Namiot Małp
AutorWiadomość
Namiot Małp
Jedną z ulubionych atrakcji dzieci jest Namiot Małp, w którym futrzate zwierzęta zachowują się całkiem jak ludzie i - zamiast clownów - płatają widzom psikusy bądź przedstawiają kabaretowe scenki rodzajowe. Małpy są dwie, pan i pani Collins, a teorii odnośnie ich rzeczywistego pochodzenia istnieje wiele: jedni mówią, że są to animagowie przemieniający się w małpy, inni że lata temu dopadła ich klątwa, której, nie potrafiąc przezwyciężyć, poddali się, pozostając na zawsze w ciałach zwierząt - przeczyć obu teoriom może ledwie widoczna smycz trzymająca obie małpy na uwięzi wewnątrz namiotu. Małpy mają cięte, ostre poczucie humoru, a po każdym występie zbierają pieniądze do cylindra pana Collinsa.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:20, w całości zmieniany 1 raz
| 5 maja
Miała już tego naprawdę, absolutnie dosyć. Czemu ta czkawka nie chciała przechodzić?! Próbowała wstrzymywać oddech, próbowała wypuszczać powietrze nierównomiernie, nawet starała się udać wystraszoną i nic to nie dawało. Czkawka, prosto z domostwa lorda Traversa, przeniosła ją na jakąś łąkę, na której Gwen spędziła chwilę, próbując opanować tę dziwną, magiczną przypadłość. Niewiele to jednak zmieniło, bo po kolejnym donośnym „HEP!” dziewczyna znów poczuła szarpnięcie i przeniosła się… w kolejne miejsce, którego nie tylko nie znała, ale też – w którym pobytu absolutnie się nie spodziewała.
Powoli zapadał już wieczór. Dlatego też w namiocie nie znajdował się żaden z cyrkowych gości. Z resztą, w obecnych czasach cyrk na pewno nie prosperował najlepiej. Gwen, która w tym miejscu nigdy jeszcze nie była, w pierwszej chwili nie potrafiła dojść do tego, gdzie się znajduje: widziała jedynie podniszczone i wyraźnie stare ścianki namiotu. Poprawiła płaszcz zakrywający halkę, dotknęła stopą brudnej kostki, a następnie powoli odwróciła się… i zobaczyła wielką małpę, która wlepiała w nią swoje wielkie ślepia.
Przebrane za człowieka zwierzę spoglądało na dziewczynę niezbyt przyjaznym spojrzeniem. Gdy Gwen wciągnęła głośno powietrze, stworzenie ruszyło ku niej na tyle nagle i niespodziewanie, że z gardła dziewczyny wydał się pisk, a ona sama zrobiła krok w tył… potykając się o własne nogi i upadając na ziemię.
Serce malarki biło szybciej niż zwykle. Zwierzę wyhamowało tuż przed nią, dzięki smyczy, która nie pozwalała jej ruszyć się dalej. Wtedy rudowłosa dostrzegła też drugą, jakby mniejszą i odzianą w damski strój. Małpka trzymała się na odległość, obserwując całe to zajście.
Gwen wzięła głęboki oddech. Chyba… chyba była bezpieczna. Smycz wyglądała na całkiem wytrzymałą i chyba nie musiała obawiać się ataku. Zastygła jednak w bezruchu, czekając aż małpa się uspokoi. Ta jednak cały czas łypała na nią spode łba… a następnie gwałtownie chwyciła jej stopę.
Dziewczyna krzyknęła po raz kolejny, sięgając dłonią po różdżkę. Wszystko działo się jednak tak szybko! Jej dłoń zaś, jak na złość, nie chciała odnaleźć trzonu zaczarowanego drewienka. Może było w drugiej kieszeni? Tylko ta, jak na złość, zawinęła się niebezpiecznie i panna Grey, mimo szybko podjętej próby, nie była w stanie po nią sięgnąć. Na Merlina!
Miała już tego naprawdę, absolutnie dosyć. Czemu ta czkawka nie chciała przechodzić?! Próbowała wstrzymywać oddech, próbowała wypuszczać powietrze nierównomiernie, nawet starała się udać wystraszoną i nic to nie dawało. Czkawka, prosto z domostwa lorda Traversa, przeniosła ją na jakąś łąkę, na której Gwen spędziła chwilę, próbując opanować tę dziwną, magiczną przypadłość. Niewiele to jednak zmieniło, bo po kolejnym donośnym „HEP!” dziewczyna znów poczuła szarpnięcie i przeniosła się… w kolejne miejsce, którego nie tylko nie znała, ale też – w którym pobytu absolutnie się nie spodziewała.
Powoli zapadał już wieczór. Dlatego też w namiocie nie znajdował się żaden z cyrkowych gości. Z resztą, w obecnych czasach cyrk na pewno nie prosperował najlepiej. Gwen, która w tym miejscu nigdy jeszcze nie była, w pierwszej chwili nie potrafiła dojść do tego, gdzie się znajduje: widziała jedynie podniszczone i wyraźnie stare ścianki namiotu. Poprawiła płaszcz zakrywający halkę, dotknęła stopą brudnej kostki, a następnie powoli odwróciła się… i zobaczyła wielką małpę, która wlepiała w nią swoje wielkie ślepia.
Przebrane za człowieka zwierzę spoglądało na dziewczynę niezbyt przyjaznym spojrzeniem. Gdy Gwen wciągnęła głośno powietrze, stworzenie ruszyło ku niej na tyle nagle i niespodziewanie, że z gardła dziewczyny wydał się pisk, a ona sama zrobiła krok w tył… potykając się o własne nogi i upadając na ziemię.
Serce malarki biło szybciej niż zwykle. Zwierzę wyhamowało tuż przed nią, dzięki smyczy, która nie pozwalała jej ruszyć się dalej. Wtedy rudowłosa dostrzegła też drugą, jakby mniejszą i odzianą w damski strój. Małpka trzymała się na odległość, obserwując całe to zajście.
Gwen wzięła głęboki oddech. Chyba… chyba była bezpieczna. Smycz wyglądała na całkiem wytrzymałą i chyba nie musiała obawiać się ataku. Zastygła jednak w bezruchu, czekając aż małpa się uspokoi. Ta jednak cały czas łypała na nią spode łba… a następnie gwałtownie chwyciła jej stopę.
Dziewczyna krzyknęła po raz kolejny, sięgając dłonią po różdżkę. Wszystko działo się jednak tak szybko! Jej dłoń zaś, jak na złość, nie chciała odnaleźć trzonu zaczarowanego drewienka. Może było w drugiej kieszeni? Tylko ta, jak na złość, zawinęła się niebezpiecznie i panna Grey, mimo szybko podjętej próby, nie była w stanie po nią sięgnąć. Na Merlina!
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
5 maja
Pierwszy tydzień miesiąca zawsze był dla Dana pracowity. Wroński nawet lubił to zabieganie, a jeszcze bardziej lubił pieniądze. Nastała bowiem pora ściągania długów.
Pierwszego maja udał się po te duże, teraz przyszła kolej na pomniejsze. Jeden z cyrkowych treserów zwierząt, pan Carrington Junior, wisiał pieniądze znajomemu dilerowi Daniela. Zleceniodawca nie chciał się fatygować sam do portu, ponoć podpadł tu innym handlarzom używek. Wroński chętnie go wyręczy, zlecenie wyglądało na proste - Carrington Junior to ponoć ćpun i alkoholik - a praca dla dilerów zawsze wiązała się z fajnymi bonusami. Daniel dawno nie palił choćby diablego ziela, a nie pogardziłby dobrymi skrętami, ostatni miesiąc był stresujący.
W cyrku przekonał się, że obchodzenie się z dłużnikiem faktycznie było zbyt proste. A zarazem za trudne. Znalazł bowiem Juniora leżącego w swoim namiocie, zalanego w trupa. Wroński próbował dobudzić tresera wszystkimi znanymi sobie środkami - od Balneo zaczynając, na kopniaku w brzuch kończąc. I nic, cholera, nic.
