gabinet
AutorWiadomość
***
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zapadła noc. Edgar słyszał jedynie dźwięk drewnianej podłogi, uginającej się pod ciężarem jego ciała. Już ponad tydzień zwlekał z napisaniem raportu z ostatniej podróży i właśnie dzisiejszej nocy zmobilizował się, żeby w końcu do tego zasiąść. Uwielbiał każdy aspekt swojej pracy oprócz tego jednego - papierologii. Nienawidził pisać raportów, sprawozdań i innych oficjalnych pism. Zdecydowanie bardziej wolał działać w terenie: czuć adrenalinę związaną z podróżami, odkrywaniem nowych rzeczy, obcowaniem wśród czarnej magii. Wolał główkować nad tajemniczym artefaktem, męczyć się z łamaniem jego klątw. Pisanie raportów było jedynie marną namiastką tego, co naprawdę się wydarzyło. Poza tym... to było po prostu nudne.
Wszedł do gabinetu i usiadł na wygodnym fotelu, przymykając oczy. Przez moment po prostu delektował się ciszą. Właśnie dlatego tak lubił pracować w nocy - przez panujący wszędzie spokój. Przez to, że nikt go nie zawoła, nikt nie będzie niczego chciał. Równie dobrze mógłby przez kilka godzin przyglądać się ścianie i nikt nie wyciągnąłby z tego powodu żadnych konsekwencji. Szczerze mówiąc każda jego poprzednia próba napisania tego raportu kończyła się wyciągnięciem ciekawej księgi czy powrotem do łóżka, ale tym razem miało być inaczej. Otworzył oczy i przetarł dłonią zmęczoną twarz. Wysunął szufladę i wyjął z niej kawałek pergaminu. Rozłożył je na masywnym biurku, a obok przygotował pióro. Wziął je do ręki i zamarł. W jego głowie ponownie pojawiła się wielka pustka. Taką samą miał trzy dni temu, pięć dni temu, tydzień temu. Za każdym razem, kiedy zasiadał do napisania tego jednego i w gruncie rzeczy krótkiego raportu, czuł się tak, jakby był pod wpływem jakiegoś marnego zaklęcia, wysysającego z człowieka resztki energii. Wziął głęboki oddech i w końcu zaczął pisać. Data, miejsce - jest. Teraz wystarczy krótko streścić przebieg podróży i miał to z głowy aż do powrotu z kolejnej wyprawy czyli na stosunkowo długo, bo jeszcze nie wiedział, kiedy przyjdzie mu gdzieś wyjechać. Przez ostatni czas namnożyło mu się zbyt dużo obowiązków na miejscu, żeby mógł tak bezkarnie latać po świecie. Przede wszystkim musiał częściej pojawiać się w sklepie, jednocześnie bardziej interesując się jego działalnością. Ostatnimi czasy jedynie zwoził do niego towar, a to zdecydowanie za mała aktywność jak na pierworodnego syna swojego ojca. Poza tym musiał więcej czasu spędzać ze swoją rodziną, w szczególności z córkami, żeby mieć trochę mniejszy problem z okiełznaniem tych dwóch małych diabelskich istot. Nawet nie chciał myśleć o tym, jakie problemy go czekają za dziesięć lat, kiedy będą starsze.
Skarcił siebie za kolejne rozproszenie. Raport, raport, raport. Wziął głęboki wdech i w końcu zaczął pisać. Jego tekst był pozbawiony wszelkich emocji, które wtedy odczuwał. Ot, same suche fakty. Wspomniał o problemach związanych z transporem, ale już pominął opis pracownika ministerstwa, który te problemy pogłębiał. Edgar na długo go zapamięta i podczas przygotowań do następnej wyprawy, z pewnością będzie omijał go szerokim łukiem. Już na pierwszy rzut oka dało się zauważyć, że mężczyzna przesadzał z dyniowymi pasztecikami i Edgar do tej pory się zastanawia, jakim cudem mieścił się w drzwiach. W dodatku niewyraźnie mówił i ciężko było zrozumieć o co w ogóle mu chodzi, a chodziło mu o wiele rzeczy. O wiele niepotrzebnych pozwoleń, o wiele niepotrzebnych podpisów, o wiele niepotrzebnych informacji. To był typ człowieka, który zrósł się z urzędniczym krzesłem i chyba nic nie dało się w nim zmienić. Edgar próbował. Próbował jakoś przyspieszyć te wszystkie procedury, ale biurokractwo po raz kolejny go pokonało. Najprościej byłoby skorzystać z teleportacji, jednak na tak długi odcinek i z tyloma bagażami, to było zbyt ryzykowne. Tym sposobem trzeba było się użerać z takimi ludźmi jak ten Pracownik Ministerstwa. Pan X. Gruby, mamroczący pod nosem i wszędzie znajdujący problemy Pan Urzędnik. Czy to był jedyny kłopot, który go spotkał? Gdyby tylko! Ledwo dostali się na miejsce, a już się okazało, że miejscowi zaczęli mieć wątpliwości. Nie ufali przybyszom z innego kraju, nie ufali ich umiejętnościom i zamiarom. Przekabacenie ich na swoją stronę było równie trudne, co rozmowa z Panem Urzędnikiem, gdyż okazali się być jednymi z najbardziej upartych społeczeństw, z jakimi Edgar miał kiedykolwiek do czynienia. Czy na tym się skończyło? Nie, podczas tej wyprawy wszystko szło nie tak. Wszystko dawało jasno do zrozumienia, że to nie to miejsce i nie ten czas. A to ministerstwo robiło problemy, a to tubylcy nie chcieli współpracować, a to złapała ich jakaś paskudna choroba. Tego już z pewnością nie miał zamiaru szczegółowo opisywać, bo odebrałoby to godność większości obecnych, łącznie z nim. Jednak to były jedynie szkopuły, które czasami się zdarzały i trzeba było być na to przygotowanym. Największym problemem było to, że cała wypawa zakończyła się fiaskiem. Długie tygodnie przygotowań poszły na marne, a wszystko to przez niekompetencję młodszych łamaczy. Ha, najłatwiej byłoby na nich zwalić winę! Prawda była taka, że Edgar, jako starszy i bardziej doświadczony powinien był wtedy być i temu zapobiec. Artefakt znajdował się w głębokiej jaskini, w której jednocześnie mieszkało bliżej nieokreślone stworzenie. Edgar był przekonany, że będą się go dopytywać jakie dokładnie, ale skąd mógł to wiedzieć? Czy normalny człowiek nie biegłby ile sił w nogach, żeby przed nim uciec? Zatrzymałby się, żeby policzyć kropki na jego ciele czy przyjrzeć się zakrzywieniom kłów? Możliwe, że zapaleniec właśnie tak by zrobił, ale Edgar był łamaczem klątw, nie magizoolgiem. Jego praca polegała na odzyskiwaniu zapomnianych przedmiotów, ewentualnie zdejmowaniu uroków z różnych miejsc. Niemniej to stworzenie skutecznie wystraszyło młodych łamaczy, a trzęsienie spowodowane jego biegiem, przyczyniło się do zawalenia jaskini i zniszczenia artefaktu. Czy gdyby dokładnie w tym momencie, był obok nich, zrobiłby coś lepiej? Pewnie nie, taka rzecz to jeden z tych losowych przypadków, na które nie da się przygotować. Niemniej jednak wciąż utrzymywał, że coś dało się zrobić, żeby temu zapobiec. Nie ukrywał przed nikim, że jest zły i sfrustrowany. Nie dało się przez całe życie przejść ze stuprocentową skutecznością i żadnym potknięciem, ale Edgar jako perfekcjonista starał się, żeby jednak tak było.
Nie wiedział, ile minęło czasu odkąd zaczął pisać, ale to już nie było ważne. Ważne było tylko to, że skończył pisać raport. Może nie był długi, jednak z pewnością zawierał wszystko, co powinien zawierać. Nie rozpisywał się, nie widział w tym sensu. Wszystkie szczegóły są we wspomnieniach osób, które tam były. Na papierku tylko parę wypunktowanych problemów i błędów. Krótki opis wydarzeń. Wyciągnięte wnioski. Nie było tam opisanych tych dobrych chwil jak przepiękny widok wschodu słońca w górach czy przepyszne kiełbaski z ogniska, które musiały być pyszne, skoro jadło się je po paru godzinach nieprzerwanej wędrówki. Nie wspominał też o tym jak dobrze się śpi pod koniec tak ciężkiego dnia ani o wielu innych nieistotnych szczegółach, które jednak tworzyły atmosferę tego zawodu. Przez to nawet nieudane wyjazdy zapisywały się w jego głowie jako nie całkiem złe. Złożył niewielki podpis i zwinął pergamin, przygotowując go do wysłania. Jednak to miał zamiar zrobić dopiero następnego dnia. W tym momencie miał tylko ochotę na ułożenie się w swoim wygodnym łożu. Był przekonany, że jeżeli zostanie tu na kolejne dziesięć minut to zaśnie na własnym biurku. Mruknął Nox, gasząc w pomieszczeniu wszystkie światła i wyszedł, kierując swoje kroki w stronę sypialni. Dopiero skończył pisać raport, a jego głowę już zaczęły zaprzątać myśli dotyczące jutrzejszego dnia pełnego pracy, jednak tym razem mniej legalnej. Ziewnął, starając się wyczyścić swój umysł ze wszystkich męczących myśli. Teraz czas na sen.
z/t
Wszedł do gabinetu i usiadł na wygodnym fotelu, przymykając oczy. Przez moment po prostu delektował się ciszą. Właśnie dlatego tak lubił pracować w nocy - przez panujący wszędzie spokój. Przez to, że nikt go nie zawoła, nikt nie będzie niczego chciał. Równie dobrze mógłby przez kilka godzin przyglądać się ścianie i nikt nie wyciągnąłby z tego powodu żadnych konsekwencji. Szczerze mówiąc każda jego poprzednia próba napisania tego raportu kończyła się wyciągnięciem ciekawej księgi czy powrotem do łóżka, ale tym razem miało być inaczej. Otworzył oczy i przetarł dłonią zmęczoną twarz. Wysunął szufladę i wyjął z niej kawałek pergaminu. Rozłożył je na masywnym biurku, a obok przygotował pióro. Wziął je do ręki i zamarł. W jego głowie ponownie pojawiła się wielka pustka. Taką samą miał trzy dni temu, pięć dni temu, tydzień temu. Za każdym razem, kiedy zasiadał do napisania tego jednego i w gruncie rzeczy krótkiego raportu, czuł się tak, jakby był pod wpływem jakiegoś marnego zaklęcia, wysysającego z człowieka resztki energii. Wziął głęboki oddech i w końcu zaczął pisać. Data, miejsce - jest. Teraz wystarczy krótko streścić przebieg podróży i miał to z głowy aż do powrotu z kolejnej wyprawy czyli na stosunkowo długo, bo jeszcze nie wiedział, kiedy przyjdzie mu gdzieś wyjechać. Przez ostatni czas namnożyło mu się zbyt dużo obowiązków na miejscu, żeby mógł tak bezkarnie latać po świecie. Przede wszystkim musiał częściej pojawiać się w sklepie, jednocześnie bardziej interesując się jego działalnością. Ostatnimi czasy jedynie zwoził do niego towar, a to zdecydowanie za mała aktywność jak na pierworodnego syna swojego ojca. Poza tym musiał więcej czasu spędzać ze swoją rodziną, w szczególności z córkami, żeby mieć trochę mniejszy problem z okiełznaniem tych dwóch małych diabelskich istot. Nawet nie chciał myśleć o tym, jakie problemy go czekają za dziesięć lat, kiedy będą starsze.
