Łazienka
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Łazienka
Nieduże pomieszczenie, do którego rankami zapewne ciężko się dobić. Remont prowadzony przez właściciela Rudery, przy pomocy znajomych, rodziny i pewnie współlokatorów oznacza, że pewnie są tam drobne niedociągnięcia. W każdym razie wszystko działa jak należy. Na ścianie wisi kilka ozdóbek znalezionych w Ruderze jeszcze przed remontem, najpewniej należących do Lany (poprzedniej właścicielki i prawdziwego ducha tego domu).
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Ostatnio zmieniony przez Bertie Bott dnia 12.11.16 23:14, w całości zmieniany 2 razy
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
| 7 marca
Był piątek wieczór. Eileen aportowała się ze swojej chatki gajowej, jak tylko zakończyła prace nad dopisywaniem kolejnych pozycji do rejestru stworzeń w Zakazanym Lesie. Ostatnio naprawiła dom elfów w olbrzymim dębie, bo okazało się, że zazdrosne bahanki postawiły pozbawić ładu i składu tę misterną konstrukcję. Stworzenia jeszcze jej nie ufały, doskonale to widziała, ale ufała, że jeśli tylko odda im wystarczająco dużo swojej uwagi i energii, zauważą, że nie chce zrobić im krzywdy. I może... zdradzą jej sekrety Lasu. Ale to już były odległe plany. Nie sądziła, że mogłaby dowiedzieć się czegokolwiek w ciągu kilku najbliższych lat.
Framugi w oknie skrzypnęły, kiedy Eileen piskliwym pyknięciem zaanonsowała swoje pojawienie się w pokoju. Swoją skórzaną torbę rzuciła na kanapę, zdjęła z siebie wiosenny płaszcz w czerwone maki (ostatnio ją prześladowały), który wylądował tuż obok wcześniejszego bagażu, odrzuciła ze stóp robocze trzewiki i swoje kroki od razu skierowała w stronę łazienki. Zje później, kiedy już zmyje z siebie zmęczenie i resztki ziemi z porannego babrania się w runie leśnym w pogoni za chropiankami, które ukradły jej ostatnie ciastka czekoladowe. Uśmiechnęła się na samo wspomnienie, kiedy machnęła różdżką, zmuszając tym samym kran do wypuszczenia z siebie gorącej wody. Gdy naleciało jej wystarczająco dużo, wlała do niej swojego ulubionego olejku różanego, zrzuciła z siebie wszystkie ciuchy i weszła do wanny, rozkładając się w niej z westchnieniem ulgi. Zamknęła oczy, słuchając odgłosów późnego wieczoru. Gdzieś w oddali śmiali się ludzie i szczekał pies, koła samochodu przemknęły po drodze... a może to nie był samochód?
Wzięła głęboki wdech. To mogło być cokolwiek, ale to nic, to nieważne.
Piana bujała się delikatnie na powierzchni wody.
Był piątek wieczór. Eileen aportowała się ze swojej chatki gajowej, jak tylko zakończyła prace nad dopisywaniem kolejnych pozycji do rejestru stworzeń w Zakazanym Lesie. Ostatnio naprawiła dom elfów w olbrzymim dębie, bo okazało się, że zazdrosne bahanki postawiły pozbawić ładu i składu tę misterną konstrukcję. Stworzenia jeszcze jej nie ufały, doskonale to widziała, ale ufała, że jeśli tylko odda im wystarczająco dużo swojej uwagi i energii, zauważą, że nie chce zrobić im krzywdy. I może... zdradzą jej sekrety Lasu. Ale to już były odległe plany. Nie sądziła, że mogłaby dowiedzieć się czegokolwiek w ciągu kilku najbliższych lat.
Framugi w oknie skrzypnęły, kiedy Eileen piskliwym pyknięciem zaanonsowała swoje pojawienie się w pokoju. Swoją skórzaną torbę rzuciła na kanapę, zdjęła z siebie wiosenny płaszcz w czerwone maki (ostatnio ją prześladowały), który wylądował tuż obok wcześniejszego bagażu, odrzuciła ze stóp robocze trzewiki i swoje kroki od razu skierowała w stronę łazienki. Zje później, kiedy już zmyje z siebie zmęczenie i resztki ziemi z porannego babrania się w runie leśnym w pogoni za chropiankami, które ukradły jej ostatnie ciastka czekoladowe. Uśmiechnęła się na samo wspomnienie, kiedy machnęła różdżką, zmuszając tym samym kran do wypuszczenia z siebie gorącej wody. Gdy naleciało jej wystarczająco dużo, wlała do niej swojego ulubionego olejku różanego, zrzuciła z siebie wszystkie ciuchy i weszła do wanny, rozkładając się w niej z westchnieniem ulgi. Zamknęła oczy, słuchając odgłosów późnego wieczoru. Gdzieś w oddali śmiali się ludzie i szczekał pies, koła samochodu przemknęły po drodze... a może to nie był samochód?
Wzięła głęboki wdech. To mogło być cokolwiek, ale to nic, to nieważne.
Piana bujała się delikatnie na powierzchni wody.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
W niektórych momentach swojego życia łapałem się na tym, że zaczynałem zastanawiać się nad swoją codziennością i nie wychodzić z podziwu, że chcąc nie chcąc jestem w stanie z dnia na dzień funkcjonować i trzymać się na nogach. Każdy wieczór w tym tygodniu spędzałem poza domem - a to walka w porcie, a to odwiedzanie medyka, znów zabawa w porcie, impreza w Wiwernie, feralne urodziny Bertiego...Do tego przecież pracowałem na etat i miałem zobowiązania wobec znajomych. Summarum, jak zdarzyło mi się w ogóle spać dziennie kilka godzin to byłem szczęśliwy, a dziś to już w ogóle planowałem spać do oporu. Jutro wolne.
