Weymouth, listopad 1952
AutorWiadomość
Szybko kroczyli wilgotnym od deszczu chodnikiem, zostawiając za sobą odgłosy uderzających o chodnik obcasów. Elisabeth nie była osobą lubującą się w deszczu - jej włosy miały przy nim dużą tendencję do skręcania się, o czym doskonale wiedział jej partner. Dlatego też Jon chociaż nie było mu śpieszno do wizyty, starał się jak najszybciej dotrzeć wraz z ukochaną do stopniowo rosnącej w oddali posiadłości. Cechowało go pozytywne nastawienie do życia, a tego typu wydarzenia zabijały dobry humor, starając się wlać w umysły innych nieznośny pesymizm. Po za tym nie łatwo mu też było rozmawiać o niedawno zmarłym członku jego rodziny - razem byli ze sobą dość blisko związani, toteż jego śmierć uderzyła w niego. Panna Parkinson widziała ogrom jego straty - zazwyczaj uśmiechnięty Prewett ostatnio spochmurniał, a i mało się odzywał. To wpływało też i bezpośrednio na nią, chociaż nie okazywała tego w widoczny sposób. Nie zwykła otwarcie obnosić się ze swoimi emocjami, toteż na początku trudno było jej przyznać się przed samą sobą do uczucia łączącego ją z brunetem. To był jednak początek, teraz mieli za sobą już dość długi staż, a członkowie jej rodziny już tylko wyglądali, kiedy na jej placu pojawi się pierścionek zaręczynowy. Dla nich jednak byłaby to tylko czysta formalność - wiedzieli o wzajemnym uczuciu. Sama Elisabeth chociaż nie była przekonana co do wizyty, postanowiła mu towarzyszyć choćby ze względu na fakt, że może to w jakiś sposób pomóc mężczyźnie.
Elisabeth kątem oka spojrzała na poważną twarz Jona, po czym delikatnie chwyciła jego dłoń, chcąc w jakiś sposób dodać mu otuchy. Tamten odwzajemnił gest, wyraźnie wdzięczny za obecność brunetki. Osoby z boku zawsze zgodnie twierdzili, że do siebie pasują - dopełniali się pod wieloma względami, tworząc idealną całość.
Szli ta już do samego wejścia do posiadłości, do której wpuścił ich jeden ze skrzatów. Szybko do ich uszu doszły głosy rozmówców - najwyraźniej byli jednymi z ostatnich oczekiwanych na miejscu osób. Weszli głębiej, przywitani przez wiele głosów i chociaż Elisabeth już od samego wejścia czuła się strasznie nie na miejscu, zdusiła pragnienie opuszczenia posiadłości i postanowiła chociaż na razie robić dobrą minę do złej gry. Na szczęście nie było to aż tak trudne, jak z początku sądziła - Jon szybko został porwany przez licznych krewnych, zaś panna Parkinson sprytnie oddaliła się, chcąc znaleźć ustronne miejsce. Dała się ponieść intuicji, która jak zwykle nie zawiodła - nogi poniosły ją w stronę pustej biblioteki, gdzie mogła odsapnąć. Dziwne, że tak butną osobę potrafiły uspokoić książki, a im starsze tym lepsze. Lisa lubiła historię, a ostatnimi czasy postanowiła nadrobić swoje braki w związku z rodem Jona - szybko więc podeszła do jednego z regałów w poszukiwaniu odpowiedniej lektury chociaż na jakiś czas. Miała przy tym nadzieję, iż nikt nie zauważy jej nieobecności.
Pochłonięta przez litery jednego ze starych opasłych tomisk oparła się o półkę, szybko biegnąć wzrokiem po nieco wyblakłych literach. Nagle do jej szu dobiegł dźwięk kroków, które zwróciły jej uwagę - kierowały się w jej stronę. Niechętnie przeniosła wzrok na drzwi, mając nadzieję, iż nikt się w nich nie pojawi.
Elisabeth kątem oka spojrzała na poważną twarz Jona, po czym delikatnie chwyciła jego dłoń, chcąc w jakiś sposób dodać mu otuchy. Tamten odwzajemnił gest, wyraźnie wdzięczny za obecność brunetki. Osoby z boku zawsze zgodnie twierdzili, że do siebie pasują - dopełniali się pod wieloma względami, tworząc idealną całość.
Szli ta już do samego wejścia do posiadłości, do której wpuścił ich jeden ze skrzatów. Szybko do ich uszu doszły głosy rozmówców - najwyraźniej byli jednymi z ostatnich oczekiwanych na miejscu osób. Weszli głębiej, przywitani przez wiele głosów i chociaż Elisabeth już od samego wejścia czuła się strasznie nie na miejscu, zdusiła pragnienie opuszczenia posiadłości i postanowiła chociaż na razie robić dobrą minę do złej gry. Na szczęście nie było to aż tak trudne, jak z początku sądziła - Jon szybko został porwany przez licznych krewnych, zaś panna Parkinson sprytnie oddaliła się, chcąc znaleźć ustronne miejsce. Dała się ponieść intuicji, która jak zwykle nie zawiodła - nogi poniosły ją w stronę pustej biblioteki, gdzie mogła odsapnąć. Dziwne, że tak butną osobę potrafiły uspokoić książki, a im starsze tym lepsze. Lisa lubiła historię, a ostatnimi czasy postanowiła nadrobić swoje braki w związku z rodem Jona - szybko więc podeszła do jednego z regałów w poszukiwaniu odpowiedniej lektury chociaż na jakiś czas. Miała przy tym nadzieję, iż nikt nie zauważy jej nieobecności.
Pochłonięta przez litery jednego ze starych opasłych tomisk oparła się o półkę, szybko biegnąć wzrokiem po nieco wyblakłych literach. Nagle do jej szu dobiegł dźwięk kroków, które zwróciły jej uwagę - kierowały się w jej stronę. Niechętnie przeniosła wzrok na drzwi, mając nadzieję, iż nikt się w nich nie pojawi.
