Gniew Kirke
AutorWiadomość
Gniew Kirke
Przez drzwi do lokalu przejdzie każdy, jednak już po kilku metrach zostanie skrupulatnie osądzony przez płaskorzeźbę przedstawiającą wizerunek samej Kirke. Na pierwszym planie stawia status krwi delikwenta, zdarza się jednak, że usłyszy on też krytyczne uwagi dotyczące poczynań swoich przodków, ich rozporządzania majątkiem, albo własnych młodzieńczych przygód. Mówi się, że czarodzieje mugolskiego pochodzenia z miejsca przemieniani są tu w świnie!
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:39, w całości zmieniany 2 razy
25 lutego
Cukiernia Słodka Próżności była podobno miejsce, które każdy powinien odwiedzić. Niezależnie od wieku. Raiden nie był poczatkowo przekonany zważywszy na to, ze ostatnio musiał przyskrzynić jakiegoś ćpuna pracującego w lodziarni. Drań dosypał jednego ze swoich towarów do specjałów firmy i struł połowę klienteli. Musiał się wtedy nieźle nagimnastykować, gdy tłumaczyć swojemu podejrzanemu, co się tak naprawdę działo. A potem przepraszać w imieniu Ministerstwa Magii za narobienie kłopotu. Na szczęście chłopak przyjął to ze spokojem i zrozumieniem. Naprawdę wyglądał na młodego szczyla, a już był współwłaścicielem lodziarni… Carter nie wyobrażał sobie takiej pracy, ale jeśli komuś dawała radość to dlaczego nie? Zresztą właściciele podobnych przybytków sami rozdawali szczęście w postaci swoich wyrobów. A Słodka Próżności miała jej dawać sporo. Postanowił, więc sam się przekonać. Miał chwilę przerwy, więc wybrał się spacerem na Pokątną, a stamtąd nie trudno było dostrzec kolorowy budynek. Wchodząc do środka uderzył go zapach typowy dla cukierni. Otworzył szerzej oczy, po czym przepuścił dwójkę młodych dziewcząt w wejściu. Zdjął kapelusz i skierował się w stronę lady, szukając wzrokiem odpowiedniego kąska.
Cukiernia Słodka Próżności była podobno miejsce, które każdy powinien odwiedzić. Niezależnie od wieku. Raiden nie był poczatkowo przekonany zważywszy na to, ze ostatnio musiał przyskrzynić jakiegoś ćpuna pracującego w lodziarni. Drań dosypał jednego ze swoich towarów do specjałów firmy i struł połowę klienteli. Musiał się wtedy nieźle nagimnastykować, gdy tłumaczyć swojemu podejrzanemu, co się tak naprawdę działo. A potem przepraszać w imieniu Ministerstwa Magii za narobienie kłopotu. Na szczęście chłopak przyjął to ze spokojem i zrozumieniem. Naprawdę wyglądał na młodego szczyla, a już był współwłaścicielem lodziarni… Carter nie wyobrażał sobie takiej pracy, ale jeśli komuś dawała radość to dlaczego nie? Zresztą właściciele podobnych przybytków sami rozdawali szczęście w postaci swoich wyrobów. A Słodka Próżności miała jej dawać sporo. Postanowił, więc sam się przekonać. Miał chwilę przerwy, więc wybrał się spacerem na Pokątną, a stamtąd nie trudno było dostrzec kolorowy budynek. Wchodząc do środka uderzył go zapach typowy dla cukierni. Otworzył szerzej oczy, po czym przepuścił dwójkę młodych dziewcząt w wejściu. Zdjął kapelusz i skierował się w stronę lady, szukając wzrokiem odpowiedniego kąska.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Myślałby kto, że po walentynkowym szaleństwie ludzie powinni mieć dość słodyczy na najbliższy rok - ale nie! Ruch po czternastym lutego zmalał może odrobinkę gdzieś do siedemnastego dnia tego samego miesiąca, po czym wrócił do normy. Dziś natomiast chyba dużo więcej osób miało ochotę na coś słodkiego, bo ledwie jeden klient zdążył wyjść, a już byli trzej kolejni.
Dopiero co więc odprawił dwie młode panny - jedną z paczką zmieniających kolor żelków, drugą z zapakowanym kawałkiem ciasta waniliowego, kiedy usłyszał, jak wchodzi kolejna osoba.
Zerknął kontrolnie w kierunku stolików, czy nie trzeba tam do kogoś podejść lub czegoś pozbierać i zaraz obdarzył uśmiechem kolejną osobę. Choć już po chwili cały zastygł na kilka sekund, zanim zdołał uświadomić sobie, gdzie jest i co robi.
- Witam. - powiedział tylko. Cały czas miał w kieszeni jego wizytówkę i zamierzał się do niego wybrać. Nikt i nic go przed tym nie powstrzyma, tego akurat był kompletnie pewien. Ich spotkanie już prawie miesiąc temu trochę go rozbiło i... może trochę podniosło jego nadzieję? Choć jej zawsze było pełno.
Tak, czy inaczej teraz był w pracy, a nie zamierzał przy kolejnych klientach wyciągać swoich prywatnych spraw. Nie takich - gdyby to było coś weselszego, pewnie nie miałby podobnych oporów.
- Coś podać? - spytał akurat, kiedy do lokalu weszła kolejna, tym razem nieznana osoba i zaczęła ciekawsko oglądać ciasta z wystawki.
Dopiero co więc odprawił dwie młode panny - jedną z paczką zmieniających kolor żelków, drugą z zapakowanym kawałkiem ciasta waniliowego, kiedy usłyszał, jak wchodzi kolejna osoba.
Zerknął kontrolnie w kierunku stolików, czy nie trzeba tam do kogoś podejść lub czegoś pozbierać i zaraz obdarzył uśmiechem kolejną osobę. Choć już po chwili cały zastygł na kilka sekund, zanim zdołał uświadomić sobie, gdzie jest i co robi.
- Witam. - powiedział tylko. Cały czas miał w kieszeni jego wizytówkę i zamierzał się do niego wybrać. Nikt i nic go przed tym nie powstrzyma, tego akurat był kompletnie pewien. Ich spotkanie już prawie miesiąc temu trochę go rozbiło i... może trochę podniosło jego nadzieję? Choć jej zawsze było pełno.
Tak, czy inaczej teraz był w pracy, a nie zamierzał przy kolejnych klientach wyciągać swoich prywatnych spraw. Nie takich - gdyby to było coś weselszego, pewnie nie miałby podobnych oporów.
- Coś podać? - spytał akurat, kiedy do lokalu weszła kolejna, tym razem nieznana osoba i zaczęła ciekawsko oglądać ciasta z wystawki.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Raiden nie był w mieście podczas trwania Walentynek Miał wziąć wolne, by w końcu odespać, ale czekało go przeglądanie archiwum. Chciał wykorzystać każdą chwilę, w której nie musiał pracować na szukanie winnego. Sophia dalej z nim nie rozmawiała, ale przynajmniej zaakceptowała fakt, że był w domu. Nie czuł na sobie jej oskarżającego spojrzenia za każdym razem, gdy mijali się na korytarzu. W końcu minął już ponad miesiąc. Mogłaby odpuścić. Carter miał zamiar z nią porozmawiać, chociaż chyba jego siostra wyczuwała podskórnie co nadchodzi i unikała go, gdy było to możliwe. Weekend spędzała u przyjaciółek, a on wracał za późno i najczęściej już spała. Albo siedziała w pokoju. Nie zaglądał, chociaż może powinien czasem zapukać… Gdy siedział nockę nad papierami w swoim gabinecie, wydawało mu się raz, że słyszał jej płacz. Ale tylko ten jeden raz.
Z myśli wyrwał go znajomy głos, po chwili również i znajoma twarz.
- No, witam – odpowiedział, odwzajemniając uśmiech Raiden. Nie widział Bertiego Botta od czasu tej dziwnej rozmowy w Dziurawym Kotle. Musiał przyznać, że sądził, że taki zapaleniec przyjdzie do niego wcześniej, jednak najwidoczniej opanował się. Może to i lepiej, przemknęło mu przez myśl, jednak zaraz zbeształ sam siebie. W końcu ta sprawa naprawdę cuchnęła. Sam znał to teraz z własnego doświadczenia. Carter zerknął przez ramię. Nie było sporej kolejki, więc postanowił nieco powybrzydzać. – Przyszedłem na dobre ciasto. I nie mów, że wszystko jest przepyszne. Powiedz mi… - mruknął, patrząc na wystawione słodkości. - Macie jakieś z jagodami?
