Sala numer jeden
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sala numer jeden
Wszyscy wiemy, jak ma się rzeczywistość w Mungu i że nie jest ona lepsza od tej poza jego murami. Niedawna wojna zrobiła swoje - znaczna większość pomieszczeń potrzebuje remontu dosłownie na gwałt. Pociemniała biała farba na sufitach, którą bardziej określić można jako szaro-żółtą lub zwyczajnie szarą, w zależności od oświetlenia, parapety pomalowane paskudną olejną farbą, wszelkiego rodzaju rysy, obdrapania, ślady po stuknięciach... Chybotliwe łóżka, pod których nogi częstokroć podstawiane są drewniane klocki lub kawałki gazet, by jakoś je ustabilizować, z lekka nieszczelne okna, na które niby rzucane są wszelkiego rodzaju zaklęcia, lecz raczej z dosyć marnym skutkiem... Długo by wymieniać wszelkie mankamenty.
Rankiem zabrano Mathieu z celi zbiorowej w Tower i zabrali na przesłuchanie. Dość szybko doszukali się własnego błędu, przepraszając lorda Rosiera za swój błąd i pomyłkę. Medycy w Tower nie popisali się szczególni, doprowadzili go powierzchownie do porządku, oddali wierzchnie odzienie, różdżkę i puścili wolno. Nie spodziewał się, że sprawa zostanie załatwiona tak szybko. Wolałby, aby Isabella nie dowiedziała się o tym przypadku i nie musiała martwić o przyszłego męża. Niemniej jednak, wciąż obolały opuścił Tower of London, kierując swoje kroki do Szpitala Świętego Munga. Był niemal pewien, że Zachary właśnie tam jest i będą mogli swobodnie porozmawiać, a przyjaciel ukoi jego cierpienie. Najbardziej zaufany medyk jakiego znał, nikomu innemu nie powierzyłby swojego życia i zdrowia. Shafiq w pełni zasługiwał na jego zaufanie.
Nie wyglądał już tak dramatycznie jak kilka godzin wcześniej. Przede wszystkim ślady krwi zniknęły z jego ciała, szczególnie z twarzy, a wszelkie powierzchowne otarcia zniknęły. Największy problem stanowiła ręka, która wciąż dawała się we znaki i jelita, których nie przywrócili na swoje miejsce, po felernie wykonanym zaklęciu czarno magicznym. Miał wczoraj pecha i musiał przyznać to otwarcie. Na całe szczęście Antonia i Craig wyszli z tego cało, a ich misja została wykonania, choć to policja zniszczyła doszczętnie cukiernię. Jego poprzewracane flaki, boląca ręka i łapiące przeziębienie były więc małą ceną za to, że udało im się dopiąć swego.
- Witaj, Zachary. – przywitał się rzeczowo, zjawiając się w Sali, w której akurat przyjaciel się znajdował. Zachary Shafiq, czarodziej o niezwykłych zdolnościach, którego Mathieu darzył szacunkiem i przyjaźnią. – Potrzebuję Twojej pomocy. – dodał od razu. Nie przepadał za owijaniem w bawełnę, nie byli przecież dziećmi. Chciał, żeby Zachary postawił go na nogi i doprowadził do stanu pełnego użytkowania, aby mógł podejmować dalsze działania. Nie zamierzał przejmować się tą małą porażką, choć wspomnienie odbycia rozmowy z Percivalem… była dość intrygująca. Nadal nie mógł mu wybaczyć tej zdrady, nigdy zapewne tego nie zrobi, jednak mógł spojrzeć mu w oczy z wyrzutem i żalem, uzmysławiając, że dla Rosiera było to jeszcze gorszym ciosem.
- Niezamierzone turbulencje. – wyjaśnił tylko. Nie chciał wchodzić w szczegóły, byli przecież w szpitalu Munga, a on wolał nie ryzykować. Zachary zapewne również nie.
Nie wyglądał już tak dramatycznie jak kilka godzin wcześniej. Przede wszystkim ślady krwi zniknęły z jego ciała, szczególnie z twarzy, a wszelkie powierzchowne otarcia zniknęły. Największy problem stanowiła ręka, która wciąż dawała się we znaki i jelita, których nie przywrócili na swoje miejsce, po felernie wykonanym zaklęciu czarno magicznym. Miał wczoraj pecha i musiał przyznać to otwarcie. Na całe szczęście Antonia i Craig wyszli z tego cało, a ich misja została wykonania, choć to policja zniszczyła doszczętnie cukiernię. Jego poprzewracane flaki, boląca ręka i łapiące przeziębienie były więc małą ceną za to, że udało im się dopiąć swego.
- Witaj, Zachary. – przywitał się rzeczowo, zjawiając się w Sali, w której akurat przyjaciel się znajdował. Zachary Shafiq, czarodziej o niezwykłych zdolnościach, którego Mathieu darzył szacunkiem i przyjaźnią. – Potrzebuję Twojej pomocy. – dodał od razu. Nie przepadał za owijaniem w bawełnę, nie byli przecież dziećmi. Chciał, żeby Zachary postawił go na nogi i doprowadził do stanu pełnego użytkowania, aby mógł podejmować dalsze działania. Nie zamierzał przejmować się tą małą porażką, choć wspomnienie odbycia rozmowy z Percivalem… była dość intrygująca. Nadal nie mógł mu wybaczyć tej zdrady, nigdy zapewne tego nie zrobi, jednak mógł spojrzeć mu w oczy z wyrzutem i żalem, uzmysławiając, że dla Rosiera było to jeszcze gorszym ciosem.
- Niezamierzone turbulencje. – wyjaśnił tylko. Nie chciał wchodzić w szczegóły, byli przecież w szpitalu Munga, a on wolał nie ryzykować. Zachary zapewne również nie.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Ostatnio zmieniony przez Mathieu Rosier dnia 07.04.20 9:23, w całości zmieniany 1 raz
Obrażenia Mathieu: 92/222 (35 - psychiczne, 30 - poparzenia, 60 - cięte, 5 - osłabienie)
Kiedy tylko Mathieu zjawił się w drzwiach oddziału, powitał go tak krótkim skinieniem głowy i poprowadził do jednej z sal, które o tak wczesnej porze były puste. Milcząco wskazał puste łóżko, samemu dobierając kilka fiolek z eliksirami, z których zamierzał skorzystać. Wrócił do przyjaciela, zasiadając obok niego z różdżką w dłoni, eliksiry odstawiwszy na blat niewielkiej szafki.
— Coś szczególnego, prócz twojej ręki? — zapytał dość beznamiętnie, podciągając rękaw osłaniający powierzchownie opatrzone rany, po czym wycelował różdżkę tuż przy skórze. — Cauma Sanavi Maxima — wypowiedział cicho formułę zaklęcia, skupiając się na poprawnej intonacji czaru łagodzącego oparzenia. Były nazbyt widoczne na jasnej skórze mężczyzny pośród ciętych ran, jakby zadanych ostrym nożem. — Curatio Vulnera Maxima — zaintonował inkantację z lekką obawą, przesuwając różdżką tuż nad zranieniami. — Curatio Vulnera Maxima — powtórzył zaklęcie, raz jeszcze wykonując gładki, ostrożny ruch nad ranami. Wiedział, że mogło to nie wystarczyć, a nawet okazać się nieskuteczną próbą wykorzystania magii w dobrym celu. Był zmęczony; nie emanował entuzjazmem, ciemna skóra twarzy była nieco bledsza niż zazwyczaj, jednak spojrzenie pozostawało czujne. Oznaki dość solidnie wykonywanych obowiązków przebijało się, lecz pochopne uznanie, że przez to był słabszy, świadczyło jedynie o ignorancji.
Świadomość Zachary'ego znajdowała się w jak najlepszej kondycji, jaką mogły zapewnić warunki oraz ostatnie wydarzenia. Miał już pełną relację Craiga. Znał brudne szczegóły. Wiedział także, że Mathieu przepadł i nikt nie wiedział, co się z nim stało. Właśnie z tego konkretnego powodu – z nadziei, że przyjaciel pośród szlachetnych Rosierów odnajdzie drogę do bezpiecznych murów szpitala – zjawił się tutaj tak wcześnie. Nie odmówiłby filiżanki mocnej, gorącej herbaty; nie przyjąłby jej, póki jego praca trwała. Pochylał się nad zranieniami ręki, wydobywając z siebie zaledwie ciche prychnięcie zabarwione wyraźnym rozbawieniem.
— Słyszałem o patrolu i anomaliach — odparł półszeptem, choć w sali przebywali sami i nikt jeszcze im nie przeszkodził. — Za to nikt nie słyszał o twojej spektakularnej ucieczce. Czyżbyś zbłądził na Pokątnej? — Postawił pytanie, rzucając Mathieu uważne spojrzenie, śledząc jego wyraz twarzy w oczekiwaniu na odpowiedź.
