Stoliki wewnątrz lokalu
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:34, w całości zmieniany 2 razy
Działo się coś dziwnego. To na pewno. Kiedy Titus za pierwszym razem wpadł do sklepu, Charlie sama była zdziwiona, że na prawdę ją to ucieszyło. Że właściwie to zastanawiała się, czy faktycznie przyjdzie i, jeśli tak - kiedy to zrobi. Okazało się jednak, że przychodził dość często, a Lotta za każdym razem częstowała go kubkiem gorącej czekolady. Czasem musiał zaczekać, lub pomóc jej coś zrobić, bo ruda nie miała konkretnych godzin przerw - byłoby to trudne do zorganizowania, kiedy zostawała w sklepie sama. Klienci przychodzili, kiedy chcieli, a i zwierzęta rozrabiały, kiedy miały ochotę i nie obchodziło ich, czy akurat nie oznajmiła, że przez najbliższy kwadrans lub (!) pół godziny należy dać jej spokój, bo cały świat jej nie obchodzi.
Kiedy pani Pickle była w sklepie, o przerwy było łatwiej, jednak równie łatwo było o jej ciekawskie spojrzenia, czy uwagi głównie w kierunku Lotty. Mogły wydawać się chłodne i surowe, jednak Charlie znała ją na tyle, by wiedzieć, że właścicielka sklepu zwyczajnie się martwi i jest po ludzku zainteresowana sytuacją. W końcu wie, w jaki sposób uśmiechają się zauroczone panienki.
Minął zaledwie tydzień od ich pierwszego spotkania, a Titus zaprosił Lottę do lodziarni. Gdyby wiedział, jak rozweselona chodziła przez cały dzień, pewnie uznałby ją za wariatkę, ale przecież wiedzieć wcale nie musiał. Dziewczyna starała się nie robić sobie wielkich nadziei na cokolwiek trwałego, jednak sam fakt, że chyba zwróciła czyjąś uwagę sprawiał jej przyjemność. Szczególnie, że polubiła Ollivandera. Znają się chwilę, mówienie o miłości byłoby co najmniej dziwne, ale lubienie w jakiś konkretny sposób to określenie, które chyba dość dobrze odzwierciedla sytuację. W jakiś sposób na pewno jej imponował. Chyba lubiła takich pozytywnych ludzi, jeśli spojrzeć na jej nielicznych bliższych znajomych, chyba przyciągały ją osoby bardziej gadatliwe, chyba wolała mieć do czynienia z lekkoduchami. W ciągu tego tygodnia sporo dowiedziała się o różdżkach, później o nim samym, bo zdecydowanie wolała słuchać, niż mówić. Na większość jego pytań, które dotyczyły jej otoczenia odpowiadała raczej żartem, lub własnym pytaniem. W innym wypadku niekiedy wolała kłamać - w ten sposób właśnie Titus miał ją za ponad siedemnastoletnią ex Puchonkę.
Wolała Gryffindor jako dom dla osób dumnych i odważnych, ale fakt, że byli w tym domu razem i nigdy się nie zobaczyli, ani nie mają wspólnych znajomych byłby zbyt podejrzany. Właściwie to Lotta nie chciała go okłamywać, zrobiła to raczej w nawyku i nie potrafiła się już później wykręcić. Więc w tematach, którymi nie chciała się chwalić, wolała mówić niewiele, lub wcale. A przy tym ostrożnie.
Wracając jednak do chwili obecnej - pierwszy raz była wewnątrz znanej lodziarni, a kiedy oboje dostali po pucharku lodów, spojrzała na niego, zastanawiając się, w jaki niby sposób mają to wszystko zmieścić i uśmiechnęła się pod nosem.
- Ktoś ma się dosiąść, czy sprawdzasz czy jednak ludzie nie mają czterech żołądków? - spytała rozbawiona, bo i wybór zostawiła właśnie Titusowi uznając, że jeśli ona będzie decydować w sprawie słodyczy, lodziarnię zamkną zanim zamówienie zostanie złożone. Wzięła jednak ładną, długą łyżeczkę zachęcona wyglądem kolorowego deseru.
- Tak, czy inaczej wyzwanie zostało podjęte. - dodała. Nie zamierzała marudzić, a już na pewno nie zostawi ani jednej z tych wspaniałych, kolorowych gałek na roztopienie! - Mów lepiej, jak ci idzie na kursie. - dodała zaraz, bo i fakt, że Titus stara się o mugolskie prawo jazdy bardzo ją zaciekawił. To było dziwaczne, dość zabawne i bardzo szalone już teraz, bez wiadomości o tym, że jego przyszły pojazd ma w sposób nielegalny zostać przerobiony na magiczne, latające auto!
