Salon
AutorWiadomość
Salon
Salon u Herewarda to pomieszczenie od wszystkiego. Trzyma tu swoje książki, notatki i zasuszoną paprotkę, której wiecznie zapomina podlewać. Na podłodze walają się porozrzucane kartki papieru, jedyny stół zastawiony jest grubymi woluminami traktującymi głównie o transmutacji. Ustawionych pod każdą ze ścian półek na książki nie powstydziłaby się żadna biblioteka, zwłaszcza, jeśli wziąć pod uwagę stojące na nich tytuły. Pomieszczenie oświetla wpadające przez spore okno słońce albo lumos, bo Hereward nie zainwestował do dzisiaj w żaden rozsądny żyrandol. Kiedy robi się to konieczne, zapala świeczki ukryte w którejś z licznych szuflad.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ocalałeś, bo byłeś pierwszy
Ocalałeś, bo byłeś
Ocalałeś, bo byłeś
ostatni
Ostatnio zmieniony przez Hereward Bartius dnia 11.01.17 23:21, w całości zmieniany 2 razy
Hereward Bartius
Zawód : Profesor w Hogwarcie
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Na szczęście był tam las.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Przechadzał się po pokoju wyciągając z półek kolejne książki, które wertował w poszukiwaniu jakichś informacji i najczęściej odrzucał gdzieś na podłogę ciągle pozostając w ruchu. Przystawał tylko czasem, gdy znalazł coś interesującego i schylał się nad stołem, ba na pełnym kleksów pergaminie zapisać kolejne uwagi. Przy okazji rozchlapując atrament na wszystko, co znajdowało się wokół kałamarza. Ale nie zauważał ani bałaganu, ani tego, że jego prawa dłoń była coraz bardziej granatowa. Co rusz zdejmował okulary i przecierał zmęczone oczy. Mamrotał do siebie nawet nie wiedząc, co dokładnie mówi. Jego myśli krążyły bardzo daleko od zawalonego papierami pokoju. Co jakiś czas padał nagle na kolana i gorączkowo przeszukiwał rozrzucone księgi w poszukiwaniu czegoś, co chwilę temu uznał za nieistotne. Na ścianę przyczepiał co ważniejsze notatki, rysunki, uwagi. Łączył je za pomocą kawałka włóczki, który był dobrze widoczny. Cała powierzchnia szybko pokryła się rysunkami wilkołaków, obrazami księżyca, kalendarzami, szkicami kolejnych stadiów przemiany. Te ostatnie były bardzo trudne do zdobycia. Niewiele osób zajmowało się obserwacją wilkołaków na tyle dokładnie i długo, by sporządzić podobne rysunki. A część z amatorów zapewne nie doczekała chwili, w której mogli się swoimi odkryciami podzielić. Pamiętniki, zapiski z wywiadów, wszystko lądowało przyczepione na ścianę. Różdżka zataczała koła nad głową Herewarda unosząc kolejne kartki, podnosząc bałagan z podłogi. Barty jednak nie widział nic poza coraz jaśniejszym obrazem tworzonym w głowie. Błądził. Miał wrażenie, że ciągle krąży wokół tej jednej najważniejszej rzeczy, ale ona ciągle mu się wymyka, że jest, kryje się w rysunkach i zapiskach, ale on nie może jej dostrzec. Potwory. Szukał wskazówek we wszystkim, co udało mu się znaleźć. W księgach zabranych z Hogwartu. Bezwolne, krwiożercze monstra. Wertował po raz dziesiąty i setny własne notatki, zdobyte z trudem zeznania, zapiski innych badaczy, do których udało mu się kiedyś dotrzeć. Owładnięte rządzą mordu. Raz za razem śledził linie szkiców, porównywał stadia, dopasowywał do nich opisy. A gdy skończył wracał do pierwszego rysunku. Patrzył na oczy, na wydłużone kończyny, na zdeformowaną twarz. Brak świadomości. Gdzieś tutaj miał odpowiedź na pytanie, którego nawet jeszcze nie postawił. Czekał, krążył, zmuszał się do ciągłego czytania tych samych zdań. W końcu to odkryje, wiedział o tym, był blisko. Niedługo znajdzie odpowiedni trop. A wtedy.... A wtedy zada odpowiednie pytanie i będzie znajdował na nie kolejne odpowiedzi. Będzie wiedział, co robić, gdzie szukać, czego