Sala główna
Strona 1 z 15 • 1, 2, 3 ... 8 ... 15
AutorWiadomość
Sala główna
Wnętrze karczmy jest brudne, zaniedbane i zapuszczone, chłodne i odpychające, jeżące włos na głowie nowoprzybyłych. Zwykle też, co ważniejsze, jej wnętrze jest puste, dzięki czemu załatwianie interesów staje się odrobinę łatwiejsze i mniej ryzykowne. Handel kradzionymi przedmiotami, truciznami, alkoholem nieznanego pochodzenia, szmuglowanymi zza granicy miotłami, diablim zielem przemycanym z Bułgarii, czy ciałem – wszystko uchodzi tutaj na sucho, gdyż bywalców obowiązuje niepisany pakt milczenia. Przysięga zachowania dla siebie wszystkiego, co zostało zobaczone, wszystkiego, co zostało powiedziane.
W głównej części lokalu znajduje się kilkanaście ław i stolików, wszystkie podniszczone, pozalewane steryną. Jest tam też oczywiście kontuar, przy którym stacjonuje barman, nie został on jednak ulokowany tuż przy głównym wejściu do Mantykory, a kawałek dalej, skąd pracownicy mają dobry widok na to, kto wchodzi, a kto wychodzi. Nieopodal znajdują się dwie pary drzwi – jedna prowadząca na niewielki korytarz z przejściem do gabinetu i piwnicy, druga – na zaplecze, gdzie krzątają się zatrudnione dziewczyny. W kącie widać też schody, które prowadzą na piętro, ku nielicznym pokojom, w których zdesperowani klienci mogą się przespać lub zaznać uciech cielesnych.
W głównej części lokalu znajduje się kilkanaście ław i stolików, wszystkie podniszczone, pozalewane steryną. Jest tam też oczywiście kontuar, przy którym stacjonuje barman, nie został on jednak ulokowany tuż przy głównym wejściu do Mantykory, a kawałek dalej, skąd pracownicy mają dobry widok na to, kto wchodzi, a kto wychodzi. Nieopodal znajdują się dwie pary drzwi – jedna prowadząca na niewielki korytarz z przejściem do gabinetu i piwnicy, druga – na zaplecze, gdzie krzątają się zatrudnione dziewczyny. W kącie widać też schody, które prowadzą na piętro, ku nielicznym pokojom, w których zdesperowani klienci mogą się przespać lub zaznać uciech cielesnych.
Wieczór był nadzwyczaj spokojny. Raczej nie zapowiadało się na coś interesującego, żeby od razu rzucać się na kogoś z różdżką i zaklęciami w celu pozbycia się natręctwa. Iwan tego dnia postanowił, że nie spędzi go całego za biurkiem w siedzibie aurorów, chcąc skorzystać z dnia, a później wieczoru. Najważniejsze było to, że pozostawił kartkę na drzwiach z informacją, gdzie obecnie przebywał, więc jeśli byłby potrzebny na już, to z pewnością każdy bez problemu by go znalazł. Może patrolowanie ulic akurat nie należało do jego obowiązków, ale od czasu do czasu miał ochotę po prostu poszukać sobie kogoś, na kim mógłby trochę podszlifować swój warsztat. Oczywiście nie miał zamiaru rwać się do pierwszej lepszej bójki czarodziejów, którzy pokłócili się o źle wydaną resztę, czy coś podobnego. Nie to go interesowało. Za byle co się też nie brał i nawet nie chodziło o to, że miał jakieś niewiadomo jak wielkie mniemanie o sobie.
Zatrzymał się w tawernie, która nie słynęła z pozytywnej opinii publicznej. Idealne miejsce na obserwację potencjalnych celów, które mogłyby mu pomóc się jakoś rozerwać. Wszak takie myśli nie powinny kierować młodym aurorem, jednak jak sobie sam tłumaczył – na wszystko przyjdzie pora, a jeśli myśli pozostawały tylko myślami, to naprawdę nie widział problemu. Zamówił kufel piwa, po czym usiadł przy drewnianym stole, opierając się łokciami o blat. Miał na sobie długą, czarną szatę, a na głowę założony kaptur, który przysłaniał część jego twarzy, dzięki czemu, bez problemu mógł się wtopić w to specyficzne środowisko, które przede wszystkim trzeba było mieć stale na oku. Wbrew pozorom, to oni idealnie potrafili rozpoznać kogoś, kto nie należy do ich grona. Już sam karczmarz spoglądał na niego nieco sceptycznie, jakby próbował sobie przypomnieć, czy przypadkiem gdzieś już go nie widział. Póki co, nic nie robił, więc nie mieli powodu, żeby go zaczepiać. Głupi przecież nie byli.
Wysłana, przed wejściem do środka, sowa już na pewno dotarła do adresata, którym był przesympatyczny rudzielec, z którym starał się nawiązać jakieś bardziej cieplejsze relacje, niż tylko suche „dzień dobry” na powitanie. Czekał, aż przybędzie, gdyż treść jednoznacznie wskazywała na to, że będzie potrzebował pomocy, jeśli faktycznie plotki, które słyszał podczas spaceru po ulicach Śmiertelnego Nokturnu było prawdziwe. Najprawdopodobniej miało zdarzyć się coś ciekawego, nielegalnego, na co on oczywiście bardzo liczył. Im więcej akcji, które pozwolą mu na użycie swoich umiejętności, tym będzie miał lepsze zaplecze i bliżej będzie pokonania Grindelwalda, którego śmierci życzył jak nikomu innemu.
Na razie jednak musiał poczekać, obserwować i mieć nadzieję, że już niedługo ktoś przyjdzie, tak, jak usłyszał. Nie wiedział kto, ale to go nie interesowało. Dlatego przecież posłał sowę do odpowiedniej, jego zdaniem osoby, prawda?
Zatrzymał się w tawernie, która nie słynęła z pozytywnej opinii publicznej. Idealne miejsce na obserwację potencjalnych celów, które mogłyby mu pomóc się jakoś rozerwać. Wszak takie myśli nie powinny kierować młodym aurorem, jednak jak sobie sam tłumaczył – na wszystko przyjdzie pora, a jeśli myśli pozostawały tylko myślami, to naprawdę nie widział problemu. Zamówił kufel piwa, po czym usiadł przy drewnianym stole, opierając się łokciami o blat. Miał na sobie długą, czarną szatę, a na głowę założony kaptur, który przysłaniał część jego twarzy, dzięki czemu, bez problemu mógł się wtopić w to specyficzne środowisko, które przede wszystkim trzeba było mieć stale na oku. Wbrew pozorom, to oni idealnie potrafili rozpoznać kogoś, kto nie należy do ich grona. Już sam karczmarz spoglądał na niego nieco sceptycznie, jakby próbował sobie przypomnieć, czy przypadkiem gdzieś już go nie widział. Póki co, nic nie robił, więc nie mieli powodu, żeby go zaczepiać. Głupi przecież nie byli.