W końcu zdecydował się zaprosić ją... na prawdziwą randkę? Chyba można to tak nazwać. Był równie podescytowany jak Lotta, przez cały dzień zerkając tęsknie na zegar. Kręcił się także przy drzwiach wymiatając ze sklepu kłęby kurzu i co rusz spoglądając na wrota zwierzyńca. Garrick był prawdziwie zachwycony - normalnie musiał wrzeszczeć na niego godzinę żeby chłopak złapał za miotłę, a dzisiaj? Dzisiaj sam zaproponował porządki! Może trochę z tego powodu, a może dlatego, że Titus od rana uprzedzał, że ma plany na dzisiejszy wieczór, pozwolił mu wyjść kilka minut wcześniej. Nie powinien nikogo zdziwić fakt, że młody od razu pognał do sklepu naprzeciw.
Aktualnie jednak siedzieli przy stoliku w lodziarni, nad dwoma pucharkami pełnymi kolorowych, zimnych kulek. Nikt raczej nie chodził do lodziarni w lutym? Czyżby?...
- Uwierz, że nic się nie zmarnuje. - zapewnił kiwnąwszy głową - Po prostu nie mogłem się zdecydować, wszystkie są wyborne. - stwierdził, nieznacznie pochylając się nad stolikiem. Sam również schwycił łyżeczkę, od razu zapełniając usta deserem.
- Nooo... Tak szczerze to średnio, to bardziej skomplikowane niż mi się wydawało, a ten gość co mnie uczy... Ostatnio powiedział, że bezpieczniej czułby się z osłem za kierownicą. - roześmiał się - Ciągle zresztą się drze i drze, czasem mam ochotę transmutować go w ropuchę. - kiwnął głową, pokując do ust kolejną porcję - Ale wiesz co? Ja się nie poddam, zdam ten cholerny kurs i jak już będę miał auto to zabiorę cię na wycieczkę dokąd tylko chcesz! Więc już możesz myśleć co chcesz zobaczyć. - zapewnił, wyciągając w jej kirunku koniec łyżeczki.
If they can do it,
why not us?
Bo jego nie obchodziło, kim Lotta jest, a co ma w środku. I za ten drobny, niby prosty fakt była mu po prostu wdzięczna.
- Albo przyprowadź mu któregoś dnia osła. - puściła mu oczko rozbawiona opowieścią i chyba bardziej jego śmiechem, który potrafił zarażać. - Wiem, że zdasz. Proszę cię, potrafisz polować na szalone ptaki, prawie wysadziłeś Hogwart, sprawiasz, że kawałek drewna zmienia się w najcenniejszą rzecz jaką czarodziej może mieć, a miałbyś jakiegoś tam pojazdu nie poprowadzić?
Pokręciła głową, choć cały czas się uśmiechała. Ktoś, kto zna ją dłużej na pewno stwierdziłby, że to inna osoba, że ktoś wypił eliksir i wcielił się w wygląd młodziutkiej panienki ze sklepu pani Pickle. A ona była zaczarowana, tylko w całkowicie inny sposób.
- Hmm... to na początek chciałabym zobaczyć morze. Ale to raczej latem. Zimą pewnie też jest piękne, ale sam wiesz, nie tak się kojarzy. Więc... podobno jest w Anglii taka wyspa, do której można się dostać tylko, kiedy jest odpływ. Znaczy, wtedy nie jest wyspą tylko jest do niej droga, a kiedy jest przypływ, zostaje odcięta od świata. Chciałabym tam pojechać i choćby spać w aucie. Wieczorem patrzeć, jak woda się podnosi i zmienia zwykły teren w wyspę, sam wiesz, a później opada i tak wszystko znowu staje się normalne.
Nie pamięta już nazwy wyspy, ani gdzie o niej słyszała, albo czytała, ale wydawało jej się niesamowite, że coś zwykłego i dostępnego dla mugoli ma w sobie tyle niesamowitości i magii. Przez chwilę myślała o życiu na takim odludziu, bo wyspa-nie-wyspa ma podobno bardzo mało mieszkańców i całe to miejsce wydawało jej się ciekawe, romantyczne i na swój mugolski sposób bardzo magiczne.
