Teren przed domem
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Dom w głębi lasu
Rudera - bo i ta nazwa przylgnęła już raczej na stałe do domu pod numerem 24 w Dolinie Godryka znajduje się na samym końcu drogi, czy jeszcze trochę za nią, chowana niezbyt głęboko w lesie. Od około stu lat stała całkowicie pusta, dostarczając plotek i legend o duchach swojej okolicy i będąc miejscem zabaw nastolatków rządnych dreszczyka emocji.
W listopadzie 1955 roku rozeszły się plotki, że ktoś ten dom zamierza kupić i odremontować. I bardzo szybko okazało się, że to nie są plotki! Choć do domu nie prowadzi żadna konkretna dróżka, wydeptana w trawie ścieżka jest już całkiem wyraźna. Podobnie, jak światło niewielkiej latarenki, które co noc świeci się przy drzwiach wejściowych, żeby każdy mógł bez problemu trafić do tego domu.
Widoczny jest właściwie tylko dwuspadowy dach z wmurowanymi drzwiami i kilkoma oknami. Cała reszta domu znajduje się pod ziemią. Całość otacza typowa dla starych miejsc atmosfera i niewątpliwie magiczna aura. Dom nie wzbudza już niechęci, czy podejrzeń, nie grozi już zawaleniem i z dnia na dzień nabiera coraz więcej życia za sprawą piątki lokatorów.
W listopadzie 1955 roku rozeszły się plotki, że ktoś ten dom zamierza kupić i odremontować. I bardzo szybko okazało się, że to nie są plotki! Choć do domu nie prowadzi żadna konkretna dróżka, wydeptana w trawie ścieżka jest już całkiem wyraźna. Podobnie, jak światło niewielkiej latarenki, które co noc świeci się przy drzwiach wejściowych, żeby każdy mógł bez problemu trafić do tego domu.
Widoczny jest właściwie tylko dwuspadowy dach z wmurowanymi drzwiami i kilkoma oknami. Cała reszta domu znajduje się pod ziemią. Całość otacza typowa dla starych miejsc atmosfera i niewątpliwie magiczna aura. Dom nie wzbudza już niechęci, czy podejrzeń, nie grozi już zawaleniem i z dnia na dzień nabiera coraz więcej życia za sprawą piątki lokatorów.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Susanne Lovegood' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 2
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 2
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Uśmiechnął się lekko. Może nie miał swojej naturalnej energii, ale nie było źle. Było na tyle dobrze, że nie wychodził z roli, stojąc pod klonem, dębem czy innym wysokim czymś czego w sumie to kompletnie nie odróżniał i słuchał Sue z uwagą, usiłując się skupić na tym, co mówiła.
- Zrobię cokolwiek będę w stanie, by tego dowieść. - zapewnił, a jakże. Musi być godzien, szczególnie w oczach tej małej-wielkiej kobiety, która się w tej chwili w niego wpatrywała, co nie?
Zaśmiał się pod tym swoim krwawiącym nosem kiedy usłyszał jakie miano mu nadano i co mógł zrobić, skłonił się a jakże, by zaraz ruszyć ku górze. Zaraz sięgnął i do Sue, by pomóc jej wejść na górę, by zasiadła wygodnie. Nie zamierzał jej pouczać w kwestii doboru gałęzi, bo to raczej oczywiste że jeśli ktoś dziś zleci z drzewa to raczej on niż Sue. Jeśli ktoś kiedyś zleci z drzewa to raczej on niż ktokolwiek inny. Wiedział z resztą, że ona widzi świat inaczej i widzi więcej logiki w czymś co dla innych może być kompletnie bez znaczenia. Przywykł. Czasem podejmował z nią grę, czasem po prostu słuchał, nigdy nie próbował w pełni zrozumieć, pozostawiając sekrety jej umysłu w bezpiecznej kryjówce pod białymi włosami nielękane czymkolwiek.
Obserwował ją za to przy próbie czarowania i po chwili złapał jednak swoją różdżkę.
- Kiedy unosisz dłoń do góry, skieruj jednocześnie różdżkę w dół. - podsunął jej, bo ten gest, choć niby prosty i drobny, lubił jakoś umykać. A uroki to w końcu niuanse. Uśmiechnął się do niej, pokazując o jaki gest konkretnie mu chodzi.
- W porządku. - powiedział zaraz. Otarł twarz, krew chyba przestała płynąć. - Myślę, że ta terapia na prawdę pomoże.
Albo po prostu miał taką nadzieję. Wierzył w swoje szczęście i w to, że to może się udać. Cassandra zdawała się też w to wierzyć. Znów posłał jej lekki uśmiech. Nie chciał, żeby się przejmowała.
- Będzie dobrze.
Zaraz jednak skupił się na własnym celu. Znów oparł się o konar drzewa i zamknął oczy. Starał się skupić na swoim wnętrzu. Na magii jaka w nim była. nie trzymał różdżki, ta leżała na jego kolanach, zamiast tego lekko poruszył dłońmi, starając się odnaleźć właściwy gest. Wydobyć z siebie to, co zazwyczaj uzewnętrznia się wyłącznie za sprawą różdżki. Wiedział, że będzie w stanie tego dokonać, może nie już teraz, ale z czasem. Nie była to jego pierwsza próba. To jednak nie ważne. Wiedział, że jego cel jest realny.
Niemal czuł magię, jaka w nim krąży. Starał się właśnie na niej skupić. Prowadzić ją - choć możliwe, że jedynie wyobrażał sobie, iż mu się to udaje. Poruszył dłońmi dość intuicyjnie, ponownie wypowiadając przy tym inkantację.
- Sergerego.
- Zrobię cokolwiek będę w stanie, by tego dowieść. - zapewnił, a jakże. Musi być godzien, szczególnie w oczach tej małej-wielkiej kobiety, która się w tej chwili w niego wpatrywała, co nie?
Zaśmiał się pod tym swoim krwawiącym nosem kiedy usłyszał jakie miano mu nadano i co mógł zrobić, skłonił się a jakże, by zaraz ruszyć ku górze. Zaraz sięgnął i do Sue, by pomóc jej wejść na górę, by zasiadła wygodnie. Nie zamierzał jej pouczać w kwestii doboru gałęzi, bo to raczej oczywiste że jeśli ktoś dziś zleci z drzewa to raczej on niż Sue. Jeśli ktoś kiedyś zleci z drzewa to raczej on niż ktokolwiek inny. Wiedział z resztą, że ona widzi świat inaczej i widzi więcej logiki w czymś co dla innych może być kompletnie bez znaczenia. Przywykł. Czasem podejmował z nią grę, czasem po prostu słuchał, nigdy nie próbował w pełni zrozumieć, pozostawiając sekrety jej umysłu w bezpiecznej kryjówce pod białymi włosami nielękane czymkolwiek.
Obserwował ją za to przy próbie czarowania i po chwili złapał jednak swoją różdżkę.
- Kiedy unosisz dłoń do góry, skieruj jednocześnie różdżkę w dół. - podsunął jej, bo ten gest, choć niby prosty i drobny, lubił jakoś umykać. A uroki to w końcu niuanse. Uśmiechnął się do niej, pokazując o jaki gest konkretnie mu chodzi.
- W porządku. - powiedział zaraz. Otarł twarz, krew chyba przestała płynąć. - Myślę, że ta terapia na prawdę pomoże.
Albo po prostu miał taką nadzieję. Wierzył w swoje szczęście i w to, że to może się udać. Cassandra zdawała się też w to wierzyć. Znów posłał jej lekki uśmiech. Nie chciał, żeby się przejmowała.
- Będzie dobrze.
Zaraz jednak skupił się na własnym celu. Znów oparł się o konar drzewa i zamknął oczy. Starał się skupić na swoim wnętrzu. Na magii jaka w nim była. nie trzymał różdżki, ta leżała na jego kolanach, zamiast tego lekko poruszył dłońmi, starając się odnaleźć właściwy gest. Wydobyć z siebie to, co zazwyczaj uzewnętrznia się wyłącznie za sprawą różdżki. Wiedział, że będzie w stanie tego dokonać, może nie już teraz, ale z czasem. Nie była to jego pierwsza próba. To jednak nie ważne. Wiedział, że jego cel jest realny.
Niemal czuł magię, jaka w nim krąży. Starał się właśnie na niej skupić. Prowadzić ją - choć możliwe, że jedynie wyobrażał sobie, iż mu się to udaje. Poruszył dłońmi dość intuicyjnie, ponownie wypowiadając przy tym inkantację.
- Sergerego.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Klon o imieniu Dąb na pewno był z niej dumny, ale nie aż tak, jak ona była za swoich silnych przyjaciół, którzy nawet z potokiem krwi płynącym z nosa, postanawiali przeprowadzić małe ćwiczenia na drzewie. Dobrze, że Bertie ujął swoje przyrzeczenie w takich, a nie innych słowach - na pierwsze zadanie chciała rzucić wyzwanie właśnie czerwonej rzece, by przestała płynąć, ale zrezygnowała, doskonale wiedząc, że jest to poza zasięgiem Botta.
Może zbyt zapatrzyła się w kolorowe liście, szumiące i opadające wokół, niedostatecznie koncentrując się na odpowiednim geście przy wykonywaniu czaru - szybko oprzytomniała, słysząc wskazówki i skupiając się na znajomym głosie, tak ślicznie komponującym się z szelestem i odgłosem wiatru. Spojrzała na dłoń Bertiego i spróbowała powtórzyć jej ruch, jeszcze bez inkantacji. Nie było to trudne - była nie tylko dosyć zwinna, ale i zręczna, zresztą w transmutacji błędy w gestach potrafiły być naprawdę opłakane w skutkach i tworzyć przedziwne hybrydy. Czasem zabawne, owszem, ale mimo wszystko była to dziedzina trudna i należało bardzo uważać, dlatego Susanne podchodziła do niej z należytą powagą. Prawie zawsze. Pokiwała głową, sądząc, że załapała, ale zamiast spróbować ponownie - podjęła rozmowę, a po usłyszanej odpowiedzi przesunęła się w stronę przyjaciela, skradając po gałęzi ze względną ostrożnością. Usiadła wygodnie, spuszczając nogi w dół i poruszając nimi lekko w powietrzu, gdy wyciągała z kieszeni czystą, materiałową chusteczkę z wyszywanymi pszczółkami, należącą kiedyś do mamy. Uniosła nad nią różdżkę, wypowiadając cicho formułę - Aquamenti - woda lekko zwilżyła materiał, a wiatr rozniósł chłodne krople także na nich. Tak przygotowaną chustką delikatnie przetarła zaschniętą na twarzy cukiernika krew, pozbywając go również pojedynczej strużki, która powędrowała po szyi, by po wszystkim odsunąć się nieco i z dystansu ocenić jakość wykonanej pracy. - Zostawiłam ci trochę czerwonej rzeki żebyś pozostał wojownikiem - poinformowała. Faktycznie, teraz na twarzy miał coś na kształt czerwonego wąsa, trochę rozmytego, nieco bezkształtnego, ale wciąż wąsa.