Z myśli wyrwał go znajomy głos, po chwili również i znajoma twarz.
- No, witam – odpowiedział, odwzajemniając uśmiech Raiden. Nie widział Bertiego Botta od czasu tej dziwnej rozmowy w Dziurawym Kotle. Musiał przyznać, że sądził, że taki zapaleniec przyjdzie do niego wcześniej, jednak najwidoczniej opanował się. Może to i lepiej, przemknęło mu przez myśl, jednak zaraz zbeształ sam siebie. W końcu ta sprawa naprawdę cuchnęła. Sam znał to teraz z własnego doświadczenia. Carter zerknął przez ramię. Nie było sporej kolejki, więc postanowił nieco powybrzydzać. – Przyszedłem na dobre ciasto. I nie mów, że wszystko jest przepyszne. Powiedz mi… - mruknął, patrząc na wystawione słodkości. - Macie jakieś z jagodami?
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Spojrzał na to, co akurat było przygotowane. Może i Raiden nie kojarzył mu się za dobrze, może i przyciągał niezbyt przyjemne myśli, ale to nie był czas na nie. A Bott w odpychaniu natrętnych, złych myśli był całkiem niezły. Tak więc uśmiechnął się nieznacznie, choć nie tak wesoło, jak do tej pory, zastanawiając się nad odpowiedzią przez krótką chwilę.
- Nie mogę tak nie mówić, kiedy wszystko jest świetne. Serio. Prawie połowę sam robiłem, a reszta... no, właścicielce lokalu ani mojej współpracownicy także talentu nie brak. - bo w końcu to, że coś co wyszło z jego rąk jestkatastrofą wyśmienite to najbardziej oczywista oczywistość i niech się tego Carter uczy już, teraz, natychmiast lepiej!
- Z jagodami są dwa. Jedno czekoladowe jeśli lubisz ultra słodko, a jedno drożdżowe z odrobiną wanilii i ogólnie owocami leśnymi. - dodał wskazując na wymienione produkty. - Są jeszcze bezy do których wrzucamy krem i wybrane owoce, ale ostrzegam, że są wredne i lubią wyskakiwać z rąk. - dodał, zerkając na niepozorne, białe pyszności, które już niejednej panience ubrudziły sukienkę. A on zawsze ostrzega! A czemu je wciąż produkują? Cóż, dzieci je lubią. Szczególnie ścigać się, kto da radę zjeść zanim beza ucieknie.
- Nie mogę tak nie mówić, kiedy wszystko jest świetne. Serio. Prawie połowę sam robiłem, a reszta... no, właścicielce lokalu ani mojej współpracownicy także talentu nie brak. - bo w końcu to, że coś co wyszło z jego rąk jest
- Z jagodami są dwa. Jedno czekoladowe jeśli lubisz ultra słodko, a jedno drożdżowe z odrobiną wanilii i ogólnie owocami leśnymi. - dodał wskazując na wymienione produkty. - Są jeszcze bezy do których wrzucamy krem i wybrane owoce, ale ostrzegam, że są wredne i lubią wyskakiwać z rąk. - dodał, zerkając na niepozorne, białe pyszności, które już niejednej panience ubrudziły sukienkę. A on zawsze ostrzega! A czemu je wciąż produkują? Cóż, dzieci je lubią. Szczególnie ścigać się, kto da radę zjeść zanim beza ucieknie.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Dlatego też prosiłem cię, żebyś milczał - odpowiedział ze śmiechem Carter. Zaangażowanie z jakim Bott mówił o owocach swojej pracy było niesamowite. Temu dzieciakowi nie schodził uśmiech z ust. Zupełnie jakby ktoś przykleił mu policzki zdecydowanie za wysoko. – Widzę, że pasuje ci robienie za panią od lunchu, co? A spodziewałem się starej babci z wąsami i z nadwagą – dodał, słysząc otwierane drzwi. Spojrzał na jedno z luster zawieszonych w lokalu, by zobaczyć w wejściu grupę zziębniętych dzieciaków. Ich i zakochanych par było tutaj chyba najwięcej. Carter musiał przyznać, że lubił dzieci, ale nie takie wyrośnięte jak te tutaj. Obstawał przy czymś znaczenie… Mniejszym. Przeniósł uwagę ponownie na Botta, gdy zaczął wymieniać specjały. Skrzywił się lekko, słysząc o bombie słodkości. – Chyba na czekoladę się nie rzucę, ale te owoce leśne brzmią całkiem nieźle.
Zerknął w tę samą stronę co Bertie, gdy mówił o bezach. Uśmiechnął się w myślach, widząc iście dantejskie sceny tych, którzy odważyli się je wziąć bez wiedzy o ruchliwości słodkości.
- Lubię śmiałe kobiety, ale to raczej nie dla mnie – zaśmiał się pod nosem, po czym spojrzał ponownie na młodego sprzedawcę. – Ciasto z owocami leśnymi w takim razie.
Zerknął w tę samą stronę co Bertie, gdy mówił o bezach. Uśmiechnął się w myślach, widząc iście dantejskie sceny tych, którzy odważyli się je wziąć bez wiedzy o ruchliwości słodkości.
- Lubię śmiałe kobiety, ale to raczej nie dla mnie – zaśmiał się pod nosem, po czym spojrzał ponownie na młodego sprzedawcę. – Ciasto z owocami leśnymi w takim razie.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
- Bardzo pasuje, to robota życia. Przyciąga piękne panie, jest bezkonfliktowa, spokojna, stałe godziny pracy i wspaniałe współpracownice. Polecam ją prawie równie mocno jak własne wypieki. - stwierdził wesoło, odwracając się, żeby zdjąć z półki jeden z talerzyków i oczywiście lekko, całkowicie przypadkowo zahaczając przy tym o jedną filiżankę na tej samej półce - która się przesunęła, przesuwając kolejną i w bardzo niesprawiedliwym efekcie domino zrzuciła na podłogę trzy.
Które oczywiście stłukły się hałaśliwie. Bo czy Bertie mógłby czegoś nie psuć przez cały dzień?
Odstawił rzeczony talerzyk na ladę i wyjął zaraz różdżkę, by rzucić reparo. W żadnym chyba zaklęciu na świecie nie miał równie olbrzymiego doświadczenia, jak w tym. Jednocześnie rzecz jasna posłał naczynia z podłogi do kuchni, bo przecież nie poda kawy klientowi w świeżo stłuczonej filiżance, której każdy element odleżał swoją chwilkę na podłodze tak o, bez umycia.
- Zdziwiłbyś się, jaki szał potrafią robić. - stwierdził wracając do tematu bez zupełnie, jakby całej sytuacji z filiżankami w ogóle nie było. Nałożył zamówienie na talerzyk. - Coś do picia? - spytał jeszcze, wskazując na listę po swojej lewej zawierającą opisy wszystkiego, co mają. Od kawy, przez herbaty po gorące czekolady z szalonymi dodatkami.
Które oczywiście stłukły się hałaśliwie. Bo czy Bertie mógłby czegoś nie psuć przez cały dzień?
Odstawił rzeczony talerzyk na ladę i wyjął zaraz różdżkę, by rzucić reparo. W żadnym chyba zaklęciu na świecie nie miał równie olbrzymiego doświadczenia, jak w tym. Jednocześnie rzecz jasna posłał naczynia z podłogi do kuchni, bo przecież nie poda kawy klientowi w świeżo stłuczonej filiżance, której każdy element odleżał swoją chwilkę na podłodze tak o, bez umycia.
- Zdziwiłbyś się, jaki szał potrafią robić. - stwierdził wracając do tematu bez zupełnie, jakby całej sytuacji z filiżankami w ogóle nie było. Nałożył zamówienie na talerzyk. - Coś do picia? - spytał jeszcze, wskazując na listę po swojej lewej zawierającą opisy wszystkiego, co mają. Od kawy, przez herbaty po gorące czekolady z szalonymi dodatkami.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Carter uśmiechnął się szeroko, nie mogąc powstrzymać nawet drobnego śmiechu, które wywołały słowa Botta. Faktycznie kochał tę robotę i najwidoczniej podał mu argumenty nie do zbicia.
