Kuchnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Kuchnia
Do w miarę stałego umeblowania tego wnętrza należą flakoniki, garnki, stół, kredens, zlewozmywak, cała masa patelni i tym podobbnych rzeczy oraz Bertie. Kuchnia w Ruderze jest bardzo przytulnym i ciepłym miejscem w którym jest wszystko, czego trzeba do zrobienia pysznego posiłku. Bardzo często z resztą na stole stoi jakieś ciasto, albo na kuchence garnek zupy, którym goście, czy domownicy mogą się częstować.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Ostatnio zmieniony przez Bertie Bott dnia 13.11.16 0:10, w całości zmieniany 1 raz
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
6.12
Szczur przemknął się do ulubionej dziury w zewnętrznej ścianie, myśląc sobie, że Bertie zapewne nigdy jej nie załata (i chyba nawet jej nie zauważa). Potem pod parkiet, i hop, do kolejnej dziury! Po drodze wyczuł zapach myszy i zanotował w myślachże chętnie by ją upolował i zjadł żeby ostrzec Botta, że jak nie będzie sprzątał okruszków z kuchennej podłogi to zwalą mu się tu gryzonie.
Przebiegł przez salon, trzymając się tuż przy ścianie. Na szczęście nikogo tu nie było, a i Lana chyba nigdzie się nie kręciła. Dobiegł do progu kuchni i zobaczył znajome nogi Bertiego. Bott stał tyłem do niego, przy kuchennym blacie. Idealnie.
Korzystając z prywatności jaką zapewniał ten dom, Steffen wrócił do ludzkiej postaci już w progu kuchni.
Od połowy siódmego roku w Hogwarcie, przyjaciel Bertiego często pojawiał się niedaleko niego znikąd. Cukiernik mógł zwalać nagłe wpadanie na Steffa na zakręcie na własne rozkojarzenie, a Cattermole'a niezmiernie bawiło sprawdzanie, kiedy przyjaciel zorientuje się, że coś tu nie gra. Nikomu nie powiedział o swojej nielegalnej animagii, ale jeśli kogoś obdarzyłby takim zaufaniem, to właśnie Bertiego. W szkole czuł się źle, mając przed kumplem taki sekret i obiecał sobie, że przyzna się przyjacielowi do wszystkiego...gdy tylko ten zauważy, że w nowych wyczynach Steffa ("zakradłem się do biblioteki nocą!") i jego pojawianiu się w dziwnych miejscach o dziwnych porach jest coś nienaturalnego.
Minęły cztery lata, a Bertie jeszcze się nie zorientował.
Dlatego Steff arogancko zakradł się do jego własnego domu, chociaż byli umówieni i mógł po prostu zapukać. Wchodzenie do Rudery w zwierzęcy sposób było jednak o wiele zabawniejsze!
Postanowił spróbować zajść Bertiego od tyłu i wykrzyczeć mu powitanie prosto do ucha. Tym razem jako człowiek, żeby było uczciwie!
-Znowu nie zamknąłeś na klucz drzwi wejściowych! Ktoś cię jeszcze tu okradnie! - zakpił na powitanie, spoglądając na Beriego z udawaną surowością. Oczywiście, żeakurat dzisiaj zamknął. Ale przypomnienie mu, że nigdy nie wolno być rozkojarzonym należało przecież do obowiązków przyjaciół!
wchodzę do domu jako szczur, ale w progu kuchni przemieniam się w człowieka - rzucam kością na ukrywanie się (I) żeby sprawdzić czy udało mi się podejść Botta od tyłu, czy usłyszał mnie wcześniej!
(nie rzucam na) kłamstwo (I): wkręcam Beriego z pokerową twarzą!
Szczur przemknął się do ulubionej dziury w zewnętrznej ścianie, myśląc sobie, że Bertie zapewne nigdy jej nie załata (i chyba nawet jej nie zauważa). Potem pod parkiet, i hop, do kolejnej dziury! Po drodze wyczuł zapach myszy i zanotował w myślach
Przebiegł przez salon, trzymając się tuż przy ścianie. Na szczęście nikogo tu nie było, a i Lana chyba nigdzie się nie kręciła. Dobiegł do progu kuchni i zobaczył znajome nogi Bertiego. Bott stał tyłem do niego, przy kuchennym blacie. Idealnie.
Korzystając z prywatności jaką zapewniał ten dom, Steffen wrócił do ludzkiej postaci już w progu kuchni.
Od połowy siódmego roku w Hogwarcie, przyjaciel Bertiego często pojawiał się niedaleko niego znikąd. Cukiernik mógł zwalać nagłe wpadanie na Steffa na zakręcie na własne rozkojarzenie, a Cattermole'a niezmiernie bawiło sprawdzanie, kiedy przyjaciel zorientuje się, że coś tu nie gra. Nikomu nie powiedział o swojej nielegalnej animagii, ale jeśli kogoś obdarzyłby takim zaufaniem, to właśnie Bertiego. W szkole czuł się źle, mając przed kumplem taki sekret i obiecał sobie, że przyzna się przyjacielowi do wszystkiego...gdy tylko ten zauważy, że w nowych wyczynach Steffa ("zakradłem się do biblioteki nocą!") i jego pojawianiu się w dziwnych miejscach o dziwnych porach jest coś nienaturalnego.
Minęły cztery lata, a Bertie jeszcze się nie zorientował.
Dlatego Steff arogancko zakradł się do jego własnego domu, chociaż byli umówieni i mógł po prostu zapukać. Wchodzenie do Rudery w zwierzęcy sposób było jednak o wiele zabawniejsze!
Postanowił spróbować zajść Bertiego od tyłu i wykrzyczeć mu powitanie prosto do ucha. Tym razem jako człowiek, żeby było uczciwie!
-Znowu nie zamknąłeś na klucz drzwi wejściowych! Ktoś cię jeszcze tu okradnie! - zakpił na powitanie, spoglądając na Beriego z udawaną surowością. Oczywiście, że
wchodzę do domu jako szczur, ale w progu kuchni przemieniam się w człowieka - rzucam kością na ukrywanie się (I) żeby sprawdzić czy udało mi się podejść Botta od tyłu, czy usłyszał mnie wcześniej!
(nie rzucam na) kłamstwo (I): wkręcam Beriego z pokerową twarzą!
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 69
'k100' : 69
Z reguły wcale nie zamykał drzwi Rudery. Dom był chroniony przy pomocy zaklęć (o czym pewnie powiedziałby przyjacielowi dawno, tylko jak powiedzieć "wiesz, obawiam się że banda psychopatów zleci mi się do domu za walkę po stronie dobra"?), nikt niepowołany nie mógł się do niego dostać, za to wszyscy inni byli zawsze mile widziani. To z resztą mówiła zawsze świecąca się lampka przy drzwiach. Rudera znajdowała się częściowo w lesie, nie była widoczna ulicy, trzeba było wiedzieć kiedy wejść na ścieżkę, jednak wystarczyło iść za światełkiem by zawsze trafić.
Rzecz w tym, że dzisiaj Bertie zamknął drzwi na klucz, bo coś było z nimi nie tak i potrafiły otworzyć się pod naporem silnego wiatru. Nie chciał po raz kolejny odśnieżać salonu, o nie.
Szczególnie że kuchnia była tak cudownie ciepła. Stąd nawet fajnie było popatrzeć jak śnieg osadza się na szybach i jeszcze trochę, a cały ten dom zniknie pod grubą warstwą puchu. W sumie nic trudnego kiedy znad ziemi wystaje jedynie dach.
Mieszał właśnie masę na muffinki czekoladowe w ilości lekko mówiąc hurtowej - niewątpliwie do cukierni. Na głowie miał nadal czapę mikołaja i nucił pod nosem jakąś świąteczną piosenkę, uparcie ignorując fakt że świat szaleje.
I w tej chwili jego drogi przyjaciel postanowił swoim zwyczajem pojawić się znikąd i zacząć się drzeć. Bertie podskoczył, a miska wypadła mu z rąk, czego z resztą można się było spodziewać. Pyszne ciasto ciapnęło na podłogę, mieszając się z kawałkami szkła.
- Czy ty nie jesteś w stanie raz na jakiś czas witać się JAK NORMALNI LUDZIE?! - no, kretyn. Kretyn i marnotrawiec i w ogóle najgorsze zło. Ale w sumie to jak Bertiemu serce przestało walić jak szalone to nawet się zaśmiał, nawet w sumie zabawnie to wyszło. Tylko ciasta szkoda. - Nie dostaniesz muffinki.
Dodał, wyznaczając mu tym samym okrutną karę, a jak. Odruchowo sięgnął po różdżkę by posprzątać, jednak wspominając fakt że anomalie lubią tłuc okna a w tej chwili panuje śnieżyca, westchnął i kucnął by zabrać się za sprawę po mugolsku.
- Poza tym po pierwsze tu nie ma czego ukraść, po drugie nawet gdyby było, Lana jest lepsza niż najlepszy stróż i postawiłaby w porę całą Ruderę na nogi. - stwierdził, całkiem z tego systemu antywłamaniowego zadowolony nawet jeśli często działał aż nazbyt dobrze. Cóż, taki już urok tej wspaniałej duszyczki. - Po trzecie dziś akurat zamknąłem drzwi i jestem tego pewien. Nie mów, że zamek też nawala?
Będzie musiał się temu przyjrzeć.
- Twoje zdolności włamywania się są przerażające swoją drogą. Zacznę myśleć, że potrafisz chodzić przez ściany czy coś. - stwierdził, wyrzucając całą muffinkowo szklaną masę do śmietnika. - Eh, to mogło być pożywienie.
Dodał tylko, patrząc z tęsknotą za wyrzucanym jedzeniem. W sumie to miał dość słodkości po całych dniach w cukierni, ale nie ważne.
- Powinieneś w ramach przeprosin zrobić mi kanapkę w sumie.
Rzecz w tym, że dzisiaj Bertie zamknął drzwi na klucz, bo coś było z nimi nie tak i potrafiły otworzyć się pod naporem silnego wiatru. Nie chciał po raz kolejny odśnieżać salonu, o nie.
Szczególnie że kuchnia była tak cudownie ciepła. Stąd nawet fajnie było popatrzeć jak śnieg osadza się na szybach i jeszcze trochę, a cały ten dom zniknie pod grubą warstwą puchu. W sumie nic trudnego kiedy znad ziemi wystaje jedynie dach.
Mieszał właśnie masę na muffinki czekoladowe w ilości lekko mówiąc hurtowej - niewątpliwie do cukierni. Na głowie miał nadal czapę mikołaja i nucił pod nosem jakąś świąteczną piosenkę, uparcie ignorując fakt że świat szaleje.
I w tej chwili jego drogi przyjaciel postanowił swoim zwyczajem pojawić się znikąd i zacząć się drzeć. Bertie podskoczył, a miska wypadła mu z rąk, czego z resztą można się było spodziewać. Pyszne ciasto ciapnęło na podłogę, mieszając się z kawałkami szkła.
- Czy ty nie jesteś w stanie raz na jakiś czas witać się JAK NORMALNI LUDZIE?! - no, kretyn. Kretyn i marnotrawiec i w ogóle najgorsze zło. Ale w sumie to jak Bertiemu serce przestało walić jak szalone to nawet się zaśmiał, nawet w sumie zabawnie to wyszło. Tylko ciasta szkoda. - Nie dostaniesz muffinki.
Dodał, wyznaczając mu tym samym okrutną karę, a jak. Odruchowo sięgnął po różdżkę by posprzątać, jednak wspominając fakt że anomalie lubią tłuc okna a w tej chwili panuje śnieżyca, westchnął i kucnął by zabrać się za sprawę po mugolsku.
