ogród
AutorWiadomość
***
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
21 stycznia
Dzisiejszy dzień był dla Edgara niebywale udany. Wstał prawą nogą, co nawet sam zauważył, a przecież nigdy o tym nie myślał. To musiał być znak! Z samego rana udał się na Nokturn, gdzie miał do załatwienia parę ważnych spraw i każda z nich poszła mu wyjątkowo gładko. Edgar nie przywykł do tego, że na Nokturnie cokolwiek idzie gładko. Nic dziwnego, że w drodze powrotnej do domu zastanawiał się nad przyczyną tego dobrego dnia i nawet przeszło mu przez myśl, że ktoś dolał mu felix felicis do porannej kawy. Oczywiście wyrzucił tą myśl z głowy tak samo szybko jak się w niej pojawiła, bo była... cóż, nierealna! Ostatecznie pogodził się z tym swoim nadmiarem szczęścia i całkiem zadowolony teleportował się pod drzwi swojej posiadłości w Durham. Usiadł przy długim stole w jadalni i zlecił swoim skrzatom przygotować mu coś do przekąszenia, bo dzień może i był udany, ale dalej męczący. Kiedy tylko zjadł, skierował swe kroki ku bibliotece. Wiedział, że spotka tam swoją żonę i miał rację. Siedziała w wygodnym fotelu i pochłaniała jakieś wielkie i, według Edgara nieciekawe, tomisko. Pozwolił sobie trochę jej przeszkodzić i przerwać lekturę, by móc zamienić z nią kilka słów. Kilka słów zamieniło się w długą rozmowę i pewnie ciągnęłaby się dalej, ale w którymś momencie Edgar stwierdził, że w domu jest jakoś... za cicho. Przeprosił żonę (która nie czuła się skrzywdzona, bo od razu wróciła do lektury) i ruszył na poszukiwania swoich córek. Cisza w domu mogła wynikać z trzech scenariuszy: a) Alivia i Esmee spały, b) Alivia i Esmee nie było w domu lub c) Alivia i Esmee właśnie coś kombinowały. O tej godzinie odpadały dwie pierwsze opcje, więc Edgar postanowił skontrolować na jaki pomysł wpadły tym razem. Czy ich wybryki go denerwowały? Czasami tak, ale zdecydowanie częściej po prostu przymykał na nie oko. Przynajmniej nie można było im odmówić inteligencji i sprytu, a to przecież ważne cechy charakteru. Sprawdził każde pomieszczenie, w którym mogły być, aż w końcu trafił na dwór. A właściwie do okna, znajdującego się zaraz obok tylnych drzwi, prowadzących do dużego ogrodu. Oparł się o parapet, na razie nie interweniując. Rozkoszował się faktem, że bliźniaczki jeszcze go nie zauważyły, bo lubił przyglądać się ich kombinacjom. Niektóre rozwiązania, które wpadały do ich zaledwie pięcioletnich głów, naprawdę go zachwycały.
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Mały zakład. Od tego przecież nikt jeszcze nie umarł prawda? Esme kończyła właśnie ozdabianie ostatniego z trzech mozolnie ulepionych bałwanów. Odeszła parę kroków z dumom obserwując tą małą armię. Jej własne dzieło bo nie można powiedzieć żeby Alvia bardzo się nad tym napracowała. Odwróciła się w końcu w stronę rodzeństwa. Mała glizda siedziała na drewnianych sankach. Niańki opatuliły go tak mocno, że Esme naprawdę zaczynała się zastanawiać jak on może się w tym ruszać. - Zrobimy sobie własny turniej rycerski! - zaproponowała z entuzjazmem wypinając przy tym dumnie pierś. - Mała glizda kontra bałwany - klasnęła w dłonie. Oczami wyobraźni już widziała ten epicki pojedynek. Śnieg kontra człowiek! Patyk kontra patyk! Przebita ciało bałwana kontra wydłubane oko młodszego braciszka! O czymś takim powinno pisać się pieśni. - Obstawimy kto wygrywa. Przegrany zjada warzywa zwycięscy! – uczciwa cena. Przynajmniej raz w tygodniu obędzie się bez afery przy obiedzie. Esme wciąż nie mogła zrozumieć dla czego nikt nie zabrał z jadalni wazonów skoro nie mogła tam chować swojej porcji zieleniny. Po co mają stać takie puste i bezużyteczne? Potem jednak przypominała sobie, że niańki nie są najmądrzejszymi istotami na świecie - Wchodzisz w to? - spytała przenosząc wzrok na bliźniaczkę. Teraz trzeba było się tylko zastanowić kto ma większe szanse na zwycięstwo. I jeszcze rumak! Glizda nie przeszła by nawet dwóch kroków nie mówiąc nawet o bieganiu. - Merlin! - przywołała do siebie potężnego wilczura o szarobiałej sierści. Zwierzak leniwie wygramolił się z zaspy śniegu i podszedł w ich stronę. Esme chwyciła psa za mordę i popatrzyła mu w oczy. - Teraz jesteś koniem - powtórzyła trzy razy wierząc, że pies wszystko rozumie i jej słucha.- A to jest twój jeździec - wskazała na kupkę ubrań, która miała być jej bratem. - Jak spadnie to będą znowu na nas krzyczeć a tego przecież nie chcemy - wciąż wpatrywała się w oczy psa. Puściła go i zmusiła Alvie żeby przyciągnęła sanki z chłopcem. Obie podniosły dziecko i posadziły na grzbiecie wilka. - Masz się trzymać obroży żebyś nie spadł - mówiła głośno i wyraźnie. Bardziej wierzyła w to że rozumie ją pies niż własny brat. Potem sięgnęła po długi kij. - To jest twój miecz a to twoi wrogowi których musisz pokonać - wskazała na oddalone od nich o kilka metrów bałwany. - Rozumiesz? - chłopiec potulnie kiwnął głową. Bał się swoich sióstr i zawsze zgadzał się ze wszystkim co mówią. - To na kogo stawiasz? - spytała siostrę.