Kiedy tylko Mathieu zjawił się w drzwiach oddziału, powitał go tak krótkim skinieniem głowy i poprowadził do jednej z sal, które o tak wczesnej porze były puste. Milcząco wskazał puste łóżko, samemu dobierając kilka fiolek z eliksirami, z których zamierzał skorzystać. Wrócił do przyjaciela, zasiadając obok niego z różdżką w dłoni, eliksiry odstawiwszy na blat niewielkiej szafki.
— Coś szczególnego, prócz twojej ręki? — zapytał dość beznamiętnie, podciągając rękaw osłaniający powierzchownie opatrzone rany, po czym wycelował różdżkę tuż przy skórze. — Cauma Sanavi Maxima — wypowiedział cicho formułę zaklęcia, skupiając się na poprawnej intonacji czaru łagodzącego oparzenia. Były nazbyt widoczne na jasnej skórze mężczyzny pośród ciętych ran, jakby zadanych ostrym nożem. — Curatio Vulnera Maxima — zaintonował inkantację z lekką obawą, przesuwając różdżką tuż nad zranieniami. — Curatio Vulnera Maxima — powtórzył zaklęcie, raz jeszcze wykonując gładki, ostrożny ruch nad ranami. Wiedział, że mogło to nie wystarczyć, a nawet okazać się nieskuteczną próbą wykorzystania magii w dobrym celu. Był zmęczony; nie emanował entuzjazmem, ciemna skóra twarzy była nieco bledsza niż zazwyczaj, jednak spojrzenie pozostawało czujne. Oznaki dość solidnie wykonywanych obowiązków przebijało się, lecz pochopne uznanie, że przez to był słabszy, świadczyło jedynie o ignorancji.
Świadomość Zachary'ego znajdowała się w jak najlepszej kondycji, jaką mogły zapewnić warunki oraz ostatnie wydarzenia. Miał już pełną relację Craiga. Znał brudne szczegóły. Wiedział także, że Mathieu przepadł i nikt nie wiedział, co się z nim stało. Właśnie z tego konkretnego powodu – z nadziei, że przyjaciel pośród szlachetnych Rosierów odnajdzie drogę do bezpiecznych murów szpitala – zjawił się tutaj tak wcześnie. Nie odmówiłby filiżanki mocnej, gorącej herbaty; nie przyjąłby jej, póki jego praca trwała. Pochylał się nad zranieniami ręki, wydobywając z siebie zaledwie ciche prychnięcie zabarwione wyraźnym rozbawieniem.
— Słyszałem o patrolu i anomaliach — odparł półszeptem, choć w sali przebywali sami i nikt jeszcze im nie przeszkodził. — Za to nikt nie słyszał o twojej spektakularnej ucieczce. Czyżbyś zbłądził na Pokątnej? — Postawił pytanie, rzucając Mathieu uważne spojrzenie, śledząc jego wyraz twarzy w oczekiwaniu na odpowiedź.
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Zachary Shafiq' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 25, 34, 3
'k100' : 25, 34, 3
- Prócz ręki? Ehm… Pechowym trafem przestawiły mi się trzewia i chyba łapie mnie przeziębienie. Reszta, jak widać. – mruknął w odpowiedzi. Zapewne Zachary mógł się domyślić, że jego poprzestawiane wnętrzności były efektem nieudanego zaklęcia z dziedziny Czarnej Magii, bo przecież nikomu bez powodu nic w organizmie się nie przestawia. Nie chciał wdawać się w szczegóły, jeśli chodziło o tą kwestię. Dbał o spokój własnego ducha i wolał się nie narażać na przypadkowe podsłuchanie rozmowy.
Zachary zabrał się do pracy, a Mathieu zwyczajnie nie chciał mu przeszkadzać. Po przyjacielu widać było zmęczenie, wyczerpanie, być może ostatnia noc była dłuższa i cięższa niż mogliby się spodziewać. Zapewne Shafiq miał pełne ręce roboty i zmęczenie dawało mu się we znaki, być może to było powodem nieudania zaklęć, którymi właśnie próbował leczyć jego skórę. Rosier zgarnął całkiem sporo obrażeń, wbrew pozorom. Nie czuł się najlepiej, miał wrażenie, że gardło paliło go niemiłosiernie, a do tego było mu okropnie zimno. To efekt siedzenia w tej cholernej celi, gdzie warunki panują… na najniższym poziomie.
- Zwiedzałem Tower. – odparł nieco rozbawionym tonem. – Przeproszono mnie za omyłkowe zaatakowanie i zatrzymanie, wszak tylko przechodziłem tamtą drogą. – dodał jeszcze. Bawiło go to. Powiedział, że jest Rosierem i od razu wzbudził strach w oczach tych, którzy mieli go przesłuchiwać. Weryfikacja była szybka, a później wszystko potoczyło się tak, jakby sobie tego życzył. Co prawda nadal miał za złe pokrętnemu losowi, że to właśnie jemu sprawił taki „żarty”, jednak każde doświadczenie budowało i umacniało, nawet tak parszywe jak noc w Tower.
- Za to spędziłem kilka wątpliwie przyjemnych chwil w doborowym towarzystwie. Nie sądziłem, że jeszcze kiedyś będę miał okazję spotkać Percivala. – dodał nieco kąśliwie. Był zdrajcą, został pozbawiony tytułów i nazwiska, był po prostu… Zapewne wiele osób byłoby chętnych zobaczyć go martwego. Nie wdawali się w szczegóły, zapewne obaj tego nie chcieli, a Blake wydawał się być cholernie zaskoczony obecnością Mathieu. – Pokrętny los. Oby Isabella się nie dowiedziała. – mruknął, zerkając na przyjaciela. Wolałby, aby jego narzeczona pozostała w błogiej nieświadomości w takich kwestiach. Zerknął na rękę, zaklęcia chyba nie przyniosły zamierzonego efektu - co prawda Rosier nie wiedział jaki miał on być, bo na leczniczej magii znał się jak na gotowaniu, a pozostawiał wszystko w rękach profesjonalisty.
Zachary zabrał się do pracy, a Mathieu zwyczajnie nie chciał mu przeszkadzać. Po przyjacielu widać było zmęczenie, wyczerpanie, być może ostatnia noc była dłuższa i cięższa niż mogliby się spodziewać. Zapewne Shafiq miał pełne ręce roboty i zmęczenie dawało mu się we znaki, być może to było powodem nieudania zaklęć, którymi właśnie próbował leczyć jego skórę. Rosier zgarnął całkiem sporo obrażeń, wbrew pozorom. Nie czuł się najlepiej, miał wrażenie, że gardło paliło go niemiłosiernie, a do tego było mu okropnie zimno. To efekt siedzenia w tej cholernej celi, gdzie warunki panują… na najniższym poziomie.
- Zwiedzałem Tower. – odparł nieco rozbawionym tonem. – Przeproszono mnie za omyłkowe zaatakowanie i zatrzymanie, wszak tylko przechodziłem tamtą drogą. – dodał jeszcze. Bawiło go to. Powiedział, że jest Rosierem i od razu wzbudził strach w oczach tych, którzy mieli go przesłuchiwać. Weryfikacja była szybka, a później wszystko potoczyło się tak, jakby sobie tego życzył. Co prawda nadal miał za złe pokrętnemu losowi, że to właśnie jemu sprawił taki „żarty”, jednak każde doświadczenie budowało i umacniało, nawet tak parszywe jak noc w Tower.
- Za to spędziłem kilka wątpliwie przyjemnych chwil w doborowym towarzystwie. Nie sądziłem, że jeszcze kiedyś będę miał okazję spotkać Percivala. – dodał nieco kąśliwie. Był zdrajcą, został pozbawiony tytułów i nazwiska, był po prostu… Zapewne wiele osób byłoby chętnych zobaczyć go martwego. Nie wdawali się w szczegóły, zapewne obaj tego nie chcieli, a Blake wydawał się być cholernie zaskoczony obecnością Mathieu. – Pokrętny los. Oby Isabella się nie dowiedziała. – mruknął, zerkając na przyjaciela. Wolałby, aby jego narzeczona pozostała w błogiej nieświadomości w takich kwestiach. Zerknął na rękę, zaklęcia chyba nie przyniosły zamierzonego efektu - co prawda Rosier nie wiedział jaki miał on być, bo na leczniczej magii znał się jak na gotowaniu, a pozostawiał wszystko w rękach profesjonalisty.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Skinął głową, słysząc odpowiedź. Pozwolił sobie na lekki, ledwo widoczny uśmiech pełen nikłego zadowolenia.
