Gniew Kirke
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Gniew Kirke
Przez drzwi do lokalu przejdzie każdy, jednak już po kilku metrach zostanie skrupulatnie osądzony przez płaskorzeźbę przedstawiającą wizerunek samej Kirke. Na pierwszym planie stawia status krwi delikwenta, zdarza się jednak, że usłyszy on też krytyczne uwagi dotyczące poczynań swoich przodków, ich rozporządzania majątkiem, albo własnych młodzieńczych przygód. Mówi się, że czarodzieje mugolskiego pochodzenia z miejsca przemieniani są tu w świnie!
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:39, w całości zmieniany 2 razy
Ozzy pracował w Próżności od niedawna i miał więcej niż milion powodów do tego, by czuć się absolutnie zadowolonym i szczęśliwym. Matka z ojcem wyklinali go, by więcej się uczył, bo skończy czyszcząc buty szlachcicom w obwoźnym kramie, ale chłopak niewiele robił sobie z tego marudzenia, wiedząc, że po Hogwarcie czeka na niego coś zgoła innego od kariery w ministerstwie, jakiej pragnęli dla niego rodzice i coś zupełnie niezgodnego z ich wizją biedowania i bycia zdanym na łaskę arystokratów po uzyskaniu wyników niezadowalających. Zgarnął z trzy owutemy, radośnie żegnając świat szkolnej, żmudnej nauki i wkraczając do krainy, gdzie królowała wesołość. Radość. Prawdziwe, wspaniałe życie, jakiego Ozzy'emu nie potrafiły zmącić nawet niepokojące anomalie. Jakże mógł się martwić, kiedy był w swoim żywiole, mógł wałkować, klepać, lukrować i polewać ciasta, a wszystko to pod okiem Mistrza Botta, który był cukierniczym guru chłopaka. Słodycze z Miodowego Królestwa nie mogły równać się z wypiekami Bertiego, a odkąd Ozzy rozpoczął termin w Próżności - on sam stał się częścią powstawania smakołyków, jakie dotychczas jedynie kosztował, bądź - nawet częściej - podziwiał zza szklanej witryny. Wówczas nie chodziło nawet o koszt kilku sykli za wspaniały tort, raczej o nabożny szacunek, jakim Ozzy darzył te cukiernicze arcydzieła: każda wyprawa na Pokątną kończyła się więc na wzdychaniu nie do przemiłych, uśmiechniętych panienek, a do błyszczących polewami ciast o krągłościach przyjemniejszych, niźli najładniej zaokrąglona młoda dama. Chłopak absolutnie spełniał się rządząc w kuchni, w fartuchu opasanym na wyraźnie zaznaczonym brzuszku (lubił o sobie mówić, że posiada figurę niedźwiadka) majstrując nowe wypieki, naturalnie pod dowodzeniem swego kapitana. Który zniknął w najmniej odpowiednim momencie! Wystarczyła chwila nieuwagi Ozzy'ego, by gryzące ciastka, ostatni eksperymentalny gatunek, po prostu zwariował! Surowe ciasto zachowywało się aż nazbyt żywo, gwałtownie protestując przed wejściem do pieca: uformowane w pulchne placuszki ciastka zgodnie zlały się w jedno, układając się w wielkie, mięsiste usta, kłapiące z wściekłością na biednego Ozzy'ego. Zapędzony w kozi róg chłopak kompletnie zapomniał o użyteczności własnej różdżki i po prostu chwycił stojącą obok miotłę i zasłonił się desperacko, nie chcąc paść ofiarą pogryzienia.
-Panie Bott! Raaaatunkuuuu - wrzasnął donośnie, a głos miał gromki, bo był z niego chłop, jak dąb - one chcą mnie pożreć żywcem - krzyknął, trzęsąc się ze strachu i usiłując zablokować kąsnięcia gigantycznych, ciastowych ust drewnianym kijem od szczotki.
-Panie Bott! Raaaatunkuuuu - wrzasnął donośnie, a głos miał gromki, bo był z niego chłop, jak dąb - one chcą mnie pożreć żywcem - krzyknął, trzęsąc się ze strachu i usiłując zablokować kąsnięcia gigantycznych, ciastowych ust drewnianym kijem od szczotki.
I show not your face but your heart's desire
Lubił nowego. W sumie to całkiem go chłopak bawił, całkiem też łechtał jego ego. No, kto nie lubi komplementów? A Bertie cukiernicze komplementy lubił szczególnie! Co prawda powtarzał chłopakowi, że ma na imię Bertie, a nie żaden pan Bott, byli w końcu współpracownikami i miał mu po prostu pomóc przetrwać staż, by Cynthia później zatrudniła go na stałe, chłopaka jakoś jednak nie dało się przekonać.
Ale miał rękę do słodyczy, łapał w lot podstawowe zasady. Pieczenie nie jest skomplikowane, jeśli się je czuje i w tym rzecz, że tego czucia nie do końca da się nauczyć.
Zostawił go więc samego z gryzącymi ciasteczkami, miał je tylko doprawić i upiec, w piecu lub magicznie, jak wolał. Sam Bertie wyszedł na dźwięk dzwoneczka i zabrał się za obsługę klienta - i może był to błąd? Ostatecznie to drugie było teoretycznie łatwiejsze.
Tak czy inaczej kiedy usłyszał znajomy głos, zmarszczył lekko brwi. Spojrzał na klienta.
- Przepraszam dosłownie na sekundę, lepiej sprawdzę co tam się dzieje. Zapewniam, że nie trzymamy dzikich bestii w kuchni.
Zarzucił tylko żartem-nie-żartem i zaraz ruszył do kuchni, by po chwili zobaczyć stado paciek ciasta, które urządziło oblężenie dookoła niewielkiego kawałka podłogi na którym znajdował się Ozzy.
- Czemu ich nie uśpiłeś? - zdziwił się, zaraz wyciągając różdżkę. Jasne, było to teraz problematyczne, gdyby chłopak dodał odrobinkę eliksiru usypiającego, ledwie pokropił ciasteczka przed pieczeniem, byłoby o wiele łatwiej. Nie ma jednak co gdybać, trzeba ratować sytuację, bo ciasto zaraz będzie dosłownie wszędzie, a to także będzie problematyczne.
- Lentio Somnia. - wypowiedział łagodnie, poruszając przy tym lekko różdżką w nadziei, że ta go wysłucha i będą mieli problem z głowy. Co prawda ciasto które wytarzało się w ziemi będzie musiało iść do wywalenia, jednak lepiej pozbierać uśpioną wersję z tego kawałka podłogi, niż gonić je po całej kuchni - szczególnie, że cały czas przy ladzie czeka na Bertiego klient!
Ale miał rękę do słodyczy, łapał w lot podstawowe zasady. Pieczenie nie jest skomplikowane, jeśli się je czuje i w tym rzecz, że tego czucia nie do końca da się nauczyć.
Zostawił go więc samego z gryzącymi ciasteczkami, miał je tylko doprawić i upiec, w piecu lub magicznie, jak wolał. Sam Bertie wyszedł na dźwięk dzwoneczka i zabrał się za obsługę klienta - i może był to błąd? Ostatecznie to drugie było teoretycznie łatwiejsze.