Wysłana, przed wejściem do środka, sowa już na pewno dotarła do adresata, którym był przesympatyczny rudzielec, z którym starał się nawiązać jakieś bardziej cieplejsze relacje, niż tylko suche „dzień dobry” na powitanie. Czekał, aż przybędzie, gdyż treść jednoznacznie wskazywała na to, że będzie potrzebował pomocy, jeśli faktycznie plotki, które słyszał podczas spaceru po ulicach Śmiertelnego Nokturnu było prawdziwe. Najprawdopodobniej miało zdarzyć się coś ciekawego, nielegalnego, na co on oczywiście bardzo liczył. Im więcej akcji, które pozwolą mu na użycie swoich umiejętności, tym będzie miał lepsze zaplecze i bliżej będzie pokonania Grindelwalda, którego śmierci życzył jak nikomu innemu.
Na razie jednak musiał poczekać, obserwować i mieć nadzieję, że już niedługo ktoś przyjdzie, tak, jak usłyszał. Nie wiedział kto, ale to go nie interesowało. Dlatego przecież posłał sowę do odpowiedniej, jego zdaniem osoby, prawda?
Gość
Gość
Tak właściwie to nie tryskał szczęściem, kiedy myślał o swojej rychłej wizycie na spowitym mrokiem Nokturnie; słyszał o tym miejscu więcej relacji (zazwyczaj pełnych krwi i przerażających czarownic o zapędach czarnomagicznych z wielkimi, tryskającymi ropą brodawkami), niż kiedykolwiek tam był, co nie zmieniało faktu, że odczuwał pewnego rodzaju respekt - szczególnie, kiedy już chował rudawe, rozchwiane kosmyki pod zszarzałym kapturem. Krążył pomiędzy uliczkami, które najpewniej tylko wyglądały na opuszczone i niemal drżał na każdy niespodziewany ruch; jego dłoń mimowolnie wędrowała do różdżki umocowanej tuż przy skórzanym pasie raz po razie, kiedy ktoś spojrzał na niego nieprzychylnym okiem, a kot ukryty pod zasłoną cienia złowrogo parsknął.
Nie opuszczając kaptura, mocnym i stanowczym ruchem otworzył drzwi do knajpy o wątpliwej renomie; w normalnych okolicznościach w życiu nie pozwoliłby, aby stanęła tu jego stopa, jednak wrodzona ciekawość kazała mu wściubiać nos w nieswoje sprawy i bawić się w kotka i myszkę z okrutnym losem, który był gotów w każdej chwili z niego zadrwić. Kiedy otrzymał list od Iwana nie zawahał się ani na chwilę; na znalezionym nieopodal kawałku pergaminu nabazgrał pospieszną odpowiedź, chociaż był pewien, że dotrze do celu, zanim zdąży to zrobić jego sowa, a potem narzucił na siebie burą pelerynę i trzasnął gwałtownie drzwiami swojego mieszkania; wizja wpakowania się w kłopoty pobudzała adrenalinę tańczącą dzikie harce z jego erytrocytami i choć wiedział, że to n i e o d p o w i e d n i e, nie mógł powstrzymać narastającej ekscytacji.
Kiedy tylko jego oczom ukazało się zaniedbane, tonące w piętrzących się warstwach kurzu i brudu wnętrze, szybko omiótł je wzrokiem i powtórzył w głowie wszystkie znane mu zaklęcia, które pozwoliłyby na szybkie wysprzątanie tego miejsca; opanował jednak niespodziewany atak pedantyzmu i nie zamówiwszy wcześniej piwa, skierował się ku postaci, która, jak mu się wydawało, mogła być Iwanem. Starał się iść zdecydowanie, ale niezbyt pospiesznie, dostojnie, ale nie w ten szlachecki sposób - mógł się jednak domyślić, że wszystkie jego próby zniknięcia gdzieś w mrocznym środowisku Nokturna spełzły na niczym; pasował tu jak Nott do Gryffindoru albo Constance na Ministra Magii.
Usiadł na drewnianym, rozpadającym się z lekka i pełnym drzazg krześle, po czym uniósł wzrok i skierował go na Iwana. Obdarzył go badawczym spojrzeniem, starając się wyczuć jakiś podstęp; nieszczególnie ukrywał fakt, że z jakiegoś powodu nie potrafił Dobrevowi w pełni zaufać.
- Witaj - rzucił, kiwając głową na powitanie i zerkając ukradkiem na wypełniony piwem kufel mężczyzny; nie mógł powstrzymać kotłującego się w jego głowie pytania, czy ktokolwiek kiedykolwiek umył tu naczynia.
Nie opuszczając kaptura, mocnym i stanowczym ruchem otworzył drzwi do knajpy o wątpliwej renomie; w normalnych okolicznościach w życiu nie pozwoliłby, aby stanęła tu jego stopa, jednak wrodzona ciekawość kazała mu wściubiać nos w nieswoje sprawy i bawić się w kotka i myszkę z okrutnym losem, który był gotów w każdej chwili z niego zadrwić. Kiedy otrzymał list od Iwana nie zawahał się ani na chwilę; na znalezionym nieopodal kawałku pergaminu nabazgrał pospieszną odpowiedź, chociaż był pewien, że dotrze do celu, zanim zdąży to zrobić jego sowa, a potem narzucił na siebie burą pelerynę i trzasnął gwałtownie drzwiami swojego mieszkania; wizja wpakowania się w kłopoty pobudzała adrenalinę tańczącą dzikie harce z jego erytrocytami i choć wiedział, że to n i e o d p o w i e d n i e, nie mógł powstrzymać narastającej ekscytacji.
Kiedy tylko jego oczom ukazało się zaniedbane, tonące w piętrzących się warstwach kurzu i brudu wnętrze, szybko omiótł je wzrokiem i powtórzył w głowie wszystkie znane mu zaklęcia, które pozwoliłyby na szybkie wysprzątanie tego miejsca; opanował jednak niespodziewany atak pedantyzmu i nie zamówiwszy wcześniej piwa, skierował się ku postaci, która, jak mu się wydawało, mogła być Iwanem. Starał się iść zdecydowanie, ale niezbyt pospiesznie, dostojnie, ale nie w ten szlachecki sposób - mógł się jednak domyślić, że wszystkie jego próby zniknięcia gdzieś w mrocznym środowisku Nokturna spełzły na niczym; pasował tu jak Nott do Gryffindoru albo Constance na Ministra Magii.
Usiadł na drewnianym, rozpadającym się z lekka i pełnym drzazg krześle, po czym uniósł wzrok i skierował go na Iwana. Obdarzył go badawczym spojrzeniem, starając się wyczuć jakiś podstęp; nieszczególnie ukrywał fakt, że z jakiegoś powodu nie potrafił Dobrevowi w pełni zaufać.
- Witaj - rzucił, kiwając głową na powitanie i zerkając ukradkiem na wypełniony piwem kufel mężczyzny; nie mógł powstrzymać kotłującego się w jego głowie pytania, czy ktokolwiek kiedykolwiek umył tu naczynia.