- Poza tym po pierwsze tu nie ma czego ukraść, po drugie nawet gdyby było, Lana jest lepsza niż najlepszy stróż i postawiłaby w porę całą Ruderę na nogi. - stwierdził, całkiem z tego systemu antywłamaniowego zadowolony nawet jeśli często działał aż nazbyt dobrze. Cóż, taki już urok tej wspaniałej duszyczki. - Po trzecie dziś akurat zamknąłem drzwi i jestem tego pewien. Nie mów, że zamek też nawala?
Będzie musiał się temu przyjrzeć.
- Twoje zdolności włamywania się są przerażające swoją drogą. Zacznę myśleć, że potrafisz chodzić przez ściany czy coś. - stwierdził, wyrzucając całą muffinkowo szklaną masę do śmietnika. - Eh, to mogło być pożywienie.
Dodał tylko, patrząc z tęsknotą za wyrzucanym jedzeniem. W sumie to miał dość słodkości po całych dniach w cukierni, ale nie ważne.
- Powinieneś w ramach przeprosin zrobić mi kanapkę w sumie.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Steffen też już dawno powiedziałby przyjacielowi o animagii, ale jak to zrobić, gdy dezorientowanie Beriego było takie zabawne? Dał mu już tyle szans aby się domyślił. Nawet Lana uznawała to (chyba) za śmieszne, bo zdążyła już nakryć Steffa, ale ku jego uldze nie odzywała się ani słowem. Miał nadzieję, że o jego sekrecie nie wie ani jedna żywa dusza, ale martwą jakąś przełknął.
Tyle, że...Bertie zaufał mu ze swoim sekretem. Wciągnął go do Zakonu, a raczej próbował wciągać, bo Steffen musi się jeszcze wykazać przed innymi. Odkąd Cattermole dowiedział się o odważnych ludziach, ryzykujących życie by walczyć z zepsutą arystokracją i Czarnym Panem...odkąd dowiedział się, że jego najlepszy przyjaciel jest jednym z nich i od miesięcy nadstawia karku chociaż mógłby mieć każdą dziewczynę i żyć sobie beztrosko...to cóż, zrobiło mu się strasznie wstyd, że Bertie obdarzył go takim zaufaniem (znaczy no, kogo jak nie jego, byli najlepszymi przyjaciółmi, ale i tak!), a on nie powiedział mu jeszcze o głupich przemianach w szczura. Czymś o wiele bardziej przyziemnym niż ratowanie świata. Musi to w końcu zrobić, bo miał zamiar dyskretnie wypytać przyjaciela, czy wśród Zakonników znajdują się jacyś policjanci i nadgorliwcy gotowi zmusić go do rejestracji. Chętnie pomógłby im swoimi talentami, ale nie chciał wyjść w ich oczach na jakiegoś przestępcę czy coś.
W każdym razie, było mu tak ogółem trochę głupio, ale gdy Bertie upuścił miskę to zrobiło mu się bezbrzeżnie głupio. Chciał go tylko nastraszyć, a nie marnować jedzenie!
-Bott, ale z ciebie fajtłapa! - westchnął, kręcąc z politowaniem głową, ale rzucił Bertiemu szczerze skruszone spojrzenie.
-O, fajna czapka! Przepraszam. Zapamiętam już, żeby cię straszyć jak odłożysz miskę. - przysiągł szczerze, po czym kucnął i pomógł kumplowi sprzątać. Odkąd nastały anomalie, sto razy bardziej podziwiał własną mamę!
-Dasz wiarę, że moja mama sprząta tak całe życie? - zadumał się nad heroizmem biednej mugolki i wszystkich mugolskich i charłackich mam. Najbardziej lubił gotować magicznie, ale jemu też już raz wysadziło okna, więc ostatnio chodził do mamy po lekcje mugolskiego gotowania. A jeszcze chętniej - na gotowe.
-Wpadnijmy do niej na obiad, co? Też ma przepis na muffinki. Cynamonowe. - bo przepraszanie przyjaciela kuchnią własnej, niczego nieświadomej mamy, było bardzo z klasą.
Zastygł, spoglądając na Bertiego z kucek - skonfrontowany z niewygodną prawdą o zamkniętych drzwiach.
-Jesteś pewien, że zamknąłeś? - jak to był pewien? Zwykle nie był niczego pewien, rozkojarzonych ludzi najłatwiej się wkręca. -E...nie, nie psuje się! - zapewnił szybko. Zniszczywszy niechcący materiał na muffinki, nie miał już sumienia namawiać przyjaciela do niepotrzebnej naprawy drzwi.
-Ech, Bertie, jasne, że zrobię ci kanapkę. Tylko muszę ci coś powiedzieć. - westchnął i wstał, gdy Bott odwrócił się żeby wyrzucić jedzenie do kosza. Steff miał nadzieję, że zdąży dobrać się do tej masy jako szczur, mniam mniam. Co prawda czekolada mu chyba wtedy szkodziła, ale szybko zmieniał się z powrotem w człowieka i po sprawie.
-Albo w sumie pokazać. - dodał, bo nie wiedział za bardzo jak zacząć, no i nie byłby sobą gdyby umiał rozegrać to normalnie. Korzystając z okazji, że Bertie nadal tęsknie wpatruje się w czekoladowo-szklaną masę w koszu, Steffen oparł się o stół kuchenny i...znowu zniknął.
Mały gryzoń wylądował nie na podłodze, a na blacie. Tutaj chyba trudno będzie go przeoczyć...prawda?
Tyle, że...Bertie zaufał mu ze swoim sekretem. Wciągnął go do Zakonu, a raczej próbował wciągać, bo Steffen musi się jeszcze wykazać przed innymi. Odkąd Cattermole dowiedział się o odważnych ludziach, ryzykujących życie by walczyć z zepsutą arystokracją i Czarnym Panem...odkąd dowiedział się, że jego najlepszy przyjaciel jest jednym z nich i od miesięcy nadstawia karku chociaż mógłby mieć każdą dziewczynę i żyć sobie beztrosko...to cóż, zrobiło mu się strasznie wstyd, że Bertie obdarzył go takim zaufaniem (znaczy no, kogo jak nie jego, byli najlepszymi przyjaciółmi, ale i tak!), a on nie powiedział mu jeszcze o głupich przemianach w szczura. Czymś o wiele bardziej przyziemnym niż ratowanie świata. Musi to w końcu zrobić, bo miał zamiar dyskretnie wypytać przyjaciela, czy wśród Zakonników znajdują się jacyś policjanci i nadgorliwcy gotowi zmusić go do rejestracji. Chętnie pomógłby im swoimi talentami, ale nie chciał wyjść w ich oczach na jakiegoś przestępcę czy coś.
W każdym razie, było mu tak ogółem trochę głupio, ale gdy Bertie upuścił miskę to zrobiło mu się bezbrzeżnie głupio. Chciał go tylko nastraszyć, a nie marnować jedzenie!
-Bott, ale z ciebie fajtłapa! - westchnął, kręcąc z politowaniem głową, ale rzucił Bertiemu szczerze skruszone spojrzenie.
-O, fajna czapka! Przepraszam. Zapamiętam już, żeby cię straszyć jak odłożysz miskę. - przysiągł szczerze, po czym kucnął i pomógł kumplowi sprzątać. Odkąd nastały anomalie, sto razy bardziej podziwiał własną mamę!
-Dasz wiarę, że moja mama sprząta tak całe życie? - zadumał się nad heroizmem biednej mugolki i wszystkich mugolskich i charłackich mam. Najbardziej lubił gotować magicznie, ale jemu też już raz wysadziło okna, więc ostatnio chodził do mamy po lekcje mugolskiego gotowania. A jeszcze chętniej - na gotowe.
-Wpadnijmy do niej na obiad, co? Też ma przepis na muffinki. Cynamonowe. - bo przepraszanie przyjaciela kuchnią własnej, niczego nieświadomej mamy, było bardzo z klasą.
Zastygł, spoglądając na Bertiego z kucek - skonfrontowany z niewygodną prawdą o zamkniętych drzwiach.
-Jesteś pewien, że zamknąłeś? - jak to był pewien? Zwykle nie był niczego pewien, rozkojarzonych ludzi najłatwiej się wkręca. -E...nie, nie psuje się! - zapewnił szybko. Zniszczywszy niechcący materiał na muffinki, nie miał już sumienia namawiać przyjaciela do niepotrzebnej naprawy drzwi.
-Ech, Bertie, jasne, że zrobię ci kanapkę. Tylko muszę ci coś powiedzieć. - westchnął i wstał, gdy Bott odwrócił się żeby wyrzucić jedzenie do kosza. Steff miał nadzieję, że zdąży dobrać się do tej masy jako szczur, mniam mniam. Co prawda czekolada mu chyba wtedy szkodziła, ale szybko zmieniał się z powrotem w człowieka i po sprawie.
-Albo w sumie pokazać. - dodał, bo nie wiedział za bardzo jak zacząć, no i nie byłby sobą gdyby umiał rozegrać to normalnie. Korzystając z okazji, że Bertie nadal tęsknie wpatruje się w czekoladowo-szklaną masę w koszu, Steffen oparł się o stół kuchenny i...znowu zniknął.
Mały gryzoń wylądował nie na podłodze, a na blacie. Tutaj chyba trudno będzie go przeoczyć...prawda?
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kwestia Zakonu była dla młodego Botta ciężka. Z jednej strony wierzył z całego serca w to co robili i chciał działać, robić jak najwięcej, powstrzymać ludzi którzy sprawiają że ten świat nie działa tak jak powinien, którzy wprowadzają chore podziały i zwyczajnie krzywdzą ludzi. Wiedział, że aby wygrać tę wojnę potrzebują więcej członków, że muszą być silniejsi. Problem polegał na tym że młody Bott był w ów organizacji wcale nie dla jakiegoś wyższego dobra, a dla swoich bliskich. Sam przeszedł już niejeden koszmar z ramienia Zakonu, a widział że ludzie dookoła byli w o wiele gorszych bagnach. Pojawiało się coraz więcej nazwisk zaginionych lub martwych.
W sumie to Bott chwilami żałował że powiedział przyjacielowi o Zakonie. Czuł się w jakiś sposób za niego odpowiedzialny. Nie żeby wątpił w jego magiczne talenta jednak na każdego w końcu znajdzie się silniejszy przeciwnik. Może i świadomość o zdolności Steffena trochę by go pod tym względem uspokoiła?
- To była twoja wina, nie zachodzi się tak ludzi. Jak to jest że zaklęcia ochronne na tym domu ciebie przepuszczają to jest niepojęte. - pokręcił głową. W sumie to miał być powiadamiany kiedy pojawi się osoba nieproszona i wszystko byłoby idealnie tylko że Steffen w sumie to zawsze był proszony mimo że to zło wcielone. No ale nie ma co dramatyzować. Znaczy dramatyzowanie zawsze jest fajne ale na zaklęcie to niestety nie wpłynie.
Jeszcze się gniewał dalej. Nie szczerze ale obrażanie jest za fajne żeby sobie tak o darować, choć niby-obrażony Bertie jeszcze bardziej niby pewnie wygląda z tą czapą na łbie.
- W ogóle masz mnie nie straszyć. Żeby tak cały swój potencjał marnować na sojusznika. - wywrócił oczami, jak zebrali to całe ciasto z podłogi i w sumie to wierzchnia część wróciła do miski a to co dotykało podłogi poleciało do kosza. Do cukierni już tego nie weźmie ale w sumie na domowe warunki nie jest tak źle. Co prawda Bertie spojrzał na tę miskę już trochę nieufnie ale postanowił jakiś czas temu że ograniczy lekko swojego kuchniowego fioła i to była część poważnej walki.
