Poddasze
AutorWiadomość
Poddasze
Po zbutwiałych, drewnianych schodach od zewnętrznej strony można dostać się na poddasze małej kamienicy. Wcześniej nieużytkowy składzik został przekształcony w kolejne miejsce dla wymyślnych wynalazków Vasilasa. Poprzypinane do ścian kartki papieru, wykresy, nabazgrane w języku francuskim i urządzenia zwisające z sufitu bombardują każdego, kto tam wejdzie. Jak każde z pomieszczeń poddasze również oddaje skomplikowany umysł zegarmistrza i manię prywatności jak również izolacji.
Gość
Gość
5 lutego
Kolejny dzień z kolejnym wynalazkiem. Możliwe, że dlatego iż sam różnił się od innych, ciągnęło go do dziwactw uznawanych za nie przez resztę społeczeństwa. Coś kapnęło mu na nos, wyrywając z głębokiego transu. Zegarmistrz podniósł głowę, badając spojrzeniem ubytki w dachu, przez które padał deszcz i inne opady atmosferyczne niszcząc podłogę, która zaczynała już próchnieć. Gdyby ktoś nieuważny tam stanął, mógłby się przywitać z lokatorem piętro niżej lub wpaść do piwnicy. Jednak dawny profesor nikomu nie pozwalał naruszać swojej przestrzeni bezpieczeństwa i gdy nawet Luna chciała interweniować (lub była do tego zmuszona), Buchanan zwyczajnie ją wypraszał, tłumacząc, że pracuje nad poważnym eksperymentem i nikt nie może mu przeszkadzać. Gdy prawie podłoga się zapadała, rzucał jakieś tam zaklęcie nikomu nieznane i znowu przez kilka tygodni był spokój. Ale czemu nie chciał tego stosować trwale? I czemu dach i ściany były w takim stanie? Profesor Mugoloznawstwa, uciekinier, zegarmistrz czy kimkolwiek tam był tkwił tam już ładne parę lat i nigdy nie narzekał. W sumie to mało co wychodził poza swoje komnaty. W Hogwarcie było identycznie. Większość profesorów, a co za tym szło uczniów uważało, że przez to odcinanie się od społeczeństwa Vasilas popadł w jeszcze większe szaleństwo. Zajęcia prowadził w większej sali zaraz pod spodem, jedzenie mu donoszono, a ze względu na jego eksperymenty trzymano się z daleka od wieży. Między innymi dlatego dyrektor podarował mu własnie tamtą lokację, a nie inną. Gdzie wybuchy, hałasy, zapachy nikomu nie przeszkadzały. Przez te jego dziwactwa dużo osób snuło opowieści, że jest oszpecony i dlatego siedzi w wieży, gdzie spotyka się tylko z niektórymi, a zajęcia prowadzi spożywając sok wielosokowy. Że jest jakimś mutantem czy innym potworem Frankensteina, jakich w Hogwarcie nie brakowało. Kiedyś ktoś chciał się przekonać co dzieje się na górze w gabinecie profesora - tej ciemnicy renesansownego myśliciela i samotnika. Dzielnie dostał się do sieni, ale zaraz tego pożałował, gdy profesor przywitał go w środku nocy okropnym hałasem maszyny, którą budował na środku pokoju od wielu tygodni. Do tego buchały z niej płomienie, więc zamiast odkryć coś nieziemskiego, uczeń wylądował w skrzydle szpitalnym z palpitacjami serca, mamrocząc dziwactwa o potworze o ognistym oddechu. Czy oznaczało to, że profesor chciał stworzyć własnego mechanicznego smoka? Ponowna fala plotek ruszyła w podziemie Hogwartu, a nieświadomy i zadowolony z tego powodu Vasilas działał dalej. Z goglami na oczach próbował coraz to nowe mieszanki mikstur, chcąc osiągnąć tylko sobie znany efekt. I teraz ciągnął ten wynalazek dalej! Był tak zaaferowany, że nie usłyszał jak ktoś wchodził po schodach na poddasze.
