Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Irlandia
Pub "Stepujący Leprokonus"
AutorWiadomość
First topic message reminder :
-
Lokal zamknięty
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Pub "Stepujący Leprokonus"
Stukoty zderzających się kufli, gwar rozmów, pijackie przyśpiewki i rozlegający się systematycznie śmiech są stałym akompaniamentem towarzyszącym wizytom w Pubie "Stepujący Leprokonus". Nic dziwnego - drzwi prawie nigdy się tutaj nie zamykają, a wszystkie stoliki są zajęte przez licznie gromadzących się gości. Do kakofonii dołącza się dźwięk kostek rzucanych na drewniane stoły i głośne przekleństwa tych, którzy przegrywają własne różdżki w grze w Kościanego Pokera. Cóż, rozsądek nigdy nie pasował do tego lokalu; mało który gość może pochwalić się pełną trzeźwością, skoro "Stepujący Leprokonus" szczyci się nie tylko najlepszą Ognistą Whisky na Wyspach, ale także wyjątkowym, niespotykanym nigdzie indziej trunkiem przypominającym mugolskie poteen.
Możliwość gry w czarodziejskie oczko, kościanego pokera
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:02, w całości zmieniany 3 razy
| 06.10.1957 - Akcjaewakuacja, przybywamy z Wysypy Achill
Gnani przez wicher i obowiązek polecieliśmy w głąb lądu, unikając ciekawskiego wzroku, choć priorytetem był czas, tak drogi nam teraz skarb. Milczeliśmy, nie chcąc tracić czujności, uważnie wypatrując zagrożeń.
Nigdy nie byłem w pubie "Stepujący Leprokonus", choć swego czasu był to słynny w Irlandii lokal. Ognista Whisky, pieśni oraz gry, ciepło paleniska wzmocnione radosną atmosferą... to była przeszłość. Powitał nas napis "zamknięte", jednak miejsce nie było całkiem nieużywane. Tak, tu krzyżowały się informacje, jedno z sekretnych miejsc rozdawania Proroka Codziennego. Pub służył sprawie, aby pewnego dnia znów lał się w nim alkohol...
- Homenum Revelio - wyszeptałem, wykonując dyskretny ruch różdżką. Niestety ta odpowiedziała mi tylko niewyraźnym "puf". No nic, musiały wystarczyć nasze oczy.
W umówiony sposób zapukaliśmy do drzwi, nie chcielibyśmy wywoływać niepotrzebnej paniki. Musieliśmy działaś precyzyjnie i szybko.
Otworzył nam starszy mężczyzna, trzymając w charakterystyczny sposób dłoń w kieszeni kurtki. Przezorny człowiek, chyba tylko pijak otwiera drzwi nie mając jej przy sobie, nie kiedy za rogiem może się czaić Lord Voldemort.
- Przychodzimy z ważnymi wieściami, jesteście w niebezpieczeństwie - szepnąłem, prawie wpychając się do środka, czegoś co dawniej mogło służyć za szatnię. Za długo byliśmy na widoku.
Pokrótce wyjaśniliśmy całą sprawę, widząc jak momentalnie jego twarz traci kolory. Bez słowa zaprowadził nas do głównej sali, gdzie dwóch jego pomocników uwijało się przy prasie drukarskiej. Od razu na jego widok przerwali.
Rozpoczęła się walka z czasem, musieliśmy się najlepiej pozbyć wszystkich dowodów działalności Proroka Codziennego w tym miejscu. Przenieść lub zniszczyć, obojętne.
- Przykro mi, nie damy rady wynieść prasy drukarskiej, możemy mieć towarzystwo - wyznałem ze współczuciem i sięgnąłem po różdżkę. Starszy mężczyzna jedynie pokiwał ze smutkiem głową. - Reducto - sprawnie rzuciłem zaklęcie. Z trzaskiem metal zaczął się wyginać, cała konstrukcja wydała z siebie coś na podobieństwo jęku i zapadła się w sobie. Mała cena za ludzkie życie...
Gnani przez wicher i obowiązek polecieliśmy w głąb lądu, unikając ciekawskiego wzroku, choć priorytetem był czas, tak drogi nam teraz skarb. Milczeliśmy, nie chcąc tracić czujności, uważnie wypatrując zagrożeń.
Nigdy nie byłem w pubie "Stepujący Leprokonus", choć swego czasu był to słynny w Irlandii lokal. Ognista Whisky, pieśni oraz gry, ciepło paleniska wzmocnione radosną atmosferą... to była przeszłość. Powitał nas napis "zamknięte", jednak miejsce nie było całkiem nieużywane. Tak, tu krzyżowały się informacje, jedno z sekretnych miejsc rozdawania Proroka Codziennego. Pub służył sprawie, aby pewnego dnia znów lał się w nim alkohol...
- Homenum Revelio - wyszeptałem, wykonując dyskretny ruch różdżką. Niestety ta odpowiedziała mi tylko niewyraźnym "puf". No nic, musiały wystarczyć nasze oczy.
W umówiony sposób zapukaliśmy do drzwi, nie chcielibyśmy wywoływać niepotrzebnej paniki. Musieliśmy działaś precyzyjnie i szybko.
Otworzył nam starszy mężczyzna, trzymając w charakterystyczny sposób dłoń w kieszeni kurtki. Przezorny człowiek, chyba tylko pijak otwiera drzwi nie mając jej przy sobie, nie kiedy za rogiem może się czaić Lord Voldemort.
- Przychodzimy z ważnymi wieściami, jesteście w niebezpieczeństwie - szepnąłem, prawie wpychając się do środka, czegoś co dawniej mogło służyć za szatnię. Za długo byliśmy na widoku.
Pokrótce wyjaśniliśmy całą sprawę, widząc jak momentalnie jego twarz traci kolory. Bez słowa zaprowadził nas do głównej sali, gdzie dwóch jego pomocników uwijało się przy prasie drukarskiej. Od razu na jego widok przerwali.
Rozpoczęła się walka z czasem, musieliśmy się najlepiej pozbyć wszystkich dowodów działalności Proroka Codziennego w tym miejscu. Przenieść lub zniszczyć, obojętne.
- Przykro mi, nie damy rady wynieść prasy drukarskiej, możemy mieć towarzystwo - wyznałem ze współczuciem i sięgnąłem po różdżkę. Starszy mężczyzna jedynie pokiwał ze smutkiem głową. - Reducto - sprawnie rzuciłem zaklęcie. Z trzaskiem metal zaczął się wyginać, cała konstrukcja wydała z siebie coś na podobieństwo jęku i zapadła się w sobie. Mała cena za ludzkie życie...