Tak czy inaczej kiedy usłyszał znajomy głos, zmarszczył lekko brwi. Spojrzał na klienta.
- Przepraszam dosłownie na sekundę, lepiej sprawdzę co tam się dzieje. Zapewniam, że nie trzymamy dzikich bestii w kuchni.
Zarzucił tylko żartem-nie-żartem i zaraz ruszył do kuchni, by po chwili zobaczyć stado paciek ciasta, które urządziło oblężenie dookoła niewielkiego kawałka podłogi na którym znajdował się Ozzy.
- Czemu ich nie uśpiłeś? - zdziwił się, zaraz wyciągając różdżkę. Jasne, było to teraz problematyczne, gdyby chłopak dodał odrobinkę eliksiru usypiającego, ledwie pokropił ciasteczka przed pieczeniem, byłoby o wiele łatwiej. Nie ma jednak co gdybać, trzeba ratować sytuację, bo ciasto zaraz będzie dosłownie wszędzie, a to także będzie problematyczne.
- Lentio Somnia. - wypowiedział łagodnie, poruszając przy tym lekko różdżką w nadziei, że ta go wysłucha i będą mieli problem z głowy. Co prawda ciasto które wytarzało się w ziemi będzie musiało iść do wywalenia, jednak lepiej pozbierać uśpioną wersję z tego kawałka podłogi, niż gonić je po całej kuchni - szczególnie, że cały czas przy ladzie czeka na Bertiego klient!
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - CZ' :
'Anomalie - CZ' :
The member 'Bertie Bott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 100
'k100' : 100
Ozzy często miewał różne dziwne przygody, już w szkole przylgnęła do niego ksywka Ozzy-niezdara, bo tarapaty umiłowały sobie chłopaka i prześladowały go nieustannie, pakując w rozmaite niezręczne sytuacje. Potknięcie się na schodach i utknięcie w stopniu-pułapce, rozdzielając tym samym całującą się parę? Zepsucie eliksiru z takim skutkiem, że w lochach przez kolejne trzy dni capiło zgniłymi jajami (musiał chodzić z eskortą Puchonich strażników jeszcze dobry miesiąc, bo Ślizgoni byli wybitnie wściekli o zakłócenie im komfortu mieszkaniowego), przypadkowe wybudzenie portretu szalonego Rycerza, który następnie nękał go i chodził za nim krok w krok, domagając się honorowego pojedynku... Długo by wymieniać nieszczęścia, jakie chłopak nieświadomie i zupełnie niechcący na siebie sprowadzał. Jakże naiwnie myślał, że początek pracy w wymarzonym miejscu całkowicie odetnie go od tego łańcucha nieprzyjemnych sytuacji! W takich opałach Ozzy nie był chyba jeszcze nigdy, jasne, dziarski i jowialny nie stronił od zabaw ze swymi rówieśnikami, także takich, kończących się szlabanem, lecz nie należał też do ryzykantów. Tymczasem stał oko w oko z prawdziwą, najprawdziwszą bestią! Co mogło być straszniejszego od wielkich, gryzących ust z ciasteczkowej masy? Chłopak aż zadygotał, zdając sobie sprawę, iż ujrzał coś dalece gorszego od jego osobistego bogina. Rzecz, którą kochał najbardziej (słodycze!) nie mogła przecież być z ł a. Nie AŻ tak, nie do szpiku kości, nie zdolna do odgryzienia mu czubka nosa, który właśnie desperacko chronił, machając zaciekle miotłą, by odgonić od siebie zachłanne usta.
-Precz, mi stąd! A kysz! - wołał, dźgając zaciekle kijem i wypatrując desperacko nadchodzącej pomocy. Prawie stracił już nadzieję, gdy w drzwiach pojawił się pan Bott i niczym rycerz w lśniącej zbroi wypowiedział zaklęcie, mające uratować mu życie. Promień w połowie drogi zmienił jednak barwę, anomalie znowu dały o sobie znać, ale tym razem na korzyść, bo w miejscu krwiożerczych ust z surowego ciasta, kicało rozkoszne stadko małych króliczków. Ozzy z trzaskiem upuścił miotłę, którą prawie uderzył jedno rozkicane zwierzątko.
-Dziękuję panie Bott, dziękuję - zawołał, gnąc się w ukłonie niemal w pas, gotów całować Bertiego po rękach. Niesamowicie zdolny, cukierniczy mistrz, laureat tegorocznego Złotego Wałka, a na dodatek także bohater. Ozzy aż westchnął, nie wiedząc już gdzie ma podziać oczy - ja, ja, naprawdę nie chciałem, proszę pana. Ono mnie zaatakowało, nie zdążyłem nic zrobić. Właśnie miałem nasączyć je eliksirem, kiedy nagle ożyły i zaczęły na mnie kłapać - wyjaśnił gorączkowo, pochylając się i starając się wyzbierać wszystkie króliczki. Mieściły mu się w idealnie w szerokich, pulchnych ramionach, znad których wyglądały urocze pyszczki - one już zostaną tak na zawsze? Mógłbym wziąć najwyżej dwa - zawyrokował, choć serce mu pękało na myśl o pozostawieniu pozostałych króliczków.
-Precz, mi stąd! A kysz! - wołał, dźgając zaciekle kijem i wypatrując desperacko nadchodzącej pomocy. Prawie stracił już nadzieję, gdy w drzwiach pojawił się pan Bott i niczym rycerz w lśniącej zbroi wypowiedział zaklęcie, mające uratować mu życie. Promień w połowie drogi zmienił jednak barwę, anomalie znowu dały o sobie znać, ale tym razem na korzyść, bo w miejscu krwiożerczych ust z surowego ciasta, kicało rozkoszne stadko małych króliczków. Ozzy z trzaskiem upuścił miotłę, którą prawie uderzył jedno rozkicane zwierzątko.
-Dziękuję panie Bott, dziękuję - zawołał, gnąc się w ukłonie niemal w pas, gotów całować Bertiego po rękach. Niesamowicie zdolny, cukierniczy mistrz, laureat tegorocznego Złotego Wałka, a na dodatek także bohater. Ozzy aż westchnął, nie wiedząc już gdzie ma podziać oczy - ja, ja, naprawdę nie chciałem, proszę pana. Ono mnie zaatakowało, nie zdążyłem nic zrobić. Właśnie miałem nasączyć je eliksirem, kiedy nagle ożyły i zaczęły na mnie kłapać - wyjaśnił gorączkowo, pochylając się i starając się wyzbierać wszystkie króliczki. Mieściły mu się w idealnie w szerokich, pulchnych ramionach, znad których wyglądały urocze pyszczki - one już zostaną tak na zawsze? Mógłbym wziąć najwyżej dwa - zawyrokował, choć serce mu pękało na myśl o pozostawieniu pozostałych króliczków.