Po skończeniu zmiany u Burke'a opuściłem Nokturn nie chcąc ryzykować kolejnych nawiedzin Żmii i udałem się do rudery. Po wejściu do mieszkania nie zwracając na nikogo uwagi (bo nikogo nie zastałem), udałem się do swojego pokoju gdzie rzuciłem się na łóżko jak stałem - w ciuchach. No dobra, od niechcenia depcząc sobie po piętach pozbyłem się butów. Powinienem to zrobić w holu. Bertie znów będzie się krzywił, że na jego CUDNYCH schodach jest piach. Życie na krawędzi. Odpłynąłem.
Pobudka była koszmarna i niespodziewana. Po kilku godzinach zrobiło mi się za gorąco i duszno. Czasami zapominałem, jak pizga w tej mojej melinie na Nokturnie, jak tu wszyscy dają do pieca. Nieprzytomnie ściągnąłem się na krawędź łóżka i jak niepełno-sprytny zabrałem się za ściąganie z siebie kurtki i swetra mając wrażenie, że zaraz się roztopię. Sepleniłem pod nosem mantrę przekleństw, a gdy mi się powiodło w niewiele trzeźwiejszym stanie podszedłem w koszuli do okna, otworzyłem je na oścież i się przez nie przewiesiłem jak wyrznięta szmata. Rześkie powietrze buchnęło mi rykoszetem w twarz. Ugh...było mi już trochę lepiej. Sięgnąłem do kieszeni spodni by wyciągnąć zmiętoszoną paczkę papierosów. Zapaliłem jednego szluga. Zaciągnąłem się raz, rugi, a potem podążyłem nietomnym krokiem w stronę łazienki. Znalawszy się na piętrze, co prawda zauważyłem przez szparę framugi zamkniętych drzwi światło, lecz to mnie nie zniechęciło do położenia reki na klamce. Cząstka budzącej się we mnie świadomości dawała mi cynk, że chyba wanna szumi więc kibel wolny to se żem wszedł. Zmrużyłem oczy, gdy naparła na nie jasność. Dopiero po chwili zarejestrowałem obecność Eli w wannie. Trochę jeszcze nieobecnym spojrzeniem powiodłem po niej (Ellie, nie wannie), unosząc niemrawo jedną rękę ku górze w geście powitania.
- Umghm - sapnąłem niewyraźnie, co miało znaczyć 'cześć', a potem dałem jej znak ręką by sobie nie przeszkadzała. Drzwi za sobą nie domknąłem, jak mi się początkowo wydawało, lecz nawet tego nie zauważyłem i zacząłem sunąć w stronę kibla drapiąc się po głowie i przeciągle ziewając. Stopą uniosłem deskę do góry i zacząłem bawić się w jeno osobową fontannę czując z każą chwilą rosnącą na swym prywatnym zbiorniku ulgę.
Po skończeniu zmiany u Burke'a opuściłem Nokturn nie chcąc ryzykować kolejnych nawiedzin Żmii i udałem się do rudery. Po wejściu do mieszkania nie zwracając na nikogo uwagi (bo nikogo nie zastałem), udałem się do swojego pokoju gdzie rzuciłem się na łóżko jak stałem - w ciuchach. No dobra, od niechcenia depcząc sobie po piętach pozbyłem się butów. Powinienem to zrobić w holu. Bertie znów będzie się krzywił, że na jego CUDNYCH schodach jest piach. Życie na krawędzi. Odpłynąłem.
Pobudka była koszmarna i niespodziewana. Po kilku godzinach zrobiło mi się za gorąco i duszno. Czasami zapominałem, jak pizga w tej mojej melinie na Nokturnie, jak tu wszyscy dają do pieca. Nieprzytomnie ściągnąłem się na krawędź łóżka i jak niepełno-sprytny zabrałem się za ściąganie z siebie kurtki i swetra mając wrażenie, że zaraz się roztopię. Sepleniłem pod nosem mantrę przekleństw, a gdy mi się powiodło w niewiele trzeźwiejszym stanie podszedłem w koszuli do okna, otworzyłem je na oścież i się przez nie przewiesiłem jak wyrznięta szmata. Rześkie powietrze buchnęło mi rykoszetem w twarz. Ugh...było mi już trochę lepiej. Sięgnąłem do kieszeni spodni by wyciągnąć zmiętoszoną paczkę papierosów. Zapaliłem jednego szluga. Zaciągnąłem się raz, rugi, a potem podążyłem nietomnym krokiem w stronę łazienki. Znalawszy się na piętrze, co prawda zauważyłem przez szparę framugi zamkniętych drzwi światło, lecz to mnie nie zniechęciło do położenia reki na klamce. Cząstka budzącej się we mnie świadomości dawała mi cynk, że chyba wanna szumi więc kibel wolny to se żem wszedł. Zmrużyłem oczy, gdy naparła na nie jasność. Dopiero po chwili zarejestrowałem obecność Eli w wannie. Trochę jeszcze nieobecnym spojrzeniem powiodłem po niej (Ellie, nie wannie), unosząc niemrawo jedną rękę ku górze w geście powitania.
- Umghm - sapnąłem niewyraźnie, co miało znaczyć 'cześć', a potem dałem jej znak ręką by sobie nie przeszkadzała. Drzwi za sobą nie domknąłem, jak mi się początkowo wydawało, lecz nawet tego nie zauważyłem i zacząłem sunąć w stronę kibla drapiąc się po głowie i przeciągle ziewając. Stopą uniosłem deskę do góry i zacząłem bawić się w jeno osobową fontannę czując z każą chwilą rosnącą na swym prywatnym zbiorniku ulgę.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Zamknęła oczy. Delektowała się ciszą, tak różną od tej, która dzisiaj, w Zakazanym Lesie, wsiąknęła jej w skórę i włosy, zostawiła nienamacalny ślad w uszach, w których każdy dźwięk zdawał się współgrać z długim, wysokim piskiem. Wiatr zawiał między liśćmi, popłynął po trawie budzącej się do życia, zahaczył o stare drzwi na tyłach domu, prawdopodobnie o te, które prowadziły do składziku z narzędziami. Stał teraz pusty, bo nikt nie kwapił się, żeby zapełnić go owymi narzędziami. Usłyszała jak okno skrzypnęło gdzieś z prawej strony. Myśli przeszły się po korytarzu i zajrzały do tego niewielkiego pomieszczenia, które oglądała, nie dalej jak dwa dni temu. Kąciki ust uniosły się łagodnie.
