[SEN/KOSZMAR] luty 1956
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
[bylobrzydkobedzieladnie]
Nagle rudzielec znalazł się na ulicy Pokątnej, śnieg lekko prószył, a on kierował swoje stopy do sklepu jubilerskiego Krueger. Miał wybrać pierścionki. Miał w przyszłym miesiącu wziąć ślub z Marcelyn, która wróciła zdrowa i także się leczyła na swój nałóg. Tak się cieszył, że i ona wzięła radę babki do serca i poszła na leczenie. Wszystko inne już było prawie przygotowane, wręcz dopięte na przedostatni guzik. To miał być skromny ślub, bez większych ceregieli i sporych wydatków.
Zabawnie to brzmi, ale teraz, po pierwszych rozmowach z Selwynem czuł się nieco podniesiony na duchu. Nie brał narkotyków już od dobrych kilku tygodni i mimo iż czuł się fizycznie cholernie osłabiony, psychicznie odczuwał ulgę. Ulgę, że nie jest skierowany myślami na nałogu, tylko może myśleć o czymś innym. Może robić coś przyjemniejszego, pożytecznego. Rudzielec wiedział, że to jest dopiero początek terapii, lecz nie chciał jej przerywać. Chciał udowodnić bratu, że nie złamie danego jemu słowa. Że zwalczy swój wstrętny nałóg. I tak też zrobi, chce w końcu być wolnym człowiekiem od nałogu. Chciał być tą osobą, którą był na samym starcie, zanim sięgnął po zło. Może się uda jeszcze wrócić po tamten charakter, po poprzednią, dobrą wersję jestestwa.
Postawił kolejne kroki. Zatrzymał się na chwilę przy wejściu na Nokturn, który już jego tak mocno nie kusił, jak miesiąc temu. Wtedy oddałby wszystko, by tam się znaleźć, będąc w etapie delirium. Teraz mógł spokojnie prychnąć, ba. Nawet uśmiechnął się z jawną pogardą i strzepnął nieco śniegu z włosów i ruszył dalej.
Szkoda, że nie było jemu dane dojść do jubilera, bo zaraz, gdy zrobił dwa kroki, poczuł czyjeś silne ręce, potem nastała ciemność, a chwilę później nie wiedział, gdzie się kompletnie znajduje. Oszołomiony, zdumiony, zdekoncentrowany, związany. Nie miał pojęcia, kto go tu przywiązał, dokąd został zaprowadzony, jak i co najważniejsze - po co. - Czego chcecie ode mnie?- zapytał się nie wiedząc, do kogo kieruje swe pytanie. Czyżby chcieli dragi? A może coś innego? Tylko po jakiego knuta jego w ten sposób tutaj przytargali?
Nagle rudzielec znalazł się na ulicy Pokątnej, śnieg lekko prószył, a on kierował swoje stopy do sklepu jubilerskiego Krueger. Miał wybrać pierścionki. Miał w przyszłym miesiącu wziąć ślub z Marcelyn, która wróciła zdrowa i także się leczyła na swój nałóg. Tak się cieszył, że i ona wzięła radę babki do serca i poszła na leczenie. Wszystko inne już było prawie przygotowane, wręcz dopięte na przedostatni guzik. To miał być skromny ślub, bez większych ceregieli i sporych wydatków.
Zabawnie to brzmi, ale teraz, po pierwszych rozmowach z Selwynem czuł się nieco podniesiony na duchu. Nie brał narkotyków już od dobrych kilku tygodni i mimo iż czuł się fizycznie cholernie osłabiony, psychicznie odczuwał ulgę. Ulgę, że nie jest skierowany myślami na nałogu, tylko może myśleć o czymś innym. Może robić coś przyjemniejszego, pożytecznego. Rudzielec wiedział, że to jest dopiero początek terapii, lecz nie chciał jej przerywać. Chciał udowodnić bratu, że nie złamie danego jemu słowa. Że zwalczy swój wstrętny nałóg. I tak też zrobi, chce w końcu być wolnym człowiekiem od nałogu. Chciał być tą osobą, którą był na samym starcie, zanim sięgnął po zło. Może się uda jeszcze wrócić po tamten charakter, po poprzednią, dobrą wersję jestestwa.
Postawił kolejne kroki. Zatrzymał się na chwilę przy wejściu na Nokturn, który już jego tak mocno nie kusił, jak miesiąc temu. Wtedy oddałby wszystko, by tam się znaleźć, będąc w etapie delirium. Teraz mógł spokojnie prychnąć, ba. Nawet uśmiechnął się z jawną pogardą i strzepnął nieco śniegu z włosów i ruszył dalej.
Szkoda, że nie było jemu dane dojść do jubilera, bo zaraz, gdy zrobił dwa kroki, poczuł czyjeś silne ręce, potem nastała ciemność, a chwilę później nie wiedział, gdzie się kompletnie znajduje. Oszołomiony, zdumiony, zdekoncentrowany, związany. Nie miał pojęcia, kto go tu przywiązał, dokąd został zaprowadzony, jak i co najważniejsze - po co. - Czego chcecie ode mnie?- zapytał się nie wiedząc, do kogo kieruje swe pytanie. Czyżby chcieli dragi? A może coś innego? Tylko po jakiego knuta jego w ten sposób tutaj przytargali?
Ostatnio zmieniony przez Barry Weasley dnia 14.07.16 19:51, w całości zmieniany 2 razy
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nokturn sprawiał wrażenie ulicy, na której panuje jedynie chaos i anarchia, ale to wrażenie nie było zgodne z prawdą. W rzeczywistości na Nokturnie panowało mnóstwo niespisanych zasad, które znał każdy mieszkaniec tego miejsca. A jeżeli ich nie znał, zazwyczaj kończył marnie czyli dokładnie tak, jak dzisiaj miał skończyć niejaki Barry Weasley. Edgar nie sądził, że ten marny człowiek może okazać się aż tak głupi. Bo chyba nie myślał, że niewywiązanie się z umowy obejdzie się bez żadnych konsekwencji? Jeżeli jakimś cudem właśnie tak uważał, to chyba nie zdążył poznać Burke'ów. Cóż, teraz będzie miał okazję. Burke'owie, w przeciwieństwie do niego, dotrzymywali danego słowa. Właśnie dlatego zaprosili Weasley'a w swoje skromne progi.