- Wierzę, że się uda - odpowiedziała, wracając do tematu terapii. Trochę martwiła ją cała ta otoczka i fakt, że wszystko załatwił Matthew, ale najważniejszym było istnienie jakiejkolwiek opcji wyjścia z sinicy. Kusiło ją żeby poprosić o krótką opowieść, jak to wszystko wygląda, bowiem w jej głowie sprawa pozostawała owiana tajemnicą, ale zrezygnowała - wystarczy, że musiał znosić skutki choroby i poddawać się terapii, nie musiał jeszcze o niej opowiadać. Zamiast tego uniosła ponownie różdżkę, tym razem zamierzając wykonać gest poprawnie.
- Sergerego - wypowiedziała śpiewnie, działając według wcześniejszych wskazówek, ale w międzyczasie przez myśl znów przebiegła myśl kompletnie niepowiązana z urokami. Niezależnie od powodzenia, postanowiła wreszcie ruszyć temat, zdecydowanie zwlekając z nim zbyt długo. - Myślałam tak sobie ostatnio - mruknęła pod nosem, widocznie jeszcze trochę tkwiąc w sferze myśli, ale powoli wydostając ją na światło dzienne - przy kolejnych słowach była już bardziej obecna. - Myślałam, że Clara nie powinna spać na kanapie. Powinna mieć swój kąt. Własny, nie taki należący do wszystkich, własny i spokojny - opisała, zastanawiając się wcześniej nad zaproponowaniem przygarnięcia panny Waffling do siebie, bo były jedynymi kobietami w tym domu (poza kochaną Laną, oczywiście), ale obawiała się, że mogłaby tym Clarę nieco zestresować. Poza tym wtedy to wciąż nie byłby najwłaśniejszy kąt, o jaki jej chodziło. Taki, w którym myśli były wolne, a ciało spokojne. - Dlatego Artemis przenosi się do mnie, już o tym rozmawialiśmy - mieszkali razem w domu rodzinnym i choć zdążyła się już lekko odzwyczaić, powrót do tego stanu nie wydawał jej się ani trochę smutny ani krzywdzący.
Może zbyt zapatrzyła się w kolorowe liście, szumiące i opadające wokół, niedostatecznie koncentrując się na odpowiednim geście przy wykonywaniu czaru - szybko oprzytomniała, słysząc wskazówki i skupiając się na znajomym głosie, tak ślicznie komponującym się z szelestem i odgłosem wiatru. Spojrzała na dłoń Bertiego i spróbowała powtórzyć jej ruch, jeszcze bez inkantacji. Nie było to trudne - była nie tylko dosyć zwinna, ale i zręczna, zresztą w transmutacji błędy w gestach potrafiły być naprawdę opłakane w skutkach i tworzyć przedziwne hybrydy. Czasem zabawne, owszem, ale mimo wszystko była to dziedzina trudna i należało bardzo uważać, dlatego Susanne podchodziła do niej z należytą powagą. Prawie zawsze. Pokiwała głową, sądząc, że załapała, ale zamiast spróbować ponownie - podjęła rozmowę, a po usłyszanej odpowiedzi przesunęła się w stronę przyjaciela, skradając po gałęzi ze względną ostrożnością. Usiadła wygodnie, spuszczając nogi w dół i poruszając nimi lekko w powietrzu, gdy wyciągała z kieszeni czystą, materiałową chusteczkę z wyszywanymi pszczółkami, należącą kiedyś do mamy. Uniosła nad nią różdżkę, wypowiadając cicho formułę - Aquamenti - woda lekko zwilżyła materiał, a wiatr rozniósł chłodne krople także na nich. Tak przygotowaną chustką delikatnie przetarła zaschniętą na twarzy cukiernika krew, pozbywając go również pojedynczej strużki, która powędrowała po szyi, by po wszystkim odsunąć się nieco i z dystansu ocenić jakość wykonanej pracy. - Zostawiłam ci trochę czerwonej rzeki żebyś pozostał wojownikiem - poinformowała. Faktycznie, teraz na twarzy miał coś na kształt czerwonego wąsa, trochę rozmytego, nieco bezkształtnego, ale wciąż wąsa.
- Wierzę, że się uda - odpowiedziała, wracając do tematu terapii. Trochę martwiła ją cała ta otoczka i fakt, że wszystko załatwił Matthew, ale najważniejszym było istnienie jakiejkolwiek opcji wyjścia z sinicy. Kusiło ją żeby poprosić o krótką opowieść, jak to wszystko wygląda, bowiem w jej głowie sprawa pozostawała owiana tajemnicą, ale zrezygnowała - wystarczy, że musiał znosić skutki choroby i poddawać się terapii, nie musiał jeszcze o niej opowiadać. Zamiast tego uniosła ponownie różdżkę, tym razem zamierzając wykonać gest poprawnie.
- Sergerego - wypowiedziała śpiewnie, działając według wcześniejszych wskazówek, ale w międzyczasie przez myśl znów przebiegła myśl kompletnie niepowiązana z urokami. Niezależnie od powodzenia, postanowiła wreszcie ruszyć temat, zdecydowanie zwlekając z nim zbyt długo. - Myślałam tak sobie ostatnio - mruknęła pod nosem, widocznie jeszcze trochę tkwiąc w sferze myśli, ale powoli wydostając ją na światło dzienne - przy kolejnych słowach była już bardziej obecna. - Myślałam, że Clara nie powinna spać na kanapie. Powinna mieć swój kąt. Własny, nie taki należący do wszystkich, własny i spokojny - opisała, zastanawiając się wcześniej nad zaproponowaniem przygarnięcia panny Waffling do siebie, bo były jedynymi kobietami w tym domu (poza kochaną Laną, oczywiście), ale obawiała się, że mogłaby tym Clarę nieco zestresować. Poza tym wtedy to wciąż nie byłby najwłaśniejszy kąt, o jaki jej chodziło. Taki, w którym myśli były wolne, a ciało spokojne. - Dlatego Artemis przenosi się do mnie, już o tym rozmawialiśmy - mieszkali razem w domu rodzinnym i choć zdążyła się już lekko odzwyczaić, powrót do tego stanu nie wydawał jej się ani trochę smutny ani krzywdzący.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
The member 'Susanne Lovegood' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 43
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 43
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Uśmiechnął się, kiedy Sue zbliżyła się by wyczyścić jego twarz. Czekał w spokojnym bezruchu czując przesuwanie delikatnej chusteczki nad ustami. To było miłe, w jakiś sposób też bardzo urocze.
- Nie mógłbym być bardziej wdzięczny. - stwierdził lekkim tonem. Podobnie optymistyczny z resztą pozostawał w kwestii sinicy. Skinął Sue głową, bo sam także wierzył iż będzie po prostu dobrze. Zbyt mocno kochał magię by musieć jej unikać, a czarnej odmiany magii w okolicy było zdecydowanie zbyt wiele by choroba mogła się nie pogłębiać. Była sporym utrudnieniem w pracy, Bertie nie wyobrażał sobie wkładać do ciastowej masy ręce, które krwawią w paznokciach lub mają strupy! Więc wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że to po prostu musi się skończyć. Zaraz jednak znów patrząc jak białogłowa wykonuje zaklęcie. Tym razem uważniej, jak się okazało - poprawnie. Uśmiechnął się tym szerzej, radośnie i nawet lekko zaklaskał patrząc jak Sue unosi się delikatnie nad gałąź na której siedziała. Wyglądała przy tej czynności całkiem bajkowo, jak cała ona zazwyczaj z resztą.
- Gratuluję, najwidoczniej nasz Dąb daje ci jako kapłance pomoc w wydobyciu twej wewnętrznej mocy. - stwierdził, nawet się lekko na siedząco kłaniając.
Zaraz gdy skończył swoje małe owacje, Sue zaczęła kolejny temat. Bertie uśmiechnął się ponownie. Chyba przywykł do tego że Lare zawsze kręci się po salonie, lubił ten fakt trzeba przyznać, jednak on nie potrafił nie traktować salonu jako po prostu przestrzeni wspólnej, podobnie z resztą większość lokatorów zapewne, a to sprawiało, że Clara faktycznie swojego miejsca nie miała. Bertie oczywiście nie miał jak pokoi rozmnożyć, ale propozycja Sue go ucieszyła. Choć oczywiście nie mógłby tego oczekiwać - każde z nich miało wynajęty pokój już od dawna.
- Jesteś pewna? Super byłoby dać Clarze swój kąt, już dość długo w Ruderze siedzi. - przyznał szczerze. Pewnie przyda jej się to też w powolnym dość procesie dochodzenia do siebie po wszystkim.
Jakoś po słowach Sue, zrobiło mu się lżej. Nie był to duży ani naglący problem. Clarence nie narzekała na nic. Choć z drugiej strony czy ona w ogóle potrafi narzekać? Jest w kółko wdzięczna i ma to swój urok, jednak prawie wcale, lub wcale-wcale nie wspomina o potrzebach, a to przecież jedna z nich.
- Porozmawiam z nią po powrocie. - dodał zaraz kiedy otrzymał od Sue potwierdzenie. Nie rozpraszał się jednak na długo. Starał się skupić na swoim wnętrzu. Na magii która jest w nim. Czytał, że najlepiej spróbować ją skupić w koniuszkach palców, jak kiedy korzysta się z różdżki, może więc tak? Czuł wręcz jak te go lekko mrowią, choć wcale nie był pewien czy wszystko robi dobrze. Ciągle docierał do niego jakiś dźwięk czy uczucie, rozkojarzał się zbyt łatwo i zaczynał na nowo, a w chwili kiedy zdawało mu się, że da radę, ponownie wypowiedział zaklęcie, intuicyjnie poruszając palcami w nadziei uwolnienia magii.