- Kusząca propozycja, bo patrząc z mojej perspektywy poznaję jedynie trupy i frywolne złodziejki z morderczyniami na przemian – dodał, wzruszając wesoło ramionami. Obserwował przez chwilę całe zajście, które po dosłownie pół minuty się rozpoczęło. Jak filiżanki dosłownie uciekały przed dotykiem Bertiego, a potem złośliwie rzuciły się w przestrzeń, dzielącą je od podłogi. Na którą koniec końców spadły. – Niezłe filiżanki samobójczynie – mruknął pod nosem, po czym obrócił się, patrząc na stojącą obok niego dość ładną czarownicę. Uśmiechnął się do niej, a ona odwzajemniła uśmiech. Może i by się odezwał, gdyby jego uwagi na powrót nie przykuł nie kto inny a Bertie Bott. – Pewnie czasem odstawiają ci tu istny Armagedon, co? – rzucił jeszcze, nie oczekując w sumie odpowiedzi. Obserwował szybkie ruchy sprzedawcy, który najwidoczniej miał w tym spore doświadczenie. A sądząc po włożeniu serca w to, co robił – nie było innego wyjścia. Na pytanie kiwnął głową i wziął jedną z ulotek, wędrując spojrzeniem po napojach. – Naprawdę to wszystko serwujecie? – spytał zaskoczony, wskazując długą listę. – Ludzie piją… Smukłe cappuccino? Wolę nie wiedzieć, kto wymyślał te nazwy. Dużą, czarną kawę poproszę.
- Kusząca propozycja, bo patrząc z mojej perspektywy poznaję jedynie trupy i frywolne złodziejki z morderczyniami na przemian – dodał, wzruszając wesoło ramionami. Obserwował przez chwilę całe zajście, które po dosłownie pół minuty się rozpoczęło. Jak filiżanki dosłownie uciekały przed dotykiem Bertiego, a potem złośliwie rzuciły się w przestrzeń, dzielącą je od podłogi. Na którą koniec końców spadły. – Niezłe filiżanki samobójczynie – mruknął pod nosem, po czym obrócił się, patrząc na stojącą obok niego dość ładną czarownicę. Uśmiechnął się do niej, a ona odwzajemniła uśmiech. Może i by się odezwał, gdyby jego uwagi na powrót nie przykuł nie kto inny a Bertie Bott. – Pewnie czasem odstawiają ci tu istny Armagedon, co? – rzucił jeszcze, nie oczekując w sumie odpowiedzi. Obserwował szybkie ruchy sprzedawcy, który najwidoczniej miał w tym spore doświadczenie. A sądząc po włożeniu serca w to, co robił – nie było innego wyjścia. Na pytanie kiwnął głową i wziął jedną z ulotek, wędrując spojrzeniem po napojach. – Naprawdę to wszystko serwujecie? – spytał zaskoczony, wskazując długą listę. – Ludzie piją… Smukłe cappuccino? Wolę nie wiedzieć, kto wymyślał te nazwy. Dużą, czarną kawę poproszę.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
- W tej cukierni więcej rzeczy, niż bezy lubi płatać figle. Ja za to nie mogę pojąć, dlaczego o te wszystkie wypadki zwykle obwinia się mnie. - wzruszył ramionami, a brzmiało prawie tak, jakby sam wierzył w to, że nie jest przyczyną połowy niefortunnych zdarzeń dookoła siebie. Na szczęście na pieczenie Bez Uciekinierek nie wpadł on, w sumie to już nawet nie pamiętał, kto. A może ten specjał już tu był, kiedy przyszedł? Tak, chyba tak. Nie ważne z resztą.
- A Armagedon... niezbyt. Bywa, że klient kupi ignorując, że zawsze przed nimi ostrzegamy i później ma pretensje, ale zazwyczaj dzieciaki je kochają. Śmiesznie wyglądają, jak wypychają sobie nimi usta, żeby zdążyć zjeść całość. - stwierdził lekko rozbawiony, pewien, że to nawet nie kwestia żarłoczności (choć jak wiadomo, każde dziecko kocha zapychać się słodyczami), ale niemal zawodów. Sam pewnie dałby się w to wkręcić, tego był niemal pewien. No dobra, już to z Polką robili. Nie czepiajmy się.
- Oczywiście, że piją. Schodzi całkiem nieźle. Na pewno lepiej, niż zwykła, smutna czarna. - stwierdził, komentując przy tym lekko zamówienie. Bo jak można pić czarną kawę do pysznego ciasta? Sam Bott uwielbiał czarną kawę, ale z dodatkiem kakaa. Tak, to był jego ulubiony napój. Zwykłą czarną pijał od czasu do czasu, ale nigdy do słodyczy!
Nie marudząc jednak - nasz klient nasz pan - zabrał się sprawnie za przygotowywanie zamówienia, usiłując nic więcej przy tym nie potrącać.
- A Armagedon... niezbyt. Bywa, że klient kupi ignorując, że zawsze przed nimi ostrzegamy i później ma pretensje, ale zazwyczaj dzieciaki je kochają. Śmiesznie wyglądają, jak wypychają sobie nimi usta, żeby zdążyć zjeść całość. - stwierdził lekko rozbawiony, pewien, że to nawet nie kwestia żarłoczności (choć jak wiadomo, każde dziecko kocha zapychać się słodyczami), ale niemal zawodów. Sam pewnie dałby się w to wkręcić, tego był niemal pewien. No dobra, już to z Polką robili. Nie czepiajmy się.
- Oczywiście, że piją. Schodzi całkiem nieźle. Na pewno lepiej, niż zwykła, smutna czarna. - stwierdził, komentując przy tym lekko zamówienie. Bo jak można pić czarną kawę do pysznego ciasta? Sam Bott uwielbiał czarną kawę, ale z dodatkiem kakaa. Tak, to był jego ulubiony napój. Zwykłą czarną pijał od czasu do czasu, ale nigdy do słodyczy!
Nie marudząc jednak - nasz klient nasz pan - zabrał się sprawnie za przygotowywanie zamówienia, usiłując nic więcej przy tym nie potrącać.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Raiden przypatrywał się jedynie szybkim ruchom Bertiego, zastanawiając się jak taki cieszący się z życia i pracy (a naprawdę były to nieliczne wyjątki) dzieciak, mógł dostać od życia tak okrutną lekcję. Nie zasługiwał na to. Nikt nie zasługiwał, by tracić najbliższych. Los, który spotkał Anastasię Bott był na pewno bardziej nie do zniesienia niż nie jedna śmierć. Nadzieja potrafiła niszczyć. Ale i podtrzymywać przy życiu. A tego chłopaka wyraźnie nakręcała, nie przeszkadzając w dalszym funkcjonowaniu. Albo był takim dobrym aktorem. Jak on sam? Zaraz sam siebie przeklął. On był innym przypadkiem.
- Na pewno jest to cudaczny widok – odpowiedział, lekko się uśmiechając i zerkając na stojącego przed nim wysokiego młodzieńca. Naprawdę był szczęśliwy z tego, co miał. Jego entuzjazm był zdecydowanie godny podziwu. - Przynajmniej spędzasz czas z prawdziwymi ludźmi, a nie tymi na papierze - mruknął już pod nosem, a słowa którego wypowiedział mógł słyszeć tylko on sam. - Nie obrażaj gustu pracownika Ministerstwa. Wiem o tobie więcej niż możesz sądzić - rzucił prześmiewczo, komentując słowa Botta. Odebrał swoje zamówienie i zaczął szukać w kieszeni płaszcza portfela. Wyciągnął odpowiednią kwotę, po czym przekazał ją chłopakowi. Zaraz jednak się zawahał i wyjął jeszcze kilka monet, które położył mu na ladzie. – Na wyjście z jedną z fajnych pracownic – mruknął, puszczając młodemu oko i biorąc swoje zakupy. – Żegnam – odpowiedział, skinąwszy lekko głową i wycofując się w głąb cukierni.