Edgar nie znał planu przygotowanego przez młodszego brata, ale miał nadzieję, że jest krótki i pozbawiony zbędnych ceregieli. On sam najchętniej by wszedł, rzucił ostateczne zaklęcie i wyszedł. Zawsze starał się postępować w ten sposób - jeżeli miał zadanie do wykonania to po prostu je wykonywał bez niepotrzebnego odkładania na później. Nie mógł ukryć, że jest zły i zniecierpliwiony. Machnął energicznie różdżką, zdejmując Barry'emu czarną opaskę z oczu. Zignorował jego pytanie. - Szybko to załatwmy. Nie chcę marnować czasu na tą szuję - mruknął do brata, jednak cały czas wpatrywał się w Weasley'a. Zastanawiał się, co go podkusiło, żeby złamać zawartą umowę? W jakie zapewnienia o swoim bezpieczeństwie uwierzył? Generalnie jakie myśli kłębiły się pod tą rudą czupryną? Żałował, że to zrobił? Jeżeli nie, to jeszcze zdąży tego pożałować. Edgar ani przez chwilę nie pomyślał o tym, żeby mu darować. Postraszyć i puścić wolno. Nienawidził takich osób jak on. Doskonale wiedział, że gdyby teraz pozwolili mu odejść, on znowu poszedłby do swojego braciszka aurora na spowiedź. Edgar mógł na wiele przystać, ale z pewnością nie na to, żeby jakiś podrzędny lord mieszał mu w interesach i narażał na zdemaskowanie. Sklep Borgina i Burke'a miał się dobrze od dziesięcioleci i to z pewnością nie ulegnie zmianie przez jednego bezwartościowego rudzielca. Już wystarczy, że ten bezwartościowy rudzielec tak go zdenerwował, a to przecież nie zdarzało się często.
Edgar nie znał planu przygotowanego przez młodszego brata, ale miał nadzieję, że jest krótki i pozbawiony zbędnych ceregieli. On sam najchętniej by wszedł, rzucił ostateczne zaklęcie i wyszedł. Zawsze starał się postępować w ten sposób - jeżeli miał zadanie do wykonania to po prostu je wykonywał bez niepotrzebnego odkładania na później. Nie mógł ukryć, że jest zły i zniecierpliwiony. Machnął energicznie różdżką, zdejmując Barry'emu czarną opaskę z oczu. Zignorował jego pytanie. - Szybko to załatwmy. Nie chcę marnować czasu na tą szuję - mruknął do brata, jednak cały czas wpatrywał się w Weasley'a. Zastanawiał się, co go podkusiło, żeby złamać zawartą umowę? W jakie zapewnienia o swoim bezpieczeństwie uwierzył? Generalnie jakie myśli kłębiły się pod tą rudą czupryną? Żałował, że to zrobił? Jeżeli nie, to jeszcze zdąży tego pożałować. Edgar ani przez chwilę nie pomyślał o tym, żeby mu darować. Postraszyć i puścić wolno. Nienawidził takich osób jak on. Doskonale wiedział, że gdyby teraz pozwolili mu odejść, on znowu poszedłby do swojego braciszka aurora na spowiedź. Edgar mógł na wiele przystać, ale z pewnością nie na to, żeby jakiś podrzędny lord mieszał mu w interesach i narażał na zdemaskowanie. Sklep Borgina i Burke'a miał się dobrze od dziesięcioleci i to z pewnością nie ulegnie zmianie przez jednego bezwartościowego rudzielca. Już wystarczy, że ten bezwartościowy rudzielec tak go zdenerwował, a to przecież nie zdarzało się często.
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jak śmiał. Jak… wciąż jestem potwornie wściekły. Dowiedziawszy się o zdradzie Weasley’a, niemającego ni krzty honoru (naprawdę, ale to naprawdę miałem dotrzymać warunków naszej umowy), postanowiłem działać. Skoro rudy gumochłon poleciał po wsparcie, ja również to uczyniłem. Wyjaśniłem sprawę Edgarowi, długo debatowaliśmy nad tym co zrobić. Planów powstało wiele, każdy miał jednak swoje wady. Żaden z nas nie przypuszczał, że niebawem nadarzy się tak niesamowita okazja na ukaranie zakały czarodziejskiego świata. Ćpuna, dilera zadzierającego z niewłaściwymi ludźmi. Nie można podnosić ręki na Burke’ów. Tak się nie godzi.
No i jesteśmy. Tutaj, na Nokturnie. Lodowa czapa pokrywa każdy zakamarek tej brudnej ulicy, śnieg zdążył zatęchnąć od szczyn, wymiotów i rozkładających się ciał. Wydaje się być fatalnym miejscem dla przedstawicieli arystokracji, ale nie ma lepszej kryjówki dla nielegalnych interesów. Naturalizm tego miejsca, niedostępność, brutalność bijąca od każdego skrawka tego przeklętego przez magiczną socjetę Londynu jest wręcz zachwycająca. Brakuje tylko czasu na podziwianie tego makabrycznego obrazka, ruda czupryna pojawia się na horyzoncie odznaczając się od bieli zimowego krajobrazu.
Krótkie, porozumiewawcze spojrzenie na brata, wyciągnięcie różdżki. Expelliarmus. Obscuro. Esposas. Mówi ci to coś, Weasley? Zdradziecka szujo? Niegodny splunięcia? Najchętniej zmieniłbym cię w robaka, a następnie zadeptał podeszwą. Szkoda mi jednak na ciebie butów, wartych więcej niż twoje marne życie.
Zaskakujące, jak łatwo można porwać człowieka w biały dzień. Jak łatwo bliskość śmiertelnej alejki stawia cię ponad prawem. Nikt nie interesuje się losem biednej ofiary odprowadzanej przez dwóch czarodziei. Taka szkoda, taka strata.
Nie, wcale nie.
Otwieramy tylne wejście do sklepu, wrzucając doń piegowatą gnidę. Drzwi zamykają się z hukiem, do nozdrzy ponownie dociera ciężki odór mieszanki ziół oraz czosnku. Nie patyczkujemy się rzucając mężczyznę na drewnianą, skrzypiącą podłogę. Uśmiecham się nienaturalnie, jak nie ja. To sen, mogę mieć na twarzy najbardziej absurdalny uśmiech świata.
- Daj spokój, Edgar. Nie chcesz się… zabawić? - pytam nie kryjąc rozbawienia grą, w którą przyjdzie nam zagrać. - Mnie znudziły te manekiny w Durham. Są takie… bez wyrazu. A ten jest jeszcze żywy. Konkurs na najboleśniejszą torturę, nie daj się prosić. - Mówię bez końca. To do mnie niepodobne, ale ludzki umysł lubi płatać figle. W twojej projekcji mogę być krasomówcą.
No i jesteśmy. Tutaj, na Nokturnie. Lodowa czapa pokrywa każdy zakamarek tej brudnej ulicy, śnieg zdążył zatęchnąć od szczyn, wymiotów i rozkładających się ciał. Wydaje się być fatalnym miejscem dla przedstawicieli arystokracji, ale nie ma lepszej kryjówki dla nielegalnych interesów. Naturalizm tego miejsca, niedostępność, brutalność bijąca od każdego skrawka tego przeklętego przez magiczną socjetę Londynu jest wręcz zachwycająca. Brakuje tylko czasu na podziwianie tego makabrycznego obrazka, ruda czupryna pojawia się na horyzoncie odznaczając się od bieli zimowego krajobrazu.
Krótkie, porozumiewawcze spojrzenie na brata, wyciągnięcie różdżki. Expelliarmus. Obscuro. Esposas. Mówi ci to coś, Weasley? Zdradziecka szujo? Niegodny splunięcia? Najchętniej zmieniłbym cię w robaka, a następnie zadeptał podeszwą. Szkoda mi jednak na ciebie butów, wartych więcej niż twoje marne życie.
Zaskakujące, jak łatwo można porwać człowieka w biały dzień. Jak łatwo bliskość śmiertelnej alejki stawia cię ponad prawem. Nikt nie interesuje się losem biednej ofiary odprowadzanej przez dwóch czarodziei. Taka szkoda, taka strata.
