Namiot Iluzjonisty
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Namiot Iluzjonisty
Czy w świecie magii iluzja może jeszcze zadziwić? Tak, jeśli ktoś włada nią równie sprawnie, co mistrz Seamaranus, ponoć przybyły zza dalekiego morza magik, który wszystkie swoje pokazy wykonuje bez różdżki w ręce. Niektórzy wierzą, że potrafi czarować bez niej, inni - że jest to jedynie podstęp i iluzja, której jednak nikt jeszcze nie rozpracował. Jest to wysoki, przystojny czarodziej o elegancko podstrzyżonym wąsie i dobrze skrojonym garniturze. Wraz z dwoma pięknymi asystentkami wyczynia cuda niezwykłe, zamienia ich twarze, części ciała, odcina głowy, wbija w plecy gwoździe, unosi je, hipnotyzuje, a raz nawet sprawił, że jednej z nich wyrosły skrzydła. Dokładnie przemyślane sztuczki wspomagane magią czasem szokują, czasem bawią, innym razem zachwycają i zapierają dech w piersi.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:19, w całości zmieniany 1 raz
Mógłby zapytać o to, kim tak właściwie jest, czyja twarz kryje się pod kapturem, do kogo należy głos, który pyta o ich estradowe sekrety, pomimo tego, iż mniej skomplikowana tajemnica tożsamości nadal pozostaje nieodkryta.
Ale to chyba nie byłoby właściwe pytanie.
Coś innego tak naprawdę teraz się liczyło; nie to, kim była, lecz kim chciała dzisiaj być - a może przede wszystkim to, jakie więzy społeczne właśnie poluzowywała, co zostawiała za sobą.
Przez chwilę przemknęło mu przez myśl, że to oczy konkurencji; że to ktoś, kogo wysłała tu Madame Butterfly na niezbyt dyskretne przeszpiegi - ostentacyjnie bezpośrednie, całkowicie pozbawione wyrafinowanej finezji. Tak jakby wszystko było jej wolno. Jakby nie musiała się nawet kryć ze swą bezczelnością.
Czy mógłby to być ktoś od niej?
Podczas gdy nieznajoma wciąż kryła swą twarz, zasłaniała się otoczką dopilnowanej tajemnicy, nie uchylając ani rąbka kaptura, on zmywał kolejną warstwę pudru. Wyciśnięte ze szmatki strugi wody zabarwiły się bielą, pomknęły w dół, przez ostre rysy policzków, podbródka, ostatecznie ściekając po szyi i niknąc pod materiałem koszuli, zmiętej scenicznymi wysiłkami.
Zdawał się czuć całkowicie komfortowo z tą obecnością, choć, po prawdzie, wcale nie przywykł do towarzyszącej mu pary oczu, która oglądałby go w trakcie tegoż właśnie rytuału. Szklana buteleczka błysnęła w jego dłoni, natłuścił dłonie nastoma kroplami najzwyklejszego oleju, by zaraz nałożyć go na twarz, starając się pozbyć najbardziej trwałych resztek makijażu.
Robił to machinalnie, całkowicie zatracając się w tej czynności, oczy jednak pomknęły w stronę trzymanego przez nią pióra; tego pióra. Uśmiech rozkołysał się powoli.
Miała swój dowód.
- To, co czuje się już po dotarciu do prawdy - nie ułatwiał jej zadania, testując, czy jeśli sam ukryje się za frazesami, to ona z kolei w końcu podejmie ryzyko i odsłoni się choć na werbalnej płaszczyźnie - mówi sporo o nas samych - najczęściej czuł ledwie chwilowe spełnienie, bardziej ceniąc sobie sam proces odkrywania kolejnych zależności, niż moment złudnego tryumfu, po którym następował niedosyt, a głód wiedzy dawał o sobie znać po raz wtóry; chyba niedowierzał, że ciekawość prowadzi ją tylko do tego - do docenienia kunsztu artysty - tego pani tu szuka? Jest pani koneserką piękna magii? - tylko tyle jej wystarczy - kilka informacji, by poczuć się usatysfakcjonowaną? Ale co później - co, kiedy już zgromadzi tę wiedzę? Chciała ją tylko podziwiać?
- A jakie kryteria pozwalają zdefiniować magię jako prawdziwą? - wtrącił spokojnie, nie przerywając prozaicznych czynności, choć nie miał wcale zamiaru jakkolwiek ją zlekceważyć; z upływem kolejnych minut zaczął nawet przywykać do rytmu tej przypadkowej - bądź nie - rozmowy, do starcia na ziemi niczyjej różnych przekonań, do wymiany (nie)zrozumienia. - Dlaczego iluzja miałaby taka - prawdziwa - nie być? - kolejny aspekt, który postrzegali zupełnie inaczej; prawdziwa magia działa się dla niego na scenie, magia dalece wybiegająca poza sekwencję wyuczonych zaklęć. - Jak zaklasyfikowałaby pani ożywioną iluzję - czy taka byłaby już dostatecznie prawdziwa? - dostatecznie, żeby... co? To też należałoby dookreślić. Jego wzrok zatrzymał się na chwilę na tym, co trzymała w dłoni. Co z tym piórem - nie istniałoby bez magii, teraz stało się już jednak namacalne, realne, miało swą fakturę, kształt, z pozoru w niczym nie odbiegało od pióra prawdziwego gołębia - było więc prawdziwe, czy nie?
Można całe życie skupiać się na tym, by być zaskakiwanym.
Intuicja, a może tylko złudne przeczucie - któreś z nich podpowiadało mu, że ona nie należała do tych, których łatwo zaskoczyć - przeciwnie, to jej zdarzało się zaskakiwać innych - jak teraz; ale nic - poza jej słowami, poza pewną siebie melodią głosu - nie mogłoby pomóc mu rozstrzygnąć, czy się myli.
Czy w ogóle, choć w jakimś stopniu, jest teraz prawdziwa.
- Nie wolno mi zdradzać wszystkich naszych tajemnic, nie mogę jednak powstrzymać pani dociekliwości - dążenia do wywołania własnych doświadczeń, jak sama w końcu przyznała. A więc jednak wcale nie chodziło jedynie o podziwianie kunsztu twórcy; chciała zgłębić, zrozumieć to, czego jeszcze nie wiedziała - i wykorzystać tę wiedzę. Teraz wierzył jej bardziej. - Kto wie, czy trafnie zadane pytania nie skłonią mnie do refleksji, do głośnego zastanowienia - a może tylko ją zwodził; nie patrzył już na nią, i tak niczego nie dało się dostrzec w cieniu rzucanym przez kaptur. Chyba znajdował przyjemność w niemal teatralnie wypowiadanych słowach, w nieznacznym przerysowaniu gestów; było tak, jakby kurtyna wciąż pozostawała w górze, jakby przedstawienie wcale się nie skończyło.
Ale to chyba nie byłoby właściwe pytanie.
Coś innego tak naprawdę teraz się liczyło; nie to, kim była, lecz kim chciała dzisiaj być - a może przede wszystkim to, jakie więzy społeczne właśnie poluzowywała, co zostawiała za sobą.
Przez chwilę przemknęło mu przez myśl, że to oczy konkurencji; że to ktoś, kogo wysłała tu Madame Butterfly na niezbyt dyskretne przeszpiegi - ostentacyjnie bezpośrednie, całkowicie pozbawione wyrafinowanej finezji. Tak jakby wszystko było jej wolno. Jakby nie musiała się nawet kryć ze swą bezczelnością.
Czy mógłby to być ktoś od niej?
Podczas gdy nieznajoma wciąż kryła swą twarz, zasłaniała się otoczką dopilnowanej tajemnicy, nie uchylając ani rąbka kaptura, on zmywał kolejną warstwę pudru. Wyciśnięte ze szmatki strugi wody zabarwiły się bielą, pomknęły w dół, przez ostre rysy policzków, podbródka, ostatecznie ściekając po szyi i niknąc pod materiałem koszuli, zmiętej scenicznymi wysiłkami.