Lotta rzecz jasna nie ma pojęcia, czy mówi o miejscu, które jest blisko nich, czy daleko. Właściwie to w ogóle niewiele wie o świecie, nie wie jak długo można jechać autem nad morze, czy jakie mogą być tego koszty. Ale fajnie przez chwilę po prostu sobie powyobrażać i poplanować. Tak po prostu, wymienić wszystkie świetne miejsca, jakie chciałaby kiedyś zobaczyć.
- Z resztą pewnie cokolwiek wymyślisz bliżej też może być super. - tak na prawdę nawet w Zwierzyńcu było świetnie przez te przerwy, więc nawet gdyby Titus nie miał czasu lub ochoty na wycieczkę, lub gdyby się okazało, że to co jej przyszło do głowy jest zbyt daleko, przecież bycie tutaj, w Londynie też może być idealne. Jest mnóstwo rzeczy, które można zobaczyć i zrobić. A, kiedy ma się taką osobę, nagle chce się widzieć i robić więcej i nawet mróz nie przeszkadza i zimy nie ma się dość i śnieg za kołnierzem w ogóle nie denerwuje.
- Jak dla mnie, możesz mnie przewieźć przez Fleet Street w tę i z powrotem. - stwierdziła, przyznając się tym samym, że auto nawet jeśli będzie czymś niesamowitym, niemal egzotycznym i ciekawym, i tak będzie tylko dodatkiem, jakkolwiek piękne i szybkie by nie było.
- O rety, chciałbym zobaczyć jego minę. - z rozbawieniem pokręcił głową. Miło było słyszeć, że ktoś jeszcze w niego wierzy i ufa (póki co całkiem marnym) zdolnościom w kwestii prowadzenia pojazdów. Sam był zresztą zawzięty, a nawet jeśli czasem wątpił to przed oczami stawał mu obraz unoszącej się w powietrze machiny, auta, które mknie ponad chmurami, a ostre promienie słońca tańczą na jego policzkach i oświetlają jeszcze jeden uśmiech. Uśmiech pasażera, który coraz częściej miał twarz Charlotty. Czy nie czuliby się wspaniale gdyby chłodny wiatr wpadający przez szeroko otwarte okna targał im włosy?... Póki co jednak postanowił nie wspominać o swoich planach co do owej nie do końca legalnej tranzakcji - jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem z pewnością będzie jedną z pierwszych, które poznają tę drobną tajemnicą.
Kiedy Lotta opowiadała o niesamowitej wyspie, Titus grzebał łyżeczką w lodach mieszając ze sobą smaki owocowe i śmietankowe, czekoladowe i orzechowe. Co rusz sięgał do ust, napełniając je chłodną słodyczą.
- Brzmi fantastycznie! To będzie nasz pierwszy przystanek, jak tylko przyjdzie wiosna ruszamy w drogę, choćby ta wyspa znajdowała się na samym końcu świata! Będziesz musiała wziąć kilka dni wolnego i ja też będę musiał pogadać z wujem... Albo z Barrym, może mnie zastąpi. - w tym momencie pożałował, że przegrał z nim w kości - wówczas rudzielec musiałby wyświadczyć mu przysługę, a tak? Z drugiej strony naprawdę się lubili, więc może nie będzie bardzo zły jak pewnego wiosennego poranka Ollivander oświadczy, że zostawia go samego i wraca za tydzień.
- Objedziemy całe wyspy Brytyjskie wzdłóż i wszerz. I w ogóle całą Europę! - na samą myśl błyszczały mu oczy - był typem podróżnika, wolnego ducha, któremu nie straszne było nic, który wszystkiego chciał doświadczyć i wszystkiego dotknąć. Chciał czuć jak południowe słońce parzy skórę, jak ciepłe morze obmywa stopy, poznać zapach egzotycznych roślin i smak potraw, o których brytyjczykom się nawet nie śniło. Chciał ślizgać się na zamarziętych szczytach Islandii i obserwować zorza tańczące na granatej opończy nieba przetkanej złotymi nićmi gwiazd.
- To na początek. - kiwnął głową. Kolejna chwila upłynęła w słodkiej ciszy przerywanej jedynie strzękiem metalu obijającego się o szkło - Hm, tak sobie pomyślełem... Chciałbym ci kiedyś pokazać mój dom, chciałbyś go zobaczyć? I oranżerię, gdzie kwiaty kwitną nawet w zimę i naszą fontannę, która podobno spełnia życzenia. - włości Ollivanderów były iście bajeczne! Zresztą całe hrabstwo Lancashire uważał za wyjątkowo urodziwe - I mamy morze, co prawda nie w okolicy, ale moglibyśmy się tam wybrać. - zaproponował, wbijając w nią spojrzenie. Był ciekaw odpowiedzi i szczerze powiedziawszy miał nadzieję, że wyrazi chęci na taką wycieczkę.