Nie, wcale nie.
Otwieramy tylne wejście do sklepu, wrzucając doń piegowatą gnidę. Drzwi zamykają się z hukiem, do nozdrzy ponownie dociera ciężki odór mieszanki ziół oraz czosnku. Nie patyczkujemy się rzucając mężczyznę na drewnianą, skrzypiącą podłogę. Uśmiecham się nienaturalnie, jak nie ja. To sen, mogę mieć na twarzy najbardziej absurdalny uśmiech świata.
- Daj spokój, Edgar. Nie chcesz się… zabawić? - pytam nie kryjąc rozbawienia grą, w którą przyjdzie nam zagrać. - Mnie znudziły te manekiny w Durham. Są takie… bez wyrazu. A ten jest jeszcze żywy. Konkurs na najboleśniejszą torturę, nie daj się prosić. - Mówię bez końca. To do mnie niepodobne, ale ludzki umysł lubi płatać figle. W twojej projekcji mogę być krasomówcą.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Maska zdjęta, zapach ponownie wraca do wspomnień z grudnia, jakby nigdy nie chciały opuścić komórek w nosie. Czosnek, zioła. Burke, to na pewno oni. Dowiedzieli się, co zrobił nie tak, że prawda wyszła na jaw? Już tyle czasu udało się to utrzymać w sekrecie, że większość wydał przed złożeniem oferty własnego żywotu. Może to brat zaczął działać i przez to sekret wyszedł na jaw? Wyszło to, że bratu powiedział o wszystkim, dosłownie wszystko o ich sklepie, ich transakcjach handlowych, o różnych rzeczach, które przy jednym dowodzie mogłoby zniszczyć cały ten sklep.
Ale zapomniał o wiszącej groźbie. Myślał o nadchodzącym ślubie, o leczeniu, mózg wyparł nokturnowe rodzeństwo, które tylko czekało na ten moment.
Na moment, który właśnie nadszedł. Czuł, że gdy poobijał się chwilę z drewnianą podłogą, narobił z dwa siniaki, ale to nic jego nie bolało. Czuł skrępowane dłonie, którymi nie mógł się zbytnio ani wspomóc, ani poruszyć. Brakowało też jemu patyka, lecz o tak zbyt wiele by nim nie zrobił. Usiadł tyłkiem na drewnie obserwując ich konwersację, lecz nic nie skomentował. Chociaż chciał coś powiedzieć, lecz czy by to coś dało? - Nie taka była umowa, Burke- rzucił chcąc jemu przypomnieć, że nic w umowie nie było o torturach. Tylko było jego życie. Nie oddawał swojego ciała pod jego pastwę, czy gorsza, jego brata. Niech chociaż on dotrzyma słowa, którego on bardzo lubił się trzymać. Nieco szarpnął rękoma, lecz na darmo. Więc zaczął wzrokiem mamić po ścianach, półkach, a nawet ich rękach, by znaleźć swoją różdżkę. Może gdy ją zdobędzie, wezwie pomoc. Aurorów. Tylko potrzebował chwili czasu.
Ale zapomniał o wiszącej groźbie. Myślał o nadchodzącym ślubie, o leczeniu, mózg wyparł nokturnowe rodzeństwo, które tylko czekało na ten moment.
Na moment, który właśnie nadszedł. Czuł, że gdy poobijał się chwilę z drewnianą podłogą, narobił z dwa siniaki, ale to nic jego nie bolało. Czuł skrępowane dłonie, którymi nie mógł się zbytnio ani wspomóc, ani poruszyć. Brakowało też jemu patyka, lecz o tak zbyt wiele by nim nie zrobił. Usiadł tyłkiem na drewnie obserwując ich konwersację, lecz nic nie skomentował. Chociaż chciał coś powiedzieć, lecz czy by to coś dało? - Nie taka była umowa, Burke- rzucił chcąc jemu przypomnieć, że nic w umowie nie było o torturach. Tylko było jego życie. Nie oddawał swojego ciała pod jego pastwę, czy gorsza, jego brata. Niech chociaż on dotrzyma słowa, którego on bardzo lubił się trzymać. Nieco szarpnął rękoma, lecz na darmo. Więc zaczął wzrokiem mamić po ścianach, półkach, a nawet ich rękach, by znaleźć swoją różdżkę. Może gdy ją zdobędzie, wezwie pomoc. Aurorów. Tylko potrzebował chwili czasu.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie odrywając wzroku od ich wspólnej ofiary, przekrzywił lekko głowę, zastanawiając się nad słowami brata. - Wiesz, chyba masz rację - stwierdził po chwili. - Ostatnio żyliśmy w stresie, najwyższy czas na odrobinę relaksu - dodał, obracając swoją różdżkę w dłoniach. Już długo nie miał okazji wykorzystać jej do rzucania czarnomagicznych zaklęć. Aż poprawił mu się humor przez myśl, że teraz będzie mógł to solidnie nadrobić. Zbliżył się do Barry'ego, celując w niego swoją różdżką. - Słucham? - Zmarszczył czoło, odwracając się na moment w stronę Quentina. - Jeszcze śmiesz przypominać nam umowę? Ty? - Upewnił się, po czym parsknął śmiechem. To jeden z lepszych żartów, jakie ostatnie słyszał. Tym bardziej pomysł brata przypadł mu do gustu. Z chęcią wyżyje się na tym szmatławym człowieku. Odchrząknął teatralnie i ponownie wycelował w niego różdżką, mówiąc - Crucio - i z nieukrywaną ciekawością przyglądał się efektom zaklęcia. Nie powstrzymywał szyderczego uśmiechu, wypływającego na jego twarz. Czuł się tak, jakby życie ulatujące z Weasley'a, dodawało mu sił. Obserwował jak wije się z bólu, a to wszystko spowodowane było tylko jednym słowem. Czyż czarna magia nie jest piękna? Trochę współczuł ludziom, którzy nie chcieli zgłębić mrocznej strony magii. Byli na tyle naiwni, że uważali znajomość zwykłych zaklęć ofensywnych za wystarczającą umiejętność. Może w Klubie Pojedynków była ona wystarczająca, ale nie oszukujmy się - te pojedynki to jedynie niewinna zabawa, nie mająca nic wspólnego z prawdziwym życiem. Przerwał zaklęcie po upływie niecałych dwóch minut. Ich dzisiejsza rozrywka nie mogła zbyt szybko paść, bo wtedy co to byłaby za zabawa? - Tradycyjnie, ale skutecznie - powiedział bratu, odchodząc parę kroków do tyłu. Teraz czas na jego przedstawienie. Edgar oparł się o chłodną ścianę, zastanawiając się nad zaklęciem, które wybierze jego brat. Ból fizyczny? Ból psychiczny? Raczej stawiał na to drugie, ale może Quentin go czymś zaskoczy.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Co za marność. Weasley wierzy jeszcze, że będzie w stanie cokolwiek zrobić. Wyrwać się z naszych szponów, z zaplecza sklepu. Chyba rozbawiłoby mnie to gdybym nie był zirytowany. Trochę się boję o przyszłość rodzinnego interesu. Niby arystokracji tknąć nie powinni, niestety różnie bywa. Dlatego nie możemy tego tak zostawić. Tacy oszuści nie mogą żyć bezkarnie w przeświadczeniu, że wszystko im wolno. Szczególnie paplać aurorom na tematy, które ich już nie dotyczą. Powinienem być bardziej zły na kuzyna, który uznał robienie interesów z zakałą szlachty za wyśmienity pomysł. Gdzie on miał oczy? Mógł przewidzieć, że to zwykły kapuś. Weasley na Nokturnie to wystarczający żart losu, skąd wiara w jego rodowe cechy, którymi niby powinien się odznaczać? Też mu naiwnie zaufałem, no i teraz musimy się z tym mierzyć. Dobrze, że Edgar jest tu ze mną.
