Perfumeria
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Perfumeria
Jest to duże pomieszczenie z ladami. Za nimi stoją wysokie, aż po sufit regały, na których ustawione są różnorodne flakoniki z perfumami, rodzimych projektantów zapachów, jak na przykład młodej lady Parkinson, a także tych zagranicznych, na przykład pochodzących z Francji. Odwiedzające te miejsce panie bądź panowie mogą sobie usiąść na krzesełkach, gdzie zostaną obsłużeni na najwyższym poziomie. Wychodząc, będą zadowoleni nie tylko z zakupów, ale także z tego, z jakim szacunkiem zostali potraktowani. Częściej w perfumerii można spotkać czarodziejów szlacheckich, ale raz na jakiś czas pojawiają się także ci mniej zamożni, którzy planując wydać tutaj swoje ciężko zarobione pieniądze.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:44, w całości zmieniany 1 raz
Wciąż przeglądała kolejne fiolki, zaciągając się ich przyjemnymi woniami. Jednocześnie zaciekawiona przysłuchiwała się dialogowi między mężczyzną, a ekspedientkami. Niech Merlin go błogosławi za cierpliwość i stalowe nerwy, bo sama Ziva już dawno by opuściła perfumerię gdyby ktoś tak bardzo ją napastował przed zakupem. Czy te kobiety sobie nie zdawały sprawy z faktu, że w ten sposób zdecydowanie nie zachęcają do kupienia czegokolwiek? W niekontrolowanym przypływie dobroci, postanowiła zainterweniować.
- Panie Walker! - przywitała się nazbyt entuzjastycznie, podchodząc bliżej i uśmiechnęła się szeroko do mężczyzny. Znała tę twarz, ale nie mogła sobie przypomnieć skąd. Lady Burke miała nadzieję, że Jayden zrozumie cały ten teatrzyk i spróbuje w nim zagrać. Tonący brzytwy się chwyta, a tonął przecież, prawda? - Jak ja pana dawno nie widziałam! No naprawdę, ciągle nam chyba nie po drodze spotkać się na Pokątnej. - mówiła dalej, śmiejąc się w duchu na zdezorientowanie sprzedawczyń. - Mam nadzieję, że pańska hodowla kudłoni dalej się rozrasta? Wie pan, ostatnio postanowiliśmy z mężem zakupić dla naszych dziewczynek kilka aetonanów z hodowli rodu Carrow. Jednak z powodu tych dziwnych anomalii, wszystko opóźni się w czasie… - westchnęła, a niemal szczery smutek wymalował się na jej twarzy. Nie potrafiła sobie wyobrazić, aby te stworzenia potrafiły przywyknąć do surowego klimatu panującego w Durham. I przerażeniem napawała ją myśl, aby któraś z córek dosiadała tego stworzenia bez opieki doświadczonego czarodzieja. Jednak teraz była to tylko gra.
Chwyciła mężczyznę pod rękę. Delikatnym ruchem zasugerowała odsunięcie się od tego gniazda żmij i przejście w dalszą część perfumerii, na bezpieczniejszy grunt.
- Możemy porozmawiać na osobności? Oczywiście pomogę panu wybrać jakiś flakonik dla narzeczonej. Proszę się nie martwić i zaufać kobiecemu zmysłowi. - może ekspedientki były pazerne, ale nie takie głupie. Z pewnością zwróciły uwagę na brak obrączki na palcu Jaydena. Swego czasu, kiedy bywała częściej na sabatach, ten odruch musiała mieć wyćwiczony do perfekcji. Łatwiej było znaleźć temat do rozmowy z obcymi lady i lordami.
Kiedy odeszli, kącik jej ust powędrował do góry na widok zakłopotanej miny mężczyzny. Może uznał ją za wariatkę? Chociaż jej strój jasno sugerował przynależność do jednego z rodów ze Skorowidza. Szlachta nie pozwoliłaby sobie przecież na ukazywanie światu członka rodziny, który postradał zmysły.
- Panie Walker! - przywitała się nazbyt entuzjastycznie, podchodząc bliżej i uśmiechnęła się szeroko do mężczyzny. Znała tę twarz, ale nie mogła sobie przypomnieć skąd. Lady Burke miała nadzieję, że Jayden zrozumie cały ten teatrzyk i spróbuje w nim zagrać. Tonący brzytwy się chwyta, a tonął przecież, prawda? - Jak ja pana dawno nie widziałam! No naprawdę, ciągle nam chyba nie po drodze spotkać się na Pokątnej. - mówiła dalej, śmiejąc się w duchu na zdezorientowanie sprzedawczyń. - Mam nadzieję, że pańska hodowla kudłoni dalej się rozrasta? Wie pan, ostatnio postanowiliśmy z mężem zakupić dla naszych dziewczynek kilka aetonanów z hodowli rodu Carrow. Jednak z powodu tych dziwnych anomalii, wszystko opóźni się w czasie… - westchnęła, a niemal szczery smutek wymalował się na jej twarzy. Nie potrafiła sobie wyobrazić, aby te stworzenia potrafiły przywyknąć do surowego klimatu panującego w Durham. I przerażeniem napawała ją myśl, aby któraś z córek dosiadała tego stworzenia bez opieki doświadczonego czarodzieja. Jednak teraz była to tylko gra.
Chwyciła mężczyznę pod rękę. Delikatnym ruchem zasugerowała odsunięcie się od tego gniazda żmij i przejście w dalszą część perfumerii, na bezpieczniejszy grunt.
- Możemy porozmawiać na osobności? Oczywiście pomogę panu wybrać jakiś flakonik dla narzeczonej. Proszę się nie martwić i zaufać kobiecemu zmysłowi. - może ekspedientki były pazerne, ale nie takie głupie. Z pewnością zwróciły uwagę na brak obrączki na palcu Jaydena. Swego czasu, kiedy bywała częściej na sabatach, ten odruch musiała mieć wyćwiczony do perfekcji. Łatwiej było znaleźć temat do rozmowy z obcymi lady i lordami.
Kiedy odeszli, kącik jej ust powędrował do góry na widok zakłopotanej miny mężczyzny. Może uznał ją za wariatkę? Chociaż jej strój jasno sugerował przynależność do jednego z rodów ze Skorowidza. Szlachta nie pozwoliłaby sobie przecież na ukazywanie światu członka rodziny, który postradał zmysły.
So when you're restless, I will calm the ocean for you
In your sorrow, I will dry your tears
When you need me,
I will be the love beside you☙ ❧
In your sorrow, I will dry your tears
When you need me,
I will be the love beside you☙ ❧
Ziva Burke
Zawód : Badacz Historii Magii i autorka podręczników szkolnych
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Sen
jest chwilowym złudzeniem
bo on podaruje Ci władzę, a Ty bez litości
na tronie we krwi odnajdziesz się.
jest chwilowym złudzeniem
bo on podaruje Ci władzę, a Ty bez litości
na tronie we krwi odnajdziesz się.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie spodziewał się, że ta drobna wyprawa po zwykły prezent skończy się właśnie w ten sposób. Lub dopiero rozpocznie, skoro nie miał pojęcia kto jeszcze znajdował się we wnętrzu perfumerii. Spotykanie ludzi ze swojej przeszłości odcisnęło na nim w ostatnim czasie spore piętno, bo i rusz ktoś z jego uczniów potykał się w parku i wpadał na profesora albo odbywał wizytę w Wieży Astrologów. Jeszcze dalej dawno niewidziana rodzina również odnajdywała miejsce w jego życiu, zupełnie jakby ciężkie czasy naturalnie łączyły bliskich. Jay miał nadzieję, że chociaż to zmieni się na dobre szczególnie, że polityka wcale nie szła w tak dobrym kierunku jak wszyscy sądzili. Ale nie był to dobry moment, żeby o tym rozmyślać, bo kolejne słowa wyrzucane z ust ekspedientki powodowały nawał lawiny w myślach Vane'a, który chciał po prostu uciec. Jeszcze nie wiedział, że ktoś stanie się jego wybawieniem. Zareagował na wykrzyczane nazwisko, ale tylko dlatego że stało się to tak nagle, a przy okazji znał ten głos. Oczywiście, że go znał! Nasłuchał się go wystarczająco przez siedem lat podczas edukacji w domu Kruka. Później również zdarzyło mu się spotkać ciemnoskórą panią prefekt, która odsyłała go z kwitkiem za każdym razem jak chciał wyjść pooglądać gwiazdy w późnych porach wieczornych. Zobaczył twarzy Zivy, która uśmiechała się do niego szeroko. Otworzył usta, żeby zaprzeczyć i powiedzieć, że chyba zupełnie zapomniała jego prawdziwego nazwiska, ale kobieta nie zamierzała dać mu dojść do słowa. Zamiast tego kontynuowała bez żadnego zająknięcia grę, której JJ w ogóle nie rozumiał. Gdy poruszyła jeszcze temat jakiejś hodowli jedyne co wydobyło się z jego wnętrza to było:
- Eee... Yyy... No...
Te nieposkładane słowa i sylaby zginęły w morzu słów. Aetony... Kudłonie... Roweno najukochańsza. Co tu się działo? Przyszedł tylko do sklepu, a został wciągnięty w dwie różne i równie dziwaczne rozmowy przez przedstawicielki płci przeciwnej, że nie zostało mu już nic jak dać się sobą kierować i siedzieć cicho. Najwyżej później wszystko wyjaśni i umknie, chociaż chciał jeszcze coś kupić dla Evey i był dość mocno zdeterminowany. A przynajmniej był. Zanim wszedł do Domu Mody rodziny Parkinson. Przynajmniej odsunęła go dalej od kobiety, która już chciała sięgać za ladę, by pokazać mu multum perfum, które uważała za godne uwagi. I dał się prowadzić, słuchając przy okazji dalszych słów... O narzeczonej. Już miał na końcu języka Ale ja nie mam narzeczonej, gdy rozejrzał się po kobietach dookoła. Wszystkie miały wlepione w niego spojrzenia. Zapewne przez to że był jedynym mężczyzną w pomieszczeniu i przez tą dziwną rozmowę, którą odbył. Dlatego się nie odezwał, czując jak na policzkach występują mu rumieńce zawstydzenia. Gdy znaleźli się na uboczu, wyślizgnął ramię z jej uchwytu i spojrzał na nią z mieszanymi uczuciami.
- Ziva. No, co ty. Przecież to ja - mruknął cicho, nie mogąc wyjść z zaskoczenia, że koleżanka z roku w ogóle go nie rozpoznała. Może że się najadł czegoś i wyglądał jak sto nieszczęść. No chyba zarost i worki pod oczami go tak nie zmieniły, prawda?
- Eee... Yyy... No...
Te nieposkładane słowa i sylaby zginęły w morzu słów. Aetony... Kudłonie... Roweno najukochańsza. Co tu się działo? Przyszedł tylko do sklepu, a został wciągnięty w dwie różne i równie dziwaczne rozmowy przez przedstawicielki płci przeciwnej, że nie zostało mu już nic jak dać się sobą kierować i siedzieć cicho. Najwyżej później wszystko wyjaśni i umknie, chociaż chciał jeszcze coś kupić dla Evey i był dość mocno zdeterminowany. A przynajmniej był. Zanim wszedł do Domu Mody rodziny Parkinson. Przynajmniej odsunęła go dalej od kobiety, która już chciała sięgać za ladę, by pokazać mu multum perfum, które uważała za godne uwagi. I dał się prowadzić, słuchając przy okazji dalszych słów... O narzeczonej. Już miał na końcu języka Ale ja nie mam narzeczonej, gdy rozejrzał się po kobietach dookoła. Wszystkie miały wlepione w niego spojrzenia. Zapewne przez to że był jedynym mężczyzną w pomieszczeniu i przez tą dziwną rozmowę, którą odbył. Dlatego się nie odezwał, czując jak na policzkach występują mu rumieńce zawstydzenia. Gdy znaleźli się na uboczu, wyślizgnął ramię z jej uchwytu i spojrzał na nią z mieszanymi uczuciami.
- Ziva. No, co ty. Przecież to ja - mruknął cicho, nie mogąc wyjść z zaskoczenia, że koleżanka z roku w ogóle go nie rozpoznała. Może że się najadł czegoś i wyglądał jak sto nieszczęść. No chyba zarost i worki pod oczami go tak nie zmieniły, prawda?
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Odeszła wraz z Jaydenem od lady, przy której kręciły się ekspedientki i miała dziwne wrażenie, że powietrze jakby stało się rzadsze. Nikt nie deptał im po piętach, nie czuli nieświeżego oddechu podstarzałych sprzedawczyń, chcących ciągle coś wcisnąć. Generalnie Zivie było bardziej komfortowo. Puściła rękę mężczyzny i słysząc jego głos wypowiadający jej imię, zmarszczyła brwi. Od początku wiedziała, że skądś go zna.
- Vane? - Ściszyła głos i zmierzyła go jeszcze raz spojrzeniem i faktycznie. Gdyby go trochę ogolić i doprowadzić do porządku, to byłby jak stary, dobry Jayden. - Na Rowenę, jak ty wyglądasz? - Wymsknęło się jej. Pokręciła z politowaniem głową, wciąż badając wygląd mężczyzny. Czy nikt mu nie powiedział, że w takim stanie będzie straszyć ludzi na ulicach? - Znaczy… Dobrze cię widzieć - poprawiła się i zebrała na lekki uśmiech. Nie tak powinno się witać kolegę z roku i to w dodatku w miejscu publicznym. Zerknęła w kierunku sprzedawczyń, które bez wątpienia próbowały podsłuchać ich rozmowę. Czy Parkinsonowie nie mogli zatrudnić mniej nachalnych i wścibskich kobiet? Może gdyby to zrobili, obroty dzienne perfumerii mogłyby spaść, a żaden arystokratyczny ród nie chciał pozwolić sobie na straty. Nie w tych niepewnych czasach.
- Musisz być bardziej asertywny. - Wskazała głową na ekspedientki. Bycie prefektem, a teraz matką dwóch nadzwyczajnie energicznych bliźniaczek, odpowiednio ją wyszkoliło w kwestiach odmawiania i przekonywania do swoich racji. - W przeciwnym razie wejdą ci na głowę. - Strach pomyśleć w jaki sposób wyglądają zajęcia u profesora Vane’a. Krukoni i Puchoni należeli do bardziej potulnych, ale Gryfoni i Ślizgoni bywali mocno przebojowi i potrafili czasem rozwalić całe lekcje.
- Sprawiajmy chociaż pozory to dadzą nam spokój - westchnęła i podeszła do wystawki z fiolkami. Chwyciła jedną w dłonie i zaciągnęła się lekkim, cytrusowym zapachem. - Jak ci się żyje, Vane? - Zapytała, przesuwając dłońmi po kolejnych karteczkach opisujących nuty zapachowe zawarte we flakonikach. Już zdążyła wydedukować, że mimo swojego wieku, nie był jeszcze żonaty. Gwiazdy, planety i cały nieboskłon dalej zaprzątały mu głowę, tak samo jak w jej przypadku - przeszłość świata magicznego. Pewne rzeczy pozostają niezmienne.
- Vane? - Ściszyła głos i zmierzyła go jeszcze raz spojrzeniem i faktycznie. Gdyby go trochę ogolić i doprowadzić do porządku, to byłby jak stary, dobry Jayden. - Na Rowenę, jak ty wyglądasz? - Wymsknęło się jej. Pokręciła z politowaniem głową, wciąż badając wygląd mężczyzny. Czy nikt mu nie powiedział, że w takim stanie będzie straszyć ludzi na ulicach? - Znaczy… Dobrze cię widzieć - poprawiła się i zebrała na lekki uśmiech. Nie tak powinno się witać kolegę z roku i to w dodatku w miejscu publicznym. Zerknęła w kierunku sprzedawczyń, które bez wątpienia próbowały podsłuchać ich rozmowę. Czy Parkinsonowie nie mogli zatrudnić mniej nachalnych i wścibskich kobiet? Może gdyby to zrobili, obroty dzienne perfumerii mogłyby spaść, a żaden arystokratyczny ród nie chciał pozwolić sobie na straty. Nie w tych niepewnych czasach.