Zdawał się czuć całkowicie komfortowo z tą obecnością, choć, po prawdzie, wcale nie przywykł do towarzyszącej mu pary oczu, która oglądałby go w trakcie tegoż właśnie rytuału. Szklana buteleczka błysnęła w jego dłoni, natłuścił dłonie nastoma kroplami najzwyklejszego oleju, by zaraz nałożyć go na twarz, starając się pozbyć najbardziej trwałych resztek makijażu.
Robił to machinalnie, całkowicie zatracając się w tej czynności, oczy jednak pomknęły w stronę trzymanego przez nią pióra; tego pióra. Uśmiech rozkołysał się powoli.
Miała swój dowód.
- To, co czuje się już po dotarciu do prawdy - nie ułatwiał jej zadania, testując, czy jeśli sam ukryje się za frazesami, to ona z kolei w końcu podejmie ryzyko i odsłoni się choć na werbalnej płaszczyźnie - mówi sporo o nas samych - najczęściej czuł ledwie chwilowe spełnienie, bardziej ceniąc sobie sam proces odkrywania kolejnych zależności, niż moment złudnego tryumfu, po którym następował niedosyt, a głód wiedzy dawał o sobie znać po raz wtóry; chyba niedowierzał, że ciekawość prowadzi ją tylko do tego - do docenienia kunsztu artysty - tego pani tu szuka? Jest pani koneserką piękna magii? - tylko tyle jej wystarczy - kilka informacji, by poczuć się usatysfakcjonowaną? Ale co później - co, kiedy już zgromadzi tę wiedzę? Chciała ją tylko podziwiać?
- A jakie kryteria pozwalają zdefiniować magię jako prawdziwą? - wtrącił spokojnie, nie przerywając prozaicznych czynności, choć nie miał wcale zamiaru jakkolwiek ją zlekceważyć; z upływem kolejnych minut zaczął nawet przywykać do rytmu tej przypadkowej - bądź nie - rozmowy, do starcia na ziemi niczyjej różnych przekonań, do wymiany (nie)zrozumienia. - Dlaczego iluzja miałaby taka - prawdziwa - nie być? - kolejny aspekt, który postrzegali zupełnie inaczej; prawdziwa magia działa się dla niego na scenie, magia dalece wybiegająca poza sekwencję wyuczonych zaklęć. - Jak zaklasyfikowałaby pani ożywioną iluzję - czy taka byłaby już dostatecznie prawdziwa? - dostatecznie, żeby... co? To też należałoby dookreślić. Jego wzrok zatrzymał się na chwilę na tym, co trzymała w dłoni. Co z tym piórem - nie istniałoby bez magii, teraz stało się już jednak namacalne, realne, miało swą fakturę, kształt, z pozoru w niczym nie odbiegało od pióra prawdziwego gołębia - było więc prawdziwe, czy nie?
Można całe życie skupiać się na tym, by być zaskakiwanym.
Intuicja, a może tylko złudne przeczucie - któreś z nich podpowiadało mu, że ona nie należała do tych, których łatwo zaskoczyć - przeciwnie, to jej zdarzało się zaskakiwać innych - jak teraz; ale nic - poza jej słowami, poza pewną siebie melodią głosu - nie mogłoby pomóc mu rozstrzygnąć, czy się myli.
Czy w ogóle, choć w jakimś stopniu, jest teraz prawdziwa.
- Nie wolno mi zdradzać wszystkich naszych tajemnic, nie mogę jednak powstrzymać pani dociekliwości - dążenia do wywołania własnych doświadczeń, jak sama w końcu przyznała. A więc jednak wcale nie chodziło jedynie o podziwianie kunsztu twórcy; chciała zgłębić, zrozumieć to, czego jeszcze nie wiedziała - i wykorzystać tę wiedzę. Teraz wierzył jej bardziej. - Kto wie, czy trafnie zadane pytania nie skłonią mnie do refleksji, do głośnego zastanowienia - a może tylko ją zwodził; nie patrzył już na nią, i tak niczego nie dało się dostrzec w cieniu rzucanym przez kaptur. Chyba znajdował przyjemność w niemal teatralnie wypowiadanych słowach, w nieznacznym przerysowaniu gestów; było tak, jakby kurtyna wciąż pozostawała w górze, jakby przedstawienie wcale się nie skończyło.
gwiazdy były nisko jak gołębie
ludzie smutni nachylali twarz
i szukali gwiazd prawdziwych w głębi
z tym uśmiechem, który chyba znasz
Była mu wdzięczna, że nie dopytywał o personalia, nie prosił o zdjęcie kaptura. Nawet jeśli rzucone pomyślnie zaklęcie pozwalało niejako wtopić się w szary tłum Londynu, tak wolała nie ryzykować, mając zbyt rozpoznawalną już przez czasopisma twarz. Podczas gdy ona pozostawała w ukryciu, obserwowała uważnie jak artysta pozbywa się kolejnych warstw charakteryzacji, odsłaniając twarz. Czy znała go z innych kręgów? Czy było możliwe, że widywali się niegdyś na szkolnych, hogwarckich korytarzach? Rysy twarzy miał ostre, nawet jeśli wciąż przesłonięte pozostałościami makijażu, zapamiętałaby go, gdyby mieli wcześniej przyjemność się poznać. Z zadowoleniem przyjęła męski uśmiech, czując że nie odeśle jej z kwitkiem po wymianie zaledwie kilku zdań.
Nienawykła do bycia wodzoną za nos, zazwyczaj sama prowadząc rozmowę w sposób, który doprowadzi ją do celu. To, że najczęściej potrzebowała inspiracji, pobudzenia wyobraźni, uniesień serca, nie stało w sprzeczności z samodzielnym kierowaniem spotkaniem, lecz zwykle pozbawiało magicznej, elektryzującej wręcz otoczki zaskoczenia. Przechyliła nieznacznie głowę, wsłuchując się zaintrygowana w słowa czarodzieja, nie spodziewając się, że po tak męczącym występie - ani że w ogóle - będzie miał on siłę, by z subtelnością i wyczuciem lawirować między niedopowiedzeniami.
- Prawdę mówiąc, nadal szukam swojego miejsca i gonię za tym, co mnie zainspiruje - odparła szczerze, odsłaniając rąbek swych zainteresowań. - Lubię swoją wrażliwość na piękno, każdego dnia staram się je dostrzegać we własnym otoczeniu. Wychodzi na to, że tym, co trafia do mnie najcelniej, jest drugi człowiek, dzielący się swoją pasją. - Uśmiechnęła się szerzej, wcale nie żałując, że dzieli się takimi szczegółami. Czy z tym wyznaniem czuł się pewniej, wiedząc o niej nieco więcej?
- Ma pan rację, wszystko zależy od tego, jaka przyjmiemy definicję - zgodziła się bez ukłucia żalu. Brnięcie w zaparte przy jednoczesnym braku wiary we własne słowa nigdy nie było cechą Evandry. Potrafiła przyznać się do błędu, jak również lubiła zderzać swoją wiedzę z rzeczywistością. Nikt nie rodzi się mądrym i nie staje się nim po przeczytaniu kilku książek. To rozmowa z innymi, ścieranie się opinii i tworzenie nowych doświadczeń miało prawdziwie cenną i edukacyjną wartość. - Jeśli założyć, że prawdą jest to, co namacalne, co można określić czy zmierzyć, iluzja nie kwalifikowałaby się do tego miana. Chyba że mierzalne stałyby się emocje. - Ta kwestia zwykle interesowała ją najbardziej. Uwielbiała wprost poddawać się uniesieniom, nawet jeśli cichy głos z tyłu głos podpowiadał, że zakończy się to złością, płaczem czy zawodem. Potrzeba sięgnięcia po to, co ulotne, często była trudna do opanowania, silniejsza od woli, by ot tak porzucić ryzykowny plan. - Kryterium namacalności zdaje się je wykluczać. Czy można powiedzieć, że doświadczane przez nas wrażenia, smutek, radość, zawód i zachwyt - nie są prawdziwe? - Bo czy nie one były celem praktykowania iluzji? Wywołanie w odbiorcy emocji, jego strach czy uśmiech, to one świadczyły o tym czy sztuczka się udała.
