Archiwa
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 13.02.20 18:29, w całości zmieniany 2 razy
To nie tak, że musiał tu być. Już dawno jego zmiana się skończyła, już dawno był wyganiany do domu, a mimo wszystko zaszył się w piwnicznych archiwach z kubkiem herbaty z cytryną, miodem i goździkami. Lewitowała ona w powietrzu ciągle rozpościerając swój aromat pomimo iż od dłuższej chwili była już całkiem chłodna. Adrien chodził zaś w tą i z powrotem, maszerując wzdłuż regałów z trzymanymi w ręce notatkami. Czytał je w ruchu bo już dość miał siedzenia czy też stania, a poza tym lepiej mu się wówczas myślało. Miał nad czym. Ciągle bowiem kompletował i uściślał informacje dotyczącej momentu zarażenia i kolejnych skutków następujących po zarażeniu lykantropią. Nieszczęście jego polegało na tym, że nie miał wielu materiałów do kompletowania. Archiwa ich nie zapewniały. Dlatego przez ostatnie dwa tygodnie po pracy odwiedzał różnych zaufanych uzdrowicieli i wyciągał z nich informacje. Medycy wszak nie zawsze zgłaszają takie przypadki nie chcąc robić problemów zarażonym, zwłaszcza teraz gdy władza Ministerstwa niczym ciemn chmury rozpościerała się nad wszystkimi. Zarażeni bali się więc zgłaszać oficjalnie po pomoc i nie mona było można się im dziwić. Ministerstwo bardzo chętnie chciało wojować z wszelakim niebezpieczeństwem, a wilkołaki niezaprzeczalnie je reprezentowały. Chowali się więc po kątach, szukając też po nich pomocy. Nie można się im dziwić...
Adrein zatrzymał się w miejscu, zdając sobie sprawę, że znów jego myśli zagalopowały zamiast w naukę to politykę. Pokręcił głową z politowaniem, uśmiechnął się pod wąsem i wrócił do przerwanej czynności.
Udało mu się dorwać do kilku ciekawych informacji. Czy jednak pomogą mu one w tym, by znaleźć się bliżej prawdy...? O ile ta w ogóle istniała? Podsumował wysnute wnioski i będąc ciągle zamyślonym udał się do domu.
|zt
Ostatnio zmieniony przez Adrien Carrow dnia 30.09.16 10:59, w całości zmieniany 1 raz
'k100' : 62
Zawsze gdy odwiedzał to miejsce dopiero po chwili przyzwyczajał się do panującego tu specyficznego klimatu - bo ten niewątpliwie tu występował. Tak też było i teraz - zaraz po przekroczeniu progu skrzywił się przez wzgląd na zapach. Po kilku głębszych dechach, gdy łatwiej mu już było myśleć ruszył wśród regały z zapalczywością w oczach. Przed sobą, na świstku pergaminu spisaną miał sygnaturę akt wraz z imieniem i nazwiskiem pacjenta z przed trzydziestu lat o którym wspomniał mu były nauczyciel, a teraz wciąż i mentor Carrowa. Pacjentem była kobieta cierpiąca na śmiertelna bladość, która jednocześnie została w niefortunnych okolicznościach zarażona lykanotropią. Co istotne - była zamożną i wpływową postacią więc przez lata z wytrwałością poddawała się zabiegom wszelakim mając nadzieję uwolnić się dzięki nim od przekleństwa. Niestety celu nie udało jej się osiągnąć - zmarła młodo, ledwie po przekroczeniu lat czterdziestu. Do tej pory nie wiadomo czy z powodu wrodzonej wady genetycznej czy też z powodu jednej z metod leczenia się. Adrien zamierzał przeanalizować skrupulatnie ten przypadek. Nie natkną się na niego wcześniej z powodu tego, że karta pacjentki znajdowała się na regale poświęconym specjalnie przypadkom śmiertelnej bladości.
Gdy karta znalazła się w dłoniach uzdrowiciela, ten już teraz, po jej otworzeniu zaczął ją studiować. Czytał stojąc, a po chwili zdecydował się rozsiąść się na podłodze i mrużąc ślepia, z rosnąca irytacją przeglądał metody leczenia jakim się poddawała. Ku jego przewidywaniom opierały się na zażywaniu silnych eliksirów uspokajających w skład których nie rzadko znaleźć można było niebezpieczne dawki silnie uzależniających substancji, używek...Ich udział procentowy w przyjmowanych naparach systematycznie rósł na przestrzeni lat. Właściwie nie trzeba było być wykwalifikowanym uzdrowicielem by zorientować się co zabiło pacjentkę - nałóg. Carrow sposępniał, lecz...w tym gąszczu absurdalnych medykamentów dostrzegł coś intrygującego - jeden z eliksirów prócz opium był ważony na bazie czystka. Zioło to byłe bliskie specjalizacji Adriena - powstające na jego bazie eliksiry, wzmocnione magią posiadały silne właściwości wiążące toksyny - nie tylko te typowe. A co jeśli...tak się skupili na zbawiennym wpływie tojadu na wilkołacką krew, że zapomnieli o tym, iż jest to mimo wszystko toksyna osłabiająca organizm?