Patrzę z politowaniem na rudego gumochłona mającego się czelność odezwać. Niecierpliwię się. Był naprawdę głupi czy tylko tak dobrze udawał?
- Umowa była. Nie wywiązałeś się z niej, dlatego już nie obowiązuje - mówię. Naprawdę tak trudno to zrozumieć? Mieliśmy mu wysłać list z podziękowaniami za donosicielstwo? Nie mogę uwierzyć, że istnieją tak bezmyślni ludzie, co zwiększa poziom irytacji w moim organizmie. Ustępuje ona wraz z widokiem wijącego się z bólu szkodnika. Uśmiecham się, naprawdę. To miły widok, a odgłosy cierpienia są melodią dla uszu oraz duszy.
- Klasyka faktycznie jest dobra. Niewielu ją docenia - przytakuję z uznaniem bratu. Jednocześnie w myślach przewija się cała seria zaklęć, które mogłyby mu zaszkodzić. Nie muszę ich dobierać precyzyjnie, możemy wykorzystać je wszystkie. O ile Weasley nie skona przedwcześnie, to znacznie ukróciłoby naszą zabawę.
- Aquassus - wypowiadam inkantację. Nie pozostawiam żadnej przerwy między jednym, a drugim czarem. Nie zasługuje na żadne przerwy. Litość, współczucie. Niech się boi, niech drży w obawie o niemożność złapania ostatniego wdechu. Niech czuje się jak w potrzasku.
Patrzę z politowaniem na rudego gumochłona mającego się czelność odezwać. Niecierpliwię się. Był naprawdę głupi czy tylko tak dobrze udawał?
- Umowa była. Nie wywiązałeś się z niej, dlatego już nie obowiązuje - mówię. Naprawdę tak trudno to zrozumieć? Mieliśmy mu wysłać list z podziękowaniami za donosicielstwo? Nie mogę uwierzyć, że istnieją tak bezmyślni ludzie, co zwiększa poziom irytacji w moim organizmie. Ustępuje ona wraz z widokiem wijącego się z bólu szkodnika. Uśmiecham się, naprawdę. To miły widok, a odgłosy cierpienia są melodią dla uszu oraz duszy.
- Klasyka faktycznie jest dobra. Niewielu ją docenia - przytakuję z uznaniem bratu. Jednocześnie w myślach przewija się cała seria zaklęć, które mogłyby mu zaszkodzić. Nie muszę ich dobierać precyzyjnie, możemy wykorzystać je wszystkie. O ile Weasley nie skona przedwcześnie, to znacznie ukróciłoby naszą zabawę.
- Aquassus - wypowiadam inkantację. Nie pozostawiam żadnej przerwy między jednym, a drugim czarem. Nie zasługuje na żadne przerwy. Litość, współczucie. Niech się boi, niech drży w obawie o niemożność złapania ostatniego wdechu. Niech czuje się jak w potrzasku.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jak to się mówi - wiara czyni cuda. Choć tutaj nie oczekiwał czegoś wyjątkowego, czy nawet niespodziewanego wybawiciela, to jednak liczył na to, że choć oni okażą się słowni. Nic bardziej mylnego. Chociaż on czy dotrzymał słowa? Bo w sumie to zanim zechcieli wszelkich obietnic, to on już ich wydał, tylko może z mniejszymi ilościami epitetów. Nie wiedział czemu, ale parsknął na słowa Quentina. - Ja jej nie...- nie zdążył powiedzieć, że jej w sumie nigdy nie złamał, gdy nagle uderzyło w niego zaklęcie. Początkowo był tylko grymas na twarzy, lecz kilka sekund później nadeszła fala niespodziewanego, wręcz ogromnego bólu. Każdy mięsień drgał na komendę, samo jego ciało przewaliło się na podłoże i wyprężyło na tyle, ile pozwalały kajdany na rękach. Okrzyk bólu jawnie ukazywał jego ból i cierpienie. Myśli szalały wokół istniejącego bólu. Chciał, by to zakończyli, aby nie wrócił ten ból.
I gdy myślał, że dostanie przerwę, dosłownie na kilka sekund przerwę, by odzyskać oddech, zaraz dostał drugim zaklęciem. Czuł się, jakby ktoś go topił, a jemu brakowało powietrza. Zaczął się dusić. Nie miał pojęcia, kiedy nastąpi koniec. Szukał sposobu na złapanie oddechu, lecz wtedy zaczynał kaszleć. Nie wiedział na którego zerkać, aby ten pozwolił złapać oddech, więc miotał wzrokiem, gdzie popadnie. O słodki losie, czy te cierpienie jest naprawdę konieczne? Bal się, że kolejne zaklęcie będzie gorsze, przynoszące mu więcej bólu, niż ulgi. Lecz za nic w świecie nie wiedział, jak się do tego przygotować, gdy brak oddechu był coraz mocniej dokuczliwy. Może w ten sposób jego zabiją? Przez brak oddechu? Aż serce z obawy przyspieszyło, co tylko pogarszał jego stan. Zarówno fizyczny, jak i psychiczny.