Gdy dostrzegł kątem oka, jak drzwi do tawerny się otwierają, z początku miał wielka nadzieję, że będą to cele, z którymi przyjdzie mu się niedługo zmierzyć. Może było to szczeniackie i nieco nieodpowiedzialne jak na Aurora, jednak okropnie rwał się do walki, aby pochwalić się swoimi umiejętnościami magicznymi. To, że znają go w Bułgarii, nie oznacza, że ten fakt Iwanowi wystarczał. Chciał więcej. Chciał, żeby na dźwięk jego imienia każdy drżał z przerażenia i szeptał za jego plecami, jaki wielki postrach siał pośród ciemnej części społeczeństwa czarodziejów. I nie tylko.
Zawód jednak pojawił się na jego twarzy z chwilą, gdy rozpoznał nowego gościa tego miejsca. Auror zjawił się wcześniej niż jego wiadomość, którą sowa przyniosła z chwilą, kiedy zamknął drzwi i wszedł głębiej, do samego serca knajpy. Iwan skinął do rudzielca głową, ściskając w dłoniach list, po czym schował go do kieszeni czarnej szaty. Z trudem powstrzymywał uśmiech, który okropnie chciał wypełznąć na jego twarzy, gdy zauważył minę, którą robił Weasley. Czy on naprawdę brzydził się takich miejsc, jak to? Przecież praca Aurora właśnie na tym polegała! Mieli włazić do najgorszych spelun, kiedy przychodziła taka potrzeba i nie dbano się wtedy o czystość ubrania, czy też rączek, które mogły się pobrudzić trochę od smaru czy innego paskudztwa. W dodatku ten sposób chodzenia, który niestety już na pierwszy rzut oka pozwalał rozpoznać jakiego statusu krwi był i z jakiej rodziny pochodził. Szlachcic na terenie brudnej speluny, a to ci dopiero.
Skinął do mężczyzny głową, gdy ten usiadł naprzeciwko i nachylił się do niego, w połowie zatrzymując się na chwilę w zawieszeniu. Przechylił głowę lekko w bok, spoglądając na swojego sojusznika, po czym jakby dostrzegając to ukradkowe spojrzenie, w stronę kufla z alkoholem, uśmiechnął się pod nosem, a następnie podsunął mu naczynie.
- Witaj. Napij się, bo wyglądasz na lekko skonfundowanego, Weasley. Boisz się, że wcześniej pożrą cię żywcem bakterie, które się tutaj znajdują? – zapytał, wyszczerzając lekko zęby w łobuzerskim uśmiechu, a następnie oparł się o krzesło. Objął spojrzeniem tawernę i westchnął, niesamowicie się niecierpliwiąc. Przez chwilę milczał, a następnie, znów pochylił się do rudzielca z zamiarem wyjaśnienia mu o co tutaj w tym wszystkim chodziło. Fakt, że sam nie był do końca pewny tylko utwierdzał go w przekonaniu, że odrobina adrenaliny jeszcze nikomu nie zaszkodziła, a czekanie zaostrzało apetyt.
- Przechadzając się przez ulice Nokturnu… Nie pytaj po co. Udało mi się podsłuchać bardzo ciekawą rzecz. Ktoś ma tutaj przyjść, ktoś kogo się obawiają i nie do końca wiadomo jak przyjąć jego obecność. Nie wiem dokładnie o ilu osobach mówiono, ale na wszelki wypadek bądźmy ostrożni, tak? Ponoć miał kogoś ukarać w bolesny sposób. Nie wiem na ile to prawda, ale wolałem po ciebie posłać wcześniej – powiedział całkiem poważnie. Z jego twarzy zniknął już ten rozbawiony uśmieszek, który potrafił wytrącić z równowagi najtwardszego przeciwnika. Iwan zdawał sobie z powagi sytuacji i nie zamierzał jej w żaden sposób lekceważyć. Ostatnio, gdy to zrobił, skończył na oddziale Urazów Pozaklęciowych w szpitalu Św. Munga z rozwaloną twarzą, czego pamiątką była długa blizna przecinająca prawą stronę twarzy.
Zawód jednak pojawił się na jego twarzy z chwilą, gdy rozpoznał nowego gościa tego miejsca. Auror zjawił się wcześniej niż jego wiadomość, którą sowa przyniosła z chwilą, kiedy zamknął drzwi i wszedł głębiej, do samego serca knajpy. Iwan skinął do rudzielca głową, ściskając w dłoniach list, po czym schował go do kieszeni czarnej szaty. Z trudem powstrzymywał uśmiech, który okropnie chciał wypełznąć na jego twarzy, gdy zauważył minę, którą robił Weasley. Czy on naprawdę brzydził się takich miejsc, jak to? Przecież praca Aurora właśnie na tym polegała! Mieli włazić do najgorszych spelun, kiedy przychodziła taka potrzeba i nie dbano się wtedy o czystość ubrania, czy też rączek, które mogły się pobrudzić trochę od smaru czy innego paskudztwa. W dodatku ten sposób chodzenia, który niestety już na pierwszy rzut oka pozwalał rozpoznać jakiego statusu krwi był i z jakiej rodziny pochodził. Szlachcic na terenie brudnej speluny, a to ci dopiero.
Skinął do mężczyzny głową, gdy ten usiadł naprzeciwko i nachylił się do niego, w połowie zatrzymując się na chwilę w zawieszeniu. Przechylił głowę lekko w bok, spoglądając na swojego sojusznika, po czym jakby dostrzegając to ukradkowe spojrzenie, w stronę kufla z alkoholem, uśmiechnął się pod nosem, a następnie podsunął mu naczynie.
- Witaj. Napij się, bo wyglądasz na lekko skonfundowanego, Weasley. Boisz się, że wcześniej pożrą cię żywcem bakterie, które się tutaj znajdują? – zapytał, wyszczerzając lekko zęby w łobuzerskim uśmiechu, a następnie oparł się o krzesło. Objął spojrzeniem tawernę i westchnął, niesamowicie się niecierpliwiąc. Przez chwilę milczał, a następnie, znów pochylił się do rudzielca z zamiarem wyjaśnienia mu o co tutaj w tym wszystkim chodziło. Fakt, że sam nie był do końca pewny tylko utwierdzał go w przekonaniu, że odrobina adrenaliny jeszcze nikomu nie zaszkodziła, a czekanie zaostrzało apetyt.
- Przechadzając się przez ulice Nokturnu… Nie pytaj po co. Udało mi się podsłuchać bardzo ciekawą rzecz. Ktoś ma tutaj przyjść, ktoś kogo się obawiają i nie do końca wiadomo jak przyjąć jego obecność. Nie wiem dokładnie o ilu osobach mówiono, ale na wszelki wypadek bądźmy ostrożni, tak? Ponoć miał kogoś ukarać w bolesny sposób. Nie wiem na ile to prawda, ale wolałem po ciebie posłać wcześniej – powiedział całkiem poważnie. Z jego twarzy zniknął już ten rozbawiony uśmieszek, który potrafił wytrącić z równowagi najtwardszego przeciwnika. Iwan zdawał sobie z powagi sytuacji i nie zamierzał jej w żaden sposób lekceważyć. Ostatnio, gdy to zrobił, skończył na oddziale Urazów Pozaklęciowych w szpitalu Św. Munga z rozwaloną twarzą, czego pamiątką była długa blizna przecinająca prawą stronę twarzy.
