Łazienka
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Łazienka
Nieduże pomieszczenie, do którego rankami zapewne ciężko się dobić. Remont prowadzony przez właściciela Rudery, przy pomocy znajomych, rodziny i pewnie współlokatorów oznacza, że pewnie są tam drobne niedociągnięcia. W każdym razie wszystko działa jak należy. Na ścianie wisi kilka ozdóbek znalezionych w Ruderze jeszcze przed remontem, najpewniej należących do Lany (poprzedniej właścicielki i prawdziwego ducha tego domu).
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Ostatnio zmieniony przez Bertie Bott dnia 12.11.16 23:14, w całości zmieniany 2 razy
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
W sumie to miał wrażenie, że jego życie się właśnie zawaliło. Rozsypało, popękało i właśnie spada jak wielki budynek po trzęsieniu ziemi większymi i małymi kawałkami powoli go rozgniatając. Chodził po domu, trochę go po prostu sprzątał, a trochę jednak zgarniał swoje rzeczy z zamiarem ich spakowania bo rozumiał już doskonale, że to jest właściwa pora na ucieczkę, że w ciągu może dwóch dni powinien stąd zniknąć. Uśmiechał się przy tym, zaczepiał lokatorów i raczej trudno było poznać, by był inny, szczególnie że nikt o dziwo nie podjął tego tematu.
Choć dźwięk tupania na schodach, dość charakterystyczny kiedy drobna kobieta w każdy krok wkłada swoją złość, jasno sugerował mu że ten okres udawanego spokoju właśnie się kończy. Tylko co tu powiedzieć?
Odwrócił się na dźwięk swojego imienia, odkładając szczoteczkę na miejsce, nie chcąc chyba pakować swoich rzeczy w obecności mamy, miał wrażenie że to nie poprawiłoby sytuacji.
- No, hej. - uśmiechnął się lekko, ruszając do wyjścia. - Kawy, herbaty, nalewki, herbaty z prądem?
Zagadnął jakby nigdy nic, wychodząc spokojnie z łazienki, nie tylko dlatego że nie jest to za wygodne miejsce do rozmów, ale też dlatego że akustyka jest tu za dobra. Poza tym w kuchni jest jakoś tak zawsze spokojniej.
Trochę z resztą próbował sobie kupić czas i trochę po prostu nie chciał na nią patrzeć. Wiedział, że ją zawiódł i wiedział, że jest zmartwiona. To nie jest głupi żart, to nie jest coś za co mogłaby chcieć go uziemić. A ile on może jej z tego powiedzieć?
Że będzie dobrze?
Milczał uparcie i choć nie chciał na nią patrzeć to wiedział że spojrzenie matki nie odrywa się od niego.
- Przede wszystkim... - odetchnął. Spojrzał na nią, stając w progu. Jak to w ogóle możliwe, że mimo iż nigdy nie miał wątpliwości co do swojej przynależności do Zakonu, w tej chwili czuje że w jakiś sposób tym zawiódł? Że nie powinien był się być może mieszać w sprawę, która go przerasta i to wielokrotnie. - przede wszystkim nic mi nie będzie. - obiecał, całkowicie bezpodstawnie co prawda, ale chyba musiał to powiedzieć.
- Jest miejsce w którym mogę się ukryć. Bezpieczne. - zapewnił. Uparcie unikał tłumaczenia się. Wiedział, że trochę mógłby powiedzieć, trochę z resztą na pewno wiedziała, czytywała przecież gazety. Ale pewien był, że ta wiedza by jej nie uspokoiła. - Wam też nie powinno nic grozić. Utrzymujcie że od dawna nie mamy kontaktu.
Czuł jak serce mocno bije mu w piersi. A może powinien ich ukryć. Choć nie wierzył by mu na to pozwolili. Czy faktycznie są bezpieczni?
- Przepraszam. - odwrócił wzrok. I choć nie żałował przynależności do Zakonu, szczerze żałował, że ostatecznie odbija się to na jego bliskich. Nie powinno. Nigdy nie miało. Ale czy kiedykolwiek w ogóle wierzył, że może być inaczej?
