Pokój Jonathana
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Pokój Jonathana
Pokój został całkowicie odmalowany po wprowadzce Johnatana i teraz ciemne ściany ozdobione konstelacjami mniej lub bardziej kształtnych gwiazd przypominają nocne niebo; są one jednocześnie jedynym źródłem światła, nawet jeśli w pokoju znajduje się jedno, magiczne okno, zazwyczaj jednak skryte pod materiałem ciężkiej, granatowej kotary, również wyhaftowanej w błyszczące punkty. Nie ma tu zbyt wielu rzeczy - za łóżko robi stary materac, po brzegi zapełniony miękkimi poduchami, w rogu wiekowa komoda, jakiś niewielki stolik, który co rusz zmienia swoje położenie i wreszcie mnóstwo płócien, walających się tu i tam - niektóre puste, inne nieskończone, kilka zapełnionych, przedstawiających dosyć oryginalne kompozycje; pędzle, farby i brudne słoiki, do tego kilka butelek po alkoholach, które w tym momencie robiły już za świeczniki, oraz przepełnione popielniczki; stosy książek w większości oscylujących wokół tematyki sztuk wszelakich; w powietrzu unosi się zapach dymu papierosowego pomieszanego ze swądem diablego ziela i terpentyny. Na jednej ze ścian wisi portret nieznajomej kobiety, z którą Johny zdążył się polubić podczas remontu, nawet jeśli nie jest zbyt rozmowna i lekko zaburza cały wystrój to Bojczuk jakoś nie miał serca jej stąd wynosić.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Ostatnio zmieniony przez Bertie Bott dnia 20.12.19 18:40, w całości zmieniany 5 razy
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- O. - spojrzał w kierunku sztalugi całkiem zadowolony z tego co widzi. - W sumie to myślałem o tym że będę miał do ciebie prośbę. Pewnie zauważyłaś, że ostatnio żyję w kuchni, mam pomysł na produkt który chcę wprowadzić pod swoim nazwiskiem. Cynthii się nie spodobał. No i potrzebuję opakowania. Takiego jak na paczkę landrynek, kolorowe. Pokażę ci wszystko potem, zrobiłabyś coś takiego?
Josie była w sumie jedną z nielicznych osób jakie znał które nadawały się do podobnych zajęć, a cóż - praca nad produkcją zabiera mu czas, brak mieszkańców w Ruderze pieniądze, brak czasu godziny w Próżności więc znów pieniądze. Ah i produkcja też pieniądze. Nie przyznałby się, ale Bertie jeszcze nigdy nie był aż tak ubogi. Ah, jeszcze dług za mieszkanie! O tym jednak nie mówił nikomu, dobrze grając w pozory.
W każdym razie jakoś nie bardzo chciał szukać projektantów do tego zadania.
Teraz jednak siadł przed Josie patrząc, jak ta otwiera pudełko i ciesząc się jej zadowoleniem.
Póki co jego wzrok spoczął na kolejnych poruszających się fotografiach. Po chwili wziął jeden plik i po prostu rozsunął go na pościeli. Uśmiechnął się wesoło widząc, że Josie podoba się jego wynalazek. Ich wynalazek - bo to wspólne dzieło jego i bliźniaków Fortescue.
- Tak, cytrusowe. - skinął lekko, a potem tylko pokiwał głową z wesołą miną. - Oczywiście że jest, pracowało nad tym magiczne trio.
Odpowiedział wesołym tonem, zerkając przy tym na zdjęcia. Było kilka ich wspólnych, w sumie był ciekaw jak Josie na nie zareaguje, jednak nie widział sensu w ukrywaniu ich. Poza tym sama szkoła, tłumy uczniów, mecze quidditcha. Ludzie dookoła - w większości ich wspólni znajomi.
- W sumie, sam nie wiem o czym ci opowiadać. Masa tego. - patrzył na kolejne zdjęcia, rozkładając je dalej. Przez siedem lat Bertie zdążył zrobić dość sporo zdjęć przy pomocy aparatu swojego ojca. - O, tutaj bal. Super wyglądałaś, byliśmy na nim razem. Wywróciłem się z tobą na stolik z ponchem, ale nawet się nie wściekałaś. - stwierdził, przypominając sobie ich wypadek. Na szczęście na piękną sukienkę wystarczyło proste chłoszczyść, stół naprawili nauczyciele. - Tylko potem jakoś jakby mniej chciałaś ze mną tańczyć nie wiedzieć czemu. Co wykorzystał ten Krukon co za tobą latał, nawet nie pamiętam jak miał na imię.
Zmarszczył lekko brwi, jakby to było w ogóle istotne. W sumie w tych opowieściach jednocześnie nic nie było istotne - i wszystko było istotne.
Josie była w sumie jedną z nielicznych osób jakie znał które nadawały się do podobnych zajęć, a cóż - praca nad produkcją zabiera mu czas, brak mieszkańców w Ruderze pieniądze, brak czasu godziny w Próżności więc znów pieniądze. Ah i produkcja też pieniądze. Nie przyznałby się, ale Bertie jeszcze nigdy nie był aż tak ubogi. Ah, jeszcze dług za mieszkanie! O tym jednak nie mówił nikomu, dobrze grając w pozory.
W każdym razie jakoś nie bardzo chciał szukać projektantów do tego zadania.
Teraz jednak siadł przed Josie patrząc, jak ta otwiera pudełko i ciesząc się jej zadowoleniem.
Póki co jego wzrok spoczął na kolejnych poruszających się fotografiach. Po chwili wziął jeden plik i po prostu rozsunął go na pościeli. Uśmiechnął się wesoło widząc, że Josie podoba się jego wynalazek. Ich wynalazek - bo to wspólne dzieło jego i bliźniaków Fortescue.
- Tak, cytrusowe. - skinął lekko, a potem tylko pokiwał głową z wesołą miną. - Oczywiście że jest, pracowało nad tym magiczne trio.
Odpowiedział wesołym tonem, zerkając przy tym na zdjęcia. Było kilka ich wspólnych, w sumie był ciekaw jak Josie na nie zareaguje, jednak nie widział sensu w ukrywaniu ich. Poza tym sama szkoła, tłumy uczniów, mecze quidditcha. Ludzie dookoła - w większości ich wspólni znajomi.
- W sumie, sam nie wiem o czym ci opowiadać. Masa tego. - patrzył na kolejne zdjęcia, rozkładając je dalej. Przez siedem lat Bertie zdążył zrobić dość sporo zdjęć przy pomocy aparatu swojego ojca. - O, tutaj bal. Super wyglądałaś, byliśmy na nim razem. Wywróciłem się z tobą na stolik z ponchem, ale nawet się nie wściekałaś. - stwierdził, przypominając sobie ich wypadek. Na szczęście na piękną sukienkę wystarczyło proste chłoszczyść, stół naprawili nauczyciele. - Tylko potem jakoś jakby mniej chciałaś ze mną tańczyć nie wiedzieć czemu. Co wykorzystał ten Krukon co za tobą latał, nawet nie pamiętam jak miał na imię.
Zmarszczył lekko brwi, jakby to było w ogóle istotne. W sumie w tych opowieściach jednocześnie nic nie było istotne - i wszystko było istotne.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Ta nagła propozycja wprowadza mnie w stan całkowitego zdumienia. Ja mam zrobić coś takiego? No cóż, może dałabym radę, choć najpewniej czuję się w pracach na większą skalę - na płótnie lub na wszelakich murach, choć co prawda ponoć szkicowałam w szkole, wiem o tym, bo w jednym z pudeł odnalazłam kilka zeszytów z podobiznami roślin, czarno-białymi, pastelowymi a czasem nawet i akwarelowymi. Mrugam kilkakrotnie, wyrywając się z szoku, zadanie jest wymagające - jestem pewna, że o wytworach Bertiego Botta będzie głośno w całym magicznym świecie - jednak lubię takie wyzwania. Z jednej strony pomoże mi ono oderwać się od nieprzyjemnych tematów, które gnębią mnie długimi wieczorami, jeśli tylko Bert nie umila mi czasu swoją obecnością. - Pomyślę nad tym, powinnam za kilka dni podrzucić ci kilka projektów do oceny. Co możesz mi powiedzieć o tym tajemniczym produkcie? - spodziewam się, że będą to jakieś cukierki, skoro pragnie czegoś podobnego do opakowań landrynek. Pozostaje kwestia ich niezwykłości - wszystkie produkty Bertiego zadziwiają, także pudełko powinno zdradzać rąbka tajemnicy, ale i być na tyle interesujące, by zachęcić do wypróbowania słodkości; nie muszę wiele się zastanawiać, że będzie warto. - Jeśli tylko ci się spodobają… Jeśli potrzebowałbyś opakowań dla innych produktów albo chciał wypuścić ich jakąś specjalną serię, to zawsze możesz na mnie liczyć - deklaruję, bez poczucia, że wkopuję się w coś nieprzyjemnego, w moim głosie pobrzmiewa narastająca ekscytacja - choć lubię twardo stąpać po ziemi, a za wyznacznik biorę sobie wszechobecne prawa, to działania kreatywne bardzo dobrze na mnie wpływają. - Muszę ci się jakoś odwdzięczyć za ten pokój i całą pomoc - za twoją przyjaźń i wsparcie, które są nieocenione - nawet miliony projektów nie oddadzą jak bardzo jestem wdzięczna.
Pudełko wypełniają fotografie, przeróżne z różnych okresów, postaci uchwycone w najróżniejszych momentach, czasami i z zaskoczenia. - A to kiedy było? - pytam, gdy cukrowa bańka rozlewa się cytrusową słodyczą na moim języku. Zdjęcie przedstawia nas razem nad jakimś dużym jeziorem, wyglądamy na zupełnie nieświadomych okropności, które na nas czekają w kolejnych latach - jedna osoba wskakuje do wody, która rozpryskuje się na pozostałych. Jest też przytulna kuchnia, gdzie pracujemy wspólnie nad wypiekami. Obydwoje jesteśmy tacy młodzi, pewnie już wtedy zawdzięczam Bertiemu choćby minimalne zdolności w dziedzinie kulinariów. Przesuwam opuszkami palców po fotografiach z zamyśleniem i czułością, one są jedną z najcenniejszych rzeczy jakie mogę mieć - uchwycone momenty, których zapomniałam. - Większości osób nie rozpoznaję - wiadomo mi o kilku przyjaźniach z czasów szkolnych, jednak pozostałe twarze pozostają całkowicie obce. - A ona? - widok postaci utrwalonej na magicznej kliszy wywołuje we mnie szczególną tęsknotę, podszytą cierpieniem, że o niej zapomniałam. To scena typowo świąteczna - mamy nawet te tak okropne, że aż śmieszne, bożonarodzeniowe sweterki, na zdjęciu na jedno mrugnięcie powiek pojawia się także Jamie, taki młody, chyba dopiero zaczynający swoją przygodę z Hogwartem albo dopiero na nią czekający? Nie dziwię się zbytnio, że to właśnie on zgłębia tajemnice mugolskiej kamery - proszę, proszę, już wtedy miał ku temu niezwykły pociąg. Łapie kolejną bańkę, która natrętnie lata koło mojego ramienia - cóż, skoro tak się naprasza, to aż szkoda jej odmówić. Słodycz jest fantastyczny - słodki i orzeźwiający jednocześnie. Nie jest to dla mnie większym zaszokowaniem - gdy Bert zabrał mnie do lodziarni rodzeństwa Fortescue, gdzie spróbowałam takiej masy wszelakich lodów, że wystarczyłoby tego na całą armię czarodziei.
Następne zdjęcia w pewien sposób uspokajają moje poczucie niepewności, uśmiecham się jednak z powątpiewaniem. - Byliśmy tam razem? - dopytuję, na bal szkolny można się wybrać z przyjacielem, czemu by nie. Jednak drobnostki widoczne na zdjęciu świadczą o tym, że tak nie było, albo i miało nie być za niedługi czas. A skoro jesteśmy przy tych tematach, to notuję w pamięci, by poruszyć z Bertiem pewien temat, który od dłuższego czasu nie daje mi spokoju - jednak jeszcze nie teraz, póki co niech opowiada dalej.