If they can do it,
why not us?
- Koniecznie gdzieś, gdzie mówią w innym języku. Wiesz, jak na innej planecie, mówisz do nich ale dla nich taki układ literek to jakiś bełkot i odpowiadają ci swoim bełkotem. - stwierdziła rozweselona, bo przecież to musi być niesamowite tak próbować się dogadać z kimś, kogo język kształtował się inaczej. Ciekawe, jak to się w ogóle dzieje? Nie ważne z resztą, Lotta chciałaby zobaczyć coś takiego. W ogóle perspektywa zobaczenia innego świata była niesamowita.
I najchętniej w ogóle by z takiej podróży nie wracała, tylko jechała byle gdzie, byle dalej. Z nim tylko, skoro tak dobrze się im wspólnie spędza czas i śmieje. Gdyby tylko nie istniała przyziemna część życia i rzeczywistość. Tak sobie marzyła, a z pucharku powoli znikały kolejne kolorowe gałki i Lotta nie wiedziała, czy kiedykolwiek w swoim życiu jadła coś równie pysznego. Jeśli tak to na prawdę - w tej chwili kompletnie tego nie pamięta!
Kiedy jednak Titus wyskoczył z kolejną szaloną propozycją, w pierwszej chwili spojrzała na niego co najmniej zdziwiona. Jego dom kojarzył jej się z jakimś wielkim pałacem. Bo to w końcu Ollivanderowie, a każdy ważny ród ma podobno jakieś niesamowite posiadłości, takie wręcz nie do wyobrażenia. Widziała w końcu chociażby miejsce w którym żyją Yaxleyowie i to już się jej wydawało niesamowite, że ktokolwiek może mieszkać w czymś takim. Przecież to by pomieściło wszystkich mieszkańców Londynu!
I nagle ma się tam zjawić ona? A co, jeśli jego rodzice ją zobaczą? On powinien się spotykać z jakąś szlachcianką. A jej na pewno nikt nie pomyli z jakąś Yaxleyówną, czy Sewlynówną, to na pewno. Nie w starych spódnicach i porozciąganych swetrach. I, choć starała się dbać o swoje rzeczy, z czasem nie było szansy, żeby w jakiś sposób nie podkreślały tego, kim jest. To z resztą nie tylko ubiór. Była zwyczajnie chuda, trochę zbyt chuda. Sprawnie ukrywała sińce, więc te nie były problemem, ale swojego zachowania już nie ukryje. Nie miała pojęcia, jak zachować się w wielu sytuacjach i mogła kogoś urazić nawet o tym nie wiedząc. Fakt, że Titus zdaje się tego nie widzieć i bardzo ją cieszył, ale... no, trzeba przyznać, że przez jej głowę zaczęło galopować mnóstwo pełnych lęku myśli. Ale przecież gdyby rodzice Titusa mieli zabronić mu się z nią widywać, nie proponowałby takiego spotkania. W końcu chyba nie wszyscy szlachcice są tacy sami, prawda?
- Jesteś tego pewien? To znaczy... wiesz, że bardzo chętnie zobaczę wszystko, co chcesz mi pokazać, bo to musi być świetne, ale noo... nikogo nie będzie razić, że pasuję tam mniej więcej jak pięść do nosa? - puściła mu oczko. Nie chciała nieprzyjemnej sytuacji, to wszystko, a wiele już takich miała. Wolała się upewnić. Ale przecież w zadziwiającym tempie zaufała Titusowi, więc wypadałoby tym zaufaniem się kierować. A była bardzo ciekawa jego otoczenia. On cały był wyjątkowy i nie miał nic wspólnego z większością napompowanych błękitnokrwistych, więc może jego rodzina cała jest taka właśnie... wyjątkowa?
- Piszę się na to. Na pewno na fontannę, mam kilka życzeń i postaram się wybrać najważniejsze. - postanowiła w końcu tonem o wiele bardziej pewnym, ładując sobie zaraz łyżeczkę owocowych lodów w usta. - I morze też. Skoro jest niedaleko to chętnie zobaczę morze zimą. A latem się wróci.
Wlepiał w nią ślepia z niecierpliwością czekając na odpowiedź, a kiedy wreszcie pierwsze słowa wypadły z jej ust wzruszył ramionami.