Niedługo diabelskie sidła zakwitną i kolejną noc spędzi na przesiadywaniu przed doniczką, żeby tylko uchwycić moment, kiedy rozwijają się płatki kwiatu. W tamtym roku był bardziej granatowy, bo mimo że okno znajdowało się od północnej strony, księżyc był przesłonięty przez chmury i światło nie było na tyle intensywne, by zabarwić płatki na czystą akwamarynę pomieszaną z odcieniami srebra i czerni. To, co niepoznane, najbardziej przeraża.
Zagłębiła się w swoich własnych myślach tak bardzo, że nie usłyszała pierwszego skrzeku ze strony drzwi do łazienki. Do jej uszu dotarł za to głośny dźwięk otwieranej klapy. Dobrze wiedziała, co to była za klapa.
Natychmiast otworzyła oczy i w mimowolnym, bezwarunkowym odruchu uniosła się, jakby chciała stąd uciec w popłochu. Z głośnym pluskiem znów zagłębiła się w wannie i szybko zaczęła zagarniać pianę tak, żeby przykryła więcej niż tylko te strategiczne miejsca.
- Na gacie Merlina, czemu włazisz do łazienki, kiedy ktoś się w niej kąpie?! - krzyknęła na niego z wyrzutem, nie dbając ani o pełen pretensji ton, ani o to, że właśnie znaleźli się w dwuznacznej sytuacji. Wywróciła oczami i zatrzymała wzrok na suficie, kiedy polały się strumienie.
Chociaż... z tego ostatniego rzeczywiście robiła właśnie wielkie halo. Nie czuła jednak, że robi coś złego. Bo, do cholery jasnej, jaki normalny mężczyzna wchodzi do łazienki, w której kobieta akuratnie się kąpie?! Właśnie! Żaden!
Niedługo diabelskie sidła zakwitną i kolejną noc spędzi na przesiadywaniu przed doniczką, żeby tylko uchwycić moment, kiedy rozwijają się płatki kwiatu. W tamtym roku był bardziej granatowy, bo mimo że okno znajdowało się od północnej strony, księżyc był przesłonięty przez chmury i światło nie było na tyle intensywne, by zabarwić płatki na czystą akwamarynę pomieszaną z odcieniami srebra i czerni. To, co niepoznane, najbardziej przeraża.
Zagłębiła się w swoich własnych myślach tak bardzo, że nie usłyszała pierwszego skrzeku ze strony drzwi do łazienki. Do jej uszu dotarł za to głośny dźwięk otwieranej klapy. Dobrze wiedziała, co to była za klapa.
Natychmiast otworzyła oczy i w mimowolnym, bezwarunkowym odruchu uniosła się, jakby chciała stąd uciec w popłochu. Z głośnym pluskiem znów zagłębiła się w wannie i szybko zaczęła zagarniać pianę tak, żeby przykryła więcej niż tylko te strategiczne miejsca.
- Na gacie Merlina, czemu włazisz do łazienki, kiedy ktoś się w niej kąpie?! - krzyknęła na niego z wyrzutem, nie dbając ani o pełen pretensji ton, ani o to, że właśnie znaleźli się w dwuznacznej sytuacji. Wywróciła oczami i zatrzymała wzrok na suficie, kiedy polały się strumienie.
Chociaż... z tego ostatniego rzeczywiście robiła właśnie wielkie halo. Nie czuła jednak, że robi coś złego. Bo, do cholery jasnej, jaki normalny mężczyzna wchodzi do łazienki, w której kobieta akuratnie się kąpie?! Właśnie! Żaden!
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Eileen najwyraźniej była pogrążona w swoim świcie. Tylko pozazdrościć. Minąłem ją i podniosłem klapę (niech mi teraz ktoś tylko spróbuje zarzucić, że nie jestem wychowany), gdy nagle, jak coś za plecami mi zachlupotało... Odwróciłem się, ściągając brwi i pytająco-badawczym wzrokiem zlustrowałem współlokatorkę, która jak poparzona papla się w tej wannie. Zlepiłem niemrawo ślepia. Raz, drugi, próbując ogarnąć skąd ta nagła nerwowość
- Co ty Eileen pajacujesz...? Bawisz się w fokarium czy co...? - pytam nieco skonsternowany. Nie chce by było na mnie jak się utopi czy coś. Zresztą i tak fart, że dopiero szamotałem się z rozporkiem - nikt jej nie mówił, że to niebezpieczne odwracać uwagę malarza, gdy trzyma w ręce pędzel...? Strzelem, że nie tylko mi nie marzyła się zabawa w żywego zraszacza.
- Chcę sobie po recytować jedna ze sztuk Shakespeare żonglując przy tym kubkami płonącej kawy, nie widać? - odpowiedziałem spokojnie ciągle monotonnie-sennym głosem. Ta subtelna ironia. Sam siebie zaskoczyłem. Westchnąłem. - Poza tym, nie kąpiesz się w łazience, tylko w wannie. Już nie dramatyzuj. Zaraz wyjdę. - Rety...a ponoć to ja jestem marudny i nie łączę z "rana" faktów. Wywróciłem oczami i zabrałem się za zabawę w strażaka. Gdy już myślałem, że bak pusty, znów ciśnienie mi wzrosło. To chyba to piwo na które po drodze się zatrzymałem. Huh.
- Co ty Eileen pajacujesz...? Bawisz się w fokarium czy co...? - pytam nieco skonsternowany. Nie chce by było na mnie jak się utopi czy coś. Zresztą i tak fart, że dopiero szamotałem się z rozporkiem - nikt jej nie mówił, że to niebezpieczne odwracać uwagę malarza, gdy trzyma w ręce pędzel...? Strzelem, że nie tylko mi nie marzyła się zabawa w żywego zraszacza.