I gdy myślał, że dostanie przerwę, dosłownie na kilka sekund przerwę, by odzyskać oddech, zaraz dostał drugim zaklęciem. Czuł się, jakby ktoś go topił, a jemu brakowało powietrza. Zaczął się dusić. Nie miał pojęcia, kiedy nastąpi koniec. Szukał sposobu na złapanie oddechu, lecz wtedy zaczynał kaszleć. Nie wiedział na którego zerkać, aby ten pozwolił złapać oddech, więc miotał wzrokiem, gdzie popadnie. O słodki losie, czy te cierpienie jest naprawdę konieczne? Bal się, że kolejne zaklęcie będzie gorsze, przynoszące mu więcej bólu, niż ulgi. Lecz za nic w świecie nie wiedział, jak się do tego przygotować, gdy brak oddechu był coraz mocniej dokuczliwy. Może w ten sposób jego zabiją? Przez brak oddechu? Aż serce z obawy przyspieszyło, co tylko pogarszał jego stan. Zarówno fizyczny, jak i psychiczny.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Marność nad marnościami, ten Weasley! Powinien był parę razy pomyśleć zanim wdał się w interesy z ich kuzynem. Szczególnie, że od początku te interesy były dalekie od sprzedaży pachnących kwiatków na Pokątnej. Ich kuzyn również mógł się głębiej zastanowić nad tym, czy zatrudnianie tego zdrajcy ma jakiś sens. Edgar od początku wiedział, że nie ma. Nigdy nie pozwoliłby komuś takiemu na poznanie ich sekretów. Tak naprawdę sami wykopali pod sobą wielką dziurę, ale Edgar nie zamierzał w tym momencie tego roztrząsać - teraz musieli tą wielką dziurę porządnie zakopać. - Prawda? A szkoda, nie ma to jak stare dobre Crucio... - odparł, krzyżując ręce na piersi. Spojrzał z ciekawością na brata, chcąc wyczytać jego następny ruch, po czym przeniósł wzrok na ich wspólną ofiarę, byle tylko nie przegapić przedstawienia. Parsknął śmiechem, słysząc wypowiadane zaklęcie. A jednak trafił z tym bólem psychicznym! Przyglądał się z zainteresowaniem skutkom tej inkantacji. Patrzył jak Barry próbuje zaczerpnąć powietrza, jak jego oczy stają się przekrwione, jak się męczy, jak pragnie końca. - Wystarczy, jeszcze się udusi - upomniałem brata, kiedy nie przerwał swojego zaklęcia. - A przecież nie chcemy, żeby tak szybko od nas odszedł - powiedział, tym razem pozostając przy chłodnej ścianie. - A ty, Barry? Chyba też jeszcze nie chcesz odejść? - Zapytał, nagle pojawiając się bliżej niego. Przekrzywił głowę, dokładniej mu się przyglądając, a jego oczy, z reguły niebieskie, nagle stały się czarne jak noc. - Pozwolisz, że najpierw wypróbuję na tobie nowe zaklęcie - powiedział, uśmiechając się całkiem... miło. - Stilio - rzucił, a z ciała Weasley'a zaczęło się wydobywać mnóstwo małych pajączków. Edgar patrzył na to z rosnącym zafascynowaniem do momentu, w którym zauważył jak kilka z nich weszło mu na but. Przerwał zaklęcie i strzepnął z siebie wszystkie zagubione pajączki. Odwrócił się w stronę brata i ukłonił mu się nisko. - Tada! Twoja kolej - powiedział. Był wdzięczny bratu, że wcześniej przemówił mu do rozsądku. Zabijanie go tak od razu faktycznie nie było dobrym pomysłem, przynajmniej teraz mogą się wyżyć.
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kpi ze mnie. Tak jawnie. Nawet nie stara się tego ukryć. Zaczynam się poważnie złościć. Czuję nagły dopływ adrenaliny, który najchętniej widziałby mnie w roli mordercy. Dwa proste słowa, inkantacja, która zmiotłaby go z powierzchni ziemi na zawsze. Sól w oku magicznego świata, zakała kalająca życie zabierając godniejszym czarodziejom tlen. Niewarty splunięcia pomiot, któremu poświęcamy dużo czasu. Werwy, wypluwając swój magiczny potencjał. Byłoby to zabawne, gdybym nie był tak zły. Zły do tego stopnia, że odebrałbym mu każdy jeden oddech, w rewanżu za te litry powietrza zmarnowane na istnienie Weasley’a. Przywołuje mnie do porządku brat, który jest rozsądnym człowiekiem. Ufam mu i wierzę, dlatego kończę działanie uroku obserwując, jak łapczywie oddycha ciężką wonią wnętrza Borgina & Burke’a. Już zapomniałem o przyjemności oglądania konwulsji ciała, jego spazmatycznym drżeniu spowodowanym rzuconym przez Edgara cruciatusem. Jestem zły.
- Zagalopowałem się - przyznaję mu rację. Jednocześnie myślę nad kolejnym zaklęciem. Najboleśniejszym, najgorszym, gorszym od avady. Niech sczeźnie, niech cierpi. - To samo stanie się z twoim bratem - mówię pozornie obojętnym tonem. Chcę, żeby bał się nie tylko o siebie, ale też o swoją rodzinę. - I siostrą. I matką. Ojcem. Kogokolwiek tam masz. Wszyscy zdechną w męczarniach - dodaję po krótkiej pauzie. Przemawia przeze mnie frustracja, urażona duma, wszystko. Nie wiem czy będzie chciało mi się wyłapywać robaki kryjące się w swoich norach. Oby nie wpadli w moje ręce.
Patrzę dalej, na kolejne zaklęcie Edgara. Pająki. Obrzydlistwo. Spektakularne, ale mało bolesne, moim zdaniem. Ktoś taki jak Weasley zasługuje przecież na więcej. Unoszę różdżkę, wskazując właśnie na niego. Stoję pewnie na nogach, szykując się do przedstawienia.
- Patrz lepiej na to - zwracam się z uśmiechem do brata. - Ablepsia - mówię spokojnym, wyważonym tonem, ukrywającym moją złość. Zmieszaną teraz z rywalizacją. Jak gdybym oczekiwał aprobaty.
- Zagalopowałem się - przyznaję mu rację. Jednocześnie myślę nad kolejnym zaklęciem. Najboleśniejszym, najgorszym, gorszym od avady. Niech sczeźnie, niech cierpi. - To samo stanie się z twoim bratem - mówię pozornie obojętnym tonem. Chcę, żeby bał się nie tylko o siebie, ale też o swoją rodzinę. - I siostrą. I matką. Ojcem. Kogokolwiek tam masz. Wszyscy zdechną w męczarniach - dodaję po krótkiej pauzie. Przemawia przeze mnie frustracja, urażona duma, wszystko. Nie wiem czy będzie chciało mi się wyłapywać robaki kryjące się w swoich norach. Oby nie wpadli w moje ręce.
Patrzę dalej, na kolejne zaklęcie Edgara. Pająki. Obrzydlistwo. Spektakularne, ale mało bolesne, moim zdaniem. Ktoś taki jak Weasley zasługuje przecież na więcej. Unoszę różdżkę, wskazując właśnie na niego. Stoję pewnie na nogach, szykując się do przedstawienia.
- Patrz lepiej na to - zwracam się z uśmiechem do brata. - Ablepsia - mówię spokojnym, wyważonym tonem, ukrywającym moją złość. Zmieszaną teraz z rywalizacją. Jak gdybym oczekiwał aprobaty.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nieco zadygotał, gdy zaklęcie poszło, a on łapczywie zaczął zbierać upragnione przez niego powietrze. Spazmatycznie wołał o koniec, w końcu nie walczy z nimi, to co to jest za walka. Nierówna, niegodna. Ale nie zamierzał nic im mówić, bo nie miał po prostu sił na to, by im coś powiedzieć. Jedynie to wściekły wzrok mógł coś mówić, i bezradna mina, która łaknęła końca tortur. Jednego prostego zaklęcia, składającego się z dwóch wyrazów. Lecz chwilę przed zaklęciem usłyszał słowa, które jego zaczęły motywować do walki.
O nie, nic im nie zrobi! - Zostaw ich... w ... spokoju.- wycharczał rudzielec w stronę Burke'ów, lecz nic więcej nie zdołał zrobić. Dlaczego? Bo poszło zaklęcie, które miało być według rudzielca tym ostatecznym, kończącym to wszystko.