Chcąc zająć czymś ręce, faktycznie zabrał się za przygotowywanie kawy.
Choć dźwięk tupania na schodach, dość charakterystyczny kiedy drobna kobieta w każdy krok wkłada swoją złość, jasno sugerował mu że ten okres udawanego spokoju właśnie się kończy. Tylko co tu powiedzieć?
Odwrócił się na dźwięk swojego imienia, odkładając szczoteczkę na miejsce, nie chcąc chyba pakować swoich rzeczy w obecności mamy, miał wrażenie że to nie poprawiłoby sytuacji.
- No, hej. - uśmiechnął się lekko, ruszając do wyjścia. - Kawy, herbaty, nalewki, herbaty z prądem?
Zagadnął jakby nigdy nic, wychodząc spokojnie z łazienki, nie tylko dlatego że nie jest to za wygodne miejsce do rozmów, ale też dlatego że akustyka jest tu za dobra. Poza tym w kuchni jest jakoś tak zawsze spokojniej.
Trochę z resztą próbował sobie kupić czas i trochę po prostu nie chciał na nią patrzeć. Wiedział, że ją zawiódł i wiedział, że jest zmartwiona. To nie jest głupi żart, to nie jest coś za co mogłaby chcieć go uziemić. A ile on może jej z tego powiedzieć?
Że będzie dobrze?
Milczał uparcie i choć nie chciał na nią patrzeć to wiedział że spojrzenie matki nie odrywa się od niego.
- Przede wszystkim... - odetchnął. Spojrzał na nią, stając w progu. Jak to w ogóle możliwe, że mimo iż nigdy nie miał wątpliwości co do swojej przynależności do Zakonu, w tej chwili czuje że w jakiś sposób tym zawiódł? Że nie powinien był się być może mieszać w sprawę, która go przerasta i to wielokrotnie. - przede wszystkim nic mi nie będzie. - obiecał, całkowicie bezpodstawnie co prawda, ale chyba musiał to powiedzieć.
- Jest miejsce w którym mogę się ukryć. Bezpieczne. - zapewnił. Uparcie unikał tłumaczenia się. Wiedział, że trochę mógłby powiedzieć, trochę z resztą na pewno wiedziała, czytywała przecież gazety. Ale pewien był, że ta wiedza by jej nie uspokoiła. - Wam też nie powinno nic grozić. Utrzymujcie że od dawna nie mamy kontaktu.
Czuł jak serce mocno bije mu w piersi. A może powinien ich ukryć. Choć nie wierzył by mu na to pozwolili. Czy faktycznie są bezpieczni?
- Przepraszam. - odwrócił wzrok. I choć nie żałował przynależności do Zakonu, szczerze żałował, że ostatecznie odbija się to na jego bliskich. Nie powinno. Nigdy nie miało. Ale czy kiedykolwiek w ogóle wierzył, że może być inaczej?
Chcąc zająć czymś ręce, faktycznie zabrał się za przygotowywanie kawy.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie odpowiedziała na jego pytanie, bo to nie był czas na picie herbaty. Zresztą i tak nie byłaby w stanie nic przełknąć. Cała trzęsła się ze złości i sama miała ochotę zrobić synowi krzywdę zanim zrobią to odpowiednie służby. List gończy to naprawdę nie były przelewki. Pracowała w ministerstwie wystarczająco długo, żeby wiedzieć jak traktuje się poszukiwanych zbiegów. W jej głowie bez przerwy pojawiały się same najgorsze scenariusze. Atakowany Bertie, torturowany Bertie, Bertie w Azkabanie. Już teraz wiedziała, że nie prześpi spokojnie nocy dopóki to wszystko się nie skończy. W co on się znowu wplątał?
