Ferrels Wood
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ferrels Wood
Znajdujące się na pograniczu hrabstwa lasy Northamptonshire określane są mianem angielskiego trójkąta bermudzkiego, coraz liczniej odwiedzanego przez żądnych wrażeń mugoli. Swoje niezwykle miano bor zawdzięcza licznym zniknięciom, zarówno niemagicznych gości jak i doświadczonych w podróżach czarodziejów. Stare, skrzypiące przy każdym podmuchu wiatru drzewa nie tylko stwarzają nastrój grozy, lecz przez swój jednakowy wygląd skutecznie osłabiają umiejętności rozeznania w otoczeniu. Im głębiej wejdzie się w las tym silniejsze powstaje wrażenie szybko upływającego czasu i oddalania się od jego skraju. Każdej nocy drzewa spowija gęsta mgła, która opada późnym wieczorem i utrzymuje się na poziomie ściółki jeszcze kilka godzin po wschodzie słońca, którego promienie praktycznie nie docierają do głębi lasu. Podróżnicy, którzy przebrnęli szczęśliwie wspominają o pojawiających się w ciemności twarzach, rzekomo należących do zbłąkanych przed wieloma laty dusz, które utknęły tu na zawsze.
| 28 kwietnia
Mieszkał w najbardziej oddalonym na północ zakątku Anglii. Tak daleko od Londynu, jak tylko się dało. Nie sądziła, że kiedyś odwiedzi te ziemie. Jego ziemie.
Starała się jednak o tym nie myśleć. To był przecież już tak dawno! No, może nie aż tak. Ale wolała wierzyć, że jednak. Wmówić sobie, że to działo się lata temu i że nie miało już znaczenia. Bo nie miało. Nawet nie widziała go od tamtego czasu.
Jakaś część Gwen nie potrafiła się jednak pogodzić z tym, że została potraktowana w taki, a nie inny sposób. Najpierw wplątana w relacje, z którą wiązała duże nadzieje, a następnie porzucona, bo mężczyzna okazał się żonaty… i jednak wolał rodzinę, nie ją. Nie dziwiła mu się, z resztą, patrząc z perspektywy czasu właściwie postąpił całkiem słusznie. W dalszym ciągu jednak bolało ją serce, gdy o tym pomyślała, nawet jeśli – przez wydarzenia ostatniego czasu – nie robiła tego szczególnie często.
Teraz jednak miała ku temu okazję. Starała się jednak z niej nie korzystać, bo do Northamptonshire nie przybyła w celach towarzyskich. „Czarownica” wyznaczyła jej zlecenie, całkiem poważne z resztą. Miała wykonać szkice strojów z najnowszej kolekcji madame Maklin oraz zrobić kilka wyraźnych zdjęć, które będzie można pokazać w gazecie. Gwen nie była szczególnie wybitna w fotografii, właściwie dopiero zaczynała… ale wierzyła, że na potrzeby szmatłowca, jej „talent” w tej dziedzinie będzie wystarczający. Zwłaszcza, że dzięki wiedzy z dziedziny malarstwa, miała chyba całkiem niezłe oko do kadrów.
Zadanie było całkiem wdzięczne, kreatywne i nawet proste. „Czarownica” oraz butik wyznaczyły odpowiednie miejsce oraz termin, przygotowały modelki, nawet załatwiły skrzata domowego i obiad. Gwen miała tylko rysować i fotografować swoim raczej przeciętnym aparatem. Nic trudnego, prawda?
Niby nic… a jednak! Bo jak się okazało, dla butiku pracowała Audrey Figg – krewna Marcelli, o czym Gwen zorientowała się właściwie tego dnia. To jednak nie było istotne. Panna Figg była bowiem jednym ze złodziei przyjaciółki, jaką w szkole była dla malarki Frances. A takich rzeczy się przecież nie wybacza! Nawet po latach!
Jednak musiały współpracować. A Gwen musiała być profesjonalna. Starała się więc zachować kamienną twarz, nie potrafiąc się jednak wyzbyć dystansu do Audrey. Kto wie, może panny dalej miały kontakt? Może Audrey ponownie ukradnie Gwen koleżankę? W końcu ona mogła przebywać w Londynie, razem z blondwłosą alchemiczką. Panna Grey zaś nie miała takich możliwości.
W krótkiej przerwie, gdy jedna z dwóch obecnych modelek zmieniała strój w niewielkim namiocie, Gwen chwyciła ze stolika niewielką kanapeczkę, wkładając ją do ust i podeszła do Audrey.
– Jesteśmy już w połowie – oznajmiła. – Dziewczyny czują się dobrze? Nie są przepracowane? – spytała, zupełnie szczerze martwiąc się o zdrowie chudziutkich modelek. – Teraz chyba lepiej byłoby trochę zmienić plan – dodała, rozglądając się.
Na obrzeżach lasu miały do wyboru kilka miejsc. Łąkę, porośniętą długą trawą. Parę młodszych drzewek, jedno stare i nieco przerażające. Kilka kroków dalej znajdowała się też niebrzydka ścieżka, a za nimi ktoś wysypał górę piachu. Miały tu nieco możliwości, nie musiały wcale daleko odchodzić.
Mieszkał w najbardziej oddalonym na północ zakątku Anglii. Tak daleko od Londynu, jak tylko się dało. Nie sądziła, że kiedyś odwiedzi te ziemie. Jego ziemie.
Starała się jednak o tym nie myśleć. To był przecież już tak dawno! No, może nie aż tak. Ale wolała wierzyć, że jednak. Wmówić sobie, że to działo się lata temu i że nie miało już znaczenia. Bo nie miało. Nawet nie widziała go od tamtego czasu.
Jakaś część Gwen nie potrafiła się jednak pogodzić z tym, że została potraktowana w taki, a nie inny sposób. Najpierw wplątana w relacje, z którą wiązała duże nadzieje, a następnie porzucona, bo mężczyzna okazał się żonaty… i jednak wolał rodzinę, nie ją. Nie dziwiła mu się, z resztą, patrząc z perspektywy czasu właściwie postąpił całkiem słusznie. W dalszym ciągu jednak bolało ją serce, gdy o tym pomyślała, nawet jeśli – przez wydarzenia ostatniego czasu – nie robiła tego szczególnie często.
Teraz jednak miała ku temu okazję. Starała się jednak z niej nie korzystać, bo do Northamptonshire nie przybyła w celach towarzyskich. „Czarownica” wyznaczyła jej zlecenie, całkiem poważne z resztą. Miała wykonać szkice strojów z najnowszej kolekcji madame Maklin oraz zrobić kilka wyraźnych zdjęć, które będzie można pokazać w gazecie. Gwen nie była szczególnie wybitna w fotografii, właściwie dopiero zaczynała… ale wierzyła, że na potrzeby szmatłowca, jej „talent” w tej dziedzinie będzie wystarczający. Zwłaszcza, że dzięki wiedzy z dziedziny malarstwa, miała chyba całkiem niezłe oko do kadrów.
Zadanie było całkiem wdzięczne, kreatywne i nawet proste. „Czarownica” oraz butik wyznaczyły odpowiednie miejsce oraz termin, przygotowały modelki, nawet załatwiły skrzata domowego i obiad. Gwen miała tylko rysować i fotografować swoim raczej przeciętnym aparatem. Nic trudnego, prawda?
Niby nic… a jednak! Bo jak się okazało, dla butiku pracowała Audrey Figg – krewna Marcelli, o czym Gwen zorientowała się właściwie tego dnia. To jednak nie było istotne. Panna Figg była bowiem jednym ze złodziei przyjaciółki, jaką w szkole była dla malarki Frances. A takich rzeczy się przecież nie wybacza! Nawet po latach!
Jednak musiały współpracować. A Gwen musiała być profesjonalna. Starała się więc zachować kamienną twarz, nie potrafiąc się jednak wyzbyć dystansu do Audrey. Kto wie, może panny dalej miały kontakt? Może Audrey ponownie ukradnie Gwen koleżankę? W końcu ona mogła przebywać w Londynie, razem z blondwłosą alchemiczką. Panna Grey zaś nie miała takich możliwości.
W krótkiej przerwie, gdy jedna z dwóch obecnych modelek zmieniała strój w niewielkim namiocie, Gwen chwyciła ze stolika niewielką kanapeczkę, wkładając ją do ust i podeszła do Audrey.
– Jesteśmy już w połowie – oznajmiła. – Dziewczyny czują się dobrze? Nie są przepracowane? – spytała, zupełnie szczerze martwiąc się o zdrowie chudziutkich modelek. – Teraz chyba lepiej byłoby trochę zmienić plan – dodała, rozglądając się.
Na obrzeżach lasu miały do wyboru kilka miejsc. Łąkę, porośniętą długą trawą. Parę młodszych drzewek, jedno stare i nieco przerażające. Kilka kroków dalej znajdowała się też niebrzydka ścieżka, a za nimi ktoś wysypał górę piachu. Miały tu nieco możliwości, nie musiały wcale daleko odchodzić.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
W takich sytuacjach jak ta Audrey ledwo powstrzymywała się przed rzuceniem pracy u madame Malkin w diabły. Nowy plan na życie zakładałby wówczas przydomową hodowlę dyni i napychanie wszystkich krewnych dyniowymi plackami, konfiturami, sokami i co tam jeszcze człowiek z dyni potrafiłby stworzyć. Powinna dostać premię albo przynajmniej dodatkowy wolne żeby mogła odchorować cały dzień spędzony z gromadą ludzi, którzy choć się tłumaczyło im trzy raz co mają robić udają głupich albo po prostu są głupi. Wszystko rozchodziło się o to, że Audrey miała nadzorować proces tworzenia materiałów do nowego wydania Czarownicy. Nie miała zielonego pojęcia dlaczego właśnie na nią zrzucono taki ciężar ale ewidentnie nie miała w tej kwestii prawa głosu. Dlatego pod koniec kwietnia pojawiła się w jakiejś zapadłej dziurze w środkowej Anglii próbując nadzorować chaos, który ktoś bardzo zabawny nazwał planem zdjęciowym. Rzadko się jej to zdarzało ale była w wyjątkowo paskudnym nastroju. Chęć mordu biła z niej na kilometr a z gardła co jakiś czas wydobywał się dziwny charkot, co bardziej zorientowani mogli zinterpretować jako szkockie przekleństwa. W końcu, ktoś z ekipy zlitował się nad tą biedną sfrustrowaną istotką i podał dziewczynie kubek herbaty w którym znajdowało się kilka kropel ognistej. Podobne zachowania w miejscu pracy było karygodne ale Audrey zorientowała się co się właściwie stało dopiero po kilku łykach. Czując jak przyjemne ciepło rozchodzi się po jej napiętym ciele postanowiła nie robić z tego powodu problemów. Zresztą gdyby nie to prawdopodobnie cała ekipa musiałaby się mierzyć z wyjątkowo wściekłą i zajadłą Szkotką. Jeśli, ktokolwiek był kiedyś postawiony w podobnej sytuacji dobrze wie, że należy wówczas uciekać na drugi koniec kraju.