- Chcę sobie po recytować jedna ze sztuk Shakespeare żonglując przy tym kubkami płonącej kawy, nie widać? - odpowiedziałem spokojnie ciągle monotonnie-sennym głosem. Ta subtelna ironia. Sam siebie zaskoczyłem. Westchnąłem. - Poza tym, nie kąpiesz się w łazience, tylko w wannie. Już nie dramatyzuj. Zaraz wyjdę. - Rety...a ponoć to ja jestem marudny i nie łączę z "rana" faktów. Wywróciłem oczami i zabrałem się za zabawę w strażaka. Gdy już myślałem, że bak pusty, znów ciśnienie mi wzrosło. To chyba to piwo na które po drodze się zatrzymałem. Huh.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
To było niesamowite, wręcz godne każdej wyżyny szacunku, jaką nosił w sobie ten świat. Żeby tak łamać reguły w tak spokojny i opanowany sposób! Żeby łamać te zasady i nie czuć z tego powodu żadnych konsekwencji! Na brodę Merlina, Eileen wyda każdego galeona, żeby następnym razem nie wahać się przed decyzją, która będzie wymagała od niej poświęcenia sztywnych ram swojego zachowania. Każdego galeona.
- Jesteś śmieszny, Bott - na jej ustach pojawił kwaśny grymas, który po chwili był już mieszaniną wściekłości i żywej chęci wbicia sztyletu w pierś stojącego przed nią mężczyzny. Obniżyła się jeszcze trochę, żeby przypadkiem nie pokazała za dużo. Na szczęście piany zostało na tyle, by zakryć całe jej ciało w odpowiednim stopniu. Wyjęła spod ciepłej, wodnej powłoki swoją dłoń i wyciągnęła ją w kierunku krzesła, gdzie na stercie rzuconych ubrań leżała jej jasna różdżka. - Śmieszny tak samo, jak twoje metody czytania wierszy Shakespeare'a. Jak słowo daję. A oprócz tego, że jesteś śmieszny, jesteś jeszcze niewychowany i nierozumny. Wanna jest w łazience, Bott! Jeden szczuroszczet!
Palce chwyciły sosnowe drewno, a nadgarstek szybko uniósł się i czubek różdżki wycelowany był właśnie w sam czubek nosa Matta. Nie miała zamiaru go ostrzegać o tym, że jeśli w tej chwili nie wyjdzie, to ona coś zrobi. To coś miała ochotę zrobić w tej chwili, bo skoro on nie zapukał, kiedy wchodził do łazienki, ona odpowie mu pięknym za nadobne.
- Ceruus - wypowiedziała dumnie zaklęcie, dłoń wprawiając w zgrabny, szybki ruch.
A niech cierpi! Nauczy się na drugi raz, że wchodzenie do łazienki, gdy kobieta bierze w niej kąpiel, to absolutna obraza jej majestatu. Nieważne, czy jej krew jest błękitna, czy jednak ma zwykły, czerwony kolor!
- Jesteś śmieszny, Bott - na jej ustach pojawił kwaśny grymas, który po chwili był już mieszaniną wściekłości i żywej chęci wbicia sztyletu w pierś stojącego przed nią mężczyzny. Obniżyła się jeszcze trochę, żeby przypadkiem nie pokazała za dużo. Na szczęście piany zostało na tyle, by zakryć całe jej ciało w odpowiednim stopniu. Wyjęła spod ciepłej, wodnej powłoki swoją dłoń i wyciągnęła ją w kierunku krzesła, gdzie na stercie rzuconych ubrań leżała jej jasna różdżka. - Śmieszny tak samo, jak twoje metody czytania wierszy Shakespeare'a. Jak słowo daję. A oprócz tego, że jesteś śmieszny, jesteś jeszcze niewychowany i nierozumny. Wanna jest w łazience, Bott! Jeden szczuroszczet!
Palce chwyciły sosnowe drewno, a nadgarstek szybko uniósł się i czubek różdżki wycelowany był właśnie w sam czubek nosa Matta. Nie miała zamiaru go ostrzegać o tym, że jeśli w tej chwili nie wyjdzie, to ona coś zrobi. To coś miała ochotę zrobić w tej chwili, bo skoro on nie zapukał, kiedy wchodził do łazienki, ona odpowie mu pięknym za nadobne.
- Ceruus - wypowiedziała dumnie zaklęcie, dłoń wprawiając w zgrabny, szybki ruch.
A niech cierpi! Nauczy się na drugi raz, że wchodzenie do łazienki, gdy kobieta bierze w niej kąpiel, to absolutna obraza jej majestatu. Nieważne, czy jej krew jest błękitna, czy jednak ma zwykły, czerwony kolor!
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Ostatnio zmieniony przez Eileen Wilde dnia 28.11.16 17:39, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Eileen Wilde' has done the following action : rzut kością
'k100' : 71
'k100' : 71
Bywałe chamem, głupkiem, mendą, łajzą, idiotą, bezmózgiem, draniem...ogólnie to plejada mniej lub bardziej wyrafinowanych przytyków nie była mi obca, jednak rzadko bywałe w czyimś mniemaniu smieszny. To była swego rodzaju nowość. Ja wiem, że w ty momencie Eil miała na myśli raczej tą bardziej negatywną śmieszność, lecz nie zmieniało to faktu, że uśmiechnąłem się pod nosem.
- staram się - skłamałem złośliwie, a przy tym również żartobliwie. Nie mogłem się powstrzymać. Kłamstwem będzie również, jeślibym powiedział, że nie spodziewałem się z jej strony zrozumienia, tak więc jak drzewa pień cierpliwie i obojętnie znosiłem zacinający grad niezadowolenia. Już, już, jeszcze chwila i sobie pójdę... - marudziłem w myślach, nie rozumiejąc o co ten cały ramadan. Ja rozumiem, gdybym jej wskoczył do wanny, a tak to...eh.
Już uszczelniałem zawory, gdy...
- Co kur... - Zmieliłem, gdy nagle zachwiało moją osobą. Wszystko przez nagły balast, który obciążył mi głowę. Całe szczęście byłem już bardziej po niż w trakcie. Poprawiłem portki i zdezorientowany sięgnąłem ręką ku górze...coś jakby kość...Co ona tam sepleniła...? Ceru...Ach.
