Sypialnia Bertiego
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Królestwo Bertiego
Pokój nie jest duży, ale całkiem wygodny. Duże łóżko w drewnianej ramie, drewniana podłoga, mały dywanik. Zaraz pod łóżkiem znajduje się klatka z najpiękniejszym królikiem świata (Rogerem), choć sam tuptuś zazwyczaj kica sobie swobodnie po podłodze między gratami swojego przyjaciela (Bertieg), który nie koniecznie ma tendencję do odkładania wszystkiego na miejsce.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Ostatnio zmieniony przez Bertie Bott dnia 13.11.16 13:20, w całości zmieniany 1 raz
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : rzut kością
'k100' : 60
'k100' : 60
|02.05.1956, wczesny ranek
Pierwszym, co do niego dotarło, było charakterystyczne tupanie. Bum-bum-bum. Niewielki ciężar uderzający o drewnianą podłogę. Dźwięk, który budził go prawie co rano. Otworzył powoli oczy gotów był uwierzyć, że to wszystko było tylko snem. Zobaczył ściany w kolorze, który w lutym wybrała Polly, zobaczył znajome meble. Był w swoim pokoju. W Ruderze.
Uniósł się powoli, wydawało mu się to tak naturalne, że aż zaczął się zastanawiać, czy nie zaspał do pracy. Dopiero widok poniszczonych ubrań sprawił, że jego mina zrzedła. To była prawda.
Skóra nadal lekko piekła, jednak był już niemal wyleczony. Najpewniej do wieczora nie będzie śladu. Spojrzał na rękę, jednak ta była opatrzona.
Znów zaczęło mu się mieszać w głowie. To, że znajduje się w Ruderze przestało być naturalne. Chciał się podnieść, jednak w tej chwili zauważył, że nie jest w pokoju sam. Sue. Tak po prostu siedziała na dywanie z królikiem, który przeskakiwał przez jej nogi. Bum-bum-bum. I czasem szukał w jej rękach czegoś, co możnaby zjeść.
- Próbujesz tresować mojego przyjaciela?
Jego głos był lekko zachrypnięty. Wspomnienia powoli docierały, choć nadal mieszało mu się w głowie.
- Jesteś w stanie wyjaśnić mi cokolwiek? - dodał już poważniej. Ona mogła wiedzieć. Ilekolwiek wiedziała, raczej i tak było to więcej niż wiedział on. - Jaka jest dzisiaj data?
Zacznijmy od najprostszego. Ile to wszystko trwało?
- Co tam się właściwie działo?
Był cholernie głodny, spragniony, zmęczony.
- Masz jakieś informacje o Josie i Lexie? Benowi się udało?
Docierał powoli do najistotniejszych pytań. Nie wiedział nic. Ale może choć trochę zaraz się dowie. Był bezpieczny. Jakimś cudem znalazł się poza celą, nie miał pojęcia kim był człowiek na którego trafił, co robiła tam Suzie, nie wiedział o tym, że nie tylko on przeżył tej nocy coś dziwnego, choć kiedy wspominał tłum w Mungu i zamieszanie w Ruderze, rozumiał że coś musiało być na rzeczy. Czekał jednak na odpowiedź, spojrzeniem błądząc za biało-rudym stworzeniem, które od (jakiego czasu?) żyło tu samo.
- Ty go karmiłaś?
A może nie minęło aż tyle czasu?
Pierwszym, co do niego dotarło, było charakterystyczne tupanie. Bum-bum-bum. Niewielki ciężar uderzający o drewnianą podłogę. Dźwięk, który budził go prawie co rano. Otworzył powoli oczy gotów był uwierzyć, że to wszystko było tylko snem. Zobaczył ściany w kolorze, który w lutym wybrała Polly, zobaczył znajome meble. Był w swoim pokoju. W Ruderze.
Uniósł się powoli, wydawało mu się to tak naturalne, że aż zaczął się zastanawiać, czy nie zaspał do pracy. Dopiero widok poniszczonych ubrań sprawił, że jego mina zrzedła. To była prawda.
Skóra nadal lekko piekła, jednak był już niemal wyleczony. Najpewniej do wieczora nie będzie śladu. Spojrzał na rękę, jednak ta była opatrzona.
Znów zaczęło mu się mieszać w głowie. To, że znajduje się w Ruderze przestało być naturalne. Chciał się podnieść, jednak w tej chwili zauważył, że nie jest w pokoju sam. Sue. Tak po prostu siedziała na dywanie z królikiem, który przeskakiwał przez jej nogi. Bum-bum-bum. I czasem szukał w jej rękach czegoś, co możnaby zjeść.
- Próbujesz tresować mojego przyjaciela?
Jego głos był lekko zachrypnięty. Wspomnienia powoli docierały, choć nadal mieszało mu się w głowie.
- Jesteś w stanie wyjaśnić mi cokolwiek? - dodał już poważniej. Ona mogła wiedzieć. Ilekolwiek wiedziała, raczej i tak było to więcej niż wiedział on. - Jaka jest dzisiaj data?
Zacznijmy od najprostszego. Ile to wszystko trwało?
- Co tam się właściwie działo?
Był cholernie głodny, spragniony, zmęczony.
- Masz jakieś informacje o Josie i Lexie? Benowi się udało?
Docierał powoli do najistotniejszych pytań. Nie wiedział nic. Ale może choć trochę zaraz się dowie. Był bezpieczny. Jakimś cudem znalazł się poza celą, nie miał pojęcia kim był człowiek na którego trafił, co robiła tam Suzie, nie wiedział o tym, że nie tylko on przeżył tej nocy coś dziwnego, choć kiedy wspominał tłum w Mungu i zamieszanie w Ruderze, rozumiał że coś musiało być na rzeczy. Czekał jednak na odpowiedź, spojrzeniem błądząc za biało-rudym stworzeniem, które od (jakiego czasu?) żyło tu samo.
- Ty go karmiłaś?
A może nie minęło aż tyle czasu?
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie mogła zasnąć. Cały dzień był dziwny, tak samo odległy i obcy, jak ta upiorna noc - choć z pewnością mniej zatrważający. Unikała używania różdżki, ale przewracała ją w dłoniach co jakiś czas, zastanawiając się, jak to wszystko było możliwe - jak cała magia mogła rozregulować się w ciągu jednej nocy. Wnioski nie były zbyt konkretne - wiedziała zaledwie tyle, że musiał być powód, coś musiało zaburzyć ich świat, coś wielkiego, gwałtownego, skoro z takim rozpędem rozrzuciło czarodziejów po kraju, zadając poważne obrażenia, ściągając solidne zmartwienia. Po powrocie na krok nie opuszczała brata, tylko przy nim czując się pewnie - wystawiona na panikę i świadomość, że mogła dziać mu się krzywda, potrzebowała chwili by dojść do siebie. Cudem uniknął okropieństw, jakie spotkały innych.
Smutek nie mijał, lecz łzy również nie płynęły, nawet gdy pierwszy szok miała za sobą. Stres schodził powoli, wprawiając ciało w drżenie. Nie liczyła, ile razy przez myśl przeszło jej, że mieli tylko szczęście - i ona, i Bertie. Chciała wiedzieć, więcej i dokładniej, ale niespecjalnie liczyła na to, że Bott posiadał więcej informacji niż ona sama. Mógł jej opowiedzieć o odsieczy, o własnych przeżyciach, lecz w kwestii pierwszomajowych wydarzeń był tak samo skołowany, co ona. Nie zmrużyła oka, snując przypuszczenia, układając różne wersje, próbując złożyć tą potworną układankę w całość, ale elementy były wystrzępione, nienadające się do ujmowania w ramę spójnego obrazu. Ciemnoszara sukienka z długim rękawem podkreślała barwę cieni pod oczami, a jasne tęczówki podążały tropem niesfornego królika, którego kiedyś chciała nauczyć paru sztuczek. Póki co był dosyć oporny, ale za to bardzo sprawnie podążał za smakołykami - jak każdy pupil, z którym miała do czynienia. Susanne bez oporów prześlizgnęła się do sypialni Bertiego, podejrzewając, że niedługo eliksiry pozwolą mu na powrót do względnie normalnej świadomości. Deszcz szumiał za oknem prawie niesłyszalnie, gdy stawiała talerz ze śniadaniem na komódce, pamiętając też o szklance soku marchewkowego. Kilka chwil wcześniej ryzykowała wychyleniem nosa z domu, by zatroszczyć się o coś do jedzenia.
Drzwi skrzypnęły cicho, gdy zamykała je, lecz Bott nie obudził się na ten krótki dźwięk. Rozsiadła się więc na dywanie, rozpoczynając śniadaniowy rytuał z Rogerem, z którym chrupała pokrojone warzywa, próbując wpoić między te długie uszy, że nie musi za każdym razem skakać, by dostać swój plasterek. Uniosła głowę, słysząc zachrypnięty głos, królik zaś zatrzymał się, wpatrując w swojego właściciela i lekko poruszając noskiem. Wąsy zafalowały. Jasnowłosa uśmiechnęła się lekko, lecz uśmiech przychodził jej niesamowicie ciężko. Martwiła się. Chciała znów czuć się pewnie, ale na gruncie nowego świata wszyscy chybotali się na boki, jakby ziemia trzęsła się nieustannie. Kiwnęła głową w odpowiedzi, jakoś nie mogąc wydusić z siebie głosu. Zaraz jednak nadeszły trudniejsze pytania. Nie wiedziała, czy pragnienie wiedzy było silniejsze od chęci uniknięcia ciężkich tematów. Spuściła wzrok na pupila, w milczeniu słuchając Bertiego. Na ostatnie pytanie kiwnęła głową, decydując się odpowiedzieć właśnie na nie. Resztę układała sobie w głowie. To nie było proste, dla nikogo z nich.
