Namiot Harfistki
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Namiot Harfistki
O Harfistce mówią, że jest giętka jak drewno, z którego wykonuję się harfy; daje wyjątkowe pokazy na metalowym podwieszeniu w kształcie wspomnianego instrumentu, na którym wykonuje figury, zdawałoby się, niemożliwe dla człowieka. Metalowa harfa płynie, a ona wraz z nią - tańcząc w powietrzu jak zwinny delikatny motyl. Jej skrzące cekinami ubrania migoczą w blasku świec lewitujących bezpiecznie u wewnętrznych boków namiotu, a grająca w głowach gości muzyka wygrywa od najstarszych walców po współczesne rock'n'rollowe piosenki.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:19, w całości zmieniany 1 raz
Zatrzymał się przed wejściem do cyrku, patrząc na świecący się neonowymi lampkami napis. Czuł podskórnie, że bardzo chętnie zrównałby to wszystko z ziemią. Nienawidził tych wszystkich festiwalopodobnych namiotów, dziwnie uśmiechniętych pracowników i głupich zabaw, w których można było wygrać paskudną laleczkę. Obok niego przebiegło kilkoro dzieci, które radośnie popiskiwały na sam widok wielkie Areny Carringtonów i pokazywały sobie ją palcami. Jeden z małych chłopców w żółtym płaszczyku zatrzymał się, by spojrzeń na Raidena swoimi okrągłymi, niesamowicie niebieskimi oczami jakby doskonale wiedział, po co się tam pojawił. Zaraz jednak dołączył do grupy, gdy starsza dziewczynka pociągnęła go w stronę głównej atrakcji cyrku. Policja powinna zamknąć to miejsce do końca sprawy, ale nie oskarżono jeszcze nikogo z trupy cyrkowej. Wiadomo było że odpowiedzialny przestępca znajdował się na terenie ośrodka i należało go schwytać. Po cichu. Co najmniej piętnastu funkcjonariuszy policji miało dotrzeć do Areny Carringtonów niezależnie i w różnych godzinach, by nie zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi. Ktoś miał przyjść z koleżanką z pracy, ktoś inny z dzieckiem. Raiden postanowił przyjść sam, nie chcąc narażać niepotrzebnie innych na krzywdy. Każdy z nich dostał też swój przydział ternu, który miał przeszukać. Jemu dostał się namiot Harfinistki i chociaż nie brzmiało to zachęcająco, okazało się, że występ zaczynał się z przytupem. Carter wszedł do namiotu w chwili gdy zgasły światła, a wszystkie pozostałe lampy jak i głowy widzów zwrócone były wysoko w górę. Zauważył wijącą się pod sufitem kobietę, która w rytmie muzyki wykonywała swoje tajemnicze ruchy. Zrobiło mu się trochę niedobrze, gdy tak się wyginała, a dreszcz przeszedł mu przez długość pleców. Czy ona nie miała kręgosłupa? Merlinie... Do jakiego koszmarnego miejsca trafił?! Chciał przejść dalej, okrążając od tyłu całe wnętrze, ale podszedł do niej jakiś asystent przebrany w dziwnie kolorowy strój.
- Przepraszam bardzo, ale musi pan usiąść na czas występu - powiedział z wyraźnie zagranicznym, ostrym akcentem. - Mistrzyni potrzebuje skupienia.
- Mistrzyni? - powtórzył za nim Raiden, starając się nie parsknąć śmiechem, bo powaga jaką zachowywał ten małolat była rozbrajająca. Wiedział jednak że bez rozkazu nie może pokazywać nikomu odznaki, dlatego pozwolił robić tamtemu co do niego należało i dał się zaprowadzić w odpowiednie miejsce wśród widowni. Gdy w końcu usiadł, zdał sobie sprawę, że siedzi dookoła samych kobiet, co wywołało u niego spory uśmiech. Zerknął jeszcze na ową mistrzynię, próbując dostrzec coś interesującego, ale... Wszystko było dziwaczne i jedynie coraz bardziej się stawało. - Ohyda - mruknął pod nosem, nie mogąc patrzeć na tę... Elastyczność. Lubił jak kobieta była giętka, ale... Bez przesady. Ciekawe czy to właśnie kobieta-guma była poszukiwanym przestępcą... Raiden przeniósł uwagę na siedzącą obok pannę i dość niedyskretnie przejechał po niej spojrzeniem. Raczej zbyt bogato wyczesana jak na takie miejsce jak to...
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Darcy nie była wielkim znawcą sztuki, wszelkiego rodzaju – tańca, muzyki, malarstwa – ale nie musiała być. Lubiła czasem poddać umysł refleksji. Udać się w miejsca, gdzie mogła się zrelaksować, kontemplując to, co szlachta i jej matka uznawała za godne. Tym razem padło na cyrk. Jej celem nie była jednak arena – byt zatłoczona jak na jej gusta i pełna plebsu, wokół którego Darcy nie chciała się poruszać. Lady Rosier miała dokładnie skonkretyzowany cel swojej wizyty. Od razu swojego kroi skierowała do namiotu harfistki, nie błądząc po drodze, nie zaczepiając ludzi, a ci, którzy zaczepili ja, konsekwentnie pozostawali zlekceważeni. Do namiotu wkroczyła jako jedna z pierwszych osób, zajęła miejsce na tyle. Nie było wielu zainteresowanych grą harfistki. Większość osób wolało bardziej emocjonujące atrakcje. Wystąpienie skrzydlatych koni (czarodzieje jakoś zawsze do zwierząt podchodzili bardziej pobłażliwie), iluzjonisty, akrobatów, czy inne – jak na gusta Darcy, barbarzyńskie rozrywki. Dla niej za dużo było w tym potu i prężenia mięśni. Tym bardziej, wydawała się niemile zaskoczona, kiedy okazało się, że duża część wystąpienia harfistki to pokaz jej zdolności gimnastycznych. Baczne spojrzenie niebieskich oczu podążało za podwieszoną na kole kobietą, ale bardzo chętnie zboczyło na bok, kiedy do pomieszczenia wszedł ktoś jeszcze. Wzrok lady Rosier padł na mężczyznę. Zwróciła na niego uwagę, ponieważ zakłócił ciszę, jaka towarzyszyła jak na razie wystąpieniu kobiety. Zaraz potem zabrzmiały pierwsze, szarpane dźwięki.
Wróciła wzrokiem do kobiety, chrząkając dość wymownie w niezadowoleniu. Zaraz potem ten sam mężczyzna siadł na miejscu obok Darcy. Kobieta nie mogła nie usłyszeć komentarza, jaki rzucił pod nosem.
— Sztuka — skwitowała w odpowiedzi, wdając się w dyskurs, mimo, ze przecież się z nim zgadzała, chociaż chyba mówiła tylko o tym, jak harfistka zrujnowała dobre imię instrumentu, na którym grała.
Wróciła wzrokiem do kobiety, chrząkając dość wymownie w niezadowoleniu. Zaraz potem ten sam mężczyzna siadł na miejscu obok Darcy. Kobieta nie mogła nie usłyszeć komentarza, jaki rzucił pod nosem.
— Sztuka — skwitowała w odpowiedzi, wdając się w dyskurs, mimo, ze przecież się z nim zgadzała, chociaż chyba mówiła tylko o tym, jak harfistka zrujnowała dobre imię instrumentu, na którym grała.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Duchamp postawił pisuar na środku pokoju i nazwał to sztuką - odpowiedział na jej słowa, patrząc w górę na wyginającą się ciągle kobietę, wzruszając przy tym lekko ramionami. - Przepraszam. O tej samej sztuce rozmawiamy? - dodał ironicznie, przenosząc na nią uwagę z uniesioną jedną brwią i błąkającym się uśmiechem na ustach. Rozumiał sztukę jako pojęcie określające rzeźbę, malarstwo czy inną podstawową czynność. Nawet garncarstwo. Przetwarzanie, wytwarzanie, coś materialnego. Ale co miało wyginanie się pod sufitem do sztuki? Co miał ten artysta, który nazwał przedmiot sanitarny fontanną do Leonarda da Vinci czy innego fantasty? Przejechał spojrzeniem po zdecydowanie wyniosłym obliczu młodej dziewczyny, która pewnie pod toną makijażu miała twarz dziecka. Chyba dalej widział ślady dziecięcego tłuszczyku. Uśmiechnął się do siebie, kręcąc głową. Panny chyba miały to do siebie, że lubiły podkreślać, że są starsze niż normalnie były. Nie wiedział z czego to wynikało, ale najwidoczniej makijaż jak i strój dojrzałej kobiety miał to zaakcentować. Cóż. Co kraj to obyczaj. W Ameryce stawiano na coraz bardziej nowatorski ubiór jak i styl bycia, podczas gdy w starej, dobrej Anglii stawiano wciąż na konserwatyzm. Widać było tę różnicę tak bardzo, że aż nie potrafił określić tego słowami. Czy było to zabawne, czy może właśnie nie? Trudno było powiedzieć. Zmiany nadchodziły jednak zza oceanu w stronę Wielkiej Brytanii, chociażby przez fale radiowe. Muzyka łączyła ludzi, sprawiała, że ułożeni wcześniej nastolatkowie skakali po stolikach podczas potańcówek. Ah. Uwielbiał tego rock n' rolla. Ktoś kiedyś chyba powiedział, że to muzyka szatana. Skoro tak to on już dawno powinien być w piekle.
Rozejrzał się jeszcze, obserwując wszystko uważnym okiem policjanta. Czy było cokolwiek, co świadczyłoby o podejrzanym zachowaniu cyrkowców? Ludzie wpatrywali się jak zahipnotyzowani w podniebny taniec, a fioletowe światła padały na ich twarze, co przypominało dziwny trans. Raidenowi coś tutaj nie pasowało, ale nie znalazł jeszcze dokładnie źródła owego przeczucia. Może to tylko głupie swędzenie pod skórą, ale... Mało kiedy się mylił. Obejrzał się przez ramię, by zobaczyć siedzące na wyższym piętrze kobiety, ale prócz zafascynowania Harfistką nic nie dostrzegł.