I show not your face but your heart's desire
Może dlatego od początku właściwie się dogadywali - byli trochę bratnimi duszami, mieli dość podobny temperament i podobną tendencję przyciągania wszelkiej maści nieprzewidywalnych zdarzeń. Często dziwnych. Często niebezpiecznych. Ostatecznie jednak obaj przeżyli już dość sporo lat, wyszli w dorosłość i nadal żyli, a to jest osiągnięcie którym w wypadku osób o podobnych tendencjach warto się szczycić!
Podobne zdarzenie właśnie miało miejsce, a masa ciasteczkowa wydawała się dosłownie szalona. Dlatego Bertie chciał ją uśpić, no przecież musieli się trochę pospieszyć.
Zmiana koloru jaką niosła się smuga zaklęcia sprawiła, że Bertiemu trochę szybciej załomotało serce. Bardzo nie chciał spalić tego miejsca, albo zrobić czegoś równie koszmarnego. Na szczęście jednak chwila lęku minęła szybko. Choć niewątpliwie kiedyś bogin Bertiego zacznie przybierać formę królików, które gdzieś od pół roku dosłownie go prześladują. Może to Roger rzucił na niego klątwę, bo jakaś marchewka była nieświeża?
Nie ważne.
- Bertie, tysiąc razy ci mówiłem. - powtórzył jedynie. Nawet do szefowej zwracał się po imieniu, a z tym chłopakiem stali przecież na podobnym szczeblu w hierarchii. - Spokojnie, po prostu trzeba to robić dość szybko. Na mnie też nie raz napadły. - dodał jeszcze, chcąc uspokoić chłopaka, żeby się tak nie przejmował. Bo i dobra atmosfera w tym miejscu była potrzebna, podobnie jak wiara w swoje możliwości! Tak, to ważne rzeczy w cukierniczej pracy, nie można piec ciast kiedy się nie wierzy, że się potrafi, to działa podobnie jak pieczenie bez wkładania w ciasto pozytywnych uczuć, bez sensu.
- Nie, za kilkanaście minut zrobią się masą ciasteczkową. Jak chcesz królika to na końcu ulicy jest fajny sklep, zaraz przy zakręcie na Nokturn. Taki mały sklepik, Zwierzyniec. - polecił. - Jak się zmienią, będzie trzeba sprzątnąć masę, ale powinna już być niemagiczna więc nie musisz się martwić. Tylko narób nowej porcji bo ja muszę wrócić do klientów. Chyba, że chcesz się zamienić?
Spytał, bo w sumie to chłopak mógł mieć na dzisiaj dość magicznych wypieków nawet, jeśli te w tej chwili były urocze i machały mu słodkimi uszkami pod nosem.
Podobne zdarzenie właśnie miało miejsce, a masa ciasteczkowa wydawała się dosłownie szalona. Dlatego Bertie chciał ją uśpić, no przecież musieli się trochę pospieszyć.
Zmiana koloru jaką niosła się smuga zaklęcia sprawiła, że Bertiemu trochę szybciej załomotało serce. Bardzo nie chciał spalić tego miejsca, albo zrobić czegoś równie koszmarnego. Na szczęście jednak chwila lęku minęła szybko. Choć niewątpliwie kiedyś bogin Bertiego zacznie przybierać formę królików, które gdzieś od pół roku dosłownie go prześladują. Może to Roger rzucił na niego klątwę, bo jakaś marchewka była nieświeża?
Nie ważne.
- Bertie, tysiąc razy ci mówiłem. - powtórzył jedynie. Nawet do szefowej zwracał się po imieniu, a z tym chłopakiem stali przecież na podobnym szczeblu w hierarchii. - Spokojnie, po prostu trzeba to robić dość szybko. Na mnie też nie raz napadły. - dodał jeszcze, chcąc uspokoić chłopaka, żeby się tak nie przejmował. Bo i dobra atmosfera w tym miejscu była potrzebna, podobnie jak wiara w swoje możliwości! Tak, to ważne rzeczy w cukierniczej pracy, nie można piec ciast kiedy się nie wierzy, że się potrafi, to działa podobnie jak pieczenie bez wkładania w ciasto pozytywnych uczuć, bez sensu.
- Nie, za kilkanaście minut zrobią się masą ciasteczkową. Jak chcesz królika to na końcu ulicy jest fajny sklep, zaraz przy zakręcie na Nokturn. Taki mały sklepik, Zwierzyniec. - polecił. - Jak się zmienią, będzie trzeba sprzątnąć masę, ale powinna już być niemagiczna więc nie musisz się martwić. Tylko narób nowej porcji bo ja muszę wrócić do klientów. Chyba, że chcesz się zamienić?
Spytał, bo w sumie to chłopak mógł mieć na dzisiaj dość magicznych wypieków nawet, jeśli te w tej chwili były urocze i machały mu słodkimi uszkami pod nosem.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Ozzy choć święcie wierzył, że wszelkie dobro wraca do człowieka, nigdy by nie przypuszczał, że jego idol, któremu kibicował niemal równie mocno, jak Joemu Wrightowi, stanie się w niedalekiej przyszłości jego znajomym. Współpracownikiem. Prawie przyjacielem, z dużym naciskiem na prawie, bo chłopakowi wciąż język stawał kołkiem, kiedy usiłował zagadać do Bertiego na neutralne tematy, nie przejawiające żadnego związku z ciastkami, cukrem, babeczkami, czy kremami. Ot, naturalny odruch fana, głęboko onieśmielonego towarzystwem swego bohatera. Mogłoby się zdawać, że Ozzy'emu to minie, wszak do pracy chadzał tu już drugi miesiąc, lecz on nadal paskudnie się jąkał, czerwienił i robił idiotyczne rzeczy, na wskutek dopadających go nerwowych gestów. Łokieć w maśle należał do niegroźnych standardów.
-Ja-jasne, proszę pana - przytaknął, jąkając się tylko odrobinę i gorliwie kiwając głową. Płowa czupryna zasłoniła mu oczy, pod wpływem entuzjastycznego zamachania - to znaczy, Bertie. Jasne, proszę Bertie - powtórzy, nie zdając sobie sprawy, że jak zwykle palnął żałosną głupotę. Jednak skoro zagrożenie zostało już opanowane, należało ponownie brać się za robotę - w końcu ciastka same się nie upieką. Ozzy odłożył miotłę w przeznaczony dla niej kąt, mocniej zacisnął fartuch na wystającym brzuszku, z żalem wypuszczając z rąk króliczki.
-Następnym razem, nie dopuszczę do takiej sytuacji, sir - zameldował dziarsko, salutując wesoło Bertiemu, czując, jak humor automatycznie mu się poprawia na widok kicających zwierzątek. Teraz, kiedy gryzące ciasto należało do zamierzchłej przeszłości, Ozzy poczuł przypływ odwagi, jaką nigdy się nie szczycił. W towarzystwie uzbrojonego w różdżkę Botta, całkiem biegłego w sztuce zaklęć, chłopak jednak wiedział, że nie musi się niczego obawiać. Nawet niewychowanego ciasta.
-Właściwie to myślałem o jakimś towarzyszu. Odkąd wyprowadziłem się od rodziców, trochę pusto jest w moim mieszkaniu - przyznał, uśmiechając się w podziękowaniu za radę. Na pewno tam zajrzy - może jeszcze nie w tym miesiącu, kiedy pensja była mu potrzebna na bardziej podstawowe rzeczy, ale kiedy zdoła zaoszczędzić, prędko sprawi sobie jakieś zwierzątko.