Pudełko wypełniają fotografie, przeróżne z różnych okresów, postaci uchwycone w najróżniejszych momentach, czasami i z zaskoczenia. - A to kiedy było? - pytam, gdy cukrowa bańka rozlewa się cytrusową słodyczą na moim języku. Zdjęcie przedstawia nas razem nad jakimś dużym jeziorem, wyglądamy na zupełnie nieświadomych okropności, które na nas czekają w kolejnych latach - jedna osoba wskakuje do wody, która rozpryskuje się na pozostałych. Jest też przytulna kuchnia, gdzie pracujemy wspólnie nad wypiekami. Obydwoje jesteśmy tacy młodzi, pewnie już wtedy zawdzięczam Bertiemu choćby minimalne zdolności w dziedzinie kulinariów. Przesuwam opuszkami palców po fotografiach z zamyśleniem i czułością, one są jedną z najcenniejszych rzeczy jakie mogę mieć - uchwycone momenty, których zapomniałam. - Większości osób nie rozpoznaję - wiadomo mi o kilku przyjaźniach z czasów szkolnych, jednak pozostałe twarze pozostają całkowicie obce. - A ona? - widok postaci utrwalonej na magicznej kliszy wywołuje we mnie szczególną tęsknotę, podszytą cierpieniem, że o niej zapomniałam. To scena typowo świąteczna - mamy nawet te tak okropne, że aż śmieszne, bożonarodzeniowe sweterki, na zdjęciu na jedno mrugnięcie powiek pojawia się także Jamie, taki młody, chyba dopiero zaczynający swoją przygodę z Hogwartem albo dopiero na nią czekający? Nie dziwię się zbytnio, że to właśnie on zgłębia tajemnice mugolskiej kamery - proszę, proszę, już wtedy miał ku temu niezwykły pociąg. Łapie kolejną bańkę, która natrętnie lata koło mojego ramienia - cóż, skoro tak się naprasza, to aż szkoda jej odmówić. Słodycz jest fantastyczny - słodki i orzeźwiający jednocześnie. Nie jest to dla mnie większym zaszokowaniem - gdy Bert zabrał mnie do lodziarni rodzeństwa Fortescue, gdzie spróbowałam takiej masy wszelakich lodów, że wystarczyłoby tego na całą armię czarodziei.
Następne zdjęcia w pewien sposób uspokajają moje poczucie niepewności, uśmiecham się jednak z powątpiewaniem. - Byliśmy tam razem? - dopytuję, na bal szkolny można się wybrać z przyjacielem, czemu by nie. Jednak drobnostki widoczne na zdjęciu świadczą o tym, że tak nie było, albo i miało nie być za niedługi czas. A skoro jesteśmy przy tych tematach, to notuję w pamięci, by poruszyć z Bertiem pewien temat, który od dłuższego czasu nie daje mi spokoju - jednak jeszcze nie teraz, póki co niech opowiada dalej.
these violent delights have
violent ends...
Josephine Fenwick
Zawód : przyszła aurorka
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
W całym magicznym świecie gasną światła. Nie ujrzymy ich już za naszego życia.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zgodziła się - właściwie był pewien, że Josie się zgodzi, a jednak ucieszył się słysząc jej słowa.
- Nie musisz się spieszyć. Narazie rozmawiam z kilkoma miejscami, gdzie by to można sprzedawać. W sumie nie ma wielkiego entuzjazmu. Ale to się zmieni. - był tego pewien. Najwięcej się zmieni, kiedy otworzy swój lokal. To na pewno zajmie mu dłuższą chwilkę ale to nie jest istotne, prawda? Młody Bott w końcu czuł, że robi to co powinien, że jest na dobrej drodze.
- Chodzi o fasolki. Znaczy: Fasolki Wszystkich Smaków. Dosłownie fasola, w sensie z fasoli powstają, ale mają różne kolory i smaki. I tu nazwa jest prawdziwa, w paczce możesz znaleźć tak samo czekoladę jak lukrecję czy nie wiem, krew. To w sumie coś bardziej jak jakiś rodzaj gry niż słodycza. - stwierdził najwidoczniej ze swojego wynalazku dumny. Nie dawał się zbić z tropu, nie obchodziła go krytyka - znaczy na dłuższą skalę zapewne by się przyjął, póki jednak płynęła z zaledwie kilku stron, wolał poczekać i próbować dalej. Produkt nie musi podobać się wszystkim, a niewątpliwie więcej osób przekona się do niego jak będzie miała z nim do czynienia.
A słysząc dalszą propozycję, uśmiechnął się tylko szerzej uśmiechem który Josie widziała już setki razy, choć nie mogła tego pamiętać - ale zobaczy zapewne jeszcze nie raz. Uśmiechem szczerym, pełnym ciepła którym darzył otoczenie i bliskich.
- Na pewno skorzystam. Ale pamiętaj, że nic nie musisz. Przez wieki byłaś moją przyjaciółką, a to ciężka praca którą muszę doceniać. - dodał tonem jakby Josie co najmniej przez te wszystkie lata przekopywała ściany w kopalniach, by na koniec puścić jej oczko i znów spojrzeć na fotografie.
- Too... nie wiem, jesteśmy tacy młodzi i piękni, może wakacje po pierwszej klasie. To jezioro jest niedaleko mojego domu, ta kuchnia jest właśnie u mnie. Ojciec robił to zdjęcie, moi rodzice zawsze cię lubili. - uśmiechnął się lekko. - Próbowaliśmy wtedy zrobić jakieś ciasto, nie pamiętam, w każdym razie wypłynęło nam z formy i było jednym wielkim glutem, ale ostatecznie i tak się nim napchaliśmy. - stwierdził wesoło, przypominając sobie ten potworny stan ociężałości. - Chyba byłem po jednym z wielu rozstań i chciałaś mi poprawić humor. Udało ci się. - przyznał szczerze. Oh, jego szkolne życie uczuciowe było bardziej burzliwe niż historie niejednego harlequina, na szczęście chociaż w przyjaźniach był całkiem stały!
- A to Jean! - odpowiedział zaraz z entuzjazmem. - Jean Desmond, święta. Przyjaźniłyście się, mogę ją tu któregoś razu przyprowadzić, jak będziesz chciała. Była w Hufflepuffie razem z tobą, trochę młodsza. A swetry to był wasz pomysł. - dodał jeszcze, bo niech no Josie nie zacznie na nie marudzić! - Ale moim zdaniem wyglądają cudownie.
Podkreślił jeszcze, choć wyglądają jak w swetrach które spokojnie mogłaby zrobić mama Bertiego, która nie raz już wysyłała mu świąteczne czy urodzinowe dzieła sztuki. Wspaniała kobieta. Na pytanie uśmiechnął się szerzej.
- Tak, wytrzymałaś ze mną jakieś pół roku. I tak powinnaś za to dostać medal. - przyznał jeszcze, teraz samemu łapiąc jedną z magicznych baniek i dmuchnąć w powietrze kolejną porcję. - Wydaje mi się, że nam nie wyszło, bo za bardzo przywykliśmy do bycia przyjaciółmi. - dodał jeszcze. - W sensie może za dobrze mnie znałaś i nie mogłem ci nakłamać, że wcale nie kombinuję nic głupiego, może za bardzo też byliśmy już do siebie przyzwyczajeni. No i miałem pociąg do kobiet szalonych, olaboga szalone czasy dojrzewania. - zaśmiał się pod nosem, kręcąc przy tym głową.
- Ale starałem się, wiesz ile razy dostałem szlaban za próby włamania się do Puchonów? Trudno podrzucić dziewczynie czekoladki cichaczem, kiedy przejście do niej jest chronione. - skrzywił się lekko. Ale w końcu był Bottem, nie byłby sobą, gdyby nie próbował.
- Nie musisz się spieszyć. Narazie rozmawiam z kilkoma miejscami, gdzie by to można sprzedawać. W sumie nie ma wielkiego entuzjazmu. Ale to się zmieni. - był tego pewien. Najwięcej się zmieni, kiedy otworzy swój lokal. To na pewno zajmie mu dłuższą chwilkę ale to nie jest istotne, prawda? Młody Bott w końcu czuł, że robi to co powinien, że jest na dobrej drodze.
- Chodzi o fasolki. Znaczy: Fasolki Wszystkich Smaków. Dosłownie fasola, w sensie z fasoli powstają, ale mają różne kolory i smaki. I tu nazwa jest prawdziwa, w paczce możesz znaleźć tak samo czekoladę jak lukrecję czy nie wiem, krew. To w sumie coś bardziej jak jakiś rodzaj gry niż słodycza. - stwierdził najwidoczniej ze swojego wynalazku dumny. Nie dawał się zbić z tropu, nie obchodziła go krytyka - znaczy na dłuższą skalę zapewne by się przyjął, póki jednak płynęła z zaledwie kilku stron, wolał poczekać i próbować dalej. Produkt nie musi podobać się wszystkim, a niewątpliwie więcej osób przekona się do niego jak będzie miała z nim do czynienia.
A słysząc dalszą propozycję, uśmiechnął się tylko szerzej uśmiechem który Josie widziała już setki razy, choć nie mogła tego pamiętać - ale zobaczy zapewne jeszcze nie raz. Uśmiechem szczerym, pełnym ciepła którym darzył otoczenie i bliskich.
- Na pewno skorzystam. Ale pamiętaj, że nic nie musisz. Przez wieki byłaś moją przyjaciółką, a to ciężka praca którą muszę doceniać. - dodał tonem jakby Josie co najmniej przez te wszystkie lata przekopywała ściany w kopalniach, by na koniec puścić jej oczko i znów spojrzeć na fotografie.
- Too... nie wiem, jesteśmy tacy młodzi i piękni, może wakacje po pierwszej klasie. To jezioro jest niedaleko mojego domu, ta kuchnia jest właśnie u mnie. Ojciec robił to zdjęcie, moi rodzice zawsze cię lubili. - uśmiechnął się lekko. - Próbowaliśmy wtedy zrobić jakieś ciasto, nie pamiętam, w każdym razie wypłynęło nam z formy i było jednym wielkim glutem, ale ostatecznie i tak się nim napchaliśmy. - stwierdził wesoło, przypominając sobie ten potworny stan ociężałości. - Chyba byłem po jednym z wielu rozstań i chciałaś mi poprawić humor. Udało ci się. - przyznał szczerze. Oh, jego szkolne życie uczuciowe było bardziej burzliwe niż historie niejednego harlequina, na szczęście chociaż w przyjaźniach był całkiem stały!
- A to Jean! - odpowiedział zaraz z entuzjazmem. - Jean Desmond, święta. Przyjaźniłyście się, mogę ją tu któregoś razu przyprowadzić, jak będziesz chciała. Była w Hufflepuffie razem z tobą, trochę młodsza. A swetry to był wasz pomysł. - dodał jeszcze, bo niech no Josie nie zacznie na nie marudzić! - Ale moim zdaniem wyglądają cudownie.
Podkreślił jeszcze, choć wyglądają jak w swetrach które spokojnie mogłaby zrobić mama Bertiego, która nie raz już wysyłała mu świąteczne czy urodzinowe dzieła sztuki. Wspaniała kobieta. Na pytanie uśmiechnął się szerzej.
- Tak, wytrzymałaś ze mną jakieś pół roku. I tak powinnaś za to dostać medal. - przyznał jeszcze, teraz samemu łapiąc jedną z magicznych baniek i dmuchnąć w powietrze kolejną porcję. - Wydaje mi się, że nam nie wyszło, bo za bardzo przywykliśmy do bycia przyjaciółmi. - dodał jeszcze. - W sensie może za dobrze mnie znałaś i nie mogłem ci nakłamać, że wcale nie kombinuję nic głupiego, może za bardzo też byliśmy już do siebie przyzwyczajeni. No i miałem pociąg do kobiet szalonych, olaboga szalone czasy dojrzewania. - zaśmiał się pod nosem, kręcąc przy tym głową.
- Ale starałem się, wiesz ile razy dostałem szlaban za próby włamania się do Puchonów? Trudno podrzucić dziewczynie czekoladki cichaczem, kiedy przejście do niej jest chronione. - skrzywił się lekko. Ale w końcu był Bottem, nie byłby sobą, gdyby nie próbował.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie było powodu, by się nie zgodzić, szczególnie, że to co mówił Bott było słodką esencją magii. Fasolki, które mają różne smaki, fantastycznie! Ich opakowanie będzie musiało być równie wyjątkowe - przyciągające wzrok, ale i obiecujące niespodziankę - nie zawsze smaczną. - Fasolki Wszystkich Smaków Bertiego Botta… To brzmi tak dumnie - mówię ze śmiertelną powagą, by Bert nie pomyślał, że się z niego naśmiewam - tego by jeszcze brakowało! - Jak będą gotowe, piszę się na to, by być jednym z pierwszych testerów! Takie słodycze zrobią furorę wśród uczniów Hogwartu, ale i nie tylko! - teraz praktycznie podskakuję z podekscytowania - to coś innowacyjnego, całkowicie innego od unoszących się w powietrzu cukrowych baniek. - Wątrobiane! To byłoby dopiero szokujące. Albo o smaku psiego żarcia - śmieję się z tych możliwości. Choć nie chciałabym trafić na takie smaki, ale przemawia do mnie idea słodkiej gry. Chcę przetestować swoje szczęście natychmiast, choć to mocno wątpliwe, by trafić na słodki, nieudziwniony smak. - I wiem, że nie muszę się śpieszyć, ale mam już kilka pomysłów, a je trzeba przelać na papier, póki są świeże i plastyczne - siedzi we mnie artystyczna dusza, co niezwykle mnie cieszy i pozwala na chwilę zrzucić ciężar zapomnienia. - Dla tych baniek też stworzę koncepty, całkowicie mnie urzekły cytrusowym smakiem - paplam jak najęta, więc by umilknąć choć na chwilę, łapię bańkę i wkładam ją do ust. One po prostu uzależniają i to nie tylko takiego łasucha jak ja.