Ostatnio zmieniony przez Adrien Carrow dnia 22.01.17 4:26, w całości zmieniany 1 raz
'k100' : 23
Chociaż znajdujące się w podziemiach archiwa, podobnie jak reszta Szpitala Świętego Munga, zostały objęte zaklęciami uniemożliwiającymi teleportację, to ostatnio - za sprawą tajemniczego podłączenia ich do sieci Fiuu - zaczęły pełnić rolę drugiego, nieoficjalnego wejścia na teren placówki. O tyle istotnego, że pomijającego rozstawione przy głównych drzwiach stanowisko do kontroli różdżek, a więc jednocześnie umożliwiającego osobom spoza rejestru przedostanie się do szpitala - czy to w celu uzyskania pomocy medycznej, czy wyniesienia cennych specyfików, niedostępnych obecnie nigdzie indziej. Ukryte w archiwach przejście funkcjonowało bez jakiegokolwiek nadzoru nadzwyczaj krótko, koniec końców padając ofiarą ludzkiej chciwości: aktualnie jest kontrolowane przez kilku członków personelu, pobierających wysokie opłaty od każdego potrzebującego, który jest na tyle zdesperowany, by z niego skorzystać. Może być istotnym punktem Londynu.
Postać rozpatruje wszelkie zabezpieczenia pozostawione przez poprzednią grupę (najpierw pułapki oraz klątwy, później ew. strażników pozostawionych przez przeciwną organizację). Jeżeli grupa jest pierwszą, która zdobywa dany teren, należy pominąć ten etap.
Nałożone zabezpieczenia: Cicho-sza, Lignumo, Widzimisię, Zawierucha
Członków grupy można też zastraszyć do wykonania tego samego zadania - w tym celu postacie wykonują rzut na biegłość zastraszania (wraz z odpowiednim odegraniem fabularnym), uzyskany wynik musi łącznie osiągnąć ST równe 150.
Walka: Postać, która pojawi się w wątku jako pierwsza, kieruje czarodziejem A, postać, która pojawi się jako druga, kieruje czarodziejem B, postać, która pojawi się jako trzecia (lub pierwsza, jeżeli w wątku są tylko dwie postacie), kieruje czarodziejem C.
Czarodziej A: ma żywotność równą 100, statystykę opcm równą 15 i statystykę czarnej magii równą 20, atakuje w pętli zaklęciami Bucco, Distorsio, Plumosa (chyba że wszystkie postacie w wątku znajdą się pod wpływem tych zaklęć), oraz broni się, kiedy jest to konieczne.
Czarodziej B: ma żywotność równą 100, statystykę opcm równą 25 i statystyką uroków równą 20, atakuje w pętli zaklęciami Commotio, Perturbo, Ignitio, oraz broni się, kiedy jest to konieczne.
Czarodziej C: nie uczestniczy w walce, dopóki pozostali czarodzieje nie zostaną całkowicie unieszkodliwieni, pozostaje schowany za regałami za plecami sojuszników i leczy ich obrażenia na zmianę, używając zaklęć odpowiednich do potrzeby. Ma żywotność równą 90, statystykę opcm równą 15 i statystykę magii leczniczej równą 25. Po pokonaniu jego kompanów, podejmie próbę ucieczki - na zatrzymanie go grupa atakująca ma jedną turę.
Gracz nie ma prawa zmienić woli postaci broniącej lokacji, jedyne, co robi, to rzuca za nią kością i opisuje jej działania w sposób fabularny.
Aby przejść do etapu III należy odczekać 48 godzin, w trakcie których para (grupa) może zostać zaatakowana przez przeciwną organizację.
