Przejście
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Przejście
Jeżeli tuż za sklepem Ollivanderów skręci się w lewo, trafi się prosto na przejście pomiędzy ulicą Pokątną a jedną z sąsiednich alejek. Gdy sprzyja pogoda, można spotkać tu starszego, brodatego czarodzieja, który z wiecznym uśmiechem oferuje malowanie karykatur wszystkim przechodniom... niezależnie od ich pochodzenia. Czasem wykonuje portrety nawet bez ostrzeżenia, a przedstawione na nich postaci często mają wielkie nosy i wystające zęby. Jego dzieła są zaczarowane - wykrzykują bardzo trafne, choć nieco złośliwe i wulgarne uwagi.
Przejście jest dobrze oświetlone nawet w nocy, a nieopodal mieszka wielu czarodziejów. Dzięki temu jest tu bardzo bezpiecznie i nie trzeba obawiać się niespodziewanego ataku ani kieszonkowców.
Przejście jest dobrze oświetlone nawet w nocy, a nieopodal mieszka wielu czarodziejów. Dzięki temu jest tu bardzo bezpiecznie i nie trzeba obawiać się niespodziewanego ataku ani kieszonkowców.
17.04 - kontynuacja
Zawsze należało brać na poprawkę zmienne, luki w planach albo okoliczności, których w planie nie dało się ująć. Pamiętała o tym, była gotowa tak na ryzyko jak i na poniesienie konsekwencji, spodziewała się ich jednak po dotarciu pod dziewiątą kamienicę, a nie już u początku drogi, gdzieś w śmierdzącej alei, kiedy jeszcze nawet nie musiała specjalnie obracać się przez ramię, za to na pewno musiała zachować ostrożność. I zachowała, czasami ludzie byli po prostu chujowi, zbaczali z kursu specjalnie, umyślnie podrzucali innym węże pod nogi, ze zwykłej złośliwości, a może z sadyzmu. Nie miała nawet na myśli metaforycznych węży.
- A żeby cię Merlin wyklął, a Morgana łeb ścięła - mamrotała pod nosem wymyślone przekleństwa przeplatane z wulgaryzmami, naciągając mocniej kaptur na głowę i chowając dłonie w głębokich kieszeniach, mimo instynktu, który kazał jej wyciągać je do przodu na wypadek, gdyby znów upadła. Zdarzyło jej się to na zakręcie po wyjściu z Nokturnu, gdzie wpadła kolanami w błotnistą kałużę, a zszargana skóra pod nogawką spodni zapiekła tak mocno, że zabłyszczało jej przed oczami.
Wąż ugryzł w okolicach blizny. Napięta skóra szybko obrzmiała, czuła, że materiał spodni ją ciągnie, że krew spływa do butów i moczy skarpetkę, ale nie zatrzymywała się, nie mogła tu zostać, ranna, gdy zbliżała się noc. Dojdzie do domu, bo jest wytrzymała. Nie pierwsza i nie ostatnia rana, a jeśli zostanie blizna - to też nie pierwsza. Czy mogła w ogóle powstać blizna na bliźnie? Jak bardzo zdeformowana stanie się jej popieprzona lewa łydka i kiedy w końcu straci nogę pod kolanem?
Dreptała szybko, mimo tego, że kulała, zaciągając lewą nogę szerszym łukiem i wlokąc ją za sobą, aż zdarła czubek buta. Jeszcze trochę, wyjdzie z Pokątnej i będzie z górki, ludzi mniej, mniej wścibskich oczu. Rany wyliże w spokoju w domu.
Oby tylko ten pieprzony gad nie był jadowity. Na samą myśl przechodził ją zimny dreszcz.
Powinna docisnąć stopę mocniej i zmiażdżyć go pod podeszwą, ale gdy zwinęła się z bólu, zdążył uciec. Żałosne. Ból dało się wytrzymać, trzeba go było tylko zaakceptować.
Wciskając się w węższe przejście, zahaczyła łokciem o łokieć jakiejś kobiety, co przy osłabionej równowadze spowodowało, że odbiła się i musiała oprzeć o chłodny mur.
- Kurwa, kobieto, patrz pod nogi. Nie widzisz, że ranny człowiek idzie? - wyrzuciła z siebie z warkliwym prychnięciem, próbując oprzeć ciężar ciała z powrotem na pokąsanej nodze.
Jeżeli ten cholerny gad okaleczył jej zwinność trwale, wróci na ten Nokturn i spali całą dzielnicę.
202/232 (-30 PŻ kąsane)
[bylobrzydkobedzieladnie]
This is for the snakes and the people they bite
For the friends I've made; for the sleepless nights
For the friends I've made; for the sleepless nights
Zawsze należało brać na poprawkę zmienne, luki w planach albo okoliczności, których w planie nie dało się ująć. Pamiętała o tym, była gotowa tak na ryzyko jak i na poniesienie konsekwencji, spodziewała się ich jednak po dotarciu pod dziewiątą kamienicę, a nie już u początku drogi, gdzieś w śmierdzącej alei, kiedy jeszcze nawet nie musiała specjalnie obracać się przez ramię, za to na pewno musiała zachować ostrożność. I zachowała, czasami ludzie byli po prostu chujowi, zbaczali z kursu specjalnie, umyślnie podrzucali innym węże pod nogi, ze zwykłej złośliwości, a może z sadyzmu. Nie miała nawet na myśli metaforycznych węży.
- A żeby cię Merlin wyklął, a Morgana łeb ścięła - mamrotała pod nosem wymyślone przekleństwa przeplatane z wulgaryzmami, naciągając mocniej kaptur na głowę i chowając dłonie w głębokich kieszeniach, mimo instynktu, który kazał jej wyciągać je do przodu na wypadek, gdyby znów upadła. Zdarzyło jej się to na zakręcie po wyjściu z Nokturnu, gdzie wpadła kolanami w błotnistą kałużę, a zszargana skóra pod nogawką spodni zapiekła tak mocno, że zabłyszczało jej przed oczami.
Wąż ugryzł w okolicach blizny. Napięta skóra szybko obrzmiała, czuła, że materiał spodni ją ciągnie, że krew spływa do butów i moczy skarpetkę, ale nie zatrzymywała się, nie mogła tu zostać, ranna, gdy zbliżała się noc. Dojdzie do domu, bo jest wytrzymała. Nie pierwsza i nie ostatnia rana, a jeśli zostanie blizna - to też nie pierwsza. Czy mogła w ogóle powstać blizna na bliźnie? Jak bardzo zdeformowana stanie się jej popieprzona lewa łydka i kiedy w końcu straci nogę pod kolanem?
Dreptała szybko, mimo tego, że kulała, zaciągając lewą nogę szerszym łukiem i wlokąc ją za sobą, aż zdarła czubek buta. Jeszcze trochę, wyjdzie z Pokątnej i będzie z górki, ludzi mniej, mniej wścibskich oczu. Rany wyliże w spokoju w domu.
Oby tylko ten pieprzony gad nie był jadowity. Na samą myśl przechodził ją zimny dreszcz.
Powinna docisnąć stopę mocniej i zmiażdżyć go pod podeszwą, ale gdy zwinęła się z bólu, zdążył uciec. Żałosne. Ból dało się wytrzymać, trzeba go było tylko zaakceptować.
Wciskając się w węższe przejście, zahaczyła łokciem o łokieć jakiejś kobiety, co przy osłabionej równowadze spowodowało, że odbiła się i musiała oprzeć o chłodny mur.
- Kurwa, kobieto, patrz pod nogi. Nie widzisz, że ranny człowiek idzie? - wyrzuciła z siebie z warkliwym prychnięciem, próbując oprzeć ciężar ciała z powrotem na pokąsanej nodze.
Jeżeli ten cholerny gad okaleczył jej zwinność trwale, wróci na ten Nokturn i spali całą dzielnicę.
202/232 (-30 PŻ kąsane)
[bylobrzydkobedzieladnie]
do not be afraid to bare your teeth
you were not brought into this world
covered in blood to become a gentle
tamed thing
you were not brought into this world
covered in blood to become a gentle
tamed thing
Wracając do domu po całym dniu w pracy, nie marzyła o niczym ponad dotarciu do mieszkania. Chwila przekroczenia progu była cudownym momentem, nawet jeśli najpewniej nie zastanie nikogo w środku. Nie przeszkadzało jej to. Oboje prowadzili tryb życia, który wymagał pewnej dozy wyrozumiałości i była na to w pełni gotowa. Szybkim krokiem pokonywała uliczki, wiedząc, że najgorszą niepewnością pozostanie przejście przez Nokturn. Minęło już kilka miesięcy, a większość stałych bywalców tej parszywej części miasta, nie zaczepiała jej, chyba już uznając za swoją. Jakkolwiek źle to brzmiało. Zatrzymała się raptownie, gdy z zamyślenia wyrwało ją zderzenie z obcą sylwetką. Oparła lekko dłoń o pobliski mur, jakby to miało zapewnić, że nie straciła równowagi i ledwie moment później spojrzała w stronę nieznajomej. Ciemne tęczówki z uwagą przesunęły się po kobiecie. W pierwszej chwili chciała ją zbesztać i oddalić się jak najszybciej, lecz słowa, jakie padły, poza wulgaryzmem, przyciągnęły zainteresowanie.
- Idzie to chyba za dużo powiedziane.- odparła, jakby co najmniej szukała zaczepki. Nie było, co ukrywać, że nieznajoma ledwo trzymała się pionu. Nie widziała jednak żadnej poważnej rany, ale uwagę zwrócił sposób w jaki ta obciążała jedną z nóg. Tu musiał być powód zaistniałej sytuacji.- Mimo jakże przyjemnego początku... mogę ci pomóc. Jestem uzdrowicielką.- powinna pójść dalej, skończyć na dziś ze służeniem pomocą, ale nie byłaby sobą. Ta propozycja padła wręcz naturalnie, odruchowo wymykając się spomiędzy ust.
- Urządzili Cię tak na Nokturnie? – spytała, zauważając, że niedaleko było przecież przejście na ulicę, którą większość mieszkańców Londynu unikało za wszelką cenę. Sama do takowych należała przez długi czas, jaki mieszkała w stolicy. Aż w styczniu zgodziła się na zmianę.
Zamknęła smukłe palce na różdżce z drewna ohii. Większość ran wystarczyło potraktować odpowiednim zaklęciem z magii leczniczej. Chociaż miała już okazję widzieć również takie, które wymagały więcej.- Podwiń nogawkę i powiedz, co się stało.- musiała wiedzieć z czym ma do czynienia, nawet jeśli wystarczył pierwszy rzut oka, aby mogła ocenić powagę sytuacji.
- Idzie to chyba za dużo powiedziane.- odparła, jakby co najmniej szukała zaczepki. Nie było, co ukrywać, że nieznajoma ledwo trzymała się pionu. Nie widziała jednak żadnej poważnej rany, ale uwagę zwrócił sposób w jaki ta obciążała jedną z nóg. Tu musiał być powód zaistniałej sytuacji.- Mimo jakże przyjemnego początku... mogę ci pomóc. Jestem uzdrowicielką.- powinna pójść dalej, skończyć na dziś ze służeniem pomocą, ale nie byłaby sobą. Ta propozycja padła wręcz naturalnie, odruchowo wymykając się spomiędzy ust.
- Urządzili Cię tak na Nokturnie? – spytała, zauważając, że niedaleko było przecież przejście na ulicę, którą większość mieszkańców Londynu unikało za wszelką cenę. Sama do takowych należała przez długi czas, jaki mieszkała w stolicy. Aż w styczniu zgodziła się na zmianę.