W życiu prawie każdej kobiety przychodzi taki moment, w którym pojawia się ktoś z kim postanawia dzielić swoje życie. Na dobre i na złe, w zdrowiu i w chorobie… póki śmierć ich nie rozłączy. W życiu prawie każdej kobiety jest to wybór, którego dokonuje sama. Bez względu na zdanie innych. Niestety Lynn jako szlachcianka nie mogła sobie pozwolić na taki wybór. Męża wybierał jej ojciec i nie było jej z tego powodu mocno przykro. Została tak wychowana i ta świadomość, że pewnego dnia wyjdzie za mężczyznę, które prawdopodobnie w ogóle nie będzie znała rosła w niej od samego początku. Potrafiła się z tym pogodzić. Tak było właśnie z Lucasem. Rodzina Prewettów wydawała się być idealna, a połączenie ich razem z Selwynami przez długi czas było uznawane przez jej ojca wybitnie pomysłowe. Rzadko w takich małżeństwach zdarza się, że mężczyzna i kobieta się dogadują. Zwykle oboje są zbyt rozgoryczeni faktem iż muszą żyć ze sobą i nie próbują wcale się poznać. Z Lucasem i Lynn było inaczej. Polubili się i wraz z biegiem czasu dziewczyna zaczęła przyzwyczajać się do myśli, że zostanie jego żoną. W pewnym momencie nawet tego chciała jakby rosła w niej świadomość, że naprawdę coś z tego może wyjść. Wszystko skończyło się szybciej niż mogłaby się tego spodziewać. Istnieją trzy rodzaje złych wieści. Pierwsza to taka po której zaczynasz się stresować i szukać w głowie odpowiedniego rozwiązania, druga wymaga większych pokładów energii bo wyciąga z Ciebie nie tylko stres, ale także smutek i łzy. Najgorsza jest trzecia. Kiedy wiesz, że nie przyjdzie do głowy żadne rozwiązanie by ową sytuacje naprawić, a zostaje jedynie ból po stracie. Tej trzeciej zwykle towarzyszy śmierć. Lucas Prewett zginął ponoć robiąc to co zawsze kochał. Opiekował się smokami z zażyłością jakiej Lynn nie widziała u nikogo. Kiedy się do wiedziała pierwsze co do niej przyszło to szok. Niedowierzanie. Utrwalanie się w przekonaniu, że to przecież tylko jakiś głupi żart i nie ma żadnej możliwości by to zdarzyło się naprawdę. Czytanie listu na okrągło za każdym razem prosząc w duchu by jego koniec był inny. Nic się nie zmieniło. Teraz stała w salonie Państwa Prewettów nie wiedząc nawet co powiedzieć. Jak przeżyć utratę syna? Jak można potem znowu zacząć oddychać? Przez Pałac przewijało się mnóstwo ludzi. Podchodzili do niej składając kondolencje. Niektórzy nawet myśleli, że Lynn i Lucas zdążyli wziąć ślub i została ona najmłodszą wdową w okolicy. Nie wyprowadzała ich z błędu. Nie było to miejsce ani czas tym bardziej, że wiedziała iż Lucas też chciał ją poślubić. Widząc to wszystko co chwile czuła jakby grunt usuwał się jej pod nogami. Musiała stamtąd wyjść. Szybko, bez szumu i znaleźć choć minutę dla siebie. Na własną żałobę, którą jakby nie patrzeć nosiła w sercu. Skierowała swoje kroki w stronę korytarza, ale widząc, że ludzi w tym miejscu jest jeszcze więcej otworzyła pierwsze drzwi jakie znalazły się w zasięgu jej wzroku. Traf chciał, że były to drzwi do biblioteki. Zamknęła je za sobą z impetem opierając się o nie i przymrużając oczy. Nie zauważyła, że w pomieszczeniu ktoś już przebywa. Po złapaniu trzech głębokich oddechów spojrzała na siedzącą niedaleko kobietę. Najpierw lekko się zdziwiła, a po chwili rozpoznała. - Nie wiedziałam, że kogoś tutaj zastane. Przepraszam jeśli Ci przeszkodziłam. - powiedziała.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zamarła, patrząc w stronę drzwi, w których po chwili pojawiła się młoda kobieta. Najwyraźniej z początku nie dostrzegła obecności Elisabeth, a ta chociaż najchętniej uszczypliwie zwróciłaby tej uwagę, postanowiła zachować milczenie rozpoznając w niej narzeczoną zmarłego Prewetta. Wcześniej tylko powierzchownie zwróciła na nią uwagę, zbyt zajęta chęcią jak najszybszego wyrwania się ze zbyt ciasnego dla niej pomieszczenia. Teraz miała chwilę na dokładniejsze przyjrzenie się, a szczególnie zachowaniu. Panna Parkinson wiedziała, że wszystkie damy ze szlachetną krwią wraz z mlekiem matki spijały przekonanie, iż ich przeznaczeniem jest wyjść za mąż za odpowiednią partię, zaś uczucia nie mają większego znaczenia. Naturalnie zdarzały się takie, które miały okazję poślubić ukochanego bądź takie, u których miłość kwitła wraz z małżeństwem - i jedne i drugie mogły się pochwalić szczęściem i czymś, czego inne mogły tylko pozazdrościć. Codzienne poranki u boku osoby, w oczach której można dostrzec szczerze, czyste uczucie; spotkania, podczas których czas i miejsce nie miały znaczenia, a jedynie ta druga, ukochana osoba. Nie wszyscy mogli to mieć, Elisabeth miała teraz taką szansę. Zastanawiało ją jednak czy panna Selwyn też należała do tego szczęśliwego kręgu.
- Cóż, pewnie żadna z nas nie spodziewała się tego - odpowiedziała powoli, pozwalając sobie nawet na delikatny uśmiech. W taki też sposób badała grunt, starając się w jakiś sposób rozgryźć blondynkę. - Muszę jednak przyznać, iż takie wydarzenia nie należą do moich ulubionych i jak się domyślam do twoich również, lady Selwyn.
Panna Parkinson po krótkiej chwili postanowiła odłożyć książkę na stolik znajdujący się obok jej siedliska, by móc z niego wstać. Delikatnie przygładziła prostą, czarną sukienkę, którą tego dnia założyła - poprawianie ubrań na każdym kroku wydawało się wejść jej w nawyk wraz z przekonaniem, iż każdego dnia nawet do śniadania każda dama powinna zniewalać wyglądem.
