Namiot Harfistki
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Namiot Harfistki
O Harfistce mówią, że jest giętka jak drewno, z którego wykonuję się harfy; daje wyjątkowe pokazy na metalowym podwieszeniu w kształcie wspomnianego instrumentu, na którym wykonuje figury, zdawałoby się, niemożliwe dla człowieka. Metalowa harfa płynie, a ona wraz z nią - tańcząc w powietrzu jak zwinny delikatny motyl. Jej skrzące cekinami ubrania migoczą w blasku świec lewitujących bezpiecznie u wewnętrznych boków namiotu, a grająca w głowach gości muzyka wygrywa od najstarszych walców po współczesne rock'n'rollowe piosenki.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:19, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Konstantyn Kalashnikov' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 1
'k3' : 1
Chcą widzieć, jak płoniesz. Głodne oczy, łaknące pożywki, odrobiny niezwykłości w i tak niezwykłym przecież, a mimo to okrytym ciężarem okrucieństwa i marazmu życiu, sięgały zgrabnej sylwetki. Podziwiały każdy ruch, niemą batalię zręczności wyćwiczonych mięśni oraz śmiercionośnego żywiołu, gotowego kąsać jasną skórę, zabarwić ją siatką paskudnych pęcherzy, wyrwać przeraźliwy krzyk spomiędzy pełnych warg. Czy rzeczywiście czekały one jakże podstępnie na nawet najdrobniejszy błąd, prawdziwie tragiczne potknięcie, czy też jaśniały niezaprzeczalnym podziwem - nigdy niedane było jej tego poznać, zatracona bowiem w tańcu, w płynącej muzyce, w ruchach miotanego grotu, ograniczała się li jedynie do samej siebie oraz trzymanej w dłoni liny. Nie istniały ciała ją otaczające, przeciągłe westchnienia, strach z oczarowaniem, innym razem z odrazą wyzierającą z twarzy. Podświadomość szeptała miękko kolejność gestów, emocje zaś ścierały się ze sobą, pragnąc wyrazić swą głębię, niemą walkę z losem, a zarazem swoistą psotliwość objawiającą się z każdym podskokiem, przewrotem uczynionym. Czy jednak było to wystarczające? Nie potrafiła do końca przelewać całej siebie w czynionym układzie, od samych koniuszków palców stóp po sztucznie barwione eliksirami cebulki włosów być całkowicie sobą, ukazać światu coś więcej ponad wybudowaną fasadę. Przełamywała się powoli, niczym skały kruszejące pod naciskiem nieustępliwych fal, wsłuchując się w surowe słowa osoby mającej pieczę nad jej rozwojem, przesuwając własne granice w ćwiczeniach z innymi. Czy to było więc wystarczające? Pytała samą siebie, nigdy nie mogąc uzyskać dokładnej odpowiedzi, lecz jak mogła to czynić, nie mogąc nawet nawiązać spojrzenia z własnym odbiciem? Ale to nic, łapała się nad tym i teraz, to nic, bo Finley potrafiła kłamać, a to starczało, mogła wywołać kilka głośnych powietrza wciągnięć, niecierpliwych sapnięć, pustkę w sercach nawołujących o więcej. Jednak ona nie miała nic, dla nich, dla siebie, w sobie. Były już li jedynie zgliszcza, dogasające płomienie, popiół w znużonych tęczówkach. Oddech pozostawał urywany, mięśnie spięte od wysiłku odzyskiwały na nowo równowagę, gdy wpatrywała się w żarzący się grot. Powinna go naprawić, mruga lekko nieprzytomnie, ledwo odbierając bodźce z przestrzeni wokół, nazbyt skupiona na wyrównaniu bicia rozszalałego serca, dłoń kierując ospale po wcześniej zabezpieczoną różdżkę. Przedstawienie musi trwać dalej, chociaż te konkretne miało się ku końcowi, Jones miała bowiem zwabić zainteresowanych, ściągnąć ich uwagę, a następnie skierować do namiotu znajdującego się obok, dzięki czemu Harfistka będzie posiadała pełną widownię, jakby giętkie ciało oraz uroda nie były dlań wystarczającą reklamą. Płacz przerywa szmery tłumu, jakie zepchnęła na dalszy plan w umyśle, muzykę roznoszącą się po cyrku i kiedy unosi buzie, może dostrzec chłopca ledwie paruletniego, na pierwszy rzut oka ubranego w szaty, na które musiałaby wydać wszystkie swoje oszczędności, gdy jego łkanie przeradza się w najprawdziwszy krzyk, kiedy z pociesznego wiercenia się przechodzi w wyrywanie, a kobieta - najpewniej matka - nie jest w stanie utrzymać własnej pociechy w ramionach. Dziecko nie czeka na reakcję rodzicielki, z determinacją biegnie w jej stronę, wyciągając pulchne ręce w stronę wciąż tlącego się grotu, a magia, jaka w nim drzemie, porusza przyrządem tancerki, gotowa wyrwać z dłoni trzymaną linę. Żołądek zaciska się boleśnie, oczami wyobraźni widzi, jak delikatna skóra zachodzi czerwienią, a opiekunowie gorliwie domagają się zadośćuczynienia za wyrządzone szkody, nawet jeśli to nie byłaby jej wina. Czy pan Carrington też mógłby tak uznać? Nie chciała ryzykować, końcówka różdżki skierowała się w stronę dziecka, a nieme finite incantatem powstrzymało czar rzucony na przedmiot. Chłopiec zatrzymuje się w osłupieniu, w oburzeniu, iż przedmiot nie dostał się w jego panowanie, że pląsające iskierki nie są tylko jego. Histeria rozpoczyna się na dobre, chociaż matka wyraźnie zaczerwieniona na twarzy nawet w półmroku, odciąga od miejsca przebywania akrobatki swojego małego potworka, chcąc umknąć przed spojrzeniami przechodzących do namiotu Harfistki gośćmi, wyraźnie niezadowolonymi z działań nieznośnej rodziny. Rytm zbitych sylwetek w ociąganiu się poruszających zostaje naruszony, wijący się potomek nie poprawia swego zachowania pomimo interwencji ojca i wydaje się, że jest już tylko gorzej. Ktoś przepycha się, ktoś inny się potyka, kolejna osoba dostaje cios łokciem i nim powstający Konstantyn się orientuje, a już leży na ziemi, jego towarzysz zaginął gdzieś w tłumie, nikt inny zaś nie kwapi się do pomocy nieszczęsnemu młodzieńcowi. Nos niemal dotyka ubitej ziemi z resztką kępek trawy, lniana koszula się gniecie, zimny wiatr omiata ciało. A potem bezszelestnie pojawia się para półpoint, tancerka ognia kuca nad obcym czarodziejem, policzek podpierając na otwartej dłoni, z łokciem zlokalizowanym na udzie.
- Istnieją lepsze miejsca na gryzienie piachu - pozwala sobie zauważyć cicho, przyjemnym całkiem głosem, choć ton jego przywodzić mógł na myśl zaintrygowane kocie, które jeszcze nie wie, czy powinno się zainteresować danym wydarzeniem, czy też pójść dalej drzemać. Ręka w jego stronę jednak zostaje wyciągnięta, chociaż Finnie nie spodziewa się jej pochwycenia, z jakiegoś powodu u chłopców wydaje się być ujmą na dumie, przyjęcie pomocy od jakiejś dziewczyny, gdy sami powinni być męsko męscy. I dlatego umieracie jako pierwsi, dopowiedziała sobie ironicznie w głowie artystka.
| finite
- Istnieją lepsze miejsca na gryzienie piachu - pozwala sobie zauważyć cicho, przyjemnym całkiem głosem, choć ton jego przywodzić mógł na myśl zaintrygowane kocie, które jeszcze nie wie, czy powinno się zainteresować danym wydarzeniem, czy też pójść dalej drzemać. Ręka w jego stronę jednak zostaje wyciągnięta, chociaż Finnie nie spodziewa się jej pochwycenia, z jakiegoś powodu u chłopców wydaje się być ujmą na dumie, przyjęcie pomocy od jakiejś dziewczyny, gdy sami powinni być męsko męscy. I dlatego umieracie jako pierwsi, dopowiedziała sobie ironicznie w głowie artystka.
| finite
Jak ja Cię obronię i po czyjej stronie
Stanąć mam dziś, gdy oczu wrogich sto?
Stanąć mam dziś, gdy oczu wrogich sto?
Nikt przecież się nie spodziewał, a przynajmniej nie ja, być może zbyt zauroczył mnie ten ogień, który zauważyłem zaklęty w niby to wątłym ciele tancerki. Posiadała w sobie coś, co z przyjemnością rozkroiłbym na stole, sprawdzając, czy zalega w brzuchu, pod mostkiem, a może gdzieś w głowie. Zwykle starałem się nie spoglądać na ludzi niczym obiekty badań, jednak jej pokaz, ciało współgrające z zapalonymi grotami strzał zapraszały do nieznanej mi, zaciętej i nieco niebezpiecznej wędrówki. Chwilami przeklinał swój wzrok, ponieważ ta czujność zmuszała do przyjmowania wszystkich tych bodźców w bardzo intensywny sposób. Zarejestrowałem ruch spośród tłumu, krzyki dziecka próbującego zagłuszyć pierwszy raz słyszane połączenie akordeonu z muzyką niby rozrywkową, a jednak trzymającą się w pewnych konwenansach; obserwowałem dynamiczny i precyzyjny ruch różdżki i zanim jeszcze zaklęcie wystrzeliło z końcówki drewna, wiedziałem czym było, a może tylko tak fantazjowałem? Widziałem przyspieszający, wirujący grot, którego ostrze przebijało wątłe ciało rozwydrzonego dzieciaka i... nie stało się dokładnie nic. Zamiast większej ilości zniszczenia wszystko zostało zaprzepaszczone na rzecz prostego Finite, które musiała rzucić niewerbalnie. Zdolna czarownica. Przemknęło przez moją myśl dokładnie w tym samym momencie, kiedy zdziczały tłum ruszył przed siebie, próbując staranować każdego na swojej drodze. Zdezorientowany próbowałem podnieść się i ratować skórę, jednak ktoś skutecznie ściągnął mnie na ziemię, zmuszając do wdychania wzbitego w powietrze kurzu. Kaszel próbował opuścić moje gardło, jednak wiedziałem, że drapiące uczucie nijak minie, jeśli zacznę wdychać jeszcze więcej zbitych drobinek nieczystości. Zaczerwienionymi oczami zauważyłem dość charakterystyczne buty, które kojarzyły mi się z tymi baletowymi. Zamrugałem kilkukrotnie, w tym czasie sunąc wzrokiem w górę, aż po opuszki dłoni opierającej się o policzek, potem były już tylko szare tęczówki, które należały do głównej tancerki. Była bardzo drobna, a jej głos w stosunku do wszystkiego przynosił całkiem miłą odmianę. Ująłem wystawioną przez nią dłoń, aczkolwiek cały ciężar ciała podniosłem prostym podparciem, starając się nie sprawić jej kłopotu. Nie rozumiałem, co do mnie mówiła poza poszczególnymi wyrywkami jak miejsca i piach. Domyślałem się, o co chodziło, więc przybierając dobrą minę do złej gry, posłałem w jej kierunku lekki uśmiech, przypominając sobie, że przez cały ten czas wstrzymywałem oddech. Nie byłem w stanie już dłużej wytrzymać, sięgnąłem do kieszeni i sprawnym ruchem wyciągnąłem chusteczkę, w którą zaraz zacząłem kaszleć, odwracając się na drugi bok w próbie złapania oddechu. Kultura wymagała pewnych schematów będących priorytetowymi, cóż z tego, że wychodziłem właśnie za kompletnie nieporadnego panicza, skoro mogłem jeszcze być uznawanym za niewychowanego, a to byłaby zniewaga o wiele gorsza, niż ktokolwiek by przypuszczał!