- Musisz być bardziej asertywny. - Wskazała głową na ekspedientki. Bycie prefektem, a teraz matką dwóch nadzwyczajnie energicznych bliźniaczek, odpowiednio ją wyszkoliło w kwestiach odmawiania i przekonywania do swoich racji. - W przeciwnym razie wejdą ci na głowę. - Strach pomyśleć w jaki sposób wyglądają zajęcia u profesora Vane’a. Krukoni i Puchoni należeli do bardziej potulnych, ale Gryfoni i Ślizgoni bywali mocno przebojowi i potrafili czasem rozwalić całe lekcje.
- Sprawiajmy chociaż pozory to dadzą nam spokój - westchnęła i podeszła do wystawki z fiolkami. Chwyciła jedną w dłonie i zaciągnęła się lekkim, cytrusowym zapachem. - Jak ci się żyje, Vane? - Zapytała, przesuwając dłońmi po kolejnych karteczkach opisujących nuty zapachowe zawarte we flakonikach. Już zdążyła wydedukować, że mimo swojego wieku, nie był jeszcze żonaty. Gwiazdy, planety i cały nieboskłon dalej zaprzątały mu głowę, tak samo jak w jej przypadku - przeszłość świata magicznego. Pewne rzeczy pozostają niezmienne.
So when you're restless, I will calm the ocean for you
In your sorrow, I will dry your tears
When you need me,
I will be the love beside you☙ ❧
In your sorrow, I will dry your tears
When you need me,
I will be the love beside you☙ ❧
Ziva Burke
Zawód : Badacz Historii Magii i autorka podręczników szkolnych
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Sen
jest chwilowym złudzeniem
bo on podaruje Ci władzę, a Ty bez litości
na tronie we krwi odnajdziesz się.
jest chwilowym złudzeniem
bo on podaruje Ci władzę, a Ty bez litości
na tronie we krwi odnajdziesz się.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie nadawał się chyba na takie zakupy. Nie jeśli w środku czyhało na niego tyle niebezpieczeństw w postaci dość chętnych do pomocy osób, które wręcz odstręczały klientów zamiast im pomagać. Cóż. Chyba taki był urok tych miejsc, gdzie zaopatrywali się bogatsi klienci. Średniozamożnych było szukać ze świecą, chociaż nie bywali tutaj aż tak skrajną rzadkością. Woleli wydawać swoje galeony na coś z większym sensem niż zapachy, które otaczały ich z każdej strony na ulicach miasta, w lasach, nad jeziorami. Jeśli się chciało, można było dostrzec to piękno przyrody i świata. O ile się przystanęło na chwilę i pozwoliło im do siebie dojść. Jayowi nie było trudno, bo miał to na wyciągnięcie ręki, a jego usposobienie mówiło samo za siebie. Dla niego nie było to nic trudnego, chociaż mniej wrażliwym duszom zapewne to zadanie wcale tak łatwe się nie wydawało. Może wręcz niewykonalne? Ale teraz musiał stanąć twarzą w twarz z przeszłością. Która w dodatku go nie rozpoznała, co wpędziło go w dziwne uczucie zagubienia i dezorientacji.
- No, przecież że ja - odpowiedział nieco zaskoczony, a na jego twarzy można było zauważyć zmieszanie faktem, że kobieta go nie poznała. No, przecież się tak mocno nie zmienił. Dłoń znów zawędrowała mu do włosów, gdzie przez chwilę tkwiły. Na jej kolejne słowa wzruszył ramionami, wiedząc, że ten zarost nie był czymś codziennym w jego życiu, jednak jakoś ostatnio nie miał siły ani głowy do tego by się nim zajmować. Jednak czy to zmieniało go nie do poznania? Cóż. On dalej poznawał się w lustrze. Może faktycznie Heweliusz mówił mu o tym, że może warto byłoby coś zmienić, ale nie miał na to czasu. Kto zresztą miał, gdy inni go potrzebowali? Zapominał o sobie całkowicie, gdy warzyły się losy jego uczniów. Ziva mogła go zrozumieć. Była w końcu matką. Nie odpowiedział na jej słowa, pozwalając, by zasłona milczenia opadła wraz z tymi zdaniami. Jego zajęcia nie wyglądały koszmarnie, chociaż na pewno chaotycznie z tego względu, że sam nie był dość rozgarniętą osobistością. Nie oznaczało to jednak, że musiał specjalnie starać się trzymać w ryzach swoich studentów i nawet nie próbował. Lubił widzieć u nich zapał. Większość jednak nie miała nawet siły na jakiekolwiek psoty, skoro zajęcia z astronomii odbywały się najczęściej o północy i wszyscy swoją ciekawość przekładali na podziwianie widoków bądź obserwacji nieba przez wielkie teleskopy. Albo zwyczajne staranie się nie zasnąć, co zdarzało się nawet największym niepokornym osobnikom. Jayden jednak lubił ich wszystkich i nie mógł stwierdzić, by kiedykolwiek ktoś zaszedł mu za skórę. Gdy było trzeba, stawał za uczniami murem niezależnie od domu, do którego należeli, a i dzieci te młodsze i starsze wiedziały, że mogą przychodzić do niego w każdej sprawie. Nawet polepszenia stanu w hogwarckiej kuchni... Czy wymiany kart z czekoladowych żab.
- Tylko że ja wiem, czego chcę - odparł, wydymając usta i z dłońmi w kieszeniach spodni obserwował stojące flakoniki, szukając odpowiednich zapachów. Stał u boku Zivy, co chwila przesuwając się kilka cali w obie strony, gdy badał nazwy czy rysunki tkwiące przy odpowiednich mieszankach. - Całkiem dobrze. Dzięki, że pytasz - mruknął, pomijając niedźwiedzią część wszystkiego, co wydarzyło się od ich ostatniego spotkania. Burke jednak nie chciała raczej tego słuchać i nie zamierzał jej tym obarczać. - Kolejna publikacja nieco się opóźniła przez zmiany w Ministerstwie, więc tymczasowo jestem uziemiony. A ty odbywasz niedługo jakąś ciekawą podróż, by odkrywać skarby przeszłości? - spytał, podchodząc do jednej z półeczek i sięgając po cytrynową esencję. Musiał znaleźć jeszcze morską bryzę i poprosiłby, żeby pracownicy się tym odpowiednio zajęli. Ta mieszanka będzie idealna.
- No, przecież że ja - odpowiedział nieco zaskoczony, a na jego twarzy można było zauważyć zmieszanie faktem, że kobieta go nie poznała. No, przecież się tak mocno nie zmienił. Dłoń znów zawędrowała mu do włosów, gdzie przez chwilę tkwiły. Na jej kolejne słowa wzruszył ramionami, wiedząc, że ten zarost nie był czymś codziennym w jego życiu, jednak jakoś ostatnio nie miał siły ani głowy do tego by się nim zajmować. Jednak czy to zmieniało go nie do poznania? Cóż. On dalej poznawał się w lustrze. Może faktycznie Heweliusz mówił mu o tym, że może warto byłoby coś zmienić, ale nie miał na to czasu. Kto zresztą miał, gdy inni go potrzebowali? Zapominał o sobie całkowicie, gdy warzyły się losy jego uczniów. Ziva mogła go zrozumieć. Była w końcu matką. Nie odpowiedział na jej słowa, pozwalając, by zasłona milczenia opadła wraz z tymi zdaniami. Jego zajęcia nie wyglądały koszmarnie, chociaż na pewno chaotycznie z tego względu, że sam nie był dość rozgarniętą osobistością. Nie oznaczało to jednak, że musiał specjalnie starać się trzymać w ryzach swoich studentów i nawet nie próbował. Lubił widzieć u nich zapał. Większość jednak nie miała nawet siły na jakiekolwiek psoty, skoro zajęcia z astronomii odbywały się najczęściej o północy i wszyscy swoją ciekawość przekładali na podziwianie widoków bądź obserwacji nieba przez wielkie teleskopy. Albo zwyczajne staranie się nie zasnąć, co zdarzało się nawet największym niepokornym osobnikom. Jayden jednak lubił ich wszystkich i nie mógł stwierdzić, by kiedykolwiek ktoś zaszedł mu za skórę. Gdy było trzeba, stawał za uczniami murem niezależnie od domu, do którego należeli, a i dzieci te młodsze i starsze wiedziały, że mogą przychodzić do niego w każdej sprawie. Nawet polepszenia stanu w hogwarckiej kuchni... Czy wymiany kart z czekoladowych żab.
- Tylko że ja wiem, czego chcę - odparł, wydymając usta i z dłońmi w kieszeniach spodni obserwował stojące flakoniki, szukając odpowiednich zapachów. Stał u boku Zivy, co chwila przesuwając się kilka cali w obie strony, gdy badał nazwy czy rysunki tkwiące przy odpowiednich mieszankach. - Całkiem dobrze. Dzięki, że pytasz - mruknął, pomijając niedźwiedzią część wszystkiego, co wydarzyło się od ich ostatniego spotkania. Burke jednak nie chciała raczej tego słuchać i nie zamierzał jej tym obarczać. - Kolejna publikacja nieco się opóźniła przez zmiany w Ministerstwie, więc tymczasowo jestem uziemiony. A ty odbywasz niedługo jakąś ciekawą podróż, by odkrywać skarby przeszłości? - spytał, podchodząc do jednej z półeczek i sięgając po cytrynową esencję. Musiał znaleźć jeszcze morską bryzę i poprosiłby, żeby pracownicy się tym odpowiednio zajęli. Ta mieszanka będzie idealna.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Od pierwszej chwili, w której przestąpiła przez próg perfumerii, wiedziała, że to nie jest jej dzień. Była spóźniona, co nie umknęło jej szefowej i zostało podsumowane słowami, potrącę to z twojej pensji. Do tego nie udało jej się doczyścić swojego uniformu, zmuszona unikać afiszowania się niewielką wybieloną plamką na brzegu czarniutkiej koszuli, siedziała za ladą jak na szpilkach dopóki nie została poproszona by doradzać jakiejś wyjątkowo wybrednej klientce. Jedyną pociechą były krótkie momenty, kiedy spoglądała na zegarem, w myślach błagając dużą wskazówkę, by zlitowała się nad nią i przyspieszyła swój bieg. Niestety, nie miała tyle szczęścia. Ludzie wbiegali do domu mody, chroniąc się przed deszczem, a ona zmuszona była nakładać swój firmowy uśmiech, rzucając się z pomocą. Pracowała tu już kilka miesięcy i czasem zdawało jej się, że każdy, kto tu wchodził wyglądał tak samo, przychodził w poszukiwaniu jednej rzeczy, a opuszczał lokal kupując zupełnie co innego i to jeszcze w ogromnych ilościach. Zdarzało jej się kątem oka obserwować mało asertywnych czarodziejów, łatwowiernie wpadających w sidła nieco zbyt nadgorliwych ekspedientek, które być może liczyły, iż któryś z nich się zainteresuje nimi zamiast flakonikami perfum. Ona nie miała takich nadziei, lata świetności były daleko za nią, a według jej matki - nie nastąpiły nigdy. Poza tym czyż nie było tak, że wszyscy najlepsi byli już zajęci? O, jak na przykład ten dość wysoki pan o ciemnobrązowych włosach, który pogrążony był w rozmowie z jakąś niezwykle piękną kobietą. Uśmiechnęła się do siebie, notując w głowie, iż wcześniej zaczepiła go jej koleżanka, a to, że nie zdołała mu doradzić sprawiło jej pewną satysfakcję. Właściwie to mogła zająć się czymś innym, kończyła wypełniać papiery związane z wcześniejszą sprzedażą, lecz kiedy zobaczyła jak kierowniczka pokazuje w jego stronę i sugestywnie spogląda w jej stronę, zdecydowała się spróbować. Sięgnęła po tacę z kilkoma próbkami, cztery damskie oraz jeden męski, po czym zebrała się w sobie i skierowała swe kroki w okolice pary. Unosiła nieśmiało kąciki ust, z szacunkiem kiwając głową na przywitanie aż podskoczył jej niemal idealny kok upleciony z blond pasem, poprzetykanych już siwymi kosmykami. Czuła się w pewnym sensie hipokrytką, ale może też próbowała sobie coś udowodnić.
- Witam państwa! - Dygnęła, niezręcznie acz z sukcesem odzyskując równowagę. - Zachęcam do wypróbowania jednej z naszych nowych serii, są to wcześniejsze najbardziej popularne pozycji z dodaną nutą kokosa oraz wiśni. - wyjaśniła, a jej serce przyśpieszyło chyba o stokroć. Oby im się spodobało.
- Witam państwa! - Dygnęła, niezręcznie acz z sukcesem odzyskując równowagę. - Zachęcam do wypróbowania jednej z naszych nowych serii, są to wcześniejsze najbardziej popularne pozycji z dodaną nutą kokosa oraz wiśni. - wyjaśniła, a jej serce przyśpieszyło chyba o stokroć. Oby im się spodobało.
I show not your face but your heart's desire
Deszcz, który siąpił na zewnątrz w bardzo skuteczny sposób zaganiał przechodzących czarodziejów i czarownice, by zaglądali w progi Domu Mody Parkinson zupełnie jakby to właściciele znaleźli genialny sposób na powiększenie swojej klienteli. Oczywiście Jayden nie był przypadkowym gościem z łapanki, wiedząc, że teraz albo nigdy. Szczególnie że przerażały go takie miejsca. Były takie... Idealnie sterylne. Wszędzie na półkach panował niepodważalny porządek, który wydawał się być bardzo łatwy do zmieszania. Jedno dotknięcie jego dłoni mogłoby zaburzyć harmonię, symetrię i ideał. Czuł się bardzo niezręcznie dookoła tego wszystkiego, uważając przy okazji na każdym kroku, by na coś nie nadepnąć. Lub na kogoś. Szczególnie że angielskie kobiety były takie drobne. Niziutkie i czasem wydawało mu się, że nie wystawały wyżej niż źdźbła trawy. A w dodatku w takim miejscu, gdzie panowała elegancja i wysoki poziom nie tylko w cenach, ale również w zachowaniu czy ubiorze sprawiał, że czuł się jeszcze bardziej wystawiony na pierwszy plan, nie potrafiąc się w tym odnaleźć. Była to pewna prawda, skoro chwilowo był również jedynym mężczyzną w całej perfumerii. Kobiety dookoła niego wyglądały na takie zdecydowane, sięgając po co chciały i zachwycające się nad zapachami, używając miliona słów na ich opisanie, gdy on znał jedynie główny aromat i koniec. Czy to nie znaczyło już, że się wyróżniał? Z małą pomocą Zivy udało mu się uciec przed jedną z ekspedientek, która wydawała się być bardzo złakniona nowej klienteli. A szczególnie tych naiwnych dżentelmenów, na których można było pasożytować i manipulować ich brakiem asertywności. Jayden akurat idealnie się nadawał na takie przedsięwzięcie. Nie znał się przecież na perfumach, wiedząc jedynie co lubiła Cecylia i to wszystko. Nawet nie był na tyle w takich chwilach twardy, by powiedzieć, by kobieta przestała już mówić i dała mu dojść do słowa. Będąc naprzeciwko jednak gaduły, jego charakter był dominowany i zapewne tkwiłby tam do teraz nie wiedząc jak uciec, gdyby nie lady Burke. Mimo wszystko cieszyłby się, gdyby zdał sobie sprawę, że byli również klienci, którzy potrafiliby nakrzyczeć na takie pracownice. Wolał więc, by go męczyły niż żeby sprawił im przykrość.
A propos pracownic... Podeszła do nich malutka Angielka z jasnymi włosami z próbkami zapachów. Przejechał dłońmi po obu stronach głowy, zaczesując też włosy i wpatrując się w uśmiechniętą, nieco nerwowo, kobietę naprzeciwko. Nie wyglądała na taką, która zaraz by go zaatakowała i nie dała dojść do słowa, a on wciąż potrzebował jeszcze esencji przypominającej morską bryzę. Chciał odmówić, gdy zaproponowała spróbowanie wspomnianych pozycji, ale zapewne tą decyzją zmazałby ten nawet niepewny uśmiech z jej twarzy, więc poddał się. I tak ostatni czas wszystkim psuł nastrój i humor łącznie z nim samym, chociaż wiedział, że ten dzień był warty wyczekiwania, gdy w jego drzwiach miała się pojawić Pandora.