Chwilę przyglądała się blondynce, zastanawiając się co powinna powiedzieć. Z pewnością rodzina oczekiwałaby złożenia kondolencji, bo tak wypadało. Sama Elisabeth jednak nie była co do tego przekonana - jeżeli Lucinda szczerze kochała mężczyznę, to wszelkie słowa wydawały się nie być wiele warte, a i też nie przywrócą tamtemu życia...
Ostatecznie postanowiła jak na razie nie mówić więc nic - w momencie gdy nadejdzie taka potrzeba, wypowie nieszczere słowa o łączeniu się z kobietą w bólu, w rzeczywistości zastanawiając się kiedy będzie mogła wrócić do domu albo pójść z Jonem do o wiele przyjemniejszego miejsca. I nic nie powinno być dziwnego w jej sposobie myślenia - nie miała okazji dobrze poznać Lucasa Prewett, jak więc mogła go żałował?
- Cóż, pewnie żadna z nas nie spodziewała się tego - odpowiedziała powoli, pozwalając sobie nawet na delikatny uśmiech. W taki też sposób badała grunt, starając się w jakiś sposób rozgryźć blondynkę. - Muszę jednak przyznać, iż takie wydarzenia nie należą do moich ulubionych i jak się domyślam do twoich również, lady Selwyn.
Panna Parkinson po krótkiej chwili postanowiła odłożyć książkę na stolik znajdujący się obok jej siedliska, by móc z niego wstać. Delikatnie przygładziła prostą, czarną sukienkę, którą tego dnia założyła - poprawianie ubrań na każdym kroku wydawało się wejść jej w nawyk wraz z przekonaniem, iż każdego dnia nawet do śniadania każda dama powinna zniewalać wyglądem.
Chwilę przyglądała się blondynce, zastanawiając się co powinna powiedzieć. Z pewnością rodzina oczekiwałaby złożenia kondolencji, bo tak wypadało. Sama Elisabeth jednak nie była co do tego przekonana - jeżeli Lucinda szczerze kochała mężczyznę, to wszelkie słowa wydawały się nie być wiele warte, a i też nie przywrócą tamtemu życia...
Ostatecznie postanowiła jak na razie nie mówić więc nic - w momencie gdy nadejdzie taka potrzeba, wypowie nieszczere słowa o łączeniu się z kobietą w bólu, w rzeczywistości zastanawiając się kiedy będzie mogła wrócić do domu albo pójść z Jonem do o wiele przyjemniejszego miejsca. I nic nie powinno być dziwnego w jej sposobie myślenia - nie miała okazji dobrze poznać Lucasa Prewett, jak więc mogła go żałował?
A little learning is a dangerous thing...
Nienawidziła takich miejsc i takich sytuacji. Oczywiście śmierć ma wpływ na każdego człowieka, ale każdy inaczej na nią reaguje. Jedni są już do niej przyzwyczajeni. Chodzą na pogrzeby raz w miesiącu, bo prowadzą niebezpieczne życie, bo tak wypada, bo przeżyli wystarczająco by wiedzieć, że nie jest ona czymś dziwnym. Drudzy, którzy nie potrafią ze spokojem do niej podchodzić. Tak jakby był to gwałt na naturze, a nie naturalna kolej życia. Są jeszcze tacy, którzy dobrze wiedzą, że śmierć jest czymś naturalnym, ale nie zgadzają się z nią na tyle by brać udział w celebracji. Lynn należała do tej trzeciej grupy. Naprawdę mogła się pogodzić ze śmiercią, mogła ją nawet zrozumieć, ale nie mogła na nią patrzeć wiedząc, że mężczyzna na nią nie zasłużył, a jego życie zakończyło się o wiele za szybko. Ktoś by powiedział: trudno, idź dalej i tak tego nie zmienisz. Dobrze o tym wiedziała, ale z trudnością przychodziło jej pogodzenie się z tą niesprawiedliwością. Spojrzała na brunetkę i przypomniała sobie, że już ją dzisiaj widziała. Po prostu była zbyt zajęta słuchaniem ciotek Lucasa dla których pogrzeb jest przecież idealną okazją do pogaduszek o niczym. Wolała to niż kolejne kondolencje naprawdę. Choć nie mogła powiedzieć, że go kochała to każde słowo odbierała jako atak. Na nią i na jej przyszłość, która przecież miała być już tylko formalnością. Rozpoznała kobietę. Spotkały się już kilka razy w kręgu rodziny Prewettów. Jednak nie mogła pozbyć się świadomości, że tak naprawdę po dzisiejszym dniu wszyscy ludzie, których poznała za sprawą Lucasa staną się dla niej obcy. Skinęła głową na jej słowa. - To wszystko… - zaczęła przygaszona, ale po chwili pokręciła głową rezygnując ze słów jakie chciała powiedzieć. - Nie byłam w stanie dłużej tego słuchać. - powiedziała. Ucieczka miała być dla niej wybawieniem. Chwilą oczyszczenia. - Przeszkadzam? Chce Pani w spokoju poczytać książkę? - spokój był dla Lynn w ostatnim czasie pojęciem całkowicie obcym. Nigdy nie należała do spokojnych, ale wynikało to z kwestii jej charakteru, a nie z zaistniałej sytuacji. Odeszła do drzwi i podeszła do stojącego nieopodal regału. Spojrzała na jakąś przypadkową książkę. Tylko patrzyła bo jej myśli pędziły w całkowicie innym kierunku.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Elisabeth obserwowała kobietę, z łatwością dostrzegając wszystkie mankamenty w jej zachowaniu, świadczące o dość upadłym stanie ducha. Blondynka nie czuła się tutaj dobrze, z pewnością tak jak Lisa pragnęła chwili samotności, nie mogąc znieść wszystkich pustych słów wypowiadanych wokół niej. Tego typu ceremonie były tak dużą stratą czasu, bo choćby wszyscy mieli zamiar tańczyć nad grobem, to żywa osoba z niego już nie wyjdzie. I chociaż to była strata dla rodziny, dla przyjaciół, może i wrogów lubujących się w kłótniach, to choćby najszczerzej wypowiedziane kondolencje wydawały się być wręcz śmiesznie niepotrzebnymi. A przecież takich nie było - na przyjęcie z pewnością przyszła nieliczna grupka osób żałująca zmarłego lorda Prewett, babcie i ciotki węszące okazję na wymienienie się plotkami na każdy temat i osoby, które tak jak Elisabeth odliczała każdą sekundę, by w końcu odnaleźć odpowiednią wymówkę do opuszczenia posiadłości.
