Pokój Badaczy
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Pokój Badaczy
Pomieszczenie, w którym według wielu źródeł, mieści się najwięcej ksiąg związanych z zaklęciami oraz obroną przed czarną magią. Większość czarodziejów może znaleźć tu odpowiedź na nurtujące pytania i poszerzyć swoją wiedzę, lecz nie tylko ze względu na obecność wielu książek. Przesiadują tu również badacze, a ich biurka uginają się od notatek. Czekają na zainteresowanych, chętnie bądź nie, odpowiadając na pytania. Specjalizujący się w przeróżnych dziedzinach ustawili biurka w takich rejonach pokoju, aby mieć najbliższej do danego działu z książkami. Wszechobecne świece dbają o oświetlenie pokoju. Przyjemny zapach starych książek otula każdego, który wejdzie do pomieszczenia. Drewniane biurka są przypisane konkretnym osobom, a szafki zabezpieczone przed ciekawskimi gośćmi. Drzwi do pokoju są zazwyczaj otwarte, wszak badacze słyną ze swojej olbrzymiej ochoty zarażania wszystkich swoją pasją, a przede wszystkim dzielenia się wiedzą.
Nauka, czymże dla niej była nauka? Zasypiała i budziła się z myślą o niej. W obliczu ostatnich wydarzeń chciała zamknąć się we własnym świecie. Wybudowała ściany z książek, zakryła wszystko kocami i schowała się do środka absurdalnego namiotu, który miał dać jej pozorne bezpieczeństwo. Grzbiety książek ją uspokajały. Czytała na głos angielskie i francuskie tytuły. Część z nich zakupiła na jarmarkach. Większość jednak zdobyła dzięki znajomościom oraz kontaktom z innymi szlachcicami. Najbardziej pomocny okazał się Ramsey, lecz bała się pytać, skąd ma takie Podobno jak się bardzo czegoś chce, to nic nie stoi na przeszkodzie, aby to osiągnąć. Ojciec zmartwiony stanem córki często zaglądał do jej pokoju, lecz ona coraz częściej usprawiedliwiała się pracą. Godziny, nadgodziny i hektolitry kawy. Praca w swój absurdalny sposób umożliwiała jej odpoczynek. Nie skupiała myśli na Evandrze, której zaraz zabraknie w domu, Caesarze i dzieciach, ani o chorobie, ani o Arthurze, przez którego przepisała salon piękności na ojca. Musiała się nauczyć pokory, spokoju ducha, a na tę naukę nie wystarczało tylko kilka dni. Samotność podobno jest piękna, gdy jest się w zgodzie z samym sobą. Ona nie była, więc wybierała towarzystwo książek.
Siedziała za swoim biurkiem, a parująca czarna kawa przyjemnie muskała jej czubek nosa. Dzień pracy zawsze zaczynała od listów, w których często musiała rozwiązywać wątpliwości ciekawskich pracowników Ministerstwa. Czasami się zastanawiała, czy tylko ona jest badaczem zaklęć? Sama etymologia inkantacji mówiła wiele o formule i o jej działaniu. Dlaczego czarodzieje byli ślepi na takie rzeczy? Pergaminy zwijały się w grube rulony. Otworzyła pierwszy list. Musiała przebrnąć przez bardzo długą treść, aby dotrzeć do pytania.
„Czym się różni Flagrante od Flagrate?”
- Och, słonko, to podstawa – jęknęła, wzdychając ciężko. Z tego co pamiętała, była taka lekcja w Hogwarcie, wystarczyłoby się tylko skupić! Taką radę chciała napisać ciekawskiej osobie, ale doceniła jego chęć wiedzy i postanowiła być jednak milsza. Dziwiła się, że osoba, która ma angielskie nazwisko nie może kojarzyć chociażby tak podstawowych rzeczy dotyczących etymologii zaklęć. Chwyciła pióro w dłoń i kaligraficznym pismem zaczęła zapisywać swoje spostrzeżenia.
„Szanowny Panie,
Niezwykle cieszę się, że zwrócił Pan na to uwagę. Obydwa zaklęcia zdecydowanie różnią się od siebie skutkami. Tuszę, że moje wytłumaczenie rozwieje wszystkie Państwie wątpliwości, jednak jeśli pojawią się dalsze pytania, proszę o kontakt.
Zacznijmy od zaklęcia Flagrante. Przy każdej analizie proszę pamiętać o etymologii zaklęcia, ta najczęściej podpowiada o jego skutkach działania. Z języka angielskiego, co zapewne doskonale Pan wie, flagrante oznacza rażący, co najlepiej pasuje nam do zaklęcia. Jednakowoż, twórca zaklęcia również posiłkował się językiem francuskim, w którym to samo słowo znaczy również krzykliwy, oślepiający, a także blask, jaskrawość jak i wierutny. Czyż to nie jest fascynujące? Proszę teraz się skupić. Korzystając z definicji zaczerpniętej ze Standardowej księgi zaklęć:
„Flagrante - Powoduje rozgrzanie się przedmiotu, gdy zostanie ten dotknięty przez kogoś.”
Rażący odpowiada za ostrzeżenie o nadchodzącym zagrożeniu poparzenia się skóry. Nie można też pominąć krzykliwy, pojawiający się ból na pewno zostaje zauważony przez wszystkich towarzyszy. Blask ostrzega nas przed czymś, przykuwa naszą uwagę, a wierutny podkreśla cechę, która została rozwinięta w największym stopniu. Zaklęcie to nie tylko może chronić przed kradzieżą, ale często jest wykorzystywane, aby ochronić się przed ciekawskimi bliskimi. Szpital Świętego Munga przed dwoma laty opublikował listę najczęstszych domowych wypadków według ordynatora Jopkinsa i z niej jasno wynika, że poparzenia znajdują się w ścisłej trójce. Dla lepszego zapamiętania różnicy występująca dodatkowa literka „N” w słowie, może kojarzyć się z jedną z pierwszych negatywnych ocen w szkole jak „N” nędzny.
Constance przerwała na chwilę pisanie. Pokiwała głową na boki, rozciągając zmęczone mięśnie karku. Czuła nieprzyjemne pulsowanie i zawroty głowy. Wytłumaczyła to za małą ilością wypitej kofeiny, więc szybko nadrobiła swoje braki. Przeszła się nawet po pokoju, prostując zastygnięte kości. Coraz szybciej się męczyła, lecz na wszystko miała wytłumaczenie. Ile jeszcze będzie wmawiała sobie, że wszystko jest w porządku? Wróciła na swoje miejsce i zaczęła przeszukiwać Standardową Księgę Zaklęć. Jeszcze jeden łyk kawy, a następnie ponownie chwyciła za pióro.
Sprawa komplikuje się przy drugim zaklęciu, o które Pan wysłał zapytanie. Etymologia nie sięga języka angielskiego, a łaciny od słowa flagrare. W najprostszym przypadku, znaczy „płonąć”. Jak zdaje sobie pan sprawę, zaklęcie to nie ma wiele wspólnego z Incendio, który odpowiada za podpalenie przedmiotów łatwopalnych. Według Standardowej Księgi Zaklęć Flagrare służy nam do:
„Pozwala pisać przy pomocy ognia, symbole mogą unosić się w powietrzu lub znajdować się na jakimś przedmiocie, nie spalając go.”
W praktyce, zaklęcie to tworzy strumień ognia, który pozwala zostawić znaki w powietrzu. Znaki te powstają w wyniku ruchu różdżką, pozostają tam na dość długi czas, pozwalając zostawić notatkę dla osoby. Przy dłuższym zastanowieniu, mogę śmiało stwierdzić, że zaklęcie to w danym miejscu albo przedmiocie może służyć do przekazania informacji. Niestety nie jest tak zaawansowaną formułą jak Patronus i znaki nie mogą być wysyłane do nikogo. Jak znade sobie Pan też sprawę, czarodziej, który użyje tego zaklęcia, może manipulować powstałymi kształtami, zmieniając ich położenie dowolnie w przestrzeni. Ogień stworzony przez inkantacje nie jest absolutnie szkodliwy.
Porównując te dwa zaklęcia, może Pan zauważyć ich znaczącą i bardzo ważną różnice. Tuszę, że rozwiązałam wszystkie pańskie wątpliwości. Proszę poćwiczyć zaklęcia w domowych zaciszu, koniecznie zwracając uwagę na bezpieczeństwo najbliższych.