- Sergerego.
Powiedział. Ale znów się nie udało. Odetchnął.
- Kiedy się o tym czyta, wydaje się być takie proste i oczywiste. - uśmiechnął się lekko. Zerknął na Sue.
- Co powiesz na to, żeby ten kamyk stał się niewidzialny? - zaproponował Sue kolejne z dość prostych, a całkiem użytecznych jego zdaniem zaklęć. - Pluto.
Podpowiedział zaraz.
- Nie mógłbym być bardziej wdzięczny. - stwierdził lekkim tonem. Podobnie optymistyczny z resztą pozostawał w kwestii sinicy. Skinął Sue głową, bo sam także wierzył iż będzie po prostu dobrze. Zbyt mocno kochał magię by musieć jej unikać, a czarnej odmiany magii w okolicy było zdecydowanie zbyt wiele by choroba mogła się nie pogłębiać. Była sporym utrudnieniem w pracy, Bertie nie wyobrażał sobie wkładać do ciastowej masy ręce, które krwawią w paznokciach lub mają strupy! Więc wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że to po prostu musi się skończyć. Zaraz jednak znów patrząc jak białogłowa wykonuje zaklęcie. Tym razem uważniej, jak się okazało - poprawnie. Uśmiechnął się tym szerzej, radośnie i nawet lekko zaklaskał patrząc jak Sue unosi się delikatnie nad gałąź na której siedziała. Wyglądała przy tej czynności całkiem bajkowo, jak cała ona zazwyczaj z resztą.
- Gratuluję, najwidoczniej nasz Dąb daje ci jako kapłance pomoc w wydobyciu twej wewnętrznej mocy. - stwierdził, nawet się lekko na siedząco kłaniając.
Zaraz gdy skończył swoje małe owacje, Sue zaczęła kolejny temat. Bertie uśmiechnął się ponownie. Chyba przywykł do tego że Lare zawsze kręci się po salonie, lubił ten fakt trzeba przyznać, jednak on nie potrafił nie traktować salonu jako po prostu przestrzeni wspólnej, podobnie z resztą większość lokatorów zapewne, a to sprawiało, że Clara faktycznie swojego miejsca nie miała. Bertie oczywiście nie miał jak pokoi rozmnożyć, ale propozycja Sue go ucieszyła. Choć oczywiście nie mógłby tego oczekiwać - każde z nich miało wynajęty pokój już od dawna.
- Jesteś pewna? Super byłoby dać Clarze swój kąt, już dość długo w Ruderze siedzi. - przyznał szczerze. Pewnie przyda jej się to też w powolnym dość procesie dochodzenia do siebie po wszystkim.
Jakoś po słowach Sue, zrobiło mu się lżej. Nie był to duży ani naglący problem. Clarence nie narzekała na nic. Choć z drugiej strony czy ona w ogóle potrafi narzekać? Jest w kółko wdzięczna i ma to swój urok, jednak prawie wcale, lub wcale-wcale nie wspomina o potrzebach, a to przecież jedna z nich.
- Porozmawiam z nią po powrocie. - dodał zaraz kiedy otrzymał od Sue potwierdzenie. Nie rozpraszał się jednak na długo. Starał się skupić na swoim wnętrzu. Na magii która jest w nim. Czytał, że najlepiej spróbować ją skupić w koniuszkach palców, jak kiedy korzysta się z różdżki, może więc tak? Czuł wręcz jak te go lekko mrowią, choć wcale nie był pewien czy wszystko robi dobrze. Ciągle docierał do niego jakiś dźwięk czy uczucie, rozkojarzał się zbyt łatwo i zaczynał na nowo, a w chwili kiedy zdawało mu się, że da radę, ponownie wypowiedział zaklęcie, intuicyjnie poruszając palcami w nadziei uwolnienia magii.
- Sergerego.
Powiedział. Ale znów się nie udało. Odetchnął.
- Kiedy się o tym czyta, wydaje się być takie proste i oczywiste. - uśmiechnął się lekko. Zerknął na Sue.
- Co powiesz na to, żeby ten kamyk stał się niewidzialny? - zaproponował Sue kolejne z dość prostych, a całkiem użytecznych jego zdaniem zaklęć. - Pluto.
Podpowiedział zaraz.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zamrugała zaskoczona, kiedy tuż po wypowiedzianej formule, tym razem zgranej ze wskazanym przez Bertiego gestem, ciało oderwało się od gałęzi. Sukienka musnęła korę, a Sue, jak to Sue, na moment straciła wątek. Uniosła ręce lekko do góry, zerkając w dół, przechyliła się, obserwując swoje udo z profilu, jakby chciała się upewnić, że tylko materiał styka się z drzewem - potem zaś powiodła wzrokiem ponownie w koronę, patrząc na niebo i zbierające się na nim chmury - przez jesienne odcienie ledwo widoczne. Pojedynczy, pomarańczowy liść spadał właśnie i zdołała go nawet złapać. Nie był idealny, miał dziurkę, przez którą spojrzała na Bertiego.
- Dziękuję. Czuję, że ten liść to znak od Dębu. Mówi, że powinnam dostrzegać więcej szczegółów - stwierdziła, choć i bez tego widziała ich całkiem sporo - z tym, że nieco abstrakcyjnych, absurdalnych i nieprzydatnych w codzienności. Małymi krokami mogła zrobić te postępy i odnaleźć się w świecie uroków - z taką pomocą na pewno była do tego zdolna.
Kiwnęła głową, trzy razy, przypisując tej liczbie dziwny rodzaj zapewnienia - jakby dokładnie trzy skinięcia miały swoje przeznaczenie. Zdążyła zauważyć, że panna Waffling nie będzie narzekać na warunki, w jakich mieszka. Nie znała jej tak dobrze, jak Bertie, nie rozmawiały przesadnie często - Sue miała ostatnio wiele pracy, jeśli nie w lecznicy, to poza nią, często próbowała pchnąć sprawy Zakonu naprzód, udawała się do prac dodatkowych, wykonując pomniejsze zlecenia. Mimo niewielkiego kontaktu - pewne rzeczy były zwyczajnie widoczne i wiadome.
- Absolutnie najbardziej pewna - potwierdziła spokojnie, również odczuwając trochę ulgi z powodu podjętej decyzji. - Jesteśmy z Temmym przyzwyczajeni do swojego towarzystwa. Możemy po prostu wziąć większy pokój i potrzebujemy drugiego łóżka albo materaca. Poza tym sam wiesz, że nie mamy zbyt wielu klamotów - wzruszyła ramionami, zerkając gdzieś w bok. Nie przywiązywała się do rzeczy, z ich stratą nie musiała się nawet godzić, były niczym w porównaniu do rodziny - lecz wciąż, po pożarze musieli sobie poradzić, wydając większość oszczędności na podstawowe przedmioty. Szafy mieli do połowy puste, za to Rudera, a konkretniej jej mieszkańcy, pomogli wypełnić dwa bliźniacze serca ciepłem i nadzieją, nie pozwalając im zgasnąć pod wpływem tragedii. Uśmiechnęła się, słysząc odpowiedź. - Daj mi znać, jak zareagowała - poprosiła. - Muszę ją trochę bardziej poznać. Możesz mi o niej poopowiadać!
Wciąż lewitując obserwowała skupienie, malujące się na twarzy Botta, czekając na efekty jego nauki - wciąż nic się nie wydarzyło. Grunt to się nie poddawać, wreszcie coś musiało zaskoczyć i zadziałać.
- Wiem coś o tym. Z animagią jest tak samo, robię postępy w transmutacji, ćwiczę regularnie, a wciąż nie potrafię zmienić choćby włosa w pióro - nie brzmiała rozczarowaniem ani rozgoryczeniem. Podchodziła do tego naprawdę spokojnie. - Może mamy na głowie za dużo rzeczy - stwierdziła, spodziewając się, że może być w tym sporo racji. Nawet za czasów Hogwartu nie czuła ze swojej strony pracy tak ciężkiej, jak teraz. Mieli Zakon, dla którego obydwoje się poświęcali. - Ale mamy czas - chciała w to wierzyć. W to, że terror nie prowadził do tego, że ów czas miał się urwać nagle i niespodziewanie. W to, że wyprawa do Azkabanu pozwoli przeżyć wszystkim i rozwiązać choć część problemów.
Na propozycję zniewidzialnienia kamienia kiwnęła energicznie głową, automatycznie wskazując go różdżką - na wyprostowanym ramieniu, pewnym gestem, w myślach zdążyła już wypowiedzieć znajomą, niewerbalną inkantację, przez moment zapominając, że chodziło o uroki. Zaklęcie kameleona sprawiło, że kamień zlał się z otoczeniem, a później usłyszała Pluto i wyszczerzyła się przepraszająco. - Ups. Zajmę się tym obok, pierwszy wpadł pod plan Susameleon - przyznała, choć nie była pewna, czy opowiadała kiedykolwiek o swoim upodobaniu do znikania. Ćwiczyła to zaklęcie tak często, jak Lapifors. Lubiła widzieć świat, gdy świat nie widział jej - ludzie byli wtedy bardziej naturalni, nie peszyli się pod spojrzeniem.
- Pluto - poprosiła ładnie różdżkę, wskazując kolejny kamień.
- Dziękuję. Czuję, że ten liść to znak od Dębu. Mówi, że powinnam dostrzegać więcej szczegółów - stwierdziła, choć i bez tego widziała ich całkiem sporo - z tym, że nieco abstrakcyjnych, absurdalnych i nieprzydatnych w codzienności. Małymi krokami mogła zrobić te postępy i odnaleźć się w świecie uroków - z taką pomocą na pewno była do tego zdolna.