- Myślę, że nawet jeśli będę chciała ją poczytać, to pani obecność nie będzie w tym przeszkodą. Jeżeli książka jest w istocie dobrą lekturą, to nawet smok nie byłby w stanie mi przeszkodzić.
Po tych słowach cofnęła się, chwytając w ręce wcześniej trzymany tomik. Nie podjęła jednak próby czytania go, a jedynie zerknęła na tytuł i autora, chcąc te informacje wryć w swoją pamięć.
- Jeżeli jednak nie będzie miała lady żadnego problemu z tym, to z przyjemnością spróbowałabym podjąć próbę konwersacji, gdy przedmiot rozmowy jest wciągający, to warunki w których się ona odbywa nie są przeszkodzą, a może i nawet pozwolą na jakiś czas zapomnieć o problemach.
Po tych słowach odłożyła tomik na miejscu, ostatni raz delikatnie wodząc palcami po jej brzegu. Obiecała sobie w myślach, iż jeszcze do niej powróci - po prostu poprosi Jona, by użyczył jej ją na jakiś czas.
- Jeżeli to nie problem, chętnie posłuchałabym o tym, czym się lady zajmuje. Wcześniej nie miałam okazji zbyt wiele się dowiedzieć na pani temat, a nie chcę potem żałować, iż nie spróbowałam zamienić słowo, gdyby się okazało, iż miałam do czynienia choćby z jakimś ważnym politykiem.
W istocie Elisabeth nie chciała żałować i chociaż polityka ją dość absorbowała, to miała cichą nadzieję, że lady Selwyn nie ma z nią nic wspólnego. Od zawsze panna Parkinson lubiła budować wokół siebie krąg osób, mogących w przyszłości przynieść jakiekolwiek korzyści, szczególnie gdy dana osoba zajmowała się czymś nie stanowiącym przedmiot zainteresowań samej lady Parkinson. W ten sposób sama mogła bez oporów kształcić się w jednym kierunku, mogąc liczyć na wiedzę innych.
- Myślę, że nawet jeśli będę chciała ją poczytać, to pani obecność nie będzie w tym przeszkodą. Jeżeli książka jest w istocie dobrą lekturą, to nawet smok nie byłby w stanie mi przeszkodzić.
Po tych słowach cofnęła się, chwytając w ręce wcześniej trzymany tomik. Nie podjęła jednak próby czytania go, a jedynie zerknęła na tytuł i autora, chcąc te informacje wryć w swoją pamięć.
- Jeżeli jednak nie będzie miała lady żadnego problemu z tym, to z przyjemnością spróbowałabym podjąć próbę konwersacji, gdy przedmiot rozmowy jest wciągający, to warunki w których się ona odbywa nie są przeszkodzą, a może i nawet pozwolą na jakiś czas zapomnieć o problemach.
Po tych słowach odłożyła tomik na miejscu, ostatni raz delikatnie wodząc palcami po jej brzegu. Obiecała sobie w myślach, iż jeszcze do niej powróci - po prostu poprosi Jona, by użyczył jej ją na jakiś czas.
- Jeżeli to nie problem, chętnie posłuchałabym o tym, czym się lady zajmuje. Wcześniej nie miałam okazji zbyt wiele się dowiedzieć na pani temat, a nie chcę potem żałować, iż nie spróbowałam zamienić słowo, gdyby się okazało, iż miałam do czynienia choćby z jakimś ważnym politykiem.
W istocie Elisabeth nie chciała żałować i chociaż polityka ją dość absorbowała, to miała cichą nadzieję, że lady Selwyn nie ma z nią nic wspólnego. Od zawsze panna Parkinson lubiła budować wokół siebie krąg osób, mogących w przyszłości przynieść jakiekolwiek korzyści, szczególnie gdy dana osoba zajmowała się czymś nie stanowiącym przedmiot zainteresowań samej lady Parkinson. W ten sposób sama mogła bez oporów kształcić się w jednym kierunku, mogąc liczyć na wiedzę innych.
A little learning is a dangerous thing...
Na początkowe słowa kobiety pokiwała głową. Rozumiała ją. Sama bardzo dużo czasu poświęcała czytaniu książek. Miała zamiłowanie do wszystkiego co tyczyło się podróżowania i szukania artefaktów. Marzyła o tym do zawsze, ale w głębi duszy wiedziała, że jest marzenie na które nie może sobie pozwolić. Miała być żoną i pewnie w przyszłości matką. Stworzyć dom, zadbać o rodzinę. Nie mogła sobie pozwalać na wkładanie w głowę myśli o tak niebezpiecznym zawodzie. - Doskonale Panią rozumiem. - mówi wyrywając się z myśli. Musiała przestać skupiać się na rzeczach nie istotnych. Po śmierci Lucasa zobaczyła jak wiele teraz się zmieni. Jak bardzo jej ojciec będzie naciskał na nią i przyprowadzał co raz to nowych kawalerów z dobrych domów. Nie potrafiła sobie wyobrazić, że przechodzi przez to wszystko od nowa. Przyzwyczajanie się do nowego mężczyzny, do jego roli w jej życiu, do rodziny, do jego wizji jej samej. Już wystarczająco dużo czasu zajęło jej przywiązanie się do Prewetta. Na początku myślała, że kobieta ma zamiar tak jak wszyscy wypytywać ją o Lucasa. Dobrze wiedziała, że kontrowersje budzi jego śmierć, bo tak naprawdę nie do końca było wiadomo jak do tego doszło. Ku jej uciesze to nie o niego zapytała a o jej zajęcie. Zdziwiła się i prawdopodobnie można było to zauważyć na jej twarzy. Po chwili jednak złagodniała i uśmiechnęła się pod nosem. - Niech się Pani nie martwi… żaden ze mnie polityk. - mówi blondynka zajmując miejsce przy długim stole znajdującym się na środku biblioteki. - Aktualnie moje zajęcia są raczej ograniczone i nie jest to nic ciekawego. - bezradnie wzrusza ramionami. Gdyby tylko była