Życząc Panu ciągłego rozwoju, łączę pozdrowienia
Lady Constance Lestrange
Lady Constance Lestrange
Odłożyła pióro na bok, gdy skończyła swój wyćwiczony podpis. Chociaż często powtarzała podstawy dla czarodziejów, którzy przespali ważne lekcje w szkole, czuła, że dzięki takim porankom również zmienia ich świat. Dba o rozwój społeczeństwa i cieszy się, że ich nauka nie zatrzymała się na odebraniu dyplomu ze szkoły. Czasami sama musiała otworzyć książki, poważnie zastanawiając się nad pytaniem. Lubiła wyzwania, a odpowiadanie na listy było jednym z nich. Sama też często zadawała pytania, zapisywała je w notatniku. Naukowiec często musiał mówić „nie wiem”, aby dojść do czegoś wielkiego. Czy Constance Lestrange marzyła się sława? Absolutnie. Ona chciała lepszego świata, bardziej bezpiecznego i świadomego siły, która tkwi w ich różdżkach. O ich wyrobie, niewiele wiedziała. Chciała tę działkę zostawić niepowtarzalnym Ollivanderom. Czując olbrzymią satysfakcję z odpowiedzi na część listów, usłyszała delikatne pukanie w framugę drzwi.
- Lady Lestrange, czy mógłbym zająć chwilę? – usłyszała. Szybko uniosła wzrok na rozmówcę, rozpoznając w nim jednego z pomocników szefa Departamentu. Zaprosiła go do środka, wskazując jedno z krzeseł.
- W czym mogę pomóc? – spytała, a głowie miała same nieprzyjemne myśli. Co się stało? Mężczyzna był wyraźnie zestresowany, spocone dłonie wycierał w szatę. Szukał miejsca, gdzie może je spokojnie położyć, aż w końcu splótł je na kolanach.
- Lady Lestrange – powtórzył raz jeszcze nazwisko, a Constance chciała rzucić na niego zaklęcie, aby w końcu wydusił z siebie, czego na Merlina chce. Niezręczna cisza szczypała jej przedramiona, powodując gęsią skórkę. Splotła nogi w kostkach, spoglądając na niego wyczekująco. – Przyszedłem poinformować, że za dwa tygodnie będzie pani musiała przejść test kontrolny umiejętności praktycznych jak i teoretycznych z zaklęć. Test ten służy nam do oceny pracowników, ale z pani wiedzą nie powinna się – chrząknął, a Constance słyszała jak przełyka ślinę – denerwować. Chcielibyśmy tylko sprawdzić rozwój naszych badaczy
Constance zamurowało. Czy ktoś podważa jej wiedzę? Poczuła suchość w ustach, a nie zaproponowała gościowi nawet herbaty ani kawy. Nie powinna więc sięgać po swoją filiżankę. Uśmiechnęła się, chociaż w głowie aż miała milion wypowiedzi, które ociekały sarkazmem. Czyż o jej rozwoju nie świadczyły zakończone badania? Albo artykuły pisane do Horyzontów Zaklęć?
- Oczywiście, jestem do pańskiej dyspozycji. Jednak niepotrzebna ta zapowiedź, test mogę przejść nawet teraz – odpowiedziała zgodnie z prawdą. Cóż miała niby powtórzyć? Żyła nauka, była nauką i nie przestawała się ciągle rozwijać. Mężczyzna zaczął się jąkać, że wszyscy powinni mieć równe szanse. Mimo wszystko, największym marzeniem Constance było dostać się do Departamentu tajemnic, gdzie jej wiedza oraz osiągnięcia musiały zwalać z nóg. Pokiwała głową i podziękowała za przekazanie informacji. Gdy mężczyzna opuścił próg Pokoju Badaczy, w końcu sięgnęła po swoją kawę.
zt
lost through time and that's all I need
so much love, the more they bury
so much love, the more they bury
26 lutego?
Cichy stukot obcasów dziś wyjątkowo ją drażnił. A echo rozchodziło się niemiłosiernie długo po ministerialnym korytarzu, jeszcze mocniej potęgując dziwną, duszna atmosferę, za każdym razem, gdy stawiała kroki w Magicznym Ministerstwie.
Dzisiejsze popołudnie jednak miało się nieco różnic od wizyt, które dotychczasowo prowadziły ją na kolejne pietra czarodziejskiej biurokracji. Podążała ku potrzebie, związanej z jej badaniami, które lekko wirowały w swojej podstawie. List jaki otrzymała z Ministerstwa o cofnięciu dotacji, zbił ją nieco z tropu i ostudził zapał, którym do tej pory się kierowała. Potrzebowała rady specjalisty, który pomógłby Inarze usystematyzować hierarchię poczynań w prowadzonych badaniach. I chociaż ostatnie spotkanie zaowocowało sukcesami, potrzebowała kogoś, kto podpowie, jak właściwie poprowadzić wszystko dalej.
Alchemiczka nie była dobra w papierkowej robocie, ale zawsze skrupulatnie wywiązywała się z powierzonych zadań, jednak ostatnie wydarzenia sprawiły, że poczuła się nieco przytłoczona, szczególnie, jeśli mogła przeczytać o swoich pierwszych niefortunnych niepowodzeniach w naukowym czasopiśmie. Widocznie, dopełnili sugestii, którą nakreślono na łamach "Horyzontu zaklęć" i zainwestowane pieniądze zostały rzeczywiście cofnięte. Była zdana na własne możliwości i mimo początkowej paniki - nie mogła się poddać.
Zatrzymała się przed wskazanymi przez portiernie drzwiami, zastanawiając się przez moment, czy młodsza od niej Constance Lestrange nie zmiesza jej dumy z błotem. Nie znała kobiety osobiście, ale cicho podziwiała jej osiągnięcia, także opisane sukcesem w naukowej gazecie. List z zapowiedzią, jaki wysłała szlachciance i twierdząca odpowiedź miały dla niej wartość konieczną. Mimo wszystko - liczyła na konsultację, które popchnąć miały ją do dalszej pracy. Nie wiedziała, czego dokładnie miała się spodziewać ani po spotkaniu, ani po samej badaczce, ale - rezygnować nie miała zamiaru. W końcu z wyzwań się nie rezygnuje. Inara na pewno.
Mimowolnie poprawiła ciemnoczerwoną spódnicę i zapięta na czarne guziki koszulę. Całość otulał półdługi płaszcz w tej samej co zapięcia kolorze, a opadający na ramiona kaptur, spięty został posrebrzaną, rodową klamrą w kształcie róży. Zacisnęła umalowane czerwienią wargi i delikatnie, chociaż żywo zastukała w hebanową powierzchnię drzwi. Splotła dłonie za sobą, czekając, aż wejście zostanie uchylone, a jej oczom ukaże się Constance.
Cichy stukot obcasów dziś wyjątkowo ją drażnił. A echo rozchodziło się niemiłosiernie długo po ministerialnym korytarzu, jeszcze mocniej potęgując dziwną, duszna atmosferę, za każdym razem, gdy stawiała kroki w Magicznym Ministerstwie.
Dzisiejsze popołudnie jednak miało się nieco różnic od wizyt, które dotychczasowo prowadziły ją na kolejne pietra czarodziejskiej biurokracji. Podążała ku potrzebie, związanej z jej badaniami, które lekko wirowały w swojej podstawie. List jaki otrzymała z Ministerstwa o cofnięciu dotacji, zbił ją nieco z tropu i ostudził zapał, którym do tej pory się kierowała. Potrzebowała rady specjalisty, który pomógłby Inarze usystematyzować hierarchię poczynań w prowadzonych badaniach. I chociaż ostatnie spotkanie zaowocowało sukcesami, potrzebowała kogoś, kto podpowie, jak właściwie poprowadzić wszystko dalej.
Alchemiczka nie była dobra w papierkowej robocie, ale zawsze skrupulatnie wywiązywała się z powierzonych zadań, jednak ostatnie wydarzenia sprawiły, że poczuła się nieco przytłoczona, szczególnie, jeśli mogła przeczytać o swoich pierwszych niefortunnych niepowodzeniach w naukowym czasopiśmie. Widocznie, dopełnili sugestii, którą nakreślono na łamach "Horyzontu zaklęć" i zainwestowane pieniądze zostały rzeczywiście cofnięte. Była zdana na własne możliwości i mimo początkowej paniki - nie mogła się poddać.
Zatrzymała się przed wskazanymi przez portiernie drzwiami, zastanawiając się przez moment, czy młodsza od niej Constance Lestrange nie zmiesza jej dumy z błotem. Nie znała kobiety osobiście, ale cicho podziwiała jej osiągnięcia, także opisane sukcesem w naukowej gazecie. List z zapowiedzią, jaki wysłała szlachciance i twierdząca odpowiedź miały dla niej wartość konieczną. Mimo wszystko - liczyła na konsultację, które popchnąć miały ją do dalszej pracy. Nie wiedziała, czego dokładnie miała się spodziewać ani po spotkaniu, ani po samej badaczce, ale - rezygnować nie miała zamiaru. W końcu z wyzwań się nie rezygnuje. Inara na pewno.
