strony mają do siebie zaufanie w drobnych kwestiach, by mierzyć się z substancjami z najwyższej półki. I najwyższego zagrożenia.
Gość
Gość
Czyżby Lestrange nie wiedział, że pracuje legalnie u Ollivanderów? Może tam nie bywa, co by wyjaśniało jego brak wiedzy. Mimo iż rudzielec nie krył się za ladą, tylko sumiennie pracował, rzeczywiście nie pamiętał, by wpadł w odwiedziny lord Lestrange. Lecz kto wie, czy to wkrótce się może zmieni? Mimo wszystko, nawet cicho parsknął z uśmiechem widząc jego zaskoczoną minę, a potem skinął przyjmując jego odpowiedź. Dobrze, że chciał wziąć, rudzielec pozbędzie się rzeczy, która powoduje jemu niemałe problemy.
- Niestety nic nie trwa wiecznie. Lecz mimo wszystko mam nadzieję, że czasem spotkamy się towarzysko przy partyjce szachów. Nie będę przeczyć - dla mnie również jest to cenna znajomość i nie chciałbym jej tracić przez fakt, że kończę jakiś rozdział w życiu.- mówił i mówił, aż sam w duchu się dziwił, że tyle słów zawartych zazwyczaj w słownikach wydobyło się z jego ust. Może po prostu chciał jakoś pokazać, że ceni ich znajomość, niekoniecznie na szczeblu - kupiec - klient, lecz jako w sumie nawet rówieśnik.- Oczywiście gdyby ktoś mnie pytał, to nic nie wiem, abyś brał narkotyki.- dodał zaraz z uprzejmym uśmiechem. Chciał zaznaczyć, że nie musi się obawiać, że przypadkiem komuś wyda jego sekret. Oby też tak było i ze strony Lestrange'a, bo o to w sumie pomiędzy swoimi słowami prosił. Chciał mieć pewność, że nie wyda rudzielca.
- Poleciłbym ci rodzeństwo Burke'ów, lecz o ile pamięć mnie nie myli, nie macie z nimi zbyt dobrych relacji. Lecz ostatnio poznałem pewnego tajemniczego mężczyznę - dzięki zaufanej osobie i to jest właśnie od niego towar. Nie bój się - sam zawsze na początku sprawdzam towar przed sprzedaniem klientom i jak widać - nie umarłem w ciągu miesiąca.- powiedział spokojnie, a zakończył swą wypowiedź z uśmiechem na twarzy. I to był ostatni raz, kiedy brał Śnieżkę. Ach, gdyby teraz mógł jej skosztować, tak odrobinkę... Barry Usłyszał dosłownie głos swojego brata w głowie i zaraz wyrzucił myśli o Śnieżce z głowy i skupił się na rozmowie z Lestrangem. Czy zainteresował owym mężczyzną, czy przejdzie do sedna ich spotkania?
- Niestety nic nie trwa wiecznie. Lecz mimo wszystko mam nadzieję, że czasem spotkamy się towarzysko przy partyjce szachów. Nie będę przeczyć - dla mnie również jest to cenna znajomość i nie chciałbym jej tracić przez fakt, że kończę jakiś rozdział w życiu.- mówił i mówił, aż sam w duchu się dziwił, że tyle słów zawartych zazwyczaj w słownikach wydobyło się z jego ust. Może po prostu chciał jakoś pokazać, że ceni ich znajomość, niekoniecznie na szczeblu - kupiec - klient, lecz jako w sumie nawet rówieśnik.- Oczywiście gdyby ktoś mnie pytał, to nic nie wiem, abyś brał narkotyki.- dodał zaraz z uprzejmym uśmiechem. Chciał zaznaczyć, że nie musi się obawiać, że przypadkiem komuś wyda jego sekret. Oby też tak było i ze strony Lestrange'a, bo o to w sumie pomiędzy swoimi słowami prosił. Chciał mieć pewność, że nie wyda rudzielca.
- Poleciłbym ci rodzeństwo Burke'ów, lecz o ile pamięć mnie nie myli, nie macie z nimi zbyt dobrych relacji. Lecz ostatnio poznałem pewnego tajemniczego mężczyznę - dzięki zaufanej osobie i to jest właśnie od niego towar. Nie bój się - sam zawsze na początku sprawdzam towar przed sprzedaniem klientom i jak widać - nie umarłem w ciągu miesiąca.- powiedział spokojnie, a zakończył swą wypowiedź z uśmiechem na twarzy. I to był ostatni raz, kiedy brał Śnieżkę. Ach, gdyby teraz mógł jej skosztować, tak odrobinkę... Barry Usłyszał dosłownie głos swojego brata w głowie i zaraz wyrzucił myśli o Śnieżce z głowy i skupił się na rozmowie z Lestrangem. Czy zainteresował owym mężczyzną, czy przejdzie do sedna ich spotkania?