- Był nieswój, kiedy cię nie było, ale musiał jeść - odrzekła krótko, gładząc go po miękkiej sierści. Podniosła się zaraz, by podać przyjacielowi sok i talerz z kanapkami. Wczoraj był w stanie tylko spać, nie wiedziała, co działo się z nim w poprzednich dniach, ale dostał całą górę kanapek, by móc je nadrobić. - Drugi maja - odrzekła cicho, delikatnie, śpiewnie - jakby nic nie szarpało nerwów, ale wciąż inaczej, odlegle - smutno. Wciąż próbowała szukać w sobie wesołych nut, ale ktoś wygłuszał je z premedytacją. - Ben wrócił, ale wiem niewiele. Nic o Josie i Lexim. Nikt nie wie, co się dzieje, Bertie, ale... coś się stało - i wszystko jasne! Powinna dostać medal za niezawodne opisywanie sytuacji. - W nocy, z kwietnia na maj, działy się dziwne rzeczy. Mnóstwo ludzi teleportowało się nagle w różne miejsca, w Mungu był tłum, poparzeni i zakrwawieni czarodzieje, jakiś koszmar - wyznała słabo, nie mając pojęcia, ile pamięta po eliksirach. - Miałam szczęście, że na ciebie trafiłam. Albo ty miałeś. Albo mieliśmy oboje - kontynuowała swoją niespólną opowieść, powoli próbując ułożyć to w jakimś logicznym porządku, lecz było to trudne. - Widzisz, miałam wyrzuty sumienia, że nie było mnie na odsieczy, że nie pomagałam wam, a ty i Eileen nie wróciliście do domu, nie wiedziałam co robić, wiedziałam tak mało, aż w końcu postanowiłam iść na spacer - wieczorem, do strzeżonego ogrodu magizoologicznego, bo dlaczego nie? Była Sue, nikogo nie powinno to dziwić, nieraz zdarzały jej się podobne wyjścia, pozornie niepodparte logiką. Miała własną logikę. Która wtedy potrzebowała zwierząt wokół. - do zoo. Trochę się tam zasiedziałam, a potem, w środku nocy, pojawiłeś się ty i... i on, pamiętasz, Bertie? Kto to był? Rzucił na ciebie klątwę - mówiła, zastanawiając się wciąż, czy ten człowiek należał do zwolenników Grindelwalda. Chyba potrzebowali chwili na wypracowanie wspólnej, względnej logiki tego wszystkiego.
Smutek nie mijał, lecz łzy również nie płynęły, nawet gdy pierwszy szok miała za sobą. Stres schodził powoli, wprawiając ciało w drżenie. Nie liczyła, ile razy przez myśl przeszło jej, że mieli tylko szczęście - i ona, i Bertie. Chciała wiedzieć, więcej i dokładniej, ale niespecjalnie liczyła na to, że Bott posiadał więcej informacji niż ona sama. Mógł jej opowiedzieć o odsieczy, o własnych przeżyciach, lecz w kwestii pierwszomajowych wydarzeń był tak samo skołowany, co ona. Nie zmrużyła oka, snując przypuszczenia, układając różne wersje, próbując złożyć tą potworną układankę w całość, ale elementy były wystrzępione, nienadające się do ujmowania w ramę spójnego obrazu. Ciemnoszara sukienka z długim rękawem podkreślała barwę cieni pod oczami, a jasne tęczówki podążały tropem niesfornego królika, którego kiedyś chciała nauczyć paru sztuczek. Póki co był dosyć oporny, ale za to bardzo sprawnie podążał za smakołykami - jak każdy pupil, z którym miała do czynienia. Susanne bez oporów prześlizgnęła się do sypialni Bertiego, podejrzewając, że niedługo eliksiry pozwolą mu na powrót do względnie normalnej świadomości. Deszcz szumiał za oknem prawie niesłyszalnie, gdy stawiała talerz ze śniadaniem na komódce, pamiętając też o szklance soku marchewkowego. Kilka chwil wcześniej ryzykowała wychyleniem nosa z domu, by zatroszczyć się o coś do jedzenia.
Drzwi skrzypnęły cicho, gdy zamykała je, lecz Bott nie obudził się na ten krótki dźwięk. Rozsiadła się więc na dywanie, rozpoczynając śniadaniowy rytuał z Rogerem, z którym chrupała pokrojone warzywa, próbując wpoić między te długie uszy, że nie musi za każdym razem skakać, by dostać swój plasterek. Uniosła głowę, słysząc zachrypnięty głos, królik zaś zatrzymał się, wpatrując w swojego właściciela i lekko poruszając noskiem. Wąsy zafalowały. Jasnowłosa uśmiechnęła się lekko, lecz uśmiech przychodził jej niesamowicie ciężko. Martwiła się. Chciała znów czuć się pewnie, ale na gruncie nowego świata wszyscy chybotali się na boki, jakby ziemia trzęsła się nieustannie. Kiwnęła głową w odpowiedzi, jakoś nie mogąc wydusić z siebie głosu. Zaraz jednak nadeszły trudniejsze pytania. Nie wiedziała, czy pragnienie wiedzy było silniejsze od chęci uniknięcia ciężkich tematów. Spuściła wzrok na pupila, w milczeniu słuchając Bertiego. Na ostatnie pytanie kiwnęła głową, decydując się odpowiedzieć właśnie na nie. Resztę układała sobie w głowie. To nie było proste, dla nikogo z nich.
- Był nieswój, kiedy cię nie było, ale musiał jeść - odrzekła krótko, gładząc go po miękkiej sierści. Podniosła się zaraz, by podać przyjacielowi sok i talerz z kanapkami. Wczoraj był w stanie tylko spać, nie wiedziała, co działo się z nim w poprzednich dniach, ale dostał całą górę kanapek, by móc je nadrobić. - Drugi maja - odrzekła cicho, delikatnie, śpiewnie - jakby nic nie szarpało nerwów, ale wciąż inaczej, odlegle - smutno. Wciąż próbowała szukać w sobie wesołych nut, ale ktoś wygłuszał je z premedytacją. - Ben wrócił, ale wiem niewiele. Nic o Josie i Lexim. Nikt nie wie, co się dzieje, Bertie, ale... coś się stało - i wszystko jasne! Powinna dostać medal za niezawodne opisywanie sytuacji. - W nocy, z kwietnia na maj, działy się dziwne rzeczy. Mnóstwo ludzi teleportowało się nagle w różne miejsca, w Mungu był tłum, poparzeni i zakrwawieni czarodzieje, jakiś koszmar - wyznała słabo, nie mając pojęcia, ile pamięta po eliksirach. - Miałam szczęście, że na ciebie trafiłam. Albo ty miałeś. Albo mieliśmy oboje - kontynuowała swoją niespólną opowieść, powoli próbując ułożyć to w jakimś logicznym porządku, lecz było to trudne. - Widzisz, miałam wyrzuty sumienia, że nie było mnie na odsieczy, że nie pomagałam wam, a ty i Eileen nie wróciliście do domu, nie wiedziałam co robić, wiedziałam tak mało, aż w końcu postanowiłam iść na spacer - wieczorem, do strzeżonego ogrodu magizoologicznego, bo dlaczego nie? Była Sue, nikogo nie powinno to dziwić, nieraz zdarzały jej się podobne wyjścia, pozornie niepodparte logiką. Miała własną logikę. Która wtedy potrzebowała zwierząt wokół. - do zoo. Trochę się tam zasiedziałam, a potem, w środku nocy, pojawiłeś się ty i... i on, pamiętasz, Bertie? Kto to był? Rzucił na ciebie klątwę - mówiła, zastanawiając się wciąż, czy ten człowiek należał do zwolenników Grindelwalda. Chyba potrzebowali chwili na wypracowanie wspólnej, względnej logiki tego wszystkiego.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Uśmiechnął się nieznacznie. Patrzył na królika. Taką zwyczajną część swojej codzienności. Jego skakanie nie raz budziło go z rana, szczególnie kiedy coś go zainteresowało. Bertie lubił zwierzęta. Lubił ich towarzystwo, nieme ale sympatyczne, wałęsające się kiedy on zajmował się czymkolwiek w domu, zwykle skaczące i szukające marchewek kiedy gotował u góry.
- Pewnie obmyślał plan szukania mnie. - żartował Głupio, raczej nieśmiesznie, chyba potrzebował odreagować. Teraz spojrzał na Sue, która od połowy miesiąca także była częścią codzienności. Bardziej smutną, raczej potrzebującą pomocy. Posłał jej słaby, łagodny uśmiech, widocznie wciąż zagubiony. We wszystkim.
Zaraz jednak wstał i podszedł do szafki nocnej. Wyjął z niej pióro i kawałek pergaminu. Słuchał Suzie, przede wszystkim jednak musiał się dowiedzieć, czy inni też przeżyli, czy z nimi w porządku. Listy nie były krótkie. Jedno, najważniejsze pytanie. Zaraz podszedł do klatki Jerry'ego, kolejnego hałasotwórczego stworzenia w swoim pokoju, który najwidoczniej także nie głodował dzięki pannie Lovegood. Wypuścił go, skrzywił się na dziobnięcie w dłoń. Pewnie dawno nie był wypuszczony na noc.
- Polatasz staruszku, spokojnie. - mruknął, by zaraz przyczepić listy do jego nóżki. I puścić go w lot przy otwartych drzwiach. Oby okno w kuchni było otwarte. Zwykle było. Spojrzał na Sue zaraz i skinął głową. Pamiętał szpital, choć były to mętne, mgliste wspomnienia. Eliksir jaki dostał musiał być bardzo silny.
- Pamiętam. Myślałem, że jest jednym ze strażników. Może był? Nie wiem. Wtedy by raczej nie odszedł. - nie, to mało prawdopodobne. Pierwsze wrażenie było mylne, jednocześnie pchnęło go do reakcji którą rozzłościł jakiegoś psychopatę. Choć fakt, że owy psychopata znał czarną magię i tak go niepokoił. Nie było to jednak istotne na ten moment. Znów siadł na łóżku. Nic nie mógł zrobić. Czuł się dziwnie. Czuł, że pierwsze zadanie, jakie dostał w Zakonie było jego porażką. I czuł się w tym egoistycznie, jednak mimo wszystko po prostu cieszył się, że przeżył. Zrobili co mogli. A skoro Ben przeżył, mógł mieć nadzieję, że udało mu się wyprowadzić chociaż tych, których ze sobą zabrał kiedy ostatni raz go widział.
- Nie rozumiem. - przyznał. Nadal był w szoku. Nic dziwnego z resztą. Natłok dziwnych informacji i zdarzeń. Czuł się otępiały, jednak chyba tym razem przez wszystkie emocje które wreszcie opadły i próbę układania faktów. Chyba głównie tego, o czym mówiła: nie rozumiał, jakie to teleportacje, nigdy nie słyszał o czymś takim jednak to co go uratowało, dla wielu innych musiało stanowić koszmar. Pokręcił jednak głową. - Pewnie czas wyjaśni część rzeczy.