Gość
Gość
Jeśli można tak to nazwać, to dopiero uczył się życia; wszystkie samowolne - czyli niezwiązane z pracą - wizyty na Śmiertelny Nokturnie mógł policzyć na palcach jednej ręki; pierwszy raz miał miejsce jeszcze za szczenięcych, hogwartskich lat, kiedy zwiedzeni butnością i durną odwagą postanowili odwiedzić zakazaną dzielnicę. Drugi - w trakcie szkolenia na aurora wręcz pragnął pochwalić się swoimi umiejętnościami walecznymi, ale na Nokturnie spotkała go tylko kradzież - stracił kieszonkowy zegarek, jedyną pamiątkę, jaka pozostała mu po ojcu. Trzeci, gdy starszawa sąsiadka poprosiła go o odebranie tajemniczej paczuszki wydającej nieprzyzwoite dźwięki i telepiącej się agresywnie we wszystkie strony (naprawdę wolał nawet nie myśleć, jaką zawartość mogła skrywać). Czwarty nie do końca pamiętał, pewnie dlatego, że był to jeden z niewielu razów, kiedy postanowił wypić o wiele za dużo ognistej, przez co w jego głowie narodził się potok mało inteligentnych pomysłów. Za piątym niósł pomoc bratu, który przez zamiłowanie do nieczystych interesów wpędził się w okrutne, pełne kłopotów bagno.
Wiele musiał się nacierpieć, aby nauczyć się, że bycie spostrzeżonym w tego typu miejscu mogło mocno nadszarpnąć jego nieskazitelną reputację dobrego człowieka pozbawionego skaz. Ostateczne wycofanie się z terenu Nokturnu nie sprawiło mu przykrości; nie tęsknił za brudnymi, zakurzonymi uliczkami, bezlitośnie wybitymi szybami i niepozornymi czarodziejami, którzy bezszelestnie podróżowali między rozpadającymi się budynkami. Nie chciał wiedzieć, jakie sekrety skrywa beztroska dziewczynka tańcząca radośnie w samym środku tej paskudnej dzielnicy, ani o czym myśli mężczyzna o wysokim czole i pełnym skupienia wyrazie twarzy. Nie zastanawiał się, co znajdowało się w środku starej, opuszczonej kamienicy o szybach ukrytych za zasłoną pajęczyny. To był zupełnie inny świat, do którego nie należał i nie pragnął się w niego zagłębiać.
- Nie, ale boję się, że zza pleców wyskoczy mi coś grubego, kiedy chociaż na chwilę przestanę zachowywać ostrożność - mruknął w odpowiedzi, nawiązując do wcześniejszego listu Iwana. Poprawiając mankiety rękawa, rozejrzał się po karczmie. Starał się dostrzec kogoś podejrzanego, ale... cóż, wszyscy wyglądali tu podejrzanie.
Na słowa Iwana uniósł brwi w wyrazie zdziwienia. A może niedowierzania?
- Zatem zwabiłeś mnie tutaj, mając niepewną informację, która nie dość, że może być jakąś pułapką, to prawdopodobnie ściągnie nam na głowę, jak to ująłeś, kogoś, kogo się obawiają. - Dał upust swoim wątpliwościom, wbijając wzrok w barmana patrzącego spode łba na gości swojego lokalu. Garrett także zawiesił dłużej spojrzenie na trzech mężczyznach siedzących po drugiej stronie pomieszczenia; naturalnie nie mógł usłyszeć tematu ich dysput, ale wyobraźnia podpowiadała mu najokrutniejsze scenariusze. Nawet ich ciemne szaty były jakby naznaczone niegodziwością, a ich oczy prawdopodobnie przeszywały złowrogo na wskroś.
Pewnie był po prostu przewrażliwiony.
- Ale zobowiązałem się do pomocy, nie mam zamiaru się wycofać. Może powinienem mieć nadzieję, że to tylko fałszywy alarm, ale niech się coś wreszcie zacznie dziać.
Upewnił się, czy jego różdżka dalej skrywa się wśród fałdów peleryny; chciał być gotów do interwencji w każdej chwili, nawet jeśli rzeczywiście nic nie miało się stać, a groźna zapowiedź Dobreva - okazać się mało zabawnym żartem.
W pewnej chwili przeszło mu nawet przez myśl, że to może sam auror chciał wpędzić go w pułapkę. Nawet przy niewielkim wsparciu miałby nad Weasley'em śmiertelną przewagę; Garrett znajdował się w miejscu, którego dobrze nie znał, a sam fakt, że jego towarzysz wędrował przypadkiem przez Nokturn wydawał mu się mocno podejrzany. Teraz było jednak za późno na wątpliwości; przełknął gorzką nieufność i postanowił ten jeden raz uwierzyć Iwanowi. Nie miał innego wyboru.
Wiele musiał się nacierpieć, aby nauczyć się, że bycie spostrzeżonym w tego typu miejscu mogło mocno nadszarpnąć jego nieskazitelną reputację dobrego człowieka pozbawionego skaz. Ostateczne wycofanie się z terenu Nokturnu nie sprawiło mu przykrości; nie tęsknił za brudnymi, zakurzonymi uliczkami, bezlitośnie wybitymi szybami i niepozornymi czarodziejami, którzy bezszelestnie podróżowali między rozpadającymi się budynkami. Nie chciał wiedzieć, jakie sekrety skrywa beztroska dziewczynka tańcząca radośnie w samym środku tej paskudnej dzielnicy, ani o czym myśli mężczyzna o wysokim czole i pełnym skupienia wyrazie twarzy. Nie zastanawiał się, co znajdowało się w środku starej, opuszczonej kamienicy o szybach ukrytych za zasłoną pajęczyny. To był zupełnie inny świat, do którego nie należał i nie pragnął się w niego zagłębiać.
- Nie, ale boję się, że zza pleców wyskoczy mi coś grubego, kiedy chociaż na chwilę przestanę zachowywać ostrożność - mruknął w odpowiedzi, nawiązując do wcześniejszego listu Iwana. Poprawiając mankiety rękawa, rozejrzał się po karczmie. Starał się dostrzec kogoś podejrzanego, ale... cóż, wszyscy wyglądali tu podejrzanie.
Na słowa Iwana uniósł brwi w wyrazie zdziwienia. A może niedowierzania?