O tym, że za zdjęcia odpowiada osoba, którą mogła znać zorientowała się gdzieś w połowie całego procesu. Kończyła właśnie swój uspokajający napar gdy dziewczyna się do niej odezwała. Audrey milczała zdecydowanie zbyt długo by można było tego nie zauważyć. Czuła wyrzuty sumienia, że wcześniej się nie zorientowała. Chociaż z drugiej strony czy można było ją winić? Miała dużo na głowie a od opuszczenia szkoły minęło już kilka ładnych lat. Szybko otrząsnęła się z pierwszego szoku. Audrey nie była świadoma uczyć jakim darzyła ją Gwen dlatego mimo irytacji przybrała swój zwyczajowy przyjazny uśmiech. - Wybacz- przeprosiła ją szybko za swoje nietaktowne zachowanie. Nie wiedziała czy się cieszyć, że to już koniec. Poważnie obawiała się o efekt końcowy a wiedziała, że gniew szefowej spłynie tylko i wyłącznie na nią. Mimo to kiwnęła głową w geście zrozumienia. Po słowach o modelkach zaśmiała się pod nosem słabo ukrywając przy tym irytacje -Te nadęte wieszaki są twarde jak stal. Zadziwiające jak dbanie o własny wygląd potrafi hartować człowieka- dopiła ostatni łyk i przeniosła wzrok na Gwen. - Wybacz, nie powinnam tego mówić - na jej twarzy pojawił się lekki rumieniec. Wiedziała, że popełniła gafę. Podobny tekst nie powinien paść z ust kogoś kto zajmuję się modą i jego adresatem z pewnością nie powinien być ktoś kto pracuje dla Czarownicy. - To był po prostu długi dzień - spróbowała się usprawiedliwić. Po tym jak Gwen zaproponowała zmianę planu Audrey podążyła za nią wzrokiem. - Myślę, że te młode drzewka albo łąka będą najlepsze. Co ty na to? - podsunęła próbując nawiązać z fotografką jakąś nić porozumienia.
O tym, że za zdjęcia odpowiada osoba, którą mogła znać zorientowała się gdzieś w połowie całego procesu. Kończyła właśnie swój uspokajający napar gdy dziewczyna się do niej odezwała. Audrey milczała zdecydowanie zbyt długo by można było tego nie zauważyć. Czuła wyrzuty sumienia, że wcześniej się nie zorientowała. Chociaż z drugiej strony czy można było ją winić? Miała dużo na głowie a od opuszczenia szkoły minęło już kilka ładnych lat. Szybko otrząsnęła się z pierwszego szoku. Audrey nie była świadoma uczyć jakim darzyła ją Gwen dlatego mimo irytacji przybrała swój zwyczajowy przyjazny uśmiech. - Wybacz- przeprosiła ją szybko za swoje nietaktowne zachowanie. Nie wiedziała czy się cieszyć, że to już koniec. Poważnie obawiała się o efekt końcowy a wiedziała, że gniew szefowej spłynie tylko i wyłącznie na nią. Mimo to kiwnęła głową w geście zrozumienia. Po słowach o modelkach zaśmiała się pod nosem słabo ukrywając przy tym irytacje -Te nadęte wieszaki są twarde jak stal. Zadziwiające jak dbanie o własny wygląd potrafi hartować człowieka- dopiła ostatni łyk i przeniosła wzrok na Gwen. - Wybacz, nie powinnam tego mówić - na jej twarzy pojawił się lekki rumieniec. Wiedziała, że popełniła gafę. Podobny tekst nie powinien paść z ust kogoś kto zajmuję się modą i jego adresatem z pewnością nie powinien być ktoś kto pracuje dla Czarownicy. - To był po prostu długi dzień - spróbowała się usprawiedliwić. Po tym jak Gwen zaproponowała zmianę planu Audrey podążyła za nią wzrokiem. - Myślę, że te młode drzewka albo łąka będą najlepsze. Co ty na to? - podsunęła próbując nawiązać z fotografką jakąś nić porozumienia.
Gość
Gość
Gwen właściwie nie czuła się źle w towarzystwie samych modelek. Niektóre z nich naprawdę nie należały do przyjemnych osób, jednak panna Grey był w stanie je zrozumieć. Katorżnicza dieta, bezustanne dbanie o siebie i zabierająca im pracę wojna na pewno nie poprawiała ich nastrojów. Dziewczęta, z którymi pracowała dzisiaj były jednak – przynajmniej względem niej – nastawione całkiem otwarcie i przyjaźnie. Może to prze jej rolę? W końcu to ona wysyłała prace do „Czarownicy” i to od niej zależało, z jakiej strony panny się ukażą.
Cóż, na pewno nie od strony twarzy, przynajmniej w kwestii ilustracji, które Gwen interesowały najbardziej. „Czarownica” chciała kolorowe obrazki ubrań, nie noszących je dziewcząt.
Nic dziwnego, że panna Grey nie spodziewała się TAKICH słów po pannie Figg, która – zważając na swoją krewną – powinna być przecież dobrze wychowana! Och, jak z takim słownictwem mogła ukraść jej przyjaciółkę? Frances była przecież grzeczną, elegancką kobieta, która na pewno nie obrażała by w ten sposób kogokolwiek!
Oczy rudowłosej otwarły się więc szeroko, jej szczęka opadła, a Gwen w pierwszym momencie zaniemówiła, nie wiedząc, co ma powiedzieć.
– Panno Figg! – wyrwało jej się cicho. – Jak możesz?
Już po chwili Audrey przeprosiła, jednak na twarzy Gwen wciąż malowało się zmieszanie. Po takich słowach zwykłe wybacz chyba nie było wystarczające. Malarka nie należała do pamiętliwych osób, ale… co ta dziewczyna sobie myślała?
– Ja… rozumiem, że to nie jest proste zadanie i że przed panną spoczywa wiele obowiązków. Ale chyba należałoby zachować profesjonalizm! – upomniała ją, marszcząc brwi, szczerze zmartwiona tym, jak Audrey się zachowywała. Nie miała zamiaru mówić dziewczynie po imieniu. Nie po tym, co musiała przez nią przeżywać w szkole i nie po tym, jak grzecznie się wypowiadała.
Nie dość, że winna kradzieży przyjaciółki to jeszcze źle wychowana i ogólnie rzecz biorąc, niemiła. Czy właścicielka butiku nie mogła wybrać do pomocy kogoś sympatyczniejszego? Gwen wierzyła, że w sklepie pracują bardziej poważane osoby. Sama przecież czasem tam bywała i nie raz przekonała się o tym, jak profesjonalny jest ten lokal.
Wzięła głęboki oddech.
– W moim odczuciu, do tych kreacji będzie lepiej pasował piasek – stwierdziła chłodnym i nieprzyjmującym sprzeciwu tonem. Nie miała zamiaru konsultować się w kwestiach artystycznych z kimś, kto w taki sposób traktował innych. Sztuka wymagała empatii, a Audrey od zawsze jej brakowało.
Gwen poprosiła stojącą kawałek dalej modelkę o ustawieniu się w odpowiednim miejscu. Po wykonaniu zdjęcia, chwyciła kartkę i ołówek, zaczynając szkicować półleżącą na piasku dziewczynę. Zwiewna sukienka o wiele lepiej pasowała do tego miejsca, niż do drzewek, przynajmniej w odczuciu panny Grey.
– Czy ktoś mógłby mi podać gumkę? Leży na stoliku – poprosiła, możliwie grzecznym tonem, gdy po pomyłce odkryła, że nie wzięła ze sobą przedmiotu.
Wolała nie odrywać się od pracy. I tak nie mieli szczególnie wiele czasu.
Cóż, na pewno nie od strony twarzy, przynajmniej w kwestii ilustracji, które Gwen interesowały najbardziej. „Czarownica” chciała kolorowe obrazki ubrań, nie noszących je dziewcząt.
Nic dziwnego, że panna Grey nie spodziewała się TAKICH słów po pannie Figg, która – zważając na swoją krewną – powinna być przecież dobrze wychowana! Och, jak z takim słownictwem mogła ukraść jej przyjaciółkę? Frances była przecież grzeczną, elegancką kobieta, która na pewno nie obrażała by w ten sposób kogokolwiek!
Oczy rudowłosej otwarły się więc szeroko, jej szczęka opadła, a Gwen w pierwszym momencie zaniemówiła, nie wiedząc, co ma powiedzieć.
– Panno Figg! – wyrwało jej się cicho. – Jak możesz?
Już po chwili Audrey przeprosiła, jednak na twarzy Gwen wciąż malowało się zmieszanie. Po takich słowach zwykłe wybacz chyba nie było wystarczające. Malarka nie należała do pamiętliwych osób, ale… co ta dziewczyna sobie myślała?
– Ja… rozumiem, że to nie jest proste zadanie i że przed panną spoczywa wiele obowiązków. Ale chyba należałoby zachować profesjonalizm! – upomniała ją, marszcząc brwi, szczerze zmartwiona tym, jak Audrey się zachowywała. Nie miała zamiaru mówić dziewczynie po imieniu. Nie po tym, co musiała przez nią przeżywać w szkole i nie po tym, jak grzecznie się wypowiadała.
Nie dość, że winna kradzieży przyjaciółki to jeszcze źle wychowana i ogólnie rzecz biorąc, niemiła. Czy właścicielka butiku nie mogła wybrać do pomocy kogoś sympatyczniejszego? Gwen wierzyła, że w sklepie pracują bardziej poważane osoby. Sama przecież czasem tam bywała i nie raz przekonała się o tym, jak profesjonalny jest ten lokal.
Wzięła głęboki oddech.
– W moim odczuciu, do tych kreacji będzie lepiej pasował piasek – stwierdziła chłodnym i nieprzyjmującym sprzeciwu tonem. Nie miała zamiaru konsultować się w kwestiach artystycznych z kimś, kto w taki sposób traktował innych. Sztuka wymagała empatii, a Audrey od zawsze jej brakowało.
Gwen poprosiła stojącą kawałek dalej modelkę o ustawieniu się w odpowiednim miejscu. Po wykonaniu zdjęcia, chwyciła kartkę i ołówek, zaczynając szkicować półleżącą na piasku dziewczynę. Zwiewna sukienka o wiele lepiej pasowała do tego miejsca, niż do drzewek, przynajmniej w odczuciu panny Grey.