Mimowolnie poprawiła ciemnoczerwoną spódnicę i zapięta na czarne guziki koszulę. Całość otulał półdługi płaszcz w tej samej co zapięcia kolorze, a opadający na ramiona kaptur, spięty został posrebrzaną, rodową klamrą w kształcie róży. Zacisnęła umalowane czerwienią wargi i delikatnie, chociaż żywo zastukała w hebanową powierzchnię drzwi. Splotła dłonie za sobą, czekając, aż wejście zostanie uchylone, a jej oczom ukaże się Constance.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Śmiertelna bladość, wyrok podpisany przez lorda Notta, specjalistę od chorób genetycznych. Świat zwolnił, przestawał istnieć, a ona wpatrywała się w kartkę z zaleceniami. Nie stresować się, oddychać spokojnie, kontrolować bicie serca, och co jeszcze! Przecież była zdrowa tyle lat. Nie mogła się skupić, nie mogła myśleć. Praca nadal sprawiała jej wiele przyjemności i dzięki niej chociaż na trochę mogła zapomnieć o wyroku. Była uszkodzona jak wiele szlachcianek, ale tego nie było w planach.
Zajmowała swoje biurko, wpatrując się w kartkę. Filiżanka czarnej kawy zdążyła już wystygnąć, nie przeszkadzało jej nawet siorbanie innych badaczy. Mróz za oknami dawał się we znaki, więc nic dziwnego, że Constance przyniosła z dworu pleciony koc. Zarzuciła go na swoje ramiona, walcząc z mrozem, który bezlitośnie oszraniał okna w pokoju. Jakże chciała już wiosnę, gdy wszystko budzi się do życia! Ostatnie zagrywki pani Minister dotyczące badań zaniepokoiły nawet Constance. Jeśli Ministerstwo kończy dofinansowanie, to co ona tu robi? Wszak pracuje tu dla badań, rozwija świat dzięki swoim teoriom, raportom i godzinom spędzonym na sali treningowej. Zaprosiła Inarę do siebie, nie chcąc odpowiadać na wszystkie pytania listownie. Większość spraw trzeba było omówić, a nawet badacz miał swoje konsultacje, gdzie przyjmował zainteresowanych. Schowała kartkę z zaleceniami lekarza do szafki, przykrywając kolejnymi dokumentami i zapiskami. Zaczęła czytać „Horyzonty Zaklęć” i przeraziła się pierwszym artykułem. W jednym akapicie połączenie wilkołaków wraz z przyprawami nie było dobrym pomysłem. Inara rzeczywiście mogła mieć poważny problem z zaplanowaniem swojej pracy albo zdyscyplinowaniem grupy ludzi. Zobaczyła jak osoba z Ministerstwa prowadzi szlachciankę prosto do jej pokoju. Wstała z krzesła i podziękowała mężczyźnie za eskortę.
- Lady Carrow, proszę zajmij miejsce. Cieszę się, że przybyłaś bez problemów – wskazała jej krzesełko po drugiej stronie biurka. Może nie było za bardzo wygodne, ale Ministerstwo w końcu na co innego zaczęło wydawać pieniądze niż na badaczy. – Czy potrawy zagwarantowały wam lepszy start? – spytała, zerkając na opasłe czasopismo. Uśmiechnęła się pobłażliwie i skrzyżowała na tomisku dłonie.
- Lady Carrow, w czym dokładnie mogę pomóc? Herbaty, kawy? – spytała, bo już nauczyła się, że filiżanka czegoś ciepłego rozluźnia atmosferę.
lost through time and that's all I need
so much love, the more they bury
so much love, the more they bury
O tym, że ma w sobie wyjątkową krew, uświadamiano ją od dziecka. I nie chodziło tylko o dumę czystości. Inara - nie chorowała. Nie dotknęła jej żadna z większych dolegliwości, ani potężnych kłopotów zdrowotnych, tak charakterystycznych dla rodu arystokratycznego. Z jednej strony mogła się cieszyć, z drugiej, słyszała szczególnie wśród starszych stereotypów - że brakowało jej "błękitu". Śmiała się zazwyczaj z podobnych głosów, ale choroby - stanowiły istotny problem, który - może warty był rozważań na kawie nauki?
Nie minęła chwila, a drzwi się uchyliły. Do środka wpuścił ją mężczyzna i poprowadził w głąb pozostawiając przed młodą kobietą, która podniosła się zza biurka. Inara zerknęła na rozłożone równiutko dokumenty, na inkaust i na nieszczęsny numer "Horyzontu". Nie wygięła ust w krzywym uśmiechu, a spojrzenie przeniosła na arystokratkę.
- Lady Lestrange, dziękuje - zajęła wskazane miejsce, nie zwracając uwagę na ewentualna niewygodę. Nie po to przyszła, a całą uwagę skupiła na kobiecie, szczególnie mocno, gdy padło dosyć prowokacyjne pytanie - Nie wiedziałam, że wiedza z czasopism jest wartościowsza niż doświadczenie składane przez badaczy - uniosła zdawkowo czarne brwi - Żałuję, że dziennikarze Horyzontu równie mocno co potrawami, nie interesują się faktami, ale nie do mnie należy ocena - splotła dłonie przed sobą, nie czując większego zażenowania. I na jej ustach drgnął uśmiech. Constance była bardzo praktyczna i bezpośrednia, zapewne już na wstępie sprawdzając kwalifikacje swojego gościa. Tak, czuła lekki ucisk oplatający pierś, ale związany był raczej z ciężarem całości badań, które musiała sprawnie zorganizować.
- Dziękuję, może być woda - potwierdziła kiwnięciem głowy, nie zmieniając ani pozycji, ani spojrzenia utkwionego w oczach swej rozmówczyni - Chciałabym prosić, aby Lady podzieliła się ze mną doświadczeniem w sprawie badań - może bezczelnie, ale celowo nawiązała do swoich wcześniejszych słów. Stawiała w końcu na bezpośrednią rozmowę i zdobytą w ten sposób wiedzę, niż sugerowanie notkami zamieszczonymi w gazecie. Skłamałaby, gdyby powiedziała, że podane informacje nie zabolały. Wiedziała, ze każdy z uczestników przygotowywał się do spotkania solennie, a wg Ministerstwa? jeden błąd przysłonił cieniem ich pracę. Nie zainteresowali się nawet późniejszymi efektami, poprzestając na urwanej, bez-kontekstowej notce.
Nie minęła chwila, a drzwi się uchyliły. Do środka wpuścił ją mężczyzna i poprowadził w głąb pozostawiając przed młodą kobietą, która podniosła się zza biurka. Inara zerknęła na rozłożone równiutko dokumenty, na inkaust i na nieszczęsny numer "Horyzontu". Nie wygięła ust w krzywym uśmiechu, a spojrzenie przeniosła na arystokratkę.
- Lady Lestrange, dziękuje - zajęła wskazane miejsce, nie zwracając uwagę na ewentualna niewygodę. Nie po to przyszła, a całą uwagę skupiła na kobiecie, szczególnie mocno, gdy padło dosyć prowokacyjne pytanie - Nie wiedziałam, że wiedza z czasopism jest wartościowsza niż doświadczenie składane przez badaczy - uniosła zdawkowo czarne brwi - Żałuję, że dziennikarze Horyzontu równie mocno co potrawami, nie interesują się faktami, ale nie do mnie należy ocena - splotła dłonie przed sobą, nie czując większego zażenowania. I na jej ustach drgnął uśmiech. Constance była bardzo praktyczna i bezpośrednia, zapewne już na wstępie sprawdzając kwalifikacje swojego gościa. Tak, czuła lekki ucisk oplatający pierś, ale związany był raczej z ciężarem całości badań, które musiała sprawnie zorganizować.
- Dziękuję, może być woda - potwierdziła kiwnięciem głowy, nie zmieniając ani pozycji, ani spojrzenia utkwionego w oczach swej rozmówczyni - Chciałabym prosić, aby Lady podzieliła się ze mną doświadczeniem w sprawie badań - może bezczelnie, ale celowo nawiązała do swoich wcześniejszych słów. Stawiała w końcu na bezpośrednią rozmowę i zdobytą w ten sposób wiedzę, niż sugerowanie notkami zamieszczonymi w gazecie. Skłamałaby, gdyby powiedziała, że podane informacje nie zabolały. Wiedziała, ze każdy z uczestników przygotowywał się do spotkania solennie, a wg Ministerstwa? jeden błąd przysłonił cieniem ich pracę. Nie zainteresowali się nawet późniejszymi efektami, poprzestając na urwanej, bez-kontekstowej notce.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Choroba dla Constance nie była wyjątkowa – stała się jej przekleństwem, który nie pozwalał swobodnie oddychać. Nie potrafiła sobie z nią poradzić. Po pierwsze, wszystkie nieszczęścia świata bombardowały ciało Constance, a ta powoli traciła wiarę we własne umiejętności manipulacji. Czy syrena miała swoje chwile słabości? Czy miała w ogóle do tego prawo? Biorąc głęboki wdech, próbowała odgonić wszystkie nieprzyjemne myśli. Chciała się dowiedzieć, dlaczego o n a jest chora. Przeanalizować korzenie rodzinne i być może załamać się nad decyzjami nestora. Może wybieranie wroga na męża było jednym z rozwiązań przeciwko chorobom genetycznym? Poczekała aż szlachcianka zajmie miejsce, aby otworzyć ponownie buzię. Zaśmiała się na jej odpowiedź, a szklanka wody znalazła się tuż obok Inary.
