Penelope Leslie Vance
Nazwisko matki: Vance
Nazwisko ojca: Sprout
Miejsce zamieszkania: Londyn
Czystość krwi: półkrwi
Status majątkowy: średniozamożna
Zawód: wyuczony młodszy uzdrowiciel w Szpitalu św. Munga - zakażenia magiczne, obecnie ratowniczka w Czarodziejskim Pogotowiu Ratunkowym, Ministerstwo Magii - Departament Magicznych Wypadków i Katastrof
Wzrost: 167 cm
Waga: 49 kg
Kolor włosów: zazwyczaj ciemne
Kolor oczu: ciemnoszare
Znaki szczególne: oburęczność (choć dominującą ma rękę lewą), ból w lewym łokciu przed burzą, brak poszanowania tematów tabu, blizna w kształcie półksiężyca pod lewą częścią obojczyka
14 cali, giętka, lapacho, łuska salamandry
Gryffindor
lew
rozszalałego buhaja
poziomkami w śmietance, jabłkami z cynamonem, czystymi bandażami, solą morską
siebie jako ordynatorkę
swoją pracą
Harpiom z Holyhead
przygotowuję się do pracy
Króla Elvisa i innych
Winona Ryder
Kochana,
Kiedy przysłałaś mi swoją córkę pod opiekę, wiedziałam, że dziecko chowane na wsi będzie miało problem z odnalezieniem się w Londynie. Skakałam koło Naomi jak kwoka, próbując jej pomóc, sama przecież wiesz. Załatwiłam praktyki w sklepie bławatnym u mojej drogiej przyjaciółki i tłumaczyłam ją, kiedy myliła tkaniny albo plamiła je popijaną herbatą. Ledwo po szkole, z dala od domu - faktycznie, z upływem czasu było coraz lepiej i nawet nie musiałam przypominać jej o sprzątaniu w pokoju. Grzeczna, układna dziewczyna, trochę gaduła, ale sympatyczna. Chciałam ją nawet wyswatać z synem sąsiadów, Henry'm, urocza byłaby z nich para, doprawdy, taki uroczy chłopiec, odziedziczyłby pewnie aptekę i nie musiałabyś się o nią martwić, ale...
Przechodząc do rzeczy: przez kilka tygodni patrzyłam z niepokojem, jak Naomi narzeka na złe samopoczucie i mdłości, początkowo kładąc to na karb jesiennych zmian pogody czy nieświeżych bułek w piekarni na rogu. Czas jednak płynął, dolegliwości nie mijały, a we mnie zrodziło się najgorsze podejrzenie. Zabrałam ją od doktora, choć się opierała (dwa dni bez obiadu zrobiły swoje), gdzie okazało się, a jakże, że twoja szalona córeczka jest w ciąży. Spytasz zapewne z kim, ja również spytałam, ale Naomi nabrała wody w usta. Nie spisałaś się jako matka, bolesne to słowa, ale ciąża dziewiętnastoletniej dziewczyny z nieznanym mężczyzną jest policzkiem dla jej rodziców, nie zaś dla samej głupiej trzpiotki, która w głowie ma fiu bździu. Nie wiem, kto przystanął na jej chęć mieszkania w Londynie, ale obarczam go winą.
Piszę ten list po zażyciu moich kropli walerianowych i dwóch kieliszkach nalewki ze świerkowych pędów, a dłonie wciąż mi drżą. Zamknęłam Naomi w pokoju, początkowo tłukła w drzwi, ale w końcu chyba zasnęła. Sama rozumiesz, że nie może dalej tu pozostać. Moja siostrzenica, taki wstyd! Musi wyjechać, nim ktokolwiek się spostrzeże.
Czekam z niecierpliwością na odpowiedź i informację, kiedy ktoś po nią przyjedzie.
Braciszku,
Darować mógłbyś sobie ten kpiący ton, który kryjesz pod niby dyplomatycznym doborem słów. Że też nawet zaproszenie na Święta musisz napisać tak, bym nie myślała nawet o przyjeździe. Spokojnie, nie będziesz musiał się wstydzić mnie przed żoną, nie będę też demoralizować małej Margaux. Wiesz doskonale, że nie dążę za wszelką cenę do powrotu na łono rodziny i spędzę Święta w tym roku tak jak w latach ubiegłych - w moim pokoju na przedmieściach Londynu wraz z przyjaciółkami, które również przedkładają wybudowane i trwałe relacje nad śmieszne więzy krwi. Te kobiety wyzwolone (które uparcie i błędnie zwiesz puszczalskimi dziwkami) są o wiele lepszym towarzystwem od ludzi, którzy czynią mi łaskę, podając solniczkę. Ciągłe wyrzuty w oczach, ciągle pretensje w głosie, cały czas tylko wypominanie. Och, nie zaprzeczaj, nikt nie wierzy w te wasze zapewnienia. Penny jest najlepszym co mnie w życiu spotkało i tego zdania nie zmieni nikt, choćby i stado sąsiadek nazywało ją owocem grzechy.