— Nic poważnego, to dobrze — odparł krótko, wiedząc już, że żadne z rzuconych zaklęć nie odniosło pożądanego skutku. Poruszył jedynie nieznanie barkami w ramach niewerbalnego westchnięcia. Nie wydobył z siebie żadnego odgłosu, nie chcąc powodować u przyjaciela niepotrzebnych zmartwień. Sam miał ich wystarczająco i musiał zmierzyć się z nimi bez wsparcia innych.
Nieco dokładniej przyjrzał się zranieniom. Niektóre głębsze wydawały się poddawać ludzkiej zdolności do regeneracji, zamiarując pozostawić po sobie brzydkie blizny. To na nich skupił się najbardziej, obserwując dłonie Mathieu i przytykając do nich koniec własnej różdżki.
— Curatio Vulnera Maxima — wypowiedział ostrożnie inkantację, różdżką sunąc najpierw po największych zranieniach. — Curatio Vulnera Maxima — raz jeszcze powtórzył formułę, tym razem skupiając się na tych lżejszych, wzmagając skupienie na tyle, na ile był w stanie. Nie spoglądał na oparzenia, świadomie omijając je. Chciał w pierwszej kolejności uśmierzyć oczywisty ból ran otwartych. Doświadczenie też podpowiadało mu, że kojące działanie zaklęć na poparzenia i porażenia mogło zawodzić, gdy rzucano je zbyt pochopnie, a wiedza, którą właśnie objął w posiadanie uzmysłowiła mu, że decyzja była jak najbardziej na miejscu.
— Złapali cię — odparł tylko, właściwie sam dla siebie. Świadomość, że pomimo całej posiadanej władzy oraz wpływów w Ministerstwie nie stanowiła dla nich skutecznej ochrony godziła w jego dumę wynikającą z czystości krwi. Opór stawiany przez służby porządkowe był całkowicie absurdalny. Nie mieli szans przełamać lat, całych stuleci arystokratycznej potęgi, a nadal próbowali i potykali się o najmniejsze kamienie, musząc boleśnie znosić otarcia pełne upokorzeń.
— Percival... — Nazwisko zdrajcy zmełł w ustach poprzez gwałtowne zaciśnięcie ust. Hańba, jaką okrył własną rodzinę oddziaływała kolejno na pozostałe rody. Czujność, którą on sam wzmagał zdawała się sięgać absurdalnych wymiarów, zakrawając o paranoję pełną paniki. Jedynie wieloletnia praktyka chłodnego rozumowania trzymała go od popadnięcia w szał krwi domagający jej utoczenia z tych, którzy zawiedli. — Jakiekolwiek domysły, że mógłby być pod jednym z lokali? — spytał cicho, wymierzając wreszcie różdżkę w oparzenia. — Cauma Sanavi Maxima — wyszeptał formułę, lekkim ruchem nadgarstka poruszając różdżką nad zaczerwienioną skórą. Nie chciał sprawiać przyjacielowi nadmiernego bólu, choć zdawał sobie sprawę z tego, jak zaklęcie mogło na niego podziałać. Było jednak skuteczne, jeśli rzeczywiście rzucił je dostatecznie sprawnie i konsekwentnie wobec własnych myśli, które dość nagle zboczyły z kierunku uzdrawiania.
— Isabella Selwyn? — Wolno, z wyraźnym pytaniem wypowiedział personalia kobiety, którą Mathieu mógł mieć na myśli. Była jedyną, która w tej chwili przychodziła mu do głowy; głównie za sprawą spotkania w zeszłym miesiącu, co do którego ilość przemyśleń Zachary'ego zaczynała nieubłaganie piętrzyć się w stos mający zaraz runąć.
— Nic poważnego, to dobrze — odparł krótko, wiedząc już, że żadne z rzuconych zaklęć nie odniosło pożądanego skutku. Poruszył jedynie nieznanie barkami w ramach niewerbalnego westchnięcia. Nie wydobył z siebie żadnego odgłosu, nie chcąc powodować u przyjaciela niepotrzebnych zmartwień. Sam miał ich wystarczająco i musiał zmierzyć się z nimi bez wsparcia innych.
Nieco dokładniej przyjrzał się zranieniom. Niektóre głębsze wydawały się poddawać ludzkiej zdolności do regeneracji, zamiarując pozostawić po sobie brzydkie blizny. To na nich skupił się najbardziej, obserwując dłonie Mathieu i przytykając do nich koniec własnej różdżki.
— Curatio Vulnera Maxima — wypowiedział ostrożnie inkantację, różdżką sunąc najpierw po największych zranieniach. — Curatio Vulnera Maxima — raz jeszcze powtórzył formułę, tym razem skupiając się na tych lżejszych, wzmagając skupienie na tyle, na ile był w stanie. Nie spoglądał na oparzenia, świadomie omijając je. Chciał w pierwszej kolejności uśmierzyć oczywisty ból ran otwartych. Doświadczenie też podpowiadało mu, że kojące działanie zaklęć na poparzenia i porażenia mogło zawodzić, gdy rzucano je zbyt pochopnie, a wiedza, którą właśnie objął w posiadanie uzmysłowiła mu, że decyzja była jak najbardziej na miejscu.
— Złapali cię — odparł tylko, właściwie sam dla siebie. Świadomość, że pomimo całej posiadanej władzy oraz wpływów w Ministerstwie nie stanowiła dla nich skutecznej ochrony godziła w jego dumę wynikającą z czystości krwi. Opór stawiany przez służby porządkowe był całkowicie absurdalny. Nie mieli szans przełamać lat, całych stuleci arystokratycznej potęgi, a nadal próbowali i potykali się o najmniejsze kamienie, musząc boleśnie znosić otarcia pełne upokorzeń.
— Percival... — Nazwisko zdrajcy zmełł w ustach poprzez gwałtowne zaciśnięcie ust. Hańba, jaką okrył własną rodzinę oddziaływała kolejno na pozostałe rody. Czujność, którą on sam wzmagał zdawała się sięgać absurdalnych wymiarów, zakrawając o paranoję pełną paniki. Jedynie wieloletnia praktyka chłodnego rozumowania trzymała go od popadnięcia w szał krwi domagający jej utoczenia z tych, którzy zawiedli. — Jakiekolwiek domysły, że mógłby być pod jednym z lokali? — spytał cicho, wymierzając wreszcie różdżkę w oparzenia. — Cauma Sanavi Maxima — wyszeptał formułę, lekkim ruchem nadgarstka poruszając różdżką nad zaczerwienioną skórą. Nie chciał sprawiać przyjacielowi nadmiernego bólu, choć zdawał sobie sprawę z tego, jak zaklęcie mogło na niego podziałać. Było jednak skuteczne, jeśli rzeczywiście rzucił je dostatecznie sprawnie i konsekwentnie wobec własnych myśli, które dość nagle zboczyły z kierunku uzdrawiania.
— Isabella Selwyn? — Wolno, z wyraźnym pytaniem wypowiedział personalia kobiety, którą Mathieu mógł mieć na myśli. Była jedyną, która w tej chwili przychodziła mu do głowy; głównie za sprawą spotkania w zeszłym miesiącu, co do którego ilość przemyśleń Zachary'ego zaczynała nieubłaganie piętrzyć się w stos mający zaraz runąć.
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Zachary Shafiq' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 93, 54, 30
'k100' : 93, 54, 30
W skali możliwości obrażeń, jakie mógł doznać wyszedł z tego całkiem nieźle. Do blizn był przyzwyczajony, więc nawet, jeśli jakieś zostaną nie będzie się nimi przejmował. Blizny to jedno, ale złe samopoczucie to drugie. Jak na zawołanie kichnął, za czym szczególnie nie przepadał. Noc w chłodnej celi robiła swoje, a przeziębienie nie było czymś, na co chwilowo miał ochotę. Dlatego Zachary robił swoje, a on tylko grzecznie siedział, wolałby, aby wszystko poszło dobrze, nie brakowało mu problemów na chwilę obecną. Zaklęcia zaczęły przynosić skutki, a przynajmniej tak mu się wydawało. Odwrócił lekko głowę w bok i westchnął.
- Oberwałem Petrificusem. – mruknął. Mówiło się trudno, nie każde zaklęcie wychodziło, anomalie dawały o sobie znać za każdym razem, a w większości przypadków przynosiły nieoczekiwane skutki. Ten dziwny deszcz, którego świadkiem był kilka minut wcześniej i zaskakujące zmiany jakie zachodziły w pogodzie… Oby były końcem ich problemów, a nie początkiem nowych.