Zawsze mógłby wrócić jutro, ale obiecał zleceniodawcy rezultaty dzisiaj w nocy, a musiał przecież dbać o swoją reputację. Słynął przecież z dyskrecji i punktualności. Klnąc pod nosem, postanowił więc poszukać kosztowności Juniora na własną rękę i obsłużyć się sam. Wiedział przecież, że zleceniodawcy wystarczy zwrot czegokolwiek - części gotówki, części narkotycznego towaru, biżuterii...
To nie kradzież, to odbiór długów. - pomyślał Daniel, zostawiając Juniora samemu sobie i kierując się do jednego z mniejszych namiotów, tuż przy "sypialni" zadłużonego tresera. Miał nadzieję, że to właściwe miejsce - nie chciał ani odbierać własności niewinnej osobie, ani napatoczyć się na jakiegoś innego cyrkowca. To stąd pośpiech i zaprzestanie dobudzania Juniora. Wiedział, że da sobie radę z jednym facetem, ale nie z połową cyrku.
Gdy wszedł do namiotu, wybałuszył jednak oczy, widząc iście dantejską scenę - rude włosy, szamoczące się w popłochu dłonie, uwięzioną stopę... A potem dojrzał profil damy w opałach i opadła mu szczęka.
Mała szlama?! Znowu?!
-Ty?! - wydusił, tonem jakby zetknął się ze swoim najgorszym koszmarem, a potem zadziałał instynktownie. Wyglądała w końcu dość żałośnie wśród tych małp, może trzeba je odstraszyć...
-Balneo! - rzucił naiwnie, nie wiedząc jeszcze, że to małpy mogą być czyimś największym koszmarem.
onms 0, let the monkey games begin
1 - woda zdaje się rozwścieczać małpy, jedna ciągnie Gwen za nogę, a druga skacze na mnie!
2 - woda zdaje się rozwścieczać małpy, obydwie skaczą na mnie, ale zostawiają Gwen w spokoju!
3 - woda zdaje się rozbawiać małpy, uspokajają się nieco, ale próbują przyjacielsko wskoczyć na Gwen!
4 - małpy boją się wody, cofają się i dają Gwen spokój
5 - małpy nie zmieniają swojego zachowania, ale patrzą na mnie jak na idiotę
6 - małpy zaczynają być głośne, muszę je uciszyć jeśli chcę kontynuować moje zlecenie!
Pierwszy tydzień miesiąca zawsze był dla Dana pracowity. Wroński nawet lubił to zabieganie, a jeszcze bardziej lubił pieniądze. Nastała bowiem pora ściągania długów.
Pierwszego maja udał się po te duże, teraz przyszła kolej na pomniejsze. Jeden z cyrkowych treserów zwierząt, pan Carrington Junior, wisiał pieniądze znajomemu dilerowi Daniela. Zleceniodawca nie chciał się fatygować sam do portu, ponoć podpadł tu innym handlarzom używek. Wroński chętnie go wyręczy, zlecenie wyglądało na proste - Carrington Junior to ponoć ćpun i alkoholik - a praca dla dilerów zawsze wiązała się z fajnymi bonusami. Daniel dawno nie palił choćby diablego ziela, a nie pogardziłby dobrymi skrętami, ostatni miesiąc był stresujący.
W cyrku przekonał się, że obchodzenie się z dłużnikiem faktycznie było zbyt proste. A zarazem za trudne. Znalazł bowiem Juniora leżącego w swoim namiocie, zalanego w trupa. Wroński próbował dobudzić tresera wszystkimi znanymi sobie środkami - od Balneo zaczynając, na kopniaku w brzuch kończąc. I nic, cholera, nic.
Zawsze mógłby wrócić jutro, ale obiecał zleceniodawcy rezultaty dzisiaj w nocy, a musiał przecież dbać o swoją reputację. Słynął przecież z dyskrecji i punktualności. Klnąc pod nosem, postanowił więc poszukać kosztowności Juniora na własną rękę i obsłużyć się sam. Wiedział przecież, że zleceniodawcy wystarczy zwrot czegokolwiek - części gotówki, części narkotycznego towaru, biżuterii...
To nie kradzież, to odbiór długów. - pomyślał Daniel, zostawiając Juniora samemu sobie i kierując się do jednego z mniejszych namiotów, tuż przy "sypialni" zadłużonego tresera. Miał nadzieję, że to właściwe miejsce - nie chciał ani odbierać własności niewinnej osobie, ani napatoczyć się na jakiegoś innego cyrkowca. To stąd pośpiech i zaprzestanie dobudzania Juniora. Wiedział, że da sobie radę z jednym facetem, ale nie z połową cyrku.
Gdy wszedł do namiotu, wybałuszył jednak oczy, widząc iście dantejską scenę - rude włosy, szamoczące się w popłochu dłonie, uwięzioną stopę... A potem dojrzał profil damy w opałach i opadła mu szczęka.
Mała szlama?! Znowu?!
-Ty?! - wydusił, tonem jakby zetknął się ze swoim najgorszym koszmarem, a potem zadziałał instynktownie. Wyglądała w końcu dość żałośnie wśród tych małp, może trzeba je odstraszyć...
-Balneo! - rzucił naiwnie, nie wiedząc jeszcze, że to małpy mogą być czyimś największym koszmarem.
onms 0, let the monkey games begin
1 - woda zdaje się rozwścieczać małpy, jedna ciągnie Gwen za nogę, a druga skacze na mnie!
2 - woda zdaje się rozwścieczać małpy, obydwie skaczą na mnie, ale zostawiają Gwen w spokoju!
3 - woda zdaje się rozbawiać małpy, uspokajają się nieco, ale próbują przyjacielsko wskoczyć na Gwen!
4 - małpy boją się wody, cofają się i dają Gwen spokój
5 - małpy nie zmieniają swojego zachowania, ale patrzą na mnie jak na idiotę
6 - małpy zaczynają być głośne, muszę je uciszyć jeśli chcę kontynuować moje zlecenie!
Self-made man
The member 'Daniel Wroński' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 4
'k6' : 4
Małpa właśnie ściągała jej but, gdy do uszy malarki dotarła inkantacja zaklęcia. W pierwszej chwili pisnęła, przestraszona całą tą sytuacją oraz wodą, która niespodziewanie pojawiła się nad stworzeniem, ochlapując zarówno je, jak i jej nogę, jednak następnie odetchnęła z ulga, bo małpa zaczęła nerwowo się cofać. Gwen nie czekała ani chwili, już po sekundzie stając na nogach, cofając się o kilka kroków i próbując włożyć stopę do trzewika. Dopiero wtedy, oddychając zdecydowanie zbyt szybko, podniosła wzrok, spoglądając w stronę swojego wybawcy.
Usta rudowłosej otworzyły się w wyrazie zdziwienia, a ona sama zastygła w bezruchu. C… co? Jakim cudem… właśnie stała przed TYM człowiekiem?
Dopiero po kilku sekundach chwyciła za połacie płaszcza, zza którego było zdecydowanie za bardzo widać halkę, okrywając się nim nerwowo, a potem…
– HEP! – rozległo się po całym namiocie, sprawiając, że nawet pozbawione werwy i zestresowane małpy podskoczyły chwilę po pannie Grey.
Och, ta cała czkawka! Miała już jej tak bardzo dosyć!