– Czy ktoś mógłby mi podać gumkę? Leży na stoliku – poprosiła, możliwie grzecznym tonem, gdy po pomyłce odkryła, że nie wzięła ze sobą przedmiotu.
Wolała nie odrywać się od pracy. I tak nie mieli szczególnie wiele czasu.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Gdyby była w lepszym humorze słysząc „Panno Figg!” pewnie zaczęłaby się śmiać. Mogła przecież sądzić, że po kilku latach spędzonych w tym samym domu będą zwracać się do siebie po imieniu. Jednak niechęć Gwen była coraz mocniej odczuwalna więc po prostu przewróciła oczami. Nie miała najmniejszej ochoty na kłótnie z kimś kogo ledwo znała. Przez myśl przeszło jej jednak, że dobrze zrobiła odpuszczając sobie próby wyciągnięcia dziewczyny z cienia gdy ta była jeszcze w Hogwarcie. Jednocześnie obiecała sobie, że po powrocie do domu spróbuje sobie przypomnieć czym właściwie zasłużyła sobie na takie traktowanie. Jeśli chodzi o odpowiedź na to retoryczne pytanie była dość prosta. W łańcuchu pokarmowym była odrobinę wyżej niż pozujące dziewczęta więc spokojnie mogła na głos wyrażać swoją niechęć do nich. Cały problem tkwił w tym, że ewidentnie wybrała do tego złego odbiorcę. Mając 23 lata dopiero przyswajała sobie życiową lekcję, że trzeba uważać co się mówi i do kogo się mówić. Podskórnie czuła, że najbezpieczniejszym wyjściem było dyskretne wycofanie się ale przecież nie mogła tak po prostu opuścić całego planu. Gdy zarzucono jej brak profesjonalizmu niemal automatycznie się wyprostowała tym samym przybierając bojową postawę. W błękitnych oczach pojawiły się wyraźne ślady irytacji. Audrey bardzo kiepsko znosiła wszelką krytykę a fakt, że reprymendy udzielał jej ktoś kto zawodowo zajmował się malowaniem obrazków czy też naciskaniem guzika nie poprawiało całej sytuacji. Na końcu języka miała już uwagę dotyczącą osób o mugolskim pochodzeniu ale w porę ugryzła się w język. Zrobiła to na tyle mocno, że poczuła smak własnej krwi. Na kilka sekund Audrey zobaczyła twarz zmarłego ojca. Wiedziała, że nawet myśląc o wytknięciu komuś czystości krwi sprawiała mu wielki zawód. Oprzytomniała w końcu i po części musiała przyznać Gwen rację. Nie chodziło tylko o ten dzień, cała ta praca miała na nią zły wpływ. Wzięła głęboki oddech i wypuściła powietrze ze świstem. - Pewnie masz rację - przyznała choć miała wątpliwości czy dziewczyna słyszała jej słowa.
Gdy poczyniona przez nią sugestia dotycząca wyboru scenerii została zignorowana wzniosła jedynie oczy ku niebu. Czuła się na tyle wypompowana z energii, że nie miała najmniejszych chęci udowadniać, kto tutaj tak naprawdę rządzi. Stała kilka kroków dalej przyglądając się pracy Gwen. Chyba tylko ona usłyszała prośbę dziewczyny i tylko ona mogła ją wypełnić. - Proszę -podała jej gumkę i bez skrępowania patrzyła na niedokończoną ilustrację. - Wygląda na to, że miałam rację - uśmiechnęła się. - Drzewka mogłyby się za bardzo zlać ze wzorami na sukience- zagadnęła nie mając zamiaru ruszać się ze swojego miejsca.
Gdy poczyniona przez nią sugestia dotycząca wyboru scenerii została zignorowana wzniosła jedynie oczy ku niebu. Czuła się na tyle wypompowana z energii, że nie miała najmniejszych chęci udowadniać, kto tutaj tak naprawdę rządzi. Stała kilka kroków dalej przyglądając się pracy Gwen. Chyba tylko ona usłyszała prośbę dziewczyny i tylko ona mogła ją wypełnić. - Proszę -podała jej gumkę i bez skrępowania patrzyła na niedokończoną ilustrację. - Wygląda na to, że miałam rację - uśmiechnęła się. - Drzewka mogłyby się za bardzo zlać ze wzorami na sukience- zagadnęła nie mając zamiaru ruszać się ze swojego miejsca.
Gość
Gość
Czy były w jednym domu czy nie, teraz były profesjonalistkami! I jako takie musiały się porządnie zachowywać, co oznaczało, że należało się do siebie zwracać po nazwisku. A właściwie… właściwie to nie. Gwen po prostu korzystała z okoliczności, nie mając zamiaru zbliżać się do kradziejki przyjaciółek bliżej, niż to było konieczne. Zwłaszcza w takiej sytuacji!
Gwen naprawdę nie lubiła obrażania innych bez powodu. Sama doskonale wiedziała, jak łatwo można osądzić drugą osobę nawet i po samej krwi, dlatego nie znając tych dwóch modelek, nie miała zamiaru tolerować brzydkich słów kierowanych w ich stronę. Kto wie, może Audrey miała jakieś zatargi z tymi dziewczętami i być może zasłużyły sobie na takie słowa. To jednak nie było ani miejsce, ani czas by je wypowiadać. Pracownica butiku mogła tak rozmawiać przy winie z koleżankami, ale nie w trakcie pracy! Co to, to nie!
Gdy jednak Audrey podała rudowłosej gumkę, dziewczyna przyjęła ją bez wahania, w pierwszej chwili nawet nie spoglądając w jej stronę, mówiąc mechaniczne:
– Dziękuję.
Była zbyt skupiona na pracy, aby przejmować się tym, kto obok niej siedzi. Na kartce zaczął pojawiać się szkic, skupiający się przede wszystkim na stroju modelki. Oczywiście, Gwen miała zamiar później wszystkie szkice uzupełnić kolorem, jednak ponieważ próbki materiałów mogła wziąć ze sobą, nie musiała tego robić na miejscu. Grunt, by uchwycić krój oraz fakturę materiału. O resztę będzie martwić się później.
– Mogłyby – powiedziała, wciąż skupiona na pracy. Ugh, po co ona siedziała tak blisko? To nie było szczególnie komfortowe. Gwen zazwyczaj nie miała nic przeciwko bliskości innych, ale to przecież była kradziejka Frances! Takim żmijką nie można ufać.
Głupio jej jednak było siedzieć w zupełnej ciszy, więc spytała:
– Samantha jest już gotowa? – spytała, a jej ołówek sprawnie poruszał się po kartce. – Musimy skończyć, nim zacznie się robić ciemno, a zmierzchać będzie chyba za jakąś godzinę – oznajmiła, zerkając krótko na słońce.
Jednocześnie jakby mimowolnie odsunęła się odrobinkę od Audrey, gdy sięgała po inny ołówek. Ten, którym obecnie pracowała, był zbyt twardy, aby Gwen mogła wypełnić nim cienie ilustracji.
Gwen naprawdę nie lubiła obrażania innych bez powodu. Sama doskonale wiedziała, jak łatwo można osądzić drugą osobę nawet i po samej krwi, dlatego nie znając tych dwóch modelek, nie miała zamiaru tolerować brzydkich słów kierowanych w ich stronę. Kto wie, może Audrey miała jakieś zatargi z tymi dziewczętami i być może zasłużyły sobie na takie słowa. To jednak nie było ani miejsce, ani czas by je wypowiadać. Pracownica butiku mogła tak rozmawiać przy winie z koleżankami, ale nie w trakcie pracy! Co to, to nie!
Gdy jednak Audrey podała rudowłosej gumkę, dziewczyna przyjęła ją bez wahania, w pierwszej chwili nawet nie spoglądając w jej stronę, mówiąc mechaniczne:
– Dziękuję.
Była zbyt skupiona na pracy, aby przejmować się tym, kto obok niej siedzi. Na kartce zaczął pojawiać się szkic, skupiający się przede wszystkim na stroju modelki. Oczywiście, Gwen miała zamiar później wszystkie szkice uzupełnić kolorem, jednak ponieważ próbki materiałów mogła wziąć ze sobą, nie musiała tego robić na miejscu. Grunt, by uchwycić krój oraz fakturę materiału. O resztę będzie martwić się później.
– Mogłyby – powiedziała, wciąż skupiona na pracy. Ugh, po co ona siedziała tak blisko? To nie było szczególnie komfortowe. Gwen zazwyczaj nie miała nic przeciwko bliskości innych, ale to przecież była kradziejka Frances! Takim żmijką nie można ufać.
Głupio jej jednak było siedzieć w zupełnej ciszy, więc spytała:
– Samantha jest już gotowa? – spytała, a jej ołówek sprawnie poruszał się po kartce. – Musimy skończyć, nim zacznie się robić ciemno, a zmierzchać będzie chyba za jakąś godzinę – oznajmiła, zerkając krótko na słońce.
Jednocześnie jakby mimowolnie odsunęła się odrobinkę od Audrey, gdy sięgała po inny ołówek. Ten, którym obecnie pracowała, był zbyt twardy, aby Gwen mogła wypełnić nim cienie ilustracji.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Samatha była modelką od niedawna. Łut szczęścia sprawił, że udało jej się zdobić kilka mniejszych, bądź większych zleceń, powoli wspinając się na szczeble jakże cudownej kariery. Bo czym były diety oraz mordercze ćwiczenia w momencie, gdy zyskiwało się sławę oraz uwielbienie? Niczym, z pewnością niczym.
Odrobinę zadzierająca nosa modelka uważnie obserwowała koleżanki, gdy występowały przed rudowłosą, sprawiającą wrażenie całkiem przyjemnej, dziewczyną.
Sarnie spojrzenie co chwila wędrowało w kierunku co różniejszych scenerii, zastanawiając się, gdzie jej przyjdzie pozować. Pantofelki na obcasie zdobiące jej stopy nie sprzyjały chodzeniu po wysokich trawach bądź miękkich powierzchniach, zwłaszcza w sukni, w jaką mieli ją ubrać.
Widząc, że poprzednia sesja powoli dobiega końca, Samatha pospieszyła powolną wizażystkę, układającą jej ciemne pukle w wymyślną fryzurę.
- Już! Już chwilę!- Dźwięczny głos rozległ się po polanie, gdy do jej uszu dotarł głos ilustratorki. A niech to! Przez powolne ruchy wizażystki miała poczucie nieprzyjemnego spóźnienia, a to w tym zawodzie z pewnością nie było pożądane! Stres powoli napływał do, zapewne chorobliwie, szczupłego ciała modelki, gdy w subtelnych słowach prosiła wizażystkę, aby ta kończyła swoje dzieło.
Dopiero po kilku minutach udało jej się umknąć z fryzjerskiego krzesełka, by z pomocą jednej z pracownic butiku założyć obszerną, finezyjną suknię.