Kolejny dzień z kolejnym wynalazkiem. Możliwe, że dlatego iż sam różnił się od innych, ciągnęło go do dziwactw uznawanych za nie przez resztę społeczeństwa. Coś kapnęło mu na nos, wyrywając z głębokiego transu. Zegarmistrz podniósł głowę, badając spojrzeniem ubytki w dachu, przez które padał deszcz i inne opady atmosferyczne niszcząc podłogę, która zaczynała już próchnieć. Gdyby ktoś nieuważny tam stanął, mógłby się przywitać z lokatorem piętro niżej lub wpaść do piwnicy. Jednak dawny profesor nikomu nie pozwalał naruszać swojej przestrzeni bezpieczeństwa i gdy nawet Luna chciała interweniować (lub była do tego zmuszona), Buchanan zwyczajnie ją wypraszał, tłumacząc, że pracuje nad poważnym eksperymentem i nikt nie może mu przeszkadzać. Gdy prawie podłoga się zapadała, rzucał jakieś tam zaklęcie nikomu nieznane i znowu przez kilka tygodni był spokój. Ale czemu nie chciał tego stosować trwale? I czemu dach i ściany były w takim stanie? Profesor Mugoloznawstwa, uciekinier, zegarmistrz czy kimkolwiek tam był tkwił tam już ładne parę lat i nigdy nie narzekał. W sumie to mało co wychodził poza swoje komnaty. W Hogwarcie było identycznie. Większość profesorów, a co za tym szło uczniów uważało, że przez to odcinanie się od społeczeństwa Vasilas popadł w jeszcze większe szaleństwo. Zajęcia prowadził w większej sali zaraz pod spodem, jedzenie mu donoszono, a ze względu na jego eksperymenty trzymano się z daleka od wieży. Między innymi dlatego dyrektor podarował mu własnie tamtą lokację, a nie inną. Gdzie wybuchy, hałasy, zapachy nikomu nie przeszkadzały. Przez te jego dziwactwa dużo osób snuło opowieści, że jest oszpecony i dlatego siedzi w wieży, gdzie spotyka się tylko z niektórymi, a zajęcia prowadzi spożywając sok wielosokowy. Że jest jakimś mutantem czy innym potworem Frankensteina, jakich w Hogwarcie nie brakowało. Kiedyś ktoś chciał się przekonać co dzieje się na górze w gabinecie profesora - tej ciemnicy renesansownego myśliciela i samotnika. Dzielnie dostał się do sieni, ale zaraz tego pożałował, gdy profesor przywitał go w środku nocy okropnym hałasem maszyny, którą budował na środku pokoju od wielu tygodni. Do tego buchały z niej płomienie, więc zamiast odkryć coś nieziemskiego, uczeń wylądował w skrzydle szpitalnym z palpitacjami serca, mamrocząc dziwactwa o potworze o ognistym oddechu. Czy oznaczało to, że profesor chciał stworzyć własnego mechanicznego smoka? Ponowna fala plotek ruszyła w podziemie Hogwartu, a nieświadomy i zadowolony z tego powodu Vasilas działał dalej. Z goglami na oczach próbował coraz to nowe mieszanki mikstur, chcąc osiągnąć tylko sobie znany efekt. I teraz ciągnął ten wynalazek dalej! Był tak zaaferowany, że nie usłyszał jak ktoś wchodził po schodach na poddasze.
Gość
Gość
Wciąż nie mogła się nadziwić, jak jej wuj dawał radę funkcjonować w swoim obecnym lokum, które wydawało się rozpadać od samego przebywania w nim. Wspinając się po schodach, trzymała się mocno poręczy, na wypadek gdyby któryś schodek zapadł się pod nią. Było to bardzo prawdopodobne, biorąc pod uwagę ich stan, ale jednak Vasilas nie robił sobie absolutnie nic z jej sugestii, że powinien zacząć bardziej dbać o miejsce, w którym mieszka.