Nawet przez ostatnich dwadzieścia minut nie mył rąk. Tylko teraz po zbieraniu ciasta z podłogi to jednak nadrobił.
- Jak się w ogóle trzyma? Wiesz, anomalie i te sprawy. - zagadnął bo zawsze mamę Steffena bardzo lubił no i wiedział że żywot mugoli jest teraz wyjątkowo ciężki. Ludzie pozbawieni magii za to atakowani nią z każdej strony. Choć pani Cattermole na pewno świetnie sobie radzi. Wierzył w nią. - W każdym razie na jedzenie zrobione przez innych piszę się zawsze i wszędzie.
Nie trzeba go nawet pytać. Ostatnio spędzał w kuchni zdecydowanie za wiele czasu i nawet jeśli bardzo to lubił to każdy ma przecież jakieś granice.
- Jestem bo zwykle tego nie robię, ale dziś rano musiałem odśnieżać salon bo się zepsuły. - wyjaśnił przyjacielowi sytuację, rozkładając ręce i tym gestem omal nie strącając tej biednej misy kolejny raz. Na szczęście złapał ją jednak na czas.
No, w każdym razie wrócił do sprzątania jak Steff zaczął jakąś wyznaniową gadkę. W sumie to Bertie spodziewał się że zaraz usłyszy jakąś historię miłosną, ale jak się odwrócił to przyjaciela nie było.
- Jasne. Peleryna niewidka? - wywrócił oczami. Przez chwilę pomyślał że Steff znalazł sposób na teleportację ale jednak to mało prawdopodobne. Dopiero po chwili jego spojrzenie padło na szczura. - Nie kładź mi na stole zwierząt, nawet Roger na blacie nie siada. - pokręcił głową, ale się rozglądał gdzie ten kretyn się schował. I w sumie to czekał dobrą chwilę, po czym w końcu podejrzliwie na szczura spojrzał.
- Steff?
Zmarszczył brwi. Choć raczej sądził że to jakieś zaklęcie jak pullus co zmienia w kaczkę tylko że ze szczurem. Raczej by wiedział gdyby kumpel na jakiś kurs poszedł. Ale możliwe że zaraz z jakiejś szafy wyskoczy. W sumie to to by było cholernie fajne.
W sumie to Bott chwilami żałował że powiedział przyjacielowi o Zakonie. Czuł się w jakiś sposób za niego odpowiedzialny. Nie żeby wątpił w jego magiczne talenta jednak na każdego w końcu znajdzie się silniejszy przeciwnik. Może i świadomość o zdolności Steffena trochę by go pod tym względem uspokoiła?
- To była twoja wina, nie zachodzi się tak ludzi. Jak to jest że zaklęcia ochronne na tym domu ciebie przepuszczają to jest niepojęte. - pokręcił głową. W sumie to miał być powiadamiany kiedy pojawi się osoba nieproszona i wszystko byłoby idealnie tylko że Steffen w sumie to zawsze był proszony mimo że to zło wcielone. No ale nie ma co dramatyzować. Znaczy dramatyzowanie zawsze jest fajne ale na zaklęcie to niestety nie wpłynie.
Jeszcze się gniewał dalej. Nie szczerze ale obrażanie jest za fajne żeby sobie tak o darować, choć niby-obrażony Bertie jeszcze bardziej niby pewnie wygląda z tą czapą na łbie.
- W ogóle masz mnie nie straszyć. Żeby tak cały swój potencjał marnować na sojusznika. - wywrócił oczami, jak zebrali to całe ciasto z podłogi i w sumie to wierzchnia część wróciła do miski a to co dotykało podłogi poleciało do kosza. Do cukierni już tego nie weźmie ale w sumie na domowe warunki nie jest tak źle. Co prawda Bertie spojrzał na tę miskę już trochę nieufnie ale postanowił jakiś czas temu że ograniczy lekko swojego kuchniowego fioła i to była część poważnej walki.
Nawet przez ostatnich dwadzieścia minut nie mył rąk. Tylko teraz po zbieraniu ciasta z podłogi to jednak nadrobił.
- Jak się w ogóle trzyma? Wiesz, anomalie i te sprawy. - zagadnął bo zawsze mamę Steffena bardzo lubił no i wiedział że żywot mugoli jest teraz wyjątkowo ciężki. Ludzie pozbawieni magii za to atakowani nią z każdej strony. Choć pani Cattermole na pewno świetnie sobie radzi. Wierzył w nią. - W każdym razie na jedzenie zrobione przez innych piszę się zawsze i wszędzie.
Nie trzeba go nawet pytać. Ostatnio spędzał w kuchni zdecydowanie za wiele czasu i nawet jeśli bardzo to lubił to każdy ma przecież jakieś granice.
- Jestem bo zwykle tego nie robię, ale dziś rano musiałem odśnieżać salon bo się zepsuły. - wyjaśnił przyjacielowi sytuację, rozkładając ręce i tym gestem omal nie strącając tej biednej misy kolejny raz. Na szczęście złapał ją jednak na czas.
No, w każdym razie wrócił do sprzątania jak Steff zaczął jakąś wyznaniową gadkę. W sumie to Bertie spodziewał się że zaraz usłyszy jakąś historię miłosną, ale jak się odwrócił to przyjaciela nie było.
- Jasne. Peleryna niewidka? - wywrócił oczami. Przez chwilę pomyślał że Steff znalazł sposób na teleportację ale jednak to mało prawdopodobne. Dopiero po chwili jego spojrzenie padło na szczura. - Nie kładź mi na stole zwierząt, nawet Roger na blacie nie siada. - pokręcił głową, ale się rozglądał gdzie ten kretyn się schował. I w sumie to czekał dobrą chwilę, po czym w końcu podejrzliwie na szczura spojrzał.
- Steff?
Zmarszczył brwi. Choć raczej sądził że to jakieś zaklęcie jak pullus co zmienia w kaczkę tylko że ze szczurem. Raczej by wiedział gdyby kumpel na jakiś kurs poszedł. Ale możliwe że zaraz z jakiejś szafy wyskoczy. W sumie to to by było cholernie fajne.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Steffen był na razie zbyt podekscytowany Zakonem aby w ogóle rozważać negatywne konsekwencje. Może właśnie dlatego Bott powinien się o niego martwić - znał w końcu ślepy zapał przyjaciela do oddawania się wszystkiemu, co go pasjonowało. Steffen leniuchował na lekcjach, które go interesowały.... ale gdy coś zdobyło jego uwagę - transmutacja, łamanie klątw, jakaś dziewczyna - potrafił całkowicie skupić się na swoim celu. Teraz tym celem stała się pomoc Zakonnikom, ze względów personalnych (mama!), idealistycznych (zawsze chciał uratować świat!) i nawet trochę ambicyjnych (zawsze chciał być bohaterem...). Nie przeżył jeszcze tyle co Bertie, nie był świadkiem prawdziwych dramatów i nie zerknął się z wrogami, którzy posługiwali się czarną magią z przerażającą wprawą. Na pewno takie chwile jeszcze nadejdą i sprowadzą go na ziemie, ale na razie był jeszcze w fazie optymizmu. Przyćmiewanego świadomością, że Bertie udaje się na wyprawę do Azkabanu. Między innymi dlatego pragnął powierzyć mu swój sekret jak najszybciej. Bott zasługiwał na to, by być pierwszą osobą, która się dowie - a samo ukrywanie przed nim prawdy przez kilka lat nieprzyjemnie ciążyło na sumieniu Steffa.
Teraz ciążyło na nim jeszcze ciasto, ale wszystko wskazywało na to, że przyjaciel odratuja część masy. Nie bez powodu był zdolnym cukiernikiem!
-Też mnie zastanawiają te zaklęcia... - Steff zmarszczył brwi, nagle zadumany. Czy animagia pozwalała mu je omijać, czy po prostu zawsze był tu mile widzianym gościem? Musiał kiedyś przetestować podobną sytuację na domu, w którym nie był mile widzianym gościem i wszystko się wyjaśni! Tylko jak znaleźć dom obłożny identycznymi zaklęciami?
-Sugerujesz, że mam talent do zastraszania ludzi? - zasugerował, przyjmując komicznie basowy ton. -Jak kiedyś pójdziemy razem na misję, albo podrywać dziewczyny na tańcach - obie perspektywy były tak samo ekscytujące -to ja mogę być złym policjantem, a ty dobrym! - żartował, wiedząc, że jego wygląd nie wzbudza zbytniego...hm, respektu. Zwykle Bott był atrakcyjnym policjantem, a Steff niewidzialnym policjantem. Według męskiego obiektywizmu Steffena, Bertie wyglądał dokładnie tak samo jak on (z tym, że Steff był dumny ze swojej lepszej fryzury i zadowolony, że od kilku lat ignorował komendę mamy "a może byś się wreszcie ostrzygł"). A jednak miał chyba jakiś niewidzialny magnetyzm czy coś, bo to do niego zawsze lgnęły dziewczyny. Cattermole nie był o niego zazdrosny, bo całą zazdrość marnował już na brata. Jeśli ktoś zasługiwał na powodzenie u kobiet, to niech ma je Bertie, a nie Will!
-Ostatnio zmienił się jej nagle kolor włosów i miała strasznie zły humor. Bez jaj, stary, myślałem że się rozpłacze. - westchnął Steffen, zasmucony samym wspomnieniem tego dramatu. -Ale do rana przeszło i mamy szczęście, że nie dotknęła jej jakaś inna anomalia...i w ogóle... może bym jakieś spróbował naprawić, co? - nie wciągnięto go jeszcze w ten aspekt działania Zakonu i naprawienie jakiejś anomalii na obrzeżach miasta nie zmieni przecież na lepsze sytuacji jego mamy, ale chciał coś zrobić aby wszystkim pomóc, a nie umiał naprawiać kobiecych fryzur.
-Zaklęcia czy nie zaklęcia, powinieneś zamykać drzwi zawsze, a nie tylko jak odśnieżasz. - pouczył przyjaciela tonem własnej mamy, tylko oczywiście nieco niższym.
Zamienił się w szczura i cierpliwie poczekał, aż Bertie się odwróci. Wreszcie spojrzenie cukiernika padło w...przestrzeń.
-Piiiiiiiii? - zapiszczał z oburzeniem Steffen. To znaczy, wyrwało mu się "jaka znowu peleryna niewidka?" ale jako pisk. No dobra, Bertie zareagował na dźwięk i...serio, pomylił go ze zwierzęciem domowym? Przecież wiedział, że Steffen nie miał szczura. Nawet sowy nie miał. Skąd miałby go wziąć, z kieszeni?
Steffen cierpliwie czekał, aż przyjaciel połączy fakty w całość. Zaczął już myśleć, że produktywniej spędzi czas jak pobiegnie do Rogera się z nim pobawić - nie tracił nadziei, że kiedyś zmieni swoją postać animagiczną na podobnie ślicznego króliczka. Prawdę mówiąc, nie tracił nadziei na to, że będzie to króliczek o identycznym umaszczeniu jak Roger, bo miał dokładnie zaplanowany dowcip, w którym Bertiemu dwoją się króliki w oczach po wypiciu kufla piwa. Miał już zeskoczyć ze stołu, bo szczury nie lubią siedzieć tak bezczynnie na otwartych powierzchniach, ale nagle Bertie zwrócił się do niego po imieniu. Czyli ogarnął!
-Pii! - no jasne, że to ja!