Zamknęła smukłe palce na różdżce z drewna ohii. Większość ran wystarczyło potraktować odpowiednim zaklęciem z magii leczniczej. Chociaż miała już okazję widzieć również takie, które wymagały więcej.- Podwiń nogawkę i powiedz, co się stało.- musiała wiedzieć z czym ma do czynienia, nawet jeśli wystarczył pierwszy rzut oka, aby mogła ocenić powagę sytuacji.
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Pech dzisiaj nie odpuszczał i wyglądało na to, że nawet wymknięcie się na spokojniejszy Londyn, jak lubiła nazywać wszystko co dawniej należało do mugoli, nie uda jej się tak samo jak nie udał się skrzętnie i długo planowany nokturnowy desant. Z najwyższym trudem trzymała język za zębami, bo choć bez pomyślunku rzucona uwaga była przypadkiem i koniecznością, nie należała do takich, które obrzucały nieznajomych gównem. To przyciągało niechcianą uwagę, wciskało się ludziom do pamięci lepiej niż najpiękniejsze, najbardziej obłudne komplementy, mogło też na dłuższą metę spalić ją w miejscach, gdzie na niektóre twarze szło natknąć się częściej.
Nie żeby kiedykolwiek gdziekolwiek widziała tę babę, ale o tej godzinie i w tym kierunku mogła udawać się chyba tylko w jednym celu. Szansa na to, że podobnym do Kiny - niska, ale nie zerowa. Obrzuciła ją wrogim spojrzeniem, szukając szczególików niebezpieczeństwa, różdżki na widoku albo jakiejś dobrze widocznej blizny. Nic z tego, porządna czarownica wracająca z porządnej pracy i pewnie do porządnego domu.
No, prawie.
- Ty się nie interesuj mną, tylko sobą. Po co pchasz się na Nokturn? Mieszkasz tam? - Wścibskie pytanie było bardzo sarkastyczne, bo doprawdy, z taką śliczną buzią aż dziw, że jeszcze nikt po ciemku nie wciągnął jej do rynsztoka; obleśni mężczyźni z lepkimi dłońmi chętnie przyklejali się do cukiereczków jej typu. Zainteresowanie Kiny miało jednak rzecz jasna też drugie, praktyczniejsze dno. Mózg, nawet zamroczony palącym bólem i złością, pracował na najwyższych obrotach. Delikatna pannica, dobrze ubrana. Może mieszka z rodziną? Może nie ma wyjścia? A jeśli jest naiwna? A jeśli zabierze ją do siebie?
Mogła też być, cholera, dużo bardziej uzdolniona w czarach niż na to wyglądała.
- Uzdrowicielką - powtórzyła, bo trochę nie dowierzała, ale potem zamilkła na dłużej, podpierając się dłonią o mur i dając odpocząć sponiewieranej nodze. Próbowała przybrać milszy wyraz twarzy, bo wiedziała, że może nie wyglądać teraz zachęcająco, że jej włosy znowu są rozczochrane, że w ciemnych oczach czai się coś ciemnego i bardzo napastliwego. No ale nie była z tych, które pierwsze odwracały głowę w walce na spojrzenia. Przede wszystkim, nie miała już nastroju na udawanie. - Ładnie. A co chcesz w zamian? - Nie było niczego za darmo.
Wzruszyła ramieniem i ironicznie uniosła kącik ust, gdy kobieta zapytała się, czy urządzono ją tak na Nokturnie. Chyba mogła się tego domyślić, a zresztą, jakie to miało znaczenie?
W drobnej, białej rączce pojawiła się różdżka, na której widok Kina instynktownie się spięła. Szybko jednak dodała dwa do dwóch i podjęła decyzję, może najlepszą z możliwych, jeśli ten dzień mógł jeszcze stać się czymś więcej niż skończoną porażką.
- Jakaś wiedźma na Nokturnie rzuciła mi węża pod nogi. Przeżarł mnie przez buta, nie mógł być normalny. Chyba jadowity. Nie oddycha mi się dobrze. - Dla potwierdzenia słów pochyliła się w przód, bo nie raz skacząc po dachach uderzyła się w przeponę i wiedziała jak to jest nie móc złapać tchu. Kierowała się instynktem, bo przecież nie mówiła całej prawdy. Noga paliła jak skurwysyn, traciła krew, kulała i kręciło jej się w głowie, jasne, ale jeśli miał ją zabić jad, to raczej nie tak szybko. Tyle, że... - Mieszkasz blisko? Nie mam za dużo pieniędzy, ale może się dogadamy. I sorry. Za tę kurwę. - Machnęła ręką, przygryzając wargę i rzucając długie, wymowne spojrzenie swojej nogawce, z której krawędzi skapywała gęsta, ciemna krew.
Cholera wie, uzdrowiciele mieli chyba dobre serca, nie? Musieli. A jeśli taka panienka sama by ją wpuściła do domu, łatwo byłoby coś z niego wynieść na do widzenia - i to nawet bez włamywania się.
- Jestem Lori.
No dalej, pani uzdrowicielko. Przysięgałaś na pewno nie odmawiać pomocy.
Nie żeby kiedykolwiek gdziekolwiek widziała tę babę, ale o tej godzinie i w tym kierunku mogła udawać się chyba tylko w jednym celu. Szansa na to, że podobnym do Kiny - niska, ale nie zerowa. Obrzuciła ją wrogim spojrzeniem, szukając szczególików niebezpieczeństwa, różdżki na widoku albo jakiejś dobrze widocznej blizny. Nic z tego, porządna czarownica wracająca z porządnej pracy i pewnie do porządnego domu.
No, prawie.
- Ty się nie interesuj mną, tylko sobą. Po co pchasz się na Nokturn? Mieszkasz tam? - Wścibskie pytanie było bardzo sarkastyczne, bo doprawdy, z taką śliczną buzią aż dziw, że jeszcze nikt po ciemku nie wciągnął jej do rynsztoka; obleśni mężczyźni z lepkimi dłońmi chętnie przyklejali się do cukiereczków jej typu. Zainteresowanie Kiny miało jednak rzecz jasna też drugie, praktyczniejsze dno. Mózg, nawet zamroczony palącym bólem i złością, pracował na najwyższych obrotach. Delikatna pannica, dobrze ubrana. Może mieszka z rodziną? Może nie ma wyjścia? A jeśli jest naiwna? A jeśli zabierze ją do siebie?
Mogła też być, cholera, dużo bardziej uzdolniona w czarach niż na to wyglądała.
- Uzdrowicielką - powtórzyła, bo trochę nie dowierzała, ale potem zamilkła na dłużej, podpierając się dłonią o mur i dając odpocząć sponiewieranej nodze. Próbowała przybrać milszy wyraz twarzy, bo wiedziała, że może nie wyglądać teraz zachęcająco, że jej włosy znowu są rozczochrane, że w ciemnych oczach czai się coś ciemnego i bardzo napastliwego. No ale nie była z tych, które pierwsze odwracały głowę w walce na spojrzenia. Przede wszystkim, nie miała już nastroju na udawanie. - Ładnie. A co chcesz w zamian? - Nie było niczego za darmo.
Wzruszyła ramieniem i ironicznie uniosła kącik ust, gdy kobieta zapytała się, czy urządzono ją tak na Nokturnie. Chyba mogła się tego domyślić, a zresztą, jakie to miało znaczenie?
W drobnej, białej rączce pojawiła się różdżka, na której widok Kina instynktownie się spięła. Szybko jednak dodała dwa do dwóch i podjęła decyzję, może najlepszą z możliwych, jeśli ten dzień mógł jeszcze stać się czymś więcej niż skończoną porażką.
- Jakaś wiedźma na Nokturnie rzuciła mi węża pod nogi. Przeżarł mnie przez buta, nie mógł być normalny. Chyba jadowity. Nie oddycha mi się dobrze. - Dla potwierdzenia słów pochyliła się w przód, bo nie raz skacząc po dachach uderzyła się w przeponę i wiedziała jak to jest nie móc złapać tchu. Kierowała się instynktem, bo przecież nie mówiła całej prawdy. Noga paliła jak skurwysyn, traciła krew, kulała i kręciło jej się w głowie, jasne, ale jeśli miał ją zabić jad, to raczej nie tak szybko. Tyle, że... - Mieszkasz blisko? Nie mam za dużo pieniędzy, ale może się dogadamy. I sorry. Za tę kurwę. - Machnęła ręką, przygryzając wargę i rzucając długie, wymowne spojrzenie swojej nogawce, z której krawędzi skapywała gęsta, ciemna krew.
Cholera wie, uzdrowiciele mieli chyba dobre serca, nie? Musieli. A jeśli taka panienka sama by ją wpuściła do domu, łatwo byłoby coś z niego wynieść na do widzenia - i to nawet bez włamywania się.
- Jestem Lori.
No dalej, pani uzdrowicielko. Przysięgałaś na pewno nie odmawiać pomocy.
do not be afraid to bare your teeth
you were not brought into this world
covered in blood to become a gentle
tamed thing
you were not brought into this world
covered in blood to become a gentle
tamed thing
19.09
Czyny mówiły wiele o człowieku jak szept natury przynoszący tajemnicze przesłanie. Był to przepływ nadziei, który unosił się ponad równinami codzienności. W nadmiarze obowiązków, zatarcie w morzu codziennych spraw, widać było jego dążenie do niesienia pomocy, jak refleksja niesiona na fali oceanu. Wyłaniała się z niego dobroć, jak płomień w ciemności, która podążała za własnymi pojęciami moralnymi. Jednak czy to wystarczyło, by go określić? Jego siostra, jak promyk słońca, świeciła w jego życiu, przynosząc mu nadzieję i ciepło. Czy on sam był godzien takich idei? Czasem wydawało się, że światło jej wiary osiągało tylko półmrok jego serca, które ukrywało mroczne tajemnice, nieuchwytnie pulsujące za palisadą jego myśli. Dla dobra swojej rodziny dłonie musiały być gotowe do ciężkiej pracy w kuźni, przy pracy nad gorącym żelazem, formującym się pod uderzeniami młota. Deprawacja już w młodym wieku, jak pęta skręcające się wokół serca, zaciemniała mu drogę nawet w najjaśniejszych dniach. Kiedy po raz pierwszy poczuł smak surowych warunków Norwegii, zrozumiał, że przetrwanie wymaga od niego gotowości na ciągłe zmiany, które nadchodzą jak ciosy z ukrycia. W tej walki o przetrwanie łapał się każdej podsuniętej mu możliwości, wykorzystując nabytą siłę do zagarnięcia tego, co mu się należy. W obliczu egoizmu i ciemnych czynów innych wydawał się gotowy do wszystkiego, by zdobyć to, co obiecano mu w zamian za swoje posłuszeństwo. Knuł intrygi, wykonywał polecenia, stosował zastraszanie jako swoją broń. Ciężko było podważyć kwestie przynoszące zyski, a on łapał się ich po kryjomu, zamykając uszy na błagania matki. Pozostawiał za sobą echo jej łez, gdy z trzaskiem zamykał drzwi, pozostawiając ją samą w cichym smutku. Liczyło się dla niego przede wszystkim dobro i bezpieczeństwo rodziny, a własne aspiracje odsuwał na dalszy plan. Mimo że oszukiwał się obłudą przez wiele lat, w głębi serca wiedział, że kiedyś nadejdzie czas, by się tym zająć.