Luna nie od dziś wiedziała, że jej rodzina jest zbiorowiskiem nietuzinkowych jednostek. Spencer-Moonowie posiadali ambicje i chęć zmienienia świata – niektórych z nich pchało to w kierunku polityki, jak jej wuja Leonarda, innych w stronę nauki, jak jej ojca. Na nich jednak lista indywiduów w rodzinie się nie kończyła, bo Vasilas, choć nosił inne nazwisko, również był prawdziwym dziwakiem. Luna aż się dziwiła, że przetrwał tutaj tyle czasu, zanim się dowiedziała że tu mieszka, a właściwie, podstępnie wyciągnęła tę informację od jego brata, zastanawiając się, gdzie podział się jej krewny po tym, jak porzucił pracę nauczyciela mugoloznawstwa w Hogwarcie. Jakim cudem przeżył osamotniony w świecie mugoli, gdy jego umysł absorbowały kwestie dalece wybiegające poza zwykłe, przyziemne sprawy? Ojciec Luny, gdyby dzieci go nie pilnowały, żeby czasami odrywał się od książek, zapewne również by się tak zapuścił.
W końcu dostała się na poddasze, nie doprowadzając przy tym do zawalenia schodków. Ostrożnie pchnęła drzwi, upewniając się, czy klamka nie została jej w dłoni, po czym rozejrzała się. Wydawało jej się, że słyszy hałasy, więc doszła do wniosku, że wuj znowu prowadzi swoje dziwaczne eksperymenty. Uśmiechnęła się tylko pod nosem i ruszyła w stronę, skąd dobiegały dźwięki. Po chwili dostrzegła mężczyznę zwróconego w stronę dziwacznej machiny o bliżej nieokreślonym przeznaczeniu.
- Wuju Vasilasie! – zawołała go, próbując zwrócić na siebie jego uwagę. Ciekawe, czy ją słyszał? I jeśli tak, to czy nie wyrzuci jej zaraz za drzwi, ganiąc za przeszkadzanie mu w bardzo ważnej czynności? Luna chciała jednak z nim porozmawiać, a w torbie miała nawet trochę jedzenia, wiedząc, że Vasilas, podobnie jak jej ojciec, często zaniedbywał tego typu kwestie, a jego zapasy albo nie istniały, albo były już pokryte pleśnią. Kto by pomyślał, że na tle krewnych to Luna będzie uchodzić za tą bardziej poukładaną i twardo stąpającą po ziemi, mimo że i jej głowa nie była wolna od rozmaitych rozmyślań?
- To ja, Luna! – dodała jeszcze, chociaż wbrew pozorom Vasilas zwykle potrafił odróżnić ją od siostry jako jeden z nielicznych. – Masz wolną chwilę, by porozmawiać? – Wciąż mówiła głośno, by mieć pewność, że przedrze się nie tylko przez hałas, ale też przez warstwę zamyślenia mężczyzny.
Luna nie od dziś wiedziała, że jej rodzina jest zbiorowiskiem nietuzinkowych jednostek. Spencer-Moonowie posiadali ambicje i chęć zmienienia świata – niektórych z nich pchało to w kierunku polityki, jak jej wuja Leonarda, innych w stronę nauki, jak jej ojca. Na nich jednak lista indywiduów w rodzinie się nie kończyła, bo Vasilas, choć nosił inne nazwisko, również był prawdziwym dziwakiem. Luna aż się dziwiła, że przetrwał tutaj tyle czasu, zanim się dowiedziała że tu mieszka, a właściwie, podstępnie wyciągnęła tę informację od jego brata, zastanawiając się, gdzie podział się jej krewny po tym, jak porzucił pracę nauczyciela mugoloznawstwa w Hogwarcie. Jakim cudem przeżył osamotniony w świecie mugoli, gdy jego umysł absorbowały kwestie dalece wybiegające poza zwykłe, przyziemne sprawy? Ojciec Luny, gdyby dzieci go nie pilnowały, żeby czasami odrywał się od książek, zapewne również by się tak zapuścił.
W końcu dostała się na poddasze, nie doprowadzając przy tym do zawalenia schodków. Ostrożnie pchnęła drzwi, upewniając się, czy klamka nie została jej w dłoni, po czym rozejrzała się. Wydawało jej się, że słyszy hałasy, więc doszła do wniosku, że wuj znowu prowadzi swoje dziwaczne eksperymenty. Uśmiechnęła się tylko pod nosem i ruszyła w stronę, skąd dobiegały dźwięki. Po chwili dostrzegła mężczyznę zwróconego w stronę dziwacznej machiny o bliżej nieokreślonym przeznaczeniu.
