1951, Siedziba Rowlów, Zamek w Beeston
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Odwiedziny Lady Rowle w kraju były wydarzeniem zdarzającym się raz na dziesięć lat. Jako jeden z zaproszonych na to przywitanie gości, lord Carrow świętował na swój własny sposób. Posuwając jakąś starą pruchwe na fortepianie w pokoju gościnnym. Którymś z kolei. Próchwa miała to do siebie, że jej brylantowe naszyjniki tworzyły na powierzchni wypolerowanego fortepianu minimalne zarysowania. Już nie wspominając o jakimś na-chuj-potrzebnym diademie, co se wsadziła w swoje czterdziestosiedmio letnie włosy i paradowała jakby była niewiadomo kim. Teraz była nikim, bo Deimos się naigrywał z tych wszystkich zasad, co niby są przestrzegane, z tych rodowych zażyłości i niechęci. Nic nie było już prawdą, bo ta co się dała dziś do pokoju gościnnego zaciągnąć, podobno należała do rodu, który miał go nie znosić. I tak właśnie to wygladało.
Jak skończyli, to dalej był trochę zdenerwowany, ale nie chciał tego dać po sobie poznać. Oddał jej ten diadem i sie nieładnie pożegnał, bo wcale sie nie pożegnał. A w sumie to źle zrobił, bo babka pewnie już wiecej nie da mu możliwości wyżycia sie. Z tego tyle dobrego, że najwyraźniej lubiła być poniżana, a jak nie, to i tak płakać za nią nie bedzie. Szczerze zaczynał nieznosić szlachciców, a szczególnie panie arystokratki. Nie miały za grosz tego wigoru, który miały innego typu czy rasy kobiety. Po drodze wstąpił do łazienki, w której doprowadza się do względnego porządku.
Ma zmarszczone czoło, kiedy idzie dalej. Medea właśnie brylowała na salonach, obiecała mu rozmowę, ale długo do niej nie dochodziło, aż się wkurzył i poszedł do gościnnego z jakąś starą próchwą. Teraz zamierzał wrócić do starej koleżanki i zadać jej kilka ważnych pytanek. Pewność jego kroków zakłócił jakiś dźwięk w bibliotece. Czy to własnie jakiś wazon spadł? Żeby nie było na niego, to mógłby sie ulotnić. Ale coś go podkusiło i wszedł do ciemnego pomieszczenia, żeby znaleźć tam... zaraz, jak ona miała?
Odwiedziny Lady Rowle w kraju były wydarzeniem zdarzającym się raz na dziesięć lat. Jako jeden z zaproszonych na to przywitanie gości, lord Carrow świętował na swój własny sposób. Posuwając jakąś starą pruchwe na fortepianie w pokoju gościnnym. Którymś z kolei. Próchwa miała to do siebie, że jej brylantowe naszyjniki tworzyły na powierzchni wypolerowanego fortepianu minimalne zarysowania. Już nie wspominając o jakimś na-chuj-potrzebnym diademie, co se wsadziła w swoje czterdziestosiedmio letnie włosy i paradowała jakby była niewiadomo kim. Teraz była nikim, bo Deimos się naigrywał z tych wszystkich zasad, co niby są przestrzegane, z tych rodowych zażyłości i niechęci. Nic nie było już prawdą, bo ta co się dała dziś do pokoju gościnnego zaciągnąć, podobno należała do rodu, który miał go nie znosić. I tak właśnie to wygladało.
Jak skończyli, to dalej był trochę zdenerwowany, ale nie chciał tego dać po sobie poznać. Oddał jej ten diadem i sie nieładnie pożegnał, bo wcale sie nie pożegnał. A w sumie to źle zrobił, bo babka pewnie już wiecej nie da mu możliwości wyżycia sie. Z tego tyle dobrego, że najwyraźniej lubiła być poniżana, a jak nie, to i tak płakać za nią nie bedzie. Szczerze zaczynał nieznosić szlachciców, a szczególnie panie arystokratki. Nie miały za grosz tego wigoru, który miały innego typu czy rasy kobiety. Po drodze wstąpił do łazienki, w której doprowadza się do względnego porządku.
Ma zmarszczone czoło, kiedy idzie dalej. Medea właśnie brylowała na salonach, obiecała mu rozmowę, ale długo do niej nie dochodziło, aż się wkurzył i poszedł do gościnnego z jakąś starą próchwą. Teraz zamierzał wrócić do starej koleżanki i zadać jej kilka ważnych pytanek. Pewność jego kroków zakłócił jakiś dźwięk w bibliotece. Czy to własnie jakiś wazon spadł? Żeby nie było na niego, to mógłby sie ulotnić. Ale coś go podkusiło i wszedł do ciemnego pomieszczenia, żeby znaleźć tam... zaraz, jak ona miała?