Ostrożnie, lecz pośpiesznie dziewczę ruszyło do ilustratorki z przepraszającym uśmiechem na czerwonych wargach.
- Przepraszam, utknęłam u fryzjera. Gdzie mam stanąć? I w jakiej pozie? Będzie panna rysować, czy robić zdjęcia? - Kilka pytań padło z ust Samathy, chcącej ukazać się z jak najlepszej strony oraz zapewnić o swoim profesjonaliźmie. Kto wie, może młoda ilustratorka była kluczem, do stałego angażu w Czarownicy? Dziewczyna wiedziała, że nie mogła przepuścić takiej okazji.
Sarnie spojrzenie powędrowało w kierunku towarzyszącej malarce czarownicy.
- Panno Figg! Powinna panna zadbać, aby nasze suknie odpowiednio się układały! O tu, jest fałda, której według pani Malkin nie powinno być... - W głosie modelki dało się słyszeć niechęć, jakby i ona nie przepadała za jasnowłosą czarownicą.
Odrobinę zadzierająca nosa modelka uważnie obserwowała koleżanki, gdy występowały przed rudowłosą, sprawiającą wrażenie całkiem przyjemnej, dziewczyną.
Sarnie spojrzenie co chwila wędrowało w kierunku co różniejszych scenerii, zastanawiając się, gdzie jej przyjdzie pozować. Pantofelki na obcasie zdobiące jej stopy nie sprzyjały chodzeniu po wysokich trawach bądź miękkich powierzchniach, zwłaszcza w sukni, w jaką mieli ją ubrać.
Widząc, że poprzednia sesja powoli dobiega końca, Samatha pospieszyła powolną wizażystkę, układającą jej ciemne pukle w wymyślną fryzurę.
- Już! Już chwilę!- Dźwięczny głos rozległ się po polanie, gdy do jej uszu dotarł głos ilustratorki. A niech to! Przez powolne ruchy wizażystki miała poczucie nieprzyjemnego spóźnienia, a to w tym zawodzie z pewnością nie było pożądane! Stres powoli napływał do, zapewne chorobliwie, szczupłego ciała modelki, gdy w subtelnych słowach prosiła wizażystkę, aby ta kończyła swoje dzieło.
Dopiero po kilku minutach udało jej się umknąć z fryzjerskiego krzesełka, by z pomocą jednej z pracownic butiku założyć obszerną, finezyjną suknię.
Ostrożnie, lecz pośpiesznie dziewczę ruszyło do ilustratorki z przepraszającym uśmiechem na czerwonych wargach.
- Przepraszam, utknęłam u fryzjera. Gdzie mam stanąć? I w jakiej pozie? Będzie panna rysować, czy robić zdjęcia? - Kilka pytań padło z ust Samathy, chcącej ukazać się z jak najlepszej strony oraz zapewnić o swoim profesjonaliźmie. Kto wie, może młoda ilustratorka była kluczem, do stałego angażu w Czarownicy? Dziewczyna wiedziała, że nie mogła przepuścić takiej okazji.
Sarnie spojrzenie powędrowało w kierunku towarzyszącej malarce czarownicy.
- Panno Figg! Powinna panna zadbać, aby nasze suknie odpowiednio się układały! O tu, jest fałda, której według pani Malkin nie powinno być... - W głosie modelki dało się słyszeć niechęć, jakby i ona nie przepadała za jasnowłosą czarownicą.
I show not your face but your heart's desire
Dziewczyna nie przychodziła przez dłuższą chwilę, ale w końcu pojawiła się na planie. Och, tak, Gwen naprawdę nie mogła już dłużej czekać, jeśli miała wykonać odpowiedniej jakości ilustracje. Na całe szczęście, Samantha pojawiła się po dłuższej zwłoce i panna Grey miała wystarczająco czasu, aby zająć się pracą.
– Nic się nie stało, nic! – zapewniła ją rudowłosa. – O, tu możesz stanąć, zobacz! Ustaw się tak, by ładnie prezentować strój, dobrze? Tak trochę… romantycznie… zobacz, może tak – Przybrała na chwilę pozę, którą dziewczyna miała przybrać. – Najpierw muszę cię naszkicować, bo zabraknie mi światła, dobrze? Wytrzymasz w tej pozycji przez chwilę? Jeśli nie, to tylko mi powiedz – tłumaczyła, chcąc, aby cały ten projekt udał się jak najlepiej. Może i „Czarownica” nie była zbyt ambitnym pismem, ale Gwen nie chciała stracić tej pracy. Z resztą, naprawdę ją sobie ceniła. Nie zajmowała się przecież ploteczkami, a tworzeniem ilustracji do gazety, co pozwalało jej się spełniać i zbierać doświadczenia. A to było bardzo ważne, nawet w czasie trwającej wojny.
Młoda modelka raczej nie miała co marzyć o stałym angażu w piśmie. Choć Gwen nie miała nic przeciwko pracy z nią, to nie ona wybierała modelki do tego typu sesji, a „Czarownica” lubiła stawiać regularnie na nowe twarze. No chyba, że zatrudniłby ją butik… ale przy podejściu Audrey, Gwen nie sądziła, aby dziewczyna powiedziała chociaż miłe słowo swojej szefowej na temat modelek. A to mogło czasem tyle zmienić i otworzyć tyle karier przed takimi młodymi dziewczynami! Niestety, nie każdy rozumiał, że pozowanie nie jest wcale tak prostym zawodem. W końcu te dziewczyny nie miały pokazywać siebie, a sprzedawać noszone przez siebie stroje. To naprawdę potrafiło być trudne. Malarka miała tego świadomość.
Szkicując jak najszybciej, aby złapać odpowiednie światło, Gwen nie mogła jednak znieść ataku na Audrey. Nie podobało jej się, że panna Figg krytykowała modelki, ale Samantha też najwyraźniej miała swoje za uszami. Na Boga, czy one po prostu nie mogły być dla siebie miłe? Wtedy pracowałoby się im wszystkim znacznie łatwiej.
– Sam, nie ruszaj się, proszę! Suknia wygląda dobrze. Tak została uszyta, to nie wina panny Figg – powiedziała pewnie, starając się ugasić kłótnie, która mogła wyniknąć pomiędzy dwoma młodymi kobietami.
– Nic się nie stało, nic! – zapewniła ją rudowłosa. – O, tu możesz stanąć, zobacz! Ustaw się tak, by ładnie prezentować strój, dobrze? Tak trochę… romantycznie… zobacz, może tak – Przybrała na chwilę pozę, którą dziewczyna miała przybrać. – Najpierw muszę cię naszkicować, bo zabraknie mi światła, dobrze? Wytrzymasz w tej pozycji przez chwilę? Jeśli nie, to tylko mi powiedz – tłumaczyła, chcąc, aby cały ten projekt udał się jak najlepiej. Może i „Czarownica” nie była zbyt ambitnym pismem, ale Gwen nie chciała stracić tej pracy. Z resztą, naprawdę ją sobie ceniła. Nie zajmowała się przecież ploteczkami, a tworzeniem ilustracji do gazety, co pozwalało jej się spełniać i zbierać doświadczenia. A to było bardzo ważne, nawet w czasie trwającej wojny.
Młoda modelka raczej nie miała co marzyć o stałym angażu w piśmie. Choć Gwen nie miała nic przeciwko pracy z nią, to nie ona wybierała modelki do tego typu sesji, a „Czarownica” lubiła stawiać regularnie na nowe twarze. No chyba, że zatrudniłby ją butik… ale przy podejściu Audrey, Gwen nie sądziła, aby dziewczyna powiedziała chociaż miłe słowo swojej szefowej na temat modelek. A to mogło czasem tyle zmienić i otworzyć tyle karier przed takimi młodymi dziewczynami! Niestety, nie każdy rozumiał, że pozowanie nie jest wcale tak prostym zawodem. W końcu te dziewczyny nie miały pokazywać siebie, a sprzedawać noszone przez siebie stroje. To naprawdę potrafiło być trudne. Malarka miała tego świadomość.
Szkicując jak najszybciej, aby złapać odpowiednie światło, Gwen nie mogła jednak znieść ataku na Audrey. Nie podobało jej się, że panna Figg krytykowała modelki, ale Samantha też najwyraźniej miała swoje za uszami. Na Boga, czy one po prostu nie mogły być dla siebie miłe? Wtedy pracowałoby się im wszystkim znacznie łatwiej.
– Sam, nie ruszaj się, proszę! Suknia wygląda dobrze. Tak została uszyta, to nie wina panny Figg – powiedziała pewnie, starając się ugasić kłótnie, która mogła wyniknąć pomiędzy dwoma młodymi kobietami.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Samantha uśmiechnęła się delikatnie słysząc, że jej spóźnienie nie zostało źle odebrane. Jak profesjonalistka (nawet ta, dopiero początkująca) chciała pokazać się z jak najlepszej strony. Uważnie przyglądała się dziewczynie, gdy ta pokazywała jej, miejsce, jakie powinna zająć oraz pozycję w której powinna się ustawić. Posłusznie stanęła we wskazanym miejscu, przyjmując pozę, jaką pokazała jej ilustratorka, nieznacznie ją zmieniając, aby łuk jej bioder oraz ramiona prezentowały się w lepszy sposób, tym samym komplementując sukienkę, jaką miała na sobie.
- Tak jest dobrze, panno Grey? - Zapytała, chcąc upewnić się czy poza, jaką przybrała odpowiada sympatycznej ilustratorce. Nie chciała utrudniać jej pracy, zapewne w przeciwieństwie do podłej panny Figg, wyraźnie nie lubianej przez modelki. - Ależ oczywiście! Proszę się nie martwić, wytrzymam tyle, ile trzeba! - Wyuczony uśmiech pojawił się na twarzy dziewczyny, starającej się zastygnąć w bezruchu. Nie było to zadanie łatwe, pozostawało jej więc mieć nadzieję, że drobne uniesienia klatki piersiowej bądź nieznaczne przeniesienie ciężaru ciała z jednej nogi, na drugą nie będą problemem dla pracownicy Czarownicy.
Nie potrafiła jednak patrzeć, jak panna Figg nie wykonuje swoich obowiązków, utrudniając wszystkim pracę. Nie był to pierwszy raz, gdy Samanthcie przyszło pracować w jej towarzystwie a frustracja powoli zaczynała się wylewać. Nic z resztą dziwnego, gdy w jednym pomieszczeniu bądź przestrzeni znajduje się tuzin kobiet, z czego kariera połowy z nich uzależniona jest od tego, jak będą się prezentować.