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Minęło trochę czasu odkąd opuścili pierwszą lokację. Dzień budził się do życia, rozlewając lekkie promienie chłodniejszego słońca. Było rześko, świeżo, ostatnie podrygi lata przeciskały się przez jasną strukturę. Niebo pozostawało niewzruszone, hamowało pojedyncze, nabrzmiałe obłoki. Słaby wiatr owiewał odsłonięte kończyny, gdy w równym tempie przemieszczali się za pomocą miotły. Znał drogę do baru, dlatego wysunięty odrobinę do przodu, przewodził niespodziewanej wyprawie. Przez cały czas oglądał się za siebie w obawie przed nadchodzącym przeciwnikiem. Działali prężnie, lecz pozostawali na widoku. Wolał być ostrożny. Odetchnął sam do siebie nabierając w usta haust powietrza. Zaraz potem rozpoczął obniżanie lotu, kierując miotłę nieznacznie w prawo. Stopy oparły się o zakurzony bruk delikatnie, miękko, jakby bezszelestnie. Schodząc ze środka transportu rozejrzał się wokoło, mając nadzieję, iż nie przyciągnęli uwagi niepotrzebnych świadków. Zmarszczył brwi, a drewniany trzonek wetknął za pas skórzanej torby. Zaryglowane drzwi miały odstraszyć potencjalnych klientów. Nieużytkowany lokal okazał się schronieniem dla tutejszej rebelii. To właśnie z jego pomieszczeń pochodziły nielegalne numery Proroka Codziennego, które następnie rozchodziły się po prawie całej Irlandii. Miejscówka była spalona, jeśli ktokolwiek znajdował się w środku – musieli uciekać. Tym razem, pierwszą inicjatywę rozpoczął Longbottom. Szedł za nim, aby następnie zatrzymać się przed wejściem spoglądając na magiczne poczynania. Był jego oczami. Cały czas przyglądał się ulicy, kiedy blondyn zapukał w drewno, w charakterystyczny sposób. Nieufna twarz wyjrzała zza winkla przyglądając się przybyszom. Zmrużył powieki oprószone jasnymi rzęsami i gęstymi, białymi brwiami chcąc oddalić ciekawskich awanturników. Artur zareagował błyskawicznie, przekazując informację. Młody Rineheart kontynuował poważnym tonem: – Wszystkie lokalizacje zawarte w Proroku zostały spalone i wydane w ręce wroga. Musicie natychmiast uciekać i przede wszystkim pozbyć się śladów. – staruszek zamarł na moment nie wiedząc co powiedzieć. Po krótkiej chwili odsunął się bez słowa oczyszczając przejście. Po drodze dopytywał o szczegóły, przebieg zdarzeń, lecz podawali mu jedynie zdawkowe informacje. Nie było czasu na wyjaśnienia. Wewnątrz napotkali kolejne osoby. Egzemplarze gazety widniały na odsłoniętych blatach, parapetach, półkach. Rozszerzył źrenice nie mając pojęcia jak wielki nakład powstaje w tak ciasnym pomieszczeniu. Na jednym wdechu wymamrotał: – Trzeba to wszystko spalić. – zaczął prześlizgując wzrok po wszystkich zgromadzonych. – Zbierzcie swoje rzeczy i uciekajcie stąd. Najlepiej będzie jeśli na jakiś czas opuścicie to miasto. Możecie posługiwać się fałszywym nazwiskiem… Jeśli ktoś z okolicy widział was podczas rozdawania tej gazety, może wydać wasze dane wrogom, a tego byśmy nie chcieli. – zakomunikował ostro, aby uświadomić powagę sytuacji. Zrozumieli, grupa zabrała się do pracy wynosząc gazetę. Rineheart złapał za te, znajdujące się najbliżej niego i przenosił na podwórkowe tyły. Artur zajął się prasą drukarską za co był mu dozgonnie wdzięczny. Ułożył stosik poruszających się pergaminów i powiedział: – Incendio. – rozniecając malutki płomień.
[bylobrzydkobedzieladnie]
[bylobrzydkobedzieladnie]
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Ostatnio zmieniony przez Vincent Rineheart dnia 12.02.21 23:04, w całości zmieniany 2 razy
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Vincent Rineheart' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 88
'k100' : 88
Vincent z charakterystyczną dla siebie precyzją zaczął instruować zebranych, chłodnego dowódcy zaznajomionego ze stawką. W duchu zastanawiałem się nad konsekwencjami wobec Steffena Cattermole, nie chciałbym być teraz w jego skórze. Nie bardzo wiedziałem kto wprowadził go do Zakonu Feniksa, ta osoba również mogła mieć kłopoty, choć oczywiście znacznie mniejsze. Oby inne grupy radziły sobie równie gładko jak my (choć bez Vincenta o to trudno), wtedy może uda się sprawnie zminimalizować straty i wszystkich ocalić.
Skończyłem z prasą, która teraz przypominała bardziej zwinięty drut kolczasty, co było adekwatne to naszych wojennych realiów. Zaraz jeden z pomocników chwycił za żelastwo, a ja skinąłem mu głową w podzięce.
Podszedłem do Rinehearta gotów na jakieś polecenia, ale chyba ze wszystkim się uwinęliśmy. Żar pochłaniał strony jak żarłoczne zwierze, w tym widoku było coś przygnębiającego. Nie chodziło o samo moje przywiązanie do słowa pisanego, choć nie można było tego zignorować. Nie, właśnie na moich oczach płonęły słowa prawdy, bo inaczej nie potrafiliśmy pomóc. Musieliśmy się ukrywać jak zwierzyna, dokonywać kolejnych poświęceń w imię bezpieczeństwa. To mogło wydawać się tak naprawdę drobne, ale w połączeniu ze wszystkim innym...
- Trzeba będzie pomyśleć nad reorganizacją - zagadnąłem cicho do Vincenta, kiedy ten ruchem różdżki kończył niszczyć ostatnie dowody. - Ludzie zasługują na poznawanie prawdy, ta... niedogodność nie może nas zatrzymać... - kontynuowałem , choć przecież to były takie oczywistości, że aż mi się przez moment głupio zrobiło. - Wybacz, to nie miejsce na takie rozmowy - dodałem, słysząc za sobą zbierających się do wyjścia ludzi.
Cóż, taki już potrafiłem być, chyba to w jakimś stopniu moja zaleta. Szukałem przyszłych rozwiązań w godzinie klęski. Nie zawsze, rzecz jasna, ale pomagało to uporać się ze stresem. Działanie, to była najlepsza rzecz, bowiem nic tak nie boli jak bezsilność.
Skończyłem z prasą, która teraz przypominała bardziej zwinięty drut kolczasty, co było adekwatne to naszych wojennych realiów. Zaraz jeden z pomocników chwycił za żelastwo, a ja skinąłem mu głową w podzięce.
Podszedłem do Rinehearta gotów na jakieś polecenia, ale chyba ze wszystkim się uwinęliśmy. Żar pochłaniał strony jak żarłoczne zwierze, w tym widoku było coś przygnębiającego. Nie chodziło o samo moje przywiązanie do słowa pisanego, choć nie można było tego zignorować. Nie, właśnie na moich oczach płonęły słowa prawdy, bo inaczej nie potrafiliśmy pomóc. Musieliśmy się ukrywać jak zwierzyna, dokonywać kolejnych poświęceń w imię bezpieczeństwa. To mogło wydawać się tak naprawdę drobne, ale w połączeniu ze wszystkim innym...
- Trzeba będzie pomyśleć nad reorganizacją - zagadnąłem cicho do Vincenta, kiedy ten ruchem różdżki kończył niszczyć ostatnie dowody. - Ludzie zasługują na poznawanie prawdy, ta... niedogodność nie może nas zatrzymać... - kontynuowałem , choć przecież to były takie oczywistości, że aż mi się przez moment głupio zrobiło. - Wybacz, to nie miejsce na takie rozmowy - dodałem, słysząc za sobą zbierających się do wyjścia ludzi.