No, ale tak raczej nie porozmawiają, a poza tym Steff musiał szybko wrócić do ludzkiej postaci. Zapach ciasta z kosza bardzo kusił jego szczurze zmysły i skłaniał do porzucenia misji "powiedz prawdę Bertiemu" na rzecz "wskocz do kosza się najeść."
Dlatego przemienił się z powrotem w człowieka, wprost na oczach Bertiego - miał nadzieję, że nie wyglądało to zbyt szokująco. Nigdy nie oglądał tego z cudzej perspektywy!
-No, to teraz już wiesz - nie wziął pod uwagę, że można pomylić to z jakimś prymitywnym pullusem -słuchaj, przepraszam, że wcześniej ci nie powiedziałem, ale byłem strasznie nastraszony, że można za to trafić do Azkabanu, więc nie mów nikomu, dobrze? - jak zwykle w chwilach głębokiego zażenowania, wpadł w skruszony słowotok.
Teraz ciążyło na nim jeszcze ciasto, ale wszystko wskazywało na to, że przyjaciel odratuja część masy. Nie bez powodu był zdolnym cukiernikiem!
-Też mnie zastanawiają te zaklęcia... - Steff zmarszczył brwi, nagle zadumany. Czy animagia pozwalała mu je omijać, czy po prostu zawsze był tu mile widzianym gościem? Musiał kiedyś przetestować podobną sytuację na domu, w którym nie był mile widzianym gościem i wszystko się wyjaśni! Tylko jak znaleźć dom obłożny identycznymi zaklęciami?
-Sugerujesz, że mam talent do zastraszania ludzi? - zasugerował, przyjmując komicznie basowy ton. -Jak kiedyś pójdziemy razem na misję, albo podrywać dziewczyny na tańcach - obie perspektywy były tak samo ekscytujące -to ja mogę być złym policjantem, a ty dobrym! - żartował, wiedząc, że jego wygląd nie wzbudza zbytniego...hm, respektu. Zwykle Bott był atrakcyjnym policjantem, a Steff niewidzialnym policjantem. Według męskiego obiektywizmu Steffena, Bertie wyglądał dokładnie tak samo jak on (z tym, że Steff był dumny ze swojej lepszej fryzury i zadowolony, że od kilku lat ignorował komendę mamy "a może byś się wreszcie ostrzygł"). A jednak miał chyba jakiś niewidzialny magnetyzm czy coś, bo to do niego zawsze lgnęły dziewczyny. Cattermole nie był o niego zazdrosny, bo całą zazdrość marnował już na brata. Jeśli ktoś zasługiwał na powodzenie u kobiet, to niech ma je Bertie, a nie Will!
-Ostatnio zmienił się jej nagle kolor włosów i miała strasznie zły humor. Bez jaj, stary, myślałem że się rozpłacze. - westchnął Steffen, zasmucony samym wspomnieniem tego dramatu. -Ale do rana przeszło i mamy szczęście, że nie dotknęła jej jakaś inna anomalia...i w ogóle... może bym jakieś spróbował naprawić, co? - nie wciągnięto go jeszcze w ten aspekt działania Zakonu i naprawienie jakiejś anomalii na obrzeżach miasta nie zmieni przecież na lepsze sytuacji jego mamy, ale chciał coś zrobić aby wszystkim pomóc, a nie umiał naprawiać kobiecych fryzur.
-Zaklęcia czy nie zaklęcia, powinieneś zamykać drzwi zawsze, a nie tylko jak odśnieżasz. - pouczył przyjaciela tonem własnej mamy, tylko oczywiście nieco niższym.
Zamienił się w szczura i cierpliwie poczekał, aż Bertie się odwróci. Wreszcie spojrzenie cukiernika padło w...przestrzeń.
-Piiiiiiiii? - zapiszczał z oburzeniem Steffen. To znaczy, wyrwało mu się "jaka znowu peleryna niewidka?" ale jako pisk. No dobra, Bertie zareagował na dźwięk i...serio, pomylił go ze zwierzęciem domowym? Przecież wiedział, że Steffen nie miał szczura. Nawet sowy nie miał. Skąd miałby go wziąć, z kieszeni?
Steffen cierpliwie czekał, aż przyjaciel połączy fakty w całość. Zaczął już myśleć, że produktywniej spędzi czas jak pobiegnie do Rogera się z nim pobawić - nie tracił nadziei, że kiedyś zmieni swoją postać animagiczną na podobnie ślicznego króliczka. Prawdę mówiąc, nie tracił nadziei na to, że będzie to króliczek o identycznym umaszczeniu jak Roger, bo miał dokładnie zaplanowany dowcip, w którym Bertiemu dwoją się króliki w oczach po wypiciu kufla piwa. Miał już zeskoczyć ze stołu, bo szczury nie lubią siedzieć tak bezczynnie na otwartych powierzchniach, ale nagle Bertie zwrócił się do niego po imieniu. Czyli ogarnął!
-Pii! - no jasne, że to ja!
No, ale tak raczej nie porozmawiają, a poza tym Steff musiał szybko wrócić do ludzkiej postaci. Zapach ciasta z kosza bardzo kusił jego szczurze zmysły i skłaniał do porzucenia misji "powiedz prawdę Bertiemu" na rzecz "wskocz do kosza się najeść."
Dlatego przemienił się z powrotem w człowieka, wprost na oczach Bertiego - miał nadzieję, że nie wyglądało to zbyt szokująco. Nigdy nie oglądał tego z cudzej perspektywy!
-No, to teraz już wiesz - nie wziął pod uwagę, że można pomylić to z jakimś prymitywnym pullusem -słuchaj, przepraszam, że wcześniej ci nie powiedziałem, ale byłem strasznie nastraszony, że można za to trafić do Azkabanu, więc nie mów nikomu, dobrze? - jak zwykle w chwilach głębokiego zażenowania, wpadł w skruszony słowotok.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Chyba właśnie dlatego martwił się o Steffena - byli zbyt podobni. Razem lub na zmianę spali na nudnych dla każdego z nich lekcjach, razem śmiali się z głupot udając że nie widzą zła, kiedy nie mogli na nie poradzić, lub biegnąc na złamanie karku gdy dostrzegali sposobność. Razem śmiali się z pierdoł, nie zastanawiając się nad konsekwencjami, żyli chwilą wierząc w to, że kolejna będzie przecież doskonała. Bo musi, bo jaka inna miałaby być?
Bertie uważał, że optymizm jest w Zakonie potrzebny, wiedział jednak też jak wielkim wyzwaniem dla optymizmu i spokoju ducha jest Zakon. I nie tylko. Bertie nigdy nie marzył o byciu bohaterem, jednak kiedy stanął twarzą w twarz z wyzwaniem, z pradziwym działaniem, poczuł się względem niego mały i nieznaczący. Do tego zagrożenia - nie chciał tego dla bliskich. Skoro jednak sam w to parł, czy mógłby zatrzymać w tej drodze swoją bratnią duszę?
Choć z drugiej strony czym jest dobro świata w obliczu utraconej masy muffinkowej?
Spojrzenie błękitnych oczu zatrzymało się na Steffie, kiedy ten chyba nie do końca wyczuł ironię, bo sam zaczął się zastanawiać nad zaklęciami. Przechylił lekko głowę, przez chwilę się zastanawiając czy to możliwe że Cattlemore nie wie, że jest tu zawsze mile widziany i to jest jedyne proste rozwiązanie, ale postanowił jednak, że nie będzie mu tu dzisiaj słodził, kiedy ten tak bezczelnie i okrutnie go straszy.
- Wiesz, nie wiem czy to zauważyłeś, Steff ale dziewczyny raczej nie lecą na psychopatów którzy wyskakują im zza pleców, ani na zastraszanie. Ale w sumie mogę robić przy tobie za bohatera i przynajmniej ja dobrze na tym skończę. - stwierdził, na koniec swojej wypowiedzi uśmiechając się z zadowoleniem, bo w sumie to to jest bardzo dobry plan, a że lekko egoistyczny to cóż no, czy Steff sam tego przed chwilą nie zaoferował?
Uśmiechnął się lekko na słowa o włosach mamy Steffena, choć było w nim coś smutnego. Był ignorantem od urodzenia, ale chyba za wiele już się działo i może zaczynał bardziej rozumieć przerażenie ludzi którzy nie panują nad niczym co dzieje się w ich życiu. W dodatku jego przyjaciel chce rzucać się w wir naprawiania anomalii.
- Ja narazie muszę odpuścić. Ma się dziać pod koniec miesiąca i muszę być... cały. - uśmiechnął się trochę szerzej. W sumie pierwsze chwile po utracie stopy były przerażające. I tamta noc w ogóle była, ale miesiąc poruszania się na miotle nie był takim problemem jak pierwotnie sobie to wyobrażał. Problemem mogłoby to być jednak na wyprawie. - Ale mogę cię skontaktować z kimś, kto nie rusza. - zaproponował zaraz. Nie dodawał żadnego tylko uważaj na siebie, bo wiedział że Steff załapie powagę sytuacji dopiero kiedy na prawdę zacznie się dziać. Mieli zbyt podobny temperament i Bertie znał tę sytuację z autopsji. - Nie skończ w więzieniu ani rozczłonkowany, bo mi twoja mama nogi z tyłka powyrywa i nawet na miotle już nie będę miał się poruszać.
Rzucił tylko, znów się przy tym szerzej uśmiechając. Na wzmiankę o zamykaniu drzwi, wywrócił jedynie oczami.
- Mój dom chronią zaklęcia które w razie czego zadziałają lepiej niż zamek który można rozwalić jakąś setką zaklęć. To ma być miejsce otwarte na ludzi, jeśli ci nie przychodzą mnie spalić. A jakby taki mieli cel, zamek nic nie da. W zamian zostanę ostrzeżony, a dookoła domu pojawi się labirynt i będę miał czas na ucieczkę. - Albo przegonienie domowników, wezwanie pomocy i przygotowanie się do walki. Bertie nie porzuciłby Rudery tak po prostu i słowa o ucieczce były bardzo bezsensownym kłamstwem.
Wrócił zaraz do swoich mis, a kiedy znowu się odwrócił, na stole stał szczur.
Zaczął paplać jak to on, szczur z kolei zdawał się na jego paplaninę reagować. No i ten szczur po chwili zmienił się w Steffena, a Bottowi opadła szczęka tak, ze będzie ją zaraz sprzątał z podłogi razem z tym ciastem.
- Ale że jak. - wybełkotał bo niby to było oczywiste, ale jednak dziwne. - Poważnie?
To by wyjaśniało wiele. Cholernie wiele. No tak. I cholernie by do Cattlemara pasowało.
- Szczur. W sumie to nawet ci pasuje. - stwierdził w końcu na tę całą paplaninę. Na pewno nie zamierzał się obrażać, sam przecież też wykorzystałby każdą możliwą okazję. - Jak nim jesteś, masz ochotę skakać po śmietnikach i jeść wszystko co widzisz dookoła? Rozmawiasz z innymi szczurami? I jak to jest ze szczurzymi samicami? W sensie, podobają ci się jak jesteś szczurem? - postanowił zalać go zaraz serią pytań świadczących o jego dojrzałości intelektualnej.
Bertie uważał, że optymizm jest w Zakonie potrzebny, wiedział jednak też jak wielkim wyzwaniem dla optymizmu i spokoju ducha jest Zakon. I nie tylko. Bertie nigdy nie marzył o byciu bohaterem, jednak kiedy stanął twarzą w twarz z wyzwaniem, z pradziwym działaniem, poczuł się względem niego mały i nieznaczący. Do tego zagrożenia - nie chciał tego dla bliskich. Skoro jednak sam w to parł, czy mógłby zatrzymać w tej drodze swoją bratnią duszę?