Wieczór nie układał się po jego myśli, podobnie jak wiele ostatnich wydarzeń, których doświadczył. Przechodnie omijali go z daleka, gdy próbował przedostać się przez tłum, by dotrzeć wreszcie do miejsca, gdzie mógł złapać oddech. Był zmęczony, obolały, pośród krzywizny dłoni mając resztki posoki. Kolejne zadanie przepełnione brutalnością. Rzucał krzywe spojrzenia w stronę ciekawskich, którzy przyglądali się mu z zainteresowaniem. Mimo że wielokrotnie słyszał o obowiązku ścięcia włosów, nie zamierzał zrezygnować z dumy wynikającej z jego pochodzenia. Kreatywność wiązań była jego własnym symbolem, częścią ostatków siebie, które jeszcze nie zniknęło. A przecież było tak blisko. Przyspieszył kroku, kiedy dostrzegł potencjalne zagrożenie. Czasami zapominał, jak niebezpieczne może być miasto dla tych, którzy w nim przybywają, zwłaszcza dla obcych. Raz udawało mu się uciec, innym razem przyciągał uwagę innych. Przeklął w swoim języku, skręcając w kolejną uliczkę. Kolejna nieznana część, którą musiał eksplorować metodą prób i błędów. Prawie. Z impetem własnej nierozważności i braku rozwagi wpadł na przechodnia. Niezaplanowanie, choć osobiście nie odczuł bólu. Zdołał złapać delikatność ciała własnymi ramionami, ratując swoją ofiarę przed upadkiem. Podtrzymał ją za ramieniem i wokół pasa, wnioskując z rozproszonych włosów, że to kobieta znalazła się w nieprzewidzianej sytuacji. Mimo to zachował odpowiedni dystans, szanując granice prywatności.
- Proszę o wybaczenie - mruknął, krzywiąc się przed odczucie bólu niedawno otrzymanej rany. Puścił kobietę, dochodząc na bezpieczną odległość. - Tym bardziej proszę o zachowanie spokoju - przeszedł do tłumaczeń, zbyt wiele takich sytuacji kończyło się krzykiem kobiet. Niecodziennym widokiem bywał dzikus z realiów skandynawskich sag, nie wpisujący się w sztywne ramy Angielskiej kultury. - Pośpiech bywa wręcz zabójczy, przepraszam.
Odpowiadał z przekąsem, rzucając ukradkiem spojrzenie za siebie, gdy potencjalne zagrożenie minęło go w pośpiechu, pozwalając mu złapać chwilę w zamieszaniu. Westchnął cicho, opierając się o pobliską ścianę pozbawioną tynku. Zerknął ukradkiem na poszkodowaną, nadal zdumiony jej obecnością.
- Jeśli wyrządziłem pani krzywdę, proszę powiedzieć - zmrużył spojrzenie, ciemność zakamarka dość znacząco działała na jego niekorzyść. Wodził wzrokiem, poszukując podobieństwa do kogoś. Osoby, która musiała przewinąć się przez jego życie. Niemożliwe. Umysł wielbił płatać figle.
Czyny mówiły wiele o człowieku jak szept natury przynoszący tajemnicze przesłanie. Był to przepływ nadziei, który unosił się ponad równinami codzienności. W nadmiarze obowiązków, zatarcie w morzu codziennych spraw, widać było jego dążenie do niesienia pomocy, jak refleksja niesiona na fali oceanu. Wyłaniała się z niego dobroć, jak płomień w ciemności, która podążała za własnymi pojęciami moralnymi. Jednak czy to wystarczyło, by go określić? Jego siostra, jak promyk słońca, świeciła w jego życiu, przynosząc mu nadzieję i ciepło. Czy on sam był godzien takich idei? Czasem wydawało się, że światło jej wiary osiągało tylko półmrok jego serca, które ukrywało mroczne tajemnice, nieuchwytnie pulsujące za palisadą jego myśli. Dla dobra swojej rodziny dłonie musiały być gotowe do ciężkiej pracy w kuźni, przy pracy nad gorącym żelazem, formującym się pod uderzeniami młota. Deprawacja już w młodym wieku, jak pęta skręcające się wokół serca, zaciemniała mu drogę nawet w najjaśniejszych dniach. Kiedy po raz pierwszy poczuł smak surowych warunków Norwegii, zrozumiał, że przetrwanie wymaga od niego gotowości na ciągłe zmiany, które nadchodzą jak ciosy z ukrycia. W tej walki o przetrwanie łapał się każdej podsuniętej mu możliwości, wykorzystując nabytą siłę do zagarnięcia tego, co mu się należy. W obliczu egoizmu i ciemnych czynów innych wydawał się gotowy do wszystkiego, by zdobyć to, co obiecano mu w zamian za swoje posłuszeństwo. Knuł intrygi, wykonywał polecenia, stosował zastraszanie jako swoją broń. Ciężko było podważyć kwestie przynoszące zyski, a on łapał się ich po kryjomu, zamykając uszy na błagania matki. Pozostawiał za sobą echo jej łez, gdy z trzaskiem zamykał drzwi, pozostawiając ją samą w cichym smutku. Liczyło się dla niego przede wszystkim dobro i bezpieczeństwo rodziny, a własne aspiracje odsuwał na dalszy plan. Mimo że oszukiwał się obłudą przez wiele lat, w głębi serca wiedział, że kiedyś nadejdzie czas, by się tym zająć.
Wieczór nie układał się po jego myśli, podobnie jak wiele ostatnich wydarzeń, których doświadczył. Przechodnie omijali go z daleka, gdy próbował przedostać się przez tłum, by dotrzeć wreszcie do miejsca, gdzie mógł złapać oddech. Był zmęczony, obolały, pośród krzywizny dłoni mając resztki posoki. Kolejne zadanie przepełnione brutalnością. Rzucał krzywe spojrzenia w stronę ciekawskich, którzy przyglądali się mu z zainteresowaniem. Mimo że wielokrotnie słyszał o obowiązku ścięcia włosów, nie zamierzał zrezygnować z dumy wynikającej z jego pochodzenia. Kreatywność wiązań była jego własnym symbolem, częścią ostatków siebie, które jeszcze nie zniknęło. A przecież było tak blisko. Przyspieszył kroku, kiedy dostrzegł potencjalne zagrożenie. Czasami zapominał, jak niebezpieczne może być miasto dla tych, którzy w nim przybywają, zwłaszcza dla obcych. Raz udawało mu się uciec, innym razem przyciągał uwagę innych. Przeklął w swoim języku, skręcając w kolejną uliczkę. Kolejna nieznana część, którą musiał eksplorować metodą prób i błędów. Prawie. Z impetem własnej nierozważności i braku rozwagi wpadł na przechodnia. Niezaplanowanie, choć osobiście nie odczuł bólu. Zdołał złapać delikatność ciała własnymi ramionami, ratując swoją ofiarę przed upadkiem. Podtrzymał ją za ramieniem i wokół pasa, wnioskując z rozproszonych włosów, że to kobieta znalazła się w nieprzewidzianej sytuacji. Mimo to zachował odpowiedni dystans, szanując granice prywatności.
- Proszę o wybaczenie - mruknął, krzywiąc się przed odczucie bólu niedawno otrzymanej rany. Puścił kobietę, dochodząc na bezpieczną odległość. - Tym bardziej proszę o zachowanie spokoju - przeszedł do tłumaczeń, zbyt wiele takich sytuacji kończyło się krzykiem kobiet. Niecodziennym widokiem bywał dzikus z realiów skandynawskich sag, nie wpisujący się w sztywne ramy Angielskiej kultury. - Pośpiech bywa wręcz zabójczy, przepraszam.
Odpowiadał z przekąsem, rzucając ukradkiem spojrzenie za siebie, gdy potencjalne zagrożenie minęło go w pośpiechu, pozwalając mu złapać chwilę w zamieszaniu. Westchnął cicho, opierając się o pobliską ścianę pozbawioną tynku. Zerknął ukradkiem na poszkodowaną, nadal zdumiony jej obecnością.
- Jeśli wyrządziłem pani krzywdę, proszę powiedzieć - zmrużył spojrzenie, ciemność zakamarka dość znacząco działała na jego niekorzyść. Wodził wzrokiem, poszukując podobieństwa do kogoś. Osoby, która musiała przewinąć się przez jego życie. Niemożliwe. Umysł wielbił płatać figle.
For the blacksmith, nothing escapes; from iron, they shape not only the edge
But also destiny.
But also destiny.
Nikola Krum
Zawód : Adept u mistrza magikowalstwa, raczkujący wytwórca magimetalurgii, opryszek
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Siła jest jak wiatr, niewidoczna, ale czujesz ją w każdym ruchu.
OPCM : 7 +2
UROKI : 6 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Schowane za ciemną chmurą słońce i rdzawa siatka mijanych budynków; nawet z lotu ptaka Pokątna wyglądała tego wieczora nieprzyjemnie. Szarawy labirynt pospiesznych sylwetek i jeszcze bardziej priorytetowych intencji; każdy dokądś pędził, czegoś szukał, kogoś odwiedzał i musiał koniecznie zdążyć przed zamknięciem sklepu, bo pocałowanie klamki w zestawie z niecierpiącą zwłoki losową sytuacją to jeden z najgorszych scenariuszy. Zwłaszcza jeśli skroń pulsuje tak, jakby ktoś od doby uporczywie i zawzięcie raz po raz uderzał w nią dłutem, tępym i ciężkim, odpornym na proste eliksiry zmieszane z alkoholem; być może podskórnie rozumiała potrzeby wszystkich tych obok, tych mijanych, tych irytujących i tych tarasujących przejście — nie zamierzała się jednak do tego przyznawać, wciąż z grymasem na twarzy przedzierając się przez nieprzypadkowe uliczki i potencjalne skróty. Jesienny podmuch rozmył wszechobecny zaduch, słońce schowało się za kłębowiskiem na niebie, a za ponad kwadrans miało zniknąć za linią horyzontu, rozciągając na mapie Londynu godzinę policyjną; bardziej od tego niefortunnego faktu nowej rzeczywistości martwiła ją perspektywa niezdążenia na czas do apteki, wyplucia z ust steku przekleństw i powrotu do domu z pustymi rękoma. Zderzenie się z patrolem załatwiłaby przecież dwoma zdaniami, licząc — najpewniej pochopnie i zdradzając własne roztargnienie — na prędkie ułaskawienie.
Ostatki chwil i światła wciąż były jednak obecne na zaludnionym chodniku, tak samo jak gwarne grupki przechodniów ściskających pakunki, torby, czy sobie nawzajem ręce; przy tych ostatnich, wybitnie rozleniwionych w swoich ruchach dwóch trajkoczących kobietach, Tatiana niemal w ostatniej chwili zdecydowała się na manewr skręcenia w boczną alejkę, która — miała nadzieję — nie wydłużyłaby nadto jej drogi do upragnionego celu. Ciemna sukienka, z obcisłą górą i rozkloszowaną spódnicą musnęła chropowatą taflę tynku jednego z budynków, o krok o uszkodzenia materiału Dolohov przyciągnęła do siebie płowy odzienia i znów przyspieszyła kroku, w roztargnieniu i za sprawą wpadającego do oczu kosmyka ciemnych włosów poddając się — przypadku, losowi, ingerencji gwiazd czy innej pieprzonej wróżbie. Tym razem przyjęła postać zderzenia.
Gdyby wierzyła w przeznaczenie, zaśmiałaby się mu prosto w twarz.