– C… co pan tu… HEP… robi? – spytała, trzęsąc się z emocji i zmęczenia. To był naprawdę ciężki dzień. I stawał się raczej coraz gorszy niż lepszy! – HEP! Pa… pan tu pra… HEP! Pracuje? – spytała, rozglądając się wokół i próbując znaleźć choć jeden sensowny powód, dla którego cyrk miałby zatrudniać Wrońskiego. Może robił za ich ochroniarza? Takie typy jak on na pewno skutecznie odstraszały samym swoim wyglądem i to by z resztą pasowało. Gwen nigdy nie przepadała za cyrkami. Kojarzyły jej się z kolorowymi oszustwami, za którymi czaili się dwulicowi i nieprzyjemni ludzie. Właściwie trochę tacy, jak Daniel. Z tym, że on jej przecież pomógł, prawda? Nie był taki całkiem zły.
Nie zmieniało to jednak faktu, że od tamtej nocy regularnie pojawiał się w jej koszmarach i to nie zawsze w roli przyjaciela. Jej umysł zdecydowanie zbyt często powracał do tamtego wspomnienia, zmieniając je na różnorakie sposoby. W jednym z nich Daniel był nawet wielkim, czarnym psem, który następnie przemienił się w potężnego wilkołaka, goniącego ją przez pół Londynu. Zadrżała mimowolnie na to wspomnienie. Niby to były tylko koszmary, ale czasem miała wrażenie, że są bardziej rzeczywiste niż to, co naprawdę zdarzyło się wtedy.
Usta rudowłosej otworzyły się w wyrazie zdziwienia, a ona sama zastygła w bezruchu. C… co? Jakim cudem… właśnie stała przed TYM człowiekiem?
Dopiero po kilku sekundach chwyciła za połacie płaszcza, zza którego było zdecydowanie za bardzo widać halkę, okrywając się nim nerwowo, a potem…
– HEP! – rozległo się po całym namiocie, sprawiając, że nawet pozbawione werwy i zestresowane małpy podskoczyły chwilę po pannie Grey.
Och, ta cała czkawka! Miała już jej tak bardzo dosyć!
– C… co pan tu… HEP… robi? – spytała, trzęsąc się z emocji i zmęczenia. To był naprawdę ciężki dzień. I stawał się raczej coraz gorszy niż lepszy! – HEP! Pa… pan tu pra… HEP! Pracuje? – spytała, rozglądając się wokół i próbując znaleźć choć jeden sensowny powód, dla którego cyrk miałby zatrudniać Wrońskiego. Może robił za ich ochroniarza? Takie typy jak on na pewno skutecznie odstraszały samym swoim wyglądem i to by z resztą pasowało. Gwen nigdy nie przepadała za cyrkami. Kojarzyły jej się z kolorowymi oszustwami, za którymi czaili się dwulicowi i nieprzyjemni ludzie. Właściwie trochę tacy, jak Daniel. Z tym, że on jej przecież pomógł, prawda? Nie był taki całkiem zły.
Nie zmieniało to jednak faktu, że od tamtej nocy regularnie pojawiał się w jej koszmarach i to nie zawsze w roli przyjaciela. Jej umysł zdecydowanie zbyt często powracał do tamtego wspomnienia, zmieniając je na różnorakie sposoby. W jednym z nich Daniel był nawet wielkim, czarnym psem, który następnie przemienił się w potężnego wilkołaka, goniącego ją przez pół Londynu. Zadrżała mimowolnie na to wspomnienie. Niby to były tylko koszmary, ale czasem miała wrażenie, że są bardziej rzeczywiste niż to, co naprawdę zdarzyło się wtedy.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Nieco błędnym wzrokiem potoczył po tej irracjonalnej scenie, usiłując zinterpretować to, co właśnie widział i słyszał. Małpie piski, czkawka, rudowłosa szlama w halce, zwyczajowy grymas przerażenia i zdziwienia na twarzy znajomej mugolaczki. Zamrugał, zastanawiając się, czy naprawdę wciąż znajduje się w cyrku, pracując nad swoim zleceniem. Może jakiś nadgorliwy akrobata zdążył go ogłuszyć, a małpy i mała szlama są wytworem jego sennych koszmarów?
Choć pierwszego kwietnia zawiązał z Gwendolyn Grey kruchy sojusz, zdobywając się nawet na gesty sympatii i opiekuńczości wobec mugolaczki, to rudowłosa wciąż przypominała mu o jednej z najgorszych chwil tego roku. On jej chyba też, sądząc po jej minie.
Odpędziwszy małpy wodą, splótł ręce za plecami i uszczypnął się dyskretnie. Odczuł ból, a płomienne włosy Gwen i małpy nadal tańczyły przed jego oczyma. Czyli to jawa, co tylko potwierdziło jej kolejne, nieco naiwne pytanie. Uniósł brwi, usiłując powstrzymać cisnący mu się na usta ironiczny grymas. Czy on tu pracował? W sumie to tak, choć nie w roli, której spodziewałaby się Gwen.
-Tak... - potwierdził, na bieżąco starając się wymyślić swoje kolejne słowa. Przyszedłem ukraść niespłacony dług jednego ćpuna raczej nie przejdzie, panna Grey nie wyglądała na kogoś, kto nie wzdryga się na wspomnienie kradzieży. Przekonał się już zaś, że nie ma ochoty wdawać się z nią w żadne spory. Choć nigdy nie przyznałby, że władała urokami lepiej od niego, to podczas ich pojedynku w tunelach miała... niepokojące szczęście, ot co. Lepiej nie kusić losu i nie narażać się na potencjalnego pecha. Uśmiechnął się więc przymilnie. -Dopiero zaczynam, próbuję... zmienić trochę ścieżkę kariery. - wzruszył ramionami. Może i skłamał, ale uprzejmie. I choć tym bardziej by się do tego nigdy nie przyznał, to w głowie wciąż dudniły mu czasem gorzkie słowa Maeve, rozczarowanej jego podejściem do szl...mugolaków. Wiedział, że nikt nie jest i nie będzie dziś świadkiem ich spotkania (a jeśli już to małpy lub jakiś pijany cyrkowiec, a nie jakże szlachetna Clearwater), ale wrodzona przekora podszepnęła mu, aby postarać się być milszym dla Gwen. To jedyna mugolaczka, z jaką ostatnio miał kontakt, a chciał udowodnić - nie wiedział tylko czy jej, czy sobie - że nie jest żadnym potwornym łowcą szlam.
-Lepiej się odsuń, te małpy nie wygląda... nie są przyjazne. - poprawił się w połowie zdania. Ktoś pracujący w cyrku powinien w końcu znać się na własnych małpach. Przyjrzał się Gwen uważnie, próbując ocenić czy zaakceptowała jego wyjaśnienia. Jeśli tak, będzie mógł spokojnie zacząć rozglądać się za czymkolwiek cennym. W namiocie - oprócz małp - było kilka bibelotów, a on nie miał zamiaru wyjść stąd z pustymi rękami. Na razie jednak świdrował pannę Grey przenikliwym spojrzeniem, zdając sobie sprawę, że wygląda na przerażoną, aż wreszcie dotarło do niego, że...
...że jest mugolaczką w londyńskim porcie. Miesiąc po Bezksiężycowej Nocy.
Merlinie, co się z nią działo?
Zmarszczył brwi, wyglądając groźniej, niż zamierzał.
-Co ty tu robisz? -warknął zapytał, nie wiążąc jeszcze jej czkawki z niefortunną teleportacją. Spoglądał na Gwen nieco jak na idiotkę - pierwszego kwietnia odstawił ją przecież w bezpieczne miejsce, łudząc się, że sama da radę wydostać się z miasta. Co jeśli się mylił i zostawił tą niezdarę na pastwę losu? -Nadal jesteś w Londynie? Zwariowałaś? Nie udało ci się uciec czy... co? - zażądał wyjaśnień, przezornie ściszając głos.
Choć pierwszego kwietnia zawiązał z Gwendolyn Grey kruchy sojusz, zdobywając się nawet na gesty sympatii i opiekuńczości wobec mugolaczki, to rudowłosa wciąż przypominała mu o jednej z najgorszych chwil tego roku. On jej chyba też, sądząc po jej minie.