Choć z drugiej strony czym jest dobro świata w obliczu utraconej masy muffinkowej?
Spojrzenie błękitnych oczu zatrzymało się na Steffie, kiedy ten chyba nie do końca wyczuł ironię, bo sam zaczął się zastanawiać nad zaklęciami. Przechylił lekko głowę, przez chwilę się zastanawiając czy to możliwe że Cattlemore nie wie, że jest tu zawsze mile widziany i to jest jedyne proste rozwiązanie, ale postanowił jednak, że nie będzie mu tu dzisiaj słodził, kiedy ten tak bezczelnie i okrutnie go straszy.
- Wiesz, nie wiem czy to zauważyłeś, Steff ale dziewczyny raczej nie lecą na psychopatów którzy wyskakują im zza pleców, ani na zastraszanie. Ale w sumie mogę robić przy tobie za bohatera i przynajmniej ja dobrze na tym skończę. - stwierdził, na koniec swojej wypowiedzi uśmiechając się z zadowoleniem, bo w sumie to to jest bardzo dobry plan, a że lekko egoistyczny to cóż no, czy Steff sam tego przed chwilą nie zaoferował?
Uśmiechnął się lekko na słowa o włosach mamy Steffena, choć było w nim coś smutnego. Był ignorantem od urodzenia, ale chyba za wiele już się działo i może zaczynał bardziej rozumieć przerażenie ludzi którzy nie panują nad niczym co dzieje się w ich życiu. W dodatku jego przyjaciel chce rzucać się w wir naprawiania anomalii.
- Ja narazie muszę odpuścić. Ma się dziać pod koniec miesiąca i muszę być... cały. - uśmiechnął się trochę szerzej. W sumie pierwsze chwile po utracie stopy były przerażające. I tamta noc w ogóle była, ale miesiąc poruszania się na miotle nie był takim problemem jak pierwotnie sobie to wyobrażał. Problemem mogłoby to być jednak na wyprawie. - Ale mogę cię skontaktować z kimś, kto nie rusza. - zaproponował zaraz. Nie dodawał żadnego tylko uważaj na siebie, bo wiedział że Steff załapie powagę sytuacji dopiero kiedy na prawdę zacznie się dziać. Mieli zbyt podobny temperament i Bertie znał tę sytuację z autopsji. - Nie skończ w więzieniu ani rozczłonkowany, bo mi twoja mama nogi z tyłka powyrywa i nawet na miotle już nie będę miał się poruszać.
Rzucił tylko, znów się przy tym szerzej uśmiechając. Na wzmiankę o zamykaniu drzwi, wywrócił jedynie oczami.
- Mój dom chronią zaklęcia które w razie czego zadziałają lepiej niż zamek który można rozwalić jakąś setką zaklęć. To ma być miejsce otwarte na ludzi, jeśli ci nie przychodzą mnie spalić. A jakby taki mieli cel, zamek nic nie da. W zamian zostanę ostrzeżony, a dookoła domu pojawi się labirynt i będę miał czas na ucieczkę. - Albo przegonienie domowników, wezwanie pomocy i przygotowanie się do walki. Bertie nie porzuciłby Rudery tak po prostu i słowa o ucieczce były bardzo bezsensownym kłamstwem.
Wrócił zaraz do swoich mis, a kiedy znowu się odwrócił, na stole stał szczur.
Zaczął paplać jak to on, szczur z kolei zdawał się na jego paplaninę reagować. No i ten szczur po chwili zmienił się w Steffena, a Bottowi opadła szczęka tak, ze będzie ją zaraz sprzątał z podłogi razem z tym ciastem.
- Ale że jak. - wybełkotał bo niby to było oczywiste, ale jednak dziwne. - Poważnie?
To by wyjaśniało wiele. Cholernie wiele. No tak. I cholernie by do Cattlemara pasowało.
- Szczur. W sumie to nawet ci pasuje. - stwierdził w końcu na tę całą paplaninę. Na pewno nie zamierzał się obrażać, sam przecież też wykorzystałby każdą możliwą okazję. - Jak nim jesteś, masz ochotę skakać po śmietnikach i jeść wszystko co widzisz dookoła? Rozmawiasz z innymi szczurami? I jak to jest ze szczurzymi samicami? W sensie, podobają ci się jak jesteś szczurem? - postanowił zalać go zaraz serią pytań świadczących o jego dojrzałości intelektualnej.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Na szczęście Steff jeszcze nie wyczuł, że Bertie się o niego martwi. Radził sobie z ciężarem tego, że martwiła się o niego mama, a on o mamę, a poza tym nie mówił mamie o milionie rzeczy, no i ten ciężar psychiczny uniewrażliwiał go tymczasowo na fakt, że jego najlepszy przyjaciel wziął na siebie ciężar wprowadzenia go do Zakonu i żyje ze świadomością, że Steff może przez to ryzykować swoim życiem. No i na razie niczym nie ryzykował, był zielony i wesoły, a akcja miała dopiero się zacząć. W dodatku miał pilniejsze problemy, bo oto zupełnie niechcący wystawił się na okrutny cios: wytknięcie, że to na Bertiego dziewczyny lecą częściej niż na niego.
-Lecą na mojego brata, a to trochę psychopata. - urażony, wypalił to odruchowo, choć nie wypadało mu pewnie mówić takich rzeczy o Willu. Ale do kogo miał się żalić, jak nie do najlepszego przyjaciela? Will był ekscentryczny, dziwaczny, pozbawiony empatii i piekielnie zdolny i Steff mógłby wybaczyć mu to wszystko gdyby nie fakt, że dziewczyny najwyraźniej widziały coś w tej emocjonalnej ułomności. Steff nigdy nie zrozumie kobiet, a powodzenie brata było dla niego większą solą w oku niż podrywy Bertiego.
Temat ze zrozumiałych względów zrobił się smutny, a zaraz potem jeszcze smutniejszy.
-Uh, to Ty bądź cały. A z moją mamą byś sobie poradził zwykłym Protego, tylko się jej boisz. - rozładował smętny nastrój (bo zamartwiał się o Bertiego i tajemnicze "dzianie się" Zakonu) złośliwością, chociaż sam bał się pani Bott. Co jeśli Bertie wróci ze spóźnieniem, a ona zwróci się do Steffa z pytaniem czy coś o tym wie? To byłoby naprawdę koszmarne i miał nadzieję, że druh nie postawi go w takiej strasznej sytuacji! W dodatku pani Bott umiała czarować, a mama Steffa nie. Z powodu tajemniczej misji Bertiego, sam Steffen zwlekał i zwlekał z opowiedzeniem mu o swojej sprawie, a na myśl o pani Bott przyrzekł sobie sumiennie, że nie będzie obciążał przyjaciela tym wszystkim i utrzyma język za zębami. Opowie mu o Mindy już po fakcie, o!
Oczy zabłysły mu za to na wspomnienie anomalii i ochoczo skinął głową.
-Jasne! - odparł krótko, usiłując nie zdradzać dziecięcego entuzjazmu na myśl, że pozna jeszcze więcej Zakonników. Wyobraził sobie jakiegoś czarodziejskiego boksera biegłego w magii ofensywnej i ucieszył w duchu, że będzie z nim naprawiał anomalie. Nie przypuszczał nawet, że rzeczywistość okaże się bardziej zaskakująca i c u d o w n a, bo nie wiedział jeszcze, że szlachcianki-Zakonniczki-wiewiórki w ogóle chodzą po tym świecie.
Prawdę mówiąc, wyłączył się podczas przemowy o zaklęciach, na zmianę stresując się koniecznością wyjawienia swojego sekretu i rozważając naukowy problem kwestii, jak animagowie reagują na takie zaklęcia. Czy magia wyczuwa ich intencje również w zwierzęcej postaci? Pewnie tak.
A potem rozkoszował się widokiem opadniętej kopary Botta, choć byłoby przyjemniej gdyby sam nie był zestresowany. Na szczęście przyjaciel wydawał się rozumieć i zbyt szybko wrócił do siebie, ciskając w Steffena zadziwiająco trafnym i wrednym komentarzem. Nawet ci to pasuje?
Cattermole poczuł się rozgrzeszony - wyjawienie Bertiemu prawdy kilka lat temu byłoby nieodwracalnym błędem i całkowicie podkopałoby samoocenę młodego animaga. W końcu tuż po pierwszej przemianie bardzo przeżywał to, że jest tylko szczurem. Na szczęście teraz komentarz Bertiego nie robił na nimchyba, prawie wrażenia, bo przez lata pogodził się ze swoją zwierzęcą naturą i szczerze polubił szczurzą postać.
-Myślałem, że będę szynszylą. - odgryzł się z czystej przekory, bo inaczej nie wypadało. I naprawdę chciałby czasem być słodziutką, puchatą szynszylą, choć szczur był o wiele praktyczniejszy.
Ku jego lekkiemu rozczarowaniu, Bertie nie zasypał go komplementami na temat niesamowitych zdolności i umiejętności, dzięki którym opanował animagię. Ku jego satysfakcji zaczął przynajmniej zadawać całkiem mądre pytania...
...do czasu.
-Szczurzymi samicami?! - biedny Steffen zachłysnął się powietrzem, wzburzony i zdumiony i zażenowany. Nigdy wcześniej nie myślał o szczurzych samicach, bo jak był szczurem no to po prostu...więcej czuł niż myślał. A teraz Bertie zmusił go do myślenia i nie będzie mógł tego odzapomnieć.
-Zaraz zjem to ciasto, które wyrzuciłeś, ale z samicami się nie rozpędzaj. - odpowiedział po części na potok pytań, usiłując przybrać groźną minę. -Jak chcesz, to pouczę cię animagii i wtedy zobaczysz jak to jest. - zaproponował chytrze. Bertie pewnie uczyłby się tego kilkanaście lat, ale wiedza powinna być przecież okupiona poświęceniem! Problem popędu seksualnego animagów był z pewnością intrygujący i w głębi duszy Steff doceniał intelektualną ciekawość i nieszablonowe myślenie Bertiego, ale skoro Bott jest taki mądry to niech znajdzie odpowiedź sam!
-W każdym razie, animagia niedługo przyda mi się do czegoś konkretnego, bo Zakon dał mi misję. - pochwalił się dumnie i spontanicznie, aby odwrócić uwagę od szczurzych samic. Zapomniał zupełnie o złożonej przed paroma minutami przed sobą samym obietnicy aby trzymać buzię na kłódkę i pochwalić się Bertiemu po fakcie, a nie przed.
-Mam uratować uwięzioną dziewczynę! Tak, żeby porywacze się nie zorientowali. Jako szczur zorientuję się kiedy nie ma ich w chacie, jako klątwołamacz ogarnę ich zabezpieczenia, a potem przemknę do niej i hop! - podekscytował się. Oczywiście nie zdradzałby tych planów nikomu obcemu, ale Bertie był przecież jak brat. No, lepiej niż jak brat, bo Willowi na pewno by niczego nie zdradził.
Urwał nagle, bo w swoich planach doszedł tylko do "hop!" i wnet uświadomił sobie ewidentną lukę w swoich przemyśleniach.
-Znaczy, ehm, muszę tylko dostać się do Irlandii, a potem z dziewczyną z Irlandii tutaj, ale jakoś ogarnę! - przyznał z udawaną pewnością siebie, bo perspektywa latania na miotle w śnieżycę nieco go przytłoczyła. Sam by ogarnął, ale przecież dziewczyna będzie osłabiona i w nie wiadomo jakim stanie i w ogóle...ups!