- Mogłaby mi pani powiedzieć, gdzie znajdę esencje związane z morzem lub oceanem? - spytał łagodnie, posyłając przy tym Zivie spojrzenie i uśmiech, który oznaczał, że na tym etapie mieli się już rozdzielić i wrócić do swoich spraw. Czas na rozmowy zdecydowanie miał mieć miejsce gdzie indziej i kiedy indziej. Już zdecydowanie za długo zabawił w perfumerii. Nie bał się deszczu za szybami, dlatego mógł opuścić lokal w każdej chwili. Gdy postąpił krok w stronę jasnowłosej kobiety, uśmiechnął się do niej ciepło i kontynuował:
- I wtedy spróbuję tych proponowanych przez panią. Zgoda?
A propos pracownic... Podeszła do nich malutka Angielka z jasnymi włosami z próbkami zapachów. Przejechał dłońmi po obu stronach głowy, zaczesując też włosy i wpatrując się w uśmiechniętą, nieco nerwowo, kobietę naprzeciwko. Nie wyglądała na taką, która zaraz by go zaatakowała i nie dała dojść do słowa, a on wciąż potrzebował jeszcze esencji przypominającej morską bryzę. Chciał odmówić, gdy zaproponowała spróbowanie wspomnianych pozycji, ale zapewne tą decyzją zmazałby ten nawet niepewny uśmiech z jej twarzy, więc poddał się. I tak ostatni czas wszystkim psuł nastrój i humor łącznie z nim samym, chociaż wiedział, że ten dzień był warty wyczekiwania, gdy w jego drzwiach miała się pojawić Pandora.
- Mogłaby mi pani powiedzieć, gdzie znajdę esencje związane z morzem lub oceanem? - spytał łagodnie, posyłając przy tym Zivie spojrzenie i uśmiech, który oznaczał, że na tym etapie mieli się już rozdzielić i wrócić do swoich spraw. Czas na rozmowy zdecydowanie miał mieć miejsce gdzie indziej i kiedy indziej. Już zdecydowanie za długo zabawił w perfumerii. Nie bał się deszczu za szybami, dlatego mógł opuścić lokal w każdej chwili. Gdy postąpił krok w stronę jasnowłosej kobiety, uśmiechnął się do niej ciepło i kontynuował:
- I wtedy spróbuję tych proponowanych przez panią. Zgoda?
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W przestrzeni między jedną sekundą a drugą, kryło się wszystko. Swoje szare, oczy, które okalał wianeczek drobnych zmarszczek, przeniosła z tacy na twarz tego mężczyzny, równocześnie ciesząc się i żałując, że odważyła się do niego podejść. W jego spojrzeniu odnajdywała coś znajomego, utraconego. Najpierw pomyślała, iż te niebieskie oczy widziała już wcześniej, może u swej pierwszej miłości, ale zreflektowała się i z niejakim zdziwieniem stwierdziła, że chyba to swoje odbicie widziała w tej wyrozumiałości, jaką jej okazał. Och, przez ten moment wydawało jej się, iż nie znajdują się już w perfumerii, nie ma wichury za oknem, nie słychać monotonnego szczebiotania ekspedientek, powraca do niej cześć duszy... Nie trwało to jednak długo, zostało przerwane przez jego głos.
Pokiwała głową, przyjmując to z prawie z ulgą. Jej obowiązkiem było proponowanie danych próbek, narzucanym im z góry przez, cóż, właściwie nie wiedziała, kto o tym decydował, a i tak wydawało się jej bezduszne narzucanie gustów, sugerowanie, co powinno się podobać, dosłowne wodzenie ludzi na nos. Dusiło to jakąkolwiek unikalność, a to właśnie to określenie sprawiło, że odpowiedziała na ogłoszenie dotyczące pracy w tej właśnie perfumerii. Nie było to tak dawno, z drugiej strony miała kłopoty z przywołaniem w pamięci pewnych szczegółów, czy tak właśnie miało wyglądać jej życie? Odsunęła od siebie te myśli, przypominając sobie, że jest w pracy i nic z tym nie może zrobić.
- W porządku, zacznijmy więc od nowa! - powiedziała z przejęciem, którego po chwili się zawstydziła. Nie chciała go zrazić do siebie swoim entuzjazmem, była też już trochę za stara, aby tak łatwo wpadać w poruszenie. Ponownie dygnęła, przepraszająco, po czym konturowała - Jestem Boni i będę pana obsługiwać - oświadczyła, odstawiając tacę na ladę po prawej stronie i posyłając spojrzenie pozbawione łagodności, jaką okazywała klientowi, ku jednej ze swych koleżanek, właśnie tej która tego ranka zdecydowała się na krzywdzący komentarz na temat jej wyglądu. Oczywiście, nie miała już dwudziestu lat, nie powinna aż tak brać do siebie słów innych, lecz czy to oznaczało, że nagle stawała się pozbawioną uczuć maszyną? Wciąż pragnęła żyć z harmonii ze swoim ciałem, ze swymi nawykami oraz móc uśmiechać się na swój widok w lustrze. Musiała być silna. Dla siebie.
- Wybaczy pan, ale chyba podsłuchałam wcześniej, że zapach ma być damski? - zapytała ostrożnie, unosząc kąciki ust w subtelnym geście. Nie chciała naciskać na jego prywatność, sama na przykład rzadko przedstawiała się pełnym imieniem, które brzmiało Bonifacia, chcąc uniknąć tych pobłażliwych, wszystkowiedzących spojrzeń. Wskazała w kierunku półeczek z morskimi zapachami i jej ręka od razu powędrowała ku jednej z buteleczek, wsuniętej trochę dalej i pozbawionej przepychu w dekoracji. - Nazywa się „Gwiazda Oceanu”. Trochę kiczowate, prawda? Ale proszę sobie wyobrazić horyzont, miejsce zetknięcia nieba z taflą wody... I w oddali tylko jedna samotna gwiazda, która od zawsze próbuje opaść niżej i niżej, przekonać się, co by na nią czekało pośród morskich fal. - Spuściła wzrok, orientując się, że znów zagłębia się w historię, która nawet nie do końca ma związek z oferowaną pozycją. W zamyśleniu podała mu flakonik, panując nad drżeniem rąk i zastanawiając się czy, jak każdy, nie powinna mu zaoferować tego najnowszego zapach, który wyróżniał się swym jaskrawym kolorem i był preferowany przez klientów. Znów próbowała iść swą drogą i znów zostanie skarcona przez kierowniczkę! W świetle tej myśli, dodała - A może jednak spodobałby się panu „Spacer na plaży”?
Pokiwała głową, przyjmując to z prawie z ulgą. Jej obowiązkiem było proponowanie danych próbek, narzucanym im z góry przez, cóż, właściwie nie wiedziała, kto o tym decydował, a i tak wydawało się jej bezduszne narzucanie gustów, sugerowanie, co powinno się podobać, dosłowne wodzenie ludzi na nos. Dusiło to jakąkolwiek unikalność, a to właśnie to określenie sprawiło, że odpowiedziała na ogłoszenie dotyczące pracy w tej właśnie perfumerii. Nie było to tak dawno, z drugiej strony miała kłopoty z przywołaniem w pamięci pewnych szczegółów, czy tak właśnie miało wyglądać jej życie? Odsunęła od siebie te myśli, przypominając sobie, że jest w pracy i nic z tym nie może zrobić.
- W porządku, zacznijmy więc od nowa! - powiedziała z przejęciem, którego po chwili się zawstydziła. Nie chciała go zrazić do siebie swoim entuzjazmem, była też już trochę za stara, aby tak łatwo wpadać w poruszenie. Ponownie dygnęła, przepraszająco, po czym konturowała - Jestem Boni i będę pana obsługiwać - oświadczyła, odstawiając tacę na ladę po prawej stronie i posyłając spojrzenie pozbawione łagodności, jaką okazywała klientowi, ku jednej ze swych koleżanek, właśnie tej która tego ranka zdecydowała się na krzywdzący komentarz na temat jej wyglądu. Oczywiście, nie miała już dwudziestu lat, nie powinna aż tak brać do siebie słów innych, lecz czy to oznaczało, że nagle stawała się pozbawioną uczuć maszyną? Wciąż pragnęła żyć z harmonii ze swoim ciałem, ze swymi nawykami oraz móc uśmiechać się na swój widok w lustrze. Musiała być silna. Dla siebie.
- Wybaczy pan, ale chyba podsłuchałam wcześniej, że zapach ma być damski? - zapytała ostrożnie, unosząc kąciki ust w subtelnym geście. Nie chciała naciskać na jego prywatność, sama na przykład rzadko przedstawiała się pełnym imieniem, które brzmiało Bonifacia, chcąc uniknąć tych pobłażliwych, wszystkowiedzących spojrzeń. Wskazała w kierunku półeczek z morskimi zapachami i jej ręka od razu powędrowała ku jednej z buteleczek, wsuniętej trochę dalej i pozbawionej przepychu w dekoracji. - Nazywa się „Gwiazda Oceanu”. Trochę kiczowate, prawda? Ale proszę sobie wyobrazić horyzont, miejsce zetknięcia nieba z taflą wody... I w oddali tylko jedna samotna gwiazda, która od zawsze próbuje opaść niżej i niżej, przekonać się, co by na nią czekało pośród morskich fal. - Spuściła wzrok, orientując się, że znów zagłębia się w historię, która nawet nie do końca ma związek z oferowaną pozycją. W zamyśleniu podała mu flakonik, panując nad drżeniem rąk i zastanawiając się czy, jak każdy, nie powinna mu zaoferować tego najnowszego zapach, który wyróżniał się swym jaskrawym kolorem i był preferowany przez klientów. Znów próbowała iść swą drogą i znów zostanie skarcona przez kierowniczkę! W świetle tej myśli, dodała - A może jednak spodobałby się panu „Spacer na plaży”?
I show not your face but your heart's desire
Nie mógł jednak powiedzieć, że ta chwila spokoju między zamętem, który wprowadziły nachalne ekspedientki, a zakończeniem rozmowy z Zivą nie był przyjemny ze względu na poznawanie nowych zapachów. W końcu wszystkie się ze sobą mieszały, ale nie tworzyły paskudnej chmury, przez którą nie można się przedostać, a wręcz mógł wyczuć wszystkie najbliższe swojemu sercu aromaty. Działała tu inna magia, która gdyby nie dość mocna chęć nadskakiwania klientom, mogłaby również mieć swój urok. Jayden jednak dość trudno odnajdywał się w podobnych sytuacjach, szczególnie że spotkania z samymi kobietami nieco go przerażały. Pomimo faktu, że jego najbliższa rodzina składała się głównie z przedstawicielek płci pięknej. Pokaźne grono kuzynek o czymś świadczyło, chociaż najwidoczniej nie był to odpowiedni argument dla zakochanego w gwiazdach profesora, by zszedł na ziemię i zainteresował się czymś innym. Lub kimś. Ciężko byłoby ścigać się z taką konkurencją jak gwiazdy niebieskie czy ogromne niebo bez kresu, bez końca, bez granic z miliardami możliwości. Chociaż nieboskłon potrafił również pokazać swój gniew jak na przykład teraz, gdy wiatry jedynie przybierały na sile podobnie jak i deszcz uderzający raz po raz w chodnik i siekający uciekających przed nim przechodniów po policzkach. Mimo wszystko w tym również tkwiło pewne piękno, które można było dostrzec jedynie zdając sobie sprawę z faktu, że i deszcz i śnieg i grad i słońce były potrzebne, by istniało życie. Dlaczego więc mieliby się smucić, widząc krople na swoich szybach?
Przyuważył to lekkie odetchniecie jasnowłosej kobiety, gdy zaproponował inne rozwiązanie tej sytuacji. Naprawdę chciał już kupić te idealne perfumy, chcąc sprawić niespodziankę nie tylko Evey, ale również i Pandorze, która w końcu nie była jedynie gościem. A skoro już tu był mały podarunek na pewno by jej nie zaszkodził. Nie wiedział jedynie co lubiła... Pamiętał jedynie, że zawsze siedziała z nosem w jego książkach, gdy przyjeżdżała do niego w odwiedziny. Miał pokaźną biblioteczkę, na którą składały się stare egzemplarze, a mała Panda od razu biegła na piętro do jego pokoju. Uśmiechnął się do siebie w myślach na te wspomnienia, a także na fakt, że dawno nie nazywał Pandory w ten sposób. Kiedyś nawet z mamą uszyli jej strój małej pandy na Halloween, gdy on szedł dziarsko obok jako żołnierz. Opowieści dziadka o historii mugoli były zaskakujące, a przy okazji również inspirujące. Do odważnych w końcu należał świat, a Jay właśnie taki zamierzał być. Na jego twarzy wykwitł kolejny uśmiech, gdy kobieta dość entuzjastycznie podjęła się jego propozycji. Od razu poczuł się lepiej, wiedząc, że był w dobrych rękach. Gdy dygnęła, sam skłonił się w jej stronę w pewien sposób, dając do zrozumienia, że nie ma czego wybaczać, a nie był żadnym wielkim lordem, by traktować go jak króla.
- Jayden. Miło poznać, Boni - odparł, uznając, że przedstawienie się będzie w stosunku do kobiety równowagą. Nie musiał, ale to był profesor Vane. Zupełnie inaczej podchodził do wielu spraw w tym również prostych, międzyludzkich relacji, które powinny być oczywistą wymianą informacji. On coś dostał, więc nie mógł pozostać dłużny. Słysząc pytanie, skinął głową w geście potwierdzenia. - Tak. Siostra niedługo będzie miała urodziny, a korzystając z chwili czasu... - urwał, zostawiając resztę oczywistym domysłom. Oczywiście do końca czerwca pozostało jeszcze trochę czasu, jednak dla JDego te dni miały zlecieć w tempie błyskawicznym. I jeszcze po drodze były egzaminy... O nich zapomniał - wcale nie był taki przewidujący jak się wydawało. Zwykłe szczęście lub opatrzność, którym obłożył go wszechświat z dniem narodzin. Słuchając opowieści o zapachu, uniósł brwi, a gdy Boni skończyła, zaśmiał się lekko, chociaż w jego głosie było słychać to zmęczenie. - Teraz chyba nie mam wyjścia i pozostał jedynie zakup. I myślisz, że dałoby się je połączyć razem z tym cytrynowym? - spytał, przekazując esencję, którą wziął z poprzedniej półeczki. Wydawał mu się na tyle delikatny i nieinwazyjny, że idealnie potrafiłby się zgrać z tym, który mu zaproponowała kobieta. Oj, tak. Na pewno spodobałoby się to Evey. Była tak zalatana w swojej pracy aurora, że na pewno zapominała o sobie. A przynajmniej o niektórych aspektach. Przy okazji kupowanie drogich perfum uważała za marnowanie pieniędzy, ale on mógł dla niej je marnować całymi stosami. I tak miała się ucieszyć, a to był najpiękniejszy skarb. Zaraz jednak wyrwał się z zamyślenia o siostrze i podniósł spojrzenie na blondynkę przed sobą, która jakby wyczekiwała na jego odpowiedź. - Nawet bardzo. Tylko czy to tak można? W końcu jesteś w pracy - odpowiedział bez zająknięcia, nie mając absolutnego pojęcia, że Boni chodziło o perfum. W końcu kto nie lubił spacerów po plaży?
Przyuważył to lekkie odetchniecie jasnowłosej kobiety, gdy zaproponował inne rozwiązanie tej sytuacji. Naprawdę chciał już kupić te idealne perfumy, chcąc sprawić niespodziankę nie tylko Evey, ale również i Pandorze, która w końcu nie była jedynie gościem. A skoro już tu był mały podarunek na pewno by jej nie zaszkodził. Nie wiedział jedynie co lubiła... Pamiętał jedynie, że zawsze siedziała z nosem w jego książkach, gdy przyjeżdżała do niego w odwiedziny. Miał pokaźną biblioteczkę, na którą składały się stare egzemplarze, a mała Panda od razu biegła na piętro do jego pokoju. Uśmiechnął się do siebie w myślach na te wspomnienia, a także na fakt, że dawno nie nazywał Pandory w ten sposób. Kiedyś nawet z mamą uszyli jej strój małej pandy na Halloween, gdy on szedł dziarsko obok jako żołnierz. Opowieści dziadka o historii mugoli były zaskakujące, a przy okazji również inspirujące. Do odważnych w końcu należał świat, a Jay właśnie taki zamierzał być. Na jego twarzy wykwitł kolejny uśmiech, gdy kobieta dość entuzjastycznie podjęła się jego propozycji. Od razu poczuł się lepiej, wiedząc, że był w dobrych rękach. Gdy dygnęła, sam skłonił się w jej stronę w pewien sposób, dając do zrozumienia, że nie ma czego wybaczać, a nie był żadnym wielkim lordem, by traktować go jak króla.