Skarcił siebie za kolejne rozproszenie. Raport, raport, raport. Wziął głęboki wdech i w końcu zaczął pisać. Jego tekst był pozbawiony wszelkich emocji, które wtedy odczuwał. Ot, same suche fakty. Wspomniał o problemach związanych z transporem, ale już pominął opis pracownika ministerstwa, który te problemy pogłębiał. Edgar na długo go zapamięta i podczas przygotowań do następnej wyprawy, z pewnością będzie omijał go szerokim łukiem. Już na pierwszy rzut oka dało się zauważyć, że mężczyzna przesadzał z dyniowymi pasztecikami i Edgar do tej pory się zastanawia, jakim cudem mieścił się w drzwiach. W dodatku niewyraźnie mówił i ciężko było zrozumieć o co w ogóle mu chodzi, a chodziło mu o wiele rzeczy. O wiele niepotrzebnych pozwoleń, o wiele niepotrzebnych podpisów, o wiele niepotrzebnych informacji. To był typ człowieka, który zrósł się z urzędniczym krzesłem i chyba nic nie dało się w nim zmienić. Edgar próbował. Próbował jakoś przyspieszyć te wszystkie procedury, ale biurokractwo po raz kolejny go pokonało. Najprościej byłoby skorzystać z teleportacji, jednak na tak długi odcinek i z tyloma bagażami, to było zbyt ryzykowne. Tym sposobem trzeba było się użerać z takimi ludźmi jak ten Pracownik Ministerstwa. Pan X. Gruby, mamroczący pod nosem i wszędzie znajdujący problemy Pan Urzędnik. Czy to był jedyny kłopot, który go spotkał? Gdyby tylko! Ledwo dostali się na miejsce, a już się okazało, że miejscowi zaczęli mieć wątpliwości. Nie ufali przybyszom z innego kraju, nie ufali ich umiejętnościom i zamiarom. Przekabacenie ich na swoją stronę było równie trudne, co rozmowa z Panem Urzędnikiem, gdyż okazali się być jednymi z najbardziej upartych społeczeństw, z jakimi Edgar miał kiedykolwiek do czynienia. Czy na tym się skończyło? Nie, podczas tej wyprawy wszystko szło nie tak. Wszystko dawało jasno do zrozumienia, że to nie to miejsce i nie ten czas. A to ministerstwo robiło problemy, a to tubylcy nie chcieli współpracować, a to złapała ich jakaś paskudna choroba. Tego już z pewnością nie miał zamiaru szczegółowo opisywać, bo odebrałoby to godność większości obecnych, łącznie z nim. Jednak to były jedynie szkopuły, które czasami się zdarzały i trzeba było być na to przygotowanym. Największym problemem było to, że cała wypawa zakończyła się fiaskiem. Długie tygodnie przygotowań poszły na marne, a wszystko to przez niekompetencję młodszych łamaczy. Ha, najłatwiej byłoby na nich zwalić winę! Prawda była taka, że Edgar, jako starszy i bardziej doświadczony powinien był wtedy być i temu zapobiec. Artefakt znajdował się w głębokiej jaskini, w której jednocześnie mieszkało bliżej nieokreślone stworzenie. Edgar był przekonany, że będą się go dopytywać jakie dokładnie, ale skąd mógł to wiedzieć? Czy normalny człowiek nie biegłby ile sił w nogach, żeby przed nim uciec? Zatrzymałby się, żeby policzyć kropki na jego ciele czy przyjrzeć się zakrzywieniom kłów? Możliwe, że zapaleniec właśnie tak by zrobił, ale Edgar był łamaczem klątw, nie magizoolgiem. Jego praca polegała na odzyskiwaniu zapomnianych przedmiotów, ewentualnie zdejmowaniu uroków z różnych miejsc. Niemniej to stworzenie skutecznie wystraszyło młodych łamaczy, a trzęsienie spowodowane jego biegiem, przyczyniło się do zawalenia jaskini i zniszczenia artefaktu. Czy gdyby dokładnie w tym momencie, był obok nich, zrobiłby coś lepiej? Pewnie nie, taka rzecz to jeden z tych losowych przypadków, na które nie da się przygotować. Niemniej jednak wciąż utrzymywał, że coś dało się zrobić, żeby temu zapobiec. Nie ukrywał przed nikim, że jest zły i sfrustrowany. Nie dało się przez całe życie przejść ze stuprocentową skutecznością i żadnym potknięciem, ale Edgar jako perfekcjonista starał się, żeby jednak tak było.
Nie wiedział, ile minęło czasu odkąd zaczął pisać, ale to już nie było ważne. Ważne było tylko to, że skończył pisać raport. Może nie był długi, jednak z pewnością zawierał wszystko, co powinien zawierać. Nie rozpisywał się, nie widział w tym sensu. Wszystkie szczegóły są we wspomnieniach osób, które tam były. Na papierku tylko parę wypunktowanych problemów i błędów. Krótki opis wydarzeń. Wyciągnięte wnioski. Nie było tam opisanych tych dobrych chwil jak przepiękny widok wschodu słońca w górach czy przepyszne kiełbaski z ogniska, które musiały być pyszne, skoro jadło się je po paru godzinach nieprzerwanej wędrówki. Nie wspominał też o tym jak dobrze się śpi pod koniec tak ciężkiego dnia ani o wielu innych nieistotnych szczegółach, które jednak tworzyły atmosferę tego zawodu. Przez to nawet nieudane wyjazdy zapisywały się w jego głowie jako nie całkiem złe. Złożył niewielki podpis i zwinął pergamin, przygotowując go do wysłania. Jednak to miał zamiar zrobić dopiero następnego dnia. W tym momencie miał tylko ochotę na ułożenie się w swoim wygodnym łożu. Był przekonany, że jeżeli zostanie tu na kolejne dziesięć minut to zaśnie na własnym biurku. Mruknął Nox, gasząc w pomieszczeniu wszystkie światła i wyszedł, kierując swoje kroki w stronę sypialni. Dopiero skończył pisać raport, a jego głowę już zaczęły zaprzątać myśli dotyczące jutrzejszego dnia pełnego pracy, jednak tym razem mniej legalnej. Ziewnął, starając się wyczyścić swój umysł ze wszystkich męczących myśli. Teraz czas na sen.
z/t
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| koniec stycznia
Zaciekawione spojrzenie błądziło po poszczególnych elementach wyposażenia gabinetu, a starannie opakowana i zabezpieczona zaklęciem nietłukącym fiolka ciążyła w kieszeni szaty. Gdy pojawiła się w posiadłości Edgara Burke’a, jego skrzat zaprowadził ją do gabinetu i zostawił tam, obiecując, że jego pan niedługo przyjdzie. Może niekoniecznie lubiła robić za posłańca, ale więzy krwi oraz tak delikatne interesy wymagały większej staranności, aniżeli wysłanie tutaj skrzata, żeby to on oddał Burke’owi wykonany dla niego eliksir. Poza tym, miała do Edgara również własną sprawę, o której chciała z nim pomówić, więc z łatwością zgodziła się na tę wizytę.
Ale pozostawienie jej tutaj nieco ją zaskoczyło, nawet biorąc pod uwagę fakt, że byli rodziną, a jej ojca i Burke’ów łączyły pewne wspólne interesy. Które zresztą były również powodem, z jakiego pojawiła się tutaj dzisiaj, by w zastępstwie za ojca przekazać Burke’owi pewien tajemniczy i niezbyt przyjemny eliksir, który ten zamówił u starszego Slughorna.
Usiadła na kanapie i splotła dłonie na kolanach, nie przestając się rozglądać. Mogła być dorosła, ale ciekawskość, cechująca ją odkąd sięgała pamięcią, wciąż w niej tkwiła. Od dokładniejszego obejrzenia niesamowitych przedmiotów powstrzymywała ją jednak grzeczność (wszak nie wypada dotykać cudzych rzeczy bez pozwolenia), oraz wiedza, że lepiej nie brać do ręki niczego, co znajduje się w posiadaniu kogoś z rodziny Burke. Przedstawiciele tego rodu znali się na klątwach, a Evelyn nie miała ochoty testować ich działania na sobie. Będąc dzieckiem i buszując w zakamarkach własnej posiadłości, również natykała się na zaklęte przedmioty, kiedyś nawet skończyła z dodatkowymi palcami w dłoni, które wyrosły, gdy dotknęła jakiejś starej, zakurzonej szkatułki, więc od tamtego czasu była bardziej ostrożna.
Tak więc siedziała zupełnie grzecznie (jeśli nie liczyć tych wszystkich ukradkowych spojrzeń i niespokojnego przebierania nogami) i czekała na pojawienie się Edgara. Tego znośniejszego Burke’a, jak zwykła o nim myśleć, uważając, że był przystępniejszy niż jego młodszy brat, który był ponury, sztywny, zawzięty i nieprawdopodobnie irytujący. Chociaż szanowała więzy krwi, nie było tajemnicą, że nie darzyła tego mężczyzny sympatią i wolała go unikać, więc przychodząc tutaj, miała nadzieję, że Quentin nie postanowi wpaść z nagłą wizytą do brata podczas gdy ona się tutaj znajdowała. Młodszy Burke naraził jej się ciężko, obarczając ją winą za niepowodzenie w warzeniu pewnego eliksiru i wątpiąc w jej zdolności, ale liczyła, że ten starszy nie okaże swojego rozczarowania, widząc tu ją zamiast ojca.
Gdy jednak mężczyzna pojawił się, Evelyn wstała i przywitała go kulturalnie.
– Mój ojciec niestety nie miał czasu, żeby pojawić się osobiście, ale mam ze sobą eliksir – zaczęła po chwili, przesuwając dłoń w stronę kieszeni, gdzie spoczywał mały pakunek. Od tego należało zacząć.
Zaciekawione spojrzenie błądziło po poszczególnych elementach wyposażenia gabinetu, a starannie opakowana i zabezpieczona zaklęciem nietłukącym fiolka ciążyła w kieszeni szaty. Gdy pojawiła się w posiadłości Edgara Burke’a, jego skrzat zaprowadził ją do gabinetu i zostawił tam, obiecując, że jego pan niedługo przyjdzie. Może niekoniecznie lubiła robić za posłańca, ale więzy krwi oraz tak delikatne interesy wymagały większej staranności, aniżeli wysłanie tutaj skrzata, żeby to on oddał Burke’owi wykonany dla niego eliksir. Poza tym, miała do Edgara również własną sprawę, o której chciała z nim pomówić, więc z łatwością zgodziła się na tę wizytę.
Ale pozostawienie jej tutaj nieco ją zaskoczyło, nawet biorąc pod uwagę fakt, że byli rodziną, a jej ojca i Burke’ów łączyły pewne wspólne interesy. Które zresztą były również powodem, z jakiego pojawiła się tutaj dzisiaj, by w zastępstwie za ojca przekazać Burke’owi pewien tajemniczy i niezbyt przyjemny eliksir, który ten zamówił u starszego Slughorna.
Usiadła na kanapie i splotła dłonie na kolanach, nie przestając się rozglądać. Mogła być dorosła, ale ciekawskość, cechująca ją odkąd sięgała pamięcią, wciąż w niej tkwiła. Od dokładniejszego obejrzenia niesamowitych przedmiotów powstrzymywała ją jednak grzeczność (wszak nie wypada dotykać cudzych rzeczy bez pozwolenia), oraz wiedza, że lepiej nie brać do ręki niczego, co znajduje się w posiadaniu kogoś z rodziny Burke. Przedstawiciele tego rodu znali się na klątwach, a Evelyn nie miała ochoty testować ich działania na sobie. Będąc dzieckiem i buszując w zakamarkach własnej posiadłości, również natykała się na zaklęte przedmioty, kiedyś nawet skończyła z dodatkowymi palcami w dłoni, które wyrosły, gdy dotknęła jakiejś starej, zakurzonej szkatułki, więc od tamtego czasu była bardziej ostrożna.
Tak więc siedziała zupełnie grzecznie (jeśli nie liczyć tych wszystkich ukradkowych spojrzeń i niespokojnego przebierania nogami) i czekała na pojawienie się Edgara. Tego znośniejszego Burke’a, jak zwykła o nim myśleć, uważając, że był przystępniejszy niż jego młodszy brat, który był ponury, sztywny, zawzięty i nieprawdopodobnie irytujący. Chociaż szanowała więzy krwi, nie było tajemnicą, że nie darzyła tego mężczyzny sympatią i wolała go unikać, więc przychodząc tutaj, miała nadzieję, że Quentin nie postanowi wpaść z nagłą wizytą do brata podczas gdy ona się tutaj znajdowała. Młodszy Burke naraził jej się ciężko, obarczając ją winą za niepowodzenie w warzeniu pewnego eliksiru i wątpiąc w jej zdolności, ale liczyła, że ten starszy nie okaże swojego rozczarowania, widząc tu ją zamiast ojca.
Gdy jednak mężczyzna pojawił się, Evelyn wstała i przywitała go kulturalnie.