- Och, przepraszam! Skoro panna mówi, że wygląda dobrze, wierzę pannie na słowo. - Odpowiedziała jedynie malarce, ignorując wszelkie wzmianki dotyczące panny Figg. I samą pannę Figg również, nie chcąc tracić na nią swojej energii. Ponoć niektórzy czarodzieje byli nie warci zachodu, a przynajmniej tak sądziła jej matka... Nawet jeśli mówiła o czarodziejach płci męskiej. - Długo panna maluje, panno Grey? - Zapytała starając się nawet nie drgnąć, chcąc jednak chociaż w niewielki sposób zająć sobie czas pozowania. Wodzenie sarnim spojrzeniem po okolicy, zwłaszcza nie mogąc się obrócić zwłaszcza, gdy nie można było się obrócić.
- Tak jest dobrze, panno Grey? - Zapytała, chcąc upewnić się czy poza, jaką przybrała odpowiada sympatycznej ilustratorce. Nie chciała utrudniać jej pracy, zapewne w przeciwieństwie do podłej panny Figg, wyraźnie nie lubianej przez modelki. - Ależ oczywiście! Proszę się nie martwić, wytrzymam tyle, ile trzeba! - Wyuczony uśmiech pojawił się na twarzy dziewczyny, starającej się zastygnąć w bezruchu. Nie było to zadanie łatwe, pozostawało jej więc mieć nadzieję, że drobne uniesienia klatki piersiowej bądź nieznaczne przeniesienie ciężaru ciała z jednej nogi, na drugą nie będą problemem dla pracownicy Czarownicy.
Nie potrafiła jednak patrzeć, jak panna Figg nie wykonuje swoich obowiązków, utrudniając wszystkim pracę. Nie był to pierwszy raz, gdy Samanthcie przyszło pracować w jej towarzystwie a frustracja powoli zaczynała się wylewać. Nic z resztą dziwnego, gdy w jednym pomieszczeniu bądź przestrzeni znajduje się tuzin kobiet, z czego kariera połowy z nich uzależniona jest od tego, jak będą się prezentować.
- Och, przepraszam! Skoro panna mówi, że wygląda dobrze, wierzę pannie na słowo. - Odpowiedziała jedynie malarce, ignorując wszelkie wzmianki dotyczące panny Figg. I samą pannę Figg również, nie chcąc tracić na nią swojej energii. Ponoć niektórzy czarodzieje byli nie warci zachodu, a przynajmniej tak sądziła jej matka... Nawet jeśli mówiła o czarodziejach płci męskiej. - Długo panna maluje, panno Grey? - Zapytała starając się nawet nie drgnąć, chcąc jednak chociaż w niewielki sposób zająć sobie czas pozowania. Wodzenie sarnim spojrzeniem po okolicy, zwłaszcza nie mogąc się obrócić zwłaszcza, gdy nie można było się obrócić.
I show not your face but your heart's desire
Gwen nie dziwiła się, że modelki nie przepadają za panną Figg. W końcu dziewczyna była do nich wyraźnie uprzedzona. Może im zazdrościła? Sama była całkiem ładna, ale panna Grey sądziła, że w żadnym razie nie nadawałaby się do takiego zajęcia. Nie miała koniecznej cierpliwości, koniecznej gracji w ruchach i odpowiedniej charyzmy, aby móc pozować zawodowo. Z resztą, rudowłosa chyba nie chciałaby jej malować nawet, gdyby ta jej zapłaciła. Nie miała zamiaru spędzać z kimś tak niemiłym kolejnych kilku bądź kilkunastu godzin.
– Tak, tak, świetnie! – odpowiedziała pozującej dziewczynie. – Ale naprawdę, nie bój się mówić! – zapewniła ją. Nie chciała przecież, aby przez nią Samantha zaczęła drętwieć, albo by zemdlała z powodu odwodnienia. Takie rzeczy nie miały prawa zdarzyć się na jej warcie! To znaczy… w trakcie jej pracy. Ale właściwie ilustrowanie ma w sobie coś z warty. Tak, tak, zdecydowanie; jedynie Gwen nie potrafiła dojść do tego, co dokładnie. Na szczęście, to nie było istotne.
Dłoń malarki sprawnie sunęła po kartce. Dziewczyna uważnie przyglądała się swojej modelce, starając się jak najlepiej oddać zarówno padające światło, jak i proporcje oraz urodę stroju, który w tym wszystkim by przecież najważniejszy. Nie przeszkadzały jej drobne zmiany położenia Samanthy, szczególnie, że jej wzrok czasem spoczywał na kartce, nie na samej dziewczynie. Jedynie gdy przyglądała się jej uważnie, a modelka wykonywała jakiś gwałtowny ruch, grzecznie prosiła ją o to, aby utrzymała przez chwilę pozycję w bezruchu.
– Naprawdę wygląda dobrze – zapewniła ją raz jeszcze. – Trudno powiedzieć, Sam, wiesz? Chyba trochę od zawsze. Ale w czwartej czy piątej klasie Hogwartu zaczęłam myśleć o tym tak naprawdę poważnie. Chociaż naprawdę zawsze coś rysowałam – wyjaśniła. W końcu dziecięce rysowanie kwiatuszków i widoczków trudno nazwać faktyczną nauką. Rzecz jasna, gdyby nie to, Gwen nigdy nie poznałaby radości płynącej z tworzenia i nie zapragnęłaby tego robić, ale świadomość, że rysowanie to także ciężka praca i nauka przyszła dopiero z czasem. Jak to zwykle z resztą bywa.
Szkicowała Samanthę wytrwale, starając się wykonać zadanie możliwie jak najszybciej i jak najsprawniej. Następnie, gdy skończyła, chwyciła aparat i wykonała dziewczynie kilka zdjęć: po części po to, by w domu móc dopracować ilustracje, po części z myślą o dołączeniu ich do „Czarownicy”. To, jednak czy się w niej ukażą już nie zależało od niej; takimi rzeczami zajmowała się w końcu redaktor naczelna.
| zt dla Gwen
– Tak, tak, świetnie! – odpowiedziała pozującej dziewczynie. – Ale naprawdę, nie bój się mówić! – zapewniła ją. Nie chciała przecież, aby przez nią Samantha zaczęła drętwieć, albo by zemdlała z powodu odwodnienia. Takie rzeczy nie miały prawa zdarzyć się na jej warcie! To znaczy… w trakcie jej pracy. Ale właściwie ilustrowanie ma w sobie coś z warty. Tak, tak, zdecydowanie; jedynie Gwen nie potrafiła dojść do tego, co dokładnie. Na szczęście, to nie było istotne.
Dłoń malarki sprawnie sunęła po kartce. Dziewczyna uważnie przyglądała się swojej modelce, starając się jak najlepiej oddać zarówno padające światło, jak i proporcje oraz urodę stroju, który w tym wszystkim by przecież najważniejszy. Nie przeszkadzały jej drobne zmiany położenia Samanthy, szczególnie, że jej wzrok czasem spoczywał na kartce, nie na samej dziewczynie. Jedynie gdy przyglądała się jej uważnie, a modelka wykonywała jakiś gwałtowny ruch, grzecznie prosiła ją o to, aby utrzymała przez chwilę pozycję w bezruchu.
– Naprawdę wygląda dobrze – zapewniła ją raz jeszcze. – Trudno powiedzieć, Sam, wiesz? Chyba trochę od zawsze. Ale w czwartej czy piątej klasie Hogwartu zaczęłam myśleć o tym tak naprawdę poważnie. Chociaż naprawdę zawsze coś rysowałam – wyjaśniła. W końcu dziecięce rysowanie kwiatuszków i widoczków trudno nazwać faktyczną nauką. Rzecz jasna, gdyby nie to, Gwen nigdy nie poznałaby radości płynącej z tworzenia i nie zapragnęłaby tego robić, ale świadomość, że rysowanie to także ciężka praca i nauka przyszła dopiero z czasem. Jak to zwykle z resztą bywa.
Szkicowała Samanthę wytrwale, starając się wykonać zadanie możliwie jak najszybciej i jak najsprawniej. Następnie, gdy skończyła, chwyciła aparat i wykonała dziewczynie kilka zdjęć: po części po to, by w domu móc dopracować ilustracje, po części z myślą o dołączeniu ich do „Czarownicy”. To, jednak czy się w niej ukażą już nie zależało od niej; takimi rzeczami zajmowała się w końcu redaktor naczelna.
| zt dla Gwen
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Samantha kiwnęła jedynie głową, dając tym samym znać, że przyjęła słowa malarki do wiadomości. Czuła się jednak na siłach, aby dotrwać do końca sesji bez żadnych przerw bądź przystanków, nawet jeśli malowana była po raz pierwszy. Zwykle pozowała do fotografii, czasem, korzystając z sąsiedztwa, pozowała Madame Malkin jako żywy manekin, by mogła sprawdzić, jak suknia prezentuje się na ciele. To wszystko nauczyło młodą dziewczynę niebywałej cierpliwości, jakże dziwnej w jej młodym wieku.
Była również wytrwała, chcąc jak najlepiej zaprezentować przed rudowłosą dziewczyną. Kto wie, może kiedyś szepnie o niej słówko bądź dwa gdzieś w redakcji "Czarownicy". Ach, jakże to byłoby wspaniałe! Oczami wyobraźni, Sam widziała już swoją twarz na każdej okładce.
Z uśmiechem słuchała słów malarki.
- To fascynujące, że od tak młodego wieku wiedziała panna, co chce robić ze swoim życiem. - W przeciwieństwie do niej, bowiem Samantha zastanawiała się długo. Zapewne trochę za długo, by ruszyć w konkretnym kierunku, ostatecznie decydując się na wykorzystanie swojej urody. - Moja mama była malarką. Uwielbiała malować kwiaty. - Z sentymentem wspomniała zmarłą matkę. Doskonale pamiętała, jak ta siadywała na tarasie niewielkiego domku pod Londynem, by malować najróżniejsze kwiaty znajdujące się w ogrodzie. Ciężkie westchnienie wyrwało się z piersi dziewczęcia, które odsunęło od siebie sentymenty. W końcu i ona była w pracy, czyż nie?
Sesja dobiegła końca. Samantha ciepło podziękowała malarce, by udać się do prowizorycznego zaplecza. Tam pozbyła się sukni Madame Malkin zakładając swoją, podkreślającą jej aututy lecz o wiele wygodniejszą od strojnej kreacji. Następnie modelka udała się do fryzjerki, by rozplotła wymyślną fryzurę powoli zmieniając się w zwykłą dziewczynę z sąsiedztwa. Tak czuła się z pewnością wygodniej. Nim jednak wróciła do domu poczekała, aż cały plan się zwinie, by załapać się na załatwiony wcześniej transport, zwłaszcza, że nie mogła zwyczajnie teleportować się do swojego,niewielkiego mieszkania w Londynie.