Uspokoiwszy oddech, odwróciłem głowę do niej, chowając chusteczkę do kieszeni płaszcza. Wyprostowana, sztywna sylwetka zdecydowanie nie pasowała do piasku oplatającego część płaszcza, na który udało mi się upaść, a jednak, pomimo że duma cierpiała potężne katusze, spróbowałem jakoś odwrócić uwagę. - Krasivoye iskusstvo - zacząłem po rosyjsku, dopiero po chwili przypominając sobie, że niekoniecznie było to miejsce, w którym ktokolwiek mógłby mnie rozumieć. Przeklęte brytyjskie gęganie! - Prostite - zreflektowałem się od razu, próbując nie pozwalać sobie na trzecią pomyłkę. - Cześć - podstawowe słowo wymsknęło się, a wraz z nim lekkie skłonienie głowy i pochylenie w jej kierunku całej sylwetki. Gesty szacunku były podstawą, a surowe wychowanie przechodziło na również oschłe zachowanie. Mimo wszystko starał się włożyć w to pewne nuty sympatii. - Bardzo ładna tantsuyete. - starałem się ująć w słowa całe to widowisko, jednak żadne z odpowiednich obcojęzycznych określeń nie przychodziło mi do głowy. Mój towarzysz często powtarzał jedno słowo, jednak bez wystarczającej wiedzy nie mogłem posługiwać się nim na lewo i prawo. - Vy sposobny - wciąż niezrozumiale próbowałem skomplementować tancerkę, aż w końcu zamilkłem i posłałem w jej kierunku przepraszający uśmiech, który nijak objął mocno osadzone w oczodołach oczy. Pozostawiając na bezpiecznej strefie, którą była mimika, złapałem się za ramiona, przecierając rękoma wzdłuż ramion, by finalnie wskazać jedną dłonią na nią z pytaniem czającym się na twarzy. Mogło jej być zimno, a ja w tym czasie mógłbym przebadać straty na płaszczu, które liczyły się w najbardziej. Nie czułem skrępowania. Płynnym ruchem ściągnąłem płaszcz, oferując jej namiastkę ciepła w ten październikowy wieczór, musiałem w końcu dobrze wyjść w jej oczach, szczególnie że mógłbym wtedy zerknąć, w jakich miejscach należało wyczyścić lub naprawić wierzchnie odzienie. Nachalność nie była moją mocną stroną, dlatego grzecznie czekałem na gest z jej strony, gotów w każdej chwili zarzucić sobie wystawiony przed oczami płaszcz na plecy. Mniej-więcej już wiedziałem, że nie będą w tym potrzebne zbyt wielkie umiejętności krawieckie.
Uspokoiwszy oddech, odwróciłem głowę do niej, chowając chusteczkę do kieszeni płaszcza. Wyprostowana, sztywna sylwetka zdecydowanie nie pasowała do piasku oplatającego część płaszcza, na który udało mi się upaść, a jednak, pomimo że duma cierpiała potężne katusze, spróbowałem jakoś odwrócić uwagę. - Krasivoye iskusstvo - zacząłem po rosyjsku, dopiero po chwili przypominając sobie, że niekoniecznie było to miejsce, w którym ktokolwiek mógłby mnie rozumieć. Przeklęte brytyjskie gęganie! - Prostite - zreflektowałem się od razu, próbując nie pozwalać sobie na trzecią pomyłkę. - Cześć - podstawowe słowo wymsknęło się, a wraz z nim lekkie skłonienie głowy i pochylenie w jej kierunku całej sylwetki. Gesty szacunku były podstawą, a surowe wychowanie przechodziło na również oschłe zachowanie. Mimo wszystko starał się włożyć w to pewne nuty sympatii. - Bardzo ładna tantsuyete. - starałem się ująć w słowa całe to widowisko, jednak żadne z odpowiednich obcojęzycznych określeń nie przychodziło mi do głowy. Mój towarzysz często powtarzał jedno słowo, jednak bez wystarczającej wiedzy nie mogłem posługiwać się nim na lewo i prawo. - Vy sposobny - wciąż niezrozumiale próbowałem skomplementować tancerkę, aż w końcu zamilkłem i posłałem w jej kierunku przepraszający uśmiech, który nijak objął mocno osadzone w oczodołach oczy. Pozostawiając na bezpiecznej strefie, którą była mimika, złapałem się za ramiona, przecierając rękoma wzdłuż ramion, by finalnie wskazać jedną dłonią na nią z pytaniem czającym się na twarzy. Mogło jej być zimno, a ja w tym czasie mógłbym przebadać straty na płaszczu, które liczyły się w najbardziej. Nie czułem skrępowania. Płynnym ruchem ściągnąłem płaszcz, oferując jej namiastkę ciepła w ten październikowy wieczór, musiałem w końcu dobrze wyjść w jej oczach, szczególnie że mógłbym wtedy zerknąć, w jakich miejscach należało wyczyścić lub naprawić wierzchnie odzienie. Nachalność nie była moją mocną stroną, dlatego grzecznie czekałem na gest z jej strony, gotów w każdej chwili zarzucić sobie wystawiony przed oczami płaszcz na plecy. Mniej-więcej już wiedziałem, że nie będą w tym potrzebne zbyt wielkie umiejętności krawieckie.
Co przyciągało bardziej? Płomienne języki, czy umykająca między ich żarliwymi pocałunkami tancerka? Granica rzuconego na zgromadzone umysły uroku zacierała się, w jedność splatając ciało oraz ognistą kulę, ich harmonię wspólnego trwania bez ni jednego zetknięcia się. Żywioł osiadły na grocie zdawał się być żywszy, bardziej ludzki im dłużej poddawał się woli pląsającego dziewczęcia, tak jak każde zręczne umknięcie, podskok czy przewrót nadawało drobnej sylwetce swoistej gwałtowności, niezrozumianego nieokiełznania, choć przecież każda figura pozostawała tak artystycznie malownicza, jak tylko się dało. Czy jego pierwiastek mógł rzeczywiście skrzyć się pod pergaminem bladej skóry? Iskrą zalęgnąć się gdzieś we wnętrzu, płonąc jasno tylko, kiedy jego bratni element znajdował się tuż obok? Nazwali ją więc igrającą z ogniem, choć pewnym nie było, czy igrała ze swym własnym, czy tym z którym wirowała dotąd z taką lekkością. Paradoksalnie, obcowanie z magią wydawało się zgoła trudniejsze, nie posiadając większych talentów w tej dziedzinie, opierając się na resztkach wiedzy wyniesionej ze szkoły, wydawało się, iż próba powstrzymania rozwydrzonego dziecka okaże się czystym fiaskiem. Różdżka jednak usłuchała, popielate oczy wzniosły się na moment, zderzając się z zielononiebieskim spojrzeniem, a przecież wzrok wszystkich winien skupić się na niefortunnej rodzinie ściągającej na siebie całą uwagę. Obserwowała spokojnie, w bezruchu jak fala cyrkowych gości porywa niczym morski prąd nieznanego młodzieńca, jak pozbawia go stabilnego gruntu pod stopami, jak pada prosto na ziemię, szczęśliwie niezdeptany przez niepomne nań osoby. Powinna powrócić do pozycji wyjściowej, czekać na kolejny sygnał do rozpoczęcia kolejnego pokazu, nieco zmienionego, ubarwionego, bo przecież artyści winni zaskakiwać, a jednak miast zaskakiwać innych, tak czyni to sobie, wykonując krok. Wpierw jeden, potem drugi. Nie jest to zwykły ludzki odruch, w tych czasach naprawdę wciąż można było się o takowe pokusić? A jednak kuca przed nim, niby od niechcenia, niby w znudzeniu jakby nie miała nic lepszego do roboty, chociaż program ciąży nad nią niby nieruchome spojrzenie pana Carringtona, oceniającego każdego ze swych pracowników. Wyciąga dłoń, nie lubi tego, pozwalając tej większej zacisnąć palce wokół cienkiego nadgarstka, pomaga wstać, ale niewiele w tym jest jej własnej pomocy, chłopak wydaje się doskonale radzić sobie sam. Cofa się, zrywając kontakt skóry ze skórą, naturalnie jak tylko się dało, unosząc zaś buzię, by móc sięgnąć jego własnych lic, może stwierdzić, iż nikt go chyba znacznie nie uszkodził, kilka ciemnych kosmyków pozostało nie na tym miejscu, co trzeba, parę drobinek piachu wciąż trzymało się lewego policzka, jednak chusteczka, którą zasłaniał usta, zdołała przypadkiem się ich pozbyć. Nie wyglądał, jakby tutaj pasował, jakby mógł się cieszyć z tutejszych atrakcji, jednak Arena witała z otwartymi ramionami każdego, kto nie wpisywał się w ustalony kanon, dlatego pełne wargi drgają, odpowiadając uśmiechem na uśmiech, nawet jeśli cisza zdaje się być coraz to bardziej krępująca. Milczenie rozprasza się, zdobione kolejną melodią płynącą między namiotami, lekkością zachęcającą do ujrzenia jeszcze większej ilości cudów, jakie to miejsce mogło oferować. I Finnie nie ma bladego pojęcia, co znaczone akcentem słowa oznaczają, acz ich brzmienie niezmiennie łączy się z obrazem madame Viner. Rosyjski?
- Aach, sassenach? - pyta, jakby on mógł ją zrozumieć, nawet bez znajomości gaelickiego. Ale był obcy, to mogło wyjaśniać wiele, nawet jeśli nie mówiło praktycznie nic. Tylko dziwiło, iż samotnie przemierzał teren cyrkowy, nie mając nikogo, kto mógłby go poprowadzić poprzez zawiłości lingwistyczne - Cześć - odpowiada, wznosząc ton na pogodne nuty, jakby wszystko było całkowicie w porządku, a żadne bariery językowe nie istniały - I...dziękuję? - zawahanie, niewielkie zmarszczenie brwi. Nie, za knuta nie mogła przypomnieć sobie nic z wiązanki szacownej trenerki, zazwyczaj słowa jej wpuszczając jednym uchem i wypuszczając drugim. Zresztą, nazywanie kogoś krową chyba nie uchodziło za szczyt uprzejmości, chociaż sądząc po częstotliwości, Finley była skłonna uwierzyć, iż może w Rosji była to normalna rzecz, tak nazywać się wzajemnie. Zwłaszcza, iż nieznajomy pełen był sprzeczności. Wąskie usta wyginały się w uśmiechu, lecz ten oczu nie sięgał, linie rysów twarzy próbowały łagodnieć, acz surowość wciąż się przezeń przebijała, nawet głos nieco oschły starał się być przyjemniejszy dla ucha, chociaż sztywna sylwetka górująca nad nią z lekka niweczyła podobne plany. Jednak gestykulacja wskazywała na uprzejmość, nawet jeżeli dla niego miała inne dno, a październik był chłodny, cyrkowe kostiumy wzmocnione zaklęciami nie chroniły całkowicie przed wiatrami. Więc Jones kiwa głową, w ruch wprawiając jasne kosmyki zdobione różem w poszczególnych pasmach, bo dlaczego nie? - Finley - wskazuje na siebie, kiedy materiał opada na wąskie ramiona, a Kalashnikov może ocenić, jak wiele strat poniosło jego bezcenne okrycie. Smukły palec dotyka brody, jakby zastanawiała się przez chwilę co dalej, jak używać najprostszych słów, by móc przebić się przez kompletne zagubienie językowe - Chcesz zobaczyć coś ciekawego? - czy to było wystarczająco zrozumiałe? Nie wiedziała, wyciągając dłoń raz jeszcze, by móc wciągnąć zagubionego młodzieńca do namiotu Harfistki, gdzie artystka już układała się wokół swej harfy w niepowtarzalnych figurach, tak oszałamiających dla oczu niezaznajomionych z jej sztuką. Finnie miała przyciągnąć gości, tak by widownia została zapełniona, ściągnięcie kolejnego obserwatora leżało więc w jej obowiązkach. I pozwalało to na krótką przerwę.