– Mój ojciec niestety nie miał czasu, żeby pojawić się osobiście, ale mam ze sobą eliksir – zaczęła po chwili, przesuwając dłoń w stronę kieszeni, gdzie spoczywał mały pakunek. Od tego należało zacząć.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Edgar potrzebował eliksiru, który pomógłby mu w dokończeniu pewnej sprawy. On sam zawsze miał ogromny problem z tą dziedziną magii, więc zawsze musiał prosił o pomoc kogoś zdolniejszego. Tym kimś najczęściej był jego młodszy brat, który w eliksirach odnalazł swoją życiową pasję. Cóż, był w tym naprawdę dobry (choć dla Edgara nawet uwarzenie najprostszego eliksiru było czymś zadziwiającym), a poza tym nie musiał przed nim niczego ukrywać. Był jego najbardziej zaufaną osobą, powiernikiem, do tego rozumiał go jak nikt inny. Rozumiał też ich rodzinny interes i wiedział, że jest daleki od wszystkiego, co można by opisać słowem legalne. Niestety w tym momencie sam miał za dużo zleceń na głowie, a ten eliksir był dla Edgara naprawdę ważny, więc musiał zwrócić się do innej zaufanej osoby. Od razu pomyślał o swoim wuju i kuzynce, jednak wuj w tym przypadku wydał mu się lepszym kandydatem. Nawet nie chodziło o staż pracy, a o to, że sam maczał palce w czarnej magii i Edgar doskonale o tym wiedział. Nie mógł tego samego powiedzieć o Evelyn - może się tym interesowała, może nie, jednak w tej sytuacji Edgar nie mógł stawiać na domysły. Potrzebował kogoś zaufanego w stu procentach.
Nigdy nie lekceważył osób, z którymi prowadził interesy. Cały dzień pamiętał o spotkaniu z wujem, jednak wypadła mu pilna sprawa do załatwienia akurat w pobliżu godziny zero. Powiadomił swojego skrzata, żeby zaprowadził gościa do swojego gabinetu, a sam zajął się wysyłaniem kilku sów. Skończył najszybciej jak potrafił i powędrował na umówione spotkanie. W swojej posiadłości nigdy nie przyjmował nieznajomych osób, a i te znane kierował prosto do gabinetu. Nie chciał mieszać swojego życia zawodowego z rodzinnym, szczególnie, że jego praca najczęściej polegała na rozmowie z szemranymi typami, których środowiskiem naturalnym były zapyziałe knajpy na Nokturnie.
Wszedł do gabinetu, nie maskując zdziwienia, kiedy ujrzał swoją kuzynkę. - Evelyn! Nie szkodzi, tak długo się nie widzieliśmy - odpowiedział, witając się. Oczywiście niemalże codziennie przychodzi mu kłamać, a takie słowa jak miło cię widzieć czy oh, kopę lat, tęskniłem to najbardziej podstawowe farmazony, jednak tym razem naprawdę tak uważał. Zawsze uważał Ev za swoją ulubioną kuzynkę i wciąż nie do końca mógł zrozumieć Quentina, który żywił do niej wyłącznie negatywne uczucia. - Przepraszam, że musiałaś na mnie czekać - dodał, siadając na przeciwko niej w swoim wygodnym fotelu. Czasami zastanawiał się czy mniej komfortowe siedzenie nie przyczyniłoby się do szybszej pracy... Zerknął na jej kieszeń, w której wyraźnie odznaczał się mały flakonik, po czym wysunął szufladę i wyjął z niej mały woreczek pełen galeonów. - Należność - wytłumaczył, przysuwając go bliżej niej. - Ale chyba nie sądzisz, że teraz cię stąd wypuszczę? Napijesz się czegoś? - Zapytał i nawet uśmiechnął się lekko, co świadczyło o tym, że musiał mieć wyjątkowo udany dzień!
Nigdy nie lekceważył osób, z którymi prowadził interesy. Cały dzień pamiętał o spotkaniu z wujem, jednak wypadła mu pilna sprawa do załatwienia akurat w pobliżu godziny zero. Powiadomił swojego skrzata, żeby zaprowadził gościa do swojego gabinetu, a sam zajął się wysyłaniem kilku sów. Skończył najszybciej jak potrafił i powędrował na umówione spotkanie. W swojej posiadłości nigdy nie przyjmował nieznajomych osób, a i te znane kierował prosto do gabinetu. Nie chciał mieszać swojego życia zawodowego z rodzinnym, szczególnie, że jego praca najczęściej polegała na rozmowie z szemranymi typami, których środowiskiem naturalnym były zapyziałe knajpy na Nokturnie.
Wszedł do gabinetu, nie maskując zdziwienia, kiedy ujrzał swoją kuzynkę. - Evelyn! Nie szkodzi, tak długo się nie widzieliśmy - odpowiedział, witając się. Oczywiście niemalże codziennie przychodzi mu kłamać, a takie słowa jak miło cię widzieć czy oh, kopę lat, tęskniłem to najbardziej podstawowe farmazony, jednak tym razem naprawdę tak uważał. Zawsze uważał Ev za swoją ulubioną kuzynkę i wciąż nie do końca mógł zrozumieć Quentina, który żywił do niej wyłącznie negatywne uczucia. - Przepraszam, że musiałaś na mnie czekać - dodał, siadając na przeciwko niej w swoim wygodnym fotelu. Czasami zastanawiał się czy mniej komfortowe siedzenie nie przyczyniłoby się do szybszej pracy... Zerknął na jej kieszeń, w której wyraźnie odznaczał się mały flakonik, po czym wysunął szufladę i wyjął z niej mały woreczek pełen galeonów. - Należność - wytłumaczył, przysuwając go bliżej niej. - Ale chyba nie sądzisz, że teraz cię stąd wypuszczę? Napijesz się czegoś? - Zapytał i nawet uśmiechnął się lekko, co świadczyło o tym, że musiał mieć wyjątkowo udany dzień!
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Evelyn nie wnikała, do czego Burke’owi był potrzebny ten eliksir. Miała jedynie dostarczyć go zgodnie z poleceniem ojca, żeby mieć absolutną pewność, że trafi we właściwe ręce. W kwestii niedozwolonych wywarów nie należało niczego pozostawiać przypadkowi. Zarówno Slughornowie, jak i Burke’owie mieli własne tajemnice, które musiały nimi pozostać, a jeśli chodzi o dylematy moralne w kwestii zakazanych eliksirów i ich niekoniecznie dobrego zastosowania, dawno już nauczyła się spychać je na skraj świadomości. O niektórych rzeczach lepiej nie myśleć, wtedy dużo łatwiej się żyło.
Czekała więc w gabinecie, analizując poszczególne elementy wystroju wnętrza. Burke nie kazał jej długo czekać, pojawił się w gabinecie niedługo później.
Nie dało się nie zauważyć różnicy między nim i bratem. O ile Quentin był nieprawdopodobnie sztywny i Evelyn zawsze czuła się przy nim niezręcznie, tak Edgar sprawiał znacznie bardziej przystępne wrażenie. Nie musiała też raczej obawiać się drwin ze swoich eliksirów, bo o ile wiedziała, starszy Burke nie zajmował się alchemią (gdyby to robił, raczej nie prosiłby o pomoc jej ojca). To sprawiało, że z dwójki braci to jego bardziej polubiła i nawet ucieszyła się z tego spotkania.
- Nic się nie stało, nie czekałam aż tak długo. Przez ten czas mogłam popodziwiać twoje wyjątkowe zbiory – przyznała. Sztuka alchemii uczyła cierpliwości, przy niektórych eliksirach na konkretne rezultaty oczekiwało się tygodniami, więc czym było dziesięć minut siedzenia w gabinecie? – Mam nadzieję, że eliksir spełni twoje oczekiwania. Ojciec uwarzył go osobiście – Wyciągnęła z kieszeni paczuszkę z fiolką i przesunęła w kierunku Edgara. Francis Slughorn bardzo poważnie traktował swoją pracę i pasję, a mikstury na zamówienie krewnych przygotowywał ze szczególną starannością. Evelyn była przekonana, że wywar dobrze spełni swoje zastosowanie, jakiekolwiek by ono nie było, a nawet nie była pewna, co znajduje się w środku, bo ojciec zabronił jej otwierania fiolki. – Dziękuję – przyjęła mieszek z zapłatą i schowała do kieszeni. Słysząc jego propozycję, uniosła lekko brwi, ale zaraz później się uśmiechnęła, tak, jak nigdy nie uśmiechała się przy młodszym bracie mężczyzny, przy którym jej twarz raczej się krzywiła, zupełnie jakby przełknęła sfermentowany sok z cytryny. – Oczywiście, chętnie zostanę i napiję się z tobą herbaty. Nie mam dziś żadnych pilnych zajęć w rezerwacie.
Jako zaledwie początkujący alchemik nie była tam potrzebna przez cały czas, a zwykle wtedy, kiedy główny alchemik nie wyrabiał z robieniem wywarów i potrzebował dodatkowych rąk do pomocy, lub gdy chciano ją czegoś przyuczać.
- Właściwie chciałam jeszcze o czymś z tobą porozmawiać, ale możemy to zrobić za chwilę – powiedziała, jednocześnie próbując się zastanowić, jak wyłuszczyć swój problem i bliżej nieokreślone obawy, jakie żywiła w kierunku przedmiotu, który starannie opakowany i zabezpieczony spoczywał w jej kieszeni.
Czekała więc w gabinecie, analizując poszczególne elementy wystroju wnętrza. Burke nie kazał jej długo czekać, pojawił się w gabinecie niedługo później.
Nie dało się nie zauważyć różnicy między nim i bratem. O ile Quentin był nieprawdopodobnie sztywny i Evelyn zawsze czuła się przy nim niezręcznie, tak Edgar sprawiał znacznie bardziej przystępne wrażenie. Nie musiała też raczej obawiać się drwin ze swoich eliksirów, bo o ile wiedziała, starszy Burke nie zajmował się alchemią (gdyby to robił, raczej nie prosiłby o pomoc jej ojca). To sprawiało, że z dwójki braci to jego bardziej polubiła i nawet ucieszyła się z tego spotkania.
- Nic się nie stało, nie czekałam aż tak długo. Przez ten czas mogłam popodziwiać twoje wyjątkowe zbiory – przyznała. Sztuka alchemii uczyła cierpliwości, przy niektórych eliksirach na konkretne rezultaty oczekiwało się tygodniami, więc czym było dziesięć minut siedzenia w gabinecie? – Mam nadzieję, że eliksir spełni twoje oczekiwania. Ojciec uwarzył go osobiście – Wyciągnęła z kieszeni paczuszkę z fiolką i przesunęła w kierunku Edgara. Francis Slughorn bardzo poważnie traktował swoją pracę i pasję, a mikstury na zamówienie krewnych przygotowywał ze szczególną starannością. Evelyn była przekonana, że wywar dobrze spełni swoje zastosowanie, jakiekolwiek by ono nie było, a nawet nie była pewna, co znajduje się w środku, bo ojciec zabronił jej otwierania fiolki. – Dziękuję – przyjęła mieszek z zapłatą i schowała do kieszeni. Słysząc jego propozycję, uniosła lekko brwi, ale zaraz później się uśmiechnęła, tak, jak nigdy nie uśmiechała się przy młodszym bracie mężczyzny, przy którym jej twarz raczej się krzywiła, zupełnie jakby przełknęła sfermentowany sok z cytryny. – Oczywiście, chętnie zostanę i napiję się z tobą herbaty. Nie mam dziś żadnych pilnych zajęć w rezerwacie.
Jako zaledwie początkujący alchemik nie była tam potrzebna przez cały czas, a zwykle wtedy, kiedy główny alchemik nie wyrabiał z robieniem wywarów i potrzebował dodatkowych rąk do pomocy, lub gdy chciano ją czegoś przyuczać.