-Nie, nie, panie Bo..., znaczy, chciałem powiedzieć Bertie - zaprzeczył gorąco młodzieniec - dam sobie radę! Już się za to biorę, za sprzątanie i przygotowanie i w ogóle za wszystko! - wykrzyknął dziarsko, zakasawszy rękawy i biorąc się za wałkowanie nowej porcji ciasta - poradzę sobie! - zakrzyknął jeszcze raz, gdy głowa Bertiego wychyliła się zza kuchennych drzwi, jakby go sprawdzał. Ozzy jednak nie miał wątpliwości, że nie zawiedzie, wrócił więc do swych zajęć, pogwizdując pod nosem wesołą, skoczną melodię, w sam raz do pieczenia ciastek, nie tych gryzących, a całkiem miłych.
ztx2
-Ja-jasne, proszę pana - przytaknął, jąkając się tylko odrobinę i gorliwie kiwając głową. Płowa czupryna zasłoniła mu oczy, pod wpływem entuzjastycznego zamachania - to znaczy, Bertie. Jasne, proszę Bertie - powtórzy, nie zdając sobie sprawy, że jak zwykle palnął żałosną głupotę. Jednak skoro zagrożenie zostało już opanowane, należało ponownie brać się za robotę - w końcu ciastka same się nie upieką. Ozzy odłożył miotłę w przeznaczony dla niej kąt, mocniej zacisnął fartuch na wystającym brzuszku, z żalem wypuszczając z rąk króliczki.
-Następnym razem, nie dopuszczę do takiej sytuacji, sir - zameldował dziarsko, salutując wesoło Bertiemu, czując, jak humor automatycznie mu się poprawia na widok kicających zwierzątek. Teraz, kiedy gryzące ciasto należało do zamierzchłej przeszłości, Ozzy poczuł przypływ odwagi, jaką nigdy się nie szczycił. W towarzystwie uzbrojonego w różdżkę Botta, całkiem biegłego w sztuce zaklęć, chłopak jednak wiedział, że nie musi się niczego obawiać. Nawet niewychowanego ciasta.
-Właściwie to myślałem o jakimś towarzyszu. Odkąd wyprowadziłem się od rodziców, trochę pusto jest w moim mieszkaniu - przyznał, uśmiechając się w podziękowaniu za radę. Na pewno tam zajrzy - może jeszcze nie w tym miesiącu, kiedy pensja była mu potrzebna na bardziej podstawowe rzeczy, ale kiedy zdoła zaoszczędzić, prędko sprawi sobie jakieś zwierzątko.
-Nie, nie, panie Bo..., znaczy, chciałem powiedzieć Bertie - zaprzeczył gorąco młodzieniec - dam sobie radę! Już się za to biorę, za sprzątanie i przygotowanie i w ogóle za wszystko! - wykrzyknął dziarsko, zakasawszy rękawy i biorąc się za wałkowanie nowej porcji ciasta - poradzę sobie! - zakrzyknął jeszcze raz, gdy głowa Bertiego wychyliła się zza kuchennych drzwi, jakby go sprawdzał. Ozzy jednak nie miał wątpliwości, że nie zawiedzie, wrócił więc do swych zajęć, pogwizdując pod nosem wesołą, skoczną melodię, w sam raz do pieczenia ciastek, nie tych gryzących, a całkiem miłych.
ztx2
I show not your face but your heart's desire
Po wczorajszej rozmowie z Johnym, dzięki której wreszcie zrzuciłam ciążący na moim sercu głaz i niewątpliwie odblokowałam kanaliki łzowe, nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Po niebyt przespanej nocy od rana kręciłam się po domu, od pokoju do pokoju, w sumie niewiele zjadłam, a książek nie dotknęłam w ogóle. To było wystarczającym powodem do martwienia się, ale... kto miał się martwić? Tatko mieszkał już od blisko dwóch miesięcy z ciocią, Justine wyprowadziła się z domu, po moim wybuchu początkiem maja, a Johnatan z kolei wyszedł wczesnym rankiem, chyba niezbyt wiedząc jak się zachować po moim wyznaniu o śmierci mamy.
Koło popołudnia wreszcie padłam na kanapie wśród miękkich poduszek i zbudziłam się kilka godzin później, wcale w nie lepszym humorze, a do tego głodna. Okropnie głodna. Niewiele myśląc ubrałam się w coś ciepłego, uznając, że wcale nie mam ochoty na gotowanie w domu - skoro i tak nie za bardzo miałam składniki, wszystkie zniknęły w żołądku Bojczuka - i że być może spacer dobrze mi zrobi. Opuściłam dom, kierując się do magicznego centrum miasta. Mój plan jednak wziął w łeb, gdy okazało się, że zabrałam z domu wszystko, poza portfelem a powrót tam wcale nie był mi na rękę. Pospacerowałam więc po Pokątnej, wreszcie jednak widząc, że zbiera się na zamieć śnieżną, postanowiłam odwiedzić Słodką Próżność. W końcu i tak była najbliżej, a dawno już nie rozmawiałam z młodszym Bottem, nie rażącym prądem - czy nie była to dobra okazja do odwiedzin? Z zamarzniętą twarzą i skostniałymi palcami weszłam do środka, zderzając się z ciepłem i pięknymi zapachami pomieszczenia, a wreszcie podeszłam do lady, dotykając się palcami po różowych policzkach.
- Jak zwykle ręce pełne roboty. - Odezwałam się w ramach powitania, wskazując podbródkiem na ślady po mące na ubraniu. - Jak się masz, Bertie? - Spytałam, próbując przywołać na usta uśmiech, co niekoniecznie mi się udało.
Kolejny dzień pełen pracy - szczególnie, że był tu dziś tylko on i nowo zatrudniony chłopak, który radził sobie cóż, połowicznie. Oczywiście - był nowy, nie musiał działać równie szybko co pozostali, miał trochę czasu na wdrożenie się. A jednak popełniał dość często bardzo podobne błędy i póki co zdawało się, że nie bardzo miał wyczucie do pieczenia. Cóż, nie da się być dobrym we wszystkim, Cynthia kazała nauczyć chłopaka wszystkiego, Bertie miał w planach raczej z nią porozmawiać by zostawić go raczej na sali. Był całkiem przyjemny w obyciu, czemu więc nie? Gotowania oczywiście da się nauczyć, jednak w Próżności chodziło o coś więcej niż odtwarzanie przepisów, to nie prawda że każde ciastko z tego samego przepisu, wykonane przez różne osoby będzie takie samo! Wyuczenie to niestety nie to samo co wyczucie, czy - jak zwał tak zwał - talent.
Póki co jednak dawali każdemu szansę. Bott wyszedł z kuchni, gdzie pomagał chłopakowi przy kąsających ciasteczkach, zostawił go zaraz, słysząc dzwoneczki przy drzwiach.
- To miejsce tak ma. - przyznał, posyłając dziewczynie przyjazny uśmiech. - Przyszłaś trochę osłodzić sobie życie?