- Aach, sassenach? - pyta, jakby on mógł ją zrozumieć, nawet bez znajomości gaelickiego. Ale był obcy, to mogło wyjaśniać wiele, nawet jeśli nie mówiło praktycznie nic. Tylko dziwiło, iż samotnie przemierzał teren cyrkowy, nie mając nikogo, kto mógłby go poprowadzić poprzez zawiłości lingwistyczne - Cześć - odpowiada, wznosząc ton na pogodne nuty, jakby wszystko było całkowicie w porządku, a żadne bariery językowe nie istniały - I...dziękuję? - zawahanie, niewielkie zmarszczenie brwi. Nie, za knuta nie mogła przypomnieć sobie nic z wiązanki szacownej trenerki, zazwyczaj słowa jej wpuszczając jednym uchem i wypuszczając drugim. Zresztą, nazywanie kogoś krową chyba nie uchodziło za szczyt uprzejmości, chociaż sądząc po częstotliwości, Finley była skłonna uwierzyć, iż może w Rosji była to normalna rzecz, tak nazywać się wzajemnie. Zwłaszcza, iż nieznajomy pełen był sprzeczności. Wąskie usta wyginały się w uśmiechu, lecz ten oczu nie sięgał, linie rysów twarzy próbowały łagodnieć, acz surowość wciąż się przezeń przebijała, nawet głos nieco oschły starał się być przyjemniejszy dla ucha, chociaż sztywna sylwetka górująca nad nią z lekka niweczyła podobne plany. Jednak gestykulacja wskazywała na uprzejmość, nawet jeżeli dla niego miała inne dno, a październik był chłodny, cyrkowe kostiumy wzmocnione zaklęciami nie chroniły całkowicie przed wiatrami. Więc Jones kiwa głową, w ruch wprawiając jasne kosmyki zdobione różem w poszczególnych pasmach, bo dlaczego nie? - Finley - wskazuje na siebie, kiedy materiał opada na wąskie ramiona, a Kalashnikov może ocenić, jak wiele strat poniosło jego bezcenne okrycie. Smukły palec dotyka brody, jakby zastanawiała się przez chwilę co dalej, jak używać najprostszych słów, by móc przebić się przez kompletne zagubienie językowe - Chcesz zobaczyć coś ciekawego? - czy to było wystarczająco zrozumiałe? Nie wiedziała, wyciągając dłoń raz jeszcze, by móc wciągnąć zagubionego młodzieńca do namiotu Harfistki, gdzie artystka już układała się wokół swej harfy w niepowtarzalnych figurach, tak oszałamiających dla oczu niezaznajomionych z jej sztuką. Finnie miała przyciągnąć gości, tak by widownia została zapełniona, ściągnięcie kolejnego obserwatora leżało więc w jej obowiązkach. I pozwalało to na krótką przerwę.
Jak ja Cię obronię i po czyjej stronie
Stanąć mam dziś, gdy oczu wrogich sto?
Stanąć mam dziś, gdy oczu wrogich sto?
Przyjmowanie pomocy było dla słabych, niestety dobrze wiedziałem, że nie było to opłacalne. Ludzie byli przewidywalni i zdecydowanie zbyt łatwi do obrazy. Odpowiednie reagowanie na ich gesty miało to do siebie, że pozwalało na wprowadzenie pozytywnej nuty do początku wszelkich interakcji. Lepiej było przekonywać innych do siebie, niż odwracać się doń bokiem i grać obrażonego panicza. Wykorzystując jej otwartą dłoń, robiłem wszystko dość przemyślanie, bez zbędnego kłopotania się w uprzejmości, którą przecież wyróżniałem się spośród swoich rówieśników. Nikt nie zwracał równie dużej uwagi do zachowania, co ja, może poza wysoko urodzonymi paniczami, których obserwowałem już od czasów szkoły. Zauważyłem zabawną zależność, że robili to oni z wyjątkową nonszalancją, którą starałem się wprowadzić również do swoich gestów, jednak wszystko zdawało się bardzo sztywne. Gwałtowność, nieznajomość języka i nagłość zaskakiwały mnie bardziej, niż śmiałbym to przyznać, odbierając czarującą część, którą w rodzimym kraju operowałem bez wszelkich zastrzeżeń. Na wyspie byliśmy obcy, nic więc dziwnego, że każde wytknięcie przez tubylców było zapamiętywane i wpływało w pewien sposób na moje zachowanie. Wciąż uczyłem się na nowo funkcjonować tam, gdzie zasady były zgoła inne. Starałem się nie pokazywać, jak bardzo nie odpowiadał mi ten układ sił, kiedy wychodziłem na nieporadnego i niechlujnego młodzieńca, a to przecież nie byłem ja. Mimo to ciągnąłem tę partię, kiedy goniec zablokował mój kolejny ruch, zmuszając do kopiowania ruchów, przestawałem obejmować prowadzenie i wiedziałem o tym od momentu, kiedy zauważyła, jak pozostałem jedynym obecnym w okolicach namiotów. Przepłoszona gawiedź już dawno pozostawiła tancerkę samą sobie, a raczej mnie. Patrząc na nią z góry, widziałem ten potencjał, który objawiła we władnym ciele, które jeszcze chwilę temu leżało na podłożu, udając trupa. Chyba wolałem obserwować ją z daleka, wyobraźnia pozwalała myśleć o każdej linii wysportowanej sylwetki, która w pewien sposób wydawała się usposobieniem złapanej w bezruchu gderze, śwarze, płoni, pomocnicy Swarożyca dodającej jego światłu dodatkowego żaru. Nie było w niej ani trochę z godności grecko-rzymskiej mitologii, gdzie bóstwa wydawały się tak odległe, wręcz nieinteresujące w stosunku do żywych wspomnień moich korzeni, które przysuwał nie tylko Żerca w postaci nauczyciela, ale również bohemiści. Towarzystwo ZSSRowskiego życia pozostawiło pewne braki, które starałem się zastąpić choćby tak wielką głupotą, jak skorzystanie z okazji darmowego wejścia na arenę cyrkową zafundowaną przez nieznajomego. Młody mężczyzna czmychnął, pozostawiając mnie samego z nieznajomą. Być może pobiegł po kwiaty? Przecież nieprawdopodobne było, żeby zdołał urwać się od swojej ulubionej tancerki bez słowa. Nie miałem nic przeciwko rozmowie z artystką, jednak zdecydowanie nie byłem w nastroju do ośmieszania się przed kimkolwiek innym poza… nikim. Nawet we własnych oczach miałem być perfekcyjny, z pewnością dlatego mój chłód nie pozwalał wesołości sięgnąć gdzieś bardziej niż poza powierzchowną część mojego jestestwa.
Spojrzałem się dosyć zdezorientowany jej pierwszym słowem, które brzmiało na pytanie. Nie rozumiałem ani odrobiny z tego, co próbowała przekazać.
- Sassnch? – powtórzyłem z akcentem, gubiąc przy tym kilka liter, brzmiało to bardziej na brytyjski szmer przy szczękościsku. Nie musiałem udawać, że otwieranie buzi szeroko przychodziło mi z łatwością, bo przecież rodzimy język działał na nieco innych częściach aparatu mowy, nie wymuszał tak szerokiego roztworu przy wymowie. Pomimo minionych tygodni wciąż odnajdywałem angielski jako mowę gorących kartofli napchanych w poliki. Nijak łączyło się to z gracją i elegancją. – Cóż to? – spytałem już nieco pewniej, bo pierwszy szok i lekko przyspieszone tętno zwolniło na rzecz opanowania, którym musiałem się popisać, aby wyjść z tej sytuacji z twarzą. Tknięty jakimś przeczuciem podniosłem dłoń, przesuwając ją po włosach, które swobodnie przemknęły pomiędzy długimi, szczupłymi palcami. Kosmyki układały się samoistnie, tym razem były wolne od pomady, która przykładnie zmuszała je do ugięcia się w przykładnej fryzurze pasującej jedynie do salonów. Tutaj nikt nie wymuszał na mnie tak wysokiej etykiety, szczególnie że większość z klienteli przypominała tych równych średniozamożnemu stanowi. Ja wyróżniałem się tylko wzrostem i delikatną różnicą w kroju płaszcza oddanego na ramiona stosunkowo niskiej panienki. Dwadzieścia pięć centymetrów mniej sprawiało, że część materiału odzienia wierzchniego wylądowało na podłodze. Nie zareagowałem, choć coś wewnątrz ściągnęło łopatki w nagłym impulsie. Na szczęście równie dobrze mógł to być podmuch wiatru, który przemknął po bawełnianej, bufiastej koszuli przykrytej ciemnozieloną kamizelką opinającą moje wychudzone ciało. Dreszcz przemknął po plecach, jednak skupiłem się na poznawaniu nowej postaci, bo przecież było to pewnego rodzaju wyróżnienie, że indywiduum w postaci tancerki podeszło właśnie do mnie, niezależnie od sytuacji, wciąż widziałem w tym pewien potencjał. Przemknąłem wzrokiem po włosach artystki, które zdawały się świecić w świetle ognia, którego była przyjaciółką, jeśli nawet nie panią. Dziwne, że jej dotyk nie parzył. Zamiast tego przyciągał do postaci, która przedstawiła się jako Finley, wskazując na siebie, jakbym był ułomny. Ściągnąłem brwi w konsternacji i lekko skinąłem głową, nie zauważając potrzeby pełnego dygnięcia, bo przecież pomimo bycia artystką wciąż jawiła się jako ta równa mojej klasie, choć niestety tego nie byłem tak pewien. Czy cyrkowi pracownicy byli dobrze opłacalni? – Konstantyn – odpowiedziałem bez zbędnych zająknięć, bo przecież byłem pewien, szczególnie kiedy nie musiałem przedstawiać swojego nazwiska. Całe imię wybrzmiało w języku rosyjskim, bo też dotychczas nie spotykałem się z brytyjskimi odmianami. W moich ustach miało prosto, dostojnie i zdecydowanie mało wyspiarsko. – Finley, miło poznać. – ponowne kiwnięcie głową i powtórzenie jej imienia w bardziej zaciśniętym akcencie brzmiało dziwnie, szczególnie kiedy ciężko przychodziło wypowiedzieć ostatnie dwie okrągłe litery. Ey, jakbym kogoś wołał? – Proszę bardzo. – przytaknąłem, rozumiejąc pojedyncze słowa w postaci patrzenia i chęci. Nie wiedziałem, co miała na myśli, a jednak w głowie nie kłębiły mi się żadne bezeceństwa, może poza kilkoma nieszczególnie wyszukanymi… w zielononiebieskich oczach rozjaśnionych jedynie przez ogień padający z otoczenia przemknął jakiś nieokreślony błysk. Lubiłem wiedzieć dużo. Krewna Bogini Swara z pewnością oferowała jedynie interesujące rzeczy, a przecież żar nie był straszny, kiedy było się czarodziejem i znało odpowiednie zaklęcia. Ująłem mniejszą dłoń, pozwalając się prowadzić do pobliskiego namiotu, zdecydowanie panienka nie znała etykiety, łamiąc pewne konwenanse. Dobrze, że znałem się na bohemistycznych zasadach, które wyróżniały się w pewnych aspektach brakami wypunktowanych nakazów. Różnica w wysokości sprawiała, że musiałbym się nieco zgarbić, więc równając się z jej krokiem, poprawiłem ręce, opierając tą jej mniejszą o swoją zgiętą w łokciu tak, jak nakazywała etykieta. Wraz z momentem wejścia do namiotu mój wzrok oderwał się od obserwowania jej kątem oka. Pochłaniałem nowe bodźce, a głównym z nich była oczywiście harfistka, której przedstawienie miało dopiero się zacząć. Lekko zszokowany tymi dziwami spróbowałem złapać jej oczy, posyłając pytające spojrzenie oraz podniesioną w zaciekawieniu brew.