Odpędziwszy małpy wodą, splótł ręce za plecami i uszczypnął się dyskretnie. Odczuł ból, a płomienne włosy Gwen i małpy nadal tańczyły przed jego oczyma. Czyli to jawa, co tylko potwierdziło jej kolejne, nieco naiwne pytanie. Uniósł brwi, usiłując powstrzymać cisnący mu się na usta ironiczny grymas. Czy on tu pracował? W sumie to tak, choć nie w roli, której spodziewałaby się Gwen.
-Tak... - potwierdził, na bieżąco starając się wymyślić swoje kolejne słowa. Przyszedłem ukraść niespłacony dług jednego ćpuna raczej nie przejdzie, panna Grey nie wyglądała na kogoś, kto nie wzdryga się na wspomnienie kradzieży. Przekonał się już zaś, że nie ma ochoty wdawać się z nią w żadne spory. Choć nigdy nie przyznałby, że władała urokami lepiej od niego, to podczas ich pojedynku w tunelach miała... niepokojące szczęście, ot co. Lepiej nie kusić losu i nie narażać się na potencjalnego pecha. Uśmiechnął się więc przymilnie. -Dopiero zaczynam, próbuję... zmienić trochę ścieżkę kariery. - wzruszył ramionami. Może i skłamał, ale uprzejmie. I choć tym bardziej by się do tego nigdy nie przyznał, to w głowie wciąż dudniły mu czasem gorzkie słowa Maeve, rozczarowanej jego podejściem do szl...mugolaków. Wiedział, że nikt nie jest i nie będzie dziś świadkiem ich spotkania (a jeśli już to małpy lub jakiś pijany cyrkowiec, a nie jakże szlachetna Clearwater), ale wrodzona przekora podszepnęła mu, aby postarać się być milszym dla Gwen. To jedyna mugolaczka, z jaką ostatnio miał kontakt, a chciał udowodnić - nie wiedział tylko czy jej, czy sobie - że nie jest żadnym potwornym łowcą szlam.
-Lepiej się odsuń, te małpy nie wygląda... nie są przyjazne. - poprawił się w połowie zdania. Ktoś pracujący w cyrku powinien w końcu znać się na własnych małpach. Przyjrzał się Gwen uważnie, próbując ocenić czy zaakceptowała jego wyjaśnienia. Jeśli tak, będzie mógł spokojnie zacząć rozglądać się za czymkolwiek cennym. W namiocie - oprócz małp - było kilka bibelotów, a on nie miał zamiaru wyjść stąd z pustymi rękami. Na razie jednak świdrował pannę Grey przenikliwym spojrzeniem, zdając sobie sprawę, że wygląda na przerażoną, aż wreszcie dotarło do niego, że...
...że jest mugolaczką w londyńskim porcie. Miesiąc po Bezksiężycowej Nocy.
Merlinie, co się z nią działo?
Zmarszczył brwi, wyglądając groźniej, niż zamierzał.
-Co ty tu robisz? -
Self-made man
Zakryła się dłońmi, starając się naciągnąć płaszcz na przednią część stroju. Wroński może i widział ją w gorszej sytuacji, ale ten strój naprawdę ją krępował. Czy czkawka musiała złapać ją akurat w trakcie przebierania się? Wystarczyło, gdyby dopadła ją minutę później. Niestety, teraz jedyne co mogła zrobić to czekać, aż cała ta katorga dobiegnie końca. Przynajmniej ta nieznajoma wsparła ją płaszczem…
– Och – wyrwało jej się. – To… HEP!... to dobra praca? – spytała, bardziej po to, by cokolwiek mówić i nie pozwolić na zaistnienie nieprzyjemnej ciszy, niż z ciekawości. Musiała jednak przyznać, że o cyrkach nie słyszała niczego dobrego. Począwszy od złego traktowania zwierząt, na oszustwach względem pracowników oraz widzów kończąc. Z drugiej strony… musiała przyznać, że Daniel pasował do tego typu, niekoniecznie zgodnej z prawem, pracy.
Na polecenie Wrońskiego grzecznie odsunęła się od małp, spoglądając na nie nieufnie. To raczej nie są dobre, grzeczne zwierzaczki. Nie to, co Betty albo Greta. Vardzie nie ufała aż tak, ale doskonale wiedziała, że jej pies, mimo dużych rozmiarów, nie skrzywdziłby nawet muchy. Te małpy zaś, ze swoimi iście demonicznymi spojrzeniami i niepokojącymi strojami nie mogły chyba w nimi wzbudzać pozytywnych emocji. Ciekawe, że ludzie w ogóle byli zainteresowani odwiedzaniem tego namiotu?
– To… to… czemu nie są… HEP!... w klatkach? – spytała trochę głupio, dalej oszołomiona atakiem zwierząt, spoglądając to na zwierzęta, to na Wrońskiego. Wydawał jej się surowy i niedostępny, ale jakoś tak… mimo wszystko, chyba wolała tu wpaść na niego, a nie na kogoś zupełnie nieznajomego. Kto wie, jakie inne zbiry pracowały w cyrku?
Jakaż ironia losu! Że cieszyła się na widok osoby, która całkiem niedawno skutecznie ją okradła, doprowadzając do płaczu i rozszczepienia!
– Ja…. Hep! To czka… czkawka! – wyjaśniła. – Ucie…HEP… uciekłam, nie byłam tu od… HEP… dawna. Akurat przebierałam się rano i tak… HEP! Cały dzień! Nie chce przestać i… HEP! Nie wiem co robić – stwierdziła, nieco płaczliwym głosem. Wyraźnie widać było, że dziewczyna jest nie tylko brudna, ale też zmęczona i wymarniała. Burczało jej już w brzuchu i naprawdę pragnęła jedynie znaleźć się z powrotem w swoim pokoju u Macmillanów.
– Och – wyrwało jej się. – To… HEP!... to dobra praca? – spytała, bardziej po to, by cokolwiek mówić i nie pozwolić na zaistnienie nieprzyjemnej ciszy, niż z ciekawości. Musiała jednak przyznać, że o cyrkach nie słyszała niczego dobrego. Począwszy od złego traktowania zwierząt, na oszustwach względem pracowników oraz widzów kończąc. Z drugiej strony… musiała przyznać, że Daniel pasował do tego typu, niekoniecznie zgodnej z prawem, pracy.
Na polecenie Wrońskiego grzecznie odsunęła się od małp, spoglądając na nie nieufnie. To raczej nie są dobre, grzeczne zwierzaczki. Nie to, co Betty albo Greta. Vardzie nie ufała aż tak, ale doskonale wiedziała, że jej pies, mimo dużych rozmiarów, nie skrzywdziłby nawet muchy. Te małpy zaś, ze swoimi iście demonicznymi spojrzeniami i niepokojącymi strojami nie mogły chyba w nimi wzbudzać pozytywnych emocji. Ciekawe, że ludzie w ogóle byli zainteresowani odwiedzaniem tego namiotu?
– To… to… czemu nie są… HEP!... w klatkach? – spytała trochę głupio, dalej oszołomiona atakiem zwierząt, spoglądając to na zwierzęta, to na Wrońskiego. Wydawał jej się surowy i niedostępny, ale jakoś tak… mimo wszystko, chyba wolała tu wpaść na niego, a nie na kogoś zupełnie nieznajomego. Kto wie, jakie inne zbiry pracowały w cyrku?
Jakaż ironia losu! Że cieszyła się na widok osoby, która całkiem niedawno skutecznie ją okradła, doprowadzając do płaczu i rozszczepienia!