|zt
- Na pewno jest to cudaczny widok – odpowiedział, lekko się uśmiechając i zerkając na stojącego przed nim wysokiego młodzieńca. Naprawdę był szczęśliwy z tego, co miał. Jego entuzjazm był zdecydowanie godny podziwu. - Przynajmniej spędzasz czas z prawdziwymi ludźmi, a nie tymi na papierze - mruknął już pod nosem, a słowa którego wypowiedział mógł słyszeć tylko on sam. - Nie obrażaj gustu pracownika Ministerstwa. Wiem o tobie więcej niż możesz sądzić - rzucił prześmiewczo, komentując słowa Botta. Odebrał swoje zamówienie i zaczął szukać w kieszeni płaszcza portfela. Wyciągnął odpowiednią kwotę, po czym przekazał ją chłopakowi. Zaraz jednak się zawahał i wyjął jeszcze kilka monet, które położył mu na ladzie. – Na wyjście z jedną z fajnych pracownic – mruknął, puszczając młodemu oko i biorąc swoje zakupy. – Żegnam – odpowiedział, skinąwszy lekko głową i wycofując się w głąb cukierni.
|zt
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
- Zabrzmiało na prawdę groźnie. - stwierdził rozbawiony, ale nie przeciągał tematu tylko podliczył wszystko widząc ustawiającą się dalej kolejkę. Nie była niesamowicie wielka, ale lepiej, by już zajął się kolejnymi klientami, zanim ktoś mu zarzuci, że zamiast pracować, urządza sobie pogaduszki. Nie, żeby Cynthia miała się czepiać, szefową ma cudowną ale jednak - jest w pracy i tyle.
Kiedy dostał napiwek, uśmiechnął się wesoło. Miły gest, bardzo miły! Szczególnie, że niesprawiedliwie Poleczka dostaje napiwki częściej, niż on. Że niby jest ładniejsza? Albo bo kobieta? No dobra, on sam oddałby pannie Havisham wszystko, co ma, więc nie mógł się czepiać.
- Na pewno się przyda. Narazie. - pożegnał się, faktycznie planując zabrać jedną z pań tych włości. Może na lody do Flo&Flo? Tak, to brzmi jak dobry pomysł. Miał ochotę na lody. Teraz jednak wrócił do swojej pracy, bo ciasteczka karmelkowe, uciekające bezy i inne pyszności same się nie sprzedadzą!
Zerknął tylko za odchodzącym mężczyzną. Dawno już postanowił, że się do niego odezwie - i na pewno zrobi to niebawem. Na pewno.
- Są może ciągutki? - kolejny klient już stał przed nim, rozglądając się po kolejnych specjałach, więc Bott wrócił do swojej roli, którą z resztą szczerze uwielbiał i zaczął reklamować dwa rodzaje ciągutek, jakie w cukierni aktualnie były na stanie.
zt
Kiedy dostał napiwek, uśmiechnął się wesoło. Miły gest, bardzo miły! Szczególnie, że niesprawiedliwie Poleczka dostaje napiwki częściej, niż on. Że niby jest ładniejsza? Albo bo kobieta? No dobra, on sam oddałby pannie Havisham wszystko, co ma, więc nie mógł się czepiać.
- Na pewno się przyda. Narazie. - pożegnał się, faktycznie planując zabrać jedną z pań tych włości. Może na lody do Flo&Flo? Tak, to brzmi jak dobry pomysł. Miał ochotę na lody. Teraz jednak wrócił do swojej pracy, bo ciasteczka karmelkowe, uciekające bezy i inne pyszności same się nie sprzedadzą!
Zerknął tylko za odchodzącym mężczyzną. Dawno już postanowił, że się do niego odezwie - i na pewno zrobi to niebawem. Na pewno.
- Są może ciągutki? - kolejny klient już stał przed nim, rozglądając się po kolejnych specjałach, więc Bott wrócił do swojej roli, którą z resztą szczerze uwielbiał i zaczął reklamować dwa rodzaje ciągutek, jakie w cukierni aktualnie były na stanie.
zt
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
|20.02.1956r
Bertie Bott czekał spokojnie na odbiór dość wyjątkowego zamówienia. Wyglądał przy tym, jakby przeżył jakiś cukierniczy armagedon - a kuchnia wcale nie była w lepszym stanie. Szafki i ściany były oblepione czekoladową masą, polewą czekoladową, ciastem, bitą śmietaną i wisienkami. Ponad to na podłodze walały się wszelkie łyżeczki, łyżki, widelce, chochle, trzepaczki i inne sztućce także w towarzystwie plam z owej masy. Nikogo zapewne nie zdziwi wspomnienie, że inne naczynia wcale nie wyglądały lepiej i były dosłownie gdziekolwiek. Możnaby pomyśleć, że przez ostatnich kilka godzin urzędowało tam co najmniej kilkunastu piekarzy szaleńców, którzy z jakiejś przyczyny wszczęli bunt. Albo (gdyby nie obecność sztućców), że odbyła się tu poważna bitwa na jedzenie.
Jeśli o samego Botta chodzi, żaden fartuch nie uchroniłby go od ubrudzenia - mąkę miał dosłownie wszędzie, twarz jeszcze trochę była brązowa po nie do końca domytej czekoladowej masie, a ubrania nadawały się już tylko do prania. Zdecydowanie: tylko. Zarówno jego koszula, jak i spodnie w wielu miejscach oblepione były lepką, słodką mazią czy to białą, czy brązową. Tak, głównie czekolada, ewentualnie lukier.
A do wszystkiego doprowadziło pewne bardzo szczególne zamówienie. Nie zdarza się często (jest dość drogie ze względu na ilość materiałów, jaką się na nie marnuje i masę pracy, jaką trzeba w nie włożyć - przeciętnemu Bertiemu zajmuje to spokojnie cały dzień - na przykład dzisiejsze nadgodziny, na które sam bez marudzenia się zgodził), nasz cukiernik nie ma więc w nim szczególnej wprawy - wybuchający tort. Dosłownie wybucha, jeśli przyrządzi się go źle - jak widać na załączonym obrazku, Bott wykorzystał więcej, niż jedną próbę.
Wróćmy jednak do samego poranka, kiedy to Bertie wszedł do lokalu przed czasem bardzo zadowolony ze swojego planu. Nie przypadło mu jeszcze w udziale to ciasto i nie rozumiał, czemu jego wspaniała współpracownica i przecudowna szefowa się do tego nie garną. Dowiedział się nawet, że kuchnia prawie cała będzie przez ten dzień wyłącznie dla niego i to zdziwiło go jeszcze bardziej. Ile czasu może zająć upieczenie jednego tortu? Po raz kolejny zerknął na przepis. Jasne, przy każdym punkcie było pogrubionymi, drukowanymi literami dopisane "BARDZO OSTROŻNIE", ale czy ktoś taki, jak Bertie Ciamajda Bott mógł się czymś takim przejąć? Jasne, że nie.
Zabrał się więc za zbieranie składników.
Bardzo dokładnie wymieszaj w dużej misce dwie szklanki mąki, szklankę kakaa, pół szklanki cukru, pół szklanki Proszku Rosnę Szybko i pokruszoną czekoladę (tabliczkę).
Załatwione. Zamieszał kilka razy i przecież było gotowe, prawda?
W niewielkim garnuszku wymieszaj trzy żółtka, dwie łyżeczki proszku "wybuchowego" i trochę płynnej czekolady z musującym dodatkiem. Mieszaj bardzo powoli i ostrożnie, podgrzewając na małym ogniu. Jeśli zacznie bulgotać - chowaj się, może poparzyć.
Tak też zrobił, mieszając wszystko bardzo powoli i zastanawiając się, czy to o ten proszek cały ten lęk. I dowiedział się dość szybko, bo zamyślił się na tyle mocno, że (zapewne bardzo pyszna) masa zaczęła bulgotać. Ledwo to zauważył i zdążył się jedynie odwrócić i poczuł na plecach kilka bardzo gorących uderzeń. Zamknął oczy i syknął boleśnie patrząc, jak łyżka, którą zapomniał wyjąć ląduje na podłodze, a najbliższe otoczenie zostaje ubrudzone tą samą masą.
Takich prób było trzy - okazuje się, że nawet, kiedy był bardzo ostrożny, przygotowanie tej akurat masy było bardzo trudne. Jeśli zdjęło się ją z ognia za szybko, całkiem jakby traciła smak, za późno... cóż, to zostało wyżej opisane.