- Zatem zwabiłeś mnie tutaj, mając niepewną informację, która nie dość, że może być jakąś pułapką, to prawdopodobnie ściągnie nam na głowę, jak to ująłeś, kogoś, kogo się obawiają. - Dał upust swoim wątpliwościom, wbijając wzrok w barmana patrzącego spode łba na gości swojego lokalu. Garrett także zawiesił dłużej spojrzenie na trzech mężczyznach siedzących po drugiej stronie pomieszczenia; naturalnie nie mógł usłyszeć tematu ich dysput, ale wyobraźnia podpowiadała mu najokrutniejsze scenariusze. Nawet ich ciemne szaty były jakby naznaczone niegodziwością, a ich oczy prawdopodobnie przeszywały złowrogo na wskroś.
Pewnie był po prostu przewrażliwiony.
- Ale zobowiązałem się do pomocy, nie mam zamiaru się wycofać. Może powinienem mieć nadzieję, że to tylko fałszywy alarm, ale niech się coś wreszcie zacznie dziać.
Upewnił się, czy jego różdżka dalej skrywa się wśród fałdów peleryny; chciał być gotów do interwencji w każdej chwili, nawet jeśli rzeczywiście nic nie miało się stać, a groźna zapowiedź Dobreva - okazać się mało zabawnym żartem.
W pewnej chwili przeszło mu nawet przez myśl, że to może sam auror chciał wpędzić go w pułapkę. Nawet przy niewielkim wsparciu miałby nad Weasley'em śmiertelną przewagę; Garrett znajdował się w miejscu, którego dobrze nie znał, a sam fakt, że jego towarzysz wędrował przypadkiem przez Nokturn wydawał mu się mocno podejrzany. Teraz było jednak za późno na wątpliwości; przełknął gorzką nieufność i postanowił ten jeden raz uwierzyć Iwanowi. Nie miał innego wyboru.
W karczmie "Pod Mantykorą" można było tutaj dostać wszystko, nie tylko darmowy łomot, lecz jak wszystkie miejsce na Nokturnie rządziła się swoimi niepisanymi prawami - nikt nie żądał nazwisk, nie przyglądał się twarzom; Z łatwością można było stać się praktycznie anonimowym tylko za pomocą cienia rzucanego przez kaptur. Zwykle wnętrze karczmy znajdowało się co najmniej kilka par osób dobijających między sobą interesów, ktoś inny zamawiał kolejną kolejkę piwa z brudnych kufli, by jeszcze chętniej prowadzić ożywioną dyskusję półszeptem, a kilkoro posępnych czarodziejów sączyło tani alkohol na uboczu, przyglądając się wchodzącym gościom. Zazwyczaj "Pod Mantykorą" nie widywano także przedstawicieli służb porządkowych.
Najwyraźniej dzisiejszy dzień miał okazać się inny - tylko kilka osób zajmowało się swoimi interesami; Lokal praktycznie świecił pustkami. Nawet ulice jakby się zmieniły, ucichły - przed karczmą jakaś cyganka przepędziła zaklęciem wyraźnie zabiedzone dzieci, wyklinając ich od najgorszych, po czym zapadła cisza... Niczym przed prawdziwą burzą.
Najwyraźniej dzisiejszy dzień miał okazać się inny - tylko kilka osób zajmowało się swoimi interesami; Lokal praktycznie świecił pustkami. Nawet ulice jakby się zmieniły, ucichły - przed karczmą jakaś cyganka przepędziła zaklęciem wyraźnie zabiedzone dzieci, wyklinając ich od najgorszych, po czym zapadła cisza... Niczym przed prawdziwą burzą.
Może zachował się nieco dziecinnie, gdy pierwszym co przyszło mu do głowy było powiadomienie Weasleya o nie dość, że niepewnej sprawie, to być może naraził też i jego życie. Jednak do czego niby oni byli potrzebni, jak nie do takich spraw? Odrobina adrenaliny, trochę polanej krwi i porzucanych zaklęć na prawo i lewo sprawiało, że raczej poziom endorfiny w organizmie niesamowicie szybko wzrastał. A to się ceniło. Poza tym, jeśli mieli umrzeć, to czy nie piękną śmierć by mieli? Polec w walce o dobro świata. Powinni zostać bohaterami. Opisani na pierwszej stronie Proroka Codziennego. Powinni zostać okrzyknięci „tymi, co się nie bali”.
Posłał w stronę Garretta łobuzerski uśmiech, poczym znów spojrzał w blat stołu, ukrywając przy tym twarz w kapturze. Nikt i tak nie zwracał na niego uwagi, a tawerna wydawała się nagle taka cicha i pusta. Jeszcze przed chwilą miało się wrażenie, że interes kręcił się w najlepsze. W mgnieniu oka atmosfera się zagęściła. W powietrzu czuć było, że zbliża się niebezpieczeństwo, któremu ta dwójka musiała stawić czoła. Nie wiedział czy to była pułapka, czy może jego umysł zaczął świrować od nadmiaru adrenaliny, ale musiał poczekać. Nie było w tej chwili odwrotu, a jeden niezbyt dobrze przemyślany ruch, mógłby sprawić, że ich los zostanie już przesądzony. I to niekoniecznie z korzyścią dla nich samych.
- Może niekoniecznie coś grubego, przecież karczmarz jest całkiem chu… - nagle zdał sobie sprawę, że Garrett wcale nie mówił o osobie, a nawiązywał do jego listu, który mu wysłał.
- O ty. Nie wiedziałem, że masz trochę poczucia humoru. Zawsze jesteś taki poważny - zauważył i mimowolnie się uśmiechnął półgębkiem, chociaż sprawa nie była zupełnie nikomu do śmiechu. Tylko Iwan znajdował w tym wszystkim powody do ekscytacji i niesamowitej chęci rozwoju. Już długo czekał, a przecież ile można? Pokręcił głową, przesuwając kciukiem bo dolnej wardze, po czym upił łyka rozcieńczonego do granic możliwości alkoholu. Musiał się jednak zadowolić tym, co było mu podane, bo na rarytasy to raczej go stać nie było – przynajmniej nie pod koniec miesiąca.
- Hej, nie widzisz, ze coś się święci? – spytał, po czym wyciągnął rękę do Weasleya, aby klepnąć go w ramię. Był niesamowicie spięty, jakby siedział na szpilkach. No cóż, już na pierwszy rzut oka było widać, że pasował do tego miejsca jak pięść do nosa. Był jednak pewien, ze posłał sowę po najlepszą z możliwych mu osób, które byłyby w stanie wytrzymać z nim więcej niż godzinę, a jeszcze przy okazji współpracować. Wiedział, że mało który Auror darzył Iwana zaufaniem. Był cudzoziemcem, miał nie do końca przeszłość usłaną różami, a w czasach szkolnych był jednym z największych łobuziaków. Gdyby to był Hogwart, to może przymknęli by na to oko, jednak chodziło o Durmstrang, a tam już sprawa wyglądała zupełnie inaczej. Miał jednak zamiar sprawić, że powoli, każdy się do nich przekona. Oprócz tej harpii Flawley. Ona to mu niesamowicie działała na nerwy, najwyraźniej ze wzajemnością. Nie miał jednak zamiaru przejmować się i zaprzątać sobie głowy kobietami, kiedy w tej chwili miał przed sobą drzwi otwarte do niesamowitych wrażeń, u boku prześwietnego rudzielca.