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Cóż, Remiego interesuje raczej to, co dotyka bezpośredniego jego samego lub przynajmniej bliskich mu osób. Na całe szczęście nikt nie narzeka na zły dobór różdżki, nie łamie swego magicznego patyka co chwilę - nikt też z otoczenia nie cieszy się chyba dziećmi, którym Barthelemy pod przymusem towarzyszyłby przy doborze tego cudu czarodziejstwa. Ergo - Lestrange nie odwiedza sklepu Ollivandera, nie spotyka tam Barry'ego, a że rozmowy raczej o pracę nieczęsto zahaczają, powstaje mu przez to obraz Weasleya zajmującego się li i jedynie dilerką substancji nielegalnych.
- Zawsze będziesz tu mile widziany - mówi po krótkiej chwili milczenia. Nie, nie spodziewał się, że Barry wyskoczy z taką propozycją, ale zadziwiające - wcale nie przymuszał się ani nie tłumaczył tego koniecznością utrzymywania dobrych relacji z Weasleyami (bo i takiej nie było), gdy wyrażał chęć na ewentualne kolejne spotkania. Bądź co bądź, choć może z poglądami czy zainteresowaniami niekoniecznie było mężczyznom po drodze, niezobowiązująca wymiana zdań przy jakiejś ciekawej grze nie była niczym, przed czym musieliby się wzbraniać.
- Jakie narkotyki? - pyta z udawanym zdziwieniem, taki Remi-śmieszek. Ostatnią rzeczą o jakiej teraz myśli jest bieganie po Londynie i rozdawanie wizytówek Barry'ego przechodzącym aurorom. Tym bardziej, że takowych nie ma.
- Faktycznie, nasze rody raczej ze sobą nie przepadają - potwierdza i zaraz zamyśla na moment. - Aczkolwiek, jeśli nie będzie innych opcji... - mówi niechętnie, milknąc jednak, gdy Barry wspomina o kolejnej osobie, która mogłaby zająć jego miejsce. Cóż, Remi bez oporów przyzna, że poprzeczka postawiona została wysoko. - Zastanów się, mam do ciebie zaufanie - stwierdza ostatecznie, bo nie lubi podejmować decyzji, kiedy nie zna wszystkich danych, a Weasley może ze swoim rozeznaniem dobrać odpowiednią osobę. Przez moment zastanawia się nad czymś jeszcze, po czym wzdycha. - Zapłacę ci za to co przyniosłeś, a potem może szachy? - proponuje, bo mimo wszystko nie chce, by ciągle na stoliku leżały porcje Śnieżki i inne substancje, na które praworządni obywatele zareagowaliby oburzeniem. Niby nikt wejść nie powinien, ale im szybciej znikną, tym lepiej dla obu szlachciców.
- Zawsze będziesz tu mile widziany - mówi po krótkiej chwili milczenia. Nie, nie spodziewał się, że Barry wyskoczy z taką propozycją, ale zadziwiające - wcale nie przymuszał się ani nie tłumaczył tego koniecznością utrzymywania dobrych relacji z Weasleyami (bo i takiej nie było), gdy wyrażał chęć na ewentualne kolejne spotkania. Bądź co bądź, choć może z poglądami czy zainteresowaniami niekoniecznie było mężczyznom po drodze, niezobowiązująca wymiana zdań przy jakiejś ciekawej grze nie była niczym, przed czym musieliby się wzbraniać.
- Jakie narkotyki? - pyta z udawanym zdziwieniem, taki Remi-śmieszek. Ostatnią rzeczą o jakiej teraz myśli jest bieganie po Londynie i rozdawanie wizytówek Barry'ego przechodzącym aurorom. Tym bardziej, że takowych nie ma.