Lecz to nie było to, co rzucił Edgar. Bo te pająki wychodzące z jego ciała były obrzydliwe. Nie mógł powstrzymać, zatamować tego przypływu pająków, które wychodziły z miejsc, gdzie się dało. Nawet on sam wypluł kilka czując nieprzyjemne drapanie po gardle, i ten okropny smak po nich. Zaczął kaszleć, póki nic już nie wychodziło z jego ust i skorzystał z chwili przerwy, nawet te sekundy były dla niego czymś wielkim, niczym darem wobec tego, co dostaje. I co dostał, bo następne zaklęcie, które poszybowało, nie tylko pogorszył jego wzrok. Nie tylko widział coraz większe czarne plamy, które po chwili zaczęły zmieniać się w widoczny kontrast pomiędzy bielą a czerniem. Widział przed sobą ciemne kontury i gdzieś jasny blask, który jego oślepiał. Nie, nie mógł zerkać na światło, które zabolało jego. Tak zabolało, że ścisnął powieki i krzyknął z bólu, którego nie mógł tamować. Czuł łzy, pieczenie. Nie wiedział, że właśnie dostał zaklęciem, które poparzyły porządnie jego gałki oczne. łzy same się jemu cisnęły, które były niezamierzone, a poparzenie nadal trwało. Gdy otworzył powieki, które nieco skurczyły się, dosłownie - nic nie widział. Rudzielec próbował szukać jakiejś różnicy, obracać się głową, lecz to było na nic.
Stracił wzrok.
O nie, nic im nie zrobi! - Zostaw ich... w ... spokoju.- wycharczał rudzielec w stronę Burke'ów, lecz nic więcej nie zdołał zrobić. Dlaczego? Bo poszło zaklęcie, które miało być według rudzielca tym ostatecznym, kończącym to wszystko.
Lecz to nie było to, co rzucił Edgar. Bo te pająki wychodzące z jego ciała były obrzydliwe. Nie mógł powstrzymać, zatamować tego przypływu pająków, które wychodziły z miejsc, gdzie się dało. Nawet on sam wypluł kilka czując nieprzyjemne drapanie po gardle, i ten okropny smak po nich. Zaczął kaszleć, póki nic już nie wychodziło z jego ust i skorzystał z chwili przerwy, nawet te sekundy były dla niego czymś wielkim, niczym darem wobec tego, co dostaje. I co dostał, bo następne zaklęcie, które poszybowało, nie tylko pogorszył jego wzrok. Nie tylko widział coraz większe czarne plamy, które po chwili zaczęły zmieniać się w widoczny kontrast pomiędzy bielą a czerniem. Widział przed sobą ciemne kontury i gdzieś jasny blask, który jego oślepiał. Nie, nie mógł zerkać na światło, które zabolało jego. Tak zabolało, że ścisnął powieki i krzyknął z bólu, którego nie mógł tamować. Czuł łzy, pieczenie. Nie wiedział, że właśnie dostał zaklęciem, które poparzyły porządnie jego gałki oczne. łzy same się jemu cisnęły, które były niezamierzone, a poparzenie nadal trwało. Gdy otworzył powieki, które nieco skurczyły się, dosłownie - nic nie widział. Rudzielec próbował szukać jakiejś różnicy, obracać się głową, lecz to było na nic.
Stracił wzrok.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Faktycznie pająki były mało bolesne. Oczywiście sam nie chciałby, żeby z dosłownie każdego otworu jego ciała wydostawały się pająki, jednak istniało wiele straszniejszych zaklęć. Chociażby to, które postanowił rzucić jego brat. Quentin zaczynał się ostro bawić i Edgar skłamałby, gdyby powiedział, że mu się to nie spodobało. Parsknął śmiechem na kolejne słowa Weasley'a albo raczej próbę ich wypowiedzenia. - Dlaczego miałby zostawić ich w spokoju? Swoją zdradą naraziłeś całą naszą rodzinę, więc czemu my mielibyśmy oszczędzić twoją? - Zapytał, obracając swoją różdżkę w dłoniach jak gdyby nigdy nic. Obserwował z rosnącą fascynacją jak oczy ich ofiary zaczynają łzawić, jak kurczą mu się powieki. Nie mógł powstrzymać przeraźliwego uśmiechu, pchającego mu się na usta. Podszedł bliżej Barry'ego, by jeszcze lepiej zaobserwować działanie tego zaklęcia. Zaskakująco ciekawski i sadystyczny był ten Edgar w jego śnie. Zaśmiał się cicho, spoglądając na brata. - To było niezłe - stwierdził z uznaniem. - Pewnie się cieszysz, że nie musisz już na nas patrzeć - westchnął. Będąc tak blisko Weasley'a, nabrał ochoty, żeby po prostu porządnie go kopnąć, ale nie zrobił tego. Za bardzo cenił sobie magię, żeby teraz korzystać z tak prymitywnych metod, jednak chwila podwyższonego poziomu emocji wystarczyła, żeby ta myśl w ogóle przeszła mu przez głowę. - Co by tu teraz... - mruknął do siebie, przeglądając w głowie swój prywatny katalog nauczonych zaklęć. - Corio - powiedział w końcu, celując różdżką w klatkę piersiową Weasley'a. Niech cierpi. Niech przed śmiercią naprawdę pożałuje, że ich zdradził. Niech nie zazna spokoju. Niech umrze z myślą, że zdradzenie ich było największym błędem jego życia, za który będzie płacić reszta jego rudej rodziny. Niech płacze, niech krzyczy, niech błaga ich o przebaczenie. Edgar z ogromną chęcią by tego posłuchał.
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie obeszłoby mnie to wcale. Trochę podświadomie boli mnie, że zniżyliśmy się do jego marnego poziomu nie dając szans na obronę. Złość jest jednak potężniejsza. On zaczął pierwszy, my tylko przeprowadzamy kontratak. Tak właśnie uważam. Dlatego nie przejmuję się niczym, bawię się przednio oglądając cierpienie Weasley’a. Jednego z nich. Wkrótce przyjdzie kolej na resztę. Powoli, nie od razu Londyn zbudowano. Emocje należy stopniować - wtedy i zadowolenie będzie większe. Radość krążąca w żyłach spowodowana dokonaniem się zemsty. Za wszystko. Za nasz zmarnowany trud. Nasz, rodzinny. Osobiście nigdy bym się nie utożsamił z tą sprawą gdyby jej prowodyrem nie był nasz kuzyn. Więzy krwi - tylko i aż tyle. Jedyna słabość, która może cię zniszczyć. Tak jak niszczy teraz tego rudego szczura. Na pewno się o nich boi, o zgraję piegusów bez grosza przy duszy, których kocha pomimo wszystko. Znam to uczucie, mogę je wykorzystać. Nie dał mi żadnego powodu, bym tego nie robił.
Edgar dobrze mówi. Kiwam głową z aprobatą po jego słowach. Nie mam nic więcej do dodania w tej sprawie. Wina tego gumochłona jest oczywista, oszczędzę mu więc kolejnych gorzkich słów. Mój uśmiech, tak niecodzienny, mówi wszystko. Szczególnie to, że nie zamierzam rezygnować z podjętych decyzji. Skazał swoich bliskich na tak okrutny los, którego właśnie sam dostarcza. Nie dostanie nauczki, nie będzie mieć szans nauczyć się na swoich błędach, skoro nie będzie żył. Zwyczajnie oczyścimy świat z tak plugawych jednostek jak właśnie wijący się z bólu Weasley. Dźwięki dochodzące z jego gardła przesycone bólem to muzyka dla moich uszu.