- Naprawdę to się ludziom podoba? - mruknął, kręcąc głową i oddychając głębiej. Coś czuł, że u siłaczy bawiłby się lepiej.
Rozejrzał się jeszcze, obserwując wszystko uważnym okiem policjanta. Czy było cokolwiek, co świadczyłoby o podejrzanym zachowaniu cyrkowców? Ludzie wpatrywali się jak zahipnotyzowani w podniebny taniec, a fioletowe światła padały na ich twarze, co przypominało dziwny trans. Raidenowi coś tutaj nie pasowało, ale nie znalazł jeszcze dokładnie źródła owego przeczucia. Może to tylko głupie swędzenie pod skórą, ale... Mało kiedy się mylił. Obejrzał się przez ramię, by zobaczyć siedzące na wyższym piętrze kobiety, ale prócz zafascynowania Harfistką nic nie dostrzegł.
- Naprawdę to się ludziom podoba? - mruknął, kręcąc głową i oddychając głębiej. Coś czuł, że u siłaczy bawiłby się lepiej.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Nie odrywając wzroku od kobiety, wyginającej się w nienaturalnych pozach nad ich głowami, zmarszczyła nieco brwi na słowa mężczyzny. Kącik jej ust drgnął w lekko kpiącym wyrazie, ale zaraz na twarz wróciła powaga. Nie spoglądała na swojego rozmówcę, chociaż nie szkodziło jej to w odpowiedzeniu na poruszoną kwestię.
— Sztuka jest subiektywna. Czasami nie o to chodzi, żeby nam się podobała, ale żeby była kontrowersyjna i wymagała dyskusji. Czy właśnie nie rozmawiamy o pisuarze Duchampa?
Trudno powiedzieć czy sama zgadzała się ze swoimi słowami. Jej sztuka, ta którą doceniała, miała zupełnie inny charakter. Nawet gra wszechstronnie uzdolnionej harfistki zdawała jej się nie mieścić w ramach pojmowanego przez rosierowskie oko, czy ucho artyzmu. Dla niej ta gra była amatorszczyzną. Zgodziłby się z nią zapewne Tristan, może nawet i Morgoth, wnioskując po jego uwielbieniu do opery. Kobieta zabierała się za dwie czynności jednocześnie, które winny być wykonywane oddzielnie. Tak aby móc zachować skupienie i pewność w wykonywanych działaniach - czy to grze, czy pokazie gimnastyki. Tymczasem kobieta pozwalała sobie na brak precyzyjności. Tego Rosier nie mogła potraktować pobłażliwie.
Jej rozmówca w dalszym ciągu występ długo milczał. W końcu i Darcy postanowiła podzielić się swoją prawdziwą opinią na temat fikuśnie wyginającej się gimnastyczki i harfistki.
— Spytaj tych, którzy wykazują zainteresowanie.
Przeniosła wzrok na mężczyznę, taksując go spojrzeniem. Nie rozpoznawała w nim żadnej twarzy spotykanej na salonach, a jako, że większość z nich się chociaż kojarzyło, a znaczną część osób szlachecko urodzonych znało osobiście, zastanowiła się, czy powinna dalej prowadzić tą dyskusję. Antymugolska policja gotowa byłaby ponownie zarzucać jej współpracę z promugolskimi osobnikami.
— Skąd ten znawczy ton? Czyżby na co dzień też zajmował się pan sztuką? — zakpiła sobie z nieznajomego, jednocześnie próbując wybadać jego pochodzenie.
— Sztuka jest subiektywna. Czasami nie o to chodzi, żeby nam się podobała, ale żeby była kontrowersyjna i wymagała dyskusji. Czy właśnie nie rozmawiamy o pisuarze Duchampa?
Trudno powiedzieć czy sama zgadzała się ze swoimi słowami. Jej sztuka, ta którą doceniała, miała zupełnie inny charakter. Nawet gra wszechstronnie uzdolnionej harfistki zdawała jej się nie mieścić w ramach pojmowanego przez rosierowskie oko, czy ucho artyzmu. Dla niej ta gra była amatorszczyzną. Zgodziłby się z nią zapewne Tristan, może nawet i Morgoth, wnioskując po jego uwielbieniu do opery. Kobieta zabierała się za dwie czynności jednocześnie, które winny być wykonywane oddzielnie. Tak aby móc zachować skupienie i pewność w wykonywanych działaniach - czy to grze, czy pokazie gimnastyki. Tymczasem kobieta pozwalała sobie na brak precyzyjności. Tego Rosier nie mogła potraktować pobłażliwie.
Jej rozmówca w dalszym ciągu występ długo milczał. W końcu i Darcy postanowiła podzielić się swoją prawdziwą opinią na temat fikuśnie wyginającej się gimnastyczki i harfistki.
— Spytaj tych, którzy wykazują zainteresowanie.
Przeniosła wzrok na mężczyznę, taksując go spojrzeniem. Nie rozpoznawała w nim żadnej twarzy spotykanej na salonach, a jako, że większość z nich się chociaż kojarzyło, a znaczną część osób szlachecko urodzonych znało osobiście, zastanowiła się, czy powinna dalej prowadzić tą dyskusję. Antymugolska policja gotowa byłaby ponownie zarzucać jej współpracę z promugolskimi osobnikami.
— Skąd ten znawczy ton? Czyżby na co dzień też zajmował się pan sztuką? — zakpiła sobie z nieznajomego, jednocześnie próbując wybadać jego pochodzenie.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- W takim razie każda męska jest dziełem sztuki - odpowiedział, wzruszając ramionami, chociaż nie mógł pozbyć się uśmiechu na ustach, gdy przypomniała mu się akcja w łazience w Ministerstwie, gdy wszystkie klozety postanowiły wybuchnąć, a on z Rogersem cudem wydostali się na korytarz. Ciąg dalszy tego wydarzenia, jednak był o wiele bardziej przyjemniejszy. - Chociaż w moim guście damskie mają o wiele więcej do zaoferowania - dodał już poważniej, przenosząc spojrzenie na siedzącą obok niego pannę. To że po prostu miał słabość do kobiet, mówiło samo przez się. Zawsze były dla niego nowym wyzwaniem, a odkrycie tego ich kobiecego wnętrza traktował właśnie jak jedno z nich. Niby zamknięte i niedostępne patrzyły na mężczyzn z wyższością, bo przecież żaden nie był ich godzien! Żaden! Ale ile już takich panien spotkał, które tak naprawdę tak idealnie grały, by potem odkryć tę zagubioną w sobie dziewczynkę, która bała się otworzyć przed innymi. Miał w końcu jedną z nich w domu, która sądziła, że zniechęci Raidena swoim zewnętrznym chłodem. Carter z trudem powstrzymał uśmiech, przez co jedynie odkaszlnął i zaraz usiadł prosto, podnosząc spojrzenie na harfinistkę. Była dobra w tym co robiła, ale nie mógł powiedzieć, żeby miało to jakiś wyższy cel. Chodziło o pokazanie jej gibkości czy grę? A może po prostu ktoś po pijaku stwierdził, że można podciągnąć harfę z kobietą pod sufit i każdy idiota zapłaci, żeby to zobaczyć. Bo Raiden tak właśnie się czuł, patrząc na te wygibasy. Chociaż nie był tu, by ją podziwiać. Miał co innego do roboty i musiał się tym zająć po skończeniu występu. Na razie doliczył się pięciu asystentów i jakiegoś mężczyzny, który bacznie obserwował widownię. Może szef tego całego... No, właśnie. Cyrku. Chociaż Carter szczerze w to wątpił. Gdy usłyszał głos młodej kobiety obok, pochylił się w jej stronę, by odpowiedzieć:
- Myślę, że test na posłuszeństwo małpy się powiódł. Nie sądzisz?
I znowu zerknął na widownię, która ślepo, z zachwytem błąkającym się na twarzach wpatrywała się w harfinistkę. Mistrzynię tego wieczoru. Tego krótkiego momentu. Bo po wyjściu stąd chwilę pewnie ludzie mieli o niej rozmawiać, by potem zapomnieć i skupić się na czymś zupełnie innym. Człowiek może być mądry, a ludzie są głupi i źli. Piętnaście wieków temu wiedzieli, że Ziemia jest środkiem Wszechświata. Pięćset lat temu, że jest płaska. A piętnaście minut temu Raiden wiedział, że żaden idiota nie będzie grał na harfie w powietrzu. I do tego się gimnastykował. Mógł jedynie sobie wyobrażać, co będzie wiedział jutro. Zaśmiał się na kpiące słowa panienki. - Codziennie podziwiam sztukę i muszę przyznać, że Bóg przeszedł sam siebie w waszym tworzeniu - odparł, unosząc lewy kącik ust i patrząc na dziewczynę spod lekko pochylonej głowy. W jego spojrzeniu krył się pewien błysk, który mógł mówić, że zaraz wystrzeli z jakimś absurdalnym pomysłem.
- Myślę, że test na posłuszeństwo małpy się powiódł. Nie sądzisz?
I znowu zerknął na widownię, która ślepo, z zachwytem błąkającym się na twarzach wpatrywała się w harfinistkę. Mistrzynię tego wieczoru. Tego krótkiego momentu. Bo po wyjściu stąd chwilę pewnie ludzie mieli o niej rozmawiać, by potem zapomnieć i skupić się na czymś zupełnie innym. Człowiek może być mądry, a ludzie są głupi i źli. Piętnaście wieków temu wiedzieli, że Ziemia jest środkiem Wszechświata. Pięćset lat temu, że jest płaska. A piętnaście minut temu Raiden wiedział, że żaden idiota nie będzie grał na harfie w powietrzu. I do tego się gimnastykował. Mógł jedynie sobie wyobrażać, co będzie wiedział jutro. Zaśmiał się na kpiące słowa panienki. - Codziennie podziwiam sztukę i muszę przyznać, że Bóg przeszedł sam siebie w waszym tworzeniu - odparł, unosząc lewy kącik ust i patrząc na dziewczynę spod lekko pochylonej głowy. W jego spojrzeniu krył się pewien błysk, który mógł mówić, że zaraz wystrzeli z jakimś absurdalnym pomysłem.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Mogłaby się nawet zaśmiać na jego słowa, ale zachowała wobec nich powagę, ostatecznie reagując w sposób analityczny. Wszelkie parsknięcia byłyby za dużym wykroczeniem poza etykietę. Dlatego milczała, a jej kącik ust ledwie drgnął. Dla kogoś kto jej nie znał, gest ten mógł się wydać prawie niedostrzegalny. Próbowała nie okazać swojego rozbawienia, kiedy w poważnym tonie odpowiedziała na poruszoną przez niego kwestię.