- Ty tak na poważnie...? - spytałem niedowierzająco, a moja nowa korona zaszurała jedną częścią po ścianie, gdy się ku niej odwracałem. Przekląłem robiąc od niej krok w tył. Mój zaspany mózg próbował w tym momencie oszacować moją nową szerokość i wysokość, a może i rozpiętość jaką w jednej chwili nabyłem...? Chuj go tam w sumie wie, ważne było to, że z moich koślawych spostrzeżeń wynikało, że bez gimnastykowania się to w tym momencie mogę co najwyżej sobie postać. Westchnąłem, spoglądając
- A więc...jestem pierwszym mężczyzną któremu przyprawiłaś rogi - stwierdziłem, bo gdyby było inaczej to prawdopodobnie rozsądniej dobrałaby zaklęcie - Na swój pokrętny, chory, niecodzienny sposób czuję się zaszczycony... - co jak co, wyróżnienie jak każde inne - ...tylko co dalej, hm? - ciągnąłem spokojnie, jednocześnie spuszczając wodę i opuszczając klapy by sobie siąść na tronie, jak na taborecie - Porozmawiamy o pogodzie, pracy...? A może mimo wszystko umyślnie mnie tu postanowiłaś uwięzić...? Lubisz towarzystwo? - pytania rzucałem nieprzypadkowo. Trochę się znęcałem, trochę dawałem do zrozumienia, że nie mam zamiaru kombinować w jaki sposób mam opuścić to miejsce. Nigdzie mi się nie spieszyło. Mogę czekać, aż czar minie...lub woda w wannie ostygnie. skoczyłem brwiami, sięgając po papierosy - Bo to, że lubisz kąpiel z bąbelkami to już wiem
- staram się - skłamałem złośliwie, a przy tym również żartobliwie. Nie mogłem się powstrzymać. Kłamstwem będzie również, jeślibym powiedział, że nie spodziewałem się z jej strony zrozumienia, tak więc jak drzewa pień cierpliwie i obojętnie znosiłem zacinający grad niezadowolenia. Już, już, jeszcze chwila i sobie pójdę... - marudziłem w myślach, nie rozumiejąc o co ten cały ramadan. Ja rozumiem, gdybym jej wskoczył do wanny, a tak to...eh.
Już uszczelniałem zawory, gdy...
- Co kur... - Zmieliłem, gdy nagle zachwiało moją osobą. Wszystko przez nagły balast, który obciążył mi głowę. Całe szczęście byłem już bardziej po niż w trakcie. Poprawiłem portki i zdezorientowany sięgnąłem ręką ku górze...coś jakby kość...Co ona tam sepleniła...? Ceru...Ach.
- Ty tak na poważnie...? - spytałem niedowierzająco, a moja nowa korona zaszurała jedną częścią po ścianie, gdy się ku niej odwracałem. Przekląłem robiąc od niej krok w tył. Mój zaspany mózg próbował w tym momencie oszacować moją nową szerokość i wysokość, a może i rozpiętość jaką w jednej chwili nabyłem...? Chuj go tam w sumie wie, ważne było to, że z moich koślawych spostrzeżeń wynikało, że bez gimnastykowania się to w tym momencie mogę co najwyżej sobie postać. Westchnąłem, spoglądając
- A więc...jestem pierwszym mężczyzną któremu przyprawiłaś rogi - stwierdziłem, bo gdyby było inaczej to prawdopodobnie rozsądniej dobrałaby zaklęcie - Na swój pokrętny, chory, niecodzienny sposób czuję się zaszczycony... - co jak co, wyróżnienie jak każde inne - ...tylko co dalej, hm? - ciągnąłem spokojnie, jednocześnie spuszczając wodę i opuszczając klapy by sobie siąść na tronie, jak na taborecie - Porozmawiamy o pogodzie, pracy...? A może mimo wszystko umyślnie mnie tu postanowiłaś uwięzić...? Lubisz towarzystwo? - pytania rzucałem nieprzypadkowo. Trochę się znęcałem, trochę dawałem do zrozumienia, że nie mam zamiaru kombinować w jaki sposób mam opuścić to miejsce. Nigdzie mi się nie spieszyło. Mogę czekać, aż czar minie...lub woda w wannie ostygnie. skoczyłem brwiami, sięgając po papierosy - Bo to, że lubisz kąpiel z bąbelkami to już wiem
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Fakt. Chyba nie do końca to przemyślała. Chciała dać mu nauczkę i jednocześnie pogonić go stąd tam, gdzie zimowały raki... a tymczasem przysporzyła sobie nowych kłopotów. Matthew, zamiast sobie pójść, usiadł na toalecie i wdzięczył się do niej ze swoją nową zdobyczą na głowie. Musiała pomyśleć nad innym rozwiązaniem tej sytuacji. Tym razem takim, które go stąd wykurzy, nie celując jednocześnie w jej kobiecą dumę i nie niszcząc własności Bertiego.
Takie rozwiązanie chyba nie istniało.
- Jakiż ty pewny siebie - odparła z uśmieszkiem pełnym zniesmaczenia i zniecierpliwienia aktualnym staniem rzeczy. Trafił jednak w samo sedno, choć pewnie nieświadomie. Sam fakt, że był pierwszym mężczyzną, któremu przyprawiła rogi, nie wywarł na niej zbyt wielkiego wrażenia, jednak zupełnie odwrotny skutek miały te dwa, wypowiedziane przez niego słowa - pierwszy mężczyzna. Poczuła się dziwnie dotknięta, wręcz oburzona. - O błagam, przestań się wydurniać. Próbujesz zrzucić winę na mnie, ale to wciąż TY wszedłeś do łazienki nawet nie pukając, to wciąż TY opróżniłeś swoje... swój... nieważne, zrobiłeś to przy mnie! A to się zupełnie nie godzi!
Czy ona już była czerwona ze złości? Czy może jednak był to tylko wpływ temperatury wody w wannie? W każdym razie to dziwne zbiegowisko rzucanych w siebie pretensji i ciętych ripost na temat mężczyzn, którym przyprawia się rogi, było zupełnie pozbawione sensu. A jednak wciąż trwało w łazience, zbierając z powietrza wszystkie cząstki czystego tlenu. Eileen miała wrażenie, że Bott ma szósty zmysł i, mimo gęstych warstw piany kąpielowej, widzi to, co resztkami sił zagłębiało się pod wodą. Już trochę tu leżała. Jeszcze kilka minut i stanie się pomarszczona jak śliwka.