Postaci mają 2 tury na nałożenie zabezpieczeń, pułapek lub klątw oraz wydanie dyspozycji strażnikom należącym do organizacji.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 28.03.20 22:47, w całości zmieniany 1 raz
Spodziewał się wielu rzeczy, spodziewał się że zostaną zamknięci, złapani, że wywiąże się walka, ale psy? W pierwszej chwili się zbytnio nie przeraził - nie bał się psów i generalnie miał dobry kontakt ze zwierzętami. Zaraz jednak okazało się, że te psy nie mają ochoty na dobry kontakt z ludźmi, minęła zaledwie chwila zanim ruszyły w ich kierunku groźnie warcząc i szczekając.
Niewiele myśląc rzucili się wspólnie do ucieczki, o dziwo dając sobie z tym radę. Spodziewał się, że psy ich dopadną, widocznie były jednak na tyle wygłodniałe, że brakowało im sił. Kiedy nie słyszeli już szarży łap, powarkiwania ani szczekania, Bott oparł się o ścianę budynku, usiłując uspokoić oddech i trzymać się raczej cienia. Kucnął na chwilę, dawno nie biegał w ogóle, w tej chwili czuł jak serce tłucze mu w piersi, cały jest gorący i spocony od wysiłku. Zaraz jednak podniósł się, zerknął na Skamandera w nadziei, że on też się zziajał, ma chociaż lekką zadyszkę czy stróżkę potu na czole. Rozejrzał się też, czy nikogo wokół nie ma, ale wydawało się że mieli szczęście.
- To co, idziemy dalej? - odezwał się cicho, nie zamierzając sobie odpuszczać i tego samego spodziewając się po towarzyszu. Przebiegli chyba pół Londynu, ale w tej okolicy było inne miejsce w którym mogli, a nawet powinni spróbować swoich sił. Po krótkim porozumieniu ruszyli w kierunku drzwi Archiwum, starając się jak najdłużej się dało pozostać w cieniu. Tutaj konfrontacja raczej wydawała się być nieunikniona, nie sądził żeby osoby które wykorzystują obecną sytuację po krótkiej rozmowie zgodziły się tak po prostu odpuścić, zrezygnować z pieniędzy i przepuszczać potrzebujących ludzi, nie informując przy tym kogo trzeba.
Idąc, rozglądał się uważnie, mogły tu w końcu być zabezpieczenia, klątwy, cokolwiek. O ile któryś z nich się w tym połapie oczywiście. Póki co wydawało się jednak, że nic takiego tutaj nie ma. W pewnym momencie dobiegł do niego dźwięk kroków niedaleko.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
'Londyn' :
Początkowe, strategiczne wycofanie się z uliczki przeobraziło się w ucieczkę. Bieg nigdy nie miał się stać czymś, co mogło sprawiać mu przyjemność. Zwłaszcza teraz kiedy to nie tak dawno poskładana noga szarpała boleśnie przy każdym kolejnym tąpnięciu. Szczęśliwie zwierzęta nie zdawały się być aż tak zajadłym przeciwnikiem - kolejno odpuszczały, rezygnowały z pościgu pozostawiając dwójkę zakonników w spokoju. Chwila na złapanie oddechu była bardziej niż potrzebna. Tony idąc w ślady za Bertim skorzystał z podpory budynku. Odchylił kaptur by chłodne, nocne powietrze go przyjemnie owiało. Uderzył kilkukrotnie w zdrętwiałą kończynę. Rozejrzał się dookoła starając się ustali jak daleko udało im się zawędrować. Strzeliste kamienice nie były takie obce, Skamander był przekonany, że już tu bywał. Oświecenie przyszło już po chwili - byli nie tak daleko Munga.
- Tak. Z tego co widzę jesteśmy nie tak daleko Munga. Nie wiem czy słyszałeś o tamtejszym archiwum, lecz moglibyśmy się nim zainteresować - zagaił i tak też zrobili przemieszczając się zamglonymi, lecz tym razem opustoszonymi uliczkami Londynu. Momentami dochodziło do nich echo cudzych inkantacji nie będącymi skierowanymi jednak w ich stronę. Szczęśliwie.