— Doprawdy? A co takiego może zaoferować toaleta damska, czego nie oferuje męskie dzieło sztuki?
Zawiesiła na nim na chwilę wzrok, nic niewiedzący, jakby rzeczywiście nie potrafiła sobie wyobrazić do czego Raiden mógł nawiązywać swoją prowokującą wypowiedzią. Była w końcu kobietą. Powinna móc chociaż udać, ze słowa nie skojarzyły jej się tak, jak… skojarzyły. Może nie trzeba było ulegać Rosalie i nie czytać takiej ilości powieści romantycznych. Nie musiałaby teraz udawać niewiedzy, a zachowałaby i bez tego czystość umysłu. Tymczasem wpatrywała się w tęczówki oczu Raidena, oczekując jego odpowiedzi w niemym zawieszeniu.
Czy odpowiedział na tą kwestię, czy następną, w momencie, w którym pochylił się w jej kierunku, a ona poczuła jego oddech na swojej skórze, nie cofnęła się całkiem, nie chcąc okazać uległości wobec jego ruchów. Jedynie nieznacznie ściągnęła łopatki, zwiększając tym między nimi odległość zaledwie o kilkanaście milimetrów. Nie była jedną z tych osób, które cofały się przed przeszkodą, czy czyjąś wolą, ona wolała przeszkody pokonywać, a wolę egzekwować dla własnych korzyści.
— Potrafię wskazać przynajmniej dwie osoby w namiocie, na które nie zadziałał. Naprawdę nie sądzę — skwitowała wypowiedż, czerpiąc niewymowną satysfakcję z zaprzeczenia jego słowom, mimo, że potencjalnie mogłaby się z nim zgodzić. Naiwny zachwyt na twarzach zebranych tu osób, był swojego rodzaju reakcją pustych mas.
Tym bardziej warunki te sprzyjały względnie interesującej rozmowie na stosownym poziomie. Darcy na moment być może oddała się skupieniu i kontemplowaniu pani uwieszonej nad sufitem, ale jej zainteresowanie było, wyraźnie, nieszczere, o czym Raiden musiał sobie zdawać sprawę z uwagi na to prowadzonej rozmowy. Nietrudno było jej więc odnotować kolejna uwagę mężczyzny.
— Bóg? To ktoś w kogo wierzysz? — rozmowa nagle przybrała innego wydźwięku. Darcy westchnęła w duchu, w nieznanej nazwie i wierzeniu rozpoznając pasjonata mugolaków. Z westchnieniem odsunęła się całkowicie w tył, opierając się na swoim krześle.
—Więc może módl się do niego, aby dla ciebie był łaskawszy niż dla swojego aktu stworzenia i zsyłał na twoją drogę częściej ludzi, którzy będą chcieli z Tobą o nim porozmawiać.
— Doprawdy? A co takiego może zaoferować toaleta damska, czego nie oferuje męskie dzieło sztuki?
Zawiesiła na nim na chwilę wzrok, nic niewiedzący, jakby rzeczywiście nie potrafiła sobie wyobrazić do czego Raiden mógł nawiązywać swoją prowokującą wypowiedzią. Była w końcu kobietą. Powinna móc chociaż udać, ze słowa nie skojarzyły jej się tak, jak… skojarzyły. Może nie trzeba było ulegać Rosalie i nie czytać takiej ilości powieści romantycznych. Nie musiałaby teraz udawać niewiedzy, a zachowałaby i bez tego czystość umysłu. Tymczasem wpatrywała się w tęczówki oczu Raidena, oczekując jego odpowiedzi w niemym zawieszeniu.
Czy odpowiedział na tą kwestię, czy następną, w momencie, w którym pochylił się w jej kierunku, a ona poczuła jego oddech na swojej skórze, nie cofnęła się całkiem, nie chcąc okazać uległości wobec jego ruchów. Jedynie nieznacznie ściągnęła łopatki, zwiększając tym między nimi odległość zaledwie o kilkanaście milimetrów. Nie była jedną z tych osób, które cofały się przed przeszkodą, czy czyjąś wolą, ona wolała przeszkody pokonywać, a wolę egzekwować dla własnych korzyści.
— Potrafię wskazać przynajmniej dwie osoby w namiocie, na które nie zadziałał. Naprawdę nie sądzę — skwitowała wypowiedż, czerpiąc niewymowną satysfakcję z zaprzeczenia jego słowom, mimo, że potencjalnie mogłaby się z nim zgodzić. Naiwny zachwyt na twarzach zebranych tu osób, był swojego rodzaju reakcją pustych mas.
Tym bardziej warunki te sprzyjały względnie interesującej rozmowie na stosownym poziomie. Darcy na moment być może oddała się skupieniu i kontemplowaniu pani uwieszonej nad sufitem, ale jej zainteresowanie było, wyraźnie, nieszczere, o czym Raiden musiał sobie zdawać sprawę z uwagi na to prowadzonej rozmowy. Nietrudno było jej więc odnotować kolejna uwagę mężczyzny.
— Bóg? To ktoś w kogo wierzysz? — rozmowa nagle przybrała innego wydźwięku. Darcy westchnęła w duchu, w nieznanej nazwie i wierzeniu rozpoznając pasjonata mugolaków. Z westchnieniem odsunęła się całkowicie w tył, opierając się na swoim krześle.
—Więc może módl się do niego, aby dla ciebie był łaskawszy niż dla swojego aktu stworzenia i zsyłał na twoją drogę częściej ludzi, którzy będą chcieli z Tobą o nim porozmawiać.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Usłyszał ten sarkastyczny, w pewien sposób dociekliwy ton, chociaż nie mógł tego zdefiniować w stu procentach. Na pewno zaliczyłby go do ironicznego, chociaż wszystkie słowa padające z ust dziewczyny były bardzo bliskie temu sposobowi wyrażania się. Cała jej postawa, uderzająca od pierwszego spojrzenia i pełna arystokratycznej wyższości, aż buzowała sarkazmem. Nie przeszkadzało mu to. Podobała mu się ta wymiana zdań, chociaż początkowo mogła się wydawać zupełnie nie dająca nowych doświadczeń. A jednak nawet w Namiocie Harfistki mógł znaleźć kogoś, z kim chwila rozmowy nie ociekała nudą. Gdyby nie ta nieznajoma panna zapewne sam wgapiałby się tępo w mistrzynię śmigającą pod sufitem z braku innych zajęć. I czekałby z tęsknotą na koniec przedstawienia. Słysząc jej wypowiedź, uśmiechnął się lekko.
- Oh... - odetchnął teatralnie, chociaż nie udało mu się ukryć tej nuty prawdziwego westchnienia, które panoszyło się w jego umyśle. W końcu dokładnie to miał na myśli. I oboje zdawali sobie z tego sprawę. - Tego nie da się opisać słowami - odpowiedział, kręcąc głową. Zniósł jej spojrzenie, podobnie zresztą jak ona jego własne. Był to w pewien sposób pewien pojedynek, który prowadzili. Nie miało to swojej nazwy, ale zdecydowanie zaczynało mu się to coraz bardziej podobać. Zabawne. Czy każda arystokratka potrafiła nie być napuszoną damą, które chciały jedynie leżeć i ładnie pachnieć? Przy odpowiedniej zachęcie na pewno porzuciłyby ten wyniosły wyraz twarzy i chociaż na chwilę poddały zapomnieniu. A ona? Trudno było powiedzieć. Zamienione parę słów o pisuarach i toaletach mogły z pozoru stanowić zagwozdkę i małą pulę informacji, ale skoro odpowiedziała na jego zaczepne słowa i zamierzała to kontynuować... Każdy posiadał w sobie chociaż gram duszy buntownika. Każdy. I można było się z tym maskować, ale prawdzie nie można było zaprzeczyć. Znowu pozwolił, żeby kąciki jego ust się uniosły. Wyraźny akcent na ostatnie słowa potwierdził to, co podejrzewał. Nie można było przejść na bezpośredni kontakt, chociaż była od niego grubo młodsza. Zniesmaczenie, które zobaczył w następnym momencie spowodowało, że roześmiał się głośniej niż wypadało i usłyszał głosy uciszające z rzędów przed nimi. Wzruszył ramionami jakby w pokorze, ale nie miał w sobie ani krzty żalu. - Wierzę doskonale. Każda kobieta nim jest. A ty nie wierzysz w chodzące po świecie boginie? - spytał retorycznie, po czym zauważył przechadzającego się obok nich mężczyznę z kwiatami. Odsunął się kilka siedzeń w bok, by przechylić przez barierki i przywołać go do siebie. Kazał mu podać najładniejszą ze wszystkich lilię, po czym przekazał mu odpowiednią kwotę i wrócił ślizgiem do dziewczyny, praktycznie niewyczuwalnie trącając jej kolano swoim. - Zesłał mi kwiaciarza - odpowiedział, uśmiechając się i wyciągając w jej stronę zdobyty kwiat.