Za moment; najpierw krótkie och przeplatane niezadowolonym burknięciem, później odsunięcie od twarzy tafli włosów, później wyprostowana sylwetka i —
Nie słyszała nawet jego przeprosin. Nie docierały do niej pojedyncze zgłoski w angielskim — w innym przypadku zapewne zwróciłaby z rozbawieniem uwagę na to, że nigdy nie słyszała go mówiącego tym brzydkim językiem — do momentu, kiedy nie powiedział o czymś zabójczym, a ona nie powstrzymała parsknięcia śmiechem.
Nie rozpoznał jej — jeszcze nie — a dla niej wręcz nienaturalnym wydawało się pomylenie go z kimkolwiek, kiedy wzrok zarejestrował obrys twarzy i charakterystyczne uczesanie ciemnych włosów.
— W istocie zabójczy, w ciemnych zaułkach można spotkać przeróżne niespodzianki — rzuciła przeciągle, z dziwną swobodą, która momentalnie zmyła dotychczasowy pośpiech i rozdrażnienie — Pytanie, czy przyjemne, czy wręcz przeciwnie? — brew drgnęła ku górze, na usta wkradł się przeciągły uśmiech — Dobrze wyglądasz, Nikola — norweski język rozbrzmiał w ciemnym przejściu z zaskakującą lekkością — Nie zgubiłeś się chyba, co?
Ostatki chwil i światła wciąż były jednak obecne na zaludnionym chodniku, tak samo jak gwarne grupki przechodniów ściskających pakunki, torby, czy sobie nawzajem ręce; przy tych ostatnich, wybitnie rozleniwionych w swoich ruchach dwóch trajkoczących kobietach, Tatiana niemal w ostatniej chwili zdecydowała się na manewr skręcenia w boczną alejkę, która — miała nadzieję — nie wydłużyłaby nadto jej drogi do upragnionego celu. Ciemna sukienka, z obcisłą górą i rozkloszowaną spódnicą musnęła chropowatą taflę tynku jednego z budynków, o krok o uszkodzenia materiału Dolohov przyciągnęła do siebie płowy odzienia i znów przyspieszyła kroku, w roztargnieniu i za sprawą wpadającego do oczu kosmyka ciemnych włosów poddając się — przypadku, losowi, ingerencji gwiazd czy innej pieprzonej wróżbie. Tym razem przyjęła postać zderzenia.
Gdyby wierzyła w przeznaczenie, zaśmiałaby się mu prosto w twarz.
Za moment; najpierw krótkie och przeplatane niezadowolonym burknięciem, później odsunięcie od twarzy tafli włosów, później wyprostowana sylwetka i —
Nie słyszała nawet jego przeprosin. Nie docierały do niej pojedyncze zgłoski w angielskim — w innym przypadku zapewne zwróciłaby z rozbawieniem uwagę na to, że nigdy nie słyszała go mówiącego tym brzydkim językiem — do momentu, kiedy nie powiedział o czymś zabójczym, a ona nie powstrzymała parsknięcia śmiechem.
Nie rozpoznał jej — jeszcze nie — a dla niej wręcz nienaturalnym wydawało się pomylenie go z kimkolwiek, kiedy wzrok zarejestrował obrys twarzy i charakterystyczne uczesanie ciemnych włosów.
— W istocie zabójczy, w ciemnych zaułkach można spotkać przeróżne niespodzianki — rzuciła przeciągle, z dziwną swobodą, która momentalnie zmyła dotychczasowy pośpiech i rozdrażnienie — Pytanie, czy przyjemne, czy wręcz przeciwnie? — brew drgnęła ku górze, na usta wkradł się przeciągły uśmiech — Dobrze wyglądasz, Nikola — norweski język rozbrzmiał w ciemnym przejściu z zaskakującą lekkością — Nie zgubiłeś się chyba, co?
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Pewne rozdziały z własnego życia starał się pozostawiać za swymi plecami. Inne, bardziej dotkliwe, zamknąć w szczelnym kufrze, pozostawić na odludziu i wymknąć się niespostrzeżenie, jakby były snem, który nie zasługuje na wspomnienie. Niektóre z tych problemów udało mu się wyzbyć całkiem niedawno, wraz z opuszczeniem na stałe norweskiego pustkowia, które dało mu lekcję życia i większej pokory. Tamtejsze padoły było surowym nauczycielem. Każdy dzień tam spędzony wydawał się walką z naturą i samym sobą. Surowy klimat i samotność kształtowały jego charakter, hartując go i zmuszając do stawiania czoła własnym słabościom. Wspomnienia o mroźnych porankach, kiedy to wiatr wcinał się w każdy skrawek ubrania, przypominały mu o kruchości ludzkiego życia. Każdy krok stawiany na zamarzniętej ziemi był wyzwaniem, a każdy oddech wypełniony był lodowatym powietrzem. Wiele razy, samotnie patrząc na bezkresne przestrzenie, myślał o przeszłości. O chwilach, które chciał zapomnieć. O błędach, które chciał naprawić. Próbował zrozumieć, dlaczego podejmował decyzje, które prowadziły do bólu i cierpienia. Czemu pozwalał, by dumne serce przejęło kontrolę nad rozsądkiem. Wtedy zrozumiał, że pewne błędy były nieuniknione, były częścią jego podróży ku dorosłości i dojrzałości.
Opuszczenie Norwegii było jak zamknięcie za sobą ciężkich, żelaznych drzwi. Z każdym krokiem czuł, jak zrzuca ciężar przeszłości, jakby zmywał z siebie warstwy brudu, które gromadziły się przez lata. Pustkowie pozostawiło w nim ślad, lecz jednocześnie dało mu nową perspektywę. Nauczyło go pokory, ale także uświadomiły go o sile, jaką wyrobił na przestrzeni lat. Teraz, stojąc przed nią, czuł, że stare rozdziały nie pozostały zamknięte na wieczność. Patrzył w jej oczy, widząc odbicie własnych lęków. Nim usłyszał mowę ze szkolnych ław, chciał jak najszybciej wyprzeć personalia osoby, która stała przed nim. Przecież wielu ludzi jest do siebie podobnych, prawda? Jednak tejże osoby nie można było podrobić, naśladować tak idealnie, jak prowadzała się ona. Niegdyś jego największy skarb, pierwsze wejrzenie miłosne i późniejszy zawód. Stała przed nim, a on miał wrażenie, że czas nagle stanął w miejscu. Serce zabiło szybciej, pulsując gorączkowo w skroniach. Wspomnienia, które myślał, że dawno pogrzebał, powróciły z całą swoją mocą. Przepełnione radością, manipulacją, niegodziwym zachowaniem i bólem przewinęły się przed jego oczami niczym sceny z filmu. Czas spędzony razem, uśmiechy, wspólne spacery, a potem niespodziewane rozstanie, które pozostawiło go z uczuciem pustki i goryczy. Próbował oszukać samego siebie, że to ktoś inny, że jego umysł płata mu figle. Przecież wiele osób może mieć podobne rysy twarzy, podobne gesty. Jednak w głębi duszy wiedział, że to ona. Jej oczy, głęboko osadzone i pełne tajemnic, były nie do pomylenia. Sposób, w jaki poruszała się z gracją, jakby świat wokół niej był tylko tłem dla jej majestatycznej obecności. Przypomniał sobie, jak kiedyś patrzył na nią z zachwytem, jak była jego pierwszą wielką miłością. Wszystko w niej wydawało się wtedy idealne, a ich związek - niezniszczalny. Jednak los miał inne plany. Ich drogi rozeszły się, a on został z sercem pełnym goryczy i żalu.
- Kobieta nie powinna prowadzać się sama o tak późnej porze - acz najpewniej poradzi sobie z każdym patrolem. Skrzyżował ramiona na torsie, wspierając bok o pobliską ścianę pozbawioną tynku. Obskurnie, jednak przez jakiś czas mieli zapewniony spokój i bezpieczeństwo od problemu. - Okaże się, co los wniesie pośród zabójczych niedogodności losu - czemu akurat teraz? Czym zawinił, by sprowadzać na niego wielki grzech. - Tatiana Dolohov… Jak zwykle niezmienna, uśmiech kiedykolwiek schodzi z Twego oblicza? - wiecznie pięknego, jak zapamiętał je z ostatniego razu. Westchnął, wsłuchując się w nieustający gwar na głównej ulicy. - Łowca nigdy się nie zgubi, skończyłem pewna obowiązki i umykam przed patrolem. Zwyczajna codzienność w Londyńskiej rzeczywistości, prawda?
Teraz, stojąc przed nią, czuł się rozdarty między przeszłością a teraźniejszością. Czy te wszystkie lata mogłyby wymazać ból, który odczuwał wtedy? Czy mogli zacząć od nowa, bez obciążeń dawnych ran? Chciał coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mu w gardle. Był pełen sprzecznych uczuć - gniewu, żalu, tęsknoty, ale także frustracji. Wiedział, że musi zmierzyć się z tymi emocjami, zanim będzie mógł ruszyć naprzód. Nie mógł już dłużej uciekać przed przeszłością. Czas przyszedł, by stawić jej czoła i zawalczyć godnie o własne przekonania.
- Zawsze powtarzałaś podobne formuły, gdy nie zmieniałem pośród siebie nic - wspomniał z kąśliwym uśmiechem, tylko wtedy byłem gotowy zrobić wszystko na skinienie Twego palca. - Nigdy bym się nie spodziewał Twej osoby pośród tutejszego brudu - piękna była tylko jego ojczyzna. Nigdy nie miało to prawa się zmienić, na zawsze. Po kres jego marnego żywota. - Zostałaś do tego zmuszona, czy sama na to się skusiłaś?
Opuszczenie Norwegii było jak zamknięcie za sobą ciężkich, żelaznych drzwi. Z każdym krokiem czuł, jak zrzuca ciężar przeszłości, jakby zmywał z siebie warstwy brudu, które gromadziły się przez lata. Pustkowie pozostawiło w nim ślad, lecz jednocześnie dało mu nową perspektywę. Nauczyło go pokory, ale także uświadomiły go o sile, jaką wyrobił na przestrzeni lat. Teraz, stojąc przed nią, czuł, że stare rozdziały nie pozostały zamknięte na wieczność. Patrzył w jej oczy, widząc odbicie własnych lęków. Nim usłyszał mowę ze szkolnych ław, chciał jak najszybciej wyprzeć personalia osoby, która stała przed nim. Przecież wielu ludzi jest do siebie podobnych, prawda? Jednak tejże osoby nie można było podrobić, naśladować tak idealnie, jak prowadzała się ona. Niegdyś jego największy skarb, pierwsze wejrzenie miłosne i późniejszy zawód. Stała przed nim, a on miał wrażenie, że czas nagle stanął w miejscu. Serce zabiło szybciej, pulsując gorączkowo w skroniach. Wspomnienia, które myślał, że dawno pogrzebał, powróciły z całą swoją mocą. Przepełnione radością, manipulacją, niegodziwym zachowaniem i bólem przewinęły się przed jego oczami niczym sceny z filmu. Czas spędzony razem, uśmiechy, wspólne spacery, a potem niespodziewane rozstanie, które pozostawiło go z uczuciem pustki i goryczy. Próbował oszukać samego siebie, że to ktoś inny, że jego umysł płata mu figle. Przecież wiele osób może mieć podobne rysy twarzy, podobne gesty. Jednak w głębi duszy wiedział, że to ona. Jej oczy, głęboko osadzone i pełne tajemnic, były nie do pomylenia. Sposób, w jaki poruszała się z gracją, jakby świat wokół niej był tylko tłem dla jej majestatycznej obecności. Przypomniał sobie, jak kiedyś patrzył na nią z zachwytem, jak była jego pierwszą wielką miłością. Wszystko w niej wydawało się wtedy idealne, a ich związek - niezniszczalny. Jednak los miał inne plany. Ich drogi rozeszły się, a on został z sercem pełnym goryczy i żalu.