- Moi rodzice wychodzą dzisiaj do teatru, pewnie wrócą późno, bo jak już planują jakieś wyjście to pewnie zachaczą jeszcze o jakąś restaurację i będą się sobą cieszyć dopóki pozwoli im czas. Zresztą... moja mama wie, że się widujemy, powiedziałem jej, że tak jak ona byłaś Puchonką i była zachwycona! Myślę, że ona nawet chciałaby cię poznać. Wiesz, ona nie jest taka sztywna jak te wszystkie arystokratki, jest po prostu cudowna! Ojciec to trochę inna bajka, ale... czego oczy nie widzą tego sercu nie żal, prawda? - było to trochę szalone, mogło wywołać wiele kontrowersji, ale co z tego? Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to jedyną osobą, która mogłaby ich zobaczyć była stara Svieta, a ona potrafiła dochować tajemnicy. Poza tym darzyła Titusa niezwykłym sentymentem, wciąż nazywała go swoim serduszkiem i kochała jak własne dziecko. Zawsze jak prosił ją, by o czymś nie mówiła to groziła mu palcem, a później kiwała głową obiecując, że będzie trzymać język za zębami.
- Świetnie! - ucieszył się kiedy ostatecznie wyraziła chęci - Możemy skorzystać z kominka w Dziurawym Kotle, albo z Błędnego Rycerza. - oczywiście gdyby zdecydowali się na podróż za pomocą sieci Fiuu byliby na miejscu w mgnieniu oka, ale Titus nie przepadał za owym sposobem. Za to Błędny Rycerz? Dawno nie siedział w tym szalonym autobusie i chyba trochę za tym tęsknił. Niemniej decyzję zostawił Charlottcie, a sam wziął się za dokończenie deseru.
If they can do it,
why not us?
Stwierdziła pewnym tonem, bo nie miała bladego pojęcia, jak owy walijski może brzmieć. I wpatrywała się w Titusa zadowolona, słuchając go z zainteresowaniem. Bo Titus o świecie wiedział bardzo dużo. Czy zwiedzał, czy czytał, czy to ze szkoły - miał o wiele więcej możliwości do nauki, nie tylko tej typowej, z podręczników i teraz nie miał problemu z tym, żeby nawet nieświadomie imponować swojej rozmówczyni rzucając tak po prostu informacjami, które dla niego były czymś jasnym, lub oczywistym, czy opowiadając o rzeczach z jakimi się spotkał.
Kiedy Lotta usłyszała, że mama Titusa o niej wie, w pierwszej chwili trochę ją to przeraziło, ale zaraz potem doszła do wniosku, że to właściwie... dobrze. Skoro nie ma nic przeciwko, prawda? Skoro sam Titus mówi, że jest taka wyjątkowa, Charlie pozostaje w to wierzyć i póki co nie martwić się jej mężem. Choć i tak cieszyła się, że dziś nie spotka żadnego z rodziców chłopaka. To w końcu zaledwie początek tej znajomości. A ją ta myśl będzie stresowała nawet po trzeciej rocznicy - gdyby udało im się do niej dotrzeć. Gdyby byli związkiem. Bo... są? Czy tylko się spotykają? Starała się za bardzo o tym nie myśleć - to w końcu tylko początek, prawda?
- W takim razie idealnie. Wierzę, że twoi rodzice są super, ale... sam wiesz. - wzruszyła ramionami nawet nie mając pojęcia, że ten gest może być odbierany jako nieelegancki i postanowiła się nad tym póki co nie zastanawiać i nie martwić. Uśmiechnęła się tylko weselej, bo wszystko co mówił Titus wydawało się doskonałe.
- Nie będę cię męczyć kominkiem. Szczególnie po takiej porcji lodów. - zadecydowała, bo przecież wiedziała, że Ollivander za nimi nie przepada. Rozmawiali chyba już o każdej bzdurze na tym świecie! Tak jej się wydawało, a potem jakby znikąd pojawiały się nowe tematy i one też były ciekawe. - A Rycerz jest w sumie śmieszny. Pasujesz mi do tego miejsca, jak cię przeze mnie wydziedziczą to możesz kiedyś zatrudnić się jako jego kierowca.
Stwierdziła wesoło, choć taka sytuacja była najbardziej abstrakcyjną abstrakcją. A jednak klimat Błędnego Rycerza zawsze jej się podobał. Był dziwny i bardzo magiczny, a jak Titus mógł zauważyć, rzeczy bardziej magiczne zawsze mocniej przyciągały jej uwagę.
Odsunęła od siebie pucharek. Czuła się całkowicie zapełniona przepysznymi słodyczami. Na dnie były jeszcze jakieś resztki, ale wolała nawet na nie nie patrzeć.