- Kolejny występ? - spytałem scenicznym szeptem, tak by nie pogwałcić powoli następującej ciszy w namiocie. Widownia chyba nie miała pojęcia, co przed chwilą stało się tuż obok. Powinni żałować tego przegapionego widowiska.
Spojrzałem się dosyć zdezorientowany jej pierwszym słowem, które brzmiało na pytanie. Nie rozumiałem ani odrobiny z tego, co próbowała przekazać.
- Sassnch? – powtórzyłem z akcentem, gubiąc przy tym kilka liter, brzmiało to bardziej na brytyjski szmer przy szczękościsku. Nie musiałem udawać, że otwieranie buzi szeroko przychodziło mi z łatwością, bo przecież rodzimy język działał na nieco innych częściach aparatu mowy, nie wymuszał tak szerokiego roztworu przy wymowie. Pomimo minionych tygodni wciąż odnajdywałem angielski jako mowę gorących kartofli napchanych w poliki. Nijak łączyło się to z gracją i elegancją. – Cóż to? – spytałem już nieco pewniej, bo pierwszy szok i lekko przyspieszone tętno zwolniło na rzecz opanowania, którym musiałem się popisać, aby wyjść z tej sytuacji z twarzą. Tknięty jakimś przeczuciem podniosłem dłoń, przesuwając ją po włosach, które swobodnie przemknęły pomiędzy długimi, szczupłymi palcami. Kosmyki układały się samoistnie, tym razem były wolne od pomady, która przykładnie zmuszała je do ugięcia się w przykładnej fryzurze pasującej jedynie do salonów. Tutaj nikt nie wymuszał na mnie tak wysokiej etykiety, szczególnie że większość z klienteli przypominała tych równych średniozamożnemu stanowi. Ja wyróżniałem się tylko wzrostem i delikatną różnicą w kroju płaszcza oddanego na ramiona stosunkowo niskiej panienki. Dwadzieścia pięć centymetrów mniej sprawiało, że część materiału odzienia wierzchniego wylądowało na podłodze. Nie zareagowałem, choć coś wewnątrz ściągnęło łopatki w nagłym impulsie. Na szczęście równie dobrze mógł to być podmuch wiatru, który przemknął po bawełnianej, bufiastej koszuli przykrytej ciemnozieloną kamizelką opinającą moje wychudzone ciało. Dreszcz przemknął po plecach, jednak skupiłem się na poznawaniu nowej postaci, bo przecież było to pewnego rodzaju wyróżnienie, że indywiduum w postaci tancerki podeszło właśnie do mnie, niezależnie od sytuacji, wciąż widziałem w tym pewien potencjał. Przemknąłem wzrokiem po włosach artystki, które zdawały się świecić w świetle ognia, którego była przyjaciółką, jeśli nawet nie panią. Dziwne, że jej dotyk nie parzył. Zamiast tego przyciągał do postaci, która przedstawiła się jako Finley, wskazując na siebie, jakbym był ułomny. Ściągnąłem brwi w konsternacji i lekko skinąłem głową, nie zauważając potrzeby pełnego dygnięcia, bo przecież pomimo bycia artystką wciąż jawiła się jako ta równa mojej klasie, choć niestety tego nie byłem tak pewien. Czy cyrkowi pracownicy byli dobrze opłacalni? – Konstantyn – odpowiedziałem bez zbędnych zająknięć, bo przecież byłem pewien, szczególnie kiedy nie musiałem przedstawiać swojego nazwiska. Całe imię wybrzmiało w języku rosyjskim, bo też dotychczas nie spotykałem się z brytyjskimi odmianami. W moich ustach miało prosto, dostojnie i zdecydowanie mało wyspiarsko. – Finley, miło poznać. – ponowne kiwnięcie głową i powtórzenie jej imienia w bardziej zaciśniętym akcencie brzmiało dziwnie, szczególnie kiedy ciężko przychodziło wypowiedzieć ostatnie dwie okrągłe litery. Ey, jakbym kogoś wołał? – Proszę bardzo. – przytaknąłem, rozumiejąc pojedyncze słowa w postaci patrzenia i chęci. Nie wiedziałem, co miała na myśli, a jednak w głowie nie kłębiły mi się żadne bezeceństwa, może poza kilkoma nieszczególnie wyszukanymi… w zielononiebieskich oczach rozjaśnionych jedynie przez ogień padający z otoczenia przemknął jakiś nieokreślony błysk. Lubiłem wiedzieć dużo. Krewna Bogini Swara z pewnością oferowała jedynie interesujące rzeczy, a przecież żar nie był straszny, kiedy było się czarodziejem i znało odpowiednie zaklęcia. Ująłem mniejszą dłoń, pozwalając się prowadzić do pobliskiego namiotu, zdecydowanie panienka nie znała etykiety, łamiąc pewne konwenanse. Dobrze, że znałem się na bohemistycznych zasadach, które wyróżniały się w pewnych aspektach brakami wypunktowanych nakazów. Różnica w wysokości sprawiała, że musiałbym się nieco zgarbić, więc równając się z jej krokiem, poprawiłem ręce, opierając tą jej mniejszą o swoją zgiętą w łokciu tak, jak nakazywała etykieta. Wraz z momentem wejścia do namiotu mój wzrok oderwał się od obserwowania jej kątem oka. Pochłaniałem nowe bodźce, a głównym z nich była oczywiście harfistka, której przedstawienie miało dopiero się zacząć. Lekko zszokowany tymi dziwami spróbowałem złapać jej oczy, posyłając pytające spojrzenie oraz podniesioną w zaciekawieniu brew.
- Kolejny występ? - spytałem scenicznym szeptem, tak by nie pogwałcić powoli następującej ciszy w namiocie. Widownia chyba nie miała pojęcia, co przed chwilą stało się tuż obok. Powinni żałować tego przegapionego widowiska.
Każdy ruch, każdy gest miał skrupulatnie zaplanowany, drgnięcie mięśni, uniesienie wąskich ust wydawało się służyć konkretnemu celowi, zupełnie jakby mierzył się z przeciwnikiem nie tyle potężnym, co nadzwyczaj przebiegłym. I własnym sprytem zdawał się mu odpowiadać, mrok myśli pozostawiając sobie samemu, światu okazując li jedynie nadzwyczaj ułożone oblicze, gładkie, grzeczne, niemal idealne pośród drobinek piachu osiadłych na ciele, kosmyków układających się w sposób odległy od zwyczajowego. Jednak czy naprawdę spotkanie zgoła przypadkowe, chwilowe zetknięcie dwóch obcych sobie światów, wymagało podobnych przygotowań oraz reakcji? A może było to zaledwie praktyka przed natrafieniem na kogoś znacznie istotniejszego, kto otworzy przed młodzieńcem wrota możliwości, jeśli ten zachowa się poprawnie podług zasad panujących na ziemi tak przez rosjanina wzgardzonej? Jeśli zaś to lęk, obawa przed potencjalną porażką, paskudnym ośmieszeniem się w duszy mu grała, tak wydawała się bezpodstawna, tutaj, na terenach szumnie przejętych przez rozrywkę prostą i beztroską, nijak w blasku kolorowych świateł szło się wygłupić, czy przegrać straszliwie, aktorami na tej scenie bowiem byli cyrkowcy i to im przyszło decydować, co dobre a co złe w ich teatrze dziwów było. Upadek czarodzieja plasował się więc na pozycji nader przeciętnej, można nawet ośmielić się rzec, iż był on zwyczajowy wśród tłumów przepychających się między sobą, łapczywie chcących ujrzeć coraz to nowsze atrakcje, zachwycić się na nowo magią codzienności ukazywaną w sposób tak nieprawdopodobny. Jedyna różnica tkwiła w tym, iż zazwyczaj ofiary potknięć pozostawiane były same sobie, ich los nie wpływał w żaden sposób na trwające występy artystów. Dlaczego więc się doń zbliżyła? Ta, która z ogniem igrała, wysłanniczka nieznanego sobie bóstwa, panienka z płomieniami drzemiącymi pod jasną skórą. Oczy, oczy były odpowiedzią. Zielononiebieskie, nieruchome tęczówki, których ciepło się nie imało. Spojrzenie z rodzaju tych, które pragną się werżnąć do wnętrza, poznać sedno, wydrzeć to co się kryje w zakamarkach jestestwa, rozebrać na części i przyjrzeć się z umiarkowaną ciekawością każdemu elementowi, by móc następnie odłożyć go niedbale, nie myśląc o tym, żeby to, co zostało naruszone, na nowo poskładać. Drapieżnik kryjący się pod surową oprawą młodości, pozostawiający swe ofiary na łaskę losu. Czy przyciągały, te oczy? Wydawało się, że nie, że postawa sylwetki zarówno, jak i one odpychały ciekawskie istnienia, tak pogardliwie przez niego określane. Ale pojawiła się tuż obok, wyciągnęła dłoń, po co? Może po to, by przekonać się, czy nieznajomy przejawia równą martwicę, co jego wzrok. A może po prostu nie potrzebowała powodu, skry zwykły żyć własnym życiem, nie opierały się na żadnym skrupulatnym planie, a tych w ostatnim czasie Finley, ku swemu rozczarowaniu, niestety nie posiadała.
- Sassenach - powtórzyła, miękko, delikatnie, niemal z czułością włożoną w gaelickie słowo, uznawane za wyjątkowo pogardliwe w stosunku do angielskich przedstawicieli społeczeństwa - Obcy - wytłumaczyła, śledząc ścieżkę bladych palców sięgających jasnobrązowych włosów, poprawiających ich urokliwy nieład w jakże przeciętne, niemożliwie poprawne ułożenie. Przekręciła głowę na bok, niczym zaintrygowany kolorowy ptak, których mrowie można było ujrzeć w innym namiocie, po czym westchnienie umknęło spomiędzy pełnych warg, gdy jęła krążyć wokół niego, okręcając się na kości śródstopia, wciąż otulona podarowanym płaszczem, przypominająca psotny płomyk niźli godną podziwu tancereczkę - Skąd? - pyta, chociaż sądzi, że przecież wie, że akcent zdradza wiele. Niemniej mówi prosto, łatwo, jasno. Nie sądzi, by był kretynem, uważa, że to język jest barierą, wprowadzającą w zakłopotanie, w niepotrzebne komplikacje. A przecież Arena służyła przyjemności, nietroskaniu się o poprawną wymowę poszczególnych słów - Konstantyn - powtórzyła, dalej krążąc, w tylko sobie znanej grze, do której nikt z zewnątrz nie miał dostępu - Ładnie - długo, uznała w myślach, stając na nowo przed nim, kłaniając się, gdy wspomniał, iż miło ją poznać. Zawsze było ją miło poznać, gdy blask świateł cyrku ją otulał, a przeszłość nie wyciągała w jej stronę lodowatych rąk. Koniec jednak psot, urojonych figli, czyż obowiązkiem akrobatki nie było poprowadzić szanownego gościa dalej, pozwolić mu się zagłębić w świat cudów, jakże niedostępnych na posępnych ulicach Londynu? Palce stykają się z palcami, ciała poszły w ruch, a lekkość kroku dziewczęcia sugerowała, iż gotowa jest pomknąć dalej w taniec, jeśli tylko drobniejsza dłoń zostanie z chwytu uwolniona. I chyba nawet drga, w zaskoczeniu, kiedy jej rękę Konstantyn przenosi na zgięcie swego łokcia, acz młódka poddaje się zaraz wesołości. Nie, nie miała zbyt wiele wspólnego z etykietą, nikt zresztą tego po niej nie oczekiwał, w tej postaci, albo też innej. Czy było to miłą odmianą? Któż raczy wiedzieć, blondynka nie zamierzała tego ujawniać, prowadząc w miejsce mniej zatłoczone, z którego widać było oczekującą na tutejszą gwiazdę wieczoru scenę. Popielate oczy wychodzą na spotkanie rzucanemu spojrzeniu, kącik ust drga, jakby Finnie trzymała kurczowo sekret związany z wydarzeniem i zastanawiała się właśnie, czy winna się nim podzielić.