Metaforą podsunął ku niej wyciągniętą dłoń, sprawdzając czy pochwyci ją w potwierdzeniu złożonej deklaracji. Nadal korzystał z bezpiecznego dystansu, próbując ją wybadać - a Evandra chciała dać się poznać, nawet jeśli na własnych warunkach.
- Podanie wszystkiego na złotej tacy zupełnie mnie nie interesuje - oznajmiła od razu, przestępując z jednej nogi na drugą. To pozbawianie się dreszczyku emocji, efektu zaskoczenia, jak otrzymanie prezentu bez starannego opakowania, wręczane od niechcenia. Równie dobrze mogła sięgnąć po księgi, zapoznać się z nimi sama we własnym domowym zaciszu - tylko jaka z tego radość? Przesunęła wzrokiem po krzątających się na tyłach cyrkowego namiotu ludziach, by zaraz powrócić nim do rozmówcy. Zbliżyła się o pół kroku, by mimo otaczającego ich gwaru, ściszony głos trafił wyłącznie do uszu artysty. - Chcę zgłębić się w meandry sztuki, jaka dotąd pozostaje dla mnie tajemnicą, wiedzieć tyle, co pan. - Szczupłe palce przesunęły się po chorągiewce pióra, by zaraz po tym schować je do kieszeni. Wizja opanowania umiejętności animagii była kusząca. Oznaczała wiele lat ciężkiej pracy, nie dając jednak gwarancji powodzenie. Mimo to chciała spróbować. - Zapewne wiele słyszy pan podobnych próśb każdego dnia i nic dziwnego, taki talent zachwyca. - Czy aby na pewno? Ludzie zwykli odwiedzać cyrk po to, by obejrzeć najróżniejsze dziwy, a nie po to, by samemu stać się jednym z nich. - Przyjmę wszelkie wskazówki i wyczerpujące ćwiczenia. I oczywiście zapłacę - dodała także, wiedząc, że w dzisiejszej trudnej sytuacji konfliktu wojennego nikt nie pogardzi pieniądzem.
Nienawykła do bycia wodzoną za nos, zazwyczaj sama prowadząc rozmowę w sposób, który doprowadzi ją do celu. To, że najczęściej potrzebowała inspiracji, pobudzenia wyobraźni, uniesień serca, nie stało w sprzeczności z samodzielnym kierowaniem spotkaniem, lecz zwykle pozbawiało magicznej, elektryzującej wręcz otoczki zaskoczenia. Przechyliła nieznacznie głowę, wsłuchując się zaintrygowana w słowa czarodzieja, nie spodziewając się, że po tak męczącym występie - ani że w ogóle - będzie miał on siłę, by z subtelnością i wyczuciem lawirować między niedopowiedzeniami.
- Prawdę mówiąc, nadal szukam swojego miejsca i gonię za tym, co mnie zainspiruje - odparła szczerze, odsłaniając rąbek swych zainteresowań. - Lubię swoją wrażliwość na piękno, każdego dnia staram się je dostrzegać we własnym otoczeniu. Wychodzi na to, że tym, co trafia do mnie najcelniej, jest drugi człowiek, dzielący się swoją pasją. - Uśmiechnęła się szerzej, wcale nie żałując, że dzieli się takimi szczegółami. Czy z tym wyznaniem czuł się pewniej, wiedząc o niej nieco więcej?
- Ma pan rację, wszystko zależy od tego, jaka przyjmiemy definicję - zgodziła się bez ukłucia żalu. Brnięcie w zaparte przy jednoczesnym braku wiary we własne słowa nigdy nie było cechą Evandry. Potrafiła przyznać się do błędu, jak również lubiła zderzać swoją wiedzę z rzeczywistością. Nikt nie rodzi się mądrym i nie staje się nim po przeczytaniu kilku książek. To rozmowa z innymi, ścieranie się opinii i tworzenie nowych doświadczeń miało prawdziwie cenną i edukacyjną wartość. - Jeśli założyć, że prawdą jest to, co namacalne, co można określić czy zmierzyć, iluzja nie kwalifikowałaby się do tego miana. Chyba że mierzalne stałyby się emocje. - Ta kwestia zwykle interesowała ją najbardziej. Uwielbiała wprost poddawać się uniesieniom, nawet jeśli cichy głos z tyłu głos podpowiadał, że zakończy się to złością, płaczem czy zawodem. Potrzeba sięgnięcia po to, co ulotne, często była trudna do opanowania, silniejsza od woli, by ot tak porzucić ryzykowny plan. - Kryterium namacalności zdaje się je wykluczać. Czy można powiedzieć, że doświadczane przez nas wrażenia, smutek, radość, zawód i zachwyt - nie są prawdziwe? - Bo czy nie one były celem praktykowania iluzji? Wywołanie w odbiorcy emocji, jego strach czy uśmiech, to one świadczyły o tym czy sztuczka się udała.
Metaforą podsunął ku niej wyciągniętą dłoń, sprawdzając czy pochwyci ją w potwierdzeniu złożonej deklaracji. Nadal korzystał z bezpiecznego dystansu, próbując ją wybadać - a Evandra chciała dać się poznać, nawet jeśli na własnych warunkach.
- Podanie wszystkiego na złotej tacy zupełnie mnie nie interesuje - oznajmiła od razu, przestępując z jednej nogi na drugą. To pozbawianie się dreszczyku emocji, efektu zaskoczenia, jak otrzymanie prezentu bez starannego opakowania, wręczane od niechcenia. Równie dobrze mogła sięgnąć po księgi, zapoznać się z nimi sama we własnym domowym zaciszu - tylko jaka z tego radość? Przesunęła wzrokiem po krzątających się na tyłach cyrkowego namiotu ludziach, by zaraz powrócić nim do rozmówcy. Zbliżyła się o pół kroku, by mimo otaczającego ich gwaru, ściszony głos trafił wyłącznie do uszu artysty. - Chcę zgłębić się w meandry sztuki, jaka dotąd pozostaje dla mnie tajemnicą, wiedzieć tyle, co pan. - Szczupłe palce przesunęły się po chorągiewce pióra, by zaraz po tym schować je do kieszeni. Wizja opanowania umiejętności animagii była kusząca. Oznaczała wiele lat ciężkiej pracy, nie dając jednak gwarancji powodzenie. Mimo to chciała spróbować. - Zapewne wiele słyszy pan podobnych próśb każdego dnia i nic dziwnego, taki talent zachwyca. - Czy aby na pewno? Ludzie zwykli odwiedzać cyrk po to, by obejrzeć najróżniejsze dziwy, a nie po to, by samemu stać się jednym z nich. - Przyjmę wszelkie wskazówki i wyczerpujące ćwiczenia. I oczywiście zapłacę - dodała także, wiedząc, że w dzisiejszej trudnej sytuacji konfliktu wojennego nikt nie pogardzi pieniądzem.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Rozumiał potrzebę anonimowości; komfort, który ze sobą niosła; wierzył w to, że cyrkowe barwy zdobiące jego twarz, przy wtórze strojów, które odwracały uwagę od niego samego, pozwalały mu stać się tylko sceniczną figurą, bytem odrębnym, elementem iluzji, kimś, kogo tożsamość pozostaje tajemnicą.