łamaczem… miałaby tak wiele do opowiedzenia. O przygodach, o zaklęciach, o artefaktach i widokach. Zazdrościła każdemu, który mógł po prostu robić to na co ma ochotę. Bez ojcowskiej ręki na ramieniu blokującej każdy ruch. - Teraz otwarcie mówiąc… po tym co się stało z Lucasem mam nadzieje, że zajmę się czymś co przyciąga mnie do siebie od dawna. - naprawdę to powiedziała? Przecież miała nie wkładać sobie marzeń do głowy, a zacząć stąpać po ziemi. Bo tylko to ją czeka. - A Pani? - pyta poprawiając zbłąkany kosmyk blond włosa – Czym się Pani zajmuje? Prócz rodzinnych spotkań nie miałam okazji Pani nigdzie spotkać. - dodała zainteresowana. Kobiety różniły się od siebie w znaczący sposób. Lynn kiedy tylko mogła pozbywała się tej elokwencji, bo on w jakiś sposób zawsze ją bawił. Oczywiście nie równało się to z pozbyciem się grzeczności bo to zawsze było u niej na pierwszym miejscu.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zdziwienie kobiety nie uszło jej uwadze, ale Elisabeth tak dobrze znała się na ludzkiej mowie ciała, iż jej zdolność do wyczytywania takich ruchów, nikomu nie ujmowało. Od czasów dzieciństwa zawsze to robiła poniekąd dlatego, iż niewiedza na temat kogoś innego ją denerwowała. To prawdopodobnie było już we krwi Parkinsonów, że lubili wiedzieć wszystko o wszystkich, a że ona sama była jaka była, to ona nie tylko lubiła i chciała, ale też musiała poznawać ludzi na wskroś, samej siebie jednak znacznie przy tym nie odkrywać.
- Szczerze mówiąc nie rozumiem w czym Ci przeszkadzał Lucas - powiedziała, od razu biegnąc myślami do Jona. Wiedziała, że ten przymierza się do oświadczenia się pannie Parkinson, co dla wielu kobiet z aspiracjami mogło być ogromną przeszkodą albo nawet i końcem wszelkich marzeń. W przypadku Lisy jednak tak nie było - nigdy nie ukrywała, co jest dla niej najważniejsze, a młody Prewett zaakceptował ją i jej ambicje, obiecując bezwarunkowe wsparcie. Tak na dobrą sprawę pierścionek na palcu nic by nie zmienił, bo oni już od dawno traktowali siebie nawzajem tak, jakby już byli po słowie. - A jeśli mogę spytać, to co to jest? Lubię słuchać o ludzkich aspiracjach, zwłaszcza gdy ci chcą je spełniać. A już szczególnie kobiety, w końcu jesteśmy dość niedoceniane.
Wiedziała, co mówi. Już w szkole spotykała się z wrednymi komentarzami na temat tego, gdzie tak naprawdę jest miejsce każdej przedstawicielki płci pięknej - szczególnie takie sytuacje zdarzały się bo jej delikatnie rzecz ujmując, niegrzecznym potraktowaniu innej osoby. Ona jednak nigdy nie zwracała na to uwagi, nie mogąc się doczekać chwili, w której udowodnij wszystkim jak bardzo się mylili.
Po chwili podeszła do stolika przy którym siedziała lady Selwyn, by usiąść naprzeciwko niej - chciała mieć dobry widok na jej twarz. Jednocześnie poprawiła czarną sukienkę, pozbywając się jakichkolwiek drobinek kurzu.
- Jak na razie nie robię niczego konkretnego, ale to tylko chwilowy stan. Od dłuższego czasu oglądam się na politykę i pewnie niedługo wybiorę coś z nią związanego.
Każdy kto znał ją wiedział, że jest w niej tyle Parkinsonów, co i Crouchów, a ci słynęli ze swoich politycznych zdolności. A że szczególnie w dzieciństwie Lisa spędzała bardzo dużo czasu z ojcem zmarłej matki, to ten przelał w nią wiele swoich ambicji i nauk, do których głowy nie miała jej rodzicielka. - I zapewniam wszystkich wszem i wobec, że Jon mi w tym nie przeszkodzi.
- Szczerze mówiąc nie rozumiem w czym Ci przeszkadzał Lucas - powiedziała, od razu biegnąc myślami do Jona. Wiedziała, że ten przymierza się do oświadczenia się pannie Parkinson, co dla wielu kobiet z aspiracjami mogło być ogromną przeszkodą albo nawet i końcem wszelkich marzeń. W przypadku Lisy jednak tak nie było - nigdy nie ukrywała, co jest dla niej najważniejsze, a młody Prewett zaakceptował ją i jej ambicje, obiecując bezwarunkowe wsparcie. Tak na dobrą sprawę pierścionek na palcu nic by nie zmienił, bo oni już od dawno traktowali siebie nawzajem tak, jakby już byli po słowie. - A jeśli mogę spytać, to co to jest? Lubię słuchać o ludzkich aspiracjach, zwłaszcza gdy ci chcą je spełniać. A już szczególnie kobiety, w końcu jesteśmy dość niedoceniane.
Wiedziała, co mówi. Już w szkole spotykała się z wrednymi komentarzami na temat tego, gdzie tak naprawdę jest miejsce każdej przedstawicielki płci pięknej - szczególnie takie sytuacje zdarzały się bo jej delikatnie rzecz ujmując, niegrzecznym potraktowaniu innej osoby. Ona jednak nigdy nie zwracała na to uwagi, nie mogąc się doczekać chwili, w której udowodnij wszystkim jak bardzo się mylili.
Po chwili podeszła do stolika przy którym siedziała lady Selwyn, by usiąść naprzeciwko niej - chciała mieć dobry widok na jej twarz. Jednocześnie poprawiła czarną sukienkę, pozbywając się jakichkolwiek drobinek kurzu.
- Jak na razie nie robię niczego konkretnego, ale to tylko chwilowy stan. Od dłuższego czasu oglądam się na politykę i pewnie niedługo wybiorę coś z nią związanego.