– Ja…. Hep! To czka… czkawka! – wyjaśniła. – Ucie…HEP… uciekłam, nie byłam tu od… HEP… dawna. Akurat przebierałam się rano i tak… HEP! Cały dzień! Nie chce przestać i… HEP! Nie wiem co robić – stwierdziła, nieco płaczliwym głosem. Wyraźnie widać było, że dziewczyna jest nie tylko brudna, ale też zmęczona i wymarniała. Burczało jej już w brzuchu i naprawdę pragnęła jedynie znaleźć się z powrotem w swoim pokoju u Macmillanów.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Zauważył nerwowy gest dziewczyny i już chciał ją zapewnić, że nie ma się czego obawiać...
...aż zauważył, że Gwen ma w sumie całkiem ładne i zgrabne nogi. Po sekundzie zorientował się, że patrzy na nie o sekundę za długo, więc odchrząknął nieco nerwowo, odwrócił wzrok i postanowił już nic nie mówić.
-Dorywcza. - odpowiedział odruchowo na pytanie o pracę. Jego zleceń nie było wszak sposób nazwać stałą pracą. Działał na własną rękę, układając kalejdoskop dochodu z mniej lub bardziej regularnych zadań, z przysług wystarczanym i damom i dilerom. A teraz miał najwyraźniej zmyślić, że pracuje w cyrku i rzeczywistość zdawała się coraz bardziej pokrywać z prawdą. Przy odrobinie szczęścia nie będzie musiał bardzo kłamać i wykona nawet swoje zlecenie. Oderwawszy wzrok od nóżek Gwen, rozglądał się bacznie po namiocie. Za małpami i ich smyczą znajdowała się oddzielona od widowni przestrzeń, wypełniona bibelotami. Jeśli znalazłby tutaj cokolwiek względnie cennego, mógłby przywłaszczyć to sobie na poczet spłaty długu, oddać zleceniodawcy i odbębnić swoje zadanie. Pierwszy raz wykonywał przysługę w śmierdzącym cyrku i wcale mu się to nie podobało, najchętniej zmyłby się stąd jak najprędzej. Razem z mugolaczką, której wcale nie powinno tutaj być.
-Mam za zadanie odzyskać kilka rzeczy z tej graciarni za małpami... tylko nikt mnie nie przeszkolił, jak je unieszkodliwić, miały spać w nocy. - wyznał, samemu zdziwiony tym, jak bardzo jego fikcyjne życie w cyrku pokrywa się z prawdą. Gwen wydawała się sprytna, może wymyśli coś poza Balneo?
-Powinny być w klatkach. - odburknął do Gwen, najwyraźniej zły i na małpy i na cały świat. I trochę na nią, że się tu plątała.
Dopiero gdy wyjaśniła mu, skąd się tu wzięła, jego twarz złagodniała.
-Czkawka teleportacyjna? - powtórzył, wyraźnie zdziwiony. No tak, to by wyjaśniało ten jej... strój.
-Próbowałaś już się czegoś napić? - gdzieś w kieszeni powinien mieć piersiówkę. Od lat nie dopadła go czkawka teleportacyjną, ale radził sobie z nią podobnie jak ze zwykłą. -Jesteśmy w magicznym porcie, musisz się stąd wydostać, ale najpierw... - urwał teatralnie, a potem znienacka doskoczył do Gwen, wznosząc ręce do góry.
-....BUUUU! - postraszył dziewczynę, a potem opuścił dłonie i przezornie cofnął się o krok (na wypadek, gdyby zareagowała jakoś głupio). -...i co, zadziałało? - dopytał, nie mogąc pohamować łobuzerskiego uśmiechu.
Uśmiech zaś szybko zrzedł, bo małpy obnażyły zęby, wyraźnie zezłoszczone i przestraszone jego popisem. Szlag, miał je przecież obejść i grzebać w cyrkowej graciarni.
-Lento Somnia! Lento Somnia! - rzucił kreatywnie, celując w każdą z małp, nie mając zamiaru być pogryzionym przez te potworki. Wiedział, że zaklęcie nie działa na czujnych ludzi, ale liczył, że małpy są mimo wszystko głupsze i mniej skomplikowane.
...aż zauważył, że Gwen ma w sumie całkiem ładne i zgrabne nogi. Po sekundzie zorientował się, że patrzy na nie o sekundę za długo, więc odchrząknął nieco nerwowo, odwrócił wzrok i postanowił już nic nie mówić.
-Dorywcza. - odpowiedział odruchowo na pytanie o pracę. Jego zleceń nie było wszak sposób nazwać stałą pracą. Działał na własną rękę, układając kalejdoskop dochodu z mniej lub bardziej regularnych zadań, z przysług wystarczanym i damom i dilerom. A teraz miał najwyraźniej zmyślić, że pracuje w cyrku i rzeczywistość zdawała się coraz bardziej pokrywać z prawdą. Przy odrobinie szczęścia nie będzie musiał bardzo kłamać i wykona nawet swoje zlecenie. Oderwawszy wzrok od nóżek Gwen, rozglądał się bacznie po namiocie. Za małpami i ich smyczą znajdowała się oddzielona od widowni przestrzeń, wypełniona bibelotami. Jeśli znalazłby tutaj cokolwiek względnie cennego, mógłby przywłaszczyć to sobie na poczet spłaty długu, oddać zleceniodawcy i odbębnić swoje zadanie. Pierwszy raz wykonywał przysługę w śmierdzącym cyrku i wcale mu się to nie podobało, najchętniej zmyłby się stąd jak najprędzej. Razem z mugolaczką, której wcale nie powinno tutaj być.
-Mam za zadanie odzyskać kilka rzeczy z tej graciarni za małpami... tylko nikt mnie nie przeszkolił, jak je unieszkodliwić, miały spać w nocy. - wyznał, samemu zdziwiony tym, jak bardzo jego fikcyjne życie w cyrku pokrywa się z prawdą. Gwen wydawała się sprytna, może wymyśli coś poza Balneo?
-Powinny być w klatkach. - odburknął do Gwen, najwyraźniej zły i na małpy i na cały świat. I trochę na nią, że się tu plątała.
Dopiero gdy wyjaśniła mu, skąd się tu wzięła, jego twarz złagodniała.
-Czkawka teleportacyjna? - powtórzył, wyraźnie zdziwiony. No tak, to by wyjaśniało ten jej... strój.
-Próbowałaś już się czegoś napić? - gdzieś w kieszeni powinien mieć piersiówkę. Od lat nie dopadła go czkawka teleportacyjną, ale radził sobie z nią podobnie jak ze zwykłą. -Jesteśmy w magicznym porcie, musisz się stąd wydostać, ale najpierw... - urwał teatralnie, a potem znienacka doskoczył do Gwen, wznosząc ręce do góry.
-....BUUUU! - postraszył dziewczynę, a potem opuścił dłonie i przezornie cofnął się o krok (na wypadek, gdyby zareagowała jakoś głupio). -...i co, zadziałało? - dopytał, nie mogąc pohamować łobuzerskiego uśmiechu.
Uśmiech zaś szybko zrzedł, bo małpy obnażyły zęby, wyraźnie zezłoszczone i przestraszone jego popisem. Szlag, miał je przecież obejść i grzebać w cyrkowej graciarni.
-Lento Somnia! Lento Somnia! - rzucił kreatywnie, celując w każdą z małp, nie mając zamiaru być pogryzionym przez te potworki. Wiedział, że zaklęcie nie działa na czujnych ludzi, ale liczył, że małpy są mimo wszystko głupsze i mniej skomplikowane.
Self-made man
The member 'Daniel Wroński' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 24, 66
'k100' : 24, 66
Nie zwróciła uwagi na spojrzenie Wrońskiego. Choć zwykle spostrzegawcza, teraz zmęczenie tłumiło jej zmysły. Mężczyzna przez chwilę opuścił wzrok… ale co z tego? Jej to też się zdarzało. Nie połączyła tych faktów.