Raczej nie miał czasu na to, by w pracy rozmawiać ze znajomymi, niezależnie jak bardzo by tego chciał i jak by się za nimi nie stęsknił. W Próżności zawsze było coś do upieczenia, ktoś do upilnowania lub klient do obsłużenia. Cukiernia z resztą była powoli coraz bardziej popularna, pracy w niej więc także - coraz więcej.
Nie mogło jednak umknąć jego uwadze, że dziewczyna nie jest w dobrym nastroju. Nie był to niestety czas ani miejsce, by zabierać ją do stolika i zagadywać o sprawy prywatne, wiedział jednak że po pracy musi to zrobić.
- Dobrze. Jak zawsze. - uśmiechnął się pod nosem, bo i faktycznie mało kiedy zdarzały się dni w które na długo opuszczało go dobre samopoczucie. - Ciebie za to z kolei trzeba napoić czekoladą. Zgadłem?
Czekolada nie jest rozwiązaniem wszystkich problemów, nie sądził jednak by dziewczyna chciała opowiadać mu o problemach przez ladę, co chwila milknąc za sprawą nadchodzących klientów.
- Masz dziś wolny wieczór?
Dopytał.
Póki co jednak dawali każdemu szansę. Bott wyszedł z kuchni, gdzie pomagał chłopakowi przy kąsających ciasteczkach, zostawił go zaraz, słysząc dzwoneczki przy drzwiach.
- To miejsce tak ma. - przyznał, posyłając dziewczynie przyjazny uśmiech. - Przyszłaś trochę osłodzić sobie życie?
Raczej nie miał czasu na to, by w pracy rozmawiać ze znajomymi, niezależnie jak bardzo by tego chciał i jak by się za nimi nie stęsknił. W Próżności zawsze było coś do upieczenia, ktoś do upilnowania lub klient do obsłużenia. Cukiernia z resztą była powoli coraz bardziej popularna, pracy w niej więc także - coraz więcej.
Nie mogło jednak umknąć jego uwadze, że dziewczyna nie jest w dobrym nastroju. Nie był to niestety czas ani miejsce, by zabierać ją do stolika i zagadywać o sprawy prywatne, wiedział jednak że po pracy musi to zrobić.
- Dobrze. Jak zawsze. - uśmiechnął się pod nosem, bo i faktycznie mało kiedy zdarzały się dni w które na długo opuszczało go dobre samopoczucie. - Ciebie za to z kolei trzeba napoić czekoladą. Zgadłem?
Czekolada nie jest rozwiązaniem wszystkich problemów, nie sądził jednak by dziewczyna chciała opowiadać mu o problemach przez ladę, co chwila milknąc za sprawą nadchodzących klientów.
- Masz dziś wolny wieczór?
Dopytał.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Mina zrzedła mi na chwilę, gdy padło z pierwsze pytań, a ja z trudem powstrzymałam się przed odpowiedzeniem, że na moje smutki w życiu to i tona cukru by mi nie pomogła. Nie miałam zamiaru mimo wszystko przenosić swojego humoru na otoczenie - co było bardzo skomplikowanym zadaniem - ani tym bardziej na Bertiego, którego nie widziałam od dawna i ostatnim co chciałam robić, to zaprzątanie mu głowy swoimi problemami. Podejrzewałam jednak, że wieści o śmierci naszej matki rozniosły się w jednostce dość szybko, a przynajmniej w jakiś sposób dotarły do większości osób - o ile mnie nie znano zbyt dobrze, tak Justine owszem. Ale zawsze mogłam się mylić i chyba wolałam wmawiać sobie, że nikt nic nie wie, niż zacząć dostrzegać posyłane mi pełne współczucia i litości spojrzenia. Nie chciałam ich. W zasadzie: nie wiedziałam czego chcę, poza jedzeniem i snem, w tym momencie. I winem. Koniecznie. Wyrwałam się wreszcie z chaosu zaprzątających moją głowę myśli, by przesunąć wzrokiem po kolorowych babeczkach. Zachęcały i kusiły, chociaż nie sądziłam, że cukier będzie odpowiednim posiłkiem na konto śniadania, obiadu i kolacji, szczególnie, że po cukrze zachowywałam się nadpobudliwie. Ale nie mogłam przecież odmówić, czując protesty mojego żołądka.
- Jeśli wpiszesz mnie do zeszyciku. Wyszłam z domu na spacer i kolację, i zapomniałam portfela. Cała ja. - Westchnęłam, wzruszając ramionami, a potem przesunęłam się na bok, robiąc dojście do lady, w razie gdyby ktoś z obecnych jednak postanowił skusić się na rozkoszne ciasto. - W każdym razie tak, nie mam żadnych planów. Jeden dzień bez książki chyba mnie nie zabije. - Przez kilka sekund zastanowiłam się nawet nad odwiedzinami Cyrusa, który mieszkał niedaleko, ale po weselu Eileen i Herewarda nasza relacja znowu przybrała dziwny obrót. Chociaż sądziłam, że doszliśmy do porozumienia, to najwidoczniej przeliczyłam się - wcale nie uważałam, żeby lekka nietrzeźwość i kilka słów prawdy tamtego wieczoru były czymś złym, jednak w przypadku Snape'a nie mogłam być niczego pewna.
- To wszystko wygląda tak zachęcająco... nie mogę się zdecydować. - Muffiny, ciasteczka, ciasta, czekolady, polewy, Merlinie drogi, tarty, bita śmietana, kolorowe kremy... jak on mógł tu pracować i być taki chudy? Zerknęłam nawet uważniej na twarz Bertiego, co najmniej jak znienawidzona ciotka przywożąca dzieciom miętówki i ledwo wstrzymałam się przed złapaniem go za policzki w celu sprawdzenia, czy nie przytył. - Pomocy.
- Jeśli wpiszesz mnie do zeszyciku. Wyszłam z domu na spacer i kolację, i zapomniałam portfela. Cała ja. - Westchnęłam, wzruszając ramionami, a potem przesunęłam się na bok, robiąc dojście do lady, w razie gdyby ktoś z obecnych jednak postanowił skusić się na rozkoszne ciasto. - W każdym razie tak, nie mam żadnych planów. Jeden dzień bez książki chyba mnie nie zabije. - Przez kilka sekund zastanowiłam się nawet nad odwiedzinami Cyrusa, który mieszkał niedaleko, ale po weselu Eileen i Herewarda nasza relacja znowu przybrała dziwny obrót. Chociaż sądziłam, że doszliśmy do porozumienia, to najwidoczniej przeliczyłam się - wcale nie uważałam, żeby lekka nietrzeźwość i kilka słów prawdy tamtego wieczoru były czymś złym, jednak w przypadku Snape'a nie mogłam być niczego pewna.
- To wszystko wygląda tak zachęcająco... nie mogę się zdecydować. - Muffiny, ciasteczka, ciasta, czekolady, polewy, Merlinie drogi, tarty, bita śmietana, kolorowe kremy... jak on mógł tu pracować i być taki chudy? Zerknęłam nawet uważniej na twarz Bertiego, co najmniej jak znienawidzona ciotka przywożąca dzieciom miętówki i ledwo wstrzymałam się przed złapaniem go za policzki w celu sprawdzenia, czy nie przytył. - Pomocy.