-Lecą na mojego brata, a to trochę psychopata. - urażony, wypalił to odruchowo, choć nie wypadało mu pewnie mówić takich rzeczy o Willu. Ale do kogo miał się żalić, jak nie do najlepszego przyjaciela? Will był ekscentryczny, dziwaczny, pozbawiony empatii i piekielnie zdolny i Steff mógłby wybaczyć mu to wszystko gdyby nie fakt, że dziewczyny najwyraźniej widziały coś w tej emocjonalnej ułomności. Steff nigdy nie zrozumie kobiet, a powodzenie brata było dla niego większą solą w oku niż podrywy Bertiego.
Temat ze zrozumiałych względów zrobił się smutny, a zaraz potem jeszcze smutniejszy.
-Uh, to Ty bądź cały. A z moją mamą byś sobie poradził zwykłym Protego, tylko się jej boisz. - rozładował smętny nastrój (bo zamartwiał się o Bertiego i tajemnicze "dzianie się" Zakonu) złośliwością, chociaż sam bał się pani Bott. Co jeśli Bertie wróci ze spóźnieniem, a ona zwróci się do Steffa z pytaniem czy coś o tym wie? To byłoby naprawdę koszmarne i miał nadzieję, że druh nie postawi go w takiej strasznej sytuacji! W dodatku pani Bott umiała czarować, a mama Steffa nie. Z powodu tajemniczej misji Bertiego, sam Steffen zwlekał i zwlekał z opowiedzeniem mu o swojej sprawie, a na myśl o pani Bott przyrzekł sobie sumiennie, że nie będzie obciążał przyjaciela tym wszystkim i utrzyma język za zębami. Opowie mu o Mindy już po fakcie, o!
Oczy zabłysły mu za to na wspomnienie anomalii i ochoczo skinął głową.
-Jasne! - odparł krótko, usiłując nie zdradzać dziecięcego entuzjazmu na myśl, że pozna jeszcze więcej Zakonników. Wyobraził sobie jakiegoś czarodziejskiego boksera biegłego w magii ofensywnej i ucieszył w duchu, że będzie z nim naprawiał anomalie. Nie przypuszczał nawet, że rzeczywistość okaże się bardziej zaskakująca i c u d o w n a, bo nie wiedział jeszcze, że szlachcianki-Zakonniczki-wiewiórki w ogóle chodzą po tym świecie.
Prawdę mówiąc, wyłączył się podczas przemowy o zaklęciach, na zmianę stresując się koniecznością wyjawienia swojego sekretu i rozważając naukowy problem kwestii, jak animagowie reagują na takie zaklęcia. Czy magia wyczuwa ich intencje również w zwierzęcej postaci? Pewnie tak.
A potem rozkoszował się widokiem opadniętej kopary Botta, choć byłoby przyjemniej gdyby sam nie był zestresowany. Na szczęście przyjaciel wydawał się rozumieć i zbyt szybko wrócił do siebie, ciskając w Steffena zadziwiająco trafnym i wrednym komentarzem. Nawet ci to pasuje?
Cattermole poczuł się rozgrzeszony - wyjawienie Bertiemu prawdy kilka lat temu byłoby nieodwracalnym błędem i całkowicie podkopałoby samoocenę młodego animaga. W końcu tuż po pierwszej przemianie bardzo przeżywał to, że jest tylko szczurem. Na szczęście teraz komentarz Bertiego nie robił na nim
-Myślałem, że będę szynszylą. - odgryzł się z czystej przekory, bo inaczej nie wypadało. I naprawdę chciałby czasem być słodziutką, puchatą szynszylą, choć szczur był o wiele praktyczniejszy.
Ku jego lekkiemu rozczarowaniu, Bertie nie zasypał go komplementami na temat niesamowitych zdolności i umiejętności, dzięki którym opanował animagię. Ku jego satysfakcji zaczął przynajmniej zadawać całkiem mądre pytania...
...do czasu.
-Szczurzymi samicami?! - biedny Steffen zachłysnął się powietrzem, wzburzony i zdumiony i zażenowany. Nigdy wcześniej nie myślał o szczurzych samicach, bo jak był szczurem no to po prostu...więcej czuł niż myślał. A teraz Bertie zmusił go do myślenia i nie będzie mógł tego odzapomnieć.
-Zaraz zjem to ciasto, które wyrzuciłeś, ale z samicami się nie rozpędzaj. - odpowiedział po części na potok pytań, usiłując przybrać groźną minę. -Jak chcesz, to pouczę cię animagii i wtedy zobaczysz jak to jest. - zaproponował chytrze. Bertie pewnie uczyłby się tego kilkanaście lat, ale wiedza powinna być przecież okupiona poświęceniem! Problem popędu seksualnego animagów był z pewnością intrygujący i w głębi duszy Steff doceniał intelektualną ciekawość i nieszablonowe myślenie Bertiego, ale skoro Bott jest taki mądry to niech znajdzie odpowiedź sam!
-W każdym razie, animagia niedługo przyda mi się do czegoś konkretnego, bo Zakon dał mi misję. - pochwalił się dumnie i spontanicznie, aby odwrócić uwagę od szczurzych samic. Zapomniał zupełnie o złożonej przed paroma minutami przed sobą samym obietnicy aby trzymać buzię na kłódkę i pochwalić się Bertiemu po fakcie, a nie przed.
-Mam uratować uwięzioną dziewczynę! Tak, żeby porywacze się nie zorientowali. Jako szczur zorientuję się kiedy nie ma ich w chacie, jako klątwołamacz ogarnę ich zabezpieczenia, a potem przemknę do niej i hop! - podekscytował się. Oczywiście nie zdradzałby tych planów nikomu obcemu, ale Bertie był przecież jak brat. No, lepiej niż jak brat, bo Willowi na pewno by niczego nie zdradził.
Urwał nagle, bo w swoich planach doszedł tylko do "hop!" i wnet uświadomił sobie ewidentną lukę w swoich przemyśleniach.
-Znaczy, ehm, muszę tylko dostać się do Irlandii, a potem z dziewczyną z Irlandii tutaj, ale jakoś ogarnę! - przyznał z udawaną pewnością siebie, bo perspektywa latania na miotle w śnieżycę nieco go przytłoczyła. Sam by ogarnął, ale przecież dziewczyna będzie osłabiona i w nie wiadomo jakim stanie i w ogóle...ups!
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wzruszył lekko ramionami na stwierdzenie o bracie Steffa. W sumie to miał na ten temat swoje teorie, ale nie chciał ich teraz wyciągać i biednego chłopaka dręczyć, szczególnie że w sumie ten temat nie zmienił się od wieków i pewnie się nie zmieni do dnia ślubu Cattermole'a.
Pewnie wtedy Steff będzie z bratem konkurował o ilość dzieci, zadowolenie z życia zawodowego czy inne sukcesy.
- Bzdura. Jestem przekonany, że jak ta kobieta się nakręci to żadne protego, choćby i horriblis nie da rady. - stwierdził z uśmiechem, unosząc przy tym ręce. W gruncie rzeczy to szczerze lubił panią Cattermole, lubił ją widywać i tak dalej, ale był przekonany, że potrafi ona być niemal tak straszna jak jego własna matka. Mamuśki Bott nic nie przebije.
Tak czy inaczej wszystko wskazywało na to, że Steff ma szansę nie umrzeć i w sumie to nawet być bardziej przydatnym niż z początku się Bertie spodziewał. Dobrą chwilę zajęło mu dojście do siebie po rewelacji jaką mu Steff zafundował. Nie będzie go przecież chwalił, bo jeszcze się Cattermole zarumieni i co wtedy, ale był pod wrażeniem.
- Niby czemu szynszylą? Bez sensu. - stwierdził, przyglądając się przyjacielowi uważnie. Kim innym mógłby być Steff? Bertie zmarszczył lekko brwi, tak się wytężył w tych zastanowieniach. Szczur w sumie miał sens, Steff zawsze wszystko o wszystkich wiedział, aż Botta to czasem szokowało, a szczur to się wszędzie wciśnie i wszędzie wejdzie. I będzie straszył przyjaciela, brutus cholerny.
- Jeszcze chomik by ci w sumie pasował. - stwierdził w sumie, nie zamierzając się jednak nad tematem jakoś mocno rozwodzić, wolał podjąć znacznie poważniejsze kwestie natury rzecz jasna czysto naukowej, bo przecież nikt nie wątpi że Bertie to urodzony intelektualista i tak dalej.
- Co się oburzasz? Jak jesteś człowiekiem to ci się podobają kobiety więc w postaci szczura powinny ci się podobać szczurzyce. - stwierdził, rozkładając przy tym ręce. Toć to oczywiste i zwyczajne, czego ten człowiek chce?
- Nie zobaczę, zmieni mi się ręka w rękę małpy, nigdy tego nie cofnę i przestanę być taki przystojny i super jak jestem. Lepiej sobie darować z moim talentem do transmutacji. - zapewnił, unosząc przy tym ręce jakby w obronnym geście, no bo on i animagia? Zrobiłby sobie krzywdę, a jakieś korzyści może by miał na starość jeśli w ogóle. To Steff z nich dwóch był tym mózgowcem co transmutację łapał.
Bez przyjaciela z resztą chyba by Bertie egzaminów w życiu nie zdał.
- Jaką misję? - uniósł brwi w sumie to zainteresowany, a przy tym może lekko zaniepokojony ekscytacją przyjaciela, który w tej ekscytacji jeszcze się za mocno rozpędzi. Pokazał mu przy tym dłońmi, żeby jednak lepiej mówić trochę ciszej, bo może i nie powiedział nic konkretnego, ale Bertiemu wybitnie nie chciało się wymyślać kłamstw dla Lany, gdyby ta przypadkiem usłyszała jakieś słowa. Szczególnie, że duch z niej był wyjątkowo uparty.
- I zamierzasz iść sam? Tak po prostu..? - spytał, bo nawet jeśli Steff w sumie to ze wszystkimi swoimi zdolnościami miał szansę to jednak ten punkt w planie się Bottowi nie podobał. Nikt nie chodził na misje sam, po prostu. - Autem, jadę z tobą.
Podsumowwał zaraz problemy przyjaciela. Uśmiechnął się przy tym lekko.
Pewnie wtedy Steff będzie z bratem konkurował o ilość dzieci, zadowolenie z życia zawodowego czy inne sukcesy.
- Bzdura. Jestem przekonany, że jak ta kobieta się nakręci to żadne protego, choćby i horriblis nie da rady. - stwierdził z uśmiechem, unosząc przy tym ręce. W gruncie rzeczy to szczerze lubił panią Cattermole, lubił ją widywać i tak dalej, ale był przekonany, że potrafi ona być niemal tak straszna jak jego własna matka. Mamuśki Bott nic nie przebije.
Tak czy inaczej wszystko wskazywało na to, że Steff ma szansę nie umrzeć i w sumie to nawet być bardziej przydatnym niż z początku się Bertie spodziewał. Dobrą chwilę zajęło mu dojście do siebie po rewelacji jaką mu Steff zafundował. Nie będzie go przecież chwalił, bo jeszcze się Cattermole zarumieni i co wtedy, ale był pod wrażeniem.
- Niby czemu szynszylą? Bez sensu. - stwierdził, przyglądając się przyjacielowi uważnie. Kim innym mógłby być Steff? Bertie zmarszczył lekko brwi, tak się wytężył w tych zastanowieniach. Szczur w sumie miał sens, Steff zawsze wszystko o wszystkich wiedział, aż Botta to czasem szokowało, a szczur to się wszędzie wciśnie i wszędzie wejdzie. I będzie straszył przyjaciela, brutus cholerny.