Imię Percivala brzmiało bardzo nieprzyjemnie w ustach Shafiqa. Bądźmy szczerzy, mało kto z ich grona był zachwycony poczynaniami Percivala, jego zdradą i wiążącymi się z tym konsekwencjami. Sam Mathieu miał wobec tego nieprzyjemne odczucia, ale powód był inny, zanim to wszystko się stało, Percival i on przyjaźnili się, dzieląc wspólne pasje. Teraz niestety było to przeszłością, która nigdy już nie będzie mieć miejsca. Jego zdrada dotknęła Mathieu, a widok Notta w Tower… nie napawał go entuzjazmem.
- Twierdzi, że spacer po Pokątnej przerwał mu wybuch kamienicy, wpadł w dół, ranił go tnący deszcz i niedosłyszał żądania różdżki przez policję. Niemniej, musiał być w pobliżu lokalu i na pewno nie znalazł się tam przypadkiem. – powiedział konspiracyjnie, ściszonym głosem. – Jak pojawiłem się w celi zamilkli. – dodał tylko, wzruszając lekko ramionami. To dość normalne, wszak na samym wstępie padło jego nazwisko, a wśród osób, które się tam znajdowały nie budziło pozytywnych odczuć. Może jakby wpadł tam ktoś inny, mniej podejrzany mógłby wyciągnąć więcej informacji. Owszem, uważał, że cała czwórka, która znalazła się w celi była powiązana z atakami na lokale.
- Tak, Isabella Selwyn. Oświadczyłem się trzy dni temu, zgodziła się… Jak się pewnie domyślasz, nie miała wyjścia, ale nie wyglądała na niezadowoloną. – stwierdził z uśmieszkiem na ustach. Nie przechwalał się, choć wieści o ich oświadczynach zapewne rozeszły się w tempie ekspresowym. – Nie sądziłem, że kiedyś będę miał żonę. – zaśmiał się, jego plany na życie były nieco inne, ale jak już wspomniał… pokrętny los.
- Oberwałem Petrificusem. – mruknął. Mówiło się trudno, nie każde zaklęcie wychodziło, anomalie dawały o sobie znać za każdym razem, a w większości przypadków przynosiły nieoczekiwane skutki. Ten dziwny deszcz, którego świadkiem był kilka minut wcześniej i zaskakujące zmiany jakie zachodziły w pogodzie… Oby były końcem ich problemów, a nie początkiem nowych.
Imię Percivala brzmiało bardzo nieprzyjemnie w ustach Shafiqa. Bądźmy szczerzy, mało kto z ich grona był zachwycony poczynaniami Percivala, jego zdradą i wiążącymi się z tym konsekwencjami. Sam Mathieu miał wobec tego nieprzyjemne odczucia, ale powód był inny, zanim to wszystko się stało, Percival i on przyjaźnili się, dzieląc wspólne pasje. Teraz niestety było to przeszłością, która nigdy już nie będzie mieć miejsca. Jego zdrada dotknęła Mathieu, a widok Notta w Tower… nie napawał go entuzjazmem.
- Twierdzi, że spacer po Pokątnej przerwał mu wybuch kamienicy, wpadł w dół, ranił go tnący deszcz i niedosłyszał żądania różdżki przez policję. Niemniej, musiał być w pobliżu lokalu i na pewno nie znalazł się tam przypadkiem. – powiedział konspiracyjnie, ściszonym głosem. – Jak pojawiłem się w celi zamilkli. – dodał tylko, wzruszając lekko ramionami. To dość normalne, wszak na samym wstępie padło jego nazwisko, a wśród osób, które się tam znajdowały nie budziło pozytywnych odczuć. Może jakby wpadł tam ktoś inny, mniej podejrzany mógłby wyciągnąć więcej informacji. Owszem, uważał, że cała czwórka, która znalazła się w celi była powiązana z atakami na lokale.
- Tak, Isabella Selwyn. Oświadczyłem się trzy dni temu, zgodziła się… Jak się pewnie domyślasz, nie miała wyjścia, ale nie wyglądała na niezadowoloną. – stwierdził z uśmieszkiem na ustach. Nie przechwalał się, choć wieści o ich oświadczynach zapewne rozeszły się w tempie ekspresowym. – Nie sądziłem, że kiedyś będę miał żonę. – zaśmiał się, jego plany na życie były nieco inne, ale jak już wspomniał… pokrętny los.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Opinię o całej sytuacji ukształtował dość szybko; Mathieu miał naprawdę dużo szczęścia. Szczęścia wynikającego z politycznej sytuacji, oczywiście. Nie wątpił ani przez moment, że arystokratyczne wpływy odpowiednich rodzin zyskały na sile. Jednak stawiał sobie pytanie, jak długo pozostaną one w mocy, jeśli oni, Rycerze, nie zrobią czegoś z Zakonem Feniksa.
— Nikt nie będzie cię za to winić. Najważniejsze, że jesteś wolny, a świat ujrzał kolejne ostrzeżenie — odpowiedział, będąc wyraźnie zadowolonym; zadowolonym ze słów, jak i zaklęć rozpływających się po rękach Rosiera, działając zgodnie z przeznaczeniem. Efekty będzie mógł ocenić w dłuższej perspektywie czasu, gdy po bliznach nie będzie śladu. Teraz istniały, lecz dzięki magii ich obecność zniknie, pozostawiając po sobie jedynie kolejne wspomnienie związane ze słusznymi czynami.
— Na pewno — przytaknął tym samym, konspiracyjnym, choć zabarwiony czystym sarkazmem, tonem, umieszczając różdżkę ponownie nad pomniejszymi zranieniami. — Curatio Vulnera Maxima — wypowiedział formułę cicho, skupiając się na poprawnym i skutecznym rzuceniu zaklęcia. Droga do uśmierzenia ran Mathieu nie była tak długa jak Craiga, choć niewątpliwie obfitowała w spokój, którego Shafiq potrzebował. — Cauma Sanavi Maxima — rzucił kolejne zaklęcie, gdy jego koncentracja wciąż pozostawała w obszarze rąk oraz widniejących na nich oparzeń. — Zdrajca poznał na własnej skórze, co znaczy rodzina — skomentował, w dość oczywisty sposób nawiązując do tego, co wiązało się ze szlachetnym nazwiskiem. Nie rozpamiętywał jednak sytuacji. Jako arystokrata w pełnym tego słowa znaczeniu nie zamierzał roztkliwiać się nad losem tych, którzy na to nie zasługiwali. Pozostawał jednak niezwykle pamiętliwym człowiekiem, przywołując teraz na wierzch wspomnienie związane z Isabellą. Mając jej oblicze przed oczami wyobraźni, z lekkim zaskoczeniem słuchał jego słów.
— Gratuluję — odparł szczerze, wolną ręką poklepując przyjaciela po plecach. — Jest damą i podąża za tradycją. Niezwykle intrygującą damą — dodał i przerwał, odpychając się od wspomnień. — Cauma Sanavi — wybrał nieco słabszą formułę zaklęcia, wolnym, dokładnym ruchem nadgarstka przesuwając różdżkę nad rękami Mathieu. Miał nadzieję, że tyle magii będzie dostatecznie skuteczne, choć efekty będzie w stanie ocenić za chwilę. — Liczyłeś na to, że ożenek ci się upiecze? — zapytał głośniej z rozbawieniem.
— Nikt nie będzie cię za to winić. Najważniejsze, że jesteś wolny, a świat ujrzał kolejne ostrzeżenie — odpowiedział, będąc wyraźnie zadowolonym; zadowolonym ze słów, jak i zaklęć rozpływających się po rękach Rosiera, działając zgodnie z przeznaczeniem. Efekty będzie mógł ocenić w dłuższej perspektywie czasu, gdy po bliznach nie będzie śladu. Teraz istniały, lecz dzięki magii ich obecność zniknie, pozostawiając po sobie jedynie kolejne wspomnienie związane ze słusznymi czynami.
— Na pewno — przytaknął tym samym, konspiracyjnym, choć zabarwiony czystym sarkazmem, tonem, umieszczając różdżkę ponownie nad pomniejszymi zranieniami. — Curatio Vulnera Maxima — wypowiedział formułę cicho, skupiając się na poprawnym i skutecznym rzuceniu zaklęcia. Droga do uśmierzenia ran Mathieu nie była tak długa jak Craiga, choć niewątpliwie obfitowała w spokój, którego Shafiq potrzebował. — Cauma Sanavi Maxima — rzucił kolejne zaklęcie, gdy jego koncentracja wciąż pozostawała w obszarze rąk oraz widniejących na nich oparzeń. — Zdrajca poznał na własnej skórze, co znaczy rodzina — skomentował, w dość oczywisty sposób nawiązując do tego, co wiązało się ze szlachetnym nazwiskiem. Nie rozpamiętywał jednak sytuacji. Jako arystokrata w pełnym tego słowa znaczeniu nie zamierzał roztkliwiać się nad losem tych, którzy na to nie zasługiwali. Pozostawał jednak niezwykle pamiętliwym człowiekiem, przywołując teraz na wierzch wspomnienie związane z Isabellą. Mając jej oblicze przed oczami wyobraźni, z lekkim zaskoczeniem słuchał jego słów.