- Faktycznie, nasze rody raczej ze sobą nie przepadają - potwierdza i zaraz zamyśla na moment. - Aczkolwiek, jeśli nie będzie innych opcji... - mówi niechętnie, milknąc jednak, gdy Barry wspomina o kolejnej osobie, która mogłaby zająć jego miejsce. Cóż, Remi bez oporów przyzna, że poprzeczka postawiona została wysoko. - Zastanów się, mam do ciebie zaufanie - stwierdza ostatecznie, bo nie lubi podejmować decyzji, kiedy nie zna wszystkich danych, a Weasley może ze swoim rozeznaniem dobrać odpowiednią osobę. Przez moment zastanawia się nad czymś jeszcze, po czym wzdycha. - Zapłacę ci za to co przyniosłeś, a potem może szachy? - proponuje, bo mimo wszystko nie chce, by ciągle na stoliku leżały porcje Śnieżki i inne substancje, na które praworządni obywatele zareagowaliby oburzeniem. Niby nikt wejść nie powinien, ale im szybciej znikną, tym lepiej dla obu szlachciców.
Gość
Gość
Jak nie kiedyś, czy nie teraz, to może w przyszłości, jak sam będzie miał dzieci, przyjdzie i sam zobaczy, że w sklepie Ollivanderów pracuje pewien znany jemu rudzielec. Niestety to nie gwarantuje żadnej zniżki, lecz może być pewny tego, że jego dzieci dostaną odpowiednie różdżki. Barry chcąc nie chcąc, nie może robić nikomu upustów, on tam tylko pracuje i musi się dostosować do zasad. Czyli krótko mówiąc - każdego traktować tak samo. W końcu każdy z nich jest czarodziejem. A to, że wobec szlachciów używa się zbędnych tytułów, to tylko z grzeczności. Bo tak wypada.
Tak jak teraz wypadało w sposób nie zobowiązujący po prostu zaproponować następne spotkania o małej wadze. Nikt nie powinien z pozoru zabraniać im zagrać partyjkę szachów na Pokątnej, czy nawet tutaj. Rudzielec przytaknął głową nie ukrywając uśmiechu na ustach. Czyli nikt jego tutaj nie powinien zjeść, chociaż jedna dobra wiadomość wśród panującego wkoło zła. Ale zaraz się roześmiał słysząc głupie pytanie Remiego. Czyli nic więcej nie musi jemu tłumaczyć, to dobrze. Kolejną rzecz może sobie odhaczyć z listy. A jeszcze tak wiele było na jego liście. Kiedy on to wszystko zdąży zrobić?
- Zbytnio dużej różnicy nie ma między towarami od Burke'ów a tym nieznajomym. Tylko że Burke'owie gdy ujrzą ciebie, pewnie podniosą cenę za sztukę ze względu na wasze relacje. A ten tajemniczy mężczyzna... jak z nim zamieniłem parę słów wiem, że starannie dobiera swoich klientów, tylko tych z polecenia osoby, którą zna. Jeśli chcesz, mogę jemu o Tobie powiedzieć i się poznacie w wybranym przez was miejscu. Burki Burkami, lecz oni od dawna są na celowniku Ministerstwa Magii. Wystarczy, by ktoś ich zdemaskował i interes upadnie, a ty zostaniesz bez dostawcy.- mówił spokojnie rozważając każde swe słowo. Czy warto było zaufać Burke'om, nad którym sam własnoręcznie Barry narysował znak zapytania? Kto wie, jak szybko pożegnają się ze swoim biznesem. Dlatego proponował tamtego faceta, jego mało osób znało, małe prawdopodobieństwo, że ktoś go wyda.
- Zgoda.- przytaknął głową zgadzając się na jego propozycję zagrania jednej partyjki szachów. - Masz szachownicę?- zadał zaraz pytanie sięgając do swego woreczka i wyciągnął z niego dwie ostatnie porcje. Drogocenne porcje śnieżki. Podniósł wzrok na Lestrange'a oczekując, że ma przygotowane pieniądze. Wie, ile jedna porcja śnieżki kosztuje, cena się nie zmieniła. Niech już to mają za sobą i spędzą miły czas na partyjce szachów.
Tak jak teraz wypadało w sposób nie zobowiązujący po prostu zaproponować następne spotkania o małej wadze. Nikt nie powinien z pozoru zabraniać im zagrać partyjkę szachów na Pokątnej, czy nawet tutaj. Rudzielec przytaknął głową nie ukrywając uśmiechu na ustach. Czyli nikt jego tutaj nie powinien zjeść, chociaż jedna dobra wiadomość wśród panującego wkoło zła. Ale zaraz się roześmiał słysząc głupie pytanie Remiego. Czyli nic więcej nie musi jemu tłumaczyć, to dobrze. Kolejną rzecz może sobie odhaczyć z listy. A jeszcze tak wiele było na jego liście. Kiedy on to wszystko zdąży zrobić?