Dorobił się w ten sposób kilku niegroźnych oparzeń i świadomości, że sprzątanie zajmie mu dobrą chwilkę. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że kiedy wreszcie masa wyszła jak trzeba - część sucha, znaczy mąka z dodatkami w misce się zbuntowała i z owej miski wyskoczyła, naczynie (i kilka drobiazgów ze stołu po drodze) zrzucając, a swoje otoczenie pokrywając samą sobą.
Dopiero wtedy Bott zauważył dopisek z boku: musisz się pospieszyć, masy muszą zostać połączone w miarę szybko.
Tak więc w czekoladzie i mące Bertie zabrał się za wszystko całkowicie od początku. Tym razem przy drugiej próbie robienia masy, udało mu się połączyć jedno z drugim. Mieszał tak ostrożnie, jak jeszcze żadne ciasto w swoim życiu i patrzył uważnie, gotów w każdej chwili uskoczyć. Nie miał już ochoty obrywać, choć nawet zaczął to traktować jak zabawę w stylu bitwy z ciastem. Kto wygra ten... nie no, po prostu Bott musi wygrać i tyle.
Tak więc ciasto miało rosnąć przez kilkanaście minut - i faktycznie to robiło w powalająco dobrym tempie. Dopiero wtedy Bott pojął, że duża miska powinna być w rzeczywistości miską olbrzymią. Dlaczego nikt go nie uprzedził?!
Czy trzeba wspominać, że ciasta nie powinno się rozszczepiać, czy tam rozdzielać na dwie porcje? Lub, jaki dała efekt przelania części do osobnego pojemnika?
Dochodziła już dwunasta, kiedy Bott w końcu doczekał się pełnej masy w na prawdę wielkiej misce. Tym razem dokładnie, trzy razy przeczytał każdy kolejny punkt, żeby nic mu nie umknęło.
Jego kochane współpracownice zerkały na niego wchodząc po coś, piekąc szybkie ciasteczka w rogu i całkiem dobrze udawały, że wcale, ale to wcale się z niego nie naśmiewają. On kocha te dwie blondyny. Na prawdę, całym swoim Bottowym sercem.
Kiedy już masa była wielka i gotowa - z dodatkiem owoców, które także dodawać należało bardzo ostrożnie i powoli, zostało mu to, co uchodziło za najtrudniejsze. I wcale go to nie pocieszyło. Dochodziła czternasta, więc uznał, że czas na jego przerwę. Porządna kawa (którą przyniosła mu sama Cynthia, jakby przewidziała idealnie, że Bott będzie chciał odetchnąć od wybuchającego demona słodyczy) i kanapka (roboty własnej) przez pół godziny skutecznie przywróciły go do życia. Tak więc w pełni sił i gotowości wziął bardzo tłuste szybkoroztapialne masło do garnuszka, zasypał je całą masą kakaa i cukru, zgodnie z przepisem wrzucając aż pół szklanki proszku przeciw zastyganiu i dokładnie mieszał.
Ta część była dosyć przewidywalna i jako, że tym razem przeczytał dokładnie każdą część przepisu, każdy najmniejszy nawet podpunkt, udało się bardzo ładnie. Jeszcze tylko ubić śmietanę z dodatkami, złączyć masę, upiec ciasto i połączyć masę z ciastem... da radę, da radę!
Zajęło to trochę. Kiedy ciasto się piekło, on pilnował masy, bo ta jakoś groźnie zaczynała bulgotać. Na szczęście jednak udało mu się ją uspokoić, dodając odrobinkę wanilii zgodnie z dopisaną radą na kartce z przepisem.
Połączenie ciasta i masy nie było zbyt łatwe. Robił to najostrożniej jak mógł, delikatnie drewnianym patyczkiem nakłuwając ciasto i powoli od kilku miejsc wprowadzając masę. Bardzo, bardzo powoli. Tym razem nic nie mogło wybuchnąć, bo Bott chyba po prostu by się załamał.
Celowo zostały w tym krótkim opowiadaniu pominięte wszystkie potknięcia i poślizgnięcia Botta, za sprawą których lądował na ziemi oraz strącał kolejne przedmioty. Nie byłoby sensu opowiadać każdego, bo i było ich zdecydowanie za wiele - tym więcej, im był bardziej zmęczony, im bardziej chciał już po prostu skończyć lub w chwilach kiedy robił się zbyt nerwowy albo zbyt zadowolony.
Tak, czy inaczej - udało się. I teraz z wyrazem triumfu na twarzy opakowany tort - który raczej eksplodował już nie będzie, za to na pewno smakuje absolutnie doskonale i po nakłuciu zacznie w całości ociekać płynną czekoladą - wyniósł na ladę, gdzie miał się po niego zgłosić już za chwilę nabywca i siadł cały zadowolony z siebie. I siedziałby tak pewnie, gdyby go nie przegoniły współpracownice - bo raczej klienci nie powinni widzieć, jakie pobojowisko dzisiaj odstawił, prawda? Nie nasiedział się więc długo, choć chwila była bardzo, ale to bardzo satysfakcjonująca. Ale chciałby ukroić sobie kawałek! Może któregoś razu zamówi ten tort od Cynthii albo Polly? Tylko najpierw trochę wykopie się z długów...
Nie mógł więc doczekać, aż klient przyjdzie, zmył się jedynie do kuchni, wyjął różdżkę i zajął się sprzątaniem, by niewiele po umówionych godzinach pracy wyjść z cukierni - bez żadnego marudzenia! Zgodził się dziś na nadgodziny, przyszedł wcześnie i właściwie to nastawiał się, że może skończy później. Właściwie to jeszcze cały wieczór przed nim!
zt
Bertie Bott czekał spokojnie na odbiór dość wyjątkowego zamówienia. Wyglądał przy tym, jakby przeżył jakiś cukierniczy armagedon - a kuchnia wcale nie była w lepszym stanie. Szafki i ściany były oblepione czekoladową masą, polewą czekoladową, ciastem, bitą śmietaną i wisienkami. Ponad to na podłodze walały się wszelkie łyżeczki, łyżki, widelce, chochle, trzepaczki i inne sztućce także w towarzystwie plam z owej masy. Nikogo zapewne nie zdziwi wspomnienie, że inne naczynia wcale nie wyglądały lepiej i były dosłownie gdziekolwiek. Możnaby pomyśleć, że przez ostatnich kilka godzin urzędowało tam co najmniej kilkunastu piekarzy szaleńców, którzy z jakiejś przyczyny wszczęli bunt. Albo (gdyby nie obecność sztućców), że odbyła się tu poważna bitwa na jedzenie.
Jeśli o samego Botta chodzi, żaden fartuch nie uchroniłby go od ubrudzenia - mąkę miał dosłownie wszędzie, twarz jeszcze trochę była brązowa po nie do końca domytej czekoladowej masie, a ubrania nadawały się już tylko do prania. Zdecydowanie: tylko. Zarówno jego koszula, jak i spodnie w wielu miejscach oblepione były lepką, słodką mazią czy to białą, czy brązową. Tak, głównie czekolada, ewentualnie lukier.
A do wszystkiego doprowadziło pewne bardzo szczególne zamówienie. Nie zdarza się często (jest dość drogie ze względu na ilość materiałów, jaką się na nie marnuje i masę pracy, jaką trzeba w nie włożyć - przeciętnemu Bertiemu zajmuje to spokojnie cały dzień - na przykład dzisiejsze nadgodziny, na które sam bez marudzenia się zgodził), nasz cukiernik nie ma więc w nim szczególnej wprawy - wybuchający tort. Dosłownie wybucha, jeśli przyrządzi się go źle - jak widać na załączonym obrazku, Bott wykorzystał więcej, niż jedną próbę.
Wróćmy jednak do samego poranka, kiedy to Bertie wszedł do lokalu przed czasem bardzo zadowolony ze swojego planu. Nie przypadło mu jeszcze w udziale to ciasto i nie rozumiał, czemu jego wspaniała współpracownica i przecudowna szefowa się do tego nie garną. Dowiedział się nawet, że kuchnia prawie cała będzie przez ten dzień wyłącznie dla niego i to zdziwiło go jeszcze bardziej. Ile czasu może zająć upieczenie jednego tortu? Po raz kolejny zerknął na przepis. Jasne, przy każdym punkcie było pogrubionymi, drukowanymi literami dopisane "BARDZO OSTROŻNIE", ale czy ktoś taki, jak Bertie Ciamajda Bott mógł się czymś takim przejąć? Jasne, że nie.