Gość
Gość
Kolejny mroźny, tonący w w śniegu dzień. Kolejna okazja do brojenia. W myślach już maluje mi się wizja purpurowej ze złości guwernantki, cedzącej przez zęby jakieś moralne uwagi i ledwo hamującej się od krzyku czy czynów - bo przecież nie ma prawa podnieść głosu czy ręki na młode damy. Łobuzerski uśmiech wykwita na moich czerwonych usteczkach, kiedy ściskając w łapce sznurek od sanek na których siedział nasz młodszy brat, pokonuje kolejne metry ogrodu. Właściwie sama nie wiedziałam dlaczego ciągniemy tą małą glizdę ze sobą, była jedynie przeszkodą w codziennym brykaniu.
Podczas kiedy Esmee zajmuje się zlepianiem śniegu w coś na podobieństwo bałwana, ja rzucam Demonowi kulki, które ten ochoczo łapie i niemal natychmiastowo pochłania. Na dźwięk słów siostry odwracam się w jej kierunku, przekrzywiając nieco głowę. - Wsadzamy placka na Merlina i puszczamy go na bałwany? - Pytam bez większego zaskoczenia, w końcu takie propozycje ze strony Esmee są na porządku dziennym. Chwilę jeszcze myślę nad pomysłem siostry i ewentualnymi konsekwencjami ale koniec końców kiwam jej głową w oznace zgody. - Uczciwie. - Komentuję jej propozycję zjedzenia warzyw. Nikt nie lubi tych ohydnych zielonych kawałków na talerzu, jest więc to odpowiednia kara dla przegranego. - Wchodzę w to. - Dodaję już nieco pewniej i posyłam jej zadziorny uśmiech. W czasie kiedy moja bliźniaczka tłumaczy psu, że jest koniem ja próbuję złapać brata za ubranka i unieść go ku górze. - Czy Ty tłumaczysz psu, że jest koniem? - Pytam jeszcze z lekkim niesmakiem, kiedy już targamy glizdę w stronę szarego wilczura, jednak nie oczekuję odpowiedzi, pozostawiam to już bez komentarza. Niech dzisiaj pies będzie koniem. Sadzamy w końcu najmłodszego Burke'a na grzbiecie pupila a jego drobne łapki zaczepiamy o obrożę. - Właśnie placku, trzymaj się obroży. Jak spadniesz to nie zostanie po Tobie nawet wspomnienie a do tego dopuścić nie możemy, bo jesteś dziedzicem czy czymś tam i podobno jesteś ważny. - Kończę swój wywód wzruszając lekko ramionami, po czym wbijam swój wzrok w siostrę. - Z całą stanowczością stawiam na bałwany. Placek oprócz kwiczenia nie potrafi zrobić nic. - Mówię to jakby od niechcenia i teatralnie macham ręką w stronę brata. Mam tylko nadzieję, że to małe kwilące coś nie zrobi sobie krzywdy - nie chcemy w końcu dostać bury od rodziców.
Podczas kiedy Esmee zajmuje się zlepianiem śniegu w coś na podobieństwo bałwana, ja rzucam Demonowi kulki, które ten ochoczo łapie i niemal natychmiastowo pochłania. Na dźwięk słów siostry odwracam się w jej kierunku, przekrzywiając nieco głowę. - Wsadzamy placka na Merlina i puszczamy go na bałwany? - Pytam bez większego zaskoczenia, w końcu takie propozycje ze strony Esmee są na porządku dziennym. Chwilę jeszcze myślę nad pomysłem siostry i ewentualnymi konsekwencjami ale koniec końców kiwam jej głową w oznace zgody. - Uczciwie. - Komentuję jej propozycję zjedzenia warzyw. Nikt nie lubi tych ohydnych zielonych kawałków na talerzu, jest więc to odpowiednia kara dla przegranego. - Wchodzę w to. - Dodaję już nieco pewniej i posyłam jej zadziorny uśmiech. W czasie kiedy moja bliźniaczka tłumaczy psu, że jest koniem ja próbuję złapać brata za ubranka i unieść go ku górze. - Czy Ty tłumaczysz psu, że jest koniem? - Pytam jeszcze z lekkim niesmakiem, kiedy już targamy glizdę w stronę szarego wilczura, jednak nie oczekuję odpowiedzi, pozostawiam to już bez komentarza. Niech dzisiaj pies będzie koniem. Sadzamy w końcu najmłodszego Burke'a na grzbiecie pupila a jego drobne łapki zaczepiamy o obrożę. - Właśnie placku, trzymaj się obroży. Jak spadniesz to nie zostanie po Tobie nawet wspomnienie a do tego dopuścić nie możemy, bo jesteś dziedzicem czy czymś tam i podobno jesteś ważny. - Kończę swój wywód wzruszając lekko ramionami, po czym wbijam swój wzrok w siostrę. - Z całą stanowczością stawiam na bałwany. Placek oprócz kwiczenia nie potrafi zrobić nic. - Mówię to jakby od niechcenia i teatralnie macham ręką w stronę brata. Mam tylko nadzieję, że to małe kwilące coś nie zrobi sobie krzywdy - nie chcemy w końcu dostać bury od rodziców.