- Zbytnio dużej różnicy nie ma między towarami od Burke'ów a tym nieznajomym. Tylko że Burke'owie gdy ujrzą ciebie, pewnie podniosą cenę za sztukę ze względu na wasze relacje. A ten tajemniczy mężczyzna... jak z nim zamieniłem parę słów wiem, że starannie dobiera swoich klientów, tylko tych z polecenia osoby, którą zna. Jeśli chcesz, mogę jemu o Tobie powiedzieć i się poznacie w wybranym przez was miejscu. Burki Burkami, lecz oni od dawna są na celowniku Ministerstwa Magii. Wystarczy, by ktoś ich zdemaskował i interes upadnie, a ty zostaniesz bez dostawcy.- mówił spokojnie rozważając każde swe słowo. Czy warto było zaufać Burke'om, nad którym sam własnoręcznie Barry narysował znak zapytania? Kto wie, jak szybko pożegnają się ze swoim biznesem. Dlatego proponował tamtego faceta, jego mało osób znało, małe prawdopodobieństwo, że ktoś go wyda.
- Zgoda.- przytaknął głową zgadzając się na jego propozycję zagrania jednej partyjki szachów. - Masz szachownicę?- zadał zaraz pytanie sięgając do swego woreczka i wyciągnął z niego dwie ostatnie porcje. Drogocenne porcje śnieżki. Podniósł wzrok na Lestrange'a oczekując, że ma przygotowane pieniądze. Wie, ile jedna porcja śnieżki kosztuje, cena się nie zmieniła. Niech już to mają za sobą i spędzą miły czas na partyjce szachów.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Dobrze, że kwestia zawodu Barry'ego nie pojawiła się między nimi i Weasley nie miał szansy wypowiedzieć na głos myśli o odpowiednim dobraniu różdżek dzieciom Remiego. Lestrange, choć opanowany i trzymał zazwyczaj nerwy na wodzy, mógłby wybuchnąć niemal histerycznym śmiechem. On i dzieci. Żona też by się do tego przydała. Choć czas upływał, wiek przekroczył magiczną granicę ćwierćwiecza i nieubłaganie dążył do magicznej liczby trzydzieści, a pytania o ożenek stawały się coraz częstsze i z cichych sugestii zmieniały się w przedstawianie potencjalnych kandydatek, im dłużej Remi zastanawia się nad życiem rodzinnym, tym bardziej irracjonalne jest dla niego wstępowanie w związek małżeński. Może zwyczajnie nie jest do tego przeznaczony? Zresztą - jak ma niby spłodzić dziedzica, skoro kontakt fizyczny wiąże się często z uporczywymi wizjami, zmieniającymi przyjemność w najgorszą torturę? A wciąż nie jest zdecydowany, by powiedzieć komukolwiek o tej przypadłości, darze, przekleństwie, zwał jak zwał.
- W takim razie świetnie, umów mnie z nim niedługo. - Bo on jakoś nie pali się do kontaktu z rodem Burke za wszelką cenę. Gdyby nie było innego wyjścia lub, faktycznie, posiadaliby najlepszy towar, zapomniałby choć na moment wymiany o rodzinnych niesnaskach, ale jeśli istniała inna możliwość... Natomiast wspomnienie o problemach nielubianych osób zawsze napawa Remiego cichym zadowoleniem, więc i teraz pojawia się na jego twarzy cień uśmiechu.
- Mam - odpowiada, a potem sięga do przepastnej kieszeni po pieniądze. Śnieżka nie jest tania, ale Remi przecież jest przygotowany. Wie, ile kosztuje najdroższy magiczny narkotyk. Wie też, jak jest pozyskiwany, i że cena jest adekwatna. Bo w świecie arystokratów wszystko i wszystkich można przecież kupić. Nawet życie wili czy półwili.
Płaci więc Remi za dwie piąte odpowiednio spreparowanego bijącego niegdyś serca, chowa porcje, po czym odwraca się i wyciąga z szafki czarodziejskie szachy, które stawia przed Barrym. - Weź białe - proponuje uprzejmie, w końcu Weasley jest jego gościem.