— Gratuluję — odparł szczerze, wolną ręką poklepując przyjaciela po plecach. — Jest damą i podąża za tradycją. Niezwykle intrygującą damą — dodał i przerwał, odpychając się od wspomnień. — Cauma Sanavi — wybrał nieco słabszą formułę zaklęcia, wolnym, dokładnym ruchem nadgarstka przesuwając różdżkę nad rękami Mathieu. Miał nadzieję, że tyle magii będzie dostatecznie skuteczne, choć efekty będzie w stanie ocenić za chwilę. — Liczyłeś na to, że ożenek ci się upiecze? — zapytał głośniej z rozbawieniem.
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Zachary Shafiq' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 80, 9, 57
'k100' : 80, 9, 57
Sytuacja polityczna była trudna, biorąc pod uwagę panoszących się zakonników, którym wydawało się, że mają szansę na realne powodzenie. Działalność Rycerzy musiała być oczywista i restrykcyjna, dlatego raz po raz ostrzegali ich, aby nie wtykali nosów w nie swoje sprawy. Ich myślenie i upartość w realizowanie głupich założeń była jednak przesadna, a oni napotykali coraz to nowe problemy właśnie przez cholerny zakon. Cel został zrealizowany, nie ważne jakim kosztem. Nic nie mogli udowodnić Rosierowi, nie mieli żadnych świadków, może ten tchórz coś widział, ale na pewno nie rozpoznał ich twarzy w ciemnościach.
Percival należał już do ich przeszłości. Najważniejszym jednak było skupienie się na tym, co nadejdzie. Mathieu nie chciał rozpraszać Shafiqa, w końcu ten miał wykonać swą pracę i odpowiednio zadbać o zdrowie przyjaciela. Nie wątpił w jego zdolności, tym bardziej, że udało mu się całkiem ulżyć cierpieniu Rosiera. Bądźmy szczerzy, Mathieu potrzebował solidnej pomocy, a nie tego co zaoferowali mu w Tower, to jakaś imitacja i brak zdolności. Czego się jednak spodziewał…
- Owszem, jest niezwykła, jednak również nieprzewidywalna. Mam nadzieję, że będzie podążała odpowiednią ścieżką. – mruknął. Na temat Isabelli zdążył wyrobić sobie już zdanie. Była niesamowicie piękna, urocza i powabna, jak na prawdziwą damę przystało. Nie wiedział, że Zachary miał okazję się z nią zapoznać wcześniej, jednak to dobrze świadczyło, na jej korzyść oczywiście. Otwartość Isabelli była nie do końca pożądaną cechą, jego zdaniem powinna bardziej powściągliwie podchodzić do kilku kwestii, jednak to był on… Powściągliwy w każdym calu.
- Oczywiście, że nie… – zaśmiał się i pokiwał głową z rozbawieniem. – Liczyłem na więcej wolności. Swoją drogą, miałem możliwość wyboru do pewnego czasu. Przebierałem, szukałem, jednak żadna mi nie odpowiadała. Później spotkałem przypadkiem Isabellę, zacząłem ją rozważać na poważnie i miałem poinformować Tristana o rozważaniach… ale najwyraźniej los podjął decyzję za mnie, bo wszystko zostało ustalone z Morganą. – dodał jeszcze, wyjaśniając mu pokrótce jak to wszystko wyglądało z jego perspektywy. Dalej bawiła go cała ta sytuacja i nie mógł powstrzymać się przed odczuciem, że to było z góry zaplanowanie.
- Myślisz, że Morgana mogła to wszystko uknuć? – spytał, spoglądając na Zacha z uwagą. Ciekawe co przyjaciel o tym sądził.
Percival należał już do ich przeszłości. Najważniejszym jednak było skupienie się na tym, co nadejdzie. Mathieu nie chciał rozpraszać Shafiqa, w końcu ten miał wykonać swą pracę i odpowiednio zadbać o zdrowie przyjaciela. Nie wątpił w jego zdolności, tym bardziej, że udało mu się całkiem ulżyć cierpieniu Rosiera. Bądźmy szczerzy, Mathieu potrzebował solidnej pomocy, a nie tego co zaoferowali mu w Tower, to jakaś imitacja i brak zdolności. Czego się jednak spodziewał…
- Owszem, jest niezwykła, jednak również nieprzewidywalna. Mam nadzieję, że będzie podążała odpowiednią ścieżką. – mruknął. Na temat Isabelli zdążył wyrobić sobie już zdanie. Była niesamowicie piękna, urocza i powabna, jak na prawdziwą damę przystało. Nie wiedział, że Zachary miał okazję się z nią zapoznać wcześniej, jednak to dobrze świadczyło, na jej korzyść oczywiście. Otwartość Isabelli była nie do końca pożądaną cechą, jego zdaniem powinna bardziej powściągliwie podchodzić do kilku kwestii, jednak to był on… Powściągliwy w każdym calu.
- Oczywiście, że nie… – zaśmiał się i pokiwał głową z rozbawieniem. – Liczyłem na więcej wolności. Swoją drogą, miałem możliwość wyboru do pewnego czasu. Przebierałem, szukałem, jednak żadna mi nie odpowiadała. Później spotkałem przypadkiem Isabellę, zacząłem ją rozważać na poważnie i miałem poinformować Tristana o rozważaniach… ale najwyraźniej los podjął decyzję za mnie, bo wszystko zostało ustalone z Morganą. – dodał jeszcze, wyjaśniając mu pokrótce jak to wszystko wyglądało z jego perspektywy. Dalej bawiła go cała ta sytuacja i nie mógł powstrzymać się przed odczuciem, że to było z góry zaplanowanie.
- Myślisz, że Morgana mogła to wszystko uknuć? – spytał, spoglądając na Zacha z uwagą. Ciekawe co przyjaciel o tym sądził.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Myśli Zachary'ego ulatywały dość łatwo, gdy skupiał się na leczeniu obrażeń. Lata praktyki, niemal większość życia, zaowocowały stanem, którego doświadczał niemal przez cały czas. Choć nie zawsze wszystko szło zgodnie z przyjętym planem, nie zniechęcał się i zmierzał do celu. Z nagrzaną różdżką w dłoni było to całkowicie oczywiste, co chciał osiągnąć. Wykonał dostatecznie dużo pracy poprzedniego dnia, ten zaczął wyjątkowo wcześnie, ale nieustannie trwał na swym stanowisku.
Oceniając efekty rzuconych zaklęć, wyglądał na zadowolonego. Przynajmniej we własnych myślach, nawet własnemu przyjacielowi prezentując twarz spokojną i opanowaną mimo wcześniejszych niepowodzeń. Rozpraszanie się, gdy niemal ingerował w inną osobę za jej przyzwoleniem było czynem, w którym wystarczyło zmienić intencję, by ze szlachetnej sztuki uzdrawiania zboczyć na ścieżkę okrutnej i bolesnej nekromancji. Zupełnie niczym rodowa polityka arystokratycznych rodzin, które postanowiły opowiedzieć się po jednej bądź drugiej stronie.
— Wydaje się zaangażowana w świat, który otworzyła przed nią nestorka — odparł dość obojętnie, nie zagłębiając się w myśli o Isabelli. Wciąż nie podjął decyzji, co powinien zrobić w jej sprawie. Tak ważna kwestia wymagała chłodnego i logicznego podejścia, którego w ostatnim czasie skąpił sobie, pozostając zaangażowanym w czynności mające zbyt wiele wspólnego z polityką. — Cauma Sanavi Maxima — wypowiedział inkantację, przerywając pozyskaną ciszę, w należytym skupieniu przesuwając końcem różdżki nad ostatnimi z oparzeń, po czym dość śmiałym ruchem przytknął ją do skroni Rosiera, wzrok koncentrując na niemal na jednym punkcie łączącym drewno ze skórą. — Paxo Maxima — zaintonował czar łagodzący doznania natury psychicznej i odsunął różdżkę, spoglądając już na twarz Mathieu. — Powinieneś poczuć mniejsze spięcie mięśni — powiedział, oczekując reakcji, czy zaklęcie odniosło choćby najmniejszy efekty.