jeszcze nie wie. Miał przed sobą pełno znaków zapytania i w końcu któryś z nich odkryje, a wtedy pójdzie łatwiej. Zawsze tak było. Na początku trzeba jednak znaleźć odpowiedni trop. Wilkołaki cierpią podczas przemian, które nie dokonują się z udziałem ich woli. Właśnie, wola. To odróżnia ich od animagów. Zamiast woli - magia księżyca, niezbadana i potężniejsza niż wielu by się wydawało. Ale może nie chodzić o żaden księżyc. Może wystarczy uniemożliwić przeprowadzanie jakichkolwiek zmian w organizmie. Pobiegł do regału, z którego wyrzucił wszystko aż znalazł to, czego szukał. Transmutacja ludzi. Co uniemożliwia zmienienie jednego człowieka w coś zupełnie innego. Lykantropia to nie to samo, ale co jeśli powstrzymanie zmian jest bardzo podobne? Szukał, notował. Co powoduje przemiany, jak przemiany przebiegają. Porównywał je do wszystkiego, co znał. Wynajdywał tylko kolejne różnice. Ale to dobrze, ruszył z miejsca, nie krążył już. Animagia, lykantropia, metmorfomagia, zwykłe czary transmutacyjne. Wszystko w chaotycznych tabelach, ze strzałkami. Na ścianie pojawiały się kolejne szkice. Tym razem związane z nieudolną transmutacją. Porównywanie, zapisywanie wniosków, szukanie podobieństw i wyrzucanie tego, co nie pasowało. Zmiany, przede wszystkim śledzenie najmniejszych zmian tak podobnych, a jednak tak różnych od wszystkiego co znane. I wszędzie pojawiające się dwie kluczowe kwestie - wola i ból. Te dwie rzeczy drastycznie odróżniały zamianę w wilkołaka od każdej innej. Lykantropia nie była transmutacją w ścisłym tego słowa znaczeniu. Coś, co ją powodowało było wirusem, chorobą, która uaktywniała się w świetle księżyca w pełni. Uruchamiała mechanizmy w organizmie, które prowadziły do zmian. Te były tylko efektem, nie przyczyną. Czy to możliwe? Hereward stanął w miejscu wpatrując się w wielki szkic oka wilkołaka. Jego źrenica nie przypominała ludzkiej. Człowiek mieniał się w wygłodniałe, pozbawione kontroli zwierzę. Księżyc, choroba, która ujawnia się poprzez transmutacje, zmianę ciała i przytępienie umysłu, który traci kontrolę nad własnymi działaniami. Czyż nie tak to działa? Czy może się mylić?
[zt]
[zt]
Ocalałeś, bo byłeś pierwszy
Ocalałeś, bo byłeś
Ocalałeś, bo byłeś
ostatni
Ostatnio zmieniony przez Hereward Bartius dnia 14.07.16 0:44, w całości zmieniany 1 raz
Hereward Bartius
Zawód : Profesor w Hogwarcie
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Na szczęście był tam las.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Hereward Bartius' has done the following action : rzut kością
'k100' : 42
'k100' : 42
Do domu wrócił tylko na chwilę pozbierać swoje notatki z badań o lykantropii i natychmiast zebrać się i wrócić do Hogwartu. Tam miał bibliotekę, Dział Ksiąg Zakazanych i do tego specjalistów od astronomii, z którymi mógł skonsultować swoje ewentualne wątpliwości. I tym razem postanowił z tego skorzystać. W domu pojawił się tylko na kilka chwil, zebrał nieuporządkowane papiery do torby i w towarzystwie trzasku zniknął, by pojawić się w Hogsmeade, skąd podążył pieszo do zamku. Tam odpowiadając na ukłonu uczniów i profesorów dotarł do biblioteki, w której zajął miejsce w kącie i zniósł do niego wszystkie książki na temat wilkołaków, jakie znalazł. I rozpoczął poszukiwania. Jego dawne notatki zaczął porównywać z tym, co znajdował w kolejnych tomiszczach naukowych opracowań. Część skreślał, coś czasem dopisał, kiedy indziej zaś zaczytywał się tak, że zapomniał uaktualnić swoje notatki. Przesiedział w bibliotece większość dnia. Jego największym odkryciem było dotarcie wreszcie do książki profesora Marlowe Forfanga, który bardzo dokładnie opisywał wilkołaki. W rzeczywistości, był to