- Słuchaj, może mi nie ufasz, jednak ten jeden, jedyny raz, uwierz, że coś się będzie działo. Czuję to w kościach. A ty? Czy ty nie czujesz nic? – spytał, po czym dyskretnie machnął ręką w taki sposób, aby nakłonić drugiego Aurora, do obejrzenia się wokół siebie. Było niemalże pusto. Tylko nieliczne jednostki, w tym oni, siedzieli przy stołach, nachyleni do siebie. O czymś dyskutowano. Czuł ukradkowe spojrzenia i … Czy to aby nie strach?
Posłał w stronę Garretta łobuzerski uśmiech, poczym znów spojrzał w blat stołu, ukrywając przy tym twarz w kapturze. Nikt i tak nie zwracał na niego uwagi, a tawerna wydawała się nagle taka cicha i pusta. Jeszcze przed chwilą miało się wrażenie, że interes kręcił się w najlepsze. W mgnieniu oka atmosfera się zagęściła. W powietrzu czuć było, że zbliża się niebezpieczeństwo, któremu ta dwójka musiała stawić czoła. Nie wiedział czy to była pułapka, czy może jego umysł zaczął świrować od nadmiaru adrenaliny, ale musiał poczekać. Nie było w tej chwili odwrotu, a jeden niezbyt dobrze przemyślany ruch, mógłby sprawić, że ich los zostanie już przesądzony. I to niekoniecznie z korzyścią dla nich samych.
- Może niekoniecznie coś grubego, przecież karczmarz jest całkiem chu… - nagle zdał sobie sprawę, że Garrett wcale nie mówił o osobie, a nawiązywał do jego listu, który mu wysłał.
- O ty. Nie wiedziałem, że masz trochę poczucia humoru. Zawsze jesteś taki poważny - zauważył i mimowolnie się uśmiechnął półgębkiem, chociaż sprawa nie była zupełnie nikomu do śmiechu. Tylko Iwan znajdował w tym wszystkim powody do ekscytacji i niesamowitej chęci rozwoju. Już długo czekał, a przecież ile można? Pokręcił głową, przesuwając kciukiem bo dolnej wardze, po czym upił łyka rozcieńczonego do granic możliwości alkoholu. Musiał się jednak zadowolić tym, co było mu podane, bo na rarytasy to raczej go stać nie było – przynajmniej nie pod koniec miesiąca.
- Hej, nie widzisz, ze coś się święci? – spytał, po czym wyciągnął rękę do Weasleya, aby klepnąć go w ramię. Był niesamowicie spięty, jakby siedział na szpilkach. No cóż, już na pierwszy rzut oka było widać, że pasował do tego miejsca jak pięść do nosa. Był jednak pewien, ze posłał sowę po najlepszą z możliwych mu osób, które byłyby w stanie wytrzymać z nim więcej niż godzinę, a jeszcze przy okazji współpracować. Wiedział, że mało który Auror darzył Iwana zaufaniem. Był cudzoziemcem, miał nie do końca przeszłość usłaną różami, a w czasach szkolnych był jednym z największych łobuziaków. Gdyby to był Hogwart, to może przymknęli by na to oko, jednak chodziło o Durmstrang, a tam już sprawa wyglądała zupełnie inaczej. Miał jednak zamiar sprawić, że powoli, każdy się do nich przekona. Oprócz tej harpii Flawley. Ona to mu niesamowicie działała na nerwy, najwyraźniej ze wzajemnością. Nie miał jednak zamiaru przejmować się i zaprzątać sobie głowy kobietami, kiedy w tej chwili miał przed sobą drzwi otwarte do niesamowitych wrażeń, u boku prześwietnego rudzielca.
- Słuchaj, może mi nie ufasz, jednak ten jeden, jedyny raz, uwierz, że coś się będzie działo. Czuję to w kościach. A ty? Czy ty nie czujesz nic? – spytał, po czym dyskretnie machnął ręką w taki sposób, aby nakłonić drugiego Aurora, do obejrzenia się wokół siebie. Było niemalże pusto. Tylko nieliczne jednostki, w tym oni, siedzieli przy stołach, nachyleni do siebie. O czymś dyskutowano. Czuł ukradkowe spojrzenia i … Czy to aby nie strach?
Gość
Gość
Zastanawiał się, w co, do jasnej cholery, zgodził się wpakować. Przez lata współpracy zdążył zauważyć, że Dobrev dość nierozważnie podchodził do spraw ciężkich; teraz, kiedy dostrzegł jego powagę, przez myśl przebiegło mu wiele scenariuszy, a żaden z nich nie kończył się korzystnie - przedłużoną wizytą w Mungu albo zostaniem niezidentyfikowanymi zwłokami kąpiącymi się w rynsztoku w którejś z kolekcji ciemnych uliczek. Początkowy entuzjazm zostawał wygłuszany przez zdrowy rozsądek (to zaskakujące, w końcu Weasley'a zawsze ciągnęło do niebezpieczeństw i nagłych skoków adrenaliny) i racjonalna część umysłu krzyczała o ewakuację, póki jeszcze był na to czas.
- Poważny? - spytał się , marszcząc czoło, co zginęło wśród cienia kaptura. - Wiele już o sobie słyszałem, ale nie to, że jestem poważny. - Dość markotny ton odpowiedzi kontrastował mocno z wyrzuconymi słowami; może i nie było tego widać, ale Garrett okrutnie katował swój organizm i przemęczenie dawało mu się we znaki. Nie potrafił wrócić pamięcią do ostatniego dnia, podczas którego zrobił sobie - choćby jednodniową - przerwę od pracy.
Wbił wzrok w kufel Iwana, obserwując jasną pianę o podejrzanej konsystencji.
- To w ogóle da się pić? - spytał, chcąc poniekąd przebić bańkę ciężkiej, karczmarnianej atmosfery wiszącej pomiędzy nimi; może rzeczywiście nie przepadał za Dobrevem, ale skoro mieli współpracować, to czas schować urazy do kieszeni. Przynajmniej na najbliższe kilka godzin. Oparł się o krzesło i założył na piersi ramiona, ale zaraz potem poczuł klepnięcie gdzieś w okolicy barku; uniósł spojrzenie, przeszywając nim rozmówcę. Oczywiście, że właśnie dla takich chwil pokierował ścieżkę swojej kariery w ten, a nie inny sposób - kiedy jednak jego życie poniekąd ważyło się na okrutnej szali, rozważał, co popchnęło go do zostania aurorem. Chęć wymierzania sprawiedliwości? Chora ambicja? Nadmierna potrzeba uniesień? Pragnienie ujrzenia dumy w oczach zatroskanej matki?
Postarał się dyskretnie rozejrzeć się po wnętrzu lokalu. Wcześniej nie zwrócił nawet uwagi na podejrzanie puste przestrzenie, niepokój wiszący w powietrzu; przez szybę dostrzegł złorzeczącą cygankę.