Gość
Gość
//Początek
Gdy Zivę obudziły krzyki dziewczynek, dochodzące sprzed jej sypialnianej komnaty, wiedziała że jest już dosyć późno i najwyższa pora wstawać. Zegar wskazywał godzinę jedenastą, a za oknem prószył już solidnie śnieg. Nie słyszała kiedy Edgar wychodził, ale odruchowo zerknęła na jego połowę łóżka. Jak zwykle była nienagannie zaścielona. Zanim zdążyła się dobrze rozbudzić, do środka wdarły się dwa pięcioletnie chochliki. Po raz kolejny utarły nosa swoim opiekunkom, które tak bardzo próbowały zapewnić Państwu spokój rankiem, lecz ostatecznie nawet nie śmiały przekroczyć progu tego pomieszczenia, bez wyraźnego pozwolenia. Zapowiadał się całkiem uroczy dzień.
Ubrana w granatową, prostą sukienkę z mocnym wcięciem w talii, schodziła wolnym krokiem po schodach w towarzystwie lewitującego kubka z kawą. Przeglądała właśnie kolejne wydanie Horyzontów Zaklęć, kiedy na półpiętrze spotkała Alivię. Ciągnęła za ucho skrzata i rozkazywała, aby się z nią bawił. Kobieta zabrała sprzed nosa gazetę z ruszającymi się zdjęciami i zerknęła na dziecko.
- Skarbie, Paproch jest tutaj od pracy, nie od zabawy. - pogładziła ją po zmierzwionych lokach. Chwila, zmierzwionych? Dlaczego jeszcze opiekunka jej nie uczesała, skoro dochodziła prawie dwunasta? Ziva pokręciła zniesmaczona głową, i czując na sobie wzrok zdezorientowanego skrzata, trzasnęła go gazetą po głowie. - Wynocha sprzątać. - syknęła i w tej samej chwili, Paproch się deportował do innego pomieszczenia, posłusznie wypełniając wolę swojej Pani. Bez wątpienia już wymierzał sobie karę za niesubordynację. Dziewczynka nie wyglądała na zadowoloną z takiego obrotu sprawy i wydęła usteczka. Nawet kiedy się złościła wyglądała przeuroczo. Ziva przykucnęła i uśmiechnęła się ciepło do naburmuszonej małej. - Poproś Molly i Reginę, a może pójdziecie dzisiaj do ogrodu lepić bałwany i budować wielkie zamki. Królowe Śniegu powinny przecież mieć swoje fortece. Ja niestety muszę dzisiaj popracować. - podniosła się zrezygnowana i ruszyła na dół w kierunku biblioteki, a wraz z nią unoszący się w powietrzu kubek.
Do biblioteki wszedł Edgar, przerywając jej lekturę historii i procesu powstawania latających dywanów. Nie była to księga wybitnie interesująca, ale swego rodzaju egzotyka tych przedmiotów była głównym powodem, dla którego postanowiła się za nią zabrać. Nie pytała o przebieg załatwiania spraw na Nokturnie, lecz wnioskując po wybitnie dobrym humorze mężczyzny, wszystko poszło pomyślnie. Czasem wolała mniej wiedzieć i spokojniej spać. Nie rozumiała żon, które wtrącały się w interesy swoich mężów. Jeśli wiedziały, że nie należą one do najbardziej legalnych i zgodnych z prawem, to po co pytały? Jaki jest sens w drążeniu niewygodnych kwestii i szargania sobie niepotrzebnie nerwów? Żaden, dlatego dzisiaj rozmawiali na zwykłe, codzienne tematy.
Edgar ruszył na poszukiwania swoich córek, zanim zdążyła mu powiedzieć, że są w ogrodzie i lepią bałwany. Daj Merlinie, pod czujnym okiem opiekunek. Po chwili Ziva odłożyła ciężką księgę na stolik z cichym plaśnięciem i podniosła się z miękkiego, głębokiego fotela. Skierowała się do holu na tyłach zamku i dostrzegła męża, opartego o parapet i przyglądającego się ukradkiem córkom. Spokojnym i bezgłośnym krokiem zbliżyła się do niego i oparła lekko podbródek na jego ramieniu, lustrując sytuację na zewnątrz.
- Czasem sobie myślę, że nasze życie bez nich byłoby takie nudne i bezcelowe… - westchnęła cicho i zmrużyła lekko oczy. Mimo długich i gęstych rzęs, słusznie zauważyła, że bliźniaczki próbują posadzić na zwierzaku jakąś porządnie zawiniętą w zimowe ubrania, kukłę. - Czy to, co siedzi na psie, to…? - zawiesiła głos i odruchowo zacisnęła mocniej dłoń na różdżce, ukrytej w głębokiej kieszeni sukienki. Bliźniaczki bawiły się swoim bratem, a nie ze swoim bratem. Gdzie były te przeklęte opiekunki, które miały nie dopuszczać do tego typu sytuacji?
Gdy Zivę obudziły krzyki dziewczynek, dochodzące sprzed jej sypialnianej komnaty, wiedziała że jest już dosyć późno i najwyższa pora wstawać. Zegar wskazywał godzinę jedenastą, a za oknem prószył już solidnie śnieg. Nie słyszała kiedy Edgar wychodził, ale odruchowo zerknęła na jego połowę łóżka. Jak zwykle była nienagannie zaścielona. Zanim zdążyła się dobrze rozbudzić, do środka wdarły się dwa pięcioletnie chochliki. Po raz kolejny utarły nosa swoim opiekunkom, które tak bardzo próbowały zapewnić Państwu spokój rankiem, lecz ostatecznie nawet nie śmiały przekroczyć progu tego pomieszczenia, bez wyraźnego pozwolenia. Zapowiadał się całkiem uroczy dzień.