- Kobieta nie powinna prowadzać się sama o tak późnej porze - acz najpewniej poradzi sobie z każdym patrolem. Skrzyżował ramiona na torsie, wspierając bok o pobliską ścianę pozbawioną tynku. Obskurnie, jednak przez jakiś czas mieli zapewniony spokój i bezpieczeństwo od problemu. - Okaże się, co los wniesie pośród zabójczych niedogodności losu - czemu akurat teraz? Czym zawinił, by sprowadzać na niego wielki grzech. - Tatiana Dolohov… Jak zwykle niezmienna, uśmiech kiedykolwiek schodzi z Twego oblicza? - wiecznie pięknego, jak zapamiętał je z ostatniego razu. Westchnął, wsłuchując się w nieustający gwar na głównej ulicy. - Łowca nigdy się nie zgubi, skończyłem pewna obowiązki i umykam przed patrolem. Zwyczajna codzienność w Londyńskiej rzeczywistości, prawda?
Teraz, stojąc przed nią, czuł się rozdarty między przeszłością a teraźniejszością. Czy te wszystkie lata mogłyby wymazać ból, który odczuwał wtedy? Czy mogli zacząć od nowa, bez obciążeń dawnych ran? Chciał coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mu w gardle. Był pełen sprzecznych uczuć - gniewu, żalu, tęsknoty, ale także frustracji. Wiedział, że musi zmierzyć się z tymi emocjami, zanim będzie mógł ruszyć naprzód. Nie mógł już dłużej uciekać przed przeszłością. Czas przyszedł, by stawić jej czoła i zawalczyć godnie o własne przekonania.
- Zawsze powtarzałaś podobne formuły, gdy nie zmieniałem pośród siebie nic - wspomniał z kąśliwym uśmiechem, tylko wtedy byłem gotowy zrobić wszystko na skinienie Twego palca. - Nigdy bym się nie spodziewał Twej osoby pośród tutejszego brudu - piękna była tylko jego ojczyzna. Nigdy nie miało to prawa się zmienić, na zawsze. Po kres jego marnego żywota. - Zostałaś do tego zmuszona, czy sama na to się skusiłaś?
For the blacksmith, nothing escapes; from iron, they shape not only the edge
But also destiny.
But also destiny.
Nikola Krum
Zawód : Adept u mistrza magikowalstwa, raczkujący wytwórca magimetalurgii, opryszek
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Siła jest jak wiatr, niewidoczna, ale czujesz ją w każdym ruchu.
OPCM : 7 +2
UROKI : 6 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Drobne, nieskładne myśli przez jakiś czas dryfowały na tafli przypadkowego momentu, skazując ją na osąd zwyczajnej absurdalności — i kiedy on mówił, przepraszał i tłumaczył, ona tylko patrzyła, mogąc odliczać sekundy nieformalnego spotkania utkanego z sentymentu i przypadku, zdumienia i odrobiny rozbawienia. Bo miała przecież całą siatkę pytań — jedno po drugim, gotowa zasypywać go zdziwieniem wobec poczynionych wyborów, świadomych bądź przymuszonych, ukartowanych lub podyktowanych jedynie nieprzewidywalnością losu.
A jednak patrzyła; na jego delikatne spłoszenie i subtelne maniery, które nakazywały przecież pierw zadbać o komfort nieznajomej kobiety, o angielskich obyczajach i angielskim uśmiechu; póki się nie odezwała i brutalnie nie zabiła trwającego czaru.
A może wręcz przeciwnie — ulitowała?
Pulsująca skroń nie odpuszczała, ale zdobyła się na uśmiech, tylko odrobinę zmęczony, przede wszystkim szczery, ocierający się o rozbawienie albo, po prostu, zwykłą życzliwość. Zwłaszcza, kiedy w chwilowym osłupieniu po prostu na nią patrzył.
Starszy, dojrzalszy, z rysą zmężnienia na znajomej twarzy; a mimo to coś w jego spojrzeniu wydawało się pozostać takie samo jak wtedy, gdy codzienność ograniczona była chłodnymi murami Durmstrangu.
— Wydaje mi się, że swój pogląd na to co kobiety powinny i nie powinny, ujawniłam już dawno temu — w protekcjonalnym rozbawieniu wybrzmiała drobna nuta rozdrażnienia, powstrzymała się jednak od wywrócenia oczami, zajęta skupianiem ich na nim, jak gdyby w twarzy i sylwetce doszukiwała się śladów tego, kim był — kim się stał, kiedy drogi rozeszły się pod ciężarem nastoletnich impulsów.
I obserwowała go długo, bo przez dłuższą chwilę i on na nią spoglądał, w ciszy, w zawieszeniu i czymś, co mogło wydawać się momentem wewnętrznej sprzeczki.
— Hm, mam coś na twarzy? — brew w nucie przekory drgnęła wyraźnie w górę — To jest ten moment, w którym mówisz mi o swojej tęsknocie — odparła na jego przydługą pauzę, balansując na chęci droczenia się, nawet jeśli ograniczał ich ciemny zaułek i kilka dobrych, długich lat.
Kim był teraz?
— Londyńskie sprawunki, chyba nie muszę nawet mówić, że nie spodziewałam się spotkać cię akurat tutaj? Akurat teraz — teraz, kiedy wszystko mogło obrócić się w pył w zaledwie kilka dni — I to nas łączy — dźwięczny śmiech przypieczętował fakt; żadne z nich nie pasowało do szarości tych ulic, żadne nie pasowało do miękkiego obycia Brytyjczyków.
— Jedno i drugie. To długa historia, a ty chyba musisz grzecznie uciekać przed patrolem — kąśliwość była łagodna, choć nie potrafiła odmówić sobie zawadiackiego uśmiechu — Mylę się, panie Krum?
A jednak patrzyła; na jego delikatne spłoszenie i subtelne maniery, które nakazywały przecież pierw zadbać o komfort nieznajomej kobiety, o angielskich obyczajach i angielskim uśmiechu; póki się nie odezwała i brutalnie nie zabiła trwającego czaru.
A może wręcz przeciwnie — ulitowała?
Pulsująca skroń nie odpuszczała, ale zdobyła się na uśmiech, tylko odrobinę zmęczony, przede wszystkim szczery, ocierający się o rozbawienie albo, po prostu, zwykłą życzliwość. Zwłaszcza, kiedy w chwilowym osłupieniu po prostu na nią patrzył.
Starszy, dojrzalszy, z rysą zmężnienia na znajomej twarzy; a mimo to coś w jego spojrzeniu wydawało się pozostać takie samo jak wtedy, gdy codzienność ograniczona była chłodnymi murami Durmstrangu.
— Wydaje mi się, że swój pogląd na to co kobiety powinny i nie powinny, ujawniłam już dawno temu — w protekcjonalnym rozbawieniu wybrzmiała drobna nuta rozdrażnienia, powstrzymała się jednak od wywrócenia oczami, zajęta skupianiem ich na nim, jak gdyby w twarzy i sylwetce doszukiwała się śladów tego, kim był — kim się stał, kiedy drogi rozeszły się pod ciężarem nastoletnich impulsów.
I obserwowała go długo, bo przez dłuższą chwilę i on na nią spoglądał, w ciszy, w zawieszeniu i czymś, co mogło wydawać się momentem wewnętrznej sprzeczki.
— Hm, mam coś na twarzy? — brew w nucie przekory drgnęła wyraźnie w górę — To jest ten moment, w którym mówisz mi o swojej tęsknocie — odparła na jego przydługą pauzę, balansując na chęci droczenia się, nawet jeśli ograniczał ich ciemny zaułek i kilka dobrych, długich lat.
Kim był teraz?
— Londyńskie sprawunki, chyba nie muszę nawet mówić, że nie spodziewałam się spotkać cię akurat tutaj? Akurat teraz — teraz, kiedy wszystko mogło obrócić się w pył w zaledwie kilka dni — I to nas łączy — dźwięczny śmiech przypieczętował fakt; żadne z nich nie pasowało do szarości tych ulic, żadne nie pasowało do miękkiego obycia Brytyjczyków.
— Jedno i drugie. To długa historia, a ty chyba musisz grzecznie uciekać przed patrolem — kąśliwość była łagodna, choć nie potrafiła odmówić sobie zawadiackiego uśmiechu — Mylę się, panie Krum?
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Przebywając pośród szepty nieznanego kraju, nigdy by nie pomyślał, że spotka tyle przeciwności na swej drodze. Przeszłość zdawała się walić drzwiami i oknami, niszcząc założony spokój; przemijające pragnienia cichego spokoju we wrotach nowego życia. Zaprzestań swych czynów, wołało serce, gdy jego rytm zdawał się zwalniać. Jego opoka, powściągliwość pragnień równie mocno otrzeźwiła zmysły. Porzucił myśli o niej już dawno, nie zamierzając wracać do boleści, które ciągnęły się długo za jego plecami. Niczym wojenny takty wybijanych w taraban rytmów, gdzie wojsko kroczyło dumnie.
Nie chciał jej, mimo że lico jej piękna okazywało wyzwanie na przekór jemu samemu. Nie poddam się, zwyciężę wszystko, byle nie oddać się złudnym poczuciu. Pierwsze miłości winny być wspominanie w kolorach jasnych jak piękno letniego nieba, spokojne niczym wody ozdobione powłoką porannych mgieł. Opar ciemniejącej z każdą chwilą uliczki zdawał się trujący; najbardziej niebezpieczny jad przenikający przez skórę, zatruwający najważniejsze organy. Serce wstrzymywało z wolna swoją pracę, płuca przypominały od ciągłości pobieranych haustów powietrza. Przeżyję, gorsze rzeczy spotkałem na swej drodze. Piękną, chociaż tak niebezpieczna dla oka męskiego slupienia. Niegdyś by stawał w ciągłość szaranek, by zdobycz nie pochwycić jej uśmiech, bądź co lepsze, słodycz krzywizny nęcących warg. Obłuda, determinanta skreślająca wszelkie możliwości pośród istnienia jego. Krzywda jej stać się prawa nie miała, zamierzał tego dopilnować do końca świata i dzień dłużej. Bo kim mógłby się stać, gdyby tego nie dopilnował? Miano metafory rycerza przebiegało z jego kręgosłupem od początku szkolnej edukacji, strzegąc równości między pospólstwem a bogatymi arystokratami. Sam domniemał gdzieś pośród rozgardiaszu, choć sławne nazwisko, sam musiał zapracować na swoje imię. Tak działał świat, tak działa Bułgarska codzienność tejże rodziny od pokoleń; nie pozwalano na sensowność zmian działań. Młodych piękności nie puszczano do francuskiej klasy elegancji tamtejszej Akademii. Hart ducha i ciała musiał przejść każdy, niezależnie od obranej w przyszłości profesji.
Bogowie wszelacy, zlitujcie się nareszcie nad duszą mą.