Czyli przyjaźnimy się praktycznie od zawsze - dobrze wiedzieć, że przeżyliśmy ze sobą naprawde wiele. Nie mogę tego pamiętać, jednak wakacje po pierwszej klasie brzmią jak naprawdę odległa przeszłość, gdzie trwaliśmy w bezpiecznym kokonie, jaki powinien przysługiwać każdemu dzieciakowi. Czuję pewne ukłucie żalu, że już dawno z niego wyrośliśmy, jedyna pociecha w tym, że Bertie nauczył się wytwarzać fenomenalne słodkości, które są antidotum na ciężkie czasy.
Opowieści zdecydowanie mi pomagają, stwarzają choćby zalążek życiowej historii. Początkowo pytać jest trudno, rozmowa składa się głównie z bezskładnych, pojedynczych pytań, jednak wysłuchanie kilku historii zdecydowanie pomaga. Dopytuję go o pierwszą klasę, o nasze pierwsze spotkanie, o adaptacje w Hogwarcie, o różnice domowe, o których mi wiadomo dzięki książkom, jednak muszę wiedzieć, jaki to miało wpływ na szkolną rzeczywistość. Historie radosne, irracjonalne jak to tylko dzieci potrafią, zdarzają się też smutne elementy. Niektóre z nich słyszę po raz kolejny, ale to dobrze - muszę utrwalić wiadomości, którymi jestem zasypywana w zaskakującej objętości. - Swetry są całkiem urocze. Gdybym tylko o nich wiedziała, wykopałabym go z szafy na czerwcową zimę - mówię, obracając zdjęcie w rękach. - Chcę ich kopie! I Jean przyprowadź, jak najszybciej da radę - czuję się gotowa na spotkania z przyjaciółmi, wiem już wystarczająco wiele, by nie budzić współczucia swoim brakiem pamięci, a na dźwięk brzmienia imienia panny Desmond, robi mi się ciepło na sercu - tak, musiałyśmy być sobie bliskie. Zapewne tęskniłam za jej towarzystwem, gdy przez różnicę lat Jean musiała zostać w Hogwarcie. Obiecuję sobie, po raz kolejny tego tygodnia, że do Festiwalu Lata, którego temat przewijał się w Czarownicy, chcę już wiedzieć wszystko, a przynajmniej stwarzać takie pozory.
To dość nietypowe myśleć o Bertim w kontekście zauroczenia, szczególnie, że od początku jawi mi się jako dobry przyjaciel, wsparcie, gdy stopniowo staje na chwiejnych nogach. Wyszukuję kolejne zdjęcie, zrobione z zaskoczenia, gdy żywo o czymś dyskutujemy, trzymając się za ręce - odwracam je w stronę chłopaka, by mógł zobaczyć, do czego się uśmiecham. - Na pewno doceniałam te czekoladki. Na Merlina, czemu ja się dziwie, że uwielbiam słodycze, skoro ty mnie rozpieszczasz przez całe życie? - naprawdę musiał się natrudzić, by dostać się do pokojów Puchonów, a poza tym swoimi słodkościami Bertie jest wiele ugrać. Spoglądam na pozostałe zdjęcia, w milczeniu przesuwam jedno za drugim, a ciężar pytania, które nie daje mi spać po nocach, coraz bardziej osiada na moim dobrym humorze. - Kochałam go? - podnoszę wzrok znad zdjęć, jednak nie ośmielę się spojrzeć na przyjaciela. Całe rozbawienie gdzieś ucieka w mgnieniu oka. Jeśli ktoś będzie wiedział, to właśnie Bott - przyjaźniliśmy się, to pewne, jednak ile on może wiedzieć? Jak wyglądała moja relacja z Selwynem? Na Merlina, to przecież lord, dlaczego miałby się zainteresować bardziej zwykłą dziewczyną? Choć Alex wyróżnia się na tle szlachty, daleko mi do kobiety, którą wybraliby mu rodzice, która byłaby akceptowana w szlacheckiej części społeczeństwa. Czy to możliwe, że on nie zwracał na to uwagi? Czy to tylko moje głupie serce, które drżało pod spojrzeniem jego roziskrzonych, niebieskich oczu? - Alexandra. To co powiedział tamten olbrzym na spotkaniu Zakonu… - precyzuję cicho; dużo czasu upłynęło od tamtego wieczoru. Spycham ten temat na bok, jednak on powraca niczym natrętny chochlik. Muszę wiedzieć, by nie zwariować nad snuciem hipotez. Mam nadzieję, że Bertie ukoi moje obawy - nie chciałabym się dowiedzieć, że to co słyszę może być kłamstwem.
Czyli przyjaźnimy się praktycznie od zawsze - dobrze wiedzieć, że przeżyliśmy ze sobą naprawde wiele. Nie mogę tego pamiętać, jednak wakacje po pierwszej klasie brzmią jak naprawdę odległa przeszłość, gdzie trwaliśmy w bezpiecznym kokonie, jaki powinien przysługiwać każdemu dzieciakowi. Czuję pewne ukłucie żalu, że już dawno z niego wyrośliśmy, jedyna pociecha w tym, że Bertie nauczył się wytwarzać fenomenalne słodkości, które są antidotum na ciężkie czasy.
Opowieści zdecydowanie mi pomagają, stwarzają choćby zalążek życiowej historii. Początkowo pytać jest trudno, rozmowa składa się głównie z bezskładnych, pojedynczych pytań, jednak wysłuchanie kilku historii zdecydowanie pomaga. Dopytuję go o pierwszą klasę, o nasze pierwsze spotkanie, o adaptacje w Hogwarcie, o różnice domowe, o których mi wiadomo dzięki książkom, jednak muszę wiedzieć, jaki to miało wpływ na szkolną rzeczywistość. Historie radosne, irracjonalne jak to tylko dzieci potrafią, zdarzają się też smutne elementy. Niektóre z nich słyszę po raz kolejny, ale to dobrze - muszę utrwalić wiadomości, którymi jestem zasypywana w zaskakującej objętości. - Swetry są całkiem urocze. Gdybym tylko o nich wiedziała, wykopałabym go z szafy na czerwcową zimę - mówię, obracając zdjęcie w rękach. - Chcę ich kopie! I Jean przyprowadź, jak najszybciej da radę - czuję się gotowa na spotkania z przyjaciółmi, wiem już wystarczająco wiele, by nie budzić współczucia swoim brakiem pamięci, a na dźwięk brzmienia imienia panny Desmond, robi mi się ciepło na sercu - tak, musiałyśmy być sobie bliskie. Zapewne tęskniłam za jej towarzystwem, gdy przez różnicę lat Jean musiała zostać w Hogwarcie. Obiecuję sobie, po raz kolejny tego tygodnia, że do Festiwalu Lata, którego temat przewijał się w Czarownicy, chcę już wiedzieć wszystko, a przynajmniej stwarzać takie pozory.
To dość nietypowe myśleć o Bertim w kontekście zauroczenia, szczególnie, że od początku jawi mi się jako dobry przyjaciel, wsparcie, gdy stopniowo staje na chwiejnych nogach. Wyszukuję kolejne zdjęcie, zrobione z zaskoczenia, gdy żywo o czymś dyskutujemy, trzymając się za ręce - odwracam je w stronę chłopaka, by mógł zobaczyć, do czego się uśmiecham. - Na pewno doceniałam te czekoladki. Na Merlina, czemu ja się dziwie, że uwielbiam słodycze, skoro ty mnie rozpieszczasz przez całe życie? - naprawdę musiał się natrudzić, by dostać się do pokojów Puchonów, a poza tym swoimi słodkościami Bertie jest wiele ugrać. Spoglądam na pozostałe zdjęcia, w milczeniu przesuwam jedno za drugim, a ciężar pytania, które nie daje mi spać po nocach, coraz bardziej osiada na moim dobrym humorze. - Kochałam go? - podnoszę wzrok znad zdjęć, jednak nie ośmielę się spojrzeć na przyjaciela. Całe rozbawienie gdzieś ucieka w mgnieniu oka. Jeśli ktoś będzie wiedział, to właśnie Bott - przyjaźniliśmy się, to pewne, jednak ile on może wiedzieć? Jak wyglądała moja relacja z Selwynem? Na Merlina, to przecież lord, dlaczego miałby się zainteresować bardziej zwykłą dziewczyną? Choć Alex wyróżnia się na tle szlachty, daleko mi do kobiety, którą wybraliby mu rodzice, która byłaby akceptowana w szlacheckiej części społeczeństwa. Czy to możliwe, że on nie zwracał na to uwagi? Czy to tylko moje głupie serce, które drżało pod spojrzeniem jego roziskrzonych, niebieskich oczu? - Alexandra. To co powiedział tamten olbrzym na spotkaniu Zakonu… - precyzuję cicho; dużo czasu upłynęło od tamtego wieczoru. Spycham ten temat na bok, jednak on powraca niczym natrętny chochlik. Muszę wiedzieć, by nie zwariować nad snuciem hipotez. Mam nadzieję, że Bertie ukoi moje obawy - nie chciałabym się dowiedzieć, że to co słyszę może być kłamstwem.
these violent delights have
violent ends...
Josephine Fenwick
Zawód : przyszła aurorka
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
W całym magicznym świecie gasną światła. Nie ujrzymy ich już za naszego życia.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Dobrze było po pierwszej fali krytyki napotkać na czyjś entuzjazm. Widząc, że Josie faktycznie spodobał się jego pomysł. Bertie uśmiechnął się szczerze i radośnie. Więcej osób podobnie nastawionych i może jego szalony plan na prawdę się powiedzie. To by było coś!
- Oczywiście, musi brzmieć dumnie, to mają być najsłynniejsze słodycze Anglii! - stwierdził, może trochę karykaturalnie. Bertie miał wielkie plany, mnóstwo entuzjazmu i ogrom wiary w dobrą przyszłość, jednak nie planował aż tak dokładnie. To jednak nie ma znaczenia, niech tylko wejdą w obieg, niosą radość i rozrywkę, a jemu pomogą wyjść z długów - i to już będzie coś!
- Trochę już jest gotowych. właściwie dość sporo, ale jeszcze je dopracowuję. Więc możemy ustalić że kiedy przygotujesz projekt, pomożesz mi przy pakowaniu i razem będziemy testować. - zaproponował zaraz. Bo i niestety lub stety - przy obecnych funduszach wszystko, lub prawie wszystko musiał robić sam. Albo przy pomocy bliskich czy przyjaciół, ci jednak już nie raz nie dwa wykazali się na tym polu.
- Okej. Super, na pewno będą super. - stwierdził, bo i od dawna już myślał o tym, żeby może odrobinę odciąć się od Próżności. Lubił to miejsce, nauczył się w nim wiele, jednak spędzał tam cały czas, jaki tylko mógł, a wierzył iż we własną działalność dałby radę włożyć znacznie więcej serca. - Bańki powstają we współpracy z Lodziarnią Fortescue. Taka informacja musi na nich być. - zaznaczył jeszcze tylko, bo i nie zamierzał bliźniakom odbierać ich udziału w dziele, które dobre było, a nawet wspaniałe!
Dalej jednak jego wzrok błądzi po zdjęciach, które są zalążkami ich wspólnych przeżyć, tego co widowali, ludźmi z którymi obcowali. Opowiada radośnie i z entuzjazmem. Zaraz kiwa głową, swetry są świetne, Bertie zawsze miał słabość co dziwne, czy pokraczne.
- Tylko... Jean nie będzie wiedziała dlaczego straciłaś pamięć. Nie jestem pewien czy ją uprzedzać. Ani jak to zrobić. - zaznaczył. Jean nie należała do Zakonu. Nie mogła więc wiedzieć wielu rzeczy, mimo szczerej sympatii stał między nimi mur złożony z milczenia do którego Bertie tak samo jak Josie się zobowiązali. Może więc powiedzieć o napaści, która na pewno wywoła setki pytań, jednak co dalej? Wymyślanie całkowicie innej historii także nie wydawało się dobrym wyjściem. Wypadek? Musieli wiedzieć, co mówić, jak rozmawiać.
W sumie nie rozmawiał z nikim o tym, co przydarzyło się Josephine. Skupił się na tym, że ma być lepiej - jak zazwyczaj - zamknął na tym swoje myślenie i na tym skupił działanie z nią związane.
- Zostałaś wychowana w miłości do cukru, trening od jedenastego roku życia: trudno wykorzenić, ale czy trzeba wykorzeniać? - spytał z ostentacyjnym zastanowieniem i szczerą wesołością. Cóż, sam niewątpliwie umrze na cukrzycę, mimo jego trybu życia i aktywności w Zakonie, cukrzyca nadal pozostaje najbardziej prawdopodobną opcją. Ona i jej magiczne odmiany rzecz jasna.
Pytanie o Alexandra trochę go zmieszało. Spojrzał na przyjaciółkę.