- Właściwie chciałam jeszcze o czymś z tobą porozmawiać, ale możemy to zrobić za chwilę – powiedziała, jednocześnie próbując się zastanowić, jak wyłuszczyć swój problem i bliżej nieokreślone obawy, jakie żywiła w kierunku przedmiotu, który starannie opakowany i zabezpieczony spoczywał w jej kieszeni.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Dylematy moralne? Czarna magia zawsze była obecna w życiu Edgara i nigdy nie przeszło mu przez głowę, żeby z niej zrezygnować. Nie miał problemów z oddzieleniem swojego życia prywatnego od zawodowego - i to szczególnie tej nielegalnej części. W obydwu światach się odnajdował, choć w każdym z nich zachowywał się inaczej. W towarzystwie kuzynki nie było jednak mowy o pokazywaniu swojej drugiej twarzy, zresztą nawet nie było takiej potrzeby. Przy rodzinie mógł zachowywać się... cóż, jak on, jakkolwiek czasami i wśród najbliższych musiał udawać kogoś, kim nigdy nie był.
Trochę zaskoczyły go jej słowa, bo nigdy nie uważał zbiorów w swoim gabinecie za wyjątkowe. Owszem, postawił parę interesujących przedmiotów, ale tylko dla picu. O wiele ciekawsze artefakty były ukryte w podziemiach, gdzie czekały na nowych właścicieli. Edgar nigdy nie czuł potrzeby otaczania się swoimi zdobyczami - wystarczał mu moment poświęcony na ich podziwianie. - Tych najbardziej wyjątkowych tutaj nie ma - odparł zgodnie z prawdą, uśmiechając się kątem ust. - Ale dziękuję - dodał. Przysunął paczuszkę bliżej siebie i zaczął ostrożnie ją otwierać, by móc zerknąć na znajdujący się w niej flakonik. - Raczej się o to nie martwię, eliksiry twojego ojca zawsze spełniały moje oczekiwania - odparł, delikatnie wyjmując niewielki flakonik. To nie były puste komplementy - jeżeli chodzi o kwestie zawodowe, Edgar nigdy nie zawiódł się na swoim wuju. Ciężko było mu ocenić jakość wykonania, ale wszystko zawsze działało zgodnie z opisem, a dla niego to było wystarczające. - Nigdy nie zrozumiem jak to robicie... - mruknął, przyglądając się flakonikowi z każdej strony. Wystarczy połączyć parę, w gruncie rzeczy nie pasujących do siebie składników, by uzyskać coś o tak silnym działaniu. Jak to zrobić? To chyba na zawsze pozostanie dla niego tajemnicą. Nigdy nie miał do tego cierpliwości, choć paradoksalnie był człowiekiem wyjątkowo spokojnym i cierpliwym. Westchnął cicho, chowając flakonik z powrotem do paczuszki. Wstał i włożył go do jednej z niewielkich szafeczek. - Takiej odpowiedzi oczekiwałem - powiedział zadowolony, po czym zawołał domowego skrzata i kazał mu przygotować dwie herbaty. Coś mocniejszego zawsze trzymał w gabinecie, bo to był trunek częściej wybierany przez jego rozmówców, po resztę musiał wołać swojego skrzata (imię w trakcie wymyślania, zaraz zedytuję posta). - A jak ci się wiedzie w tym rezerwacie? - Zapytał, siadając na swoim miejscu. Zawsze uważał smoki za wyjątkowe stworzenia. Nie miał z nimi większej styczności, przynajmniej nie z żywymi, bo przecież wiele części ich ciała miało szerokie zastosowanie, ale to zdecydowanie nie to samo, co wielki żywy smok. Wspaniałe zwierzęta.
Uniósł zaciekawiony brwi. - Skoro już zaczęłaś to musisz powiedzieć coś więcej - powiedział zaciekawiony, opierając się wygodniej. Nie potrafił się domyślić, co jego kuzynka mogłaby od niego chcieć.
Trochę zaskoczyły go jej słowa, bo nigdy nie uważał zbiorów w swoim gabinecie za wyjątkowe. Owszem, postawił parę interesujących przedmiotów, ale tylko dla picu. O wiele ciekawsze artefakty były ukryte w podziemiach, gdzie czekały na nowych właścicieli. Edgar nigdy nie czuł potrzeby otaczania się swoimi zdobyczami - wystarczał mu moment poświęcony na ich podziwianie. - Tych najbardziej wyjątkowych tutaj nie ma - odparł zgodnie z prawdą, uśmiechając się kątem ust. - Ale dziękuję - dodał. Przysunął paczuszkę bliżej siebie i zaczął ostrożnie ją otwierać, by móc zerknąć na znajdujący się w niej flakonik. - Raczej się o to nie martwię, eliksiry twojego ojca zawsze spełniały moje oczekiwania - odparł, delikatnie wyjmując niewielki flakonik. To nie były puste komplementy - jeżeli chodzi o kwestie zawodowe, Edgar nigdy nie zawiódł się na swoim wuju. Ciężko było mu ocenić jakość wykonania, ale wszystko zawsze działało zgodnie z opisem, a dla niego to było wystarczające. - Nigdy nie zrozumiem jak to robicie... - mruknął, przyglądając się flakonikowi z każdej strony. Wystarczy połączyć parę, w gruncie rzeczy nie pasujących do siebie składników, by uzyskać coś o tak silnym działaniu. Jak to zrobić? To chyba na zawsze pozostanie dla niego tajemnicą. Nigdy nie miał do tego cierpliwości, choć paradoksalnie był człowiekiem wyjątkowo spokojnym i cierpliwym. Westchnął cicho, chowając flakonik z powrotem do paczuszki. Wstał i włożył go do jednej z niewielkich szafeczek. - Takiej odpowiedzi oczekiwałem - powiedział zadowolony, po czym zawołał domowego skrzata i kazał mu przygotować dwie herbaty. Coś mocniejszego zawsze trzymał w gabinecie, bo to był trunek częściej wybierany przez jego rozmówców, po resztę musiał wołać swojego skrzata (imię w trakcie wymyślania, zaraz zedytuję posta). - A jak ci się wiedzie w tym rezerwacie? - Zapytał, siadając na swoim miejscu. Zawsze uważał smoki za wyjątkowe stworzenia. Nie miał z nimi większej styczności, przynajmniej nie z żywymi, bo przecież wiele części ich ciała miało szerokie zastosowanie, ale to zdecydowanie nie to samo, co wielki żywy smok. Wspaniałe zwierzęta.
Uniósł zaciekawiony brwi. - Skoro już zaczęłaś to musisz powiedzieć coś więcej - powiedział zaciekawiony, opierając się wygodniej. Nie potrafił się domyślić, co jego kuzynka mogłaby od niego chcieć.
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Evelyn w głębi duszy była dosyć wrażliwą osobą. Wychowanie jednak robiło swoje i dorastając jako potomkini dwóch wielkich rodów dumnych ze swoich korzeni, nie mogła nie przejąć mimowolnie pewnych cech, jak przekonanie o wyższości czystej krwi nad mugolską, czy subtelnych ciągotek do tego, co według zawładniętego przez szlamy i mieszańców ministerstwa było zakazane. Czarnomagiczne eksperymenty dziewczęcia miały jednak bardzo ograniczony zakres i tyczyły się głównie eliksirów, chociaż jeszcze nigdy nie zdarzało jej się testować ich działania na kimś. Nie miała odwagi (bo przecież nigdy nie chciała być zła, to miały być tylko eksperymenty!), ale nie czuła się jednak odpowiedzialna za to, co z eliksirami robili ludzie, którzy zamawiali je u niej lub u ojca. Już nie. Francis Slughorn, widząc, że córka przejawia dziwne sentymenty, stopniowo nauczył ją, jak oddzielić moralność od pracy i przenieść odpowiedzialność na tego, kto eliksiru używa, nie na jego twórcę. To sumienie Burke’a zostanie obciążone, jeśli użyje wywaru w złym celu, nie jej ani ojca. O pewnych rzeczach lepiej nie myśleć zbyt wiele. Tak mówił jej ojciec.
Evelyn w gruncie rzeczy łatwo było zaciekawić, zawsze pociągało ją wszystko, co niezwykłe (a często potrafiła znaleźć coś niezwykłego nawet w zwyczajnych przedmiotach, choć te rzadkie i obdarzone wyjątkowymi właściwościami oddziaływały na nią szczególnie mocno).
- Podejrzewam, że to zaledwie ułamek twoich zbiorów – zauważyła. – Kto wie, może kiedyś pokażesz mi, jakie jeszcze niezwykłości skrywa twoja posiadłość?
Posłała mu lekki uśmiech, obserwując, jak odpakował fiolkę i zaczął ją oglądać. Choć dla niej warzenie eliksirów było codziennością, wciąż zachwycało ją to, jakie niezwykłe właściwości potrafi dać połączenie kilku składników, niekiedy naprawdę banalnych. Choć niektórzy twierdzili, że zupełnie tego nie rozumieją, dla Evelyn umiejętność rozpoznawania składników oraz dobierania odpowiednich proporcji i kolejności dodawania była czymś naturalnym i oczywistym. Trudno, żeby nie była, skoro ojciec zaczął ją przyuczać już w dzieciństwie, ledwo pierwszy raz użyła magii.
Kiedy skrzat przyniósł im herbaty, Evelyn chwyciła ostrożnie filiżankę i upiła łyk.
- Całkiem dobrze. To coś nowego niż praca z ojcem – przyznała. Zaczęła pracować w rezerwacie po ukończeniu kursu alchemicznego, początkowo na przyuczeniu, teraz pozwalano jej na coraz więcej. Zresztą, smoki pociągały ją, odkąd w dzieciństwie pierwszy raz zabrano ją do rezerwatu pozostającego pod pieczą rodziny matki. Później doceniła również ich potężną magiczną moc i przydatność w alchemii. Czasami nawet zdarzało jej się eksperymentować z fragmentami łusek, pazurów i innych pozyskanych części. – Ale wciąż jeszcze się uczę, więc nie mam tylu obowiązków, co alchemicy z dłuższym stażem. Myślę jednak, że pójście do rezerwatu było dobrą decyzją. Smoki to niezwykle ciekawe stworzenia, zresztą chyba każda alternatywa jest lepsza od gniecenia się w ministerstwie.
Upiła kolejny łyk herbatki. Gdy jednak Edgar zadał pytanie, znowu sięgnęła dłonią do kieszeni, wyciągając inną paczuszkę, w której znajdował się staroświecki, srebrny naszyjnik z rubinowymi oczkami.
- Dostałam to niedawno, ale zanim zacznę go nosić, wolałabym się upewnić, czy nie wyrośnie mi dodatkowa głowa, macki lub inne okropieństwo – powiedziała, kładąc zawiniątko na stole. W jej oczach błysnęło rozbawienie, choć zapewne nie byłaby tak zadowolona, gdyby przedmiot okazał się zaklęty.
Evelyn w gruncie rzeczy łatwo było zaciekawić, zawsze pociągało ją wszystko, co niezwykłe (a często potrafiła znaleźć coś niezwykłego nawet w zwyczajnych przedmiotach, choć te rzadkie i obdarzone wyjątkowymi właściwościami oddziaływały na nią szczególnie mocno).
- Podejrzewam, że to zaledwie ułamek twoich zbiorów – zauważyła. – Kto wie, może kiedyś pokażesz mi, jakie jeszcze niezwykłości skrywa twoja posiadłość?
Posłała mu lekki uśmiech, obserwując, jak odpakował fiolkę i zaczął ją oglądać. Choć dla niej warzenie eliksirów było codziennością, wciąż zachwycało ją to, jakie niezwykłe właściwości potrafi dać połączenie kilku składników, niekiedy naprawdę banalnych. Choć niektórzy twierdzili, że zupełnie tego nie rozumieją, dla Evelyn umiejętność rozpoznawania składników oraz dobierania odpowiednich proporcji i kolejności dodawania była czymś naturalnym i oczywistym. Trudno, żeby nie była, skoro ojciec zaczął ją przyuczać już w dzieciństwie, ledwo pierwszy raz użyła magii.
Kiedy skrzat przyniósł im herbaty, Evelyn chwyciła ostrożnie filiżankę i upiła łyk.
- Całkiem dobrze. To coś nowego niż praca z ojcem – przyznała. Zaczęła pracować w rezerwacie po ukończeniu kursu alchemicznego, początkowo na przyuczeniu, teraz pozwalano jej na coraz więcej. Zresztą, smoki pociągały ją, odkąd w dzieciństwie pierwszy raz zabrano ją do rezerwatu pozostającego pod pieczą rodziny matki. Później doceniła również ich potężną magiczną moc i przydatność w alchemii. Czasami nawet zdarzało jej się eksperymentować z fragmentami łusek, pazurów i innych pozyskanych części. – Ale wciąż jeszcze się uczę, więc nie mam tylu obowiązków, co alchemicy z dłuższym stażem. Myślę jednak, że pójście do rezerwatu było dobrą decyzją. Smoki to niezwykle ciekawe stworzenia, zresztą chyba każda alternatywa jest lepsza od gniecenia się w ministerstwie.