Cóż, taki już potrafiłem być, chyba to w jakimś stopniu moja zaleta. Szukałem przyszłych rozwiązań w godzinie klęski. Nie zawsze, rzecz jasna, ale pomagało to uporać się ze stresem. Działanie, to była najlepsza rzecz, bowiem nic tak nie boli jak bezsilność.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Stojąc w bezruchu przyglądał się płonącym stosom. Kłęby ostrego dymu unosiły się w zacienione przestworza nie robiąc żadnego wrażenia. Chciał zapalić. Statyczne źrenice rozbłysły wraz z czerwonym i skwierczącym płomieniem; w tej jednej chwili niszczyli niewielki dowód prawdy, który mógł uświadomić choć pewną część łatwowierniej ludności. Musieli skonfrontować się z prawdziwymi realiami, w których każdego dnia ginęły niewinne jednostki. Rozpalone wnętrze odczuwało coś w rodzaju goryczy, rozczarowania, potwornej bezsilności. Musieli chować się w ciasnych podziemiach, organizować prowizoryczne obozy, aby ochronić i wybawić zwykłego cywila. Palce zacisnęły się na głogowej różdżce w niemej frustracji. Byli na przegranej pozycji, władza robiła z nich prawdziwych recydywistów. Brakowało podstawowych produktów codziennego użytku, zapasów żywności oraz leków. Blokowali drogi handlowe, wszelką komunikację. Chcieli zdławić od środka, wyniszczyć, unicestwić, lecz nie dadzą się tak łatwo. Z impetem cisnął w ogień ostatnie wydania. Czarne litery rozpływały się w gęstym żarze; już nigdy nie wpadnie w żadne, niepowołane ręce. Odetchnął ciężko, z niepokojem, pomieszanym z kiełkującą ulgą. Znajomy głos wyrwał go z chwilowego letargu, zamyślenia. Odwrócił głowę koncentrując spojrzenie na sylwetce partnera. Ten podszedł do niego zatrzymując się tuż obok. Kiwnął głową zgadzając się z wypowiedzią. – Wiem, wiem… – odpowiedział zmartwiony, a może odrobinę zrezygnowany? Przetarł twarz wolną dłonią i znów westchnął: – Nie wiem tylko gdzie moglibyśmy ją ulokować. Trzeba będzie się nad tym zastanowić. - lekkim skinieniem zaproponował, aby wrócili do środka. Grupa uwijała się z wymagającą pracą zacierając najdrobniejsze ślady ludzkiej obecności. Byli przestraszeni i zaniepokojeni. Krzyżowali wzrok z nieznanymi przybyszami, którzy w jednej sekundzie wywrócili ich los do góry nogami. Rineheart pozostawał statyczny, nieporuszony, wydawał polecenia z należytą rozwagą: – Zostawcie rodzinie tylko krótką wiadomość. Musicie na jakiś czas wyjechać, taka informacja w zupełności wystarczy. Nie możecie ich narażać, to dla ich dobra. – dodał nieco ciszej zdając sobie sprawę, że jego najbliżsi walczą od samego początku. Każdego dnia ryzykują swoje własne i cenne życie. Pomógł wynieść ostatnie przedmioty i uporządkować pub. Wychodzili tyłem, dwójkami, aby nie zwracać na siebie zbyt dużej uwagi. Mężczyzna zaryglował drzwi rozglądając się na wszystkie strony. Znajdowali się przy roboczym garażu i podniszczonych śmietnikach. Musieli wyjść stąd bez wzbijania się w powietrze. Kiedy powolnie przechodzili na nasłonecznioną ulicę, Rineheart zwrócił się do blondyna proponując: – Mam nadzieję, że nie spieszysz się bardzo. Może chcesz pojechać do mnie do domu i napić się kawy? Zjeść późne śniadanie? – kącik ust powędrował do góry zachęcając dawno niewidzianego współtowarzysza. – Stamtąd napiszemy też krótką wiadomość, żeby się nie martwili. – gość potwierdził wizytę. Nie pozostawało nic innego, jak szybko przetransportować się do Akacjowej Ostoi. Sprawnie skreślony pergamin, spoczął przy nóżce niezadowolonej sówki, która zaniosła go prosto do organizatora i sprawcy całego zamieszania. Oby wszystko poszło po ich myśli.
| zt x2
| zt x2
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Wyjątkowa sytuacja wymagała wyjątkowych działań. Nie wiadomo było, w czyje dokładnie ręce trafiło wysłane przez Steffena Cattermole wydanie Proroka Codziennego, w którym znajdowały się informacje dotyczące kryjówek — ani co znalazca postanowi z nią zrobić. Dzięki gazecie Zakon Feniksa mógł dotrzeć do ludzi poszukujących schronienia, ich pomocy lub potrzebujących szybkiej ucieczki z zagrożonych terenów, a teraz, kiedy informacja znalazła się w rękach rodzin otwarcie sympatyzujących z aktualną władzą i popierających działania Lorda Voldemorta, wszystkim, którzy gromadzili się w tych, a także innych znanym rebeliantom lokacjach, groziło potworne niebezpieczeństwo. Zaalarmowani przez samego sprawcę Zakonnicy, dowiedziawszy się o dramatycznej sytuacji od razu podjęli odpowiednie kroki i wyruszyli do jednego z takich miejsc.
Artur i Vincent, po przeniesieniu się z wyspy dotarli do zamkniętego lokalu, przyciągająca ludzi chętnych do pomocy w drukowaniu i rozpowszechnianiu Proroka Codziennego. Wewnątrz zastali garstkę osób, która sparaliżowana przyniesionymi informacjami zupełnie nie wiedziała, co ma ze sobą począć. Zniszczono i wyniesiono prasę drukarską, spalono gazety. Ci, którzy tam przebywali zgodnie z poleceniem opuścili zamknięty lokal.
Artur i Vincent, po przeniesieniu się z wyspy dotarli do zamkniętego lokalu, przyciągająca ludzi chętnych do pomocy w drukowaniu i rozpowszechnianiu Proroka Codziennego. Wewnątrz zastali garstkę osób, która sparaliżowana przyniesionymi informacjami zupełnie nie wiedziała, co ma ze sobą począć. Zniszczono i wyniesiono prasę drukarską, spalono gazety. Ci, którzy tam przebywali zgodnie z poleceniem opuścili zamknięty lokal.
List od Craiga był enigmatyczny, niewiele mówił — jakby wcale. Prosił go jednak o przysługę, o pomoc w sprawdzeniu tego miejsca, ponoć kryjówki rebeliantów. Pojął, że lakoniczność wiadomości musiała wynikać z pośpiechu, być może nie był jedynym poinformowanym, a sytuacja wymagała podjęcia szybkich kroków i pewnych rozwiązań. O szczegóły zapyta go później, kiedy będzie już wiadomo, co kryło się za tajemniczą nazwą. Dlatego nie zwlekając, zabrał ze sobą najpotrzebniejsze rzeczy — jedną jedyną fiolkę z eliksirem, którą miał pod ręką, pierścień i świstoklik prowadzący prosto do Gwiezdnego Proroka. W kieszeni długiej, ciemnej peleryny spoczywała już maska śmierciożercy. Założył ją jednak od razu, zmieniając się w kłąb czarnej mgły, którą wzniósł się w stronę ciemnego nieba.
Lokal znał ze słyszenia, nigdy nie był w nim osobiście, jednak wśród czarodziejskich pubów niegdyś był dość znany, teraz przed nim nie było ani żywej duszy. Zmaterializował się za rogiem, kryjąc pod osłoną nadchodzącej nocy, cienia, szarości; wyglądając na ulicę i spoglądając na wejście, nasłuchując. W lewej dłoni trzymał różdżkę, nie zaciskając mocno szczupłych palców na wężowym drewnie, z miękkim nadgarstkiem przygotowywał się do ewentualnej reakcji. Nic się jednak nie działo, wokół było ciemno, pusto, ponuro. Burke był rozsądnym czarodziejem, jego nazwisko zobowiązywało — nie mógł zignorować jego wiadomości, coś, cokolwiek, było na rzeczy. Ponieważ nic nie wskazywało na to, by w przeciągu najbliższego czasu wokół coś miało ulec zmianie, drgnął. Nie chciał czekać. Ruszył w stronę drzwi, lecz nim nacisnął na klamkę machnął lekko różdżką.
— Carpiene.— Był przezorny. Jeśli w środku ukrywali się członkowie Zakonu Feniksa lub ich sojusznicy z pewnością dobrze zabezpieczyli to miejsce. Jego brwi niepewnie ściągnęły się ku sobie, gdy zaklęcie niczego nie wykazało. Nic nie stało mu na przeszkodzie. Zaryzykował.— Sezam Materio— Wycelował w zamek, nie zamierzając się z nim bawić. Gdy ten trzasnął zepsuty, a jego części z brzdękiem opadły na ziemię, pchnął drzwi ręką i wszedł do środka, od razu rozglądając się dookoła. Najbliższe pomieszczenie, służące najprawdopodobniej za szatnię było puste, dalej główna sala zupełnie opustoszała. Było też cicho, a wszystko na pierwszy rzut oka wyglądało tak, jakby nikogo nie było tu od wielu dni. A jednak zdawało mu się, że powietrze pachniało inaczej, czymś znajomym.