Ona była nią dla niego. Na własne życzenie. Nie zamierzał więc drążyć tego tematu; czekał na rozwój wydarzeń, na to, dokąd zaniesie ich rozmowa.
Nadal szukam swojego miejsca i gonię za tym, co mnie zainspiruje.
Czasem wątpił w to, że to miejsce, własne miejsce, tak naprawdę istnieje; nie było chyba człowieka, który nie próbowałby go znaleźć, wydawało mu się nawet przez chwilę, że cyrk staje się ostatnim przystankiem, tym właściwym; że wagon ukryty w cieniu chapiteau, ratunek od nocy, która zgasiła wszystkie gwiazdy, jest mu domem. Ale teraz wcale nie był już tego taki pewien; żył w cieniu londyńskiego strachu, bez dokumentów, narażając nie tylko siebie, lecz przede wszystkim ludzi, którzy na to nie zasługiwali, a na których coraz bardziej mu zależało.
- Udaje się to pani? - dostrzegać piękno każdego dnia niosącego śmierć kolejnych osób; w pytaniu nie krył się sarkazm, co najwyżej ciekawość - starał się zatracać w drobnych chwilach, lecz ostatecznie nie potrafił, nie na dłużej. - Intuicja poprowadziła panią bez wątpienia w dobrym kierunku; niewiele tu mamy, lecz pasji nikomu z nas nie brakuje - bez niej trudno byłoby żyć w tej specyficznej wspólnocie.
Dzieliła się z nim słowami, pokazując mu siebie, albo obraz, który chciała namalować; z każdym kolejnym zdaniem stawała się wyraźniejsza, zaczynał rozumieć, czego tu szuka. Przesunął miskę na skraj stołu, wskazując jej gestem wolne krzesło po drugiej stronie mebla; sam opadł na pobliskie, zgarniając z blatu suchy ręcznik, którym przetarł pospiesznie twarz. Rytuał dobiegł końca, w przeciwieństwie do rozmowy.
- Wydaje mi się, że definicje są tylko jedną z wielu możliwych prób nazwania elementów naszej rzeczywistości - ile słowników, tyle opisów - definiendum pozostaje niezmienne, lecz zwrotów definiujących je może być nieskończoność, chyba dlatego lubię myśleć, że żyjemy po to, żeby tworzyć własne, by dostrzegać coś, co pominęli inni - przez pryzmat wiedzy i doświadczeń odbierać świat w niepowtarzalny sposób - ma pani całkowite prawo postrzegać magię iluzji inaczej niż ja - mieć swoją rację, równie ważną i prawdziwą, co ta należąca do niego.
Czuł jak zmęczenie fizycznie powoli z niego spływa, jak napięte mięśnie zastygają w sztywnym przykurczeniu; jeśli cokolwiek jednak mogło go teraz ożywić, to właśnie taka rozmowa; błysk ciekawości zatlił się w oczach, kusiło go, by przysunąć się bliżej stołu, by usiąść pod innym kątem, by zobaczyć cokolwiek; ostatecznie jednak nie przesunął się ani cal, poruszało się jedynie jego spojrzenie, utkwione gdzieś na wysokości oczu nieznajomej.
- Nigdy się nad tym nie zastanawiałem - urwał, wahając się przez chwilę, gdy umysł pognał już dalej, wiedziony wskazaną przez nią drogą - w jakimś stopniu chyba są mierzalne? Skoro bodziec uruchamia skrypt reakcji. Można dostrzec zwężone źrenice, policzyć uderzenia serca, stworzyć mapę emocji ludzkiego ciała. Z niepokojem przychodzi bolesne kłucie w klatce piersiowej, miłość, a może zauroczenie, daje uczucie ciepła... bez wątpienia jednak życie byłoby prostsze, gdyby do zrozumienia własnych emocji i uczuć można było skorzystać z obliczeń, chociażby z funkcji gęstości ich rozkładu, jak we wzorze Snedecora - rzucił lekkim tonem, zupełnie zapominając o tym, że numerologiczny żargon powinien zachować dla siebie. - Dla mnie są, a dla pani? - nie wszystko dało się sprowadzić do ciągu liczb - emocje stają się nami, są nami, tworzą nas, tych prawdziwych, nawet jeśli chcemy je ukryć przed innymi - bądź przed samymi sobą. - Kiedyś rozmawiałem o czymś podobnym z czarodziejem zafascynowanym pojęciem rzeczywistości psychiki - opierającym się na Wirklichkeit der Seele, publikacjach Junga z 1934 roku, choć tego, mimo dobrej pamięci, Summers już nie pamiętał - zastanawiał się, czy nasze sny są prawdziwe, i uważał, co zresztą osobiście bardzo mnie urzekło, że dusza we śnie może marzyć i jako taka jest prawdziwa. Że sen tworzy rzeczywistość i dlatego przestaje być jedynie abstrakcją. Może z iluzją jest podobnie? - nie miał wcale odpowiedzi, jedynie pytał. - Zechce się pani czegoś napić? Mogę zaproponować wodę albo herbatę, choć ostrzegam, że to lura, nic specjalnego - jednym machnięciem różdżki przywołał do siebie dwie filiżanki nie od kompletu; na razie jedynie czekał na jej decyzję, co do ewentualnego napoju, uznając, że dostosuje się do jej wyboru, o ile go podejmie.
Chcę zgłębić się w meandry sztuki, jaka dotąd pozostaje dla mnie tajemnicą, wiedzieć tyle, co pan.
- Sam jestem tylko uczniem; im więcej czasu poświęcam transmutacji, tym bardziej uświadamiam sobie, jak wiele pozostało jeszcze do odkrycia - zastrzegł szybko; daleko mu było do Seamaranusa, do badaczy, których transmutacyjne wywody czytał w wolnym czasie. Nie chciał, by miała mylne wyobrażenie na jego temat. - Właściwie nie - być może jego mistrz słyszał je często, on jednak był tylko mglistą postacią, jedną z wielu, która orbitowała wokół centrum zainteresowania większości publiczności - ale sam kiedyś zadałem podobne pytanie - dodał po chwili ciszy, a palce lewej dłoni zawędrowały do pierścieni osadzonych na prawej, i zaczęły się nimi bawić - w tym samym namiocie - roześmiał się cicho; analogia prosiła się o komentarz, choć na tym podobieństwa zdawały się kończyć - a może nie? Może - choć jeszcze ich nie dostrzegał - było ich więcej?
- Co dokładnie panią interesuje? Translokacja, transfiguracja? - wszystko? By podjąć decyzję, potrzebował konkretów; pewności, że jest w stanie sprostać jej wymaganiom. Nie odrzucił propozycji, rozważał to, o czym wspomniała. - Sceniczne sztuczki pozostaną tajemnicą - ich nie sprzedałby za żadne pieniądze, samego siebie wyceniał jednak znacznie niżej. Chwytał się najróżniejszych zleceń, by dorzucić cokolwiek do marnej, cyrkowej pensji. - Ma pani na myśli regularne spotkania, czy jedynie okazjonalne konsultacje? - dopytał, by doprecyzować, jak dużo czasu wymagałoby od niego to zobowiązanie. - Jak określiłaby pani swoje umiejętności na ten moment? - wspomniała, że transmutacja była dla niej tajemnicą - czy to znaczy, że zaczynaliby zupełnie od zera? A może od poziomu przeciętnego ucznia Hogwartu? Była tylko fałszywie skromna? - Czy jest pani gotowa zademonstrować mi jedno z najbardziej skomplikowanych zaklęć transmutacyjnych, które udało się pani opanować? - czasem wystarczyło pozwolić przemówić samej magii.
Ona była nią dla niego. Na własne życzenie. Nie zamierzał więc drążyć tego tematu; czekał na rozwój wydarzeń, na to, dokąd zaniesie ich rozmowa.
Nadal szukam swojego miejsca i gonię za tym, co mnie zainspiruje.