Jeśli chodzi o strażników pilnujących archiwów to Skamander nie zamierzał wchodzić z nimi w negocjacje wiedząc, że ludzie którzy słuchają jedynie szemrzącego dźwięku monet bez względu na wszystko pozostaną głusi na jakikolwiek inny. Nigdy nie wiadomo było w którym momencie postanowią zdradzić dla grubszej sakwy. Wątpliwym było w ogóle czy zechcą w ogóle wchodzić z nim w układ. Jego i podobizna Bertiego była zdecydowanie więcej warta niż garść galeonów dlatego też wyjął różdżkę. Dwubarwne drewno obrócił między palcami spoglądając porozumiewawczo na Bertiego. Musieli ich zaatakować obu na raz. Gestami wolnej ręki zakomunikował Bertiemu wskazując strażnika za którego powinien zabrać się Bertie. Czaił się tam też jeszcze ktoś trzeci, lecz w tym momencie nie był zbyt dostrzegalny przez Skamandera. Miało się to jednak lada chwila zmienić
|link do szafki zniknięć
185 PŻ
Ostatnie zaklęcie padło z ust Anthonego, a Bott powoli opuścił różdżkę i odetchnął z pewną ulgą, jaką zawsze niosło zakończenie sporu. Ostatni przeciwnik upadł, głucho, z nieznacznym łoskotem. Wszyscy trzej byli już nieprzytomni - chyba nieprzytomni. Zakrwawieni, bladzi, wyglądali potwornie. Bertie nie lubił takich chwil. Nie bardzo satysfakcjonowały go takie pojedynki, wręcz przerażały go, wiedział jednak że są koniecznością. Przede wszystkim mimo swojej - wbrew pozorom - niechęci do przemocy, Bott zdecydowanie cieszył się, że to oni nadal stoją na nogach, a nie na odwrót. Nie spodziewał się, by przeciwnicy mieli dla nich więcej litości w tej sytuacji, tym bardziej że ich głowy pozostawały bardzo cenne. Nie pierwszy raz przeszedł go na tę myśl dreszcz. Chyba jednak czas się po prostu do tego przyzwyczaić i nie zastanawiać nadmiernie. Nikomu to nic nie da.
Podszedł jednak bliżej, chcąc upewnić się, że faktycznie są nieprzytomni, niechętnie się im rzyjrzał i podniósł różdżki wszystkich trzech. Schował je do kieszeni płaszcza - jemu zdecydowanie przyda się różdżka kogoś zarejestrowanego, podobnie pewnie wielu innym członkom Zakonu. Może nawet bardziej innym, skoro jego twarz widnieje na plakatach.
- Myślisz, że to wszyscy? - spytał wprost, ponownie rozglądając się dookoła. Teoretycznie gdyby był tu ktoś jeszcze, pewnie wyszedłby zwabiony hałasem jakiego narobili. Druga opcja była taka, że mógł się spokojnie ukryć. Archiwa są duże, już stąd było widać, że możnaby się tu trochę zgubić. Dodatkowo w każdej chwili mogli się spodziewać, że przyjdzie tu ktoś kogo zdecydowanie spotkać by nie chcieli. Z tą myślą skierował różdżkę w stronę z której przyszli i wypowiedział kolejną inkantację.
- Salvio Hexia. - powiedział w nadziei, że jeśli czar się uda, da im trochę czasu i przewagę, jeśli faktycznie przyjdzie do nich jakieś towarzystwo. Przy tym zaczął się zastanawiać nad pułapkami, jakie warto tu założyć i jakie będą w stanie samodzielnie założyć. Przez chwilę wahał się jeszcze nad jakimś eliksirem, czuł się jednak całkiem dobrze, postanowił więc narazie nie przesadzać i nie marnować przydatnych rzeczy. Jeszcze raz zerknął w kierunku wejścia.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
'k100' : 44
Tony podszedł bliżej wejścia do archiwum, ciał, jak i samego Bertiego. Kroczył ostrożnie nie chcąc poślizgnąć się na czerwonej posoce. Rozglądał się po ciemnej piwnicy w poszukiwaniu kolejnych potencjalnych wrogów.
- Na ten moment wygląda, że tak. Gdyby ktoś się tu jeszcze kręcił zdecydowanie taka wymiana zaklęć by go zmusiła albo do zaalarmowania kogoś albo do dołączenia. Jak na razie nie słychać by zbliżały się tu zastępy patrolu egzekucyjnego. Miej jednak oczy szeroko otwarte - podzielił się własnymi myślami i kiedy zauważył, że zaklęcie Botta nie wyszło sam poruszył własną różdżką z zamiarem wzniesienia kotary, która sprawi iż oni, jak i pokonani leżący przed wejściem do archiwum staną się niewidzialni. Niewątpliwie potrzebowali spokoju by móc rozłożyć potencjalne pułapki. Głupio byłoby gdyby jakaś pielęgniarka chcąca odwiedzić prosektorium kątem oka dostrzegła tak niepokojący obrazek - Salvio Hexia
|224/249 -5, +13 z magicusa Bertiego (1/3)
'k100' : 69
- Oby tak pozostało. - odpowiedział. Nie chciał kolejnej walki, a do nałożenia zabezpieczeń obaj będą potrzebowali trochę czasu i spokoju. Zerkał w dalsze przestrzenie archiwum jeszcze chwilę, zastanawiając się nad odpowiednim miejscem i ruszył do przejścia. Był teraz bardzo blisko bariery wyznaczonej rzez Skamandera - a przynajmniej tak mu się zdawało, była w końcu niewidoczna. Starał się pozostawać po właściwej stronie, żeby nie ściągnąć na nich dodatkowego problemu.