Miała cichą nadzieję, że słysząc jej pytanie Daniel powie coś więcej. Tak, aby stłumić panującą ciszę. Niewiele z tego jednak wyszło, bo zbir postanowił odpowiedzieć zaledwie jednym słowem, na które Gwen nie była w stanie odpowiedzieć wiele więcej, niż:
– Ach.
Skoro nie dał jej powodów do zadawania pytań, odruchowo zaczęła w tym względzie milczeć. Próbowała, ale jeśli nic z tego nie wyszło nie była w nastroju do naciskania.
Zmarszczyła brwi, słysząc kolejne wyjaśnienia Wrońskiego.
– Ale przecież… zwierzęta mają… HEP! lekki sen – zwróciła uwagę.
Przecież jej Betty także spała w nocy, ale gdy jej pani budziła się ostatnio z powodu koszmarów, ona również unosiła łeb. Mieszkając u Macmillanów mogła wpuszczać psa do pokoju, czego nie była w stanie zrobić w swojej dziwnej, małej sypialni w Londynie. Była to pewna zaleta, bo nigdy nie czuła się samotna, chociaż naprawdę o wiele bardziej wolałaby mieszkać na swoim. Chciała jednak zaczekać, aż sytuacja się chociaż trochę ustabilizuje. Dwór Macmillanów był przynajmniej dobrze chroniony i mogła się czuć w nim bezpieczne, czego nie dało się powiedzieć o samotnym domku bądź nawet mieszkaniu. A Oazy nie chciała przepełniać jeszcze bardziej.
Przęłknęła ślinę, ciężko zalegająca jej w gardle, gdy Wroński ni to coś powiedział, ni to warknął, powstrzymując się od dalszego komentarza.
– T… tak – potwierdziła. – I nie… HEP! Nie było… HEP… czasu – wyjaśniła. A może już zapomniała? Nie była pewna, co robiła w ciągu tego szalonego dnia. – W... hep... porcie?! W Londynie?! Na Boga... mnie tu nie powinno być... – Rozejrzała się niepewnie, jakby wydawało jej się, że ktoś może wejść do namiotu.
Absolutnie nie spodziewała się tego, co Wroński zrobi po chwili. Jej źrenice rozszerzyły się w przestrachu, a dziewczyna zrobiła kolejny krok w tył, przylegając plecami do ściany. Jej dłoń odruchowo powędrowała w stronę różdżki, a potem…
Buu?
W oczach Gwen zaszkliły się łzy.
– Co to miało... HEP! być? – spytała płaczliwym tonem. – Tak się nie... hep... robi! Mogłam pana trafić zaklęciem! – stwierdziła. Była przecież przewrażliwiona, na Merlina! Naprawdę nie zawahałaby się przed rzuceniem Lamino w celu obrony własnej! Albo Bombardy! To nie była Oaza, aby musiała się bać mocniejszych czarów!
Zauważywszy, że małpy faktycznie zrobiły się nerwowe, a tylko jedna z nich zasnęła z powodu zaklęcia Daniela, wzięła głęboki oddech i odezwała się, już spokojniej:
– Może ja spróbuję… – W końcu i tak już miała różdżkę w ręku. – HEP! Lentio Somnia!
Miała cichą nadzieję, że słysząc jej pytanie Daniel powie coś więcej. Tak, aby stłumić panującą ciszę. Niewiele z tego jednak wyszło, bo zbir postanowił odpowiedzieć zaledwie jednym słowem, na które Gwen nie była w stanie odpowiedzieć wiele więcej, niż:
– Ach.
Skoro nie dał jej powodów do zadawania pytań, odruchowo zaczęła w tym względzie milczeć. Próbowała, ale jeśli nic z tego nie wyszło nie była w nastroju do naciskania.
Zmarszczyła brwi, słysząc kolejne wyjaśnienia Wrońskiego.
– Ale przecież… zwierzęta mają… HEP! lekki sen – zwróciła uwagę.
Przecież jej Betty także spała w nocy, ale gdy jej pani budziła się ostatnio z powodu koszmarów, ona również unosiła łeb. Mieszkając u Macmillanów mogła wpuszczać psa do pokoju, czego nie była w stanie zrobić w swojej dziwnej, małej sypialni w Londynie. Była to pewna zaleta, bo nigdy nie czuła się samotna, chociaż naprawdę o wiele bardziej wolałaby mieszkać na swoim. Chciała jednak zaczekać, aż sytuacja się chociaż trochę ustabilizuje. Dwór Macmillanów był przynajmniej dobrze chroniony i mogła się czuć w nim bezpieczne, czego nie dało się powiedzieć o samotnym domku bądź nawet mieszkaniu. A Oazy nie chciała przepełniać jeszcze bardziej.
Przęłknęła ślinę, ciężko zalegająca jej w gardle, gdy Wroński ni to coś powiedział, ni to warknął, powstrzymując się od dalszego komentarza.
– T… tak – potwierdziła. – I nie… HEP! Nie było… HEP… czasu – wyjaśniła. A może już zapomniała? Nie była pewna, co robiła w ciągu tego szalonego dnia. – W... hep... porcie?! W Londynie?! Na Boga... mnie tu nie powinno być... – Rozejrzała się niepewnie, jakby wydawało jej się, że ktoś może wejść do namiotu.
Absolutnie nie spodziewała się tego, co Wroński zrobi po chwili. Jej źrenice rozszerzyły się w przestrachu, a dziewczyna zrobiła kolejny krok w tył, przylegając plecami do ściany. Jej dłoń odruchowo powędrowała w stronę różdżki, a potem…
Buu?
W oczach Gwen zaszkliły się łzy.
– Co to miało... HEP! być? – spytała płaczliwym tonem. – Tak się nie... hep... robi! Mogłam pana trafić zaklęciem! – stwierdziła. Była przecież przewrażliwiona, na Merlina! Naprawdę nie zawahałaby się przed rzuceniem Lamino w celu obrony własnej! Albo Bombardy! To nie była Oaza, aby musiała się bać mocniejszych czarów!
Zauważywszy, że małpy faktycznie zrobiły się nerwowe, a tylko jedna z nich zasnęła z powodu zaklęcia Daniela, wzięła głęboki oddech i odezwała się, już spokojniej:
– Może ja spróbuję… – W końcu i tak już miała różdżkę w ręku. – HEP! Lentio Somnia!
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Ostatnio zmieniony przez Gwendolyn Grey dnia 31.07.20 10:49, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Gwendolyn Grey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 82
'k100' : 82
-Nie znam się na zwierzętach. - burknął, impulsywnie i zgodnie z prawdą. Nie spali to chyba jego przykrywki, mógł być tutaj zatrudnionych w różnych rolach. Musiał zapamiętać, by na przyszłość nie podejmować się zleceń związanych z małpami i alkoholikami, same z tego komplikacje. Aż nie był pewien, czy wolałby przeszukiwać namiot z tymi stworami czy dobudzać i zastraszać Juniora. Pewnie to drugie, ale zasraniec spał narkotycznym snem twardszym niż kamień, Wroński uznał więc swój główny plan za skazany na porażkę. Na szczęście, w tym biznesie liczył się rezultat, a nie środki potrzebne do jego uzyskania. Nikt nigdy nie dowie się o tym, że Daniel Wroński wzdryga się przed małpimi kłami i łapami. No, nikt poza Gwen. Ta zaś była coraz bardziej roztrzęsiona - i dobrze, może dzięki temu minie jej ta czkawka.
-To cyrk Carringtonów w porcie. - powtórzył jak najłagodniej się dało (nie był raczej człowiekiem łagodnym, ale postarał się bardziej mruknąć niż warknąć...!), znajdując w sobie pokłady cierpliwości, o jakie nawet się nie podejrzewał.
Gdy pogroziła mu zaklęciem, drgnął nerwowo, ale zaraz potem roześmiał się z przymusem. Nie zamierzał okazać, że nie ma ochoty na kolejną wymianę uroków z małą szlamą. Przecież... nie bał się jej, ani nic, nigdy w życiu! Utrzymał więc na twarzy krzywy uśmiech.