- Jayden. Miło poznać, Boni - odparł, uznając, że przedstawienie się będzie w stosunku do kobiety równowagą. Nie musiał, ale to był profesor Vane. Zupełnie inaczej podchodził do wielu spraw w tym również prostych, międzyludzkich relacji, które powinny być oczywistą wymianą informacji. On coś dostał, więc nie mógł pozostać dłużny. Słysząc pytanie, skinął głową w geście potwierdzenia. - Tak. Siostra niedługo będzie miała urodziny, a korzystając z chwili czasu... - urwał, zostawiając resztę oczywistym domysłom. Oczywiście do końca czerwca pozostało jeszcze trochę czasu, jednak dla JDego te dni miały zlecieć w tempie błyskawicznym. I jeszcze po drodze były egzaminy... O nich zapomniał - wcale nie był taki przewidujący jak się wydawało. Zwykłe szczęście lub opatrzność, którym obłożył go wszechświat z dniem narodzin. Słuchając opowieści o zapachu, uniósł brwi, a gdy Boni skończyła, zaśmiał się lekko, chociaż w jego głosie było słychać to zmęczenie. - Teraz chyba nie mam wyjścia i pozostał jedynie zakup. I myślisz, że dałoby się je połączyć razem z tym cytrynowym? - spytał, przekazując esencję, którą wziął z poprzedniej półeczki. Wydawał mu się na tyle delikatny i nieinwazyjny, że idealnie potrafiłby się zgrać z tym, który mu zaproponowała kobieta. Oj, tak. Na pewno spodobałoby się to Evey. Była tak zalatana w swojej pracy aurora, że na pewno zapominała o sobie. A przynajmniej o niektórych aspektach. Przy okazji kupowanie drogich perfum uważała za marnowanie pieniędzy, ale on mógł dla niej je marnować całymi stosami. I tak miała się ucieszyć, a to był najpiękniejszy skarb. Zaraz jednak wyrwał się z zamyślenia o siostrze i podniósł spojrzenie na blondynkę przed sobą, która jakby wyczekiwała na jego odpowiedź. - Nawet bardzo. Tylko czy to tak można? W końcu jesteś w pracy - odpowiedział bez zająknięcia, nie mając absolutnego pojęcia, że Boni chodziło o perfum. W końcu kto nie lubił spacerów po plaży?
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Może jednak niektóre powiedzenia miały w sobie ziarno prawdy. Zapowiadało się na to, że po deszczu miało nadejść słońce. Oczywiście na zewnątrz wciąż spadały krople, skrapiając utęsknioną ziemię oraz budząc ją do życia po kilku mroźnych miesiącach, lecz ten dzień, który zaczął się dość ponuro, nagle nie wydawał się już taki przytłaczający. Dopiero gdy ten pogodny mężczyzna przyjął jej pomoc, poczuła jak zmniejsza się ucisk na jej sercu, a jej wcześniej nieco spięty uśmiech wygładza się. Do jej uszu zaczęła dochodzić przyjemna, lekka melodia, na którą wcześniej nie zwracała uwagi. Chyba nawet wstrzymała oddech, więc mogła go w końcu uwolnić! Nie posuwała się na tyle daleko, by rozpytywać o życie klientów, ale lubiła wyobrażać sobie, że jest na ich miejscu. Jakie wybory musiałaby podjąć, aby się z nimi zamienić? Z kim szła by pod rękę, nawet gdy padał deszcz i obok kogo kładłaby się wieczorem? W pewien sposób, właśnie dzięki tym historiom, które sobie dopowiadała, żyła trochę bardziej. Potrafiła wzbudzić sobie tyle empatii, iż cieszyła się tym odłamkiem szczęścia, zostawianym przez ludzi w perfumerii. Tylko to jej pozostawało, tylko to było jasnym promyczkiem w pracy... pośród wzruszeń ramion, odwracanych spojrzeń, wymówek i nieczystych zagrań, w jej umyśle rzeczywistość mogła pozostać tak czysta, idealna jak sobie to wymarzyła. Czasami też, tak jak teraz, pojawiali się klienci, którzy nie pasowali do reszty - nie spoglądali na nią z góry, nie byli tak samo przewidywalni w swoim zadufaniu i udowadniali jej, że świat nie kończył się na tej perfumerii, a poza nią mogło leżeć coś więcej.
- Miło poznać, panie Jayden - odpowiedziała szybko, a w jej sercu rozlało się ciepłe, przyjemne uczucie, ponieważ ktoś potraktował ją na równi. Tak często odnosiła wrażenie, że klienci patrzą na nią jak na maszynę, współpracownicy zaś jak powietrze, pewną konieczność przez którą trzeba przebrnąć. Próbowała odganiać od siebie takie skojarzenia, acz po jakimś czasie zaczęła to uznawać za naturalne, przyzwyczaiła się do tego. Dzięki temu mogła się chyba lepiej wpasować, nie dochodziło do dysonansu, oszczędzała sobie niepotrzebnych frustracji. A jednak nie dało się ukryć, iż gdzieś na dnie nadal m a r z y ł a.
Pokiwała głową na znak, że rozumiała, co miał na myśli. Gdyby tak ktoś pamiętał o niej i chciał jej zrobić prezent jak ten czarodziej swojej siostrze. Nie mogła się powstrzymać i posłała mu kolejny, łagodny uśmiech, chociaż tym razem uważała, by nie przyglądać mu się zbyt nachalnie. Nie chciała by poczuł się niekomfortowo, bo nie była jak te inne ekspedientki... prawda?
Splotła dłonie za swoimi plecami, starając się w ten sposób nie okazywać przed nim swojego zdenerwowania, które czaiło się jeszcze gdzieś w opuszkach jej palców. Niegdyś w stresowej sytuacji miała nawyk niespokojnego przekręcania obrączki, ale od kiedy jej już nie nosiła musiała zadowolić się dotykaniem tego pustego miejsca, co zazwyczaj wprawiało ją w większe zakłopotanie. Przerwał to śmiech pana Jaydena, na który uniosła z niepewnością podbródek aż kok na czubku jej głowy zafalował.
- Najważniejsze żeby się panu podobał! - Pochyliła się ku szafeczkom, które skrywały czyste esencje. Wyjęła ją ostrożnie, odstawiła i w następnej chwili przyjęła buteleczkę od niego, by zakropić dwa zapachy na próbę. Odsunęła od siebie specjalny pergamin z próbkami, zafalowała nim w powietrzu, by dać mu czas na połączenie cytrusów oraz morskiej bryzy, po czym podała go mężczyźnie. - Taki będzie mniej więcej efekt. Tylko trochę lepszy, bo w pracowni mamy do tego sprzęt. Jak się pan zdecyduje, to się tym zajmę i po kilku minutach wszystko będzie gotowe. - wyjaśniła pogodnym tonem. Musiała przyznać, że perfumy pachniały naprawdę ciekawie, były orzeźwiające i finezyjne. - Może to pan powinien tu pracować - zażartowała, pakując esencje wstępnie do małego pudełeczka, by wziąć je ze sobą na tyły sklepu. Zanim jednak się tam skierowała, dotarł do niej sens jego ostatniej wypowiedzi. Teraz to ona się cicho zaśmiała, zakrywając przy tym usta jedną dłonią, wszak było to bardzo nieprofesjonalne. Przechyliła głowę, zastanawiając się na ile sobie może pozwolić w rozmowie z nim. Po namyśle teatralnie przygryzła wargę, posyłając mu spojrzenie, w którym po raz pierwszy od dawna czaiły się ogniki rozbawienia.
- Ma pan rację! - Spuściła wzrok, wbijając go w buty. Potem, jakby nagle sobie o czymś przypomniała, znów powróciła do niego. - To może chociaż jeden z naszych zapachów o nazwie „Spacer na plaży”? - Tym razem wyraźnie zaakcentowała ich miano, wskazując palcem ku plakietce. - Podobno gdy się go powącha, zmysły przenoszą się na plażę! To jak, chciałby pan spróbować? - Zanim zdążył odpowiedzieć, odkorkowała fiolkę, wysuwając ją w jego stronę. To, co mówiono o zapachu było dużą przesadą, ale mimo wszystko był całkiem miły, nawet jeśli miał w sobie dość narzucającą się nutę. Przeprosiła go, zostawiając mu to do przetestowania, po czym zrobiła tak jak zapowiedziała. Nie minęło długo zanim powróciła z przewiązanym wstążką pakunkiem, a on odchodził - jak jej się wydawało - całkiem zadowolony z zakupu.
| zt x 2
- Miło poznać, panie Jayden - odpowiedziała szybko, a w jej sercu rozlało się ciepłe, przyjemne uczucie, ponieważ ktoś potraktował ją na równi. Tak często odnosiła wrażenie, że klienci patrzą na nią jak na maszynę, współpracownicy zaś jak powietrze, pewną konieczność przez którą trzeba przebrnąć. Próbowała odganiać od siebie takie skojarzenia, acz po jakimś czasie zaczęła to uznawać za naturalne, przyzwyczaiła się do tego. Dzięki temu mogła się chyba lepiej wpasować, nie dochodziło do dysonansu, oszczędzała sobie niepotrzebnych frustracji. A jednak nie dało się ukryć, iż gdzieś na dnie nadal m a r z y ł a.
Pokiwała głową na znak, że rozumiała, co miał na myśli. Gdyby tak ktoś pamiętał o niej i chciał jej zrobić prezent jak ten czarodziej swojej siostrze. Nie mogła się powstrzymać i posłała mu kolejny, łagodny uśmiech, chociaż tym razem uważała, by nie przyglądać mu się zbyt nachalnie. Nie chciała by poczuł się niekomfortowo, bo nie była jak te inne ekspedientki... prawda?
Splotła dłonie za swoimi plecami, starając się w ten sposób nie okazywać przed nim swojego zdenerwowania, które czaiło się jeszcze gdzieś w opuszkach jej palców. Niegdyś w stresowej sytuacji miała nawyk niespokojnego przekręcania obrączki, ale od kiedy jej już nie nosiła musiała zadowolić się dotykaniem tego pustego miejsca, co zazwyczaj wprawiało ją w większe zakłopotanie. Przerwał to śmiech pana Jaydena, na który uniosła z niepewnością podbródek aż kok na czubku jej głowy zafalował.
- Najważniejsze żeby się panu podobał! - Pochyliła się ku szafeczkom, które skrywały czyste esencje. Wyjęła ją ostrożnie, odstawiła i w następnej chwili przyjęła buteleczkę od niego, by zakropić dwa zapachy na próbę. Odsunęła od siebie specjalny pergamin z próbkami, zafalowała nim w powietrzu, by dać mu czas na połączenie cytrusów oraz morskiej bryzy, po czym podała go mężczyźnie. - Taki będzie mniej więcej efekt. Tylko trochę lepszy, bo w pracowni mamy do tego sprzęt. Jak się pan zdecyduje, to się tym zajmę i po kilku minutach wszystko będzie gotowe. - wyjaśniła pogodnym tonem. Musiała przyznać, że perfumy pachniały naprawdę ciekawie, były orzeźwiające i finezyjne. - Może to pan powinien tu pracować - zażartowała, pakując esencje wstępnie do małego pudełeczka, by wziąć je ze sobą na tyły sklepu. Zanim jednak się tam skierowała, dotarł do niej sens jego ostatniej wypowiedzi. Teraz to ona się cicho zaśmiała, zakrywając przy tym usta jedną dłonią, wszak było to bardzo nieprofesjonalne. Przechyliła głowę, zastanawiając się na ile sobie może pozwolić w rozmowie z nim. Po namyśle teatralnie przygryzła wargę, posyłając mu spojrzenie, w którym po raz pierwszy od dawna czaiły się ogniki rozbawienia.
- Ma pan rację! - Spuściła wzrok, wbijając go w buty. Potem, jakby nagle sobie o czymś przypomniała, znów powróciła do niego. - To może chociaż jeden z naszych zapachów o nazwie „Spacer na plaży”? - Tym razem wyraźnie zaakcentowała ich miano, wskazując palcem ku plakietce. - Podobno gdy się go powącha, zmysły przenoszą się na plażę! To jak, chciałby pan spróbować? - Zanim zdążył odpowiedzieć, odkorkowała fiolkę, wysuwając ją w jego stronę. To, co mówiono o zapachu było dużą przesadą, ale mimo wszystko był całkiem miły, nawet jeśli miał w sobie dość narzucającą się nutę. Przeprosiła go, zostawiając mu to do przetestowania, po czym zrobiła tak jak zapowiedziała. Nie minęło długo zanim powróciła z przewiązanym wstążką pakunkiem, a on odchodził - jak jej się wydawało - całkiem zadowolony z zakupu.
| zt x 2
I show not your face but your heart's desire
| 24.08
Czasem potrzebowała urozmaicenia, skoro od tylu miesięcy dość rzadko opuszczała posiadłość, jeśli nie liczyć wizyt u swego panieńskiego rodu. Jej życie towarzyskie pozostawało ostatnimi czasy skromne, rzadziej niż kiedyś spotykała się z przyjaciółkami lub koleżankami. Najczęściej widywanymi osobami był mąż, dzieci, jego krewni, służba i co jakiś czas jej rodzeństwo i rodzice. Ucieszyła się zatem z listu od dawno nie widzianej Evandry, pochłoniętej licznymi obowiązkami. W końcu była nie tylko młodą matką pierworodnego syna, ale i żoną nestora rodu, co było wielką i odpowiedzialną rolą, której Cressida jej nie zazdrościła. Zawsze wygodnie żyło jej się w cieniu innych i nie lubiła zwracać na siebie uwagi. Tak zresztą była nauczona już od narodzin, dorastając w cieniu starszego rodzeństwa, zawsze z tyłu, zawsze gorsza, choć zawsze też robiąca co tylko mogła, by zasłużyć na miłość i uwagę wymagającego, surowego pana ojca.
Mogła słyszeć różne rzeczy o Londynie, ale te najgorsze niewątpliwie przed nią przemilczano, żeby jej nie martwić, inne zaś opowieści były przerysowane, by nauczyć ją zdrowego strachu przed szlamami, które mogły jej zagrażać. Cressida bała się zatem prymitywnej, promugolskiej tłuszczy mogącej chcieć skrzywdzić taką niewinną, delikatną i bezbronną damę jak ona, i jeśli wyprawiała się do miasta, to zawsze w towarzystwie i zawsze w miejsca, które wypadało odwiedzać czarownicom jej stanu. Jako osóbka naiwna, delikatna i słabego charakteru wierzyła w zapewnienia rodziny i nie robiła niczego, co mogłoby narazić jej bezpieczeństwo czy reputację na szwank.
Dom Mody Parkinsonów, pozostający pod pieczą dobrego, konserwatywnego rodu mógł jawić się jako bezpieczny i odpowiedni. Dawno tam nie była, bowiem nigdy nie należała do dam lubiących się przesadnie stroić, ale przystała na propozycję znajomej. Takie typowo kobiece wyjście dobrze jej zrobi. Może znajdzie dla siebie nowe perfumy, a nawet jakąś suknię? Na tle innych dam jej garderoba była dość skromna, a przy Evandrze zawsze wyglądała jak brzydkie kaczątko obok pięknego, dostojnego łabędzia. To z jednej strony potęgowało kompleksy, ale z drugiej było dobre, bo blask Evandry rzucał cień, w którym mogła się skryć. W Beauxbatons także uczyło się kilka półwil, Cressie doskonale pamiętała ich urodę przyćmiewającą wszystkie inne dziewczęta.
Ubrała się na to wyjście ładnie, w długą, niebieską suknię, a ciemnorude włosy miała starannie upięte. Jak zwykle w lato piegi na jej bladej buzi były liczne i dobrze widoczne, pokrywając policzki i nosek konstelacjami miodowej barwy kropeczek. Spośród swojego rodzeństwa jako jedyna była ruda i piegowata, choć z wiekiem jej włosy ściemniały i nie były już tak mocno rude jak w dzieciństwie, a bardziej kasztanowe.