Poszła za nim do kuchni, chociaż równie dobrze mogła z nim porozmawiać nawet na szczycie dachu. W tej chwili naprawdę nic innego się dla niej nie liczyło poza jakimiś słowami wyjaśnienia. Przyglądała mu się uważnie, kiedy wreszcie podjął jakieś próby rozmowy, choć dość sprytnie unikał głównego tematu. Samantha zacisnęła usta w wąską linię, bo miała wrażenie, że zaraz powie coś niestosownego albo w ogóle się rozpłacze. Przez chwilę była w stanie tylko kiwać głową, kiedy Bertie zaczął ją zapewniać, że nic mu się nie stanie. Tym razem mu nie wierzyła. Ta sprawa była zbyt poważna, żeby miało go uratować głupie szczęście odziedziczone po ojcu. A najgorsze było w tym wszystkim to, że nie potrafiła mu pomóc skoro nawet nie wiedziała gdzie dokładnie leży problem. Wyglądało na to, że jej syn prowadził potajemne drugie życie. Jeszcze nie wiedziała co o tym myśleć. Oparła się o ścianę przy drzwiach, obserwując jego niespokojne ruchy. Był jeszcze taki młody. Powinien beztrosko cieszyć się życiem zamiast bawić się w wojnę.
- To dlaczego jeszcze cię w nim nie ma? - Jeżeli dobrze zrozumiała powagę sytuacji, a raczej nie była aż tak głupia, w każdej chwili ktoś mógł tutaj przyjść. Nie tylko funkcjonariusze, ale każda inna osoba, której zachce się zarobić pięć tysięcy galeonów. Żywy lub martwy wciąż dźwięczało jej w głowie. - O nas nie musisz się martwić, damy sobie radę - dodała po chwili, bo ostatnie czym Bertie powinien się teraz przejmować to ona i Malcolm. Niech lepiej się skupi na ratowaniu własnej skóry, była więcej warta.
Skryła na moment twarz w dłoniach, kiedy padły słowa przeprosin. W zasadzie nie miał jej za co przepraszać. Nie wątpiła w to, że za jego czynami, jakiekolwiek by nie były, stały szlachetne powody. Pracowała w ministerstwie, codziennie stykała się z coraz większą nienawiścią do osób o niższym statusie krwi. Sytuacja robiła się nieciekawa, nie powinno ją więc dziwić, że Bertie nie mógł tylko stać i się wszystkiemu przyglądać. Dobrze go znała. Może ten list gończy powinien być raczej powodem do dumy, dowodem na jego odwagę i waleczne serce. Tylko nie chciała, żeby się narażał. Budziła się w niej samolubność, nie chciała, żeby akurat on stawał do tej nierównej walki. Odkryła twarz, krzyżując ręce na piersi. - Jak długo to trwa? Jak długo należysz do tego Zakonu? - Musiała dowiedzieć się czegoś więcej, w przeciwnym wypadku będzie tylko tworzyć w głowie coraz bardziej pokręcone scenariusze i wizje przyszłości. - Ty, Alexander, Jackie, ta twoja koleżanka Marcella... no i Kieran - wymieniła powoli kilka imion, które też rzuciły jej się w oczy podczas spaceru po mieście. Imię Kierana trochę ją uspokajało, chociaż była wściekła, że zaledwie miesiąc temu nawiedził ją w środku nocy i nawet nie pisnął słowa. Stary, a głupi, ale przynajmniej doświadczony. Mogła tylko mieć nadzieję, że jakoś trzyma tych młodych w ryzach. - Siedzą w tym tak długo jak ty? - Jeszcze nie wiedziała co zrobi z nową wiedzą, ale nie mogła tak po prostu pozwolić mu zniknąć bez żadnego słowa wyjaśnień.
Podeszła powoli do szafek i zaczęła szukać w nich czegoś do jedzenia. Skoro Bertie i tak zabrał się za robienie kawy, równie dobrze mogli też coś zjeść. Kto wie kiedy jeszcze będą mieć okazję spokojnie się spotkać.