Czasem wątpił w to, że to miejsce, własne miejsce, tak naprawdę istnieje; nie było chyba człowieka, który nie próbowałby go znaleźć, wydawało mu się nawet przez chwilę, że cyrk staje się ostatnim przystankiem, tym właściwym; że wagon ukryty w cieniu chapiteau, ratunek od nocy, która zgasiła wszystkie gwiazdy, jest mu domem. Ale teraz wcale nie był już tego taki pewien; żył w cieniu londyńskiego strachu, bez dokumentów, narażając nie tylko siebie, lecz przede wszystkim ludzi, którzy na to nie zasługiwali, a na których coraz bardziej mu zależało.
- Udaje się to pani? - dostrzegać piękno każdego dnia niosącego śmierć kolejnych osób; w pytaniu nie krył się sarkazm, co najwyżej ciekawość - starał się zatracać w drobnych chwilach, lecz ostatecznie nie potrafił, nie na dłużej. - Intuicja poprowadziła panią bez wątpienia w dobrym kierunku; niewiele tu mamy, lecz pasji nikomu z nas nie brakuje - bez niej trudno byłoby żyć w tej specyficznej wspólnocie.
Dzieliła się z nim słowami, pokazując mu siebie, albo obraz, który chciała namalować; z każdym kolejnym zdaniem stawała się wyraźniejsza, zaczynał rozumieć, czego tu szuka. Przesunął miskę na skraj stołu, wskazując jej gestem wolne krzesło po drugiej stronie mebla; sam opadł na pobliskie, zgarniając z blatu suchy ręcznik, którym przetarł pospiesznie twarz. Rytuał dobiegł końca, w przeciwieństwie do rozmowy.
- Wydaje mi się, że definicje są tylko jedną z wielu możliwych prób nazwania elementów naszej rzeczywistości - ile słowników, tyle opisów - definiendum pozostaje niezmienne, lecz zwrotów definiujących je może być nieskończoność, chyba dlatego lubię myśleć, że żyjemy po to, żeby tworzyć własne, by dostrzegać coś, co pominęli inni - przez pryzmat wiedzy i doświadczeń odbierać świat w niepowtarzalny sposób - ma pani całkowite prawo postrzegać magię iluzji inaczej niż ja - mieć swoją rację, równie ważną i prawdziwą, co ta należąca do niego.
Czuł jak zmęczenie fizycznie powoli z niego spływa, jak napięte mięśnie zastygają w sztywnym przykurczeniu; jeśli cokolwiek jednak mogło go teraz ożywić, to właśnie taka rozmowa; błysk ciekawości zatlił się w oczach, kusiło go, by przysunąć się bliżej stołu, by usiąść pod innym kątem, by zobaczyć cokolwiek; ostatecznie jednak nie przesunął się ani cal, poruszało się jedynie jego spojrzenie, utkwione gdzieś na wysokości oczu nieznajomej.
- Nigdy się nad tym nie zastanawiałem - urwał, wahając się przez chwilę, gdy umysł pognał już dalej, wiedziony wskazaną przez nią drogą - w jakimś stopniu chyba są mierzalne? Skoro bodziec uruchamia skrypt reakcji. Można dostrzec zwężone źrenice, policzyć uderzenia serca, stworzyć mapę emocji ludzkiego ciała. Z niepokojem przychodzi bolesne kłucie w klatce piersiowej, miłość, a może zauroczenie, daje uczucie ciepła... bez wątpienia jednak życie byłoby prostsze, gdyby do zrozumienia własnych emocji i uczuć można było skorzystać z obliczeń, chociażby z funkcji gęstości ich rozkładu, jak we wzorze Snedecora - rzucił lekkim tonem, zupełnie zapominając o tym, że numerologiczny żargon powinien zachować dla siebie. - Dla mnie są, a dla pani? - nie wszystko dało się sprowadzić do ciągu liczb - emocje stają się nami, są nami, tworzą nas, tych prawdziwych, nawet jeśli chcemy je ukryć przed innymi - bądź przed samymi sobą. - Kiedyś rozmawiałem o czymś podobnym z czarodziejem zafascynowanym pojęciem rzeczywistości psychiki - opierającym się na Wirklichkeit der Seele, publikacjach Junga z 1934 roku, choć tego, mimo dobrej pamięci, Summers już nie pamiętał - zastanawiał się, czy nasze sny są prawdziwe, i uważał, co zresztą osobiście bardzo mnie urzekło, że dusza we śnie może marzyć i jako taka jest prawdziwa. Że sen tworzy rzeczywistość i dlatego przestaje być jedynie abstrakcją. Może z iluzją jest podobnie? - nie miał wcale odpowiedzi, jedynie pytał. - Zechce się pani czegoś napić? Mogę zaproponować wodę albo herbatę, choć ostrzegam, że to lura, nic specjalnego - jednym machnięciem różdżki przywołał do siebie dwie filiżanki nie od kompletu; na razie jedynie czekał na jej decyzję, co do ewentualnego napoju, uznając, że dostosuje się do jej wyboru, o ile go podejmie.
Chcę zgłębić się w meandry sztuki, jaka dotąd pozostaje dla mnie tajemnicą, wiedzieć tyle, co pan.
- Sam jestem tylko uczniem; im więcej czasu poświęcam transmutacji, tym bardziej uświadamiam sobie, jak wiele pozostało jeszcze do odkrycia - zastrzegł szybko; daleko mu było do Seamaranusa, do badaczy, których transmutacyjne wywody czytał w wolnym czasie. Nie chciał, by miała mylne wyobrażenie na jego temat. - Właściwie nie - być może jego mistrz słyszał je często, on jednak był tylko mglistą postacią, jedną z wielu, która orbitowała wokół centrum zainteresowania większości publiczności - ale sam kiedyś zadałem podobne pytanie - dodał po chwili ciszy, a palce lewej dłoni zawędrowały do pierścieni osadzonych na prawej, i zaczęły się nimi bawić - w tym samym namiocie - roześmiał się cicho; analogia prosiła się o komentarz, choć na tym podobieństwa zdawały się kończyć - a może nie? Może - choć jeszcze ich nie dostrzegał - było ich więcej?
- Co dokładnie panią interesuje? Translokacja, transfiguracja? - wszystko? By podjąć decyzję, potrzebował konkretów; pewności, że jest w stanie sprostać jej wymaganiom. Nie odrzucił propozycji, rozważał to, o czym wspomniała. - Sceniczne sztuczki pozostaną tajemnicą - ich nie sprzedałby za żadne pieniądze, samego siebie wyceniał jednak znacznie niżej. Chwytał się najróżniejszych zleceń, by dorzucić cokolwiek do marnej, cyrkowej pensji. - Ma pani na myśli regularne spotkania, czy jedynie okazjonalne konsultacje? - dopytał, by doprecyzować, jak dużo czasu wymagałoby od niego to zobowiązanie. - Jak określiłaby pani swoje umiejętności na ten moment? - wspomniała, że transmutacja była dla niej tajemnicą - czy to znaczy, że zaczynaliby zupełnie od zera? A może od poziomu przeciętnego ucznia Hogwartu? Była tylko fałszywie skromna? - Czy jest pani gotowa zademonstrować mi jedno z najbardziej skomplikowanych zaklęć transmutacyjnych, które udało się pani opanować? - czasem wystarczyło pozwolić przemówić samej magii.
gwiazdy były nisko jak gołębie
ludzie smutni nachylali twarz
i szukali gwiazd prawdziwych w głębi
z tym uśmiechem, który chyba znasz
”Udaje się to pani?” Miewała liczne wzloty, jak i drugie tyle upadków. Czasem dochodziła nawet do wniosku, że żadne z miejsc nie będzie jej najbliższym, kiedy nie ma pewności, czego tak naprawdę szuka. Nie chciała do końca życia miotać się z jednego punktu do drugiego, ani tym bardziej tkwić w ciągłym przekłamaniu, że to, co ma, jest wystarczające. Musiała przestać się wreszcie ograniczać - stąd też poszukiwanie odpowiedzi w jakże nieoczywistym dla arystokratki miejscu. Czy piękno naprawdę można było dostrzec wszędzie? Łatwo jej było mówić o optymizmie i pozytywnym nastawieniu, o otwartym umyśle i poszerzaniu granic. Łatwo było z uśmiechem podchodzić do każdego dnia, kiedy opływało się w bogactwa i nie trzeba martwić się co wrzucić do kociołka. Tyle że nie wszystko, co obleczone w jedwabie i obsypane złotem można było nazwać mianem piękna - wybiórczość w postrzeganiu bywała irytująca.
