Kuchnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Kuchnia
Kuchnia to miejsce w "Słodkiej Próżności" dostępne oczywiście jedynie dla personelu, choć kto tak naprawdę wie, czyja niespokojna dusza zabłądzi wśród tych ścian...? Wypiekanie to nie tylko pasja i sposób zarobku, ale również świetna zabawa i terapia w jednym!
Dokładnie w tym miejscu poprzez wszelkie ręczne oraz magiczne batalie - zwane również zabawami - z ciastem powstają słodkie cuda sprzedawane zarówno w sklepie, jak i dostarczane na zamówienia do odbiorców. Tu również mają okazję powstawać nowe przepisy, a także najsłodsze żarty na temat ciężkiej pracy u pani Vanity... Taaak! Strzeżcie się, moi mili, ponoć ściany mają uszy!
Dokładnie w tym miejscu poprzez wszelkie ręczne oraz magiczne batalie - zwane również zabawami - z ciastem powstają słodkie cuda sprzedawane zarówno w sklepie, jak i dostarczane na zamówienia do odbiorców. Tu również mają okazję powstawać nowe przepisy, a także najsłodsze żarty na temat ciężkiej pracy u pani Vanity... Taaak! Strzeżcie się, moi mili, ponoć ściany mają uszy!
- Oh, robiłbym wszystko żeby cię nie zarazić nawet bez takich gróźb.
Oznajmił ostentacyjnie urażonym tonem, rozkładając przy tym ręce i wznosząc je teatralnie ku niebu jakby sam Bóg miał za niego ręczyć. Najwidoczniej poprawa bardzo dobrze na niego podziałała i była bardzo szybka. Nadal czuł się słaby i było mu koszmarnie zimno w tej chwili, pobolewała go głowa, jednak w zestawieniu z tym co czuł zaledwie chwilę temu, czuł się doskonale. Nie był pewien które efekty uboczne wiązały się z którym nieudanym eliksirem, jednak nie miało to większego znaczenia, żadnego nie miał zamiaru ponownie pić, niechaj sczezną w kanalizacji.
Cieszyło go, że Flo pomogła mu w sprzątnięciu wszystkiego. Niby nie było tego jakoś szalenie wiele, jednak we dwójkę to zawsze trochę szybciej, a na prawdę chciał się już po prostu zawinąć. I nie szerzyć zarazy dookoła, tak to na pewno jakaś dramatyczna zaraza.
- Zrobię co w mojej mocy.
Skinął głową na polecenie. Podziękowawszy za pomoc ruszył w końcu do wyjścia razem z Flo, zamykając za nimi kuchnię, a potem także piekarnię. Odprowadził ją pod dom, nie było to szczególnie daleko, a mogli w spokoju omówić jeszcze kilka bzdurek dookoła badań, które powoli bo powoli ale zaczynały widzieć koniec, przynajmniej pewnego etapu. Od kilku miesięcy działali intensywnie i chyba wszyscy potrzebowali już odrobiny odpoczynku, żeby za jakiś czas powrócić ze zdwojoną mocą i kreatywnością.
Tak czy inaczej omówiwszy detale pożegnali się w końcu, kiedy dziewczyna ruszyła do siebie, on uniósł różdżkę i lekko nią zamachał, by przywołać sobie magiczny środek transportu.
Dalej prosto do domu, Rycerzem bo i wolał się wchorobie nie teleportować. Przepadał z resztą za magicznym autobusem, nie zamierzał na niego narzekać, choć w pełni zdrowia na pewno doceniał go mocniej. Zarobiwszy więc kilka nowych siniaków do kolekcji dotarł wreszcie do Rudery i po prostu padł na łóżko w którym miał zamiar wszystkie zarazki pokonać snem. Tak, zdecydowanie - nie mają najmniejszych szans.
zt x 2
Oznajmił ostentacyjnie urażonym tonem, rozkładając przy tym ręce i wznosząc je teatralnie ku niebu jakby sam Bóg miał za niego ręczyć. Najwidoczniej poprawa bardzo dobrze na niego podziałała i była bardzo szybka. Nadal czuł się słaby i było mu koszmarnie zimno w tej chwili, pobolewała go głowa, jednak w zestawieniu z tym co czuł zaledwie chwilę temu, czuł się doskonale. Nie był pewien które efekty uboczne wiązały się z którym nieudanym eliksirem, jednak nie miało to większego znaczenia, żadnego nie miał zamiaru ponownie pić, niechaj sczezną w kanalizacji.