Wiedział - nie mógł nie wiedzieć, słuchał opowieści Tonks i nie mógł wyobrazić sobie, co to znaczy stracić rodzinę. Szczególnie dla kogoś w ich wieku - byli młodzi, ich rodzice byli młodzi, powinni być z nimi jeszcze przez kilkadziesiąt lat. Nie wspominał o tym jednak, nie chcąc dodatkowo dołować dziewczyny. Wierzył, iż gdyby potrzebowała pomocy, powiedziałaby o tym, wierzył iż wiedziała, że zawsze może jej u niego szukać. W jego domu zawsze znajdzie się miejsce na wysłuchanie czy próby pocieszenia.
Na chwilę jednak zwrócił uwagę na klientkę, która weszła, poruszając dzwoneczkiem zawieszonym nad drzwiami i skierowała się prosto do lady. Starszawa pani w różowym berecie zamówiła pączki z rozgrzewającym nadzieniem w ilości jakby dla sporej rodziny. Zapakował od razu zamówienie w papierową torbę, do tego dwa flakoniki ich słodkich baniek mydlanych, które po wydmuchaniu zmieniają się w lekkie jak powietrze lizaki. Słodycz przyjął się doskonale. Kiedy starsza kobieta zapłaciła i ruszyła do wyjścia, znów spojrzał na Leanne.
- Jasne, żaden problem. - stwierdził uznając, że Cynthia na pewno nie miałaby mu tego za złe. - Na co masz ochotę?
Ludzie często tutaj nie mogli się zdecydować. Posłał więc dziewczynie łagodny uśmiech i wzruszył ramionami.
- Skoro masz wolny wieczór to już uprzedzam, że ci go skradnę. - stwierdził. Nie widzieli się dawno, teraz w pracy to nie był dobry moment, ale może zabierze dziewczynę na kawę, piwo, może po prostu zaprosi do siebie. Lubił zapraszać ludzi do Rudery.
- Na śniadanie to może słodkie bułeczki? Są ciepłe i będą ciepłe póki ich do końca nie zjesz. - zapewnił, bo i takie były ich magiczne właściwości, które on sam uwielbiał. Nie ma nic lepszego niż słodkie pieczywo z rana. - Mamy w wersji z rodzynkami i bez. Do tego kakao?
Zasugerował jeśli Tonks postanowi siąść do stolika. Będzie cukrowo, ale chociaż względnie pożywnie.
- Na deser może babeczka waniliowa z jagodami?
Podsunął, o ile w ogóle Leanne będzie chciała deseru po słodkim śniadaniu. No, w każdym razie zabranie słodyczy ze sobą zawsze jest dobrym pomysłem.
Na chwilę jednak zwrócił uwagę na klientkę, która weszła, poruszając dzwoneczkiem zawieszonym nad drzwiami i skierowała się prosto do lady. Starszawa pani w różowym berecie zamówiła pączki z rozgrzewającym nadzieniem w ilości jakby dla sporej rodziny. Zapakował od razu zamówienie w papierową torbę, do tego dwa flakoniki ich słodkich baniek mydlanych, które po wydmuchaniu zmieniają się w lekkie jak powietrze lizaki. Słodycz przyjął się doskonale. Kiedy starsza kobieta zapłaciła i ruszyła do wyjścia, znów spojrzał na Leanne.
- Jasne, żaden problem. - stwierdził uznając, że Cynthia na pewno nie miałaby mu tego za złe. - Na co masz ochotę?
Ludzie często tutaj nie mogli się zdecydować. Posłał więc dziewczynie łagodny uśmiech i wzruszył ramionami.
- Skoro masz wolny wieczór to już uprzedzam, że ci go skradnę. - stwierdził. Nie widzieli się dawno, teraz w pracy to nie był dobry moment, ale może zabierze dziewczynę na kawę, piwo, może po prostu zaprosi do siebie. Lubił zapraszać ludzi do Rudery.
- Na śniadanie to może słodkie bułeczki? Są ciepłe i będą ciepłe póki ich do końca nie zjesz. - zapewnił, bo i takie były ich magiczne właściwości, które on sam uwielbiał. Nie ma nic lepszego niż słodkie pieczywo z rana. - Mamy w wersji z rodzynkami i bez. Do tego kakao?
Zasugerował jeśli Tonks postanowi siąść do stolika. Będzie cukrowo, ale chociaż względnie pożywnie.
- Na deser może babeczka waniliowa z jagodami?
Podsunął, o ile w ogóle Leanne będzie chciała deseru po słodkim śniadaniu. No, w każdym razie zabranie słodyczy ze sobą zawsze jest dobrym pomysłem.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie wiedziałam na co mam ochotę, a im dłużej stałam i spoglądałam na kolorowe słodkości, tym bardziej poddawałam w wątpliwość swoją umiejętność do podejmowania szybkich decyzji. Mówili też, żeby nie chodzić na zakupy z pustym żołądkiem i dopiero teraz zaczynałam rozumieć dlaczego; najchętniej zjadłabym wszystko, co miałam pod ręką. Wiedziałam jednak, że nie mogę tego zrobić, a co najwyżej skromnie powiedzieć, że zjem tylko o to, jedno małe ciasteczko, ot, z grzeczności i kultury. Poza tym nie mogłam pokazać jak pojemny mam żołądek, a raczej cztery - jak krowa, udając skromnego chudzielca, niż łasucha. Przestąpiłam z nogi na nogę, z zaciekawieniem podpatrując zakup starszej, kolorowej pani i nie zrozumiałam dla kogo ona nakupowała aż tyle pączków. Kiedy wyszła, oparłam się bokiem o ścianę, z niezrozumiałym grymasem spoglądając na Bertiego.
- Śniadanie wieczorem? - Wprawdzie nie jadłam dzisiaj ani śniadania ani obiadu ani kolacji i było mi obojętne jak nazywamy ten posiłek. Na swoje nieszczęście nim przemyślałam, szybko dodałam: - W zasadzie nic dzisiaj nie jadłam. - A potem chciałam zapaść się pod ziemię. Wiedziałam, że Bertie nie puści mi tego płazem i zaraz wygłosi litanię o jedzeniu, które stanowi najważniejszy i nieodłączny element każdego dnia, pewien kodeks łasucha, który tak paskudnie dzisiaj złamałam. Miałam jednak nadzieję, że nie będzie miał mi tego za złe; w końcu wyglądałam jak skończona sierota, by jeszcze dokładać mi do złego nastroju.
- Zjem wszystko, byle bez rodzynek. - Zaburczało mi w brzuchu, a potem nagle poczułam jak nieco miękną mi nogi, chyba wyraźnie niezadowolone z faktu, że muszą utrzymywać mój zadek bez uzupełnienia jedzenia od wczoraj. Niewiele myśląc przyciągnęłam do siebie pobliskie krzesełko i usiadłam na nim, oddając się obserwacji cukiernika. - Jak się masz? Dawno się nie widzieliśmy. - Nawet nie pamiętałam kiedy ostatnim razem mieliśmy okazję porozmawiać na spokojnie, o wszystkim i o niczym, ale poczułam się z tego powodu trochę źle - nie lubiłam zaniedbywać bliskich mi osób.