Upiła kolejny łyk herbatki. Gdy jednak Edgar zadał pytanie, znowu sięgnęła dłonią do kieszeni, wyciągając inną paczuszkę, w której znajdował się staroświecki, srebrny naszyjnik z rubinowymi oczkami.
- Dostałam to niedawno, ale zanim zacznę go nosić, wolałabym się upewnić, czy nie wyrośnie mi dodatkowa głowa, macki lub inne okropieństwo – powiedziała, kładąc zawiniątko na stole. W jej oczach błysnęło rozbawienie, choć zapewne nie byłaby tak zadowolona, gdyby przedmiot okazał się zaklęty.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
- Może - odpowiedział, uśmiechając się tajemniczo. Jego zbiory nie były przeznaczone dla oczu osób trzecich, szczególnie dla takich, które z czarną magią miały niewiele wspólnego. Przynajmniej Edgar uważał Evelyn za taką osobę, ale najwidoczniej nie znał jej najlepiej. Wydawało mu się, że jego wuj szczególnie nie obnosi się ze swoimi nielegalnymi ciągotkami, także Evelyn będzie musiała uświadomić Edgara w jego błędzie. Wtedy może zmieni zdanie i pokaże jej parę ciekawych przedmiotów, które mogłyby ją zainteresować.
Dorzucił do herbaty trzy kostki cukru i zaczął powoli mieszać, słuchając uważnie odpowiedzi na wcześniej przez niego zadane pytanie. Zawsze dobrze było wiedzieć czym się zajmuje i do czego ma dostęp - nigdy nie wiadomo, kiedy taka znajomość mogła mu się przydać. - Też tak myślę. Co prawda nie miałem dużej styczności ze smokami, niestety, ale każda praca z nimi związana zawsze wydawała się mi ciekawa - odpowiedział, upijając niewielkiego łyka herbaty. Istniało tyle wspaniałych stworzeń, którym Edgar z chęcią poświęciłby czas, gdyby tylko posiadałby go odrobinę więcej. Niestety cierpiał na chroniczny brak czasu i jeżeli już znalazł chwilę na czytanie to decydował się na doszkolenie z dziedziny, którą już znał. Bardziej opłacało mu się poświęcić godzinę na pozycję o klątwach niż o smokach, tak oto wyglądało życie zabieganego człowieka.
- Każda, zdecydowanie - zgodził się z nią, zaśmiawszy się cicho. Praca w ministerstwie byłaby dla niego największym koszmarem. Do tej pory był wdzięczny losowi za to, że nie wylądował za biurkiem, choć w jego rodzinie to od początku było mało prawdopodobne. Burke'owie zajmowali się swoim sklepem na Nokturnie. To była ich spuścizna i temu poświęcali całe swoje życie, przekazując pałeczkę z pokolenia na pokolenie. - Czuję, że nie wytrzymałbym tam nawet jednego dnia - dodał znad filiżanki herbaty. Na swój sposób podziwiał wszystkich braci szlachciców za to, że chciało im się plątać w te wszystkie polityczne intrygi. Edgar zdecydowanie bardziej wolał stać z boku, w końcu jak to się mówi - gdzie dwóch się bije tam trzeci korzysta. I Edgar lubił być tym trzecim.
Odstawił filiżankę na biurko i z zainteresowaniem przysunął bliżej siebie paczuszkę. W jego oczach od razu pojawiły się tańczące iskry, bo to właśnie było to, co tak bardzo lubił. Zaczął rozwijać tą paczuszkę jeszcze ostrożniej niż w przypadku flakoniku, jedynie zerkając do środka. Podniósł wzrok na Evelyn. - Aż tylu masz wrogów? - Zapytał, uśmiechając się kątem ust. Nie spodziewał się tego po swojej drogiej kuzynce, ale skoro obawiała się takiego prezentu... Coś musiało być na rzeczy. - Dobrze zrobiłaś, lepiej chuchać na zimne - dodał już poważniej, z powotem pakując naszyjnik. - Rozumiem, że mogę go zatrzymać? Zajmę się tym w wolnej chwili - zapewnił, a skoro tak powiedział to na pewno tak zrobi. W końcu Evelyn była jego rodziną, a rodzinie zawsze trzeba pomagać.
Dorzucił do herbaty trzy kostki cukru i zaczął powoli mieszać, słuchając uważnie odpowiedzi na wcześniej przez niego zadane pytanie. Zawsze dobrze było wiedzieć czym się zajmuje i do czego ma dostęp - nigdy nie wiadomo, kiedy taka znajomość mogła mu się przydać. - Też tak myślę. Co prawda nie miałem dużej styczności ze smokami, niestety, ale każda praca z nimi związana zawsze wydawała się mi ciekawa - odpowiedział, upijając niewielkiego łyka herbaty. Istniało tyle wspaniałych stworzeń, którym Edgar z chęcią poświęciłby czas, gdyby tylko posiadałby go odrobinę więcej. Niestety cierpiał na chroniczny brak czasu i jeżeli już znalazł chwilę na czytanie to decydował się na doszkolenie z dziedziny, którą już znał. Bardziej opłacało mu się poświęcić godzinę na pozycję o klątwach niż o smokach, tak oto wyglądało życie zabieganego człowieka.
- Każda, zdecydowanie - zgodził się z nią, zaśmiawszy się cicho. Praca w ministerstwie byłaby dla niego największym koszmarem. Do tej pory był wdzięczny losowi za to, że nie wylądował za biurkiem, choć w jego rodzinie to od początku było mało prawdopodobne. Burke'owie zajmowali się swoim sklepem na Nokturnie. To była ich spuścizna i temu poświęcali całe swoje życie, przekazując pałeczkę z pokolenia na pokolenie. - Czuję, że nie wytrzymałbym tam nawet jednego dnia - dodał znad filiżanki herbaty. Na swój sposób podziwiał wszystkich braci szlachciców za to, że chciało im się plątać w te wszystkie polityczne intrygi. Edgar zdecydowanie bardziej wolał stać z boku, w końcu jak to się mówi - gdzie dwóch się bije tam trzeci korzysta. I Edgar lubił być tym trzecim.
Odstawił filiżankę na biurko i z zainteresowaniem przysunął bliżej siebie paczuszkę. W jego oczach od razu pojawiły się tańczące iskry, bo to właśnie było to, co tak bardzo lubił. Zaczął rozwijać tą paczuszkę jeszcze ostrożniej niż w przypadku flakoniku, jedynie zerkając do środka. Podniósł wzrok na Evelyn. - Aż tylu masz wrogów? - Zapytał, uśmiechając się kątem ust. Nie spodziewał się tego po swojej drogiej kuzynce, ale skoro obawiała się takiego prezentu... Coś musiało być na rzeczy. - Dobrze zrobiłaś, lepiej chuchać na zimne - dodał już poważniej, z powotem pakując naszyjnik. - Rozumiem, że mogę go zatrzymać? Zajmę się tym w wolnej chwili - zapewnił, a skoro tak powiedział to na pewno tak zrobi. W końcu Evelyn była jego rodziną, a rodzinie zawsze trzeba pomagać.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Evelyn odwzajemniła uśmiech. Chciałaby zobaczyć zbiory Edgara, ale zapewne niechętnie dzielił się nimi z kimkolwiek, tak, jak ona niechętnie wpuszczała innych do swojego piwnicznego królestwa. Domowa pracownia była dla niej prywatną przestrzenią, gdzie mogła w pełni skupić się na warzeniu wywarów. Nawet ojciec nie ingerował już zbyt mocno w to, co tam robiła, choć nadal chętnie służył radą i składnikami. Artefakty zapewne jednak by ją zainteresowały, gdyby tylko dowiedziała się o nich czegoś więcej.
- I jest ciekawa, nawet bardzo – przyznała, choć nie przyznała się, że tak naprawdę nie pozwalano jej na zbyt wiele i ograniczano ją jedynie do tych całkowicie bezpiecznych przestrzeni, czego czasem żałowała, bo chętnie zobaczyłaby smoki z bliższej odległości, chociaż raz. Były to niezwykle niebezpieczne, ale jednocześnie na swój sposób ekscytujące stworzenia, a czarodzieje, którzy potrafili się z nimi obchodzić, musieli mieć wiele odwagi i uporu. Jednak gdyby nie matka z rodu Rosier, zapewne nie zostałaby dopuszczona do tego miejsca, a już na pewno nie w tak młodym wieku. Guinevere mimo upływu wielu lat od ślubu ze Slughornem nadal miała bliskie relacje z rodem pochodzenia. – Choć jestem pewna, że praca łamacza klątw i poszukiwanie artefaktów również są fascynujące i absorbujące... i obfitujące w przygody podczas ich odkrywania. Jestem pewna, że mógłbyś opowiedzieć wiele ciekawych historii na ten temat – Nie miała oczywiście pojęcia o wszystkich sprawkach Burke’ów, ale była świadoma, że również mieli swoje grzeszki. Nie wnikała w to jednak, choć chętnie usłyszałaby jakieś historie, bo lubiła dowiadywać się nowych rzeczy.
Upiła kolejny łyk herbaty, a jej jasne, niebieskie oczy czujnie obserwowały mężczyznę.
- Myślę, że ja też nie. Wystarczył kurs alchemiczny. Źle się czuję w takim ścisku, wolę spokojne przestrzenie alchemicznych pracowni lub terenów wokół rodowej posiadłości – przyznała. Rzadko który Slughorn czuł się w takim miejscu dobrze, za bardzo przywykli do swojego spokojnego życia w cieniu, gdzie, wbrew pozorom, było większe pole manewru.
Patrząc, jak Edgar powoli rozwija paczuszkę z naszyjnikiem, zamyśliła się.
- Nie wiem, kto go przysłał. Znalazłam pudełeczko z nim na stole w salonie, skrzat go tam dostarczył – wyjaśniła. – Nie było żadnej kartki, więc... Wolałam to sprawdzić, zwłaszcza że gdy próbowałam dotknąć go ręką, czułam... coś dziwnego. Sama nie wiem, jak to opisać, ale nie spodobało mi się to.
Wydawało się, że nie miała żadnych poważnych wrogów, ale może się myliła? Może mimo jej upartego trzymania się na uboczu i nie angażowania w poważniejsze spory ktoś żywił urazę do niej lub jej ojca, który posiadał na swoim koncie wiele niezbyt czystych sprawek? A może naszyjnik miał trafić do jej siostry lub matki? W całej tej sprawie było sporo niewiadomych. Może nawet naszyjnik wcale nie był przeklęty; wtedy po prostu uspokoi się i przestanie o tym myśleć. – Oczywiście, zatrzymaj go. Gdybyś się czegoś dowiedział, napisz do mnie, a możliwie szybko się tutaj pojawię. W takich czasach jak obecne trzeba na wszystko uważać. – Była ciekawa, ile Edgar wiedział o niedawnych wydarzeniach podczas noworocznego sabatu i zastanawiała się, czy mężczyzna podchwyci aluzję do tego wydarzenia.
- I jest ciekawa, nawet bardzo – przyznała, choć nie przyznała się, że tak naprawdę nie pozwalano jej na zbyt wiele i ograniczano ją jedynie do tych całkowicie bezpiecznych przestrzeni, czego czasem żałowała, bo chętnie zobaczyłaby smoki z bliższej odległości, chociaż raz. Były to niezwykle niebezpieczne, ale jednocześnie na swój sposób ekscytujące stworzenia, a czarodzieje, którzy potrafili się z nimi obchodzić, musieli mieć wiele odwagi i uporu. Jednak gdyby nie matka z rodu Rosier, zapewne nie zostałaby dopuszczona do tego miejsca, a już na pewno nie w tak młodym wieku. Guinevere mimo upływu wielu lat od ślubu ze Slughornem nadal miała bliskie relacje z rodem pochodzenia. – Choć jestem pewna, że praca łamacza klątw i poszukiwanie artefaktów również są fascynujące i absorbujące... i obfitujące w przygody podczas ich odkrywania. Jestem pewna, że mógłbyś opowiedzieć wiele ciekawych historii na ten temat – Nie miała oczywiście pojęcia o wszystkich sprawkach Burke’ów, ale była świadoma, że również mieli swoje grzeszki. Nie wnikała w to jednak, choć chętnie usłyszałaby jakieś historie, bo lubiła dowiadywać się nowych rzeczy.