-Postraszenie kogoś znienacka to przecież klasyczny sposób na czkawkę. - obruszył się, prostując się dumnie. -Ale... nie zadziałało? - zmarszczył lekko brwi. Ruda mugolaczka wydawała się tylko drżeć coraz bardziej, chyba... nie z powodu jego remedium na czkawkę? Na pewno trzęsła się z zimna, ot co. Westchnął i w przypływie niezrozumiałego dla siebie altruizmu zdjął swój płaszcz z kapturem.
-Masz. - wcisnął jej pelerynę w ręce. Niech okryje ten swój... poranny negliż. -I załóż kaptur żeby nikt cię nie rozpoznał. Wiem jak wyjść z miasta przez port, więc poczekaj aż... skończę pracę. - dodał, nie wahając się nad propozycją tak bardzo, jak by się spodziewał. Przeszmuglował już z miasta swoją dawną miłość, wtedy nie wahał się ani chwili. Zadziwiające, że był gotowy pomóc również niemal nieznajomej mugolaczce - tak jakby Bezksiężycowa Noc związała ich mocniej, niż się spodziewał.
Ale najpierw musiał skończyć zlecenie. Zdziwiony pomocą Gwen, posłał jej wdzięczne spojrzenie, a potem ominął małpy i zaczął przekopywać skrzynię za nimi. Starał się być jak najcichszy aby nie obudzić tych bestii, ale przy tym szybki i dokładny. Czy może znaleźć tutaj coś wartościowego, coś co jego klient uzna za zaliczkę na poczet spłaty długu Juniora?
1. znajduję wyszczerbione porcelanowe figurki, ale ponoć można to opchnąć paserom
2. znajduję zapas narkotyków Juniora!
3. znajduję pozłacany świecznik i jakieś posrebrzane zabawki dla małp
-To cyrk Carringtonów w porcie. - powtórzył jak najłagodniej się dało (nie był raczej człowiekiem łagodnym, ale postarał się bardziej mruknąć niż warknąć...!), znajdując w sobie pokłady cierpliwości, o jakie nawet się nie podejrzewał.
Gdy pogroziła mu zaklęciem, drgnął nerwowo, ale zaraz potem roześmiał się z przymusem. Nie zamierzał okazać, że nie ma ochoty na kolejną wymianę uroków z małą szlamą. Przecież... nie bał się jej, ani nic, nigdy w życiu! Utrzymał więc na twarzy krzywy uśmiech.
-Postraszenie kogoś znienacka to przecież klasyczny sposób na czkawkę. - obruszył się, prostując się dumnie. -Ale... nie zadziałało? - zmarszczył lekko brwi. Ruda mugolaczka wydawała się tylko drżeć coraz bardziej, chyba... nie z powodu jego remedium na czkawkę? Na pewno trzęsła się z zimna, ot co. Westchnął i w przypływie niezrozumiałego dla siebie altruizmu zdjął swój płaszcz z kapturem.
-Masz. - wcisnął jej pelerynę w ręce. Niech okryje ten swój... poranny negliż. -I załóż kaptur żeby nikt cię nie rozpoznał. Wiem jak wyjść z miasta przez port, więc poczekaj aż... skończę pracę. - dodał, nie wahając się nad propozycją tak bardzo, jak by się spodziewał. Przeszmuglował już z miasta swoją dawną miłość, wtedy nie wahał się ani chwili. Zadziwiające, że był gotowy pomóc również niemal nieznajomej mugolaczce - tak jakby Bezksiężycowa Noc związała ich mocniej, niż się spodziewał.
Ale najpierw musiał skończyć zlecenie. Zdziwiony pomocą Gwen, posłał jej wdzięczne spojrzenie, a potem ominął małpy i zaczął przekopywać skrzynię za nimi. Starał się być jak najcichszy aby nie obudzić tych bestii, ale przy tym szybki i dokładny. Czy może znaleźć tutaj coś wartościowego, coś co jego klient uzna za zaliczkę na poczet spłaty długu Juniora?
1. znajduję wyszczerbione porcelanowe figurki, ale ponoć można to opchnąć paserom
2. znajduję zapas narkotyków Juniora!
3. znajduję pozłacany świecznik i jakieś posrebrzane zabawki dla małp
Self-made man
The member 'Daniel Wroński' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 3
'k3' : 3
Gwen także nie uznawała się za specjalistę od tematyki zwierząt. Wprawdzie dość dobrze rozpoznawała gatunki, zwłaszcza magiczne i miała teoretyczną wiedzę na temat ich zachowań oraz anatomii, jednak w praktyce przecież nie miała z nimi zbyt wiele do czynienia. Tamte dni, w których malowała Willow w rezerwacie jednorożców zdawały się być… cóż, czasem tak odległym, że ledwo była w stanie wrócić do nich pamięcią. Wydawało jej się jednak, że ten fakt o lekkim śnie był oczywisty. Jak się okazało, nie dla każdego. Z resztą, Gwen od zawsze żyła w pewnej bańce, wokół miłych i dobrych ludzi, często utalentowanych, którym powiodło się w życiu. Wroński był zupełnie innym typem człowieka, więc nic dziwnego, że wzbudzał w niej mieszane emocje, z brakiem zrozumienia na czele.
Mruknęła coś tylko, na potwierdzenie jego słów.
– HEP! – wyrwało jej się, gdy Daniel powiedział o Londynie. – Cyrk? HEP! Nigdy w nim… hep… nie byłam – przyznała. – Chodziłam… HEP… do cyrków… HEP… ale nie do tego – wyjaśniła. Rodzice zabierali ją w dzieciństwie do takich miejsc, ale z oczywistych względów, ten konkretny był dla nich niedostępny.
Pokręciła głową, starając się opanować emocje.
– N… nie… HEP! – stwierdziła stanowczo. – To… HEP… chyba nie sposób na TĘ czkawkę. Na nią… HEP… nic nie działa. – Głos Gwen zaczął brzmieć nieco płaczliwie.
Nie powinna sięgać po ten płaszcz. Przecież miała już jeden, drugi nie był jej potrzebny, prawa? Mimo tego, gdy Wroński wręczył jej przedmiot, zmęczona dziewczyna odruchowo wyciągnęła rękę.
– Dziękuję – odpowiedziała, wyjątkowo bez ani jednego czknięcia. – Ale… HEP… ja chyba… – zaczęła, przerywając. Dam sobie radę? Nie, nie da. Prędzej mogła gdzieś się zaszyć i wezwać pomoc któregoś z Zakonników, ale wolała Wrońskiemu nic nie mówić ani o sobie, ani tym bardziej o Zakonie. Lepiej było chuchać na zimne.
Wroński jednak zajął się pracą. Gwen podążyła za nim wzrokiem, nie chcąc wnikać w to, co miał zrobić: wolała jednak spoglądać na niego, niż na śpiące małpy. Już miała coś powiedzieć, aby cisza w namiocie nie była tak przejmująca, gdy nagle…
– HEP! – wyrwało się głośno z jej piersi.
Daniel mógł jedynie usłyszeć trzask i zobaczyć swój własny płaszcz, który zdziwiona czknięciem dziewczyna wypuściła z ręki.
| zt Gwen
Mruknęła coś tylko, na potwierdzenie jego słów.
– HEP! – wyrwało jej się, gdy Daniel powiedział o Londynie. – Cyrk? HEP! Nigdy w nim… hep… nie byłam – przyznała. – Chodziłam… HEP… do cyrków… HEP… ale nie do tego – wyjaśniła. Rodzice zabierali ją w dzieciństwie do takich miejsc, ale z oczywistych względów, ten konkretny był dla nich niedostępny.
Pokręciła głową, starając się opanować emocje.