Co nie oznacza, że ma zamiar dawać mu fory, o czym szybko się mogą obaj przekonać.
- W takim razie świetnie, umów mnie z nim niedługo. - Bo on jakoś nie pali się do kontaktu z rodem Burke za wszelką cenę. Gdyby nie było innego wyjścia lub, faktycznie, posiadaliby najlepszy towar, zapomniałby choć na moment wymiany o rodzinnych niesnaskach, ale jeśli istniała inna możliwość... Natomiast wspomnienie o problemach nielubianych osób zawsze napawa Remiego cichym zadowoleniem, więc i teraz pojawia się na jego twarzy cień uśmiechu.
- Mam - odpowiada, a potem sięga do przepastnej kieszeni po pieniądze. Śnieżka nie jest tania, ale Remi przecież jest przygotowany. Wie, ile kosztuje najdroższy magiczny narkotyk. Wie też, jak jest pozyskiwany, i że cena jest adekwatna. Bo w świecie arystokratów wszystko i wszystkich można przecież kupić. Nawet życie wili czy półwili.
Płaci więc Remi za dwie piąte odpowiednio spreparowanego bijącego niegdyś serca, chowa porcje, po czym odwraca się i wyciąga z szafki czarodziejskie szachy, które stawia przed Barrym. - Weź białe - proponuje uprzejmie, w końcu Weasley jest jego gościem.
Co nie oznacza, że ma zamiar dawać mu fory, o czym szybko się mogą obaj przekonać.
Gość
Gość
Umówi, chociaż to teraz może stanowić pewien problem dla rudzielca, bo nie chce zbliżać się na Nokturn, to coś wymyśli. Pójdzie nocą w kapturze, tak czy siak, to już jest rudego zmartwienie i o to Remi nie powinien się niepokoić.
Zaraz postanowił przystąpić do dokonania transakcji, do którego rudzielec z uśmiechem przystąpił czując jednocześnie gulę, która rosła jemu w gardle. Musi dać radę i nie okazać bólu i głodu, który wczoraj musiał stłumić i pokonać. Dzisiaj w lepszym nastroju szedł do Remiego, chociaż nie wiadomo, jak i te spotkanie się zakończy. Może dobrze, może źle. Oby pozytywnie, bo nie chciały tłumaczyć się następnej osobie, co jemu dolega.
Przyjął zapłatę dając Remiemu dwie porcje śnieżki, po czym rudzielec skinął głową zerkając na worek z galeonami. Chcąc nie chcąc, nawyk wszedł i tylko wzrokiem ocenił, że wszystko się zgadzało, więc więcej nie świecił monetami, tylko schował je do swojego woreczka. Chwilę poczekał siedząc na fotelu, aby ujrzeć starą jak i czystą szachownicę. Rudzielec z grzeczności wziął białe piony, do których nie był przekonany, bo ostatnio nimi przegrywa. Będzie musiał na nowo przećwiczyć taktykę gry na tej części pola. Może i tu się uda.
Przynajmniej miał taką nadzieję ruszając po kolei pionem, koniem i pionem.
- Co robisz w czasie wolnym?- zadał w trakcie rozgrywki tracąc samemu przy tym póki co mało istotne piony i jednego gońca, którego wystawił w nieodpowiednie pole. Przegrywał, chociaż może wszystko się zmienić. Może nie będzie tak źle, jak wróży szachownica.
Zaraz postanowił przystąpić do dokonania transakcji, do którego rudzielec z uśmiechem przystąpił czując jednocześnie gulę, która rosła jemu w gardle. Musi dać radę i nie okazać bólu i głodu, który wczoraj musiał stłumić i pokonać. Dzisiaj w lepszym nastroju szedł do Remiego, chociaż nie wiadomo, jak i te spotkanie się zakończy. Może dobrze, może źle. Oby pozytywnie, bo nie chciały tłumaczyć się następnej osobie, co jemu dolega.
Przyjął zapłatę dając Remiemu dwie porcje śnieżki, po czym rudzielec skinął głową zerkając na worek z galeonami. Chcąc nie chcąc, nawyk wszedł i tylko wzrokiem ocenił, że wszystko się zgadzało, więc więcej nie świecił monetami, tylko schował je do swojego woreczka. Chwilę poczekał siedząc na fotelu, aby ujrzeć starą jak i czystą szachownicę. Rudzielec z grzeczności wziął białe piony, do których nie był przekonany, bo ostatnio nimi przegrywa. Będzie musiał na nowo przećwiczyć taktykę gry na tej części pola. Może i tu się uda.