Każdy kto znał ją wiedział, że jest w niej tyle Parkinsonów, co i Crouchów, a ci słynęli ze swoich politycznych zdolności. A że szczególnie w dzieciństwie Lisa spędzała bardzo dużo czasu z ojcem zmarłej matki, to ten przelał w nią wiele swoich ambicji i nauk, do których głowy nie miała jej rodzicielka. - I zapewniam wszystkich wszem i wobec, że Jon mi w tym nie przeszkodzi.
A little learning is a dangerous thing...
W czym przeszkadzał jej młody Prewett? To była już jej własna kwestia. Lynn w głębi duszy dobrze wiedziała, że nie dla niej jest szybkie wychodzenie za mąż, tworzenie rodziny, bycie typową szlachcianką. Ona zawsze chciała więcej i wymagała od siebie więcej. Pomimo tego, że bardzo pragnęła robić coś dla siebie wierzyła w swój obowiązek względem rodziny i całkowicie rozumiała wole jej ojca. Kiedy dowiedziała się, że Lucas nie żyje zdała sobie sprawę z tego, że los choć zwykle przewrotny i całkowicie złośliwy względem niej dał jej szansę na zrozumienie własnego błędu. Oczywiście była zła, wściekła, zdruzgotana, bo to zrozumienie nie powinno przyjść po śmierci mężczyzny, który stał się jej w jakiś sposób bliski. Nie miała zamiaru tłumaczyć tego całkowicie obcej kobiecie więc tylko uśmiechnęła się i wzruszyła lekko ramionami. - Myślę, że to kwestia zaangażowania. - powiedziała tylko wymijająco. Lucas pewnie nie podzielałby jej chęci podróży tym bardziej, że sam wiele czasu spędzał w trasie, a już nie raz dawał jej do zrozumienia, że kobieta powinna być w domu, opiekować się dziećmi i błyszczeć na salonach. Tak, kobiety były bardzo niedoceniane. Szczególnie te z rodów szlacheckich. Była w tym pewna mistyczna moc, która blokowała wszelkie drogi rozwoju kobiet tylko dlatego, że kiedyś utarto szlak po jakim powinny kroczyć. Spotkała na swojej drodze wiele kobiet, które zajmowały się przeróżnymi rzeczami i w głębi duszy im zazdrościła. Chciałaby tak jak one mieć wybór i nie przejmować się konsekwencjami tych wyborów. - Może się to wydać Pani trochę szalone, ale już od dziecka marzą mi się podróże. Tylko całkowicie inne podróże. Od zawsze inspirowały mnie i ekscytowały przedmioty o niesamowitej mocy. Ukryte na całym świecie, przeklęte przez właścicieli. I teraz kiedy właściwie moja przyszłość nie niesie ze sobą nic określonego chciałabym się tym zająć. - powiedziała nie zdradzając przy tym wielu szczegółów. Tak naprawdę ten zawód może budzić kontrowersje tym bardziej, kiedy marzy o nim kobieta. Dla mężczyzny był to dowód odwagi i męstwa dla kobiety głupoty. - Widzi Pani to chyba nawet nie chodzi o pozwolenie czy przeszkodzenie w czymkolwiek. Myślę, że droga jaką chce obrać na pewien czas wyklucza inne drogi. Takie jak małżeństwo czy założenie rodziny. Chodzi też o wypełnienie pewnego obowiązku co pewnie Pani doskonale rozumie. - odparła. Wierzyła całkowicie w to co mówiła, ale jakoś w głębi serca nie mogła przekonać samej siebie, że to jedyny powód zwlekania. - Polityka? Czym konkretnie chciałaby się Pani zajmować? - zapytała z zainteresowaniem. W polityce także kobietom ciężko było znaleźć jakiekolwiek miejsce.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie mogła powiedzieć, iż w pełni rozumie kobietę, lecz jej sytuacja nie do końca była przecież obca Elisabeth. I chociaż pewnie o wiele więcej myśli błądziło po głowie blondynki niż te wypowiedziane, jednakże panna Parkinson potrafiła je sobie wyobrazić. I chociaż już od małego słyszała wokół siebie przeróżne głosy, widzące jej przyszłość tak, jak każdej (ich zdaniem) normalnej kobiety w tych czasach. Ona zaś nigdy nie mogła powstrzymać uśmiechu, już nie mogąc się doczekać by im udowodnić, że się mylą. Była pewna swoich racji, tego że osiągnie sukces, do którego gotowa była dążyć nawet po trupach. Zdecydowanie miała charakter dwóch dość pewnych siebie rodów, co czyniło z niej nieustępliwą.
Słuchała uważnie, uśmiechając się na swój sposób, raz kiwając głową, by okazać swoje zainteresowanie.
- Muszę przyznać, iż pani zainteresowania wydają się być iście interesujące. Szczerze powiedziawszy dziwię się, że lady już wcześniej nie postanowiła się tym zająć, chociaż w tej chwili to już jest mało ważne. Istotnym jest, by nie zwlekać ze swoimi aspiracjami i marzeniami, a po prostu przeć w ich kierunku, osiągając to, co się chce osiągnąć. Mam nadzieję, że pani słowa nie są tylko tymi lotnymi rzucanymi na wiatr, bez późniejszego pokrycia. Po za tym dobrze jest mieć w kręgach znajomych osobę o takim wykształceniu...
Ostatnie słowa mówiła jakby od niechcenia, niby tylko dodatek do całej motywującej dość wypowiedzi. W rzeczywistości jednak to dla Elisabeth była jedna z jej ważniejszych części. Nie znała żadnej osoby związanych z tym kierunkiem, a zatem było jej na rękę, że właśnie udało jej się takową odnaleźć. Chwaliła się w myślach za to, że od samego początku była ostrożniejsza podczas rozmowy, nie obrażając kobiety - chociaż pierwsze spotkanie powinno być bardziej pozytywne.
- Życie nie jest tak długie, jak je opisują - ten dzień wręcz doskonale nam to przedstawia. Powinniśmy czerpać z niego garściami, póki jesteśmy w stanie. - dodała po chwili.- Jeżeli to pani pomoże, to mogę powiedzieć, iż skoro teraz pani dotychczasowy narzeczony zmarł, jakkolwiek to okrutnie zabrzmi, jest on dobrą wymówką dla rodziny. Może przez jakiś czas dadzą lady wystarczająco dużo czasu, na spełnienie swoich marzeń.