Przymrużyła oczy i różdżka, niby od niechcenia, przecięła powietrze w płynnym geście.
- Rugatio.
Jak mają już tu siedzieć, to niech chociaż siedzą z wyraźnie zarysowaną linią wiekową.
Takie rozwiązanie chyba nie istniało.
- Jakiż ty pewny siebie - odparła z uśmieszkiem pełnym zniesmaczenia i zniecierpliwienia aktualnym staniem rzeczy. Trafił jednak w samo sedno, choć pewnie nieświadomie. Sam fakt, że był pierwszym mężczyzną, któremu przyprawiła rogi, nie wywarł na niej zbyt wielkiego wrażenia, jednak zupełnie odwrotny skutek miały te dwa, wypowiedziane przez niego słowa - pierwszy mężczyzna. Poczuła się dziwnie dotknięta, wręcz oburzona. - O błagam, przestań się wydurniać. Próbujesz zrzucić winę na mnie, ale to wciąż TY wszedłeś do łazienki nawet nie pukając, to wciąż TY opróżniłeś swoje... swój... nieważne, zrobiłeś to przy mnie! A to się zupełnie nie godzi!
Czy ona już była czerwona ze złości? Czy może jednak był to tylko wpływ temperatury wody w wannie? W każdym razie to dziwne zbiegowisko rzucanych w siebie pretensji i ciętych ripost na temat mężczyzn, którym przyprawia się rogi, było zupełnie pozbawione sensu. A jednak wciąż trwało w łazience, zbierając z powietrza wszystkie cząstki czystego tlenu. Eileen miała wrażenie, że Bott ma szósty zmysł i, mimo gęstych warstw piany kąpielowej, widzi to, co resztkami sił zagłębiało się pod wodą. Już trochę tu leżała. Jeszcze kilka minut i stanie się pomarszczona jak śliwka.
Przymrużyła oczy i różdżka, niby od niechcenia, przecięła powietrze w płynnym geście.
- Rugatio.
Jak mają już tu siedzieć, to niech chociaż siedzą z wyraźnie zarysowaną linią wiekową.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
The member 'Eileen Wilde' has done the following action : rzut kością
'k100' : 7
'k100' : 7
Ja? Pewny siebie...?
- Dla ciebie zawsze - mrugnąłem zawadiacko będąc zupełnie niespeszonym jej zniesmaczeniem - wręcz przeciwnie. To jak reagowała szczerze mnie bawiło. Co prawda, ta zmyślna rozrywka którą sobie w tym momencie organizowałem kosztem nerwów współlokatorki prawdopodobnie z perspektywy osoby trzeciej przypominała drażnienie przez pręty klatki lwicy (a może lwa morskiego?). Brałem pod uwagę możliwość, że w pewnym momencie być może cała zabawa zakończy się dla mnie tragicznie, biorąc poprawkę na fakt, że to nie ja trzymałem w ręku różdżkę, lecz...Cóż - gdybym nie był sobą to bym się przejął, a tak z niezachwianą beztroską zaśmiałem się słuchając jak nieporadnie próbuje się wysłowić.
- Jesteś całkiem urocza, gdy próbujesz nienawidzić. To jakiś nowy standard w Hogwardzie? - Podpytuję powodowany złośliwością, zupełnie jakbym nie był świadomy tego, że balansuję nad przepaścią. Serce mi na chwilę zamarło co prawda, gdy po raz kolejny wycelowała we mnie różdżką, lecz prócz konsekwencji dostrzegłem iskrzącą się chmurkę mdłego pyłu. Rugatio...? Uniosłem w skonsternowaniu swe brwi i zaciągnąłem się papierosem patrząc na jej twór i na nią...
- Ach, a więc stąd ten nasz brak porozumienia między sobą...- rzekłem nagle, niczym naukowiec, który doznał przebłysku olśnienia odnośnie badanego od lat zjawiska. Wyciągnąłem nieco w jej kierunku ramię i wskazująco pokiwałem ręką w której między palcami trzymałem papierosa -...po prostu wolisz starszych - stwierdziłem z powagą, która próbowałem utrzymać ze wszystkich sił by te kilka sekund dłużej patrzeć na nią twarzą pełną przekonania co do swego.
- Dla ciebie zawsze - mrugnąłem zawadiacko będąc zupełnie niespeszonym jej zniesmaczeniem - wręcz przeciwnie. To jak reagowała szczerze mnie bawiło. Co prawda, ta zmyślna rozrywka którą sobie w tym momencie organizowałem kosztem
- Jesteś całkiem urocza, gdy próbujesz nienawidzić. To jakiś nowy standard w Hogwardzie? - Podpytuję powodowany złośliwością, zupełnie jakbym nie był świadomy tego, że balansuję nad przepaścią. Serce mi na chwilę zamarło co prawda, gdy po raz kolejny wycelowała we mnie różdżką, lecz prócz konsekwencji dostrzegłem iskrzącą się chmurkę mdłego pyłu. Rugatio...? Uniosłem w skonsternowaniu swe brwi i zaciągnąłem się papierosem patrząc na jej twór i na nią...
- Ach, a więc stąd ten nasz brak porozumienia między sobą...- rzekłem nagle, niczym naukowiec, który doznał przebłysku olśnienia odnośnie badanego od lat zjawiska. Wyciągnąłem nieco w jej kierunku ramię i wskazująco pokiwałem ręką w której między palcami trzymałem papierosa -...po prostu wolisz starszych - stwierdziłem z powagą, która próbowałem utrzymać ze wszystkich sił by te kilka sekund dłużej patrzeć na nią twarzą pełną przekonania co do swego.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Była w coraz gorszej sytuacji! Nie dość, że jej różdżka na jej oczach robiła sobie z niej żarty (słowo daję, Eileen słyszała jej chichot), to jeszcze wciąż i wciąż musiała znosić obecność Matta w tak niewygodnej i niezręcznej sytuacji! Czy on nie miał wyczucia? Oh, chwila...