Dodał, bo i skoro Suzie, która miała dostęp do reszty świata nie potrafiła mu więcej wyjaśnić, najpewniej podobnie będzie gdziekolwiek indziej. Zastanawiał się, co jeszcze powinien zrobić. Gdzie pójść. Trochę był zwyczajnie zagubiony w tym wszystkim.
- Pewnie obmyślał plan szukania mnie. - żartował Głupio, raczej nieśmiesznie, chyba potrzebował odreagować. Teraz spojrzał na Sue, która od połowy miesiąca także była częścią codzienności. Bardziej smutną, raczej potrzebującą pomocy. Posłał jej słaby, łagodny uśmiech, widocznie wciąż zagubiony. We wszystkim.
Zaraz jednak wstał i podszedł do szafki nocnej. Wyjął z niej pióro i kawałek pergaminu. Słuchał Suzie, przede wszystkim jednak musiał się dowiedzieć, czy inni też przeżyli, czy z nimi w porządku. Listy nie były krótkie. Jedno, najważniejsze pytanie. Zaraz podszedł do klatki Jerry'ego, kolejnego hałasotwórczego stworzenia w swoim pokoju, który najwidoczniej także nie głodował dzięki pannie Lovegood. Wypuścił go, skrzywił się na dziobnięcie w dłoń. Pewnie dawno nie był wypuszczony na noc.
- Polatasz staruszku, spokojnie. - mruknął, by zaraz przyczepić listy do jego nóżki. I puścić go w lot przy otwartych drzwiach. Oby okno w kuchni było otwarte. Zwykle było. Spojrzał na Sue zaraz i skinął głową. Pamiętał szpital, choć były to mętne, mgliste wspomnienia. Eliksir jaki dostał musiał być bardzo silny.
- Pamiętam. Myślałem, że jest jednym ze strażników. Może był? Nie wiem. Wtedy by raczej nie odszedł. - nie, to mało prawdopodobne. Pierwsze wrażenie było mylne, jednocześnie pchnęło go do reakcji którą rozzłościł jakiegoś psychopatę. Choć fakt, że owy psychopata znał czarną magię i tak go niepokoił. Nie było to jednak istotne na ten moment. Znów siadł na łóżku. Nic nie mógł zrobić. Czuł się dziwnie. Czuł, że pierwsze zadanie, jakie dostał w Zakonie było jego porażką. I czuł się w tym egoistycznie, jednak mimo wszystko po prostu cieszył się, że przeżył. Zrobili co mogli. A skoro Ben przeżył, mógł mieć nadzieję, że udało mu się wyprowadzić chociaż tych, których ze sobą zabrał kiedy ostatni raz go widział.
- Nie rozumiem. - przyznał. Nadal był w szoku. Nic dziwnego z resztą. Natłok dziwnych informacji i zdarzeń. Czuł się otępiały, jednak chyba tym razem przez wszystkie emocje które wreszcie opadły i próbę układania faktów. Chyba głównie tego, o czym mówiła: nie rozumiał, jakie to teleportacje, nigdy nie słyszał o czymś takim jednak to co go uratowało, dla wielu innych musiało stanowić koszmar. Pokręcił jednak głową. - Pewnie czas wyjaśni część rzeczy.
Dodał, bo i skoro Suzie, która miała dostęp do reszty świata nie potrafiła mu więcej wyjaśnić, najpewniej podobnie będzie gdziekolwiek indziej. Zastanawiał się, co jeszcze powinien zrobić. Gdzie pójść. Trochę był zwyczajnie zagubiony w tym wszystkim.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Milczała. Nie zdarzało jej się to często, tylko w sytuacjach, kiedy wydawało się, że nic więcej nie może - była bezradna nawet wobec rozładowania atmosfery przypadkowo rzuconym komentarzem, w głowie ziało przeszywającą na wskroś pustką. Nie było rzeczy, które mogły ją obecnie rozjaśnić, same czarne dziury, pochłaniające wszelkie wspomnienia, marzenia, perspektywy i rozradowane uśmiechy. Westchnęła, wodząc wzrokiem za królikiem, nie mogąc nawet stwierdzić, że osuwa się w zamyślenie. Zmęczenie rozpaczą odmalowywało się wciąż w oczach, może w alabastrowej skórze, choć kto byłby w stanie odróżnić bledszy odcień bieli w świetle rzucanym przez ostatnie zdarzenia? Tu przynajmniej - takie miała wrażenie - nie musiała być już tak płochliwa. I choć wątłe to było pocieszenie, widok Bertiego dodawał jej otuchy. Tęskniła, w nerwach siedząc jak na szpilkach, oczekując informacji. Dobrze było mieć go zdrowego przy sobie.
- Nie sądzę żeby ktokolwiek rozumiał. Poza osobą... o ile to w ogóle jest osoba, która za tym wszystkim stoi - odpowiedziała cicho, punkt skupienia wzroku znajdując gdzieś w swojej stopie. Kolorowa skarpetka wyglądała jakoś dziwnie pośród mrocznych rozmyślań. Marna skarpetka była jednak bardziej oderwana od rzeczywistości niż sama Susanne. Kiwnęła głową, i, jakby było to potrzebne dla zdruzgotanej psychiki, potwierdziła również słownie - Pewnie zrozumiemy w swoim czasie. Mam nadzieję - dorzuciła, zostawiając skarpetkę w spokoju, zamiast tego wyszukując spojrzenia przyjaciela. Zastanawiała się, nienaturalnie długo jak na siebie, nie spuszczając wzroku z Botta, ale w końcu wyrzuciła kilka słów.
- Chyba dotarłam do momentu, kiedy naprawdę chciałabym zniknąć, Bertie - wyznała, przenosząc się na łóżko, siadając gdzieś przy końcu, a potem padając bezwładnie na miękką pościel. Uniosła ręce do góry, zamknęła oczy i poruszała palcami lekko, na oślep. - Albo przenieść się w przeszłość. Słyszałeś kiedyś o myślodsiewniach? - zapytała, kręcąc dłońmi niezgrabne kółka, jakby wskazującymi palcami mąciła gładką taflę magicznego, tajemniczego płynu, noszącego w sobie wspomnienia - bolesne, ale piękne. - Nie wiem, czy one istnieją naprawdę, nigdy żadnej nie widziałam, ale kiedyś, w jednej z książek, trafiłam na taką wzmiankę - i dopowiedziałam sobie trochę historii o tych cudownych misach, ale to nie ma większego znaczenia - i ostatnio nie chcą mnie opuścić - klap! - ręce opadły na pościel, a Roger podskoczył spłoszony, gdziekolwiek się wtedy znajdował. - Ciekawe, czy myślodsiewnie działają też na zwierzęta - ciekawe, czy brodząc w przeszłości, da się zapomnieć, że już nie wróci?
- Nie sądzę żeby ktokolwiek rozumiał. Poza osobą... o ile to w ogóle jest osoba, która za tym wszystkim stoi - odpowiedziała cicho, punkt skupienia wzroku znajdując gdzieś w swojej stopie. Kolorowa skarpetka wyglądała jakoś dziwnie pośród mrocznych rozmyślań. Marna skarpetka była jednak bardziej oderwana od rzeczywistości niż sama Susanne. Kiwnęła głową, i, jakby było to potrzebne dla zdruzgotanej psychiki, potwierdziła również słownie - Pewnie zrozumiemy w swoim czasie. Mam nadzieję - dorzuciła, zostawiając skarpetkę w spokoju, zamiast tego wyszukując spojrzenia przyjaciela. Zastanawiała się, nienaturalnie długo jak na siebie, nie spuszczając wzroku z Botta, ale w końcu wyrzuciła kilka słów.
- Chyba dotarłam do momentu, kiedy naprawdę chciałabym zniknąć, Bertie - wyznała, przenosząc się na łóżko, siadając gdzieś przy końcu, a potem padając bezwładnie na miękką pościel. Uniosła ręce do góry, zamknęła oczy i poruszała palcami lekko, na oślep. - Albo przenieść się w przeszłość. Słyszałeś kiedyś o myślodsiewniach? - zapytała, kręcąc dłońmi niezgrabne kółka, jakby wskazującymi palcami mąciła gładką taflę magicznego, tajemniczego płynu, noszącego w sobie wspomnienia - bolesne, ale piękne. - Nie wiem, czy one istnieją naprawdę, nigdy żadnej nie widziałam, ale kiedyś, w jednej z książek, trafiłam na taką wzmiankę - i dopowiedziałam sobie trochę historii o tych cudownych misach, ale to nie ma większego znaczenia - i ostatnio nie chcą mnie opuścić - klap! - ręce opadły na pościel, a Roger podskoczył spłoszony, gdziekolwiek się wtedy znajdował. - Ciekawe, czy myślodsiewnie działają też na zwierzęta - ciekawe, czy brodząc w przeszłości, da się zapomnieć, że już nie wróci?
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Przyglądał się Sue. Sam był zmęczony. Czuł dziwny ciężar gdzieś w środku, ciężar którego chyba nie chciał rozumieć. Nie miał siły na odpychanie złych myśli, chyba na nic nie miał w tej chwili siły. Nic jednak nie musiał. Na moment przymknął oczy i odetchnął. Docierały do niego znacznie milsze myśli. Był w domu. W swoim domu, bezpieczny. Miał nadzieję, że nie tylko on, że cokolwiek się stało, wyciągnęło także jego towarzyszy. Czekał na wiadomości poddenerwowany, nie mogąc jednak nie doceniać bardzo prostej rzeczy: był żywy. Jego najbliżsi także. Cali.
- Istnieją. Mój wuj miał taką, pokazał mi kiedyś jakie głupoty robili z ojcem za dzieciaka. - uśmiechnął się pod nosem. Podobała mu się możliwość spojrzenia tak bezpośrednio w czyjeś wspomnienia. Ale myślodsiewnie były wspaniałe w jego oczach bardziej do pokazywania czegoś innym. Żeby myśleć o tym co było, on sam wolał po prostu wspomnienia lub zdjęcia, by móc wspomnieć fragment, przypomnieć sobie grymas, jakiś detal, resztę jednak pamiętać po swojemu.