- Los mój zawsze bywał przekorny, narzucając przesuwanie granic mojej przyzwoitości - ciężko było utrzymać dobre pozory, gdy nerwy zdawały się prężyć do granic wytrzymałości. Westchnął spokojnie, raz za razem czym bardziej niezauważalnie, zatrzymując wszelkie pozory. Brak reakcji zawsze prowadził do opuszczenia taktownych zagrywek. A jednak pokłady jej kreatywności zdawały się równie wielkie, co podniosłość kobiecego ego. - Ty jednak zdawałaś się nigdy nie narzekać na takie konwenanse - uniósł z rozbawienia brew ku górze, łaknąc podparcie ją pod swoistą ścianę jego ataku. Walka w ich żyłach dumnie gotowała do wojaży, kolejnej sprzeczki podejmowanej naprędce. Jakże ze smakiem kunsztu zagrywek, przebiegłości pojedynki słów adekwatnie dobranych w kurtuazji refleksji powabu jej uśmiechu. Niezmienna, jakże zmuszone do wyciągania wspomnień z rozciągłości skrzętnie domkniętego wieka. - Niezbyt trafny potencjał spotkania po latach, nie sądzisz? - znacznie wyuzdany swym wydźwiękiem, gdy kuszenie wychodziło poza granice przyzwoitości. Ostatnim było do pomyślunku, by korzystać w faktu wspólnych chwil. Dotrzymywał przyjętych norm, nie zwracając głowy ku rozstaju niemoralnych konwenansów. - Kłopoty zawsze się nas trzymały, piękne ubarwienie tamtejszych przyzwyczajeń.
Umysł smagnięty nagłym bólem nakazał myśleć o sobie i zdrowiu tym bardziej, gdy powściągliwość pozostała w jego objęciach. Pochwycił się kurczowo za nasączoną posoką własnych czynów przeszłych chwil. Zbyt wiele zdradzał tutejszą obecnością. Dawno winien uciekać czym prędzej ku granicy obskurnego w mniemaniu szarości Londyńskiej rzeczywistości. Kolejne kroki wprawiły go w zastój niewygody, chwytając rosyjską gorzkość w subtelność uścisku tuż nad łokciem. Godzina policyjna i liczne patrole nadawał stanowiły jego błąd i niepewność, kreśląc wiarołomność swego maskowania. Nie był w oceanie zielonych zakątków, pośród których czuł się nieuchwytny, bezpieczny swego rodzaju azylu. Mocniej wetknął zbliżone ku sobie sylwetki byłych i teraźniejszych spotkań, okrywając w czerni ulicznego załamania rozstajów. W każdej chwili gotów był sięgnąć po siłę własnych mięśni, czy w ostateczności porwać się na bój z przeciwnikiem, użytkując siłę będą dumą absorbującego poligonu szkolnych doświadczeń.
- Nie dopowiadaj sobie takich śmiałości, bywam ostatnim prawiącym się ku powrotną w niezgodność czynów - tym bardziej sięgających ku miłostką naznaczonym bólem pięści i mnogością niebezpiecznych myśli względem jej amantów. Bo zdawała się wielbić obecność innych wokół swego jestestwa, kreśląc krzywizną pełnych warg winne to rozkazy posłuchu. Inni się zwracali na to niegdyś uwagi, nie wychwytując niebezpiecznej zanęty wykorzystania. Jednak krew rosyjskiej dzikości dosadnie zdawała się jego nieodłącznym czynem i wyborem, gdy stawiano na drodze kolejnych to typów syberyjskiej kasty dzikości. Niezłomności poglądów, zdradzieckich komplikacji na wieki, wciągających niebezpiecznie w zabrudzenie dłoni ku przewrotności czarnych zatargów. - Iluzje rzucaj ku słabszym, ich możemy gryźć, nie oni nas, Tatiano. Gdybym niegdyś dosadnie oddał siebie pod władanie, dziś bym i dłoni nie miał, duszy; za to serce zdaje się zatwardziałym lichem. Dziękuję za to, pomocne zdało się na obranej dotąd drodze. - nieczuły w Norweskich podbojach ku pięknie blond rozjaśnionych włosów i bladości lica. Nieczuły, nieustępliwy, niezbyt kierujący się sercem. Wyłączony całkowicie niczym mezalians dzikości antycznych bestii, żyjących jedynie dla siebie. Nastawiony na wieczną tułaczkę pośród samotności, wykorzystujący i niszczący; takim typem zaczął się mianować pośród bezludzia i zleceń. Nie przywiązujący się do ludzi, niezezwalający na podboje szczerości uczuć i miłości. Bo serce miało pozostać zamknięte gdzieś na dnie, pośród bezkresu własnego oceanu doświadczeń. Nigdy wystawione nie miało pozostać na wyciągnięcie kobiecych dłoni, na zawsze wolne niczym wiatr buszujący pośród zbożowe łany bałkańskich włości. - Czy to musi być tak ważne? - zerknął z deka niżej po jej twarzy, przezornie, miała rację w obecnej chwili. Umykał już znacznie długo, wiążąc supeł katowski na własną modłę tutejszym przestojem. - Czyżby z chęcią niekiedy wracasz do tamtejszych wspomnień, kochana - prymitywność niegdyś wielbionego wydźwięku prostoty nazewnictwa, ciągłości przyzwyczajenia do srogiej codzienności szkolnej. Jedynemu jak zdawał sobie wtedy aluzję, lepszego światełka w tunelu negatywów i waśni na tamtejszych parkietach. - Młodziane rozterki bywają najlepszym występkiem błazenady, czy prawdziwości tamtejszego oddania?
Nie chciał jej, mimo że lico jej piękna okazywało wyzwanie na przekór jemu samemu. Nie poddam się, zwyciężę wszystko, byle nie oddać się złudnym poczuciu. Pierwsze miłości winny być wspominanie w kolorach jasnych jak piękno letniego nieba, spokojne niczym wody ozdobione powłoką porannych mgieł. Opar ciemniejącej z każdą chwilą uliczki zdawał się trujący; najbardziej niebezpieczny jad przenikający przez skórę, zatruwający najważniejsze organy. Serce wstrzymywało z wolna swoją pracę, płuca przypominały od ciągłości pobieranych haustów powietrza. Przeżyję, gorsze rzeczy spotkałem na swej drodze. Piękną, chociaż tak niebezpieczna dla oka męskiego slupienia. Niegdyś by stawał w ciągłość szaranek, by zdobycz nie pochwycić jej uśmiech, bądź co lepsze, słodycz krzywizny nęcących warg. Obłuda, determinanta skreślająca wszelkie możliwości pośród istnienia jego. Krzywda jej stać się prawa nie miała, zamierzał tego dopilnować do końca świata i dzień dłużej. Bo kim mógłby się stać, gdyby tego nie dopilnował? Miano metafory rycerza przebiegało z jego kręgosłupem od początku szkolnej edukacji, strzegąc równości między pospólstwem a bogatymi arystokratami. Sam domniemał gdzieś pośród rozgardiaszu, choć sławne nazwisko, sam musiał zapracować na swoje imię. Tak działał świat, tak działa Bułgarska codzienność tejże rodziny od pokoleń; nie pozwalano na sensowność zmian działań. Młodych piękności nie puszczano do francuskiej klasy elegancji tamtejszej Akademii. Hart ducha i ciała musiał przejść każdy, niezależnie od obranej w przyszłości profesji.
Bogowie wszelacy, zlitujcie się nareszcie nad duszą mą.
- Los mój zawsze bywał przekorny, narzucając przesuwanie granic mojej przyzwoitości - ciężko było utrzymać dobre pozory, gdy nerwy zdawały się prężyć do granic wytrzymałości. Westchnął spokojnie, raz za razem czym bardziej niezauważalnie, zatrzymując wszelkie pozory. Brak reakcji zawsze prowadził do opuszczenia taktownych zagrywek. A jednak pokłady jej kreatywności zdawały się równie wielkie, co podniosłość kobiecego ego. - Ty jednak zdawałaś się nigdy nie narzekać na takie konwenanse - uniósł z rozbawienia brew ku górze, łaknąc podparcie ją pod swoistą ścianę jego ataku. Walka w ich żyłach dumnie gotowała do wojaży, kolejnej sprzeczki podejmowanej naprędce. Jakże ze smakiem kunsztu zagrywek, przebiegłości pojedynki słów adekwatnie dobranych w kurtuazji refleksji powabu jej uśmiechu. Niezmienna, jakże zmuszone do wyciągania wspomnień z rozciągłości skrzętnie domkniętego wieka. - Niezbyt trafny potencjał spotkania po latach, nie sądzisz? - znacznie wyuzdany swym wydźwiękiem, gdy kuszenie wychodziło poza granice przyzwoitości. Ostatnim było do pomyślunku, by korzystać w faktu wspólnych chwil. Dotrzymywał przyjętych norm, nie zwracając głowy ku rozstaju niemoralnych konwenansów. - Kłopoty zawsze się nas trzymały, piękne ubarwienie tamtejszych przyzwyczajeń.
Umysł smagnięty nagłym bólem nakazał myśleć o sobie i zdrowiu tym bardziej, gdy powściągliwość pozostała w jego objęciach. Pochwycił się kurczowo za nasączoną posoką własnych czynów przeszłych chwil. Zbyt wiele zdradzał tutejszą obecnością. Dawno winien uciekać czym prędzej ku granicy obskurnego w mniemaniu szarości Londyńskiej rzeczywistości. Kolejne kroki wprawiły go w zastój niewygody, chwytając rosyjską gorzkość w subtelność uścisku tuż nad łokciem. Godzina policyjna i liczne patrole nadawał stanowiły jego błąd i niepewność, kreśląc wiarołomność swego maskowania. Nie był w oceanie zielonych zakątków, pośród których czuł się nieuchwytny, bezpieczny swego rodzaju azylu. Mocniej wetknął zbliżone ku sobie sylwetki byłych i teraźniejszych spotkań, okrywając w czerni ulicznego załamania rozstajów. W każdej chwili gotów był sięgnąć po siłę własnych mięśni, czy w ostateczności porwać się na bój z przeciwnikiem, użytkując siłę będą dumą absorbującego poligonu szkolnych doświadczeń.
- Nie dopowiadaj sobie takich śmiałości, bywam ostatnim prawiącym się ku powrotną w niezgodność czynów - tym bardziej sięgających ku miłostką naznaczonym bólem pięści i mnogością niebezpiecznych myśli względem jej amantów. Bo zdawała się wielbić obecność innych wokół swego jestestwa, kreśląc krzywizną pełnych warg winne to rozkazy posłuchu. Inni się zwracali na to niegdyś uwagi, nie wychwytując niebezpiecznej zanęty wykorzystania. Jednak krew rosyjskiej dzikości dosadnie zdawała się jego nieodłącznym czynem i wyborem, gdy stawiano na drodze kolejnych to typów syberyjskiej kasty dzikości. Niezłomności poglądów, zdradzieckich komplikacji na wieki, wciągających niebezpiecznie w zabrudzenie dłoni ku przewrotności czarnych zatargów. - Iluzje rzucaj ku słabszym, ich możemy gryźć, nie oni nas, Tatiano. Gdybym niegdyś dosadnie oddał siebie pod władanie, dziś bym i dłoni nie miał, duszy; za to serce zdaje się zatwardziałym lichem. Dziękuję za to, pomocne zdało się na obranej dotąd drodze. - nieczuły w Norweskich podbojach ku pięknie blond rozjaśnionych włosów i bladości lica. Nieczuły, nieustępliwy, niezbyt kierujący się sercem. Wyłączony całkowicie niczym mezalians dzikości antycznych bestii, żyjących jedynie dla siebie. Nastawiony na wieczną tułaczkę pośród samotności, wykorzystujący i niszczący; takim typem zaczął się mianować pośród bezludzia i zleceń. Nie przywiązujący się do ludzi, niezezwalający na podboje szczerości uczuć i miłości. Bo serce miało pozostać zamknięte gdzieś na dnie, pośród bezkresu własnego oceanu doświadczeń. Nigdy wystawione nie miało pozostać na wyciągnięcie kobiecych dłoni, na zawsze wolne niczym wiatr buszujący pośród zbożowe łany bałkańskich włości. - Czy to musi być tak ważne? - zerknął z deka niżej po jej twarzy, przezornie, miała rację w obecnej chwili. Umykał już znacznie długo, wiążąc supeł katowski na własną modłę tutejszym przestojem. - Czyżby z chęcią niekiedy wracasz do tamtejszych wspomnień, kochana - prymitywność niegdyś wielbionego wydźwięku prostoty nazewnictwa, ciągłości przyzwyczajenia do srogiej codzienności szkolnej. Jedynemu jak zdawał sobie wtedy aluzję, lepszego światełka w tunelu negatywów i waśni na tamtejszych parkietach. - Młodziane rozterki bywają najlepszym występkiem błazenady, czy prawdziwości tamtejszego oddania?