Nie, nie przyjadę na Święta, kochany Braciszku, ani na te, ani na żadne. Daruj sobie coroczne listy.
Kohana mamusiu, piszę to ja, tfoja penny bo chce ci napisać, że bardzo ładnie ma wójek w domu i wszyscy som bardzo mili a margauax jest też kohana i ciocia robi dobry puding, ale wcale jej nie rozumiem bo mówi po francusku i ładnie pachnie i choinka też, koham cię pa, to znaczy ja tfoja penny.
Vincent,
Bardzo cię przepraszam, ale musimy przenieść nasze plany na nieco odleglejszy termin. Miałyśmy w domu mały pożar, muszę kupić nowy stolik, do tego odwiedził nas niespodziewany gość... Bardzo dużo się dzieje, muszę to wszystko sobie poukładać i przemyśleć. Nie wiem, czy będę mogła wysłać ją do rodziców na czas naszego wyjazdu, więc cała sprawa stoi pod znakiem zapytania. Nie gniewaj się, to nie moja wina, to dość złożone i skomplikowane, wiąże się z ojcem Penny i po prostu... po prostu nie za bardzo mogę i chcę o tym rozmawiać. Odezwę się, kiedy będzie po wszystkim, naprawdę.
Szanowna Pani Vance,
Mamy przyjemność poinformowania Pani, że została Pani przyjęta do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Dołączamy listę niezbędnych książek i wyposażenia.
Rok szkolny rozpoczyna się 1 września. Oczekujemy pani sowy nie później niż 31 lipca.
Zastępca dyrektora.
Mamo,
Dojechaliśmy do szkoły. To wielki zamek otoczony lasem i z tego, co wiem, nie ma tu wstępu dla ludzi niemagicznych. Droga minęła mi całkiem nieźle, poznałam parę osób, chociaż z tego co zauważyłam, większość pochodzi z rodzin czarodziejskich. Niektórzy śmiali się z tego, że wychowywałam się wśród mugoli, ale ja się tym nie przejmuję. Część ludzi była całkiem miła i nawet opowiedzieli mi sporo rzeczy, które mogą mi się jeszcze przydać.
Po przyjeździe wysłali nas do wielkiej sali, w której śpiewająca czapka, zwana Tiarą Przydziału, decydowała o tym, do jakiego domu powinniśmy należeć. Bo w Hogwarcie są cztery domy: Gryffindor, Slytherin, Ravenclaw i Hufflepuff. Podobno każdy związany jest z innymi cechami charakteru. Sporo tych, którzy się ze mnie śmiali, trafiło do Slytherinu [s]wredne gnojki[/s], a większość znajomych z przedziału do Hufflepuffu. Co do mnie, Tiara zastanawiała się nad Ravenclawem (tam podobno ceni są inteligencję, wiedzę i ciekawość świata), ale ostatecznie wybrała Gryffindor, który jest domem ludzi odważnych, prawych i szczerych. Czy ja taka jestem? Podobno tak. Później zabrali nas do dormitoriów, sypialni, gdzie poznałam znowu parę dziewczyn, które były całkiem sympatyczne. Jest zupełnie inaczej niż w zwykłej szkole, nie wiem jeszcze, czy lepiej. Niewiele wiem o zajęciach, na które będę chodzić, chociaż przeglądałam podręczniki. Teoria chyba nie ma tak wiele wspólnego z praktyką. Kiedy łapię za różdżkę, od razu zapominam o wszystkich zaklęciach, które wbijałam sobie do głowy przez wakacje. Na początku może być niełatwo, ale z drobną pomocą ludzi trochę lepiej obeznanych w tych tematach powinnam dać radę.