- Ale to tylko wspomnienia. Świat wspomnień, Sue. To było i warto trzymać się tego jak bardzo piękne było, ale przeżywanie tego ponownie zniszczyłoby czar. To coś jednego, wyjątkowego, niepowtarzalne chwile. - dodał. Ostrożnie, trochę czując że kroczy po cienkiej lince, nie chcąc powiedzieć czegoś, co tylko bardziej przybiłoby rozbitą na drobne elementy dziewczynę. Otworzył oczy i spojrzał na nią uważnie. - Będzie jeszcze lepiej. Zobaczysz. Czasem jest źle, koszmarnie, ale jeśli tak jest to znaczy że to jeszcze nie koniec. Obiecuję. Jeśli moja obietnica może tu coś znaczyć.
Na jego twarzy pojawił się łagodny, dość słaby uśmiech. Patrzył na nią uważnie, z typowym dla siebie ciepłem i nadzieją, bo właśnie tego jej życzył: żeby to co złe także stało się tylko wspomnieniem, żeby dobre chwile tak po prostu nadeszły. Nie wróciły, a przyszły nowe, w innej formie, równie lub jeszcze bardziej wartościowe.
- To też za jakiś czas będą tylko wspomnienia.
Chciałby dać jej trochę swojej wiary. Bo mimo wszystko nadal miał jej w sobie wiele i właśnie w niej odnajdował siłę, by się nie poddawać. Nie był jednak w stanie tego zrobić, mógł tylko być obok i... starać się pomóc jej tę wiarę budować.
- Istnieją. Mój wuj miał taką, pokazał mi kiedyś jakie głupoty robili z ojcem za dzieciaka. - uśmiechnął się pod nosem. Podobała mu się możliwość spojrzenia tak bezpośrednio w czyjeś wspomnienia. Ale myślodsiewnie były wspaniałe w jego oczach bardziej do pokazywania czegoś innym. Żeby myśleć o tym co było, on sam wolał po prostu wspomnienia lub zdjęcia, by móc wspomnieć fragment, przypomnieć sobie grymas, jakiś detal, resztę jednak pamiętać po swojemu.
- Ale to tylko wspomnienia. Świat wspomnień, Sue. To było i warto trzymać się tego jak bardzo piękne było, ale przeżywanie tego ponownie zniszczyłoby czar. To coś jednego, wyjątkowego, niepowtarzalne chwile. - dodał. Ostrożnie, trochę czując że kroczy po cienkiej lince, nie chcąc powiedzieć czegoś, co tylko bardziej przybiłoby rozbitą na drobne elementy dziewczynę. Otworzył oczy i spojrzał na nią uważnie. - Będzie jeszcze lepiej. Zobaczysz. Czasem jest źle, koszmarnie, ale jeśli tak jest to znaczy że to jeszcze nie koniec. Obiecuję. Jeśli moja obietnica może tu coś znaczyć.
Na jego twarzy pojawił się łagodny, dość słaby uśmiech. Patrzył na nią uważnie, z typowym dla siebie ciepłem i nadzieją, bo właśnie tego jej życzył: żeby to co złe także stało się tylko wspomnieniem, żeby dobre chwile tak po prostu nadeszły. Nie wróciły, a przyszły nowe, w innej formie, równie lub jeszcze bardziej wartościowe.
- To też za jakiś czas będą tylko wspomnienia.
Chciałby dać jej trochę swojej wiary. Bo mimo wszystko nadal miał jej w sobie wiele i właśnie w niej odnajdował siłę, by się nie poddawać. Nie był jednak w stanie tego zrobić, mógł tylko być obok i... starać się pomóc jej tę wiarę budować.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Leżała nieruchomo, mimo wszystko próbując upleść z wyobraźni ten dziwny stan. Czy wspomnienia w myślodsiewni wyglądały inaczej, czy przestrzeń wypełniały w nich emocje, odczuwane w tamtym, minionym czasie? Może mogłaby ich dotknąć, albo dłoń przepłynęłaby gładko przez te dziwne projekcje? Byłaby uczestnikiem, czy marnym obserwatorem? Byłaby sobą, czy tylko przestrzenią? Jej bliscy, mimo wszystko, nie byli cali. Zło zabrało ich zawczasu, oszczędzając trudu związanego z anomaliami, lecz nie mogła, nie potrafiła nic poradzić na wyobrażenia - gdyby żyli, zapewne trzymaliby się wszyscy razem, w domu, w miejscu, jakie już zniknęło z rzeczywistości. Mimo chwilowej, aczkolwiek wciąż solidnej ulgi, ściśle powiązanej z obecnością osób, o które martwiła się przez ostatnie dni, nie potrafiła wyobrazić sobie tego mistycznego stanu pogodzenia się ze stratą rodziny. Niemalże czuła, jak tęsknota przybiera na sile z upływem czasu, kiedy ona sama z wolna opadała ze swojej, tracąc grunt pod stopami podczas chwil samotności. Niemoc była jak ciężkie, zimne kajdany - tu zaś myśli pędziły w kierunku Zakonników. Doświadczyli tego? Wypominała sobie po cichu, karcąc się za własną rozpacz, ale gdy próbowała stanąć obok, rozumiała, że podobna strata byłaby tak samo ciężka dla większości, których znała. Byli tacy dzielni, odważni, choć życie wcale ich nie rozpieszczało.
Pozwoliła spłynąć kilku łzom, tylko raz, cicho pociągając nosem. Miękka, ciepła kulka usadowiła się przy ramieniu, łaskocząc w policzek króliczymi wąsami. Pozwoliła Bertiemu mówić, czując, że własne słowa zamieniłaby tylko w bezkształtny bełkot, niszcząc wyimaginowaną tamę, trzymającą w ryzach resztki spokoju. Wbrew pozorom nie potrzebowała się wypłakać - robiła to w ostatnich dniach wystarczająco często, dlatego dławiące uczucie nie męczyło jej teraz aż tak skrajnie. Może straciła zbyt dużo, zbyt szybko, lecz starała się pielęgnować wiarę, która tliła się niewyraźnie. Ich powrót był jak jej fala - teraz opadała, odsłaniając pogorzelisko, ale pozostawiała po sobie widoczne ślady. Nie potrafiła przywołać na usta uśmiechu - jeszcze nie teraz - choć była Bottowi wdzięczna. Za to, że przetrwał i miał siłę, by być przy niej. Mrugnęła kilkukrotnie, by łzy rozproszyły się i nie męczyły więcej jasnych oczu, przewróciła się na bok, płosząc przy tym Rogera, ale teraz miała widok na przyjaciela, zwinięta w coś na kształt białej kulki, zakopanej w szarawym swetrze. Obserwowała go chwilę uważnie, wciąż, mimowolnie, zastanawiając się, co wydarzyło się podczas odsieczy.
- Wierzę ci - odpowiedziała tylko, czując potrzebę zasypania go pytaniami - nawet jeśli miały nie mieć żadnego sensu. Chciała go słuchać, chciała wierzyć i chciała, by trudne chwile stały się wspomnieniami jak najszybciej, by mogli przypomnieć sobie, jak dzielnie je przetrwali. - Ułóżmy plan i zróbmy dużo dobrego. W takich chwilach zbyt łatwo zapomnieć o marzeniach, a kiedy się przypominają, są blade i trudne - wyciągnęła nieco bezwładnie rękę, próbując skupić wzrok na króliku przyjaciela, który usadowił się na tyle niefortunnie, że musiałaby się zbyt poruszyć, by go obserwować. - Rozmawiałeś z Rogerem o jego marzeniach?
Pozwoliła spłynąć kilku łzom, tylko raz, cicho pociągając nosem. Miękka, ciepła kulka usadowiła się przy ramieniu, łaskocząc w policzek króliczymi wąsami. Pozwoliła Bertiemu mówić, czując, że własne słowa zamieniłaby tylko w bezkształtny bełkot, niszcząc wyimaginowaną tamę, trzymającą w ryzach resztki spokoju. Wbrew pozorom nie potrzebowała się wypłakać - robiła to w ostatnich dniach wystarczająco często, dlatego dławiące uczucie nie męczyło jej teraz aż tak skrajnie. Może straciła zbyt dużo, zbyt szybko, lecz starała się pielęgnować wiarę, która tliła się niewyraźnie. Ich powrót był jak jej fala - teraz opadała, odsłaniając pogorzelisko, ale pozostawiała po sobie widoczne ślady. Nie potrafiła przywołać na usta uśmiechu - jeszcze nie teraz - choć była Bottowi wdzięczna. Za to, że przetrwał i miał siłę, by być przy niej. Mrugnęła kilkukrotnie, by łzy rozproszyły się i nie męczyły więcej jasnych oczu, przewróciła się na bok, płosząc przy tym Rogera, ale teraz miała widok na przyjaciela, zwinięta w coś na kształt białej kulki, zakopanej w szarawym swetrze. Obserwowała go chwilę uważnie, wciąż, mimowolnie, zastanawiając się, co wydarzyło się podczas odsieczy.
- Wierzę ci - odpowiedziała tylko, czując potrzebę zasypania go pytaniami - nawet jeśli miały nie mieć żadnego sensu. Chciała go słuchać, chciała wierzyć i chciała, by trudne chwile stały się wspomnieniami jak najszybciej, by mogli przypomnieć sobie, jak dzielnie je przetrwali. - Ułóżmy plan i zróbmy dużo dobrego. W takich chwilach zbyt łatwo zapomnieć o marzeniach, a kiedy się przypominają, są blade i trudne - wyciągnęła nieco bezwładnie rękę, próbując skupić wzrok na króliku przyjaciela, który usadowił się na tyle niefortunnie, że musiałaby się zbyt poruszyć, by go obserwować. - Rozmawiałeś z Rogerem o jego marzeniach?
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Zerkał na załzawioną twarz przyjaciółki ale nic nie mówił. Wierzył, że łzy są dobre: pomagają emocjom uciec, trochę się uwolnić, oczyszczają przemęczone serce, sprawiają że napięcie związane z tym co w środku choć trochę maleje. Leżał więc po prostu, dając jej trochę czasu, jedynie dłoń delikatnie przesuwając na jej włosy, by nieznacznie je pogładzić. Podobnie fizyczną bliskość uważał za cenną. Drobne gesty zawsze zdawały mu się tymi najsilniejszymi, najwięcej mówiącymi.
Skinął znów nieznacznie głową kiedy powiedziała że mu wierzy. Cieszyło go to. I miał nadzieję że nie jest to wiara chwilowa.