Cieszyło go, że Flo pomogła mu w sprzątnięciu wszystkiego. Niby nie było tego jakoś szalenie wiele, jednak we dwójkę to zawsze trochę szybciej, a na prawdę chciał się już po prostu zawinąć. I nie szerzyć zarazy dookoła, tak to na pewno jakaś dramatyczna zaraza.
- Zrobię co w mojej mocy.
Skinął głową na polecenie. Podziękowawszy za pomoc ruszył w końcu do wyjścia razem z Flo, zamykając za nimi kuchnię, a potem także piekarnię. Odprowadził ją pod dom, nie było to szczególnie daleko, a mogli w spokoju omówić jeszcze kilka bzdurek dookoła badań, które powoli bo powoli ale zaczynały widzieć koniec, przynajmniej pewnego etapu. Od kilku miesięcy działali intensywnie i chyba wszyscy potrzebowali już odrobiny odpoczynku, żeby za jakiś czas powrócić ze zdwojoną mocą i kreatywnością.
Tak czy inaczej omówiwszy detale pożegnali się w końcu, kiedy dziewczyna ruszyła do siebie, on uniósł różdżkę i lekko nią zamachał, by przywołać sobie magiczny środek transportu.
Dalej prosto do domu, Rycerzem bo i wolał się wchorobie nie teleportować. Przepadał z resztą za magicznym autobusem, nie zamierzał na niego narzekać, choć w pełni zdrowia na pewno doceniał go mocniej. Zarobiwszy więc kilka nowych siniaków do kolekcji dotarł wreszcie do Rudery i po prostu padł na łóżko w którym miał zamiar wszystkie zarazki pokonać snem. Tak, zdecydowanie - nie mają najmniejszych szans.
zt x 2
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zamówienie było spore i dość szczególne, a Bertie już od dawna realizował większość zamówień w Próżności. To on także spędzał tu najwięcej czasu, był autorem większości pieczonych tutaj specjałów, choć od jakiegoś czasu myślał o tym, że może nadszedł czas by zacząć nowy rozdział. Uwielbiał to miejsce, przywykł do niego, jednak czuł, że to nie jest to, co chce robić już zawsze. Nabrał tu mnóstwo doświadczenia, obserwował jak mała cukiernia zaczyna nabierać rozpędu, jak się rozrasta, jak zyskuje na popularności. Uczył się tu o słodyczach, o tych zwykłych i tych magicznych.
Miał te myśli ciągle w głowie, chyba trochę dlatego, że dużo się działo, od tego dziwnego wypadku w kuchni, odkąd zrobił dość dziwne słodycze i w sumie to na kilku osobach je wytestował i w sumie to zdawały egzamin. Póki co jednak nadal był dość ubogi to i siedział w pracy ile trzeba, albo i dłużej. Choć mniej osób chodziło do cukierni, odkąd Pokątną wstrząsały anomalie, nadal jednak ludzie się tu pojawiali, czasami z zamówieniami, czasami żeby przysiąść i poudawać, że wszystko jest normalnie, wszystko jest w porządku, na ulicy wcale nie zdarza się nikomu oberwać ognistą kulą, ziemia wcale nie drży ludziom pod stopami od czasu do czasu, w różdżkarni Ollivanderów różdżki wcale nie poszalały, Sowia Poczta wcale nie ześwirowała.
Tak, ludzie przychodzili poudawać, że wszystko działa jak należy, przychodzili jednak rzadziej niż normalnie, więc Bertie mógł więcej czasu spędzić w kuchni. Czasami eksperymentował, zastanawiał się, szukał nowości. Czasem łączył smaki, czasem starał się dodać odrobiny magii do swoich wypieków sprawdzając, jak kolejny dodatek się zachowa, jak kolejna rzecz zmieni charakter wypieku.