Dotarła do Domu Mody prawdopodobnie jako pierwsza, wraz z towarzyszącą jej asystą służby pełniącej zarazem rolę obstawy i przyzwoitek w jednym. Nie towarzyszył jej mąż, zajęty swymi męskimi sprawami, ponadto to miał być typowo kobiecy wypad.
- Droga Evandro, jak miło cię ujrzeć – odezwała się nieśmiało, kiedy już się spotkały, tuż po wejściu do eleganckiej perfumerii zastawionej mnóstwem flakoników. Ostatni raz widziały się chyba jeszcze przed porodem Evandry, Cressida pamiętała tamtą wizytę w posiadłości Rosierów. Potem jedynie wymieniały listy, i dopiero dziś nadarzyła się okazja, by ponownie spotkać się twarzą w twarz i porozmawiać; w końcu w listach trudno było zawrzeć wszystko, o czym chciałoby się porozmawiać. – Jak miewa się twój drogi syn? Gdy ostatni raz się widziałyśmy, jeszcze nie było go na świecie. – Jak przystało na młodą mamę, Cressida zadała pytanie o dziecko.
Czasem potrzebowała urozmaicenia, skoro od tylu miesięcy dość rzadko opuszczała posiadłość, jeśli nie liczyć wizyt u swego panieńskiego rodu. Jej życie towarzyskie pozostawało ostatnimi czasy skromne, rzadziej niż kiedyś spotykała się z przyjaciółkami lub koleżankami. Najczęściej widywanymi osobami był mąż, dzieci, jego krewni, służba i co jakiś czas jej rodzeństwo i rodzice. Ucieszyła się zatem z listu od dawno nie widzianej Evandry, pochłoniętej licznymi obowiązkami. W końcu była nie tylko młodą matką pierworodnego syna, ale i żoną nestora rodu, co było wielką i odpowiedzialną rolą, której Cressida jej nie zazdrościła. Zawsze wygodnie żyło jej się w cieniu innych i nie lubiła zwracać na siebie uwagi. Tak zresztą była nauczona już od narodzin, dorastając w cieniu starszego rodzeństwa, zawsze z tyłu, zawsze gorsza, choć zawsze też robiąca co tylko mogła, by zasłużyć na miłość i uwagę wymagającego, surowego pana ojca.
Mogła słyszeć różne rzeczy o Londynie, ale te najgorsze niewątpliwie przed nią przemilczano, żeby jej nie martwić, inne zaś opowieści były przerysowane, by nauczyć ją zdrowego strachu przed szlamami, które mogły jej zagrażać. Cressida bała się zatem prymitywnej, promugolskiej tłuszczy mogącej chcieć skrzywdzić taką niewinną, delikatną i bezbronną damę jak ona, i jeśli wyprawiała się do miasta, to zawsze w towarzystwie i zawsze w miejsca, które wypadało odwiedzać czarownicom jej stanu. Jako osóbka naiwna, delikatna i słabego charakteru wierzyła w zapewnienia rodziny i nie robiła niczego, co mogłoby narazić jej bezpieczeństwo czy reputację na szwank.
Dom Mody Parkinsonów, pozostający pod pieczą dobrego, konserwatywnego rodu mógł jawić się jako bezpieczny i odpowiedni. Dawno tam nie była, bowiem nigdy nie należała do dam lubiących się przesadnie stroić, ale przystała na propozycję znajomej. Takie typowo kobiece wyjście dobrze jej zrobi. Może znajdzie dla siebie nowe perfumy, a nawet jakąś suknię? Na tle innych dam jej garderoba była dość skromna, a przy Evandrze zawsze wyglądała jak brzydkie kaczątko obok pięknego, dostojnego łabędzia. To z jednej strony potęgowało kompleksy, ale z drugiej było dobre, bo blask Evandry rzucał cień, w którym mogła się skryć. W Beauxbatons także uczyło się kilka półwil, Cressie doskonale pamiętała ich urodę przyćmiewającą wszystkie inne dziewczęta.
Ubrała się na to wyjście ładnie, w długą, niebieską suknię, a ciemnorude włosy miała starannie upięte. Jak zwykle w lato piegi na jej bladej buzi były liczne i dobrze widoczne, pokrywając policzki i nosek konstelacjami miodowej barwy kropeczek. Spośród swojego rodzeństwa jako jedyna była ruda i piegowata, choć z wiekiem jej włosy ściemniały i nie były już tak mocno rude jak w dzieciństwie, a bardziej kasztanowe.
Dotarła do Domu Mody prawdopodobnie jako pierwsza, wraz z towarzyszącą jej asystą służby pełniącej zarazem rolę obstawy i przyzwoitek w jednym. Nie towarzyszył jej mąż, zajęty swymi męskimi sprawami, ponadto to miał być typowo kobiecy wypad.
- Droga Evandro, jak miło cię ujrzeć – odezwała się nieśmiało, kiedy już się spotkały, tuż po wejściu do eleganckiej perfumerii zastawionej mnóstwem flakoników. Ostatni raz widziały się chyba jeszcze przed porodem Evandry, Cressida pamiętała tamtą wizytę w posiadłości Rosierów. Potem jedynie wymieniały listy, i dopiero dziś nadarzyła się okazja, by ponownie spotkać się twarzą w twarz i porozmawiać; w końcu w listach trudno było zawrzeć wszystko, o czym chciałoby się porozmawiać. – Jak miewa się twój drogi syn? Gdy ostatni raz się widziałyśmy, jeszcze nie było go na świecie. – Jak przystało na młodą mamę, Cressida zadała pytanie o dziecko.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Evandra nie spóźniła się na umówione spotkanie, przybywając na miejsce o czasie, jednak kiedy tylko przekroczyła próg Domu Mody Parkinsonów, uderzyła ją potężna fala ciepła. Niemalże zachwiała się na własnych nogach, szybko odzyskując równowagę. Szybkim, wyuczonym odruchem sięgnęła do zawieszonej na nadgarstku na złotym łańcuszku torebki, by wyjąć z niej śnieżnobiałą, haftowaną chusteczkę. Rozglądając się ukradkiem czy aby na pewno nikt nie zwrócił uwagi na jej chwilę słabości, posłała służącej spojrzenie, mówiące że wszystko z nią w porządku. Wyczulona na jej nagłe ataki służba była w stałej gotowości. Lady Rosier przytknęła chusteczkę do swojego nosa, sprawdzając jak wiele straciła krwi. Drobna, czerwona kropla splamiła pięknie wyhaftowane na materiale inicjały E.R. Wyrównując oddech, zerknęła kontrolnie na swoje odbicie w zawieszonym na ścianie lustrze w rzeźbionej oprawie. Upięte w finezyjny kok złote loki okalały piękną twarz młodej kobiety. Wyprawa do miejsca publicznego wzmagała w niej próżność, Evandra zdecydowała się nie tylko na uszminkowane usta, ale i delikatne podkreślenie rzęs. Lekko zaróżowione policzki nadawały jej świeżego wyglądu, czym idealnie maskowała swoje chwile słabości.
Suknia z miękkiego, kremowego muślinu zdobiona była wzorami kwiatów w pastelowych kolorach. Długie, rozszerzające się ku dołowi rękawy zakończone były falbanami, która nadawały jej kształtom dodatkowej, ekspresyjnej lekkości. Dziewczęcy krój w połączeniu z zarysowaną kobiecą sylwetką był swego rodzaju pomostem w drodze ku dorosłości. Na salony chciała powrócić w wielkim stylu, a nie być wprowadzoną tylnymi drzwiami. Jak tylko przyzwyczaiła się do intensywnego zapachu mieszaniny perfum, przeszła do następnej sali, gdzie czekała już na nią lady Fawley.
- Kochana Cressido! - uśmiechnęła się szeroko na widok znajomej twarzy, błyskawicznie zapominając o towarzyszących jej przed momentem dolegliwościach. - Evan rośnie zdrowo, dziękuję. Czy twoje bliźnięta są dla ciebie pociechą? - Sama nie mogła sobie wyobrazić sytuacji, w której przyszłoby jej żyć z dwoma niemowlętami. Już teraz była przytłoczona, mimo iż chłopcem zajmowała się opiekunka. Wiedziała jednak, że nie może go unikać w nieskończoność i moment przeobrażenia się nie tylko w dobrą żonę, ale i matkę zbliża się nieuchronnie. Tylko jak odsunąć od siebie niepewność i niechęć? Jak przepędzić strach, który wielu zdawać się może irracjonalnym? Cressida wydawała się być szczerze zadowolona ze swojego życia, jeśli oczywiście pominąć jej wrodzoną nieśmiałość. Evandra wielokrotnie próbowała zachęcić ją do aktywnego uczestnictwa w rozmowach w szerokim gronie, ale widząc, że nie radzi sobie z tym najlepiej, przestała na nią tak naciskać. Za bardzo ceniła sobie jej towarzystwo, by zmieniać ją na siłę. Chcąc umilić jej czas nadchodzącego dnia urodzin, zaprosiła ją do perfumerii. Uważała że każdemu należy się czas tylko dla siebie, moment, by oderwać się od codziennych obowiązków. Niestety niewiele było miejsc, w których obsługa stała na tak wysokim poziomie, jak tutaj.
- Proszę, zajmijmy miejsca. Musisz mi koniecznie opowiedzieć o nowinkach z Ambleside. - Poprowadziła ją do upatrzonych już przez siebie krzesełkach nieco na uboczu sali. Gdyby była tu sama, zapewne usiadłaby w samym centrum, by ściągać na siebie spojrzenia wszystkich innych klientów perfumerii, ale zabierając ze sobą drobną lady Fawley, nie mogła sobie pozwolić na złe samopoczucie przyjaciółki. A raczej przyszłej-przyjaciółki, bo liczyła na to, że uda im się wkrótce stworzyć bliższą więź. To, czego Evandrze brakowało najmocniej, to niezmącona uprzedzeniami przyjaźń oparta na zaufaniu. Czy Cressida nadawała się na przyjaciółkę Wandy i, co ważniejsze, czy sama chciała się z nią przyjaźnić?
Suknia z miękkiego, kremowego muślinu zdobiona była wzorami kwiatów w pastelowych kolorach. Długie, rozszerzające się ku dołowi rękawy zakończone były falbanami, która nadawały jej kształtom dodatkowej, ekspresyjnej lekkości. Dziewczęcy krój w połączeniu z zarysowaną kobiecą sylwetką był swego rodzaju pomostem w drodze ku dorosłości. Na salony chciała powrócić w wielkim stylu, a nie być wprowadzoną tylnymi drzwiami. Jak tylko przyzwyczaiła się do intensywnego zapachu mieszaniny perfum, przeszła do następnej sali, gdzie czekała już na nią lady Fawley.
- Kochana Cressido! - uśmiechnęła się szeroko na widok znajomej twarzy, błyskawicznie zapominając o towarzyszących jej przed momentem dolegliwościach. - Evan rośnie zdrowo, dziękuję. Czy twoje bliźnięta są dla ciebie pociechą? - Sama nie mogła sobie wyobrazić sytuacji, w której przyszłoby jej żyć z dwoma niemowlętami. Już teraz była przytłoczona, mimo iż chłopcem zajmowała się opiekunka. Wiedziała jednak, że nie może go unikać w nieskończoność i moment przeobrażenia się nie tylko w dobrą żonę, ale i matkę zbliża się nieuchronnie. Tylko jak odsunąć od siebie niepewność i niechęć? Jak przepędzić strach, który wielu zdawać się może irracjonalnym? Cressida wydawała się być szczerze zadowolona ze swojego życia, jeśli oczywiście pominąć jej wrodzoną nieśmiałość. Evandra wielokrotnie próbowała zachęcić ją do aktywnego uczestnictwa w rozmowach w szerokim gronie, ale widząc, że nie radzi sobie z tym najlepiej, przestała na nią tak naciskać. Za bardzo ceniła sobie jej towarzystwo, by zmieniać ją na siłę. Chcąc umilić jej czas nadchodzącego dnia urodzin, zaprosiła ją do perfumerii. Uważała że każdemu należy się czas tylko dla siebie, moment, by oderwać się od codziennych obowiązków. Niestety niewiele było miejsc, w których obsługa stała na tak wysokim poziomie, jak tutaj.
- Proszę, zajmijmy miejsca. Musisz mi koniecznie opowiedzieć o nowinkach z Ambleside. - Poprowadziła ją do upatrzonych już przez siebie krzesełkach nieco na uboczu sali. Gdyby była tu sama, zapewne usiadłaby w samym centrum, by ściągać na siebie spojrzenia wszystkich innych klientów perfumerii, ale zabierając ze sobą drobną lady Fawley, nie mogła sobie pozwolić na złe samopoczucie przyjaciółki. A raczej przyszłej-przyjaciółki, bo liczyła na to, że uda im się wkrótce stworzyć bliższą więź. To, czego Evandrze brakowało najmocniej, to niezmącona uprzedzeniami przyjaźń oparta na zaufaniu. Czy Cressida nadawała się na przyjaciółkę Wandy i, co ważniejsze, czy sama chciała się z nią przyjaźnić?
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Cressida była dziewczątkiem z mnóstwem niezdrowych kompleksów. Jej samoocena prezentowała naprawdę niski poziom, a wszystko to przez lata bycia porównywaną do rodzeństwa – i te porównania zawsze wypadały na jej niekorzyść. Zawsze była nie tak dobra, zawsze z tyłu. To w połączeniu z niezwykle delikatną i podatną psychiką dziewczątka zaowocowało tym, że nawet teraz, jako dorosła, zamężna kobieta, wciąż pozostawała zakompleksiona i nie wierzyła we własną wartość bez względu na ilość komplementów i prezentów ze strony męża, który wziął sobie za punkt honoru naprostować myślenie Cressidy i uzmysłowić jej, że wcale nie jest mniej warta od swojej siostry, kuzynek i innych dam z salonów.
Cressie wciąż nade wszystko pragnęła zadowolić swego pana ojca. Ogólnie była osobą, która zawsze pragnęła zadowolić wszystkich dookoła, a rodzinę najbardziej. Nie chciała żadnych zwad ani wrogów, wolała bezpiecznie płynąć z prądem, nie wyłamując się ani nie wychodząc przed szereg. Chciała być jak inne damy, i choć przestrzegała wszelkich zasad, łącznie z tym, że nie wypada bratać się z gminem (do czego starannie stosowała się już w szkole i wśród jej przyjaciółek i koleżanek nigdy nie było czarownic półkrwi, nie wspominając o mugolaczkach), to jednak wciąż odstawała. Była osóbką niezwykle prostolinijną, której kłamstwa i udawanie sprawiały ogromny problem. Nie potrafiła być wyrachowana ani złośliwa, w ogóle nie posiadała takich cech w sobie, a inne damy często wykorzystywały jej nieumiejętność gry pozorów oraz życiową naiwność, łagodność i dobroć. By bronić się przed wykorzystywaniem i złośliwościami ze strony innych dziewcząt otwierała się dość powoli i zawsze musiało minąć dużo czasu, by z pełnym przekonaniem mogła nazwać kogoś swoją przyjaciółką.
Nigdy nie potrafiła też błyszczeć, bycie w centrum uwagi niezwykle ją peszyło i cieszyła się, że całe zainteresowanie miała ściągnąć Evandra. Przy półwili nikt nawet nie zwróci na nią uwagi, co napełniało ją ulgą. Ucieszyła się na widok lady Rosier. Znajomość z nią była obiecująca – choć teraz, czy jako nestorowa w ogóle chciałaby się zadawać z kimś tak niedoskonałym jak ona, ze zwykłą damą o przeciętnej pozycji i przeciętnej urodzie? Takie właśnie myśli pojawiły się w głowie zakompleksionej młódki, kiedy spoglądała na piękną twarz koleżanki, której mąż stał na czele całego rodu. Evandra w oczach Cressidy wydawała się okazem doskonałości, przepiękną półwilą z idealnym życiem, matką syna nestora. Czy ktoś taki w ogóle chciałby spróbować się z nią zaprzyjaźnić? Evandra z pewnością mogła mieć lepsze przyjaciółki. Na pewno już miała ich całe mnóstwo, tak przynajmniej wydawało się Cressie, więc może powinna poczytać za niezwykły zaszczyt samo to, że Evandra chciała się dziś spotkać akurat z nią?