- Plany? - powtórzył, ponownie przymykając oczy. Czuł charakterystyczne, dość chaotyczne ruchy Rogera stanowiącego w tej chwili najżywszy element na ich niewielkiej przestrzeni. - Zakon pomoże nam wiele zrobić. My sami nie mamy mocy, nie mamy informacji, jesteśmy za mali w obliczu tego wszystkiego. - odpowiedział spokojnie, łagodnie. - Jesteśmy jak mrówki, łatwi do zdeptania. Ale w grupie, wszyscy, dobrze prowadzeni damy radę. To jedyna szansa.
Nawet jeśli jego słowa nie brzmiały w pełni pozytywnie, chyba zaczynał przyjmować do wiadomości jak bardzo słaby jest on sam i wielu Zakonników z osobna, przyjmować do wiadomości że jeszcze niejedna osoba zginie w drodze ku lepszemu jutru. Tkwiła w nich jednak olbrzymia wiara w to, że razem dadzą radę. I któreś jutro będzie pełne spokoju. - Chcę zrobić dużo dla siebie i najbliższych. Chcę sprawić żebyś czuła się lepiej i zebrała całą siłę jaką masz. I znowu mi pokazała jak głośno potrafisz się śmiać, hm?
Znów na nią zerknął.
- To może być mój plan. Dam sobie czas do lata. Latem chcę gdzieś wyjechać. Zebrać bliskie osoby i po prostu ruszyć. Nad jezioro czy w góry. - dodał po chwili. - To też jest plan. Nie umrzeć w środku w trakcie tego szaleństwa. Nie poddać się temu jak na zewnątrz bywa źle. Przeżywać dobre chwile. - tak. Nie zamierzał poddawać się żalowi i smutkowi nawet, jeśli coś w środku niego trochę obumarło, miał w sobie wciąż wiele siły by się nie poddawać. - Zamierzam też w końcu znaleźć Annę. - kolejny plan. - Mam zamiar cieszyć się że żyjemy. - wciąż był w nim niepokój dotyczący towarzyszy, coś wewnątrz nie pozwalało mu jednak myśleć że tylko jego uratowała ta dziwna teleportacja. Czekał na wiadomość i zerkał w kierunku okna, musiał jednak wierzyć, że Josie jest cała. Josie i Alex. Byli silni, na pewno to przetrwali.
- Możemy zrobić listę małych planów. - zerknął na Rogera. - Roger marzy o rządzeniu światem. I jest na dobrej drodze by to osiągnąć. - dodał całkowicie poważnym tonem.
Skinął znów nieznacznie głową kiedy powiedziała że mu wierzy. Cieszyło go to. I miał nadzieję że nie jest to wiara chwilowa.
- Plany? - powtórzył, ponownie przymykając oczy. Czuł charakterystyczne, dość chaotyczne ruchy Rogera stanowiącego w tej chwili najżywszy element na ich niewielkiej przestrzeni. - Zakon pomoże nam wiele zrobić. My sami nie mamy mocy, nie mamy informacji, jesteśmy za mali w obliczu tego wszystkiego. - odpowiedział spokojnie, łagodnie. - Jesteśmy jak mrówki, łatwi do zdeptania. Ale w grupie, wszyscy, dobrze prowadzeni damy radę. To jedyna szansa.
Nawet jeśli jego słowa nie brzmiały w pełni pozytywnie, chyba zaczynał przyjmować do wiadomości jak bardzo słaby jest on sam i wielu Zakonników z osobna, przyjmować do wiadomości że jeszcze niejedna osoba zginie w drodze ku lepszemu jutru. Tkwiła w nich jednak olbrzymia wiara w to, że razem dadzą radę. I któreś jutro będzie pełne spokoju. - Chcę zrobić dużo dla siebie i najbliższych. Chcę sprawić żebyś czuła się lepiej i zebrała całą siłę jaką masz. I znowu mi pokazała jak głośno potrafisz się śmiać, hm?
Znów na nią zerknął.
- To może być mój plan. Dam sobie czas do lata. Latem chcę gdzieś wyjechać. Zebrać bliskie osoby i po prostu ruszyć. Nad jezioro czy w góry. - dodał po chwili. - To też jest plan. Nie umrzeć w środku w trakcie tego szaleństwa. Nie poddać się temu jak na zewnątrz bywa źle. Przeżywać dobre chwile. - tak. Nie zamierzał poddawać się żalowi i smutkowi nawet, jeśli coś w środku niego trochę obumarło, miał w sobie wciąż wiele siły by się nie poddawać. - Zamierzam też w końcu znaleźć Annę. - kolejny plan. - Mam zamiar cieszyć się że żyjemy. - wciąż był w nim niepokój dotyczący towarzyszy, coś wewnątrz nie pozwalało mu jednak myśleć że tylko jego uratowała ta dziwna teleportacja. Czekał na wiadomość i zerkał w kierunku okna, musiał jednak wierzyć, że Josie jest cała. Josie i Alex. Byli silni, na pewno to przetrwali.
- Możemy zrobić listę małych planów. - zerknął na Rogera. - Roger marzy o rządzeniu światem. I jest na dobrej drodze by to osiągnąć. - dodał całkowicie poważnym tonem.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Kiwnęła lekko głową, chcąc przemycić odpowiedź bez słów. Zazwyczaj nie potrzebowała planów, wolała działać spontanicznie, nie wiedząc, co przyniesie przyszłość - przecież tak ciężko było to przewidzieć, tak łatwo rozbiegała się z wyobrażeniami. Wolała myśleć, że będzie w porządku, a jeśli pojawi się problem, nad jego rozwiązaniem będzie należało myśleć, gdy już przybędzie. Teraz czuła się, jakby cały świat był zbyt wątpliwy, chybotał się na skruszonych fundamentach. Przeczuwała, że będzie zaskakiwał. Może dlatego potrzebowała konkretnego planu - niedużego, nie, wręcz przeciwnie, grama światła, zdolnego do przypominania o tym, że kiedyś urośnie. Nawet jeśli stabilność miała być tylko ułudą, potrzebowała jej, by było łatwiej wierzyć w powrót porządku.
- Małe plany - sprostowała, nie do końca tak wielkie przedsięwzięcia mając na myśli. Ufała, że Zakon poprowadzi ich odpowiednio w większej walce. Wszyscy wiedzieli, teraz tylko coraz wyraźniej, że śmierć kroczy gdzieś za nimi, depcząc po piętach. Nie było to coś łatwego do zaakceptowania, ale każdy wkraczający do organizacji miał taką świadomość. Nawet oderwana od rzeczywistości Sue. - Duże plany mają innych autorów, którym musimy zaufać, ale mrówki wciąż mogą podarować komuś nasionka, które tak uparcie dźwigają - uznała. Kiedyś spędziła sporo czasu na obserwacji tych maluchów, zapisując abstrakcyjne wnioski dla siebie. Nie były w żaden sposób naukowe, ale pomagały radzić sobie z szyderstwami i kpinami, jakich w Hogwarcie nie brakowało.
Tym razem uśmiechnęła się lekko. Miło było słuchać o tak prostych rzeczach, wydawały się teraz bardzo odległe, ale wciąż zapamiętane i obecne. Cieszyła się, wśród całego tego smutku, naprawdę bardzo dominującego, że był ktoś, kto miał odwagę pamiętać o szczęściu. Słuchała więc, tak jak pragnęła. Słuchała o tym, czego wszyscy potrzebowali, pochłonięci ciężarem strat i wydarzeń.
- Znajdziesz ją - wierzyła w to. Wierzyła w przeczucie. - Jeśli tak czujesz, to czuję, że znajdziesz - może dwa przeczucia i dwie wiary mogły działać cuda sprawniej niż w pojedynkę. Sue wymykała się logice, argumenty przeczące odnalezieniu siostry nie wydawały jej się tak sensowne, jak instynkt.
- Pomożemy mu. Na pewno będzie rządził lepiej niż ten, kto zajmuje się tym od jakiegoś czasu, czas żeby przeszedł na zasłużony odpoczynek - stwierdziła, przymykając spokojnie oczy. - Lista małych planów brzmi obiecująco. Zanim nadejdą wakacje, możemy spróbować znaleźć uśmiechy, które gdzieś zginęły. Może chowają się po kątach i trzeba im tylko przypomnieć, że to nie ich miejsce - mimo wszystko, to zadanie wydawało się tak trudne, jak ratowanie świata, więc słowa miała wciąż zabarwione nutą smutku, tylko w oczach pobłyskiwało trochę nadziei, rozbudzonej z zimowego snu. - Wygonić je miotełką ratunkową.
- Małe plany - sprostowała, nie do końca tak wielkie przedsięwzięcia mając na myśli. Ufała, że Zakon poprowadzi ich odpowiednio w większej walce. Wszyscy wiedzieli, teraz tylko coraz wyraźniej, że śmierć kroczy gdzieś za nimi, depcząc po piętach. Nie było to coś łatwego do zaakceptowania, ale każdy wkraczający do organizacji miał taką świadomość. Nawet oderwana od rzeczywistości Sue. - Duże plany mają innych autorów, którym musimy zaufać, ale mrówki wciąż mogą podarować komuś nasionka, które tak uparcie dźwigają - uznała. Kiedyś spędziła sporo czasu na obserwacji tych maluchów, zapisując abstrakcyjne wnioski dla siebie. Nie były w żaden sposób naukowe, ale pomagały radzić sobie z szyderstwami i kpinami, jakich w Hogwarcie nie brakowało.
Tym razem uśmiechnęła się lekko. Miło było słuchać o tak prostych rzeczach, wydawały się teraz bardzo odległe, ale wciąż zapamiętane i obecne. Cieszyła się, wśród całego tego smutku, naprawdę bardzo dominującego, że był ktoś, kto miał odwagę pamiętać o szczęściu. Słuchała więc, tak jak pragnęła. Słuchała o tym, czego wszyscy potrzebowali, pochłonięci ciężarem strat i wydarzeń.
- Znajdziesz ją - wierzyła w to. Wierzyła w przeczucie. - Jeśli tak czujesz, to czuję, że znajdziesz - może dwa przeczucia i dwie wiary mogły działać cuda sprawniej niż w pojedynkę. Sue wymykała się logice, argumenty przeczące odnalezieniu siostry nie wydawały jej się tak sensowne, jak instynkt.