- Oh... - odetchnął teatralnie, chociaż nie udało mu się ukryć tej nuty prawdziwego westchnienia, które panoszyło się w jego umyśle. W końcu dokładnie to miał na myśli. I oboje zdawali sobie z tego sprawę. - Tego nie da się opisać słowami - odpowiedział, kręcąc głową. Zniósł jej spojrzenie, podobnie zresztą jak ona jego własne. Był to w pewien sposób pewien pojedynek, który prowadzili. Nie miało to swojej nazwy, ale zdecydowanie zaczynało mu się to coraz bardziej podobać. Zabawne. Czy każda arystokratka potrafiła nie być napuszoną damą, które chciały jedynie leżeć i ładnie pachnieć? Przy odpowiedniej zachęcie na pewno porzuciłyby ten wyniosły wyraz twarzy i chociaż na chwilę poddały zapomnieniu. A ona? Trudno było powiedzieć. Zamienione parę słów o pisuarach i toaletach mogły z pozoru stanowić zagwozdkę i małą pulę informacji, ale skoro odpowiedziała na jego zaczepne słowa i zamierzała to kontynuować... Każdy posiadał w sobie chociaż gram duszy buntownika. Każdy. I można było się z tym maskować, ale prawdzie nie można było zaprzeczyć. Znowu pozwolił, żeby kąciki jego ust się uniosły. Wyraźny akcent na ostatnie słowa potwierdził to, co podejrzewał. Nie można było przejść na bezpośredni kontakt, chociaż była od niego grubo młodsza. Zniesmaczenie, które zobaczył w następnym momencie spowodowało, że roześmiał się głośniej niż wypadało i usłyszał głosy uciszające z rzędów przed nimi. Wzruszył ramionami jakby w pokorze, ale nie miał w sobie ani krzty żalu. - Wierzę doskonale. Każda kobieta nim jest. A ty nie wierzysz w chodzące po świecie boginie? - spytał retorycznie, po czym zauważył przechadzającego się obok nich mężczyznę z kwiatami. Odsunął się kilka siedzeń w bok, by przechylić przez barierki i przywołać go do siebie. Kazał mu podać najładniejszą ze wszystkich lilię, po czym przekazał mu odpowiednią kwotę i wrócił ślizgiem do dziewczyny, praktycznie niewyczuwalnie trącając jej kolano swoim. - Zesłał mi kwiaciarza - odpowiedział, uśmiechając się i wyciągając w jej stronę zdobyty kwiat.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Nie skrzywiła się jak inni, kiedy wybuchnął śmiechem, nie uciszała go, ale wyręczyli ją w tym inni zebrani w namiocie. Sama upewniła się jedynie, że nikt nie pomyli się, że to ona mogła tutaj przybyć z tym mężczyzną. Odchrząknęła niewyraźnie, nie przyznając się nawet do ich wspólnej rozmowy i po prostu zajęła się sobą. Mimo to, pojedyncze osoby z jakiegoś powodu uznały, że stosownym będzie kazać jej uciszyć „jej przyjaciela”. W tym momencie jej wzrok automatycznie, mimo już wcześniejszych oględzin, spoczął na Carterze. Czy wyglądali na przyjaciół? Nosili się raczej inaczej. Od Darcy jej szlacheckość zdawała się aż buchać. Raiden natomiast był bardziej swobodny. Pokazał to gromkim śmiechem z przed chwili. Jak jakiś tumok mógł pomylić ich ze znajomymi? Wzrok, jakim potraktowała wspomnianego idiotę, miał mu przekazać wszystko, co na ten temat myśli. Nic się nie odezwala. Odetchnęła, wstrzymując się przed rzuceniem złośliwej uwagi.
Wzrok co prawda skierowany miała ponad ich głowy, na harfistkę, ale kątem oka wyłapała jakiś ruch. To mężczyzna wstał z miejsca. Teraz kiedy był odwrócony do niej tyłem, odprowadziła go spojrzeniem, aż tęczówki oczu spoczęły na kwiaciarzu, przechodzącym się pomiędzy rzędami dla vipów. Dlaczego nie siedziała tam, tylko tutaj? Z wyznawcami… BOGA. Teraz nie było jednak już odwrotu. Poprawiła się na siedzisku, obserwując transakcję zachodzącą pomiędzy dwójką mężczyzn. Tym razem, kiedy mężczyzna nieco bardziej określił swoje poglądy poniekąd polityczne, jeśli chodziło o czarodziei, nie próbowała ukryć własnych. Udawanie wyzbycia się z uprzedzeń ostatnio sprowadziło na nią nieprzyjemności. Nie planowała ponawiać tego błędu. Kiedy więc Raiden wrócił na swoje miejsce, trącając ją kolanem, zapewne specjalnie, nieznacznie ściągnęła brwi, podejrzliwie traktując ten gest.
— Wierzę w naturalne piękno kobiet, intensywność i działanie olejków eterycznych, czy perfum Parkinsonow, charyzmę, nienaganną prezencję i ufam tylko sukniom szytym na miarę. Nie nadaję nikomu nienamacalnej, ulotnej formy. Moja wiara ma swoja fizyczną formę, nie nazywam jej „boskością”, której nie da się łatwo określić.
Spróbowała sprowadzić go na ziemię i jednocześnie oddalić od nich nieco niebezpieczny temat Bogów. Ktoś gotów byłby jeszcze pomyśleć, że była nim zainteresowana. Nie mogła jednak tego poczynić zbyt gwałtownie, aby rozmówca nie poczuł zbyt nagłej zmiany tematu.
— Zesłał ci go niemałym kosztem… ten Twój Bóg. Karze sobie za twoje szczęście srogo płacić.
Ale kwiat przyjęła. Ot co. Jej niebogowie, bo w żadnych nie wierzyła, byli dla niej łaskawsi. Ona nie musiała swojej pomyślności niczym opłacać.
— Dziękuję — dodała w przepływie intuicyjnie potraktowanej grzeczności.
— Twój Bóg musi mnie bardziej lubić.
Wzrok co prawda skierowany miała ponad ich głowy, na harfistkę, ale kątem oka wyłapała jakiś ruch. To mężczyzna wstał z miejsca. Teraz kiedy był odwrócony do niej tyłem, odprowadziła go spojrzeniem, aż tęczówki oczu spoczęły na kwiaciarzu, przechodzącym się pomiędzy rzędami dla vipów. Dlaczego nie siedziała tam, tylko tutaj? Z wyznawcami… BOGA. Teraz nie było jednak już odwrotu. Poprawiła się na siedzisku, obserwując transakcję zachodzącą pomiędzy dwójką mężczyzn. Tym razem, kiedy mężczyzna nieco bardziej określił swoje poglądy poniekąd polityczne, jeśli chodziło o czarodziei, nie próbowała ukryć własnych. Udawanie wyzbycia się z uprzedzeń ostatnio sprowadziło na nią nieprzyjemności. Nie planowała ponawiać tego błędu. Kiedy więc Raiden wrócił na swoje miejsce, trącając ją kolanem, zapewne specjalnie, nieznacznie ściągnęła brwi, podejrzliwie traktując ten gest.
— Wierzę w naturalne piękno kobiet, intensywność i działanie olejków eterycznych, czy perfum Parkinsonow, charyzmę, nienaganną prezencję i ufam tylko sukniom szytym na miarę. Nie nadaję nikomu nienamacalnej, ulotnej formy. Moja wiara ma swoja fizyczną formę, nie nazywam jej „boskością”, której nie da się łatwo określić.
Spróbowała sprowadzić go na ziemię i jednocześnie oddalić od nich nieco niebezpieczny temat Bogów. Ktoś gotów byłby jeszcze pomyśleć, że była nim zainteresowana. Nie mogła jednak tego poczynić zbyt gwałtownie, aby rozmówca nie poczuł zbyt nagłej zmiany tematu.
— Zesłał ci go niemałym kosztem… ten Twój Bóg. Karze sobie za twoje szczęście srogo płacić.
Ale kwiat przyjęła. Ot co. Jej niebogowie, bo w żadnych nie wierzyła, byli dla niej łaskawsi. Ona nie musiała swojej pomyślności niczym opłacać.
— Dziękuję — dodała w przepływie intuicyjnie potraktowanej grzeczności.
— Twój Bóg musi mnie bardziej lubić.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Raiden widział to wszystko w zupełnie innych barwach. Ludzie podchodzili do życia zbyt poważnie. Dla przykładu dziewczyna koło niego powinna się cieszyć życiem i korzystać z niego, a nie udawać, że ma czterdzieści lat. Tak się ubierać i tak samo zachowywać. Gdy przypomniał sobie, co robił gdy był w jej wieku, a nawet młodszy... Z chęcią wróciłby do tamtych lat, chociażby z tego względu, że mógł być właśnie beztroski. Pomimo pracy miał jeszcze wnętrze dziecka, a ukryty w nim ośmiolatek czasem wyraźnie dawał o sobie znać. Mimo wszystko Carterowi to nie przeszkadzało. Był jaki był i nie zamierzał tego zmieniać. Odkąd Artis się do nich wprowadziła - do Sophii i do niego, zastanawiał się jakby to było, gdyby ci wszyscy nienaganni arystokraci wychowywali się w takim domu, w takich warunkach jak on. Czy byliby bardziej skłonni do rozrywek, które zapewniał im świat, którego nie znali i nie chcieli poznać? Pewnie gdyby ich spytał, zapieraliby się rękami i nogami, twierdząc, że byliby wierni czystości krwi, ale trzeba było spojrzeć prawdzie w oczy. Nie zachowywaliby się tak samo i kto wie? Może nawet byliby zwolennikami mugoli? Kontakty z nimi były wpisane w historię rodziny Carterów od samych początków, dlatego nic dziwnego też, że Raiden zwyczajnie miał to we krwi. Tak samo jak Darcy zdecydowane negowanie ich bytu. Tak jak on nie miał nigdy zrozumieć jej sposobu myślenia, tak ona jego nie miała zaakceptować. Ale nie zależało mu na tym. Zresztą prowadzili zupełnie niezobowiązującą rozmowę, o której szybko zapomną. Carter na chwilę zapomniał zresztą, co go czekało po występie kobiety. Gdy tylko zdał sobie z tego sprawę, zerknął jeszcze raz na jej asystentów. Którzy zresztą wyglądali jak jej prywatne pieski, gotowi na każde skinienie. Oglądali ten występ milionowy raz, a zachwyt dosłownie bił z ich twarzy. Raiden machnął brwiami, wzdychając ciężko na te cyrk. Dosłowny i w przenośni. Gdy wrócił z kwiatem, oczywiście że trącił ją kolanem. Przecież lekka irytacja każdej napotkanej osoby leżała w jego naturze. Gdy usłyszał jej odpowiedź, przygryzł lekko dolną wargę, czekając, aż skończy.