- Wuju Vasilasie! – zawołała go, próbując zwrócić na siebie jego uwagę. Ciekawe, czy ją słyszał? I jeśli tak, to czy nie wyrzuci jej zaraz za drzwi, ganiąc za przeszkadzanie mu w bardzo ważnej czynności? Luna chciała jednak z nim porozmawiać, a w torbie miała nawet trochę jedzenia, wiedząc, że Vasilas, podobnie jak jej ojciec, często zaniedbywał tego typu kwestie, a jego zapasy albo nie istniały, albo były już pokryte pleśnią. Kto by pomyślał, że na tle krewnych to Luna będzie uchodzić za tą bardziej poukładaną i twardo stąpającą po ziemi, mimo że i jej głowa nie była wolna od rozmaitych rozmyślań?
- To ja, Luna! – dodała jeszcze, chociaż wbrew pozorom Vasilas zwykle potrafił odróżnić ją od siostry jako jeden z nielicznych. – Masz wolną chwilę, by porozmawiać? – Wciąż mówiła głośno, by mieć pewność, że przedrze się nie tylko przez hałas, ale też przez warstwę zamyślenia mężczyzny.
- Działaj, potworze! - krzyknął, poprawiając gogle na gumce i klikając jeden z miliona przycisków na samorobnej konsoli. Oczywiście że przez ten warkot nie słyszał wchodzącej Luny. Nie z początku przynajmniej. W chwili gdy drzwi się otworzyły, potężny wybuch ciepłego powietrza sprawił, że mężczyzna odleciał w tył, przewracając się na spróchniałe deski. Poczuł silny ból w plecach, a świat zakręcił mu się i potroił na moment. Nie zdejmując okularów ochronnych, odkaszlnął, czując smak sadzy w ustach, która ubrudziła mu twarz. Ubrany standardowo w jedną ze swoich białych koszul, szelki i szlafrok we wzorach ciemnych kotar położył się zrezygnowany na podłodze, nie próbując nawet wstać. Jednak widząc znajomą twarz nad głową, zmarszczył charakterystycznie nos i mruknął:
- Twarz służy człowiekowi do wyrażanie emocji, drogie dziecko. Na twojej za to widzę wiecznie to samo.
I nie czekając, usiadł, by spojrzeć na swoje dymiące dzieło. Westchnął, zsuwając z oczu na szyję gogle. Czegoś mu brakowało do ożywienia tej bestii. Pytanie jednak - czego? Wydawało mu się, że zapisał wszystko, co było potrzebne do poprawki. Najwidoczniej musiał jeszcze coś dopisać i to zmodyfikować. Ale co było nie tak? Zębatki sprawdzał dwie próby temu. Działały wspaniale. Zawory zabezpieczone - nic nie wyciekało. Przewody, uszczelki, dokrętki - dokręcone na maksymalną możliwość. Nie mogły się rozpaść. Więc co takiego teraz nie działało? Dlaczego nie mógł skończyć swojego wynalazku? Nagle go olśniło. Poderwał się z miejsca, zapominając zupełnie o swojej bratanicy ciotecznej. Doskoczył do kreatury, którą stworzył i wymienił część zębatą na mechaniczny staw obrotowy. Zawiasy nie spełniały odpowiedniej funkcji w wyniku czego obie części stykały się i zacierały, blokując odpowiedni ruch dysz. Sprawie naprawił błąd, mając nadzieję, że tym razem nic nie wybuchnie choć raz. Zadowolony wycofał się i znowu nacisnął włącznik. Maszyna ruszyła, a mechaniczny smok ożył.