Poszła za nim do kuchni, chociaż równie dobrze mogła z nim porozmawiać nawet na szczycie dachu. W tej chwili naprawdę nic innego się dla niej nie liczyło poza jakimiś słowami wyjaśnienia. Przyglądała mu się uważnie, kiedy wreszcie podjął jakieś próby rozmowy, choć dość sprytnie unikał głównego tematu. Samantha zacisnęła usta w wąską linię, bo miała wrażenie, że zaraz powie coś niestosownego albo w ogóle się rozpłacze. Przez chwilę była w stanie tylko kiwać głową, kiedy Bertie zaczął ją zapewniać, że nic mu się nie stanie. Tym razem mu nie wierzyła. Ta sprawa była zbyt poważna, żeby miało go uratować głupie szczęście odziedziczone po ojcu. A najgorsze było w tym wszystkim to, że nie potrafiła mu pomóc skoro nawet nie wiedziała gdzie dokładnie leży problem. Wyglądało na to, że jej syn prowadził potajemne drugie życie. Jeszcze nie wiedziała co o tym myśleć. Oparła się o ścianę przy drzwiach, obserwując jego niespokojne ruchy. Był jeszcze taki młody. Powinien beztrosko cieszyć się życiem zamiast bawić się w wojnę.
- To dlaczego jeszcze cię w nim nie ma? - Jeżeli dobrze zrozumiała powagę sytuacji, a raczej nie była aż tak głupia, w każdej chwili ktoś mógł tutaj przyjść. Nie tylko funkcjonariusze, ale każda inna osoba, której zachce się zarobić pięć tysięcy galeonów. Żywy lub martwy wciąż dźwięczało jej w głowie. - O nas nie musisz się martwić, damy sobie radę - dodała po chwili, bo ostatnie czym Bertie powinien się teraz przejmować to ona i Malcolm. Niech lepiej się skupi na ratowaniu własnej skóry, była więcej warta.
Skryła na moment twarz w dłoniach, kiedy padły słowa przeprosin. W zasadzie nie miał jej za co przepraszać. Nie wątpiła w to, że za jego czynami, jakiekolwiek by nie były, stały szlachetne powody. Pracowała w ministerstwie, codziennie stykała się z coraz większą nienawiścią do osób o niższym statusie krwi. Sytuacja robiła się nieciekawa, nie powinno ją więc dziwić, że Bertie nie mógł tylko stać i się wszystkiemu przyglądać. Dobrze go znała. Może ten list gończy powinien być raczej powodem do dumy, dowodem na jego odwagę i waleczne serce. Tylko nie chciała, żeby się narażał. Budziła się w niej samolubność, nie chciała, żeby akurat on stawał do tej nierównej walki. Odkryła twarz, krzyżując ręce na piersi. - Jak długo to trwa? Jak długo należysz do tego Zakonu? - Musiała dowiedzieć się czegoś więcej, w przeciwnym wypadku będzie tylko tworzyć w głowie coraz bardziej pokręcone scenariusze i wizje przyszłości. - Ty, Alexander, Jackie, ta twoja koleżanka Marcella... no i Kieran - wymieniła powoli kilka imion, które też rzuciły jej się w oczy podczas spaceru po mieście. Imię Kierana trochę ją uspokajało, chociaż była wściekła, że zaledwie miesiąc temu nawiedził ją w środku nocy i nawet nie pisnął słowa. Stary, a głupi, ale przynajmniej doświadczony. Mogła tylko mieć nadzieję, że jakoś trzyma tych młodych w ryzach. - Siedzą w tym tak długo jak ty? - Jeszcze nie wiedziała co zrobi z nową wiedzą, ale nie mogła tak po prostu pozwolić mu zniknąć bez żadnego słowa wyjaśnień.
Podeszła powoli do szafek i zaczęła szukać w nich czegoś do jedzenia. Skoro Bertie i tak zabrał się za robienie kawy, równie dobrze mogli też coś zjeść. Kto wie kiedy jeszcze będą mieć okazję spokojnie się spotkać.