Kiwnęła głową, trzy razy, przypisując tej liczbie dziwny rodzaj zapewnienia - jakby dokładnie trzy skinięcia miały swoje przeznaczenie. Zdążyła zauważyć, że panna Waffling nie będzie narzekać na warunki, w jakich mieszka. Nie znała jej tak dobrze, jak Bertie, nie rozmawiały przesadnie często - Sue miała ostatnio wiele pracy, jeśli nie w lecznicy, to poza nią, często próbowała pchnąć sprawy Zakonu naprzód, udawała się do prac dodatkowych, wykonując pomniejsze zlecenia. Mimo niewielkiego kontaktu - pewne rzeczy były zwyczajnie widoczne i wiadome.
- Absolutnie najbardziej pewna - potwierdziła spokojnie, również odczuwając trochę ulgi z powodu podjętej decyzji. - Jesteśmy z Temmym przyzwyczajeni do swojego towarzystwa. Możemy po prostu wziąć większy pokój i potrzebujemy drugiego łóżka albo materaca. Poza tym sam wiesz, że nie mamy zbyt wielu klamotów - wzruszyła ramionami, zerkając gdzieś w bok. Nie przywiązywała się do rzeczy, z ich stratą nie musiała się nawet godzić, były niczym w porównaniu do rodziny - lecz wciąż, po pożarze musieli sobie poradzić, wydając większość oszczędności na podstawowe przedmioty. Szafy mieli do połowy puste, za to Rudera, a konkretniej jej mieszkańcy, pomogli wypełnić dwa bliźniacze serca ciepłem i nadzieją, nie pozwalając im zgasnąć pod wpływem tragedii. Uśmiechnęła się, słysząc odpowiedź. - Daj mi znać, jak zareagowała - poprosiła. - Muszę ją trochę bardziej poznać. Możesz mi o niej poopowiadać!
Wciąż lewitując obserwowała skupienie, malujące się na twarzy Botta, czekając na efekty jego nauki - wciąż nic się nie wydarzyło. Grunt to się nie poddawać, wreszcie coś musiało zaskoczyć i zadziałać.
- Wiem coś o tym. Z animagią jest tak samo, robię postępy w transmutacji, ćwiczę regularnie, a wciąż nie potrafię zmienić choćby włosa w pióro - nie brzmiała rozczarowaniem ani rozgoryczeniem. Podchodziła do tego naprawdę spokojnie. - Może mamy na głowie za dużo rzeczy - stwierdziła, spodziewając się, że może być w tym sporo racji. Nawet za czasów Hogwartu nie czuła ze swojej strony pracy tak ciężkiej, jak teraz. Mieli Zakon, dla którego obydwoje się poświęcali. - Ale mamy czas - chciała w to wierzyć. W to, że terror nie prowadził do tego, że ów czas miał się urwać nagle i niespodziewanie. W to, że wyprawa do Azkabanu pozwoli przeżyć wszystkim i rozwiązać choć część problemów.
Na propozycję zniewidzialnienia kamienia kiwnęła energicznie głową, automatycznie wskazując go różdżką - na wyprostowanym ramieniu, pewnym gestem, w myślach zdążyła już wypowiedzieć znajomą, niewerbalną inkantację, przez moment zapominając, że chodziło o uroki. Zaklęcie kameleona sprawiło, że kamień zlał się z otoczeniem, a później usłyszała Pluto i wyszczerzyła się przepraszająco. - Ups. Zajmę się tym obok, pierwszy wpadł pod plan Susameleon - przyznała, choć nie była pewna, czy opowiadała kiedykolwiek o swoim upodobaniu do znikania. Ćwiczyła to zaklęcie tak często, jak Lapifors. Lubiła widzieć świat, gdy świat nie widział jej - ludzie byli wtedy bardziej naturalni, nie peszyli się pod spojrzeniem.
- Pluto - poprosiła ładnie różdżkę, wskazując kolejny kamień.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
The member 'Susanne Lovegood' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 25
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 25
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Uśmiechnął się lekko na jej słowa. Akurat ten zwyczaj - poszukiwania dobrych znaków czy symboli - uważał za całkiem przyjemny. Bertie wierzył, że żeby na prawdę się czegoś uczyć potrzebna jest przede wszystkim wiara w to, że ma się na to siłę i możliwości, a tego typu drobiazgi, jak nawet Dąb we mnie wierzy więc dam radę mogą jej dodać. Nie ważne skąd Sue zamierza czerpać siłę - powinna być lepsza w atakowaniu innych, jakkolwiek sprzeczne z jej wrażliwą naturą by się to nie wydawało. Żyją w burzliwych czasach i sami pchają się w środek wojny.
- W porządku więc. Zorganizuję dodatkowe łóżko jak najszybciej. - stwierdził, jeśli Sue i jej brat zgadzali się na to, by zamieszkać razem to na prawdę była najlepsza opcja i Clara na pewno się tym ucieszy. Być może pomoże jej to nie czuć się jak intruz - bo Bott wciąż miał wrażenie, że właśnie tak odbierała samą siebie w Ruderze. - Dziwnie będzie jak przestanie egzystować w salonie.
Dodał dość rozbawiony tą myślą, bo faktycznie jej obecność stała się wręcz oczywista w pewnym momencie, szczególnie dla Bertiego który lubił towarzystwo i zwyczajnie lubił mieć do kogo paplać.
Choć z drugiej strony przez piętro czy raczej parter Rudery zawsze się ktoś przewijał. Na szczęście.
- Nie muszę czekać, żeby ci powiedzieć. Będzie skrępowana i ledwo coś wyduka, że nie chce robić problemu i tak dalej. - czy Bertie może powiedzieć, że ją zna? Chyba unikałby tego, znali się w szkole jako dzieciaki, a teraz tak na prawdę poznawali od nowa. Zdążył jednak zaobserwować pewne jej wzorce zachowań czy zwyczaje. - Ale na pewno się ucieszy.
Dodał jeszcze, bo na prawdę nie miał co do tego wątpliwości.
- Tak właściwie to trudno o niej opowiadać. - przyznał zaraz szczerze. - Jest dość cicha. Bardzo skryta. Większość czasu ja gadam, jak rozmawiamy to raczej o bzdurach, mało kiedy się otwiera. Potrzebuje czasu. Ale nie jest ponurakiem. Jest na prawdę urocza. - zerknął na Sue i uśmiechnął się trochę cieplej przy tym. Trochę mu było głupio, że niewiele potrafi powiedzieć. Z drugiej strony nie chciał też mówić za wiele ze skrawków jakie zdołał poznać, bo skoro Clara tak broniła swojego życia, powinien to uszanować. Ale w końcu to, jaka jest jest najważniejsze. - Myślę, że się dogadacie. Na prawdę. - przyznał, patrząc na Sue, bo w sumie to na prawdę był tego pewien. - Obie macie nieziemskie pokłady uroku, wiesz? I dość podobny temperament chyba.
W Clarze jest on trochę bardziej ukryty, zakopany pod warstwą wyrzutów sumienia i braku pewności siebie związanego z jej przejściami, jednak był pewien, że to minie. Sue z resztą to akurat na pewno zrozumie - doskonale w końcu wiedziała jak ciężkie przeżycia wpływają na człowieka.
- Może. - przyznał. Oboje mieli w końcu co robić, mieli też problemy do obmyślenia, lub upchania w niepamięć, zależnie od temperamentu. - A może oczekujemy wyników za szybko. Ostatecznie każda nauka trwa.
Chyba tylko w ataku zawsze był dobry. Jak na dany poziom oczywiście, ale robił to dość intuicyjnie, gest różdżki był dla niego dość oczywisty, zaklęcia po prostu częściej mu wychodziły. Ze wszystkim innym jednak musiał czekać i oczekiwać rezultatów, czekać aż zaskoczy. Choć ostatecznie nawet samo horatio w końcu trenował osobno i próbował znaleźć sposób, zapamiętać, sprawić by stało się odruchowe - a niezmiennie było to zdecydowanie najtrudniejsze z zaklęć.
- Chyba lubię ten moment oczekiwania tak szczerze. W sensie niecierpliwię się, żeby już móc robic fajne rzeczy, ale z drugiej strony lubię wyobrażać sobie jak to będzie i spodziewać się wyników.
Dodał z lekkim uśmiechem, wcale nie zniechęcony kolejnymi porażkami, a wręcz przeciwnie - zamierzał próbować do skutku. Nie był wybitnie cierpliwy, ale też wiedział że nie stara się o byle-co.
- To prawda.
Bertie wierzył, że mają czas. Dadzą radę, zniosą co będzie trzeba znieść i zobaczą ten świat lepszym niż jest teraz. Co robiliby bez tej wiary w Zakonie?
Uśmiechnął się ponownie kiedy Sue zniewidzialniła kamień, tylko niestety nie tym zaklęciem.
- Susmeleon: 1, Pluto: 0. - podsumował z uśmiechem nieudaną niestety próbę, którą obserwował uważnie. - Wyrównujemy ranking?
- Spróbuj mocniej zaakcentować początek. - zaproponował jej, zaraz wymawiając zaklęcie w podobny, choć jednak trochę inny sposób, wyraźniej i głośniej skupiając się na plu i łagodniej dodając to.
Czekał na jej kolejną próbę, doszukując się błędów do skorygowania, a później ponownie sam zamknął oczy. Miał wrażenie, że robi wszystko jak należy, jednak najwidoczniej nie do końca tak było. Skupiał się na magii, na tym co w nim krąży. Starał się myśleć o tym, jak manipulują magią na anomaliach - są w stanie poruszać jej energią, zmieniać w sposób jaki im odpowiada. Skoro są w stanie robić to, przekonanie energii jaką ma w sobie, by dała o sobie znać bez pomocy różdżki nie powinno być takie trudne.
Starał się skumulować własną magię w dłoniach. Wyczuć ją, poruszał palcami, starając się wyszukać różnicę jaka może się pojawić i dopiero w chwili, kiedy faktycznie poczuł, że coś się dzieje, wypowiedział inkantację.
- Sergerego.
Wierząc, że się uda. Może nie w tej chwili. Ale z czasem na pewno. Nawet przy tym nie zauważył, że tym razem pod jego paznokciami znów zaczęła pojawiać się krew.
- W porządku więc. Zorganizuję dodatkowe łóżko jak najszybciej. - stwierdził, jeśli Sue i jej brat zgadzali się na to, by zamieszkać razem to na prawdę była najlepsza opcja i Clara na pewno się tym ucieszy. Być może pomoże jej to nie czuć się jak intruz - bo Bott wciąż miał wrażenie, że właśnie tak odbierała samą siebie w Ruderze. - Dziwnie będzie jak przestanie egzystować w salonie.