Nie wiedziała, dlaczego pozwoliła sobie na taką otwartość względem kobiety. Może w jakiś sposób chciała pomóc jej, chcąc udowodnić wszystkim że płeć piękna potrafi więcej niż mówią? Jedno było pewne - panna Parkinson poczuła sympatię w stosunku do blondynki.
- Myślę, że chciałabym się kierować w stronę stosunków międzynarodowych, szczególnie iż językowo w bardzo dobrym zakresie znam francuski, w końcu chodziłam do szkoły gdzie był on codziennie używany. Poza tym wydaje się to być ciekawy kierunek, aczkolwiek kto wie, może przyszłość przyniesie coś o wiele lepszego?
Słuchała uważnie, uśmiechając się na swój sposób, raz kiwając głową, by okazać swoje zainteresowanie.
- Muszę przyznać, iż pani zainteresowania wydają się być iście interesujące. Szczerze powiedziawszy dziwię się, że lady już wcześniej nie postanowiła się tym zająć, chociaż w tej chwili to już jest mało ważne. Istotnym jest, by nie zwlekać ze swoimi aspiracjami i marzeniami, a po prostu przeć w ich kierunku, osiągając to, co się chce osiągnąć. Mam nadzieję, że pani słowa nie są tylko tymi lotnymi rzucanymi na wiatr, bez późniejszego pokrycia. Po za tym dobrze jest mieć w kręgach znajomych osobę o takim wykształceniu...
Ostatnie słowa mówiła jakby od niechcenia, niby tylko dodatek do całej motywującej dość wypowiedzi. W rzeczywistości jednak to dla Elisabeth była jedna z jej ważniejszych części. Nie znała żadnej osoby związanych z tym kierunkiem, a zatem było jej na rękę, że właśnie udało jej się takową odnaleźć. Chwaliła się w myślach za to, że od samego początku była ostrożniejsza podczas rozmowy, nie obrażając kobiety - chociaż pierwsze spotkanie powinno być bardziej pozytywne.
- Życie nie jest tak długie, jak je opisują - ten dzień wręcz doskonale nam to przedstawia. Powinniśmy czerpać z niego garściami, póki jesteśmy w stanie. - dodała po chwili.- Jeżeli to pani pomoże, to mogę powiedzieć, iż skoro teraz pani dotychczasowy narzeczony zmarł, jakkolwiek to okrutnie zabrzmi, jest on dobrą wymówką dla rodziny. Może przez jakiś czas dadzą lady wystarczająco dużo czasu, na spełnienie swoich marzeń.
Nie wiedziała, dlaczego pozwoliła sobie na taką otwartość względem kobiety. Może w jakiś sposób chciała pomóc jej, chcąc udowodnić wszystkim że płeć piękna potrafi więcej niż mówią? Jedno było pewne - panna Parkinson poczuła sympatię w stosunku do blondynki.
- Myślę, że chciałabym się kierować w stronę stosunków międzynarodowych, szczególnie iż językowo w bardzo dobrym zakresie znam francuski, w końcu chodziłam do szkoły gdzie był on codziennie używany. Poza tym wydaje się to być ciekawy kierunek, aczkolwiek kto wie, może przyszłość przyniesie coś o wiele lepszego?
A little learning is a dangerous thing...
Sama miała nadzieje, że jej słowa nie są tylko lotnymi. Już tak długo te myśli mieszkają w jej pamięci, że niezrealizowanie ich jest zarazem okrucieństwem jak i czystą głupotą. Tym bardziej, że w obecnej sytuacji los jakby całkowicie z premedytacją rzucał jej pod nogi nie kłodę jak zwykle bywało, a szansę. I choć śmierć narzeczonego nie może być nazywana szansą tak jednak nie była w stanie patrzeć na to jakkolwiek inaczej. Uśmiechnęła się na słowa kobiety. - Myślę, że nie skorzystanie z okazji byłoby bardzo niemądre z mojej strony. Już wiele lat tkwię w tym zamiłowaniu, ale zwykle rodzinne obowiązki zatrzymywały mnie i skutecznie blokowały jakiekolwiek próby działania. - powiedziała, a w jej głosie można było rozpoznać nutę ubolewania. Nie mogła nic na to poradzić. Od zawsze porównywana do siostry, od zawsze gorsza. Jej rodzina z trudnością patrzyła na to jak Lynn wyrasta na kobietę całkowicie różną od swojej idealnej siostry. Traktowali to jako błąd i ciężko było jej zrobić cokolwiek skoro wiedziała, że to będzie tylko kolejne rozczarowanie. Nawet taka osoba jak Lynn nie mogła spokojnie myśleć o rozczarowaniu względem rodziny. To było coś czego nawet ona zrobić nie mogła. Sprawa jednak się zmieniła. Ojciec nie zacznie jej od razu szukać męża bo tym okazałby brak szacunku do Prewetta i do jej własnej straty. Zbliżyła się do regału z książkami i pokiwała głową. - Jakkolwiek okrutnie to zabrzmi w mojej głowie pojawiły się te same myśli. W innych okolicznościach… za trzy miesiące byłabym Panią Prewett i zastanawiałabym się jak wdzięcznie przygotować kolację dla naszych rodzin. I choć prawdopodobnie dla pewnych kobiet jest to spełnieniem marzeń to dla mnie wręcz przeciwnie. Poczucie starty towarzyszyłoby mi o wiele bardziej. - odparła przejeżdżając ręką po okładce książki. Co mogła powiedzieć? Była gotowa na ślub bo tak właśnie musiała postąpić, ale teraz… czuła, że to otwiera jej oczy. Elisabeth bez wątpienia była silną kobietą. Jej słowa nie były kolejną sałatką słowną bez znaczenia i Lynn bardzo to ceniły. Od kilku godzin potrzebowała porozmawiać z kimś tak normalnie. Nie o tragedii i nie o stracie. - Stosunki międzynarodowe? - powtórzyła zainteresowana blondynka. - To istotnie ciekawy, ale i trudny kierunek. Oczywiście jest pewna, że sobie Pani poradzi. Wygląda Pani na osobę, która dobrze wie do czego dąży co na pewno jest bardzo pożądane w polityce, a już na pewno w określaniu stosunków międzynarodowych. Ciężko jest pogodzić wszystkich, kiedy każdy myśli inaczej. - powiedziała lekko się uśmiechając.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Tak, Elisabeth zdecydowanie poczuła sympatię do kobiety. W pewien sposób wydawała się być podobna do niej, a przynajmniej ich sytuacja chociaż każda inaczej sobie z nią poradziła, co wskazywało na ich nieco różne usposobienie. Tak naprawdę trudno było jednak powiedzieć jaka naprawdę jest lady Selwyn - znały się ledwie jeden dzień i nawet najbardziej utalentowana osoba nie byłaby w stanie przez ten czas w pełni rozpracować drugiego człowieka. Może pojedyncze cechy charakteru, ale nie całą jej istotę. Tak samo było z brunetką, która z całej konwersacji potrafiła wysupłać nieco przymiotników dla rozmówczyni, jednak nie była w stanie opisać w pełni. Przy tym jednak wierzyła, że będzie miała na to trochę czasu.