- Ruszamy? - spytała zaraz, bo faktycznie była bardzo ciekawa miejsca o którym mówił Titus. Oranżerią, morzem i całą resztą. I po prostu jego otoczeniem.
I faktycznie - chwilę jeszcze tak rozmawiali, by zaraz ruszyć do wyjścia i przy pomocy najbardziej szalonego środku transportu z możliwych - ruszyć w stronę posiadłości Ollivanderów.
zt x 2
Florean zapewne już długo zastanawiał się, co z jego lodziarnią jest nie tak. Od poprzedniej, bezpodstawnej konfrontacji z przedstawicielem służb porządkowych minęło już trochę czasu i ktoś mógłby pomyśleć, że lokal rodzeństwa Fortescue z powrotem może funkcjonować normalnie, nienękany przez szpiegów i policjantów. Florean miał jednak podstawy, aby sądzić, że wciąż był obserwowany; co parę dni w jego lodziarni pojawiał się jakiś niepokojący, tajemniczy klient. Dzisiejszy dzień miał być jednak zgoła inny. Floreana doszły słuchy, że cukiernicza rubryka w Czarownicy wyśle incognito krytyków kulinarnych, aby ocenili jakość usług serwowanych przez lokale znajdujące się na ulicy Pokątnej. W celu uzyskania jak najlepszej recenzji wszyscy w lodziarni przykładali się do pracy dwa razy bardziej niż zwykle - gałki lodów powinny być nakładane hojnie, desery komponowane z największą starannością, a klienci obsługiwani natychmiastowo i z szerokim uśmiechem. Znajomy Floreana, właściciel ciastkarni po przeciwnej stronie ulicy, szepnął mu słówko o tym, jak wygląda wysłany przez Czarownicę krytyk - miał to być młody, wysoki i szczupły mężczyzna o delikatnych, wręcz arystokratycznych rysach, ubrany w długi, ciemny płaszcz.
Ktoś musiał bardzo nie lubić lodziarni rodzeństwa Fortescue, bo co rusz do Ministerstwa napływały anonimowe informacje o różnych nieprawidłowościach mających miejsce w ich lokalu. Raz informator z dużym zaangażowaniem twierdził, że właściciele są tak naprawdę trucicielami, kiedy indziej mówiono, że do swoich wyrobów dodawali substancje odurzające, by zmuszać klientów do ponownych odwiedzin. Co w tym wszystkim najdziwniejsze, Ministerstwo zawsze wysyłało kogoś, żeby to sprawdził, nawet mimo faktu, że wszystkie oskarżenia były widocznie irracjonalne i bezpodstawne. Coraz częściej krążyły plotki, że oponenci rodzeństwa Fortescue musieli być bogaci i wysoko postawioni, a ich celem najpewniej stało się wykluczenie konkurencji z interesu. Za wszelką cenę. W końcu to nieszczęsne zadanie przytrafiło się także Perseusowi - tym razem ktoś oskarżył Floreana Fortescue o traktowanie swoich klientów zaklęciem Imperius, by kupowali nieprzyzwoite ilości deserów lodowych, a następnie płacili za nie krocie. Avery został oddelegowany, aby to sprawdzić. Narzucił więc na siebie ciemny płaszcz i deportował się na ulicę Pokątną.
Gdy do lokalu wszedł młody mężczyzna idealnie wpisujący się w opis zasłyszany przez Floreana, nie ulegało wątpliwości, że nadszedł ich czas na odwiedziny kulinarnego krytyka. Żeby otrzymać jak najbardziej pochlebną opinię, Fortescue nie mógł po sobie pokazać, że wie, kim był jego najnowszy gość, ale jednocześnie powinien potraktować go najlepiej, jak tylko potrafił i zapewnić mu wszystkie wygody. Czy reklama w postaci pięciu gwiazdek otrzymanych przez Czarownicę nie była tego warta?
Datę spotkania możecie założyć sami. O skończonym wątku z rozwiązaną sytuacją możecie poinformować w doświadczeniu. Czara Ognia nie kontynuuje z Wami rozgrywki. Wszystko jest w Waszych rękach.
Miłej zabawy!