- Słuszna uwaga, lecz czy czytelników nie przyciąga nuta kontrowersji? Och, lady Carrow, do tego czasopisma piszą naukowcy. Będę rada, jeśli to mi padnie zaszczyt recenzji pańskich badań naukowych – powiedziała spokojnie, a Horyzonty Zaklęć aż prosiły się o otworzenie i pokazanie reszty artykułów, które można było nazwać wartościowymi. Niektóre też pełniły rolę przestrogi. Czy naukowiec kiedykolwiek będzie potrafił powiedzieć „dość”? Oni, w szczególności Constance, nie byli nigdy nasyceni. Chcieli więcej i więcej. I pomimo wielu lat, przeczytanych książek, zrobionych badań naukowych, wciąż w świecie widzieli coś, co wypadałoby poznać bardziej, zbadać. Czyż nauka nie była fascynująca? Lady Carrow zaimponowała Constance przykładem delikatnej bezczelności. Broniła swojego pomysłu, a to świadczyło, że jest waleczna i nie podda się tak łatwo.
- O co lady pyta dokładniej? Chodzi o list Ministerstwa o przerwaniu finansowania badań czy mówi pani o jakimś martwym punkcie? – spytała zdezorientowana, marszcząc nos. Wyprostowała się na krześle, na którym spędzała zdecydowanie za wiele godzin. – Wszystko zamyka się w organizacji, Lady Carrow, lecz aby pomóc musiałaby mi pani powiedzieć więcej o badaniach. Och, czy musimy być takie oficjalne? Jesteś oczywiście starsza ode mnie, ale jeśli przyszłaś tutaj prosić o pomoc, chciałabym, aby między nami pojawiło się zaufanie, a mówienie sobie po imieniu będzie takim pierwszym krokiem. Czy nie będzie ci to przeszkadzać, lady Carrow? – spytała spokojnym głosem. Nie chciała być tu jako ta bardziej doświadczona i ta, która pozjadała wszystkie rozumy, ale jeśli naprawdę mają przejść przez te konsultacje, muszą zrzucić niezręczną granicę zasad o dobrym wychowaniu i zająć się nauką. Była konkretna, ale dzięki temu miała własne sukcesy, bo ślepo do nich dążyła.
- Słuszna uwaga, lecz czy czytelników nie przyciąga nuta kontrowersji? Och, lady Carrow, do tego czasopisma piszą naukowcy. Będę rada, jeśli to mi padnie zaszczyt recenzji pańskich badań naukowych – powiedziała spokojnie, a Horyzonty Zaklęć aż prosiły się o otworzenie i pokazanie reszty artykułów, które można było nazwać wartościowymi. Niektóre też pełniły rolę przestrogi. Czy naukowiec kiedykolwiek będzie potrafił powiedzieć „dość”? Oni, w szczególności Constance, nie byli nigdy nasyceni. Chcieli więcej i więcej. I pomimo wielu lat, przeczytanych książek, zrobionych badań naukowych, wciąż w świecie widzieli coś, co wypadałoby poznać bardziej, zbadać. Czyż nauka nie była fascynująca? Lady Carrow zaimponowała Constance przykładem delikatnej bezczelności. Broniła swojego pomysłu, a to świadczyło, że jest waleczna i nie podda się tak łatwo.
- O co lady pyta dokładniej? Chodzi o list Ministerstwa o przerwaniu finansowania badań czy mówi pani o jakimś martwym punkcie? – spytała zdezorientowana, marszcząc nos. Wyprostowała się na krześle, na którym spędzała zdecydowanie za wiele godzin. – Wszystko zamyka się w organizacji, Lady Carrow, lecz aby pomóc musiałaby mi pani powiedzieć więcej o badaniach. Och, czy musimy być takie oficjalne? Jesteś oczywiście starsza ode mnie, ale jeśli przyszłaś tutaj prosić o pomoc, chciałabym, aby między nami pojawiło się zaufanie, a mówienie sobie po imieniu będzie takim pierwszym krokiem. Czy nie będzie ci to przeszkadzać, lady Carrow? – spytała spokojnym głosem. Nie chciała być tu jako ta bardziej doświadczona i ta, która pozjadała wszystkie rozumy, ale jeśli naprawdę mają przejść przez te konsultacje, muszą zrzucić niezręczną granicę zasad o dobrym wychowaniu i zająć się nauką. Była konkretna, ale dzięki temu miała własne sukcesy, bo ślepo do nich dążyła.
lost through time and that's all I need
so much love, the more they bury
so much love, the more they bury
Były momenty, w których Inara zastanawiała się nad sensem prowadzenia badań. Podjęła się zadania z racji swych zainteresowań i nie do końca jasnego przeczucia, że powinna. Nie umiała znaleźć źródła intuicyjnej wiedzy, ale decydowała się pójść za nią i zrealizować pomysł.
Jeśli na początku, po pierwszy spotkaniu, morale mocno spadły, tak po wiadomości z Ministerstwa czuła, jak coś nieprzyjemnie trąca w jej dumę i przekonanie o słuszności sprawy. Szczególnie, że kolejne spotkanie naukowe zaowocowało, przynosząc im właściwy tor działania. Mimo to wciąż brakowało im uzupełnienia, może uporządkowania całości?...
Sięgnęła po szklankę, upijając łyk, jednocześnie obserwując swoją towarzyszkę - Zapewne tak jest, ale zakładałam - widocznie mylnie, że pismo tego typu skupiać się będzie bardziej na naukowych dokonaniach - odstawiła naczynie, na powrót splatając dłonie przed sobą - Jeśli jednak recenzji podejmie się ktoś z odpowiednimi kwalifikacjami, to chyba nie będę musiała obawiać się kolejnych kontrowersji - gładko uśmiechnęła się. Miała przed sobą prawdziwą lady, ale i naukowca. Inara musiała więc posługiwać się językiem tak opartym na etykiecie, jak i na właściwej wiedzy. Nie mogła jej lekceważyć, ale - chyba dlatego zgłosiła się akurat do panny Lestrange. Nie potrzebowała czczych kpin, czy pochlebstwa. Szukała wiedzy i wskazówek, które poprowadzą ją w badaniach dalej.
- List..to pierwsza kwestia - potwierdziła mrugnięciem, a przez jej twarz przemknął odległy cień niepokoju. Ministerstwo stało się...zdecydowanie mniej przychylne naukowemu światkowi. Chociaż - jak powszechne wieści niosły - uderzało we wszystkich, sięgając po coraz większe środki niezrozumiałych restrykcji - "Martwy punkt", jak trafnie...określiłaś, mamy już za sobą - uśmiechnęła się, przechodząc na oferowaną formę, mniej oficjalną - I jak najbardziej nie będzie przeszkadzać. Jeśli mam możliwość wyboru, wolałabym rozmawiać bez zbędnego dystansu - odetchnęła lekko, obdarzając młodą kobietę kolejnym uśmiechem. - Horyzont podjął się recenzji pierwszego spotkania, zgrabnie omijając kwestię kolejnego, które odbyło się tuż przed świętami. Aktualnie jesteśmy już na etapie praktycznych działań, ale brakuje nam..pewnych elementów, które mogłyby pchnąć nasze działania dalej. Chodzi o krew lykantropa. Nie jestem tylko pewna, czy bez zgody Ministerstwa możemy pozwolić sobie na dostęp do podobnych materiałów - zakończyła mrużąc oczy. Zanim otrzymała list, mieli zaoferowaną pomoc w postaci zarejestrowanego wilkołaka, który mógł "udostępnić" kilka, koniecznych próbek. Bez tego, musieli działać dużo bardziej okrężnie.
Jeśli na początku, po pierwszy spotkaniu, morale mocno spadły, tak po wiadomości z Ministerstwa czuła, jak coś nieprzyjemnie trąca w jej dumę i przekonanie o słuszności sprawy. Szczególnie, że kolejne spotkanie naukowe zaowocowało, przynosząc im właściwy tor działania. Mimo to wciąż brakowało im uzupełnienia, może uporządkowania całości?...