Nie miał.
Jeszcze raz twardo przełknęła ślinę i dłonią zgromadziła pianę w strategicznie ważne miejsca, które zagwarantują jej wygraną w tej łazienkowej bitwie. Niestety amunicja się kończyła. Powoli, bo powoli, ale bąbelki zbawienia ulatywały stopniowo, pękały z szeptem na tafli wody. A to już było doskonałym znakiem świadczącym o zbliżającej się wielki krokami porażce.
- BOTT, na litość Merlina! - krzyknęła na niego, zaciskając oczy razem z zębami, piszcząc niemal jak małe dziecko, doprowadzając się do stanu, w jakim nie chciałaby, by widział ją jakikolwiek mężczyzna. - Bawi cię to, a mnie wcale! Mógłbyś wyjść z tymi rogami, gdybyś się postarał! I, do stu tysięcy psidwaków, nie dam ci tej satysfakcji zobaczenia mnie poza wanną, żebyś sobie nie wyobrażał!
Nie mogła patrzeć na jego pewność siebie, która wyraźnie pokazywała jej, że to on jest panem tej sytuacji. Rzeczywiście był, ale Eileen wcale nie chciała tego po sobie poznać. Chociaż miała bardzo ograniczone pole ruchu, że praktycznie nie mogła absolutnie nic zrobić w kierunku polepszenia swojego położenia. Więc znów musiała powołać się na ofensywę.
- Aquamenti!
Może jak jeszcze trochę go podręczy, to w końcu da jej święty spokój!
Nie miał.
Jeszcze raz twardo przełknęła ślinę i dłonią zgromadziła pianę w strategicznie ważne miejsca, które zagwarantują jej wygraną w tej łazienkowej bitwie. Niestety amunicja się kończyła. Powoli, bo powoli, ale bąbelki zbawienia ulatywały stopniowo, pękały z szeptem na tafli wody. A to już było doskonałym znakiem świadczącym o zbliżającej się wielki krokami porażce.
- BOTT, na litość Merlina! - krzyknęła na niego, zaciskając oczy razem z zębami, piszcząc niemal jak małe dziecko, doprowadzając się do stanu, w jakim nie chciałaby, by widział ją jakikolwiek mężczyzna. - Bawi cię to, a mnie wcale! Mógłbyś wyjść z tymi rogami, gdybyś się postarał! I, do stu tysięcy psidwaków, nie dam ci tej satysfakcji zobaczenia mnie poza wanną, żebyś sobie nie wyobrażał!
Nie mogła patrzeć na jego pewność siebie, która wyraźnie pokazywała jej, że to on jest panem tej sytuacji. Rzeczywiście był, ale Eileen wcale nie chciała tego po sobie poznać. Chociaż miała bardzo ograniczone pole ruchu, że praktycznie nie mogła absolutnie nic zrobić w kierunku polepszenia swojego położenia. Więc znów musiała powołać się na ofensywę.
- Aquamenti!
Może jak jeszcze trochę go podręczy, to w końcu da jej święty spokój!
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
The member 'Eileen Wilde' has done the following action : rzut kością
'k100' : 80
'k100' : 80
Och, być może mogłem w tym momencie uchodzić za zdziecinniałego, złośliwego chama, lecz sęk w tym...że jakoś wcale mnie to nawet nie bolało. Wręcz przeciwnie - sposób w jaki Eilen miotała się w złości przyprawiało mnie o swego rodzaju rozbawienie i satysfakcję. Zupełnie, jakbym oglądał na deskach tego lichego teatru zwącego się łazienką sztukę, której byłem autorem, a moja współlokatorka odgrywała w tym cyrku główna rolę.
Czerpałem więc tą słodycz jej uwalnianej , zachęcając co rusz do nowych jej wybuchów. Dwuosobowa korrida. Szkoda, że nie do końca świadomy byłem tego, jak dawno pewne nieprzekraczalne granice pokonałem i w tym momencie wszystko mogło już tylko zacząć działać na moją niekorzyść.
- Ale dlaczego miałbym się starać...? - zapytałem, a szelmowski uśmiech nie schodził mi z ust - Och, ale właśnie, jak nie wyjdziesz to będę musiał sobie wyobrsdjhd...- urwałem, nagle czując na twarzy silny strumień lodowatej wody, który aż mną zachwiał! Zasłoniłem twarz rękoma.
- Eilen...weź... - zawołałem do niej, gdy mnie ten strumień smagał po skórze, lecz nie uzyskawszy odpowiedzi lub też jej nie słysząc uznałem, że raczej nie jest skora do pertraktowania...
Chcąc nie chcąc próbowałem więc się ewakuować. Nie było to łatwe - potknąłem się dwa razy. Za pierwszym z powodu śliskości, a za drugim bo zahaczyłem o coś swym...porożem. Przekląłem siarczyście gdy użerałem się z przejściem przez drzwi. Wygięło mną niemiłosiernie, gdy lodowaty strumień pomagał moje plecy i...w końcu wypadłem za drzwi.
|zt
Czerpałem więc tą słodycz jej uwalnianej , zachęcając co rusz do nowych jej wybuchów. Dwuosobowa korrida. Szkoda, że nie do końca świadomy byłem tego, jak dawno pewne nieprzekraczalne granice pokonałem i w tym momencie wszystko mogło już tylko zacząć działać na moją niekorzyść.
- Ale dlaczego miałbym się starać...? - zapytałem, a szelmowski uśmiech nie schodził mi z ust - Och, ale właśnie, jak nie wyjdziesz to będę musiał sobie wyobrsdjhd...- urwałem, nagle czując na twarzy silny strumień lodowatej wody, który aż mną zachwiał! Zasłoniłem twarz rękoma.
- Eilen...weź... - zawołałem do niej, gdy mnie ten strumień smagał po skórze, lecz nie uzyskawszy odpowiedzi lub też jej nie słysząc uznałem, że raczej nie jest skora do pertraktowania...