Leciutko się zarumieniła, ale starała się naprawdę cieszyć z tego spotkania, tym bardziej że ostatnio tak rzadko miała okazję spotykać się z kimś spoza rodziny swojej czy męża.
- Bardzo się cieszę – powiedziała szczerze, słysząc dobre wieści o synu Evandry. – Bliźnięta też czują się dobrze, rozwijają się coraz lepiej i zaczynają powoli poznawać świat wokół nich. Zwłaszcza Julius jest bardzo żywym i towarzyskim dzieckiem, Portia jest spokojna i cicha. – Jej córka zdecydowanie wdała się w nią. Już teraz wydawała się delikatnym i wrażliwym dzieckiem, zawsze pozostającym w cieniu niewiele starszego brata bliźniaka, który za to miał w sobie więcej z Williama, męża Cressie. Cressida była z nich dumna i bardzo je kochała. Zawsze pragnęła być matką i nigdy nie myślała, że spotka ją szczęście urodzenia bliźniąt, zwłaszcza że zawsze przecież powtarzano jej, że ma zbyt wąskie biodra i na pewno będzie niezdolna do rodzenia zdrowych i silnych synów. Aż do dnia porodu była przekonana, że nosi w sobie jedno dziecko, a tu nagle okazało się, że jej ciało opuściła dwójka, co było pozytywnym zaskoczeniem dla wszystkich, łącznie z jej mężem, który, gdy tylko został wpuszczony do jej komnat już po porodzie, ujrzał w jej ramionach dwa zawiniątka zamiast jednego. Oczywiście zajmowała się nimi głównie piastunka, zwłaszcza w tych pierwszych miesiącach. Cressidzie jako damie nie wypadało ich karmić i przewijać, więc głównie siedziała przy nich, patrzyła i śpiewała im kołysanki, a im były starsze, tym więcej spędzała z nimi czasu, chcąc by przywiązywały się do niej, by to do niej mówiły „mamo”, a nie do opiekunki.
- Och, może kiedyś, za parę lat, nasze dzieci się poznają? Może w przyszłości będą chodzić do jednej szkoły i zostaną przyjaciółmi? – Jeśli syn Evandry miał uczyć się w Beauxbatons, a to tam zamierzali posłać dzieci Cressida i jej mąż, była na to duża szansa. Dzielący ich dzieci rok nauki pewnie nie byłby jakąś wielką przeszkodą. Kto wie, może ich synom dane będzie się zaprzyjaźnić? Cressida naprawdę by się cieszyła, gdyby bliźnięta w przyszłości znalazły sobie dużo przyjaciół wśród szlacheckich rówieśników.
Usiadła w zaproponowanym miejscu, przygładzając materiał sukni. Miejsce znajdowało się nieco na uboczu, i jak przypuszczała Cressida, to obsługa będzie podawać im próbki perfum do wypróbowania.
- Większość czasu w ostatnich tygodniach spędzam w posiadłości, więc cieszę się z okazji do wyjścia. Poza odwiedzinami u rodziców i rodzeństwa dawno nigdzie nie byłam, moje dni upływają na malowaniu, spacerach, wypoczynku i spędzaniu czasu z dziećmi. – A więc typowo jak u większości dam, poza tym że inne pewnie wiodły obfitsze życie towarzyskie. Ale Cressie nie miała wielu przyjaciół. A każdy pobyt w Londynie był wielką wyprawą wymagającą przygotowań, tym bardziej że zawsze musiał jej ktoś towarzyszyć. – A ty? Co ostatnio porabiałaś? – zapytała nieśmiało.
Po chwili przyniesiono im pierwsze próbki perfum. Cressida sięgnęła po pierwszy flakonik, ale woń owego pachnidła wydała jej się zbyt słodka i dusząca, więc odłożyła je.
- Może tobie się bardziej spodoba? – zapytała, sięgając po kolejne.
Cressie wciąż nade wszystko pragnęła zadowolić swego pana ojca. Ogólnie była osobą, która zawsze pragnęła zadowolić wszystkich dookoła, a rodzinę najbardziej. Nie chciała żadnych zwad ani wrogów, wolała bezpiecznie płynąć z prądem, nie wyłamując się ani nie wychodząc przed szereg. Chciała być jak inne damy, i choć przestrzegała wszelkich zasad, łącznie z tym, że nie wypada bratać się z gminem (do czego starannie stosowała się już w szkole i wśród jej przyjaciółek i koleżanek nigdy nie było czarownic półkrwi, nie wspominając o mugolaczkach), to jednak wciąż odstawała. Była osóbką niezwykle prostolinijną, której kłamstwa i udawanie sprawiały ogromny problem. Nie potrafiła być wyrachowana ani złośliwa, w ogóle nie posiadała takich cech w sobie, a inne damy często wykorzystywały jej nieumiejętność gry pozorów oraz życiową naiwność, łagodność i dobroć. By bronić się przed wykorzystywaniem i złośliwościami ze strony innych dziewcząt otwierała się dość powoli i zawsze musiało minąć dużo czasu, by z pełnym przekonaniem mogła nazwać kogoś swoją przyjaciółką.
Nigdy nie potrafiła też błyszczeć, bycie w centrum uwagi niezwykle ją peszyło i cieszyła się, że całe zainteresowanie miała ściągnąć Evandra. Przy półwili nikt nawet nie zwróci na nią uwagi, co napełniało ją ulgą. Ucieszyła się na widok lady Rosier. Znajomość z nią była obiecująca – choć teraz, czy jako nestorowa w ogóle chciałaby się zadawać z kimś tak niedoskonałym jak ona, ze zwykłą damą o przeciętnej pozycji i przeciętnej urodzie? Takie właśnie myśli pojawiły się w głowie zakompleksionej młódki, kiedy spoglądała na piękną twarz koleżanki, której mąż stał na czele całego rodu. Evandra w oczach Cressidy wydawała się okazem doskonałości, przepiękną półwilą z idealnym życiem, matką syna nestora. Czy ktoś taki w ogóle chciałby spróbować się z nią zaprzyjaźnić? Evandra z pewnością mogła mieć lepsze przyjaciółki. Na pewno już miała ich całe mnóstwo, tak przynajmniej wydawało się Cressie, więc może powinna poczytać za niezwykły zaszczyt samo to, że Evandra chciała się dziś spotkać akurat z nią?
Leciutko się zarumieniła, ale starała się naprawdę cieszyć z tego spotkania, tym bardziej że ostatnio tak rzadko miała okazję spotykać się z kimś spoza rodziny swojej czy męża.
- Bardzo się cieszę – powiedziała szczerze, słysząc dobre wieści o synu Evandry. – Bliźnięta też czują się dobrze, rozwijają się coraz lepiej i zaczynają powoli poznawać świat wokół nich. Zwłaszcza Julius jest bardzo żywym i towarzyskim dzieckiem, Portia jest spokojna i cicha. – Jej córka zdecydowanie wdała się w nią. Już teraz wydawała się delikatnym i wrażliwym dzieckiem, zawsze pozostającym w cieniu niewiele starszego brata bliźniaka, który za to miał w sobie więcej z Williama, męża Cressie. Cressida była z nich dumna i bardzo je kochała. Zawsze pragnęła być matką i nigdy nie myślała, że spotka ją szczęście urodzenia bliźniąt, zwłaszcza że zawsze przecież powtarzano jej, że ma zbyt wąskie biodra i na pewno będzie niezdolna do rodzenia zdrowych i silnych synów. Aż do dnia porodu była przekonana, że nosi w sobie jedno dziecko, a tu nagle okazało się, że jej ciało opuściła dwójka, co było pozytywnym zaskoczeniem dla wszystkich, łącznie z jej mężem, który, gdy tylko został wpuszczony do jej komnat już po porodzie, ujrzał w jej ramionach dwa zawiniątka zamiast jednego. Oczywiście zajmowała się nimi głównie piastunka, zwłaszcza w tych pierwszych miesiącach. Cressidzie jako damie nie wypadało ich karmić i przewijać, więc głównie siedziała przy nich, patrzyła i śpiewała im kołysanki, a im były starsze, tym więcej spędzała z nimi czasu, chcąc by przywiązywały się do niej, by to do niej mówiły „mamo”, a nie do opiekunki.
- Och, może kiedyś, za parę lat, nasze dzieci się poznają? Może w przyszłości będą chodzić do jednej szkoły i zostaną przyjaciółmi? – Jeśli syn Evandry miał uczyć się w Beauxbatons, a to tam zamierzali posłać dzieci Cressida i jej mąż, była na to duża szansa. Dzielący ich dzieci rok nauki pewnie nie byłby jakąś wielką przeszkodą. Kto wie, może ich synom dane będzie się zaprzyjaźnić? Cressida naprawdę by się cieszyła, gdyby bliźnięta w przyszłości znalazły sobie dużo przyjaciół wśród szlacheckich rówieśników.
Usiadła w zaproponowanym miejscu, przygładzając materiał sukni. Miejsce znajdowało się nieco na uboczu, i jak przypuszczała Cressida, to obsługa będzie podawać im próbki perfum do wypróbowania.
- Większość czasu w ostatnich tygodniach spędzam w posiadłości, więc cieszę się z okazji do wyjścia. Poza odwiedzinami u rodziców i rodzeństwa dawno nigdzie nie byłam, moje dni upływają na malowaniu, spacerach, wypoczynku i spędzaniu czasu z dziećmi. – A więc typowo jak u większości dam, poza tym że inne pewnie wiodły obfitsze życie towarzyskie. Ale Cressie nie miała wielu przyjaciół. A każdy pobyt w Londynie był wielką wyprawą wymagającą przygotowań, tym bardziej że zawsze musiał jej ktoś towarzyszyć. – A ty? Co ostatnio porabiałaś? – zapytała nieśmiało.
Po chwili przyniesiono im pierwsze próbki perfum. Cressida sięgnęła po pierwszy flakonik, ale woń owego pachnidła wydała jej się zbyt słodka i dusząca, więc odłożyła je.
- Może tobie się bardziej spodoba? – zapytała, sięgając po kolejne.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Niedoskonałość była zwykle cechą pożądaną u wszystkich złaknionych cudzych spojrzeń i atencji. Jak inaczej docenić idealne rysy twarzy, starannie upięte włosy i dopracowany makijaż, jak nie zestawiając z czymś, czemu do perfekcji było daleko? Tyle że Evandra była świadoma swojej urody i nie potrzebowała dodatkowych zapewnień czy komplementów. Lady Rosier pragnęła czegoś innego - zainteresowania, które nie było związane z jej wyglądem. Chciała, by łechtano jej ego oceniając jej śpiew czy taniec, wybitnie zorganizowane przyjęcie czy też umiejętnie przedstawiony żart. Potrzebowała szeroko pojętych nieoczywistości, z którymi szlachetnie urodzona dama nie miała okazji spotkać się na co dzień. Czas spędzony wspólnie z Cressidą był jednym z tych nieoczywistości, albowiem nie skupiała się ona wyłącznie na błahych, kobiecych kwestiach. Nie mówiła o tym na głos, ale to od niej uczyła się czerpania przyjemności z życia mężatki. Problem jednak polegał na tym, że aby naprawdę czuć się spełnioną, lady Rosier potrzebowała tego, czego mieć nie mogła - wielkiej, odwzajemnionej miłości.
Radość Cressidy na wspomnienie o swoich dzieciach była prawdziwie szczera. Nawet Evandra, której zapał do posiadania czy wychowywania potomstwa nie należał do największych, uśmiechała się ciepło do lady Fawley, bo jej szczęście było zaraźliwe.
- Bardzo możliwe - przytaknęła na wzmiankę o szkolnej przyjaźni ich dzieci. W dalszym ciągu aktywna obecność w życiu syna przychodziła jej z trudem. Minęło już ponad pół roku, od kiedy wydała na świat pięknego chłopca, lecz w dalszym ciągu kojarzył się jej głównie z bólem. Kiedy nadejdzie moment, w którym zmieni swoje nastawienie? - Mamy jeszcze chwilę, by planować edukację Evana, lecz na ten moment Beauxbatons wydaje się być oczywistym wyborem. Sama jednak nie wiem, czy to na pewno odpowiednia szkoła? - Zmarszczyła lekko brwi, gdy zajmowały miejsca. - Jakie są według ciebie jej mocne strony?
Zdawała sobie sprawę z tego, że wszyscy Rosierowie ukończyli francuską szkołę i wypadałoby, by Evan także się tam znalazł. Łapało ją jednak lekkie ukłucie żalu na samą myśl, że nie będzie mogła porównywać swoich wspomnień z doświadczeniami syna, podpowiadać w którym miejscu znaleźć najciekawsze tajne przejścia i którego z profesorów i w jaki sposób najlepiej podejść. Hogwart kojarzył jej się z samymi przyjemnymi wspomnieniami, a w chwilach smutku często wracała myślami do beztroskich momentów. Wiedziała też jednak jaką opinię na tę szkołę ma jej małżonek i że nigdy nie wyśle swego syna do placówki, w której uczą się też dzieci mugoli…
- Cieszę się wobec tego, że mogę przyczynić się do urozmaicenia twojego wolnego czasu. - Wygładziła brzeg swojej sukni, rozglądając się przy tym za obsługą czy na pewno zrobiły na tyle widowiskowe wejście, by zostać od razu dostrzeżone. - Staram się cieszyć z każdego ciepłego dnia, póki lato nie ustąpi miejsca pochmurnemu niebu. Muzyka jest w dalszym ciągu moją najbliższą przyjaciółką i przeprosiłam się z harfą. - Przepraszający uśmiech posłany Cressidzie miał przypomnieć jej o czasie sprzed rozwiązania, gdy przygnębiona całym światem Evandra nie mogła wręcz patrzeć na instrument. Pogłębiał jej melancholię, nie przynosił pocieszenia, a jednak ten etap miała już za sobą, mogła go uznać za zamknięty.
Przyjęła flakonik z rąk rudowłosej kobiety, lecz zanim jeszcze go uniosła, skrzywiła się, także odkładając go na bok.
- Oh zdecydowanie nie. - Pokręciła głową, wzdrygając się na myśl, że miałaby nosić na sobie ten zapach przez cały dzień. - Poszukuję czegoś świeżego i lekkiego - powiedziała bardziej do siebie, niż do swojej towarzyszki, a jej dłoń błądziła pomiędzy kolejnymi szklanymi flakonami, nie mogąc zdecydować się jeszcze na żaden z nich. - Co jeszcze… - zastanowiła się, wracając do poprzedniego pytania Cressidy. - Chcę też lepiej poznać twoją kuzynkę, Callistę Avery. Przyjęła zaręczyny Mathieu, musimy się więc koniecznie zaprzyjaźnić. Byłyście na jednym roku w Beauxbatons? - spytała, przekładając kolejne perfumy już bez sprawdzania ich zapachu, jakby oceniając je wyłącznie po kształcie szkła i kolorze pompki zakończonej ozdobnym frędzlem. Toaletka w jej sypialni w Château Rose zastawiona była najróżniejszymi pomadami i perfumami, większość z nich użyła raz bądź dwa razy w ciągu ostatniego roku. Lubiła się wyróżniać, ale chciała też wywoływać skojarzenia. Moment, w którym najpierw do salonu wchodził jej zapach, który byłby wystarczającą zapowiedzią jej osoby, był efektem idealnym, który pragnęła osiągnąć, dlatego też najczęściej sięgała na kompozycje oparte na jaśminie. Jego czysta esencja zamknięta w jednej z buteleczek kończyła się więc najszybciej.
Radość Cressidy na wspomnienie o swoich dzieciach była prawdziwie szczera. Nawet Evandra, której zapał do posiadania czy wychowywania potomstwa nie należał do największych, uśmiechała się ciepło do lady Fawley, bo jej szczęście było zaraźliwe.
- Bardzo możliwe - przytaknęła na wzmiankę o szkolnej przyjaźni ich dzieci. W dalszym ciągu aktywna obecność w życiu syna przychodziła jej z trudem. Minęło już ponad pół roku, od kiedy wydała na świat pięknego chłopca, lecz w dalszym ciągu kojarzył się jej głównie z bólem. Kiedy nadejdzie moment, w którym zmieni swoje nastawienie? - Mamy jeszcze chwilę, by planować edukację Evana, lecz na ten moment Beauxbatons wydaje się być oczywistym wyborem. Sama jednak nie wiem, czy to na pewno odpowiednia szkoła? - Zmarszczyła lekko brwi, gdy zajmowały miejsca. - Jakie są według ciebie jej mocne strony?