Dodał dość rozbawiony tą myślą, bo faktycznie jej obecność stała się wręcz oczywista w pewnym momencie, szczególnie dla Bertiego który lubił towarzystwo i zwyczajnie lubił mieć do kogo paplać.
Choć z drugiej strony przez piętro czy raczej parter Rudery zawsze się ktoś przewijał. Na szczęście.
- Nie muszę czekać, żeby ci powiedzieć. Będzie skrępowana i ledwo coś wyduka, że nie chce robić problemu i tak dalej. - czy Bertie może powiedzieć, że ją zna? Chyba unikałby tego, znali się w szkole jako dzieciaki, a teraz tak na prawdę poznawali od nowa. Zdążył jednak zaobserwować pewne jej wzorce zachowań czy zwyczaje. - Ale na pewno się ucieszy.
Dodał jeszcze, bo na prawdę nie miał co do tego wątpliwości.
- Tak właściwie to trudno o niej opowiadać. - przyznał zaraz szczerze. - Jest dość cicha. Bardzo skryta. Większość czasu ja gadam, jak rozmawiamy to raczej o bzdurach, mało kiedy się otwiera. Potrzebuje czasu. Ale nie jest ponurakiem. Jest na prawdę urocza. - zerknął na Sue i uśmiechnął się trochę cieplej przy tym. Trochę mu było głupio, że niewiele potrafi powiedzieć. Z drugiej strony nie chciał też mówić za wiele ze skrawków jakie zdołał poznać, bo skoro Clara tak broniła swojego życia, powinien to uszanować. Ale w końcu to, jaka jest jest najważniejsze. - Myślę, że się dogadacie. Na prawdę. - przyznał, patrząc na Sue, bo w sumie to na prawdę był tego pewien. - Obie macie nieziemskie pokłady uroku, wiesz? I dość podobny temperament chyba.
W Clarze jest on trochę bardziej ukryty, zakopany pod warstwą wyrzutów sumienia i braku pewności siebie związanego z jej przejściami, jednak był pewien, że to minie. Sue z resztą to akurat na pewno zrozumie - doskonale w końcu wiedziała jak ciężkie przeżycia wpływają na człowieka.
- Może. - przyznał. Oboje mieli w końcu co robić, mieli też problemy do obmyślenia, lub upchania w niepamięć, zależnie od temperamentu. - A może oczekujemy wyników za szybko. Ostatecznie każda nauka trwa.
Chyba tylko w ataku zawsze był dobry. Jak na dany poziom oczywiście, ale robił to dość intuicyjnie, gest różdżki był dla niego dość oczywisty, zaklęcia po prostu częściej mu wychodziły. Ze wszystkim innym jednak musiał czekać i oczekiwać rezultatów, czekać aż zaskoczy. Choć ostatecznie nawet samo horatio w końcu trenował osobno i próbował znaleźć sposób, zapamiętać, sprawić by stało się odruchowe - a niezmiennie było to zdecydowanie najtrudniejsze z zaklęć.
- Chyba lubię ten moment oczekiwania tak szczerze. W sensie niecierpliwię się, żeby już móc robic fajne rzeczy, ale z drugiej strony lubię wyobrażać sobie jak to będzie i spodziewać się wyników.
Dodał z lekkim uśmiechem, wcale nie zniechęcony kolejnymi porażkami, a wręcz przeciwnie - zamierzał próbować do skutku. Nie był wybitnie cierpliwy, ale też wiedział że nie stara się o byle-co.
- To prawda.
Bertie wierzył, że mają czas. Dadzą radę, zniosą co będzie trzeba znieść i zobaczą ten świat lepszym niż jest teraz. Co robiliby bez tej wiary w Zakonie?
Uśmiechnął się ponownie kiedy Sue zniewidzialniła kamień, tylko niestety nie tym zaklęciem.
- Susmeleon: 1, Pluto: 0. - podsumował z uśmiechem nieudaną niestety próbę, którą obserwował uważnie. - Wyrównujemy ranking?
- Spróbuj mocniej zaakcentować początek. - zaproponował jej, zaraz wymawiając zaklęcie w podobny, choć jednak trochę inny sposób, wyraźniej i głośniej skupiając się na plu i łagodniej dodając to.
Czekał na jej kolejną próbę, doszukując się błędów do skorygowania, a później ponownie sam zamknął oczy. Miał wrażenie, że robi wszystko jak należy, jednak najwidoczniej nie do końca tak było. Skupiał się na magii, na tym co w nim krąży. Starał się myśleć o tym, jak manipulują magią na anomaliach - są w stanie poruszać jej energią, zmieniać w sposób jaki im odpowiada. Skoro są w stanie robić to, przekonanie energii jaką ma w sobie, by dała o sobie znać bez pomocy różdżki nie powinno być takie trudne.
Starał się skumulować własną magię w dłoniach. Wyczuć ją, poruszał palcami, starając się wyszukać różnicę jaka może się pojawić i dopiero w chwili, kiedy faktycznie poczuł, że coś się dzieje, wypowiedział inkantację.
- Sergerego.
Wierząc, że się uda. Może nie w tej chwili. Ale z czasem na pewno. Nawet przy tym nie zauważył, że tym razem pod jego paznokciami znów zaczęła pojawiać się krew.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Spodziewała się, że Bertie nie będzie protestował, zgadzając się na najlepszą dla nowej lokatorki opcję. Kiwnęła głową, przyjmując informację o łóżku, w razie czego gotowa do pomocy, choćby mieli sklecić je sami ze skrawków różnych materiałów. Mogła na nim spać - rzeczy stworzone własnymi rękoma miały w jej oczach więcej charakteru. Zaśmiała się lekko - dla niej bardziej naturalnym było zniknięcie Clarence z salonu - nie dlatego, że nie było to jej miejsce, a dlatego, że było to miejsce dla wszystkich.
- Nie przestanie - brzmiała dalej uśmiechem. Wzruszyła ramionami, nadając temu prostemu gestowi zwiewności, wciąż magiczną mocą uniesiona nad gałęzią. - W końcu wciąż będzie tam mile widziana - częściej lub rzadziej, egzystował tam każdy - jak w kuchni. - Powinniśmy zorganizować jakieś wspólne gry - podsunęła, z taką dziwną paczką na pewno byłoby ciekawie.
- Odwiedzę ją niedługo i dam znać, że cieszę się z tego rozwiązania - odpowiedziała, zakładając kosmyk włosów za ucho, ten jednak prędko wywinął się z kryjówki, ponownie omiatając twarz. Powinna je chyba zapuścić. Kiwnęła głową, uważnie obserwując Bertiego, gdy mówił o pannie Waffling.
- Ufa ci - stwierdziła lekko, przechylając głowę. Jeśli tak nie było, Susanne nie wierzyła, że nie ulegnie to prędkiej zmianie - Bott należał do tych ludzi, do których zaufanie budowało się sprawnie. W jej życiu okazał się bardzo stałą podporą. Wiedziała, że nie inaczej będzie z Clarą - obydwie dzięki niemu miały się gdzie podziać. To było dużo. Bardzo wiele. - Też tak myślę, ma dobrą aurę - potwierdziła, nie obawiając się ze strony dziewczyny żadnych nieprzyjemności, nie widząc ich też u siebie. Zaróżowiła się lekko na wspomnienie o uroku. Nie wiedząc czemu, to określenie zawsze trochę ją dziwiło - żyła po prostu w swoim świecie, nic więcej. Szybko się jednak zreflektowała, nie pozwalając zawstydzeniu trwać dłużej niż chwilę. - Ha, to znaczy, że powinnyśmy razem wyłapać chandruny i gnębiwtryski - kiwnęła dziarsko głową, już wyobrażając sobie to polowanie. Kres chandrunom!
Rzeczywiście, okres oczekiwania kojarzył jej się przyjemnie, kiedy już osiągało się cel. Zaskoczenie, że to już i tak przychodziło.
- Tak! Też o tym śnisz? - zapytała, przypominając sobie serie snów, w których przybierała coraz to różniejsze, zwierzęce postaci. Niektóre z tych obrazów okazywały się straszne, prawdopodobnie przesiąknięte jej własnymi, trudnymi emocjami, lecz czasem były wytchnieniem od nieustannych koszmarów. - Ostatnio byłam ośmiornicą - mruknęła w zastanowieniu, przypominając sobie macki i przyssawki, dziwny, ale zwinny sposób poruszania się. - Tak silną, że potrafiła otworzyć słoik bez pomocy magii - normalnie było z tym więcej problemów, ale kto by się przejmował, mając za ścianą trzech słoikowych wybawców.
Dziarsko zabrała się za nadrabianie, ponownie korzystając ze wskazówek. Skierowała różdżkę na kamień. - Pluto - wypowiedziała lekko, oczekując efektów. Zaraz dostrzegła jednak, co dzieje się z palcami przyjaciela i zerknęła na niego spod zmrużonych powiek.
- Wystarczy - stwierdziła stanowczo. - Wielki Dąb pozwoli ci wejść do swojego podziemnego królestwa. Mamy cię na oku - spojrzała znów przez dziurawego liścia - szanuj jego korzenie, wojowniku Czerwonej Rzeki - jak na zawołanie, efekt udanego Sergerego ustał, sprawiając, że wylądowała na gałęzi. Złapała równowagę, choć zachwiała się niebezpiecznie. Nie miało to znaczenia, bo niedługo później już gramoliła się na dół, by z Bottem udać się do ciepłego domu.
| nie rzucam tym razem, uznaję, że udane!
| zt
- Nie przestanie - brzmiała dalej uśmiechem. Wzruszyła ramionami, nadając temu prostemu gestowi zwiewności, wciąż magiczną mocą uniesiona nad gałęzią. - W końcu wciąż będzie tam mile widziana - częściej lub rzadziej, egzystował tam każdy - jak w kuchni. - Powinniśmy zorganizować jakieś wspólne gry - podsunęła, z taką dziwną paczką na pewno byłoby ciekawie.
- Odwiedzę ją niedługo i dam znać, że cieszę się z tego rozwiązania - odpowiedziała, zakładając kosmyk włosów za ucho, ten jednak prędko wywinął się z kryjówki, ponownie omiatając twarz. Powinna je chyba zapuścić. Kiwnęła głową, uważnie obserwując Bertiego, gdy mówił o pannie Waffling.