Sięgnęła po szklankę, upijając łyk, jednocześnie obserwując swoją towarzyszkę - Zapewne tak jest, ale zakładałam - widocznie mylnie, że pismo tego typu skupiać się będzie bardziej na naukowych dokonaniach - odstawiła naczynie, na powrót splatając dłonie przed sobą - Jeśli jednak recenzji podejmie się ktoś z odpowiednimi kwalifikacjami, to chyba nie będę musiała obawiać się kolejnych kontrowersji - gładko uśmiechnęła się. Miała przed sobą prawdziwą lady, ale i naukowca. Inara musiała więc posługiwać się językiem tak opartym na etykiecie, jak i na właściwej wiedzy. Nie mogła jej lekceważyć, ale - chyba dlatego zgłosiła się akurat do panny Lestrange. Nie potrzebowała czczych kpin, czy pochlebstwa. Szukała wiedzy i wskazówek, które poprowadzą ją w badaniach dalej.
- List..to pierwsza kwestia - potwierdziła mrugnięciem, a przez jej twarz przemknął odległy cień niepokoju. Ministerstwo stało się...zdecydowanie mniej przychylne naukowemu światkowi. Chociaż - jak powszechne wieści niosły - uderzało we wszystkich, sięgając po coraz większe środki niezrozumiałych restrykcji - "Martwy punkt", jak trafnie...określiłaś, mamy już za sobą - uśmiechnęła się, przechodząc na oferowaną formę, mniej oficjalną - I jak najbardziej nie będzie przeszkadzać. Jeśli mam możliwość wyboru, wolałabym rozmawiać bez zbędnego dystansu - odetchnęła lekko, obdarzając młodą kobietę kolejnym uśmiechem. - Horyzont podjął się recenzji pierwszego spotkania, zgrabnie omijając kwestię kolejnego, które odbyło się tuż przed świętami. Aktualnie jesteśmy już na etapie praktycznych działań, ale brakuje nam..pewnych elementów, które mogłyby pchnąć nasze działania dalej. Chodzi o krew lykantropa. Nie jestem tylko pewna, czy bez zgody Ministerstwa możemy pozwolić sobie na dostęp do podobnych materiałów - zakończyła mrużąc oczy. Zanim otrzymała list, mieli zaoferowaną pomoc w postaci zarejestrowanego wilkołaka, który mógł "udostępnić" kilka, koniecznych próbek. Bez tego, musieli działać dużo bardziej okrężnie.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Annie Simmons szła korytarzem ministerstwa, ściskając w dłoni chyboczącą się klatkę starannie zasłoniętą tkaniną. Może nie było to odpowiednie miejsce, ale wydawało jej się, że nieszczęsne stworzenie, które niosła w klatce, zdecydowanie podlegało pod Urząd Niewłaściwego Używania Czarów. Chciała więc rozmówić się z kimś z tego departamentu, o ile w ogóle potraktują poważnie ją, młodą stażystkę... Będą musieli, kiedy zobaczą, co dla nich niosła! W klatce znowu coś zachybotało, rozległo się kichnięcie, a w jednym miejscu na czarnej tkaninie okrycia pojawiła się niewielka, tląca się dziurka. Annie westchnęła i skręciła za kolejny róg korytarza, wypatrując odpowiednich drzwi... Kiedy nagle jakiś spieszący się urzędnik niosący w ramionach naręcza teczek wpadł na nią z rozpędu, prawie ją wywracając i wytrącając z jej dłoni klatkę. Drobna dziewczyna zachwiała się, próbując złapać uchwyt, ale klatka po chwili uderzyła o ziemię. Okrycie spadło z niej, a przez otwarte drzwiczki umknął wyjątkowo duży, jaskrawopomarańczowy kot, który natychmiast pomknął w stronę najbliższych drzwi.
Miała ochotę powiedzieć coś niemiłego urzędasowi, który doprowadził do ucieczki zwierzęcia potraktowanego zaklęciem, ale najpilniejszym problemem było schwytanie kota, który wskutek niewprawnego uroku urósł dwukrotnie i zaczął ziać ogniem. Przez moment Annie była pewna, że złapie kota, ale dzięki swoim rozmiarom ten bez problemów doskoczył do klamki i zanim się obejrzała, wpadł do pomieszczenia. Najwyraźniej zaklęcie wywołało też inne skutki niż tylko ogniowy oddech czy rozmiary; kot był wyjątkowo sprytny i desperacko próbował uniknąć ponownego zamknięcia w klatce.
- Przepraszam, przepraszam! – krzyknęła, wpadając do pomieszczenia, gdzie, jak się okazało, znajdowały się dwie kobiety. – Zaraz go stąd zabiorę! – próbowała uspokoić sytuację. Właśnie w tym momencie z pyska kota wydobył się (na szczęście niewielki!) płomień, a chwilę później rzucił się on w stronę biurka.
Miała ochotę powiedzieć coś niemiłego urzędasowi, który doprowadził do ucieczki zwierzęcia potraktowanego zaklęciem, ale najpilniejszym problemem było schwytanie kota, który wskutek niewprawnego uroku urósł dwukrotnie i zaczął ziać ogniem. Przez moment Annie była pewna, że złapie kota, ale dzięki swoim rozmiarom ten bez problemów doskoczył do klamki i zanim się obejrzała, wpadł do pomieszczenia. Najwyraźniej zaklęcie wywołało też inne skutki niż tylko ogniowy oddech czy rozmiary; kot był wyjątkowo sprytny i desperacko próbował uniknąć ponownego zamknięcia w klatce.
- Przepraszam, przepraszam! – krzyknęła, wpadając do pomieszczenia, gdzie, jak się okazało, znajdowały się dwie kobiety. – Zaraz go stąd zabiorę! – próbowała uspokoić sytuację. Właśnie w tym momencie z pyska kota wydobył się (na szczęście niewielki!) płomień, a chwilę później rzucił się on w stronę biurka.
I show not your face but your heart's desire
Spotkanie nie wydawało się być niecodzienne. Inara potrzebowała porady, która wsparłaby prowadzone badania, a Constance - bardziej doświadczona w tej materii, wydawała się właściwą osobą dla udzielenia pomocy. Kolejne zadawane pytania w pewien sposób mogły wprowadzać Inarę w zakłopotanie, ale - była pewna swojej racji. Stawiała, ze chodzi o sprawdzenie wartości jej słów i rzeczywistej powagi podejścia do badań. Mieli przed sobą mnóstwo pracy - zdała sobie z tego sprawę, ale nie mogła poddać się po pierwszych niepowodzeniach.
Odchyliła się na krześle, obracając w palcach przeźroczystą szklankę z wodą. Zależało jej, by bardziej doświadczona kobieta, zdecydowała się na udzielenie odpowiedzi. Zanim jednak którakolwiek ze stron odsłoniła się ze swoimi kartami, przymknięte do tej pory drzwi, gwałtownie uchyliły się, a do pomieszczenia...wpadło kotopodobne stworzenie. Moment później, w progu pojawiła się kobieca sylwetka, która rzuciła się ku uciekającej istocie. Inara wstała gwałtownie z miejsca, tylko przez chwilę mając ochotę wskoczyć na biurko. Była zaskoczona wtargnięciem i nie miała pojęcia, co za stworzenie właśnie buchnęło niewielkim ogniem i zgrabnie wskoczyło na biurko. Stojąca na brzegu szklanka zachwiała się i z dźwięcznym brzękiem rozbiła się na podłodze, rozchlapując zawartość - także na sukienkę Inary - Co to jest? - dwa kroki na bok i sięgniecie po różdżkę wystarczyło, by alchemiczka opanowała gwałtowniejsze odruchy. Przerośnięty kot o ognistych właściwościach, właśnie skupiło się, by następnej sekundzie odbić się i skoczyć na jedną z najwyższych półek, jakie znajdowały się w pokoju. Constance tymczasem wybiegła, prawdopodobnie chcąc wezwać kogoś, kto miałby zająć się nieoczekiwanymi gośćmi.
Tymczasem kot (jeśli można byłoby go tak nazywać) skulił się w miejscu i z daleka dostrzec można było tylko parę błyszczących zielenią oczu. Mimowolnie - usta arystokratki rozciągnęły się w uśmiechu. Skojarzenie proste, ale chyba niezbyt właściwe dla okoliczności. Dopiero potem dostrzegła klatkę, która prawdopodobnie była wcześniejszym "więzieniem" zwierzęcia - Może...jakoś pomogę? - zwróciła się do nieznajomej, zerkając to nią nią, to na chowającego się "kociaka". W końcu potrafiła obchodzić się z magicznymi stworzeniami. Szkoda, że nie umiała zidentyfikować tego, kryjącego się na najwyższej półce pokoju badawczego.