Zdawała sobie sprawę z tego, że wszyscy Rosierowie ukończyli francuską szkołę i wypadałoby, by Evan także się tam znalazł. Łapało ją jednak lekkie ukłucie żalu na samą myśl, że nie będzie mogła porównywać swoich wspomnień z doświadczeniami syna, podpowiadać w którym miejscu znaleźć najciekawsze tajne przejścia i którego z profesorów i w jaki sposób najlepiej podejść. Hogwart kojarzył jej się z samymi przyjemnymi wspomnieniami, a w chwilach smutku często wracała myślami do beztroskich momentów. Wiedziała też jednak jaką opinię na tę szkołę ma jej małżonek i że nigdy nie wyśle swego syna do placówki, w której uczą się też dzieci mugoli…
- Cieszę się wobec tego, że mogę przyczynić się do urozmaicenia twojego wolnego czasu. - Wygładziła brzeg swojej sukni, rozglądając się przy tym za obsługą czy na pewno zrobiły na tyle widowiskowe wejście, by zostać od razu dostrzeżone. - Staram się cieszyć z każdego ciepłego dnia, póki lato nie ustąpi miejsca pochmurnemu niebu. Muzyka jest w dalszym ciągu moją najbliższą przyjaciółką i przeprosiłam się z harfą. - Przepraszający uśmiech posłany Cressidzie miał przypomnieć jej o czasie sprzed rozwiązania, gdy przygnębiona całym światem Evandra nie mogła wręcz patrzeć na instrument. Pogłębiał jej melancholię, nie przynosił pocieszenia, a jednak ten etap miała już za sobą, mogła go uznać za zamknięty.
Przyjęła flakonik z rąk rudowłosej kobiety, lecz zanim jeszcze go uniosła, skrzywiła się, także odkładając go na bok.
- Oh zdecydowanie nie. - Pokręciła głową, wzdrygając się na myśl, że miałaby nosić na sobie ten zapach przez cały dzień. - Poszukuję czegoś świeżego i lekkiego - powiedziała bardziej do siebie, niż do swojej towarzyszki, a jej dłoń błądziła pomiędzy kolejnymi szklanymi flakonami, nie mogąc zdecydować się jeszcze na żaden z nich. - Co jeszcze… - zastanowiła się, wracając do poprzedniego pytania Cressidy. - Chcę też lepiej poznać twoją kuzynkę, Callistę Avery. Przyjęła zaręczyny Mathieu, musimy się więc koniecznie zaprzyjaźnić. Byłyście na jednym roku w Beauxbatons? - spytała, przekładając kolejne perfumy już bez sprawdzania ich zapachu, jakby oceniając je wyłącznie po kształcie szkła i kolorze pompki zakończonej ozdobnym frędzlem. Toaletka w jej sypialni w Château Rose zastawiona była najróżniejszymi pomadami i perfumami, większość z nich użyła raz bądź dwa razy w ciągu ostatniego roku. Lubiła się wyróżniać, ale chciała też wywoływać skojarzenia. Moment, w którym najpierw do salonu wchodził jej zapach, który byłby wystarczającą zapowiedzią jej osoby, był efektem idealnym, który pragnęła osiągnąć, dlatego też najczęściej sięgała na kompozycje oparte na jaśminie. Jego czysta esencja zamknięta w jednej z buteleczek kończyła się więc najszybciej.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Cressida była pełna kompleksów, choć tak naprawdę niesłusznie, w końcu była całkiem ładnym dziewczęciem. Pomimo urodzenia dwójki dzieci miała nienaganną figurę, delikatne, dziewczęce rysy twarzy, duże, zielone oczy i zdrowe, gęste włosy. Jej problemem było przede wszystkim to, że zbyt mocno porównywała się do innych, a zwłaszcza do siostry, idealizując ją, a umniejszając siebie. Z półwilami konkurować nie mogła, co było oczywiste, ale ich obecność w pobliżu wcale nie była zła. Półwile ściągały na siebie męski wzrok, dzięki czemu na Cressie nikt nie zwracał kłopotliwej uwagi.
Evandra była bardzo atrakcyjną czarownicą, ale Cressida widziała w niej coś więcej niż tylko ładną twarz. Widziała lady o artystycznych talentach, młodą matkę (to akurat je łączyło) i kto wie, może materiał na rozwijającą się przyjaźń?
Jeśli chodzi o małżeństwo, Cressidę spotkało to rzadkie szczęście, że pojął ją za żonę ktoś, kto się w niej zakochał (choć ona długo to ignorowała, bo jakim cudem ktoś tak przystojny jak William mógłby pokochać akurat ją?), a z czasem i ona nauczyła się go kochać. Kochała także dzieci, które dla niego urodziła i marzyła o tym, by kiedyś mieć ich całą gromadkę. Szczęście z ich urodzenia przyćmiło wspomnienia bólu porodu. Kiedy po raz pierwszy ułożono w jej ramionach dwa maleńkie zawiniątka prędko o nim zapomniała.
Dzieci miały dopiero półtora roku, wiele czasu było do ich rozpoczęcia edukacji, ale Cressie już teraz lubiła fantazjować o tym, jak to będzie, choć z drugiej strony przerażała ją myśl o tym, że kiedyś przyjdzie dzień, kiedy opuszczą ją na dziesięć długich miesięcy i tak będą znikać co roku. A potem dla Portii trzeba będzie znaleźć dobrego męża z godnego rodu, który odpowiednio się nią zaopiekuje, choć to będzie oznaczało, że córka przeprowadzi się do innego dworku i ich kontakt stanie się rzadszy. Dobrze, że do tego momentu pozostawało jeszcze co najmniej siedemnaście lat.
- Ja i William oboje się tam uczyliśmy, choć nie jednocześnie, rzecz jasna. – William był dekadę starszy, więc ukończył szkołę nim trafiła tam Cressida. – Moje wspomnienia Beauxbatons są naprawdę dobre. Jedyne czego mi brakowało to wspólnej edukacji z bratem i kuzynostwem w większości wysłanym do Hogwartu. – Życie towarzyskie Cressidy niestety ucierpiało na jej nauce we Francji, bo została odseparowana od brata, bliskiego kuzynostwa oraz wielu innych szlacheckich rówieśników, których sporą część miała okazję poznać dopiero po debiucie. – Ale miałam okazję dużo obcować ze sztuką, to tam dowiedziałam się najwięcej o malarstwie. – W rodzinnym domu Cressie nie miała szans zbyt mocno rozwinąć skrzydeł, bo Flintowie nie byli artystami i tam w procesie szlacheckiego chowu poznała tylko podstawy niezbędne młodej damie, a swój talent oraz wiedzę teoretyczną wyszlifowała w szkole, w szeregach uzdolnionych malarsko Harpii. – W Hogwarcie pewnie brakowałoby mi zajęć artystycznych. Mój brat, który się tam uczył, opowiadał że wcale ich nie było.
Cressidzie trudno było sobie to wyobrazić, że miałaby nie malować, a tylko uczyć się dziedzin, których jako dama i tak nie miała w dorosłym życiu wykorzystać, bo nie wypadałoby jej skalać rąk pracą. Wiele o Hogwarcie słyszała od brata, rodziców i kuzynostwa, ale kiedy próbowała sobie wyobrazić swoje trafienie tam, przejmował ją strach, że co jeśli trafiłaby do Hufflepuffu, domu miernot, i jej szanse na znalezienie przyjaciół byłyby jeszcze mniejsze, zaś pan ojciec byłby bardzo rozczarowany? Dlatego lepsze już było Beauxbatons niż ryzyko trafienia do Hufflepuffu i dzielenia sypialni ze szlamami. Braki towarzyskie zawsze mogła nadrobić, a przynajmniej nie zaczynała z haniebną łatką byłej Puchonki. Wszystkie lady z dobrych rodów trafiały w końcu do Slytherinu, ewentualnie Ravenclawu. Pozostałe dwa domy według jej pana ojca były niegodne i doszczętnie zeszlamione. Dobrze, że w Beauxbatons podziały działały na innych zasadach i dotyczyły tylko artystycznych upodobań.
Uśmiechnęła się ciepło, naprawdę zadowolona z towarzystwa.
- To dobrze, że wróciłaś do grania. Pamiętam, że lubiłaś to robić i grałaś naprawdę ładnie – przytaknęła, pamiętając że Evandra miała okres porzucenia harfy. – Trudno mi sobie wyobrazić życie bez sztuki, choć też miewałam takie okresy, kiedy nie mogłam patrzeć na pędzle i farby. Na szczęście to już minęło.
Kiedy szalały anomalie i stresowała się ich wpływem na swoje dzieci, to czasem nawet sztuka nie przynosiła ukojenia. Ale teraz, korzystając z długich dni, malowała sporo, o ile Julius i Portia nie domagali się jej obecności.
- To tak jak ja. Lubię świeże, lekkie zapachy. Ciekawe czy mają coś, czego zapach przywodzi na myśl… las? – zastanowiła się, z nadzieją sięgając po kolejny flakonik. Jako była Flintówna uwielbiała zapachy kojarzące się z rodzinnymi stronami, z gęstym lasem, z sosnowym igliwiem po deszczu, leśnymi kwiatami, ziołami czy szemrzącymi strumykami. Zawsze unikała duszących, ciężkich perfum, jakimi lubiły obficie się spryskiwać niektóre damy.
Uniosła lekko ciemnorude brwi, kiedy usłyszała kolejne pytanie Evandry. Nie spodziewała się, że padnie tu dziś imię akurat tej damy, której nie widziała właściwie od miesięcy. Nie pamiętała nawet, kiedy był ten ostatni raz, gdy miały okazję zamienić choć dwa zdania.
- Callistę? Tak, rzeczywiście pamiętam ją ze szkoły, choć była w innym domu. Nigdy nie udało nam się nawiązać bliższej relacji – wyznała szczerze, nie potrafiąc zbyt dobrze kłamać, zresztą nie widziała potrzeby udawania że między nią a Callistą istnieje jakakolwiek więź. Ich pokrewieństwo było dość dalekie, a różnice w temperamencie obu dziewcząt ogromne. Cressida kompletnie nie rozumiała podejścia do życia Callisty, która wydawała jej się osobą zbyt wyrachowaną i przesadnie pewną siebie, i nie potrafiła sobie wyobrazić, że mogłyby się zaprzyjaźnić. Choć teoretycznie wspólna edukacja powinna je zbliżyć, tak się nie stało. Przepaść charakterów zrobiła swoje. Callista najwyraźniej miała w sobie wiele z Averych, podczas gdy Cressida była leśną Flintówną, cichym dziewczątkiem wychowanym w duchu uległości wobec patriarchalnego systemu. Nie szukała towarzystwa Callisty, której zachowanie ją raziło, choć takimi myślami się nie podzieliła.
Odkorkowała próbkę perfum i powąchała ją. Gdy zapach wydał jej się obiecujący, lekko posmarowała nim wnętrze swojego nadgarstka, by poczuć go na swojej skórze i ocenić, czy podobałaby jej się taka woń wokół niej. Przystawiła go lekko do swojego nakrapianego noska. Spodobał jej się, ale postanowiła wypróbować jeszcze kolejne, bo może znajdzie się coś, co spodoba jej się jeszcze bardziej?
Evandra była bardzo atrakcyjną czarownicą, ale Cressida widziała w niej coś więcej niż tylko ładną twarz. Widziała lady o artystycznych talentach, młodą matkę (to akurat je łączyło) i kto wie, może materiał na rozwijającą się przyjaźń?
Jeśli chodzi o małżeństwo, Cressidę spotkało to rzadkie szczęście, że pojął ją za żonę ktoś, kto się w niej zakochał (choć ona długo to ignorowała, bo jakim cudem ktoś tak przystojny jak William mógłby pokochać akurat ją?), a z czasem i ona nauczyła się go kochać. Kochała także dzieci, które dla niego urodziła i marzyła o tym, by kiedyś mieć ich całą gromadkę. Szczęście z ich urodzenia przyćmiło wspomnienia bólu porodu. Kiedy po raz pierwszy ułożono w jej ramionach dwa maleńkie zawiniątka prędko o nim zapomniała.
Dzieci miały dopiero półtora roku, wiele czasu było do ich rozpoczęcia edukacji, ale Cressie już teraz lubiła fantazjować o tym, jak to będzie, choć z drugiej strony przerażała ją myśl o tym, że kiedyś przyjdzie dzień, kiedy opuszczą ją na dziesięć długich miesięcy i tak będą znikać co roku. A potem dla Portii trzeba będzie znaleźć dobrego męża z godnego rodu, który odpowiednio się nią zaopiekuje, choć to będzie oznaczało, że córka przeprowadzi się do innego dworku i ich kontakt stanie się rzadszy. Dobrze, że do tego momentu pozostawało jeszcze co najmniej siedemnaście lat.
- Ja i William oboje się tam uczyliśmy, choć nie jednocześnie, rzecz jasna. – William był dekadę starszy, więc ukończył szkołę nim trafiła tam Cressida. – Moje wspomnienia Beauxbatons są naprawdę dobre. Jedyne czego mi brakowało to wspólnej edukacji z bratem i kuzynostwem w większości wysłanym do Hogwartu. – Życie towarzyskie Cressidy niestety ucierpiało na jej nauce we Francji, bo została odseparowana od brata, bliskiego kuzynostwa oraz wielu innych szlacheckich rówieśników, których sporą część miała okazję poznać dopiero po debiucie. – Ale miałam okazję dużo obcować ze sztuką, to tam dowiedziałam się najwięcej o malarstwie. – W rodzinnym domu Cressie nie miała szans zbyt mocno rozwinąć skrzydeł, bo Flintowie nie byli artystami i tam w procesie szlacheckiego chowu poznała tylko podstawy niezbędne młodej damie, a swój talent oraz wiedzę teoretyczną wyszlifowała w szkole, w szeregach uzdolnionych malarsko Harpii. – W Hogwarcie pewnie brakowałoby mi zajęć artystycznych. Mój brat, który się tam uczył, opowiadał że wcale ich nie było.
Cressidzie trudno było sobie to wyobrazić, że miałaby nie malować, a tylko uczyć się dziedzin, których jako dama i tak nie miała w dorosłym życiu wykorzystać, bo nie wypadałoby jej skalać rąk pracą. Wiele o Hogwarcie słyszała od brata, rodziców i kuzynostwa, ale kiedy próbowała sobie wyobrazić swoje trafienie tam, przejmował ją strach, że co jeśli trafiłaby do Hufflepuffu, domu miernot, i jej szanse na znalezienie przyjaciół byłyby jeszcze mniejsze, zaś pan ojciec byłby bardzo rozczarowany? Dlatego lepsze już było Beauxbatons niż ryzyko trafienia do Hufflepuffu i dzielenia sypialni ze szlamami. Braki towarzyskie zawsze mogła nadrobić, a przynajmniej nie zaczynała z haniebną łatką byłej Puchonki. Wszystkie lady z dobrych rodów trafiały w końcu do Slytherinu, ewentualnie Ravenclawu. Pozostałe dwa domy według jej pana ojca były niegodne i doszczętnie zeszlamione. Dobrze, że w Beauxbatons podziały działały na innych zasadach i dotyczyły tylko artystycznych upodobań.
Uśmiechnęła się ciepło, naprawdę zadowolona z towarzystwa.
- To dobrze, że wróciłaś do grania. Pamiętam, że lubiłaś to robić i grałaś naprawdę ładnie – przytaknęła, pamiętając że Evandra miała okres porzucenia harfy. – Trudno mi sobie wyobrazić życie bez sztuki, choć też miewałam takie okresy, kiedy nie mogłam patrzeć na pędzle i farby. Na szczęście to już minęło.
Kiedy szalały anomalie i stresowała się ich wpływem na swoje dzieci, to czasem nawet sztuka nie przynosiła ukojenia. Ale teraz, korzystając z długich dni, malowała sporo, o ile Julius i Portia nie domagali się jej obecności.