Chcąc nie chcąc próbowałem więc się ewakuować. Nie było to łatwe - potknąłem się dwa razy. Za pierwszym z powodu śliskości, a za drugim bo zahaczyłem o coś swym...porożem. Przekląłem siarczyście gdy użerałem się z przejściem przez drzwi. Wygięło mną niemiłosiernie, gdy lodowaty strumień pomagał moje plecy i...w końcu wypadłem za drzwi.
|zt
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
17 maja
Nie wie jak długo siedziała w kuchni, wpatrując się w list gończy z wizerunkiem jej syna. Pomału do niej docierało, że za głowę Bertiego wyznaczono niebagatelną sumę pięciu tysięcy galeonów. Tylko za co? Za bycie członkiem Zakonu Feniksa? Samantha nie miała pojęcia o co w tym wszystkim chodzi i dlatego jeszcze bardziej ją to bolało. Drżącymi dłońmi zapaliła papierosa i dalej siedziała przy stole, wyjątkowo nie wiedząc jak zareagować. To wykraczało poza ramy głupich nastoletnich pomysłów, z którymi dotychczas przyszło jej się mierzyć. To była naprawdę bardzo poważna sprawa, a ona nie wiedziała co może w związku z tym zrobić. Potrzebowała Malcolma i jego lekkiego podejścia do życia, jemu jakoś łatwiej przychodziło pozytywne myślenie, ale jak na złość ciągle był gdzieś poza domem. Czy Matt też wdepnął w jakieś bagno? Jego twarzy nigdzie nie zauważyła, ale to jeszcze nie znaczyło, że wyjątkowo udało mu się ominąć kłopotów.
W końcu miała już dość tego siedzenia. Zgasiła papierosa i chwyciła za kawałek pergaminu, na którym szybko napisała krótką notatkę dla Malcolma: Jestem w Ruderze. Położyła ją na liście gończym i poszła na górę do sypialni, gdzie trzymała świstoklik. Dosłownie chwilę później była już na miejscu.
Serce biło jej jak oszalałe ze złości i strachu. W tym momencie nie była pewna z czego bardziej. - Bertie? - Zawołała, kierując swoje kroki do kuchni, ale tam go nie znalazła. Zajrzała przez uchylone drzwi do łazienki i zamarła, kiedy zobaczyła tam swojego syna całego i zdrowego. Sama nie była pewna czy bardziej ma ochotę się rozpłakać czy go spoliczkować. Zacisnęła usta w wąską linię, nawet nie wiedząc od czego zacząć. - Wytłumaczysz mi dlaczego twoja głowa jest warta aż pięć tysięcy galeonów? - Zapytała drżącym głosem, wbijając w niego rozeźlone spojrzenie, za którym krył się jednak strach i zmartwienie. Gdyby była metamorfomagiem, jej włosy pewnie przybrałyby bardziej rudego odcienia, a loki jeszcze bardziej się skręciły. - Widziałam listy gończe. Są wszędzie - dodała, w tej całej poplątanej sytuacji odczuwając jednak odrobinę ulgi, widząc go tutaj w dobrym stanie. Przed podróżą do Rudery nie była pewna co tutaj zastanie. Już jedno dziecko kiedyś straciła, nie przeżyłaby, gdyby straciła też drugie.
Nie wie jak długo siedziała w kuchni, wpatrując się w list gończy z wizerunkiem jej syna. Pomału do niej docierało, że za głowę Bertiego wyznaczono niebagatelną sumę pięciu tysięcy galeonów. Tylko za co? Za bycie członkiem Zakonu Feniksa? Samantha nie miała pojęcia o co w tym wszystkim chodzi i dlatego jeszcze bardziej ją to bolało. Drżącymi dłońmi zapaliła papierosa i dalej siedziała przy stole, wyjątkowo nie wiedząc jak zareagować. To wykraczało poza ramy głupich nastoletnich pomysłów, z którymi dotychczas przyszło jej się mierzyć. To była naprawdę bardzo poważna sprawa, a ona nie wiedziała co może w związku z tym zrobić. Potrzebowała Malcolma i jego lekkiego podejścia do życia, jemu jakoś łatwiej przychodziło pozytywne myślenie, ale jak na złość ciągle był gdzieś poza domem. Czy Matt też wdepnął w jakieś bagno? Jego twarzy nigdzie nie zauważyła, ale to jeszcze nie znaczyło, że wyjątkowo udało mu się ominąć kłopotów.
W końcu miała już dość tego siedzenia. Zgasiła papierosa i chwyciła za kawałek pergaminu, na którym szybko napisała krótką notatkę dla Malcolma: Jestem w Ruderze. Położyła ją na liście gończym i poszła na górę do sypialni, gdzie trzymała świstoklik. Dosłownie chwilę później była już na miejscu.
Serce biło jej jak oszalałe ze złości i strachu. W tym momencie nie była pewna z czego bardziej. - Bertie? - Zawołała, kierując swoje kroki do kuchni, ale tam go nie znalazła. Zajrzała przez uchylone drzwi do łazienki i zamarła, kiedy zobaczyła tam swojego syna całego i zdrowego. Sama nie była pewna czy bardziej ma ochotę się rozpłakać czy go spoliczkować. Zacisnęła usta w wąską linię, nawet nie wiedząc od czego zacząć. - Wytłumaczysz mi dlaczego twoja głowa jest warta aż pięć tysięcy galeonów? - Zapytała drżącym głosem, wbijając w niego rozeźlone spojrzenie, za którym krył się jednak strach i zmartwienie. Gdyby była metamorfomagiem, jej włosy pewnie przybrałyby bardziej rudego odcienia, a loki jeszcze bardziej się skręciły. - Widziałam listy gończe. Są wszędzie - dodała, w tej całej poplątanej sytuacji odczuwając jednak odrobinę ulgi, widząc go tutaj w dobrym stanie. Przed podróżą do Rudery nie była pewna co tutaj zastanie. Już jedno dziecko kiedyś straciła, nie przeżyłaby, gdyby straciła też drugie.
Strona 1 z 2 • 1, 2
Łazienka
Szybka odpowiedź