- Ufa ci - stwierdziła lekko, przechylając głowę. Jeśli tak nie było, Susanne nie wierzyła, że nie ulegnie to prędkiej zmianie - Bott należał do tych ludzi, do których zaufanie budowało się sprawnie. W jej życiu okazał się bardzo stałą podporą. Wiedziała, że nie inaczej będzie z Clarą - obydwie dzięki niemu miały się gdzie podziać. To było dużo. Bardzo wiele. - Też tak myślę, ma dobrą aurę - potwierdziła, nie obawiając się ze strony dziewczyny żadnych nieprzyjemności, nie widząc ich też u siebie. Zaróżowiła się lekko na wspomnienie o uroku. Nie wiedząc czemu, to określenie zawsze trochę ją dziwiło - żyła po prostu w swoim świecie, nic więcej. Szybko się jednak zreflektowała, nie pozwalając zawstydzeniu trwać dłużej niż chwilę. - Ha, to znaczy, że powinnyśmy razem wyłapać chandruny i gnębiwtryski - kiwnęła dziarsko głową, już wyobrażając sobie to polowanie. Kres chandrunom!
Rzeczywiście, okres oczekiwania kojarzył jej się przyjemnie, kiedy już osiągało się cel. Zaskoczenie, że to już i tak przychodziło.
- Tak! Też o tym śnisz? - zapytała, przypominając sobie serie snów, w których przybierała coraz to różniejsze, zwierzęce postaci. Niektóre z tych obrazów okazywały się straszne, prawdopodobnie przesiąknięte jej własnymi, trudnymi emocjami, lecz czasem były wytchnieniem od nieustannych koszmarów. - Ostatnio byłam ośmiornicą - mruknęła w zastanowieniu, przypominając sobie macki i przyssawki, dziwny, ale zwinny sposób poruszania się. - Tak silną, że potrafiła otworzyć słoik bez pomocy magii - normalnie było z tym więcej problemów, ale kto by się przejmował, mając za ścianą trzech słoikowych wybawców.
Dziarsko zabrała się za nadrabianie, ponownie korzystając ze wskazówek. Skierowała różdżkę na kamień. - Pluto - wypowiedziała lekko, oczekując efektów. Zaraz dostrzegła jednak, co dzieje się z palcami przyjaciela i zerknęła na niego spod zmrużonych powiek.
- Wystarczy - stwierdziła stanowczo. - Wielki Dąb pozwoli ci wejść do swojego podziemnego królestwa. Mamy cię na oku - spojrzała znów przez dziurawego liścia - szanuj jego korzenie, wojowniku Czerwonej Rzeki - jak na zawołanie, efekt udanego Sergerego ustał, sprawiając, że wylądowała na gałęzi. Złapała równowagę, choć zachwiała się niebezpiecznie. Nie miało to znaczenia, bo niedługo później już gramoliła się na dół, by z Bottem udać się do ciepłego domu.
| nie rzucam tym razem, uznaję, że udane!
| zt
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
- To właściwie świetny pomysł. - przyznał szczerze i z entuzjazmem na propozycję jakiejś gry w Ruderze. - Jak się trochę wygrzebię z otwierania lokalu to musimy coś zorganizować. Jakieś podchody, chowanego czy bitwę na coś. - stwierdził. Z dodatkiem magii i w tym dość dużym domu to by mogło być na prawdę super. Już zaczął sobie nawet rozplanowywać jak to będzie, ale jednak lepszy będzie na to czas przy końcu listopada czy początku grudnia.
A może sanki z dachu? Zaprosi się też Selwyna, niech spróbuje się drugi raz do nich przekonać skoro pierwszej próby na szczęście nie pamięta.
- Tak. Chyba tak. - przyznał z lekkim uśmiechem. Ciepłym i miłym. Bertie bardzo cenił zaufanie jakie dostawał od innych. I nawet jeśli czasem był szalenie głupi i lekkomyślny, to była jedna z tych rzeczy których nie traktował po macoszemu czy przez pryzmat głupkowatego uśmiechu. To było po prostu ważne.
- Tak, myślę że przydałoby się takie polowanie. - przyznał z rozbawieniem, patrząc na zarumienioną Sue. Mniej więcej już kojarzył czym te stworzonka były i Clarze faktycznie takie polowanie by się przydało. Co prawda dla niej byłoby raczej głupawą zabawą - ale czy taka właśnie nie przepędza ponurych myśli? Może więc coś w tych niewidzialnych stworzonkach na prawdę jest i Sue po prostu faktycznie wie więcej niż inni?
Na pytanie o sny w sumie to pokręcił głową. W jego snach często było bardzo magicznie ale nie identyfikował większości zdarzeń jako przejawy magii bezróżdżkowej. Choć uśmiechnął się szerzej kiedy Sue opowiedziała mu o swoim śnie.
- Pokażę ci jak wrócimy kilka sposobów na to. - stwierdził rozbawiony, wyobrażając sobie przy tym właśnie taką ośmiornicę która w dwóch mackach trzyma słoik i siłuje się z jego nakrętką. - Ale na pewno byłaś super ośmiornicą.
Dodał jeszcze żeby nie było, że bagatelizuje jej super sen, co to to nie!
W tej chwili zaklecie Sue się udało i już chciał jej przybić piątkę, kiedy zauważył, że pod jego paznokciami znów pojawiła się krew. Wystarczy.
- Tak. Pożegnajmy Wielki Dąb i chodźmy na coś ciepłego, hm? - zaczekał na nią na dole, ruszając zaraz do Rudery.
zt <3
A może sanki z dachu? Zaprosi się też Selwyna, niech spróbuje się drugi raz do nich przekonać skoro pierwszej próby na szczęście nie pamięta.
- Tak. Chyba tak. - przyznał z lekkim uśmiechem. Ciepłym i miłym. Bertie bardzo cenił zaufanie jakie dostawał od innych. I nawet jeśli czasem był szalenie głupi i lekkomyślny, to była jedna z tych rzeczy których nie traktował po macoszemu czy przez pryzmat głupkowatego uśmiechu. To było po prostu ważne.
- Tak, myślę że przydałoby się takie polowanie. - przyznał z rozbawieniem, patrząc na zarumienioną Sue. Mniej więcej już kojarzył czym te stworzonka były i Clarze faktycznie takie polowanie by się przydało. Co prawda dla niej byłoby raczej głupawą zabawą - ale czy taka właśnie nie przepędza ponurych myśli? Może więc coś w tych niewidzialnych stworzonkach na prawdę jest i Sue po prostu faktycznie wie więcej niż inni?
Na pytanie o sny w sumie to pokręcił głową. W jego snach często było bardzo magicznie ale nie identyfikował większości zdarzeń jako przejawy magii bezróżdżkowej. Choć uśmiechnął się szerzej kiedy Sue opowiedziała mu o swoim śnie.
- Pokażę ci jak wrócimy kilka sposobów na to. - stwierdził rozbawiony, wyobrażając sobie przy tym właśnie taką ośmiornicę która w dwóch mackach trzyma słoik i siłuje się z jego nakrętką. - Ale na pewno byłaś super ośmiornicą.
Dodał jeszcze żeby nie było, że bagatelizuje jej super sen, co to to nie!
W tej chwili zaklecie Sue się udało i już chciał jej przybić piątkę, kiedy zauważył, że pod jego paznokciami znów pojawiła się krew. Wystarczy.
- Tak. Pożegnajmy Wielki Dąb i chodźmy na coś ciepłego, hm? - zaczekał na nią na dole, ruszając zaraz do Rudery.
zt <3
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
20.12.56
Już czuł świąteczną atmosferę. Co prawda chwilami bał się, ze śniegu napada tyle że Rudera, a raczej jej dach całkowicie zostanie zakopany i zostaną tu uwięzieni, zaraz jednak przekuwał te myśli w plany zjeżdżania na sankach z dachu Rudery, bitew na śnieżki czy innych wspaniałych zabaw świadczących o dojrzałości emocjonalnej i intelektualnej młodego Botta.
Tego bałwana z Clarą w sumie ulepili już wczoraj, ale jakoś tak potem zasiedzieli się z czekoladą, że został jakiś taki bez dodatków. Wrócił więc dziś Bertie z czapą mikołaja, identyczną miał z resztą na własnej głowie. Założył bałwanowi, żeby nie było mu smutno. A rzeźba śnieżna była to okazała i piękna, Bert był z niej szczerze dumny. Zaraz dwa węgielki zostały umieszczone w miejsca oczu kiedy Bott dostrzegł kątem oka niewyraźny ruch.
Uśmiechnął się szeroko do Lany, zaraz wsadzając czerwone, przemarznięte dłonie w kieszenie zimowej kurtki.
- Lana! Piękna jak zawsze, jak ci dzień mija? - odezwał się, chyba głównie po to by zacząć gadać i zaraz wyjął z kieszeni marchewkę, by i ją bałwanowi umocować. - Sprawiałaś kiedyś że bałwany ożywały? W sensie wiesz, żeby zaczął trochę się ruszać i machać. - na pewno się da, pamiętał że jak był mały rodzice to robili, ale nie pamiętał do końca jak. No, musi to rozgryźć, to na pewno jakiś banalnie prosty czar. Albo coś.
Póki co złapał za miotłę, którą wcześniej postawił obok i umocował do bałwaniej ręki, żeby jego Mikołaj w sumie miał na czym latać, bo nie ulepili mu z Clarą sań ani reniferów ostatecznie.
Odsunął się w końcu od bałwana i te swoje czerwone dłonie znów wsadził do kieszeni. Spojrzał na ducha, duszę czy jak ją tam określać, na Lanę w każdym razie i żałował, że jej nie da się jakoś czapki elfa zorganizować czy czegoś. Wielka szkoda.
- Wpadłaś już w świąteczny nastrój? - coś rano marudziła jak znowu puszczał świąteczne piosenki, ale może już się do nich przekonała. Z czasem na pewno się przekona.