Zatrzymał się na środku głównej sali, wpatrując w podłogę i jednocześnie nasłuchując ludzkich głosów, dźwięków, szeptów. — Homenum revelio— rzucił po chwili, licząc na to, że gdzieś wokół rozjaśnia się sylwetki ludzi — za ścianami, a strychu, ukrywających się pod podłogą. Przeszedł się po niej, powoli, ostrożnie. Być może był to fałszywy alarm — a może nie, może nikt wciąż nie przyszedł. Może się spóźnił. Skierował się w stronę wyjścia na zaplecze. Gdzieś tu musiały być jakiekolwiek ślady ludzkiej obecności, coś, co podpowiedziałoby mu, że ten list nie był wyłącznie kaprysem Craiga.
| mam przy sobie maskę śmierciozercy, starą broszę, oko ślepego, wieczny płomień;
1. Carpiene - nieudane
2. Sezam materio - udane
3. Homenum Revelio- udane
rzucam na psychozę k3
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 2
'k3' : 2
Minął dopiero jeden dzień od pogrzebu, a wstrętni zdrajcy nie dawali nawet chwili spokoju na należytą żałobę. Otrzymując wydanie Proroka Codziennego na początku był wzburzony i ewidentnie myślał o tym, że ktoś chciał ich jeszcze bardziej pogrążyć. Jednak doczytując się o kryjówkach zakonu, bezpiecznych przystaniach, nie mógł zignorować tego faktu. Naprawdę myślał, że była to głupia zagrywka ze strony kogoś z rebelii. Chcieli Blacków wkurzyć wydaniem gazety, ale ktoś się tak zapatrzył na niechęć do nich, że zapomniał co się w tej gazecie znajdowało. Dlaczego nie podejrzewał, że to mogłoby być celowe zagranie? Ponieważ Blackowie byli osłabieni. Gdyby jakiś szpieg chciał jak najszybciej ich poinformować o miejscówkach, mógł to wysłać do kogoś kto ma decydujący głos.
Czas, który miał od wysłania listu do Craiga do jego odpowiedzi wykorzystał na zbieraniu informacji. Szukał starych wzmianek na temat tych lokacji, przeglądał stare dokumenty, a także sprawdzał je na mapie. Nie miał jednak czasu, aby dokopać się do planów konstrukcyjnych. Dostał list zwrotny i czym prędzej udał się do miejsca wskazanego w liście.
Będąc na miejscu zauważył, że ktoś już był. Cygnus wyciągnął różdżkę i powolnym krokiem ruszył w stronę pubu. Nie wiedział czego się spodziewać. Czy w środku będzie Zakon? Mugole? Może będzie to pułapka, na nich zastawiona? Cóż... informacji mieli mało.
Wszedł do środka i stanął za Śmierciożercą. Cygnus nie zasłaniał twarzy, był osobą publiczną, ktoś i tak mógłby rozpoznać go po głosie, a w dodatku nie wstydził się tego co robił. Był tutaj jako reprezentant Ministerstwa Magii. Wszystko to co robili było zgodne z obecnie panującymi prawami. Szukali groźnych przestępców, którzy sympatyzują z ich wrogami czyli mugolami.
- Znalazłeś coś? - odezwał się do Śmierciożercy. Cygnus wolał nie wchodzić mu w drogę, ponieważ miał przeczucie że wiedział co robi. Pewnie nie było to jego pierwsze rodeo, czego jednak nie można powiedzieć o Blacku. Nie działał w terenie, większość czasu spędzał za biurkiem, w dodatku za granicą. Śmierć brata i bezczelność Zakonu popchnęły go większego zaangażowania w sprawę.
Czas, który miał od wysłania listu do Craiga do jego odpowiedzi wykorzystał na zbieraniu informacji. Szukał starych wzmianek na temat tych lokacji, przeglądał stare dokumenty, a także sprawdzał je na mapie. Nie miał jednak czasu, aby dokopać się do planów konstrukcyjnych. Dostał list zwrotny i czym prędzej udał się do miejsca wskazanego w liście.
Będąc na miejscu zauważył, że ktoś już był. Cygnus wyciągnął różdżkę i powolnym krokiem ruszył w stronę pubu. Nie wiedział czego się spodziewać. Czy w środku będzie Zakon? Mugole? Może będzie to pułapka, na nich zastawiona? Cóż... informacji mieli mało.
Wszedł do środka i stanął za Śmierciożercą. Cygnus nie zasłaniał twarzy, był osobą publiczną, ktoś i tak mógłby rozpoznać go po głosie, a w dodatku nie wstydził się tego co robił. Był tutaj jako reprezentant Ministerstwa Magii. Wszystko to co robili było zgodne z obecnie panującymi prawami. Szukali groźnych przestępców, którzy sympatyzują z ich wrogami czyli mugolami.
- Znalazłeś coś? - odezwał się do Śmierciożercy. Cygnus wolał nie wchodzić mu w drogę, ponieważ miał przeczucie że wiedział co robi. Pewnie nie było to jego pierwsze rodeo, czego jednak nie można powiedzieć o Blacku. Nie działał w terenie, większość czasu spędzał za biurkiem, w dodatku za granicą. Śmierć brata i bezczelność Zakonu popchnęły go większego zaangażowania w sprawę.
Cygnus Black
Zawód : Pracownik Departamentu Międzynarodowej Współpracy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zaklęcie wyszukujące pułapki, które rzucił Ramesy, nic nie wykazało. Mulciber mógł pchnąć drzwi, które otworzyły przed nim i Cygnusem opustoszałe wnętrze budynku. Wyglądało na to, że wewnątrz pubu rzeczywiście nikt nie został - zamknięty lokal i tak nie ściągnałby klienteli, a jednak na stołach stały puste naczynia, butelki, talerze, które mogłyby świadczyć o tym, że ktoś niedawno, może nawet dzisiaj, jeszcze z nich korzystał.
Dopiero dłuższe oględziny lokalu pozwoliły wam dotrzeć do skrytych na jednej z półek za ladą papierów. Leżało tam parę zapisanych odręcznie kartek z imionami, bez nazwisk "kocham cię, wrócę, twój D.", "powiedz dzieciom, że wszystko będzie dobrze - Betty", "przepraszam, mamo - Johnny". Między nimi leżała też dłuższa notka, zabazgrana w pośpiechu.
Mary,
muszę na jakiś czas wyjechać, to dla Twojego dobra. Mamy kłopoty, wróg poznał lokalizację punktów zbiorek. Potrzebujemy zgubić pościg. Nie mogę ryzykować, jeśli mnie znajdą i odkryją, kim jestem, zniszczą całe moje przykrycie. Pamiętaj, że Cię kocham. W moim gabinecie pod figurą żurawia leżą pieniądze, weźcie je, póki nie wrócę.
Kocham cię, uściskaj Amy i Lucy
Choć pozornie list nie przekazywał nic - dla Ramseya i Cygnusa mógł nieść ukryte znaczenie. Mało kto pewnie dzisiaj pamiętał, że charakterystyczna ozdoba w postaci okazałej złotej figury żurawia kilka lat temu była nagrodą przyznaną za wybitne osiągnięcia jednemu z pracowników pomniejszej komisji śledczej pracującej nad korupcją na wyższych szczeblach ministerialnych stanowisk. Oboje czarodzieje mieli doświadczenie, które pozawalało im wrócić do tego wspomnieniami, choć nazwisko samego czarodzieja migotało w pamięci mętnie. Dokładne informacje zostały wam przesłane drogą prywatnej wiadomości.
Mistrz gry nie kontynuuje z wami rozgrywki. Możecie porównać posiadane informacje i podjąć dalsze kroki we własnym zakresie. W razie pytań należy zgłosić się do Tristana.
Dopiero dłuższe oględziny lokalu pozwoliły wam dotrzeć do skrytych na jednej z półek za ladą papierów. Leżało tam parę zapisanych odręcznie kartek z imionami, bez nazwisk "kocham cię, wrócę, twój D.", "powiedz dzieciom, że wszystko będzie dobrze - Betty", "przepraszam, mamo - Johnny". Między nimi leżała też dłuższa notka, zabazgrana w pośpiechu.