- Trudno mi powiedzieć. Nie jesteś typem kobiety która pisze wiersze kiedy się zakocha. - uśmiechnął się lekko. - Ale bardzo weselałaś kiedy o nim mówiłaś. Myślę, że mogłaś coś do niego czuć. W sumie to byłem tego prawie pewien.
Przyznał. Wzruszył ramionami.
- Na pewno się widywaliście w każdym razie.
Słowa na temat Bena zbył wzruszeniem ramion. Mógł wiedzieć więcej lub mogło mu się wydawać, że więcej wie. Wszystko jest możliwe.
- Oczywiście, musi brzmieć dumnie, to mają być najsłynniejsze słodycze Anglii! - stwierdził, może trochę karykaturalnie. Bertie miał wielkie plany, mnóstwo entuzjazmu i ogrom wiary w dobrą przyszłość, jednak nie planował aż tak dokładnie. To jednak nie ma znaczenia, niech tylko wejdą w obieg, niosą radość i rozrywkę, a jemu pomogą wyjść z długów - i to już będzie coś!
- Trochę już jest gotowych. właściwie dość sporo, ale jeszcze je dopracowuję. Więc możemy ustalić że kiedy przygotujesz projekt, pomożesz mi przy pakowaniu i razem będziemy testować. - zaproponował zaraz. Bo i niestety lub stety - przy obecnych funduszach wszystko, lub prawie wszystko musiał robić sam. Albo przy pomocy bliskich czy przyjaciół, ci jednak już nie raz nie dwa wykazali się na tym polu.
- Okej. Super, na pewno będą super. - stwierdził, bo i od dawna już myślał o tym, żeby może odrobinę odciąć się od Próżności. Lubił to miejsce, nauczył się w nim wiele, jednak spędzał tam cały czas, jaki tylko mógł, a wierzył iż we własną działalność dałby radę włożyć znacznie więcej serca. - Bańki powstają we współpracy z Lodziarnią Fortescue. Taka informacja musi na nich być. - zaznaczył jeszcze tylko, bo i nie zamierzał bliźniakom odbierać ich udziału w dziele, które dobre było, a nawet wspaniałe!
Dalej jednak jego wzrok błądzi po zdjęciach, które są zalążkami ich wspólnych przeżyć, tego co widowali, ludźmi z którymi obcowali. Opowiada radośnie i z entuzjazmem. Zaraz kiwa głową, swetry są świetne, Bertie zawsze miał słabość co dziwne, czy pokraczne.
- Tylko... Jean nie będzie wiedziała dlaczego straciłaś pamięć. Nie jestem pewien czy ją uprzedzać. Ani jak to zrobić. - zaznaczył. Jean nie należała do Zakonu. Nie mogła więc wiedzieć wielu rzeczy, mimo szczerej sympatii stał między nimi mur złożony z milczenia do którego Bertie tak samo jak Josie się zobowiązali. Może więc powiedzieć o napaści, która na pewno wywoła setki pytań, jednak co dalej? Wymyślanie całkowicie innej historii także nie wydawało się dobrym wyjściem. Wypadek? Musieli wiedzieć, co mówić, jak rozmawiać.
W sumie nie rozmawiał z nikim o tym, co przydarzyło się Josephine. Skupił się na tym, że ma być lepiej - jak zazwyczaj - zamknął na tym swoje myślenie i na tym skupił działanie z nią związane.
- Zostałaś wychowana w miłości do cukru, trening od jedenastego roku życia: trudno wykorzenić, ale czy trzeba wykorzeniać? - spytał z ostentacyjnym zastanowieniem i szczerą wesołością. Cóż, sam niewątpliwie umrze na cukrzycę, mimo jego trybu życia i aktywności w Zakonie, cukrzyca nadal pozostaje najbardziej prawdopodobną opcją. Ona i jej magiczne odmiany rzecz jasna.
Pytanie o Alexandra trochę go zmieszało. Spojrzał na przyjaciółkę.
- Trudno mi powiedzieć. Nie jesteś typem kobiety która pisze wiersze kiedy się zakocha. - uśmiechnął się lekko. - Ale bardzo weselałaś kiedy o nim mówiłaś. Myślę, że mogłaś coś do niego czuć. W sumie to byłem tego prawie pewien.
Przyznał. Wzruszył ramionami.
- Na pewno się widywaliście w każdym razie.
Słowa na temat Bena zbył wzruszeniem ramion. Mógł wiedzieć więcej lub mogło mu się wydawać, że więcej wie. Wszystko jest możliwe.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- I będą. Szybciej niż się spodziewasz! - nie potrafię, nie chcę krytykować, a przy tym wszystkim nie mam poczucia, że mydlę mu oczy. Entuzjazm jest najważniejszy, potrafi stworzyć prawdziwą magię, spełniającą marzenia, a jeśli tylko Bertie będzie miał obok przyjaciół, to po prostu nie może się nie udać. Zamierzam zaangażować się w tę pracę całym sercem, nie tylko dla zajęcia myśli - nie mogę go zawieść. Najchętniej od razu chwyciłabym za zwój pergaminu i ołówek, by zarysować to, co pod wpływem impulsu stworzyłam oczami wyobraźni. - Wiem, że to pewnie tajemnica cukiernicza, ale jak ty produkujesz te wszystkie smaki? Chyba, że nie chcę o tym wiedzieć, to lepiej skłam - obrzydzające receptury są tym, co chciałabym słyszeć, inaczej nie będę w stanie sięgnąć po fasolki, które już w pierwszym momencie mnie zaintrygowały.
Trzeba wiele czasu i wysiłku, aby poskładać kawałki życiorysu, pogodzić się z przeszłością i zacząć żyć dalej. Chcąc przetrwać, muszę pamiętać o tym, co było, ale przede wszystkim myśleć o tym, co jeszcze na mnie czeka. Słyszę dziesiątki opowieści, oglądam otrzymywane wspomnienia, lecz choć słyszę, widzę, a emocje potwierdzają wszystkie informacje, nie potrafię pozbyć się wrażenia, że tamto życie należało do kogoś innego. Powinnam odpuścić i napisać swoją historię na nowo? - Dziękuję, to wiele dla mnie znaczy - ujmuje dłoń przyjaciela, chwytając kolejną partię zdjęć - tutaj jesteśmy starsi, może już po Hogwarcie? Część wydaje się być wywołana nie tak dawno, więc musi traktować o ostatnim roku. - gdybyś przekazał mi swoje wspomnienia, mogłabym je obejrzeć i łatwiej się dostosować - słowa stanowią tylko zarys historii, obrazy uzupełniają największe luki, choć nie wszystkie elementy układanki od razu trafiają na swoje miejsce. - Nawet najnudniejsze lekcje, stworzą jakiś obraz - Hogwart jest niezwykłym miejscem, spędziłam tam siedem lat, a obecnie nawet nie potrafiłabym znaleźć klasy od ulubionego przedmiotu, a wspaniałe ruchome schody stanowią tylko wytwór wyobraźni. - Wiem, Bertie. Jean i wiele bliskich mi osób, które nie są powiązane z Zakonem, będą musiały usłyszeć jedną i tę samą historię - niech nie myśli, że o tym zapomniałam. Od spotkania w Hogsmeade minęło już kilka tygodni, zdążyłam spojrzeć na problem z każdej strony, przeanalizować za i przeciw każdej wymówki, jednocześnie nie podejmując żadnej decyzji. - Sądzisz, że uwierzyłaby w interwencje aurorską w obrębie działania anomalii, której efekty są właśnie takie? - chcę usłyszeć jego opinię. Brygada uderzeniowa wiązała się ze zwiększonym ryzykiem, szczególnie teraz, gdy magia nie miała wiele wspólnego ze stabilnością, a po ogniskach anomalii można było spodziewać się czegoś więcej niż tylko krwawienia z nosa.
- Na odwyk możesz mnie posłać tylko wtedy, kiedy będziesz zmuszony toczyć mnie z punktu A do B - to całkiem prawdopodobnym scenariusz, szczególnie na starość, o ile będzie dane mi jej doczekać. Utrata pamięci świadczy o tym, że może to być wybitnie trudne zadanie, lecz widzę w tym także uśmiech od losu - wciąż oddychamy, choć każde następne spotkanie z czarnoksiężnikami może nie być aż tak szczęśliwe.
Czyżbym nie trafiła z wyborem rozmówcy? Mogę polegać na Bertim w czysto przyjacielski sposób, lecz istnieje szansa, że nie zwierzałam mu się ze swoich uczuć - najwyraźniej tak musiało być, nie ma powodów, by ukrywać przede mną prawdę. Może wolałam prowadzić takie rozmowy w kobiecym towarzystwie albo swoje emocje roztrząsałam w bezgłośnej walce serca i rozumu? Niepamięć połączyła nas nierozerwalnie - polegam na nim, zwierzam się ze strachów, które tylko on może zrozumieć, weseleje na jego widok, z dziecięcym zapałem oddaje się wspólnemu nadrabianiu utraconych doznań. - Kiedyś to rozgryzę. Naprawdę nie powinnam zaprzątać sobie tym głowy - próbuję zbyć temat, bez otwartej, głębszej analizy wszelkich obaw i niezrozumiałych emocji. Szufladkowanie uczuć nie jest najważniejsze, nie teraz gdy mam powód, by trzymać się blisko. Nie dopuszczam do siebie myśli, że ten etap, składania całości z podarowanych części, szybciej czy później dobiegnie końca. Sprawnie zmieniam temat. - Jakie były ostatnie miesiące? Czytałam w Proroku, ale nie potrafię odnaleźć siebie w tym wszystkim. Wiesz, nawet mój kurs aurorski teraz nie wydaje się mieć większego sensu.
Trzeba wiele czasu i wysiłku, aby poskładać kawałki życiorysu, pogodzić się z przeszłością i zacząć żyć dalej. Chcąc przetrwać, muszę pamiętać o tym, co było, ale przede wszystkim myśleć o tym, co jeszcze na mnie czeka. Słyszę dziesiątki opowieści, oglądam otrzymywane wspomnienia, lecz choć słyszę, widzę, a emocje potwierdzają wszystkie informacje, nie potrafię pozbyć się wrażenia, że tamto życie należało do kogoś innego. Powinnam odpuścić i napisać swoją historię na nowo? - Dziękuję, to wiele dla mnie znaczy - ujmuje dłoń przyjaciela, chwytając kolejną partię zdjęć - tutaj jesteśmy starsi, może już po Hogwarcie? Część wydaje się być wywołana nie tak dawno, więc musi traktować o ostatnim roku. - gdybyś przekazał mi swoje wspomnienia, mogłabym je obejrzeć i łatwiej się dostosować - słowa stanowią tylko zarys historii, obrazy uzupełniają największe luki, choć nie wszystkie elementy układanki od razu trafiają na swoje miejsce. - Nawet najnudniejsze lekcje, stworzą jakiś obraz - Hogwart jest niezwykłym miejscem, spędziłam tam siedem lat, a obecnie nawet nie potrafiłabym znaleźć klasy od ulubionego przedmiotu, a wspaniałe ruchome schody stanowią tylko wytwór wyobraźni. - Wiem, Bertie. Jean i wiele bliskich mi osób, które nie są powiązane z Zakonem, będą musiały usłyszeć jedną i tę samą historię - niech nie myśli, że o tym zapomniałam. Od spotkania w Hogsmeade minęło już kilka tygodni, zdążyłam spojrzeć na problem z każdej strony, przeanalizować za i przeciw każdej wymówki, jednocześnie nie podejmując żadnej decyzji. - Sądzisz, że uwierzyłaby w interwencje aurorską w obrębie działania anomalii, której efekty są właśnie takie? - chcę usłyszeć jego opinię. Brygada uderzeniowa wiązała się ze zwiększonym ryzykiem, szczególnie teraz, gdy magia nie miała wiele wspólnego ze stabilnością, a po ogniskach anomalii można było spodziewać się czegoś więcej niż tylko krwawienia z nosa.
- Na odwyk możesz mnie posłać tylko wtedy, kiedy będziesz zmuszony toczyć mnie z punktu A do B - to całkiem prawdopodobnym scenariusz, szczególnie na starość, o ile będzie dane mi jej doczekać. Utrata pamięci świadczy o tym, że może to być wybitnie trudne zadanie, lecz widzę w tym także uśmiech od losu - wciąż oddychamy, choć każde następne spotkanie z czarnoksiężnikami może nie być aż tak szczęśliwe.