- Tak - odpowiada wreszcie, niepomna na ciszę przerywaną poszczególnymi szmerami. Nie mówi zresztą głośno, a głos jej zaraz łagodnieje - Gdzie ciało przekracza ludzkie możliwości - dodaje, nie wiedząc, czy towarzysz jest w stanie zrozumieć, o czym mówi. Nie odzywa się, uwagę swą kierując na ogromną harfę. Muzyka płynie, piękna, lekko klasyczna, z romantyczną nutą, gdy obok harfy miga fioletowy materiał, po którym ześlizguje się Harfistka w iście malowniczych obrotach, nim płynnie przejdzie na swój instrument. Ciało wygina się podług melodii, cekiny błyszczą w blasku świec, a wykonywane figury odbierają dech z piersi, kiedy giętka sylwetka zadziwia po raz kolejny, przecząc wszelkim prawom. Finley niezmiennie jest nią zauroczona, ilość własnych treningów bywa przytłaczająca, lecz ilekroć uda się jej natrafić na ćwiczącą kobietę, tak nie potrafi odmówić sobie dołączenia, chociaż Finnie nie potrafi latać, a wysokość nigdy nie była jej królestwem. Może kiedyś, uznaje cichuteńko w duchu, jakby wierzyła, iż faktycznie na Arenie czeka ją jakakolwiek przyszłość, jakby kogokolwiek czekała.
- Wydaje się niemal pozbawiona kości - nie wie, czy pyta, czy stwierdza fakt, lecz zwraca się w stronę młodzieńca, śledząc taniec światła oraz cienia na jego profilu, na prostej linii nosa, na zaciśniętych w wąską linię ustach, na nieruchomych oczach, zastanawiająco żywych w swej martwicy.
- Sassenach - powtórzyła, miękko, delikatnie, niemal z czułością włożoną w gaelickie słowo, uznawane za wyjątkowo pogardliwe w stosunku do angielskich przedstawicieli społeczeństwa - Obcy - wytłumaczyła, śledząc ścieżkę bladych palców sięgających jasnobrązowych włosów, poprawiających ich urokliwy nieład w jakże przeciętne, niemożliwie poprawne ułożenie. Przekręciła głowę na bok, niczym zaintrygowany kolorowy ptak, których mrowie można było ujrzeć w innym namiocie, po czym westchnienie umknęło spomiędzy pełnych warg, gdy jęła krążyć wokół niego, okręcając się na kości śródstopia, wciąż otulona podarowanym płaszczem, przypominająca psotny płomyk niźli godną podziwu tancereczkę - Skąd? - pyta, chociaż sądzi, że przecież wie, że akcent zdradza wiele. Niemniej mówi prosto, łatwo, jasno. Nie sądzi, by był kretynem, uważa, że to język jest barierą, wprowadzającą w zakłopotanie, w niepotrzebne komplikacje. A przecież Arena służyła przyjemności, nietroskaniu się o poprawną wymowę poszczególnych słów - Konstantyn - powtórzyła, dalej krążąc, w tylko sobie znanej grze, do której nikt z zewnątrz nie miał dostępu - Ładnie - długo, uznała w myślach, stając na nowo przed nim, kłaniając się, gdy wspomniał, iż miło ją poznać. Zawsze było ją miło poznać, gdy blask świateł cyrku ją otulał, a przeszłość nie wyciągała w jej stronę lodowatych rąk. Koniec jednak psot, urojonych figli, czyż obowiązkiem akrobatki nie było poprowadzić szanownego gościa dalej, pozwolić mu się zagłębić w świat cudów, jakże niedostępnych na posępnych ulicach Londynu? Palce stykają się z palcami, ciała poszły w ruch, a lekkość kroku dziewczęcia sugerowała, iż gotowa jest pomknąć dalej w taniec, jeśli tylko drobniejsza dłoń zostanie z chwytu uwolniona. I chyba nawet drga, w zaskoczeniu, kiedy jej rękę Konstantyn przenosi na zgięcie swego łokcia, acz młódka poddaje się zaraz wesołości. Nie, nie miała zbyt wiele wspólnego z etykietą, nikt zresztą tego po niej nie oczekiwał, w tej postaci, albo też innej. Czy było to miłą odmianą? Któż raczy wiedzieć, blondynka nie zamierzała tego ujawniać, prowadząc w miejsce mniej zatłoczone, z którego widać było oczekującą na tutejszą gwiazdę wieczoru scenę. Popielate oczy wychodzą na spotkanie rzucanemu spojrzeniu, kącik ust drga, jakby Finnie trzymała kurczowo sekret związany z wydarzeniem i zastanawiała się właśnie, czy winna się nim podzielić.
- Tak - odpowiada wreszcie, niepomna na ciszę przerywaną poszczególnymi szmerami. Nie mówi zresztą głośno, a głos jej zaraz łagodnieje - Gdzie ciało przekracza ludzkie możliwości - dodaje, nie wiedząc, czy towarzysz jest w stanie zrozumieć, o czym mówi. Nie odzywa się, uwagę swą kierując na ogromną harfę. Muzyka płynie, piękna, lekko klasyczna, z romantyczną nutą, gdy obok harfy miga fioletowy materiał, po którym ześlizguje się Harfistka w iście malowniczych obrotach, nim płynnie przejdzie na swój instrument. Ciało wygina się podług melodii, cekiny błyszczą w blasku świec, a wykonywane figury odbierają dech z piersi, kiedy giętka sylwetka zadziwia po raz kolejny, przecząc wszelkim prawom. Finley niezmiennie jest nią zauroczona, ilość własnych treningów bywa przytłaczająca, lecz ilekroć uda się jej natrafić na ćwiczącą kobietę, tak nie potrafi odmówić sobie dołączenia, chociaż Finnie nie potrafi latać, a wysokość nigdy nie była jej królestwem. Może kiedyś, uznaje cichuteńko w duchu, jakby wierzyła, iż faktycznie na Arenie czeka ją jakakolwiek przyszłość, jakby kogokolwiek czekała.
- Wydaje się niemal pozbawiona kości - nie wie, czy pyta, czy stwierdza fakt, lecz zwraca się w stronę młodzieńca, śledząc taniec światła oraz cienia na jego profilu, na prostej linii nosa, na zaciśniętych w wąską linię ustach, na nieruchomych oczach, zastanawiająco żywych w swej martwicy.
Jak ja Cię obronię i po czyjej stronie
Stanąć mam dziś, gdy oczu wrogich sto?
Stanąć mam dziś, gdy oczu wrogich sto?
Wydawało się, że znałem ten schemat. Zadowolony klient pozwala sakiewce opróżnić się w mgnieniu oka, więc i zainteresowanie potencjalną zdobyczą wpływa bardzo dobrze na wizerunek całej sytuacji. Nie zamierzałem rozwiewać jej myśli, choć w rzeczywistości, jeśli miała choć trochę oleju w głowie, nie próbowałaby nabierać mnie na te sztuczki. Znałem bohemistyczne zagrywki z Leningradu, dzięki czemu wiedziałem, jak i gdzie patrzeć za zwierzyną. Ona zdawała się zbyt uczciwa, choć zawsze wiedziałem, że poleganie na pozorach jest największym i najczęściej popełnianym błędem. Nienawidzę pomyłek, szczególnie tych, które mogą mnie kosztować… czegokolwiek.
Bardziej lub mniej martwo przyglądałem się jej twarzy, kiedy powtarzała nieznane mi określenie. Było obraźliwe? Chciała mieć we mnie wroga? Przecież wyglądała na rozsądną pannę, czy też mężatkę; niezrozumienie przechodziło przez przeróżne fale innych odczuć, z których większość była sprzeczna, bo nic nie wydawało się pasować do logiki jej poczynań. Czasem większość śmiertelników zapominała, że mózgu należy używać, aby jego zdolności nie zanikały, bo przecież wiadomo, że nieużywane zanika, jednakże ona zdawała się dosyć zaradna; musiała być, skoro wylądowała w cyrku, a może jej się nie powiodło? Ciężko było mi zrozumieć te ludzkie komplikacje, które ograniczała dodatkowo niewystarczająca zdolność językowa, czasem zdawało mi się, że faktycznie są pewne gatunki człowieka, skoro małpy je mają, to dlaczegóż i my nie? Kiro z pewnością zdołałby utworzyć jakąś ciekawą teorię, nad którą byśmy podywagowali przez kolejne godziny, niestety, zamiast tego musiałem zmierzyć się z upodleniem, które ze względu na towarzystwo tancerki niknęło z każdą minutą. Wydawało się, że mój pierwotny kompan przegapił naprawdę bardzo dużo, z pewnością plułby sobie w brodę, gdyby tylko zobaczył, że miałem okazję poznać imię dziewczęcia z jej własnych ust. Ciekawe cóż takiego przyciągało do niej mężczyzn, próbowałem odkryć jej sekret, lubowałem się w wiedzy nawet tak elementarnej, bo w końcu plotki miały w sobie tchnienie prawdy. Miała coś do zaoferowania? Z pewnością, nawet jeśli zdołałbym wyciągnąć te informacje, to… nawet nie byłbym w stanie ich zrozumieć, choć wiedziałem, że z każdym dniem szło mi coraz lepiej. Jedyne czego potrzebowałem to słowa i praca nad akcentem, bo gramatyka przychodziła sama, niekoniecznie zbyt szybko, ale z pewnością robiłem postępy. Czułem to w kościach i przeczytanych księgach.
- Sassenach – spróbowałem nieco spokojniej, troszkę zbyt mocno nadgryzając syczące litery, które starałem się zaokrąglić, nie utwardzać jak w rodzimym języku. Językowe detale były z pozoru niczym, jednak jako perfekcjonista musiałem opanować wszystko lepiej niż bardzo dobrze. Wyzbycie się akcentu musiało trwać, a ja byłem dość cierpliwy, bo dobrze wiedziałem, że przyniesie to odpowiedni skutek, zależało mi na tworzeniu wyśmienitego pierwszego wrażenia. Finley poznała jakiś wyjątek, któremu nie pozwoliłbym na powtórkę. Perspektywa skatowania, czy też poddania badaniom tego, który śmiał mnie przewrócić, zdawała się bardziej niż przyjemna. W trakcie tej naszej powolnej rozmowy starałem się przypomnieć sobie twarz tego, który odepchnął mnie na ziemię. Zero poszanowania oznaczało zero litości, choć wiedziałem, że są o wiele lepsze sposoby na nauczkę, te, które tak usilnie starałem się studiować. Klątwy zwykle dawały wiele możliwości i satysfakcji, wątpiłem, by w przypadku takiego elementu było inaczej. – Obcy – powtórzyłem za nią, próbując wyłapać, czy starała się mnie obrazić, czy też zwyczajnie tłumaczyła, tylko po co używałaby tego wcześniej? Być może to jakiś ichni zwyczaj, którego dotychczas nie zdołałem zauważyć? Dziwne, byłem przecież biegły w wyłapywaniu takich detali. – Ze wschodu, daleko. – wyznałem bez zająknięcia, bo już powoli zaczynałem nabierać wprawy w tych dynamicznych odpowiedziach, które nie wymagały zbyt dużo zastanawiania się. Na usta nie cisnęło mi się potwierdzanie, że przecież doskonale wiem o wspaniałości swojego imienia, bo przecież skoro byłem tego świadom, to nie potrzebowałem nikogo aprobaty. Nie byłem narcyzem, po prostu miałem odpowiednie poczucie własnej wartości, tancerka też musiała takie mieć, skoro nie obawiała się podchodzić do byle poturbowanego widza; może była pewna, że nic jej nie grozi? Powinienem wyciągnąć różdżkę? Przecież wtedy leżała tak przyjemnie, kojąco wręcz dla oczu i duszy, stąd polemizowałby nad określaniem piękna, jednak nie powiedziałem tego głośno. Zbyt dobrze znam reakcje, a ona choć niecodzienna, mogłaby nie zrozumieć choćby ze względu na samą barierę języka. Pozwoliłem sobie więc na samą obserwację i fizyczne gesty, które mogły zostać odebrane nieco inaczej, niż się spodziewałem. Trzymała w niepewności, bo zamiast grymasów i gestów na twarzy widziałem tylko błyszczące oczy, które nie mówiły nic poza samym ‘zabaw mnie’; nie było to zbyt natarczywe, ot wydawała się pałać młodzieńczą ciekawością, chyba miałem tak samo.