To było najprawdopodobniej jedno z najbardziej absurdalnych zadań, z jakimi przyszło i kiedykolwiek przyjdzie się zmierzyć Avery’emu w swojej karierze zawodowej, a odnotować należy, że trafiło mu się już wcześniej parę osobliwych misji. Może taki był urok kontynuowania kursów - pomimo posiadanych umiejętności aż do momentu uzyskania głupiego papieru potwierdzającego zakończenie szkoleń raz na jakiś czas dostawało się zlecenie zbyt błahe, by trwonił na nie czas pełnoprawny agent wiedźmiej straży? Z jakiś powodów jednak anonimowe zgłoszenia dotyczące lodziarni Fortescue, pomimo tego, że jeszcze nigdy nie okazały się być prawdziwe, nie były ignorowane, a Perseus po zapoznaniu się z enigmatycznymi aktami sprawy (już się cieszył na myśl o tym, że po zakończeniu będzie mu dane uzupełnić je skwapliwie, jak on kochał papierkową robotę) opuścił biuro, by teleportować się na ulicę pokątną. Dzień był chłodny, a czarny, służbowy płaszcz doskonale izolował mroźne powiewy wiatru, które nie zachwycały przechodniów.
Wszedł do środka lokalu zaraz za młodą kobietą, której usłużnie przytrzymał drzwi jak na dżentelmena przystało i obrzucił wnętrze lodziarni uważnym, niespiesznym spojrzeniem chłodnych tęczówek, które systematycznie przesuwały się po każdym szczególe i każdej twarzy w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogłoby zostać uznane za istotne. Raport przecież sam się nie napisze, materiał do wypełnienia pustych stron był niezbędny. Chociaż przybytek ten był stosunkowo małych, jak na standardy Avery’ego wręcz klaustrofobicznych rozmiarów, w środku panował rejwach, a to zdecydowanie ułatwiało obserwację. Tylko czy sprzedawca mógłby być faktycznie aż tak nieroztropny, by dobyć różdżki w obecności tak licznych świadków i uciekać się do rzucania zaklęcia niewybaczalnego tylko po to, by zwiększyć sprzedaż? Wątpił, szczerze wątpił, lecz tajemnicza moc sprawcza w postaci polecenia służbowego trzymała go w miejscu i zmuszała do kontynuowania teatrzyku, mimo że od pisków rozanielonych bogactwem smaków do wyboru dzieci aż rozbolała go głowa.
let not light see my black and deep desires.
Nie.
Czy ten młody, wysoki mężczyzna w czarnym płaszczu o wyjątkowo arystokratycznych rysach był tutaj CAŁY CZAS? Florian poczuł jak dostaje zawału. Wskazał mężczyznę Florence, która również jakby zbladła, i podszedł do niego z szerokim uśmiechem. Był tak poddenerwowany, że jego uśmiech z pewnością nie mógł się wydać sympatyczny, a raczej przerażający. - Witam w lodziarni Fortescue! Nazywam się Florean i jestem współwłaścicielem tego lokalu. Co panu podać? Gwarantujemy najwyższą jakość serwowanych deserów - powiedział szybko, zaraz potem chcąc cofnąć każde słowo. Przecież krytyk nie może się zorientować, że się wie, że to krytyk! To sprawiło, że Florean jeszcze bardziej się zdenerwował, o ile to w ogóle możliwe. Normalnie jakby był jakimś seryjnym mordercą. Policzył szybko w myślach do dziesięciu i obiecał sobie, że więcej nie palnie nic głupiego.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Krytyk mający odwiedzić lodziarnię, o ile w ogóle jakikolwiek krytyk faktycznie miał się pojawić, z pewnością zachwyciłby się pedantyczną czystością lokalu, na którą, niestety, skupiający się na zgoła odmiennych czynnikach Avery, pozostawał okrutnie obojętny. Może nie podchodził zbyt poważnie do powierzonego mu zadania, sceptycznie traktując prawdopodobieństwo potwierdzenia się rewolucyjnego doniesienia o nielegalnych praktykach rodzeństwa Fortescue, lecz mimo wszystko nie zamierzał zaniedbać swoich obowiązków i pozostawać ślepym na cokolwiek, co powinno znaleźć się na zasłużonym miejscu w raporcie. Rozglądał się więc po wnętrzu czujnie, acz nienachalnie, wypatrując jakichkolwiek anomalii i powodów do podtrzymywania podejrzeń. Jedna z brwi Avery’ego drgnęła nieznacznie ku górze, gdy kątem oka dostrzegł wychodzącego z zaplecza mężczyznę w jaskrawożółtej koszuli - mężczyznę chowającego różdżkę i drugiego mężczyznę, który również opuścił zaplecze, a teraz wyjątkowo ochoczo przyjmował ogromną porcję lodów. Naturalnie mogło być to tylko zbiegiem okoliczności, wszak każdy szanujący się czarodziej wysługiwał się magią przynajmniej sto razy dziennie, by nie brukać sobie dłoni przyziemnymi czynnościami, jednak doświadczenia służbowe Perseusa mówiły, że ograniczone zaufanie było wskazane zawsze.