Czyżbym nie trafiła z wyborem rozmówcy? Mogę polegać na Bertim w czysto przyjacielski sposób, lecz istnieje szansa, że nie zwierzałam mu się ze swoich uczuć - najwyraźniej tak musiało być, nie ma powodów, by ukrywać przede mną prawdę. Może wolałam prowadzić takie rozmowy w kobiecym towarzystwie albo swoje emocje roztrząsałam w bezgłośnej walce serca i rozumu? Niepamięć połączyła nas nierozerwalnie - polegam na nim, zwierzam się ze strachów, które tylko on może zrozumieć, weseleje na jego widok, z dziecięcym zapałem oddaje się wspólnemu nadrabianiu utraconych doznań. - Kiedyś to rozgryzę. Naprawdę nie powinnam zaprzątać sobie tym głowy - próbuję zbyć temat, bez otwartej, głębszej analizy wszelkich obaw i niezrozumiałych emocji. Szufladkowanie uczuć nie jest najważniejsze, nie teraz gdy mam powód, by trzymać się blisko. Nie dopuszczam do siebie myśli, że ten etap, składania całości z podarowanych części, szybciej czy później dobiegnie końca. Sprawnie zmieniam temat. - Jakie były ostatnie miesiące? Czytałam w Proroku, ale nie potrafię odnaleźć siebie w tym wszystkim. Wiesz, nawet mój kurs aurorski teraz nie wydaje się mieć większego sensu.
these violent delights have
violent ends...
Josephine Fenwick
Zawód : przyszła aurorka
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
W całym magicznym świecie gasną światła. Nie ujrzymy ich już za naszego życia.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- To nic obrzydliwego, zwykła roślinna ingredienja, która bardzo dobrze chłonie zapachy i smaki. W sumie to listka alihotsy można dać do zupy jeśli ją przesolisz, po prostu wyciągnie sporą część smaku. No, tylko trochę trudno ją zdobyć. W każdym razie najpierw ją wygotowuję z fasolkami i dbam o to żeby jej właściwości się przyjęły.
Nie wdawał się w szczegóły, one były jego i nie zamierzał nikomu zdradzać co krok po kroku robił. Nawet przyjaciółce - bo i nie miał takiej potrzeby. Ufał jej, ale jej i tak raczej nie obchodziły aż tak najmniejsze detale.
- Potem dorzucam smak jakiego chcę. Truskawkę, wątróbkę, cokolwiek. I voila, nabierają smaku. Tylko potem trzeba nadać im kolor żeby wyglądały dobrze. - dodał, bo słodycz musi wyglądać. - Oczywiście mój tajny składnik to sekret!
Zaznaczył jeszcze, trochę przesadnie, uśmiechając się przy tym. Dla kogoś kto zna się na gotowaniu, nie byłoby to aż tak szalenie trudne. Bertie poza tym po prostu nie podejrzewał nikogo o nic złego, nie mógłby. No i Fasolki jeszcze nic nie znaczyły. Mógł się więc jedynie trochę naśmiewać, a trochę jednak pilnować receptury.
Patrząc na kolejne zdjęcia wysłuchał słów Josephine i od razu pokiwał głową.
- Możemy to zrobić. Jest mnóstwo rzeczy jakie mogę ci pokazać, bardziej i mniej ciekawych. Ciebie sprzed lat przede wszystkim. - tylko muszą jakoś zdobyć myślodsiewnię. I wszystko ładnie poukładać rzecz jasna. Ale to wspaniały pomysł, do którego zdjęcia będą stanowiły dopełnienie, a który pokaże Josie o wiele więcej niż one.
- Myślę, że tak. Magia teraz szaleje. Dzieją się koszmarne rzeczy. Kule ognia, omdlenia, pojawiające się znikąd bóle i inne koszmary. Czemu więc nie to. - odetchnął. Nie lubił o tym myśleć, czuł szczególny dyskomfort mówiąc o tym na głos, jednak niestety czasami trzeba było. Nie byli bezpieczni i minie jeszcze trochę czasu nim będą. Bertie wierzył rzecz jasna, że wszystko skończy się dobrze, jednak domyślał się także, że osiągnięcie tego dobrze zajmie im dużo czasu, wcale nie będzie łatwe, a może być wręcz koszmarne i bolesne.
Zaraz jednak wracają wesołe tematy.
- Dobrze, dobrze. Wtedy albo odwyk albo dożywotnio cię toczę. Albo będziemy się razem toczyć przez życie okrągli, ale szczęśliwi. - dodał jeszcze taką opcję, uśmiechając się przy tym wesoło. Choć oboje chyba nie bardzo mieli tendencję do nabierania wagi - raczej chuderlawi. Choć niewątpliwie kiedyś się to na nich odbije!
Na wspomnienie Alexa, Bertie przyglądał się przyjaciółce uważniej.
- Najlepiej będzie jeśli z nim pomówisz. Nie ma wspomnień ale ma uczucia. Oboje jesteście zagubieni, może razem położycie kilka puzzli we właściwym miejscu. - zasugerował łagodnie. Nawet nie chodziło mu o bezpośrednie pytania, a o rozmowę o tym jak jest, co czują, jak sobie radzą, co się dzieje. Wspólne traumy łączą ludzi - a jeśli cokolwiek między nimi przedtem było, na pewno narodzi się na nowo, lub pokaże się po prostu, wyjdzie z ukrycia.
Na pytanie o ostatnie miesiące znów jednak jakoś stracił humor, a w jego spojrzeniu odbiło się coś rzadkiego. Był poważny, jednak to nie tylko to. Jakby... zawiedziony światem?
- Ostatnie miesiące to jakiś koszmar. Nie ma wiele spokoju. Zaledwie chwilę temu Ministerstwo zrobiło sobie polowanie na czarodziejów mugolskiego pochodzenia. Chwilę później odprawiało na nich jakieś chore eksperymenty. Byłaś z nami, kiedy staraliśmy się ratować dzieci z Wyspy Rzeźb. Alex też był i Ben, a były jeszcze dwie grupy w innych miejscach. Prócz dzieci było kilku dorosłych. Jeden Zakonnik. Trzymani w strasznych warunkach, straumatyzowani. - trudno było mu się pogodzić z tym co widział. Trudno było mu się pogodzić z tym, że ktokolwiek tam został. Wciąż analizował błędy jakie wtedy popełnił, choć przecież nie było to dla niego normalne. Oto Bertie Bott, pierwsza osoba skora do tego by odrzucić od siebie złe myśli. - Pojmali nas. Ale potem uwaga, magia wybuchła. Tak jakby. Zaczęła szaleć. Efekty tego widzisz w tej chwili. - pokręcił głową. - Ale to czytałaś w gazetach. - bardzo chciał jej powiedzieć coś dobrego. Tylko wiedział, że nie o te drobne, wspaniałe rzeczy pytała. A czy działy się większe dobre rzeczy? - Wybuchła także kwatera Zakonu. Odbudowujemy ją. Dobrze idzie.
Ale to jedyne, co dobrze idzie.
- Na spotkaniach głównie się kłócimy. - tak bardzo chciał powiedzieć coś pozytywnego. Tak bardzo chciał, jednak nie bez przyczyny zwykle nie rozmawiał o tym jak jest. Nie potrafił kłamać, był kiepski w udawaniu. Mimo tego, że nadal na prawdę wierzył że dobro w końcu wypłynie, że jakkolwiek ma się to stać i jakkolwiek patetycznie to nie brzmi - że dobro zwycięży.
- Było ciężko. I póki co się nie poprawia. Ale to jeszcze nie koniec. Wszystko dobrze się skończy. Musi. - w końcu się uśmiechnął. Inaczej niż zwykle, jednak miał w sobie wiarę.
Nie wdawał się w szczegóły, one były jego i nie zamierzał nikomu zdradzać co krok po kroku robił. Nawet przyjaciółce - bo i nie miał takiej potrzeby. Ufał jej, ale jej i tak raczej nie obchodziły aż tak najmniejsze detale.
- Potem dorzucam smak jakiego chcę. Truskawkę, wątróbkę, cokolwiek. I voila, nabierają smaku. Tylko potem trzeba nadać im kolor żeby wyglądały dobrze. - dodał, bo słodycz musi wyglądać. - Oczywiście mój tajny składnik to sekret!
Zaznaczył jeszcze, trochę przesadnie, uśmiechając się przy tym. Dla kogoś kto zna się na gotowaniu, nie byłoby to aż tak szalenie trudne. Bertie poza tym po prostu nie podejrzewał nikogo o nic złego, nie mógłby. No i Fasolki jeszcze nic nie znaczyły. Mógł się więc jedynie trochę naśmiewać, a trochę jednak pilnować receptury.
Patrząc na kolejne zdjęcia wysłuchał słów Josephine i od razu pokiwał głową.
- Możemy to zrobić. Jest mnóstwo rzeczy jakie mogę ci pokazać, bardziej i mniej ciekawych. Ciebie sprzed lat przede wszystkim. - tylko muszą jakoś zdobyć myślodsiewnię. I wszystko ładnie poukładać rzecz jasna. Ale to wspaniały pomysł, do którego zdjęcia będą stanowiły dopełnienie, a który pokaże Josie o wiele więcej niż one.
- Myślę, że tak. Magia teraz szaleje. Dzieją się koszmarne rzeczy. Kule ognia, omdlenia, pojawiające się znikąd bóle i inne koszmary. Czemu więc nie to. - odetchnął. Nie lubił o tym myśleć, czuł szczególny dyskomfort mówiąc o tym na głos, jednak niestety czasami trzeba było. Nie byli bezpieczni i minie jeszcze trochę czasu nim będą. Bertie wierzył rzecz jasna, że wszystko skończy się dobrze, jednak domyślał się także, że osiągnięcie tego dobrze zajmie im dużo czasu, wcale nie będzie łatwe, a może być wręcz koszmarne i bolesne.
Zaraz jednak wracają wesołe tematy.
- Dobrze, dobrze. Wtedy albo odwyk albo dożywotnio cię toczę. Albo będziemy się razem toczyć przez życie okrągli, ale szczęśliwi. - dodał jeszcze taką opcję, uśmiechając się przy tym wesoło. Choć oboje chyba nie bardzo mieli tendencję do nabierania wagi - raczej chuderlawi. Choć niewątpliwie kiedyś się to na nich odbije!
Na wspomnienie Alexa, Bertie przyglądał się przyjaciółce uważniej.
- Najlepiej będzie jeśli z nim pomówisz. Nie ma wspomnień ale ma uczucia. Oboje jesteście zagubieni, może razem położycie kilka puzzli we właściwym miejscu. - zasugerował łagodnie. Nawet nie chodziło mu o bezpośrednie pytania, a o rozmowę o tym jak jest, co czują, jak sobie radzą, co się dzieje. Wspólne traumy łączą ludzi - a jeśli cokolwiek między nimi przedtem było, na pewno narodzi się na nowo, lub pokaże się po prostu, wyjdzie z ukrycia.
Na pytanie o ostatnie miesiące znów jednak jakoś stracił humor, a w jego spojrzeniu odbiło się coś rzadkiego. Był poważny, jednak to nie tylko to. Jakby... zawiedziony światem?
- Ostatnie miesiące to jakiś koszmar. Nie ma wiele spokoju. Zaledwie chwilę temu Ministerstwo zrobiło sobie polowanie na czarodziejów mugolskiego pochodzenia. Chwilę później odprawiało na nich jakieś chore eksperymenty. Byłaś z nami, kiedy staraliśmy się ratować dzieci z Wyspy Rzeźb. Alex też był i Ben, a były jeszcze dwie grupy w innych miejscach. Prócz dzieci było kilku dorosłych. Jeden Zakonnik. Trzymani w strasznych warunkach, straumatyzowani. - trudno było mu się pogodzić z tym co widział. Trudno było mu się pogodzić z tym, że ktokolwiek tam został. Wciąż analizował błędy jakie wtedy popełnił, choć przecież nie było to dla niego normalne. Oto Bertie Bott, pierwsza osoba skora do tego by odrzucić od siebie złe myśli. - Pojmali nas. Ale potem uwaga, magia wybuchła. Tak jakby. Zaczęła szaleć. Efekty tego widzisz w tej chwili. - pokręcił głową. - Ale to czytałaś w gazetach. - bardzo chciał jej powiedzieć coś dobrego. Tylko wiedział, że nie o te drobne, wspaniałe rzeczy pytała. A czy działy się większe dobre rzeczy? - Wybuchła także kwatera Zakonu. Odbudowujemy ją. Dobrze idzie.
Ale to jedyne, co dobrze idzie.
- Na spotkaniach głównie się kłócimy. - tak bardzo chciał powiedzieć coś pozytywnego. Tak bardzo chciał, jednak nie bez przyczyny zwykle nie rozmawiał o tym jak jest. Nie potrafił kłamać, był kiepski w udawaniu. Mimo tego, że nadal na prawdę wierzył że dobro w końcu wypłynie, że jakkolwiek ma się to stać i jakkolwiek patetycznie to nie brzmi - że dobro zwycięży.