największy autorytet w tej dziedzinie i to po dziś dzień. Niestety w jego książkach nie leżała odpowiedź na pytanie - jak powstrzyma przemianę? Wymagało to znacznie więcej pracy i zaangażowania. Hereward więc szukał dzielnie i dowiadywał się kolejnych rzeczy, które już udało się odkryć. Mugole na przykład umierali od pogryzień wilkołaków, u nich przemiana nie zachodziła. To, że całość związana była ściśle z magią nie pozostawiało wątpliwości ani przez chwilę, jednak w takim wypadku mogło mieć znacznie więcej wspólnego z transmutacją niż Herewardowi się wydawało. Pomału tracił już bowiem nadzieję, że cokolwiek mu się jeszcze uda odkryć. Jednakże, skoro tylko czarodzieje doświadczali przemian oznaczało to, że wilkołactwo silnie było powiązane z magią wewnątrz człowieka, a nie czynnikiem zewnętrznym. To nie był problem - zmienić mugola w mysz - proszę bardzo. Potem wystarczyło cofnąć zaklęcie, wyczyścić mu pamięć i wszystko było w porządku. Ale to była ingerencja zupełnie spoza niego. Wygląda więc na to, że zmuszenie go do przemiany jest śmiertelne, nie sama przemiana. Czyli to, co dzieje się po ugryzieniu, tuż po nim, moment zarażenia jest momentem kluczowym i to na nim powinni się skupić. Wreszcie, po całym dniu zamknął książki, odstawił je na miejsce i wyruszył z Hogwartu na spotkanie grupy badawczej.
Ocalałeś, bo byłeś pierwszy
Ocalałeś, bo byłeś
Ocalałeś, bo byłeś
ostatni
Hereward Bartius
Zawód : Profesor w Hogwarcie
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Na szczęście był tam las.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Hereward Bartius' has done the following action : rzut kością
'k100' : 44
'k100' : 44
Wpatrywał się w lustr o obojętnym spojrzeniem próbując po raz kolejny przyzwyczaić się do nowego wyglądu. Za każdym razem, gdy migało mu w szkle jego odbicie nie mógł oprzeć się wrażeniu, że patrzy na kogoś obcego. I nie chodziło nawet o kikut ucha, który na co dzień zakrywał naciągniętą na głowę tiarą ani o blizny na jego szyi. Tym, co zmieniło się w Herewardzie po próbie były jego oczy. Barty patrząc w nie widział obcego człowieka, a świadomość, że ciągle należą do niego sprawiała, że wydawało się to jeszcze dziwniejsze. Zmienił się. Kiedyś nie potrafiłby włamać się do gabinetu Grindelwalda w poszukiwaniu czegoś, o czym sam do końca nie wiedział, czym będzie.
Wszyscy nauczyciele znali hasło do gargulca strzegącego gabinetu dyrektora. Zmieniało się co jakiś czas, ale kadra musiała mieć dostęp do swojego przełożonego. Choćby po to, żeby móc być wezwanym na dywanik. Hereward specjalnie wypuścił uczniów pięć minut przed końcem zajęć, żeby zdążyć na piętro zanim wszędzie pojawią się tłumy uniemożliwiające mu zaczajenie się obok gargulca i oczekiwanie aż dyrektor opuści gabinet. Szybko rzucił zaklęcie na jedną ze zbroi zmniejszając ją na tyle, by zmieściła się w kieszeni, a następnie sam zamienił się w bliźniaczy okaz i czekał. Pierwsza okazja, gdy Grindelwald opuścił gabinet była niezbyt sprzyjająca. W okolicy znajdowało się sporo uczniów korzystających z przerwy. Barty za to usłyszał kilka niewybrednych komentarzy na temat eseju, który zadał na piątym roku. Gdyby tylko te dzieciaki wiedziały, jakie nieszczęśliwe miejsce wybrały sobie do rozmów. Gdyby zbroje mogły się uśmiechać, właśnie t zrobiłaby ta, którą aktualnie był Hereward. Zamiast tego jednak po prostu stał bez ruchu i czekał na dalszą sposobność. Nie martwił się o to, że ktoś będzie go szukał. Już dawno zapowiedział, że zamierza wybrać się dzisiaj do Londynu, w odwiedziny do Munga. Swoje wyjazdy zawsze ustalał z wyprzedzeniem, tym razem po prostu skorzystał z faktu, że nikt nie spodziewał się go zastać w szkole.