- Jeszcze chomik by ci w sumie pasował. - stwierdził w sumie, nie zamierzając się jednak nad tematem jakoś mocno rozwodzić, wolał podjąć znacznie poważniejsze kwestie natury rzecz jasna czysto naukowej, bo przecież nikt nie wątpi że Bertie to urodzony intelektualista i tak dalej.
- Co się oburzasz? Jak jesteś człowiekiem to ci się podobają kobiety więc w postaci szczura powinny ci się podobać szczurzyce. - stwierdził, rozkładając przy tym ręce. Toć to oczywiste i zwyczajne, czego ten człowiek chce?
- Nie zobaczę, zmieni mi się ręka w rękę małpy, nigdy tego nie cofnę i przestanę być taki przystojny i super jak jestem. Lepiej sobie darować z moim talentem do transmutacji. - zapewnił, unosząc przy tym ręce jakby w obronnym geście, no bo on i animagia? Zrobiłby sobie krzywdę, a jakieś korzyści może by miał na starość jeśli w ogóle. To Steff z nich dwóch był tym mózgowcem co transmutację łapał.
Bez przyjaciela z resztą chyba by Bertie egzaminów w życiu nie zdał.
- Jaką misję? - uniósł brwi w sumie to zainteresowany, a przy tym może lekko zaniepokojony ekscytacją przyjaciela, który w tej ekscytacji jeszcze się za mocno rozpędzi. Pokazał mu przy tym dłońmi, żeby jednak lepiej mówić trochę ciszej, bo może i nie powiedział nic konkretnego, ale Bertiemu wybitnie nie chciało się wymyślać kłamstw dla Lany, gdyby ta przypadkiem usłyszała jakieś słowa. Szczególnie, że duch z niej był wyjątkowo uparty.
- I zamierzasz iść sam? Tak po prostu..? - spytał, bo nawet jeśli Steff w sumie to ze wszystkimi swoimi zdolnościami miał szansę to jednak ten punkt w planie się Bottowi nie podobał. Nikt nie chodził na misje sam, po prostu. - Autem, jadę z tobą.
Podsumowwał zaraz problemy przyjaciela. Uśmiechnął się przy tym lekko.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Bez przesady, Steff był o wiele bardziej zadowolony ze swojego życia zawodowego niż Will i nie potrzebował do tego żadnej konkurencji! Starszy Cattermole dłubał te swoje amulety w obskurnej prywatnej pracowni, zaś młodszy cieszył się etatem i własnym biurkiem w Ministerstwie (co prawda w gabinecie bez okna, ale jeszcze a w a n s u j e do lepszej miejscówki) i pisał artykuły do niezmiernie prestiżowej gazety, która niestety nie mieściła się w kręgu zainteresowań jego kolegów, ale za to dobrze płaciła! Oczywiście żaden z braci nie doznawał radości, jaką daje codzienne obcowanie z tortami czekoladowymi i degustowanie fasolek o egzotycznym smaku rzygowin, ale nie każdy rodzi się z takim talentem jak Bertie. Chociaż Steff cierpliwie uczył się gotować, licząc nieśmiało, że przyjaciel przygarnie go do robienia naleśników w cukierni jeśli Ministerstwo postanowi nagle zwolnić wszystkich klątwołamaczy z domieszką mugolskiej krwi.
-Nie da rady, bo mama nie potrzebuje magii aby być groźna. Twoja zresztą też nie, ale jest jeszcze groźniejsza, bo umie używać magii. - zauważył przytomnie Steffen i mina lekko mu zrzedła. Nie wiedział kiedy, wkroczyli na taki straszny temat jak swoje mamy - bo chociaż bardzo kochał swoją to dręczyło go, że ma przed nią tyle sekretów. Dlatego gdy tylko myślał o niej w kontekście owych tajemnic (na przykład rozmawiając o animagii ze swoim przyjacielem-Zakonnikiem), zaczynał odczuwać mieszankę wyrzutów sumienia i irracjonalnego strachu, że wszystko się wyda. Postanowił więc jak najprędzej zmienić temat, dla własnej równowagi psychicznej.
-Szynszyle są puchate! - wyjaśnił cierpliwie Bertiemu, który myślał jakoś za wolno. Nic dziwnego, że lotny Steff musiał pomagać mu w niektórych lekcjach, chociaż Bott radził sobie przecież z opieką nad magicznymi stworzeniami i ze zwierzętami w ogóle, więc czemu miałaby mu umknąć tak oczywista zaleta szynszyli?
-Albo świnka morska, jak mój patronus. - podchwycił ochoczo temat chomika. Oba wymarzone zwierzątka Steffena były jakoś mniejsze i od chomika i szczura, ale na pewno w jego marzeniach nie odbijał się kompleksmniejszości nizszości, na pewno nie.
Rozmowa o szczurzycach robiła się coraz bardziej niekomfortowa, więc Steffen na gwałt potrzebował jakiejś riposty. Rozkminy Bertiego o samicach były w końcu gwałtem na jego delikatnej psychice.
-Nie martw się, mogę przemienić cię w gęsiora i sprawdzimy czy podobają ci się panie gęsi. To będzie ciekawy eksperyment naukowy! - zaproponował chytrze, mając nadzieję, że ta perspektywa odpowiednio przestraszy Bertiego. Oczywiście nigdy nie rzuciłby na przyjaciela zaklęcia wbrew jego woli, chyba że za bardzo by zabalował i nie wiedział co robi!
Przy temacie misji Zakonu, Steff posłusznie ściszył głos, choć nie było sensu. Chętnie pochwaliłby się Bertiemu, że Lana jest bardzo dyskretna i tyyyle czasu dochowała sekretu o jego animagii. Nie chciał jednak dobijać przyjaciela, bo nie wypada aby marudny duch wiedział o czymś szybciej niż najlepszy kumpel, no ale na usprawiedliwienie Steffa Lana sama go nakryła, a Bertie nigdy. Pomimo tylu okazji!
-Dostałem akta, oczywiście brakuje w nich wielu konkretów ale mam jak na tacy gdzie w Irlandii trzymają dziewczynę i na podstawie zapisków domyśliłem się, jakich zaklęć maskujących i pułapek mogli użyć. - wyjaśnił z dumą.
-No...sam. Nie znam innych animagów, a to dyskretna robota. I nikogo z Zakonu też w sumie nie znam... - usprawiedliwił się, a duma ulatywała z niego jak ze spuszczonego balonika. Poradzi sobie, musiał.
-Ależ Bertie, ty musisz być w formie do swojej...waszej...sprawy, cokolwiek robicie pod koniec miesiąca i Twoja mama by mnie zabiła jakby wiedziała, że ciągnę cię do Irlandii.... - wypalił zaskoczony, gdy przyjaciel zaoferował mu i samochód i własną pomoc. Musiał się nieco pokłócić dla przyzwoitości, ale nie był w stanie pohamować szerokiego uśmiechu i wyrazu bezbrzeżnej ulgi na twarzy. Wcale nie bał się śmiertelnie iść tam całkiem sam, ale razem byłoby raźniej, no. Poza tym Bertie był w Zakonie dłużej i wszystko ogarniał...
-Uhm, jeśli nalegasz to wyruszmy jak najszybciej, na tej biednej dziewczynie przeprowadzają eksperymenty. I...znasz jakiegoś dyskretnego uzdrowiciela albo alchemika na potem? Jeśli będzie ranna, nie możemy chyba tak po prostu wparadować z nią do Munga? - kto wie, jak daleko sięgały macki jej brutalnych porywaczy?
-Nie da rady, bo mama nie potrzebuje magii aby być groźna. Twoja zresztą też nie, ale jest jeszcze groźniejsza, bo umie używać magii. - zauważył przytomnie Steffen i mina lekko mu zrzedła. Nie wiedział kiedy, wkroczyli na taki straszny temat jak swoje mamy - bo chociaż bardzo kochał swoją to dręczyło go, że ma przed nią tyle sekretów. Dlatego gdy tylko myślał o niej w kontekście owych tajemnic (na przykład rozmawiając o animagii ze swoim przyjacielem-Zakonnikiem), zaczynał odczuwać mieszankę wyrzutów sumienia i irracjonalnego strachu, że wszystko się wyda. Postanowił więc jak najprędzej zmienić temat, dla własnej równowagi psychicznej.
-Szynszyle są puchate! - wyjaśnił cierpliwie Bertiemu, który myślał jakoś za wolno. Nic dziwnego, że lotny Steff musiał pomagać mu w niektórych lekcjach, chociaż Bott radził sobie przecież z opieką nad magicznymi stworzeniami i ze zwierzętami w ogóle, więc czemu miałaby mu umknąć tak oczywista zaleta szynszyli?
-Albo świnka morska, jak mój patronus. - podchwycił ochoczo temat chomika. Oba wymarzone zwierzątka Steffena były jakoś mniejsze i od chomika i szczura, ale na pewno w jego marzeniach nie odbijał się kompleks
Rozmowa o szczurzycach robiła się coraz bardziej niekomfortowa, więc Steffen na gwałt potrzebował jakiejś riposty. Rozkminy Bertiego o samicach były w końcu gwałtem na jego delikatnej psychice.
-Nie martw się, mogę przemienić cię w gęsiora i sprawdzimy czy podobają ci się panie gęsi. To będzie ciekawy eksperyment naukowy! - zaproponował chytrze, mając nadzieję, że ta perspektywa odpowiednio przestraszy Bertiego. Oczywiście nigdy nie rzuciłby na przyjaciela zaklęcia wbrew jego woli, chyba że za bardzo by zabalował i nie wiedział co robi!
Przy temacie misji Zakonu, Steff posłusznie ściszył głos, choć nie było sensu. Chętnie pochwaliłby się Bertiemu, że Lana jest bardzo dyskretna i tyyyle czasu dochowała sekretu o jego animagii. Nie chciał jednak dobijać przyjaciela, bo nie wypada aby marudny duch wiedział o czymś szybciej niż najlepszy kumpel, no ale na usprawiedliwienie Steffa Lana sama go nakryła, a Bertie nigdy. Pomimo tylu okazji!
-Dostałem akta, oczywiście brakuje w nich wielu konkretów ale mam jak na tacy gdzie w Irlandii trzymają dziewczynę i na podstawie zapisków domyśliłem się, jakich zaklęć maskujących i pułapek mogli użyć. - wyjaśnił z dumą.
-No...sam. Nie znam innych animagów, a to dyskretna robota. I nikogo z Zakonu też w sumie nie znam... - usprawiedliwił się, a duma ulatywała z niego jak ze spuszczonego balonika. Poradzi sobie, musiał.
-Ależ Bertie, ty musisz być w formie do swojej...waszej...sprawy, cokolwiek robicie pod koniec miesiąca i Twoja mama by mnie zabiła jakby wiedziała, że ciągnę cię do Irlandii.... - wypalił zaskoczony, gdy przyjaciel zaoferował mu i samochód i własną pomoc. Musiał się nieco pokłócić dla przyzwoitości, ale nie był w stanie pohamować szerokiego uśmiechu i wyrazu bezbrzeżnej ulgi na twarzy. Wcale nie bał się śmiertelnie iść tam całkiem sam, ale razem byłoby raźniej, no. Poza tym Bertie był w Zakonie dłużej i wszystko ogarniał...
-Uhm, jeśli nalegasz to wyruszmy jak najszybciej, na tej biednej dziewczynie przeprowadzają eksperymenty. I...znasz jakiegoś dyskretnego uzdrowiciela albo alchemika na potem? Jeśli będzie ranna, nie możemy chyba tak po prostu wparadować z nią do Munga? - kto wie, jak daleko sięgały macki jej brutalnych porywaczy?