Ubrana w granatową, prostą sukienkę z mocnym wcięciem w talii, schodziła wolnym krokiem po schodach w towarzystwie lewitującego kubka z kawą. Przeglądała właśnie kolejne wydanie Horyzontów Zaklęć, kiedy na półpiętrze spotkała Alivię. Ciągnęła za ucho skrzata i rozkazywała, aby się z nią bawił. Kobieta zabrała sprzed nosa gazetę z ruszającymi się zdjęciami i zerknęła na dziecko.
- Skarbie, Paproch jest tutaj od pracy, nie od zabawy. - pogładziła ją po zmierzwionych lokach. Chwila, zmierzwionych? Dlaczego jeszcze opiekunka jej nie uczesała, skoro dochodziła prawie dwunasta? Ziva pokręciła zniesmaczona głową, i czując na sobie wzrok zdezorientowanego skrzata, trzasnęła go gazetą po głowie. - Wynocha sprzątać. - syknęła i w tej samej chwili, Paproch się deportował do innego pomieszczenia, posłusznie wypełniając wolę swojej Pani. Bez wątpienia już wymierzał sobie karę za niesubordynację. Dziewczynka nie wyglądała na zadowoloną z takiego obrotu sprawy i wydęła usteczka. Nawet kiedy się złościła wyglądała przeuroczo. Ziva przykucnęła i uśmiechnęła się ciepło do naburmuszonej małej. - Poproś Molly i Reginę, a może pójdziecie dzisiaj do ogrodu lepić bałwany i budować wielkie zamki. Królowe Śniegu powinny przecież mieć swoje fortece. Ja niestety muszę dzisiaj popracować. - podniosła się zrezygnowana i ruszyła na dół w kierunku biblioteki, a wraz z nią unoszący się w powietrzu kubek.
Do biblioteki wszedł Edgar, przerywając jej lekturę historii i procesu powstawania latających dywanów. Nie była to księga wybitnie interesująca, ale swego rodzaju egzotyka tych przedmiotów była głównym powodem, dla którego postanowiła się za nią zabrać. Nie pytała o przebieg załatwiania spraw na Nokturnie, lecz wnioskując po wybitnie dobrym humorze mężczyzny, wszystko poszło pomyślnie. Czasem wolała mniej wiedzieć i spokojniej spać. Nie rozumiała żon, które wtrącały się w interesy swoich mężów. Jeśli wiedziały, że nie należą one do najbardziej legalnych i zgodnych z prawem, to po co pytały? Jaki jest sens w drążeniu niewygodnych kwestii i szargania sobie niepotrzebnie nerwów? Żaden, dlatego dzisiaj rozmawiali na zwykłe, codzienne tematy.
Edgar ruszył na poszukiwania swoich córek, zanim zdążyła mu powiedzieć, że są w ogrodzie i lepią bałwany. Daj Merlinie, pod czujnym okiem opiekunek. Po chwili Ziva odłożyła ciężką księgę na stolik z cichym plaśnięciem i podniosła się z miękkiego, głębokiego fotela. Skierowała się do holu na tyłach zamku i dostrzegła męża, opartego o parapet i przyglądającego się ukradkiem córkom. Spokojnym i bezgłośnym krokiem zbliżyła się do niego i oparła lekko podbródek na jego ramieniu, lustrując sytuację na zewnątrz.
- Czasem sobie myślę, że nasze życie bez nich byłoby takie nudne i bezcelowe… - westchnęła cicho i zmrużyła lekko oczy. Mimo długich i gęstych rzęs, słusznie zauważyła, że bliźniaczki próbują posadzić na zwierzaku jakąś porządnie zawiniętą w zimowe ubrania, kukłę. - Czy to, co siedzi na psie, to…? - zawiesiła głos i odruchowo zacisnęła mocniej dłoń na różdżce, ukrytej w głębokiej kieszeni sukienki. Bliźniaczki bawiły się swoim bratem, a nie ze swoim bratem. Gdzie były te przeklęte opiekunki, które miały nie dopuszczać do tego typu sytuacji?
So when you're restless, I will calm the ocean for you
In your sorrow, I will dry your tears
When you need me,
I will be the love beside you☙ ❧
In your sorrow, I will dry your tears
When you need me,
I will be the love beside you☙ ❧
Ziva Burke
Zawód : Badacz Historii Magii i autorka podręczników szkolnych
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Sen
jest chwilowym złudzeniem
bo on podaruje Ci władzę, a Ty bez litości
na tronie we krwi odnajdziesz się.
jest chwilowym złudzeniem
bo on podaruje Ci władzę, a Ty bez litości
na tronie we krwi odnajdziesz się.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jeszcze parę lat temu nie wyobrażał sobie siebie w roli męża, a tym bardziej ojca. Niemalże od urodzenia wiedział, że w którymś momencie będzie musiał zadbać o przedłużenie rodu i nie uda mu się uciec przed tymi zobowiązaniami, jednak i tak wizja założenia rodziny go przerażała. Przerażał go ten brak wolności, o ile kiedykolwiek miał z nią do czynienia. Jakąś namiastkę mógł poczuć podczas wyjazdów i właśnie dlatego tak ich potrzebował. Świeżo po ślubie nie cierpiał swojej żony i wydawało mu się, że jego czarny scenariusz się sprawdził. Żyć z osobą, z którą nie da się wytrzymać nawet pięciu minut bez kłótni? Mieć z nią dzieci? I tak do końca swoich dni? A jednak poszczęściło mu się i z biegiem czasu Ziva Crouch okazała się o wiele lepszym człowiekiem niż na początku myślał. Dlatego też uśmiechnął się lekko, słysząc jej słowa. O tak, bez tych dwóch małych dziewczynek ich życie byłoby sto razy nudniejsze. - Aż boję się pomyśleć, co będzie za parę lat - odparł, sądząc, że Alivia i Esmee będą z wiekiem wymyślać coraz to bardziej przemyślane akcje. Wtedy dopiero ich życie przestanie być nudne.