Opowieści o poznaniu Isabelli wysłuchał cierpliwie. Krótka, dość pokrętna historia, gdyby miał wygłosić swoją opinię; tę jednak zachował dla siebie, przytakując nikłym ruchem głowy. Wiedział, że nestor Rosierów nie będzie stał w miejscu. Jego zaangażowanie tkwiło na wielu płaszczyznach i powinni to docenić wszyscy ci, którzy popierali jedyną słuszną ideę. Pytanie, które przed nim postawiono obudziło wspomnienia ze Stonehenge, przypominając Zachary'emu słowa padające w stronę nestorki Selwynów.
— Paxo Maxima — raz jeszcze sięgnął po to samo zaklęcie, przytknąwszy różdżkę do skroni czarodzieja. Odczekał chwilę nim odjął ją i przytaknął niejako w odpowiedzi na jego pytanie. — Mogła czy musiała? — zapytał z przekorą. — Jej pozycja jako nestorki nadal jest słaba. Potrzebuje sojuszy. Potrzebuje mężczyzn, by wsparli ją. W zamian być może robiąc wszystko, o co się ją poprosi. Czyżby nikt nie powiedział ci, ilu z nas domagało się wydziedziczenia Alexandra, byśmy poparli jej roszczenia do sprawowania opieki nad rodem? — Udzielił nieco pełniejszej odpowiedzi, stawiając w niej kolejne pytania.
Oceniając efekty rzuconych zaklęć, wyglądał na zadowolonego. Przynajmniej we własnych myślach, nawet własnemu przyjacielowi prezentując twarz spokojną i opanowaną mimo wcześniejszych niepowodzeń. Rozpraszanie się, gdy niemal ingerował w inną osobę za jej przyzwoleniem było czynem, w którym wystarczyło zmienić intencję, by ze szlachetnej sztuki uzdrawiania zboczyć na ścieżkę okrutnej i bolesnej nekromancji. Zupełnie niczym rodowa polityka arystokratycznych rodzin, które postanowiły opowiedzieć się po jednej bądź drugiej stronie.
— Wydaje się zaangażowana w świat, który otworzyła przed nią nestorka — odparł dość obojętnie, nie zagłębiając się w myśli o Isabelli. Wciąż nie podjął decyzji, co powinien zrobić w jej sprawie. Tak ważna kwestia wymagała chłodnego i logicznego podejścia, którego w ostatnim czasie skąpił sobie, pozostając zaangażowanym w czynności mające zbyt wiele wspólnego z polityką. — Cauma Sanavi Maxima — wypowiedział inkantację, przerywając pozyskaną ciszę, w należytym skupieniu przesuwając końcem różdżki nad ostatnimi z oparzeń, po czym dość śmiałym ruchem przytknął ją do skroni Rosiera, wzrok koncentrując na niemal na jednym punkcie łączącym drewno ze skórą. — Paxo Maxima — zaintonował czar łagodzący doznania natury psychicznej i odsunął różdżkę, spoglądając już na twarz Mathieu. — Powinieneś poczuć mniejsze spięcie mięśni — powiedział, oczekując reakcji, czy zaklęcie odniosło choćby najmniejszy efekty.
Opowieści o poznaniu Isabelli wysłuchał cierpliwie. Krótka, dość pokrętna historia, gdyby miał wygłosić swoją opinię; tę jednak zachował dla siebie, przytakując nikłym ruchem głowy. Wiedział, że nestor Rosierów nie będzie stał w miejscu. Jego zaangażowanie tkwiło na wielu płaszczyznach i powinni to docenić wszyscy ci, którzy popierali jedyną słuszną ideę. Pytanie, które przed nim postawiono obudziło wspomnienia ze Stonehenge, przypominając Zachary'emu słowa padające w stronę nestorki Selwynów.
— Paxo Maxima — raz jeszcze sięgnął po to samo zaklęcie, przytknąwszy różdżkę do skroni czarodzieja. Odczekał chwilę nim odjął ją i przytaknął niejako w odpowiedzi na jego pytanie. — Mogła czy musiała? — zapytał z przekorą. — Jej pozycja jako nestorki nadal jest słaba. Potrzebuje sojuszy. Potrzebuje mężczyzn, by wsparli ją. W zamian być może robiąc wszystko, o co się ją poprosi. Czyżby nikt nie powiedział ci, ilu z nas domagało się wydziedziczenia Alexandra, byśmy poparli jej roszczenia do sprawowania opieki nad rodem? — Udzielił nieco pełniejszej odpowiedzi, stawiając w niej kolejne pytania.
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Zachary Shafiq' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 84, 99, 99
'k100' : 84, 99, 99
Uzdrawianie było sztuką magiczną wychodzącą poza zakres jego zainteresowań. Magia lecznicza nigdy nie była jego mocną stroną, ale miał obok siebie ludzi, którzy decydowali się podążać w tym kierunku. Podczas takich zabiegów leczniczych nie ingerował zbytnio w działania medyka, dając mu pełne pole do popisu. Niektóre z wypowiadanych zaklęć słyszał po raz pierwszy, a być może już wcześniej zetknął się z nimi przypadkowo. Trzeba przyznać jedno, Zachary wiedział, co robi i Mathieu odczuwał powoli skutki jego działań, a to było najistotniejsze, wszak po to właśnie tu przyszedł.
- Znasz ją lepiej? – spytał. Skoro Zachary wiedział o zaangażowaniu Isabelli w świat, musiał ją poznać i wiedzieć o niej coś więcej. Cwany uśmiech pojawił się na jego ustach, jeśli w rzeczy samej tak było, miał właśnie sprzymierzeńca. Rosier mistrzem konwersacji nie był, ani też niespecjalnie przepadał za mówieniem, więc jeśli Zachary miał jakieś ciekawe informacje na temat Isabelli Selwyn, on chętnie je przyjmie i wykorzysta w przyszłości. To nie tak, że chciał ją ustawić pod siebie, powinna go słuchać, ale Mathieu wolał, żeby miała wrażanie, że to jej decyzja, a nie jego. – Owszem, jest lepiej. – odparł, kiedy napięcie mięśni zaczęło ustępować. Zdecydowanie przyjemne uczucie, którego potrzebował. Dobrze, że Zachary wiedział, co robi, sam zapewne smarowałby się maściami, które też robili za niego inni, a jego leczenie było długotrwałe i zapewne mało efektowne. Skoro już jego przyjaciel był medykiem, dlaczego miał z tego nie skorzystać.
- Ach no tak… Nie opowiedziałem Ci tego. – mruknął słysząc jego słowa. Zachary nie był świadom jak to wszystko wyglądało. – Anomalie w listopadzie atakowało, schroniłem się w Słodkiej Próżności, o ironio, Isabella też tam była, jakiś chłopaczek ją pchnął, wylała na mnie herbatę… Wiesz, zastanawia mnie po prostu czy to zrządzenie losu czy Morgana to uknuła. – stwierdził tylko, historia została bardzo skrócona, ale cel został osiągnięty. Wszystkie potrzebne informacje przekazane, czego chcieć więcej. Sądził, że to nie mógł być przypadek. Z początkiem listopada los pcha ich ku sobie, a z początkiem grudnia Tristan oznajmia mu, że powinien, a raczej musi oświadczyć się Isabelli Selwyn. Takie przypadki nie istniały.
- Wiem, że musi umocnić pozycję Selwynów, a kto byłby do tej roli lepszy niż my? Wydziedziczenie Alexandra świadczy o dojrzałości do zmian… Niemniej jednak, przed Morganą długa droga. Na pewno nie pozwolę, żeby manipulowała mną, Isabellą czy próbowała nazbyt ingerować w nasze sprawy. – dodał tylko. Morgana musiała sobie poradzić. To małżeństwo było jedną z najlepszych możliwości, jakie mogła wybrać. On był młody, przystojny i zdolny, a Isabella była damą z prawdziwego zdarzenia. Teraz tylko czy wszystko pójdzie tak, jakby sobie tego życzyli.
- Znasz ją lepiej? – spytał. Skoro Zachary wiedział o zaangażowaniu Isabelli w świat, musiał ją poznać i wiedzieć o niej coś więcej. Cwany uśmiech pojawił się na jego ustach, jeśli w rzeczy samej tak było, miał właśnie sprzymierzeńca. Rosier mistrzem konwersacji nie był, ani też niespecjalnie przepadał za mówieniem, więc jeśli Zachary miał jakieś ciekawe informacje na temat Isabelli Selwyn, on chętnie je przyjmie i wykorzysta w przyszłości. To nie tak, że chciał ją ustawić pod siebie, powinna go słuchać, ale Mathieu wolał, żeby miała wrażanie, że to jej decyzja, a nie jego. – Owszem, jest lepiej. – odparł, kiedy napięcie mięśni zaczęło ustępować. Zdecydowanie przyjemne uczucie, którego potrzebował. Dobrze, że Zachary wiedział, co robi, sam zapewne smarowałby się maściami, które też robili za niego inni, a jego leczenie było długotrwałe i zapewne mało efektowne. Skoro już jego przyjaciel był medykiem, dlaczego miał z tego nie skorzystać.