- Muszę przyznać, że nie jest łatwo - odparła nieco wymijająco, nie chcąc zagłębiać się w szczegóły. Jeśli czarodziej był mieszkańcem Londynu, a nie przyjezdnym, i w choć pewien sposób orientował się w krajowej sytuacji, musiał mieć świadomość, że było to szalenie trudne, nie zawsze zależnie od miejsca, w którym się stało i z którego spoglądało się na świat. - Gdybym miała zaniechać poszukiwań przy pierwszym niepowodzeniu, już dawno stałabym się zgorzkniała i porzuciła nadzieję, że cokolwiek w tym świecie może być dobre. - Uśmiech na twarzy Evandry przygasł ledwie zauważalnie. Dzieliła się z nim swoją prawdą, podsuwając więcej, niż w rzeczywistości zamierzała, a czego nie zdoła złożyć w spójną całość, nie znając jej personaliów.
Zajęła wskazane sobie miejsce, nie mając już żadnych oporów, by przesuwać wzrokiem po misce ze zmąconą wodą czy materiale ręcznika, pod którego naciskiem lekko zaczerwieniła się przetarta twarz. Pospiesznym gestem poprawiła zsuwający się z włosów kaptur. Jeszcze tego brakowało, by swoim nazwiskiem zmieniła całe nastawienie artysty do siebie.
- Czym więc iluzja jest dla pana? - zapytała, chcąc pociągnąć go za język i poznać skrywane przemyślenia. Nie upierała się przy własnych definicjach, a już sam fakt, że zdecydowała się po przedstawieniu zaczerpnąć języka, zamiast odejść z własnymi myślami, świadczył o otwartości na potencjalną zmianę. - Mierzenie emocji wydaje mi się z jednej strony kuszące, znacznie ułatwiające życie. Czy nie byłoby prościej, gdyby na wczesnym etapie zrozumienia, co zmienia się w naszym ciele oraz umyśle, zapobiec niechcianym skutkom, bądź popchnąć te, których rozwoju pragniemy. - Pozbyć się raniącej miłości, poczucia żalu, oszczędzić sobie rozczarowań. - Z drugiej zaś uważam, że byłoby to niezwykle krzywdzące, spłaszczające to, co nieuchwytne. Pozbawione tajemnicy, mistycyzmu. Nie można w życiu wiedzieć wszystkiego. Gdzie w tym dreszcz emocji? - Wzór Snedecora nic jej nie mówił, żargon numerologiczny dopiero przecież poznawała, ograniczając się do podręczników dla początkujących. - Jak odnieść się wtedy do koszmarów? Czy i one są marzeniami duszy? - Nie wszystkie ze swoich snów chciałaby przekuć w rzeczywistość, niektóre z nich lepiej, by pozostawały w krainie sennych mar. - Wody, proszę. - Napitek był zbędny, ale nie wypadało odmawiać gospodarzowi. Przysunęła filiżankę bliżej siebie i upiła łyk.
Niemo i niezauważalnie odetchnęła z ulgą, słysząc że czarodziej nie zaprzeczył od razu, definitywnie odmawiając prośbie pomocy. Nieistotne czy przekonał go pieniądz, mimowolnie oddziałująca nań półwila moc, czy też rzeczywista chęć szerzenia wiedzy.
- Skoro tak pan uważa, chętnie potowarzyszę podczas nowych odkryć. - Zdawała się być uparta i zdecydowana. Skoro los podsunął jej wreszcie kogoś, kto miał podstawy, by wesprzeć i podciągnąć w interesującej ją dziedzinie, nie mogła ot tak wypuścić trzymanego w dłoniach gołębia. - Dostosuję się do pana, jednak regularność byłaby tu pożądana - zastanowiła się na głos, dochodząc z wolna do wniosku, że częste spotkania mogłyby być utrudnione. - Jak najbardziej znam podstawy. To, co interesuje mnie najbardziej, to polimorfia, choć przyznaję, że sięgnąć chcę też do translokacji. Jednak co do tej, obracam się wyłącznie w teorii. - Pobrane u profesora Vane’a lekcje numerologii przybliżyć ją miały do tematu tworzenia świstoklików. Tu czekała ją jeszcze długa droga. - Na co dzień stosuję co prostsze zaklęcia, nie mam okazji czy powodu, aby praktykować te bardziej skomplikowane. - Jak miała znaleźć jej zastosowanie, kiedy wszystko, co działo się w Château Rose przygotowywała służba, a własne codzienne obowiązki ograniczały się tylko do pilnowania czy aby na pewno wszystko działa jak w zegarku. - Tylko raz miałam okazję przemienić człowieka. Zresztą stało się to chyba wyłącznie dzięki szczęściu - zaśmiała się krótko, wracając wspomnieniem do tamtej nocy w porcie, kiedy jakieś dziecko próbowało ją okraść. Nigdy później go nie ćwiczyła - no bo gdzie i na kim?
Zaklęcie najbardziej skomplikowane? Evandra zamrugała kilkakrotnie, przez krótką chwilę mając pustkę w głowie. Mogła się spodziewać, że czarodziej będzie od niej oczekiwać demonstracji, pokazania obecnego poziomu, w jakim dotąd opanowała transmutację. Dopiła podsuniętą sobie wodę i wysunęła różdżkę z kieszeni, spod połów długiego płaszcza, by zaraz wymierzyć jej koniec w filiżankę.
- Ericus - wypowiedziała pozornie prostą inkantację, chcąc transmutować filiżankę w przypominającą ją kształtem i rozmiarem świnkę morską. Czy w tak nagłym przypływie zdenerwowania magia zdecyduje się jej wysłuchać?
| ST 65, 47+15=62
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Muszę przyznać, że nie jest łatwo - odparła nieco wymijająco, nie chcąc zagłębiać się w szczegóły. Jeśli czarodziej był mieszkańcem Londynu, a nie przyjezdnym, i w choć pewien sposób orientował się w krajowej sytuacji, musiał mieć świadomość, że było to szalenie trudne, nie zawsze zależnie od miejsca, w którym się stało i z którego spoglądało się na świat. - Gdybym miała zaniechać poszukiwań przy pierwszym niepowodzeniu, już dawno stałabym się zgorzkniała i porzuciła nadzieję, że cokolwiek w tym świecie może być dobre. - Uśmiech na twarzy Evandry przygasł ledwie zauważalnie. Dzieliła się z nim swoją prawdą, podsuwając więcej, niż w rzeczywistości zamierzała, a czego nie zdoła złożyć w spójną całość, nie znając jej personaliów.
Zajęła wskazane sobie miejsce, nie mając już żadnych oporów, by przesuwać wzrokiem po misce ze zmąconą wodą czy materiale ręcznika, pod którego naciskiem lekko zaczerwieniła się przetarta twarz. Pospiesznym gestem poprawiła zsuwający się z włosów kaptur. Jeszcze tego brakowało, by swoim nazwiskiem zmieniła całe nastawienie artysty do siebie.