Aż tu nagle Ziva wyrywa go z zamyślenia. Wystarczyło tylko jedno spojrzenie na psa i jego małego jeźdźca, by Edgar zrozumiał o co chodzi. Wyszedł do ogrodu i żwawym krokiem ruszył w kierunku córek. Opiekunki od razu przerwały swoją pogawędkę i również zwróciły uwagę na dzieci, jednak Edgar machnięciem dłoni zatrzymał je tam, gdzie stały. Już wystarczająco dużo dzisiaj zrobiły, później z nimi porozmawia. - Marius nie jest zabawką tylko waszym bratem - powiedział, biorąc syna na ręce. Spojrzał na córki, przez moment nic nie mówiąc. Skąd im się brały takie pomysły? Dlaczego wciąż nie potrafiły zaakceptować młodszego członka rodziny? Westchnął cicho, spoglądając na syna, który również przyglądał mu się z wielką ciekawością. - Jest jeszcze za mały na takie zabawy, możecie zrobić mu krzywdę - dodał, przenosząc na nie wzrok. Czuł, ze powinien był być bardziej stanowczy, ale nie potrafił się dzisiaj na nie złościć. Zresztą miały tylko niecałe pięć lat, to opiekunki powinny nie dopuszczać do takich sytuacji. Wyjął różdżkę i machnął nią, przywołując w ten sposób swój zimowy płaszcz.
Aż tu nagle Ziva wyrywa go z zamyślenia. Wystarczyło tylko jedno spojrzenie na psa i jego małego jeźdźca, by Edgar zrozumiał o co chodzi. Wyszedł do ogrodu i żwawym krokiem ruszył w kierunku córek. Opiekunki od razu przerwały swoją pogawędkę i również zwróciły uwagę na dzieci, jednak Edgar machnięciem dłoni zatrzymał je tam, gdzie stały. Już wystarczająco dużo dzisiaj zrobiły, później z nimi porozmawia. - Marius nie jest zabawką tylko waszym bratem - powiedział, biorąc syna na ręce. Spojrzał na córki, przez moment nic nie mówiąc. Skąd im się brały takie pomysły? Dlaczego wciąż nie potrafiły zaakceptować młodszego członka rodziny? Westchnął cicho, spoglądając na syna, który również przyglądał mu się z wielką ciekawością. - Jest jeszcze za mały na takie zabawy, możecie zrobić mu krzywdę - dodał, przenosząc na nie wzrok. Czuł, ze powinien był być bardziej stanowczy, ale nie potrafił się dzisiaj na nie złościć. Zresztą miały tylko niecałe pięć lat, to opiekunki powinny nie dopuszczać do takich sytuacji. Wyjął różdżkę i machnął nią, przywołując w ten sposób swój zimowy płaszcz.
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Plan został zaakceptowany! Esmee uśmiechała się od ucha do ucha ukazując przy tym rządek mleczaków. W sumie nie miałaby nic przeciwko gdyby placek jednak zleciał do zaspy i na przykład zaczął zmienić kolory. Może byłoby z nim wtedy więcej zabawy. Jak to słusznie zauważyła jej siostra placek oprócz kwiczenia nie umie zrobić nic… może oprócz bardzo śmierdzącej kupy. Nie specjalnie podobał się jej fakt, że Alivia postawiła przeciw Mariusowi. Zrobiła myślącą minę polegającą na przymknięciu powiek i pocieraniu brody dwoma palcami ( na pewno podpatrzone u któregoś z krewnych) i w końcu wypaliła, że ona stawia na remis. Rycerz Placek miał nie przebiec na swoim dzielnym rumaku nawet połowy drogi zanim nie spadnie na ziemie. Dziewczynki postanowiły, że jedna z nich będzie czekała przy bałwanach by być świadkiem tego epickiego pojedynku a druga zostanie bo ktoś przecież musiał zmusić Merlina do biegu.
Esmee podskoczyła ze strachu słysząc nagły hałas. Ciemne oczy przeskakiwały to na ojca to na matkę, która pewnie wyszła zaraz za nim. Nie odpowiadała na stawiane przed nią zarzuty próbując wymyślić jakąś dobrą wymówkę, która uchroniłaby zarówno jej siostrę jak i ją od gniewu ojca. - Nie jest zabawką tylko rycerzem - wypaliła nagle przypominając sobie jedną z bajek które niania czasem czytała im na dobranoc. - Sir P…Marcus Burke pogromca śnieżnej burzy - opowiadała dalej a na jej twarzy pojawił się rumieniec świadczący o przejęciu. - Nic by mu się nie stało - zapewniła kiwając potakująco głową dla podkreślenia swoich słów. - Dzielni rycerze zawsze wychodzą z opresji cało. Miał nas uratować przed złymi bałwanami był naszą jedyną nadzieją. Teraz nie może dowieść swojego męstwa i oddania rodzinie - na zakonie wygięła usta w podkówkę. Podczas tej dziwnej przemowy Merlin pozbawiony zbędnego balastu podszedł do swojej młodej pani częściowo zasłaniając ją swoim ciałem przed ewentualnym atakiem ze strony rodziców czy opiekunek. Słuchając dziewczynki, która nagle postanowiła ujawnić zdolności aktorskie można było być pewnym, że nie rozumiała połowy wypowiedzianych przez siebie słów. Mogła mieć tylko nadzieję, że dobrze zapamiętała bajkę a wszyscy łykną wymówkę, że chciały z brata zrobić bohatera a nie lodową rzeźbę.