Dzisiaj chwile, kiedy na sali cukierni było pusto, spędzał pracując nad tortami na zamówienie dla pewnej klientki. Niska, ruda kobieta, którą miał okazję odrobinę lepiej poznać w trakcie zorganizowanego przez siebie obozu dla czarodziejów. Tam sprawiała całkowicie inne wrażenie, niż kiedy przyszła złożyć zamówienie, nie wątpił jednak iż jej oczekiwania i wymagania się nie zmieniły. Kończył więc wypiekać ciasta, piekł tradycyjną, mugolską metodą, wolał unikać magii w Próżności, przynajmniej tej magii różdżkowej. Dodawał słodkich eliksirów, ingrediencji które mogły zmienić zachowanie słodyczy, jednak raczej nie korzystał z zaklęć. Zbyt duży chaos możnaby wywołać jedną anomalią, a jako że Pokątna aż się od nich trzęsie... zdecydowanie lepiej się trochę ograniczyć.
Pilnował więc by tegoż ciasta nie spalić, a było to drugie podejście, bo pierwsza wersja wyszła zdecydowanie zbyt lekka, kiedy tutaj ciasto powinno być troszkę bardziej zbite niż normalnie. Tym razem wydawało się, że wyszło idealne, postawił je więc do ostygnięcia i wyjrzał jeszcze do części przeznaczonej dla klientów, bo usłyszał charakterystyczny dzwoneczek obwieszczający, że ktoś właśnie wszedł do Próżności. Przywitał klienta uprzejmie, zaraz zapakował mu sześć słodkich bułeczek - bez rodzynek, absolutnie bez rodzynek! zgodnie z życzeniem - oraz opakowanie baniek cukrowych, które robiły w tej chwili niemałą furrorę nie tylko wśród dzieciaków, ale także miedzy starszą klientelą. Aż w człowieku duma wzbierała, kiedy efekty współpracy trójki cukierników były tak wspaniale odbierane!
Młody klient niebawem opuścił cukiernię, a Bertie wrócił do kuchni, by zacząć przygotowywać krem z karmelu, który - jak postanowił - wewnątrz powinien być delikatny i miękki, na zewnątrz musi posiadać skorupkę podobną do typowej dla czekolady. Ta jednak powinna być w miarę cienka i nie powiększać się po zastygnięciu. Rozmieszał więc roztopiony specjał w odpowiedniej proporcji ze śmietanką, dodał trochę jajka, mieszał, ubijał dokładnie, sprawdzał smak, dodawał składników aż nie osiągnął idealnej proporcji, by ostatecznie krem odłożyć i za jeżyny się zabrać. Te podsmażył i rozdziabał na patelni, żeby stały się jednolitą masą. Nie dosładzał ich, bo cały tort już będzie dość słodki i przyda mu się odrobina kwaskowatości - nie ma nic gorszego od przesłodzonego tortu! No dobrze, głód na świecie i wojna są gorsze, ale jednak w cukiernictwie nic gorszego nie ma, to na pewno.
W końcu pozostało umieścić ciasto na tacce i przekładać je kolejnymi warstwami jeżyn, pulchnej, lekkiej masy z karmelu, znów ciasta i tak dalej aż do osiągnięcia odpowiedniej wysokości. Później jeszcze dookoła trochę jeżyn i trochę tej masy, by na koniec całość zalać karmelem, który jednak usztywnił przy pomocy sproszkowanej jagody jemioły - żeby osiągnąć skorupkę, jaką zaplanował!
Poczekał aż masa przestygnie i stwardnieje trochę, ale jeszcze nie całkowicie i delikatnie cienkim nożykiem zaczął powtarzać wzór gałązki jarzębiny i jej owoców. Było delikatnie i dość oszczędnie, jednak na koniec jeszcze - dokładnie oczyszczoną! - gałązkę z tymiż owocami i kilkoma listkami ułożył na brzegu, by zajmowała jedną trzecią okręgu tortu. Dalej całość należało schłodzić - to już magicznie! - i zapakować, by w odpowiednich warunkach mógł przeczekać noc. Bertie miał go dostarczyć kolejnego dnia z samego ranka razem z drugim, za który wziął się w następnej kolejności.
Tutaj pole do popisy było znacznie większe, miał to być tort dla kogoś, kto "lubi czekoladę", "owocowymi smakami nie pogardzi" i w sumie to tyle z konkretów. Więcej na temat samego wyglądu, choć i tutaj Bottowi pozostawiono dość spore pole do popisu.