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Eh, dramat po prostu. - podsumował słowa dotyczące ich matek, jednej groźniejszej od drugiej i w ogóle. W sumie to był przekonany że gdyby Mamuśka Bott miała choć odrobinkę mniej wigoru to by w Bottarium po prostu nie przetrwała. Albo on z Mattem, Ollim i pewnie jeszcze tatą zmarliby gdzieś w wyniku własnej głupoty i tak - na głupotę można umrzeć, szczególnie na głupotę zbiorczą.
- I co z tego, ty nie jesteś. - uniósł brwi, patrząc na przyjaciela i jakoś tej logiki nie widział. No, bo żadna z niego szynszyla, prędzej właśnie taki ruchliwy chomik co go można do kołowrotka wsadzić i jest zabawny, albo patrzeć jak sobie policzki wypycha.
Wzruszył w końcu ramionami, bo w sumie to było mu to obojętne, wszystkie gryzonie były dość do siebie podobne i wszystkie w sumie mogły być. No i cóż - dawały dużo możliwości. Aż Bertie pożałował, że tak późno się dowiedział, bo TYYYYYLE głupot mogli z pomocą Steffowych zdolności odwalić! Ale cóż no, nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, nie?
Cóż, z nich dwóch to Bertie miał mnie skrupułów, bo jeśli miało być zabawnie to był w stanie mierzyć różdżką nawet i w plecy najlepszego kumpla. No, krzywdy by mu nie zrobił przecież! Ale nie czuł się szczególnie przerażony groźbami Steffa, zamiast tego uśmiechnął się szerzej.
- Najgorsze w tym twoim planie byłoby patrzenie jak umierasz na wyrzuty sumienia. - stwierdził w sumie to rozbawiony, bo akurat te w Cattermole'u było wywołać cholernie łatwo. Czasem to go w sumie nawet bawiło, ale jednak wszystko ma swoje granice.
Bertie nie należał do grona najbystrzejszych ludzi. W sumie to nie należał do grona najbystrzejszych Londyńczyków. Na tle Rudery też w sumie bystrością nie świecił. No, może w swoim pokoju wiódł prym, choć ostatecznie Roger to chyba całkiem spostrzegawczy królik... tak czy inaczej Lana miała dużo większe szanse poznać sekrety innych, a Bertie wolał uważać.
Wywrócił lekko oczami, słuchając wymówek Steffa.
- Steff. - przyglądał mu się. - Zapomnij o mamie, mojej czy swojej, ci ludzie zabijają na prawdę. - nie lubił wchodzić w poważny ton, najchętniej prześmiałby sprawę, ale to chyba jedna z tych chwil, że tak niestety nie można. - Nie chodź nigdzie sam. Nikt nie chodzi. Poznasz ludzi niedługo.
Dodał tylko, wzruszając przy tym ramionami. Nie zamierzał mu moralizować, żadne z nich nie było już małym dzieckiem. Nawet jeśli pod jakimiś względami nadal z nich dzieciaki.
- Tak, o to się nie martw, zajmiemy się nią potem. Skoro tak to zbierz czego potrzebujesz, eliksiry jakie tylko masz i ruszamy ósmego, pasuje?
Spytał, zaraz po prostu wracając do szykowania muffinkowej masy. Wiedział, że Steff najchętniej by ruszył już, teraz i on sam też pobiegłby prosto do Irlandii, lepiej jednak zorganizować jakieś eliksiry, przeszukać szafę za wszystkim co może im się przydać.
Ostatecznie spędzili jeszcze chwilę, Bott skończył swoje pieczenie i faktycznie zebrał tyłek w poszukiwaniu wszystkiego co może się na ich misji przydać.
zt x 2 <3
- I co z tego, ty nie jesteś. - uniósł brwi, patrząc na przyjaciela i jakoś tej logiki nie widział. No, bo żadna z niego szynszyla, prędzej właśnie taki ruchliwy chomik co go można do kołowrotka wsadzić i jest zabawny, albo patrzeć jak sobie policzki wypycha.
Wzruszył w końcu ramionami, bo w sumie to było mu to obojętne, wszystkie gryzonie były dość do siebie podobne i wszystkie w sumie mogły być. No i cóż - dawały dużo możliwości. Aż Bertie pożałował, że tak późno się dowiedział, bo TYYYYYLE głupot mogli z pomocą Steffowych zdolności odwalić! Ale cóż no, nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, nie?
Cóż, z nich dwóch to Bertie miał mnie skrupułów, bo jeśli miało być zabawnie to był w stanie mierzyć różdżką nawet i w plecy najlepszego kumpla. No, krzywdy by mu nie zrobił przecież! Ale nie czuł się szczególnie przerażony groźbami Steffa, zamiast tego uśmiechnął się szerzej.
- Najgorsze w tym twoim planie byłoby patrzenie jak umierasz na wyrzuty sumienia. - stwierdził w sumie to rozbawiony, bo akurat te w Cattermole'u było wywołać cholernie łatwo. Czasem to go w sumie nawet bawiło, ale jednak wszystko ma swoje granice.
Bertie nie należał do grona najbystrzejszych ludzi. W sumie to nie należał do grona najbystrzejszych Londyńczyków. Na tle Rudery też w sumie bystrością nie świecił. No, może w swoim pokoju wiódł prym, choć ostatecznie Roger to chyba całkiem spostrzegawczy królik... tak czy inaczej Lana miała dużo większe szanse poznać sekrety innych, a Bertie wolał uważać.
Wywrócił lekko oczami, słuchając wymówek Steffa.
- Steff. - przyglądał mu się. - Zapomnij o mamie, mojej czy swojej, ci ludzie zabijają na prawdę. - nie lubił wchodzić w poważny ton, najchętniej prześmiałby sprawę, ale to chyba jedna z tych chwil, że tak niestety nie można. - Nie chodź nigdzie sam. Nikt nie chodzi. Poznasz ludzi niedługo.
Dodał tylko, wzruszając przy tym ramionami. Nie zamierzał mu moralizować, żadne z nich nie było już małym dzieckiem. Nawet jeśli pod jakimiś względami nadal z nich dzieciaki.
- Tak, o to się nie martw, zajmiemy się nią potem. Skoro tak to zbierz czego potrzebujesz, eliksiry jakie tylko masz i ruszamy ósmego, pasuje?
Spytał, zaraz po prostu wracając do szykowania muffinkowej masy. Wiedział, że Steff najchętniej by ruszył już, teraz i on sam też pobiegłby prosto do Irlandii, lepiej jednak zorganizować jakieś eliksiry, przeszukać szafę za wszystkim co może im się przydać.
Ostatecznie spędzili jeszcze chwilę, Bott skończył swoje pieczenie i faktycznie zebrał tyłek w poszukiwaniu wszystkiego co może się na ich misji przydać.
zt x 2 <3
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
|23 grudnia, wieczór Ruderowej gwiazdki
Świąteczna atmosfera wylewała się hektolitrami. Powiedzmy, że z odrobiną samozaparcia i po kilku głębszych udało mi się wejść w ten stan w którym Johny denerwował mnie mniej, a Lodziarz momentami przestawał dla mnie istnieć. Mogłem tam siedzieć i czerpać z tego jakąś przyjemność, chociaż momentami było dla mnie nieco za słodko. Większość tam zebranych nie była moimi przyjaciółmi z którymi chciałbym spędzać wolny czas, świętować. Duża część z nich była też zwyczajnie młodsza ode mnie i to nie była przeważnie kwestia roku czy dwóch, a pięciu i więcej. Bylem tu jednak w zasadzie dla Bertiego oraz Anastasi. Byli moją rodzina i jeżeli to, że też tu byłem robiło im dobrze to zamierzałem wysiedzieć aż do samego końca. Nie mogłem jednak momentami nie odnieść wrażenia, że czuję się jak jakiś wujek, który robił za przyzwoitkę na imprezie siostrzeńca. Nie było to coś złego ale jednak co jakiś czas, co któraś wymianę zdań mocniej siadało mi to na bani. Wstawałem wtedy od stołu by korzystając z wymówki wyjścia na fajka nieco odpocząć i się rozładować, a przy okazji - faktycznie tego fajka zapalić. tak jak teraz. Podniosłem się i w miarę zwinnie wytoczyłem się ze swojego miejsca by podążyć w stronę ganka. W tym samym momencie postanowiła dołączyć do mnie Ana. Uniosłem nieco brwi w zaskoczeniu, lecz nie oponowałem kiedy wplotła mi się pod ramie. Brakowało mi jej bliskości. Jej całej. Przyciągnąłem wiec ją ku sobie mocniej, troskliwiej nawet nie zdając sobie z tego za bardzo sprawę. Uśmiechnąłem się lekko i poprowadziłem ją w kierunku w którym zmierzałem. Na zewnątrz trwała burza, było zimno i zacinało lodem dlatego jedynie uchyliłem lekko drzwi samemu opierając się plecami o ścianę zaraz obok nich.
- Za dużo wrażeń, co? - mruknąłem w jej stronę - Jak jesteś zmęczona lub to dla ciebie za dużo to tylko powiedz. Nikt nie będzie miał ci za złe, jak będziesz chciała odpocząć trochę w którymś z pokoi, wiesz.
Świąteczna atmosfera wylewała się hektolitrami. Powiedzmy, że z odrobiną samozaparcia i po kilku głębszych udało mi się wejść w ten stan w którym Johny denerwował mnie mniej, a Lodziarz momentami przestawał dla mnie istnieć. Mogłem tam siedzieć i czerpać z tego jakąś przyjemność, chociaż momentami było dla mnie nieco za słodko. Większość tam zebranych nie była moimi przyjaciółmi z którymi chciałbym spędzać wolny czas, świętować. Duża część z nich była też zwyczajnie młodsza ode mnie i to nie była przeważnie kwestia roku czy dwóch, a pięciu i więcej. Bylem tu jednak w zasadzie dla Bertiego oraz Anastasi. Byli moją rodzina i jeżeli to, że też tu byłem robiło im dobrze to zamierzałem wysiedzieć aż do samego końca. Nie mogłem jednak momentami nie odnieść wrażenia, że czuję się jak jakiś wujek, który robił za przyzwoitkę na imprezie siostrzeńca. Nie było to coś złego ale jednak co jakiś czas, co któraś wymianę zdań mocniej siadało mi to na bani. Wstawałem wtedy od stołu by korzystając z wymówki wyjścia na fajka nieco odpocząć i się rozładować, a przy okazji - faktycznie tego fajka zapalić. tak jak teraz. Podniosłem się i w miarę zwinnie wytoczyłem się ze swojego miejsca by podążyć w stronę ganka. W tym samym momencie postanowiła dołączyć do mnie Ana. Uniosłem nieco brwi w zaskoczeniu, lecz nie oponowałem kiedy wplotła mi się pod ramie. Brakowało mi jej bliskości. Jej całej. Przyciągnąłem wiec ją ku sobie mocniej, troskliwiej nawet nie zdając sobie z tego za bardzo sprawę. Uśmiechnąłem się lekko i poprowadziłem ją w kierunku w którym zmierzałem. Na zewnątrz trwała burza, było zimno i zacinało lodem dlatego jedynie uchyliłem lekko drzwi samemu opierając się plecami o ścianę zaraz obok nich.
- Za dużo wrażeń, co? - mruknąłem w jej stronę - Jak jesteś zmęczona lub to dla ciebie za dużo to tylko powiedz. Nikt nie będzie miał ci za złe, jak będziesz chciała odpocząć trochę w którymś z pokoi, wiesz.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Kuchnia
Szybka odpowiedź