– N… nie… HEP! – stwierdziła stanowczo. – To… HEP… chyba nie sposób na TĘ czkawkę. Na nią… HEP… nic nie działa. – Głos Gwen zaczął brzmieć nieco płaczliwie.
Nie powinna sięgać po ten płaszcz. Przecież miała już jeden, drugi nie był jej potrzebny, prawa? Mimo tego, gdy Wroński wręczył jej przedmiot, zmęczona dziewczyna odruchowo wyciągnęła rękę.
– Dziękuję – odpowiedziała, wyjątkowo bez ani jednego czknięcia. – Ale… HEP… ja chyba… – zaczęła, przerywając. Dam sobie radę? Nie, nie da. Prędzej mogła gdzieś się zaszyć i wezwać pomoc któregoś z Zakonników, ale wolała Wrońskiemu nic nie mówić ani o sobie, ani tym bardziej o Zakonie. Lepiej było chuchać na zimne.
Wroński jednak zajął się pracą. Gwen podążyła za nim wzrokiem, nie chcąc wnikać w to, co miał zrobić: wolała jednak spoglądać na niego, niż na śpiące małpy. Już miała coś powiedzieć, aby cisza w namiocie nie była tak przejmująca, gdy nagle…
– HEP! – wyrwało się głośno z jej piersi.
Daniel mógł jedynie usłyszeć trzask i zobaczyć swój własny płaszcz, który zdziwiona czknięciem dziewczyna wypuściła z ręki.
| zt Gwen
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Zrozumienie sensu słów Gwen sprawiało mu coraz większą trudność - nie tylko ze względu na pogłębiającą się czkawkę. Głównie ze względu na jej płaczliwy ton. Nie potrafił sobie radzić z płaczącymi kobietami, nie wtedy, kiedy chciał im pomóc. Przywykł do łez i błagań podczas swoich zleceń. Strach Gwen nie wzruszał go, gdy była tylko zleceniem, gdy zastraszał ją w British Museum. Teraz jednak, niespodziewanie dla siebie samego, zadeklarował gotowość wyprowadzenia jej z Londynu. Tym samym zaczęło do niego docierać, że może mieć zapłakaną mugolaczkę na głowie przez kolejne kilkadziesiąt minut, jeśli nie dłużej.
Aż się wzdrygnął.
-No już, nie maż się! - pocieszył instynktownie Gwen, z całej siły pragnąc, aby się uspokoiła. -Musisz się opanować, żebyśmy mogli stąd wyjść niepostrzeżenie. - i tak był w cyrku jako włamywacz, ostatnim czego potrzebował była zapłakana dziewczyna. Przy portowych patrolach też nie będą mogli wzbudzać podejrzeń.
Spróbował się krzywo uśmiechnąć na jej podziękowania, ale nie mógł wykrzesać z siebie kurtuazyjnego nie ma za co. Może i mógł rozstać się z płaszczem (choć lubił ten płaszcz), ale oboje zdawali sobie sprawę, że wyprowadzenie dziewczyny z miasta to niebagatelna przysługa. Wciąż niepewny swojej impulsywnie złożonej oferty (lecz zbyt dumny, by się wycofać), odchrząknął więc nerwowo i zwrócił się w stronę skrzyni za małpami. Z ulgą odwrócił wzrok od roztrzęsionej Gwen i zaczął grzebać w bibelotach. Zmarszczył brwi, widząc pozłacany świecznik i jakieś srebrne łańcuszki... ale zaraz, może to prawdziwe złoto i srebro? Albo może mógłby przekonać jakiegoś frajera, że te rzeczy są coś warte? Nie zaszkodzi spróbować...
Wziął świecznik do ręki i...
Hep! Trzask!
...Obejrzał się za siebie zdziwiony i zobaczył, że Gwen zniknęła. Ze zdziwieniem uniósł brwi, a po sekundzie uświadomił sobie, że z ulgą wypuścił z ust powietrze. Może i nie świadczyło to o nim dobrze, ale ciężar spadł mu z serca na myśl, że dziewczyna nie jest już jego problemem. Miał tylko nadzieję, że trafiła do lepszego miejsca niż londyński port.
Małpy przebudziły się, zaalarmowane trzaskiem. Daniel szybko pochował po kieszeniach swoje nieco rozczarowujące łupy i dał dyla, nie chcąc konfrontować się z tymi bestiami. Bał się, że małpy zaczną robić hałas i obudzą też cyrkowców, ale ci byli chyba przyzwyczajeni do głośnych zwierząt. Cyrk wydawał się nadal pusty, więc Wroński, ze świecznikiem w jednej dłoni i różdżką w drugiej, zakradł się do jeszcze jednego namiotu, gdzie - ku swojej niewysłowionej uldze - znalazł obiecująco wyglądającą sakiewkę, jedną z tych, w których sprzedawano diable ziele. Tak jak się spodziewał, w środku było jeszcze trochę działki. Doskonale. Spienięży to wszystko, Juniora zdąży jeszcze zastraszyć, a klient powinien być w miarę usatysfakcjonowany.
/zt
Aż się wzdrygnął.
-No już, nie maż się! - pocieszył instynktownie Gwen, z całej siły pragnąc, aby się uspokoiła. -Musisz się opanować, żebyśmy mogli stąd wyjść niepostrzeżenie. - i tak był w cyrku jako włamywacz, ostatnim czego potrzebował była zapłakana dziewczyna. Przy portowych patrolach też nie będą mogli wzbudzać podejrzeń.
Spróbował się krzywo uśmiechnąć na jej podziękowania, ale nie mógł wykrzesać z siebie kurtuazyjnego nie ma za co. Może i mógł rozstać się z płaszczem (choć lubił ten płaszcz), ale oboje zdawali sobie sprawę, że wyprowadzenie dziewczyny z miasta to niebagatelna przysługa. Wciąż niepewny swojej impulsywnie złożonej oferty (lecz zbyt dumny, by się wycofać), odchrząknął więc nerwowo i zwrócił się w stronę skrzyni za małpami. Z ulgą odwrócił wzrok od roztrzęsionej Gwen i zaczął grzebać w bibelotach. Zmarszczył brwi, widząc pozłacany świecznik i jakieś srebrne łańcuszki... ale zaraz, może to prawdziwe złoto i srebro? Albo może mógłby przekonać jakiegoś frajera, że te rzeczy są coś warte? Nie zaszkodzi spróbować...
Wziął świecznik do ręki i...
Hep! Trzask!
...Obejrzał się za siebie zdziwiony i zobaczył, że Gwen zniknęła. Ze zdziwieniem uniósł brwi, a po sekundzie uświadomił sobie, że z ulgą wypuścił z ust powietrze. Może i nie świadczyło to o nim dobrze, ale ciężar spadł mu z serca na myśl, że dziewczyna nie jest już jego problemem. Miał tylko nadzieję, że trafiła do lepszego miejsca niż londyński port.
Małpy przebudziły się, zaalarmowane trzaskiem. Daniel szybko pochował po kieszeniach swoje nieco rozczarowujące łupy i dał dyla, nie chcąc konfrontować się z tymi bestiami. Bał się, że małpy zaczną robić hałas i obudzą też cyrkowców, ale ci byli chyba przyzwyczajeni do głośnych zwierząt. Cyrk wydawał się nadal pusty, więc Wroński, ze świecznikiem w jednej dłoni i różdżką w drugiej, zakradł się do jeszcze jednego namiotu, gdzie - ku swojej niewysłowionej uldze - znalazł obiecująco wyglądającą sakiewkę, jedną z tych, w których sprzedawano diable ziele. Tak jak się spodziewał, w środku było jeszcze trochę działki. Doskonale. Spienięży to wszystko, Juniora zdąży jeszcze zastraszyć, a klient powinien być w miarę usatysfakcjonowany.
/zt
Self-made man
Namiot Małp
Szybka odpowiedź