Bertie dawniej uważał mamę za silną pod każdym względem. Była przecież jego mamą - wiedziała jak naprawić, kiedy coś zepsuł, potrafiła być bardzo straszna i potrafiła też sprawić, że czuł się na prawdę bezpiecznie i żadne potwory o jakich opowiadało mu kuzynostwo nie miały znaczenia. I, choć dorastając przestał się bać potworów, docenił jej siłę w inny sposób. Kleiła tę ich popapraną rodzinę i dbała o wszystkich dookoła, nawet nie tylko o rodzinę, a i jednostki które kręciły się dookoła jej najbliższych. Wytrzymała w gronie pełnym głupich pomysłów i wypadków, pilnując by nic co widzi nie skończyło się tragicznie, znosząc koszmary jakie sprowadzali na jej nerwy i ciesząc się tą wesołą stroną życia. Pierwszy raz zobaczył jak kruszeje, kiedy zniknęła Anastasia i, choć było to najbardziej w świecie naturalne, ten widok mocno wyrył mu się w pamięci. Z biegiem lat nauczyła się dalej żyć z tą świadomością. Powrót Any na pewno ją podbudował, coś z tych wydarzeń w niej jednak zostało, a przynajmniej sam Bertie miał takie wrażenie. Czy to, co właśnie się działo miało być kolejną rzeczą, jaka zbije cząstkę jej siły?
W tej chwili wydawała się taka krucha. Nie wiedział, co powiedzieć. Czuł się winny. Zagubiony we własnych myślach.
- Najpierw was muszę tam przewieźć. - odpowiedział, ignorując jej dalsze słowa. - Nie wiem jakim cudem nie pytali cię o mnie przy rejestracji, skoro znają moje nazwisko. Ale nie ma opcji, żebyś chodziła do Ministerstwa. Byłabyś żywym celem. - czuł, że zawiódł na całej linii. Chciał bezpiecznego miasta, bezpiecznego domu. Ale chciał walczyć sam, nie mieszając w to swojej rodziny. Ostatecznie to on stał się dla nich zagrożeniem. - Jeszcze Matta muszę namówić. I Anę. - dodał zaraz. Wiedział, że szczególnie z kuzynem nie będzie łatwo.
- Od roku. - długo się udało. Nic dziwnego - mieszkał na własną rękę, mógł znikać kiedy chciał i na ile chciał. Ukrywanie ewentualnych okaleczeń nie było takie trudne, rodzina nie miała jak czegokolwiek zobaczyć. Tym bardziej, że przez kilka ostatnich miesięcy pracował także na swój biznes. Miał prawo być roztargniony, czy zabiegany.
- Podobnie. - przyznał zaraz, nie wdając się jednak w detale, nie sądził by te były mamie jakoś szczególnie potrzebne. Sam nie rozumiał, kiedy sprawy zaszły tak daleko. Dopiero wczoraj odbywał swoje pierwsze proste misje, ile razy od tej pory mógł zginąć, dziś jest poszukiwanym przestępcą. Ale nie mógł już się wycofać. Nie mógłby.
- Nic mi nie będzie. Wiesz, że mam swoje głupie szczęście. I wbrew pozorom nieźle sobie radzę. Ale muszę być pewien, że wam nic nie grozi. - mówiąc uśmiechnął się blado. Pół żartem pół serio wierzył w to szczęście. Nie tylko w nie - wiedział, że duża część to jego zasługa, jednak tego szczęścia nie raz już trzymał się jak brzytwy. Wodził wzrokiem za mamą, kiedy ta zaczęła przygotowywać kanapki. Sam miał kompletnie ściśnięty żołądek, ale nie marudził. Też chętnie zająłby czymś ręce. Póki co jednak po prostu postawił dwa kubki na stole. Nie wiedział, co powiedzieć, żeby się nie bała. Nie wiedział, jakie słowa w ogóle mają w tym momencie sens. - Jutro was przewiozę. Dobrze? Muszę się upewnić, że z transportem wszystko jest okej. - dodał. Nie był pewien, czy rewelacja o jego latającym aucie miałaby teraz znaczenie, ale wolał dawkować informacje. I faktycznie musi tam jeszcze zajrzeć pod maskę po ostatnim zbyt ostrym lądowaniu.