Druga okazja pojawiła się dopiero wieczorem, niedługo przed kolacją. Dyrektor opuścił gabinet w sobie tylko znanym celu, na czas nieokreślony. Hereward nie miał jednak czasu zwlekać. Natychmiast zmienił się ze broi w człowieka, powiększył oryginał do tej pory skrywający się w jego kieszeni i podszedł do gargulca. Przez chwilę przemknęło mu przez myśl, że Grindelwald mógł zmienić hasło. Robił to co jakiś czas. Jednak to, które znał Barty zadziałało. Po chwili wbiegał po schodach prawie z nich spadając, gdy dotarł do końca, a te jeszcze nie dojechały na górę. Wszedł do gabinetu nie siląc się na specjalne podchody. Rozejrzał się dokładnie wkoło. Szukał czegoś, co mogłoby zdradzić jego obecność i poszukiwania, gdy Grindelwald powróci. Wszystko wydawało się jednak być w porządku, jak największym. Zaczął od biurka. Uważnie przekładał wszystkie znajdujące się na nim papiery, informacje o uczniach, raporty profesorów, kilka nawet podpisanych znajomym pismem Herewarda, stary list z Ministerstwa o przydzieleniu aurorów do sprawy ginących jednorożców. Nic interesującego, nic na temat uwięzionych mugolaków. Mieli być tu, w Hogwarcie, ukryci przed wszystkimi. Ale Barty nie znalazł o nich żadnej informacji. Jakby nie istnieli. Odszedł od biurka i zaczął przeszukiwać szafki. Był boleśnie świadom upływającego czasu, ale nie mógł wyjść bez zdobycia informacji. Kilak razy zamierał z dłonią nad papierami pewien, że usłyszał nadchodzącego dyrektora. Tik, tak. Zbliżała się kolacja, nie mógł się na nią spóźnić. Tik, tak. Kolejna kupka papierów, która nie ma żadnego związku z misją, nie ma nic wspólnego z Zakonem. Kolejne raporty, kolejne sprawozdania, rozliczenia. Tik, tak. Prywatne notatki Grindelwalda. Bardzo dobrze schowane przed wzrokiem petentów. Nikt nie zobaczyłby ich przez przypadek. Hereward zaś myszkując po gabinecie nie miał czasu się w nie wczytywać. Wystarczyło mu dowiedzieć się, że nie ma w nich nic, co potrzebne jest do wykonania zadania. Zostawił je więc tak, jak je zastał. Tik, tak. Stolik z korespondencją. Czemu nie zajrzał tam wcześniej? Listy z Ministerstwa. Koperty podpisane przez samą Minister Magii. Nieoznaczone przesyłki. Zabrudzone, zniszczone wiadomości. Tik, tak. Hereward usłyszał gargulca odkrywającego przed dyrektorem przejście. Tik, tak. Schody wznosiły się ku górze, przywożąc Grindelwalda do jego gabinetu. Tik, tak. Jeden z listów jest otwarty, odrzucony w pośpiechu na stolik, jakby zasypany inną, mniej ważną korespondencją. Barty zobaczył tylko dwa słowa Hogwart i mugolaki. Nie miał czasu szperać dłużej. Schował list za pazuchę. W ostatniej chwili zdążył wybiec z gabinetu, machnąć różdżką zamykając drzwi i usiąść na krześle przed drzwiami. Dyrektor właśnie dotarł na górę.
- Dzień dobry, panie dyrektorze. Chciałem się zameldować, że już jestem i zapytać o plan zajęć szóstego roku. Ślizgoni wspominali, że jednocześnie z transmutacją odbywa się lekcja numerologii, niektórym znacznie koliduje to w planie.
Przygotowana wcześniej wymówka zadziałała idealnie. Uczniowie rzeczywiście poskarżyli mu się na tę uciążliwość niedawno. Nie zdążył tego jeszcze rozwiązać zajęty sprawami Zakonu Feniksa. Teraz był na to odpowiedni czas.
List w kieszeni za pazuchą zdawał się ważyć tysiąc kilogramów, gdy siedział naprzeciw dyrektora i wspólnie z nim ustalał nowy plan zajęć. Razem wyszli z gabinetu i udali się na kolację podczas której koperta nabierała dodatkowej wagi. Po posiłku i schronieniu się w gabinecie, Barty czekał. A potem się wymknął. Jednym z przejść, wprost do wrzeszczącej chaty, skąd mógł się bez problemu teleportować. Do mieszkania w Londynie. Żeby stanąć przed lustrem i wpatrywać się w swoje, ale obce oczy i by następnie móc przenieść wzrok na kopertę, która kryła odpowiedzi. Znów przeniósł się w inne miejsce. Do Dziurawego Kotła, do jednego z pokoi. Potem do opuszczonej alejki w Mungu. Na szkockie wrzosowisko. Na stadion Quidditcha. I znów do Londynu, gdzie przeszedł się przez centrum i w zaułku ponownie zniknął. Gubił ślad, miał nadzieję, że nikt go nie zauważy. Wreszcie pojawił się nieopodal Kwatery Zakonu Feniksa.