Tatku,
Obiecałam po czterech dniach u Penny napisać list, więc piszę. No więc, Penny mieszka w małym domu na przedmieściach Londynu razem z mamą. Podobno wprowadziła się tutaj dopiero dwa lata temu, kiedy jej mama dostała lepszą pracę, ale mieszkała wcześniej tylko parę ulic dalej. Mama Penny rzeczywiście jest mugolką i na początku patrzyła na mnie z niepokojem, ale szybko jej przeszło. Często wychodzi z domu, a Penny zupełnie się tym nie przejmuje i umie zrobić dużo rzeczy sama, kiedy mamy nie ma (czasem nawet na noc!). Do tego przychodzą do niej różne ciotki, ale ona nie za bardzo za nimi przepada. Ale nie o tym.
No więc, przez większość czasu oprowadza mnie po mugolskiej części Londynu, czasami chodzimy z jej niemagicznymi znajomymi i musi często kopać mnie w kostki, kiedy zapominam, że nie wolno im mówić o czarach. Zamiast Hogwart jest "szkoła z internatem", a nasze zajęcia to "eksperymentalny program nauczania". Nie wiem, skąd ona bierze takie pomysły, ale nikt nie wątpi w jej kłamstewka. Wieczorami pokazuje mi swoje książki i opowiada o dziwnych ludziach, jak Charlie Chaplin, albo śpiewa piosenki Franka Siniatry. Podobno w wakacje zupełnie zapomina o Hogwarcie i nadrabia to, co działo się podczas roku szkolnego w mugolskim świecie. Jest nieco spokojniejsza niż w szkole, chyba czuje się pewniej. Ostatnio zwierzyła mi się, że nie za bardzo lubi ludzi, jeśli pomyśli o nich tak ogólnie, ale konkretnych nawet nawet (ja chyba jestem jedną z tych konkretnych, skoro mnie zaprosiła). Nie wiem, ja to jednak ludzi lubię, ale ona chyba miała trochę trudniej. Na przykład, zupełnie nie zna swojego taty, wiesz? Nawet nie wie, jak się nazywa. Jak była mała dużo osób jej dokuczało z tego powodu. I nie miała zupełnie pojęcia o magii, dopóki nie odwiedziła jej jedna z nauczycielek po tym, jak podpaliła stolik. Umie za to mówić po francusku, bo na Święta jeździ czasem do swojego wujostwa i kuzynki we Francji. To musi być super! Dzisiaj powiedziała, że pokaże mi zdjęcia z wyjazdów. A teraz idziemy na lody.
P S Penny stwierdziła, że ma babskie imię i nikt nie traktuje jej poważnie. Upiera się, żeby nazywać ją Leslie. Może faktycznie bardziej do niej pasuje?
Penny Leslie,
Mówiłam Ci, że zdasz wszystkie egzaminy bez problemu. Pewnie denerwowałam się bardziej od Ciebie - chociaż przecież i mi daleko do histeryczek, chyba to po mnie odziedziczyłaś.
Naprawdę chcesz iść na uzdrowicielstwo? Tak, wiem, że pytam o to po raz kolejny, ale cały czas jestem zaskoczona. Ty przecież nie lubisz ludzi. Wyobraź sobie cały dzień spędzać z różnymi osobami - i mugolakami, i szlachcicami pełnej krwi. Naprawdę za mało zaleźli Ci za skórę? Chyba, że to taki odwet, może masz nadzieję, że trafi do Ciebie jeden z tych, którzy Cię obrażali, a Ty będziesz mu nastawiać nos bez znieczulenia. Czy czarodzieje potrzebują znieczulenia? Jakoś nie chce mi się wierzyć, że to wszystko zależy od człowieka i nie należy nikogo skreślać ze względu na status krwi. Chyba jesteś osamotniona w takich twierdzeniach.
Jeszcze niedawno mówiłaś przecież, że magia to takie tylko machanie patykiem, a teraz chcesz się jej poświęcić. Co złego jest w byciu sprzedawczynią albo sekretarką? Wprawdzie nie jest to zawód szczególnie emocjonujący, ale bezpieczny. Nie potrafiłaś usiedzieć na tyłku w szkole i urządzałaś nielegalne wycieczki z nieodpowiednim towarzystwem, więc nie sądzę, żebyś wzbraniała się przed skakaniem za kimś w ogień. Czy Ty w ogóle umiesz oceniać ryzyko?
Gdyby nie Twoje szczęście, dawno połamałabyś sobie obie nogi po skakaniu po dachach. Tak, będę Ci to wypominać do końca życia. Jak oni to zabezpieczają, skoro udało Ci się na ten dach wleźć?