Lekko kiwnąłem głową w geście odpowiedzi na jej zwyczajne – tak. Dopiero kolejne wyrazy sprawiły mi trudność, bo wiedziałem, czym jest ciało i ludzkie możliwości, ale co to miało takiego robić? Wychodzić poza? Czy dobrze? Pozostawiłem to w tle, ponieważ występ zaraz miał się zacząć, a ja nigdy nie żałowałem nowości, o ile nie miały one przysporzyć mi bólu i trudności fizycznej. W cyrku działy się rzeczy ponad moje wyobrażenia co do giętkości ciała, dlatego każda z tych postaci wydawała się wyjątkowo ciekawym obiektem do badań lub chociażby obserwacji. Pani na scenie tworzy piruety, a pośród nich nie widzę nic więcej jak rozrywkę dla masy, która uwielbia patrzeć na wszelkie dziwa świata, moja uwaga skupiona jest na jej giętkości. Czy w trakcie testu giętkości odczuwałaby to jako trening, czy może jako tortury? Gdzie leżała ich granica bólu? Czy wpływała na to ich magia? Pytań było zbyt wiele, a występ trwał i trwać miał nadal. Czujnie obserwowałem, choć stałem wmurowany i wyprostowany, jak nakazywały wszystkie znane mi zasady. Nie lubiłem przepychu, a cekiny zapewniały moim oczom coś niesamowitego, co niestety wciąż nie zmieniało faktu, że było tu zbyt dużo przeciętnego piękna, a to nigdy nie było pociągające. Mimo wszystko Harfistka przyciągała mój wzrok, bo te przestworza były czymś nieziemskim. Wydawało się, że zaraz skręci kręgosłup, a jednak utrzymywała się w sposób nadnaturalny, bo jakżeby inaczej to nazwać? Pytanie tylko, co w czarodziejskim świecie nie wydawało się tak fantastyczne, że mugole zdołaliby tylko uwierzyć w to na papierze pisanym? Być może ten widok wprawiłby ich w obłęd…
- Bez kości. – przytaknąłem niemal machinalnie, podnosząc kącik ust z tej strony, gdzie stała ona. Dopiero po chwili pozwoliłem sobie na oderwanie wzroku od tańczącej kobiety, wlepiając przyciemnione od cienia tęczówki w Finley. – Kiedy Ty? – padło pytanie, bo przecież skoro już byłem na występach, to nie musiałem tak szybko rezygnować, bilet został zakupiony przez tamtego głupca, jej fana. Wydawało się to zbyt błahe, by mogło być prawdziwe, jednakże towarzysz pojawił się gdzieś na horyzoncie, przystając dokładnie tak samo, jak oni gdzieś obok namiotowej ściany w oddaleniu od nich o trzy metry. Jeszcze ich nie zauważył. Ciekawe czy się znali. – Twój fan – nachyliłem się w jej kierunku lekko, gestem głowy kiwając głową na niby młodzieńca, który już dawno skończył swoje osiemnaście wiosen. Byłem ciekaw, jak zareaguje, bo przecież przybysz mógłby dać jej napiwek, nie byle jaki napiwek, tym bardziej że jeszcze tego samego wieczoru przed wejściem wspominał mi, jak ostatnio wręczał jej kwiaty z uśmiechem. Pamiętała go? Może zapomni o nim równie szybko jak o mnie?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Bardziej lub mniej martwo przyglądałem się jej twarzy, kiedy powtarzała nieznane mi określenie. Było obraźliwe? Chciała mieć we mnie wroga? Przecież wyglądała na rozsądną pannę, czy też mężatkę; niezrozumienie przechodziło przez przeróżne fale innych odczuć, z których większość była sprzeczna, bo nic nie wydawało się pasować do logiki jej poczynań. Czasem większość śmiertelników zapominała, że mózgu należy używać, aby jego zdolności nie zanikały, bo przecież wiadomo, że nieużywane zanika, jednakże ona zdawała się dosyć zaradna; musiała być, skoro wylądowała w cyrku, a może jej się nie powiodło? Ciężko było mi zrozumieć te ludzkie komplikacje, które ograniczała dodatkowo niewystarczająca zdolność językowa, czasem zdawało mi się, że faktycznie są pewne gatunki człowieka, skoro małpy je mają, to dlaczegóż i my nie? Kiro z pewnością zdołałby utworzyć jakąś ciekawą teorię, nad którą byśmy podywagowali przez kolejne godziny, niestety, zamiast tego musiałem zmierzyć się z upodleniem, które ze względu na towarzystwo tancerki niknęło z każdą minutą. Wydawało się, że mój pierwotny kompan przegapił naprawdę bardzo dużo, z pewnością plułby sobie w brodę, gdyby tylko zobaczył, że miałem okazję poznać imię dziewczęcia z jej własnych ust. Ciekawe cóż takiego przyciągało do niej mężczyzn, próbowałem odkryć jej sekret, lubowałem się w wiedzy nawet tak elementarnej, bo w końcu plotki miały w sobie tchnienie prawdy. Miała coś do zaoferowania? Z pewnością, nawet jeśli zdołałbym wyciągnąć te informacje, to… nawet nie byłbym w stanie ich zrozumieć, choć wiedziałem, że z każdym dniem szło mi coraz lepiej. Jedyne czego potrzebowałem to słowa i praca nad akcentem, bo gramatyka przychodziła sama, niekoniecznie zbyt szybko, ale z pewnością robiłem postępy. Czułem to w kościach i przeczytanych księgach.
- Sassenach – spróbowałem nieco spokojniej, troszkę zbyt mocno nadgryzając syczące litery, które starałem się zaokrąglić, nie utwardzać jak w rodzimym języku. Językowe detale były z pozoru niczym, jednak jako perfekcjonista musiałem opanować wszystko lepiej niż bardzo dobrze. Wyzbycie się akcentu musiało trwać, a ja byłem dość cierpliwy, bo dobrze wiedziałem, że przyniesie to odpowiedni skutek, zależało mi na tworzeniu wyśmienitego pierwszego wrażenia. Finley poznała jakiś wyjątek, któremu nie pozwoliłbym na powtórkę. Perspektywa skatowania, czy też poddania badaniom tego, który śmiał mnie przewrócić, zdawała się bardziej niż przyjemna. W trakcie tej naszej powolnej rozmowy starałem się przypomnieć sobie twarz tego, który odepchnął mnie na ziemię. Zero poszanowania oznaczało zero litości, choć wiedziałem, że są o wiele lepsze sposoby na nauczkę, te, które tak usilnie starałem się studiować. Klątwy zwykle dawały wiele możliwości i satysfakcji, wątpiłem, by w przypadku takiego elementu było inaczej. – Obcy – powtórzyłem za nią, próbując wyłapać, czy starała się mnie obrazić, czy też zwyczajnie tłumaczyła, tylko po co używałaby tego wcześniej? Być może to jakiś ichni zwyczaj, którego dotychczas nie zdołałem zauważyć? Dziwne, byłem przecież biegły w wyłapywaniu takich detali. – Ze wschodu, daleko. – wyznałem bez zająknięcia, bo już powoli zaczynałem nabierać wprawy w tych dynamicznych odpowiedziach, które nie wymagały zbyt dużo zastanawiania się. Na usta nie cisnęło mi się potwierdzanie, że przecież doskonale wiem o wspaniałości swojego imienia, bo przecież skoro byłem tego świadom, to nie potrzebowałem nikogo aprobaty. Nie byłem narcyzem, po prostu miałem odpowiednie poczucie własnej wartości, tancerka też musiała takie mieć, skoro nie obawiała się podchodzić do byle poturbowanego widza; może była pewna, że nic jej nie grozi? Powinienem wyciągnąć różdżkę? Przecież wtedy leżała tak przyjemnie, kojąco wręcz dla oczu i duszy, stąd polemizowałby nad określaniem piękna, jednak nie powiedziałem tego głośno. Zbyt dobrze znam reakcje, a ona choć niecodzienna, mogłaby nie zrozumieć choćby ze względu na samą barierę języka. Pozwoliłem sobie więc na samą obserwację i fizyczne gesty, które mogły zostać odebrane nieco inaczej, niż się spodziewałem. Trzymała w niepewności, bo zamiast grymasów i gestów na twarzy widziałem tylko błyszczące oczy, które nie mówiły nic poza samym ‘zabaw mnie’; nie było to zbyt natarczywe, ot wydawała się pałać młodzieńczą ciekawością, chyba miałem tak samo.