- Pani profesor, mam informacje, o które pani prosiła.
Podał Bathildzie kopertę i wyszedł, by tuż za progiem znów zniknąć. Pojawić się w Hogsmeade, pójść na piwo do Świńskiego Łba. Żeby na koniec, innym tajnym przejściem wrócić do Hogwartu, do swojej sypialni, w której położył się w łóżku próbując zapaść w olejny sen bez snów. Równie przerażający, co stare koszmary. Od próby nie potrafił dostrzec nic, gdy spał. Jakby stracił na niej coś więcej niż różdżkę. Jakby wraz z nią zostawił gdzieś swoją własną duszę.
Wszyscy nauczyciele znali hasło do gargulca strzegącego gabinetu dyrektora. Zmieniało się co jakiś czas, ale kadra musiała mieć dostęp do swojego przełożonego. Choćby po to, żeby móc być wezwanym na dywanik. Hereward specjalnie wypuścił uczniów pięć minut przed końcem zajęć, żeby zdążyć na piętro zanim wszędzie pojawią się tłumy uniemożliwiające mu zaczajenie się obok gargulca i oczekiwanie aż dyrektor opuści gabinet. Szybko rzucił zaklęcie na jedną ze zbroi zmniejszając ją na tyle, by zmieściła się w kieszeni, a następnie sam zamienił się w bliźniaczy okaz i czekał. Pierwsza okazja, gdy Grindelwald opuścił gabinet była niezbyt sprzyjająca. W okolicy znajdowało się sporo uczniów korzystających z przerwy. Barty za to usłyszał kilka niewybrednych komentarzy na temat eseju, który zadał na piątym roku. Gdyby tylko te dzieciaki wiedziały, jakie nieszczęśliwe miejsce wybrały sobie do rozmów. Gdyby zbroje mogły się uśmiechać, właśnie t zrobiłaby ta, którą aktualnie był Hereward. Zamiast tego jednak po prostu stał bez ruchu i czekał na dalszą sposobność. Nie martwił się o to, że ktoś będzie go szukał. Już dawno zapowiedział, że zamierza wybrać się dzisiaj do Londynu, w odwiedziny do Munga. Swoje wyjazdy zawsze ustalał z wyprzedzeniem, tym razem po prostu skorzystał z faktu, że nikt nie spodziewał się go zastać w szkole.
Druga okazja pojawiła się dopiero wieczorem, niedługo przed kolacją. Dyrektor opuścił gabinet w sobie tylko znanym celu, na czas nieokreślony. Hereward nie miał jednak czasu zwlekać. Natychmiast zmienił się ze broi w człowieka, powiększył oryginał do tej pory skrywający się w jego kieszeni i podszedł do gargulca. Przez chwilę przemknęło mu przez myśl, że Grindelwald mógł zmienić hasło. Robił to co jakiś czas. Jednak to, które znał Barty zadziałało. Po chwili wbiegał po schodach prawie z nich spadając, gdy dotarł do końca, a te jeszcze nie dojechały na górę. Wszedł do gabinetu nie siląc się na specjalne podchody. Rozejrzał się dokładnie wkoło. Szukał czegoś, co mogłoby zdradzić jego obecność i poszukiwania, gdy Grindelwald powróci. Wszystko wydawało się jednak być w porządku, jak największym. Zaczął od biurka. Uważnie przekładał wszystkie znajdujące się na nim papiery, informacje o uczniach, raporty profesorów, kilka nawet podpisanych znajomym pismem Herewarda, stary list z Ministerstwa o przydzieleniu aurorów do sprawy ginących jednorożców. Nic interesującego, nic na temat uwięzionych mugolaków. Mieli być tu, w Hogwarcie, ukryci przed wszystkimi. Ale Barty nie znalazł o nich żadnej informacji. Jakby nie istnieli. Odszedł od biurka i zaczął przeszukiwać szafki. Był boleśnie świadom upływającego czasu, ale nie mógł wyjść bez zdobycia informacji. Kilak razy zamierał z dłonią nad papierami pewien, że usłyszał nadchodzącego dyrektora. Tik, tak. Zbliżała się kolacja, nie mógł się na nią spóźnić. Tik, tak. Kolejna kupka papierów, która nie ma żadnego związku z misją, nie ma nic wspólnego