Nieważne, porozmawiamy o tym jeszcze w domu - składaj sobie papiery gdzie chcesz, przecież wiesz, że życia za Ciebie nie przeżyję, więc i decyzji podejmować za Ciebie nie będę. Po prostu to przemyśl.
Margaux,
Jeszcze raz przepraszam, że próbowałam przed Tobą uciec. Byłam tak zaskoczona Twoim widokiem w Mungu, że zamiast skojarzyć fakty (szkoła z internatem, ehe), zwyczajnie chciałam schować się za najbliższymi drzwiami i do tego tak nieudolnie, że tym bardziej zwróciłam na siebie Twoją uwagę. Muszę nad tym jeszcze popracować. Nigdy nie pomyślałabym, że tak długo ukrywałyśmy przed sobą sekret, który ostatecznie okazał się być wspólnym. Zanosiłam podanie o staż, a tu moja kuzynka. Niesamowite.
Oczywiście na staż mnie przyjęli (pochlebiam sobie, że te egzaminy na których mi zależało zdałam bardzo dobrze, a nawet wybitnie) i niedługo rozpocznę swoją karierę zawodową w Mungu. Wspominałaś, że pracujesz w pogotowiu, tak? Zastanawiałam się nad tym, ale chyba wolałabym zdobyć kompletną wiedzę uzdrowicielską i mieć w ręku konkretny fach. Może kiedyś rozpocznę przygodę z ratownictwem, ale, mimo wszystko, wolę być przygotowana na moment, w którym będę musiała zrezygnować z tak ekstremalnego zajęcia. Przecież się na starość nie przekwalifikuję.
Spytałaś, czemu wybrałam medycynę, a ja odpowiedziałam, że nie wiem, ale potem się nad tym zaczęłam zastanawiać. Wiesz, że nie jestem osobą wybitnie społeczną i jak dotąd bardziej interesowały mnie badania niż praktyczne działanie. Kiedy jednak spotykałam się z urazami, ranami, cierpieniem, mój dystans pozwalał zachować mi zimną krew, gdy ci empatyczni panikowali. Rzeczowość i rozsądek, tylko to jest w stanie uratować człowieka. Nie chodzi o to, żeby się z kimś obchodzić jak z jajkiem. Nie wiem, czy to powołanie, nie chciałabym tego tak nazywać, ale pomimo wcześniejszych planów nie mam wątpliwości, że to ścieżka przeznaczona dla mnie. Nie umiem patrzeć na cierpienie, którego tak wiele jest teraz dookoła. Nie oskarżaj mnie o banalny idealizm, ale - jeśli nie my będziemy walczyć o normalność w tym chorym, pełnym napięć i niepokojów świecie, to kto inny to zrobi?
Mam nadzieję, że spotkamy się niedługo i jeszcze porozmawiamy.
Szanowna Pani Vance,
Pragnę poinformować, że Pani podanie o staż w Czarodziejskim Pogotowiu Ratunkowym zostało rozpatrzone pozytywnie. Biorąc pod uwagę Pani wiedzę i doświadczenie ze szpitala, sądzę, że okres przygotowawczy będzie jedynie formalnością.
Szef Czarodziejskiego Pogotowia Ratunkowego
Kochanie,
Wyobraź sobie, że mamy nową stażystkę. Nikt nie chce jej szkolić. Zgadnij czemu.
Dobra, nie zgaduj, napisze Ci od razu - bo jest z Munga. Skończyła cały kurs uzdrowicielski, właściwie jest wykształcona na młodszego uzdrowiciela, ale postanowiła nagle zacząć pracę w pogotowiu. Podobno namówiła ją Vance, są kuzynkami. Tak czy inaczej, ma całą wiedzę, jakiej jej tu potrzeba i jeszcze więcej. Poza procedurami nie trzeba jej niczego uczyć, dobrze, że przynajmniej nas nie poprawia. To znaczy - czasem jej się zdarza. Niestety miewa rację (o zgrozo!) i chociaż specjalnie się z nią nie obnosi, to jednak głupia sprawa.