Po tym, jak padło ostatnie pytanie Iwana, pozostawił go bez odpowiedzi, wstał za to ostentacyjnie i podszedł do karczmarza. Modląc się o to, żeby samotny rudy kosmyk nie wymsknął się spod kaptura - w takich miejscach jak to bycie Weasley'em to przekleństwo - zamówił kufel najgorszego piwa. I tak nie miał zamiaru go pić.
Wrócił do stolika, z lekkim stuknięciem podstawił naczynie na brudnej, drewnianej powierzchni blatu. Kątem oka dostrzegł plamę, która kiedyś mogła być kroplą krwi przelaną podczas brutalnej jatki.
- Masz rację. Nie ufam ci - odparł na samym początku, nawet nie przejmując się, jak nieuprzejmie musiało to zabrzmieć. - Ale teraz nie mam już wyboru. Bądź co bądź, obiecaj mi jedno. Jeśli sytuacja zrobi się zbyt gorąca, podkulisz ogon, pójdziesz za mną w kierunku drzwi wyjściowych i nie będziesz rzucał się jak sprowokowany szczeniak. - Położył dłoń na zimnym uchwycie kufla, a nadmiar piany ściekał mu po palcach. - Nie mam zamiaru nadaremnie ryzykować dzisiaj życia.
- Poważny? - spytał się , marszcząc czoło, co zginęło wśród cienia kaptura. - Wiele już o sobie słyszałem, ale nie to, że jestem poważny. - Dość markotny ton odpowiedzi kontrastował mocno z wyrzuconymi słowami; może i nie było tego widać, ale Garrett okrutnie katował swój organizm i przemęczenie dawało mu się we znaki. Nie potrafił wrócić pamięcią do ostatniego dnia, podczas którego zrobił sobie - choćby jednodniową - przerwę od pracy.
Wbił wzrok w kufel Iwana, obserwując jasną pianę o podejrzanej konsystencji.
- To w ogóle da się pić? - spytał, chcąc poniekąd przebić bańkę ciężkiej, karczmarnianej atmosfery wiszącej pomiędzy nimi; może rzeczywiście nie przepadał za Dobrevem, ale skoro mieli współpracować, to czas schować urazy do kieszeni. Przynajmniej na najbliższe kilka godzin. Oparł się o krzesło i założył na piersi ramiona, ale zaraz potem poczuł klepnięcie gdzieś w okolicy barku; uniósł spojrzenie, przeszywając nim rozmówcę. Oczywiście, że właśnie dla takich chwil pokierował ścieżkę swojej kariery w ten, a nie inny sposób - kiedy jednak jego życie poniekąd ważyło się na okrutnej szali, rozważał, co popchnęło go do zostania aurorem. Chęć wymierzania sprawiedliwości? Chora ambicja? Nadmierna potrzeba uniesień? Pragnienie ujrzenia dumy w oczach zatroskanej matki?
Postarał się dyskretnie rozejrzeć się po wnętrzu lokalu. Wcześniej nie zwrócił nawet uwagi na podejrzanie puste przestrzenie, niepokój wiszący w powietrzu; przez szybę dostrzegł złorzeczącą cygankę.
Po tym, jak padło ostatnie pytanie Iwana, pozostawił go bez odpowiedzi, wstał za to ostentacyjnie i podszedł do karczmarza. Modląc się o to, żeby samotny rudy kosmyk nie wymsknął się spod kaptura - w takich miejscach jak to bycie Weasley'em to przekleństwo - zamówił kufel najgorszego piwa. I tak nie miał zamiaru go pić.
Wrócił do stolika, z lekkim stuknięciem podstawił naczynie na brudnej, drewnianej powierzchni blatu. Kątem oka dostrzegł plamę, która kiedyś mogła być kroplą krwi przelaną podczas brutalnej jatki.
- Masz rację. Nie ufam ci - odparł na samym początku, nawet nie przejmując się, jak nieuprzejmie musiało to zabrzmieć. - Ale teraz nie mam już wyboru. Bądź co bądź, obiecaj mi jedno. Jeśli sytuacja zrobi się zbyt gorąca, podkulisz ogon, pójdziesz za mną w kierunku drzwi wyjściowych i nie będziesz rzucał się jak sprowokowany szczeniak. - Położył dłoń na zimnym uchwycie kufla, a nadmiar piany ściekał mu po palcach. - Nie mam zamiaru nadaremnie ryzykować dzisiaj życia.
Wpakowywanie się do Karczmy "Pod Mantykorą" nie jest dobrym pomysłem. Dwójka aurorów dla swojego bezpieczeństwa powinna opuścić lokal, wszak wiadomo, że próbą samobójczą jest ingerowanie w sprawy podejrzanych klientów lokalu - szczególnie, że ani pan Weasley, ani pan Dobrev nie pomyśleli o tym, by wezwać wsparcie. Ani o tym, że osoba, która sama zechce wymierzyć sprawiedliwość, znajduje się w budynku od dłuższego czasu. Dopiero kufel z piwem strącony przez jednego z mężczyzn, ściągnął uwagę aurorów. Barman mamrotał coś pod nosem, jakby z rezygnacją, że o tak wczesnej porze już szykują się bójki, lecz... Nic takiego się nie stało. Zakapturzony mężczyzna ruszył w kierunku drzwi. Był już w połowie drogi, gdy jego towarzysz osunął się na podłogę, drżąc w silnych konwulsjach, które wyginały jego kończyny w pokraczny, aczkolwiek przerażający sposób. Nasi aurorzy zdecydowanie powinni uważniej przyglądać się klienteli, zamiast popijać rozcieńczone piwo i dyskutować o sensie przebywania w takich miejscach.
Jeśli zadziałają szybko, może uda się im złapać uciekającego napastnika, który widząc, że skupił na sobie zbyt duże zainteresowanie, rozbił niewielki flakon o zabrudzoną, drewnianą podłogę jak najdalej od siebie. Pomieszczenie momentalnie zaczęło wypełniać się mlecznobiałym dymem, przypominającym osiadającą i gwałtownie rozprzestrzeniającą się mgłę; osoby, które zostały owiane przez opary, zaczęły gwałtownie kaszleć i jakby kierowane wolą przetrwania, rzuciły się w kierunku drzwi.
Jeśli zadziałają szybko, może uda się im złapać uciekającego napastnika, który widząc, że skupił na sobie zbyt duże zainteresowanie, rozbił niewielki flakon o zabrudzoną, drewnianą podłogę jak najdalej od siebie. Pomieszczenie momentalnie zaczęło wypełniać się mlecznobiałym dymem, przypominającym osiadającą i gwałtownie rozprzestrzeniającą się mgłę; osoby, które zostały owiane przez opary, zaczęły gwałtownie kaszleć i jakby kierowane wolą przetrwania, rzuciły się w kierunku drzwi.