/zt dla Lusterka
Była również wytrwała, chcąc jak najlepiej zaprezentować przed rudowłosą dziewczyną. Kto wie, może kiedyś szepnie o niej słówko bądź dwa gdzieś w redakcji "Czarownicy". Ach, jakże to byłoby wspaniałe! Oczami wyobraźni, Sam widziała już swoją twarz na każdej okładce.
Z uśmiechem słuchała słów malarki.
- To fascynujące, że od tak młodego wieku wiedziała panna, co chce robić ze swoim życiem. - W przeciwieństwie do niej, bowiem Samantha zastanawiała się długo. Zapewne trochę za długo, by ruszyć w konkretnym kierunku, ostatecznie decydując się na wykorzystanie swojej urody. - Moja mama była malarką. Uwielbiała malować kwiaty. - Z sentymentem wspomniała zmarłą matkę. Doskonale pamiętała, jak ta siadywała na tarasie niewielkiego domku pod Londynem, by malować najróżniejsze kwiaty znajdujące się w ogrodzie. Ciężkie westchnienie wyrwało się z piersi dziewczęcia, które odsunęło od siebie sentymenty. W końcu i ona była w pracy, czyż nie?
Sesja dobiegła końca. Samantha ciepło podziękowała malarce, by udać się do prowizorycznego zaplecza. Tam pozbyła się sukni Madame Malkin zakładając swoją, podkreślającą jej aututy lecz o wiele wygodniejszą od strojnej kreacji. Następnie modelka udała się do fryzjerki, by rozplotła wymyślną fryzurę powoli zmieniając się w zwykłą dziewczynę z sąsiedztwa. Tak czuła się z pewnością wygodniej. Nim jednak wróciła do domu poczekała, aż cały plan się zwinie, by załapać się na załatwiony wcześniej transport, zwłaszcza, że nie mogła zwyczajnie teleportować się do swojego,niewielkiego mieszkania w Londynie.
/zt dla Lusterka
I show not your face but your heart's desire
16.07
Po spotkaniu Zakonu Feniksa Michael miał wiele do przemyślenia i właściwie rwał się do działania. Choć nieco niechętnie udawał się dziś na wyręb wraz z mugolskimi drwalami, to - paradoksalnie - fizyczna praca sprzyjała namysłowi. Po kilku godzinach pracy, Michaela opuściła już gorączkowa chęć prowadzenia działań w Londynie. Machając siekierą, miał czas skupić się na spokojniejszym snuciu dalszych planów. Sojusz z olbrzymami wydawał się stracony, a ten z wilkołakami (wiedział to nawet on, zwłaszcza on) - ryzykowny, ale musieli próbować. Wciąż nie ochłonął do końca po tym, jak publicznie wyznał wszystkim Zakonnikom swoją przypadłość. Może i powinien spojrzeć na likantropię z nieco innego punktu widzenia - może wiedza o wilkołakach, jaką nabył z własnego doświadczenia, mogłaby być wykorzystana dla celów Zakonu, pożyteczna. Trudno było mu jednak doszukiwać się jakichkolwiek pozytywów, choć nieśmiało próbował. Czuł przede wszystkim wstyd. Nieprzepracowaną żałobę po utraconym, swoim zdaniem, normalnym życiu. Pewien strach przed nadchodzącymi spotkaniami z pobratymcami z którymi nie łączyło go nic, poza klątwą krwi. I jeszcze żal, że olbrzymy - dla których narażał przecież życie, odzyskując ich cenny artefakt - tak szybko odrzuciły ich propozycję współpracy.
Machał siekierą coraz energiczniej, rąbiąc drewno i dając upust emocjom. Praca z mugolskimi drwalami była bardziej wyczerpująca fizycznie (i dobrze!) niż zlecenia w magicznym tartaku, gdzie posługiwał się głównie różdżką i zaklęciami użytkowymi. Mugole wiedzieli, że jest czarodziejem - dlatego dostał zresztą tę robotę. Szef grupy drwali wiedział o wydarzeniach w Londynie, od dawna znał też legendy o niebezpieczeństwach w Ferrels Wood. Teraz powiązał tajemnicze zniknięcia z czarami i po namyśle wynajął Michaela zarówno do pracy, jak i do ochrony swoich ludzi. Tonks został mu polecony jako zaufany mugolak, ale niektórzy i tak zerkali na niego podejrzliwie - z jednej strony mieli czuć się przy nim bezpiecznie, ale z drugiej byli przerażeni manifestacjami magii w całej Anglii i wieściami ze stolicy. Michael wiedział, że zapewne nie ufają mu w pełni, przezornie nie sięgał więc po różdżkę. Użyje jej jedynie w razie konieczności, a tymczasem rąbał drewno po mugolsku, jak wszyscy, trzymając się nieco na brzegu grupy.
Wtem z zamyślenia wyrwał go krzyk. Poderwał głowę i ujrzał, jak pień jednego z drzew chwieje się niebezpiecznie, nieudolnie podcięty przez jakiegoś młodzika. Drzewo zaraz spadnie wprost na pobladłego mężczyznę - czy stojący obok potężny brunet zdoła go odciągnąć w ułamku sekund? I czy Michael zdąży sięgnąć po różdzkę? Złapał szybko drewienko, przeklinając się za to, że schował różdżkę do kieszeni - sięgnięcie po nią kosztowało go cenną chwilę.
Po spotkaniu Zakonu Feniksa Michael miał wiele do przemyślenia i właściwie rwał się do działania. Choć nieco niechętnie udawał się dziś na wyręb wraz z mugolskimi drwalami, to - paradoksalnie - fizyczna praca sprzyjała namysłowi. Po kilku godzinach pracy, Michaela opuściła już gorączkowa chęć prowadzenia działań w Londynie. Machając siekierą, miał czas skupić się na spokojniejszym snuciu dalszych planów. Sojusz z olbrzymami wydawał się stracony, a ten z wilkołakami (wiedział to nawet on, zwłaszcza on) - ryzykowny, ale musieli próbować. Wciąż nie ochłonął do końca po tym, jak publicznie wyznał wszystkim Zakonnikom swoją przypadłość. Może i powinien spojrzeć na likantropię z nieco innego punktu widzenia - może wiedza o wilkołakach, jaką nabył z własnego doświadczenia, mogłaby być wykorzystana dla celów Zakonu, pożyteczna. Trudno było mu jednak doszukiwać się jakichkolwiek pozytywów, choć nieśmiało próbował. Czuł przede wszystkim wstyd. Nieprzepracowaną żałobę po utraconym, swoim zdaniem, normalnym życiu. Pewien strach przed nadchodzącymi spotkaniami z pobratymcami z którymi nie łączyło go nic, poza klątwą krwi. I jeszcze żal, że olbrzymy - dla których narażał przecież życie, odzyskując ich cenny artefakt - tak szybko odrzuciły ich propozycję współpracy.
Machał siekierą coraz energiczniej, rąbiąc drewno i dając upust emocjom. Praca z mugolskimi drwalami była bardziej wyczerpująca fizycznie (i dobrze!) niż zlecenia w magicznym tartaku, gdzie posługiwał się głównie różdżką i zaklęciami użytkowymi. Mugole wiedzieli, że jest czarodziejem - dlatego dostał zresztą tę robotę. Szef grupy drwali wiedział o wydarzeniach w Londynie, od dawna znał też legendy o niebezpieczeństwach w Ferrels Wood. Teraz powiązał tajemnicze zniknięcia z czarami i po namyśle wynajął Michaela zarówno do pracy, jak i do ochrony swoich ludzi. Tonks został mu polecony jako zaufany mugolak, ale niektórzy i tak zerkali na niego podejrzliwie - z jednej strony mieli czuć się przy nim bezpiecznie, ale z drugiej byli przerażeni manifestacjami magii w całej Anglii i wieściami ze stolicy. Michael wiedział, że zapewne nie ufają mu w pełni, przezornie nie sięgał więc po różdżkę. Użyje jej jedynie w razie konieczności, a tymczasem rąbał drewno po mugolsku, jak wszyscy, trzymając się nieco na brzegu grupy.
Wtem z zamyślenia wyrwał go krzyk. Poderwał głowę i ujrzał, jak pień jednego z drzew chwieje się niebezpiecznie, nieudolnie podcięty przez jakiegoś młodzika. Drzewo zaraz spadnie wprost na pobladłego mężczyznę - czy stojący obok potężny brunet zdoła go odciągnąć w ułamku sekund? I czy Michael zdąży sięgnąć po różdzkę? Złapał szybko drewienko, przeklinając się za to, że schował różdżkę do kieszeni - sięgnięcie po nią kosztowało go cenną chwilę.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Wędrówka była długa, a nogi wchodziły w to miejsce gdzie żadne światło nie dochodzi, ale bez sprawnego motocykla dla Hagrida nie było innej opcji. Gdy osiedlił się w Keswick rzeczywiście, trochę się rozleniwił, do pracy miał zaledwie 24 mile. Teraz jednak po przejściu pół kraju, dostawał już sporej zadyszki. Ponownie, tak jak tuż po wyjściu z domu w nieznane, musiał szukać sobie jedzenia. Najłatwiej było o kozy. Stały sobie na pastwiskach i nie robiły za dużo, rzadko kiedy nawet uciekały. Hagrid coraz bardziej rozumiał dlaczego świeża koza należała do największych przysmaków jego matki, chociaż nie do końca był pewien czemu wolała je od niego. Jakby się postarał też być może wyhodowałby taką sierść i rogi, przy czym z tym drugim mógłby być większy problem. Półolbrzymy miały pokaźną ilość włosów, miały też nadludzką siłę i wytrzymałość, ale rogów jeszcze się nie dorobiły.
Przechodząc przez jedną z wiosek w Northamptonshire, już niedaleko od Londynu, natknął się ekipę drwali, którzy z początku, zanim nie określili, że mają 12-krotną przewagę, chcieli wiać gdzie pieprz rośnie. Ostatecznie jednak, dzięki wyszukanym rozmówkom w slangu prawdziwych drwali, Hagrid dogadał się z nimi. Ba! Oprócz kawałka bułki i dwóch kiełbasek wzięli go ze sobą na robotę. Najmniejszy z nich, który podobno dopiero się przyuczał, był na tyle odważny by Rubeusowi opowiedzieć gdzie dokładnie tną, dla kogo i za ile. Opowiadał także o tym, że podobno Londyn nawiedzony, ale zanim Hagrid nie objadł się kiełbasek, nic go nie obchodziło. Najedzony z wizją dodatkowego grosza w kieszeni, który zawsze się przyda, zwłaszcza, że póki co świeciły one pustkami, udał się z nimi na fuchę.