Już czuł świąteczną atmosferę. Co prawda chwilami bał się, ze śniegu napada tyle że Rudera, a raczej jej dach całkowicie zostanie zakopany i zostaną tu uwięzieni, zaraz jednak przekuwał te myśli w plany zjeżdżania na sankach z dachu Rudery, bitew na śnieżki czy innych wspaniałych zabaw świadczących o dojrzałości emocjonalnej i intelektualnej młodego Botta.
Tego bałwana z Clarą w sumie ulepili już wczoraj, ale jakoś tak potem zasiedzieli się z czekoladą, że został jakiś taki bez dodatków. Wrócił więc dziś Bertie z czapą mikołaja, identyczną miał z resztą na własnej głowie. Założył bałwanowi, żeby nie było mu smutno. A rzeźba śnieżna była to okazała i piękna, Bert był z niej szczerze dumny. Zaraz dwa węgielki zostały umieszczone w miejsca oczu kiedy Bott dostrzegł kątem oka niewyraźny ruch.
Uśmiechnął się szeroko do Lany, zaraz wsadzając czerwone, przemarznięte dłonie w kieszenie zimowej kurtki.
- Lana! Piękna jak zawsze, jak ci dzień mija? - odezwał się, chyba głównie po to by zacząć gadać i zaraz wyjął z kieszeni marchewkę, by i ją bałwanowi umocować. - Sprawiałaś kiedyś że bałwany ożywały? W sensie wiesz, żeby zaczął trochę się ruszać i machać. - na pewno się da, pamiętał że jak był mały rodzice to robili, ale nie pamiętał do końca jak. No, musi to rozgryźć, to na pewno jakiś banalnie prosty czar. Albo coś.
Póki co złapał za miotłę, którą wcześniej postawił obok i umocował do bałwaniej ręki, żeby jego Mikołaj w sumie miał na czym latać, bo nie ulepili mu z Clarą sań ani reniferów ostatecznie.
Odsunął się w końcu od bałwana i te swoje czerwone dłonie znów wsadził do kieszeni. Spojrzał na ducha, duszę czy jak ją tam określać, na Lanę w każdym razie i żałował, że jej nie da się jakoś czapki elfa zorganizować czy czegoś. Wielka szkoda.
- Wpadłaś już w świąteczny nastrój? - coś rano marudziła jak znowu puszczał świąteczne piosenki, ale może już się do nich przekonała. Z czasem na pewno się przekona.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Kolejna zima przyszła. Te pory roku to już odchodziły i przychodziły, już zapominała powoli która to była jej zima. Wielkimi krokami zbliżały się kolejne urodziny Lany, ale tego akurat Bertie nie wiedział. Nie lubiła mówić o datach, przypominało jej to, jak stara jest, a jako kobieta rasowa z krwi i kości nie lubiła mówić o swoim wieku. Wprawdzie po jej ubiorze dało się mniej więcej wywnioskować z jakiej epoki się wywodziła, ale wątpiła, żeby Bertie aż tak znał się na historii mody, żeby móc to wykalkulować. Ona się za to na tym bardzo dobrze znała. Po prostu patrzyła kto, jak i kiedy się ubierał, widziała to na własne oczy.
Najgorsza w tym życiu po życiu była nuda. Zazwyczaj Begmann się po prostu tułała nie mając co robić poza denerwowaniem ludzi. Ale ile można śpiewać i oglądać ludzi, mających to, czego ona nie miała - życie. Oddychanie, przeżywanie i ta cała farsa z życiem była naprawdę fajna, a ona już prawie zapomniała jak to jest. Dobijające trochę, ale przywykła. Można powiedzieć nawet, że jako duch zupełnie zmieniła swoją osobowość. Teraz była nieustraszona, bo niemal nikt nie mógł nic jej zrobić!
Podleciała powoli, gdy tylko przeniknęła przez dach domu. Ach, Bertie. Zawsze był taki infantylny i dobry, że aż miło się na niego patrzyło. Ocieplał jej chłodne serce takim zachowaniem, w dodatku tak żartował.
Dzisiaj miała melancholijny humor, nie jeden z tych gorszych. Widać było w jej spojrzeniu niesamowitą tęsknotę i spokój. Podleciała do Botta, unosząc się tuż nad ziemią i spojrzała na bałwanka. Przechyliła głowę w bok.
- Za życia umiałam. To się robiło transmutacyjnymi zaklęciami. Chcesz tego spróbować? - spytała spokojnie. Na komplement uśmiechnęła się i może gdyby nie jej trupia bladość nawet by się zarumieniła.
Świąteczne piosenki jej nie pasowały, to oczywiste. Będzie marudzić nadal.
- Ech, Bertie, Bertie. - pokręciła lekko głową i podleciała do bałwana po czym ułożyła się tak, by wyglądało to jakby siedziała dokładnie na jego głowie. Oczywiście bałwan nie czuł żadnego ciężaru z tego tytułu. - Jul to święto życia, narodzin. Jakże mogłabym wpaść w taki nastroj?
Najgorsza w tym życiu po życiu była nuda. Zazwyczaj Begmann się po prostu tułała nie mając co robić poza denerwowaniem ludzi. Ale ile można śpiewać i oglądać ludzi, mających to, czego ona nie miała - życie. Oddychanie, przeżywanie i ta cała farsa z życiem była naprawdę fajna, a ona już prawie zapomniała jak to jest. Dobijające trochę, ale przywykła. Można powiedzieć nawet, że jako duch zupełnie zmieniła swoją osobowość. Teraz była nieustraszona, bo niemal nikt nie mógł nic jej zrobić!
Podleciała powoli, gdy tylko przeniknęła przez dach domu. Ach, Bertie. Zawsze był taki infantylny i dobry, że aż miło się na niego patrzyło. Ocieplał jej chłodne serce takim zachowaniem, w dodatku tak żartował.
Dzisiaj miała melancholijny humor, nie jeden z tych gorszych. Widać było w jej spojrzeniu niesamowitą tęsknotę i spokój. Podleciała do Botta, unosząc się tuż nad ziemią i spojrzała na bałwanka. Przechyliła głowę w bok.
- Za życia umiałam. To się robiło transmutacyjnymi zaklęciami. Chcesz tego spróbować? - spytała spokojnie. Na komplement uśmiechnęła się i może gdyby nie jej trupia bladość nawet by się zarumieniła.
Świąteczne piosenki jej nie pasowały, to oczywiste. Będzie marudzić nadal.
- Ech, Bertie, Bertie. - pokręciła lekko głową i podleciała do bałwana po czym ułożyła się tak, by wyglądało to jakby siedziała dokładnie na jego głowie. Oczywiście bałwan nie czuł żadnego ciężaru z tego tytułu. - Jul to święto życia, narodzin. Jakże mogłabym wpaść w taki nastroj?
Lana Begmann
Zawód : Właścicielka Rudery
Wiek : 148
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I want to choke him,
want to maltreat him,
I want to squeeze him
and break his
neck, neck, neck, neck
want to maltreat him,
I want to squeeze him
and break his
neck, neck, neck, neck
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Duch
Duchy
- Hmm... wiesz ostatnio jak próbowałem transmutacji to sobie zmieniłem palce w takie małe dodatkowe ręce. W sensie nie celowo, to był wypadek. - wspomniał, wyciągając przed siebie dłonie i poruszając nimi energicznie, jednocześnie poruszając palcami jakby chciał jakoś zwizualizować jak to mogło wyglądać. No, w każdym razie robił to dość odruchowo i bez zastanowienia więc trudno orzec co w sumie miał na myśli. - Jak mnie przyjaciel naprawiał to musiałem mu obiecać że nie będę więcej próbował transmutacji bez nadzoru póki jestem z niej taką łamagą. Więc sobie może daruję. - przemówiła ta mała, rozsądna cząstka mózgu Bertiego zanim znacznie większa i pełna wiary w swoje zdolności i chęci czynienia dziwnych radosnych rzeczy nie stłumiła jej sobą. - A tak z ciekawości, jakie to zaklęcia?
Dodał że niby to przy okazji, niby wcale nie taki bardzo zainteresowany ale jego uśmiech chyba mówił wszystko. Czego oczy nie widzą tego sercu nie żal. A w ogóle to Lana mu przecież powie co i jak więc na pewno się uda.
Taki był jakiś radosny - przez tę świąteczną atmosferę - że nawet nie zauważył melancholii w zachowaniu Lany. Po prostu paplał i ubierał to swoje śniegowe dzieło.
Aż ta nie siadła na jego bałwanie. No - jakby siadła, bo w sumie to ona była jakby częścią powietrza. Chyba. W sumie to Bertie nie do końca rozumiał czym są duchy, w sensie tak materialnie czym są, nigdy głębiej się nad tym nie zastanawiał. Energia życiowa? Brzmi dziwnie. Dusza? Tylko no właśnie, to wcale nie brzmi jak ten materialny element który przecież widać.
- Bo ja wiem. Masz wspomnienia. A teraz masz też super muzykę, ozdoby świąteczne. Dom jest pełen ludzi i w ogóle, to chyba wszystko się składa, nie? No i choinka, trzeba ozdobić jakąś choinkę. I w ogóle zwołać ludzi do jakichś sensowniejszych ozdób.
Jak mogła tego nie czuć? Toć grudzień jest miesiącem kiedy cały świat tańczy i śpiewa w rytm kolęd.
- Poza tym nie wiem, czemu akurat narodzin? W sensie to tak symbolicznie ale w praktyce to po prostu jakiś taki... cieplejszy czas. Po prostu. - rozłożył ręce. No, jak inaczej ma do niej przemówić? - Jak nie powiesz że święta są super, cały dzień będę ci śpiewał Jingle Bells. Masz pięć sekund. Cztery. Trzy...
Rozpoczął odliczanie do swojej groźby, którą ewidentnie miał zamiar spełnić jeśli Lana nie ulegnie.
Dodał że niby to przy okazji, niby wcale nie taki bardzo zainteresowany ale jego uśmiech chyba mówił wszystko. Czego oczy nie widzą tego sercu nie żal. A w ogóle to Lana mu przecież powie co i jak więc na pewno się uda.
Taki był jakiś radosny - przez tę świąteczną atmosferę - że nawet nie zauważył melancholii w zachowaniu Lany. Po prostu paplał i ubierał to swoje śniegowe dzieło.