Przyłożył różdżkę do przejścia, samej framugi drzwi chcąc, by pułapka działała od chwili w której ktokolwiek przekroczy próg. Nie mógł zakładać pułpki niebezpiecznej, choć takie kusiły go najbardziej aby zniechęcić do przybycia tutaj nieodpowiednie osoby. Niestety jednak taka zasadzka byłaby niebezpieczna także dla tych którym chcą pomagać, lub samych Zakonników chcących z przejścia skorzystać.
Skupił się na nakładaniu kolejnych zaklęć, wykorzystaniu drewnianego progu, który powinien być zaporą dla nieproszonych gości. Lignumo nie było może najtrudniejszą pułapkę, ale miał przynajmniej pewność, że nie skrzywdzi kogoś kogo nie powinno, za to zatrzyma ewentualną napaść.
- Byłeś gdzieś poza tym miejscem już? - odezwał się po chwili. Przypominało to trochę walkę z anomaliami. Wszyscy Zakonnicy skakali z miejsca w miejsce, by przywrócić Londyn do względnego porządku. - Swoją drogą jak się czujesz po drugiej stronie mocy? - dodał i uśmiechnął się lekko. Musiał sobie pogadać, a w sumie to miał do czynienia z aurorem, który stał się poszukiwanym przestępcą o wyjątkowo cennej głowie. Zabawne zrządzenie losu. Albo wcale nie zabawne, bardziej po prostu ironiczne.
Nie odrywał się przy tym za bardzo od racy i starał się skupić na wykonywanej czynności. Miał w planach jeszcze kilka innych pułapek, tak żeby mieć pewność że miejsce pozostanie bezpieczne.
|Lignumo
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
- Tydzień temu próbowałem dostać się do Slughorna, lecz ledwie wyszliśmy z chłopakami na ulicę, a zaczął się sypać na nas budynek nadgryziony przez bombardę maximę. Szczęśliwie skończyło się na kilku złamaniach - co prawda kilku poważniejszych, lecz nie takich, których Alex z Justine nie byliby wstanie odwrócić. Co prawda wciąż wyraźnie oszczędzał przy poruszaniu lewą nogę, lecz aż tak wielkiego kłopotu mu to nie sprawiało. Przetarł przedramieniem czoło z wysiłku, gdy skończył - To nie jest żadna druga strona mocy, Bertie - nie bardzo mu leżało by wypaczać nieco rzeczywistość chociażby i dla lekkiego żartu. Żadne role się nie odwróciły, a on sam ciągle był po właściwej stronie, tak jak zresztą od samego początku - Niemniej pocieszające jest to, że pierwszy raz od początku mojej kariery to czarnoksiężnicy sami się pofatygują do mnie, a ja oszczędzę sobie konieczności szukania ich pod kamieniami, czy biegania za nimi po zatęchłych katakumbach - co prawda trudno było obecnie mówić o tym, że jego kariera posiadała jakikolwiek dalszy ciąg, lecz jednak zdecydowanie był to jeden z przyjemniejszych aspektów obecnej sytuacji - A jak twoja cukiernia? Nie została jeszcze zarekwirowana przez obecnie nam panujący rząd? - zreflektował się nagle zdając sobie sprawę z tego, że przecież Bott był ostatnimi czasy jednym ze sławniejszych magicznych cukierników. Do tego posiadał lokal na Pokątnej. ten wciąż prosperował...?
Słuchając odpowiedzi Skamander zbliżył się do archiwum zaczynając pracować nad kolejnym zabezpieczeniem. W skupieniu zaczął oddziaływać magią uroków na pomieszczenie zakodowując w niej natychmiastową reakcję oddziałania po uruchomieniu na słuch intruza sprawiając, ze ten momentalnie ląduje w krainie kompletnej ciszy. Zdecydowanie mogło to utrudnić obronę przed potencjalnymi zaklęciami. Nie śpieszył się z pracą pozwalając sobie na skrupulatną, dokładną pracę. W końcu nie chciał, by pułapka zadziałała na kogoś kogo nie powinna.
|Cicho-sza
Strona 1 z 2 • 1, 2