Odchyliła się na krześle, obracając w palcach przeźroczystą szklankę z wodą. Zależało jej, by bardziej doświadczona kobieta, zdecydowała się na udzielenie odpowiedzi. Zanim jednak którakolwiek ze stron odsłoniła się ze swoimi kartami, przymknięte do tej pory drzwi, gwałtownie uchyliły się, a do pomieszczenia...wpadło kotopodobne stworzenie. Moment później, w progu pojawiła się kobieca sylwetka, która rzuciła się ku uciekającej istocie. Inara wstała gwałtownie z miejsca, tylko przez chwilę mając ochotę wskoczyć na biurko. Była zaskoczona wtargnięciem i nie miała pojęcia, co za stworzenie właśnie buchnęło niewielkim ogniem i zgrabnie wskoczyło na biurko. Stojąca na brzegu szklanka zachwiała się i z dźwięcznym brzękiem rozbiła się na podłodze, rozchlapując zawartość - także na sukienkę Inary - Co to jest? - dwa kroki na bok i sięgniecie po różdżkę wystarczyło, by alchemiczka opanowała gwałtowniejsze odruchy. Przerośnięty kot o ognistych właściwościach, właśnie skupiło się, by następnej sekundzie odbić się i skoczyć na jedną z najwyższych półek, jakie znajdowały się w pokoju. Constance tymczasem wybiegła, prawdopodobnie chcąc wezwać kogoś, kto miałby zająć się nieoczekiwanymi gośćmi.
Tymczasem kot (jeśli można byłoby go tak nazywać) skulił się w miejscu i z daleka dostrzec można było tylko parę błyszczących zielenią oczu. Mimowolnie - usta arystokratki rozciągnęły się w uśmiechu. Skojarzenie proste, ale chyba niezbyt właściwe dla okoliczności. Dopiero potem dostrzegła klatkę, która prawdopodobnie była wcześniejszym "więzieniem" zwierzęcia - Może...jakoś pomogę? - zwróciła się do nieznajomej, zerkając to nią nią, to na chowającego się "kociaka". W końcu potrafiła obchodzić się z magicznymi stworzeniami. Szkoda, że nie umiała zidentyfikować tego, kryjącego się na najwyższej półce pokoju badawczego.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Wszystko wydarzyło się bardzo szybko. W jednej chwili Annie szła korytarzem z kotem zamkniętym w klatce, a w drugiej stworzenie zdołało się uwolnić i zniknęło w drzwiach pobliskiego pomieszczenia. Młoda stażystka wiedziała, że zwierzę było przerażone, być może wciąż w szoku po praktykowanej na nim magii. Kot, nie bacząc na to, że pomieszczenie wcale nie było puste, wskoczył na biurko, zrzucając z niego szklankę z wodą i jakieś papiery. Jedna z obecnych w pomieszczeniu kobiet opuściła je pospiesznie, być może próbując wezwać kogoś, kto mógłby uporać się z nagłym problemem, ale druga została, wpatrując się w kota, który z biurka wskoczył na pobliski regał. Dzięki swoim niezwykłym rozmiarom mógł wykonać naprawdę daleki skok.
- To był zwykły kot, ale ktoś potraktował go zaklęciem. Sama nie wiem, co to było, ale najprawdopodobniej zostało rzucone błędnie – wskazała na kota. W jego zielonych oczach błyszczał strach, a Annie zrobiło się go jeszcze bardziej żal, kiedy tak kulił się na półce, cicho miaucząc. – Niosłam go do tych z Urzędu Niewłaściwego Używania Czarów, liczyłam, że powiedzą, co to za zaklęcie i odczarują go.
Ledwie skończyła mówić, kot kichnął i z jego pyszczka znowu wydostał się niewielki płomień.
- Muszę go jakoś złapać. Myślę, że przyda mi się pomoc, chciałabym zrobić to szybko i oszczędzić temu stworzeniu zbędnego stresu.
Sama zastanawiała się, co zrobić. Oszołomić go? Zaklęcie mogłoby wejść w reakcję z poprzednimi urokami lub kot przy upadku z wysokości mógłby zrobić sobie krzywdę, więc wolałaby w miarę możliwości schwytać go bez magii. Najpierw zamknęła drzwi, a następnie powoli ruszyła w stronę regału, unosząc dłonie, żeby kot mógł zobaczyć, że nie miała w nich różdżki. Ten jednak pisnął i znowu zionął ogniem; Annie uchyliła się, a kot przeskoczył na sąsiedni regał. Wylądował jednak na książkach, które zaczęły się zsuwać. Kot nie zdołał utrzymać równowagi i zaczął się zsuwać razem z nimi...
- To był zwykły kot, ale ktoś potraktował go zaklęciem. Sama nie wiem, co to było, ale najprawdopodobniej zostało rzucone błędnie – wskazała na kota. W jego zielonych oczach błyszczał strach, a Annie zrobiło się go jeszcze bardziej żal, kiedy tak kulił się na półce, cicho miaucząc. – Niosłam go do tych z Urzędu Niewłaściwego Używania Czarów, liczyłam, że powiedzą, co to za zaklęcie i odczarują go.
Ledwie skończyła mówić, kot kichnął i z jego pyszczka znowu wydostał się niewielki płomień.
- Muszę go jakoś złapać. Myślę, że przyda mi się pomoc, chciałabym zrobić to szybko i oszczędzić temu stworzeniu zbędnego stresu.
Sama zastanawiała się, co zrobić. Oszołomić go? Zaklęcie mogłoby wejść w reakcję z poprzednimi urokami lub kot przy upadku z wysokości mógłby zrobić sobie krzywdę, więc wolałaby w miarę możliwości schwytać go bez magii. Najpierw zamknęła drzwi, a następnie powoli ruszyła w stronę regału, unosząc dłonie, żeby kot mógł zobaczyć, że nie miała w nich różdżki. Ten jednak pisnął i znowu zionął ogniem; Annie uchyliła się, a kot przeskoczył na sąsiedni regał. Wylądował jednak na książkach, które zaczęły się zsuwać. Kot nie zdołał utrzymać równowagi i zaczął się zsuwać razem z nimi...
I show not your face but your heart's desire
Przyszła z kłopotem. To prawda. Potrzebowała rady i doświadczenia, które posiadała przyjmująca ją szlachcianka. Ale, to kłopot przybył do niej. Bardzo niespodziewanie, ale w bardzo zgrabnej, kociej wersji. Pierwsza chwila minęła i początkowa dezorientacja minęła. Tam był kto. Co prawda nienaturalnie przerośnięty, prychający ogniem, ale - wciąż posiadał w sobie cechy typowe dla tych stworzeń. Inara nie mogła pozbyć się wrażenia, ze miała przed sobą wizualizację i niekonwencjonalną mieszankę cech...aetonata i smoka w jednym. W dodatku ubranego w gładką sierść i parę przenikliwie zielonych, chociaż nieco przestraszonych źrenic.
- To musiała być chyba seria nieudanych zaklęć, bo takich efektów ciężko spodziewać się po jednym - zmarszczyła brwi, obserwując kryjącego się już na regale zwierzaka. Wydawał sie rzeczywiście przestraszony, nie tylko samą obecnością ludzi, ale prawdopodobnie nienaturalną, bo magiczną zdolnością prychania ogniem. I niemal naturalnie włączył jej się odruch carrow. Z aetonatami przebywała na co dzień. Ze smokami miał styczność przez wyprawy i w pewien sposób mogła przełożyć ich zachowania, na skulonego w kącie półki kota. Powoli opuściła różdżkę, wciąż jednak zaciskając palce na drewienku. Nie dlatego, ze chciała zrobić krzywdę maluchowi. Magia popsuła...może i dało radę coś naprawić?
- Zastanawiam się właśnie nad zaklęciami stosowanymi w rezerwatach... - zawiesiła głoś, przyglądając się nieznajomej - to może być tylko domysł - dodała jeszcze, gdy kolejny płomyk wydostał się z kociego pyszczka - Rozumiem, może jeśli chwile się uspokoi... - ale się nie uspokoił. Zamiast tego, bardzo zwinnie (w założeniu) przeskoczył na drugi regał, szukając schronienia, a dotychczasowa, książkowa zawartość niebezpiecznie zachybotała, po czym powoli, jedno za drugim sunęło w dół. Alchemiczka widziała wszystko niemal jak w zwolnionym tempie. I to własnie wrażenie utkwiło w jej umyśle, gdy uniosła różdżkę, kierując na zbliżający się chaos - Arresto Momentum - szepnęła bez większego zastanowienia. I dopiero, gdy stworzenie zawisło w powietrzu, pośród z wolna opadających książek, zwróciła się ku wciąż nieznajomej kobiecie - Chyba większego wyboru nie było...Niech go pani weźmie, zanim wszystko całkiem opadnie - cofnęła się o krok, spoglądając na kota. Nie wyglądało, by zaklęcie podziało negatywnie, ale - im szybciej znajdzie się pod właściwą opieką, tym lepiej.