- Było ciężko. I póki co się nie poprawia. Ale to jeszcze nie koniec. Wszystko dobrze się skończy. Musi. - w końcu się uśmiechnął. Inaczej niż zwykle, jednak miał w sobie wiarę.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wysłuchuję tej ogólnikowej recepty, z pewną ulgą. Nie jest to specjalnie obrzydliwe, tak jak obiecuje Bertie. Mogę mu tylko pogratulować pomysłowości i wykorzystania właściwości roślinnych do produkcji czegoś wyjątkowego. - Nie brzmi to źle, obawiałam się czegoś znacznie gorszego - śmieję się z własnego wyolbrzymiania tejże produkcji, nawet nie pomyślałam, że za fasolkami kryje się coś tak prostego i umożliwiającego smakową produkcję w każdym możliwym kierunku. - Dobrze, czyli fasolki i bańki - potwierdzam zlecenie, ot takie na próbę. Mogę się starać, ale trafić w określone gusta to dopiero wyzwanie! Pomiędzy przeglądaniem starych wydań gazet i odbudowywaniem wspomnień takie zadanie zapowiada się orzeźwiająco.
- Alexander ma myślodsiewnie i jest gotów jej użyczyć. Oczywiście nie chcę nadużywać jego dobroci, jednak nie powinno nam zająć to więcej niż kilka dni, prawda? - tak wiele chwil i bardziej lub mniej znaczących momentów nakrył nieprzenikalny całun niepamięci. Takiej klątwy nie można przełamać, więc muszę jakoś jej zaradzić przy dostępie możliwych środków. Kilka dni to za mało by zobaczyć całość, a zanurzanie się we wspomnieniach z czasem przejdzie w codzienną rutynę. Wyciągam z szafki koło łóżka kilka fiolek, najpewniej pozostałych po małych porcjach eliksirów. - Na razie pół tuzina wystarczy. Zdaję się na twoją opinię, co jest naprawdę ważne - odkładam pojemniczki na łóżko.
Anomalie są idealnym wytłumaczeniem wszystkich dziwactw - nie widziałam ich, ale słyszałam o ich działaniu - ciężko przeoczyć coś, gdy przestrzegają przed tym prawie w każdym wydaniu Proroka. - Wydaje mi się to dobrą wymówką, czyli postanowione - mruczę z zamyśleniem. Nie znam Jean i wszystkich innych… Mogę tylko liczyć na to, że złapią haczyk, a jeśli nie, to chociaż nie będą zaciekle drążyć.
Wspominanie Alexandra wywołuje mieszankę różnych emocji - na nic się zda ich przedstawianie i omawianie. Nie, nie tędy droga… Jeśli mam pozbyć się tego zmartwienia, to powinnam skonfrontować się z Selwynem, który po prawie miesiącu stał mi się bliższy niż ktokolwiek inny. - Masz rację. Może kiedyś, za niedługo… - mamroczę zakłopotana, uciekając wzrokiem w kierunku rozstawionej sztalugi. Chcę uwolnić się od niewygodnego tematu, a trafiam na prawdziwe jezioro informacji, które mogą mnie pochłonąć równie skutecznie co ruchome piaski. To tylko słowa, przerażające słowa. Jak coś takiego mogło się wydarzyć? - Wolałabym nie oglądać wspomnień z tego… z tej odsieczy i pojmania - długo milczę, trawiąc wszystko, co usłyszałam. Współdziałanie z Zakonem jest niebezpieczne, może nawet bardziej niż działania w brygadzie uderzeniowej, która ma pozwolenie Ministerstwa. - Jeszcze nie teraz... - nie widzę sensu w oglądaniu takiej brutalności. Być może właśnie wtedy zdobyłam imponującą kolekcję blizn, o których pochodzenie także nie chcę pytać. - Musi - mówię nie do końca przekonana. Jak cokolwiek ma się poprawić, skoro wewnętrznie nie potrafimy dojść do kompromisu?
zt x2
- Alexander ma myślodsiewnie i jest gotów jej użyczyć. Oczywiście nie chcę nadużywać jego dobroci, jednak nie powinno nam zająć to więcej niż kilka dni, prawda? - tak wiele chwil i bardziej lub mniej znaczących momentów nakrył nieprzenikalny całun niepamięci. Takiej klątwy nie można przełamać, więc muszę jakoś jej zaradzić przy dostępie możliwych środków. Kilka dni to za mało by zobaczyć całość, a zanurzanie się we wspomnieniach z czasem przejdzie w codzienną rutynę. Wyciągam z szafki koło łóżka kilka fiolek, najpewniej pozostałych po małych porcjach eliksirów. - Na razie pół tuzina wystarczy. Zdaję się na twoją opinię, co jest naprawdę ważne - odkładam pojemniczki na łóżko.
Anomalie są idealnym wytłumaczeniem wszystkich dziwactw - nie widziałam ich, ale słyszałam o ich działaniu - ciężko przeoczyć coś, gdy przestrzegają przed tym prawie w każdym wydaniu Proroka. - Wydaje mi się to dobrą wymówką, czyli postanowione - mruczę z zamyśleniem. Nie znam Jean i wszystkich innych… Mogę tylko liczyć na to, że złapią haczyk, a jeśli nie, to chociaż nie będą zaciekle drążyć.
Wspominanie Alexandra wywołuje mieszankę różnych emocji - na nic się zda ich przedstawianie i omawianie. Nie, nie tędy droga… Jeśli mam pozbyć się tego zmartwienia, to powinnam skonfrontować się z Selwynem, który po prawie miesiącu stał mi się bliższy niż ktokolwiek inny. - Masz rację. Może kiedyś, za niedługo… - mamroczę zakłopotana, uciekając wzrokiem w kierunku rozstawionej sztalugi. Chcę uwolnić się od niewygodnego tematu, a trafiam na prawdziwe jezioro informacji, które mogą mnie pochłonąć równie skutecznie co ruchome piaski. To tylko słowa, przerażające słowa. Jak coś takiego mogło się wydarzyć? - Wolałabym nie oglądać wspomnień z tego… z tej odsieczy i pojmania - długo milczę, trawiąc wszystko, co usłyszałam. Współdziałanie z Zakonem jest niebezpieczne, może nawet bardziej niż działania w brygadzie uderzeniowej, która ma pozwolenie Ministerstwa. - Jeszcze nie teraz... - nie widzę sensu w oglądaniu takiej brutalności. Być może właśnie wtedy zdobyłam imponującą kolekcję blizn, o których pochodzenie także nie chcę pytać. - Musi - mówię nie do końca przekonana. Jak cokolwiek ma się poprawić, skoro wewnętrznie nie potrafimy dojść do kompromisu?
zt x2
these violent delights have
violent ends...
Josephine Fenwick
Zawód : przyszła aurorka
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
W całym magicznym świecie gasną światła. Nie ujrzymy ich już za naszego życia.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Eliksiry są niezastąpione. Całkowicie skuteczne. Być może, gdybym miała choć kilka fiolek przy sobie, wszystko ułożyłoby się inaczej. Nie chcę popełniać błędów, których nie pamiętam, dlatego próbuję, by mieć je przy sobie. By pomogły w potrzebie.
Ale eliksiry są też skomplikowane. I nie mam z nimi zbyt wiele wspólnego. Szczęście, że w ogóle odnajduję stary, zapomniany kociołek, który równie dobrze mógłby służyć za pajęcze gniazdo.
Długo szukam odpowiedniej receptury, pasującej do składników, które posiadam i nie przerastającej moich możliwości, a jednocześnie przydatnej. Początkowo kieruję swoją uwagę na wywary lecznicze, niepotrzebnie, większość naprawdę użytecznych przeraża mnie wymaganiami. Nie zniechęcam się szybko, tylko szukam dalej. Może coś bojowego albo wspomagającego?
Ślina dzikiego kuguchra zawiera w sobie bąbelki powietrza, po której mogę poznać, że zawiesina to coś innego niż zwykła woda. Odpowiednie opisana etykieta także pomaga.
Zaczynam od czegoś łatwego w przygotowaniu, składającego się z zaledwie kilku prostych kroków - po bardziej skomplikowane mikstury udam się do kogoś bardziej wprawnego w ich przygotowywaniu. Na własne eksperymenty zdecydowanie brak mi pieniędzy i umiejętności, których na pewno nie nabędę, jeśli będę trzymała się od kociołka na odległość wyciągniętej miotły.
Woda zagotowuje się pod wpływem żaru niewielkiego płomienia. Czytam w Eliksirach dla początkujących, że każda mikstura powinna posiadać serce i odpowiednią ilość składników roślinnych i zwierzęcych o zgodnym charakterze. By prawidłowo wykonać eliksir potrzebuję proporcji jednej do czterech. Obieram i kroję madragorę, która stanowić ma główną ingrediencje, a następnie kładę odważniki na jedną szalkę wagi, by po drugiej stronie umieścić ów składnik. Za dużo, zdecydowanie za dużo. Rozkrawam jeden z kawałków na pół i po ponownym zważeniu dodaje odpowiednią ilość do kociołka. Pięć kropli mermotkowej krwi nadaje zawartości błękitnawy odcień. Zmniejszam ogień, by mieć czas na rozkruszenie sowiego dziobu - jest twardy i wiele siły muszę włożyć w jego sproszkowanie, przy dociskaniu tłuczka wydaje nieprzyjemny dźwięk. Pozostałe części nie są obciążone podobnymi ekscesami - żabi skrzek nie potrzebuje wcześniejszej obróbki, choć ze słoiczka wydobywa się charakterystyczny zapach długo stojącej wody. Czekam trzy obroty sekundnika wokół tarczy zegara zanim dodaję ślinę dzikiego kuguchara. Całe pół tuzina kropli. Nie dopuszczam już eliksiru do wrzenia, tylko po osiągnięciu danej temperatury przelewam zawartość kociołka do niewielkiej buteleczki. Dwie godziny w ciemnej, chłodnej spiżarni powinny dopełnić jego właściwości.
| eliksir kociego wzroku, zużyta mandragora
Ale eliksiry są też skomplikowane. I nie mam z nimi zbyt wiele wspólnego. Szczęście, że w ogóle odnajduję stary, zapomniany kociołek, który równie dobrze mógłby służyć za pajęcze gniazdo.
Długo szukam odpowiedniej receptury, pasującej do składników, które posiadam i nie przerastającej moich możliwości, a jednocześnie przydatnej. Początkowo kieruję swoją uwagę na wywary lecznicze, niepotrzebnie, większość naprawdę użytecznych przeraża mnie wymaganiami. Nie zniechęcam się szybko, tylko szukam dalej. Może coś bojowego albo wspomagającego?
Ślina dzikiego kuguchra zawiera w sobie bąbelki powietrza, po której mogę poznać, że zawiesina to coś innego niż zwykła woda. Odpowiednie opisana etykieta także pomaga.
Zaczynam od czegoś łatwego w przygotowaniu, składającego się z zaledwie kilku prostych kroków - po bardziej skomplikowane mikstury udam się do kogoś bardziej wprawnego w ich przygotowywaniu. Na własne eksperymenty zdecydowanie brak mi pieniędzy i umiejętności, których na pewno nie nabędę, jeśli będę trzymała się od kociołka na odległość wyciągniętej miotły.
Woda zagotowuje się pod wpływem żaru niewielkiego płomienia. Czytam w Eliksirach dla początkujących, że każda mikstura powinna posiadać serce i odpowiednią ilość składników roślinnych i zwierzęcych o zgodnym charakterze. By prawidłowo wykonać eliksir potrzebuję proporcji jednej do czterech. Obieram i kroję madragorę, która stanowić ma główną ingrediencje, a następnie kładę odważniki na jedną szalkę wagi, by po drugiej stronie umieścić ów składnik. Za dużo, zdecydowanie za dużo. Rozkrawam jeden z kawałków na pół i po ponownym zważeniu dodaje odpowiednią ilość do kociołka. Pięć kropli mermotkowej krwi nadaje zawartości błękitnawy odcień. Zmniejszam ogień, by mieć czas na rozkruszenie sowiego dziobu - jest twardy i wiele siły muszę włożyć w jego sproszkowanie, przy dociskaniu tłuczka wydaje nieprzyjemny dźwięk. Pozostałe części nie są obciążone podobnymi ekscesami - żabi skrzek nie potrzebuje wcześniejszej obróbki, choć ze słoiczka wydobywa się charakterystyczny zapach długo stojącej wody. Czekam trzy obroty sekundnika wokół tarczy zegara zanim dodaję ślinę dzikiego kuguchara. Całe pół tuzina kropli. Nie dopuszczam już eliksiru do wrzenia, tylko po osiągnięciu danej temperatury przelewam zawartość kociołka do niewielkiej buteleczki. Dwie godziny w ciemnej, chłodnej spiżarni powinny dopełnić jego właściwości.
| eliksir kociego wzroku, zużyta mandragora
these violent delights have
violent ends...