Zabrał się więc za zbieranie składników.
Bardzo dokładnie wymieszaj w dużej misce dwie szklanki mąki, szklankę kakaa, pół szklanki cukru, pół szklanki Proszku Rosnę Szybko i pokruszoną czekoladę (tabliczkę).
Załatwione. Zamieszał kilka razy i przecież było gotowe, prawda?
W niewielkim garnuszku wymieszaj trzy żółtka, dwie łyżeczki proszku "wybuchowego" i trochę płynnej czekolady z musującym dodatkiem. Mieszaj bardzo powoli i ostrożnie, podgrzewając na małym ogniu. Jeśli zacznie bulgotać - chowaj się, może poparzyć.
Tak też zrobił, mieszając wszystko bardzo powoli i zastanawiając się, czy to o ten proszek cały ten lęk. I dowiedział się dość szybko, bo zamyślił się na tyle mocno, że (zapewne bardzo pyszna) masa zaczęła bulgotać. Ledwo to zauważył i zdążył się jedynie odwrócić i poczuł na plecach kilka bardzo gorących uderzeń. Zamknął oczy i syknął boleśnie patrząc, jak łyżka, którą zapomniał wyjąć ląduje na podłodze, a najbliższe otoczenie zostaje ubrudzone tą samą masą.
Takich prób było trzy - okazuje się, że nawet, kiedy był bardzo ostrożny, przygotowanie tej akurat masy było bardzo trudne. Jeśli zdjęło się ją z ognia za szybko, całkiem jakby traciła smak, za późno... cóż, to zostało wyżej opisane.
Dorobił się w ten sposób kilku niegroźnych oparzeń i świadomości, że sprzątanie zajmie mu dobrą chwilkę. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że kiedy wreszcie masa wyszła jak trzeba - część sucha, znaczy mąka z dodatkami w misce się zbuntowała i z owej miski wyskoczyła, naczynie (i kilka drobiazgów ze stołu po drodze) zrzucając, a swoje otoczenie pokrywając samą sobą.
Dopiero wtedy Bott zauważył dopisek z boku: musisz się pospieszyć, masy muszą zostać połączone w miarę szybko.
Tak więc w czekoladzie i mące Bertie zabrał się za wszystko całkowicie od początku. Tym razem przy drugiej próbie robienia masy, udało mu się połączyć jedno z drugim. Mieszał tak ostrożnie, jak jeszcze żadne ciasto w swoim życiu i patrzył uważnie, gotów w każdej chwili uskoczyć. Nie miał już ochoty obrywać, choć nawet zaczął to traktować jak zabawę w stylu bitwy z ciastem. Kto wygra ten... nie no, po prostu Bott musi wygrać i tyle.
Tak więc ciasto miało rosnąć przez kilkanaście minut - i faktycznie to robiło w powalająco dobrym tempie. Dopiero wtedy Bott pojął, że duża miska powinna być w rzeczywistości miską olbrzymią. Dlaczego nikt go nie uprzedził?!
Czy trzeba wspominać, że ciasta nie powinno się rozszczepiać, czy tam rozdzielać na dwie porcje? Lub, jaki dała efekt przelania części do osobnego pojemnika?
Dochodziła już dwunasta, kiedy Bott w końcu doczekał się pełnej masy w na prawdę wielkiej misce. Tym razem dokładnie, trzy razy przeczytał każdy kolejny punkt, żeby nic mu nie umknęło.
Jego kochane współpracownice zerkały na niego wchodząc po coś, piekąc szybkie ciasteczka w rogu i całkiem dobrze udawały, że wcale, ale to wcale się z niego nie naśmiewają. On kocha te dwie blondyny. Na prawdę, całym swoim Bottowym sercem.
Kiedy już masa była wielka i gotowa - z dodatkiem owoców, które także dodawać należało bardzo ostrożnie i powoli, zostało mu to, co uchodziło za najtrudniejsze. I wcale go to nie pocieszyło. Dochodziła czternasta, więc uznał, że czas na jego przerwę. Porządna kawa (którą przyniosła mu sama Cynthia, jakby przewidziała idealnie, że Bott będzie chciał odetchnąć od wybuchającego demona słodyczy) i kanapka (roboty własnej) przez pół godziny skutecznie przywróciły go do życia. Tak więc w pełni sił i gotowości wziął bardzo tłuste szybkoroztapialne masło do garnuszka, zasypał je całą masą kakaa i cukru, zgodnie z przepisem wrzucając aż pół szklanki proszku przeciw zastyganiu i dokładnie mieszał.
Ta część była dosyć przewidywalna i jako, że tym razem przeczytał dokładnie każdą część przepisu, każdy najmniejszy nawet podpunkt, udało się bardzo ładnie. Jeszcze tylko ubić śmietanę z dodatkami, złączyć masę, upiec ciasto i połączyć masę z ciastem... da radę, da radę!
Zajęło to trochę. Kiedy ciasto się piekło, on pilnował masy, bo ta jakoś groźnie zaczynała bulgotać. Na szczęście jednak udało mu się ją uspokoić, dodając odrobinkę wanilii zgodnie z dopisaną radą na kartce z przepisem.
Połączenie ciasta i masy nie było zbyt łatwe. Robił to najostrożniej jak mógł, delikatnie drewnianym patyczkiem nakłuwając ciasto i powoli od kilku miejsc wprowadzając masę. Bardzo, bardzo powoli. Tym razem nic nie mogło wybuchnąć, bo Bott chyba po prostu by się załamał.
Celowo zostały w tym krótkim opowiadaniu pominięte wszystkie potknięcia i poślizgnięcia Botta, za sprawą których lądował na ziemi oraz strącał kolejne przedmioty. Nie byłoby sensu opowiadać każdego, bo i było ich zdecydowanie za wiele - tym więcej, im był bardziej zmęczony, im bardziej chciał już po prostu skończyć lub w chwilach kiedy robił się zbyt nerwowy albo zbyt zadowolony.
Tak, czy inaczej - udało się. I teraz z wyrazem triumfu na twarzy opakowany tort - który raczej eksplodował już nie będzie, za to na pewno smakuje absolutnie doskonale i po nakłuciu zacznie w całości ociekać płynną czekoladą - wyniósł na ladę, gdzie miał się po niego zgłosić już za chwilę nabywca i siadł cały zadowolony z siebie. I siedziałby tak pewnie, gdyby go nie przegoniły współpracownice - bo raczej klienci nie powinni widzieć, jakie pobojowisko dzisiaj odstawił, prawda? Nie nasiedział się więc długo, choć chwila była bardzo, ale to bardzo satysfakcjonująca. Ale chciałby ukroić sobie kawałek! Może któregoś razu zamówi ten tort od Cynthii albo Polly? Tylko najpierw trochę wykopie się z długów...
Nie mógł więc doczekać, aż klient przyjdzie, zmył się jedynie do kuchni, wyjął różdżkę i zajął się sprzątaniem, by niewiele po umówionych godzinach pracy wyjść z cukierni - bez żadnego marudzenia! Zgodził się dziś na nadgodziny, przyszedł wcześnie i właściwie to nastawiał się, że może skończy później. Właściwie to jeszcze cały wieczór przed nim!
zt
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
| 3 marca?
Cynthia była osobą z natury optymistyczną. Każdy, kto ją znał dla spokoju sumienia musiał to stwierdzenie potwierdzić - bardziej lub mniej chętnie, ale jednak. W innym wypadku, i to nie ulegało choćby najmniejszej wątpliwości, skłamałby, w dodatku dość niewprawnie, ponieważ od pani Vanity po prostu biła radość i wiara w to, że świat jest piękny, cudowny i kolorowy, trudno byłoby więc uwierzyć, że ta żwawa blondynka to pesymistka lub też - realistka.