- Rozumiem, że lubisz się za nimi kryć. Boisz się pokazać bez tego wszystkiego? - odparł, a salwa oklasków poniosła się przez widownię, ale Raiden nie klaskał. Nie patrzył też na siedzącą obok niego szlachciankę. Podążał spojrzeniem za jednym z pracowników cyrku. - Bardziej by ci zaimponowało, gdybym je ukradł? - spytał retorycznie, unosząc jedną brew w górę i odchylając się lekko, gdy wspomniała o zapłacie. - Zresztą najlepszą nagrodą jest szczery uśmiech - dodał, przenosząc spojrzenie na harfistkę nad ich głowami. - Ale u ciebie zadowolę się tym podziękowaniem. Chyba ciężko ci to przeszło przez gardło, co? - mruknął ciepło, wodząc oczami za wyginającą się dalej artystką. W jego słowach było nieco kpiny, ale przebijało się więcej bezpośredniej szczerości. - Nie przestaniecie mnie zadziwiać. Jedna kobieta wije się pod sufitem, druga uważa pisuary za fontanny - mówił cicho, kręcąc głową, chociaż uśmiechał się pod nosem. Każdy dzień niósł ze sobą coś nowego w jego życiu. Powinien się już do tego przyzwyczaić.
- Rozumiem, że lubisz się za nimi kryć. Boisz się pokazać bez tego wszystkiego? - odparł, a salwa oklasków poniosła się przez widownię, ale Raiden nie klaskał. Nie patrzył też na siedzącą obok niego szlachciankę. Podążał spojrzeniem za jednym z pracowników cyrku. - Bardziej by ci zaimponowało, gdybym je ukradł? - spytał retorycznie, unosząc jedną brew w górę i odchylając się lekko, gdy wspomniała o zapłacie. - Zresztą najlepszą nagrodą jest szczery uśmiech - dodał, przenosząc spojrzenie na harfistkę nad ich głowami. - Ale u ciebie zadowolę się tym podziękowaniem. Chyba ciężko ci to przeszło przez gardło, co? - mruknął ciepło, wodząc oczami za wyginającą się dalej artystką. W jego słowach było nieco kpiny, ale przebijało się więcej bezpośredniej szczerości. - Nie przestaniecie mnie zadziwiać. Jedna kobieta wije się pod sufitem, druga uważa pisuary za fontanny - mówił cicho, kręcąc głową, chociaż uśmiechał się pod nosem. Każdy dzień niósł ze sobą coś nowego w jego życiu. Powinien się już do tego przyzwyczaić.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Powinna jego słowa potraktować jako obrazę. Wbrew pozorom nie korzystała z wielu upiększeń, które jej sugerował. Suknie szyte na miarę uważała za o wiele wygodniejsze, nawet jeśli nie były wygodne wcale. Tak jednak ją wychowywano i tymczasowy dyskomfort na salonach, paradoksalnie w szerszej perspektywie poprawiał jej wygodę ducha. Darcy nie dała się jednak podejść tą wypowiedzią mężczyzny. Uśmiechnęła się kącikowo.
— Tak, lubię. W moim przypadku ten kamuflaż działa bardzo wyjątkowo. Muszę się uprzeciętniać. Inaczej spotykam na swojej drodze więcej ludzi takich jak ty, a pod koniec dnia brakuje mi wazonów w sypialni do wstawienia kwiatów do wody. Zaczęłam je sprzedawać w szczepkach do magicznych oranżerii. To bardzo zyskowne. Starcza mi na „to wszystko”. Biżuterię mam wpisaną gratis w rodowód.
Ironizowała, bardzo nawet w tym momencie. Jej ton wręcz przelewał się od nadmiaru sarkazmu. Zaraz potem zaśmiała się pod nosem, obserwując jak wystąpienie harfistki się powoli kończy. Przytrzymała nie tak bardzo lichą gałązkę lilii w ręku i okręciła ją w palcach kilkakrotnie, nie podtrzymując żadnego spojrzenia, skoro Raiden takowego na niej nie skupiał. Sama nie wychodziła z inicjatywą, czekając w pierwszej kolejności na jego reakcje.
Zaraz potem nastąpiły oklaski. Darcy podniosła się z miejsca, dołączając się do oklasków. Kto wie, może nawet tylko po to, żeby zająć w temacie wystąpienia inne stanowisko niż mężczyzna.
—Och, nie — odezwała się wracając do tematu roślin — to nieetyczne. Czekałam aż wyhodujesz dla mnie specjalną odmianę lilii, a hodowlę nazwiesz moim imieniem, ale nawet o nie nie spytałeś.
Kpiła dalej, skoro już weszła w ten rytm. Jej podziękowanie…. Nie było aż tak skomplikowaną czynnością. Pochyliła się w bok, do mężczyzny, powtarzając znowu:
— Moje podziękowania? Skądże. Naprawdę, bardzo gorąco ci dziękuję — zaakcentowała poszczególne słowa zanim uśmiechnęła się wrednie kątem ust. To były tylko słowa. Nic dla niej nie znaczyły. Rzucała je, całkiem szczerze brzmiące, aby załagodzić rozmówcę i przyćmić jego czujność. Raiden jednak nie wydawał się aż tak prosty w zmanipulowaniu.
— Tak, lubię. W moim przypadku ten kamuflaż działa bardzo wyjątkowo. Muszę się uprzeciętniać. Inaczej spotykam na swojej drodze więcej ludzi takich jak ty, a pod koniec dnia brakuje mi wazonów w sypialni do wstawienia kwiatów do wody. Zaczęłam je sprzedawać w szczepkach do magicznych oranżerii. To bardzo zyskowne. Starcza mi na „to wszystko”. Biżuterię mam wpisaną gratis w rodowód.
Ironizowała, bardzo nawet w tym momencie. Jej ton wręcz przelewał się od nadmiaru sarkazmu. Zaraz potem zaśmiała się pod nosem, obserwując jak wystąpienie harfistki się powoli kończy. Przytrzymała nie tak bardzo lichą gałązkę lilii w ręku i okręciła ją w palcach kilkakrotnie, nie podtrzymując żadnego spojrzenia, skoro Raiden takowego na niej nie skupiał. Sama nie wychodziła z inicjatywą, czekając w pierwszej kolejności na jego reakcje.
Zaraz potem nastąpiły oklaski. Darcy podniosła się z miejsca, dołączając się do oklasków. Kto wie, może nawet tylko po to, żeby zająć w temacie wystąpienia inne stanowisko niż mężczyzna.
—Och, nie — odezwała się wracając do tematu roślin — to nieetyczne. Czekałam aż wyhodujesz dla mnie specjalną odmianę lilii, a hodowlę nazwiesz moim imieniem, ale nawet o nie nie spytałeś.
Kpiła dalej, skoro już weszła w ten rytm. Jej podziękowanie…. Nie było aż tak skomplikowaną czynnością. Pochyliła się w bok, do mężczyzny, powtarzając znowu:
— Moje podziękowania? Skądże. Naprawdę, bardzo gorąco ci dziękuję — zaakcentowała poszczególne słowa zanim uśmiechnęła się wrednie kątem ust. To były tylko słowa. Nic dla niej nie znaczyły. Rzucała je, całkiem szczerze brzmiące, aby załagodzić rozmówcę i przyćmić jego czujność. Raiden jednak nie wydawał się aż tak prosty w zmanipulowaniu.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- To przykre - odpowiedział, a dobry humor wcale nie znikał. Wręcz potęgował się z każdym słowem dziewczyny. Podobała mu się ta słowna przepychanka. Nie była nudna, a on mógł z całym ignorowaniem wszelkiej szlacheckiej etykiety pozwolić sobie na przekraczanie granic. Po prostu traktował arystokratów jak każdą inną osobę, chociaż musiał przyznać, że te ich sztywne zasady były bardzo zabawne, ale najwidoczniej trafił na małą zadziorę tym razem. I mógł zdecydowanie czerpać z tej wymiany zdań. Do tego ta postawa nieznajomej panny sprawiała, że ta ochota na ciągnięcie rozmowy nasilało się. Bo czy ktoś kiedykolwiek zachowywał się tak w stosunku do niej, czy miała jedynie kontakt ze sztywnymi lordami i pannami na salonach? Raidena szczerze rozbawiła wizja jego samego na podobnych maskaradach, ale zatrzymał swoje wyobrażenie dla siebie. Chociaż na pewno ją też by to rozbawiło w jej specyficzny, sarkastyczny sposób. Mimo że należała do tej śmietanki towarzyskiej, którą sobie sprawili, nie była szarą osobistością i potrafiła się odgryźć. Szanował to. Powędrował za nią spojrzeniem jak podniosła się z miejsca na koniec wystąpienia w namiocie harfistki. On dalej siedział na swoim miejscu niewzruszony, czekając aż wszyscy się rozejdą, a on będzie miał szansę dostać to, po co przyszedł. Słysząc jednak słowa Darcy o hodowli lilii, odciął głowę w tył i zaniósł się głośnym śmiechem, który nie był aż tak słyszalny przez salwę oklasków i okrzyków. - Moją jedyną hodowlą dla ciebie mogłaby być plantacja ziemniaków, bo tylko one praktycznie same rosną - odpowiedział, nie mogąc powstrzymać śmiechu. Przetarł policzek, po czym wstał, by nie spuścić z oczu mistrzyni, którą dziś podziwiali. - Nie miej mi za złe - dodał, pochylając się w jej stronę, by go usłyszała. - Do ogrodnika mi daleko - zakończył prostując się i rzucając jej wymowne spojrzenie. To prawda. Nawet kaktus przywieziony przez matkę nie przetrwał w jego pokoju za długo, a podobno nie była to roślina zbyt skomplikowana w obsłudze. Gdy kolejny raz wyraźnie z niego zadrwiła, chociaż głos miała przyjemny, pokręcił głową. - To nie było wcale gorące podziękowanie, lilijko - odparł ze złośliwym uśmieszkiem, po czym spojrzał na nią z góry. I zanim zdążyła cokolwiek zrobić pochylił się i pocałował ją w policzek, by zaraz się odwrócić i zejść z trybun. Musiał udać się w stronę schodzącej z wysokości harfistki. Dalsza część wieczora dopiero się rozpoczęła. Przechodząc za siedzeniami, Raiden zdał sobie sprawę, że czuł na wargach jej zapach. Uśmiechnął się do siebie, kręcąc głową i wszedł do namiotu dla cyrkowców.
|zt x2
|zt x2
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Dwadzieścia, dwadzieścia jeden, dwadzieścia dwa...