For the blacksmith, nothing escapes; from iron, they shape not only the edge
But also destiny.
But also destiny.
Nikola Krum
Zawód : Adept u mistrza magikowalstwa, raczkujący wytwórca magimetalurgii, opryszek
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Siła jest jak wiatr, niewidoczna, ale czujesz ją w każdym ruchu.
OPCM : 7 +2
UROKI : 6 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Nastoletnie wspomnienia bywały jasne, czyste, beztroskie i odrobinę infantylne. Wywoływały impuls, po którym kącik ust drgał w górę a spojrzenie nieco się rozchmurzało, dryfowały pomiędzy piękne czasy a to było tak dawno temu, zawsze z nutą uśmiechu, jakimś niespodziewanie swobodnym i leciwym podmuchem tęsknoty. Nastoletnie wspomnienia bywały i znikały — w pragmatycznej wizji świata Dolohov po prostu bywały, a potem znikały, rozpraszały się, rozsypywały jak prochy przypadkowego człowieka na wietrze, którego nazwisko za pięć kolejnych lat stanie się co najwyżej przedmiotem sporu jego nieżyczliwych sąsiadów.
Bywa.
Teraz jednak prócz charakterystycznego chłodu miała w sobie kruchą namiastkę litości wobec tego co mieli i dzielili — w innym kraju, innym życiu, w rzeczywistości, która kurczyła się wokół murów szkolnego zamku, zapisanych młodzieńczą dłonią zwitek pergaminu, sukcesów i porażek, kaprysów i dramatów — Durmstrang był niemal tak odległy, jak daleką była Rosja, a mimo to zebrała się na litość miałkiego uśmiechu.
Kiedy wspomniał o granicach przyzwoitości, pogłębiła ten gest, odpowiadając jednak niewypowiedzianym pytaniem i uniesieniem brwi. Dziewczynka, która w rzeczywistości była nastoletnią, w upartości własnych myśli uważała się za najdojrzalszą — teraz zerkała w tamte dni z czymś co najbliżej leżało obok obojętności, trąciło jedynie nutą nostalgii, ledwie wyczuwalną.
— Niezbyt — zgodziła się, kiwnęła głową, a ciało lekko odepchnęło się od pokruszonej ściany budynku — Los nie jest ani łaskawy, ani trafny, wykorzystywanie potencjału to zadanie zgoła zbyt trudne dla pospolitego przypadku — tam, gdzie miały być wzniosłe powitania, była przypadkowość brudnej, londyńskiej ulicy. Mogli chcieć odnaleźć się znów, kiedyś, dawniej, później, w norweskich śniegach albo ładnych teatrach — nie tym razem.
— Wierzysz w sprawiedliwość wszechświata? — rozbawienie drgało na końcach słów niemal złośliwie, powstrzymywany od jawnego śmiechu język przegryzła lekko zębami — Kłopoty? Czujesz, że jesteś w tarapatach? — mogło chodzić o ciemny zaułek, o zbliżającą się porę godziny policyjnej, o tą przeklętą pół—mgłę okalającą ochoczo ich kostki; w końcu mogło chodzić tylko i wyłącznie o nią, marę z przeszłości czy obrazek, który nie zmienił się nadto, a jednak był czymś zupełnie innym.
Słuchała go więc dalej, krzyżując ręce na piersi, raz zadzierając spojrzenie by po chwili znów taksować jego sylwetkę od góry do dołu — mówił, mówił i mówił, a ona z tej ładnej mowy niewiele rozumiała, nie kryjąc też pewnego zdziwienia malującego się na twarzy.
— Od kiedy zacząłeś wysławiać się poezją? Czy to może specjalnie dla mnie? — bo mógł słać aluzje dla ich dawnego życia, które dawno zakopano i zapomniano, przynajmniej jednostronnie. Mógł wspominać lub próbować kąsać (lub się bronić?) ale ona wciąż stała obok z założonymi na piersi rękoma i pytającym wyrazem twarzy.
— Iluzje? No proszę, nadal się na mnie boczysz — dźwięczny śmiech poniósł się po kamienistym zaułku i osiadł między nimi na kilka sekund — Sądzisz, że naprawdę zależy mi na jakiejkolwiek iluzji? Ile to już lat? — siedem, dziesięć, któżby to liczył, szczęśliwi ponoć tego nie czynią — Daj spokój, mam czyste intencje — czyste myśli, czyste dłonie, czyste zamiary — Nie zgromadziliśmy się tu, żeby roztrząsnąć dawne niesnaski, uspokój się — nie zgromadzili w żadnym celu, żadnym poza prozą idiotycznego przypadku.
Wiatr musnął odkryte nadgarstki, wieczór coraz śmielej kładł się na ulicach, a kilka okien nad ich głowami rozbłysło światłem.
— Nie tłumacz mi się, skoro tak bardzo kłuje to twojego ego, mój drogi. Jedyne co oferowałam, to pomoc — zwłaszcza kiedy stolica staje się ciemna, cicha i obca — Młodziane występki to młodziane występki. Mają swoje prawa i swoje powody, które w dorosłym życiu niewiele znaczą.
Bywa.
Teraz jednak prócz charakterystycznego chłodu miała w sobie kruchą namiastkę litości wobec tego co mieli i dzielili — w innym kraju, innym życiu, w rzeczywistości, która kurczyła się wokół murów szkolnego zamku, zapisanych młodzieńczą dłonią zwitek pergaminu, sukcesów i porażek, kaprysów i dramatów — Durmstrang był niemal tak odległy, jak daleką była Rosja, a mimo to zebrała się na litość miałkiego uśmiechu.
Kiedy wspomniał o granicach przyzwoitości, pogłębiła ten gest, odpowiadając jednak niewypowiedzianym pytaniem i uniesieniem brwi. Dziewczynka, która w rzeczywistości była nastoletnią, w upartości własnych myśli uważała się za najdojrzalszą — teraz zerkała w tamte dni z czymś co najbliżej leżało obok obojętności, trąciło jedynie nutą nostalgii, ledwie wyczuwalną.
— Niezbyt — zgodziła się, kiwnęła głową, a ciało lekko odepchnęło się od pokruszonej ściany budynku — Los nie jest ani łaskawy, ani trafny, wykorzystywanie potencjału to zadanie zgoła zbyt trudne dla pospolitego przypadku — tam, gdzie miały być wzniosłe powitania, była przypadkowość brudnej, londyńskiej ulicy. Mogli chcieć odnaleźć się znów, kiedyś, dawniej, później, w norweskich śniegach albo ładnych teatrach — nie tym razem.
— Wierzysz w sprawiedliwość wszechświata? — rozbawienie drgało na końcach słów niemal złośliwie, powstrzymywany od jawnego śmiechu język przegryzła lekko zębami — Kłopoty? Czujesz, że jesteś w tarapatach? — mogło chodzić o ciemny zaułek, o zbliżającą się porę godziny policyjnej, o tą przeklętą pół—mgłę okalającą ochoczo ich kostki; w końcu mogło chodzić tylko i wyłącznie o nią, marę z przeszłości czy obrazek, który nie zmienił się nadto, a jednak był czymś zupełnie innym.
Słuchała go więc dalej, krzyżując ręce na piersi, raz zadzierając spojrzenie by po chwili znów taksować jego sylwetkę od góry do dołu — mówił, mówił i mówił, a ona z tej ładnej mowy niewiele rozumiała, nie kryjąc też pewnego zdziwienia malującego się na twarzy.
— Od kiedy zacząłeś wysławiać się poezją? Czy to może specjalnie dla mnie? — bo mógł słać aluzje dla ich dawnego życia, które dawno zakopano i zapomniano, przynajmniej jednostronnie. Mógł wspominać lub próbować kąsać (lub się bronić?) ale ona wciąż stała obok z założonymi na piersi rękoma i pytającym wyrazem twarzy.
— Iluzje? No proszę, nadal się na mnie boczysz — dźwięczny śmiech poniósł się po kamienistym zaułku i osiadł między nimi na kilka sekund — Sądzisz, że naprawdę zależy mi na jakiejkolwiek iluzji? Ile to już lat? — siedem, dziesięć, któżby to liczył, szczęśliwi ponoć tego nie czynią — Daj spokój, mam czyste intencje — czyste myśli, czyste dłonie, czyste zamiary — Nie zgromadziliśmy się tu, żeby roztrząsnąć dawne niesnaski, uspokój się — nie zgromadzili w żadnym celu, żadnym poza prozą idiotycznego przypadku.
Wiatr musnął odkryte nadgarstki, wieczór coraz śmielej kładł się na ulicach, a kilka okien nad ich głowami rozbłysło światłem.
— Nie tłumacz mi się, skoro tak bardzo kłuje to twojego ego, mój drogi. Jedyne co oferowałam, to pomoc — zwłaszcza kiedy stolica staje się ciemna, cicha i obca — Młodziane występki to młodziane występki. Mają swoje prawa i swoje powody, które w dorosłym życiu niewiele znaczą.
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Niekwestionowany niepokój osiadał na jego barkach z każdym kolejnym krokiem zasłyszanym od strony niedalekiego rogu ulicy. Był gotów rzucić losowi w twarz kilka gorzkich słów, ale co by to zmieniło? Niefart od zawsze zdawał się wiernym towarzyszem jego wędrówki. To uczucie znał aż za dobrze, smakowało metalicznie, jak krew po ciosie w usta, a mimo to nie przestawał iść. Przeszłość? Nie, nie miał czasu na takie rzeczy. Co było, minęło. Tyle już godzin, dni, lat stracił na analizowanie błędów, które dawno straciły na znaczeniu. Wszyscy noszą jakieś blizny, a jego przeszłość była jednym wielkim zbiorem takich znaków. Ona – tak, ona była jedną z tych blizn. Jej obraz wracał, nieproszony, wyraźniejszy niż chciał. Uśmiech, który zdawał się kryć wszystko – rozbawienie, wyzwanie. Gustowny jakby od niechcenia, a jednak wyraźnie zamierzony. Lekcja, którą od niej dostał, była niebezpieczna, jak noże ukryte w miękkich dłoniach. Nie wiadomo, czy miała uderzyć, czy poczekać, aż sam się podda. Patrzył na nią, nie pozwalając sobie na żadną reakcję. Żadnej zdrady myśli, żadnego odsłonięcia emocji. Twarz pozostawała gładka, obojętna. Poluzował napięte ramiona, choć wewnątrz wciąż było coś zaciśniętego jak pięść. Szukał w jej spojrzeniu śladów rozbawienia, drobnego triumfu, jakby tylko na to czekała.