Esmee podskoczyła ze strachu słysząc nagły hałas. Ciemne oczy przeskakiwały to na ojca to na matkę, która pewnie wyszła zaraz za nim. Nie odpowiadała na stawiane przed nią zarzuty próbując wymyślić jakąś dobrą wymówkę, która uchroniłaby zarówno jej siostrę jak i ją od gniewu ojca. - Nie jest zabawką tylko rycerzem - wypaliła nagle przypominając sobie jedną z bajek które niania czasem czytała im na dobranoc. - Sir P…Marcus Burke pogromca śnieżnej burzy - opowiadała dalej a na jej twarzy pojawił się rumieniec świadczący o przejęciu. - Nic by mu się nie stało - zapewniła kiwając potakująco głową dla podkreślenia swoich słów. - Dzielni rycerze zawsze wychodzą z opresji cało. Miał nas uratować przed złymi bałwanami był naszą jedyną nadzieją. Teraz nie może dowieść swojego męstwa i oddania rodzinie - na zakonie wygięła usta w podkówkę. Podczas tej dziwnej przemowy Merlin pozbawiony zbędnego balastu podszedł do swojej młodej pani częściowo zasłaniając ją swoim ciałem przed ewentualnym atakiem ze strony rodziców czy opiekunek. Słuchając dziewczynki, która nagle postanowiła ujawnić zdolności aktorskie można było być pewnym, że nie rozumiała połowy wypowiedzianych przez siebie słów. Mogła mieć tylko nadzieję, że dobrze zapamiętała bajkę a wszyscy łykną wymówkę, że chciały z brata zrobić bohatera a nie lodową rzeźbę.
Gość
Gość
A szło nam tak dobrze... Nie zdążam zrobić nawet kroku w kierunku bałwanów, z których to perspektywy było by widać fenomenalną porażkę Placka jeszcze lepiej, a moich uszu dobiega stanowczy głos Ojca. Odwracam się w jego kierunku z nadąsaną miną i założonymi rączkami. W przeciwieństwie do mojej siostry, nie zamierzam udawać skruszonej, przecież właśnie popsuli nam zabawę a ja już nigdy nie dowiem się, czy nie zostałabym zwycięzcą zakładu - to gorsze niż porażka!
- Bez sensu. - Prycham pod nosem, obejmując swoje małe ciałko nieco ciaśniej, choć warstwa ubrań skutecznie mi to uniemożliwia. - Co to za dziedzic, który nie potrafi sobie z kulkami śniegu poradzić. - Nadal fuczę w stronę rodziców. Za pewne nie powinnam, bo tak nie wypada i to bardzo nie grzeczne ale chwilowo mam wszystko w nosie. Stoję obrażona i nawet nie zerkam już w kierunku rodziny a błądzę wzrokiem gdzieś po horyzoncie. Demon, podobnie jak swój brat, zajmuje miejsce u boku swej pani, czyli siada nieco niezdarnie obok mnie i trąca mnie nosem. - Daj spokój Esmee, widzisz, że placek już zawsze pozostanie tylko plackiem. Żaden z niego rycerz! - Dodaję po chwili nieco nerwowo, słysząc tłumaczenia siostry. No bo dlaczego w ogóle ona się z tego tłumaczy? I nagle do mojej głowy wpada genialna myśl, taka która być może uchroni nas przed karą. - Poza tym, przecież byśmy go ot tak sobie nie wzięły... - W tym momencie wywracam teatralnie oczami, jakbym właśnie mówiła najoczywistszą rzecz na świecie. - To one nam pozwoliły. - Wskazuję palcem w stronę guwernantek stojących niedaleko wyjścia na taras. Przecież miały nas pilnować prawda? A co robią? Stoją i kłapią tymi okropnymi dziubskami jak zawszę. - Tato... Naprawdę myślisz, że mogłyśmy wynieść Placka z sypialni, zawinąć go w te wszystkie ubranka i przynieść aż tutaj? - Pytam, unosząc przy tym jedną brew ku górze i robiąc przy tym bardzo przekonującą minę. Mi nie uwierzysz? Tato? - Owszem, miał być rycerzem ale nie zrobiłybyśmy niczego, co mogło by mu przynieść krzywdę! - Zarzekam się, przykładając małą rączkę do piersi. Może jest kwilącym plackiem ale to nasz brat. - Nianie powiedziały, że mamy go wziąć i się z nim pobawić bo one nie mają czasu na takie głupoty jak lepienie bałwanów... - Dodaję, również wyginając usteczka w podkówkę. Jest mi przykro, przecież jesteśmy dziećmi i chcemy się pobawić a te wredne babska, jak zwykle mają coś lepszego do roboty. Co z tego, że dość mocno ubarwiam ów historię, przecież sam Ojciec widział, że żadnej z nich przy nas nie było a zajęte były same sobą i najnowszymi plotkami.