- To musiała być chyba seria nieudanych zaklęć, bo takich efektów ciężko spodziewać się po jednym - zmarszczyła brwi, obserwując kryjącego się już na regale zwierzaka. Wydawał sie rzeczywiście przestraszony, nie tylko samą obecnością ludzi, ale prawdopodobnie nienaturalną, bo magiczną zdolnością prychania ogniem. I niemal naturalnie włączył jej się odruch carrow. Z aetonatami przebywała na co dzień. Ze smokami miał styczność przez wyprawy i w pewien sposób mogła przełożyć ich zachowania, na skulonego w kącie półki kota. Powoli opuściła różdżkę, wciąż jednak zaciskając palce na drewienku. Nie dlatego, ze chciała zrobić krzywdę maluchowi. Magia popsuła...może i dało radę coś naprawić?
- Zastanawiam się właśnie nad zaklęciami stosowanymi w rezerwatach... - zawiesiła głoś, przyglądając się nieznajomej - to może być tylko domysł - dodała jeszcze, gdy kolejny płomyk wydostał się z kociego pyszczka - Rozumiem, może jeśli chwile się uspokoi... - ale się nie uspokoił. Zamiast tego, bardzo zwinnie (w założeniu) przeskoczył na drugi regał, szukając schronienia, a dotychczasowa, książkowa zawartość niebezpiecznie zachybotała, po czym powoli, jedno za drugim sunęło w dół. Alchemiczka widziała wszystko niemal jak w zwolnionym tempie. I to własnie wrażenie utkwiło w jej umyśle, gdy uniosła różdżkę, kierując na zbliżający się chaos - Arresto Momentum - szepnęła bez większego zastanowienia. I dopiero, gdy stworzenie zawisło w powietrzu, pośród z wolna opadających książek, zwróciła się ku wciąż nieznajomej kobiecie - Chyba większego wyboru nie było...Niech go pani weźmie, zanim wszystko całkiem opadnie - cofnęła się o krok, spoglądając na kota. Nie wyglądało, by zaklęcie podziało negatywnie, ale - im szybciej znajdzie się pod właściwą opieką, tym lepiej.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Słysząc słowa drugiej kobiety, Annie pokiwała głową. Tak, możliwe, że na kota rzucono więcej zaklęć, których połączenie dało taki efekt. Ktoś zrobił to nieudolnie lub źle dobrał zaklęcia, skoro z kotem stało się to, co się stało. Może padł ofiarą głupiego dowcipu, albo, co jeszcze bardziej niepokojące, jakichś dziwacznych eksperymentów? Szczęśliwie został znaleziony przez czarodzieja, który przyniósł go do ministerstwa, a dalsze załatwienie sprawy powierzono Annie. Niestety nie wiedziała, jakie dokładnie okoliczności doprowadziły do obecnego stanu kota.
- Chyba muszę się zgodzić. I mieć nadzieję, że da się go odczarować, cokolwiek na niego rzucono – powiedziała, posyłając nieznajomej lekki uśmiech. Wydawała się rozumieć nieszczęście, jakie dotknęło to zwierzę i nie przepędziła Annie ani nie urządziła jej awantury za przeszkodzenie w pracy, a próbowała pomóc jej w bezpiecznym schwytaniu stworzenia.
Kot wydawał się nieufny i bał się ich, co nasuwało przykry wniosek, że ktoś musiał go skrzywdzić. Annie przygryzła wargę, zastanawiając się, co robić. Wtedy jednak kot próbował przeskoczyć na drugi regał i zachwiał się na stercie książek, po czym wraz z nimi spadł. Na szczęście druga czarownica zareagowała szybciej, zaklęciem zatrzymując zwierzę w locie.
Annie natychmiast ostrożnie złapała go w ramiona. Był nie tylko duży, ale i ciężki jak na kota, ale utrzymała go i przycisnęła kurczowo do siebie, mając nadzieję, że zwierzak nie zacznie wierzgać, drapać ani że nie zionie w nią ogniem.
- Dziękuję – powiedziała do kobiety, szybko idąc z kotem w stronę klatki i wkładając go do środka, korzystając z tego, że nadal był nieco otumaniony. – Tak, zabiorę go, mam nadzieję że w dobre ręce – zapewniła jeszcze. – I nie będę już przeszkadzać. Jeszcze raz przepraszam za zamieszanie.
Ostrożnie chwyciła w dłoń klatkę, uprzednio nakrywając ją płachtą, żeby nie straszyć kota widokiem ludzi przesuwających się korytarzem, po czym opuściła pomieszczenie.
| zt. x 2
- Chyba muszę się zgodzić. I mieć nadzieję, że da się go odczarować, cokolwiek na niego rzucono – powiedziała, posyłając nieznajomej lekki uśmiech. Wydawała się rozumieć nieszczęście, jakie dotknęło to zwierzę i nie przepędziła Annie ani nie urządziła jej awantury za przeszkodzenie w pracy, a próbowała pomóc jej w bezpiecznym schwytaniu stworzenia.
Kot wydawał się nieufny i bał się ich, co nasuwało przykry wniosek, że ktoś musiał go skrzywdzić. Annie przygryzła wargę, zastanawiając się, co robić. Wtedy jednak kot próbował przeskoczyć na drugi regał i zachwiał się na stercie książek, po czym wraz z nimi spadł. Na szczęście druga czarownica zareagowała szybciej, zaklęciem zatrzymując zwierzę w locie.
Annie natychmiast ostrożnie złapała go w ramiona. Był nie tylko duży, ale i ciężki jak na kota, ale utrzymała go i przycisnęła kurczowo do siebie, mając nadzieję, że zwierzak nie zacznie wierzgać, drapać ani że nie zionie w nią ogniem.
- Dziękuję – powiedziała do kobiety, szybko idąc z kotem w stronę klatki i wkładając go do środka, korzystając z tego, że nadal był nieco otumaniony. – Tak, zabiorę go, mam nadzieję że w dobre ręce – zapewniła jeszcze. – I nie będę już przeszkadzać. Jeszcze raz przepraszam za zamieszanie.
Ostrożnie chwyciła w dłoń klatkę, uprzednio nakrywając ją płachtą, żeby nie straszyć kota widokiem ludzi przesuwających się korytarzem, po czym opuściła pomieszczenie.
| zt. x 2
I show not your face but your heart's desire
Rocznica zbliżała się nieuchronnie, drążąc pamięć wytrwale i okrutnie, przypominając o stracie całej ich rodzinie. Nie miał motywacji, by usilnie odpychać wspomnienia, zamiast przyjmować je pokornie i cierpliwie czekać, aż przemienią się głównie w te dobre, przyjemne i beztroskie - było ich wiele, ale kwiecień szedł w parze z tymi smutnymi. Im więcej spraw rozpraszało jego myśli w tym okropnym okresie, tym lepiej. Do pracoholika brakowało mu zazwyczaj niewiele - lubił poświęcać się swoim zadaniom całkowicie, przepadając w nieskończonych możliwościach połączeń, jakich świat nie zdołał jeszcze odkryć. Tę mapę zapełniał sukcesywnie, trzymając zapiski w skrytkach swojej pamięci, a ta chłonęła informacje o rdzeniach, drewnach i właściwościach jak przysłowiowa gąbka. Z jedną zasadniczą różnicą - gdyby ją sprawnie wycisnąć, wypuściłaby z siebie tyle, ile chciał, nie wytracając wcale cennych danych. Ollivanderowie w tej dziedzinie zdawali się posiadać osobną pamięć długotrwałą, przeznaczoną tylko do celów związanych z różdżkami. Z zasady ćwiczyli ją regularnie, nie dając zastać się w odmętach rutyny - nie specjalizowali się w produkcji hurtowej. Indywidualne zamówienia dawały mnóstwo możliwości. Czasem jednak trzeba było też podzielić się wiedzą ze światem zewnętrznym.