Mary,
muszę na jakiś czas wyjechać, to dla Twojego dobra. Mamy kłopoty, wróg poznał lokalizację punktów zbiorek. Potrzebujemy zgubić pościg. Nie mogę ryzykować, jeśli mnie znajdą i odkryją, kim jestem, zniszczą całe moje przykrycie. Pamiętaj, że Cię kocham. W moim gabinecie pod figurą żurawia leżą pieniądze, weźcie je, póki nie wrócę.
Kocham cię, uściskaj Amy i Lucy
Choć pozornie list nie przekazywał nic - dla Ramseya i Cygnusa mógł nieść ukryte znaczenie. Mało kto pewnie dzisiaj pamiętał, że charakterystyczna ozdoba w postaci okazałej złotej figury żurawia kilka lat temu była nagrodą przyznaną za wybitne osiągnięcia jednemu z pracowników pomniejszej komisji śledczej pracującej nad korupcją na wyższych szczeblach ministerialnych stanowisk. Oboje czarodzieje mieli doświadczenie, które pozawalało im wrócić do tego wspomnieniami, choć nazwisko samego czarodzieja migotało w pamięci mętnie. Dokładne informacje zostały wam przesłane drogą prywatnej wiadomości.
Mistrz gry nie kontynuuje z wami rozgrywki. Możecie porównać posiadane informacje i podjąć dalsze kroki we własnym zakresie. W razie pytań należy zgłosić się do Tristana.
Zaklęcie niczego nie wykazało, ale nie widział też w pobliżu nikogo, nikogo nie słyszał, do czasu, aż za jego plecami nie pojawił się ktoś — błędnie założył, że był to sam Burke. Choć przezornie trzymał w lewej dłoni różdżkę na wysokości pozwalającej na szybką reakcję, obrócił się mozolnie, bez pośpiechu, również z pewnego rodzaju ignorancją względem potencjalnego niebezpieczeństwa. Ku jego zdumieniu dostrzegł inną, choć równie znajomą twarz. Cygnus, brat Alpharda, brat Aquili i Rigela. Dobrze było mieć tu kogoś, kto doskonale wiedział w jaki sposób operować różdżką. Skinął mu głową na powitanie, powracając do rozglądania się wokół. Szkło, które się tu znajdowało, było porozstawiane w zupełnie przypadkowych miejscach, tak jakby ktoś z tego korzystał. Craig musiał mieć rację. Ktoś tu przed nimi był i zdążył zniknąć. Nie łudził się, by wrócił, a przynajmniej nie dzisiaj. Zbliżył się do jednej ze szklanek, uniósł ją i powąchał zawartość, marszcząc tylko brwi, ale nie pachniało jak tajemnicze eliksiry, raczej zwyczajna, rozcieńczona herbata.
Nie wrócą. Ktokolwiek tu był opuszczono to miejsce w pośpiechu. Przystanął w miejscu, spojrzeniem przesuwając się za barem. Brakowało tu butelek, najprawdopodobniej zostały zabrane lub rozkradzione. A szkoda, przepłukałby usta alkoholem.
— Nic — odparł powoli, cicho, zbliżając się do lady, przy której szukał śladów ludzkiej obecności i wskazówek, czegoś, co mogłoby ich naprowadzić na przebywających tu stale lub tymczasowo ludzi. — Ktoś tu był— dodał, nie wiedząc, ile wiedział Cygnus — czy otrzymał tak samo lakoniczną informację od Burke'a, czy może nie wiedział zupełnie nic, a Craig wysłał go tu niczego nie świadomego. Przyglądał mu się przez chwilę. — Spieszyli się, ale wygląda na to, że zabrali ze sobą wszystkie rzeczy osobiste. — Przykucnął, końcem różdżki odsuwając zmiętą ścierkę z jednej półki, nie chcąc jej dotykać nawet palcem. Otworzył szafkę, ale prócz kilku otwartych puszek z cuchnącą zawartością nie zobaczył niczego. — Będzie trzeba przeszukać okolicę, może ktoś wie, co tu się odbywało i kto się tu zjawiał. — Chcieli poznać nazwiska, konkretne persony, adresy, cokolwiek. Przesunął się dalej i zobaczył stertę pergaminów za kilkoma butelkami. Sięgnął po nie i wstał, trzymając notatki w jednej dłonie. — Cygnusie— podjął, ale nie powiedział nic więcej, odłożywszy różdżkę na lat, by przemknąć wzrokiem po notatkach. Czytał jedna za drugą, uważnie oglądając każdy świstek papieru, jakby spodziewał się zobaczyć na nich coś szczególnego. Zatrzymał się na jednej i wczytał uważniej, nie dając po sobie poznać nic. Za chwilę wystawił jednak list w stronę Blacka, pozwalając mu rzucić na niego okiem. Złota figurka żurawia nie wydała mu się przypadkowa. — Jeremy Topkins — znał to nazwisko. Pracował nad korupcją, jeszcze za rządów Tuft otrzymał ową statuetkę. Nie był pewien, czy wciąż mógł go naleźć w Ministerstwie Magii, ale jeśli tak to z pewnością był chodzącym źródłem informacji. — Kilka lat temu spotkaliśmy się i nieszczególnie przypadliśmy sobie do gustu.— Przekazał ówczesnemu przełożonemu informacje na temat z kim się spotykał i gdzie chadzał, Nokturn nie był szczególnie poważanym miejscem, a już na pewno nie dla praworządnego pracownika ministerstwa. Próbował go podkopać, ale nie sądził, by to interesowało Blacka. A może wręcz przeciwnie, ale nie zamierzał się z nim tym dzielić. — Jeśli był tu to znaczy, że współpracuje z Zakonem.— W końcu pisał w notatce o ucieczce, zgubieniu pościgu. Był tu, w tej kryjówce.— Możliwe, że zbiera informacje i działa na naszą szkodę. — Spojrzał na Blacka, unosząc brew. — Odwiedźmy jego rodzinę — zaproponował, sięgając po różdżkę, a potem jej końcem wycelował w pergamin. — Specialis Revelio.
Nie wrócą. Ktokolwiek tu był opuszczono to miejsce w pośpiechu. Przystanął w miejscu, spojrzeniem przesuwając się za barem. Brakowało tu butelek, najprawdopodobniej zostały zabrane lub rozkradzione. A szkoda, przepłukałby usta alkoholem.