- Ach no tak… Nie opowiedziałem Ci tego. – mruknął słysząc jego słowa. Zachary nie był świadom jak to wszystko wyglądało. – Anomalie w listopadzie atakowało, schroniłem się w Słodkiej Próżności, o ironio, Isabella też tam była, jakiś chłopaczek ją pchnął, wylała na mnie herbatę… Wiesz, zastanawia mnie po prostu czy to zrządzenie losu czy Morgana to uknuła. – stwierdził tylko, historia została bardzo skrócona, ale cel został osiągnięty. Wszystkie potrzebne informacje przekazane, czego chcieć więcej. Sądził, że to nie mógł być przypadek. Z początkiem listopada los pcha ich ku sobie, a z początkiem grudnia Tristan oznajmia mu, że powinien, a raczej musi oświadczyć się Isabelli Selwyn. Takie przypadki nie istniały.
- Wiem, że musi umocnić pozycję Selwynów, a kto byłby do tej roli lepszy niż my? Wydziedziczenie Alexandra świadczy o dojrzałości do zmian… Niemniej jednak, przed Morganą długa droga. Na pewno nie pozwolę, żeby manipulowała mną, Isabellą czy próbowała nazbyt ingerować w nasze sprawy. – dodał tylko. Morgana musiała sobie poradzić. To małżeństwo było jedną z najlepszych możliwości, jakie mogła wybrać. On był młody, przystojny i zdolny, a Isabella była damą z prawdziwego zdarzenia. Teraz tylko czy wszystko pójdzie tak, jakby sobie tego życzyli.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Skupienie oraz szczere oddanie Zachary'ego sztuce uzdrawiania zaowocowały finalnym tchnieniem trzech zaklęć. Czuł dużą moc przepływającą przez jego różdżkę, doznawał jej wibracji, gdy ją opuszczała i wolno osiadała na resztkach zranień Rosiera. Usta Shafiqa ułożyły się w uśmiech; wysiłek nie poszedł na marne, a nawet wyglądał znacznie lepiej niż się tego spodziewał. Spojrzenie pełne satysfakcji posłał przyjacielowi, na postawione przezeń pytanie odpowiadając skinieniem głowy. Nie wiedział, czy powinien opowiadać o pragnieniach przyrzeczonej mu damy. Uzdrowicielskie przekonanie, iż winien zachować milczenie dominowało i sprawiało, że pragnął dać czarodziejowi szansę na poznanie lady Selwyn na swój własny sposób, zdobywając wiedzę samodzielnie. Z drugiej strony nie mógł przemilczeć tego, co wiedział, a co z całą pewnością miało wywrzeć wpływ na Mathieu.
— Miałem okazję odbyć z Isabellą wyjątkową rozmowę — stwierdził dość wymijająco. Będąc całym sobą za kultywowaniem tradycji, musiał nakierować damę na właściwą jej ścieżkę. Znając ją, widząc w niej pasję oraz oddanie sztuce uzdrawiania, chciał pomóc nabrać tempa w rozwoju, by nie straciła zapału i samą sobą nie ugasiła płonącego w niej ognia. — Ma szczególne spojrzenie na świat. Jestem pewien, że sama opowie ci o naszym spotkaniu, gdy nadejdzie odpowiednia pora. Póki co, ciesz się zawiązanym narzeczeństwem — dodał wyraźnie odcinając się od tematu. Nie chciał mieszać przyjacielowi w głowie ani tym bardziej psuć jego zamierzeń wobec przyszłej róży. Był jedynie cichym obserwatorem, dość biernym uczestnikiem wydarzeń, patrząc po własnych słowach oraz czynach.
— Przez najbliższe parę dni powinieneś uważać na ręce — odezwał się dość obojętnie. — Nie drap blizn, staraj się nie nadwyrężać, a ich gojenie przyjdzie nieco sprawniej niż normalnie. — Ostatnie zalecenie wygłosił z większym zaangażowaniem. Tak owocna sesja uzdrawiania mogła szybko zapobiec brzydkiemu zabliźnianiu ran i nie chciał, by w swej nieuwadze Mathieu zniweczył tę ciężką pracę. Nie musiał tego rozumieć; Zachary nie wymagał, żeby ktokolwiek rozumiał magię leczniczą. Domagał się jedynie bezwzględnego stosowania do wystawianych zaleceń, mając na uwadze dobro pacjentów (oraz własną reputację).
— Wylała na ciebie herbatę? — Dość nagle zapytał, niemal wchodząc w słowa przyjaciela. Szybko jednak umilkł i wysłuchał historii do końca, tuż po niej kręcąc przecząco głową. — Nie sądzę. Jeśli zamierza udowodnić, że jest godną przewodniczką swego rodu, nic nie skłoniłoby jej do działania w tak ordynarny sposób — wyraził opinię sucho, nie mając większego rozeznania w temacie. Czyniąc pierwsze odważne kroki w angielskiej polityce, szybko przekonał się, że słowa nie miały dostatecznej mocy, a działania powinny być przemyślane nie tylko w kontekście bezpośrednich konsekwencji, ale także i długofalowych efektów mogących nastąpić w dłuższej perspektywie czasowej.
— Tego również nie zrobi — odpowiedział, wstając z miejsca, by w kilku sprawnych ruchach uprzątnąć miejsce wokół łóżka. — Potrzebuje sojuszy, a wchodzenie w paradę innego nestora to szybka droga do zerwania zaręczyn i zdyskredytowania jej tytułu nestorki. — Jako świadek wydarzeń w Stonehenge wiedział dobrze, że to pozostali nestorowie oraz reprezentujący ich rody lordowie przychylili się do tego, by rodowi Selwynów przewodziła kobieta. Już wtedy okazała wielką mądrość i Zachary nie sądził, żeby w kilka miesięcy po próbowała zawojować całą arystokrację, posiadając w rękach tak niepewny atut.
— Jesteś wolny. Możesz zostać tu jeszcze chwilę, jeśli chcesz. Obowiązki wzywają. — Tymi słowy kiwnął przyjacielowi głową w ramach pożegnania i opuścił szpitalną salę. Kroki poniosły go wpierw do izby przyjęć. Zerknięcie tam za kolejnym pacjentem, pomimo ciągłego zmęczenia, było dla niego całkowicie naturalnego.
| zt x2?
— Miałem okazję odbyć z Isabellą wyjątkową rozmowę — stwierdził dość wymijająco. Będąc całym sobą za kultywowaniem tradycji, musiał nakierować damę na właściwą jej ścieżkę. Znając ją, widząc w niej pasję oraz oddanie sztuce uzdrawiania, chciał pomóc nabrać tempa w rozwoju, by nie straciła zapału i samą sobą nie ugasiła płonącego w niej ognia. — Ma szczególne spojrzenie na świat. Jestem pewien, że sama opowie ci o naszym spotkaniu, gdy nadejdzie odpowiednia pora. Póki co, ciesz się zawiązanym narzeczeństwem — dodał wyraźnie odcinając się od tematu. Nie chciał mieszać przyjacielowi w głowie ani tym bardziej psuć jego zamierzeń wobec przyszłej róży. Był jedynie cichym obserwatorem, dość biernym uczestnikiem wydarzeń, patrząc po własnych słowach oraz czynach.
— Przez najbliższe parę dni powinieneś uważać na ręce — odezwał się dość obojętnie. — Nie drap blizn, staraj się nie nadwyrężać, a ich gojenie przyjdzie nieco sprawniej niż normalnie. — Ostatnie zalecenie wygłosił z większym zaangażowaniem. Tak owocna sesja uzdrawiania mogła szybko zapobiec brzydkiemu zabliźnianiu ran i nie chciał, by w swej nieuwadze Mathieu zniweczył tę ciężką pracę. Nie musiał tego rozumieć; Zachary nie wymagał, żeby ktokolwiek rozumiał magię leczniczą. Domagał się jedynie bezwzględnego stosowania do wystawianych zaleceń, mając na uwadze dobro pacjentów (oraz własną reputację).
— Wylała na ciebie herbatę? — Dość nagle zapytał, niemal wchodząc w słowa przyjaciela. Szybko jednak umilkł i wysłuchał historii do końca, tuż po niej kręcąc przecząco głową. — Nie sądzę. Jeśli zamierza udowodnić, że jest godną przewodniczką swego rodu, nic nie skłoniłoby jej do działania w tak ordynarny sposób — wyraził opinię sucho, nie mając większego rozeznania w temacie. Czyniąc pierwsze odważne kroki w angielskiej polityce, szybko przekonał się, że słowa nie miały dostatecznej mocy, a działania powinny być przemyślane nie tylko w kontekście bezpośrednich konsekwencji, ale także i długofalowych efektów mogących nastąpić w dłuższej perspektywie czasowej.