Dłonie splecione na piersi, żyły wybrzuszone, pięty zahaczone o trybunę, złote kosmyki kleiły się do czoła, mokre od potu, krew wrzała coraz żwawiej, każdy oddech nabierał z coraz większym trudem, wykonując kolejne skłony. Ćwiczenia były konieczne, by utrzymać formę, choć kiedy nikt nad nim nie stał, czasem trudno było mu się do nich zdyscyplinować - odkąd jego pracodawcy to spostrzegli, zwykle przysyłali kogoś, kto tego dopilnuje. Nie był przy nim zawsze. Od czasu do czasu, gdyby pominął trening, szybko spostrzegłby obniżoną formę - a wtedy czekało go sprzątanie klatek lunaballi. Zupełnie jak na szlabanach w szkole, choć przecież nie zdarzyło mu się to już od dawna - wpadł w rutynę, którą z czasem nawet polubił.
... trzydzieści.
Opadł ciężko na plecy, biorąc głęboki oddech, odnajdując wzrokiem stojącego nad nim Laurenta; do góry nogami jego gęsty wąs przypominał wiewiórczy ogon wetknięty tuż pod nos. Laurent zajmował się treningami, układał plany dla każdego akrobaty, decydował o występach i rozdawał role. Czasem też wpadał na innowacyjne, ale kuriozalne pomysły rozszerzenia repertuaru. Kiedy Marcel zobaczył linę, nawet się ucieszył, ale oczekiwania znacznie przewyższały w tym momencie to, co był w stanie z siebie na niej dać; nie było szansy, by w tydzień opanował to, czego żądał od niego dzisiaj Laurent.
- Nie ma mowy - zaparł się. - To za mało czasu.
Koniec przerwy, od nowa: raz, dwa, trzy, cztery...
- Pozwól, że ci to wyjaśnię inaczej, Marcelu. Wejdziesz na tę linę i zrobisz dokładnie to, o co cię proszę, albo dołączysz tego dnia do zespołu klaunów, którym rozchorował się asystent. Wybór należy, oczywiście, do ciebie.
Trzydzieści, mimo zmęczenia zachował dość refleksu, by jeszcze nim jego plecy zetknęły się z ziemią, złapać między palce rzucony mu czerwony nos klauna z gąbki zaklętej tak, by zmieniała barwę na wszystkie kolory tęczy po kolei. Srał go psidwak, taki wybór to żaden wybór, ale właśnie o to w tym wszystkim chodziło - irytował go sam ton głosu Laurenta, który dobrze wiedział, że stawia Marcela w sytuacji bez wyjścia. Odrzucił klauni nos niedbale, wyciągając w boki zmęczone ramiona i dłońmi ścierając ze skroni krople potu, słysząc kroki odchodzącego mężczyzny. Był na niego wściekły, ale tę wściekłość mógł spożytkować w tylko jeden sposób - próbując uchronić się przed gorzkim klaunim losem.
Podniósł się, do pozycji siedzącej, nieufanie łypiąc okiem na to, co rozstawiono pośrodku namiotu na czas ćwiczeń. Jego ćwiczeń, na które nie wyraził zgody, co nikogo zresztą nie interesowało. Długa lina ciągnęła się z jednego końca na drugi, pod nią rozciągał się zbiornik magicznie powiększony i magicznie wypełniony wodą. Nie ćwiczyli raczej nad twardym gruntem, ten nie amortyzował upadku wystarczająco dobrze. Magicznie odkształcane materace robiły lepszą robotę, ale podczas upadku na głowę również mogły nie odegrać swojej roli wystarczająco skutecznie. Linę można było rozwiesić niżej, ale to pomagało niewiele: w przypadku skoków nie było wtedy czasu ni miejsca na odpowiednie odwrócenie ciała i uchronienie się przed niefortunną stroną upadku. Woda - woda była po prostu najbezpieczniejsza, a latem nie była też uciążliwa. I można było nad nią ćwiczyć samemu, w przeciwieństwie do zabezpieczeń skomplikowanymi zaklęciami, które jednak wymagały kontroli czarodziejów. Podniósł się na równe nogi, krótko rozciągając mięśnie, nim w kilka susów po sznurowej drabince wskoczył na podest, do którego uwiązano linę. Była zdecydowanie bardziej giętka od tych, na których ćwiczył dotąd, a przez to zdecydowanie trudniej będzie utrzymać na niej równowagę - miała z pewnością większe tendencje do chybotania się. Ale taka musiała być, jeśli miał się z niej wybić do salta. Stojąc przed przepaścią, nie oceniał tego wcale lepiej.
Niech cię cholera weźmie, Laurent.
Nie chodziło tutaj o strach, Marcel go nie znał, nie na wysokości, po prostu wiedział, że w tym momencie nie podoła. Znacznie częściej pracował z przyrządami typowo gimnastycznymi, na linie potrafił chodzić, ale niewiele nadto. Pewnie i tym razem podszedłby do tego jak do wyzwania, któremu po prostu trzeba sprostać i wyuczyłby się określonej sekwencji, ale problemem pozostawał czas: dano mu tylko tydzień. To za mało.
Rozpostarł dłonie na boki dla wyczucia równowagi, po czym nastąpił lewą nogą na linę, dość szybko dołączając do niej prawą. Lina chybotała się bezlitośnie na boki, ale odpowiedni manewr ciężarem ciała pozwalał się na niej utrzymać - a z czasem nawet ją uspokoić. Zamknął oczy, wsłuchując się we własny zmysł równowagi, choć słyszał głównie bicie własnego serca. Dalej, krok do przodu, jak zawsze.
Przesunął stopę, równie ostrożnie, dokładając do niej drugą, od przodu - lekko stracił równowagę, ale wtedy przyśpieszył kroku, przemieszczając się w kierunku przeciwległego podestu, ostatecznie przeskakując na niego, tanecznym ruchem obracając się z powrotem w kierunku liny. Ze zrezygnowaniem westchnął, opierając się o pobliską kolumnę. Im szybciej stawiało się kroki tym prościej tak naprawdę było pokonać dystans: zdecydowanie większym wyzwaniem było ustać w jednym miejscu lub przemieszczać się powoli.
A co dopiero skakać na tej cholernej linie.
Przygryzł lekko wargę, podejmując drugą próbę. Uniósł brodę wysoko, wiedząc, że gdy spojrzy na stopy, utraci równowagę, po kilku krokach zamknął oczy, wsłuchując się wyłącznie w podpowiedzi własnego ciała. Zachowywał równowagę doskonale, balans ciałem nigdy nie sprawiał mu trudności - więc dlaczego nie potrafił uwierzyć w siebie teraz? Lina mocno napinała się pod jego stopami, drżała, kiedy otworzył oczy, pozostając wciąż bez ruchu. Ramiona miał idealnie prosto rozpostarte na boki, stopy z wolna przekrzywił wzdłuż sznura - znów się zatrząsnął, naprężona rozbujała się niebezpiecznie, a on nie potrafił zapanować nad sobą na tyle, by bujanie - zamiast dalszego chybotania - ustabilizować i unieruchomić, każdym własnym ruchem wprawiał ją w coraz mocniejsze drżenie. Nie chodziło tylko o to, żeby to zrobić ani o to, żeby zrobić to bezbłędnie. Cyrkowa arena była jak teatr, tu każda pomyłka musiała zostać zaimprowizowana tak, by wyglądała na umyślną. Żaden ruch nie mógł być przypadkowy, a ciało winno z lekkością przechodzić z jednej figury w drugą, jak gdyby nie kosztowało go to żadnego wysiłku. Każdy ruch dłoni, nogi, brody, ciała, musiał nieść za sobą grację i taneczny ład. Nie było w tym nic prostego, musiał zachować perfekcyjną kontrolę nad swoim ciałem. Pokręcił głową, bezwiednie i ledwo zauważalnie, by nie utracić równowagi. Naparł stopą na sznur mocniej, raz, drugi, trzeci, wprawiając ją w drganie, tym razem pionowe. Do wybicia potrzebował silnego i stabilnego oparcia i jeszcze nie wiedział, jak miał go odnaleźć. Widział akrobatów, którzy dokonywali podobnych skoków - wystarczyło przecież tylko ruszyć ich śladem.
Podskoczył - nisko, ledwie na pół cala, raz, drugi, trzeci, ledwie odrywał od liny palce, nieco wyżej pięty. Musiał to wyczuć - nie tylko równowagę, ale też pracę materiału, jego giętkość, sprężystość. Dopiero, kiedy poczuł się pewniej, wyskoczył wyżej, podciągając ku sobie kolana, jego stopy opadły na linę niezgrabnie, zbyt nierówno, prześlizgnęły się, nie dając żadnego oparcia; Marcel ześlizgnął się w dół. Jego nogi zetknęły się z wodą, ale dłoń - błyskawicznym refleksem - zdążył zacisnąć na wstędze co sił. Napięte mięśnie utrzymały go w górze i uchroniły przed upadkiem, choć wisiał na nim teraz całkiem bezwładnie. Skrzywił się z niezadowoleniem, chwytając się liny również drugą ręką - z wolna przemieszczając się w ten sposób bliżej podestu, na który, będąc bliżej, wyskoczył, wywijając się na sznurze.
Jeszcze raz.
Za trzecim razem wylądował już na linie, choć pokracznie, za piątym tylko chwiejnie, za czwartym właściwie złapał satysfakcjonującą równowagę - ale daleko było stąd do salta, które miał wykonać. Rozpostarł na boki ramiona, jak ptak, zamierzający wzbić się w powietrze, napierając na sznur stopami mocniej - wybijając się z niej co sił. Wstęga poprzez swoją sprężystość stanowiła rodzaj trampoliny, ale nie mogąc położyć na niej całej stopy, był ograniczony. Wyciągnięte daleko w tył ręce miały pomóc mu dodać pędu, zachwiał się jednak w pół drogi, podciągnął kolana, nakrywając nimi ciało i poleciał saltem w tył, zamiast miękko padając z powrotem na linę, z pluskiem wpadając prosto do wodnego zbiornika, z którego, wypluwając wodę, wynurzył się ledwie moment później, podpływając do jego granic.