- Pomożemy mu. Na pewno będzie rządził lepiej niż ten, kto zajmuje się tym od jakiegoś czasu, czas żeby przeszedł na zasłużony odpoczynek - stwierdziła, przymykając spokojnie oczy. - Lista małych planów brzmi obiecująco. Zanim nadejdą wakacje, możemy spróbować znaleźć uśmiechy, które gdzieś zginęły. Może chowają się po kątach i trzeba im tylko przypomnieć, że to nie ich miejsce - mimo wszystko, to zadanie wydawało się tak trudne, jak ratowanie świata, więc słowa miała wciąż zabarwione nutą smutku, tylko w oczach pobłyskiwało trochę nadziei, rozbudzonej z zimowego snu. - Wygonić je miotełką ratunkową.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Małe plany. Tak, małe plany są lepsze bo nad nimi mają władzę, ich są w stanie dopilnować. Oczywiście mogą one też zostać zdominowane przez te wielkie, ważniejsze, mogą jednak także się odsunąć. Odetchnął i słuchał Sue, wierząc że oboje znajdą w sobie jeszcze bardzo dużo siły. Bo docenianie tego co mają i szukanie radości w małych rzeczach wymagało siły.
Skinął głową na słowa dotyczące Anny. Starał się w to nie wątpić. Starał się ze wszystkich sił i wciąż dawał sobie czas. Sobie, policjantowi który zgodził się mu pomóc, światu by ten poukładał się wreszcie jak należy. Ileż czasu można stać na głowie?
- Imperator Roger. Myślę, że będzie oczekiwał sporo jedzenia, ale jeśli go solidnie nakarmimy, będzie rządził łaskawie. Pewnie da pracę wielu osobom, będzie ktoś od głaskania, ktoś od ganiania się z nim po trawie, ktoś od dbania o jego duże ogrody i dużo osób odpowiedzialnych za pola z marchewkami. - spojrzał na swojego futrzastego przyjaciela, do którego zdążył w ciągu tych kilku lat bardzo przywyknąć. Królik był świetnym pomysłem, a jeszcze Roger krył w sobie prawdziwą osobowość. I jak tu wierzyć, kiedy mówią, że zwierzęta są bezmyślne i instynktowne? Bzdura nad bzdurami!
Uniósł się lekko, sięgając do szafki znajdującej się obok łóżka, by wyjąć kawałek pergaminu i pióro. Zaraz siadł by było wygodniej i rozprostował sobie pergamin na udzie. Będzie koślawo, ale koślawe rzeczy często są tymi najważniejszymi, prawda?
- Dobrze więc. Śmiech do lata. - zapisał pod punktem pierwszym. - Gdzieś jeszcze mam miotełkę.
Puścił jej oczko.
- Punkt drugi, wakacje. Nad jeziorem. - zadecydował. Małe rzeczy. Drobiazgi. - Jeszcze balet chcę zobaczyć. Znaczy co to w ogóle jest, bo skoro tam nie latają, może być słabo ale najwyżej się wyjdzie. A zawsze jakiś plan.
Drobiazgi. Bzdurki do zrealizowania, preteksty by wyjść z domu, by zobaczyć kogoś, by tworzyć kolejne wspomnienia z gatunku tych przyjemnych. Czy nie o to im chodziło?
- A pani, panienko Lovegood? Chce pani piec armię ciasteczek, uczyć Rogera walca wiedeńskiego lub chociaż wygrać wielkiego pluszaka w wesołym miasteczku?
Zaproponował kolejną porcję drobnych rzeczy.
Skinął głową na słowa dotyczące Anny. Starał się w to nie wątpić. Starał się ze wszystkich sił i wciąż dawał sobie czas. Sobie, policjantowi który zgodził się mu pomóc, światu by ten poukładał się wreszcie jak należy. Ileż czasu można stać na głowie?
- Imperator Roger. Myślę, że będzie oczekiwał sporo jedzenia, ale jeśli go solidnie nakarmimy, będzie rządził łaskawie. Pewnie da pracę wielu osobom, będzie ktoś od głaskania, ktoś od ganiania się z nim po trawie, ktoś od dbania o jego duże ogrody i dużo osób odpowiedzialnych za pola z marchewkami. - spojrzał na swojego futrzastego przyjaciela, do którego zdążył w ciągu tych kilku lat bardzo przywyknąć. Królik był świetnym pomysłem, a jeszcze Roger krył w sobie prawdziwą osobowość. I jak tu wierzyć, kiedy mówią, że zwierzęta są bezmyślne i instynktowne? Bzdura nad bzdurami!
Uniósł się lekko, sięgając do szafki znajdującej się obok łóżka, by wyjąć kawałek pergaminu i pióro. Zaraz siadł by było wygodniej i rozprostował sobie pergamin na udzie. Będzie koślawo, ale koślawe rzeczy często są tymi najważniejszymi, prawda?
- Dobrze więc. Śmiech do lata. - zapisał pod punktem pierwszym. - Gdzieś jeszcze mam miotełkę.
Puścił jej oczko.
- Punkt drugi, wakacje. Nad jeziorem. - zadecydował. Małe rzeczy. Drobiazgi. - Jeszcze balet chcę zobaczyć. Znaczy co to w ogóle jest, bo skoro tam nie latają, może być słabo ale najwyżej się wyjdzie. A zawsze jakiś plan.
Drobiazgi. Bzdurki do zrealizowania, preteksty by wyjść z domu, by zobaczyć kogoś, by tworzyć kolejne wspomnienia z gatunku tych przyjemnych. Czy nie o to im chodziło?
- A pani, panienko Lovegood? Chce pani piec armię ciasteczek, uczyć Rogera walca wiedeńskiego lub chociaż wygrać wielkiego pluszaka w wesołym miasteczku?
Zaproponował kolejną porcję drobnych rzeczy.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Te małe wciąż były idealne do wypełniania dziur, kiedy nadzieja zaczynała parować i zostawiać za sobą pustki, żeby nie zwariować, wciąż myśląc o tych wielkich, bez przerw na chwilę oddechu. Mówienie o nich mogło choć trochę zepchnąć je do realności, nieważne jak dalekie były w tym momencie. Podsumowania były o tyle lepsze, że pokazywały możliwości. Chyba tego wszyscy potrzebowali, by nie tkwić w miejscu. Nawet przez chwilę.
- A jeśli wyjątkowo kogoś polubi, nauczy go sztuczek, które sam opanuje, zanim zostanie wszechwładcą - podsumowała, licząc na to, że Roger podłapie entuzjazm do nauki, gdy usłyszy o swojej przyszłej wielkości. O dzieleniu się marchewkami z poddanymi wolała póki co nie wspominać, coby królika nie zniechęcać. Wszystko w swoim czasie.
Zerknęła na pergamin i znajome pismo, nanoszące na gładką powierzchnię pierwsze litery. Od teraz wszystko stawało się wiążące. Zdziwiona trzecim punktem, uniosła lekko brwi, wciąż pozostając na materacu. Było jej wygodnie, spokojniej, przez chwilę bezpiecznie. Świat był cichy, może usnął albo siał zamęt w innym miejscu. Byle jak najdalej.
- Balet? - zapytała, z nie mniejszym zaskoczeniem. - To trochę straszny taniec - stwierdziła niepewnie, zamyślając się i wspominając to, co o nim wiedziała. Nie było to wiele, ale samo poruszanie się na palcach w taki sposób nie kojarzył jej się ani z przyjemnością, ani z radością - a to sama pragnęła widzieć w tańcu. Balet, w jej oczach, był bardzo nienaturalny. Te uśmiechy baletnic, nieruchome i trwałe... brr. - Może troszkę latają, ale tylko przez chwilę i nie z taką wolnością, jak ptaki - zamknęła podsumowania w jednym zdaniu, nie chcąc zniechęcać Bertiego - powinien po prostu to zobaczyć.
- Wszystko - kiwnęła głową, uznając każdy z tych punktów za coś, na co przyjdzie ochota. W swoim czasie i we właściwym miejscu. Z właściwymi ludźmi i królikami. - Chcę zasadzić ogromne poletko marchewek. Zadbać o pszczoły i trzminorki rodziców. Chcę żeby Roger miał królicze towarzystwo, żeby nie przytył za bardzo od tych wszystkich marchewek. Chciałabym zorganizować jakieś przyjemne wieczorki. Pachnąca armia ciasteczek nada się na takie idealnie. Pachniałoby idealnie, ciasteczkami właśnie, i bajkami - usiadła, krzyżując nogi i odchylając się ciut do tyłu, trzymając się dłońmi za stopy. - Chciałabym zrobić wszystkim kolorowe skarpetki, mogą być nawet w sałatę - przyznała, choć nie była pewna, kto ucieszyłby się najbardziej ze skarpet w sałatę. Eileen? Znała się na roślinach, musiała doceniać sałatę. - Frederick na pewno dostałby skarpety w kolorowe kwiatki - oceniła, przypominając sobie jego zjawiskową koszulę nocną, w jaką został przyodziany przypadkowo w Dziurawym Kotle. Miała nadzieję, że był teraz bezpieczny.
- A jeśli wyjątkowo kogoś polubi, nauczy go sztuczek, które sam opanuje, zanim zostanie wszechwładcą - podsumowała, licząc na to, że Roger podłapie entuzjazm do nauki, gdy usłyszy o swojej przyszłej wielkości. O dzieleniu się marchewkami z poddanymi wolała póki co nie wspominać, coby królika nie zniechęcać. Wszystko w swoim czasie.
Zerknęła na pergamin i znajome pismo, nanoszące na gładką powierzchnię pierwsze litery. Od teraz wszystko stawało się wiążące. Zdziwiona trzecim punktem, uniosła lekko brwi, wciąż pozostając na materacu. Było jej wygodnie, spokojniej, przez chwilę bezpiecznie. Świat był cichy, może usnął albo siał zamęt w innym miejscu. Byle jak najdalej.
- Balet? - zapytała, z nie mniejszym zaskoczeniem. - To trochę straszny taniec - stwierdziła niepewnie, zamyślając się i wspominając to, co o nim wiedziała. Nie było to wiele, ale samo poruszanie się na palcach w taki sposób nie kojarzył jej się ani z przyjemnością, ani z radością - a to sama pragnęła widzieć w tańcu. Balet, w jej oczach, był bardzo nienaturalny. Te uśmiechy baletnic, nieruchome i trwałe... brr. - Może troszkę latają, ale tylko przez chwilę i nie z taką wolnością, jak ptaki - zamknęła podsumowania w jednym zdaniu, nie chcąc zniechęcać Bertiego - powinien po prostu to zobaczyć.