Upiła kolejny łyk herbaty, a jej jasne, niebieskie oczy czujnie obserwowały mężczyznę.
- Myślę, że ja też nie. Wystarczył kurs alchemiczny. Źle się czuję w takim ścisku, wolę spokojne przestrzenie alchemicznych pracowni lub terenów wokół rodowej posiadłości – przyznała. Rzadko który Slughorn czuł się w takim miejscu dobrze, za bardzo przywykli do swojego spokojnego życia w cieniu, gdzie, wbrew pozorom, było większe pole manewru.
Patrząc, jak Edgar powoli rozwija paczuszkę z naszyjnikiem, zamyśliła się.
- Nie wiem, kto go przysłał. Znalazłam pudełeczko z nim na stole w salonie, skrzat go tam dostarczył – wyjaśniła. – Nie było żadnej kartki, więc... Wolałam to sprawdzić, zwłaszcza że gdy próbowałam dotknąć go ręką, czułam... coś dziwnego. Sama nie wiem, jak to opisać, ale nie spodobało mi się to.
Wydawało się, że nie miała żadnych poważnych wrogów, ale może się myliła? Może mimo jej upartego trzymania się na uboczu i nie angażowania w poważniejsze spory ktoś żywił urazę do niej lub jej ojca, który posiadał na swoim koncie wiele niezbyt czystych sprawek? A może naszyjnik miał trafić do jej siostry lub matki? W całej tej sprawie było sporo niewiadomych. Może nawet naszyjnik wcale nie był przeklęty; wtedy po prostu uspokoi się i przestanie o tym myśleć. – Oczywiście, zatrzymaj go. Gdybyś się czegoś dowiedział, napisz do mnie, a możliwie szybko się tutaj pojawię. W takich czasach jak obecne trzeba na wszystko uważać. – Była ciekawa, ile Edgar wiedział o niedawnych wydarzeniach podczas noworocznego sabatu i zastanawiała się, czy mężczyzna podchwyci aluzję do tego wydarzenia.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Edgar domyślał się, że Evelyn nie jest dopuszczana blisko smoków. W końcu tak brudna i niebezpieczna praca nie przystawała prawdziwej damie, a jedynie silnym mężczyznom. Niemniej samo codzienne przechodzenie obok nich musiało być na swój sposób fascynujące. - To prawda - zgodził się. - Podczas każdego wyjazdu coś się dzieje, choć nie obraziłbym się, gdyby raz było nudno - zaśmiał się cicho. Uwielbiał swoją pracę i nigdy się z tym nie krył. Uwielbiał adrenalinę, krążącą w żyłach. Uwielbiał tajemnice i czyhające niebezpieczeństwo. Ale czasami mógłby pojechać na wyprawę, podczas której wszystko pójdzie gładko i bez dodatkowych problemów. Gdzie zza wzgórza nie wyskoczy groźny troll, gdzie woda w jeziorze nie okaże się zatruta, gdzie artefakt nie będzie tylko zwykłym przedmiotem. Jakby każdy członek wyprawy wypił porcję Płynnego Szczęścia. Edgar chciałby od czasu do czasu pojechać na taką wyprawę, ale gdyby każda taka była, jego praca z pewnością przestałaby być tak ciekawa. - Ścisk ściskiem, ale użeranie się z tymi wszystkimi ludźmi - westchnął, upijając łyk herbaty. Nie żeby podczas swoich nielegalnych interesów nie musiał wysilać swoich umiejętności przekonywania, ale Edgarowi wszystko związane z ministerstwem wydawało się gorsze, głupsze, mniej potrzebne. - Nie domyślasz się, kim mógłby być ten tajemniczy wielbiciel? - Zapytał, chowając naszyjnik w paczuszce. Zajmowanie się nim w tym momencie byłoby zbyt niebezpiecznie dla nich obojga. Z czymś takim trzeba obchodzić się bardzo delikatnie. Niemniej Evelyn mogła być pewna, że Edgar wkrótce go zbada i wyśle jej sowę z... Cóż, oby dobrymi wiadomościami.
Uśmiechnął się gorzko, przenosząc na nią wzrok. Od razu podchwycił aluzję do Sabatu, choć na szczęście nie zaszczycił go swoją obecnością. - Owszem, ale nie można też popadać w paranoję - stwierdził. Jeszcze tego brakowało, żeby każdy szlachcic zaczął we wszystkim widzieć zdradę i próbę morderstwa. Wtedy arystokratyczne spędy zaczęłyby być jeszcze trudniejsze do zniesienia niż są. Co oczywiście nie znaczyło, że Edgar bagatelizował całą sprawę. Sam cały czas zastanawiał się kto za tym stał i jaki miał w tym cel. Najlogiczniejszy był jakiś zdrajca krwi, który chciał się zemścić na tym zepsutym towarzystwie, ale Edgar nie sądził, by rozwiązanie okazało się takie proste. Cała sprawa na pewno była o wiele bardziej złożona i Burke na razie miał nadzieję, że nikt nie zasadzi się na jego ród, choć z pewnością miał on wielu wrogów. - Byłaś tam? - Zapytał jeszcze z czystej ciekawości, ale raczej nie miał ochoty na kontynuowanie tego tematu.
Uśmiechnął się gorzko, przenosząc na nią wzrok. Od razu podchwycił aluzję do Sabatu, choć na szczęście nie zaszczycił go swoją obecnością. - Owszem, ale nie można też popadać w paranoję - stwierdził. Jeszcze tego brakowało, żeby każdy szlachcic zaczął we wszystkim widzieć zdradę i próbę morderstwa. Wtedy arystokratyczne spędy zaczęłyby być jeszcze trudniejsze do zniesienia niż są. Co oczywiście nie znaczyło, że Edgar bagatelizował całą sprawę. Sam cały czas zastanawiał się kto za tym stał i jaki miał w tym cel. Najlogiczniejszy był jakiś zdrajca krwi, który chciał się zemścić na tym zepsutym towarzystwie, ale Edgar nie sądził, by rozwiązanie okazało się takie proste. Cała sprawa na pewno była o wiele bardziej złożona i Burke na razie miał nadzieję, że nikt nie zasadzi się na jego ród, choć z pewnością miał on wielu wrogów. - Byłaś tam? - Zapytał jeszcze z czystej ciekawości, ale raczej nie miał ochoty na kontynuowanie tego tematu.
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W życiu Evelyn, od wczesnych lat wypełnionym rozmaitymi obowiązkami mającymi uczynić z niej nie tylko zdolną czarownicę i alchemiczkę, ale także przykładną szlachciankę, nie było miejsca na nudę i bezczynność. Ale jej zajęcia z pewnością nie umywały się do podróżowania po świecie w poszukiwaniu rzadkich artefaktów, niejednokrotnie obłożonych silnymi klątwami. Evelyn mogła o tym tylko posłuchać, mogła sobie to wyobrażać, ale na własnej skórze raczej nie przekona się nigdy, jak to jest.
- Podejrzewam, że w takiej pracy trudno o nudę – stwierdziła. Dla większości ludzi jej ukochana alchemia była przeraźliwie nudna, ale Evelyn nigdy tak nie uważała. Gdyby tak było, nie pokochałaby warzenia eliksirów, które, wbrew pozorom, także dostarczało subtelny dreszczyk emocji i świadomość, jakie skutki mogło mieć połączenie kilku składników i jaki potencjał mógł skrywać się w bulgoczącym kociołku w zależności od jej potrzeb. Alchemia dawała niemal nieograniczone możliwości, wystarczyło tylko mieć odwagę i umiejętności, by po nie sięgnąć.
- Właśnie to mam na myśli. Dużo ludzi. Często z rodzin mugoli. Mielibyśmy pracować z nimi na równych zasadach i robić, co nam każą? – To stałoby w sprzeczności z konserwatywnymi poglądami Slughornów, którzy może nie zwalczali mugoli i szlam, ale darzyli ich pogardą i uważali za ujmę stawianie ich na równi z nimi. Miałaby z nimi współpracować, może nawet słuchać rozkazów szlamy? Prychnęła pod nosem. Ojciec zawsze powtarzał jej, że została przeznaczona do wyższych celów niż usługiwanie mugolakom.
- Niestety, nie – powiedziała. Może to jakiś klient niezadowolony z usług jej lub ojca? Bo chyba bardziej było prawdopodobne to, że ktoś mógłby chcieć odegrać się na starszym Slughornie niż na jego najmłodszej córce, chociaż ona również mogła ucierpieć przez to, by być przestrogą dla ojca. Inną, choć mniej prawdopodobną opcją, był ktoś z negatywnie nastawionego rodu. – Ale jeśli coś przyjdzie mi do głowy... Muszę nad tym pomyśleć, Edgarze – westchnęła, pozwalając, by zamknął paczuszkę i odłożył na bok.
Tak naprawdę wątpiła, by ta sprawa była powiązana z sabatem; w końcu nikt ze Slughornów ani Rosierów nie ucierpiał, ale zwiększona ostrożność i tak była wskazana, bo nigdy nie wiadomo, który ród może ucierpieć jako następny i kiedy się to stanie. Choć dobór ofiar mógł dobitnie świadczyć o jednej osobie, w dodatku wystarczająco potężnej, żeby zrobić coś takiego, ale Evelyn miała wrażenie, że to by było zbyt oczywiste rozwiązanie tej zagadki.
- Nie byłam, ale słyszałam, co się stało – przyznała. Jej matka była naprawdę przerażona, ojciec musiał uraczyć ją eliksirem spokoju, żeby w ogóle była w stanie otrząsnąć się i opowiedzieć im, co się wydarzyło. – Mnie też to niepokoi. Boję się, że nasz świat może się zmienić, na gorsze. Nie chcę tego. Czyż nie dobrze jest tak, jak było do tej pory?
Wzdrygnęła się na samą myśl. W obecnym stanie rzeczy była szczęśliwa i wolałaby tego nie zmieniać, ale jednak pojawił się ktoś, kto próbował zaburzyć określony porządek rzeczy i to był wystarczający powód, by Evelyn się tego kogoś obawiała i jednocześnie czuła do niego narastającą niechęć – za to, że musiała zacząć się bać.
- Podejrzewam, że w takiej pracy trudno o nudę – stwierdziła. Dla większości ludzi jej ukochana alchemia była przeraźliwie nudna, ale Evelyn nigdy tak nie uważała. Gdyby tak było, nie pokochałaby warzenia eliksirów, które, wbrew pozorom, także dostarczało subtelny dreszczyk emocji i świadomość, jakie skutki mogło mieć połączenie kilku składników i jaki potencjał mógł skrywać się w bulgoczącym kociołku w zależności od jej potrzeb. Alchemia dawała niemal nieograniczone możliwości, wystarczyło tylko mieć odwagę i umiejętności, by po nie sięgnąć.
- Właśnie to mam na myśli. Dużo ludzi. Często z rodzin mugoli. Mielibyśmy pracować z nimi na równych zasadach i robić, co nam każą? – To stałoby w sprzeczności z konserwatywnymi poglądami Slughornów, którzy może nie zwalczali mugoli i szlam, ale darzyli ich pogardą i uważali za ujmę stawianie ich na równi z nimi. Miałaby z nimi współpracować, może nawet słuchać rozkazów szlamy? Prychnęła pod nosem. Ojciec zawsze powtarzał jej, że została przeznaczona do wyższych celów niż usługiwanie mugolakom.
- Niestety, nie – powiedziała. Może to jakiś klient niezadowolony z usług jej lub ojca? Bo chyba bardziej było prawdopodobne to, że ktoś mógłby chcieć odegrać się na starszym Slughornie niż na jego najmłodszej córce, chociaż ona również mogła ucierpieć przez to, by być przestrogą dla ojca. Inną, choć mniej prawdopodobną opcją, był ktoś z negatywnie nastawionego rodu. – Ale jeśli coś przyjdzie mi do głowy... Muszę nad tym pomyśleć, Edgarze – westchnęła, pozwalając, by zamknął paczuszkę i odłożył na bok.