Josephine Fenwick
Zawód : przyszła aurorka
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
W całym magicznym świecie gasną światła. Nie ujrzymy ich już za naszego życia.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Josephine Fenwick' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 85
'k100' : 85
Dwie godziny upływają nad lekturą odnalezionego pamiętnika z czasów szkolnych. Obraz młodszej mnie wywołuje rozrzewnienie kosztem rozbawienia. Spoglądam na historie zapisane na pergaminie, lecz nie mogę ich dotknąć tak naprawdę. Pozostają odległe, niedostępne, choć wyobraźni wcale mi nie brak. Łatwo zapomnieć, że to wszystko o mnie, a nie o fikcyjnej postaci wykreowanej w czyjejś głowie. Im dłużej się w to zagłębiam, tym bardziej tonę od nadmiaru informacji. Zorientowanie się we własnym życiu przypomina misternie uplecioną sieć, którą nieudolnie próbuję zrekonstruować, łączę jej pasma bez pewności, czy robię to dobrze. Nie wyobrażam sobie przejścia tą drogą po raz kolejny, dlatego sięgam po eliksiry zabezpieczające i wspomagające. Nie spodziewam się fenomenalnych efektów, nawet pomimo że mikstura nie należy do skomplikowanych. Ciemna, granatowa barwa wydaje się być podręcznikowa. Przelewam zawartość kociołka do fiolki i choć łudzę się, że eliksir nigdy mi się nie przyda, już zastanawiam się jak spożytkować inne zalegające ingrediencje.
| zt.
| zt.
these violent delights have
violent ends...
Josephine Fenwick
Zawód : przyszła aurorka
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
W całym magicznym świecie gasną światła. Nie ujrzymy ich już za naszego życia.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
2 września
Ten mój nowy pokój to był strasznie babski - jakieś kwiatki, panny zerkające z obrazów, różowe dodatki i inne pierdolety, których musiałem się jak najszybciej pozbyć. Więc od razu zarządziłem - remont! Całkiem fajna sprawa w sumie, ale nie ma to tamto; aktualnie byłem na etapie zrywania zdobionej we florystyczne wzory tapety. Wszystkie meble owinąłem szczelnie folią albo wyniosłem na korytarz, więc w sumie wszyscyśmy odczuli skutki tej odnowy, ale to raptem kilka dni! Na bank wytrzymamy, a ja się później będę mógł pochwalić przepięknym pokojem, bo plan w głowie już miałem ułożony i dokładnie wiedziałem jak chcę żeby to wyglądało. Malarz był ze mnie taki zdolny, że bym sobie nawet Stworzenie Adama mógł na sklepieniu pierdyknąć, ale totalnie mi się nie chciało z tym grzebać.
- Wyczarowałeś ze mnie serceeee!... - zawodzę wraz z Celestyną, a dziewczyna na portrecie chichocze cicho, więc puszczam jej perliste oczko i gibam się w tańcu na boki, aż mi papierowa czapka spada na oczy. Poprawiam ją, również śmiejąc się w głos. Później jeszcze kilka wersów wypada spomiędzy moich warg, aż te radosne śpiewy oraz jeszcze radośniejsze wygibasy, przerywa łomotanie w drzwi. Podskakuję w miejscu, ściszam radio i zerkam w twarz, pociągniętą pędzlem jakiegoś artysty.
- Chyba mamy gości! - kiwam głową, po czym mocno nabieram w płuca powietrze - HALO! KTOŚ PUKA!! KTOŚ PRZYSZEDŁ!!! - wrzeszczę na całe gardło, ale nie słyszę odpowiedzi. No wybornie po prostu, akurat musi być pusto kiedy trzeba otworzyć, ech... Sam więc się fatyguję do drzwi frontowych i uchylam je, zerkając na gościa.
- Sophia! - no w sumie mogłem się spodziewać, że to ktoś do mnie. Jak tylko rzuciłem rzeczy w kąt, to od razu wysłałem Majtka na wielką wyprawę do wszystkich moich znajomków, żeby im dostarczył listy, w których pisałem, że się przeprowadzam, planuję remont i chętnie przyjmę jakąś pomocną dłoń. Że wszystko jeszcze w rozsypce, ale odwiedzać można, a jak już będzie cacy to nas czeka parapetówka stulecia - Wchodź, zapraszam! - przesuwam się lekko, by zrobić jej miejsce i zamknąć za nią drzwi - Wiesz, że jesteś moim pierwszym gościem? Od razu zaznaczam, że mam u siebie straszny syf, ale to przez remont, za to jak skończę to będzie elegansio jak nigdzie!
Ten mój nowy pokój to był strasznie babski - jakieś kwiatki, panny zerkające z obrazów, różowe dodatki i inne pierdolety, których musiałem się jak najszybciej pozbyć. Więc od razu zarządziłem - remont! Całkiem fajna sprawa w sumie, ale nie ma to tamto; aktualnie byłem na etapie zrywania zdobionej we florystyczne wzory tapety. Wszystkie meble owinąłem szczelnie folią albo wyniosłem na korytarz, więc w sumie wszyscyśmy odczuli skutki tej odnowy, ale to raptem kilka dni! Na bank wytrzymamy, a ja się później będę mógł pochwalić przepięknym pokojem, bo plan w głowie już miałem ułożony i dokładnie wiedziałem jak chcę żeby to wyglądało. Malarz był ze mnie taki zdolny, że bym sobie nawet Stworzenie Adama mógł na sklepieniu pierdyknąć, ale totalnie mi się nie chciało z tym grzebać.
- Wyczarowałeś ze mnie serceeee!... - zawodzę wraz z Celestyną, a dziewczyna na portrecie chichocze cicho, więc puszczam jej perliste oczko i gibam się w tańcu na boki, aż mi papierowa czapka spada na oczy. Poprawiam ją, również śmiejąc się w głos. Później jeszcze kilka wersów wypada spomiędzy moich warg, aż te radosne śpiewy oraz jeszcze radośniejsze wygibasy, przerywa łomotanie w drzwi. Podskakuję w miejscu, ściszam radio i zerkam w twarz, pociągniętą pędzlem jakiegoś artysty.
- Chyba mamy gości! - kiwam głową, po czym mocno nabieram w płuca powietrze - HALO! KTOŚ PUKA!! KTOŚ PRZYSZEDŁ!!! - wrzeszczę na całe gardło, ale nie słyszę odpowiedzi. No wybornie po prostu, akurat musi być pusto kiedy trzeba otworzyć, ech... Sam więc się fatyguję do drzwi frontowych i uchylam je, zerkając na gościa.
- Sophia! - no w sumie mogłem się spodziewać, że to ktoś do mnie. Jak tylko rzuciłem rzeczy w kąt, to od razu wysłałem Majtka na wielką wyprawę do wszystkich moich znajomków, żeby im dostarczył listy, w których pisałem, że się przeprowadzam, planuję remont i chętnie przyjmę jakąś pomocną dłoń. Że wszystko jeszcze w rozsypce, ale odwiedzać można, a jak już będzie cacy to nas czeka parapetówka stulecia - Wchodź, zapraszam! - przesuwam się lekko, by zrobić jej miejsce i zamknąć za nią drzwi - Wiesz, że jesteś moim pierwszym gościem? Od razu zaznaczam, że mam u siebie straszny syf, ale to przez remont, za to jak skończę to będzie elegansio jak nigdzie!
Sophia, pomijając fakt niebezpiecznej pracy i niebezpiecznej przynależności do Zakonu, wiodła dość nudne życie – bo poza pracą i Zakonem ostatnio go prawie nie miała. Ciągle mieszkała w domu po rodzicach, gdzie bywała w zasadzie głównie na noc, za dnia większość czasu podporządkowując pracy lub Zakonowi. W sierpniu intensywnie naprawiała anomalie lub próbowała to robić, i trochę zaniedbała większość relacji z osobami nie należącymi do Zakonu. Można było zauważyć, że zaczęła trzymać się na pewien ostrożny dystans od większości ludzi nie należących do organizacji, nie będących jej współpracownikami ani członkami rodziny, bo ich ścieżki przecinały się coraz rzadziej i w obecnych czasach nie można było mieć pewności, kim w dorosłości stały się osoby, które znała w szkole ani komu mogła ufać. Było to dla niej przykre, ale obecne czasy zaczynały powoli zmieniać jej poglądy na wiele spraw, odzierały ją też z wolnego czasu jaki mogła mieć dla dawnych szkolnych kolegów.
Choć akurat Johnny’ego z pewnością nie posądziłaby o sympatyzowanie z przeciwną stroną barykady, zdawała sobie sprawę, że po skończeniu Hogwartu wiódł nie do końca uczciwy tryb życia. Nie zerwała z nim znajomości tylko przez wzgląd na dawne lata przyjaźni i na to, że czuła, że w głębi duszy był przyzwoitym facetem – tyle że zbłądził i musiała z nim poważnie porozmawiać, mając nadzieję, że coś do niego dotrze. Byłaby marną przyjaciółką, gdyby skreśliła dawnego szkolnego przyjaciela nie podejmując nawet żadnej próby nawrócenia go na dobrą drogę. Była Puchonką, wysoko ceniła wartości swojego dawnego domu i wierzyła w drugą szansę – przynajmniej dla ludzi, którzy na to zasługiwali. Z Johnatanem spędziła wiele dobrych chwil w Hogwarcie i mieli razem niejeden szlaban.
Korzystając z okazji, że parę dni wcześniej otrzymała list zawiadamiający o tym, że Johnny znowu się przeprowadził, postanowiła wpaść do niego z krótką wizytą przed pracą, którą dziś miała na popołudnie. Lot z Londynu do Doliny Godryka trochę trwał, ale zjawiła się na miejscu o dość wczesnej godzinie; przezornie wcześniej dziś wstała, zrywając się z łóżka skoro świt. Kiedy nie można było się teleportować wszelkie przemieszczanie się trwało dłużej.
- Dobrze że cię zastałam – rzekła, kiedy otworzył drzwi. – Dawno się nie widzieliśmy, a mamy do pogadania – dodała, wsuwając się do środka. Rozejrzała się po wnętrzu domu z ciekawością. – Chyba nie mieszkasz tu sam, co? – spytała; była pewna, że Johnny’ego nie byłoby stać na zakup całego domu dla siebie. – Pokażesz mi swój pokój? I... jak się miewasz? – Zdała sobie sprawę, że sama trochę zaniedbała tę znajomość. Praca, Zakon, anomalie, nadciągająca wojna – w obliczu tego wszystkiego zaniedbała wiele innych aspektów swojego życia, także znajomości. Jak więc mogła się dziwić, że Johnny błądził, zwłaszcza biorąc pod uwagę jego nadzwyczajny talent do pakowania się w tarapaty?
Choć akurat Johnny’ego z pewnością nie posądziłaby o sympatyzowanie z przeciwną stroną barykady, zdawała sobie sprawę, że po skończeniu Hogwartu wiódł nie do końca uczciwy tryb życia. Nie zerwała z nim znajomości tylko przez wzgląd na dawne lata przyjaźni i na to, że czuła, że w głębi duszy był przyzwoitym facetem – tyle że zbłądził i musiała z nim poważnie porozmawiać, mając nadzieję, że coś do niego dotrze. Byłaby marną przyjaciółką, gdyby skreśliła dawnego szkolnego przyjaciela nie podejmując nawet żadnej próby nawrócenia go na dobrą drogę. Była Puchonką, wysoko ceniła wartości swojego dawnego domu i wierzyła w drugą szansę – przynajmniej dla ludzi, którzy na to zasługiwali. Z Johnatanem spędziła wiele dobrych chwil w Hogwarcie i mieli razem niejeden szlaban.
Korzystając z okazji, że parę dni wcześniej otrzymała list zawiadamiający o tym, że Johnny znowu się przeprowadził, postanowiła wpaść do niego z krótką wizytą przed pracą, którą dziś miała na popołudnie. Lot z Londynu do Doliny Godryka trochę trwał, ale zjawiła się na miejscu o dość wczesnej godzinie; przezornie wcześniej dziś wstała, zrywając się z łóżka skoro świt. Kiedy nie można było się teleportować wszelkie przemieszczanie się trwało dłużej.
- Dobrze że cię zastałam – rzekła, kiedy otworzył drzwi. – Dawno się nie widzieliśmy, a mamy do pogadania – dodała, wsuwając się do środka. Rozejrzała się po wnętrzu domu z ciekawością. – Chyba nie mieszkasz tu sam, co? – spytała; była pewna, że Johnny’ego nie byłoby stać na zakup całego domu dla siebie. – Pokażesz mi swój pokój? I... jak się miewasz? – Zdała sobie sprawę, że sama trochę zaniedbała tę znajomość. Praca, Zakon, anomalie, nadciągająca wojna – w obliczu tego wszystkiego zaniedbała wiele innych aspektów swojego życia, także znajomości. Jak więc mogła się dziwić, że Johnny błądził, zwłaszcza biorąc pod uwagę jego nadzwyczajny talent do pakowania się w tarapaty?
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
- Mamy do pogadania? - powtarzam po Sophii, wbijając w nią spojrzenie. Otwieram szeroko oczy i unoszę wysoko obie brwi, w wyrazie niemego zdziwienia, a zaraz nieznacznie mrużę ślepia, próbując rozszyfrować o co jej właściwie chodzi - Brzmi groźnie, mam zacząć się bać? - śmieję się, ale to nie do końca radosny śmiech; naprawdę coś mnie tknęło, jakieś dziwaczne ukłucie niepokoju, które jednak starałem się zbić na dalszy plan.