- Śniadanie wieczorem? - Wprawdzie nie jadłam dzisiaj ani śniadania ani obiadu ani kolacji i było mi obojętne jak nazywamy ten posiłek. Na swoje nieszczęście nim przemyślałam, szybko dodałam: - W zasadzie nic dzisiaj nie jadłam. - A potem chciałam zapaść się pod ziemię. Wiedziałam, że Bertie nie puści mi tego płazem i zaraz wygłosi litanię o jedzeniu, które stanowi najważniejszy i nieodłączny element każdego dnia, pewien kodeks łasucha, który tak paskudnie dzisiaj złamałam. Miałam jednak nadzieję, że nie będzie miał mi tego za złe; w końcu wyglądałam jak skończona sierota, by jeszcze dokładać mi do złego nastroju.
- Zjem wszystko, byle bez rodzynek. - Zaburczało mi w brzuchu, a potem nagle poczułam jak nieco miękną mi nogi, chyba wyraźnie niezadowolone z faktu, że muszą utrzymywać mój zadek bez uzupełnienia jedzenia od wczoraj. Niewiele myśląc przyciągnęłam do siebie pobliskie krzesełko i usiadłam na nim, oddając się obserwacji cukiernika. - Jak się masz? Dawno się nie widzieliśmy. - Nawet nie pamiętałam kiedy ostatnim razem mieliśmy okazję porozmawiać na spokojnie, o wszystkim i o niczym, ale poczułam się z tego powodu trochę źle - nie lubiłam zaniedbywać bliskich mi osób.
Pojemność czyjegokolwiek żołądka już dawno przestała być dla Botta zaskoczeniem. Widywał przypadki uroczych panienek, które zamawiały deser za deserem lekkim gestem jakby w ogóle ich nie odczuwały i jakby ich żołądki nie posiadały dna - i nie mógł tego oceniać, skoro im smakowało i najwidoczniej nie szkodziło to niby dlaczego? Bawiła go dziwna potrzeba powstrzymywania się przed jedzeniem tego co dobre we właściwej ilości. Niby dlaczego miałoby nie wypadać? No, od czasu do czasu żeby nie zacząć się toczyć w każdym razie!
Uniósł lekko brwi, zerkając na zegarek.
- A to dlaczego nic jeszcze nie jadłaś? - podpytał widocznie z tego faktu niezadowolony. - Nie możesz się głodzić, bo już nic z ciebie nie zostanie.
Pokręcił głową, bo i praca nie była miejscem na poważniejsze reprymendy, później bez wątpienia porozmawiają.
Podał jej więc słodkie bułeczki i od razu zabrał się za przygotowywanie kakao. Odprowadził ją z nim do stolika, żeby w spokoju mogła zjeść i napić się oraz pomyśleć, co zabierze ze sobą, bo i przecież na tym nie może poprzestać skoro nie jadła jeszcze nic. No, chyba że obieca mu że zje coś jeszcze w domu. Coś obiadowego lub słonego, bo w kwestii słodkości nikomu nie wolno Próżności zdradzić oczywiście! Ewentualnie z własnymi wypiekami lub wypiekami babci, to są dwa wyjątki.
- Dobrze. Ale... - zerknął w kierunku drzwi, ponieważ zaraz wszedł kolejny klient. - Sama widzisz. Porozmawiamy po pracy.
Zapewnił, bo i nie mógł tak po prostu siąść z koleżanką, kiedy przychodził klient za klientem, szczególnie kiedy osoba na kuchni nie radziła sobie na tyle sprawnie by tutaj zaglądać jednocześnie. Podszedł więc do lady z uśmiechem, by spytać czego tym razem młode małżeństwo sobie życzy. Mężczyzna delikatnie obejmował swoją żonę, od obojga biło przyjemne ciepło. Zamawiali tort urodzinowy na przyjęcie siostrzenicy na przyszły tydzień. Bertie spisał informacje jakich było mu trzeba: smak, wielkość, dodatkowe właściwości, data dostarczenia. Przybił zaraz kartkę do korkowej tablicy z ich zamówieniami, para skusiła się jeszcze na czekoladowe babeczki nim opuściła cukiernię.
Uniósł lekko brwi, zerkając na zegarek.
- A to dlaczego nic jeszcze nie jadłaś? - podpytał widocznie z tego faktu niezadowolony. - Nie możesz się głodzić, bo już nic z ciebie nie zostanie.
Pokręcił głową, bo i praca nie była miejscem na poważniejsze reprymendy, później bez wątpienia porozmawiają.
Podał jej więc słodkie bułeczki i od razu zabrał się za przygotowywanie kakao. Odprowadził ją z nim do stolika, żeby w spokoju mogła zjeść i napić się oraz pomyśleć, co zabierze ze sobą, bo i przecież na tym nie może poprzestać skoro nie jadła jeszcze nic. No, chyba że obieca mu że zje coś jeszcze w domu. Coś obiadowego lub słonego, bo w kwestii słodkości nikomu nie wolno Próżności zdradzić oczywiście! Ewentualnie z własnymi wypiekami lub wypiekami babci, to są dwa wyjątki.
- Dobrze. Ale... - zerknął w kierunku drzwi, ponieważ zaraz wszedł kolejny klient. - Sama widzisz. Porozmawiamy po pracy.
Zapewnił, bo i nie mógł tak po prostu siąść z koleżanką, kiedy przychodził klient za klientem, szczególnie kiedy osoba na kuchni nie radziła sobie na tyle sprawnie by tutaj zaglądać jednocześnie. Podszedł więc do lady z uśmiechem, by spytać czego tym razem młode małżeństwo sobie życzy. Mężczyzna delikatnie obejmował swoją żonę, od obojga biło przyjemne ciepło. Zamawiali tort urodzinowy na przyjęcie siostrzenicy na przyszły tydzień. Bertie spisał informacje jakich było mu trzeba: smak, wielkość, dodatkowe właściwości, data dostarczenia. Przybił zaraz kartkę do korkowej tablicy z ich zamówieniami, para skusiła się jeszcze na czekoladowe babeczki nim opuściła cukiernię.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zmarszczyłam czoło, widząc minę Bertiego, chociaż nie zdołałam udzielić mu odpowiedzi na zadane pytanie. W zasadzie, nie chciałam jej udzielać, bo wydawało mi się, że powód mojego braku apetytu jest dość oczywisty. Chociaż bywali ludzie, którzy zajadali swoje smutki, ja do nich się raczej nie zaliczałam - nie, jeśli chodziło o żałobę, którą nosiłam w sercu a moja relacja z siostrą wisiała na włosku bez widoku na poprawę w najbliższym czasie. Mój żołądek odmawiał posłuszeństwa od kilku dni, ale mimo to jeszcze miałam resztki rozumu, wmuszając w siebie cokolwiek dla zagłuszenia grających marsza kiszek. O tym również nie zamierzałam nikomu mówić, uznając, że to nie jest nic istotnego. Ze spokojem pokiwałam głową, widząc kolejnych klientów i kolejnych i potem kolejnych, w międzyczasie zaś skubałam podsunięte mi pod nos słodkie bułeczki. Wmuszanie ich w siebie - niezależnie od tego jak przepyszne były - sprawiało mi sporo trudności, dlatego po chwili przestałam, decydując się na wypicie kakao. Z nim szło mi zdecydowanie lepiej, dlatego nie zauważyłam nawet, w którym momencie napój zniknął z kubka.