Przynajmniej miał taką nadzieję ruszając po kolei pionem, koniem i pionem.
- Co robisz w czasie wolnym?- zadał w trakcie rozgrywki tracąc samemu przy tym póki co mało istotne piony i jednego gońca, którego wystawił w nieodpowiednie pole. Przegrywał, chociaż może wszystko się zmienić. Może nie będzie tak źle, jak wróży szachownica.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zaufanie właśnie. Remi nie próbował już negocjować, nie patrzył podejrzliwie na towar, zaś Barry nie przeliczał kwoty, wierząc w uczciwość Lestrange'a, która wbrew jego szlacheckiej krwi nie była oksymoronem. Wprawdzie Barthelemy nie był w żadnym stopniu obrońcą moralności, choć faktycznie posiadał pewien zestaw zasad etyki, których przestrzegał lub wymagał od innych (przy czym nie zawsze oba te zjawiska występowały wobec jednej kwestii, czyniąc z niego swego rodzaju hipokrytę), ale jeśli chodziło o handel, szczególnie w tak delikatnej materii, nie pozwalał sobie na najmniejsze odstępstwa od honorowo przyjętego schematu.
- Zależy co definiujesz jako czas wolny - odpowiedział z zamyśleniem, skupiając się na grze. Jeśli mowa była o godzinach, których nie spędzał w pracowni lub przy innych fortepianowych czynnościach, roztoczyłby przed Barrym znaną mu już raczej wizję narkotycznych przeżyć, obserwacji ludzi w Wenus i... to byłoby chyba na tyle. Wprawdzie bywały jeszcze spotkania Rycerzy, ale o tym i tak by nie powiedział. - Raczej nic przesadnie ciekawego, Wenus, Zielona Wróżka, znajomi lordowie, dwór - mówi wreszcie, bo coś odpowiedzieć wypada. Pada też pytanie analogiczne, o zajęcia Barry'ego, po czym rozmowa toczy się dalej dość nudnym rytmem. Może są zbyt skupieni na wymagających szachach, by silić się na coś ambitniejszego. Bo faktycznie jest to jedna z gier, które nie od razu wskazuje na oczywisty wynik. Walka jest dość wyrównana, trzeba poświęcać mniej istotne figury, by osiągnąć swój cel.
Ostatecznie wygrywa Lestrange, ale uważa to za walkę wyrównaną. Klepie Barry'ego po ramieniu, gratuluje wspaniałej rozgrywki, a potem rozstają się w zgodzie i nadziei na kolejne spotkania.
Wbrew przypuszczeniom, Remi rzeczywiście chce jeszcze Weasleya spotkać na stopie czysto towarzyskiej.
[zt]
- Zależy co definiujesz jako czas wolny - odpowiedział z zamyśleniem, skupiając się na grze. Jeśli mowa była o godzinach, których nie spędzał w pracowni lub przy innych fortepianowych czynnościach, roztoczyłby przed Barrym znaną mu już raczej wizję narkotycznych przeżyć, obserwacji ludzi w Wenus i... to byłoby chyba na tyle. Wprawdzie bywały jeszcze spotkania Rycerzy, ale o tym i tak by nie powiedział. - Raczej nic przesadnie ciekawego, Wenus, Zielona Wróżka, znajomi lordowie, dwór - mówi wreszcie, bo coś odpowiedzieć wypada. Pada też pytanie analogiczne, o zajęcia Barry'ego, po czym rozmowa toczy się dalej dość nudnym rytmem. Może są zbyt skupieni na wymagających szachach, by silić się na coś ambitniejszego. Bo faktycznie jest to jedna z gier, które nie od razu wskazuje na oczywisty wynik. Walka jest dość wyrównana, trzeba poświęcać mniej istotne figury, by osiągnąć swój cel.
Ostatecznie wygrywa Lestrange, ale uważa to za walkę wyrównaną. Klepie Barry'ego po ramieniu, gratuluje wspaniałej rozgrywki, a potem rozstają się w zgodzie i nadziei na kolejne spotkania.
Wbrew przypuszczeniom, Remi rzeczywiście chce jeszcze Weasleya spotkać na stopie czysto towarzyskiej.
[zt]
Gość
Gość
Mały salon
Szybka odpowiedź