Lekko kiwnąłem głową w geście odpowiedzi na jej zwyczajne – tak. Dopiero kolejne wyrazy sprawiły mi trudność, bo wiedziałem, czym jest ciało i ludzkie możliwości, ale co to miało takiego robić? Wychodzić poza? Czy dobrze? Pozostawiłem to w tle, ponieważ występ zaraz miał się zacząć, a ja nigdy nie żałowałem nowości, o ile nie miały one przysporzyć mi bólu i trudności fizycznej. W cyrku działy się rzeczy ponad moje wyobrażenia co do giętkości ciała, dlatego każda z tych postaci wydawała się wyjątkowo ciekawym obiektem do badań lub chociażby obserwacji. Pani na scenie tworzy piruety, a pośród nich nie widzę nic więcej jak rozrywkę dla masy, która uwielbia patrzeć na wszelkie dziwa świata, moja uwaga skupiona jest na jej giętkości. Czy w trakcie testu giętkości odczuwałaby to jako trening, czy może jako tortury? Gdzie leżała ich granica bólu? Czy wpływała na to ich magia? Pytań było zbyt wiele, a występ trwał i trwać miał nadal. Czujnie obserwowałem, choć stałem wmurowany i wyprostowany, jak nakazywały wszystkie znane mi zasady. Nie lubiłem przepychu, a cekiny zapewniały moim oczom coś niesamowitego, co niestety wciąż nie zmieniało faktu, że było tu zbyt dużo przeciętnego piękna, a to nigdy nie było pociągające. Mimo wszystko Harfistka przyciągała mój wzrok, bo te przestworza były czymś nieziemskim. Wydawało się, że zaraz skręci kręgosłup, a jednak utrzymywała się w sposób nadnaturalny, bo jakżeby inaczej to nazwać? Pytanie tylko, co w czarodziejskim świecie nie wydawało się tak fantastyczne, że mugole zdołaliby tylko uwierzyć w to na papierze pisanym? Być może ten widok wprawiłby ich w obłęd…
- Bez kości. – przytaknąłem niemal machinalnie, podnosząc kącik ust z tej strony, gdzie stała ona. Dopiero po chwili pozwoliłem sobie na oderwanie wzroku od tańczącej kobiety, wlepiając przyciemnione od cienia tęczówki w Finley. – Kiedy Ty? – padło pytanie, bo przecież skoro już byłem na występach, to nie musiałem tak szybko rezygnować, bilet został zakupiony przez tamtego głupca, jej fana. Wydawało się to zbyt błahe, by mogło być prawdziwe, jednakże towarzysz pojawił się gdzieś na horyzoncie, przystając dokładnie tak samo, jak oni gdzieś obok namiotowej ściany w oddaleniu od nich o trzy metry. Jeszcze ich nie zauważył. Ciekawe czy się znali. – Twój fan – nachyliłem się w jej kierunku lekko, gestem głowy kiwając głową na niby młodzieńca, który już dawno skończył swoje osiemnaście wiosen. Byłem ciekaw, jak zareaguje, bo przecież przybysz mógłby dać jej napiwek, nie byle jaki napiwek, tym bardziej że jeszcze tego samego wieczoru przed wejściem wspominał mi, jak ostatnio wręczał jej kwiaty z uśmiechem. Pamiętała go? Może zapomni o nim równie szybko jak o mnie?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Konstantyn Kalashnikov dnia 25.06.21 23:23, w całości zmieniany 2 razy
Osaczali go, czyż nie? Jak cienie wyzierające zewsząd, gotowe wyciągnąć swe szponiaste łapy ku męskiej sylwetce, jakże łase na wszystkie dobra przezeń zgromadzone, pragnące obedrzeć go z tego, co posiadał. Łaknące uwagi, zawartości sakiewki, te wiecznie chciwe stworzenia, panowie rozrywki, strażnicy zapomnienia. Lecz czy poza ego, płonącym równie jasno pośród ciemności jego myśli, niczym żarzący się do niedawna grot poruszany przez tancerkę, młodzieniec posiadał coś więcej? Mógł w duchu zadzierać prosty nos, określać się mianem panicza, kimś godnym podziwu oraz lęku. A mimo to wciąż pozostawał nikim. Obcym, kimś, kto nie zadał sobie wystarczająco trudu, by biegle władać innym niźli rodzimym językiem, ni bardziej zaaklimatyzować się w otoczeniu, w jakim przyszło mu się znaleźć. Nieco zbyt sztywny, dziwny, być może trochę pozbawiony krzty rozumu. Tak mocno zaznajomiony z bohemą Leningradu, iż zapomniał, że nie jest już na jego terenie, a Londyńskie kręgi kulturowe różnią się wyraźnie od tych Rosyjskich. Czy próbował weń wniknąć? Ujrzeć artystyczne piekło z niebem splecione, objąć swym ograniczonym do narzekania umysłem zgoła inną atmosferę? Być może, być może nie, nikt wszak o Konstantynie nie słyszał, nie rozpoznawał go wśród tłumów, lepkością potu nie oblewał się na sam jego widok. Nie brał za nieśmiertelności pana, tego, kto śmierć u boku swego trzymał. Pyłek na wietrze, czy znaczyć mógł więcej ponadto? Czy w zawierusze wojny, ktokolwiek był wartościowy jeśli nie należał do wyższych sfer? Czego więc miałaby chcieć Finley, mała, śmieszna Finley o dużych, szeroko otwartych popielatych oczach i figlarnej skrze pląsającej na zaróżowionych wargach? Jeśli miałaby weń wroga odnaleźć, tak ujęłaby jego dłoń i poprowadziła w mrok namiotów, by tam, wprowadziwszy na arenę zamkniętą dla gości, mogła obserwować, jak tygrysy Nailah odnajdują nową zabawkę. Ile zdołałby wypowiedzieć zaklęć, nim kły zatopiłyby się w jego gardzieli? Czy ktokolwiek usłyszałby krzyk zagubionego chłopca, tutaj, pośród muzyki i gamy śmiechów zagłuszających część rozmów? Wątpliwe. Niemniej nie potrzebowała żadnego widoku krwi, ni skamleń kogoś, o kogo nikt się właściwie nie upomni. Był w końcu sassenach, a ona była znudzona. Potrzebowała odrobiny zabawy, intrygi, nim sama podobne odczucia wzbudzi kolejną zabawą z ogniem. Kaleczący każdą zgłoskę Kalashnikov był odskocznią równie przyjemną, co każda inna, choć ze względów estetycznych mógł wybijać się ponad niektórymi. Odrobina niezręcznej konwersacji, subtelna zachęta do ujrzenia większej ilości atrakcji, czy nie po to wabiła do siebie przechodniów tańcem? Skoro pod niebem otwartym tyle dziwów idzie ujrzeć, to cóż może się kryć w namiotach tuż obok?
- Daleko - powtórzyła, gotowa unieść brew. Wszędzie i nigdzie wydawał się mówić czarodziej, zdawkowo, enigmatycznie, męcząco. Bariera językowa oddzielała od siebie sylwetki grubą linią, uniemożliwiając pochwycenie, chociaż na chwilę natury drugiej osoby. On wydawał się mieć za drapieżnika, pomimo iż był ledwie mrówką, którą można było zgnieść. Ona próbowała być miła, acz jej przekaz brano mylnie, za próbę wyzwania, a przecież nic wygrać z tego nie szło - Witamy więc w Londynie - jest tu paskudnie, dokończyła w myślach, z beztroskim uśmiechem, jakby drobne ciało próbowało wzbudzić trochę pozytywnych emocji w nazbyt poważnej postaci rosjanina. Na nic to się jednak zdało. Nieporuszony przez żadną z widowiskowych figur, z oczami pustymi, acz wciąż śledzącymi mknącą w górze artystkę. Podobało mu się, czy może czuł się kimś lepszym, kto nijak reaguje na równie pospolitą rozrywkę? Nie zamierzała zgadywać, wzrok odwracając od towarzysza, by móc całkowicie skupić się na Harfistce. Ile godzin poświęcali, zdobywając szczytową formę, żeby móc wreszcie być nagrodzonym ledwie ust wykrzywieniem? Zbyt wiele, stwierdza chmurnie, balansując na piętach. I roześmiała się zaraz perliście na jego przytaknięcie, przynajmniej teraz próbował być miły, nawet jeśli od razu wspomniał o jej występie. Podobało mu się, czy wolał już, aby zniknęła? Narzucała się, a może bardziej intrygująca była pośród płomieni, z którymi igrała?
- Niebawem - odpowiedziała więc, bo kiedy akrobatka skończy swoje dziwy i sięgnie po parę minut przerwy, tak Jones wkroczy na swe poprzednie miejsce, zachęcając kolejne tłumy do zbliżenia się. Drga wyraźnie, pytającym spojrzeniem sięgając w stronę, którą wskazywał młodzieniec. Fan? Ach. Pochyla głowę, następnie obraca się zdejmując przy tym ofiarowany płaszcz - Miły - kwituje krótko, materiał na pół składając, by przypadkiem krańce odzienia nie musnęły podłoża. Natychmiast wręcza własność prawowitemu właścicielowi - Dziękuję. Za płaszcz. Za towarzystwo. Moja kolej - tłumaczy, jasną głową wskazując na wejście do namiotu. Machając dłonią na pożegnanie, wymknęła się z wnętrza ku rześkiej nocy. Biorąc głębszy wdech, na nowo znalazła się na swej niewielkiej scenie, naprawiając grot, dając się pochłonąć ciemności oraz słabemu blaskowi padającemu od pochodni. Tym razem stała prosto, z jedną dłonią ku górze wyciągniętą, z uniesioną nogą, gdzie stopa znalazła podparcie na kolanie smukłej nogi. Płynąca dotąd muzyka zmieniła swój rytm, a Finnie popłynęła razem z nim.
Tańcząc, wirując, płonąc.
| zt
- Daleko - powtórzyła, gotowa unieść brew. Wszędzie i nigdzie wydawał się mówić czarodziej, zdawkowo, enigmatycznie, męcząco. Bariera językowa oddzielała od siebie sylwetki grubą linią, uniemożliwiając pochwycenie, chociaż na chwilę natury drugiej osoby. On wydawał się mieć za drapieżnika, pomimo iż był ledwie mrówką, którą można było zgnieść. Ona próbowała być miła, acz jej przekaz brano mylnie, za próbę wyzwania, a przecież nic wygrać z tego nie szło - Witamy więc w Londynie - jest tu paskudnie, dokończyła w myślach, z beztroskim uśmiechem, jakby drobne ciało próbowało wzbudzić trochę pozytywnych emocji w nazbyt poważnej postaci rosjanina. Na nic to się jednak zdało. Nieporuszony przez żadną z widowiskowych figur, z oczami pustymi, acz wciąż śledzącymi mknącą w górze artystkę. Podobało mu się, czy może czuł się kimś lepszym, kto nijak reaguje na równie pospolitą rozrywkę? Nie zamierzała zgadywać, wzrok odwracając od towarzysza, by móc całkowicie skupić się na Harfistce. Ile godzin poświęcali, zdobywając szczytową formę, żeby móc wreszcie być nagrodzonym ledwie ust wykrzywieniem? Zbyt wiele, stwierdza chmurnie, balansując na piętach. I roześmiała się zaraz perliście na jego przytaknięcie, przynajmniej teraz próbował być miły, nawet jeśli od razu wspomniał o jej występie. Podobało mu się, czy wolał już, aby zniknęła? Narzucała się, a może bardziej intrygująca była pośród płomieni, z którymi igrała?
- Niebawem - odpowiedziała więc, bo kiedy akrobatka skończy swoje dziwy i sięgnie po parę minut przerwy, tak Jones wkroczy na swe poprzednie miejsce, zachęcając kolejne tłumy do zbliżenia się. Drga wyraźnie, pytającym spojrzeniem sięgając w stronę, którą wskazywał młodzieniec. Fan? Ach. Pochyla głowę, następnie obraca się zdejmując przy tym ofiarowany płaszcz - Miły - kwituje krótko, materiał na pół składając, by przypadkiem krańce odzienia nie musnęły podłoża. Natychmiast wręcza własność prawowitemu właścicielowi - Dziękuję. Za płaszcz. Za towarzystwo. Moja kolej - tłumaczy, jasną głową wskazując na wejście do namiotu. Machając dłonią na pożegnanie, wymknęła się z wnętrza ku rześkiej nocy. Biorąc głębszy wdech, na nowo znalazła się na swej niewielkiej scenie, naprawiając grot, dając się pochłonąć ciemności oraz słabemu blaskowi padającemu od pochodni. Tym razem stała prosto, z jedną dłonią ku górze wyciągniętą, z uniesioną nogą, gdzie stopa znalazła podparcie na kolanie smukłej nogi. Płynąca dotąd muzyka zmieniła swój rytm, a Finnie popłynęła razem z nim.
Tańcząc, wirując, płonąc.
| zt
Jak ja Cię obronię i po czyjej stronie
Stanąć mam dziś, gdy oczu wrogich sto?
Stanąć mam dziś, gdy oczu wrogich sto?