W tej chwili wydawała się taka krucha. Nie wiedział, co powiedzieć. Czuł się winny. Zagubiony we własnych myślach.
- Najpierw was muszę tam przewieźć. - odpowiedział, ignorując jej dalsze słowa. - Nie wiem jakim cudem nie pytali cię o mnie przy rejestracji, skoro znają moje nazwisko. Ale nie ma opcji, żebyś chodziła do Ministerstwa. Byłabyś żywym celem. - czuł, że zawiódł na całej linii. Chciał bezpiecznego miasta, bezpiecznego domu. Ale chciał walczyć sam, nie mieszając w to swojej rodziny. Ostatecznie to on stał się dla nich zagrożeniem. - Jeszcze Matta muszę namówić. I Anę. - dodał zaraz. Wiedział, że szczególnie z kuzynem nie będzie łatwo.
- Od roku. - długo się udało. Nic dziwnego - mieszkał na własną rękę, mógł znikać kiedy chciał i na ile chciał. Ukrywanie ewentualnych okaleczeń nie było takie trudne, rodzina nie miała jak czegokolwiek zobaczyć. Tym bardziej, że przez kilka ostatnich miesięcy pracował także na swój biznes. Miał prawo być roztargniony, czy zabiegany.
- Podobnie. - przyznał zaraz, nie wdając się jednak w detale, nie sądził by te były mamie jakoś szczególnie potrzebne. Sam nie rozumiał, kiedy sprawy zaszły tak daleko. Dopiero wczoraj odbywał swoje pierwsze proste misje, ile razy od tej pory mógł zginąć, dziś jest poszukiwanym przestępcą. Ale nie mógł już się wycofać. Nie mógłby.
- Nic mi nie będzie. Wiesz, że mam swoje głupie szczęście. I wbrew pozorom nieźle sobie radzę. Ale muszę być pewien, że wam nic nie grozi. - mówiąc uśmiechnął się blado. Pół żartem pół serio wierzył w to szczęście. Nie tylko w nie - wiedział, że duża część to jego zasługa, jednak tego szczęścia nie raz już trzymał się jak brzytwy. Wodził wzrokiem za mamą, kiedy ta zaczęła przygotowywać kanapki. Sam miał kompletnie ściśnięty żołądek, ale nie marudził. Też chętnie zająłby czymś ręce. Póki co jednak po prostu postawił dwa kubki na stole. Nie wiedział, co powiedzieć, żeby się nie bała. Nie wiedział, jakie słowa w ogóle mają w tym momencie sens. - Jutro was przewiozę. Dobrze? Muszę się upewnić, że z transportem wszystko jest okej. - dodał. Nie był pewien, czy rewelacja o jego latającym aucie miałaby teraz znaczenie, ale wolał dawkować informacje. I faktycznie musi tam jeszcze zajrzeć pod maskę po ostatnim zbyt ostrym lądowaniu.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Na jej twarzy wymalowało się lekkie zdziwienie, kiedy Bertie uparcie powtarzał, że mają opuścić Gniazdo. Rozmyślając dzisiaj o tym wszystkim co zaszło, zapomniała zastanowić się nad sobą i Malcolmem. Nie wiedziała jak zareagować na fakt, że przewinienia jej syna miały tak poważnie się odbić również na ich życiu. Gdzie mieli pójść? Za co mieli żyć? Tylko z tego powodu poszła zarejestrować różdżkę, żeby móc chodzić do pracy i zarabiać pieniądze, przecież nie mogli tak po prostu zapaść się pod ziemię. A jednak okazuje się, że teraz nie mają innego wyjścia. Ponownie poczuła potrzebę porozmawiania o tym z Malcolmem, ale jego wciąż nie było. Przez myśl jej przeszło, że może stało się coś złego, przecież w obecnych czasach żadne z nich starało się nie spędzać zbyt dużo czasu poza domem. - Gdzie przenieść? Skąd masz pewność, że tam będziemy bezpieczni? - Potrzebowała konkretów, już wystarczająco długo żyła w błogiej nieświadomości. Dookoła niej działo się tak wiele, a ona o niczym nie miała pojęcia. Czuła się oszukana, głupia i taka niewielka wobec tego co się działo. - Też tam pójdziesz? Bo to jednak twoja twarz wisi w całym mieście, nie moja - zauważyła ze złością, choć ta złość jak zwykle wynikała tylko z martwienia się o życie syna. Życie, tym razem tak naprawdę, już nie chodziło o jakieś błahostki jak wcześniej.