- Czym więc iluzja jest dla pana? - zapytała, chcąc pociągnąć go za język i poznać skrywane przemyślenia. Nie upierała się przy własnych definicjach, a już sam fakt, że zdecydowała się po przedstawieniu zaczerpnąć języka, zamiast odejść z własnymi myślami, świadczył o otwartości na potencjalną zmianę. - Mierzenie emocji wydaje mi się z jednej strony kuszące, znacznie ułatwiające życie. Czy nie byłoby prościej, gdyby na wczesnym etapie zrozumienia, co zmienia się w naszym ciele oraz umyśle, zapobiec niechcianym skutkom, bądź popchnąć te, których rozwoju pragniemy. - Pozbyć się raniącej miłości, poczucia żalu, oszczędzić sobie rozczarowań. - Z drugiej zaś uważam, że byłoby to niezwykle krzywdzące, spłaszczające to, co nieuchwytne. Pozbawione tajemnicy, mistycyzmu. Nie można w życiu wiedzieć wszystkiego. Gdzie w tym dreszcz emocji? - Wzór Snedecora nic jej nie mówił, żargon numerologiczny dopiero przecież poznawała, ograniczając się do podręczników dla początkujących. - Jak odnieść się wtedy do koszmarów? Czy i one są marzeniami duszy? - Nie wszystkie ze swoich snów chciałaby przekuć w rzeczywistość, niektóre z nich lepiej, by pozostawały w krainie sennych mar. - Wody, proszę. - Napitek był zbędny, ale nie wypadało odmawiać gospodarzowi. Przysunęła filiżankę bliżej siebie i upiła łyk.
Niemo i niezauważalnie odetchnęła z ulgą, słysząc że czarodziej nie zaprzeczył od razu, definitywnie odmawiając prośbie pomocy. Nieistotne czy przekonał go pieniądz, mimowolnie oddziałująca nań półwila moc, czy też rzeczywista chęć szerzenia wiedzy.
- Skoro tak pan uważa, chętnie potowarzyszę podczas nowych odkryć. - Zdawała się być uparta i zdecydowana. Skoro los podsunął jej wreszcie kogoś, kto miał podstawy, by wesprzeć i podciągnąć w interesującej ją dziedzinie, nie mogła ot tak wypuścić trzymanego w dłoniach gołębia. - Dostosuję się do pana, jednak regularność byłaby tu pożądana - zastanowiła się na głos, dochodząc z wolna do wniosku, że częste spotkania mogłyby być utrudnione. - Jak najbardziej znam podstawy. To, co interesuje mnie najbardziej, to polimorfia, choć przyznaję, że sięgnąć chcę też do translokacji. Jednak co do tej, obracam się wyłącznie w teorii. - Pobrane u profesora Vane’a lekcje numerologii przybliżyć ją miały do tematu tworzenia świstoklików. Tu czekała ją jeszcze długa droga. - Na co dzień stosuję co prostsze zaklęcia, nie mam okazji czy powodu, aby praktykować te bardziej skomplikowane. - Jak miała znaleźć jej zastosowanie, kiedy wszystko, co działo się w Château Rose przygotowywała służba, a własne codzienne obowiązki ograniczały się tylko do pilnowania czy aby na pewno wszystko działa jak w zegarku. - Tylko raz miałam okazję przemienić człowieka. Zresztą stało się to chyba wyłącznie dzięki szczęściu - zaśmiała się krótko, wracając wspomnieniem do tamtej nocy w porcie, kiedy jakieś dziecko próbowało ją okraść. Nigdy później go nie ćwiczyła - no bo gdzie i na kim?
Zaklęcie najbardziej skomplikowane? Evandra zamrugała kilkakrotnie, przez krótką chwilę mając pustkę w głowie. Mogła się spodziewać, że czarodziej będzie od niej oczekiwać demonstracji, pokazania obecnego poziomu, w jakim dotąd opanowała transmutację. Dopiła podsuniętą sobie wodę i wysunęła różdżkę z kieszeni, spod połów długiego płaszcza, by zaraz wymierzyć jej koniec w filiżankę.
- Ericus - wypowiedziała pozornie prostą inkantację, chcąc transmutować filiżankę w przypominającą ją kształtem i rozmiarem świnkę morską. Czy w tak nagłym przypływie zdenerwowania magia zdecyduje się jej wysłuchać?
| ST 65, 47+15=62
[bylobrzydkobedzieladnie]
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Ostatnio zmieniony przez Evandra Rosier dnia 04.01.23 10:23, w całości zmieniany 1 raz
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Evandra Rosier' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 47
'k100' : 47
Odziana w ciemny płaszcza, z zakrytą twarzą pod szerokim kapturem czekała w kącie, starając się zlać z cieniem. Wszystkie symbole rodu Rosierów pozostawiła w posiadłości, nie chciała bowiem narażać niepotrzebnie lady doyenne na plotki. Zerkając nerwowo na zegarek odliczała minuty do końca spotkania. Przestępowała z nogi na nogę w pełnym niepokoju, że to jednak się nie uda, że to wszystko pójdzie na marne, że zaraz ktoś krzyknie: “O! Patrzcie, lady Rosier! Toż to skandal!”. Tak, Rosie już widziała te wykrzywione twarze, te uśmieszki szukające sensacji. Nie daj Merlinie, jakiś pismak, który szuka świeżej krwi. Aż się wzdrygnęła na samą myśl. Zostanie zwolniona, to pewne. Na co komu służka, która nie potrafi zadbać o własną panią.
No już, uspokój się - skarciła samą siebie kręcąc głową, tym samym chcąc się pozbyć natrętnych myśli. Do tej pory nic się nie stało, to przez ostatnie dziesięć minut też nic nie powinno się zadziać.
-Oszukałeś mnie! - Głośny ryk z męskiego gardła sprawił, że podskoczyła w miejscu i nerwowo obejrzała się przez ramię. Jakiś osiłek szarpał innego człowieka i wygrażał mu pięścią. -Taki jesteś mądry, co? To rozstrzygniemy to jak na mężczyzn przystało! - Jeszcze burdy brakowało jak dama jest w namiocie. Zaraz się tu pobiją, zbiegną się ludzie i nie będzie mowy o zamknięciu się. Pomimo strachu jaki objął ciało i umysł służącej, Rosie zerwała się i szybko weszła do namiotu. Nawet nie wiedziała, że potrafi być taka cicha.
-Lady.. - Powiedziała dając tym samym znać o swojej obecności. -Musimy iść. - Była zaskoczona swoją stanowczością w głosie. -Musimy iść teraz, na zewnątrz robi się niebezpiecznie.
Spojrzała wyczekująco na czarownicę i poprawiła płaszcz na swoich ramionach. Dostrzegła ten należący do jej pani więc sprawnie go pochwyciła i narzuciła na czarownicę. Później zbierze cięgi na swoje, zbyt odważne zachowanie, ale bezpieczeństwo lady było ważniejsze od potencjalnej bury jaką otrzyma. Zamieszanie na zewnątrz zaczynało nabierać na sile. Docierały do nich skandowania, głośne gwizdy i tupot nóg kolejnych, zainteresowanych bójką jaką wywołał głośny mężczyzna. Całkiem nieźle zbudowany, jakby kto Rosie zapytał o zdanie, ale zdecydowanie nieokrzesany.
No już, uspokój się - skarciła samą siebie kręcąc głową, tym samym chcąc się pozbyć natrętnych myśli. Do tej pory nic się nie stało, to przez ostatnie dziesięć minut też nic nie powinno się zadziać.
-Oszukałeś mnie! - Głośny ryk z męskiego gardła sprawił, że podskoczyła w miejscu i nerwowo obejrzała się przez ramię. Jakiś osiłek szarpał innego człowieka i wygrażał mu pięścią. -Taki jesteś mądry, co? To rozstrzygniemy to jak na mężczyzn przystało! - Jeszcze burdy brakowało jak dama jest w namiocie. Zaraz się tu pobiją, zbiegną się ludzie i nie będzie mowy o zamknięciu się. Pomimo strachu jaki objął ciało i umysł służącej, Rosie zerwała się i szybko weszła do namiotu. Nawet nie wiedziała, że potrafi być taka cicha.