Właśnie o to im chodziło. Zakręcić biodrem, unieść się nieco i co dalej? Głusza oklasków, które nie przynoszą nic specjalnego. Sztuka była tylko dodatkiem, żadnym rodzajem nauki, który faktycznie mógł zmienić funkcjonowanie świata i określić w jaki sposób działa każdy aspekt wszechświata. Mogła uważać się za kogo chciała, nie interesowało mnie co kryło za sobą spojrzenie szarych oczu, które były zbyt żywe, żebym mógł wykazywać nimi jakiekolwiek faktyczne zainteresowanie. Mógłbym nawet powiedzieć, że przeszkadzał mi fakt, że próbowała cokolwiek myśleć, jednak ze względu na nikłą ilość słów wypowiedzianych względem siebie nie musiałem specjalnie się nad tym zastanawiać. Uprzejme dotrzymywanie towarzystwa, nic więcej nic mniej, dokładnie tak jak być powinno. Żadne z nas zdawało się wzajemnie nie narzucać, choć pomimo wzajemnej nieznajomości zdążyła mnie już jakoś wyzwać. Nie podobały mi się jej słowa, ale jaki był sens tracenia czasu na wyjaśnianie jej, dlaczego nie powinna w ten sposób mówić? Dlaczego różdżka, która była bezpiecznie schowana jest dzierżona nie na pokaz, a dla prawdziwego używania magii? Tylko ona była płotką, taką której nie zamierzał specjalnie poznawać wieczorem ani w kolejnym dniu. Spotkanie dwóch nieznajomych, których imiona nie kryły za sobą niczego innego niż kilku określeń będących być może błędnymi. Była mało żywa, jakby trochę udzielało jej się z tych momentów, kiedy w trakcie przedstawienia pozostawała tym rzuconym na ziemię truchłem. Nie rozumiałem, czemu nie chciała pozostać tak na wieczność? Może jeszcze nie wiedziała, że mogło to być jej przeznaczenie? Skrywanie przed sobą tajemnicy było przecież normalne. Sam tego nie robiłem, nie widziałem sensu, jednak inni nie byli tak logiczni i rozsądni, jak ja. Pośród Anglików wciąż nie znalazłem żadnej z postaci zdolnych zaimponować mi tym, co liczyło się najbardziej, może byli ludem wyklętym i wypaczonym ze wszelkich zdolności dalekiego patrzenia? Któż wie, czy wszyscy ci naukowcy i odkrywcy nie mieli w rzeczywistości korzeni spośród innych krajów, jak chociażby nasz. Wydawało się to wielce prawdopodobne. Кровь лордов.
- Owszem. – odrzekłem krótko, bo jakoś niespecjalnie widziałem powód, dla którego należało przedstawić jej swoje pochodzenie. Nawet nie wstydziłem się akcentu, był moim dziedzictwem, nawet wtedy, gdy ludzie ledwo potrafili mnie zrozumieć, przecież mogłem zauroczyć, jeśli tylko chciałem. Ona nie wydawała się wartą przekonywania, bo przecież jasne było, że chciała tylko pieniędzy. Nie miałem zamiaru spoglądać na nią pod innym kątem niż krętaczki, która ściąga mnie od swojego występu do kolejnego, gdzie z pewnością pilnowanie kieszeni powinno być moim priorytetem. Kieszonkowe numery stały się zbyt słabe abym mógł się na nie złapać, a nawet jeśli, to któż bronił przed wyciągnięciem różdżki i wymierzeniem sprawiedliwości? Przecież byłem gościem, mogłem robić co mi się żywnie podobało, nawet jeśli wychodziło to poza wszelkie społeczne konwenanse. To ja byłem tym, który kiedyś ukształtuje przyszłość, byłem tego pewien po szpik każdej ze swoich kości. – Спасибо – odpowiedziałem w języku rosyjskim, kiwając w jej stronę głową. Śmierdzące miasto, których pustki zmuszały szczury do jedzenia siebie nawzajem. Dziwne, że ludzie tak wytrzymywali. Ciekawe czy ona w jednym z tych swoich baraków posiada takie problemy. Patrząc po cenie na bilecie nie powinna szczególnie narzekać jak niektórzy z mieszkańców stolicy tego mało interesującego kraju. Przynajmniej zapełniacze czasu mieli na całkiem niezłym poziomie, bo przecież kompletnym niedorzeczeństwem byłoby określenie tej kobiety bez kręgosłupa jako niezdolnej. Mogła być nawet kaleką, co szczerze powiedziawszy nawet by mnie nie zdziwiło, a jednak posiadała pewne umiejętności, które zatrzymywały wzrok.
Obecność młodzieńca widocznie ją peszy, a może to perspektywa tego, że nie dałem wyściubić od siebie nawet knuta? Czy tak wyglądało to życie artysty? Od człowieka do człowieka, a kiedy tylko nadarzy się okazja wzbudzenie silnych pragnień, które zmuszą do powrotu i wręczenia kwiatów? Dobrze wiedziałem jakie to ckliwe i żałosne, dlatego z niemałą kpiną patrzyłem na te zachowania, kryjąc je za błyskami w oczach. Tym razem ponownie nie musiałem się starać, ciemność w namiocie pozwalała mi na utrzymywanie kpiny, która zniknęła, kiedy tylko oddała mi płaszcz. Już odchodzi? Wielka szkoda, a przecież chciałem ją zapytać, czy zechce położyć się w trumnie. Nowa sztuczka, to chyba przyciąga klientelę, co? Może skusiłaby się na występ z moją dyrygenturą. Przyjąłem płaszcz bez słowa, jedynie kiwając głową dżentelmeńsko. – Powodzenia – życzyłem, nieszczególnie wyczuwając w tym zwrocie tej siły, zwykłe słowo, ot co. Kurtuazja, którą należało odhaczyć, bo tak wymagała kultura, którą przestrzegałem, a zdołałbym zrobić wiele by utrzymać pozory. Sztywnie wyprostowana sylwetka i niespecjalnie żywe oczęta odprowadziły ją do skraju namiotu. Machanie dłonią nie było sposobem na pożegnania z klasą, dlatego pozwoliłem sobie na oszczędność w tak lichych gestach, ponownie tylko kiwnąłem głową nieco głębiej na pożegnanie.
Ona zniknęła, ja pozostałem jedynie do końca występu, wychodząc przed końcem z założonym już na plecy płaszczem. Idąc w stronę wyjścia musiałem przejść obok miejsca z jej występami, co nieszczególnie wywołało we mnie jakąkolwiek reakcję. Tłum okalający tych siedzących gapiów sprawił, że nawet nie musiałem udawać zainteresowania przechodząc z tyłu i oddalając się do granic areny. Nie miałem ochoty na spotkanie z fanem Finley, dzięki któremu wszedłem na występy za darmo. Dość mi było tak żmudnej rozrywki, która nic nie zmieniła w moim życiu. Dziwiło mnie jedynie, że chciała pętać się w takim zawodzie, który był bezużyteczny, ale przecież zaraz powróciła do mnie myśl, że nie każdy mógł kształtować przyszłość ogółu. Ja musiałem, dlatego czas spędzony na arenie musiał dobiec końca. Nie starałem się nawet docierać do innych miejsc, które posiadały własne dziwa, bo pamiętałem, że wciąż pozostawała przede mną wieczorna lekcja gramatyki i kolejnych słów, a to stało się priorytetowe. Nie jakieś zabawy.
Прощай, танцуй с огнем.
| zt.
- Owszem. – odrzekłem krótko, bo jakoś niespecjalnie widziałem powód, dla którego należało przedstawić jej swoje pochodzenie. Nawet nie wstydziłem się akcentu, był moim dziedzictwem, nawet wtedy, gdy ludzie ledwo potrafili mnie zrozumieć, przecież mogłem zauroczyć, jeśli tylko chciałem. Ona nie wydawała się wartą przekonywania, bo przecież jasne było, że chciała tylko pieniędzy. Nie miałem zamiaru spoglądać na nią pod innym kątem niż krętaczki, która ściąga mnie od swojego występu do kolejnego, gdzie z pewnością pilnowanie kieszeni powinno być moim priorytetem. Kieszonkowe numery stały się zbyt słabe abym mógł się na nie złapać, a nawet jeśli, to któż bronił przed wyciągnięciem różdżki i wymierzeniem sprawiedliwości? Przecież byłem gościem, mogłem robić co mi się żywnie podobało, nawet jeśli wychodziło to poza wszelkie społeczne konwenanse. To ja byłem tym, który kiedyś ukształtuje przyszłość, byłem tego pewien po szpik każdej ze swoich kości. – Спасибо – odpowiedziałem w języku rosyjskim, kiwając w jej stronę głową. Śmierdzące miasto, których pustki zmuszały szczury do jedzenia siebie nawzajem. Dziwne, że ludzie tak wytrzymywali. Ciekawe czy ona w jednym z tych swoich baraków posiada takie problemy. Patrząc po cenie na bilecie nie powinna szczególnie narzekać jak niektórzy z mieszkańców stolicy tego mało interesującego kraju. Przynajmniej zapełniacze czasu mieli na całkiem niezłym poziomie, bo przecież kompletnym niedorzeczeństwem byłoby określenie tej kobiety bez kręgosłupa jako niezdolnej. Mogła być nawet kaleką, co szczerze powiedziawszy nawet by mnie nie zdziwiło, a jednak posiadała pewne umiejętności, które zatrzymywały wzrok.
Obecność młodzieńca widocznie ją peszy, a może to perspektywa tego, że nie dałem wyściubić od siebie nawet knuta? Czy tak wyglądało to życie artysty? Od człowieka do człowieka, a kiedy tylko nadarzy się okazja wzbudzenie silnych pragnień, które zmuszą do powrotu i wręczenia kwiatów? Dobrze wiedziałem jakie to ckliwe i żałosne, dlatego z niemałą kpiną patrzyłem na te zachowania, kryjąc je za błyskami w oczach. Tym razem ponownie nie musiałem się starać, ciemność w namiocie pozwalała mi na utrzymywanie kpiny, która zniknęła, kiedy tylko oddała mi płaszcz. Już odchodzi? Wielka szkoda, a przecież chciałem ją zapytać, czy zechce położyć się w trumnie. Nowa sztuczka, to chyba przyciąga klientelę, co? Może skusiłaby się na występ z moją dyrygenturą. Przyjąłem płaszcz bez słowa, jedynie kiwając głową dżentelmeńsko. – Powodzenia – życzyłem, nieszczególnie wyczuwając w tym zwrocie tej siły, zwykłe słowo, ot co. Kurtuazja, którą należało odhaczyć, bo tak wymagała kultura, którą przestrzegałem, a zdołałbym zrobić wiele by utrzymać pozory. Sztywnie wyprostowana sylwetka i niespecjalnie żywe oczęta odprowadziły ją do skraju namiotu. Machanie dłonią nie było sposobem na pożegnania z klasą, dlatego pozwoliłem sobie na oszczędność w tak lichych gestach, ponownie tylko kiwnąłem głową nieco głębiej na pożegnanie.
Ona zniknęła, ja pozostałem jedynie do końca występu, wychodząc przed końcem z założonym już na plecy płaszczem. Idąc w stronę wyjścia musiałem przejść obok miejsca z jej występami, co nieszczególnie wywołało we mnie jakąkolwiek reakcję. Tłum okalający tych siedzących gapiów sprawił, że nawet nie musiałem udawać zainteresowania przechodząc z tyłu i oddalając się do granic areny. Nie miałem ochoty na spotkanie z fanem Finley, dzięki któremu wszedłem na występy za darmo. Dość mi było tak żmudnej rozrywki, która nic nie zmieniła w moim życiu. Dziwiło mnie jedynie, że chciała pętać się w takim zawodzie, który był bezużyteczny, ale przecież zaraz powróciła do mnie myśl, że nie każdy mógł kształtować przyszłość ogółu. Ja musiałem, dlatego czas spędzony na arenie musiał dobiec końca. Nie starałem się nawet docierać do innych miejsc, które posiadały własne dziwa, bo pamiętałem, że wciąż pozostawała przede mną wieczorna lekcja gramatyki i kolejnych słów, a to stało się priorytetowe. Nie jakieś zabawy.
Прощай, танцуй с огнем.
| zt.
Strona 2 z 2 • 1, 2
Namiot Harfistki
Szybka odpowiedź