Zerknął więc na salę by upewnić się, że nikt nie wchodził, zaraz wrócił. Tym razem ciasto przygotował trochę kwaśniejsze, dodał do niego trochę wiśni i odrobinę soku wiśniowego - to jednak nie za wiele, żeby nie wyszło zbyt lepkie czy zakalcowate. Nie nie miało być nadmiaru magii, nic więc takiego nie planował, co najwyżej trochę muzyki czy jakieś detale - póki co czaiło mu się coś w głowie. Zastanawiał się nad tym, czy tort nie powinien pomrukiwać jakiejś romantycznej melodii, nie był jednak w stu procentach pewien, a to akurat był w stanie osiągnąć nawet na sam koniec.
Kiedy więc ciasto się szykowało, wyjął wiśniową konfiturę, tę miał już dawno przygotowaną, mieli trochę słoików różnych konfitur w jednej z szafek. Były jak najprostsze, nie przesłodzone, bardzo mocno i naturalnie owocowe - żeby można było je traktować jak zwykły dodatek i w trakcie pieczenia decydować czy dodać im cukru, czy wykorzystać takimi jakie są, lub urozmaicić jakkolwiek inaczej. Masę tym razem robił z czekolady gorzkiej, więc konfiturę trochę dosłodził. Smak powinien być trochę bardziej wyważony, mimo wszystko całość będzie słodka i wyrazista, jednak nie mdła. Taki przynajmniej był plan! Ponownie poprzekładał więc zaraz kilkakrotnie ciasto z masą i konfiturą, całość znów zalał czekoladą, tym razem gorzką.
Po dłuższym namyśle zdecydował się, by tort cicho pomrukiwał One in a Million, jeden z nowszych utworów, jakie dało się ostatnio usłyszeć w mugolskim radiu, bo i wydawało mu się, że jest bardziej przyjemny i jakiś taki romantyczny niż większość piosenek czarodziejów, a wiedział że klientka nie powinna mieć nic przeciwko.
Dalej trzeba było jeszcze kilku postaci zrobionych z lukru, które będą tańczyły na tym torcie. Miały być różne, na początku będą tańczyły osobno, w trakcie piosenki jednak panowie będą prosili kolejne panie do tańca. Bertie postanowił, że nie każdemu się uda od razu i, że niektóre z lukrowych pań też trochę dłużej poczekają, ostatecznie jednak wszystkie pary miały tańczyć razem. Wydawało mu się, że to wystarczy żeby wyrazić to co rudowłosa miała na myśli i miał nadzieję, że w ten sposób odpowie na wszystkie jej oczekiwania.
Wykrajanie postaci było trudne, Bertie nie czuł się artystą, robił je jednak na tyle często, by nabrać pewnej wprawy. Lukier był dość prostym medium, a i postaci były dość do siebie podobne by nawet bez talentu rzeźbiarskiego w końcu nauczyć się je powtarzać. Potem jedynie zmieniał kolory czy jakieś detale. Ostatecznie na niewielkim torcie zmieściło się czternaście małych postaci, siedem pań i siedmiu panów. Bertie znów wszystko schłodził i przykrył, przetestował jeszcze czy wszystko działa - tort miał zacząć pomrukiwać melodię po otwarciu i wtedy też postaci miały zacząć tańczyć - i tak się stało. Zaraz z kolei zamknięty ponownie milkł, a lukrowe ludziki wracały na miejsca.
Idealnie na czas - bo dzwoneczek nad drzwiami wejściowymi do cukierni oznajmił, że w Próżności pojawił się nowy klient!
zt
Miał te myśli ciągle w głowie, chyba trochę dlatego, że dużo się działo, od tego dziwnego wypadku w kuchni, odkąd zrobił dość dziwne słodycze i w sumie to na kilku osobach je wytestował i w sumie to zdawały egzamin. Póki co jednak nadal był dość ubogi to i siedział w pracy ile trzeba, albo i dłużej. Choć mniej osób chodziło do cukierni, odkąd Pokątną wstrząsały anomalie, nadal jednak ludzie się tu pojawiali, czasami z zamówieniami, czasami żeby przysiąść i poudawać, że wszystko jest normalnie, wszystko jest w porządku, na ulicy wcale nie zdarza się nikomu oberwać ognistą kulą, ziemia wcale nie drży ludziom pod stopami od czasu do czasu, w różdżkarni Ollivanderów różdżki wcale nie poszalały, Sowia Poczta wcale nie ześwirowała.