- Wszystko - kiwnęła głową, uznając każdy z tych punktów za coś, na co przyjdzie ochota. W swoim czasie i we właściwym miejscu. Z właściwymi ludźmi i królikami. - Chcę zasadzić ogromne poletko marchewek. Zadbać o pszczoły i trzminorki rodziców. Chcę żeby Roger miał królicze towarzystwo, żeby nie przytył za bardzo od tych wszystkich marchewek. Chciałabym zorganizować jakieś przyjemne wieczorki. Pachnąca armia ciasteczek nada się na takie idealnie. Pachniałoby idealnie, ciasteczkami właśnie, i bajkami - usiadła, krzyżując nogi i odchylając się ciut do tyłu, trzymając się dłońmi za stopy. - Chciałabym zrobić wszystkim kolorowe skarpetki, mogą być nawet w sałatę - przyznała, choć nie była pewna, kto ucieszyłby się najbardziej ze skarpet w sałatę. Eileen? Znała się na roślinach, musiała doceniać sałatę. - Frederick na pewno dostałby skarpety w kolorowe kwiatki - oceniła, przypominając sobie jego zjawiskową koszulę nocną, w jaką został przyodziany przypadkowo w Dziurawym Kotle. Miała nadzieję, że był teraz bezpieczny.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
- Dokładnie.
Podsumował z uśmiechem. Stawiał kolejne litery - duże i okrągłe, co było z resztą dwiema cechami charakterystycznymi jego pisma. Literka "B" składała się z maleńkiej kreseczki i nieproporcjonalnie większych kółek, wszystkie owalne litery w jakiś sposób rozrastały się przy tych prostych, tworząc jakiegoś rodzaju nietypowe szlaczki, w których kiedy trochę przyzwyczaić oczy znajdowało się dość dużo logiki i czegoś, co jakby przelewało się z osobowości Bertiego.
- To w końcu latają? - skrzywił się lekko, bo przecież ci ludzie podli go w błąd wprowadzają i on już niczego nie rozumie. No ale przyjdzie czas że zrozumie, będzie musiał faktycznie sam się wybrać, nie ma innej opcji chyba. - Dobra, po prostu pójdę.
Odezwał się jeszcze, bo i chyba żadne tłumaczenie nie wyjaśni mu idei tego dziwnego czegoś, on musi iść, zobaczyć i samemu stwierdzić co i jak.
Dalej spisywał wszystkie kolejne plany Sue, dopisując przy tym swoje. Aż nie przeciągnął się mocno, patrząc na pięknie zapisany arkusz papieru pełen małych ale pięknych planów z których pierwsze miał zamiar zacząć realizować... no, jak tylko trochę odpocznie. Odreaguje. Ale nie zamierzał odreagowywać długo.
- Ja poproszę w balony. - stwierdził, bo w sumie to fajnie byłoby mieć skarpetki w balony. Podciągałby nogawki żeby się nimi chwalić pewnie, bo byłyby śmieszne, w każdym razie wesołe. - Mogę ci pomóc dobierać wzór do osoby, bo to w sumie fajne, a ty będziesz dziergać. Będę udawał, że się przydaję. - zaproponował z wesołym uśmiechem, bo i doskonale wiedział że Sue sama sobie z pomysłami bez problemu poradzi. Tylko on miał może coś w sobie, co kazało mu się wsuwać w plany kiedy mu się podobały i szukać w nich sobie miejsca nawet jeśli miałoby ono polegać tylko na siedzeniu i podawaniu herbaty by działającemu nie zaschło w gardle. Każda pomoc się liczy, prawda?
Siedzieli tak jakiś czas, aż obojga ponownie nie zdjęło zmęczenie. To był ciężki czas, a pokiereszowane organizmy potrzebowały snu, by dojść do siebie. Choć Bertie nim usnął, zdążył odczytać wieści od towarzyszy - wszyscy żyją. Mógł więc usnąć znacznie spokojniej. I śnić o planach małych i dużych.
zt x 2
Podsumował z uśmiechem. Stawiał kolejne litery - duże i okrągłe, co było z resztą dwiema cechami charakterystycznymi jego pisma. Literka "B" składała się z maleńkiej kreseczki i nieproporcjonalnie większych kółek, wszystkie owalne litery w jakiś sposób rozrastały się przy tych prostych, tworząc jakiegoś rodzaju nietypowe szlaczki, w których kiedy trochę przyzwyczaić oczy znajdowało się dość dużo logiki i czegoś, co jakby przelewało się z osobowości Bertiego.
- To w końcu latają? - skrzywił się lekko, bo przecież ci ludzie podli go w błąd wprowadzają i on już niczego nie rozumie. No ale przyjdzie czas że zrozumie, będzie musiał faktycznie sam się wybrać, nie ma innej opcji chyba. - Dobra, po prostu pójdę.
Odezwał się jeszcze, bo i chyba żadne tłumaczenie nie wyjaśni mu idei tego dziwnego czegoś, on musi iść, zobaczyć i samemu stwierdzić co i jak.
Dalej spisywał wszystkie kolejne plany Sue, dopisując przy tym swoje. Aż nie przeciągnął się mocno, patrząc na pięknie zapisany arkusz papieru pełen małych ale pięknych planów z których pierwsze miał zamiar zacząć realizować... no, jak tylko trochę odpocznie. Odreaguje. Ale nie zamierzał odreagowywać długo.
- Ja poproszę w balony. - stwierdził, bo w sumie to fajnie byłoby mieć skarpetki w balony. Podciągałby nogawki żeby się nimi chwalić pewnie, bo byłyby śmieszne, w każdym razie wesołe. - Mogę ci pomóc dobierać wzór do osoby, bo to w sumie fajne, a ty będziesz dziergać. Będę udawał, że się przydaję. - zaproponował z wesołym uśmiechem, bo i doskonale wiedział że Sue sama sobie z pomysłami bez problemu poradzi. Tylko on miał może coś w sobie, co kazało mu się wsuwać w plany kiedy mu się podobały i szukać w nich sobie miejsca nawet jeśli miałoby ono polegać tylko na siedzeniu i podawaniu herbaty by działającemu nie zaschło w gardle. Każda pomoc się liczy, prawda?
Siedzieli tak jakiś czas, aż obojga ponownie nie zdjęło zmęczenie. To był ciężki czas, a pokiereszowane organizmy potrzebowały snu, by dojść do siebie. Choć Bertie nim usnął, zdążył odczytać wieści od towarzyszy - wszyscy żyją. Mógł więc usnąć znacznie spokojniej. I śnić o planach małych i dużych.
zt x 2
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
| 07.06.1956r
Wrócił do domu prosto z pracy, a dzień był całkiem przyjemny. Na pewno byłby przyjemniejszy gdyby kociołek nie zaczął się buntować, jednak magiczne anomalie w pracy już powoli stawały się czymś całkiem normalnym, trzeba chyba przejść nad nimi do porządku dziennego. Poza tym w sumie nie stał się żaden dramat, wyrzucony obłok był jedynie masą związaną z ich nowym wynalazkiem, magicznymi bańkami. Błyszczący i pachnący owocami pył więc opadł na całą kuchnię, jego i innych pracowników znajdujących się akurat w kuchni i okazał się wyjątkowo trudny do zmycia.
Tak więc błyszcząc się w świetle na różne kolory jak jakaś bajkowa wróżka obsługiwał dziś klientów i miał przy tym całkiem fajny humor. W sumie to uważał to za niezłą promocję szczególnie że zapach jaki przy tym roztaczali dookoła mógł służyć tylko za dodatkową reklamę i zachętę. Że niby wyglądał głupio? Czy on kiedykolwiek się przejmował tym, że ktoś powie mu że coś związanego z nim mogłoby wyglądać głupio?
Wracając zostawił na stole paczkę ciasteczek, czasami przynosił coś z pracy, i tak większości rzeczy nie sprzedawali już na drugi dzień więc zabierali, a w Ruderze dobre jedzenie nigdy się nie marnowało. Sam zszedł po schodach, witając po drodze Lanę która jak zwykle zerkała na niego uważnie i zaczęła się śmiać jak z dobrego żartu kiedy znów potknął się na trzecim od dołu schodku. Ten trzeci od dołu ewidentnie jest jakiś przeklęty i klątwy nawet powódź nie zmazała, ciekawe czy cokolwiek ma szansę ją zmazać.
A propo powodzi wilgoć jeszcze dało się wyczuć, jednak remont żył w pełni życia, każdą jego i nie tylko jego wolną chwilą, więc i chyba można powiedzieć że było już całkiem dobrze. Znów pomogli dobrzy ludzie, znów świat okazał się dobrym miejscem, bo przecież tak jest, znów on mógł nauczyć się czegoś nowego i ostatecznie jego dom dalej stał i miał się całkiem nieźle. Najgorsza część napraw była już za nimi, właśnie z resztą miał zamiar przebrać się w coś luźnego i pójść odmalowywać ostatni pokój który tego wymagał - ten porzucony nie tak dawno przez Ariadnę. Sięgnął więc po kubeł farby i jeszcze do Rogera zerknął czy ma wodę i jakieś jedzenie, kiedy usłyszał kroki które zatrzymały się przy jego drzwiach. Zerknął za siebie.
- Siemasz.
Posłał kuzynowi wesoły uśmiech znad króliczej klatki.
Wrócił do domu prosto z pracy, a dzień był całkiem przyjemny. Na pewno byłby przyjemniejszy gdyby kociołek nie zaczął się buntować, jednak magiczne anomalie w pracy już powoli stawały się czymś całkiem normalnym, trzeba chyba przejść nad nimi do porządku dziennego. Poza tym w sumie nie stał się żaden dramat, wyrzucony obłok był jedynie masą związaną z ich nowym wynalazkiem, magicznymi bańkami. Błyszczący i pachnący owocami pył więc opadł na całą kuchnię, jego i innych pracowników znajdujących się akurat w kuchni i okazał się wyjątkowo trudny do zmycia.
Tak więc błyszcząc się w świetle na różne kolory jak jakaś bajkowa wróżka obsługiwał dziś klientów i miał przy tym całkiem fajny humor. W sumie to uważał to za niezłą promocję szczególnie że zapach jaki przy tym roztaczali dookoła mógł służyć tylko za dodatkową reklamę i zachętę. Że niby wyglądał głupio? Czy on kiedykolwiek się przejmował tym, że ktoś powie mu że coś związanego z nim mogłoby wyglądać głupio?