Myśleliśmy, że praktyka da jej w kość, ale poza początkowymi problemami z tempem pracy (oni, tam w Mungu, przyzwyczajeni są chyba do tego, że mają mnóstwo czasu) to też nie sprawiło jej kłopotu. Żadnych mdłości, żadnego przejęcia tryskającą krwią, żadnych uprzedzeń, żadnego użalania się nad sobą czy pacjentem. Konkretnie, rzeczowo, sprawnie, bez marudzenia. Trudno się przyczepić.
Chociaż nie, ma jedną zasadniczą wadę - jest zimna jak nogi grudniowego topielca. Uprzejma, bezkonfliktowa, nie mogę powiedzieć, ale ani wyskoczyć z nią na Ognistą (w większej grupie oczywiście, moje kochanie) ani pożartować. Ciągle jest zajęta i nigdy nie ma czasu, a nawet jeśli nie ma wezwań, czyta kolejne książki o chorobach wenerycznych. To chyba jakiś jej konik.
Śmieszna nawet, wygląda jak chłopak. I przedstawia się Leslie, chociaż to jej drugie imię. Mam nadzieję, że nasze córki wyrosną na bardziej kobiece istoty.
Mamo,
Naprawdę, po wszystkich mogłabym się tego spodziewać, ale nie po Tobie. Mężczyzna! Ja mam przyprowadzić mężczyznę! Czy Ty zwariowałaś? Po pierwsze - nie mam czasu na zajmowanie się przedstawicielami płci przeciwnej. Pracuję wymagającej uwagi instytucji, biorę tyle nadgodzin, ile się da, i ostatnie o czym myślę, to marnowanie wolnych chwil, żeby się z kimś umówić. Mam inne sprawy na głowy, wyjazdy, wezwania, to nie jest takie proste, a Ty chcesz, żebym randkowała. Po drugie - nie mam ochoty. Nie mam odpowiedniego kandydata. Nie chcę, żeby historia się powtórzyła - że zakocham się śmiertelnie, a potem zostanę porzucona i jedyne co przekażę dziecku na temat ojca, to imię i nazwisko w osiemnaste urodziny. Nie zrozum mnie źle, mamo, ja zwyczajnie nie odczuwam potrzeby spotykania się z kimkolwiek i prowokowania sercowych rozterek. Na całe szczęście argument starej panny w moim wypadku nie działa. Zresztą nie jesteś chyba osobą, która powinna komukolwiek staropanieństwo wypominać, bo sama do tej pory nie masz męża.
Nie czuję takiej potrzeby. Nie czuję chęci. Jestem ja i moja praca, nie interesuje mnie na ten moment nic więcej. Wiesz przecież o tym doskonale - pamiętasz, jak złamałam lewą rękę (tak, nie powinnam włazić na pole pełne byków, ale tam leżał mój p a c j e n t)? Wytrzymałam w domu dwa dni (ile razy można czytać w kółko Lwa, czarownicę i starą szafę?), a potem zaczęłam uczyć się oburęczności w czarach, żeby tak błaha sprawa więcej nie wykluczyła mnie więcej z pracy.
Ale Ty wciąż nie rozumiesz.
P S Wybacz, jeśli użyłam zbyt mocnych słów, ale chyba inaczej do Ciebie nie dotrze. Wałkujemy ten temat od tak dawna...
Choć nauka nie była prosta, Leslie nauczyła się przywoływać patronusa na wspomnienie pierwszych Świąt spędzonych u wujostwa we Francji. Choć była bardzo mała, jej matka postanowiła spędzić ten czas gdzie indziej, a po francusku rozumiała tyle co nic, był to prawdziwie rodzinny czas. Poznanie kuzynki oraz opowieści o ogrodzie pełnym gardenii, bardzo plastycznie działające na umysł małego dziecka, sprawiły, że wspomnienia te należą do jednych z najpiękniejszych wspomnień Leslie.
2 | |
1 | |
1 | |
0 | |
15 | |
0 | |
1 |
Język ojczysty: angielski
Język obcy: francuski I
Biegłości
Mugoloznawstwo III
Numerologia I
ONMS I
Zielarstwo II
Literatura I
Malarstwo I
Śpiew II
Łyżwiarstwo II
Pływanie II
Anatomia IV
Kłamstwo III
Koncentracja IV
Silna wola III
Spostrzegawczość II
Szczęście III
Ukrywanie się I
Gotowanie I
Genetyka
Brak: 0
Reszta: 0
różdżka, teleportacja, oburęczność, 5 punktów statystyk
Ostatnio zmieniony przez Leslie Vance dnia 05.08.16 18:06, w całości zmieniany 4 razy