-Dziękuję bardzo w istocie - wiem czego chcę. Zawsze wiedziałam, mój dziadek nie pozwoliłby mi zostać jedną z tych lekkomyślnych, nie mających zbyt dużych aspiracji kobiet - nigdy nie potrafił ich szanować, a skoro jego córka nie zdążyła zbyt wiele zrobić, to pragnął by jej córka coś osiągnęła.
Aby nawiązać dobry kontakt potrzebna była szczerość - kiedy osoba stara się dowiedzieć czegoś o kimś, samemu nie dając nic w zamian, to efekty nigdy nie są dobre. To właśnie lord Crouch ją tego nauczył, tak jak i wiele innych "sztuczek", których zwykł używać.
Nagle Elisabeth usłyszała kroki dochodzące z korytarza - chociaż nie roznosiły się zbyt głośno, to podczas ciszy która na chwilę nastała w pomieszczeniu niemożliwym było pozostać głuchym na ich dźwięk. Przeniosła powoli wzrok w stronę drzwi, w których po chwili stanęła znajoma sylwetka. Mimowolnie uśmiechnęła się, powstrzymując śmiech - nie dziwnym było, że Jon wiedział gdzie ją szukać. Dużo czasu spędzili razem, by wiele o sobie wiedzieć.
- Miłe panie wybaczcie że przerywam w rozmowie, jednakże zmuszony jestem porwać panienkę Parkinson - powiedział mężczyzna, powoli zbliżając się do kobiet. -Lady Selwyn ... mam nadzieję, że dane będzie nam się jeszcze zobaczyć w bardziej korzystnych okolicznościach.
Brunetka nie mogła powstrzymać się przed przewróceniem oczami - naturalnie, że jej towarzysz nie mógł odpuścić sobie z podobnymi słowami. Dużą wagę przykładał do tego, jak go wychowano.
-Cóż, skoro tak, to pozostaje mi podziękować lady Selwyn za miłą rozmowę, jednocześnie wyrażam nadzieję na kolejną sposobność do podobnej. Może wtedy uda mi się spotkać panią w wymarzonych ... okolicznościach.
Po tych słowach kobieta delikatnie dygnęła, chwyciła ramię, które użyczył jej lord Prewett i razem skierowali się w stronę wyjścia, wcześniej jednak zatrzymując się by nałożyć odzież wierzchnią. Na koniec wystarczyło pożegnać się z resztą osób obecnych w dworku i wyjść w ciemność, która w czasie pobytu w dworku nastała na zewnątrz.
|zt
-Dziękuję bardzo w istocie - wiem czego chcę. Zawsze wiedziałam, mój dziadek nie pozwoliłby mi zostać jedną z tych lekkomyślnych, nie mających zbyt dużych aspiracji kobiet - nigdy nie potrafił ich szanować, a skoro jego córka nie zdążyła zbyt wiele zrobić, to pragnął by jej córka coś osiągnęła.
Aby nawiązać dobry kontakt potrzebna była szczerość - kiedy osoba stara się dowiedzieć czegoś o kimś, samemu nie dając nic w zamian, to efekty nigdy nie są dobre. To właśnie lord Crouch ją tego nauczył, tak jak i wiele innych "sztuczek", których zwykł używać.
Nagle Elisabeth usłyszała kroki dochodzące z korytarza - chociaż nie roznosiły się zbyt głośno, to podczas ciszy która na chwilę nastała w pomieszczeniu niemożliwym było pozostać głuchym na ich dźwięk. Przeniosła powoli wzrok w stronę drzwi, w których po chwili stanęła znajoma sylwetka. Mimowolnie uśmiechnęła się, powstrzymując śmiech - nie dziwnym było, że Jon wiedział gdzie ją szukać. Dużo czasu spędzili razem, by wiele o sobie wiedzieć.
- Miłe panie wybaczcie że przerywam w rozmowie, jednakże zmuszony jestem porwać panienkę Parkinson - powiedział mężczyzna, powoli zbliżając się do kobiet. -Lady Selwyn ... mam nadzieję, że dane będzie nam się jeszcze zobaczyć w bardziej korzystnych okolicznościach.
Brunetka nie mogła powstrzymać się przed przewróceniem oczami - naturalnie, że jej towarzysz nie mógł odpuścić sobie z podobnymi słowami. Dużą wagę przykładał do tego, jak go wychowano.
-Cóż, skoro tak, to pozostaje mi podziękować lady Selwyn za miłą rozmowę, jednocześnie wyrażam nadzieję na kolejną sposobność do podobnej. Może wtedy uda mi się spotkać panią w wymarzonych ... okolicznościach.
Po tych słowach kobieta delikatnie dygnęła, chwyciła ramię, które użyczył jej lord Prewett i razem skierowali się w stronę wyjścia, wcześniej jednak zatrzymując się by nałożyć odzież wierzchnią. Na koniec wystarczyło pożegnać się z resztą osób obecnych w dworku i wyjść w ciemność, która w czasie pobytu w dworku nastała na zewnątrz.
|zt
A little learning is a dangerous thing...
Weymouth, listopad 1952
Szybka odpowiedź