Aż ta nie siadła na jego bałwanie. No - jakby siadła, bo w sumie to ona była jakby częścią powietrza. Chyba. W sumie to Bertie nie do końca rozumiał czym są duchy, w sensie tak materialnie czym są, nigdy głębiej się nad tym nie zastanawiał. Energia życiowa? Brzmi dziwnie. Dusza? Tylko no właśnie, to wcale nie brzmi jak ten materialny element który przecież widać.
- Bo ja wiem. Masz wspomnienia. A teraz masz też super muzykę, ozdoby świąteczne. Dom jest pełen ludzi i w ogóle, to chyba wszystko się składa, nie? No i choinka, trzeba ozdobić jakąś choinkę. I w ogóle zwołać ludzi do jakichś sensowniejszych ozdób.
Jak mogła tego nie czuć? Toć grudzień jest miesiącem kiedy cały świat tańczy i śpiewa w rytm kolęd.
- Poza tym nie wiem, czemu akurat narodzin? W sensie to tak symbolicznie ale w praktyce to po prostu jakiś taki... cieplejszy czas. Po prostu. - rozłożył ręce. No, jak inaczej ma do niej przemówić? - Jak nie powiesz że święta są super, cały dzień będę ci śpiewał Jingle Bells. Masz pięć sekund. Cztery. Trzy...
Rozpoczął odliczanie do swojej groźby, którą ewidentnie miał zamiar spełnić jeśli Lana nie ulegnie.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Uniosła brew. Nie rozumiała, wydawało jej się, że jej kochany Bertie był utalentowanym czarodziejem, a tutaj takie wypadki mu się zdarzały. Może to dlatego, że transmutacja wymaga skupienia, a on ze skupieniem się nie rymował. Obserwowała chłopaka tak często, że równie dobrze mogła powiedzieć, że zna go lepiej niż jego własna matka! Gdy poruszał się po domu, gdy spał, gdy myślał, że akurat gdzieś wyszła. Nigdy się nie spodziewał, gdzie Lana może się czaić!
- Lepiej rzeczywiście nie próbuj. Ale zdradzić mogę. To idzie Inanimatus Conjurus. - powiedziała tylko. O jako żywa kobieta była całkiem niezła z transmutacji i zielarstwa. Kompletna pacyfistka, teraz musi znajdować własne sposoby na walkę o swoje. Na przykład irytowanie ludzi swoim śpiewem! Nigdy nie była dobra w walce, wolała tworzyć niż niszczyć. Ach, gdyby Bertie poznał ją gdy policzki miała rumiane, usta jak płatki róż, a włosy jak heban. Jak by mogła go rozkochać! Teraz nikt przecież nie pokocha tych zimnych dłoni, nawet kości w niej nie było!
- Święta w moim domu nie były specjalnie radosne. - powiedziała spokojnie. Dopiero gdy ten, którego dłonie zostały na jej szyi wprowadził atmosferę przemiłych świąt. We dwoje, przy jednym stole, ubierając choinkę z uśmiechem na ustach. - Gdybym miała świętować, chciałabym kolację, taką skromną, tylko z Tobą, mój drogi Albercie.
Zachichotała pod nosem rozbawiona. Że też naprawdę się nie domyślał.
- Moja mamusia tłumaczyła to tak. W okolice Julu zawsze rodzi się najwięcej wiosennych dziatek, bo gdy po zimie czujemy pierwsze promienie słońca, bardziej chętni jesteśmy do zalotów. - Rzeczywiście w jej czasach dzieci bardzo często rodziły się właśnie w dniach grudniowych. Choć równie dużo co w październiku czy listopadzie. Więc nie wiedziała dokładnie dlaczego, nigdy nie dopytywała mamy jak ta teoria wyszła, pewnie z jakiejś legendy, której nawet kobieta nie znała. Tak właśnie rodzą się tradycje - z tego, że ktoś kiedyś coś ustalił, a później wszyscy pozapominali, jak to było i wymyślili własne teorie.
- Lepiej rzeczywiście nie próbuj. Ale zdradzić mogę. To idzie Inanimatus Conjurus. - powiedziała tylko. O jako żywa kobieta była całkiem niezła z transmutacji i zielarstwa. Kompletna pacyfistka, teraz musi znajdować własne sposoby na walkę o swoje. Na przykład irytowanie ludzi swoim śpiewem! Nigdy nie była dobra w walce, wolała tworzyć niż niszczyć. Ach, gdyby Bertie poznał ją gdy policzki miała rumiane, usta jak płatki róż, a włosy jak heban. Jak by mogła go rozkochać! Teraz nikt przecież nie pokocha tych zimnych dłoni, nawet kości w niej nie było!
- Święta w moim domu nie były specjalnie radosne. - powiedziała spokojnie. Dopiero gdy ten, którego dłonie zostały na jej szyi wprowadził atmosferę przemiłych świąt. We dwoje, przy jednym stole, ubierając choinkę z uśmiechem na ustach. - Gdybym miała świętować, chciałabym kolację, taką skromną, tylko z Tobą, mój drogi Albercie.
Zachichotała pod nosem rozbawiona. Że też naprawdę się nie domyślał.
- Moja mamusia tłumaczyła to tak. W okolice Julu zawsze rodzi się najwięcej wiosennych dziatek, bo gdy po zimie czujemy pierwsze promienie słońca, bardziej chętni jesteśmy do zalotów. - Rzeczywiście w jej czasach dzieci bardzo często rodziły się właśnie w dniach grudniowych. Choć równie dużo co w październiku czy listopadzie. Więc nie wiedziała dokładnie dlaczego, nigdy nie dopytywała mamy jak ta teoria wyszła, pewnie z jakiejś legendy, której nawet kobieta nie znała. Tak właśnie rodzą się tradycje - z tego, że ktoś kiedyś coś ustalił, a później wszyscy pozapominali, jak to było i wymyślili własne teorie.
Lana Begmann
Zawód : Właścicielka Rudery
Wiek : 148
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I want to choke him,
want to maltreat him,
I want to squeeze him
and break his
neck, neck, neck, neck
want to maltreat him,
I want to squeeze him
and break his
neck, neck, neck, neck
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Duch
Duchy
- Mhmm. - zapamiętał inkantację, a jakże. Nie próbował jednak, bo ostatecznie na zaklęcie składa się też konkretny gest różdżką, a nieraz i emocje czy myśli. Nauczył się już trochę od ostatniej próby i nie był skory do AŻ TAK pochopnego rzucania zaklęć. Póki co przynajmniej. Tak czy inaczej nie sięgał po różdżkę, narazie pogodziwszy się z faktem że jego nowy przyjaciel-bałwan nie będzie biegał po podwórku. Może potem popyta innych domowników jak się takie szalone rzeczy robi.
- Oh, Lano kochana, tak wspaniałej kobiecie nigdy bym nie odmówił. - zapewnił i nawet się ukłonił lekko jak na dżentelmena przystało. Uśmiechnął się przy tym szeroko, jak to on, na wzmiankę o niezbyt wesołych świętach, lekko rozkładając ręce.
- Teraz będą. Pora zmienić skojarzenia. - zawsze mu się to wydawało przykre, że w innych domach na ten okres różnie się patrzyło. Wiedział jednak, że nie ma na to wpływu, rodziny są różne i nie każdy miał tyle szczęścia co on pod tym względem, na przeszłość nie ma wpływu. Na przyszłość - owszem.
- Mi się kojarzy, że ludzie mówią tak o wiośnie. Ze to czas kiedy wszystko ożywa i ludziom się na romansowanie zbiera. - wzruszył ramionami. - To tylko skojarzenia. Choć całkiem miłe.
On sam kojarzył święta po prostu z rodziną, piosenkami, prezentami, zapachem choinki, jedzenia i masą chaosu.
- Trzeba ci poukładać w głowie porządnie. - zrezygnował z tego odliczania, skoro Lana jest taka uparta i po prostu zrobi święta co się jej spodobają. - Dwidziestego trzeciego robimy święta. W Ruderze, zaproszę trochę ludzi, nagotuje się jedzenia i wszystkiego. Zobaczysz, będzie super.
Zapewnił. Kolejnego dnia pewnie większość ludzi rozejdzie się do swoich własnych rodzin i w sumie to pusta Rudera może być dla Lany przykra, ale można też sprawić że będzie wtedy radośnie odpoczywała po świątecznym chaosie dnia poprzedniego, prawda? Prawda.
- Zamęczymy cię piosenkami. W zemście za twoje śpiewanie. - uśmiechnął się zaraz szerzej.
- Oh, Lano kochana, tak wspaniałej kobiecie nigdy bym nie odmówił. - zapewnił i nawet się ukłonił lekko jak na dżentelmena przystało. Uśmiechnął się przy tym szeroko, jak to on, na wzmiankę o niezbyt wesołych świętach, lekko rozkładając ręce.
- Teraz będą. Pora zmienić skojarzenia. - zawsze mu się to wydawało przykre, że w innych domach na ten okres różnie się patrzyło. Wiedział jednak, że nie ma na to wpływu, rodziny są różne i nie każdy miał tyle szczęścia co on pod tym względem, na przeszłość nie ma wpływu. Na przyszłość - owszem.
- Mi się kojarzy, że ludzie mówią tak o wiośnie. Ze to czas kiedy wszystko ożywa i ludziom się na romansowanie zbiera. - wzruszył ramionami. - To tylko skojarzenia. Choć całkiem miłe.
On sam kojarzył święta po prostu z rodziną, piosenkami, prezentami, zapachem choinki, jedzenia i masą chaosu.
- Trzeba ci poukładać w głowie porządnie. - zrezygnował z tego odliczania, skoro Lana jest taka uparta i po prostu zrobi święta co się jej spodobają. - Dwidziestego trzeciego robimy święta. W Ruderze, zaproszę trochę ludzi, nagotuje się jedzenia i wszystkiego. Zobaczysz, będzie super.
Zapewnił. Kolejnego dnia pewnie większość ludzi rozejdzie się do swoich własnych rodzin i w sumie to pusta Rudera może być dla Lany przykra, ale można też sprawić że będzie wtedy radośnie odpoczywała po świątecznym chaosie dnia poprzedniego, prawda? Prawda.
- Zamęczymy cię piosenkami. W zemście za twoje śpiewanie. - uśmiechnął się zaraz szerzej.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Teren przed domem
Szybka odpowiedź