z Zakonem. Kolejne raporty, kolejne sprawozdania, rozliczenia. Tik, tak. Prywatne notatki Grindelwalda. Bardzo dobrze schowane przed wzrokiem petentów. Nikt nie zobaczyłby ich przez przypadek. Hereward zaś myszkując po gabinecie nie miał czasu się w nie wczytywać. Wystarczyło mu dowiedzieć się, że nie ma w nich nic, co potrzebne jest do wykonania zadania. Zostawił je więc tak, jak je zastał. Tik, tak. Stolik z korespondencją. Czemu nie zajrzał tam wcześniej? Listy z Ministerstwa. Koperty podpisane przez samą Minister Magii. Nieoznaczone przesyłki. Zabrudzone, zniszczone wiadomości. Tik, tak. Hereward usłyszał gargulca odkrywającego przed dyrektorem przejście. Tik, tak. Schody wznosiły się ku górze, przywożąc Grindelwalda do jego gabinetu. Tik, tak. Jeden z listów jest otwarty, odrzucony w pośpiechu na stolik, jakby zasypany inną, mniej ważną korespondencją. Barty zobaczył tylko dwa słowa Hogwart i mugolaki. Nie miał czasu szperać dłużej. Schował list za pazuchę. W ostatniej chwili zdążył wybiec z gabinetu, machnąć różdżką zamykając drzwi i usiąść na krześle przed drzwiami. Dyrektor właśnie dotarł na górę.
- Dzień dobry, panie dyrektorze. Chciałem się zameldować, że już jestem i zapytać o plan zajęć szóstego roku. Ślizgoni wspominali, że jednocześnie z transmutacją odbywa się lekcja numerologii, niektórym znacznie koliduje to w planie.
Przygotowana wcześniej wymówka zadziałała idealnie. Uczniowie rzeczywiście poskarżyli mu się na tę uciążliwość niedawno. Nie zdążył tego jeszcze rozwiązać zajęty sprawami Zakonu Feniksa. Teraz był na to odpowiedni czas.
List w kieszeni za pazuchą zdawał się ważyć tysiąc kilogramów, gdy siedział naprzeciw dyrektora i wspólnie z nim ustalał nowy plan zajęć. Razem wyszli z gabinetu i udali się na kolację podczas której koperta nabierała dodatkowej wagi. Po posiłku i schronieniu się w gabinecie, Barty czekał. A potem się wymknął. Jednym z przejść, wprost do wrzeszczącej chaty, skąd mógł się bez problemu teleportować. Do mieszkania w Londynie. Żeby stanąć przed lustrem i wpatrywać się w swoje, ale obce oczy i by następnie móc przenieść wzrok na kopertę, która kryła odpowiedzi. Znów przeniósł się w inne miejsce. Do Dziurawego Kotła, do jednego z pokoi. Potem do opuszczonej alejki w Mungu. Na szkockie wrzosowisko. Na stadion Quidditcha. I znów do Londynu, gdzie przeszedł się przez centrum i w zaułku ponownie zniknął. Gubił ślad, miał nadzieję, że nikt go nie zauważy. Wreszcie pojawił się nieopodal Kwatery Zakonu Feniksa.
- Pani profesor, mam informacje, o które pani prosiła.
Podał Bathildzie kopertę i wyszedł, by tuż za progiem znów zniknąć. Pojawić się w Hogsmeade, pójść na piwo do Świńskiego Łba. Żeby na koniec, innym tajnym przejściem wrócić do Hogwartu, do swojej sypialni, w której położył się w łóżku próbując zapaść w olejny sen bez snów. Równie przerażający, co stare koszmary. Od próby nie potrafił dostrzec nic, gdy spał. Jakby stracił na niej coś więcej niż różdżkę. Jakby wraz z nią zostawił gdzieś swoją własną duszę.
Ocalałeś, bo byłeś pierwszy
Ocalałeś, bo byłeś
Ocalałeś, bo byłeś
ostatni
Ostatnio zmieniony przez Hereward Bartius dnia 05.03.17 5:42, w całości zmieniany 1 raz
Hereward Bartius
Zawód : Profesor w Hogwarcie
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Na szczęście był tam las.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Hereward Bartius' has done the following action : rzut kością
'k100' : 97
'k100' : 97
Salon
Szybka odpowiedź