- A ty co tu robisz? - rzucił, zauważając dziewczynę stojącą przy wejściu, ale jego głos zagłuszył ryk silnika. - Geniusz oznacza nieskończoną zdolność pokonywania trudności - powiedział Vasilas, podchodząc do Luny i stając obok niej. Wziął jedną z daktyli, które leżały na półmisku nie wiadomo od kiedy i włożył sobie do ust. Dopiero gdy dziewczyna spojrzała na niego wymownie, przypomniał sobie, że faktycznie coś mówiła, ale zupełnie wyleciało mu z głowy co. Zaraz jednak przeniósł uwagę na trzymany przez nią kosz i uśmiechnął się. Zaraz jednak znowu spoważniał i rzucił, podpierając się pod boki:
- Kto ci udzielił pozwolenia na wejście do mojej pracowni?
- Twarz służy człowiekowi do wyrażanie emocji, drogie dziecko. Na twojej za to widzę wiecznie to samo.
I nie czekając, usiadł, by spojrzeć na swoje dymiące dzieło. Westchnął, zsuwając z oczu na szyję gogle. Czegoś mu brakowało do ożywienia tej bestii. Pytanie jednak - czego? Wydawało mu się, że zapisał wszystko, co było potrzebne do poprawki. Najwidoczniej musiał jeszcze coś dopisać i to zmodyfikować. Ale co było nie tak? Zębatki sprawdzał dwie próby temu. Działały wspaniale. Zawory zabezpieczone - nic nie wyciekało. Przewody, uszczelki, dokrętki - dokręcone na maksymalną możliwość. Nie mogły się rozpaść. Więc co takiego teraz nie działało? Dlaczego nie mógł skończyć swojego wynalazku? Nagle go olśniło. Poderwał się z miejsca, zapominając zupełnie o swojej bratanicy ciotecznej. Doskoczył do kreatury, którą stworzył i wymienił część zębatą na mechaniczny staw obrotowy. Zawiasy nie spełniały odpowiedniej funkcji w wyniku czego obie części stykały się i zacierały, blokując odpowiedni ruch dysz. Sprawie naprawił błąd, mając nadzieję, że tym razem nic nie wybuchnie choć raz. Zadowolony wycofał się i znowu nacisnął włącznik. Maszyna ruszyła, a mechaniczny smok ożył.
- A ty co tu robisz? - rzucił, zauważając dziewczynę stojącą przy wejściu, ale jego głos zagłuszył ryk silnika. - Geniusz oznacza nieskończoną zdolność pokonywania trudności - powiedział Vasilas, podchodząc do Luny i stając obok niej. Wziął jedną z daktyli, które leżały na półmisku nie wiadomo od kiedy i włożył sobie do ust. Dopiero gdy dziewczyna spojrzała na niego wymownie, przypomniał sobie, że faktycznie coś mówiła, ale zupełnie wyleciało mu z głowy co. Zaraz jednak przeniósł uwagę na trzymany przez nią kosz i uśmiechnął się. Zaraz jednak znowu spoważniał i rzucił, podpierając się pod boki:
- Kto ci udzielił pozwolenia na wejście do mojej pracowni?
Gość
Gość
Luna z racji swojej pracy coś tam o mugolach wiedziała, ale z pewnością nie była to wystarczająca wiedza, żeby domyślić się przeznaczenia tej machiny. Możliwe nawet, że sam Vasilas nie wiedział do końca, czemu to miało służyć, albo miał własne wyobrażenia niekoniecznie przystające do rzeczywistości.
Gdy weszła, wydarzyło się coś dziwnego. Łoskot przybrał na sile, a mężczyzna został odrzucony w tył i umazany sadzą, która buchnęła z dziwnej maszynerii. A Luna nie musiała posiadać ogromnej wiedzy o świecie mugoli, by domyślić się, że urządzenie nie powinno zadziałać w taki sposób. Przekrzywiła głowę lekko na bok, patrząc na swojego wuja z zaciekawieniem i dezaprobatą jednocześnie.
Może przywykła do tego, że był dziwakiem, ale chyba nigdy nie przestanie jej zaskakiwać.
- Naprawdę? – uniosła lekko brwi. Ale rzeczywiście, nie można jej było nazwać najbardziej emocjonalną osobą na świecie. Powinna być bardziej spanikowana na widok, który zastała, wchodząc do pomieszczenia, ale skoro Vasilas nie ucierpiał, ani nie doszło do zarwania się zniszczonej podłogi pod ciężarem ich dwojga i dziwnej maszyny, to chyba nie musiała się przesadnie zamartwiać.