Ferrels Wood nie było miejscem całkowicie normalnym i nawet taki ktoś jak Hagrid mógł to wyczuć. Młodzieniaszek mówił, że las też był nawiedzony, ale to nie o duchy się tam rozchodziło. Wszystkie drzewa wyglądały dokładnie tak samo i nawet po tak profesjonalnym doświadczeniu jakie nabył jako starszy drwal w Keswick, trudno było rozróżnić jedno od drugiego. Nie trafił jednak tam by rozważać nad kształtem drzew, a by je wycinać i w zamian za to odebrać parę monet na dalszą podróż. Gwizdał pod nosem gdy tuż obok niego rozległ się potężny jak na młode płuca krzyk. Ten sam młodzieniec który tak chętnie dzielił się z nim informacjami o robocie, stał jak wryty gdy pień drzewa powoli przewracał się na niego.
Głupek jeden wioskowy, źle ciął, przemknęło tylko przez myśl Hagrida gdy rzucił się w jego stronę wypuszczając z rąk siekierę. Jeden jego krok mieścił się w trzech krokach przeciętnego mężczyzny, ale siła wiatru i cała reszta skomplikowanych formułek nie działa już tak bardzo na jego korzyść, jako, że młodzik zaraz miał pożegnać się z życiem przygnieciony przez drzewo. Ryzyko zawodowe.
Hagrid w ostatniej chwili stanął na linii chłopaka i drzewa, wypychając go na bok. Chłopak przewrócił się z dość dużym hukiem, ale Rubeus ani myślał za to przepraszać. Sam otrzymał uderzenie gdy potężny konar spadał mu na plecy. Nie był w stanie go podnieść, to nie była zwykła jodła, więc po kilku sekundach i złapaniu w płuca haustu powietrza wysunął się szybkim ruchem spod pnia odskakując gwałtownie na bok i od razu podnosząc z ziemi za szmaty młodzika.
- Głupiś! - popukał się tylko w łeb. - Nie tak tnij - rękoma zaczął pokazywać mu zamaszyste ruchy. - Z uczuciem musisz walić, tak jakbyś walił w łeb! - w tanecznym wręcz rytmie wykonał dłońmi ruchy siekiery. - No nie płacz... Nie płacz już... - jego głos znacznie się uspokoił gdy zobaczył jak chłopakowi z oczu lecą łzy. - Już, już - otrzepał mu ubabraną w korze i mchu koszulę i wręczył siekierę.
Jako starszy drwal potrafił radzić sobie z takimi przypadkami, chociaż tu, na chłopski rozum, nikt niedoszłej ofiary dobrze nie przeszkolił. Ścianie drzew nie było takim znowu najprostszym zajęciem. Wymagało sporo pomyślunku.
Zmęczony sytuacją, z głęboką potrzebą złapania łyka wody oddalił się od dalej rozbeczanego młodzika, prawie na drugą stronę robotników i z jednego z bukłaków leżących w pobliżu pociągnął potężny łyk wody, dopóki nie zauważył mężczyzny, który ewidentnie mu się przyglądał.
- A Tobie co? Jak byłem mały jadłem wołowinę i piłem dobre piwo, temu tak wyrosłem - stara wyuczona śpiewka dla wszystkich dziwiących się mugoli.
Przechodząc przez jedną z wiosek w Northamptonshire, już niedaleko od Londynu, natknął się ekipę drwali, którzy z początku, zanim nie określili, że mają 12-krotną przewagę, chcieli wiać gdzie pieprz rośnie. Ostatecznie jednak, dzięki wyszukanym rozmówkom w slangu prawdziwych drwali, Hagrid dogadał się z nimi. Ba! Oprócz kawałka bułki i dwóch kiełbasek wzięli go ze sobą na robotę. Najmniejszy z nich, który podobno dopiero się przyuczał, był na tyle odważny by Rubeusowi opowiedzieć gdzie dokładnie tną, dla kogo i za ile. Opowiadał także o tym, że podobno Londyn nawiedzony, ale zanim Hagrid nie objadł się kiełbasek, nic go nie obchodziło. Najedzony z wizją dodatkowego grosza w kieszeni, który zawsze się przyda, zwłaszcza, że póki co świeciły one pustkami, udał się z nimi na fuchę.
Ferrels Wood nie było miejscem całkowicie normalnym i nawet taki ktoś jak Hagrid mógł to wyczuć. Młodzieniaszek mówił, że las też był nawiedzony, ale to nie o duchy się tam rozchodziło. Wszystkie drzewa wyglądały dokładnie tak samo i nawet po tak profesjonalnym doświadczeniu jakie nabył jako starszy drwal w Keswick, trudno było rozróżnić jedno od drugiego. Nie trafił jednak tam by rozważać nad kształtem drzew, a by je wycinać i w zamian za to odebrać parę monet na dalszą podróż. Gwizdał pod nosem gdy tuż obok niego rozległ się potężny jak na młode płuca krzyk. Ten sam młodzieniec który tak chętnie dzielił się z nim informacjami o robocie, stał jak wryty gdy pień drzewa powoli przewracał się na niego.
Głupek jeden wioskowy, źle ciął, przemknęło tylko przez myśl Hagrida gdy rzucił się w jego stronę wypuszczając z rąk siekierę. Jeden jego krok mieścił się w trzech krokach przeciętnego mężczyzny, ale siła wiatru i cała reszta skomplikowanych formułek nie działa już tak bardzo na jego korzyść, jako, że młodzik zaraz miał pożegnać się z życiem przygnieciony przez drzewo. Ryzyko zawodowe.
Hagrid w ostatniej chwili stanął na linii chłopaka i drzewa, wypychając go na bok. Chłopak przewrócił się z dość dużym hukiem, ale Rubeus ani myślał za to przepraszać. Sam otrzymał uderzenie gdy potężny konar spadał mu na plecy. Nie był w stanie go podnieść, to nie była zwykła jodła, więc po kilku sekundach i złapaniu w płuca haustu powietrza wysunął się szybkim ruchem spod pnia odskakując gwałtownie na bok i od razu podnosząc z ziemi za szmaty młodzika.
- Głupiś! - popukał się tylko w łeb. - Nie tak tnij - rękoma zaczął pokazywać mu zamaszyste ruchy. - Z uczuciem musisz walić, tak jakbyś walił w łeb! - w tanecznym wręcz rytmie wykonał dłońmi ruchy siekiery. - No nie płacz... Nie płacz już... - jego głos znacznie się uspokoił gdy zobaczył jak chłopakowi z oczu lecą łzy. - Już, już - otrzepał mu ubabraną w korze i mchu koszulę i wręczył siekierę.
Jako starszy drwal potrafił radzić sobie z takimi przypadkami, chociaż tu, na chłopski rozum, nikt niedoszłej ofiary dobrze nie przeszkolił. Ścianie drzew nie było takim znowu najprostszym zajęciem. Wymagało sporo pomyślunku.
Zmęczony sytuacją, z głęboką potrzebą złapania łyka wody oddalił się od dalej rozbeczanego młodzika, prawie na drugą stronę robotników i z jednego z bukłaków leżących w pobliżu pociągnął potężny łyk wody, dopóki nie zauważył mężczyzny, który ewidentnie mu się przyglądał.
- A Tobie co? Jak byłem mały jadłem wołowinę i piłem dobre piwo, temu tak wyrosłem - stara wyuczona śpiewka dla wszystkich dziwiących się mugoli.
No i idę z tym brzemieniem ku Golgocie
Co ja pieprzę idę przecież w
jasną dal
-Wingardium Leviosa... - zaczął, celując różdżką w spadający pień, ale za późno, zaklęcie nie mogło sięgnąć celu. Zwłaszcza, że konar uderzył w człowieka o wiele wcześniej, niż Tonks się spodziewał. Tyle, że nie zderzył się z czaszką przerażonego młodziana, a z plecami ponadprzeciętnie wysokiego brodacza, który zainterweniował wręcz błyskawicznie. Michael z niedowierzaniem dostrzegł, jak barczysty nieznajomy nie tylko odpycha potencjalną ofiarę, co zajmuje jej miejsce.
-Nie...! - wyrwało się zarówno jemu, jak i kilku innym drwalom. Brodacz upadł na ziemię, a przez głowę Michaela przemknęły równocześnie dwie myśli. Czy ten dureń jest pijany?! i obwinią mnie za jego śmierć.
Zatrudnili go w końcu nie tyle do rąbania drewna, co do ochrony przed przeklętym lasem - a nieszczęśliwie przewrócony pień warto zwalić na magię. Tym bardziej, że Michael wyciągnął już różdżkę.
Świat zamarł na kilka sekund, a przerażone spojrzenia wciąż były utkwione w powalonym brunecie. Michael wciąż zaciskał palce na różdżce, niepewny, czy przy nieufnych drwalach zasadne będzie użycie kolejnego Wingardium Leviosa. Nie znał magii leczniczej, nie wiedział, czy mężczyźnie można w ogóle jeszcze pomóc, aż...
...Drwal ożył, sapnął nagle i z dziecinną wręcz łatwością wygrzebał się spod drzewa. Po chwili stał już na nogach i klepał przerażonego młodzika po plecach. Michaelowi opadła szczęka, niektórym drwalom też. Tonks poczuł na sobie kilka uważnych spojrzeń, usłyszał kilka zdławionych szeptów. Szybko opuścił różdżkę. Jeszcze tego brakowało, by to jemu przypisano ten cud, choć lepiej być odpowiedzialnym za czyjeś ocalenie niż śmierć.
Wiedział, że mugole potrafią sobie wytłumaczyć i zracjonalizować prawie wszystko - być może oprócz magicznych anomalii i obecnej wojny. Wiedział też, że Wingardium Leviosa chybiło celu i w niczym tu nie pomogło. Wiedział, że zwykły mugol, choćby nie wiadomo jak silny, nie mógł tak stać na nogach po takim uderzeniu. Ba, brodacz energicznie demonstrował coś młodemu drwalowi, a potem beztrosko oddalił się po bukłak wody.
To nienaturalne.
A Michael był wytrenowany do tego, by w porę dostrzegać niebezpieczeństwo. I niebezpieczne istoty. Zmrużył oczy, bacznie obserwując olbrzymiego mężczyznę, a potem ruszył za nim, niby też zmierzając po wodę.
Chciał go zaskoczyć, ale brodacz sam się zorientował. Może te... mniejsze olbrzymy faktycznie bywały bardziej inteligentne.
Tonks uniósł jedną brew, słuchając jednym bajeczki o jedzeniu i piwie. Skupiał się raczej na tym, by obrócić się plecami do drwali, którzy nie mogli teraz dostrzec jego dłoni. A w prawej dłoni nadal trzymał różdżkę, czekając na odpowiedni moment, by wycelować ją w żebra nieznajomego.