— Nic — odparł powoli, cicho, zbliżając się do lady, przy której szukał śladów ludzkiej obecności i wskazówek, czegoś, co mogłoby ich naprowadzić na przebywających tu stale lub tymczasowo ludzi. — Ktoś tu był— dodał, nie wiedząc, ile wiedział Cygnus — czy otrzymał tak samo lakoniczną informację od Burke'a, czy może nie wiedział zupełnie nic, a Craig wysłał go tu niczego nie świadomego. Przyglądał mu się przez chwilę. — Spieszyli się, ale wygląda na to, że zabrali ze sobą wszystkie rzeczy osobiste. — Przykucnął, końcem różdżki odsuwając zmiętą ścierkę z jednej półki, nie chcąc jej dotykać nawet palcem. Otworzył szafkę, ale prócz kilku otwartych puszek z cuchnącą zawartością nie zobaczył niczego. — Będzie trzeba przeszukać okolicę, może ktoś wie, co tu się odbywało i kto się tu zjawiał. — Chcieli poznać nazwiska, konkretne persony, adresy, cokolwiek. Przesunął się dalej i zobaczył stertę pergaminów za kilkoma butelkami. Sięgnął po nie i wstał, trzymając notatki w jednej dłonie. — Cygnusie— podjął, ale nie powiedział nic więcej, odłożywszy różdżkę na lat, by przemknąć wzrokiem po notatkach. Czytał jedna za drugą, uważnie oglądając każdy świstek papieru, jakby spodziewał się zobaczyć na nich coś szczególnego. Zatrzymał się na jednej i wczytał uważniej, nie dając po sobie poznać nic. Za chwilę wystawił jednak list w stronę Blacka, pozwalając mu rzucić na niego okiem. Złota figurka żurawia nie wydała mu się przypadkowa. — Jeremy Topkins — znał to nazwisko. Pracował nad korupcją, jeszcze za rządów Tuft otrzymał ową statuetkę. Nie był pewien, czy wciąż mógł go naleźć w Ministerstwie Magii, ale jeśli tak to z pewnością był chodzącym źródłem informacji. — Kilka lat temu spotkaliśmy się i nieszczególnie przypadliśmy sobie do gustu.— Przekazał ówczesnemu przełożonemu informacje na temat z kim się spotykał i gdzie chadzał, Nokturn nie był szczególnie poważanym miejscem, a już na pewno nie dla praworządnego pracownika ministerstwa. Próbował go podkopać, ale nie sądził, by to interesowało Blacka. A może wręcz przeciwnie, ale nie zamierzał się z nim tym dzielić. — Jeśli był tu to znaczy, że współpracuje z Zakonem.— W końcu pisał w notatce o ucieczce, zgubieniu pościgu. Był tu, w tej kryjówce.— Możliwe, że zbiera informacje i działa na naszą szkodę. — Spojrzał na Blacka, unosząc brew. — Odwiedźmy jego rodzinę — zaproponował, sięgając po różdżkę, a potem jej końcem wycelował w pergamin. — Specialis Revelio.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 100
'k100' : 100
Kiedy Ramsey dotknął listu, Cygnus mógł dostrzec, że dzieje się z nim coś niepokojącego, innego, jego spojrzenie wydało się mgliste, zapatrzył się w martwy punkt gdzieś przed sobą, w pierwszym odruchu Black mógł pomyśleć, że Mulciber padł ofiarą klątwy - lecz powód jego zachowania okazał się zgoła inny, bo to nie aktywacja czarnej magii a posiadany przez niego dar oplótł umysł śmierciożercy.
Ramsey zaś zatonął w wizji. Pukał w drzwi bliźniacze do drzwi tego pubu, wszedł do środka, za plecami słyszał czyjeś kroki, głos:
- Wszystkie lokalizacje zawarte w Proroku zostały spalone i wydane w ręce wroga. Musicie natychmiast uciekać i przede wszystkim pozbyć się śladów. - Dostrzegł starca za barem, który zwrócił spojrzenie w ich stronę. Na stołach widniały rozpostarte egzemplarze Walczącego Maga. Jego towarzysz mówił dalej:
– Trzeba to wszystko spalić. – zaczął prześlizgując wzrok po wszystkich zgromadzonych. – Zbierzcie swoje rzeczy i uciekajcie stąd. Najlepiej będzie jeśli na jakiś czas opuścicie to miasto. Możecie posługiwać się fałszywym nazwiskiem… Jeśli ktoś z okolicy widział was podczas rozdawania tej gazety, może wydać wasze dane wrogom, a tego byśmy nie chcieli.
On sam w tym czasie podszedł do urządzenia, które po dłuższej chwili rozpoznał jako prasę drukarską, kilka machnięć różdżką zniszczyło urządzenie, wygięło druty, zostały po niej rupiecie - które będzie w stanie dostrzec, kiedy zamknie się już jego trzecie oko. Ramsey wrócił do swojego towarzysza, teraz będąc w stanie przyjrzeć mu się dokładniej. Wysoki, błękitnooki, o złamanym nosie. Odezwał się do niego:
- Trzeba będzie pomyśleć nad reorganizacją - mówił Ramsey, kiedy jego towarzysz ruchem różdżki kończył niszczył rozłożone na blatach gazety. - Ludzie zasługują na poznawanie prawdy, ta... niedogodność nie może nas zatrzymać... - kontynuował. - Wybacz, to nie miejsce na takie rozmowy - dodał, słysząc za sobą zbierających się do wyjścia ludzi. Jego towarzysz ponownie zabrał głos:
– Wiem, wiem… – odpowiedział zmartwiony, a może odrobinę zrezygnowany? Przetarł twarz wolną dłonią i znów westchnął: – Nie wiem tylko gdzie moglibyśmy ją ulokować. Trzeba będzie się nad tym zastanowić.
Grupa uwijała się z wymagającą pracą zacierając najdrobniejsze ślady ludzkiej obecności. Byli przestraszeni i zaniepokojeni. Krzyżowali wzrok z nieznanymi przybyszami, którzy w jednej sekundzie wywrócili ich los do góry nogami. Rineheart pozostawał statyczny, nieporuszony, wydawał polecenia z należytą rozwagą: – Zostawcie rodzinie tylko krótką wiadomość. Musicie na jakiś czas wyjechać, taka informacja w zupełności wystarczy. Nie możecie ich narażać, to dla ich dobra.
Mężczyzna pomógł wynieść ostatnie przedmioty i uporządkować pub. Wychodzili tyłem, dwójkami, aby nie zwracać na siebie zbyt dużej uwagi. Mężczyzna zaryglował drzwi rozglądając się na wszystkie strony. Znajdowali się przy roboczym garażu i podniszczonych śmietnikach. Kiedy powolnie przechodzili na nasłonecznioną ulicę, zwrócił się do Ramseya, proponując: – Mam nadzieję, że nie spieszysz się bardzo. Może chcesz pojechać do mnie do domu i napić się kawy? Zjeść późne śniadanie? – kącik ust powędrował do góry. – Stamtąd napiszemy też krótką wiadomość, żeby się nie martwili.
Wkrótce poczuł charakterystyczne szarpnięcie przy pępku, podobne przenoszeniu się świstoklikiem, lecz kiedy obraz wizji się rozmysł, Ramsey ponownie stał wewnątrz opuszczonego pubu.
Ramsey, możesz rozpoznać Vincenta, jeśli masz lub zdobędziesz ku temu podstawy.
Ramsey zaś zatonął w wizji. Pukał w drzwi bliźniacze do drzwi tego pubu, wszedł do środka, za plecami słyszał czyjeś kroki, głos:
- Wszystkie lokalizacje zawarte w Proroku zostały spalone i wydane w ręce wroga. Musicie natychmiast uciekać i przede wszystkim pozbyć się śladów. - Dostrzegł starca za barem, który zwrócił spojrzenie w ich stronę. Na stołach widniały rozpostarte egzemplarze Walczącego Maga. Jego towarzysz mówił dalej:
– Trzeba to wszystko spalić. – zaczął prześlizgując wzrok po wszystkich zgromadzonych. – Zbierzcie swoje rzeczy i uciekajcie stąd. Najlepiej będzie jeśli na jakiś czas opuścicie to miasto. Możecie posługiwać się fałszywym nazwiskiem… Jeśli ktoś z okolicy widział was podczas rozdawania tej gazety, może wydać wasze dane wrogom, a tego byśmy nie chcieli.
On sam w tym czasie podszedł do urządzenia, które po dłuższej chwili rozpoznał jako prasę drukarską, kilka machnięć różdżką zniszczyło urządzenie, wygięło druty, zostały po niej rupiecie - które będzie w stanie dostrzec, kiedy zamknie się już jego trzecie oko. Ramsey wrócił do swojego towarzysza, teraz będąc w stanie przyjrzeć mu się dokładniej. Wysoki, błękitnooki, o złamanym nosie. Odezwał się do niego:
- Trzeba będzie pomyśleć nad reorganizacją - mówił Ramsey, kiedy jego towarzysz ruchem różdżki kończył niszczył rozłożone na blatach gazety. - Ludzie zasługują na poznawanie prawdy, ta... niedogodność nie może nas zatrzymać... - kontynuował. - Wybacz, to nie miejsce na takie rozmowy - dodał, słysząc za sobą zbierających się do wyjścia ludzi. Jego towarzysz ponownie zabrał głos:
– Wiem, wiem… – odpowiedział zmartwiony, a może odrobinę zrezygnowany? Przetarł twarz wolną dłonią i znów westchnął: – Nie wiem tylko gdzie moglibyśmy ją ulokować. Trzeba będzie się nad tym zastanowić.