- Sama sobie pozwoliłam. Jak zawsze – rzekła w odpowiedzi na jego pytanie. Gdyby miała czekać na jego pozwolenie, to nigdy by tu nie trafiła, nie mówiąc o wejściu do środka. Musiała się sama postarać o podtrzymywanie kontaktu z tym zdziwaczałym mężczyzną, a należał do tych niewielu osób, na których naprawdę jej zależało i o których próbowała zabiegać. – Wątpię, byś miał czas na tak przyziemne zagadnienia, jak udzielanie mi pozwolenia na cokolwiek – dodała. Chociaż mogła zrozumieć jego bycie odludkiem, sama też nie lubiła dopuszczać innych w pewne sfery swojego życia. Jej ojciec, jako niewymowny, tym bardziej. Luna do dziś nie wiedziała, czym dokładnie się zajmował w Departamencie Tajemnic, bo nie wolno mu było o tym mówić nawet najbliższej rodzinie.
Gdy podszedł bliżej i sięgnął do półmiska z daktylami, zmarszczyła nosek, widząc pokrywające je pleśń, kurz i sadzę. Mogły tak leżeć dobrych kilka tygodni, chyba widziała je już podczas ostatniej wizyty.
- To obrzydliwe, nie powinieneś... – zaczęła, jednak Vasilas i tak wpakował jedną z nich do ust. To naprawdę cud, że przeżył tyle lat. Wzięła jednak miskę i zanim zdążył się obejrzeć, wyrzuciła resztę jej zawartości przez najbliższe okno. – Przyniosłam ci coś lepszego, zobacz – otworzyła torbę, odsłaniając pakunek, w którym znalazło się trochę przekąsek. Próbowała zwrócić na siebie jego uwagę.
Gdy weszła, wydarzyło się coś dziwnego. Łoskot przybrał na sile, a mężczyzna został odrzucony w tył i umazany sadzą, która buchnęła z dziwnej maszynerii. A Luna nie musiała posiadać ogromnej wiedzy o świecie mugoli, by domyślić się, że urządzenie nie powinno zadziałać w taki sposób. Przekrzywiła głowę lekko na bok, patrząc na swojego wuja z zaciekawieniem i dezaprobatą jednocześnie.
Może przywykła do tego, że był dziwakiem, ale chyba nigdy nie przestanie jej zaskakiwać.
- Naprawdę? – uniosła lekko brwi. Ale rzeczywiście, nie można jej było nazwać najbardziej emocjonalną osobą na świecie. Powinna być bardziej spanikowana na widok, który zastała, wchodząc do pomieszczenia, ale skoro Vasilas nie ucierpiał, ani nie doszło do zarwania się zniszczonej podłogi pod ciężarem ich dwojga i dziwnej maszyny, to chyba nie musiała się przesadnie zamartwiać.
- Sama sobie pozwoliłam. Jak zawsze – rzekła w odpowiedzi na jego pytanie. Gdyby miała czekać na jego pozwolenie, to nigdy by tu nie trafiła, nie mówiąc o wejściu do środka. Musiała się sama postarać o podtrzymywanie kontaktu z tym zdziwaczałym mężczyzną, a należał do tych niewielu osób, na których naprawdę jej zależało i o których próbowała zabiegać. – Wątpię, byś miał czas na tak przyziemne zagadnienia, jak udzielanie mi pozwolenia na cokolwiek – dodała. Chociaż mogła zrozumieć jego bycie odludkiem, sama też nie lubiła dopuszczać innych w pewne sfery swojego życia. Jej ojciec, jako niewymowny, tym bardziej. Luna do dziś nie wiedziała, czym dokładnie się zajmował w Departamencie Tajemnic, bo nie wolno mu było o tym mówić nawet najbliższej rodzinie.
Gdy podszedł bliżej i sięgnął do półmiska z daktylami, zmarszczyła nosek, widząc pokrywające je pleśń, kurz i sadzę. Mogły tak leżeć dobrych kilka tygodni, chyba widziała je już podczas ostatniej wizyty.