- Bez sensu. - Prycham pod nosem, obejmując swoje małe ciałko nieco ciaśniej, choć warstwa ubrań skutecznie mi to uniemożliwia. - Co to za dziedzic, który nie potrafi sobie z kulkami śniegu poradzić. - Nadal fuczę w stronę rodziców. Za pewne nie powinnam, bo tak nie wypada i to bardzo nie grzeczne ale chwilowo mam wszystko w nosie. Stoję obrażona i nawet nie zerkam już w kierunku rodziny a błądzę wzrokiem gdzieś po horyzoncie. Demon, podobnie jak swój brat, zajmuje miejsce u boku swej pani, czyli siada nieco niezdarnie obok mnie i trąca mnie nosem. - Daj spokój Esmee, widzisz, że placek już zawsze pozostanie tylko plackiem. Żaden z niego rycerz! - Dodaję po chwili nieco nerwowo, słysząc tłumaczenia siostry. No bo dlaczego w ogóle ona się z tego tłumaczy? I nagle do mojej głowy wpada genialna myśl, taka która być może uchroni nas przed karą. - Poza tym, przecież byśmy go ot tak sobie nie wzięły... - W tym momencie wywracam teatralnie oczami, jakbym właśnie mówiła najoczywistszą rzecz na świecie. - To one nam pozwoliły. - Wskazuję palcem w stronę guwernantek stojących niedaleko wyjścia na taras. Przecież miały nas pilnować prawda? A co robią? Stoją i kłapią tymi okropnymi dziubskami jak zawszę. - Tato... Naprawdę myślisz, że mogłyśmy wynieść Placka z sypialni, zawinąć go w te wszystkie ubranka i przynieść aż tutaj? - Pytam, unosząc przy tym jedną brew ku górze i robiąc przy tym bardzo przekonującą minę. Mi nie uwierzysz? Tato? - Owszem, miał być rycerzem ale nie zrobiłybyśmy niczego, co mogło by mu przynieść krzywdę! - Zarzekam się, przykładając małą rączkę do piersi. Może jest kwilącym plackiem ale to nasz brat. - Nianie powiedziały, że mamy go wziąć i się z nim pobawić bo one nie mają czasu na takie głupoty jak lepienie bałwanów... - Dodaję, również wyginając usteczka w podkówkę. Jest mi przykro, przecież jesteśmy dziećmi i chcemy się pobawić a te wredne babska, jak zwykle mają coś lepszego do roboty. Co z tego, że dość mocno ubarwiam ów historię, przecież sam Ojciec widział, że żadnej z nich przy nas nie było a zajęte były same sobą i najnowszymi plotkami.
Gość
Gość
Bliźniaczki były tylko dziećmi, ale od roku wpajano im, iż młodszy brat nie jest kolejną zabawką. Nie jest pluszakiem, któremu można rozpruć brzuch, a później pobiec z płaczem do wujka Quentina. Jedno machnięcie różdżki niekoniecznie wystarczy, aby naprawić wyrządzoną krzywdę. Ziva stopniowo zaczynała tracić cierpliwość i do swoich córek, i do opiekunek, które lekceważyły swoją pracę. Przecież ich obowiązkiem było niedopuszczanie do takich sytuacji. Będąc upilnowane, dziewczynki nigdy nie bawiłyby się Mariusem. Cóż, nie były.
W lady Burke narastała złość. Z każdym kolejnym przewinieniem swoich podwładnych, miała ochotę cisnąć w nie jakieś soczyste zaklęcie, a później wywalić z posiadłości. Wyszła na zewnątrz za mężem, lekceważąc panujący mróz i trzeszczący pod butami, śnieg. Spojrzała na nianie i zmrużyła oczy. To nie wróżyło niczego dobrego.
- Jeszcze jedno takie niedopilnowanie z Waszej strony, a zagwarantuję Wam, że w całej Wielkiej Brytanii nie znajdziecie pracy na stanowisku opiekunek. - warknęła, zabierając syna od Edgara. Powoli przelewała się czara goryczy, ale nie było to tak gwałtowne, aby reakcja Zivy była natychmiastowa. Niemniej jednak, rozpocznie poszukiwania nowych kandydatek. Następnie odwróciła się do córek. Były rozczulające w swoich zimowych płaszczykach, ale nie mogły robić wszystkiego, co im się żywnie podobało. Istniały pewne granice. - Esmee, widać że nauczyłaś się już na pamięć jednej ze swoich zasypiajek. - rzuciła z udawanym uznaniem dla sposobu wypowiedzi córki. Niejeden dorosły powinien się od niej uczyć. - Mimo wszystko, Marius nie jest żadnym rycerzem. Jest małym dzieckiem i Waszym bratem, więc tak go powinnyście traktować. Starsze siostry powinny być trochę bardziej odpowiedzialne. - dodała, spoglądając na drugą córkę. Alivia jak zwykle pozostawała butna. Zacięta w swoich przekonaniach i nieuchylająca głowy przed nikim, nawet przed własnymi rodzicami. Uszczypnęła lekko małą obrażalską w policzek, który gwałtownie się zaróżowił. - Jesteście czarownicami. Czym jest dla Was przeniesienie małego chłopca z domu do ogrodu? Podejrzewam, że bułką z masłem, więc zrzucanie wszystkiego na nianie... Jest słabym wytłumaczeniem.