Grupa uwijała się z wymagającą pracą zacierając najdrobniejsze ślady ludzkiej obecności. Byli przestraszeni i zaniepokojeni. Krzyżowali wzrok z nieznanymi przybyszami, którzy w jednej sekundzie wywrócili ich los do góry nogami. Rineheart pozostawał statyczny, nieporuszony, wydawał polecenia z należytą rozwagą: – Zostawcie rodzinie tylko krótką wiadomość. Musicie na jakiś czas wyjechać, taka informacja w zupełności wystarczy. Nie możecie ich narażać, to dla ich dobra.
Mężczyzna pomógł wynieść ostatnie przedmioty i uporządkować pub. Wychodzili tyłem, dwójkami, aby nie zwracać na siebie zbyt dużej uwagi. Mężczyzna zaryglował drzwi rozglądając się na wszystkie strony. Znajdowali się przy roboczym garażu i podniszczonych śmietnikach. Kiedy powolnie przechodzili na nasłonecznioną ulicę, zwrócił się do Ramseya, proponując: – Mam nadzieję, że nie spieszysz się bardzo. Może chcesz pojechać do mnie do domu i napić się kawy? Zjeść późne śniadanie? – kącik ust powędrował do góry. – Stamtąd napiszemy też krótką wiadomość, żeby się nie martwili.
Wkrótce poczuł charakterystyczne szarpnięcie przy pępku, podobne przenoszeniu się świstoklikiem, lecz kiedy obraz wizji się rozmysł, Ramsey ponownie stał wewnątrz opuszczonego pubu.
Ramsey, możesz rozpoznać Vincenta, jeśli masz lub zdobędziesz ku temu podstawy.
Przechadzał się po barze ostrożnym, ale pewnym krokiem. Niczego nie dotykał, a na wszelki wypadek miał na sobie rękawiczki. Nie miał zamiaru się babrać w brudzie, który został tutaj Zakon.
Słysząc słowa Ramseya że nic nie znalazł nie ucieszyły go. Jego potwierdzenie, że uciekli było jak najbardziej trafne. To też potwierdziło jego wcześniej postawioną tezę. To był jeden wielki błąd Zakonu.
- Mają wśród swoich naprawdę wielkich imbecyli. Jak tak dalej pójdzie nic nie będziemy musieli robić bo sami oddadzą nam się na srebrnej tacy. - powiedział dość arogancko co jak na niego było dość nietypowe. Wypowiedział te myśli, ponieważ był naprawdę wkurzony. Może i błąd Zakonu był na rękę sprawie, lecz on poczuł się urażony wycinkiem o Alphardzie. Cicho liczył na to, że znajdzie odpowiedzialnego za ten artykuł i będzie mógł na nim wypróbować kilka technik dyplomatycznych, które są strasznie nieprzyjemne dla jednej ze stron.
Gdy odezwał się w jego kierunku podszedł bliżej.
- Jeremy Topkins... Jeremy. - zaczął intesnywnie przeszukiwać wspomnienia w poszukiwaniu odpowiedzi: skąd znał to imię? Po chwili go olśniło. - Znam go. Był na konferencji handlu międzynarodowego. Z tego co pamiętał miał żonę Mary i dwie córki? Z tego co mi się wydaje mieszkał gdzieś w Irlandii. W ogrodzie trzymał psidwaka. Być może dalej go posiada? - rzucił pytanie w eter i spojrzał na swojego towarzysza, który zaczął się dziwnie zachowywać. Cygnus zrobił dwa kroki w tył, ponieważ nie wiedział co ma się stać. Obawiał się, że na list mogła zostać rzucona klątwa, lecz nie pasowało to działań Zakonu, choć kto tam go wie? Może porzucili już swoje ideały o zwalczaniu czarnej magii.
- Wszystko w porządku? - zapytał się, gdy wydawało się, że wraca na ziemie. Nie był w stanie wpaść na to co się z nim działo, być może jego towarzysz zaszczyci go jakimiś wyjaśnieniami. Przydałby by się, żeby w razie kolejnego takiego "ataku" Cygnus mógł odpowiednio zareagować.
Black posiadał już pewny obraz tego co tutaj się znajdowało. Po zniszczonej prasie drukarskiej wywnioskował że właśnie tutaj mógł powstawać Prorok Codzienny, a nawet mogli wytwarzać podrobione dokumenty dla szlam.
- Byłbyś w stanie ustalić co tutaj drukowali? Gazety, czy może nawet podrobione dokumenty aby przedostawać się przez checkpointy? - obawiał się najgorszego. Jeżeli są w stanie podrabiać dokumenty, będą mogli bez problemu dostać się do Londynu i szykować się do jakiegoś ataku.
Słysząc słowa Ramseya że nic nie znalazł nie ucieszyły go. Jego potwierdzenie, że uciekli było jak najbardziej trafne. To też potwierdziło jego wcześniej postawioną tezę. To był jeden wielki błąd Zakonu.
- Mają wśród swoich naprawdę wielkich imbecyli. Jak tak dalej pójdzie nic nie będziemy musieli robić bo sami oddadzą nam się na srebrnej tacy. - powiedział dość arogancko co jak na niego było dość nietypowe. Wypowiedział te myśli, ponieważ był naprawdę wkurzony. Może i błąd Zakonu był na rękę sprawie, lecz on poczuł się urażony wycinkiem o Alphardzie. Cicho liczył na to, że znajdzie odpowiedzialnego za ten artykuł i będzie mógł na nim wypróbować kilka technik dyplomatycznych, które są strasznie nieprzyjemne dla jednej ze stron.
Gdy odezwał się w jego kierunku podszedł bliżej.
- Jeremy Topkins... Jeremy. - zaczął intesnywnie przeszukiwać wspomnienia w poszukiwaniu odpowiedzi: skąd znał to imię? Po chwili go olśniło. - Znam go. Był na konferencji handlu międzynarodowego. Z tego co pamiętał miał żonę Mary i dwie córki? Z tego co mi się wydaje mieszkał gdzieś w Irlandii. W ogrodzie trzymał psidwaka. Być może dalej go posiada? - rzucił pytanie w eter i spojrzał na swojego towarzysza, który zaczął się dziwnie zachowywać. Cygnus zrobił dwa kroki w tył, ponieważ nie wiedział co ma się stać. Obawiał się, że na list mogła zostać rzucona klątwa, lecz nie pasowało to działań Zakonu, choć kto tam go wie? Może porzucili już swoje ideały o zwalczaniu czarnej magii.
- Wszystko w porządku? - zapytał się, gdy wydawało się, że wraca na ziemie. Nie był w stanie wpaść na to co się z nim działo, być może jego towarzysz zaszczyci go jakimiś wyjaśnieniami. Przydałby by się, żeby w razie kolejnego takiego "ataku" Cygnus mógł odpowiednio zareagować.
Black posiadał już pewny obraz tego co tutaj się znajdowało. Po zniszczonej prasie drukarskiej wywnioskował że właśnie tutaj mógł powstawać Prorok Codzienny, a nawet mogli wytwarzać podrobione dokumenty dla szlam.
- Byłbyś w stanie ustalić co tutaj drukowali? Gazety, czy może nawet podrobione dokumenty aby przedostawać się przez checkpointy? - obawiał się najgorszego. Jeżeli są w stanie podrabiać dokumenty, będą mogli bez problemu dostać się do Londynu i szykować się do jakiegoś ataku.