- Trochę żałuję, że my musimy na niego patrzeć. Nie wiem czy to nie bardziej bolesne od tego zaklęcia - komentuję z niesmakiem doprawionym kpiną. Niestety to nie jest takie proste. Pewne przedsięwzięcia wymagają czasu.
Staję z boku czekając na kolejne zaklęcie Edgara. Kwituję jego aprobatę uprzejmym uśmiechem ciekaw jak wysoko tym razem podniesie poprzeczkę. Corio jest niezwykle brutalne, aż krzywię się delikatnie na widok odsłoniętego kawałka mięsa. - Nie będzie łatwo to przebić - mówię z uznaniem i bliżej nieokreśloną zadumą. - Ictusosio - wypowiadam inkantację kierując różdżkę na prawą rękę Weasley’a. Nie jest to szczyt moich możliwości, jednocześnie dążę do powolnej śmierci, powolnego bólu. - Jak myślisz, możemy tak długo, czy chcesz już z nim skończyć? - zadaję luźne pytanie, jakbym pytał o pogodę na zewnątrz.
Edgar dobrze mówi. Kiwam głową z aprobatą po jego słowach. Nie mam nic więcej do dodania w tej sprawie. Wina tego gumochłona jest oczywista, oszczędzę mu więc kolejnych gorzkich słów. Mój uśmiech, tak niecodzienny, mówi wszystko. Szczególnie to, że nie zamierzam rezygnować z podjętych decyzji. Skazał swoich bliskich na tak okrutny los, którego właśnie sam dostarcza. Nie dostanie nauczki, nie będzie mieć szans nauczyć się na swoich błędach, skoro nie będzie żył. Zwyczajnie oczyścimy świat z tak plugawych jednostek jak właśnie wijący się z bólu Weasley. Dźwięki dochodzące z jego gardła przesycone bólem to muzyka dla moich uszu.
- Trochę żałuję, że my musimy na niego patrzeć. Nie wiem czy to nie bardziej bolesne od tego zaklęcia - komentuję z niesmakiem doprawionym kpiną. Niestety to nie jest takie proste. Pewne przedsięwzięcia wymagają czasu.
Staję z boku czekając na kolejne zaklęcie Edgara. Kwituję jego aprobatę uprzejmym uśmiechem ciekaw jak wysoko tym razem podniesie poprzeczkę. Corio jest niezwykle brutalne, aż krzywię się delikatnie na widok odsłoniętego kawałka mięsa. - Nie będzie łatwo to przebić - mówię z uznaniem i bliżej nieokreśloną zadumą. - Ictusosio - wypowiadam inkantację kierując różdżkę na prawą rękę Weasley’a. Nie jest to szczyt moich możliwości, jednocześnie dążę do powolnej śmierci, powolnego bólu. - Jak myślisz, możemy tak długo, czy chcesz już z nim skończyć? - zadaję luźne pytanie, jakbym pytał o pogodę na zewnątrz.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie widział. Wszystkie inne zmysły wyostrzyły się, lecz i tak był na początku zdekoncentrowany. Tylko słyszał wyraźnie ich rozmowę i nie wiedział, czego mógł się spodziewać. Zaklęcia? Może kopnięcia? Zaraz dostał odpowiedź, przez którą musiał położyć się na podłodze. Ból był tak silny, zaklęcie było tak silne, że płaty skór zaczęły odklejać się już od szyi, a że był ubrany, to czuł większy ból, jak skóra próbowała się przedostać, lecz materiał na to nie pozwala. Plus drażniące nitki uporczywie wchodziły w rany, które szczypały wręcz jego zranioną skórę. Lecz to było nic. Wrzasnął z bólu, gdy nagle jego prawa ręka została wręcz zmiażdżona. Lewą ręką złapałem się automatycznie za prawą dłoń, lecz spowodowałem tym sobie większy ból w klatce piersiowej.
- Ja już wcześniej powiedziałem... wcześniej przed naszym spotkaniem.- rzucił ciężko dysząc i krzywiąc się nieustannie z bólu. Gdyby mógł, to by plunął na któregoś z nich, lecz w jego ślepocie pewnie nie trafi do celu, więc postanowił leżeć spokojnie na podłodze i zbierać siły do kolejnych tortur, Bo raczej wątpił, aby chcieli jego teraz zabić. gdyby tylko widział... stanąłby do walki ze sprawną ręką... bo on przecież jest leworęczny. Ale teraz czy opłacało pojedynkować się, gdy się było ślepym? Pewnie więcej szkód w pomieszczeniu by narobił, niż sobie, a co dopiero im.
- Ja już wcześniej powiedziałem... wcześniej przed naszym spotkaniem.- rzucił ciężko dysząc i krzywiąc się nieustannie z bólu. Gdyby mógł, to by plunął na któregoś z nich, lecz w jego ślepocie pewnie nie trafi do celu, więc postanowił leżeć spokojnie na podłodze i zbierać siły do kolejnych tortur, Bo raczej wątpił, aby chcieli jego teraz zabić. gdyby tylko widział... stanąłby do walki ze sprawną ręką... bo on przecież jest leworęczny. Ale teraz czy opłacało pojedynkować się, gdy się było ślepym? Pewnie więcej szkód w pomieszczeniu by narobił, niż sobie, a co dopiero im.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Więzy krwi to też największa słabość Edgara. Z natury był spokojnym człowiekiem i stosunkowo ciężko było wyprowadzić go z równowagi, lecz jeżeli ktoś chociażby próbował zadzierać z jego bliskimi... Tak był wychowany. Zawsze mu wpajano, że ma przede wszystkim dbać o dobro swojego rodu. W tym momencie właśnie to robił, nawet jeżeli nie miał na to zbytniej ochoty. Był zapracowanym człowiekiem i naprawdę ostatnie na co chciał marnować czas to na zajmowanie się jakimś plugawym rudzielcem. Dawno by się z nim rozprawił, gdyby nie wcześniejsza sugestia brata. Niestety w tym wypadku musiał przyznać mu rację - zabijanie Weasley'a byłoby ukłonem w jego stronę, a oni przecież chcieli mu dać nauczkę.
- Wiem - odparł jak gdyby nigdy nic. Skrzyżował dłonie na ramionach i czekał zniecierpliwiony na ruch ze strony brata. Skrzywił się lekko po usłyszeniu dźwięku miażdżonych kości, ale zaraz potem na jego twarz powrócił niepokojący uśmiech. - Masz rację, nie przebiłeś mnie - odparł, wzruszając ramionami. - Jednak to też było niczego sobie - dodał. Wychodziło na to, że oboje przykładali się do piwnicznych zajęć z ojcem. Teraz mogli podziwiać tego efekty. Westchnął głęboko, przenosząc wzrok na brata. - Moglibyśmy tak długo, ale po co? Ja już bym z nim kończył - powiedział, ponownie spoglądając na ich wspólną ofiarę. Ślepą, połamaną, obdartą ze skóry. Z godności. Powoli podszedł do Weasley'a i chwycił mocno za jego podbródek, chcąc spojrzeć mu w oczy. Albo raczej w to, co po nich zostało. - To jak? Już zrozumiałeś swój błąd? - Zapytał. - Z nami się nie zadziera. I upewnimy się, żeby cała twoja plugawa rodzina też się o tym dowiedziała - wycedził, puszczając go i cofając się o parę kroków. Stanął obok Quentina. - Bracie, czyń honory - zachęcił go, całkiem zmieniając brzmienie swojego głosu. Zerknąłby na zegarek, gdyby tylko miał go przy sobie. Był pewny, że zmarnowali na niego o wiele więcej czasu niż by wypadało.