-Lady.. - Powiedziała dając tym samym znać o swojej obecności. -Musimy iść. - Była zaskoczona swoją stanowczością w głosie. -Musimy iść teraz, na zewnątrz robi się niebezpiecznie.
Spojrzała wyczekująco na czarownicę i poprawiła płaszcz na swoich ramionach. Dostrzegła ten należący do jej pani więc sprawnie go pochwyciła i narzuciła na czarownicę. Później zbierze cięgi na swoje, zbyt odważne zachowanie, ale bezpieczeństwo lady było ważniejsze od potencjalnej bury jaką otrzyma. Zamieszanie na zewnątrz zaczynało nabierać na sile. Docierały do nich skandowania, głośne gwizdy i tupot nóg kolejnych, zainteresowanych bójką jaką wywołał głośny mężczyzna. Całkiem nieźle zbudowany, jakby kto Rosie zapytał o zdanie, ale zdecydowanie nieokrzesany.
I show not your face but your heart's desire
Lady doyenne Rosier rzadko ma okazję, by chwalić się umiejętnościami magicznymi. Nikt od dobrze urodzonych dam nie wymaga udowadniania czegokolwiek, co nie jest chwaleniem się gibkością w tańcu czy dobrze zakręconym lokiem opadającym na policzek, tym bardziej półwila entuzjazmuje się, jak i denerwuje pokazem czarów. Ćwiczenia we własnej samotni są natomiast tym, co motywuje każdego dnia do samodoskonalenia, do urozmaicenia codzienności z myślą o rozrywce, ale i zwyczajowego już sięgania po więcej.
Błyska jasne światło magicznej wiązki, jaka pada z dzierżonej w kobiecej dłoni różdżki. Filiżanka nabiera obłości, w jednej chwili pokrywa się futerkiem, dostaje nawet długich wąsów i zaczyna popiskiwać, lecz nie jest to pełna transmutacja, jakiej oczekuje lady Rosier. Klnie tylko w myślach po trytońsku, nie chcąc wprowadzać między nich dodatkowego napięcia, ale nim ma chwilę, by się nacieszyć połowicznie udanym zaklęciem, do namiotu wpada Rosie.
Evandra wybałusza nań oczy, gotowa w jednej chwili rozgromić ją spojrzeniem. Mówiła jej przecież wcześniej, że to niezwykle istotne, aby przykrywka pozostała niespalona, zwłaszcza w magicznym porcie, gdzie podobne działania (niemal nigdy) nie uchodzą płazem. Gdyby ktoś ją rozpoznał, nie dość, że połowa cyrku wiedziałaby o zajściu, tak plotki prędko poniosłyby się po całym Londynie, a nawet i Anglii, biorąc pod uwagę stopień rozpoznawalności lady Rosier.
- Co się stało? - pyta tylko na szczątkowe wyjaśnienia, lecz nie ma powodu, aby służce nie wierzyć. Jest wszak tą, która zna większość jej sekretów, wie czego należy unikać i kto może im zagrozić. Bezpieczeństwo lady doyenne jest tożsame z jej własnym bezpieczeństwem, a więc musi jej na nim zależeć i być gotową, by o nie zawalczyć.
Przyjmuje pospiesznie rzucony na ramiona płaszcz i otula się jego połami, chowając policzki w kołnierzu. Przelotnym spojrzeniem sięga jeszcze czarodzieja, który zgodził się z nią pomówić. Miękkie pióro tańczy między palcami, mając być w przyszłości ich znakiem rozpoznawczym.
- Napiszę - rzuca jeszcze tylko w kierunku sztukmistrza, obiecując kontakt. Nie po to ryzykuje ujawnieniem, aby wycofać się teraz, zacierając za sobą wszelkie ślady. Wzrokiem odnajduje czarownicę, która przybywa z alarmem i kiwa do niej głową, wyrażając gotowość.
Kiedy wydostają się z cyrkowego namiotu, burda na zewnątrz ma się w najlepsze. Niewielu gapiów zbiera się wokół tych dwóch, przyzwyczajeni do ciągłych waśni i wymierzanej na poczekaniu sprawiedliwości. Korzystając z zamieszania, obie przemykają między uliczkami, wydostając się ze ścisłego, najbardziej zatłoczonego centrum, by dotrzeć do powozu i ruszyć wreszcie w stronę Dover. Na jasnej twarzy Evandry jawi się pełnia motywacji i entuzjazmu. Chce czym prędzej rozpocząć ćwiczenia polimorfii, dać się ponieść inspirującej magii.
| zt dla Wandy i Lusterka
Błyska jasne światło magicznej wiązki, jaka pada z dzierżonej w kobiecej dłoni różdżki. Filiżanka nabiera obłości, w jednej chwili pokrywa się futerkiem, dostaje nawet długich wąsów i zaczyna popiskiwać, lecz nie jest to pełna transmutacja, jakiej oczekuje lady Rosier. Klnie tylko w myślach po trytońsku, nie chcąc wprowadzać między nich dodatkowego napięcia, ale nim ma chwilę, by się nacieszyć połowicznie udanym zaklęciem, do namiotu wpada Rosie.
Evandra wybałusza nań oczy, gotowa w jednej chwili rozgromić ją spojrzeniem. Mówiła jej przecież wcześniej, że to niezwykle istotne, aby przykrywka pozostała niespalona, zwłaszcza w magicznym porcie, gdzie podobne działania (niemal nigdy) nie uchodzą płazem. Gdyby ktoś ją rozpoznał, nie dość, że połowa cyrku wiedziałaby o zajściu, tak plotki prędko poniosłyby się po całym Londynie, a nawet i Anglii, biorąc pod uwagę stopień rozpoznawalności lady Rosier.
- Co się stało? - pyta tylko na szczątkowe wyjaśnienia, lecz nie ma powodu, aby służce nie wierzyć. Jest wszak tą, która zna większość jej sekretów, wie czego należy unikać i kto może im zagrozić. Bezpieczeństwo lady doyenne jest tożsame z jej własnym bezpieczeństwem, a więc musi jej na nim zależeć i być gotową, by o nie zawalczyć.
Przyjmuje pospiesznie rzucony na ramiona płaszcz i otula się jego połami, chowając policzki w kołnierzu. Przelotnym spojrzeniem sięga jeszcze czarodzieja, który zgodził się z nią pomówić. Miękkie pióro tańczy między palcami, mając być w przyszłości ich znakiem rozpoznawczym.
- Napiszę - rzuca jeszcze tylko w kierunku sztukmistrza, obiecując kontakt. Nie po to ryzykuje ujawnieniem, aby wycofać się teraz, zacierając za sobą wszelkie ślady. Wzrokiem odnajduje czarownicę, która przybywa z alarmem i kiwa do niej głową, wyrażając gotowość.
Kiedy wydostają się z cyrkowego namiotu, burda na zewnątrz ma się w najlepsze. Niewielu gapiów zbiera się wokół tych dwóch, przyzwyczajeni do ciągłych waśni i wymierzanej na poczekaniu sprawiedliwości. Korzystając z zamieszania, obie przemykają między uliczkami, wydostając się ze ścisłego, najbardziej zatłoczonego centrum, by dotrzeć do powozu i ruszyć wreszcie w stronę Dover. Na jasnej twarzy Evandry jawi się pełnia motywacji i entuzjazmu. Chce czym prędzej rozpocząć ćwiczenia polimorfii, dać się ponieść inspirującej magii.
| zt dla Wandy i Lusterka
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Namiot Iluzjonisty
Szybka odpowiedź