Młoda panna i jej delikatne serduszko. Lord który już zdążył zapomnieć jak ostrożnie trzeba postępować z tak płochymi istotami. Idealny scenariusz na idealny romans rodem z XVIII wieku. Jeszcze musi podnieść się z miejsca i ruszyć za nią, przecież należały się jej przeprosiny. Ona powinna się zatrzymać i wysłuchać a następnie udzielić swoje łaski, ukazać to piękne serduszko i lśniące niebieskie oczy. Jeszcze ozdobić wszystko delikatny uśmiechem. Powinna wyglądać słodko i niewinnie. On powinien obawiać się, że jeśli tylko spróbuje ją dotknąć ten niewinny kwiat rozmyje się w powietrzu. Tyle miało wystarczyć by podbić serce lorda i na zawsze przywiązać go do siebie. Tyle, że to nie jest powieść. Nie znajdują się we wiejskim dworze czy gdzieś na zielonych łąkach gdzie nikt nie mógłby ich zauważył i mogliby pozwolić sobie na luźniejsze zachowanie.
Megara wyszła z biblioteki. Wystarczyło, że przeszła kilka kroków i poczuła wzbierający w niej gniew. Szła jednak przed siebie opatulając się ramionami. Może ten drobny gest sprawi, że poczuje się trochę lepiej i pozwoli zrozumieć co właściwie się stało. Czuła, że ktoś podąża jej śladem ale nie zważała już na nic. Niech ludzie znikną gdzieś w pustych pokojach. Niech się bawią, rozmawiają, niszczą rodowe meble. Chciała tylko zejść do głównej sali i zniknąć w tłumie gości. Nie musiał za nią iść, nie musiał jej zatrzymywać i już na pewno lepiej byłby gdyby jej nie przepraszał. Miałaby później powód by go unikać, może później nawet nie lubić. Zostałby już na zawsze tym nieuprzejmym lordem który tak źle ją potraktował. Ale gdy stanął przed nią poczuła… że wygrała. W duchu pewnie pozwoliła sobie na ten lekki uśmiech. Odrobina łez…tylko tyle. Przecież naprawdę poczuła się urażona…nie wszystko było sztuczką. Miała spuszczoną głowę i zamiast pozwolić by zmierzył się z jej przeszklonym spojrzeniem wpatrywała się w podłogę pod ich stopami. Przeprosiny, tak to na pewno był jej winny. - Ma pan bardzo dziwne poczucie humoru lordzie Carrow - odpowiedziała po chwili ciszy. Głos miała bardzo spokojny i delikatny. Nie było w nim śladu po wyrzutach czy zdławionym płaczu. Podniosła w końcu na niego lśniące błękitne oczy. Nie mogła przecież od razu powiedzieć, że nic się nie stało albo co gorsza roześmiać się i machnąć na wszystko ręką. Mogła tylko dać delikatnie do zrozumienia, że nie ma zamiaru gniewać się na niego w nieskończoność. Mogła co prawda uciec. Ominąć go bo przecież nie będzie zatrzymywał jej siłą, w końcu zniknąć wśród tłumu gości. I znów tylko wspomnienie poprzedniego spotkania uchroniło ją przed… łzami? niechęcią? nienawiści? gniewem?
Megara wyszła z biblioteki. Wystarczyło, że przeszła kilka kroków i poczuła wzbierający w niej gniew. Szła jednak przed siebie opatulając się ramionami. Może ten drobny gest sprawi, że poczuje się trochę lepiej i pozwoli zrozumieć co właściwie się stało. Czuła, że ktoś podąża jej śladem ale nie zważała już na nic. Niech ludzie znikną gdzieś w pustych pokojach. Niech się bawią, rozmawiają, niszczą rodowe meble. Chciała tylko zejść do głównej sali i zniknąć w tłumie gości. Nie musiał za nią iść, nie musiał jej zatrzymywać i już na pewno lepiej byłby gdyby jej nie przepraszał. Miałaby później powód by go unikać, może później nawet nie lubić. Zostałby już na zawsze tym nieuprzejmym lordem który tak źle ją potraktował. Ale gdy stanął przed nią poczuła… że wygrała. W duchu pewnie pozwoliła sobie na ten lekki uśmiech. Odrobina łez…tylko tyle. Przecież naprawdę poczuła się urażona…nie wszystko było sztuczką. Miała spuszczoną głowę i zamiast pozwolić by zmierzył się z jej przeszklonym spojrzeniem wpatrywała się w podłogę pod ich stopami. Przeprosiny, tak to na pewno był jej winny. - Ma pan bardzo dziwne poczucie humoru lordzie Carrow - odpowiedziała po chwili ciszy. Głos miała bardzo spokojny i delikatny. Nie było w nim śladu po wyrzutach czy zdławionym płaczu. Podniosła w końcu na niego lśniące błękitne oczy. Nie mogła przecież od razu powiedzieć, że nic się nie stało albo co gorsza roześmiać się i machnąć na wszystko ręką. Mogła tylko dać delikatnie do zrozumienia, że nie ma zamiaru gniewać się na niego w nieskończoność. Mogła co prawda uciec. Ominąć go bo przecież nie będzie zatrzymywał jej siłą, w końcu zniknąć wśród tłumu gości. I znów tylko wspomnienie poprzedniego spotkania uchroniło ją przed… łzami? niechęcią? nienawiści? gniewem?
Strona 2 z 2 • 1, 2
1951, Siedziba Rowlów, Zamek w Beeston
Szybka odpowiedź