Bez większego wahania przyjął zgłoszenie Raidena, przesuwając nieco plany, którym nie spieszyło się tak bardzo, jak funkcjonariuszowi. Nie przepadał za gmachem Ministerstwa Magii, a w świetle ostatnich, absurdalnych zresztą, postanowień i niezbyt wiarygodnych wyników referendum oraz działań podejmowanych przez Minister Magii, Wilhelminę Tuft, budynek przedstawiał się jeszcze gorzej, niż zwykle. Urzędnicza atmosfera okropnie kontrastowała z warsztatem i lasami, które były miejscem pracy Ulyssesa - tę pozytywną stronę jawnej rozbieżności lokując oczywiście w jego środowisku. Porównywanie było zbędne, ale bardzo mimowolnie przykuło się do jego świadomości, kiedy ministerstwo przytłoczyło go swoim charakterem. Przebił się przez wstępne formalności, zgłaszając na wstępie do kogo i w jakim celu się wybiera, złożył wymagany podpis i, wreszcie, po rozwianiu absolutnie wszelkich wątpliwości, znalazł się pod wskazanym pokojem, do którego zapukał krótko, ale stanowczo. [bylobrzydkobedzieladnie]
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ostatnio zmieniony przez Ulysses Ollivander dnia 23.02.17 18:34, w całości zmieniany 1 raz
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Raiden nie nazwałby się pracoholikiem. Był gliniarze, a do tego Carterem. Walka o sprawiedliwość toczyła mu się w żyłach i była mu od zawsze przeznaczona. W końcu każdy jego krewny czy przodek właśnie ją stawiali na jednym z ważniejszych miejsc w swoim życiu. Bez niej nie było wolności, a bez wolności nie było szansy na spokojne rozwijanie rodziny. Nie musieli nigdy rozmawiać o tym z Sophią, bo po prostu to wiedzieli. Taki los każdego Cartera i chcieli tego. Zabawne. Pakowali się w największe kłopoty i wychodzili z tego bez szwanku. A przynajmniej do początku roku, gdy wrócił i okazało się, że nie będzie miał szansy na rozmowę z rodzicami. Już nigdy. Ale nie miał zbytnio czasu tego dnia, by znowu do tego wracać, chociaż fakt, że dalej poszukiwał morderców swoich rodzicieli był jak najbardziej aktualny. Pozostawał w sekrecie. Nawet przed własną siostrą. Tę noc też przesiedział w Ministerstwie Magii, ale nie dlatego że tym razem pracował i chciał uniknąć domu. Po prostu... Zasnął z głową w papierach. Gdy się ocknął o piątej, poszedł doprowadzić się do porządku do jednej z łazienek, a potem zaczął przygotowywać się do następnego dnia pracy. Z pewną ulgą przyjął wiadomość o tym, że niejaki pan Ulysses Ollivander właśnie przybył i został odprowadzony do pokoju badaczy, gdzie polecono mu czekać na funkcjonariusza. Raiden wiedział, że pokój będzie pusty, ale otwarty, dlatego dość szybko się zebrał i ruszył w tamtym kierunku. Widząc jakiegoś mężczyznę pod drzwiami, rzucił:
- Ulysses Ollivander?
A gdy dostał potwierdzenie, wyciągnął rękę, by się przywitać i przedstawić. Nie uszło jego uwadze, że oczywiście, że go znał z Hogwartu! Dzięki niemu uniknął paru kar, ale też dostał niezłe szlabany. Uśmiechnął się szeroko na te wspomnienia. Niezły zbieg okoliczności! Po tej krótkiej chwili zaprosić go do środka, gdzie usiedli na dwóch dość wygodnych fotelach, a Raiden nim przekazał wspomniany przedmiot spotkania mężczyźnie, dodał:
- Dziękuję za przybycie, czas naprawdę nagli, a trochę mi się spraw sypnęło na głowę.
Posłał wymowne spojrzenie Ulyssesowi i podał różdżkę, którą znaleźli.
- Ulysses Ollivander?
A gdy dostał potwierdzenie, wyciągnął rękę, by się przywitać i przedstawić. Nie uszło jego uwadze, że oczywiście, że go znał z Hogwartu! Dzięki niemu uniknął paru kar, ale też dostał niezłe szlabany. Uśmiechnął się szeroko na te wspomnienia. Niezły zbieg okoliczności! Po tej krótkiej chwili zaprosić go do środka, gdzie usiedli na dwóch dość wygodnych fotelach, a Raiden nim przekazał wspomniany przedmiot spotkania mężczyźnie, dodał:
- Dziękuję za przybycie, czas naprawdę nagli, a trochę mi się spraw sypnęło na głowę.
Posłał wymowne spojrzenie Ulyssesowi i podał różdżkę, którą znaleźli.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Odwracał się właśnie, mając zamiar poczekać na jednej z ławek i przejrzeć Proroka Codziennego, dostarczonego przez sowę tuż przed wyjściem z posiadłości - odpowiedzi na jego pukanie, póki co, nie było. Nie zdążył jednak wykonać kroku, kiedy wzrok wyłapał sylwetkę, zmierzającą w jego kierunku. Szybko rozpoznał Cartera, rzecz jasna spodziewając się go - nazwisko, choć z niemałym trudem po tylu latach i nowych znajomościach, powiązał z jego osobą już na etapie korespondencji. Były Gryfon zapisywał mu się w pamięci głównie tam, gdzie było coś do rozwiązania albo zwyczajnie w ognisku kłopotów, co naturalnie wiązało się ze szlachetnym przywilejem rozszerzania historii szlabanów. Z czasem Ollivander upatrzył sobie w przyłapywaniu go pewien rodzaj gry, choć wcale nie żywił do Raidena negatywnych uczuć. Traktował go wtedy bardziej z sarkazmem niż wyższością, drocząc się wyznaczaniem kar - które nota bene mogły być gorsze, gdyby trafił na profesorów.
Kiwnął głową, aby potwierdzić tożasmość i gdy formalności oraz przechodzenie przez progi mieli już za sobą, usiadł we wskazanym fotelu, odbierając od funkcjonariusza różdżkę, a na podziękowanie odpowiadając jedynie rzeczowym i wyważonym, nieprzesadnie uprzejmym uśmiechem.
Przyjrzał się znalezisku i trzeba przyznać, że dosyć szybko zmarszczył brwi w konsternacji. Różdżka była dziwna, inna. Choć do czynienia miał głównie z tymi, które wychodziły spod rąk bliższej lub dalszej rodziny - wciąż jednak Ollivanderów - zdarzało mu się trafić na coś z innych rejonów. Musiał znać potencjalną konkurencję, miał za sobą przerabianie historii i niuansów, ba, nawet w tych celach podróżował, zasięgając podejścia z innych stron świata - kryjąc się ze swoją tożsamością lub nie. Czarodzieje nie mieli pojęcia, jak rozległy był świat różdżkotwórstwa, czasem w najmniejszych, prawie odludnych miejscowościach, krył się jakiś mistrz-samouk, któremu co prawda brakowało doświadczenia książkowego, ale swoim świeżym podejściem wprowadzał innowacje o dużym potencjale. Znaleziony przedmiot nie był dziełem nikogo z jego rodziny.
- Czy poza różdżką są jakieś informacje w sprawie właściciela? Albo przypuszczenia - zapytał, unosząc kontrolnie spojrzenie i przypatrując się Raidenowi. Wstępne oględziny dały mu sporo danych, ale lubił mieć zaplecze informacji, aby móc łączyć je w całość. Mogły dać mu pewniki, nie zgadywanki. Możliwe, że sprawa musiała pozostać w papierach, ale Ulysses ciekawił się szybko, szczególnie w sprawach dotyczących jego własnej sztuki.
Kiwnął głową, aby potwierdzić tożasmość i gdy formalności oraz przechodzenie przez progi mieli już za sobą, usiadł we wskazanym fotelu, odbierając od funkcjonariusza różdżkę, a na podziękowanie odpowiadając jedynie rzeczowym i wyważonym, nieprzesadnie uprzejmym uśmiechem.
Przyjrzał się znalezisku i trzeba przyznać, że dosyć szybko zmarszczył brwi w konsternacji. Różdżka była dziwna, inna. Choć do czynienia miał głównie z tymi, które wychodziły spod rąk bliższej lub dalszej rodziny - wciąż jednak Ollivanderów - zdarzało mu się trafić na coś z innych rejonów. Musiał znać potencjalną konkurencję, miał za sobą przerabianie historii i niuansów, ba, nawet w tych celach podróżował, zasięgając podejścia z innych stron świata - kryjąc się ze swoją tożsamością lub nie. Czarodzieje nie mieli pojęcia, jak rozległy był świat różdżkotwórstwa, czasem w najmniejszych, prawie odludnych miejscowościach, krył się jakiś mistrz-samouk, któremu co prawda brakowało doświadczenia książkowego, ale swoim świeżym podejściem wprowadzał innowacje o dużym potencjale. Znaleziony przedmiot nie był dziełem nikogo z jego rodziny.
- Czy poza różdżką są jakieś informacje w sprawie właściciela? Albo przypuszczenia - zapytał, unosząc kontrolnie spojrzenie i przypatrując się Raidenowi. Wstępne oględziny dały mu sporo danych, ale lubił mieć zaplecze informacji, aby móc łączyć je w całość. Mogły dać mu pewniki, nie zgadywanki. Możliwe, że sprawa musiała pozostać w papierach, ale Ulysses ciekawił się szybko, szczególnie w sprawach dotyczących jego własnej sztuki.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Pokój Badaczy
Szybka odpowiedź