— Tego również nie zrobi — odpowiedział, wstając z miejsca, by w kilku sprawnych ruchach uprzątnąć miejsce wokół łóżka. — Potrzebuje sojuszy, a wchodzenie w paradę innego nestora to szybka droga do zerwania zaręczyn i zdyskredytowania jej tytułu nestorki. — Jako świadek wydarzeń w Stonehenge wiedział dobrze, że to pozostali nestorowie oraz reprezentujący ich rody lordowie przychylili się do tego, by rodowi Selwynów przewodziła kobieta. Już wtedy okazała wielką mądrość i Zachary nie sądził, żeby w kilka miesięcy po próbowała zawojować całą arystokrację, posiadając w rękach tak niepewny atut.
— Jesteś wolny. Możesz zostać tu jeszcze chwilę, jeśli chcesz. Obowiązki wzywają. — Tymi słowy kiwnął przyjacielowi głową w ramach pożegnania i opuścił szpitalną salę. Kroki poniosły go wpierw do izby przyjęć. Zerknięcie tam za kolejnym pacjentem, pomimo ciągłego zmęczenia, było dla niego całkowicie naturalnego.
| zt x2?
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
10 Kwietnia 1957 roku.
Ze wszystkich oddziałów, na których przyszło jej pracować przez ostatnie miesiące (a w tym krótkim okresie, pracowała już chyba na każdym z pięter) oddział zatruć eliksilarnych oraz roślinnych był jej ulubionym, nawet jeśli zapewne źle brzmiałoby to wypowiedziane na głos. Praca na czwartym piętrze szpitalnego budynku skutecznie łączyła jej pasję do do eliksirów, szkodliwych substancji jak i zamiłowanie do najróżniejszego rodzaju roślin, nic więc dziwnego, że za każdym razem, gdy przydzielano ją na ten oddział, dziewczyna przyjmowała tę wiadomość z entuzjazmem.
Dzisiejszy dzień należał do gatunku tych, aż nazbyt spokojnych. Po standardowej, już trochę nudzącej młodą alchemiczkę kontroli różdżki dziewczyna udała się do spowitej w przyjaznym półmroku pracowni, aby rozpocząć dzień pracy, mający składać się głównie z warzenia antidot na wszelkiego rodzaju zatrucia. I mimo iż ta praca była monotonna, panna Burroughs zdawała się nigdy nie być nią znudzona, wręcz przeciwnie, czerpała przyjemność z każdego, kolejnego eliksiru jaki przyszło jej przyrządzić, nawet jeśli receptury znała na pamięć. Dopiero koło południa, nastąpiła zmiana w tym, leniwie płynącym jej dniu będąca skutkiem wizyty jednego z przełożonych, tak rzadko zachodzących do pracowni alchemicznych. Rozmowa należała do krótkich, tych z rodzaju kilku uprzejmych poleceń oraz równie uprzejmych zapewnień, że sprawy potoczą się tak, jak przełożony sobie życzy. Frances wiedziała, że musiała zyskać w jego oczach, a jedna konferencja astronomiczna, na jaką miała udać się w najbliższych dniach, z pewnością nie przybliży jej do upragnionego awansu.
Kilka minut później, gdy eliksir został rozlany do fiolek i odłożony na odpowiednią półkę, Frances poprawiła granatową sukienkę, by ruszyć w kierunku jednej z sal. W swojej kilkumiesięcznej karierze nie miała wielu okazji, aby osobiście pojawić się w której z sal. Dopiero zaczynała wspinać się po szczeblach alchemicznej kariery, szpital traktując jako dobrą podstawę do przyszłej kariery naukowej związanej bardziej z tworzeniem oraz odkrywaniem, niż warzeniem stałych receptur, które w większości przypadków znała na pamięć. I szczerze mówiąc, nigdy nie ciągnęło ją do bezpośredniego kontaktu z pacjentami.
Na szczęście, uzdrowiciela odbywającego staż na tym oddziale złapała jeszcze przed wejściem na salę.
- Roratio? - Ostrożnie, subtelnie ułożyła dłoń na jego ramieniu, aby zwrócić na siebie jego uwagę. Nie chciała być nachalna, ze słów przełożonego wywnioskowała jednak, że sprawa należy do tych, niecierpiących zwłoki. - Mój przełożony zlecił mi, abym pomogła Ci w jakiejś kwestii. Mówił, że masz z czymś problem, nie raczył jednak wytłumaczyć mi, na czym polega sprawa. Wiesz, jaki potrafi być - Z ciepłym, przyjaznym uśmiechem rozciągniętym na malinowych ustach wyjaśniła, czemu przyszło jej przeszkodzić mu w pracy. - Zdradzisz mi, o co chodzi? - Dopytała, mając nadzieję, że jej wiedza w tym wypadku na coś się przyda. Szaroniebieskie spojrzenie miękko spoczęło na buzi uzdrowiciela.
Ze wszystkich oddziałów, na których przyszło jej pracować przez ostatnie miesiące (a w tym krótkim okresie, pracowała już chyba na każdym z pięter) oddział zatruć eliksilarnych oraz roślinnych był jej ulubionym, nawet jeśli zapewne źle brzmiałoby to wypowiedziane na głos. Praca na czwartym piętrze szpitalnego budynku skutecznie łączyła jej pasję do do eliksirów, szkodliwych substancji jak i zamiłowanie do najróżniejszego rodzaju roślin, nic więc dziwnego, że za każdym razem, gdy przydzielano ją na ten oddział, dziewczyna przyjmowała tę wiadomość z entuzjazmem.
Dzisiejszy dzień należał do gatunku tych, aż nazbyt spokojnych. Po standardowej, już trochę nudzącej młodą alchemiczkę kontroli różdżki dziewczyna udała się do spowitej w przyjaznym półmroku pracowni, aby rozpocząć dzień pracy, mający składać się głównie z warzenia antidot na wszelkiego rodzaju zatrucia. I mimo iż ta praca była monotonna, panna Burroughs zdawała się nigdy nie być nią znudzona, wręcz przeciwnie, czerpała przyjemność z każdego, kolejnego eliksiru jaki przyszło jej przyrządzić, nawet jeśli receptury znała na pamięć. Dopiero koło południa, nastąpiła zmiana w tym, leniwie płynącym jej dniu będąca skutkiem wizyty jednego z przełożonych, tak rzadko zachodzących do pracowni alchemicznych. Rozmowa należała do krótkich, tych z rodzaju kilku uprzejmych poleceń oraz równie uprzejmych zapewnień, że sprawy potoczą się tak, jak przełożony sobie życzy. Frances wiedziała, że musiała zyskać w jego oczach, a jedna konferencja astronomiczna, na jaką miała udać się w najbliższych dniach, z pewnością nie przybliży jej do upragnionego awansu.
Kilka minut później, gdy eliksir został rozlany do fiolek i odłożony na odpowiednią półkę, Frances poprawiła granatową sukienkę, by ruszyć w kierunku jednej z sal. W swojej kilkumiesięcznej karierze nie miała wielu okazji, aby osobiście pojawić się w której z sal. Dopiero zaczynała wspinać się po szczeblach alchemicznej kariery, szpital traktując jako dobrą podstawę do przyszłej kariery naukowej związanej bardziej z tworzeniem oraz odkrywaniem, niż warzeniem stałych receptur, które w większości przypadków znała na pamięć. I szczerze mówiąc, nigdy nie ciągnęło ją do bezpośredniego kontaktu z pacjentami.
Na szczęście, uzdrowiciela odbywającego staż na tym oddziale złapała jeszcze przed wejściem na salę.
- Roratio? - Ostrożnie, subtelnie ułożyła dłoń na jego ramieniu, aby zwrócić na siebie jego uwagę. Nie chciała być nachalna, ze słów przełożonego wywnioskowała jednak, że sprawa należy do tych, niecierpiących zwłoki. - Mój przełożony zlecił mi, abym pomogła Ci w jakiejś kwestii. Mówił, że masz z czymś problem, nie raczył jednak wytłumaczyć mi, na czym polega sprawa. Wiesz, jaki potrafi być - Z ciepłym, przyjaznym uśmiechem rozciągniętym na malinowych ustach wyjaśniła, czemu przyszło jej przeszkodzić mu w pracy. - Zdradzisz mi, o co chodzi? - Dopytała, mając nadzieję, że jej wiedza w tym wypadku na coś się przyda. Szaroniebieskie spojrzenie miękko spoczęło na buzi uzdrowiciela.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
Sala numer jeden
Szybka odpowiedź