Cygnus Black
Zawód : Pracownik Departamentu Międzynarodowej Współpracy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Chłód ogarnął jego ciało nagle i niespodziewanie, pod ubraniem ramiona pokryły się gęsią skórką, a po plecach przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Zimno przeszyło go na wskroś, jasne tęczówki zaszły bielmem, uniewrażfliwiając w jednej chwili zmysł; przekierowując go na coś zupełnie innego. Przestał widzieć to, co miał przed oczami — widział więcej, szerzej, dalej, głębiej. Niepokój i lęk, który zacisnął się w jego trzewiach, jakby spodziewał się obecności dementorów w pobliżu odszedł, kiedy zatonął w wizji, w obrazach z przyszłości? Kiedy wszedł do środka pubu wewnątrz było inaczej. Wszędzie wokół rozłożone były egzemplarze gazet, wokół panowało zamieszanie. Jakiś głos z tyłu wyjawił prawdę o tym, ale jeszcze nie skupiał się na jego słowach, podchodząc do urządzenia, które było prasą drukarską. I zniszczył je, od razu, bez mrugnięcia okiem. A potem mówił nieswoim głosem. I dopiero teraz uświadomił sobie, kogo tak naprawdę miał przed sobą. Pociągła twarz, blada skóra, ciemne włosy, jasne, przenikliwe spojrzenie kogoś, kto dawno temu kurczył się pod dźwiękami surowych ojcowskich wyjców. Nie skojarzył go w pierwszej chwili, zmienił się. Może gdyby minęli się na ulicy w życiu by go nie rozpoznał, nawet jeśli przez chwilę dręczyłoby go odmienne przeczucie. Ale te oczy były oczami kogoś, na kogo zwracało się uwagę. Nie był pewien nazwiska, ale prędzej czy później je sobie przypomni, odpowiednie wspomnienia wrócą i zwiążą wszystko ze sobą. Potrzebował tylko czasu i spokoju, by wydobyć z odmętów wszystko, czego potrzebował.
Szarpnięcie w okolicach pępka sprowadziło go na ziemię, zakołysał się, wsparł dłonią o blat, mrugając kilkukrotnie. Szybko jednak doprowadził się do porządku, przywrócił twarzy kamienny wyraz, surowe spojrzenie, które przeniósł na Blacka, kiedy upewniał się, że wszystko było w porządku. Pokiwał lekko głową, zastanawiając się.
— Prasa drukarska — ruszył w kierunku miejsca, które dobrze widział. Wyciągnął ku niemu rękę oczami wyobraźni wciąż widząc to urządzenie. Zamknął otwartą dłoń i zamyślił się. Widział to. I wiedział, że to ma tu miejsce, że to prawda — nie wiedział tylko kiedy. Mieli zjeść późne śniadanie po wszystkim. Jutro? Nie, to nie miałoby sensu. Dzisiaj. — Craig pisał, że dostał informacje dotyczącą kryjówek wroga. Wiesz coś więcej? Kiedy? Skąd? Jak?— Spojrzał na niego, marszcząc brwi. — Ktoś powinien tu zostać i obserwować pub przez najbliższe dni.— Ktoś, nie żaden z nich. Nie mieli czasu tu przesiadywać, wydadzą odpowiedni rozkaz, na wypadek gdyby jednak ktoś miał się tu zjawić. Wyciągnął przed siebie różdżkę, bu zacząć tkać magiczną sieć po całym pomieszczeniu, drobnymi ruchami nadgarstka spajając cząsteczki magii ze sobą, idąc przed siebie tak, by mocą zabezpieczenia objąć całe pomieszczenie. Jeśli się tu ktoś zjawi — chciał o tym wiedzieć. Kto i kiedy. Cave Inimicum, które nałożył zajęło mu chwilę, w głowie dźwięczało pytanie towarzysza, ale zajęty rzucaniem zaklęcia nie mógł odpowiedzieć od razu.
— Byli tu, wszystko uprzątnęli — zaryzykował osądem. Wizja dopadła go po wypowiedzeniu zaklęcia, niezwykle celnego, silnego. Miał stuprocentową pewność. To zaklęcie pobudziło jego dar, przekształcając obrazy i zdradzając prawdziwe tajemnice o tym miejscu. O irlandzkim pubie. — Ludzie, którzy pracowali przy prasie dostali polecenie, by stąd uciec, porzucić rodzinę i ukrywać się pod fałszywym nazwiskiem. Jeśli drukowali tu Proroka Codziennego, z pewnością zajmowali się też jego dystrybucją w okolicy.— Nie sądził, by szczególnie się z tym kryli tutaj. Irlandia nie była jeszcze tak silnie zaangażowana w wojnę, by podziemia były tak mocno rozwinięte jak w Londynie.— Odwiedzimy Jeremiego, szpiega. Odwiedzimy właściciela pubu.— Nawet jeśli nie było go już w domu, gdyby zobaczył jego fotografię, rozpoznałby go. Nie miał skrupułów, jego dzieci posłużą mu za pożywkę dla czarnej magii w Gwiezdnym Proroku.
— Gotów do drogi?— spytał go, kierując się w stronę drzwi, upewniając się, że niczego nie przeoczyli, a zabezpieczenie, które nałożył na pub było aktywne. Musieli odnaleźć dom Jeremiego, mieścina nie była wielka, nie spodziewałby się, aby zajęło im to wiele czasu.
Szarpnięcie w okolicach pępka sprowadziło go na ziemię, zakołysał się, wsparł dłonią o blat, mrugając kilkukrotnie. Szybko jednak doprowadził się do porządku, przywrócił twarzy kamienny wyraz, surowe spojrzenie, które przeniósł na Blacka, kiedy upewniał się, że wszystko było w porządku. Pokiwał lekko głową, zastanawiając się.
— Prasa drukarska — ruszył w kierunku miejsca, które dobrze widział. Wyciągnął ku niemu rękę oczami wyobraźni wciąż widząc to urządzenie. Zamknął otwartą dłoń i zamyślił się. Widział to. I wiedział, że to ma tu miejsce, że to prawda — nie wiedział tylko kiedy. Mieli zjeść późne śniadanie po wszystkim. Jutro? Nie, to nie miałoby sensu. Dzisiaj. — Craig pisał, że dostał informacje dotyczącą kryjówek wroga. Wiesz coś więcej? Kiedy? Skąd? Jak?— Spojrzał na niego, marszcząc brwi. — Ktoś powinien tu zostać i obserwować pub przez najbliższe dni.— Ktoś, nie żaden z nich. Nie mieli czasu tu przesiadywać, wydadzą odpowiedni rozkaz, na wypadek gdyby jednak ktoś miał się tu zjawić. Wyciągnął przed siebie różdżkę, bu zacząć tkać magiczną sieć po całym pomieszczeniu, drobnymi ruchami nadgarstka spajając cząsteczki magii ze sobą, idąc przed siebie tak, by mocą zabezpieczenia objąć całe pomieszczenie. Jeśli się tu ktoś zjawi — chciał o tym wiedzieć. Kto i kiedy. Cave Inimicum, które nałożył zajęło mu chwilę, w głowie dźwięczało pytanie towarzysza, ale zajęty rzucaniem zaklęcia nie mógł odpowiedzieć od razu.
— Byli tu, wszystko uprzątnęli — zaryzykował osądem. Wizja dopadła go po wypowiedzeniu zaklęcia, niezwykle celnego, silnego. Miał stuprocentową pewność. To zaklęcie pobudziło jego dar, przekształcając obrazy i zdradzając prawdziwe tajemnice o tym miejscu. O irlandzkim pubie. — Ludzie, którzy pracowali przy prasie dostali polecenie, by stąd uciec, porzucić rodzinę i ukrywać się pod fałszywym nazwiskiem. Jeśli drukowali tu Proroka Codziennego, z pewnością zajmowali się też jego dystrybucją w okolicy.— Nie sądził, by szczególnie się z tym kryli tutaj. Irlandia nie była jeszcze tak silnie zaangażowana w wojnę, by podziemia były tak mocno rozwinięte jak w Londynie.— Odwiedzimy Jeremiego, szpiega. Odwiedzimy właściciela pubu.— Nawet jeśli nie było go już w domu, gdyby zobaczył jego fotografię, rozpoznałby go. Nie miał skrupułów, jego dzieci posłużą mu za pożywkę dla czarnej magii w Gwiezdnym Proroku.
— Gotów do drogi?— spytał go, kierując się w stronę drzwi, upewniając się, że niczego nie przeoczyli, a zabezpieczenie, które nałożył na pub było aktywne. Musieli odnaleźć dom Jeremiego, mieścina nie była wielka, nie spodziewałby się, aby zajęło im to wiele czasu.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Pub "Stepujący Leprokonus"
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Irlandia