Tak naprawdę wątpiła, by ta sprawa była powiązana z sabatem; w końcu nikt ze Slughornów ani Rosierów nie ucierpiał, ale zwiększona ostrożność i tak była wskazana, bo nigdy nie wiadomo, który ród może ucierpieć jako następny i kiedy się to stanie. Choć dobór ofiar mógł dobitnie świadczyć o jednej osobie, w dodatku wystarczająco potężnej, żeby zrobić coś takiego, ale Evelyn miała wrażenie, że to by było zbyt oczywiste rozwiązanie tej zagadki.
- Nie byłam, ale słyszałam, co się stało – przyznała. Jej matka była naprawdę przerażona, ojciec musiał uraczyć ją eliksirem spokoju, żeby w ogóle była w stanie otrząsnąć się i opowiedzieć im, co się wydarzyło. – Mnie też to niepokoi. Boję się, że nasz świat może się zmienić, na gorsze. Nie chcę tego. Czyż nie dobrze jest tak, jak było do tej pory?
Wzdrygnęła się na samą myśl. W obecnym stanie rzeczy była szczęśliwa i wolałaby tego nie zmieniać, ale jednak pojawił się ktoś, kto próbował zaburzyć określony porządek rzeczy i to był wystarczający powód, by Evelyn się tego kogoś obawiała i jednocześnie czuła do niego narastającą niechęć – za to, że musiała zacząć się bać.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
- I masz rację. Zawsze dzieje się coś niezaplanowanego - odparł, uśmiechając się przyjaźnie. Oto przykra rzeczywistość łowcy artefaktów. Można było planować wyprawę przez długie miesiące, a i tak za każdym razem wydarzyło się coś, czego plan nigdzie nie uwzględniał. W tym wypadku pozostawało zachować stałą czujność i oczy szeroko otwarte. - A więc właśnie - westchnął, zgadzając się z jej słowami. Nie odnalazłby się w ministerialnej hierarchii nawet wtedy, gdyby pracowali tam sami szlachcice. A w sytuacji, w której pracuje tam też cała gama przeróżnych mieszańców? Z całym szacunkiem, ale Edgar nigdy nie wykonałby ich rozkazu ani nawet nie wysłuchałby ich sugestii. Utożsamiał się z wartościami przekazywanymi mu jako dziecko.
- Zastanów się komu mogłaś podpaść. Ty albo ktoś ci bliski - powiedział, bo w tym momencie tylko tyle mógł jej doradzić. - Byle nie za długo, bo może to fałszywy alarm - dodał po chwili, dopijając swoją herbatę. Uważał, że nie ma co się zamartwiać na zapas, skoro naszyjnik wcale nie musiał być zaklęty. Chociaż z drugiej strony warto było czasami zrobić sobie rachunek sumienia. Przyznać się przed samym sobą do wszystkich popełnionych grzeszków. Zastanowić się nad ilością swoich wrogów. Dowiedzieć się na czym się stoi.
Edgar starał się nie popadać w paranoję i nie widzieć wszędzie prób zamachu, ale przez wydarzenia na Sabacie zaczął się zastanawiać, co może nastąpić na zbliżających się ślubach. Jeżeli ktoś się na nich uwziął to prawdopodobnie będzie chciał wykorzystać każdą okazję, a ceremonia ślubna to nie byle jaka okazja. - Też nie brałem w nim udziału - po raz kolejny jego aspołeczność wygrała. Po raz kolejny jego przeświadczenie, że co za dużo to niezdrowo, wygrało. A taki Sabat to zdecydowanie za dużo i zdecydowanie niezdrowo. Wzruszył ramionami. Nie miał ochoty na rozmowę o polityce. - Najwidoczniej komuś to nie pasuje - odparł. Ostatnio zaczął mieć ogromne wątpliwości do tego, co obecnie działo się w świecie czarodziejów. Musiał jeszcze raz poważnie zastanowić nad tym, po czyjej stronie stanąć. Najchętniej nie stawałby po niczyjej - lubił stać w cieniu, o ile nie szkodziło to rodzinnym interesom. A najczęściej takie stanie w cieniu wręcz im pomagało. Edgar był zdolny do zmieniania stron w zależności od korzyści. I na razie skłaniał się ku opinii Evelyn. Skoro jest dobrze to po co to zmieniać? Chociaż czy na pewno jest tak dobrze?
- Zastanów się komu mogłaś podpaść. Ty albo ktoś ci bliski - powiedział, bo w tym momencie tylko tyle mógł jej doradzić. - Byle nie za długo, bo może to fałszywy alarm - dodał po chwili, dopijając swoją herbatę. Uważał, że nie ma co się zamartwiać na zapas, skoro naszyjnik wcale nie musiał być zaklęty. Chociaż z drugiej strony warto było czasami zrobić sobie rachunek sumienia. Przyznać się przed samym sobą do wszystkich popełnionych grzeszków. Zastanowić się nad ilością swoich wrogów. Dowiedzieć się na czym się stoi.
Edgar starał się nie popadać w paranoję i nie widzieć wszędzie prób zamachu, ale przez wydarzenia na Sabacie zaczął się zastanawiać, co może nastąpić na zbliżających się ślubach. Jeżeli ktoś się na nich uwziął to prawdopodobnie będzie chciał wykorzystać każdą okazję, a ceremonia ślubna to nie byle jaka okazja. - Też nie brałem w nim udziału - po raz kolejny jego aspołeczność wygrała. Po raz kolejny jego przeświadczenie, że co za dużo to niezdrowo, wygrało. A taki Sabat to zdecydowanie za dużo i zdecydowanie niezdrowo. Wzruszył ramionami. Nie miał ochoty na rozmowę o polityce. - Najwidoczniej komuś to nie pasuje - odparł. Ostatnio zaczął mieć ogromne wątpliwości do tego, co obecnie działo się w świecie czarodziejów. Musiał jeszcze raz poważnie zastanowić nad tym, po czyjej stronie stanąć. Najchętniej nie stawałby po niczyjej - lubił stać w cieniu, o ile nie szkodziło to rodzinnym interesom. A najczęściej takie stanie w cieniu wręcz im pomagało. Edgar był zdolny do zmieniania stron w zależności od korzyści. I na razie skłaniał się ku opinii Evelyn. Skoro jest dobrze to po co to zmieniać? Chociaż czy na pewno jest tak dobrze?
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Evelyn pokiwała głową. Była zaciekawiona pracą swojego krewnego, ale póki co nie drążyła tematu dokładniej. Może kiedyś jeszcze nadarzy się okazja by usłyszeć coś ciekawego?
To nie było tak, że Evelyn w ogóle nie uznawała żadnych autorytetów. Szanowała ludzi o dobrym pochodzeniu oraz tych, którzy reprezentowali coś swoją wiedzą i dokonaniami. Wtedy mogła nawet przełknąć nieszlachetną krew, bo wysoce ceniła ludzi z pasją, od których mogła się czegoś ciekawego dowiedzieć, zresztą, jako młodociany alchemik, to w rezerwacie i tak zwykle pracowała pod czyimś okiem. Chociaż Rosierowie z pewnością nie zatrudniali u siebie szlam, byli do nich równie nieufnie nastawieni jak Slughornowie. Ale w ministerstwie było inaczej. Już od dłuższego czasu próbowało być postępowe i traktować wszystkich równo, choć szlachetni nadal cieszyli się szczególnymi względami, może nie licząc tych najbardziej nowoczesnych, którzy za nic mieli korzenie liczące kilka lub nawet kilkanaście stuleci i starannie pielęgnowane tradycje.
- Dobrze – przytaknęła. – Mam nadzieję, że okaże się, że to tylko moje przewrażliwienie. Może nasłuchałam się zbyt wielu paranoicznych wywodów matki? Po sabacie nie była sobą, teraz wydaje się wszędzie widzieć jakieś spiski mogące ugodzić w naszą rodzinę.
Biedna Guinevere Slughorn bała się dużo bardziej niż córka, która traktowała zagrożenie bardziej jako ewentualność, która może, ale nie musi się spełnić. Ale jednak na wszelki wypadek była ostrożna, choć nie aż tak, jak matka, która od tamtego dnia nie chciała opuszczać posiadłości i ograniczyła nawet swoje wizyty u Rosierów. Ojciec natomiast tak jak zawsze zamykał się w pracowni i patrzył na żonę z lekką pobłażliwością. Chociaż ich małżeństwo było oparte może nie na bardzo dobrych, ale pozytywnych stosunkach, zawsze podchodził do żony dosyć pobłażliwie, niczym do rozpieszczonego dziecka.
W sumie zdziwiłaby się, gdyby Edgar powiedział, że był na sabacie. Wydawał się dość wycofanym typem, podobnie jak jej ojciec. Francis Slughorn również wykręcił się nadmiarem obowiązków i pozostał w domu, Evelyn mu pomagała przy eliksirach. Oboje chyba dobrze na tym wyszli, że jednak zostali. Chociaż może Evelyn nie była aż tak aspołeczna, jak ojciec (bo jednak krew Rosierów robiła swoje), to salony nie były jej najbardziej ulubionym miejscem.
- Może to zdrajcy krwi – zastanowiła się. Zdrajcy byli gorsi niż szlamy, bo z pełną premedytacją sprzeniewierzyli się swoim rodom, wzgardzili bliskimi, którzy chcieli dla nich jak najlepiej, i wybrali odstępne życie poza zasadami. Tak, to było całkiem prawdopodobne, że chcieli zaszkodzić tym spośród nich, którzy nadal wiedli godne życie i dbali o to, by czysta krew nie zginęła w mrokach dziejów. Tacy mogli wtopić się w tłum i podstępnie zaatakować... Evelyn skrzywiła się.
Dla niej świat, jaki pamiętała z dzieciństwa i młodości, był dobry. Nigdy niczego jej nie brakowało, nie czuła się również stłamszona. Owszem, miała dużo obowiązków, ale i tak zawsze traktowano ją najbardziej pobłażliwie jako tą najmłodszą, w swojej rodzinie zawsze czuła się ważna i chciana, ojciec przekazywał jej swoją cenną wiedzę i dbał o jej dobrą przyszłość, a rodzeństwo służyło wsparciem.
- Zresztą... Nieważne. Liczę, że sprawa wkrótce sama się rozwiąże i dowiemy się kto to wszystko zrobił – rzekła. Mając nadzieję, że ten ktoś odpowie za swój podły czyn. Czekała na ten moment.
To nie było tak, że Evelyn w ogóle nie uznawała żadnych autorytetów. Szanowała ludzi o dobrym pochodzeniu oraz tych, którzy reprezentowali coś swoją wiedzą i dokonaniami. Wtedy mogła nawet przełknąć nieszlachetną krew, bo wysoce ceniła ludzi z pasją, od których mogła się czegoś ciekawego dowiedzieć, zresztą, jako młodociany alchemik, to w rezerwacie i tak zwykle pracowała pod czyimś okiem. Chociaż Rosierowie z pewnością nie zatrudniali u siebie szlam, byli do nich równie nieufnie nastawieni jak Slughornowie. Ale w ministerstwie było inaczej. Już od dłuższego czasu próbowało być postępowe i traktować wszystkich równo, choć szlachetni nadal cieszyli się szczególnymi względami, może nie licząc tych najbardziej nowoczesnych, którzy za nic mieli korzenie liczące kilka lub nawet kilkanaście stuleci i starannie pielęgnowane tradycje.
- Dobrze – przytaknęła. – Mam nadzieję, że okaże się, że to tylko moje przewrażliwienie. Może nasłuchałam się zbyt wielu paranoicznych wywodów matki? Po sabacie nie była sobą, teraz wydaje się wszędzie widzieć jakieś spiski mogące ugodzić w naszą rodzinę.
Biedna Guinevere Slughorn bała się dużo bardziej niż córka, która traktowała zagrożenie bardziej jako ewentualność, która może, ale nie musi się spełnić. Ale jednak na wszelki wypadek była ostrożna, choć nie aż tak, jak matka, która od tamtego dnia nie chciała opuszczać posiadłości i ograniczyła nawet swoje wizyty u Rosierów. Ojciec natomiast tak jak zawsze zamykał się w pracowni i patrzył na żonę z lekką pobłażliwością. Chociaż ich małżeństwo było oparte może nie na bardzo dobrych, ale pozytywnych stosunkach, zawsze podchodził do żony dosyć pobłażliwie, niczym do rozpieszczonego dziecka.