- To obrzydliwe, nie powinieneś... – zaczęła, jednak Vasilas i tak wpakował jedną z nich do ust. To naprawdę cud, że przeżył tyle lat. Wzięła jednak miskę i zanim zdążył się obejrzeć, wyrzuciła resztę jej zawartości przez najbliższe okno. – Przyniosłam ci coś lepszego, zobacz – otworzyła torbę, odsłaniając pakunek, w którym znalazło się trochę przekąsek. Próbowała zwrócić na siebie jego uwagę.
Czy wynalazek musiał mieć jakieś przeznaczenie? Konstruując machinę trzeba było zdawać sobie sprawę jakie będzie jej zadanie? Czy puszczenie wodzy fantazji (chociaż w przypadku Vasilasa była to wizja praktycznego umysłu) musiało mieć swoje przeznaczenie? Otóż nie. Tak było również i tym razem, kiedy Buchanan chciał poznać tajniki fizyczności smoków. Ich budowa anatomiczna nie pozwoliła na lot z fizycznego punktu widzenia, a jednak te potwory unosiły się w powietrzu i do tego były świetnymi pilotami. Nie posiadały kości pneumatycznych tak jak ptaki, więc co powodowało, że te wielkie cielska mogły zostać podniesione przez cieniutkie skrzydła? Tej zagadki jeszcze nikt nie rozwiązał, ale nie znaczyło, że nie miała zostać rozwikłana. Podobnie jak z logicznego punktu widzenia pszczoły nie powinny latać, a jednak to robiły. Nauka, nauka i bezsens. To właśnie fascynowało go w tym momencie. I na tę chwilę uniesienia trafiła Luna.
- Następnym razem byłbym wdzięczny, jeśli skonsultowałabyś swoją obecność tutaj z właścicielem tego przybytku. W tym wypadku, ze mną - odpowiedział, wskazując na siebie swoim śrubokrętem. Narzędzi, które ułatwiały mu pracę miał całe setki, jeśli nie tysiące powciskane w każdy najmniejszy kąt. Kładł je tam i zapominał. Tak po prostu. Ale nie odczuwał ich braku. Zaraz wynajdował coś samorobnego na ich zastępstwo. Zignorował słowa Luny, po czym znowu przykuła jego uwagę wskazywaniem na torbę. I jej zawartości.
- Znacznie łatwiej jest mówić prosto z mostu, moja droga Luno. dlaczego of razu nie powiedziałaś, że chowasz tam coś pysznego? Chodź. Przenieśmy nasz posiłek w bardziej cywilizowane miejsce - powiedział, biorąc dziewczę pod rękę i dosłownie wypychając jej z poddasza, kierując ich w stronę wejścia do warsztatu, a stamtąd na pierwsze piętro. Jego leżę jak to zwykł nazywać Mincroft.
| zt x2
- Następnym razem byłbym wdzięczny, jeśli skonsultowałabyś swoją obecność tutaj z właścicielem tego przybytku. W tym wypadku, ze mną - odpowiedział, wskazując na siebie swoim śrubokrętem. Narzędzi, które ułatwiały mu pracę miał całe setki, jeśli nie tysiące powciskane w każdy najmniejszy kąt. Kładł je tam i zapominał. Tak po prostu. Ale nie odczuwał ich braku. Zaraz wynajdował coś samorobnego na ich zastępstwo. Zignorował słowa Luny, po czym znowu przykuła jego uwagę wskazywaniem na torbę. I jej zawartości.
- Znacznie łatwiej jest mówić prosto z mostu, moja droga Luno. dlaczego of razu nie powiedziałaś, że chowasz tam coś pysznego? Chodź. Przenieśmy nasz posiłek w bardziej cywilizowane miejsce - powiedział, biorąc dziewczę pod rękę i dosłownie wypychając jej z poddasza, kierując ich w stronę wejścia do warsztatu, a stamtąd na pierwsze piętro. Jego leżę jak to zwykł nazywać Mincroft.
| zt x2
Gość
Gość
Poddasze
Szybka odpowiedź