Mężczyzna w kanarkowym odzieniu obrał go za następny cel i doprowadził do bezpośredniej konfrontacji, którą młody szlachcic planował wykorzystać do granic możliwości, by zyskać ostateczne dowody za lub przeciw, dlatego też spróbował przywołać na swoje usta lekki uśmiech, który w rzeczywistości przypominał bardziej skwaszony grymas lub porażenie nerwu twarzowego, gdy został zasypany gradem szybko wypowiadanych i, w jego uszach, zupełnie zbędnych słów.
- Nie wątpię w to, że jakość waszych usług jest niepodważalna, zainteresowanie, jakim cieszy się lokal, mówi samo za siebie - odparł spokojnym tonem, podejmując próbę przeprowadzenia krótkiej, niezobowiązującej pogawędki, chociaż przez głowę przemknęła mu myśl, że lepszym pomysłem byłoby obserwowanie interakcji sprzedawcy z jednym z klientów; gdyby doniesienia okazały się być prawdziwe, wolałby nie musieć ratować się przed Imperiusem przemieniającego go w maniaka, który wykupi połowę dziennej produkcji lodów. - jednak zdaje się, że ta młoda dama - skinieniem głowy wskazał dyskretnie kobietę, którą przed paroma chwilami przepuścił w drzwiach - była przede mną. Proszę się nie frasować, nie mam nic przeciwko paru minutom oczekiwania - oznajmił ostatecznie, na kilka chwil zawieszając spojrzenie na twarzy Floreana. W gruncie rzeczy był ciekaw jego reakcji.
let not light see my black and deep desires.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
- Czy był pan kiedyś w Rzymie? - odezwał się niespodziewanie, zbywając zarówno pytanie, jak i propozycję. Wyprostował się nieco na krześle, ożywiając się znacznie, by wbić w sprzedawcę spojrzenie chłodnych tęczówek. - Otóż Włosi posiedli niebywały kunszt, jeśli chodzi o obróbkę czekolady. Ich lody, sette veli, siedem warstw czekolady, zdają się być niemożliwe do przyrównania do czegokolwiek skosztowanego wcześniej czy później - kontynuował swoją opowiastkę podróżniczą, zakreślając coraz ciaśniejszy krąg, by ostatecznie przejść do meritum. - Poszukuję tej głębi smaku już prawie trzeci rok. Czy znajdę ją lodziarni rodzeństwa Fortescue? - kryjąca się w formie wyzwania wątpliwość, kapryśność, wygórowane oczekiwania. Wszystko to prezentował, ponownie wystukując palcami o blat stołu tylko sobie znaną melodię.
let not light see my black and deep desires.
Lody czekoladowe! Florian widział to wyzwanie w oczach krytyka i to spojrzenie sprawiło, że tylko jeszcze bardziej się spocił i zestresował. Produkowali lody czekoladowe i to naprawdę dobre, ale czy tak dobre, jak we Włoszech?! Zresztą Fortescue zaczynał mieć wrażenie, że ten krytyk chce ich zdeptać bez względu na to jakie lody mu dzisiaj podadzą. - Mam nadzieję, że tak - odpowiedział po chwili, na moment przenosząc wzrok na jego dudniące palce. - Albo nawet lepsze - powiedział, bo w sumie... Co ma do stracenia? Jednak kiedy tylko się odwrócił, żeby pójść bo zamówienie, stwierdził, że naprawdę dużo. Rzucił siostrze przerażone spojrzenie i zerkając ukradkiem na krytyka, o wszystkim jej powiedział. Zaczął przygotowywać zamówienie, drżącą ręką nakładając lody do pucharka. Stwierdził, że doda jeszcze do nich swój bajer, czyli wystrzeliwujące z nich fajerwerki. Ale to może już przy stoliku. Dlatego też postawił puchar na tacy i podszedł ze wszystkim do krytyka. Postawił przed nim zamówienie i już sięgnął do kieszeni po różdżkę, kiedy w połowie zmienił zdanie. Mężczyzna wyglądał na takiego, kogo kolorowe fajerwerki wcale nie zainteresują. - Smacznego - powiedział i stał tak chwilę nad mężczyzną, aż w końcu stwierdził, że przecież nie może mu się tak patrzeć na ręce. Zawrócił się na pięcie i stanął za ladą, cały czas dyskretnie go obserwując. O, Merlinie! Niech ta wizytacja już się skończy.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3