Rozmowa z Garrettem toczyła się w najlepsze. Iwan nawet przez chwilę nie pamiętał, że siedział w karczmie „Pod Mantykorą”, czekając na upragniony przez niego rozwój wydarzeń. Obawy Weasleya były dla niego śmieszne, gdyż przecież przez tyle lat szkoły dla aurorów szkolili się właśnie po to, aby stać na straży bezpieczeństwa i usuwać niewygodnych kryminalistów, wsadzając ich do Azkabanu. Okazało się jednak, że jego rudy kompan był po prostu nudny, albo to Iwan miał wygórowane wymagania co do swoich towarzyszy broni. Może i zachowywał się nieco dziecinnie, ale przecież był jeszcze młody, żądny przygód i chociaż starał się być zdyscyplinowanym do granic możliwości, to nie zawsze mu się to udawało. Westchnął się cicho, gdy usłyszał ostatnie słowa Weasleya, w których to rzucał bezpośrednią prośbę od niego. Mieli podkulić ogon jak tchórze i po prostu się wycofać, zapomnieć o tym, co było ich obowiązkiem, jako aurorów, strażników prawa i sprawiedliwości. Nim zdążył jednak odpowiedzieć dla świętego spokoju, że się zgadza na takie warunki, coś zaczęło się dziać. Mężczyzna padł na ziemię, drżał, jakby ktoś mu dolał do picia mocnego, śmiercionośnego eliksiru, być może kupionego na czarnym rynku. Nie chciał się nawet zastanawiać kto mógłby być osobą zdolną do sprzedania czegoś takiego. Nie musiał – przez głowę przeszło mu jedno, jedyne nazwisko; Moore. Był jednak na tyle ogarnięty, że pierwsze co zrobił, to dobył różdżki i podniósł się niczym oparzony z krzesła. Nie rzucił się na uciekiniera, tylko wycelował w podłogę, w jego nogi, rzucając zaklęcie:
- Casa Aranea.
Jeśli mu się uda, będzie mógł przez chwilę oglądać jak pajęczyna, która pojawiła się na podłodze unieruchamia osobę, a następnie wychodzą z niej pająki. To da mu możliwość rzucenia się w kierunku osobnika. Jeśli jednak nic się nie udało, Iwan będzie próbował w jakiś sposób powstrzymać się od uporczywego kaszlu, polegając na Weasleyu, który być może miałby więcej szczęścia w zaklęciach.
- Casa Aranea.
Jeśli mu się uda, będzie mógł przez chwilę oglądać jak pajęczyna, która pojawiła się na podłodze unieruchamia osobę, a następnie wychodzą z niej pająki. To da mu możliwość rzucenia się w kierunku osobnika. Jeśli jednak nic się nie udało, Iwan będzie próbował w jakiś sposób powstrzymać się od uporczywego kaszlu, polegając na Weasleyu, który być może miałby więcej szczęścia w zaklęciach.
Gość
Gość
The member 'Iwan Dobrev' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 83
'k100' : 83
Działał natychmiastowo, niemal instynktownie; zerwał się z miejsca, jak tylko usłyszał dźwięk ciała uderzającego z łoskotem o posadzkę. Chciał mu pomóc, naprawdę - przez myśl przeszła mu nawet prośba o pomoc, ale doskonale wiedział, że stali bywalcy Nokturnu nie rwali się do niesienia zbawienia, woląc nie wychylać swoich nosów niż wpychać je w nie swoje sprawy (oni również powinni pozostać wierni temu tokowi myślenia, co podkusiło Iwana do rzucania się w wir przygody w dzielnicy o takiej renomie?). Kiedy tylko dostrzegł kotłujący się nad podłogą mlecznobiały dym, nie myślał za wiele; schował usta i nos w rękawie koszuli, drugą dłoń zacisnął na uchwycie różdżki. Zbyt wiele razy miał już do czynienia z podobnymi substancjami. Wstrzymał oddech, starając się nie kaszleć.
Wypadł z karczmy, nie chcąc pozostawać w zagazowanym pomieszczeniu ani chwili dłużej (i wciąż wypominał sobie, dlaczego, do jasnej cholery, nie rzucił choćby zaklęcia Bąblogłowy na rzucającego się w konwulsjach mężczyznę - jeśli nie zginie od trucizny, to przecież się udusi, jak mógł on, Garrett Weasley, pozwolić, żeby ktoś bez potrzeby zginął?). Starał się nie spuszczać podejrzanego, zakapturzonego mężczyzny z oka ani na sekundę, a potem wskazał na niego końcem swojej różdżki.
- Obscuro - mruknął, mając nadzieję, że wkrótce oczy zaplątanego w sieci pajęczej mężczyzny przykryje czarna opaska; wszystko działo się tak szybko, zapewne w ułamkach sekundy, że nie spojrzał nawet na efekt swojej działań, na krótką chwilę spoglądając znów na Iwana.
- Dobrev, musimy pomóc tamtemu mężczyźnie w środku - niemal krzyknął w jego kierunku; nie potrafiłby sobie wybaczyć, gdyby ten konający osobnik - nieważne, kim był, co zrobił, komu służył - umarł wyłącznie z jego powodu. Potrzebny był uzdrowiciel, jak najszybciej. On sam był tylko aurorem, ostatecznie wymierzanie sprawiedliwości i decydowanie, kto zasługuje na życie, a kto wyłącznie na śmierć, nie mieściło się w wachlarzu jego kompetencji.
Wypadł z karczmy, nie chcąc pozostawać w zagazowanym pomieszczeniu ani chwili dłużej (i wciąż wypominał sobie, dlaczego, do jasnej cholery, nie rzucił choćby zaklęcia Bąblogłowy na rzucającego się w konwulsjach mężczyznę - jeśli nie zginie od trucizny, to przecież się udusi, jak mógł on, Garrett Weasley, pozwolić, żeby ktoś bez potrzeby zginął?). Starał się nie spuszczać podejrzanego, zakapturzonego mężczyzny z oka ani na sekundę, a potem wskazał na niego końcem swojej różdżki.
- Obscuro - mruknął, mając nadzieję, że wkrótce oczy zaplątanego w sieci pajęczej mężczyzny przykryje czarna opaska; wszystko działo się tak szybko, zapewne w ułamkach sekundy, że nie spojrzał nawet na efekt swojej działań, na krótką chwilę spoglądając znów na Iwana.
- Dobrev, musimy pomóc tamtemu mężczyźnie w środku - niemal krzyknął w jego kierunku; nie potrafiłby sobie wybaczyć, gdyby ten konający osobnik - nieważne, kim był, co zrobił, komu służył - umarł wyłącznie z jego powodu. Potrzebny był uzdrowiciel, jak najszybciej. On sam był tylko aurorem, ostatecznie wymierzanie sprawiedliwości i decydowanie, kto zasługuje na życie, a kto wyłącznie na śmierć, nie mieściło się w wachlarzu jego kompetencji.
The member 'Garrett Weasley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 71
'k100' : 71
Insanio (w Iwan Dobrev)
The member 'Mistrz gry' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 19
'k100' : 19
Strona 1 z 15 • 1, 2, 3 ... 8 ... 15
Sala główna
Szybka odpowiedź