-Dość tych bajeczek, wiem, że nie jesteś mugolem. - warknął, nieco bardziej gardłowo niż zamierzał. -Co tu robisz, hm? Nie siedzicie wszyscy w Londynie? - syknął, wpatrując się w brodacza chłodno i oskarżycielsko. Przez głowę przewijały mu się różne scenariusze - chcesz ich zaatakować, oddać szmalcownikom, zjeść?
1. zręczne ręce
2. spostrzegawczość Hagrida
(bez bonusów, na prywatne potrzeby wygrywa wyższa kostka)
czy Hagrid zauważy różdżkę zanim w niego wyceluję?
-Nie...! - wyrwało się zarówno jemu, jak i kilku innym drwalom. Brodacz upadł na ziemię, a przez głowę Michaela przemknęły równocześnie dwie myśli. Czy ten dureń jest pijany?! i obwinią mnie za jego śmierć.
Zatrudnili go w końcu nie tyle do rąbania drewna, co do ochrony przed przeklętym lasem - a nieszczęśliwie przewrócony pień warto zwalić na magię. Tym bardziej, że Michael wyciągnął już różdżkę.
Świat zamarł na kilka sekund, a przerażone spojrzenia wciąż były utkwione w powalonym brunecie. Michael wciąż zaciskał palce na różdżce, niepewny, czy przy nieufnych drwalach zasadne będzie użycie kolejnego Wingardium Leviosa. Nie znał magii leczniczej, nie wiedział, czy mężczyźnie można w ogóle jeszcze pomóc, aż...
...Drwal ożył, sapnął nagle i z dziecinną wręcz łatwością wygrzebał się spod drzewa. Po chwili stał już na nogach i klepał przerażonego młodzika po plecach. Michaelowi opadła szczęka, niektórym drwalom też. Tonks poczuł na sobie kilka uważnych spojrzeń, usłyszał kilka zdławionych szeptów. Szybko opuścił różdżkę. Jeszcze tego brakowało, by to jemu przypisano ten cud, choć lepiej być odpowiedzialnym za czyjeś ocalenie niż śmierć.
Wiedział, że mugole potrafią sobie wytłumaczyć i zracjonalizować prawie wszystko - być może oprócz magicznych anomalii i obecnej wojny. Wiedział też, że Wingardium Leviosa chybiło celu i w niczym tu nie pomogło. Wiedział, że zwykły mugol, choćby nie wiadomo jak silny, nie mógł tak stać na nogach po takim uderzeniu. Ba, brodacz energicznie demonstrował coś młodemu drwalowi, a potem beztrosko oddalił się po bukłak wody.
To nienaturalne.
A Michael był wytrenowany do tego, by w porę dostrzegać niebezpieczeństwo. I niebezpieczne istoty. Zmrużył oczy, bacznie obserwując olbrzymiego mężczyznę, a potem ruszył za nim, niby też zmierzając po wodę.
Chciał go zaskoczyć, ale brodacz sam się zorientował. Może te... mniejsze olbrzymy faktycznie bywały bardziej inteligentne.
Tonks uniósł jedną brew, słuchając jednym bajeczki o jedzeniu i piwie. Skupiał się raczej na tym, by obrócić się plecami do drwali, którzy nie mogli teraz dostrzec jego dłoni. A w prawej dłoni nadal trzymał różdżkę, czekając na odpowiedni moment, by wycelować ją w żebra nieznajomego.
-Dość tych bajeczek, wiem, że nie jesteś mugolem. - warknął, nieco bardziej gardłowo niż zamierzał. -Co tu robisz, hm? Nie siedzicie wszyscy w Londynie? - syknął, wpatrując się w brodacza chłodno i oskarżycielsko. Przez głowę przewijały mu się różne scenariusze - chcesz ich zaatakować, oddać szmalcownikom, zjeść?
1. zręczne ręce
2. spostrzegawczość Hagrida
(bez bonusów, na prywatne potrzeby wygrywa wyższa kostka)
czy Hagrid zauważy różdżkę zanim w niego wyceluję?
Can I not save one
from the pitiless wave?
Ostatnio zmieniony przez Michael Tonks dnia 07.11.20 1:48, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Michael Tonks' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 6
--------------------------------
#2 'k100' : 45
#1 'k100' : 6
--------------------------------
#2 'k100' : 45
Mężczyzna który wpatrywał się w niego z podejrzliwym wzrokiem wyglądał nieco inaczej od reszty mugoli. Wzrok miał jakby bardziej skupiony, a i w czaszce pewnie kłębiło się więcej myśli. Przestępował z nogi na nogę aż w końcu stał tyłem do reszty roboli, tak jakby coś ukrywał...
Mugolem? O Ty, co tam masz?!
- Schowaj to - ściszył głos, ale postarał się o to by dalej brzmieć groźnie. - Oszalałeś! Złapią Cię! - niemal szeptał.
Różdżka w dłoni mężczyzny wyglądała groźnie. Ostatni raz gdy ktoś w niego celował był jeszcze na zajęciach z Obrony Przed Czarną Magią, chociaż szybko okazało się, że na takich jak on nie działają zaklęcia oszałamiające. Potem celował w niego ten chłopak, Tom Riddle, gdy poznał tajemnicę o Aragogu. Biedny Aragog, oby był zdrów.
- Czyś Ty kompletnie zdurniał? Wyciągasz TO przy NICH - usilnie starał się być niesłyszalny dla innych drwali pracujących przy drzewach kilka kroków od nich.
Chociaż czy było jeszcze co ratować? Zaraz wyskoczy tu kierownik, pojmą ich i wywiozą gdzieś do więzienia albo na roboty. Głupek narażał nie tylko siebie, ale też Hagrida, który nie po to spakował manatki i wyruszył do Londynu by w połowie drogi złapali go mugole. A co jeśli do czynienia miał z kimś złym, kto właśnie pojmał tych mugoli i skazał na taką karę? Jeśli tak musiał być potężnym czarownikiem, może to nawet tym którego wszyscy się boją... Musiało chodzić właśnie o to.
- A więc to tak...
Rubeus założył ramię na ramię jeszcze mocniej naprężając barki i spojrzał z góry na mężczyznę z różdżką. Hagrid nie był najbardziej zmyślnym czarodziejem na świecie. Daleko mu było do takich. Ale nie bał się, pogodził się z tym, że idzie na wojnę i pogodził się, że może nigdy z niej nie wrócić. Liczył tylko, że uda mu się zabrać więcej rzezimieszków zanim sam zejdzie z tego świata.
- Do Londynu dopiero idę, a co? - Gryfoni w końcu słynęli z odwagi. - Za to co żeście tam zrobili Was dopadną, słuchaj mnie dobrze. - uniósł do góry wielki paluch i wymachiwał nim na boki. - Po mnie przyjdą następni i w końcu nic z Was nie zostanie!
Jeśli miał zostać trafiony zaklęciem, jeśli miała zacząć się walka na śmierć i życie to był gotowy. Splunął jeszcze na bok sprawdzając czy reszta drwali ich nie słyszy. Mógłby ich zawołać, ale jak są pojmani to co mu pomogą. Kto wie ile tu jeszcze strażników? Szkoda tylko tych biednych chłopów, co oni komu winni?
Hagrid wpatrywał się w mężczyznę czekając na jego ruch. Parszywi bandyci. Był gotowy do ataku, do rzucenia się i roztrzaskania czaszki tej szumowinie.
- Gdyby tylko psor Dumbledore żył, on by Wam nie popuścił - wycedził pod nosem i znów plunął, tym razem wprost pod nogi mężczyzny.
Biedny psor Dumbledore...
[bylobrzydkobedzieladnie]
Mugolem? O Ty, co tam masz?!
- Schowaj to - ściszył głos, ale postarał się o to by dalej brzmieć groźnie. - Oszalałeś! Złapią Cię! - niemal szeptał.
Różdżka w dłoni mężczyzny wyglądała groźnie. Ostatni raz gdy ktoś w niego celował był jeszcze na zajęciach z Obrony Przed Czarną Magią, chociaż szybko okazało się, że na takich jak on nie działają zaklęcia oszałamiające. Potem celował w niego ten chłopak, Tom Riddle, gdy poznał tajemnicę o Aragogu. Biedny Aragog, oby był zdrów.
- Czyś Ty kompletnie zdurniał? Wyciągasz TO przy NICH - usilnie starał się być niesłyszalny dla innych drwali pracujących przy drzewach kilka kroków od nich.
Chociaż czy było jeszcze co ratować? Zaraz wyskoczy tu kierownik, pojmą ich i wywiozą gdzieś do więzienia albo na roboty. Głupek narażał nie tylko siebie, ale też Hagrida, który nie po to spakował manatki i wyruszył do Londynu by w połowie drogi złapali go mugole. A co jeśli do czynienia miał z kimś złym, kto właśnie pojmał tych mugoli i skazał na taką karę? Jeśli tak musiał być potężnym czarownikiem, może to nawet tym którego wszyscy się boją... Musiało chodzić właśnie o to.
- A więc to tak...
Rubeus założył ramię na ramię jeszcze mocniej naprężając barki i spojrzał z góry na mężczyznę z różdżką. Hagrid nie był najbardziej zmyślnym czarodziejem na świecie. Daleko mu było do takich. Ale nie bał się, pogodził się z tym, że idzie na wojnę i pogodził się, że może nigdy z niej nie wrócić. Liczył tylko, że uda mu się zabrać więcej rzezimieszków zanim sam zejdzie z tego świata.
- Do Londynu dopiero idę, a co? - Gryfoni w końcu słynęli z odwagi. - Za to co żeście tam zrobili Was dopadną, słuchaj mnie dobrze. - uniósł do góry wielki paluch i wymachiwał nim na boki. - Po mnie przyjdą następni i w końcu nic z Was nie zostanie!
Jeśli miał zostać trafiony zaklęciem, jeśli miała zacząć się walka na śmierć i życie to był gotowy. Splunął jeszcze na bok sprawdzając czy reszta drwali ich nie słyszy. Mógłby ich zawołać, ale jak są pojmani to co mu pomogą. Kto wie ile tu jeszcze strażników? Szkoda tylko tych biednych chłopów, co oni komu winni?
Hagrid wpatrywał się w mężczyznę czekając na jego ruch. Parszywi bandyci. Był gotowy do ataku, do rzucenia się i roztrzaskania czaszki tej szumowinie.
- Gdyby tylko psor Dumbledore żył, on by Wam nie popuścił - wycedził pod nosem i znów plunął, tym razem wprost pod nogi mężczyzny.
Biedny psor Dumbledore...
[bylobrzydkobedzieladnie]
No i idę z tym brzemieniem ku Golgocie
Co ja pieprzę idę przecież w
jasną dal
Ferrels Wood
Szybka odpowiedź