- Dobry początek. Bierz się do roboty. - Usłyszał głos Laurenta, odwracając się w kierunku wejścia do namiotu, by odnaleźć jego sylwetkę; nie zauważył nawet, kiedy ten znalazł się w środku. Nie odpowiedział mu, prychnął ze złością. Podciągnął się na ścinkach zbiornika, by wyskoczyć poza jego obręb i wsparłszy dłonie na kolanach, naciągnął się w dół, by wyrzucić z płuc resztki wody. Nie uniósł głowy, kiedy usłyszał kroki oddalającego się Laurenta.
Tydzień, tak?
/zt
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
17 X 1957
Znów jesteś w nie swoim ciele
Uśmiech na twarzy mi mówi, że to nie ty
Uśmiech na twarzy mi mówi, że to nie ty
Rozchyla wargi, a miękkie westchnienie układa się na wietrze, niosącym pogodną melodię pomiędzy urokliwie oświetlonymi namiotami. Zimno smaga blade policzki, szkli brąz oczu okalany czerwienią oraz szarością cieni nałożonych na delikatne powieki, muska złote opiłki, niby łuski wyrastające z kącików i ciągnące się aż do skroni. Woal rzęs na ledwie chwilę skrywa pod sobą spojrzenie skierowane w przestrzeń wypełnioną obcymi sylwetkami, dłonie niecierpliwie suną po długości smukłych palców, rozgrzewając stawy, nim nasunie nań czarne mitenki. Nie lubiła tych chwil pełnych napięcia, narastających oczekiwań kłębiących się w powietrzu, myśli nie takich, jak być powinny. Każde wyobrażenie nieodpowiedniego kroku, nierozsądnie ułożonego rozstawu stóp przywodziło sobą obraz topiącej się skóry, pęcherzyków tłuszczu unoszących się na powierzchni oparzeń i nieistotnym było, jak długo przyszło jej obcować z żywiołem, poczucie bezpieczeństwa oraz swobody w rutynie nie nadchodziło nigdy. Porusza okrężnym ruchem ramionami, pozbywa się nieudolnie sztywności ciała, choć ta nie odchodzi całkowicie, jakby przypominała, że nie otaczają ją bezpieczne ramy sceny, że tutaj, nieopodal namiotu Harfistki zdana jest na własne umiejętności oraz łut ślepego szczęścia. Chociaż nie wierzyła, by stało ono kiedykolwiek po jej stronie, zwłaszcza teraz, gdy uszczupleni o jedną nader nieznośną osobę, musieli okazać, że podobny brak im nie straszny, a każdą nieobecność da się załatać. Szkoda, że czyimś kosztem, ma ochotę ukazać zęby, niczym kły w iście zwierzęcym, acz nader krzywym uśmiechu, lecz powstrzymuje się. Chyba nie ma siły na złości, bezradność dawno stała się najdroższym towarzyszem, więc gotowa jest machnąć ręką na każde polecenie, albowiem to nie zmieni praktycznie nic, utknęła przecież w miejscu. A ludzie już się gromadzą, przyciągnięci grą światła oraz cieni bijących od wbitych w ziemię wysokich pochodni, nadających iście enigmatycznego wyrazu ciału spoczywającemu na glebie za nim. Zaklęcia rozgrzewające nigdy jeszcze nie były tak niezbędne, jak tego wieczoru. Ostatni wdech, ostatni wydech, ton wygrywanej muzyki zmienia się i Finley traktuje to, jak zapowiedź startu. Różdżką podpala grot liny, materiał wzmagający intensywność płomieni i gdy ma pewność, iż magiczne narzędzie jest skryte bezpieczne, unosi buzię ku niebu, powierzając duszę gwiazdom, gdy nań spoziera. A potem? Potem jest już tylko sztuka, rytm płynący poprzez żyły, trzepot serca poddający się melodii. Lina wykonana z bawełny, kończąca się krótkim łańcuchem przytrzymującym płonący grot, owija się wokół barków, by przenieść się mogła na szyję czyniąc z języków ognia ledwie smugę na tle nieskończonej ciemności. Odchyla się, a lina oplata się wokół ręki, pchnięcie drugiej pozwala na zmianę kierunku lotu, kula ognia krąży, a gdy się uchyla, czyni pełen obrót tuż nad głową, ukazując widzom przez li moment soczysty róż wpleciony w jasne kosmyki włosów, jakże pstrokaty, jakże zapewniający o niezwykłości pokazu, skoro tak nieobyczajne gamy kolorów występują na cyrkowym terenie. Kolejny obrót, unosi lewą dłoń, lina zaciska się wokół ramienia, kiedy wykrzywia ciało w pozycji mostku podtrzymywanego prawą ręką. Powraca do pozycji siedzącej, ponownie zmieniając kierunek, z jakim porusza się grot, jeszcze przez chwilę pozwala krążyć wokół siebie, panując nad dystansem, wykonuje obrót, następnie drugi, tylko pod koniec turla się po ziemi, chcąc przyspieszyć tępa. A kiedy nadchodzi moment, w którym należy powstać, czyni to z naturalną gracją, zaraz to okręcając się wokół własnej osi na kości śródstopia, otulona jaskrawą smugą. Teraz jest łatwiej, może chwycić linę w połowie, okręcać nią, kiedy przechodzi do skoku szpagatowego. Oddech zamiera, krew wrze pod pergaminem bladej skóry i w myślach Jones nie ma już lęku, nie ma żadnej sztywności, jest tylko taniec oraz westchnienia padające z zaskoczonych ust. Nasilające się, kiedy wyrzuca przed siebie sznur, by zaraz miała go do siebie przyciągnąć, grot przemyka pod jej nogami, lecz uskakuje nad nim ze zwinnością, odbicie nad kolanem przyspiesza tępo, kolejne obroty z jedną ręką skrytą za plecami oraz liną okręcającą się wokół szyi, utrzymującą odległość od niebezpiecznego narzędzia dzięki ruchowi barków. Przewrót, wydłuża linę, krąg przezeń tworzony jest zdecydowanie większy, szybszy, a kiedy uderza płonącą końcówką prosto w ziemię, z kobiecych gardeł wydobywa się krzyk, bo oto grot jaśnieje nienaturalnym światłem, a magiczny ogień opuszcza jego powierzchnię, przekształca się ze smugi w smoczy kształt pikujący nad głowami zebranych, by po wykonaniu pełnego okrążenia, mógł powrócić do oczekującego go krańca, wybitego w powietrze. Kolejny skok, obrót, pęd zwalnia widocznie, ruchy stają się bardziej leniwe, sznur ponownie oplata ramię, gdy nogi uginają się i już, już jest w pozycji wyjściowej, na ziemi, z podciągniętym kolanem, z ogniem już ledwo się tlącym oraz oklaskami padającymi wokół. A kiedy ten gaśnie, Finley gaśnie razem z nim, czekając na kolejną melodię, nakazującą wznowić występ.
| występ częściowo inspirowany tym filmikiem
Jak ja Cię obronię i po czyjej stronie
Stanąć mam dziś, gdy oczu wrogich sto?
Stanąć mam dziś, gdy oczu wrogich sto?
Dostojny, powolny i przemyślany krok, takie tylko stawiam w swoim życiu, te kierują mnie ku magicznej arenie. Słyszałem wiele historii, większość z nich nawet nie zdołałem pojąć, jednak spędzając coraz więcej czasu pośród reszty magicznego społeczeństwa, powoli zasób słów był powiększany. Przeklęty kraj i jego kartoflany język. Nigdy nie zadawałem pytań, po co i dlaczego, po prostu dostosowywałem się do otoczenia, to obecne szukało podniety w wizualnych sztukach. Gdyby nie mój towarzysz, który uczepił się jak lep na muchy, z pewnością nie wydawałbym pieniędzy na te drobnostki, zrobił to za mnie. Od zeszłego wieczora próbował przekonywać, że spotkał tam najpiękniejszą i najzdolniejszą dziewczynę w całym Londynie, a przynajmniej tyle zdążyłem zrozumieć z tego jego zadżumionego bełkotu; diable ziele - tak nazywali tą dziwną używkę, po tym doznaniu mogłem stwierdzić tylko jedno - w Rosji mamy lepsze.
Powolnym krokiem ruszyłem za towarzyszem pędzącym koło namiotu niczym wygłodniałe zwierzę na pustyni, rozbieganym wzrokiem szukał miejsca; znając te pospieszne ruchy, wiedziałem, że nawet to nie było mu potrzebne do szczęścia, mnie owszem. Trzeci rząd tuż z boku, przy wyjściu, w razie, gdybym uznał całą tę farsę za niepoprawną i niegodną mojej uwagi, bo przecież mógłbym zwiedzać zgliszcza smutków i wypłakanych łez wdów. Pozwoliłem mu usiąść obok z poczuciem pełnej ekscytacji, bo przecież tego chciał, a ja? Mogłem tylko korzystać z przywilejów opłaconego biletu i zapowiadających się niewzruszonych emocji, bo cóż obok namiotu mogło być tak pięknego, żebym nie był w stanie ustać w miejscu jak ten o dziwo zadbany gość. Z dotychczasowych obserwacji byłem w stanie powiedzieć tylko jedno - jego rodzina posiadała całkiem konkretne środki finansowe, a to wystarczyło do wyciągnięcia ręki w geście sojuszu. Nie potrzebowałem poprawek w miejscu, przecież to tylko wielkie show w słowach, nie czynie, inaczej cała Mateczka Rosyja przejęłaby ich na własność.