Zerknęłam przelotnie na zegarek, wskazujący piętnaście minut do zamknięcia lokalu i wreszcie wstałam, podchodząc z powrotem do lady. Nie wiedziałam, w którym momencie zrobiło się tak późno, ale nie przeszkadzało mi to; przywykłam do późnych spacerów, nocnego trybu życia i ślęczenia nad pracą w nocy, kiedy udawało mi się skupić o wiele bardziej, niż za dnia. Poza tym wieczory zawsze były moją ulubioną porą dnia, przynajmniej do pewnego czasu, gdy okazało się, że wtedy najciężej jest się oszukać.
- Mogę ci jakoś pomóc? Posprzątać? Wtedy szybciej wyjdziemy. - Lubiłam sprzątanie, które było najlepszym sposobem do odwrócenia rozszalałych myśli, a Bertie zasługiwał na pomoc, choćby przez to, że mnie nakarmił. - No i pójdziemy na herbatę. - Skrzyżowałam ręce za plecami, przestępując z nogi na nogę i czekając na dalsze polecenia. Odmowy nie przyjmowałam.
Zerknęłam przelotnie na zegarek, wskazujący piętnaście minut do zamknięcia lokalu i wreszcie wstałam, podchodząc z powrotem do lady. Nie wiedziałam, w którym momencie zrobiło się tak późno, ale nie przeszkadzało mi to; przywykłam do późnych spacerów, nocnego trybu życia i ślęczenia nad pracą w nocy, kiedy udawało mi się skupić o wiele bardziej, niż za dnia. Poza tym wieczory zawsze były moją ulubioną porą dnia, przynajmniej do pewnego czasu, gdy okazało się, że wtedy najciężej jest się oszukać.
- Mogę ci jakoś pomóc? Posprzątać? Wtedy szybciej wyjdziemy. - Lubiłam sprzątanie, które było najlepszym sposobem do odwrócenia rozszalałych myśli, a Bertie zasługiwał na pomoc, choćby przez to, że mnie nakarmił. - No i pójdziemy na herbatę. - Skrzyżowałam ręce za plecami, przestępując z nogi na nogę i czekając na dalsze polecenia. Odmowy nie przyjmowałam.
Lubił swoją pracę. Po chwili pojawiali się kolejni klienci. Sprzedał kilka babeczek jakiejś uroczej parze z dzieckiem, przyjął kolejne zamówienie na tort, dalej inne - na wieczór panieński jakiejś młodej damy, a zaledwie pół godziny później jakiś mężczyzna zamawiał słodkości którymi możnaby zacząć wieczór kawalerski, nim wyruszy on ku swoim torom. Bertie uśmiechnął się pod nosem, spisując zamówienie może z lekkim rozbawieniem. Uwielbiał obserwować to jak ludzie nieświadomie się ze sobą zderzają.
W chwili przerwy przeszedł do kuchni. Nie miał czasu do poświęcenia Leanne, chciałby jednak musiała zrozumieć, jak i on bardzo ciężko w końcu zrozumiał, że w dorosłym świecie czas na pracę często oznacza właśnie świat na pracę - i tyle. A w kuchni było co robić, bo i nowy pracownik nie koniecznie radził sobie tak sprawnie jak powinien. Pomagał więc jakiś czas, akurat przy masie na nowe ciasto, nim nie weszły kolejne osoby.
Nawet lubił ten balans pomiędzy salą, a kuchnią, z jednej strony i drugiej, obie strony swojej pracy lubił. Kontakt z ludźmi i pieczenie. W końcu jednak czas dobiegał końca. Niespiesznie, bo i do cukierni czasami przychodzili ludzie nawet na ostatnią chwilę, wiedział że nie ma sensu zamykać przed czasem. Kiedy jednak nikt nie wchodził, a wszyscy goście byli obsłużeni, zaszedł na kuchnię by tam pomóc sprzątać. Było z tym roboty, kiedy starali się ograniczać magię, zabrał się więc za sprzątanie stołów kiedy jego towarzysz mył naczynia. Dalej zamietli i tamten właściwie mógł iść do domu.
Akurat kiedy wracał na salę, do Bertiego podeszła Tonks. Uśmiechnął się do niej łagodnie.
- Siądź, poradzę sobie. Wyjdziemy o czasie.
Zapewnił, bo i nie miał dzisiaj w planach zostawać po godzinach. Często robił to pod kątem badań, jednak dzisiaj zdecydowanie mógł odpuścić, skoro już umówił się z jasnowłosą dziewczyną. Jeśli tylko potrzebowała towarzystwa - cóż, nie było wielu rzeczy jakie mógłby dla niej zrobić, jednak tyle akurat był w stanie.
W chwili przerwy przeszedł do kuchni. Nie miał czasu do poświęcenia Leanne, chciałby jednak musiała zrozumieć, jak i on bardzo ciężko w końcu zrozumiał, że w dorosłym świecie czas na pracę często oznacza właśnie świat na pracę - i tyle. A w kuchni było co robić, bo i nowy pracownik nie koniecznie radził sobie tak sprawnie jak powinien. Pomagał więc jakiś czas, akurat przy masie na nowe ciasto, nim nie weszły kolejne osoby.
Nawet lubił ten balans pomiędzy salą, a kuchnią, z jednej strony i drugiej, obie strony swojej pracy lubił. Kontakt z ludźmi i pieczenie. W końcu jednak czas dobiegał końca. Niespiesznie, bo i do cukierni czasami przychodzili ludzie nawet na ostatnią chwilę, wiedział że nie ma sensu zamykać przed czasem. Kiedy jednak nikt nie wchodził, a wszyscy goście byli obsłużeni, zaszedł na kuchnię by tam pomóc sprzątać. Było z tym roboty, kiedy starali się ograniczać magię, zabrał się więc za sprzątanie stołów kiedy jego towarzysz mył naczynia. Dalej zamietli i tamten właściwie mógł iść do domu.
Akurat kiedy wracał na salę, do Bertiego podeszła Tonks. Uśmiechnął się do niej łagodnie.
- Siądź, poradzę sobie. Wyjdziemy o czasie.
Zapewnił, bo i nie miał dzisiaj w planach zostawać po godzinach. Często robił to pod kątem badań, jednak dzisiaj zdecydowanie mógł odpuścić, skoro już umówił się z jasnowłosą dziewczyną. Jeśli tylko potrzebowała towarzystwa - cóż, nie było wielu rzeczy jakie mógłby dla niej zrobić, jednak tyle akurat był w stanie.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Gniew Kirke
Szybka odpowiedź