W sumie zdziwiłaby się, gdyby Edgar powiedział, że był na sabacie. Wydawał się dość wycofanym typem, podobnie jak jej ojciec. Francis Slughorn również wykręcił się nadmiarem obowiązków i pozostał w domu, Evelyn mu pomagała przy eliksirach. Oboje chyba dobrze na tym wyszli, że jednak zostali. Chociaż może Evelyn nie była aż tak aspołeczna, jak ojciec (bo jednak krew Rosierów robiła swoje), to salony nie były jej najbardziej ulubionym miejscem.
- Może to zdrajcy krwi – zastanowiła się. Zdrajcy byli gorsi niż szlamy, bo z pełną premedytacją sprzeniewierzyli się swoim rodom, wzgardzili bliskimi, którzy chcieli dla nich jak najlepiej, i wybrali odstępne życie poza zasadami. Tak, to było całkiem prawdopodobne, że chcieli zaszkodzić tym spośród nich, którzy nadal wiedli godne życie i dbali o to, by czysta krew nie zginęła w mrokach dziejów. Tacy mogli wtopić się w tłum i podstępnie zaatakować... Evelyn skrzywiła się.
Dla niej świat, jaki pamiętała z dzieciństwa i młodości, był dobry. Nigdy niczego jej nie brakowało, nie czuła się również stłamszona. Owszem, miała dużo obowiązków, ale i tak zawsze traktowano ją najbardziej pobłażliwie jako tą najmłodszą, w swojej rodzinie zawsze czuła się ważna i chciana, ojciec przekazywał jej swoją cenną wiedzę i dbał o jej dobrą przyszłość, a rodzeństwo służyło wsparciem.
- Zresztą... Nieważne. Liczę, że sprawa wkrótce sama się rozwiąże i dowiemy się kto to wszystko zrobił – rzekła. Mając nadzieję, że ten ktoś odpowie za swój podły czyn. Czekała na ten moment.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
A Edgar nie lubił mieć przełożonych bez względu na status krwi. Tutaj objawiał się kolejny plus jego pracy, w której jedna osoba nigdy nie wybijała się szczególnie ponad drugą. Każdy był tam specjalistą we własnej dziedzinie i musiał współpracować z innym specjalistą jak równy z równym. I choć podczas każdej wyprawy ktoś sprawował funkcję głównodowodzącego, nie rzucało się to tak w oczy. - Również mam taką nadzieję. Atak podczas sabatu i twój zaklęty naszyjnik byłby niepokojącym zbiegiem okoliczności - powiedział, wzdychając ze smutkiem. Nawet nie chciał się zastanawiać nad tym, co mogli zrobić jego rodzinie. Nie zniósłby krzywdy wyrządzanej jego bliskim. Gdyby na sabacie stało się dokładnie to samo, lecz jedna z ofiar pochodziłaby z jego rodu, już nie mówiłby o tym z takim spokojem. Prawdopodobnie nawet nie siedziałby teraz w domu, tylko próbowałby rozwikłać zagadkę i znaleźć sprawcę masakry. Na szczęście tragedia go nie dotknęła, więc na chwilę obecną nie miał zamiaru wściubiać swojego nosa w tą sprawę. Nie widział w tym większego sensu, choć oczywiście był ciekawy sprawcy i miał nadzieję, że szybko go złapią.
- To prawdopodobne - zgodził się, kiwając powoli głową. - Tylko czy korzystaliby z takich zaklęć? - Podobno podczas ataku zostały wykorzystane zaklęcia czarnomagiczne. Zdrajcy krwi kojarzyli się Edgarowi wyłącznie z tymi dobrymi ludźmi, którzy uważali arystokrację za zgniły owoc. Za organizm wyniszczany od środka przez paskudną chorobę. Zmieniali tożsamość, miejsce zamieszkania i profesję. Żyli pośród szlam i jak szlamy. A skoro tak, nie byliby w stanie rzucić tyloma skutecznymi zaklęciami niewybaczalnymi. To wcale nie było aż takie proste, jak większości laikom mogłoby się wydawać. Czarna magia to skomplikowana dziedzina magii i z pewnością nie była przeznaczona dla każdego.
Edgar również nie wspominał swojego dzieciństwa ze smutkiem. Dorosłego życia właściwie też nie, choć świeżo po ukończeniu Hogwartu działy się w świecie czarodziejów niepokojące rzeczy. Przeszły one w miarę bezboleśnie, ale najwidoczniej limit wojen nie został ostatnio wyczerpany. A czy było dobrze? Niby Edgarowi było dobrze, ale wychodził z założenia, że może być jeszcze lepiej. Chociaż jego wyobrażenie jeszcze lepiej nie pokrywało się z wyobrażeniami osób odpowiedzialnych za ataki podczas sabatu. - Wierzę, że kiedyś się dowiemy, ale obawiam się, że jednak nie tak szybko - westchnął. To nie było takie proste, a i służby bezpieczeństwa nigdy nie kwapiły się do szczególnie szybkich reakcji. Pozostawało im uzbroić się w cierpliwość i odrzucić wszystkie paranoiczne myśli. Ktoś w końcu za to zapłaci.
- To prawdopodobne - zgodził się, kiwając powoli głową. - Tylko czy korzystaliby z takich zaklęć? - Podobno podczas ataku zostały wykorzystane zaklęcia czarnomagiczne. Zdrajcy krwi kojarzyli się Edgarowi wyłącznie z tymi dobrymi ludźmi, którzy uważali arystokrację za zgniły owoc. Za organizm wyniszczany od środka przez paskudną chorobę. Zmieniali tożsamość, miejsce zamieszkania i profesję. Żyli pośród szlam i jak szlamy. A skoro tak, nie byliby w stanie rzucić tyloma skutecznymi zaklęciami niewybaczalnymi. To wcale nie było aż takie proste, jak większości laikom mogłoby się wydawać. Czarna magia to skomplikowana dziedzina magii i z pewnością nie była przeznaczona dla każdego.
Edgar również nie wspominał swojego dzieciństwa ze smutkiem. Dorosłego życia właściwie też nie, choć świeżo po ukończeniu Hogwartu działy się w świecie czarodziejów niepokojące rzeczy. Przeszły one w miarę bezboleśnie, ale najwidoczniej limit wojen nie został ostatnio wyczerpany. A czy było dobrze? Niby Edgarowi było dobrze, ale wychodził z założenia, że może być jeszcze lepiej. Chociaż jego wyobrażenie jeszcze lepiej nie pokrywało się z wyobrażeniami osób odpowiedzialnych za ataki podczas sabatu. - Wierzę, że kiedyś się dowiemy, ale obawiam się, że jednak nie tak szybko - westchnął. To nie było takie proste, a i służby bezpieczeństwa nigdy nie kwapiły się do szczególnie szybkich reakcji. Pozostawało im uzbroić się w cierpliwość i odrzucić wszystkie paranoiczne myśli. Ktoś w końcu za to zapłaci.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Tak. – Evelyn skinęła lekko głową. – Ale to już... Trochę daleko idąca teoria spiskowa. Dużo większe jest prawdopodobieństwo, że to mogłoby być coś osobistego skierowane w stronę kogoś z naszej rodziny.
Jeśli chodzi o osoby, z którymi łączyły ją negatywne relacje, nagle przyszedł jej na myśl Quentin, brat Edgara, ale wątpiła, by uciekał się do takiego sposobu ukarania jej za rzekome zepsucie eliksiru, który niegdyś wspólnie warzyli w ramach rodzinnej współpracy, mimo że na pewno miał łatwy dostęp do zaklętych przedmiotów. No i z oczywistych względów nie wymieniła go, gdy Burke spytał o jej podejrzenia. Nie chciała psuć ich stosunków, zresztą sama również poczułaby się urażona, gdyby ktoś wysnuł pochopne i w dodatku nieprzyjemne zarzuty w stronę kogoś z jej rodzeństwa.
- To musiałby być... ktoś skrajnie zdesperowany, kto uważa, że nie ma nic do stracenia lub za wszelką cenę pragnie kogoś ukarać, jednocześnie będąc przekonanym, że jemu samemu ujdzie to na sucho – zauważyła. Bo pozostawało faktem, że większość zdrajców była wielbicielami szlam podkreślającymi, jak bardzo brzydzi się szlacheckimi zwyczajami i uprzedzeniami. Wielu gardziło też zapewne czarną magią, którą interesowała się część rodów, co jednak nie znaczyło, że zdrajca również nie mógł posiadać odpowiedniej wiedzy i umiejętności, by takich czarów użyć. To, że ktoś deklarował niechęć i pogardę do konkretnego rodzaju czarów, nie znaczyło jeszcze, że nie umiałby ich używać. W grę mógł wchodzić również dodatkowy motywator, który sprawiał, że dylematy moralne schodziły na dalszy plan.
Ale równie dobrze mogło się okazać, że jej tok myślenia jest błędny i rozwiązanie może okazać się dużo bardziej zaskakujące.
- Może kiedyś się okaże, jak było naprawdę – wzruszyła ramionami. Zdawała sobie sprawę, że to może nie nastąpić szybko. Może nawet nigdy nie złapią tego kogoś, choć była pewna, że członkowie rodów, które ucierpiały, nie spoczną, póki nie poznają prawdy.
Porozmawiali jeszcze trochę o innych sprawach, głównie kręcących się wokół ich rodzin, oraz jakichś stosunkowo błahych, nie budzących większych emocji tematów. Ale później, gdy Evelyn dopiła już herbatkę, zdecydowała się pożegnać z Edgarem i wrócić do domu, ciekawa, czy mężczyzna odkryje coś ciekawego w związku z podejrzanym naszyjnikiem.
| zt.
Jeśli chodzi o osoby, z którymi łączyły ją negatywne relacje, nagle przyszedł jej na myśl Quentin, brat Edgara, ale wątpiła, by uciekał się do takiego sposobu ukarania jej za rzekome zepsucie eliksiru, który niegdyś wspólnie warzyli w ramach rodzinnej współpracy, mimo że na pewno miał łatwy dostęp do zaklętych przedmiotów. No i z oczywistych względów nie wymieniła go, gdy Burke spytał o jej podejrzenia. Nie chciała psuć ich stosunków, zresztą sama również poczułaby się urażona, gdyby ktoś wysnuł pochopne i w dodatku nieprzyjemne zarzuty w stronę kogoś z jej rodzeństwa.
- To musiałby być... ktoś skrajnie zdesperowany, kto uważa, że nie ma nic do stracenia lub za wszelką cenę pragnie kogoś ukarać, jednocześnie będąc przekonanym, że jemu samemu ujdzie to na sucho – zauważyła. Bo pozostawało faktem, że większość zdrajców była wielbicielami szlam podkreślającymi, jak bardzo brzydzi się szlacheckimi zwyczajami i uprzedzeniami. Wielu gardziło też zapewne czarną magią, którą interesowała się część rodów, co jednak nie znaczyło, że zdrajca również nie mógł posiadać odpowiedniej wiedzy i umiejętności, by takich czarów użyć. To, że ktoś deklarował niechęć i pogardę do konkretnego rodzaju czarów, nie znaczyło jeszcze, że nie umiałby ich używać. W grę mógł wchodzić również dodatkowy motywator, który sprawiał, że dylematy moralne schodziły na dalszy plan.
Ale równie dobrze mogło się okazać, że jej tok myślenia jest błędny i rozwiązanie może okazać się dużo bardziej zaskakujące.
- Może kiedyś się okaże, jak było naprawdę – wzruszyła ramionami. Zdawała sobie sprawę, że to może nie nastąpić szybko. Może nawet nigdy nie złapią tego kogoś, choć była pewna, że członkowie rodów, które ucierpiały, nie spoczną, póki nie poznają prawdy.
Porozmawiali jeszcze trochę o innych sprawach, głównie kręcących się wokół ich rodzin, oraz jakichś stosunkowo błahych, nie budzących większych emocji tematów. Ale później, gdy Evelyn dopiła już herbatkę, zdecydowała się pożegnać z Edgarem i wrócić do domu, ciekawa, czy mężczyzna odkryje coś ciekawego w związku z podejrzanym naszyjnikiem.
| zt.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
gabinet
Szybka odpowiedź