W lady Burke narastała złość. Z każdym kolejnym przewinieniem swoich podwładnych, miała ochotę cisnąć w nie jakieś soczyste zaklęcie, a później wywalić z posiadłości. Wyszła na zewnątrz za mężem, lekceważąc panujący mróz i trzeszczący pod butami, śnieg. Spojrzała na nianie i zmrużyła oczy. To nie wróżyło niczego dobrego.
- Jeszcze jedno takie niedopilnowanie z Waszej strony, a zagwarantuję Wam, że w całej Wielkiej Brytanii nie znajdziecie pracy na stanowisku opiekunek. - warknęła, zabierając syna od Edgara. Powoli przelewała się czara goryczy, ale nie było to tak gwałtowne, aby reakcja Zivy była natychmiastowa. Niemniej jednak, rozpocznie poszukiwania nowych kandydatek. Następnie odwróciła się do córek. Były rozczulające w swoich zimowych płaszczykach, ale nie mogły robić wszystkiego, co im się żywnie podobało. Istniały pewne granice. - Esmee, widać że nauczyłaś się już na pamięć jednej ze swoich zasypiajek. - rzuciła z udawanym uznaniem dla sposobu wypowiedzi córki. Niejeden dorosły powinien się od niej uczyć. - Mimo wszystko, Marius nie jest żadnym rycerzem. Jest małym dzieckiem i Waszym bratem, więc tak go powinnyście traktować. Starsze siostry powinny być trochę bardziej odpowiedzialne. - dodała, spoglądając na drugą córkę. Alivia jak zwykle pozostawała butna. Zacięta w swoich przekonaniach i nieuchylająca głowy przed nikim, nawet przed własnymi rodzicami. Uszczypnęła lekko małą obrażalską w policzek, który gwałtownie się zaróżowił. - Jesteście czarownicami. Czym jest dla Was przeniesienie małego chłopca z domu do ogrodu? Podejrzewam, że bułką z masłem, więc zrzucanie wszystkiego na nianie... Jest słabym wytłumaczeniem.
So when you're restless, I will calm the ocean for you
In your sorrow, I will dry your tears
When you need me,
I will be the love beside you☙ ❧
In your sorrow, I will dry your tears
When you need me,
I will be the love beside you☙ ❧
Ziva Burke
Zawód : Badacz Historii Magii i autorka podręczników szkolnych
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Sen
jest chwilowym złudzeniem
bo on podaruje Ci władzę, a Ty bez litości
na tronie we krwi odnajdziesz się.
jest chwilowym złudzeniem
bo on podaruje Ci władzę, a Ty bez litości
na tronie we krwi odnajdziesz się.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
A, przepraszam, nie zauważyłam posta!
Edgar nie rozumiał skąd w dziewczynkach wzięła się ta nienawiść do młodszego brata. Spodziewał się braku akceptacji, ale żeby być zdolnym do takich czynów? Mógł jedynie żywić nadzieję, że im Marius będzie starszy, tym mniej będzie się im dawał. A bliźniaczki może przez ten czas zmądrzeją i stwierdzą, że mają ciekawsze rzeczy do robienia niż dręczenie młodszego brata. Oby.
Ziva postąpiła właśnie tak jak sądził, że postąpi. On sam postanowił zająć się opiekunkami na sam koniec i mogły być pewne, że dni ich pracy w tym miejscu zostały policzone. Doprawdy, razem z Zivą starali się zatrudnić najlepsze osoby do opieki nad ich dziećmi i do tej pory nie mógł uwierzyć, że mimo to trafili na tak wybitnie niekompetentne kobiety. Podał syna Zivie i jedynie uraczył je swoim spojrzeniem, po chwili ponownie skupiając się na córkach. - Wasza matka ma rację - westchnął. - Chodźcie do środka, porozmawiamy na ten temat - powiedział i puścił bliźniaczki przodem, zmierzając razem z nimi w kierunku posiadłości. Musiał w końcu zrobić z tym porządek. Dziewczynki musiały przestać traktować brata jak swoją nową zabawkę. Podejrzewał, że ta rozmowa zda rezultat na najbliższy tydzień, ale i tak musieli spróbować!
|zt
Edgar nie rozumiał skąd w dziewczynkach wzięła się ta nienawiść do młodszego brata. Spodziewał się braku akceptacji, ale żeby być zdolnym do takich czynów? Mógł jedynie żywić nadzieję, że im Marius będzie starszy, tym mniej będzie się im dawał. A bliźniaczki może przez ten czas zmądrzeją i stwierdzą, że mają ciekawsze rzeczy do robienia niż dręczenie młodszego brata. Oby.
Ziva postąpiła właśnie tak jak sądził, że postąpi. On sam postanowił zająć się opiekunkami na sam koniec i mogły być pewne, że dni ich pracy w tym miejscu zostały policzone. Doprawdy, razem z Zivą starali się zatrudnić najlepsze osoby do opieki nad ich dziećmi i do tej pory nie mógł uwierzyć, że mimo to trafili na tak wybitnie niekompetentne kobiety. Podał syna Zivie i jedynie uraczył je swoim spojrzeniem, po chwili ponownie skupiając się na córkach. - Wasza matka ma rację - westchnął. - Chodźcie do środka, porozmawiamy na ten temat - powiedział i puścił bliźniaczki przodem, zmierzając razem z nimi w kierunku posiadłości. Musiał w końcu zrobić z tym porządek. Dziewczynki musiały przestać traktować brata jak swoją nową zabawkę. Podejrzewał, że ta rozmowa zda rezultat na najbliższy tydzień, ale i tak musieli spróbować!
|zt
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
ogród
Szybka odpowiedź