Powoli wiercące się postacie w krzesłach przed, za i obok zaczęły uspokajać się, a ja nonszalancko przełożyłem nogę na wierzch tej drugiej, myśląc o tej hołocie, która nie miała za grosz poszanowania do sztuki, nawet tej oszukańczej i zwodniczej. Nie wiedziałem kim byli wszyscy goście. Węszyłem podstęp, choć program był zbyt skomplikowany, bym mógł cokolwiek zrozumieć, tylko jakieś ognie, chyba nic specjalnego. Naśladowałem mężczyznę przed sobą trzy siedzenia na prawo, wyglądał jak człowiek postawiony, więc i sposób prezentowania się na siedzeniu musiał mieć odpowiednie, poprawiłem mankiety lnianej koszuli. Bardzo prawdopodobne, że szaty nie zdobiły mnie w tak wykwintny sposób, a jednak sprawiałem, by leżały jak należy.
Skulona postać na podłodze ewidentnie była jednym z elementów całego przedstawienia i po nagłym ruchu swojego towarzysza byłem w stanie zauważyć, że to wybranka jego ludzkiej słabości. Skupiony pozwoliłem sobie na dłuższą chwilę przyjrzenia się jej najbliższemu otoczeniu, choć światło pochodni od początku nadawało nieco mroczniejszego klimatu, co już na samym początku zauważyłem i przyjąłem z ulgą. Ciemność była jedynym przyjacielem, którego miejsce było wszędzie i zawsze, bo to tam rodziły się największe dziwa i cuda uznawane przez niewtajemniczonych za obrzydliwości. Śmierć nie była zła, nigdy. Myślami pozwoliłem sobie odpłynąć do odwiedzanego cmentarza, tam, gdzie wszystko było tak spokojne, poukładane i na swoim miejscu. Wiedziałem, w jaki sposób zająć się truchłami, to objęte bezwładem na scenie niestety nie było tym, czego pożądałem, ale przecież nie skazywało się tak wielkiego potencjału na rychły koniec zabawy. No już, ogniu, tańcz.
Dźwięk przycichł, pozwalając uszom zatopić się w powolnych krokach ostrej wiolonczeli i delikatnych na przekór skrzypiec. Oprawa muzyczna przyprawiała o całkiem spore uszanowanie, choć oczywiście nie jestem wielkim znawcą, potrafię rozróżnić to, co proponowało się hołocie i zdecydowanie nie słyszałem wcześniej tego rodzaju muzyki pośród Londyńskich ulic; po raz pierwszy dotarło do mnie połączenie tego gatunku, który stał się nieznajomym, acz bardzo przyjemnym uchu. Rozpędzającym się taktom towarzyszyła wizualna oprawa, ta sama, którą bez zastanowienia spisałem na straty, a przecież niepotrzebnie, bo już pierwsze figury wprawiły mnie w osłupienie. Ktoś poruszył się w krześle nieopodal, jednak zafascynowany tą bliskością ognia i ciała nie odrywał wzroku. Leniwy uśmiech rozpłynął się po twarzy, kiedy zacząłem myśleć, w jaki sposób wykorzystać tę inspirującą wręcz substancję, jaką były piekielne języki. Ciekaw jak reaguje jej ciało, wbiłem wzrok bezpośrednio w poruszające się dłonie. Gracja, z jaką wykonywała każdy ruch, z pewnością przyprawiał niejednego o zachwyt i chyba sam zacząłem to pojmować, faktycznie mogła być to sztuka. Zanim przyzwyczaiłem uważny wzrok do całej tej kaskady przemian i figur łączących się wręcz idealnie z niecodzienną melodią, zorientowałem się, że był już koniec. Zdezorientowany oderwałem wzrok, szukając jakiegoś mężczyzny, który pogoniłby artystkę do kontynuacji, bo to przecież nie mógł być koniec! Kilka klaśnięć przecięło powietrze, choć wydawało się, że byli to obcy, jak ja. Powstrzymałem odruch unoszących się dłoni.
| 1 - jakieś dziecko zaczyna płakać i wyrywa się z ramion matki, biegnąc w stronę Finley na scenę, używa dziecięcej magii, wyciągając rękę do niedopalonego grotu w geście przyciągnięcia go
| 2 - jeden z amantów rzuca kwiaty poza wzrokiem tancerki, następne podpalenie grotów oznacza podpalenie rozrzuconych nieopodal jej stóp kwiatów
| 3 - przy kolejnej figurze lina nie wytrzymuje, pękając przy grocie
[bylobrzydkobedzieladnie]
Powolnym krokiem ruszyłem za towarzyszem pędzącym koło namiotu niczym wygłodniałe zwierzę na pustyni, rozbieganym wzrokiem szukał miejsca; znając te pospieszne ruchy, wiedziałem, że nawet to nie było mu potrzebne do szczęścia, mnie owszem. Trzeci rząd tuż z boku, przy wyjściu, w razie, gdybym uznał całą tę farsę za niepoprawną i niegodną mojej uwagi, bo przecież mógłbym zwiedzać zgliszcza smutków i wypłakanych łez wdów. Pozwoliłem mu usiąść obok z poczuciem pełnej ekscytacji, bo przecież tego chciał, a ja? Mogłem tylko korzystać z przywilejów opłaconego biletu i zapowiadających się niewzruszonych emocji, bo cóż obok namiotu mogło być tak pięknego, żebym nie był w stanie ustać w miejscu jak ten o dziwo zadbany gość. Z dotychczasowych obserwacji byłem w stanie powiedzieć tylko jedno - jego rodzina posiadała całkiem konkretne środki finansowe, a to wystarczyło do wyciągnięcia ręki w geście sojuszu. Nie potrzebowałem poprawek w miejscu, przecież to tylko wielkie show w słowach, nie czynie, inaczej cała Mateczka Rosyja przejęłaby ich na własność.
Powoli wiercące się postacie w krzesłach przed, za i obok zaczęły uspokajać się, a ja nonszalancko przełożyłem nogę na wierzch tej drugiej, myśląc o tej hołocie, która nie miała za grosz poszanowania do sztuki, nawet tej oszukańczej i zwodniczej. Nie wiedziałem kim byli wszyscy goście. Węszyłem podstęp, choć program był zbyt skomplikowany, bym mógł cokolwiek zrozumieć, tylko jakieś ognie, chyba nic specjalnego. Naśladowałem mężczyznę przed sobą trzy siedzenia na prawo, wyglądał jak człowiek postawiony, więc i sposób prezentowania się na siedzeniu musiał mieć odpowiednie, poprawiłem mankiety lnianej koszuli. Bardzo prawdopodobne, że szaty nie zdobiły mnie w tak wykwintny sposób, a jednak sprawiałem, by leżały jak należy.
Skulona postać na podłodze ewidentnie była jednym z elementów całego przedstawienia i po nagłym ruchu swojego towarzysza byłem w stanie zauważyć, że to wybranka jego ludzkiej słabości. Skupiony pozwoliłem sobie na dłuższą chwilę przyjrzenia się jej najbliższemu otoczeniu, choć światło pochodni od początku nadawało nieco mroczniejszego klimatu, co już na samym początku zauważyłem i przyjąłem z ulgą. Ciemność była jedynym przyjacielem, którego miejsce było wszędzie i zawsze, bo to tam rodziły się największe dziwa i cuda uznawane przez niewtajemniczonych za obrzydliwości. Śmierć nie była zła, nigdy. Myślami pozwoliłem sobie odpłynąć do odwiedzanego cmentarza, tam, gdzie wszystko było tak spokojne, poukładane i na swoim miejscu. Wiedziałem, w jaki sposób zająć się truchłami, to objęte bezwładem na scenie niestety nie było tym, czego pożądałem, ale przecież nie skazywało się tak wielkiego potencjału na rychły koniec zabawy. No już, ogniu, tańcz.
Dźwięk przycichł, pozwalając uszom zatopić się w powolnych krokach ostrej wiolonczeli i delikatnych na przekór skrzypiec. Oprawa muzyczna przyprawiała o całkiem spore uszanowanie, choć oczywiście nie jestem wielkim znawcą, potrafię rozróżnić to, co proponowało się hołocie i zdecydowanie nie słyszałem wcześniej tego rodzaju muzyki pośród Londyńskich ulic; po raz pierwszy dotarło do mnie połączenie tego gatunku, który stał się nieznajomym, acz bardzo przyjemnym uchu. Rozpędzającym się taktom towarzyszyła wizualna oprawa, ta sama, którą bez zastanowienia spisałem na straty, a przecież niepotrzebnie, bo już pierwsze figury wprawiły mnie w osłupienie. Ktoś poruszył się w krześle nieopodal, jednak zafascynowany tą bliskością ognia i ciała nie odrywał wzroku. Leniwy uśmiech rozpłynął się po twarzy, kiedy zacząłem myśleć, w jaki sposób wykorzystać tę inspirującą wręcz substancję, jaką były piekielne języki. Ciekaw jak reaguje jej ciało, wbiłem wzrok bezpośrednio w poruszające się dłonie. Gracja, z jaką wykonywała każdy ruch, z pewnością przyprawiał niejednego o zachwyt i chyba sam zacząłem to pojmować, faktycznie mogła być to sztuka. Zanim przyzwyczaiłem uważny wzrok do całej tej kaskady przemian i figur łączących się wręcz idealnie z niecodzienną melodią, zorientowałem się, że był już koniec. Zdezorientowany oderwałem wzrok, szukając jakiegoś mężczyzny, który pogoniłby artystkę do kontynuacji, bo to przecież nie mógł być koniec! Kilka klaśnięć przecięło powietrze, choć wydawało się, że byli to obcy, jak ja. Powstrzymałem odruch unoszących się dłoni.
| 1 - jakieś dziecko zaczyna płakać i wyrywa się z ramion matki, biegnąc w stronę Finley na scenę, używa dziecięcej magii, wyciągając rękę do niedopalonego grotu w geście przyciągnięcia go
| 2 - jeden z amantów rzuca kwiaty poza wzrokiem tancerki, następne podpalenie grotów oznacza podpalenie rozrzuconych nieopodal jej stóp kwiatów
| 3 - przy kolejnej figurze lina nie wytrzymuje, pękając przy grocie
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Konstantyn Kalashnikov dnia 06.04.21 21:26, w całości zmieniany 1 raz
Strona 1 z 2 • 1, 2
Namiot Harfistki
Szybka odpowiedź