Kiwnęła głową, no tak, ich nazwisko zostało przeklęte i wszyscy musieli się ukryć. Ana, biedna Ana, tyle przeszła, a teraz znowu musiała przed czymś uciekać. Tych informacji było tak wiele, ale to kolejne słowa zabolały ją najbardziej. - Rok - powtórzyła, chowając nos w dłoniach. Jej syn przez rok prowadził podwójne życie, a jej nawet przez myśl nie przeszło, że coś może być nie tak. Aż tak dobrze się z tym chował, czy to ona nie chciała widzieć niczego niepokojącego? Naprawdę była na tyle naiwna, żeby sądzić, że po zniknięciu Anastazji już nic tak złego ich nie spotka. Najwidoczniej zawsze może być gorzej. To trochę kłóciło się z filozofią ich rodziny, ale jakby nie było, ona dołączyła do niej znacznie później. - Nie mydl mi oczu szczęściem. Tutaj szczęście za wiele nie pomoże - fuknęła, wyjmując z szafki kilka bułek. - Czerstwe - dodała bardziej do siebie, ale przekroiła je na pół i położyła na spory okrągły talerz. Energicznie posmarowała je masłem, prawie robiąc w nich dziurę. Odłożyła więc na chwilę nóż, bo jednak nie chciała wyżywać się na jedzeniu. - Dobrze. Zrobimy jak będziesz chciał - powiedziała w końcu, tym razem dużo spokojniej, chociaż wcale nie przyszło jej to z łatwością. Tych informacji wciąż było zbyt wiele, jeszcze nie poukładała ich sobie w głowie. - To znaczy, że Matt nie brał w tym udziału? - Musiała się co do tego upewnić, przecież ten chłopak też miał talent do wpadania w tarapaty.
Kiwnęła głową, no tak, ich nazwisko zostało przeklęte i wszyscy musieli się ukryć. Ana, biedna Ana, tyle przeszła, a teraz znowu musiała przed czymś uciekać. Tych informacji było tak wiele, ale to kolejne słowa zabolały ją najbardziej. - Rok - powtórzyła, chowając nos w dłoniach. Jej syn przez rok prowadził podwójne życie, a jej nawet przez myśl nie przeszło, że coś może być nie tak. Aż tak dobrze się z tym chował, czy to ona nie chciała widzieć niczego niepokojącego? Naprawdę była na tyle naiwna, żeby sądzić, że po zniknięciu Anastazji już nic tak złego ich nie spotka. Najwidoczniej zawsze może być gorzej. To trochę kłóciło się z filozofią ich rodziny, ale jakby nie było, ona dołączyła do niej znacznie później. - Nie mydl mi oczu szczęściem. Tutaj szczęście za wiele nie pomoże - fuknęła, wyjmując z szafki kilka bułek. - Czerstwe - dodała bardziej do siebie, ale przekroiła je na pół i położyła na spory okrągły talerz. Energicznie posmarowała je masłem, prawie robiąc w nich dziurę. Odłożyła więc na chwilę nóż, bo jednak nie chciała wyżywać się na jedzeniu. - Dobrze. Zrobimy jak będziesz chciał - powiedziała w końcu, tym razem dużo spokojniej, chociaż wcale nie przyszło jej to z łatwością. Tych informacji wciąż było zbyt wiele, jeszcze nie poukładała ich sobie w głowie. - To znaczy, że Matt nie brał w tym udziału? - Musiała się co do tego upewnić, przecież ten chłopak też miał talent do wpadania w tarapaty.
Strona 2 z 2 • 1, 2
Łazienka
Szybka odpowiedź