Może to dlatego w tę pochmurną, marcową sobotę w "Słodkiej Próżności" zdawało się być troszkę bardziej słonecznie, niż na wąskich uliczkach Pokątnej. Cynthia kręciła się po cukierni tanecznym krokiem, nuciła jakąś wesołą melodię, żartowała z klientami, uśmiechała się do umazanych kremem i czekoladą brzdąców. Nikogo to zbytnio nie dziwiło - w końcu takie zachowanie było Cynce jak najbardziej właściwe - choć trafiali się klienci, którzy z nieskrywanym zdumieniem przypatrywali się tym wszystkim wyrazom wyśmienitego humoru cukierniczki, jednak większości ten przemiły nastrój się udzielał i wychodzili z lokalu nieco bardziej zadowoleni, niż gdy tu wchodzili.
Drugi powód, przyczyniający się do magicznego wręcz rozjaśnienia wnętrza przybytku, mógł być o wiele prostszy i nie potrzebowano wcale błyskotliwego zmysłu dedukcji, by go odkryć. Po prostu znajdowaliśmy się w cukierni, a jak powszechnie wiadomo słodycze to najlepsi pocieszyciele na całym świecie. Cynthia lubiła też myśleć, że jej słodycze to najlepsi pocieszyciele na całym świecie. W końcu komu nie poprawiłby się humor po skonsumowaniu świeżo upieczonego ciasta kokosowego? Albo zjedzeniu skocznego ciasteczka? Chyba tylko komuś wyjątkowo nieprzepadającemu za cukrem, a ona, co przyznać mogła tylko w najściślejszym sekrecie, była zdania, że tacy ludzie po prostu nie istnieją i każdy lubi gęstą czekoladę, kruche herbatniczki i puszystą piankę na aromatycznym cappucino, tylko po prostu jeszcze nie odnalazł swojego smaku. Co przecież mogło przynosić więcej radości, jeżeli nie jedzenie?
Nic, pomyślała z zadowoleniem Cynthia, niosąc tacę z ledwie chwilę temu przygotowanymi babeczkami; lukier co i rusz zmieniał kolor, na każdym wypieku na inny. I tak klienci mogli podziwiać, jak ich deser nagle z barwy morskiej zieleni zmienia się w nasycony błękit nieba albo głęboką, karmazynową czerwień. Kobieta uważała, że to naprawdę świetna sprawa. Wypieki mogły dzięki temu "mrugać" z wystawy do potencjalnego klienta i skusić go na wejście do środka, by poczuł te wszystkie bajeczne wonie, a wtedy wsiąkł bez reszty, przysiadł na chwilę lub dwie, zamówił kawałek truskawkowego ciasta...
Ale na razie tylko ustawiła je na ladzie, choć tak, by wszyscy przechodnie dobrze je widzieli. W końcu należało jakoś ubarwić tę smętną sobotę ludziom, którzy przybyli na Pokątną po sprawunki.
Cynthia była osobą z natury optymistyczną. Każdy, kto ją znał dla spokoju sumienia musiał to stwierdzenie potwierdzić - bardziej lub mniej chętnie, ale jednak. W innym wypadku, i to nie ulegało choćby najmniejszej wątpliwości, skłamałby, w dodatku dość niewprawnie, ponieważ od pani Vanity po prostu biła radość i wiara w to, że świat jest piękny, cudowny i kolorowy, trudno byłoby więc uwierzyć, że ta żwawa blondynka to pesymistka lub też - realistka.
Może to dlatego w tę pochmurną, marcową sobotę w "Słodkiej Próżności" zdawało się być troszkę bardziej słonecznie, niż na wąskich uliczkach Pokątnej. Cynthia kręciła się po cukierni tanecznym krokiem, nuciła jakąś wesołą melodię, żartowała z klientami, uśmiechała się do umazanych kremem i czekoladą brzdąców. Nikogo to zbytnio nie dziwiło - w końcu takie zachowanie było Cynce jak najbardziej właściwe - choć trafiali się klienci, którzy z nieskrywanym zdumieniem przypatrywali się tym wszystkim wyrazom wyśmienitego humoru cukierniczki, jednak większości ten przemiły nastrój się udzielał i wychodzili z lokalu nieco bardziej zadowoleni, niż gdy tu wchodzili.
Drugi powód, przyczyniający się do magicznego wręcz rozjaśnienia wnętrza przybytku, mógł być o wiele prostszy i nie potrzebowano wcale błyskotliwego zmysłu dedukcji, by go odkryć. Po prostu znajdowaliśmy się w cukierni, a jak powszechnie wiadomo słodycze to najlepsi pocieszyciele na całym świecie. Cynthia lubiła też myśleć, że jej słodycze to najlepsi pocieszyciele na całym świecie. W końcu komu nie poprawiłby się humor po skonsumowaniu świeżo upieczonego ciasta kokosowego? Albo zjedzeniu skocznego ciasteczka? Chyba tylko komuś wyjątkowo nieprzepadającemu za cukrem, a ona, co przyznać mogła tylko w najściślejszym sekrecie, była zdania, że tacy ludzie po prostu nie istnieją i każdy lubi gęstą czekoladę, kruche herbatniczki i puszystą piankę na aromatycznym cappucino, tylko po prostu jeszcze nie odnalazł swojego smaku. Co przecież mogło przynosić więcej radości, jeżeli nie jedzenie?
Nic, pomyślała z zadowoleniem Cynthia, niosąc tacę z ledwie chwilę temu przygotowanymi babeczkami; lukier co i rusz zmieniał kolor, na każdym wypieku na inny. I tak klienci mogli podziwiać, jak ich deser nagle z barwy morskiej zieleni zmienia się w nasycony błękit nieba albo głęboką, karmazynową czerwień. Kobieta uważała, że to naprawdę świetna sprawa. Wypieki mogły dzięki temu "mrugać" z wystawy do potencjalnego klienta i skusić go na wejście do środka, by poczuł te wszystkie bajeczne wonie, a wtedy wsiąkł bez reszty, przysiadł na chwilę lub dwie, zamówił kawałek truskawkowego ciasta...
Ale na razie tylko ustawiła je na ladzie, choć tak, by wszyscy przechodnie dobrze je widzieli. W końcu należało jakoś ubarwić tę smętną sobotę ludziom, którzy przybyli na Pokątną po sprawunki.
» Ratujmy Ziemię! «
To jedyna planeta, na której występuje czekolada.
Cynthia Vanity
Zawód : uzdrowicielka na oddziale wypadków przedmiotowych, cukierniczka, właścicielka Słodkiej Próżności
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Dziś rano cały świat kupiłeś,
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nadszedł marzec. Zapowiedź wiosny, ale i niekoniecznie pozytywnych przemian w magicznym świecie, które zapowiadało dzisiejsze wydanie „Proroka codziennego”. Michael był mocno skonsternowany i poruszony, kiedy sowa dzisiejszego ranka przyniosła mu najnowszy numer gazety z zapowiedzią nadchodzącego referendum, mającego odbyć się już za tydzień i mającego dotyczyć kwestii kontrowersyjnych, mogących trwale odmienić funkcjonowanie ich społeczności, gdyby tylko zostały wcielone w życie, ale gorąco liczył, że do tego nie dojdzie.
Na domiar złego to właśnie dziś rano obudził się, znajdując obok poduszki piórko feniksa z imieniem swojej siostry, z którą miał spotkać się już jutro, by przekazać jej wieść o Zakonie Feniksa, co jeszcze bardziej wpędzało go w niepokój i zmartwienie, bo nie chciał, żeby Justine znalazła się w większym niebezpieczeństwie, niż już była.
I chociaż u innych członków rodziny póki co wydawało się być wszystko w porządku, to i tak był pogrążony w niewesołych myślach. Opuścił dom (był weekend, więc akurat przebywał w Londynie, w innej sytuacji zapewne musiałby być teraz w Hogwarcie i wypełniać obowiązki nauczyciela) i udał się najpierw do domu swoich rodziców, żeby z nimi porozmawiać, ale o piórku i Justine oczywiście nie wspomniał, bo rodzice nie byli wtajemniczeni w istnienie zakonu. Chciał tylko porozmawiać z nimi na temat rewelacji „Proroka”, które mogły ugodzić również w nich; ojciec Michaela był bowiem mugolem, a jego matka czarownicą urodzoną w mugolskiej rodzinie.