Wracając zostawił na stole paczkę ciasteczek, czasami przynosił coś z pracy, i tak większości rzeczy nie sprzedawali już na drugi dzień więc zabierali, a w Ruderze dobre jedzenie nigdy się nie marnowało. Sam zszedł po schodach, witając po drodze Lanę która jak zwykle zerkała na niego uważnie i zaczęła się śmiać jak z dobrego żartu kiedy znów potknął się na trzecim od dołu schodku. Ten trzeci od dołu ewidentnie jest jakiś przeklęty i klątwy nawet powódź nie zmazała, ciekawe czy cokolwiek ma szansę ją zmazać.
A propo powodzi wilgoć jeszcze dało się wyczuć, jednak remont żył w pełni życia, każdą jego i nie tylko jego wolną chwilą, więc i chyba można powiedzieć że było już całkiem dobrze. Znów pomogli dobrzy ludzie, znów świat okazał się dobrym miejscem, bo przecież tak jest, znów on mógł nauczyć się czegoś nowego i ostatecznie jego dom dalej stał i miał się całkiem nieźle. Najgorsza część napraw była już za nimi, właśnie z resztą miał zamiar przebrać się w coś luźnego i pójść odmalowywać ostatni pokój który tego wymagał - ten porzucony nie tak dawno przez Ariadnę. Sięgnął więc po kubeł farby i jeszcze do Rogera zerknął czy ma wodę i jakieś jedzenie, kiedy usłyszał kroki które zatrzymały się przy jego drzwiach. Zerknął za siebie.
- Siemasz.
Posłał kuzynowi wesoły uśmiech znad króliczej klatki.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Robiło się źle w momencie w którym zaczynałem zdawać sobie sprawę z tego, że myślę. To nie była moja działka - próba wybiegania poza tu i teraz, działania w przód. To się zawsze prędzej czy później kończyło źle na każdej możliwej płaszczyźnie i to mnie właśnie w tym momencie kurewsko przerażało. Ostatnio nabyty przeze mnie problem dotyczący, a jakże - mojej skromnej osoby, nie należał do jednego z tych o których można było nie myśleć. Nie można było tego zbyć, zbagatelizować. Sprawa była zbyt poważna, trudna, ciężka. Cholera, problem z Burke to przy tym pestka. W jego kwestii przynajmniej wiedziałem co mogłem robić by się za bardzo nie sparzyć. Przynajmniej tak mi się wydawało, a to...? Odnosiłem wrażenie, że od pełni płonę żywcem. Nic się nie wyjaśniało, nie upraszczało. Łapało mnie coraz więcej wątpliwości i niepokój związany z tym, że przecież to znów się stanie. Oczywiście myślałem o tym, by sam sobie tym poradzić. Po swojemu - czyli po prostu odciąć się. Zbyt świeża była jednak świadomość tego jak to się ostatnio skończyło. Postanowiłem zachować się więc jak nie ja. Nie było to proste. Długo zbierałem się by się przełamać. Bertie był młodszy - starszy nie powinien więc go obarczać problemem. To nie było w porządku. Był jednak rodziną z którą dzieliłem kawałek życia, jedną z nielicznych której byłem gotowy zaufać. Powinienem mu przecież powiedzieć. To będzie sprawiedliwe. I może dzięki temu być może niechcący nie zabiję.
- Hej - rzuciłem bez entuzjazmu. Czułem się jak straceniec, który za chwilę miał zawisnąć. Właściwie chyba przeżywałem nawet jakąś pseudo retrospekcję swojego życia - Musimy pogadać. Tylko nie rób takiej miny, nie będę tu odwalał kazania. Zapadłeś się pod ziemię, wróciłeś wyglądając jak posiatkowany, pieczony kartofel i wiesz co, mam już na to wywalone. Zdarza się - Po tej aferze byłem nieco przewrażliwiony. Nieraz zdarzyło mi się wypomnieć tę akcję. Tę i to jego mdlenie do dziś nie przyjmując do wiadomości, że to była sprawka Lou. To marudznie rosło do tego stopnia, że momentami bałem się, że odpadnie mi fujara, wyrośnie macica, dostanę zmarszczek oraz siwizny, a w lustrze zamiast mojej twarzy znajdę odbicie ciotki. Powalona rzecz. Tym razem nie o to jednak mi się rozchodziło co mogło być zaskakujące, lecz nie tak dziwne, jak fakt, że - Sprawa dotyczy mnie. Mam problem. Bardzo. Poważny. Problem. Tak popierdolony, że nawet nie mam pojęcia jak ci to powiedzieć i ciągle nie wiem czy powinienem - miotałem się będąc ciągle podpartym o framugę drzwi. Kusiło mnie by odwrócić się i wyjść, a z drugiej strony cicho liczyłem na to że Bertie wiedzieć nic nie chce.
- Hej - rzuciłem bez entuzjazmu. Czułem się jak straceniec, który za chwilę miał zawisnąć. Właściwie chyba przeżywałem nawet jakąś pseudo retrospekcję swojego życia - Musimy pogadać. Tylko nie rób takiej miny, nie będę tu odwalał kazania. Zapadłeś się pod ziemię, wróciłeś wyglądając jak posiatkowany, pieczony kartofel i wiesz co, mam już na to wywalone. Zdarza się - Po tej aferze byłem nieco przewrażliwiony. Nieraz zdarzyło mi się wypomnieć tę akcję. Tę i to jego mdlenie do dziś nie przyjmując do wiadomości, że to była sprawka Lou. To marudznie rosło do tego stopnia, że momentami bałem się, że odpadnie mi fujara, wyrośnie macica, dostanę zmarszczek oraz siwizny, a w lustrze zamiast mojej twarzy znajdę odbicie ciotki. Powalona rzecz. Tym razem nie o to jednak mi się rozchodziło co mogło być zaskakujące, lecz nie tak dziwne, jak fakt, że - Sprawa dotyczy mnie. Mam problem. Bardzo. Poważny. Problem. Tak popierdolony, że nawet nie mam pojęcia jak ci to powiedzieć i ciągle nie wiem czy powinienem - miotałem się będąc ciągle podpartym o framugę drzwi. Kusiło mnie by odwrócić się i wyjść, a z drugiej strony cicho liczyłem na to że Bertie wiedzieć nic nie chce.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Matt był dziwny. Matt nie Matt. I jasne, kiedy stanął w drzwiach i spojrzał na niego w ten sposób, już czekał na kolejny wykład. I nie ważne, że Matt znikał CO CHWILA i nie ważne, że jego twarz wyglądała jak po jakichś dzikich sparingach już milion razy. Nie ważne, że Matt pomieszkiwał na cholernym Nokturnie, i tak zamierzał mu wypominać, że sam Bott-młodszy JEDEN RAZ ewidentnie władował się w niejasne tarapaty. Bo i TAKIE problemy miał jeden raz, tych związanych z ewidentnych brakiem mózgu na szczęście nikt aż tak nie przeżywał.
No, ale. Mógł zarzucać starszemu Bottowi hipokryzję na każdy możliwy sposób, on i tak musiał ponadrabiać za to, że łaskawie zgodził się nie rzucać tym tematem przy mamie. Cudownie. Brakuje jeszcze, żeby mu we dwoje wlepili szlaban albo posłali do konta, to całkowicie normalne, gdzie tam Bertie dorosły, jaki dorosły?
Bert był więc gotów wysłuchać kolejnej porcji jojczenia, nawet nie wywrócił jeszcze oczami! - kiedy jednak Matt się odezwał, nie ukrywał lekkiego zdziwienia. Ale i uśmiech jakoś tak mu zrzedł, bo zaczynało się faktycznie poważnie. Dziwnie.
Szczególnie, że Matt raczej mu się nie zwierzał. Jeśli komuś gadał o problemach to prędzej przyjaciołom, przed nim co najwyżej się nimi przechwalał kiedy było po wszystkim. I to już wystarczyło żeby dojść do wniosku, że to MUSI na prawdę być spora sprawa.
- Zacząłeś. I tak już nie dam ci spokoju więc możesz uznać, że nie masz wyboru. - wzruszył ramionami. Nie było szans by odpuścił starszemu Bottowi wiedząc, że dzieje się z nim coś złego i coś z czym chyba sobie nie radzi. Byli rodziną, bardzo dziwną, można powiedzieć że na swój sposób patologiczną, ale nadal rodziną.
Starał się nie mówić wiele. Znał siebie i kuzyna na tyle, by wiedzieć że jeśli powie słowo czy dwa za dużo, Matt trzaśnie tymi drzwiami, wyda z siebie mały stosik przekleństw i tyle go będzie, pójdzie załatwiać swoje sprawy po swojemu - a to na pewno nie jest dobra opcja, o cokolwiek chodzi.
No, ale. Mógł zarzucać starszemu Bottowi hipokryzję na każdy możliwy sposób, on i tak musiał ponadrabiać za to, że łaskawie zgodził się nie rzucać tym tematem przy mamie. Cudownie. Brakuje jeszcze, żeby mu we dwoje wlepili szlaban albo posłali do konta, to całkowicie normalne, gdzie tam Bertie dorosły, jaki dorosły?
Bert był więc gotów wysłuchać kolejnej porcji jojczenia, nawet nie wywrócił jeszcze oczami! - kiedy jednak Matt się odezwał, nie ukrywał lekkiego zdziwienia. Ale i uśmiech jakoś tak mu zrzedł, bo zaczynało się faktycznie poważnie. Dziwnie.
Szczególnie, że Matt raczej mu się nie zwierzał. Jeśli komuś gadał o problemach to prędzej przyjaciołom, przed nim co najwyżej się nimi przechwalał kiedy było po wszystkim. I to już wystarczyło żeby dojść do wniosku, że to MUSI na prawdę być spora sprawa.
- Zacząłeś. I tak już nie dam ci spokoju więc możesz uznać, że nie masz wyboru. - wzruszył ramionami. Nie było szans by odpuścił starszemu Bottowi wiedząc, że dzieje się z nim coś złego i coś z czym chyba sobie nie radzi. Byli rodziną, bardzo dziwną, można powiedzieć że na swój sposób patologiczną, ale nadal rodziną.
Starał się nie mówić wiele. Znał siebie i kuzyna na tyle, by wiedzieć że jeśli powie słowo czy dwa za dużo, Matt trzaśnie tymi drzwiami, wyda z siebie mały stosik przekleństw i tyle go będzie, pójdzie załatwiać swoje sprawy po swojemu - a to na pewno nie jest dobra opcja, o cokolwiek chodzi.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Sypialnia Bertiego
Szybka odpowiedź