- Nieeee, ogólnie dom należy do Bertiego, Bertie Bott, kojarzysz? Młody taki, ciastka piecze. Jest jeszcze Sue, z którą do tej pory nie miałem okazji pogadać, bo ciągle się mijamy, jest Ernie, Ernest Prang w sensie. No i lady Lana. - kiwam głową. Pełna chata, chciałoby się rzec! Ale im więcej osób na mieszkaniu tym lepiej, weselej; a Rudera miała ku temu predyspozycje, żeby gościć całe stado kobiet i mężczyzn. Mnóstwo tu było miejsca, nie to co w moich poprzednich domach. Znaczy Azyl mojej matki był świetny i niczego mu nie brakowało, tak samo zresztą jak pokojowi u Leanne, ale wszystkie inne... a szkoda strzępić ryja.
- Jasne! Za mną! Tylko się nie przestrasz, jest strasznie babski. - wywracam oczami i prowadzę pannę Carter na dół, w międzyczasie wciąż mówiąc - Właściwie wszystko u mnie w porządku, jakoś sobie radzę. Pomieszkiwałem trochę u Leanne wcześniej, no ale wiesz, nie mogłem nadużywać jej gościnności, więc się wyprowadziłem, a Ern nam znalazł takie miłe gniazdko. Trochę malowałem, trochę... popracowałem. Wziąłem Oliego i wreszcie się rozmówiłem z Lemoniadowym Joe, ooooo, gdybyś widziała jego minę! - śmieję się w głos, podążając wzdłuż korytarza, lawirując zręcznie pomiędzy kolejnymi wystawionymi meblami - Uwaga, trochę tu stoi gratów, ale to chwilowe. Tylko na czas remontu. - macham ręką, zatrzymując się przed drzwiami i opieram dłoń na klamce, odwracając twarz w kierunku Sophii - No i byłem na Festiwalu Lata, świetna sprawa, co? A jak u ciebie? - kończę, po czym napieram na wrota i przekraczam próg, prezentując pannie Carter mój nowy pokój - Witam w moim małym królestwie! - uśmiecham się szeroko, rozkładając ramiona na boki. Póki co panował tu kompletny chaos; pojedyncze meble stały na środku owinięte szczelnie w folię, a ściany odrapane ledwie połowicznie wciąż nosiły na sobie ślady kwiecistej tapety - Jak ci się podoba? Całkiem spory, nie? Zamierzam tu sobie strzelić gwieździstą noc. - mówię, a oczy mi błyszczą na samą myśl. Ale będzie cacy!!
- Nieeee, ogólnie dom należy do Bertiego, Bertie Bott, kojarzysz? Młody taki, ciastka piecze. Jest jeszcze Sue, z którą do tej pory nie miałem okazji pogadać, bo ciągle się mijamy, jest Ernie, Ernest Prang w sensie. No i lady Lana. - kiwam głową. Pełna chata, chciałoby się rzec! Ale im więcej osób na mieszkaniu tym lepiej, weselej; a Rudera miała ku temu predyspozycje, żeby gościć całe stado kobiet i mężczyzn. Mnóstwo tu było miejsca, nie to co w moich poprzednich domach. Znaczy Azyl mojej matki był świetny i niczego mu nie brakowało, tak samo zresztą jak pokojowi u Leanne, ale wszystkie inne... a szkoda strzępić ryja.
- Jasne! Za mną! Tylko się nie przestrasz, jest strasznie babski. - wywracam oczami i prowadzę pannę Carter na dół, w międzyczasie wciąż mówiąc - Właściwie wszystko u mnie w porządku, jakoś sobie radzę. Pomieszkiwałem trochę u Leanne wcześniej, no ale wiesz, nie mogłem nadużywać jej gościnności, więc się wyprowadziłem, a Ern nam znalazł takie miłe gniazdko. Trochę malowałem, trochę... popracowałem. Wziąłem Oliego i wreszcie się rozmówiłem z Lemoniadowym Joe, ooooo, gdybyś widziała jego minę! - śmieję się w głos, podążając wzdłuż korytarza, lawirując zręcznie pomiędzy kolejnymi wystawionymi meblami - Uwaga, trochę tu stoi gratów, ale to chwilowe. Tylko na czas remontu. - macham ręką, zatrzymując się przed drzwiami i opieram dłoń na klamce, odwracając twarz w kierunku Sophii - No i byłem na Festiwalu Lata, świetna sprawa, co? A jak u ciebie? - kończę, po czym napieram na wrota i przekraczam próg, prezentując pannie Carter mój nowy pokój - Witam w moim małym królestwie! - uśmiecham się szeroko, rozkładając ramiona na boki. Póki co panował tu kompletny chaos; pojedyncze meble stały na środku owinięte szczelnie w folię, a ściany odrapane ledwie połowicznie wciąż nosiły na sobie ślady kwiecistej tapety - Jak ci się podoba? Całkiem spory, nie? Zamierzam tu sobie strzelić gwieździstą noc. - mówię, a oczy mi błyszczą na samą myśl. Ale będzie cacy!!
- A masz coś na sumieniu? – zapytała, śmiejąc się cicho i unosząc prowokująco brwi, choć wewnątrz wiedziała, że coś musiało być na rzeczy. Zdawała sobie sprawę że Johnatan był nietypowy, że nie wpojono mu w domu tak solidnych zasad moralnych jak jej. Wychował się wśród niefrasobliwych artystów, a w dorosłości jego koleje losów także układały się różnie, zdarzało mu się też kraść i oszukiwać, o czym niestety się dowiedziała i jej się to nie spodobało – zwłaszcza, że podobno wcale z tym nie skończył. Sophia także miała za sobą własne błędy młodości, ale ostatecznie poszła po rozum do głowy, wróciła do kraju i poszła na kurs aurorski, stopniowo stając się osobą, którą była teraz, coraz grubszą kreską odgradzając się od tego, co miało miejsce w Ameryce. Czasem wręcz żałując swojej młodzieńczej głupoty – dlatego w Anglii raczej się nią nie chwaliła, mimo że nie miała na sumieniu żadnych kradzieży czy innych występków wobec prawa. Może Johnny także miał szansę zrozumieć swoje błędy. Sophia na pewno odetchnęłaby z ulgą, ale zdawała sobie sprawę, że wyplenienie z niego pewnych ciągot może być bardzo trudne. Najpierw musiała poznać jego wersję, ale póki co nie rozpoczynała tematu, pozwalając, by wprowadził ją do domu i opowiedział o współmieszkańcach.
- Znam ich – dodała; znała Bertiego i Sue z Zakonu Feniksa, a Erniego kojarzyła ze szkoły. – Nie wiedziałam, że wy też się znacie. Ale mam nadzieję, że dobrze się wam razem mieszka? – Susanne była naprawdę w porządku, Sophia ją lubiła. Nie tak dawno, bo w lipcu, wspólnie nakładały zaklęcia ochronne w kwaterze Zakonu, ale o tym Johnny rzecz jasna nie mógł wiedzieć. Pozostawał w nieświadomości, jak wielu jego znajomych próbowało walczyć o lepsze jutro. – W każdym razie na pewno nie jesteście samotni. Odkąd Raiden wyjechał mój dom jest przeraźliwie pusty i nawet nie mam ochoty zbyt wiele tam przebywać.
Sophia była sama. Nie miała już bliskiej rodziny, z którą mogłaby dzielić mieszkalną przestrzeń. Jej rodzice zginęli, a brat wolał układać sobie życie za granicą. Jej pozostawało samotne mierzenie się z trudami rzeczywistości.
Ruszyła za Johnnym, który poprowadził ją do swojego obecnego pokoju.
- Może potrzebujesz małej pomocy w remontowaniu tego pokoju? – spytała. Ostatecznie po pracach przy budowie kwatery Zakonu nabrała trochę wprawy i remontowanie pokojów już nie jawiło się jako zupełna niewiadoma. Potrafiła już malować ściany i robić parę innych rzeczy, czasem lepiej albo gorzej, ale lepsze to niż nic.
- Także byłam na Festiwalu – powiedziała, wchodząc do pokoju. – Na meczu quidditcha, zahaczyłam też o jarmark. – Udział w wiankach pominęła, bo uważała to za raczej wstydliwe, że wzięła udział w czymś tak bardzo dziewczyńskim, nie pasującym do wizerunku silnej i niezależnej kobiety. Sama nie wiedziała, co jej odbiło, że nie tylko zrobiła ten głupi wianek ale też cisnęła go do wody. Ale na tym skończyła się błazenada, bo tańczyć przy ognisku nie zamierzała. Na szczęście to jej bliski przyjaciel uratował ją od upokorzenia i wyłowił wianek, a potem nie nalegał na żadne tańce, oboje wybrali się więc na spacer zwieńczony jarmarkowymi zakupami. Johnny’ego jednak, o dziwo, nie napotkała. Najwyraźniej się minęli, może był w Weymouth w inne dni niż ona?
Pokój Johnatana faktycznie wyglądał bardzo dziewczyńsko. Również Sophia źle by się czuła w takim wystroju, bo nigdy nie lubiła typowo dziewczęcych bibelotów i dekoracji, zwłaszcza w kolorze różowym. O wiele lepiej czuła się w prostocie i stonowanych barwach.
- Rzeczywiście przydałoby się coś tu pozmieniać, by nadać temu wnętrzu bardziej męskiego charakteru. Za dużo kwiatków i różowego – rzuciła, rozglądając się. – Planujesz tu zostać na dłużej? – Wiedziała, że Johnny’ego ciągle nosiło, nie potrafił zbyt długo wytrwać w jednym miejscu. Dlatego też miał pewnie problem ze znalezieniem uczciwej pracy.
- Znam ich – dodała; znała Bertiego i Sue z Zakonu Feniksa, a Erniego kojarzyła ze szkoły. – Nie wiedziałam, że wy też się znacie. Ale mam nadzieję, że dobrze się wam razem mieszka? – Susanne była naprawdę w porządku, Sophia ją lubiła. Nie tak dawno, bo w lipcu, wspólnie nakładały zaklęcia ochronne w kwaterze Zakonu, ale o tym Johnny rzecz jasna nie mógł wiedzieć. Pozostawał w nieświadomości, jak wielu jego znajomych próbowało walczyć o lepsze jutro. – W każdym razie na pewno nie jesteście samotni. Odkąd Raiden wyjechał mój dom jest przeraźliwie pusty i nawet nie mam ochoty zbyt wiele tam przebywać.
Sophia była sama. Nie miała już bliskiej rodziny, z którą mogłaby dzielić mieszkalną przestrzeń. Jej rodzice zginęli, a brat wolał układać sobie życie za granicą. Jej pozostawało samotne mierzenie się z trudami rzeczywistości.
Ruszyła za Johnnym, który poprowadził ją do swojego obecnego pokoju.
- Może potrzebujesz małej pomocy w remontowaniu tego pokoju? – spytała. Ostatecznie po pracach przy budowie kwatery Zakonu nabrała trochę wprawy i remontowanie pokojów już nie jawiło się jako zupełna niewiadoma. Potrafiła już malować ściany i robić parę innych rzeczy, czasem lepiej albo gorzej, ale lepsze to niż nic.
- Także byłam na Festiwalu – powiedziała, wchodząc do pokoju. – Na meczu quidditcha, zahaczyłam też o jarmark. – Udział w wiankach pominęła, bo uważała to za raczej wstydliwe, że wzięła udział w czymś tak bardzo dziewczyńskim, nie pasującym do wizerunku silnej i niezależnej kobiety. Sama nie wiedziała, co jej odbiło, że nie tylko zrobiła ten głupi wianek ale też cisnęła go do wody. Ale na tym skończyła się błazenada, bo tańczyć przy ognisku nie zamierzała. Na szczęście to jej bliski przyjaciel uratował ją od upokorzenia i wyłowił wianek, a potem nie nalegał na żadne tańce, oboje wybrali się więc na spacer zwieńczony jarmarkowymi zakupami. Johnny’ego jednak, o dziwo, nie napotkała. Najwyraźniej się minęli, może był w Weymouth w inne dni niż ona?
Pokój Johnatana faktycznie wyglądał bardzo dziewczyńsko. Również Sophia źle by się czuła w takim wystroju, bo nigdy nie lubiła typowo dziewczęcych bibelotów i dekoracji, zwłaszcza w kolorze różowym. O wiele lepiej czuła się w prostocie i stonowanych barwach.
- Rzeczywiście przydałoby się coś tu pozmieniać, by nadać temu wnętrzu bardziej męskiego charakteru. Za dużo kwiatków i różowego – rzuciła, rozglądając się. – Planujesz tu zostać na dłużej? – Wiedziała, że Johnny’ego ciągle nosiło, nie potrafił zbyt długo wytrwać w jednym miejscu. Dlatego też miał pewnie problem ze znalezieniem uczciwej pracy.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Pokój Jonathana
Szybka odpowiedź