Później jednak, już po opuszczeniu rodzinnego domu, w którym niegdyś się wychował, udał się na ulicę Pokątną, by pozałatwiać niezbędne sprawunki, jak na przykład kupno nowych piór i pergaminów, które zużywał w sporej ilości, oraz zobaczyć, czy w księgarni nie ma jakichś nowych pozycji o zaklęciach, po czym, na końcu swojej wizyty, postanowił wpaść do „Słodkiej Próżności”, gdzie pracowała jego przyjaciółka. Dawno już się nie widzieli, a chciał się upewnić, czy i u niej wszystko było w porządku.
- Cynthio! – rzucił, zauważając kobietę ustawiającą na ladzie tacę z kolorowymi babeczkami, które wyglądały tak apetycznie, że natychmiast poczuł się głodny. W końcu nie od dziś wiedział, że Cynthia jest naprawdę utalentowaną cukierniczką. – Masz może wolną chwilę, czy jesteś bardzo zajęta pracą?
Chciał z nią porozmawiać, ale jeśli była zajęta, nie chciał jej przeszkadzać. Chętnie jednak posiedziałby z nią przy jakichś słodkościach, gdyby się okazało, że zgodzi się na rozmowę.
Na domiar złego to właśnie dziś rano obudził się, znajdując obok poduszki piórko feniksa z imieniem swojej siostry, z którą miał spotkać się już jutro, by przekazać jej wieść o Zakonie Feniksa, co jeszcze bardziej wpędzało go w niepokój i zmartwienie, bo nie chciał, żeby Justine znalazła się w większym niebezpieczeństwie, niż już była.
I chociaż u innych członków rodziny póki co wydawało się być wszystko w porządku, to i tak był pogrążony w niewesołych myślach. Opuścił dom (był weekend, więc akurat przebywał w Londynie, w innej sytuacji zapewne musiałby być teraz w Hogwarcie i wypełniać obowiązki nauczyciela) i udał się najpierw do domu swoich rodziców, żeby z nimi porozmawiać, ale o piórku i Justine oczywiście nie wspomniał, bo rodzice nie byli wtajemniczeni w istnienie zakonu. Chciał tylko porozmawiać z nimi na temat rewelacji „Proroka”, które mogły ugodzić również w nich; ojciec Michaela był bowiem mugolem, a jego matka czarownicą urodzoną w mugolskiej rodzinie.
Później jednak, już po opuszczeniu rodzinnego domu, w którym niegdyś się wychował, udał się na ulicę Pokątną, by pozałatwiać niezbędne sprawunki, jak na przykład kupno nowych piór i pergaminów, które zużywał w sporej ilości, oraz zobaczyć, czy w księgarni nie ma jakichś nowych pozycji o zaklęciach, po czym, na końcu swojej wizyty, postanowił wpaść do „Słodkiej Próżności”, gdzie pracowała jego przyjaciółka. Dawno już się nie widzieli, a chciał się upewnić, czy i u niej wszystko było w porządku.
- Cynthio! – rzucił, zauważając kobietę ustawiającą na ladzie tacę z kolorowymi babeczkami, które wyglądały tak apetycznie, że natychmiast poczuł się głodny. W końcu nie od dziś wiedział, że Cynthia jest naprawdę utalentowaną cukierniczką. – Masz może wolną chwilę, czy jesteś bardzo zajęta pracą?
Chciał z nią porozmawiać, ale jeśli była zajęta, nie chciał jej przeszkadzać. Chętnie jednak posiedziałby z nią przy jakichś słodkościach, gdyby się okazało, że zgodzi się na rozmowę.
Ułożyć je w piramidkę czy w koło?, rozważała cukierniczka, testując najróżniejsze ustawienie babeczek, by wybrać to najatrakcyjniejsze. Gdyby ułożyła je w piramidkę, wyglądałyby uroczo, ale nie każdy wypiek byłby dobrze widoczny, zaś gdyby ułożyła je w koło, to może nie sprawiałyby dość reprezentacyjnego wrażenia.
Ostatecznie Cynka zdecydowała się na pierwszą opcję i zrobiła to akurat w momencie, w którym w progu cukierni stanął nie kto inny, jak Michael Tonks – w swojej własnej, barczystej osobie. Dawno go nie widziała – minęły chyba lata! No, może troszkę wyolbrzymia, ale naprawdę długo już z nim nie rozmawiała. A jaka szkoda, w końcu tyle miała mu do opowiedzenia, tyle ciast do wciśnięcia!
— O, Mike! — ucieszyła się, odkładając ostatnią babeczkę na sam szczyt konstrukcji. Tak, zdecydowanie piramidka była lepszym wyborem. — Chodź, chodź, dla ciebie zawsze mam czas. Babeczkę na koszt firmy? — zaproponowała Cynthia, wyjmując spod lady czysty talerzyk i stawiając go przed panem Tonksem, niejako i samego Michaela stawiając przed faktem dokonanym. No bo skoro już wyjęła talerz, to grzechem byłoby nie skosztować któregoś z jej wypieków, prawda?
— Osobiście polecam tę, która zmienia się z cytrynowej żółci w miętową zieleń — szepnęła konspiracyjnie, wskazując jedno z ciastek. — To moja ulubiona. Ale ta różowa też jest bardzo smaczna!
Co prawda miała jeszcze jedno ciasto w piekarniku, ale gotowe miało być dopiero za dwadzieścia minut i w tym czasie musiała tylko co kilka chwil sprawdzać, czy wszystko z nim dobrze. W inne soboty miała większy ruch; podejrzewała, że to, że dziś nie musi uwijać się jak w ukropie zawdzięcza (albo i nie) najnowszemu wydaniu Proroka Codziennego, w którym zawarto sensacyjną wieść o referendum, oraz niezachęcającej specjalnie do spacerów po Pokątnej pogodzie. Dlatego mogła spokojnie usiąść naprzeciw Mike’a za ladą kontuaru i posłać mu kilka radosnych uśmiechów.
— Co cię tu sprowadza? — spytała.
Ostatecznie Cynka zdecydowała się na pierwszą opcję i zrobiła to akurat w momencie, w którym w progu cukierni stanął nie kto inny, jak Michael Tonks – w swojej własnej, barczystej osobie. Dawno go nie widziała – minęły chyba lata! No, może troszkę wyolbrzymia, ale naprawdę długo już z nim nie rozmawiała. A jaka szkoda, w końcu tyle miała mu do opowiedzenia, tyle ciast do wciśnięcia!
— O, Mike! — ucieszyła się, odkładając ostatnią babeczkę na sam szczyt konstrukcji. Tak, zdecydowanie piramidka była lepszym wyborem. — Chodź, chodź, dla ciebie zawsze mam czas. Babeczkę na koszt firmy? — zaproponowała Cynthia, wyjmując spod lady czysty talerzyk i stawiając go przed panem Tonksem, niejako i samego Michaela stawiając przed faktem dokonanym. No bo skoro już wyjęła talerz, to grzechem byłoby nie skosztować któregoś z jej wypieków, prawda?
— Osobiście polecam tę, która zmienia się z cytrynowej żółci w miętową zieleń — szepnęła konspiracyjnie, wskazując jedno z ciastek. — To moja ulubiona. Ale ta różowa też jest bardzo smaczna!
Co prawda miała jeszcze jedno ciasto w piekarniku, ale gotowe miało być dopiero za dwadzieścia minut i w tym czasie musiała tylko co kilka chwil sprawdzać, czy wszystko z nim dobrze. W inne soboty miała większy ruch; podejrzewała, że to, że dziś nie musi uwijać się jak w ukropie zawdzięcza (albo i nie) najnowszemu wydaniu Proroka Codziennego, w którym zawarto sensacyjną wieść o referendum, oraz niezachęcającej specjalnie do spacerów po Pokątnej pogodzie. Dlatego mogła spokojnie usiąść naprzeciw Mike’a za ladą kontuaru i posłać mu kilka radosnych uśmiechów.
— Co cię tu sprowadza? — spytała.
» Ratujmy Ziemię! «
To jedyna planeta, na której występuje czekolada.
Cynthia Vanity
Zawód : uzdrowicielka na oddziale wypadków przedmiotowych, cukierniczka, właścicielka Słodkiej Próżności
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Dziś rano cały świat kupiłeś,
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Gniew Kirke
Szybka odpowiedź