- Wiem - odparł jak gdyby nigdy nic. Skrzyżował dłonie na ramionach i czekał zniecierpliwiony na ruch ze strony brata. Skrzywił się lekko po usłyszeniu dźwięku miażdżonych kości, ale zaraz potem na jego twarz powrócił niepokojący uśmiech. - Masz rację, nie przebiłeś mnie - odparł, wzruszając ramionami. - Jednak to też było niczego sobie - dodał. Wychodziło na to, że oboje przykładali się do piwnicznych zajęć z ojcem. Teraz mogli podziwiać tego efekty. Westchnął głęboko, przenosząc wzrok na brata. - Moglibyśmy tak długo, ale po co? Ja już bym z nim kończył - powiedział, ponownie spoglądając na ich wspólną ofiarę. Ślepą, połamaną, obdartą ze skóry. Z godności. Powoli podszedł do Weasley'a i chwycił mocno za jego podbródek, chcąc spojrzeć mu w oczy. Albo raczej w to, co po nich zostało. - To jak? Już zrozumiałeś swój błąd? - Zapytał. - Z nami się nie zadziera. I upewnimy się, żeby cała twoja plugawa rodzina też się o tym dowiedziała - wycedził, puszczając go i cofając się o parę kroków. Stanął obok Quentina. - Bracie, czyń honory - zachęcił go, całkiem zmieniając brzmienie swojego głosu. Zerknąłby na zegarek, gdyby tylko miał go przy sobie. Był pewny, że zmarnowali na niego o wiele więcej czasu niż by wypadało.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Piękna kakofonia muzyki. Odgłosy cierpienia. Bólu fizycznego spleconego z psychicznym. Nie wytrzymałbym na jego miejscu. Wiedząc, że dokładnie to samo zrobią z moją rodziną. To byłoby najgorsze. Jednak Weasley o nich nie walczył tak dzielnie jak się tego spodziewałem. Nie był z nimi aż tak zżyty? Dziwne. Widocznie tych rudych gnid było tak wiele, że kilka w tę czy we w tę nie zrobi im różnicy. Niestety, rozmnażali się jak grzyby po deszczu będąc zakałą, pasożytem trawiącym świat arystokracji. Należało wyplenić te bezczelne chwasty, a ich droga przez mękę zacznie się od Barry’ego. Następny będzie Garrett, Lyra, jej mąż, ich rodzice, dalej się okaże. Jest czas. Trochę szkoda, że ten nędzny robak nie interesuje się mocniej swoją paskudną rodzinką, byłoby zabawniej. Trudno, musimy Edgarze żyć z tym, co mamy. A mamy poranionego śmierdziela, jawnie przyznającego się do oszustwa. Brawo, godne pochwały.
- Crucio - mówię poza kolejnością, bez ostrzeżenia. Chcę, żeby zapłacił za tę zniewagę. Zniewagę tak naprawdę wymierzoną nie tylko we mnie, we wszystkich Burke’ów. Wierzę w to, w słuszność własnych myśli. Patrzę, jak ta glista znów się wije w męczarniach. Dopiero wtedy odpuszcza pierwsza fala złości, a ja opuszczam różdżkę wzdłuż tułowia przerywając te katusze. Trochę dzwoni mi w uszach, czuję pulsowanie rozgrzanej przez adrenalinę krwi. Spoglądam na brata wykazującego więcej spokoju ode mnie. Kiwam głową na jego pochwalne słowa, on wie, że jestem mu wdzięczny. Rozumiemy się bez słów, taka była idea naszych rodziców kiedy tworzyli tak liczną familię. Tak mocno ze sobą zżytą.
- Nie zasłużył na to, ale masz rację. Teraz to już tylko strata czasu - potwierdzam słowa Edgara. W milczeniu słucham jego słów, przeznaczonych właśnie dla tego żałosnego piegusa. Nie jest mi go żal. - Ale z jego rodziną też się pobawimy. Może nawet dłużej? Jak myślisz? - zagaduję go. Ostatkiem sił chcę wzbudzić w Weasley’u strach o resztę jemu podobnych, przeklętych pomiotów. Jeżeli nie odnoszę skutku… nie ma co się dłużej patyczkować.
- Avada kedavra - wypowiadam więc najgorsze z niewybaczalnych zaklęć. Unoszę różdżkę, żeby odnalazła cel w uprzednio torturowanym więźniu. Widzę snop zielonego światła rozbłyskującego przed naszymi oczami. Ostatni akt tego spektaklu, kurtyna opada, widzowie klaszczą z zachwytem. Umiera ten, co żyć nie powinien.
- Crucio - mówię poza kolejnością, bez ostrzeżenia. Chcę, żeby zapłacił za tę zniewagę. Zniewagę tak naprawdę wymierzoną nie tylko we mnie, we wszystkich Burke’ów. Wierzę w to, w słuszność własnych myśli. Patrzę, jak ta glista znów się wije w męczarniach. Dopiero wtedy odpuszcza pierwsza fala złości, a ja opuszczam różdżkę wzdłuż tułowia przerywając te katusze. Trochę dzwoni mi w uszach, czuję pulsowanie rozgrzanej przez adrenalinę krwi. Spoglądam na brata wykazującego więcej spokoju ode mnie. Kiwam głową na jego pochwalne słowa, on wie, że jestem mu wdzięczny. Rozumiemy się bez słów, taka była idea naszych rodziców kiedy tworzyli tak liczną familię. Tak mocno ze sobą zżytą.
- Nie zasłużył na to, ale masz rację. Teraz to już tylko strata czasu - potwierdzam słowa Edgara. W milczeniu słucham jego słów, przeznaczonych właśnie dla tego żałosnego piegusa. Nie jest mi go żal. - Ale z jego rodziną też się pobawimy. Może nawet dłużej? Jak myślisz? - zagaduję go. Ostatkiem sił chcę wzbudzić w Weasley’u strach o resztę jemu podobnych, przeklętych pomiotów. Jeżeli nie odnoszę skutku… nie ma co się dłużej patyczkować.
- Avada kedavra - wypowiadam więc najgorsze z niewybaczalnych zaklęć. Unoszę różdżkę, żeby odnalazła cel w uprzednio torturowanym więźniu. Widzę snop zielonego światła rozbłyskującego przed naszymi oczami. Ostatni akt tego spektaklu, kurtyna opada, widzowie klaszczą z zachwytem. Umiera ten, co żyć nie powinien.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 2 • 1, 2
[SEN/KOSZMAR] luty 1956
Szybka odpowiedź