Tak, ludzie przychodzili poudawać, że wszystko działa jak należy, przychodzili jednak rzadziej niż normalnie, więc Bertie mógł więcej czasu spędzić w kuchni. Czasami eksperymentował, zastanawiał się, szukał nowości. Czasem łączył smaki, czasem starał się dodać odrobiny magii do swoich wypieków sprawdzając, jak kolejny dodatek się zachowa, jak kolejna rzecz zmieni charakter wypieku.
Dzisiaj chwile, kiedy na sali cukierni było pusto, spędzał pracując nad tortami na zamówienie dla pewnej klientki. Niska, ruda kobieta, którą miał okazję odrobinę lepiej poznać w trakcie zorganizowanego przez siebie obozu dla czarodziejów. Tam sprawiała całkowicie inne wrażenie, niż kiedy przyszła złożyć zamówienie, nie wątpił jednak iż jej oczekiwania i wymagania się nie zmieniły. Kończył więc wypiekać ciasta, piekł tradycyjną, mugolską metodą, wolał unikać magii w Próżności, przynajmniej tej magii różdżkowej. Dodawał słodkich eliksirów, ingrediencji które mogły zmienić zachowanie słodyczy, jednak raczej nie korzystał z zaklęć. Zbyt duży chaos możnaby wywołać jedną anomalią, a jako że Pokątna aż się od nich trzęsie... zdecydowanie lepiej się trochę ograniczyć.
Pilnował więc by tegoż ciasta nie spalić, a było to drugie podejście, bo pierwsza wersja wyszła zdecydowanie zbyt lekka, kiedy tutaj ciasto powinno być troszkę bardziej zbite niż normalnie. Tym razem wydawało się, że wyszło idealne, postawił je więc do ostygnięcia i wyjrzał jeszcze do części przeznaczonej dla klientów, bo usłyszał charakterystyczny dzwoneczek obwieszczający, że ktoś właśnie wszedł do Próżności. Przywitał klienta uprzejmie, zaraz zapakował mu sześć słodkich bułeczek - bez rodzynek, absolutnie bez rodzynek! zgodnie z życzeniem - oraz opakowanie baniek cukrowych, które robiły w tej chwili niemałą furrorę nie tylko wśród dzieciaków, ale także miedzy starszą klientelą. Aż w człowieku duma wzbierała, kiedy efekty współpracy trójki cukierników były tak wspaniale odbierane!
Młody klient niebawem opuścił cukiernię, a Bertie wrócił do kuchni, by zacząć przygotowywać krem z karmelu, który - jak postanowił - wewnątrz powinien być delikatny i miękki, na zewnątrz musi posiadać skorupkę podobną do typowej dla czekolady. Ta jednak powinna być w miarę cienka i nie powiększać się po zastygnięciu. Rozmieszał więc roztopiony specjał w odpowiedniej proporcji ze śmietanką, dodał trochę jajka, mieszał, ubijał dokładnie, sprawdzał smak, dodawał składników aż nie osiągnął idealnej proporcji, by ostatecznie krem odłożyć i za jeżyny się zabrać. Te podsmażył i rozdziabał na patelni, żeby stały się jednolitą masą. Nie dosładzał ich, bo cały tort już będzie dość słodki i przyda mu się odrobina kwaskowatości - nie ma nic gorszego od przesłodzonego tortu! No dobrze, głód na świecie i wojna są gorsze, ale jednak w cukiernictwie nic gorszego nie ma, to na pewno.
W końcu pozostało umieścić ciasto na tacce i przekładać je kolejnymi warstwami jeżyn, pulchnej, lekkiej masy z karmelu, znów ciasta i tak dalej aż do osiągnięcia odpowiedniej wysokości. Później jeszcze dookoła trochę jeżyn i trochę tej masy, by na koniec całość zalać karmelem, który jednak usztywnił przy pomocy sproszkowanej jagody jemioły - żeby osiągnąć skorupkę, jaką zaplanował!