- Wierzę jedynie we własne możliwości - drażliwa myśl natrętnie królowała w myślach, nic się nie zmieniła. Dalej prowadząca zawiłe gierki słowem, westchnął. Znacząco pasowała do pewnej persony, którą dawno dawien potraktował okropnie przez natłok emocji. - Tak - przyznał rację, zwyczajne otoczenie ulicy i godzina policyjna łączyły się w epicentrum problemu. Choć nie chciał tego przyznać, pomoc by się przydała. - Zrobiłem coś głupiego, przerwano mi ucieczkę.
Daruj sobie… Chciało się urwać ten niekończący ciąg drobnych uszczypliwości i pociągania za język. Była w tym zbyt dobra, zbyt wprawna, ale on... on solidnie odzwyczaił się od takich zabaw. Już dawno przestał mieć cierpliwość do czepiania się o szczegóły, które zawsze kończyły się wyłącznie narastającą irytacją. Nijak skomentował jej ostatnie spojrzenie, pół uśmiechu, jakby to wszystko miało sens, którego on nie zamierzał się doszukiwać. Ruszył bez słowa, krokiem leniwie pewnym, choć oczy pozostały czujne. Wyminął ją, jakby jej obecność była tylko kolejnym przeszkodowym słupkiem.
- Zawsze wyrażałem się lepiej niż połowa naszego rocznika - Stanął na krawędzi ulicy, tam, gdzie bruk przechodził w wąski cień budynków. Rozejrzał się uważnie, przeczesując wzrokiem przestrzeń, która wydawała się dziwnie cicha. Wystarczyła chwila, by upewnić się, że nic nie czai się w pobliżu, że zaraz będzie czysto. Jeszcze jeden oddech i mógłby ruszyć dalej. - Czyste intencje? Toć nowość się trafiła - Mógłby – gdyby nie to, że pod skórą wciąż czuł drażniącą obecność jej słów, tych, których nie miał zamiaru ani zapamiętać, ani dokończyć. - Do starych lat się nie wraca, lecz… Pomożesz mi? - ten jeden raz, ostatecznie. - Nie codziennie bywam w Londynie, patrole są bardziej upierdliwe niż ostatnio.
Odwdzięczę się. Chociaż słowa ugrzęzły upierdliwe w gardle, niezbyt gotowe wyjść z otwartością dobrej wymiany. Acz był gotowy zasugerować to potem, gdy faktycznie miało zrobić się spokojnie. Obite żebra szarpały boleścią w oddychaniu; co właściwie robił z własnym życiem?
- Właściwie to cieszę się, że doskonale sobie radzisz - zaśmiał się cicho. Irytacja ustąpiła czystą barwą rozbawienia, naprawdę zachowywał się jak naburmuszony dzieciak? Niejednokrotność wytrącenia takiego zachowania zaczynała utwierdzać go w takim przekonaniu. - Uratujesz starego znajomego, wybawicielko?
- Wierzę jedynie we własne możliwości - drażliwa myśl natrętnie królowała w myślach, nic się nie zmieniła. Dalej prowadząca zawiłe gierki słowem, westchnął. Znacząco pasowała do pewnej persony, którą dawno dawien potraktował okropnie przez natłok emocji. - Tak - przyznał rację, zwyczajne otoczenie ulicy i godzina policyjna łączyły się w epicentrum problemu. Choć nie chciał tego przyznać, pomoc by się przydała. - Zrobiłem coś głupiego, przerwano mi ucieczkę.
Daruj sobie… Chciało się urwać ten niekończący ciąg drobnych uszczypliwości i pociągania za język. Była w tym zbyt dobra, zbyt wprawna, ale on... on solidnie odzwyczaił się od takich zabaw. Już dawno przestał mieć cierpliwość do czepiania się o szczegóły, które zawsze kończyły się wyłącznie narastającą irytacją. Nijak skomentował jej ostatnie spojrzenie, pół uśmiechu, jakby to wszystko miało sens, którego on nie zamierzał się doszukiwać. Ruszył bez słowa, krokiem leniwie pewnym, choć oczy pozostały czujne. Wyminął ją, jakby jej obecność była tylko kolejnym przeszkodowym słupkiem.
- Zawsze wyrażałem się lepiej niż połowa naszego rocznika - Stanął na krawędzi ulicy, tam, gdzie bruk przechodził w wąski cień budynków. Rozejrzał się uważnie, przeczesując wzrokiem przestrzeń, która wydawała się dziwnie cicha. Wystarczyła chwila, by upewnić się, że nic nie czai się w pobliżu, że zaraz będzie czysto. Jeszcze jeden oddech i mógłby ruszyć dalej. - Czyste intencje? Toć nowość się trafiła - Mógłby – gdyby nie to, że pod skórą wciąż czuł drażniącą obecność jej słów, tych, których nie miał zamiaru ani zapamiętać, ani dokończyć. - Do starych lat się nie wraca, lecz… Pomożesz mi? - ten jeden raz, ostatecznie. - Nie codziennie bywam w Londynie, patrole są bardziej upierdliwe niż ostatnio.
Odwdzięczę się. Chociaż słowa ugrzęzły upierdliwe w gardle, niezbyt gotowe wyjść z otwartością dobrej wymiany. Acz był gotowy zasugerować to potem, gdy faktycznie miało zrobić się spokojnie. Obite żebra szarpały boleścią w oddychaniu; co właściwie robił z własnym życiem?
- Właściwie to cieszę się, że doskonale sobie radzisz - zaśmiał się cicho. Irytacja ustąpiła czystą barwą rozbawienia, naprawdę zachowywał się jak naburmuszony dzieciak? Niejednokrotność wytrącenia takiego zachowania zaczynała utwierdzać go w takim przekonaniu. - Uratujesz starego znajomego, wybawicielko?
For the blacksmith, nothing escapes; from iron, they shape not only the edge
But also destiny.
But also destiny.
Nikola Krum
Zawód : Adept u mistrza magikowalstwa, raczkujący wytwórca magimetalurgii, opryszek
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Siła jest jak wiatr, niewidoczna, ale czujesz ją w każdym ruchu.
OPCM : 7 +2
UROKI : 6 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Jak daleko od nich leżało widmo godziny policyjnej? Ile minut zdążyło upłynąć, ile okien rozbłysło światłem, ile witryn sklepów przyjęło na szkło tabliczkę zamknięte; godziła się z faktem, że powód jej wizyty na Pokątnej odejdzie w zapomnienie i spełznie na niczym, trudno, godziła też chyba z tym dziwnym przypadkiem, który zerkał coraz śmielej w jej codzienność, teraz przyjmując jego postać — sylwetkę, głos, strzępki dawnych wspomnień.
i finalnie jego tak — Dolohov zmarszczyła brwi, jakoś autentycznie zdziwiona jego odpowiedzią, machinalnie unosząc brew.
— Ucieczkę? Przed kim? Czym? — ostatnie minuty niebłogiej wolności wygrywały rytm w ich głowach, oddzielając resztkę czasu, którą jeszcze mieli nim oddech niebezpieczeństwa i potencjalnego aresztu zacznie dmuchać im w kark. Czym były kłopoty, o których mówił; czym coś głupiego — i na ile było to poważne i rzeczywiste, że zdecydował się o tym mówić? A może chodziło tylko o to, by dała mu spokój? Puściła wolno, oddając szansę na powrót nim ten stanie się drogą po polu minowym londyńskich ulic?
— Tak? Byłam chyba zbyt pochłonięta twoją sylwetką — to, co w innych kobietach — pannach, pannicach, panienkach, damach i innych mimozach, które mógł spotykać na swojej drodze — wywoływało wstyd i cień rumieńca, jej przychodziło z nieskrywaną, niemal nastoletnią łatwością. Nie mówiła tego z sentymentem, raczej nutą rozbawienia, któremu towarzyszyło wzruszenie ramion.
Ramion — na zarysowaniu tych jego w cieniach uliczki zawiesiła spojrzenie, kiedy zatrzymał się na skrzyżowaniu dwóch kamienic.
Lecz… zawisło pomiędzy nimi, a ona obserwowała go w ciszy; obserwowała, a w spojrzeniu było coś co mogło przypominać to kocie przed nocnymi łowami na biedną, szarą mysz.
Prośba zmyła jednak nawykowe gesty i znów tego wieczora wprawiła ją w zdumienie.
— Nikola Krum proszący mnie o pomoc, późnym wieczorem wśród londyńskich ulic, po upływie tylu lat — powtórzyła fakty, które padły z jego ust, z nutą rozbawienia wciąż lustrując, tym razem nie jego sylwetkę, a profil twarzy.
— Wybawicielko, ładnie, podoba mi się — wymruczała, z przekąsem przeciągając sylaby — Powtórz jeszcze raz — takie zwroty nie były częste, często natomiast lubiła droczyć się w tematach nieistotnych.
I przyglądała mu się jeszcze przez chwilę, wyczekująco, finalnie pozwalając sobie na przydługie westchnięcie.
— Pomogę, chodź — gdziekolwiek miał uciec, gdziekolwiek się dostać, cokolwiek ta pomoc miała oznaczać.
Darmowa — niekoniecznie.
i finalnie jego tak — Dolohov zmarszczyła brwi, jakoś autentycznie zdziwiona jego odpowiedzią, machinalnie unosząc brew.
— Ucieczkę? Przed kim? Czym? — ostatnie minuty niebłogiej wolności wygrywały rytm w ich głowach, oddzielając resztkę czasu, którą jeszcze mieli nim oddech niebezpieczeństwa i potencjalnego aresztu zacznie dmuchać im w kark. Czym były kłopoty, o których mówił; czym coś głupiego — i na ile było to poważne i rzeczywiste, że zdecydował się o tym mówić? A może chodziło tylko o to, by dała mu spokój? Puściła wolno, oddając szansę na powrót nim ten stanie się drogą po polu minowym londyńskich ulic?
— Tak? Byłam chyba zbyt pochłonięta twoją sylwetką — to, co w innych kobietach — pannach, pannicach, panienkach, damach i innych mimozach, które mógł spotykać na swojej drodze — wywoływało wstyd i cień rumieńca, jej przychodziło z nieskrywaną, niemal nastoletnią łatwością. Nie mówiła tego z sentymentem, raczej nutą rozbawienia, któremu towarzyszyło wzruszenie ramion.
Ramion — na zarysowaniu tych jego w cieniach uliczki zawiesiła spojrzenie, kiedy zatrzymał się na skrzyżowaniu dwóch kamienic.
Lecz… zawisło pomiędzy nimi, a ona obserwowała go w ciszy; obserwowała, a w spojrzeniu było coś co mogło przypominać to kocie przed nocnymi łowami na biedną, szarą mysz.
Prośba zmyła jednak nawykowe gesty i znów tego wieczora wprawiła ją w zdumienie.
— Nikola Krum proszący mnie o pomoc, późnym wieczorem wśród londyńskich ulic, po upływie tylu lat — powtórzyła fakty, które padły z jego ust, z nutą rozbawienia wciąż lustrując, tym razem nie jego sylwetkę, a profil twarzy.
— Wybawicielko, ładnie, podoba mi się — wymruczała, z przekąsem przeciągając sylaby — Powtórz jeszcze raz — takie zwroty nie były częste, często natomiast lubiła droczyć się w tematach nieistotnych.
I przyglądała mu się jeszcze przez chwilę, wyczekująco, finalnie pozwalając sobie na przydługie westchnięcie.
— Pomogę, chodź — gdziekolwiek miał uciec, gdziekolwiek się dostać, cokolwiek ta pomoc miała oznaczać.
Darmowa — niekoniecznie.
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Przejście
Szybka odpowiedź