- To tak jak ja. Lubię świeże, lekkie zapachy. Ciekawe czy mają coś, czego zapach przywodzi na myśl… las? – zastanowiła się, z nadzieją sięgając po kolejny flakonik. Jako była Flintówna uwielbiała zapachy kojarzące się z rodzinnymi stronami, z gęstym lasem, z sosnowym igliwiem po deszczu, leśnymi kwiatami, ziołami czy szemrzącymi strumykami. Zawsze unikała duszących, ciężkich perfum, jakimi lubiły obficie się spryskiwać niektóre damy.
Uniosła lekko ciemnorude brwi, kiedy usłyszała kolejne pytanie Evandry. Nie spodziewała się, że padnie tu dziś imię akurat tej damy, której nie widziała właściwie od miesięcy. Nie pamiętała nawet, kiedy był ten ostatni raz, gdy miały okazję zamienić choć dwa zdania.
- Callistę? Tak, rzeczywiście pamiętam ją ze szkoły, choć była w innym domu. Nigdy nie udało nam się nawiązać bliższej relacji – wyznała szczerze, nie potrafiąc zbyt dobrze kłamać, zresztą nie widziała potrzeby udawania że między nią a Callistą istnieje jakakolwiek więź. Ich pokrewieństwo było dość dalekie, a różnice w temperamencie obu dziewcząt ogromne. Cressida kompletnie nie rozumiała podejścia do życia Callisty, która wydawała jej się osobą zbyt wyrachowaną i przesadnie pewną siebie, i nie potrafiła sobie wyobrazić, że mogłyby się zaprzyjaźnić. Choć teoretycznie wspólna edukacja powinna je zbliżyć, tak się nie stało. Przepaść charakterów zrobiła swoje. Callista najwyraźniej miała w sobie wiele z Averych, podczas gdy Cressida była leśną Flintówną, cichym dziewczątkiem wychowanym w duchu uległości wobec patriarchalnego systemu. Nie szukała towarzystwa Callisty, której zachowanie ją raziło, choć takimi myślami się nie podzieliła.
Odkorkowała próbkę perfum i powąchała ją. Gdy zapach wydał jej się obiecujący, lekko posmarowała nim wnętrze swojego nadgarstka, by poczuć go na swojej skórze i ocenić, czy podobałaby jej się taka woń wokół niej. Przystawiła go lekko do swojego nakrapianego noska. Spodobał jej się, ale postanowiła wypróbować jeszcze kolejne, bo może znajdzie się coś, co spodoba jej się jeszcze bardziej?
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Przyszłość dzieci. Temat, którego Evandra nie poruszała jeszcze zbyt często, nie czując potrzeby zastanawiać się nad tym, co wydarzy się za dziesięć, jak nie dwadzieścia następnych lat. Jej plany nie wychodziły tak daleko w przyszłość. Zdawała sobie sprawę z tego, że choroba może zabrać ją z tego świata wcześniej, niż się spodziewa, chciała więc korzystać z życia tu i teraz. Pomimo głęboko zakorzenionej w jej sercu niechęci do własnego potomstwa, zaczynała się łamać. Nad kołyską pochylała się zwykle wtedy, gdy Evan spał lub wtedy, gdy miał dobry humor i jego twarz nie była zalana łzami. W sytuacji kryzysowej szybko się wycofywała, nie mając pojęcia co zrobić, jak uspokoić dziecko, czym je zająć. Wstydziła się przyznać, że łapało ją ukłucie żalu, gdy uświadamiała sobie jak bardzo jest przy nim bezradna.
Lady Rosier nie była nigdy w Akademii Beaxubatons, dochodziły do niej wyłącznie opowieści. Niegdyś sama zastanawiała się dlaczego rodzice posłali ją akurat do Hogwartu, czym się kierowali. Czy to wyłącznie przez tradycję czy też woleli ją mieć bliżej domu? Hogwarcki klimat przypadł jej jednak tak bardzo do gustu, że nigdy nie żałowała ukończenia tej szkoły. Jak wyglądała nauka w uczelnia, która tak mocno opiera się na umiejętnościach artystycznych? Pomimo zamiłowania do sztuki Evandra wolałaby, by jej syn uczył się głównie praktycznych, czarodziejskich umiejętności. Nad wrażliwością Evana chciała pracować w pierwszych latach jego życia, by szkoła dała mu to, czego sama nie mogła go nauczyć. Tristan nie wydawał się specjalnie narzekać na swoją edukację w Beuxbatons. Lata doświadczeń zrobiły z niego poważnego, szanowanego w towarzystwie czarodzieja, obeznanego w różnych dziedzinach i o wielu talentach. Czy ktoś taki wywodziłby się ze szkoły, która mogłaby dopuścić się zaniedbania rozwoju uczniów? Lady Rosier po raz pierwszy złapała się na tym, że myślała na poważnie o przyszłości syna.
- To prawda, choć zainteresowania uczniów nie są spychane na dalszy plan. Sama przez wszystkie lata nauki w Hogwarcie należałam do szkolnego chóru, dzięki któremu nie musiałam rezygnować z muzyki. - Uśmiechnęła się na wspomnienie tych wszystkich prób i występów. Ćwiczenia głosu, nauka tekstów, ale i chęć samodoskonalenia oraz zabłyśnięcia przed resztą studentów. Zwrócone w jej stronę spojrzenia, wiwatujące okrzyki i liczne komplementy miały być nagrodą za włożony trud. Wiedziała jednak, że jej przyszłość nie będzie związana z występami na scenie. Nałożone na nią z powodu szlachetnej krwi ograniczenia już nie dziwiły, nie sprawiały tak wielkiego bólu. W końcu miała dostać prawie wszystko. Prawie.
- Nad czym obecnie pracujesz? - spytała, gdy Cressida wspomniała o malarstwie. - Czy planujesz wystawę swoich obrazów? Jestem przekonana, że wielu chciałoby dowiedzieć się w jaki sposób widzisz świat, a może nawet powiększyć własną kolekcję.
Lady Rosier nie orientowała się w malarstwie. Nie rozróżniała twórczości poszczególnych autorów, ale była w stanie określić czy dane dzieło jej się podoba czy też nie. Doceniała zaangażowanie i warsztat artystów i choć czasem zastanawiała się nad tym czy nie pogłębić swojej wiedzy, to zaraz temat zaczynał ją nudzić. O literaturze czy muzyce też wolałaby nie rozprawiać godzinami, choć jej wiedza w tych dziedzinach była większa, niż w przypadku malarstwa. Według niej muzykę należało doświadczać całym sobą - słuchając, grając, tańcząc. Bezgranicznie zanurzając się w sztuce. Kto wie czy malarstwo nie stałoby się jej nową pasją, gdyby sama złapała za pędzel!
Same anomalie mocno ją zmieniły. Strach rozdzierał ją na drobne kawałeczki, z trudem składała się z powrotem do porządku. Za każdym razem zmiana systemu wartości, na nowo układała swój światopogląd, poszukując pomocy wśród wyciągniętych w jej stronę rąk. Chłonęła ich porady niczym gąbka, czasem przekładając ich opinie jako własne.
- Las? - zastanowiła się, sięgając po kolejne flakoniki. - Paproć kojarzy się lekko wilgotną, liściastą nutą. Może mech? Oh spójrz, jagody? Świeżość i słodycz zamknięte w jedno. - Przeniosła wzrok na swoją towarzyszkę, gdy odpowiadała na jej pytanie. Przepaść, która była między Callistą a Cressidą zaważyła na ich relacji, odsuwając od siebie czarownice, jednakże różnice, jakie były między Cressidą a Evandrą nie przynosiły tego problemu. Wanda lubiła spędzać czas z osobami innymi niż ona sama. Zaintrygowana lgnęła do tych, którzy mogli obdarować ją ciekawymi opowieściami, poszerzyć horyzonty, zainteresować. Zamiłowanie do nowości i niechęć do ograniczania się przy doborze towarzystwa przysporzyły jej już w przeszłości sporo problemów. Dyskretnie rzucane karcące spojrzenia za każdym razem, gdy posyłała ciepły uśmiech czarodziejowi półkrwi stały się dla niej uciążliwe. Obawa że przekłamane plotki na jej temat splamią honor nazwiska Lestrange zmusiła ją do ograniczenia kontaktu z ulubionymi rozmówcami. Nie mogła jednak zrezygnować z krótkich, potajemnych spotkań i korespondencji, ale i te skończyły się wraz z dniem jej zamążpójścia. Urwany kontakt zbiegł się z przybraniem przez nią nazwiska Rosier, co mogło dać jednoznaczny dowód na to, że jest całkowicie oddana tradycyjnym, konserwatywnym poglądom. Nawet jeśli prawda była nieco inna, to w obecnej sytuacji Evandra musiała podtrzymywać tę zasłonę dla własnego dobra.
- Szkoda. Pomyślałam, że mogłybyście złapać nić porozumienia. Sama nie mogę się doczekać nowej siostry. - Do tej pory Callista dała jej się poznać jako ambitna czarownica, elegancka, utalentowana, troskliwa. Czy był to efekt wielu lat dopracowywania wywierania na innych takiego, a nie innego wrażenia? Wanda szczerze wierzyła w to, że uda jej się przyjaźnić z lady Avery, zwłaszcza że wkrótce miały spędzać ze sobą o wiele więcej czasu, żyjąc pod jednym dachem.
Kobieta zerknęła w stronę ekspedientki, która czujnie krążyła nieopodal, czekając tylko w gotowości na ich skinienie. - Powiedz mi, moja droga Cressido - zaczęła powoli, obracając w chudych palcach drobną buteleczkę z zielonego szkła. - Gdybyś nie była malarką, to czym chciałabyś się zajmować? - Pytanie czysto teoretyczne, będące jednocześnie zanurzeniem się w marzeniach, jak i zadaniem na kreatywność. Nie sądziła, że drżąca z obawy przed wszelkim potknięciem lady Fawley udzieli jej szczerej odpowiedzi, warto było spróbować.
Lady Rosier nie była nigdy w Akademii Beaxubatons, dochodziły do niej wyłącznie opowieści. Niegdyś sama zastanawiała się dlaczego rodzice posłali ją akurat do Hogwartu, czym się kierowali. Czy to wyłącznie przez tradycję czy też woleli ją mieć bliżej domu? Hogwarcki klimat przypadł jej jednak tak bardzo do gustu, że nigdy nie żałowała ukończenia tej szkoły. Jak wyglądała nauka w uczelnia, która tak mocno opiera się na umiejętnościach artystycznych? Pomimo zamiłowania do sztuki Evandra wolałaby, by jej syn uczył się głównie praktycznych, czarodziejskich umiejętności. Nad wrażliwością Evana chciała pracować w pierwszych latach jego życia, by szkoła dała mu to, czego sama nie mogła go nauczyć. Tristan nie wydawał się specjalnie narzekać na swoją edukację w Beuxbatons. Lata doświadczeń zrobiły z niego poważnego, szanowanego w towarzystwie czarodzieja, obeznanego w różnych dziedzinach i o wielu talentach. Czy ktoś taki wywodziłby się ze szkoły, która mogłaby dopuścić się zaniedbania rozwoju uczniów? Lady Rosier po raz pierwszy złapała się na tym, że myślała na poważnie o przyszłości syna.
- To prawda, choć zainteresowania uczniów nie są spychane na dalszy plan. Sama przez wszystkie lata nauki w Hogwarcie należałam do szkolnego chóru, dzięki któremu nie musiałam rezygnować z muzyki. - Uśmiechnęła się na wspomnienie tych wszystkich prób i występów. Ćwiczenia głosu, nauka tekstów, ale i chęć samodoskonalenia oraz zabłyśnięcia przed resztą studentów. Zwrócone w jej stronę spojrzenia, wiwatujące okrzyki i liczne komplementy miały być nagrodą za włożony trud. Wiedziała jednak, że jej przyszłość nie będzie związana z występami na scenie. Nałożone na nią z powodu szlachetnej krwi ograniczenia już nie dziwiły, nie sprawiały tak wielkiego bólu. W końcu miała dostać prawie wszystko. Prawie.
- Nad czym obecnie pracujesz? - spytała, gdy Cressida wspomniała o malarstwie. - Czy planujesz wystawę swoich obrazów? Jestem przekonana, że wielu chciałoby dowiedzieć się w jaki sposób widzisz świat, a może nawet powiększyć własną kolekcję.
Lady Rosier nie orientowała się w malarstwie. Nie rozróżniała twórczości poszczególnych autorów, ale była w stanie określić czy dane dzieło jej się podoba czy też nie. Doceniała zaangażowanie i warsztat artystów i choć czasem zastanawiała się nad tym czy nie pogłębić swojej wiedzy, to zaraz temat zaczynał ją nudzić. O literaturze czy muzyce też wolałaby nie rozprawiać godzinami, choć jej wiedza w tych dziedzinach była większa, niż w przypadku malarstwa. Według niej muzykę należało doświadczać całym sobą - słuchając, grając, tańcząc. Bezgranicznie zanurzając się w sztuce. Kto wie czy malarstwo nie stałoby się jej nową pasją, gdyby sama złapała za pędzel!
Same anomalie mocno ją zmieniły. Strach rozdzierał ją na drobne kawałeczki, z trudem składała się z powrotem do porządku. Za każdym razem zmiana systemu wartości, na nowo układała swój światopogląd, poszukując pomocy wśród wyciągniętych w jej stronę rąk. Chłonęła ich porady niczym gąbka, czasem przekładając ich opinie jako własne.
- Las? - zastanowiła się, sięgając po kolejne flakoniki. - Paproć kojarzy się lekko wilgotną, liściastą nutą. Może mech? Oh spójrz, jagody? Świeżość i słodycz zamknięte w jedno. - Przeniosła wzrok na swoją towarzyszkę, gdy odpowiadała na jej pytanie. Przepaść, która była między Callistą a Cressidą zaważyła na ich relacji, odsuwając od siebie czarownice, jednakże różnice, jakie były między Cressidą a Evandrą nie przynosiły tego problemu. Wanda lubiła spędzać czas z osobami innymi niż ona sama. Zaintrygowana lgnęła do tych, którzy mogli obdarować ją ciekawymi opowieściami, poszerzyć horyzonty, zainteresować. Zamiłowanie do nowości i niechęć do ograniczania się przy doborze towarzystwa przysporzyły jej już w przeszłości sporo problemów. Dyskretnie rzucane karcące spojrzenia za każdym razem, gdy posyłała ciepły uśmiech czarodziejowi półkrwi stały się dla niej uciążliwe. Obawa że przekłamane plotki na jej temat splamią honor nazwiska Lestrange zmusiła ją do ograniczenia kontaktu z ulubionymi rozmówcami. Nie mogła jednak zrezygnować z krótkich, potajemnych spotkań i korespondencji, ale i te skończyły się wraz z dniem jej zamążpójścia. Urwany kontakt zbiegł się z przybraniem przez nią nazwiska Rosier, co mogło dać jednoznaczny dowód na to, że jest całkowicie oddana tradycyjnym, konserwatywnym poglądom. Nawet jeśli prawda była nieco inna, to w obecnej sytuacji Evandra musiała podtrzymywać tę zasłonę dla własnego dobra.
- Szkoda. Pomyślałam, że mogłybyście złapać nić porozumienia. Sama nie mogę się doczekać nowej siostry. - Do tej pory Callista dała jej się poznać jako ambitna czarownica, elegancka, utalentowana, troskliwa. Czy był to efekt wielu lat dopracowywania wywierania na innych takiego, a nie innego wrażenia? Wanda szczerze wierzyła w to, że uda jej się przyjaźnić z lady Avery, zwłaszcza że wkrótce miały spędzać ze sobą o wiele więcej czasu, żyjąc pod jednym dachem.
Kobieta zerknęła w stronę ekspedientki, która czujnie krążyła nieopodal, czekając tylko w gotowości na ich skinienie. - Powiedz mi, moja droga Cressido - zaczęła powoli, obracając w chudych palcach drobną buteleczkę z zielonego szkła. - Gdybyś nie była malarką, to czym chciałabyś się zajmować? - Pytanie czysto teoretyczne, będące jednocześnie zanurzeniem się w marzeniach, jak i zadaniem na kreatywność. Nie sądziła, że drżąca z obawy przed wszelkim potknięciem lady Fawley udzieli jej szczerej odpowiedzi, warto było spróbować.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Perfumeria
Szybka odpowiedź