Poczekał aż masa przestygnie i stwardnieje trochę, ale jeszcze nie całkowicie i delikatnie cienkim nożykiem zaczął powtarzać wzór gałązki jarzębiny i jej owoców. Było delikatnie i dość oszczędnie, jednak na koniec jeszcze - dokładnie oczyszczoną! - gałązkę z tymiż owocami i kilkoma listkami ułożył na brzegu, by zajmowała jedną trzecią okręgu tortu. Dalej całość należało schłodzić - to już magicznie! - i zapakować, by w odpowiednich warunkach mógł przeczekać noc. Bertie miał go dostarczyć kolejnego dnia z samego ranka razem z drugim, za który wziął się w następnej kolejności.
Tutaj pole do popisy było znacznie większe, miał to być tort dla kogoś, kto "lubi czekoladę", "owocowymi smakami nie pogardzi" i w sumie to tyle z konkretów. Więcej na temat samego wyglądu, choć i tutaj Bottowi pozostawiono dość spore pole do popisu.
Zerknął więc na salę by upewnić się, że nikt nie wchodził, zaraz wrócił. Tym razem ciasto przygotował trochę kwaśniejsze, dodał do niego trochę wiśni i odrobinę soku wiśniowego - to jednak nie za wiele, żeby nie wyszło zbyt lepkie czy zakalcowate. Nie nie miało być nadmiaru magii, nic więc takiego nie planował, co najwyżej trochę muzyki czy jakieś detale - póki co czaiło mu się coś w głowie. Zastanawiał się nad tym, czy tort nie powinien pomrukiwać jakiejś romantycznej melodii, nie był jednak w stu procentach pewien, a to akurat był w stanie osiągnąć nawet na sam koniec.
Kiedy więc ciasto się szykowało, wyjął wiśniową konfiturę, tę miał już dawno przygotowaną, mieli trochę słoików różnych konfitur w jednej z szafek. Były jak najprostsze, nie przesłodzone, bardzo mocno i naturalnie owocowe - żeby można było je traktować jak zwykły dodatek i w trakcie pieczenia decydować czy dodać im cukru, czy wykorzystać takimi jakie są, lub urozmaicić jakkolwiek inaczej. Masę tym razem robił z czekolady gorzkiej, więc konfiturę trochę dosłodził. Smak powinien być trochę bardziej wyważony, mimo wszystko całość będzie słodka i wyrazista, jednak nie mdła. Taki przynajmniej był plan! Ponownie poprzekładał więc zaraz kilkakrotnie ciasto z masą i konfiturą, całość znów zalał czekoladą, tym razem gorzką.
Po dłuższym namyśle zdecydował się, by tort cicho pomrukiwał One in a Million, jeden z nowszych utworów, jakie dało się ostatnio usłyszeć w mugolskim radiu, bo i wydawało mu się, że jest bardziej przyjemny i jakiś taki romantyczny niż większość piosenek czarodziejów, a wiedział że klientka nie powinna mieć nic przeciwko.
Dalej trzeba było jeszcze kilku postaci zrobionych z lukru, które będą tańczyły na tym torcie. Miały być różne, na początku będą tańczyły osobno, w trakcie piosenki jednak panowie będą prosili kolejne panie do tańca. Bertie postanowił, że nie każdemu się uda od razu i, że niektóre z lukrowych pań też trochę dłużej poczekają, ostatecznie jednak wszystkie pary miały tańczyć razem. Wydawało mu się, że to wystarczy żeby wyrazić to co rudowłosa miała na myśli i miał nadzieję, że w ten sposób odpowie na wszystkie jej oczekiwania.
Wykrajanie postaci było trudne, Bertie nie czuł się artystą, robił je jednak na tyle często, by nabrać pewnej wprawy. Lukier był dość prostym medium, a i postaci były dość do siebie podobne by nawet bez talentu rzeźbiarskiego w końcu nauczyć się je powtarzać. Potem jedynie zmieniał kolory czy jakieś detale. Ostatecznie na niewielkim torcie zmieściło się czternaście małych postaci, siedem pań i siedmiu panów. Bertie znów wszystko schłodził i przykrył, przetestował jeszcze czy wszystko działa - tort miał zacząć pomrukiwać melodię po otwarciu i wtedy też postaci miały zacząć tańczyć - i tak się stało. Zaraz z kolei zamknięty ponownie milkł, a lukrowe ludziki wracały na miejsca.
Idealnie na czas - bo dzwoneczek nad drzwiami wejściowymi do cukierni oznajmił, że w Próżności pojawił się nowy klient!
zt
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Kuchnia
Szybka odpowiedź